Go down
avatar
Slytherin
Regulus Black

Spory Balkon - Page 6 Empty Re: Spory Balkon

Sob Lut 21, 2015 5:42 pm
Może był zbyt zasadniczy i może grawitacja zbyt mocno ciągnęła go w dół. Nie zaprzeczał. Jednak taki po prostu był, takiego zobaczenia takiego chłopaka oczekiwali wszyscy wokół, bez wyjątków. Wszyscy, którzy mieli wpływ na jego życie. Nawet Ci, którzy go nie lubili z chęcią oglądali go jako dupka. Podświadomie, oczywiście. Na Cirila nie doniesie głównie dlatego, że jakiejś części jego podobało się to, że chłopak nie patrzy na niego schematycznie. Proponowanie takich kawałów panu wiecznie idealnie wyprasowana koszulka świadczyło albo o głupocie albo o braku schematów.
A Regulus już wiedział, że Gryfon głupi nie był. Po prostu trochę zwariowany. I wyglądał dość zabawnie, kiedy jego loki latały na wszystkie strony. W sumie Black nie wyglądał lepiej, kiedy zwiewało mu tę prostą, grzeczną grzywkę.
-Hoho~! – zaśmiał się. Ciril wiedział, gdzie uderzyć. Rzeczywiscie, sprawa honoru była dla niego ważna. - Masz mnie. Cóż, sam nie będę w tym uczestniczył, ale nie wydam Cię... Możesz być pewien. Całkiem dobra okazja, aby przeciągnąc kogoś na złą stronę, czyż nie?
Kto by pomyślał, że mimo wszystko będzie mu się całkiem przyjemnie rozmawiało z tym Gryfonem. Oparł się jedną ręką o zimną posadzkę balkonu, przyglądając mu się bacznie. Ciril powoli zaczynał go ciekawić. Skoro ciągnęło go do złej strony, na pewno się dogadają. Regulusowi przyda się ktoś właśnie taki... Niezależna jednostka, z którą będzie mógł rozmawiać zupełnie normalnie, nie jak z jednym ze swoich bezmózgich kolegów.
- Masz rację. Z chęcią posłucham o tym przedstawieniu.
Na razie nie wyglądało jakby miał się zmienić... Ale może była w nim jakaś inna cząstka...
Ciril Hootcher
Oczekujący
Ciril Hootcher

Spory Balkon - Page 6 Empty Re: Spory Balkon

Nie Lut 22, 2015 11:55 am
Od początku wiedział, że Regulus posiada jakiekolwiek zasady. Czy to samo snobistyczne podejście do otaczającego świata, czy zaborcza rodzina i jej polityka, nie odbiły na nim aż takiego piętna, aby miał zdradzać osoby, które mu zaufały. Ciril był osobą, która swoim zasadom nigdy się nie sprzeciwia… No może czasami, gdy wymagało to zupełnie innego podejścia do sytuacji, w której się znajdował. Nie lubił grać czysto, wszystko wymagało dreszczyku emocji, dostarczanego za każdym razem, gdy robił coś odkraczającego od norm zachowania w Hogwarcie. Nigdy niczego nie żałował, wszystko pamiętał, aby kiedyś móc wspomnieć, jakie wspaniałe życie przeżył.
Ciril dobrze wiedział, że Regulus go nie wyda od chwili, gdy pierwszy raz spojrzał w jego zimne oczy. On wyczuł jego drugą stronę, schowaną gdzieś daleko, dlatego też postanowił, że porozmawia z nim na poważnie. Nie złożyłby broni i nie obnażałby swoich przekonań przed osobą, która byłaby podejrzana.
- Wierz mi, że wiedziałem o tym, gdy tylko na ciebie spojrzałem. Masz swoje zasady, które szanuję, więc nie będę cię więcej przekonywał, jaka to by była dobra zabawa…- mówił prawdę, był szczery, nie obawiał się niczego. Dziedzic Szczęścia nigdy nie spoglądał na konsekwencje przed tym, jak coś zrobił.
Pierwszy raz zobaczył też szczery uśmiech Blacka, który był całkiem ową sytuacją rozbawiony. Zauważył, że Ciril nie jest byle napotkaną osobą, a kimś więcej… Kimś kto mógł mu dorównać w dążeniu w inną stronę ścieżki.
- Zdefiniuj mi złą stronę, ponieważ nie do końca wiem, jak mam to rozumieć- odpowiedział figlarnie. Nie miał pojęcia, co w języku arystokraty może znaczyć to pojęcie. Może miał na myśli jakiś ciemny zaułek?
W dalszym ciągu nie zmieniał pozycji. Ciemność nocy zaczęła spowijać ich sylwetki, jakby metaforycznie zbliżając ich do siebie. Znajdowali się teraz w mrocznym miejscu, jedynie księżyc dawał trochę światła , a żaden z nich nie mógł użyć zaklęć pomocniczych, ponieważ znaczyłoby to zerwanie zgody na swobodę rozmów.
- To jest bardzo prosty plan. Wystarczą dwie różdżki Lumos, zachrypnięty głos i zaklęcie przemieniające w kamień. Co to da? Na pewno niezapomniane miny obsranych ofiar, satysfakcję, że utarło się komuś nosa… Może widok przestraszonych nauczycieli, którzy będą biegali jak głupi. Dumbledore na pewno zrobi coś śmiesznego… To jest człowiek kabaret. Uwielbiam na niego patrzeć, gdy jest zakłopotany…
avatar
Slytherin
Regulus Black

Spory Balkon - Page 6 Empty Re: Spory Balkon

Wto Lut 24, 2015 9:36 pm
Ograniczenia były ludziom potrzebne. Bez ograniczeń moralnych, etycznych zaczynali wariować i zachowywać się jak zwierzęta. Granice ustawiali sobie tam, gdzie uważali to za odpowiednie. Każdy inaczej. Często dostosowywali je ogólnych zasad ludzi ustawionych przez społeczeństwo. Tak wydawało się najlogiczniej... Inni zaś od nich odchodzili. Do tych ludzi należał właśnie Hootcher. On także mieścił się w pewnych ramach... Ale swoich własnych ramach.
Nie wiedział jaką stronę wyczuł w nim chłopak, ale zapewne ciekawe byłoby usłyszeć to, co o nim teraz sądził.
- Każdy inaczej postrzega złą stronę. Dla mnie to rzeczy, z które byłbym w przyszłości ukarany... Choć niekoniecznie są złe w innym postrzeganiu. Zapewne dla Ciebie zło jest zupełnie inne. - wyjaśnił.
Regulus nie miał szczęścia nigdy. W jego słowniku coś takiego nie istniało. Dziwne, czyż nie? Potomek najważniejszego z magicznych rodów w Wielkiej Brytanii nie miał szczęścia. Wszystko w jego życiu było niemal jak szczęście w nieszczęściu. I vice versa.
- Masz rację. Sam nie wiem czemu został dyrektorem... Niewątpliwie jest potężnym czarodziejem, ale zaczynam wątpić w jego... odpowiedzialność. - mruknął. Oczywiście miał na myśli śmierć uczniów, ich zniknięcie... Cóż, ciekawe podejście do sprawy ogólnej.
Chłopak w końcu wstał powoli z ziemi, otrzepał lekko spodnie. Jego idealny ubiór teraz nie był aż tak idealny, ale nadal świecił elegancją. Pochylił się i złapał za swoją różdżkę. Tylko swoją. Schował ją w kieszeni.
- Poszukaj kogoś odpowiedniego do tego... Moje zasady nie pozwalają mi na takie wypady. Z dzieciństwa warto korzystać. - przyznał spokojnie. On już od jakiegoś czasu rezygnował z dziecięcych zajęć. Takie było jego zycie... Cenne życie. - Życzę powodzenia, Ciril...
Minął chłopaka, aby dostać się do wyjścia. Na pożegnanie jedynie machnął dłonią, nawet się nie odwracając...

[z/t dla Regulusa]
Ciril Hootcher
Oczekujący
Ciril Hootcher

Spory Balkon - Page 6 Empty Re: Spory Balkon

Pią Mar 13, 2015 3:38 pm
Kontakt z ludźmi był dla niego nowością, tak samo jak otwieranie się przed nimi i proponowanie nowych rozwiązań. Nie spodziewał się, że Regulus okaże się jeszcze trudniejszym rozmówcą, niż on sam, ale cóż... takie były realia, a on tym realiom nie miał zamiaru się przeciwstawiać.
Spojrzał na wstającego Blacka i z uśmiechem na ustach wysłuchał jego ostatnie słowa. Wiedział, że ani go nie wyda, ani nie powie o tym nikomu innemu. Czuł sie bezpieczny, tak jak zawsze.
- Żegnaj, Black. Mam nadzieję, że będzie nam jeszcze porozmawiać. Może kiedyś nie będziesz aż tak uciemiężony i zdecydujesz się na skok ku nieznanemu...- powiedział odprowadzając ślizgona wzrokiem.
Po chwili powstał i odleciał na swej miotle.
[/zt]
Alice Hughes
Oczekujący
Alice Hughes

Spory Balkon - Page 6 Empty Re: Spory Balkon

Pon Mar 16, 2015 7:57 pm
Alice przytrzymywała targany wiatrem pergamin i zagryzając co chwilę pióro stawiała na nim kolejne znaki.
Soeheh Teha Isso... Bez sensu, już by na to wpadli...
Załamała lekko głowę. Runy z pewnością nie były najlepszym wyjściem z sytuacji. Kto dziś korzystał z zaklęć runicznych?
Na eliksir też by wpadli... Szybciej niż ty...
Schowała twarz w dłoniach. Weszła na wieże mając nadzieję, że chłodne, nocne powietrze nieco ją orzeźwi. Na razie jednak jedyne co mogła mu zawdzięczać to zdrętwiałe palce. Nie dała by jednak rady zostawić tego wszystkiego i po prostu zasnąć. Musiał istnieć jakiś sposób... Rozejrzała się beznamiętnie dookoła. Niebo było zachmurzone toteż ledwie dostrzegała rozpościerające się pod jej stopami błonia. Też była ślepa... Ale sama pozwoliła sobie na ślepotę sukcesywnie wymazując przeszłość. Im głębiej sięgała tym więcej napotykała barier. Zupełnie jak blednący księżyc który nie mógł przedostać się przez drzewa czy nawet tak delikatne z pozoru chmury...
Zack chciał by zobaczyć te chmury... Pomyślała i zagryzła wargę powstrzymując łkanie. Ile takich blokad ustawiła sama w sobie? Z pewnością ta zburzona ostatnio nie była jedyną...
Przygryzła policzek. Nie przyszła tu rozpaczać. Miała przed sobą cel i musiała go osiągnąć.
A jak ci nie wyjdzie? Zaświergolił piskliwy głos w głowie dziewczyny. Uciszyła go natychmiast. Nie dopuszczała do siebie myśli o porażce, na pewno nie w tej kwestii.
Wyprostowała się próbując dostrzec niewidoczny teraz horyzont. Gdzieś za tymi murami, podobno najbezpieczniejszymi co samo w sobie wiało grozą wszystko postawione było w stan gotowości i zagrożone. I będzie sobie musiała z tym poradzić...
Na razie jednak postanowiła skupić się na bardziej palących kwestiach. Zanim Panicz Raven skończy szkołę być może wszystko ucichnie, nie oznaczało to jednak, że ma nigdy nie zobaczyć Hogwartu.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Spory Balkon - Page 6 Empty Re: Spory Balkon

Pon Mar 16, 2015 9:05 pm
Jakież to szlachetne, jakież piękne..! Serce się wyrywa do przodu, uderza mocniej, a wszystko to przez cudne wzruszenie, jakie ogarnia na myśl,że mimo empatii uderzającej prosto w jestestwo Alice i dotykającej dogłębnie rozpadlinie, która zaczęła się tworzyć z rujnującego się stopniowo muru (on ciągle opada, dosięgnęła go korozja, czujesz to, prawda, Alice?), dziewczyna się nie poddaje, nadal tutaj stoi i jak oszalała szuka – szuka magicznego sposobu, żeby przywrócić wzrok komuś, kto utracił go... no właśnie – kiedy? Nigdy nie zainteresowało to tego, który leżał właśnie na pochyłym dachu wierzy, opierając się butami o jego kraniec, żeby nie zsuwać się w dół i przyglądał się gwiazdom, przytrzymując w dłoniach gitarę spoczywającą bezpiecznie na jego brzuchu – spoglądał tam, gdzie nie było niczego i tylko kraniec papierosa się tlił, dając jedyne światło w tej przestrzeni – światło, którego oczy panienki Hughes dojrzeć nie mogły, bowiem stała ona doń tyłem, zadzierając głowę ku tym samym chmurom – to spojrzenie ich łączyło w jakiś sposób – cichy, niemy, ale jakże znaczący, jeśli choć jedno wiedziało, że to drugie spogląda być może w ten sam punkt, w tej samej sekundzie... i chyba po to samo. Lub może wręcz przeciwnie? On – ten, który rozpływał swe myśli w czerni i pozwalał mętnej otchłani dołączać do pochodu Śmierci skrytej w zimnych tchnieniach wiatru i Ona – ta, która próbowała je pochwycić wszystkie i liczyła na jakieś natchnienie. Śmierć jednak milczała. Jej milczenie było przykre – odzywało się szumem w uszach, kiedy zefir plątał włosy i podrywał w górę – wszak ta widoczność była za dobra, no przecież... Trzeba było jeszcze bardziej utrudnić życie marnej śmiertelniczce, której wydawało się za wiele – że na tym świecie coś znaczy, że jest silna i potrafi sobie ze wszystkim poradzić, więc swą dumę może wystawiać pysznie na zdruzgotanie z naiwną wiarą, że nic jej się nie stanie...
Czarnowłosy uniósł się – usłyszał wcześniej wyraźnie skrzypienie drzwi, słyszał wyraźnie miękkie kroki, nawet jeśli jego jaźń wirowała wysoko ponad przestrzeniami, tak teraz osiadła w swe blade okowy, aby musnąć realia – poprawił gitarę i ugiął lekko nogi, popiół zaś, dawno nie strzepywany, opadł na jego szatę, przybrudzając ją, a niedopałek, który już parzył wręcz wargi, został wypluty i potoczył się niemo po dachówkach, żeby zaniknąć w mroku, nie mając w nikim zainteresowanego widza – wszystko to bezszelestnie, idealnie cicho – ach te przypadki, które kochają wręcz łączyć drogi osób, które nie powinny były się ze sobą spotykać, ponieważ dla jednej z nich już się to raz źle skończyło – teraz niby miało zakończyć się lepiej? Jeśli ktoś mi poda choć jeden, maleńki powodzik, dla którego to "dobrze" miałoby zaistnieć...
Chłopak przesunął drewniany instrument jeszcze bardziej po swoim udzie, jeszcze troszkę, nie spuszczając (chyba wręcz nieprzytomnego) spojrzenia z karku znanej mu istotki – ona nie widziała nic, za to on widział wszystko bardzo dokładnie... I jego palce powędrowały na struny, by wydobyć z nich miękkie odgłosy, bez najmniejszego fałszu, w znanej piosence – a przynajmniej znaną tym, którzy takiej muzyki słuchali, nie pozostając przy popularyzującym się disco...
- There's a lady who's sure all that glitters is gold 
And she's buying a stairway to heaven...
- Zaczął miękkim, zachrypniętym lekko głosem, tak typowym dla siebie, cichym, by nie zdradzać Nocy, z którą był stopiony, tak i oderwał wzrok od Alice, by unieść go przed siebie, na Zakazany Las, nad którego koronami nie czuwały dnia dzisiejszego gwiazdy... te postanowiły zrobić sobie wolne i udać się na wagary – bo cóż, nie wolno im..?
- When she gets there she knows, if the stores are all closed 
With a word she can get what she came for... 
Ooh, ooh, and she's buying a stairway to heaven... 
There's a feeling I get when I look to the west, 
And my spirit is crying for leaving. 
In my thoughts I have seen rings of smoke through the trees, 
And the voices of those who stand looking.
- Ostatnie przeciągnięcia miękkimi opuszkami po strunach (tak, powinny być twarde, zniszczone ostrym oswajaniem instrumentu, który musiał okiełznać, ciężką pracą, a jednak... pozostawały jakby kompletnie niewzruszone fizycznymi niedogodnościami) i melodia się urwała, a on oparł się o gitarę, pochylając lekko, żeby złożyć na niej dłonie, a na tych dłoniach, ułożonych jedna na drugiej, oprzeć podbródek – było zimno, naprawdę zimno... A jednak nadal wolałeś o niepoprawnych godzinach włóczyć się po zamku i spędzać ten czas w miejscach co najmniej niedozwolonych – bo kto to widział leżącego na tak chorej wysokości ucznia..?
Alice Hughes
Oczekujący
Alice Hughes

Spory Balkon - Page 6 Empty Re: Spory Balkon

Pon Mar 16, 2015 9:10 pm
Alice podskoczyła lekko gdy ciszę przerwał niski, zachrypnięty głos prowadzony przez tak dobrze znana jej melodię. Rozejrzała się skołowana dookoła szukając źródła dźwięku i gdy niczego nie dostrzegła pełna najgorszych przeczuć uniosła głowę ku górze.
Najlah... Zgniotła trzymany na kolanach pergamin. Jak długo tu był? Co tu robił? Nie na dachu, to akurat nie dziwiło jej specjalnie. Ale dlaczego akurat tutaj? Miała aż takiego pecha...? Zamknęła oczy oddychając głęboko mroźnym powietrzem.
Przełknęła głośno ślinę odwracając się powoli w jego stronę i poprawiła machinalnie bladoróżową apaszkę. Rana na szyi wygoiła się na tyle, że w zasadzie nie musiała już jej nosić, polubiła jednak delikatny materiał z którego była zrobiona. Cofnęła dłoń od szyi i zacisnęła ją w pieść czując jak wszystkie mięśnie w ciele tężeją pod wpływem adrenaliny. Dziewczyna zdusiła ją w sobie nie pozwalając na to by ta po raz kolejny przejęła nad nią kontrolę. Miała przed sobą cel i nie mogła pozwolić sobie na powtórkę z wątpliwej rozrywki której dostarczała sobie ostatnimi czasy.
Yes, there are two paths you can go by, but in the long run
There's still time to change the road you're on...

Pojawiło się w głowie Puchonki gdy Krukon skończył śpiewać. Ale czy był sens by to nuciła? Wiedziała, że nie. On już dawno zaszedł za daleko... Drogą na którą ona nie miała zamiaru wchodzić.
Nigdy więcej...
Chwyciła torbę i zeskoczyła z kamiennej barierki.
- Ładny występ. Wyślę ci knuta za bilet. - Wymruczała pod nosem patrząc na niego spode łba i skierowała się w stronę zejścia z wieży.
Nie biegła. Nie krzyczała. Bała się? Trochę na pewno. Nadal jednak jej krokom bliżej było do pogardy niż ucieczki.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Spory Balkon - Page 6 Empty Re: Spory Balkon

Pon Mar 16, 2015 9:14 pm
Ostatnie brzmienia, ostatnie nuty niesione w ponurą ciemność – tak wyglądało życie, wiecie? W gruncie rzeczy bardzo statyczne zjawisko, jeśli tylko nie pozwalamy samym sobie na puszczenie kurczowo ściśniętych palców ze skórzanych lejców – czasami nas kaleczą, zdzierają skórę do krwi... Żaden wielki deal. Kiedy jesteśmy panami sytuacji satysfakcja od razu zwraca nam całą wolę walczenia o każdy kolejny raz, bo oto dopieliśmy swego, dostaliśmy to, czegośmy pragnęli... Jednakże po drugiej stronie zawsze stoi osoba przegrana, której wyrwano kierownicę i pozostawiono w polu. Taka... mała Alice? Właśnie – ta mała dziewczynka, na którą zostało skierowane twe spojrzenie, bo oto się odezwała po długich chwilach ciszy, w której próbowała namierzyć twoją sylwetkę – słuch jej nie zawiódł, kierowała oczęta w odpowiednie miejsce i właśnie w tym momencie krzyżowaliście spojrzenia – jedno rozeźlone, drugie obojętne jak zawsze, nie kryjące w sobie potrzeby wywyższania się, czy chełpienia zwycięstwem – och, po co niby miałby to robić, skoro i tak wiedział, że jest górą? Oto Puchonka jawiła się jako robak, który co jakiś czas kręci się przy bucie, ale którego nikt nie rozdepcze, bo na uszko szepnęli kątem, iż to pecha sprowadza, że deszcz na głowę ściągnie – nikt nie chciał moknąć na lodowatym wietrze, gdy nie zabrał ze sobą parasolki, a dom... dom i jakiekolwiek schronienie były za daleko stąd. W sumie śmiesznie patrzeć na pecha z poziomu kogoś, kto sam go zwiastował, o ile nie przynosił nawet własnoręcznie i nie podtykał pod nos, smarując nim twarz i szyję, niczym perfumami.
- To było takie śmieszne... - Znów – szukać szyderstwa, kpiny w jego głosie? Niee... Ten głos był zmęczony, ewidentnie znużony – być może dniem, być może bardziej w stronę rozespania, a może swoją kwintesencję kryło o wiele głębiej... tak i wiedzieć po raz kolejny o co mu chodzi..? - Żart równie smaczny jak cudowne wierszyki Irytka. - Zakończył zawieszone zdanie, pozwalając myśli wybrzmieć do końca – Alice usunęła mu się z pola widzenia, kiedy podeszła nieco pod daszek – mógłby ją dojrzeć, gdyby zmieniał pozycję, w której siedział... Przełożył gitarę i zsunął się w dół, opadając z cichym szelestem i tąpnięciem ciężaru ciała o kamienne podłoże, niemalże muskając swą szatą plecy rozmówczyni, na którą nie zechciał się nawet obejrzeć. - Jesteś tak samo nudna... jak wszyscy. – Już zrobił parę kroków w przód, żeby dojść do kamiennego murku sięgającego bioder, który chronił przed upadkiem z... ze stanowczo zbyt dużej wysokości. Wątpliwe, by ktokolwiek ten upadek przeżył. Oparł instrument o ziemię, ażeby jego gryf spoczywał na krawędzi i nie zaliczył gleby, która mogłaby uszkodzić stare drewno. - Wielkie próby unoszenia się dumą od siedmiu boleści... i kto tu ucieka, panno Hughes? - Znudzony głos zlewał się z nocą, utrzymywany przez nią, lecz nie stapiał na tyle, by zostać przez mrok pochłoniętym – oparł się ze znużeniem o murek i pochylił do przodu, przejeżdżając spojrzeniem po rozpościerających się mu u stóp metrażach terenu, które kończyła zimna linia jeziora i ciemna granica lasu.
Alice Hughes
Oczekujący
Alice Hughes

Spory Balkon - Page 6 Empty Re: Spory Balkon

Pon Mar 16, 2015 9:15 pm
Śmieszne czy nie śmieszne... Alice nie interesowała jego opinia. Tak samo jak towarzystwo. Jedyne czego chciała to odejść i skupić się na czymś pożytecznym a osoba Sahira z całą pewnością taka nie była. Co nie zmieniało faktu, że Krukon nadal budził w niej ciekawość... Możliwość przyjrzenia się z bliska czemuś o czym czytała do tej pory jedynie w książkach była dla niej jak nagroda. Przeklęta nagroda z której świadomie rezygnowała. Zdobycie wiedzy wymagało w tym wypadku zatopienia się w mętnym, brudnym źródle w którym Nailah nurzał się z taką lubością... Ją jednak ono odrzucało. Rozdarta między chęcią poznania a trzymaniem się jak najdalej od problemów tego typu kierowała pewne kroki w stronę schodów. Wiedza kusiła... Istniały jednak granice których nie miała zamiaru przekraczać. Zbyt mocno naruszyła je ostatnio by nie odbiło się to na jej zachowaniu. Podporządkowując wszystko pod chęć zemsty do której - chociaż nawet by chciała - nie była zdolna ukrywała sama przed sobą fakt, że straciła kontrolę. A Puchonka lubiła kontrolować. Jedynie trzymając rękę na pulsie odnajdywała spokój. Nie mogła więc pozwolić sobie na kolejne tego typu wyskoki. Zbyt wiele było kwestii do rozpatrzenia, zbyt wiele spraw do przemyślenia żeby znów ukrywała się sama przed sobą.
Przystanęła sparaliżowana gdy poczuła go blisko siebie. Przymknęła oczy jak by spodziewała się kolejnego ataku. Ten jednak nie nastąpił, zamiast tego dziewczyna ledwie usłyszała oddalające się kroki.
- Wobec tego łatwiej pogodzisz się z faktem, że opuszczę to jeszcze do niedawna urokliwe miejsce. - Pomimo zimna i ciemności która nie dawała się przeniknąć wieża faktycznie pełna była uroku. Przynajmniej do momentu gdy nie zjawił się na niej Nailah... A że dla niektórych niemożność dojrzenia czegokolwiek oddalonego bardziej niż na kilka metrów była nudna... Tak samo ona nie musiała zaspokajać ciekawości wszystkich w około. Nigdy nawet się o to nie starała świadomie pozostając w drugim rzędzie i obserwując.
Obróciła lekko głowę w stronę Sahira.
- I mylisz dumę z obrzydzeniem Nailah. - Patrzyła jak chłopak opiera się o barierkę na której sama przed chwilą siedziała sądząc, że największe zagrożenie jakie mogło by ją w tamtej chwili spotkać to przeziębienie. - I nie schlebiaj sobie więcej moja osobą. Nie uciekam przed tobą. Po prostu nie zwykłam robić czegoś na co nie mam akurat ochoty.
Skłamała gładko. Wiele razy robiła coś wbrew sobie tylko po to by przekonać się, że zniechęcenie czy brak wiary nie mogą definiować jej działań. Wiedziała, że tym razem jednak powinna odpuścić... Zamiast tego odwróciła się i splatając ręce na piersi oparła o jeden z filarów podtrzymujących dach wieży.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Spory Balkon - Page 6 Empty Re: Spory Balkon

Pon Mar 16, 2015 9:19 pm
Oooch, wręcz przeciwnie - Nailah był bardzo użyteczną osobą, zwłaszcza jeśli o wiedzę chodzi - miał same dobre oceny pomimo tego, jak rzadko widać go było na lekcjach, posiadał wiedzę nieco wykraczającą poza zakres szkolny (bardzo brzydką, bardzo niedozwoloną, bardzo nieczystą, okoloną mianem czarnej, za którą chłostą i wodą święconą goniło się splugawionego, ozywając demonem i szarlatanem), chociaż oczywiście nie była ona wszechstronna - kierunkował swój umysł na te tory, które go interesowały, bo przecież, zwłaszcza w czasach dzisiejszych, nie jest możliwe, tym bardziej dla tak młodych ludzi, by zagłębić wszystkie sekrety wiedzy - niech przykładem będzie taki Dumbledore, który mimo swych osiągnięć ciągle i ciągle się uczył, lub jeszcze lepszy przykład Vincenta - stworzenia milenijnego wszakże (świętej pamięci, lub większość powiedziałaby: przeklętej), które żyło tyle wieków - i cóż? I ciągle było mnóstwo niedopowiedzeń, które rozwikływał, wciąż było mnóstwo luk - taki jest ten świat - całe szczęście, inaczej za łatwo by się nim można było znudzić tym, którzy rozrywkę znajdowali nie tylko w baletach i chodzeniu do pubu z przyjaciółmi, ale i w książkach i możliwości poszerzania horyzontów... jednak w sumie nikt nie patrzył na Nailaha przez pryzmat jego wiedzy - trudno by było w sumie... kiedy był cieniem - nikt go nie dostrzegał - kiedy cień zaś wyrwano z jego naturalnego środowiska i nakazano ubrać kształt cielesny, nadając mu miano urzeczywistnionego koszmaru sennego - kogo by interesowało, czy jest mądry, czy głupi? - przed nim się umykało, lub ukazywało krucyfiks, by odpędzić siły nieczyste. Jemu to wcale nie przeszkadzało. Dzięki temu miał spokój. Nikt mu nie pierdolił o tym, czy mógłby go pouczyć, nikt nie zagadywał - od czasu do czasu ci odważniejsi, a oni zazwyczaj byli ciekawymi rozmówcami - tak i mimo tego, co właśnie powiedział, Alice była ciekawa ze swoim charakterkiem - wewnętrzna Bestia została już mile połechtana - złamanie i próba pozbierania wyburzonej ściany niemal pulsowała w jej zwierciadłach duszy i to jak na razie zaspokajało - niech więc tak zostanie. A może to też to zmęczenie, które zawsze wdrażało twe jestestwo w płynną, miękką melancholię, która nie wymagała i od której nie można było wymagać? Sprawiała, że świat, który zawsze leżał u stóp, stawał się przerażająco wielki, po którego nie można było sięgnąć - tak, właśnie tak - tylko ty po drugiej strony przepaści i nikt obok ciebie. Sucha ziemia, głęboki, czarny las za plecami i gdzieś tam na horyzoncie majaczące sylwetki ludzi, na które spoglądało się tylko ulotnie, tak jak na muśnięcia motylich skrzydeł, które uderzają w powietrze, by ukierunkować i unormować swój lot.
Uśmiechnąłeś się pod nosem i obróciłeś tyłem do horyzontu, by zetknąć swe spojrzenie ze spojrzeniem Alice na jednym torze, wskakując na murek, żeby na nim usiąść, czując przyjemne zawirowanie we wnętrznościach prowokowane bliską możliwością upadku - cóż to za problem teraz? - jedno poprawnie rzucone zaklęcie przy szansy, że wampir nie zdąży wyrwać różdżki zza pazuchy i już leciałby w dół, obijając się o ostre dachy... czy to jednak nie takiej zemsty pragnie urażona duma?
Powiedziała, po czym zatrzymała się i czeka na rozwój rozmowy. - Przechyliłeś głowę na ramię, lustrując ją otchłanią. - Och, obrzydzeniem... Więc nie uciekasz przede mną, tylko przed samą sobą, czując wewnętrzną larwę dumy wyżerającej wnętrzności po sromotnej przegranej? Czy może fakt, że złowrogi potwór, wróg wszelakiego ludzkiego stworzenia, bawił się tobą jak lalką tak cię drażni? - Pytanie za pytaniem, a oba były odpowiedziami samymi w sobie, podsuwanymi myślami prosto do rąk, którymi mogła go obrzucić, zupełnie jakby właśnie wyciągnął w jej stronę dwa rewolwery i powiedział: strzelaj. To zaś, że powiedział "strzelaj" nie oznaczało, że od razu w niego miała te lufy kierować. Mogła wszak... wycelować je we własną głowę. Wtedy nigdy już żadna myśl by jej nie dręczyła.
Alice Hughes
Oczekujący
Alice Hughes

Spory Balkon - Page 6 Empty Re: Spory Balkon

Pon Mar 16, 2015 9:20 pm
Oparta o kamień widziała jak powoli obraca się w jej stronę. Znowu jednak, zamiast zaatakować - usiadł. Najzwyczajniej w świecie, tak jak ona przedtem, nie obawiając się upadku czy stracenia równowagi. Dziewczyna ledwie dostrzegała twarz za którą rozpościerała się mroczna pustka.
Dziwne, że się z nią nie stopił... Pomyślała. Jedno zaklęcie... Nawet zwykle, proste Expulso zrzuciło by chłopaka w czarną otchłań do której przecież i tak już należał. O ile oczywiście zdążyła by wydobyć różdżkę nim ten zmienił by pozycję... Marne były jednak na to szanse. Tak samo jak na to, że odważyła by się wykonać tak nie pozwalający na odwrót krok. Wiedziała, że to jej własne przekleństwo. Przekleństwo, które w obliczu wojny mogło zgubić ją bardzo szybko... Z tym jednak nie potrafiła walczyć. A na pewno nie zamierzała próbować kierując się zwyczajną irytacją. Tak jak nie pozwalała emocją determinować swoich działań, tak nie miała zamiaru pozwolić na to by przejęły nad nią kontrolę i stały się podwaliną jakiejkolwiek decyzji. Nie różniła by się wtedy niczym od tego którym w tej chwili gardziła...
Tłumiąc więc strach wpatrywała się w ledwie dostrzegalne z powodu odległości oczy.
- Na nic nie czekam... Zastanawiam się tylko czy tym razem nie skierować sprawy nieco dalej...
Kolejna bujda. Nailah skrzywdził już zbyt wiele osób by pozostało to niezauważone. Jaki więc był sens poszerzania jego kartoteki o kolejny, nic nie znaczący dla nauczycieli pergamin? Choć w przypadku wielu, bądź co bądź, dyskusyjnych decyzji dyrektora potrafiła dojrzeć jego motywy w tym wypadku nie potrafiła dostrzec niczego. Co znaczyły jego przemowy o pojednaniu, utrzymywanie, że Hogwart jest najbezpieczniejszym miejscem skoro pozwalał na pozostawanie w zamku tak piekielnemu pomiotowi jakim był Nailah? Krukon nie potrafiący zjednoczyć się z niczym poza własnymi pobudkami, wprowadzający w szkolne mury zamęt... I zagrożenie... Była go świadoma. Ale o dziwo tym razem prędzej pojawiło się ono w umyśle dziewczyny, nie poprzedzone palpitacją czy nawet przyspieszonym oddechem. Cholera jedna wie, ile czasu czaił się na dachu jak kot zanim ujawnił swą obecność. Miał więc szanse by atakować. A ona, wpatrzona w pergamin i skupiona na własnych myślach nie miała by szansy na obronę. Nie wykorzystał jednak okazji... Być może chciał zabawić się przed polowaniem. Alice jednak nie miała zamiaru dawać mu tej satysfakcji. Powinna więc odejść. Nie skupiać się na żadnych kierowanych w jej stronę uwagach. Nie potrafiła... Czyżby ciekawość jednak zwyciężyła? Nie... Tej też już, o dziwo, nie odczuwała. Sam fakt spotkania wampira po tak krótkiej ale bogatej w wydarzenia przerwie sprawiał, że jedyne co była w stanie świadomie teraz odczuć to obojętność. Miażdżąca obojętność która pozwalała jej na - być może naiwne -pozostanie w miejscu i przypatrywanie się całej sytuacji, zupełnie jak by nie chodziło o nią samą.
- Nie boję się przegrywać Sahir. - Zwróciła się do niego po imieniu ze zdumieniem odnotowując ten fakt w pamięci. - A mówienie o dumie przez... - zawahała się przez chwilę - człowieka... - zaakcentowała w końcu mocno - który żadnej nie posiada jest dosyć komiczne...
Powiedziała o dziwo cicho i spokojnie, unosząc przy tym nieznacznie brew. Nie lubiła przegrywać,nie oznaczało to jednak, że nie była oswojona z porażką. Ktoś, kto nie pozwalając sobie na chwilę wytchnienia wyznaczał sobie coraz to nowe cele musiał ostatecznie się z nią pogodzić. A nawet traktować jak siostrę. Wredną, nielubianą, zawsze stojącą się tuż za rogiem... A Nailah? Był potworem który nie dopuszczał jej do siebie bardziej niż Panna Hughes. Na tyle mocno, że pozwalał instynktom władać nad samym sobą, byle by tylko go od niej uwolniły.
- Zniszczyłeś lalkę a jednak ona nadal przed tobą stoi... Czy to też nie zakrawa o komizm? - Powiedziała nim ugryzła się w język. Oplotła się mocniej ramionami postanawiając, że nie da się zmanipulować nigdy więcej.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Spory Balkon - Page 6 Empty Re: Spory Balkon

Pon Mar 16, 2015 9:25 pm

Więc też uważasz, że to dziwne..? Noc była ja czuła kochanka, która stała za plecami Nailaha i tylko czekała, żeby go objąć i pogładzić po piersi zmysłowym ruchem, by posłać ci spojrzenie, od którego rumieńce same wkradały się na dziewicze lico, a potem porwać go ze sobą – ściągnąć w dół, a może tylko przysłonić swoim smukłościami i wszystkimi wydatnościami pełnoprawnej kobiety o urodzie, za którą dałaby się zabić sama Afrodyta? Spojrzenie niosło ze sobą nie zaborczość, nie stanowczość – był w tym akt o podłożu seksualnym sam w sobie – cudowna Noc w Hebanie, co wyraźniej się rysuje w wyobraźni niźli sam jej Władca i właśnie On – Sahir Nailah, zwyły uczeń – zobaczcie, jak wiele magii znika, kiedy proste (raczje bardzo dziwne) nazwisko i imię wkrada się w litery, psując miękkość doznań – ci, co mówią: "jak zwał, tak zwał" najwyraźniej kłamią, żeby dowartościować swe niepełne umysły, którenie potrafiły wysilić się na coś bardziej kreatywnego i docenić prawdziwe miana i tytuły, jakie zmieniały rzeczywistość, uplastyczniając ją i łechcąc ten konkretny zmysł odpowiedzialny za poczucie estetyki. Taaak... więc tak. To dziwne, że Książę Nocy wciąż odznaczał się na tle kruczych piór wszechświata za swymi plecami i nie zjednywał z nią. Może powinnaś czuć się w związku z tym wyróżniona? Poświęca wszak czas twej osobie (jakże cenny był ten czas pozostawiam Tobie, czytelniku, do ocenienia), zamiast zająć się swoimi sprawami, a miał ich niewątpliwie sporo – to, czy czekał tutaj na skoczenie na plecy ofiary, to, czy teraz tylko się bawił, jak rasowy Kocur z myszką, która znów nieopatrznie, tym razem nieświadomie, przypałętała się w jego pazury – to jest coś... nie, nie karzę wam tego znów oceniać. Będę raczej nalegał, by przystanąć i zaczekać na rozwój wypadków... Wtedy odpowiedź przyjdzie sama.
- Sierować sprawy nieco dalej... Zależy, o jakich sprawach mówisz. - Prowadził z nią rozmowę, jakby znali się nie od dziś i jakby wcale nie wyczuwał strachu, który pełzał po jej skórze, jakby wcale ostatnim razem jej nie zrównał z ziemią, naruszając zdecydowanie za mocno jak na przyzwoiste normy jej przestrzeń prywatną. I nie wiedział, że chodzi jej o to, że myśli o naskarżeniu nań dyrektorowi. Jeśli cię to jakkolwiek pocieszy, miła Alice, to przyznam Ci szczerze, że czarnowłosy też nie rozumiał, co on tu jeszcze robi i dlaczego nie został wywalony na zbity pysk – najgorsze było to pragnienie przechylania granic i sprawdzania, kiedy posunie się o krok za dużo – wszystkie grające w nim pragnienia, które prowadziły do nieprzewidywalnych nawet dla niego samego impulsów, były silniejsze ponad rozsądkiem, jakiego pilnował jeszcze w zeszłym roku – te trzy miesiące, jakie przeminęły, jawiły się widmem całym lat, a nie tygodni zliczonych na palcach dwóch dłoni. Wracając do tematu – nie, nie czytał w myślach, ale kwestia tego, że powinien już dostać szlaban (przynajmniej) za zaatakowanie kolejnego ucznia nie umknęła jego uwadze – tymczasem nie przyszedł żaden list, żaden nauczyciel nie próbował go namierzyć – miałby tego nie zauważyć..? Nawet przez pryzmat wszystkich ostatnich igraszek...
- Hmmm... - Wymruczał gardłowo, dość głośno, przymrużając ślepia, by przechylić głowę na drugie ramię, to spowrotem i jeszcze raz – zadumany, zamyślony, ważące słowa, które zostały w niego wycelowane – w porównaniu jednak do większości pocisków, jakimi Alice Hughes ładowała swoją broń, te były kompletnie nie trafne i nie wymagały nawet najmniejszego wysiłku, by palcami przysłaniać rany – minęły się z jego ciałem i poleciały w nieskończoną przestrzeń, nikomu krzywdy nie czyniąc. Wykrzywił w końcu wargi i rozłożył ramiona, unosząc jednocześnie ramiona w doskonale rozumianym geście, dla którego słowa były zbędne; geście, który mówił: "czy ja wiem, nie dbam o to za bardzo", tym nie mniej przecież mogło jej to umknąć – nie miała wzroku wampira, by wszystko dokładnie wyłapać, nawet jeśli jako tako widziała jego sylwetkę. - Skoro Ja jestem "człowiekiem" – uniósł dłonie i nakreślił nimi cudzysłów w powietrzu – bez dumy, to na twoim miejscu czułbym się jeszcze bardzo upokorzony, że taki... poczekaj, znajdę odpowiednio barwne określenie... bezwartościowy śmieć będzie dobrze..? - Uniósł jedną brew na moment, wyginając kącik warg ku górze. - Że taki bezwartościowy śmieć rozłożył mnie na łopatki bez najmniejszego wysiłku, mnie, wspaniałą, niedoścignioną przez tak marnego wampira, Alice Hughes..! - Czy grał z nią..? Pytanie czysto-retoryczne, przecież to było oczywiste – znów pojawił się ten sam, ciemny stolik, znów Mistrz Rozdania rzucił w dłonie Alice karty, a ona zamiast uciec znowu odwróciła się... ale tym razem nie usiadła. Czy mądrze? Na pewno.
- Więcej komizmu widzę w tym, że laleczka się nie popłakała, kiedy pobrudzono jej sukienkę i nie pobiegła się poskarżyć dorosłym. Aż ciekawi mnie motyw niemądrej, odważnej, małej Alice. - Nie dasz się manipulować? Skąd wiesz, że to wszystko nie jest jedną wielką płachtą, workiem, w który zostałaś wrzucona, kiedy tylko zajrzałaś w najprawdziwszą Otchłań, która zaklęta została w oczach Nailaha..?
Nie ostrzegał Cię nikt?
Trzeba uważać, kiedy spogląda się w Nią spogląda.
Otchłań odpowiada spojrzeniem.
Alice Hughes
Oczekujący
Alice Hughes

Spory Balkon - Page 6 Empty Re: Spory Balkon

Pon Mar 16, 2015 9:30 pm
Nie zadała sobie nawet trudu by przywołać nazwisko nauczyciela czy chociaż by dyrektora któremu mogła by zwrócić uwagę na fakt, że za obronnymi ponoć murami tliło się zło. Musieli o tym wiedzieć... Z jakiegoś jednak powodu pozwalali Sahirowi burzyć wszelkie wygłaszane przez samych siebie idee... Przygryzła lekko wargę zastanawiając się nad tym w jakich odmętach kadra musiała postawić sobie granice. Jeśli chcieli ich nauczyć, że zagrożenie czai się wszędzie z pewnością mogli znaleźć mniej krwiożerczy sposób. A Dumbledore? Ten dobry i poczciwy człowiek... Z pozoru naiwny, rzadko kiedy jednak pozwalający sobie na błędy... Czy przypadkiem nie uwierzył tym razem zbyt mocno? Czy nie zawładnął nim idealizm? Myśli w głowie dziewczyny pędziły jak oszalałe a jedna wyprzedzała drugą. Pozostawiła jednak pytanie Krukona bez odpowiedzi, skupiając się bardziej na tym by nie dać mu satysfakcji. Nie wciągnąć się znowu w niebezpieczna, fizyczna grę...
Prawdopodobnie rozwiązanie było bardzo blisko... Drzwi wyjściowe znajdowały się bowiem ledwie kilka stóp za nią. Nie mogła jednak zmusić się do tego by najzwyczajniej w świecie - jak nakazywały wszelkie normy - odwrócić się i po prostu odejść. Opuścić arenę? Nie... To nie to... Nie chciała dziś walczyć i gdyby została do tego zmuszona posłuchała by ułamka instynktu nakazującego jej ucieczkę. Ten ułamek był jednak na tyle nadwątlony, że ku zgrozie samej Puchonki - kiedy to w końcu będzie mogła przemyśleć sytuację na chłodno - i ewentualnej irytacji Krukona, nadal nie przebijał się do świadomości.
Wywróciła oczami na jego teatralne gesty. Nailah zawsze zatopiony był w nastroju którego akurat pożądał... Przesadzona gestykulacja, epitety - z pozoru wymierzone w niego - które miały ugodzić dziewczynę... Wszystko to przerabiała sama, przez całe lata odstręczając od siebie potencjalnych opiekunów i wszystkich którzy sadzili, że lepiej znajdą to co dla niej dobre.
- Nie jestem bohaterką komiksu... Nie zamykaj mnie więc w kwadraciku opatulonym czarną ramką... - Pozwoliła sobie na kpinę nim mogła nad nią zapanować. Ale czy potrafiła by zachować się teraz inaczej? Zazwyczaj potulna i poukładana dopiero przy nim potrafiła obudzić w sobie emocje których zazwyczaj się wystrzegała. Niedościgniona? Ona ledwie wkładała naznaczoną nieznanym nawet jej samej numerem koszulkę, dopuszczającą ją na start...
- Jakiekolwiek moje motywy nie były powinieneś być im wdzięczny. - Warga Alice wzniosła się w kpiarskim uśmiechu. Nawet będąc dzieckiem nie należała do dziewczynek które że zdartym kolanem odpuszczały zabawę. Płacz... Kiedyś wiedziała co to. Bardzo mocno... Bardzo długo... Wyrosła jednak z użalania się nad samą sobą. A przynajmniej próbowała...
Chociaż dobrze wiedziała, że Nailah znowu przybiera pozę sztukmistrza, który doskonale wie gdzie wpleść sznurek by zawładnąć nad kukłą nie miała zamiaru pozwolić by więzy oplotły jej dłonie.
- A wracając do poprzedniej kwestii przyznaje się do błędu. - Nadal kpiła z chłopaka, choć głos który wydobył się z jej gardła po raz kolejny był spokojny i wyciszony. - Przesadziłam z nazwaniem cię człowiekiem... Co nie zmienia faktu, że do tego prosperujesz... Inaczej nie zawracał byś sobie głowy siedzeniem w Hogwarcie skoro tyle ciekawszych rzeczy dzieje się poza jego murami...
Oparła ciężar ciała na prawej nodze czując delikatne drętwienie.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Spory Balkon - Page 6 Empty Re: Spory Balkon

Pon Mar 16, 2015 9:35 pm
Z jakiegoś powodu, z jakiegoś powodu... no dalej - siedź i szukaj go - gwarantuję, że go nie znajdziesz, dopóki nie cofniesz się do zupełnie innego czasu - tego, w którym ktoś o imieniu i nazwisku "Sahir Nailah" nie istniał, bo był tylko tłem - a na tło, jak wiadomo, nie zwraca się uwagi, bo drąży ono cienie i jest zawsze stałą, niezmienną, więc choć na początku się je z dystansem ogląda, to potem szybko zapomina - człowiek zawsze bardziej zainteresowany jest żywotliwymi zmiennymi, niż szarymi stałymi - dlatego też nawet ci do główki nie wpadło, by to zrobić, czyż nie? Liczył się czas obecny, twoje puzzle, jak u małego dziecka, ciągle były porozrzucane w bezładzie, bo sama nie mogłaś się zdecydować, czy w sumie chcesz je składać, żeby zaspokoić ciekawość, czy też jednak za bardzo się boisz tego, co ci wyjdzie i decydujesz się z tego zrezygnować, żeby zająć czymś, jak ty to dobrze ujęłaś: "pożyteczniejszym". To, co może wyjść z układanki, na pewno będzie przerażające, ale prawda, głęboko zakopana, zazwyczaj taka była - ta, która nie wpasowywała się w kolorową, nudną codzienność, a która przemykała chyłkiem - ona też była dostrzegana tylko przez tych, którzy zostali porządnie kopnięci w pośladki i zaprowadzeni do tych półcieni za rączkę - rzeczy, o których nawet niewiele czytało się w książkach i oglądało w telewizji, nagle stawały się całkiem realne - o, takie jak choćby ten wampir, o którym krążyły przeróżne plotki, a nie wiadomo było, która z nich jest prawdziwa, dopóki samemu się go nie spotkało i o tym nie przekonało. Byłoby łatwiej, gdyby był rozgadanym facetem, co mówi wszystko wprost, no jaaasne... Ale wiecie też, o ile byłoby nudniej?
- Według siebie nie jesteś, według mnie już tak. - Odparł miękko, opierając znowu blade dłonie na lodowatym kamieniu. Czym niby rzeczywistość różniła się od komiksów? Mogła być przecież jednym z nich, malowanym przez kogoś, kogo nie jesteśmy w stanie dojrzeć, a porusza nami, jak nam się podoba, dając jedynie złudne wrażenie wolnej woli, wszystko zaś, co robimy, to jedynie elementy bardzo skomplikowanego i bardzo rozbudowanego świata przedstawionego - ni mniej, ni więcej. - Gdybym nie zamykał Cię w ramce, to o wiele trudniej układałoby mi się puzzle z twoją podobizną. A ja lubię określone układanki. - Całe życie to taka właśnie gra. Niektórzy mają pecha, że napotykają osoby, które tworzą grę w grze - o takie, jak Nailah... pecha i szczęście zarazem, ponieważ takie osoby zawsze wnosiły coś nowego w tą piekielną rutynę. 
- Skoro zagrywasz takimi kartami... cóż powiesz na to: powinnaś być mi wdzięczna, że Cię nie zabiłem i nie rzuciłem twojego truchła na pożarcie bestiom z Zakazanego Lasu? - Wszystko to były jak szpileczki wbijane w Alice, żeby zobaczyć, jak na nie zareaguje. Wciąż i nieustannie. Broniła się dzielnie - wreszcie podjęła gierkę i wróciła do stolika, jak cudownie..! Potrafiła zręcznie obracać kota ogonem, tak jak i on, przez co przepływ informacji ciągle był wąski, lub nie było go wcale - czarnowłosy jeszcze nie zadecydował, czy bardziej go to drażni, czy mu się podoba - był zbyt zmęczony na dany moment, by głębiej nad tym rozmyślać, to na pewno.
Och, spokojnie, jeno rozumiesz: to trochę obraza... wszak wampiry są wyższym, doskonalszym gatunkiem ludzkim. - Kącik warg mu drgnął w ironicznym uśmieszku. Nie kłopotał się z wyciąganiem różdżki i zapalaniem jej, bo to nie on tutaj miał problemy z niedowidzeniem. - Hogwart jest jak duża piaskownica. Da się ją kontrolować w mniejszym lub większym stopniu. Nie ważne, że inne dzieci Cię w niej nie lubią. To taki... skondensowany odpowiednik świata. O wiele łatwiejszy do zabaw. - Przejechał oczyma po otoczeniu, ale w końcu wrócił nimi na sylwetkę Alice. 
Alice Hughes
Oczekujący
Alice Hughes

Spory Balkon - Page 6 Empty Re: Spory Balkon

Pon Mar 16, 2015 9:38 pm
Czy naprawdę sądził, że interesuje ją to co o niej myśli? Wzruszyła ramionami. Mogła być dla niego robakiem, lalką, papierowa postacią. Nie mógł jej tym dotknąć. Owszem. Pilnowała swojej reputacji jak tylko mogła. Osobiste sympatie czy antypatie nie zaprzątały jednak myśli dziewczyny. Parsknęła cicho słysząc wzmiankę o puzzlach.
- Sam stwierdziłeś, że ta układanka jest nudna... Nie szkoda ci więc czasu? - Fragmenty obrazu którym była Alice były rozrzucone i niekompletne. Nawet sama Puchonka nie mogła by dopasować wszystkich idealnie. Dawno więc pogodziła się z tym odsuwając prawdziwy obraz gdzieś na bok i skupiając na stworzeniu nowego. Kompletnego i oczywistego, malowanego przy pomocy własnych czynów i decyzji, nienaznaczonego piętnem przeszłości na którą nie miała wpływu.
Brawo Nailah. Kolejny punkt na twoim koncie. Pomyślała przełykając lekko ślinę gdy widmo Zakazanego Lasu zatańczyło jej przed oczami. Z jakiegoś jednak powodu nadal żyła. Nie zabił jej choć miał idealną okazję. A ona nie uciekała choć sposobność do tego też była dobra. Stała opierając się o kamienny filar i patrzyła w oczy demona. Panującą wokół cisza pogłębiała wrażenie zawieszenia... Ile czasu stali już na przeciwko siebie nie wykonując żadnego praktycznie gestu? Krzyżując spojrzenia i wymieniając krótkie zdania które niczego nie wnosiły... A może właśnie to one wnosiły najwięcej? Ten który nigdy nie zaprzątał sobie głowy wyrażaniem własnych myśli i ona... Nie mająca mu nic do powiedzenia... Dlaczego więc mówiła?
- Faktycznie jestem ci winna podziękowania. Las nocą nie jest najbezpieczniejszym miejscem. - Zaakcentowała ostatnie zdanie, w pełni świadoma, że potwór którego miała przed sobą był o wiele niebezpieczniejszy niż te bezmyślne, czające się w zaroślach.
- I opierasz się jednak na człowieczeństwie... Jak... Miło to słyszeć... - Uniosła jedną brew w geście niedowierzania. Miała wrażenie, że jedyne co łączyło Sahira z człowiekiem to ciało. I to też nie było tak do końca oczywiste.
- Proste zabawy... To też cię nie nudzi? Nie powinieneś być nieco ponad to wszystko? Po co zatrzymywać się gdy woda ledwie sięga kolan skoro można przepłynąć całe jezioro?
Oczekiwała odpowiedzi? Nie mogła już wypierać ze świadomości faktu, że tak... Wszystko wskazywało na to, że ciekawość znów brała nad nią górę. Nie potrafiła już oddać zabawek i wyjść z piaskownicy.
Sponsored content

Spory Balkon - Page 6 Empty Re: Spory Balkon

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach