- Charles Myrnin Hucksberry
Re: Spory Balkon
Pią Gru 30, 2016 10:27 pm
Nie musiał, przecież wystarczyło, że tylko Hucksberry sobie taki obraz chłopaka w swojej głowie wytworzył, przyklejając mu te etykietki za pomocą zaklęcia Trwałego Przylepca. Nie musiał tego nawet mówić na głos, po prostu przyjął to coś za pewien pewnik, sądząc, że jest wystarczająco dobry w rozgryzaniu innych ludzi, odkrywaniu ich wnętrz. Czyż przecież nie to sprawiało, że lgnął tak do zupełnie różnych od siebie kobiet czy to pod względem wyglądu czy charakteru? Może i potrafił poświęcić się pracy, oddać magicznym pasjom, ale nie zmieniało to tego, że był człowiekiem, do tego wystarczająco dojrzałym mężczyzną by nie wstydzić się siebie, własnego ciała. Oczywiście w Hogwarcie całkiem łatwo było przyjąć neutralny wizerunek, unikając pytań o status, krew czy stronę jaką popierał - choć i tak o to ostatnie pytałyby tylko naprawdę wścibskie, wyjątkowo głupie lub odważne jednostki.
Dobrze mu było w tej hierarchii obok innych pracowników nad którymi ledwo górowała profesor McGonagall a największą władzę sprawował Albus Dumbledore. To było doprawdy wygodne. Nie, nie interesowały go jakiekolwiek preferencje jego uczniów, po prostu dzielił wedle niezrozumiałych praw, przeczuć, sekretnego wewnętrznego oka, którego absolutnie nie posiadał. Kognitywistyka wśród tak młodych osób nie była konieczna.
To co wydarzyło się na błoniach istotnie było okropne, ale Charles miał dość tego tematu, żyjąc nim przez kilka tygodni na bieżąco, badając wszelkie poszlaki, informacje zdobyte od uczniów, z przedmiotów, od samego dyrektora, który tę pracę nadzorował, nie mówiąc już o dość aktywnej i ambitnej pannie Rhee z którą to przy tym pracował.
Być może były to działania kompulsywne, mogące w przyszłości przyczynić się do poważnych zaburzeń? Myrnin jednak uzdrowicielem nie był, ale znając te małe sekrety takie jak dewiacyjna parentela zachęciłby go jednak do odwiedzenia tego Munga.
Urok rozpływający się w obliczu prawdy i odpowiednich zabezpieczeń.
No cóż, nikt nie był i nie mógł być niepokonany, nawet nieszczęsny Sam-Wiesz-Kto o którym tak głośno zrobiło się w ostatnich latach. W Hogwarcie miało się nieraz wrażenie, że czas się zatrzymał, a wszelakie zmiany były ledwo zauważalne - przede wszystkim jednak zmieniały się twarze, nowe zastępowały stare. Za pomocą dużych dłoni był jednak w stanie się utrzymać, nie polec na polu walki.
- Moim nauczycielskim obowiązkiem jest wyjaśnić wszelkie tajemnice, które czają się w magicznym świecie. Oczywiście w miarę możliwości - odpowiedział spokojnie, cierpliwym głosem, jakby tłumaczył mu, że różdżka służy do czarowania. Może to byłoby całkiem zabawne, gdyby nie panujący tutaj chłód, dobrze, że rękawy szaty były wystarczająco długie. I ciepłe.
Nie, towarzystwo zarozumiałego, krnąbrnego, skłonnego do kłamstw dziecka nie było szczytem jego marzeń, choć zapewne Alistaire nie byłby w stanie tego zrozumieć. Ludzki umysł w końcu był bardziej skomplikowany od zegarka, nie żeby śmiał wątpić w inteligencję ucznia, który z pewnością miał swoje mocne strony.
Młodociani czarodzieje go nie interesowali, tak samo jak czarownice. Ogólnie płeć męska nie była dla niego w żaden sposób pociągająca by mógł doceniać jej atrakcyjność.
- Dziękuję za pańską uwagę, z pewnością podzielę się z nią z profesorem Slughornem. Należy wszak dbać o uczniowskie zdrowie - odparł jakby to była najnaturalniejsza rzecz pod słońcem, choć nieznacznie drgnęła mu powieka. Świadomość, że Alistaire Mulciber miałby coś, zwłaszcza coś, co należało do niego, w szlachetnym zakończeniu pleców już nie. Przynajmniej mogli udawać, że czują coś, co przynajmniej szacunek względem siebie, choć w przypadku Charlesa nie było to w sumie udawane. Szanował Alistaire'a, tak jak szanował każdego innego człowieka. Czyż nie było to szlachetne?
Kątem oka jeszcze zerknął na ucznia, zastanawiając się, czy pogwałcił jeszcze jakieś inne punkty regulaminu. Wymagało to wyjątkowego skupienia, jako że dosłowne cytowanie nie należało do prostych sztuk. Z początku jednak nie zauważył ani zainteresowania chłopaka swoim pierścieniem ani też braku nienagannej prezencji. Miał kilka pierścieni, praktycznie każdy z nich zajmował jakiś palec. Czasem je wymieniał, jego kolekcja była bowiem bardzo bogata. To przybliżenie już uchwycił, usta zaś nieznacznie się zacisnęły. Zlustrował go uważnie, wychwytując rozpiętą koszulę, która nie powinna być w takim stanie. Absolutnie.
- Panie Mulciber, proszę poprawić ubranie. Tak nie powinien się prezentować uczeń, nawet podczas nocnych wędrówek. Niech pan się przyzna, że palił papierosa podczas trwania ciszy nocnej.
W końcu jego ręce znalazły się ponownie z przodu, a dokładnie na wysokości klatki piersiowej Skrzyżowane. Plecy nie odrywały się od balustrady.
Powoli jednak zaczynał się niecierpliwić.
Może rzeczywiście powinien go zaprowadzić od razu do lochów, a najlepiej do gabinetu profesora Slughorna, zamiast sprawdzać kto dłużej wytrzyma.
Pierścienie zalśniły krótko, kiedy poruszył prawą dłonią, prawie całkowicie ukrytą pod materiałem.
- Doszły mnie słuchy, że jednak postanowił pan sprawdzić się w końcowym egzaminie z Obrony Przed Czarną Magią, zarówno z teorii jak i z praktyki. Winszuję odwagi.
To przecież nie tak, że był choć trochę złośliwy.
Zupełnie.
Dobrze mu było w tej hierarchii obok innych pracowników nad którymi ledwo górowała profesor McGonagall a największą władzę sprawował Albus Dumbledore. To było doprawdy wygodne. Nie, nie interesowały go jakiekolwiek preferencje jego uczniów, po prostu dzielił wedle niezrozumiałych praw, przeczuć, sekretnego wewnętrznego oka, którego absolutnie nie posiadał. Kognitywistyka wśród tak młodych osób nie była konieczna.
To co wydarzyło się na błoniach istotnie było okropne, ale Charles miał dość tego tematu, żyjąc nim przez kilka tygodni na bieżąco, badając wszelkie poszlaki, informacje zdobyte od uczniów, z przedmiotów, od samego dyrektora, który tę pracę nadzorował, nie mówiąc już o dość aktywnej i ambitnej pannie Rhee z którą to przy tym pracował.
Być może były to działania kompulsywne, mogące w przyszłości przyczynić się do poważnych zaburzeń? Myrnin jednak uzdrowicielem nie był, ale znając te małe sekrety takie jak dewiacyjna parentela zachęciłby go jednak do odwiedzenia tego Munga.
Urok rozpływający się w obliczu prawdy i odpowiednich zabezpieczeń.
No cóż, nikt nie był i nie mógł być niepokonany, nawet nieszczęsny Sam-Wiesz-Kto o którym tak głośno zrobiło się w ostatnich latach. W Hogwarcie miało się nieraz wrażenie, że czas się zatrzymał, a wszelakie zmiany były ledwo zauważalne - przede wszystkim jednak zmieniały się twarze, nowe zastępowały stare. Za pomocą dużych dłoni był jednak w stanie się utrzymać, nie polec na polu walki.
- Moim nauczycielskim obowiązkiem jest wyjaśnić wszelkie tajemnice, które czają się w magicznym świecie. Oczywiście w miarę możliwości - odpowiedział spokojnie, cierpliwym głosem, jakby tłumaczył mu, że różdżka służy do czarowania. Może to byłoby całkiem zabawne, gdyby nie panujący tutaj chłód, dobrze, że rękawy szaty były wystarczająco długie. I ciepłe.
Nie, towarzystwo zarozumiałego, krnąbrnego, skłonnego do kłamstw dziecka nie było szczytem jego marzeń, choć zapewne Alistaire nie byłby w stanie tego zrozumieć. Ludzki umysł w końcu był bardziej skomplikowany od zegarka, nie żeby śmiał wątpić w inteligencję ucznia, który z pewnością miał swoje mocne strony.
Młodociani czarodzieje go nie interesowali, tak samo jak czarownice. Ogólnie płeć męska nie była dla niego w żaden sposób pociągająca by mógł doceniać jej atrakcyjność.
- Dziękuję za pańską uwagę, z pewnością podzielę się z nią z profesorem Slughornem. Należy wszak dbać o uczniowskie zdrowie - odparł jakby to była najnaturalniejsza rzecz pod słońcem, choć nieznacznie drgnęła mu powieka. Świadomość, że Alistaire Mulciber miałby coś, zwłaszcza coś, co należało do niego, w szlachetnym zakończeniu pleców już nie. Przynajmniej mogli udawać, że czują coś, co przynajmniej szacunek względem siebie, choć w przypadku Charlesa nie było to w sumie udawane. Szanował Alistaire'a, tak jak szanował każdego innego człowieka. Czyż nie było to szlachetne?
Kątem oka jeszcze zerknął na ucznia, zastanawiając się, czy pogwałcił jeszcze jakieś inne punkty regulaminu. Wymagało to wyjątkowego skupienia, jako że dosłowne cytowanie nie należało do prostych sztuk. Z początku jednak nie zauważył ani zainteresowania chłopaka swoim pierścieniem ani też braku nienagannej prezencji. Miał kilka pierścieni, praktycznie każdy z nich zajmował jakiś palec. Czasem je wymieniał, jego kolekcja była bowiem bardzo bogata. To przybliżenie już uchwycił, usta zaś nieznacznie się zacisnęły. Zlustrował go uważnie, wychwytując rozpiętą koszulę, która nie powinna być w takim stanie. Absolutnie.
- Panie Mulciber, proszę poprawić ubranie. Tak nie powinien się prezentować uczeń, nawet podczas nocnych wędrówek. Niech pan się przyzna, że palił papierosa podczas trwania ciszy nocnej.
W końcu jego ręce znalazły się ponownie z przodu, a dokładnie na wysokości klatki piersiowej Skrzyżowane. Plecy nie odrywały się od balustrady.
Powoli jednak zaczynał się niecierpliwić.
Może rzeczywiście powinien go zaprowadzić od razu do lochów, a najlepiej do gabinetu profesora Slughorna, zamiast sprawdzać kto dłużej wytrzyma.
Pierścienie zalśniły krótko, kiedy poruszył prawą dłonią, prawie całkowicie ukrytą pod materiałem.
- Doszły mnie słuchy, że jednak postanowił pan sprawdzić się w końcowym egzaminie z Obrony Przed Czarną Magią, zarówno z teorii jak i z praktyki. Winszuję odwagi.
To przecież nie tak, że był choć trochę złośliwy.
Zupełnie.
- Alistaire Mulciber
Re: Spory Balkon
Pią Gru 30, 2016 11:46 pm
Hucksberry mógł tworzyć w swojej głowie jakiekolwiek chciał obrazy.
Pewnie jednym z nich był obraz siebie, jako dostatecznie dobrego nauczyciela albo może kogoś budzącego respekt.
Dobrze, że marzenia nic nie kosztują.
Może więc powinien przestać używać tego sekretnego wewnętrznego oka, organu, którego nie posiadał? Alistaire był pewien, że to również było wystarczającym powodem do zakwalifikowania się na któryś z oddziałów w Mungu.
Profesor Hucksberry wyglądał niemal nieskazitelnie – oczywiście tak nieskazitelnie, jak mógł on wyglądać. On sam z kolei nie prezentował się tak, jak mógłby sobie tego życzyć, lecz dziś nie odczuwał z tego powodu frustracji. Nawet nie czuł chłodu, który tak wadził nauczycielowi, choć jego koszula była znacznie cieńsza od szat mężczyzny. Opuszczając swoje za ciepłe łóżko nie miał ani czasu ani chęci, by przyłożyć należytą uwagę do swego odzienia. Nie zdziwił się, że zapinanie koszuli w ciemnościach w ogóle mu nie wyszło. Zapiął tylko kilka środkowych guzików, na szczęście prosto.
- Dość ograniczonych możliwości, jak mniemam? – rzucił, przewracając oczyma. – Mimo wszystko, niezmiernie doceniam pańskie starania.
Ile ładnie brzmiących epitetów przypisywał mu Hucksberry. Zapewne mógłby napisać książkę składającą się z co wymyślniejszych wyrazów, jakimi można byłoby go określić. Nie przeczytałby jej, choć prawdopodobnie byłaby ciekawsza od wykładów czarodzieja. Nawet największy partacz nie mógłby całkowicie pozbawić uroku kogoś takiego, jak Mulciber.
Skinął głową łaskawie, nie zaszczycając komentarza mężczyzny odpowiedzią.
- Proszę wybaczyć, panie profesorze – rzekł pokornie, spoglądając na stan swojego ubrania. – Nie śmiałbym pana zgorszyć.
Naprawdę wyglądał tragicznie. Widział na białym materiale zdecydowanie za dużo zmarszczek.
- Prasuj – mruknął więc, wyciągając różdżkę i wskazując na siebie, ignorując Hucksberry’ego.
Zapinał koszulę cierpliwie, nie podnosząc wzroku.
Zapinał właśnie mankiety, kiedy dotarły go słowa profesora.
Zamarł tylko na moment, nim kontynuował swoją pracę.
Nie strzelił go chuj, ani żaden piorun z nie do końca jasnego nieba. Nawet nie pękła mu żadna żyłka.
A szkoda, bo nagle zapragnął, by i jego i Hucksberry’ego szlag trafił.
- Słyszałem, że planuje pan zostać kompetentnym nauczycielem. – odpowiedział po chwili spokojnie, beztrosko, połykając cały ten jad, który mógłby się wylać z jego ust. – Winszuję naiwności.
Kiedy skończył doprowadzać się do stanu używalności, rzucił czarodziejowi tylko przelotne, chłodne spojrzenie. Bardzo chciał obrócić się na pięcie i opuścić balkon, na który nie miał już zamiaru zaglądać. Zbyt ślizgońsko dumny był jednak, więc pozostał tam, gdzie był.
- Czy to wszystko, panie profesorze? – spytał uprzejmie. - Słyszałem, że Krukoni planują dzisiaj świętować zakończenie egzaminów, na pewno będą potrzebowali pańskiej pomocy, która nawet dla mnie okazała się być niezastąpiona.
Pewnie jednym z nich był obraz siebie, jako dostatecznie dobrego nauczyciela albo może kogoś budzącego respekt.
Dobrze, że marzenia nic nie kosztują.
Może więc powinien przestać używać tego sekretnego wewnętrznego oka, organu, którego nie posiadał? Alistaire był pewien, że to również było wystarczającym powodem do zakwalifikowania się na któryś z oddziałów w Mungu.
Profesor Hucksberry wyglądał niemal nieskazitelnie – oczywiście tak nieskazitelnie, jak mógł on wyglądać. On sam z kolei nie prezentował się tak, jak mógłby sobie tego życzyć, lecz dziś nie odczuwał z tego powodu frustracji. Nawet nie czuł chłodu, który tak wadził nauczycielowi, choć jego koszula była znacznie cieńsza od szat mężczyzny. Opuszczając swoje za ciepłe łóżko nie miał ani czasu ani chęci, by przyłożyć należytą uwagę do swego odzienia. Nie zdziwił się, że zapinanie koszuli w ciemnościach w ogóle mu nie wyszło. Zapiął tylko kilka środkowych guzików, na szczęście prosto.
- Dość ograniczonych możliwości, jak mniemam? – rzucił, przewracając oczyma. – Mimo wszystko, niezmiernie doceniam pańskie starania.
Ile ładnie brzmiących epitetów przypisywał mu Hucksberry. Zapewne mógłby napisać książkę składającą się z co wymyślniejszych wyrazów, jakimi można byłoby go określić. Nie przeczytałby jej, choć prawdopodobnie byłaby ciekawsza od wykładów czarodzieja. Nawet największy partacz nie mógłby całkowicie pozbawić uroku kogoś takiego, jak Mulciber.
Skinął głową łaskawie, nie zaszczycając komentarza mężczyzny odpowiedzią.
- Proszę wybaczyć, panie profesorze – rzekł pokornie, spoglądając na stan swojego ubrania. – Nie śmiałbym pana zgorszyć.
Naprawdę wyglądał tragicznie. Widział na białym materiale zdecydowanie za dużo zmarszczek.
- Prasuj – mruknął więc, wyciągając różdżkę i wskazując na siebie, ignorując Hucksberry’ego.
Zapinał koszulę cierpliwie, nie podnosząc wzroku.
Zapinał właśnie mankiety, kiedy dotarły go słowa profesora.
Zamarł tylko na moment, nim kontynuował swoją pracę.
Nie strzelił go chuj, ani żaden piorun z nie do końca jasnego nieba. Nawet nie pękła mu żadna żyłka.
A szkoda, bo nagle zapragnął, by i jego i Hucksberry’ego szlag trafił.
- Słyszałem, że planuje pan zostać kompetentnym nauczycielem. – odpowiedział po chwili spokojnie, beztrosko, połykając cały ten jad, który mógłby się wylać z jego ust. – Winszuję naiwności.
Kiedy skończył doprowadzać się do stanu używalności, rzucił czarodziejowi tylko przelotne, chłodne spojrzenie. Bardzo chciał obrócić się na pięcie i opuścić balkon, na który nie miał już zamiaru zaglądać. Zbyt ślizgońsko dumny był jednak, więc pozostał tam, gdzie był.
- Czy to wszystko, panie profesorze? – spytał uprzejmie. - Słyszałem, że Krukoni planują dzisiaj świętować zakończenie egzaminów, na pewno będą potrzebowali pańskiej pomocy, która nawet dla mnie okazała się być niezastąpiona.
- Charles Myrnin Hucksberry
Re: Spory Balkon
Sob Gru 31, 2016 2:10 am
Jakże łaskawym okazywał się Alistaire, przyzwalając na to, że Charles coś mógł. Doprawdy, gest godny księcia, który pozwala błaznowi w ogóle myśleć i żyć. Najwyraźniej oboje postanowili pewnie chwycić za swoje różdżki i użyć tego samego zaklęcia, zasłaniając te obce, przeciwne sylwetki za pomocą niewypowiedzianych kąśliwych słów. Już na zawsze, wszak tego zaklęcia nie da się tak po prostu usunąć. Nie zależało mu na tym by był postrzegany przez uczniów w taki a nie inny sposób, nieistniejące zdawały się być przeciągłe spojrzenia, gorączkowe uwagi lub myśli pełne złości. Nie oczekiwał od chłopaka respektu, jako że przecież sam nie mógłby tym samym się odwzajemnić. Ślizgon szedł na łatwiznę, korzystał z najkrótszej ścieżki, tracąc różne możliwości, wiedzę, która może mu się przydać, zrozumienie. Tonął więc w swej ignorancji i żółci względem tego konkretnego przedmiotu, uznając, że nie ma znaczenia.
To już zaś może kosztować choć walutą nie miały być galeony, sykle i knuty tylko coś znacznie cenniejszego. Z pewnością pewnego dnia Mulciber sam odpowiednio sobie dopowie, co też takiego to mogłoby być.
Drwina nie powinna być jednak żadnym wyznacznikiem, punktem zaczepienia. Ale już inne rzeczy, które Charles posiadał mogłyby być. Nie zamierzał się z nim tym dzielić ani z nikim innym. To było tylko jego, jego, jego. Tylko jego.
Może więc oboje skończą na podobnym oddziale w Mungu, posyłając swoje beznamiętne spojrzenia chorych?
Prezentował się zgodnie z zasadami, a to wystarczało. Był po kąpieli i po subtelnej dawce perfum wymieszanym z Eliksirem Rozśmieszającym - którego albo było za mało albo w ogóle nie działał w tej mieszance, mimo wysokiej ceny. I choć worki pod oczami mogły zdradzać wciąż trwające zmęczenie, skrywał to za pomocą mimicznych trików. Odwracanie uwagi najwyraźniej wychodziło mu nie najgorzej.
Przynajmniej z tym uczeń nie zamierzał polemizować tylko rzeczywiście skupił się na poprawianiu swojego wyglądu.
- Zależy w jakim przypadku - odparł dość neutralnym, ale jakże ugodowym głosem, próbując traktować poważnie stojące przed nim zagubione dziecko. - Miło mi to słyszeć, panie Mulciber.
Może mógłby postarać się o więcej, gdyby Alistaire pojawiał się częściej na jego zajęciach. A tak? Pozostały głównie domysły, które w każdej chwili mogą stać się jedynymi źródłami wiedzy o stojącej przed nim indywidualnej jednostce.
Uroku nadal nie było widać, zapewne malarz musiał popełnić jakiś drobny błąd, który sprawił, że jednak Hucksberry nie był w stanie spojrzeć na niego pod innym kątem, z większym zaangażowaniem. A może była to kwestia pory, min które objawiał mu chłopak? Odporności na tanie sztuczki?
- Dziękuję - odparł krótko, łagodnie kiwając głową. W międzyczasie spojrzenie nauczyciela popłynęło w inne strony, skupiając się na tej pięknej, choć zimnej nocy. Zdecydowanie prościej było wyłapywać uczniów w schowkach. To zajmowało mniej czasu, bo byli zbyt oszołomieni by chcieć dyskutować. Przejechał w końcu dłonią po swoich ciemnych, już dość długich kosmykach i zapewne już by sięgnął po Mocnego Goblińskiego, gdyby nie to, że był tu również uczeń. Cóż, należało się z tym po prostu pogodzić. Zerknął kątem oka jak sobie radzi, zatrzymując się o dwie sekundy na szczupłych, długich palcach zajmujących się guzikami. Przynajmniej one były interesujące i ładne. Ponownie całkowicie skupił się na innych widokach. Jedna z brązowych brwi uniosła się do góry, a miodowy wzrok został skupiony na krnąbrnym uczniu.
- Poczuł się pan urażony? Przepraszam, nie taki był mój zamiar - odpowiednie słowa pojawiły się same, choć mężczyzna nie mógł powstrzymać niedowierzania z powodu zaprezentowanej mu bezczelności. Ukrytej. - Można i tak, panie Mulciber. Idealny wstęp na zaprezentowanie pańskiego zakończenia edukacji. Jak mniemam, mogę się spodziewać wyjca w ciągu lata odnośnie mojej kompetencji?
Nie stracił opanowania, choć poniekąd miał ochotę prychnąć na to zabawne, dziecinne odgryzienie się.
Czy jednak duma nie powinna podyktować mu coś innego niż zwykłe pozostanie w tym samym miejscu? Choć może ta ślizgońska duma była zupełnie inna od tej krukońskiej? A ponoć oba domy miały sporo wspólnego.
- To na szczęście nie wieża, którą muszę dziś dyżurować. Sądzę, że profesor Corleone poradzi sobie z nimi odpowiednio - odpowiedział grzecznie, przyglądając mu się z nijakim zaciekawieniem, czy jeszcze coś ten uczeń wymyśli.
Czekał na ten słynny ślizgoński spryt.
- Pomyślmy... chodzenie po zamku po ciszy nocnej, palenie papierosów, do tego próba urażenia nauczyciela... jak pan sądzi, panie Mulciber? Odjęcie punktów czy szlaban będzie lepszym rozwiązaniem?
Uśmiechnął się do niego ciepło, choć zupełnie nie obejmowało ono oczu.
W istocie było coraz lepiej.
To już zaś może kosztować choć walutą nie miały być galeony, sykle i knuty tylko coś znacznie cenniejszego. Z pewnością pewnego dnia Mulciber sam odpowiednio sobie dopowie, co też takiego to mogłoby być.
Drwina nie powinna być jednak żadnym wyznacznikiem, punktem zaczepienia. Ale już inne rzeczy, które Charles posiadał mogłyby być. Nie zamierzał się z nim tym dzielić ani z nikim innym. To było tylko jego, jego, jego. Tylko jego.
Może więc oboje skończą na podobnym oddziale w Mungu, posyłając swoje beznamiętne spojrzenia chorych?
Prezentował się zgodnie z zasadami, a to wystarczało. Był po kąpieli i po subtelnej dawce perfum wymieszanym z Eliksirem Rozśmieszającym - którego albo było za mało albo w ogóle nie działał w tej mieszance, mimo wysokiej ceny. I choć worki pod oczami mogły zdradzać wciąż trwające zmęczenie, skrywał to za pomocą mimicznych trików. Odwracanie uwagi najwyraźniej wychodziło mu nie najgorzej.
Przynajmniej z tym uczeń nie zamierzał polemizować tylko rzeczywiście skupił się na poprawianiu swojego wyglądu.
- Zależy w jakim przypadku - odparł dość neutralnym, ale jakże ugodowym głosem, próbując traktować poważnie stojące przed nim zagubione dziecko. - Miło mi to słyszeć, panie Mulciber.
Może mógłby postarać się o więcej, gdyby Alistaire pojawiał się częściej na jego zajęciach. A tak? Pozostały głównie domysły, które w każdej chwili mogą stać się jedynymi źródłami wiedzy o stojącej przed nim indywidualnej jednostce.
Uroku nadal nie było widać, zapewne malarz musiał popełnić jakiś drobny błąd, który sprawił, że jednak Hucksberry nie był w stanie spojrzeć na niego pod innym kątem, z większym zaangażowaniem. A może była to kwestia pory, min które objawiał mu chłopak? Odporności na tanie sztuczki?
- Dziękuję - odparł krótko, łagodnie kiwając głową. W międzyczasie spojrzenie nauczyciela popłynęło w inne strony, skupiając się na tej pięknej, choć zimnej nocy. Zdecydowanie prościej było wyłapywać uczniów w schowkach. To zajmowało mniej czasu, bo byli zbyt oszołomieni by chcieć dyskutować. Przejechał w końcu dłonią po swoich ciemnych, już dość długich kosmykach i zapewne już by sięgnął po Mocnego Goblińskiego, gdyby nie to, że był tu również uczeń. Cóż, należało się z tym po prostu pogodzić. Zerknął kątem oka jak sobie radzi, zatrzymując się o dwie sekundy na szczupłych, długich palcach zajmujących się guzikami. Przynajmniej one były interesujące i ładne. Ponownie całkowicie skupił się na innych widokach. Jedna z brązowych brwi uniosła się do góry, a miodowy wzrok został skupiony na krnąbrnym uczniu.
- Poczuł się pan urażony? Przepraszam, nie taki był mój zamiar - odpowiednie słowa pojawiły się same, choć mężczyzna nie mógł powstrzymać niedowierzania z powodu zaprezentowanej mu bezczelności. Ukrytej. - Można i tak, panie Mulciber. Idealny wstęp na zaprezentowanie pańskiego zakończenia edukacji. Jak mniemam, mogę się spodziewać wyjca w ciągu lata odnośnie mojej kompetencji?
Nie stracił opanowania, choć poniekąd miał ochotę prychnąć na to zabawne, dziecinne odgryzienie się.
Czy jednak duma nie powinna podyktować mu coś innego niż zwykłe pozostanie w tym samym miejscu? Choć może ta ślizgońska duma była zupełnie inna od tej krukońskiej? A ponoć oba domy miały sporo wspólnego.
- To na szczęście nie wieża, którą muszę dziś dyżurować. Sądzę, że profesor Corleone poradzi sobie z nimi odpowiednio - odpowiedział grzecznie, przyglądając mu się z nijakim zaciekawieniem, czy jeszcze coś ten uczeń wymyśli.
Czekał na ten słynny ślizgoński spryt.
- Pomyślmy... chodzenie po zamku po ciszy nocnej, palenie papierosów, do tego próba urażenia nauczyciela... jak pan sądzi, panie Mulciber? Odjęcie punktów czy szlaban będzie lepszym rozwiązaniem?
Uśmiechnął się do niego ciepło, choć zupełnie nie obejmowało ono oczu.
W istocie było coraz lepiej.
- Alistaire Mulciber
Re: Spory Balkon
Sob Gru 31, 2016 11:49 am
To nie do końca było tak, że dla Alistaire’a OPCM nie miało żadnego znaczenia, że nie mógł docenić jej walorów, jakkolwiek nikłe by one nie były.
Chociaż może... faktycznie, załaskotanie kogoś na śmierć nie było umiejętnością, jakiej pożądał.
Do czego pan pije, panie Hucksberry? Pomijając lustro oczywiście.
Do tej wojny, która ma się burzyć poza murami Zamku? Do tych tajemnych, mrocznych sił, który czyhać mają na niego na Śmiertelnym Nokturnie?
Może było to z jego strony dziecinną naiwnością, ale nie lękał się ich zbytnio.
Mogło to mieć coś do czynienia z faktem, że jego ojciec był Śmierciożercą, ale kto mógł mieć pewność.
- Bardzo rad jestem, że jest panu miło – odrzekł, powstrzymując prychnięcie.
Jego obecność na zajęciach nie miała dłużej być problemem. Jego, nieistniejący dla nauczyciela, urok również nie będzie za niedługo kwestią, którą ten mógłby się zajmować. Potrzeba jakichkolwiek domysłów wkrótce zniknie.
Te palce, szczupłe i ładne też znikną z pola widzenia.
I czym wtedy biedny pan Hucksberry będzie się zajmował? Co pozostanie mu do podziwiania w tym ciemnym, wilgotnym zamku?
- Wyjca? – zmarszczył brwi, nim zrozumiał, co nauczyciel sugeruje. Roześmiał się. – Nie, nie sądzę. Ale jeżeli chciałby pan profesor zaangażować się ze mną w listowną konwersację, jestem pewien, że pańska sowa do mnie trafi. Choć nie jestem pewien, czy przeczytałbym taki list. Widzi pan, przywykłem do niedbania o to, co może mi mieć pan do przekazania.
Czy jego odgryzienie się było bardziej dziecinne od uszczypliwości czarodzieja? Nie sądził.
- Kompetencji profesor Corleone nie mógłbym podważyć – powiedział poważnie, nie okazując swej frustracji. – Może wolałby pan profesor dyżurować z nią w parze?
Ten uśmiech bardzo mu przeszkadzał. Bardziej nawet, niż jego słowa.
Ten szlaban czy punkty przestały go nagle obchodzić.
Wzruszył ramionami i odstąpił trochę od nauczyciela, by po chwili wyciągnąć z tylnej kieszeni papierosa i odpalić go mugolską zapalniczką. Nie miał cierpliwości na spieranie się z nim bez pomocy jakiejkolwiek z używek. Skoro już miał tracić punkty, niech będzie to w stu procentach zasłużone. Tamtego nawet nie dokończył.
- Powinien pan dodać do tej listy niepełność mundurka, wielokrotne ignorowanie poleceń pracownika szkoły, posiadanie niebezpiecznej, mugolskiej broni i oczywiście wspomniane przeze mnie opary narkotykowe – dorzucił, zaciągając się papierosem. – Co do rozwiązania tego problemu, odpowiedź zależy do wielu czynników. Na przykład od tego, co uwzględniać miałby taki szlaban, albo pod czyim czujnym okiem miałby się on odbyć.
Uśmiechnął się, strzepując popiół za balustradę.
Nie było ślizgońskiego sprytu. Raczej coś, co obrzydliwie przypominało gryfońską butę.
No cóż.
Chociaż może... faktycznie, załaskotanie kogoś na śmierć nie było umiejętnością, jakiej pożądał.
Do czego pan pije, panie Hucksberry? Pomijając lustro oczywiście.
Do tej wojny, która ma się burzyć poza murami Zamku? Do tych tajemnych, mrocznych sił, który czyhać mają na niego na Śmiertelnym Nokturnie?
Może było to z jego strony dziecinną naiwnością, ale nie lękał się ich zbytnio.
Mogło to mieć coś do czynienia z faktem, że jego ojciec był Śmierciożercą, ale kto mógł mieć pewność.
- Bardzo rad jestem, że jest panu miło – odrzekł, powstrzymując prychnięcie.
Jego obecność na zajęciach nie miała dłużej być problemem. Jego, nieistniejący dla nauczyciela, urok również nie będzie za niedługo kwestią, którą ten mógłby się zajmować. Potrzeba jakichkolwiek domysłów wkrótce zniknie.
Te palce, szczupłe i ładne też znikną z pola widzenia.
I czym wtedy biedny pan Hucksberry będzie się zajmował? Co pozostanie mu do podziwiania w tym ciemnym, wilgotnym zamku?
- Wyjca? – zmarszczył brwi, nim zrozumiał, co nauczyciel sugeruje. Roześmiał się. – Nie, nie sądzę. Ale jeżeli chciałby pan profesor zaangażować się ze mną w listowną konwersację, jestem pewien, że pańska sowa do mnie trafi. Choć nie jestem pewien, czy przeczytałbym taki list. Widzi pan, przywykłem do niedbania o to, co może mi mieć pan do przekazania.
Czy jego odgryzienie się było bardziej dziecinne od uszczypliwości czarodzieja? Nie sądził.
- Kompetencji profesor Corleone nie mógłbym podważyć – powiedział poważnie, nie okazując swej frustracji. – Może wolałby pan profesor dyżurować z nią w parze?
Ten uśmiech bardzo mu przeszkadzał. Bardziej nawet, niż jego słowa.
Ten szlaban czy punkty przestały go nagle obchodzić.
Wzruszył ramionami i odstąpił trochę od nauczyciela, by po chwili wyciągnąć z tylnej kieszeni papierosa i odpalić go mugolską zapalniczką. Nie miał cierpliwości na spieranie się z nim bez pomocy jakiejkolwiek z używek. Skoro już miał tracić punkty, niech będzie to w stu procentach zasłużone. Tamtego nawet nie dokończył.
- Powinien pan dodać do tej listy niepełność mundurka, wielokrotne ignorowanie poleceń pracownika szkoły, posiadanie niebezpiecznej, mugolskiej broni i oczywiście wspomniane przeze mnie opary narkotykowe – dorzucił, zaciągając się papierosem. – Co do rozwiązania tego problemu, odpowiedź zależy do wielu czynników. Na przykład od tego, co uwzględniać miałby taki szlaban, albo pod czyim czujnym okiem miałby się on odbyć.
Uśmiechnął się, strzepując popiół za balustradę.
Nie było ślizgońskiego sprytu. Raczej coś, co obrzydliwie przypominało gryfońską butę.
No cóż.
- Charles Myrnin Hucksberry
Re: Spory Balkon
Nie Sty 01, 2017 8:02 pm
Najwyraźniej nie mógł, odnajdując pocieszenie i upragniony przejaw dziecinnego niezadowolenia właśnie w przedmiocie, który Charles prowadził. Zastanawiał się nawet czy stosunek chłopaka do Obrony Przed Czarną Magią był taki sam przez wszystkie te lata czy dopiero w tym roku stwierdził, że jednak jest coś, co mu nie odpowiada? Na przykład sam Hucksberry, którego wszak praktycznie w ogóle nie znał i niewiele wiedział o sposobie prowadzonych zajęć, zwłaszcza w drugim semestrze. Najwyraźniej samo to nie było aż tak istotne.
Nieumiejętna drwina była częstym przejawem ignorancji, która łatwo doprowadzała do głupoty. Być może Alistaire był o krok przekroczenia tej "magicznej" granicy. Cóż, wielka szkoda.
Kto by pomyślał, że nadal jego uczeń jest taki zabawny? Że wręcz sypie z rękawa żartami jak leprokonus swoim złotem - jednak w jednym jak i drugim przypadku jest to fałszywe.
Niebezpieczeństwo czaiło się w różnych rzeczach, niekoniecznie w tak wiadomych jak te mroczne siły, którymi chciał przewodzić tylko jeden człowiek, uważający się za prawdziwego wizjonera, mistrza gotowego pociągnąć swoje szeregi za sobą by stworzyć ich, a przede wszystkim swój wymarzony świat. Zdecydowanie to była dziecinna naiwność, przejaw za dużej ufności w siły ojca, który w główce dziecka pozostawał jego osobistym bohaterem, obrońcą, choć w przypadku Mulciberów powstały dodatkowe, niezdrowe, niemoralne przymioty. Nie był jednak człowiekiem, który wszedłby w posiadanie takiej wiedzy o chłopaku.
Skinął głową na poprawność zaprezentowaną przez VII-klasistę i wycofał swoją stopę do tyłu, opierając ją o balustradę. Zniknie więc problem w jego postaci, Charles nie będzie się musiał więcej zastanawiać ani martwić, co zrobić z takim przypadkiem. Urok którego nie potrafił dostrzec przede wszystkim w prezentowanej przez kogoś wiedzy, nie miał prawa istnienia. Zresztą przecież i tak pozostawało to bez znaczenia dla Alistaire'a, czyż nie tak? Zniknie wszystko, by pojawić się na nowo w zupełnie nowej odsłonie.
Te palce nie były jedyne na świecie, na horyzoncie wszak były dostępne inne, równie intrygujące, warte odnotowania. Palce badające inne rzeczywistości, inne poziomy, wskakujące na wyżyny doznań i smaków. Obrazy, cała pozostałość po tamtych i obecnych czasach będzie czekać na wzrok pełen podziwu i pasji. Jego wzrok. Alistaire nie był przejawem sztuki by Hucksberry miał na niego spoglądać i dostrzegać jakiekolwiek piękno. Był figurą fałszywą, nie starającą się nawet o uwagę. Tak naprawdę nie zależało mu by był zapamiętany.
- Nie sądzę, żeby wymiana listów była konieczna, choć oczywiście zrozumiem, jeśli będzie pan jednak chciał pogłębić swoją wiedzę z zakresu Obrony Przed Czarną Magią. Nigdy nie jest za późno by zacząć korzystać z szarych komórek - odpowiedział rzeczowo, uśmiechając się tak uprzejmie i troskliwie jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Przynajmniej ta kwestia była jasna, sam jednak starał się nie dać się wciągnąć w te dziecinne dyskusje, gierki, to przecież mogłoby sporo ujmować jego wizerunkowi o który tak dbał.
- Zapewne ucieszyłoby ją to, przynajmniej z jej strony nie nadeszłyby żadne skargi na pana temat. Dyżurowanie w pojedynkę jest często szybszym i przyjemniejszym rozwiązaniem, ale zapamiętam tę sugestię by ją ewentualnie wykorzystać w przyszłym roku.
Zupełnie nie rozumiał jak jego uśmiech miałby komukolwiek przeszkadzać, przecież to był wyraz spokoju i dobrego nastawienia. Co z tego, że w środku Charles kilka razy już zagłuszał przekleństwa i paskudne myśli na temat bezczelności i braku odpowiedniej ogłady u Alistaire'a. Co z tego, że jego zmęczenie zmieniało się w irytację, której może dać upust, jeśli język chłopaka okaże się być zbyt zuchwały i pospolicie sangwiniczny. Odetchnął nieco, kiedy granica ponownie była wyraźna i Ślizgon dłużej nie zajmował jego przestrzeni. Jednakże jego kolejna czynność okazała się być przejawem skrajnej głupoty. Nie spodziewał się aż tak jawnego łamania szkolnego regulaminu i to jeszcze w jego obecności. Zmrużył nieznacznie oczy, zwracając się po raz któryś w jego stronę.
- Wystarczy, że dodam bezczelność i zignorowanie nauczycielskich poleceń, panie Mulciber.
Odchrząknął i ocenił sytuację, słuchając jednym uchem to, co Alistaire ma do powiedzenia i myśląc o swoim kolejnym ruchu.
- Pan wybaczy - zrobił krok do przodu, wyciągnął papierosa z jego dłoni, sam się zaciągnął po czym rzucił na ziemię i najzwyczajniej go zdeptał. - Jak już wspominałem jest zakaz palenia papierosów na terenie Hogwartu.
Najwyraźniej pozwolił jednak by ta irytacja i przy okazji nikotynowy głód wziął górę.
- Będę jednak na tyle wyrozumiały by być może dać panu możliwość wybrania. Szlaban u pana Filcha, u pani Selwyn i pani Pomfrey lub szlaban u mnie. Choć zapewne dojdą jeszcze do tego ujemne punkty.
Nie patrzył już w jego stronę, zwrócił się przodem do błoni, zauważając, że mgła zdążyła się już zadomowić prawie na całym zielonym terenie.
Ta irytacja nie pasowała przecież do Krukona, nawet jeśli skończył on już dawno swą naukę.
Co jednak poszło nie tak?
Nieumiejętna drwina była częstym przejawem ignorancji, która łatwo doprowadzała do głupoty. Być może Alistaire był o krok przekroczenia tej "magicznej" granicy. Cóż, wielka szkoda.
Kto by pomyślał, że nadal jego uczeń jest taki zabawny? Że wręcz sypie z rękawa żartami jak leprokonus swoim złotem - jednak w jednym jak i drugim przypadku jest to fałszywe.
Niebezpieczeństwo czaiło się w różnych rzeczach, niekoniecznie w tak wiadomych jak te mroczne siły, którymi chciał przewodzić tylko jeden człowiek, uważający się za prawdziwego wizjonera, mistrza gotowego pociągnąć swoje szeregi za sobą by stworzyć ich, a przede wszystkim swój wymarzony świat. Zdecydowanie to była dziecinna naiwność, przejaw za dużej ufności w siły ojca, który w główce dziecka pozostawał jego osobistym bohaterem, obrońcą, choć w przypadku Mulciberów powstały dodatkowe, niezdrowe, niemoralne przymioty. Nie był jednak człowiekiem, który wszedłby w posiadanie takiej wiedzy o chłopaku.
Skinął głową na poprawność zaprezentowaną przez VII-klasistę i wycofał swoją stopę do tyłu, opierając ją o balustradę. Zniknie więc problem w jego postaci, Charles nie będzie się musiał więcej zastanawiać ani martwić, co zrobić z takim przypadkiem. Urok którego nie potrafił dostrzec przede wszystkim w prezentowanej przez kogoś wiedzy, nie miał prawa istnienia. Zresztą przecież i tak pozostawało to bez znaczenia dla Alistaire'a, czyż nie tak? Zniknie wszystko, by pojawić się na nowo w zupełnie nowej odsłonie.
Te palce nie były jedyne na świecie, na horyzoncie wszak były dostępne inne, równie intrygujące, warte odnotowania. Palce badające inne rzeczywistości, inne poziomy, wskakujące na wyżyny doznań i smaków. Obrazy, cała pozostałość po tamtych i obecnych czasach będzie czekać na wzrok pełen podziwu i pasji. Jego wzrok. Alistaire nie był przejawem sztuki by Hucksberry miał na niego spoglądać i dostrzegać jakiekolwiek piękno. Był figurą fałszywą, nie starającą się nawet o uwagę. Tak naprawdę nie zależało mu by był zapamiętany.
- Nie sądzę, żeby wymiana listów była konieczna, choć oczywiście zrozumiem, jeśli będzie pan jednak chciał pogłębić swoją wiedzę z zakresu Obrony Przed Czarną Magią. Nigdy nie jest za późno by zacząć korzystać z szarych komórek - odpowiedział rzeczowo, uśmiechając się tak uprzejmie i troskliwie jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Przynajmniej ta kwestia była jasna, sam jednak starał się nie dać się wciągnąć w te dziecinne dyskusje, gierki, to przecież mogłoby sporo ujmować jego wizerunkowi o który tak dbał.
- Zapewne ucieszyłoby ją to, przynajmniej z jej strony nie nadeszłyby żadne skargi na pana temat. Dyżurowanie w pojedynkę jest często szybszym i przyjemniejszym rozwiązaniem, ale zapamiętam tę sugestię by ją ewentualnie wykorzystać w przyszłym roku.
Zupełnie nie rozumiał jak jego uśmiech miałby komukolwiek przeszkadzać, przecież to był wyraz spokoju i dobrego nastawienia. Co z tego, że w środku Charles kilka razy już zagłuszał przekleństwa i paskudne myśli na temat bezczelności i braku odpowiedniej ogłady u Alistaire'a. Co z tego, że jego zmęczenie zmieniało się w irytację, której może dać upust, jeśli język chłopaka okaże się być zbyt zuchwały i pospolicie sangwiniczny. Odetchnął nieco, kiedy granica ponownie była wyraźna i Ślizgon dłużej nie zajmował jego przestrzeni. Jednakże jego kolejna czynność okazała się być przejawem skrajnej głupoty. Nie spodziewał się aż tak jawnego łamania szkolnego regulaminu i to jeszcze w jego obecności. Zmrużył nieznacznie oczy, zwracając się po raz któryś w jego stronę.
- Wystarczy, że dodam bezczelność i zignorowanie nauczycielskich poleceń, panie Mulciber.
Odchrząknął i ocenił sytuację, słuchając jednym uchem to, co Alistaire ma do powiedzenia i myśląc o swoim kolejnym ruchu.
- Pan wybaczy - zrobił krok do przodu, wyciągnął papierosa z jego dłoni, sam się zaciągnął po czym rzucił na ziemię i najzwyczajniej go zdeptał. - Jak już wspominałem jest zakaz palenia papierosów na terenie Hogwartu.
Najwyraźniej pozwolił jednak by ta irytacja i przy okazji nikotynowy głód wziął górę.
- Będę jednak na tyle wyrozumiały by być może dać panu możliwość wybrania. Szlaban u pana Filcha, u pani Selwyn i pani Pomfrey lub szlaban u mnie. Choć zapewne dojdą jeszcze do tego ujemne punkty.
Nie patrzył już w jego stronę, zwrócił się przodem do błoni, zauważając, że mgła zdążyła się już zadomowić prawie na całym zielonym terenie.
Ta irytacja nie pasowała przecież do Krukona, nawet jeśli skończył on już dawno swą naukę.
Co jednak poszło nie tak?
- Alistaire Mulciber
Re: Spory Balkon
Nie Sty 01, 2017 11:42 pm
Można rzec, że Alistaire również posługiwał się intuicją, przeczuciami, wewnętrznym okiem, et cetera.
Hucksberry mu po prostu nie odpowiadał. Jego postawa, ta skryta pogarda, którą darzył niektórych uczniów, to wszystko sprawiało, że nie miał ochoty obcować z mężczyzną bardziej, niż było to konieczne.
Chociaż nie, nigdy nie odkrył w sobie pasji do Obrony Przed Czarną Magią. Niezależnie od tego, kto jej nauczał.
Wcześniej przynajmniej był w stanie uczęszczać na lekcje.
Podobno głupim sprzyja Fortuna.
A jednak pan profesor się nie śmieje. Najwidoczniej nie wszyscy obdarzeni zostali poczuciem humoru.
Okrutna Fortuna, jednak dobrze było ją mieć po swojej stronie.
Och, nie musiał się starać o uwagę. Czy nie otrzymywał jej dostatecznie dużo, nawet od jednostek, których atencji nie pragnął w ogóle?
- Jest dla pana profesora zatem nadzieja! Powtarza to sobie pan przed snem, jak mantrę? – spytał niewinnie.
Dlaczego odczuwał potrzebę, by dbać o swój wizerunek? Czyżby czegoś mu brakowało? A może czegoś było za dużo? Dla ludzi szczerych i prawdomównych przecież kreacja swej postaci nie stanowi większego wyzwania.
- Przynajmniej z jej strony? Sugeruje pan, że któryś z szanownych członków grona pedagogicznego skarży się na mój temat? Jak to możliwe? – zapytałby, marszcząc brwi.
W istocie, nie przysparzał zbyt wielu problemów. Hucksberry był jedynym nauczycielem, który mógł mieć jakiś jeden, samotny, błahy powód do narzekania.
Był przecież, w głównej mierze, czarujący, uprzejmy i stosunkowo pilny.
Szkoda, że nie postanowił więc wypowiedzieć tych wszystkich przekleństw na głos, bawiliby się znacznie lepiej.
Skoro Hucksberry tak czy siak miał zamiar odjąc mu punkty lub wlepić szlaban, równie dobrze mógł mieć coś z życia. Choćby papierosa. Ale najwidoczniej to nie było mu dane.
Może nie był wystarczająco głupi, by Fortuna mogła do końća trzymać jego stronę.
- Wspominał pan profesor? Proszę wybaczyć, najwidoczniej to przyzwyczajenie, o którym wspomniałem znów wyparło pańskie słowa.
Z irytacją patrzył na swojego papierosa w dłoni nauczyciela i z żalem spojrzał na jego zdeptane resztki.
- Może powinien pan sobie zapalić, panie profesorze? Może mi pan zaufać, zostanie to między nami. – rzucił. – Moje milczenie zamiast tego szlabanu. Nikt nie chciałby przecież, by ktoś dowiedział się, że jeden z profesorów, autorytet wśród uczniów, niosący pochodnię wiedzy i moralności, oddaje się swoim nałogom na jednej z wież.
Uniósł brwi, spoglądając na twarz mężczyzny.
Nie, zdecydowanie nie był wystarczająco głupi. Skoro ten wciąż tu był, Fortuna musiała naprawdę go nienawidzić.
Hucksberry mu po prostu nie odpowiadał. Jego postawa, ta skryta pogarda, którą darzył niektórych uczniów, to wszystko sprawiało, że nie miał ochoty obcować z mężczyzną bardziej, niż było to konieczne.
Chociaż nie, nigdy nie odkrył w sobie pasji do Obrony Przed Czarną Magią. Niezależnie od tego, kto jej nauczał.
Wcześniej przynajmniej był w stanie uczęszczać na lekcje.
Podobno głupim sprzyja Fortuna.
A jednak pan profesor się nie śmieje. Najwidoczniej nie wszyscy obdarzeni zostali poczuciem humoru.
Okrutna Fortuna, jednak dobrze było ją mieć po swojej stronie.
Och, nie musiał się starać o uwagę. Czy nie otrzymywał jej dostatecznie dużo, nawet od jednostek, których atencji nie pragnął w ogóle?
- Jest dla pana profesora zatem nadzieja! Powtarza to sobie pan przed snem, jak mantrę? – spytał niewinnie.
Dlaczego odczuwał potrzebę, by dbać o swój wizerunek? Czyżby czegoś mu brakowało? A może czegoś było za dużo? Dla ludzi szczerych i prawdomównych przecież kreacja swej postaci nie stanowi większego wyzwania.
- Przynajmniej z jej strony? Sugeruje pan, że któryś z szanownych członków grona pedagogicznego skarży się na mój temat? Jak to możliwe? – zapytałby, marszcząc brwi.
W istocie, nie przysparzał zbyt wielu problemów. Hucksberry był jedynym nauczycielem, który mógł mieć jakiś jeden, samotny, błahy powód do narzekania.
Był przecież, w głównej mierze, czarujący, uprzejmy i stosunkowo pilny.
Szkoda, że nie postanowił więc wypowiedzieć tych wszystkich przekleństw na głos, bawiliby się znacznie lepiej.
Skoro Hucksberry tak czy siak miał zamiar odjąc mu punkty lub wlepić szlaban, równie dobrze mógł mieć coś z życia. Choćby papierosa. Ale najwidoczniej to nie było mu dane.
Może nie był wystarczająco głupi, by Fortuna mogła do końća trzymać jego stronę.
- Wspominał pan profesor? Proszę wybaczyć, najwidoczniej to przyzwyczajenie, o którym wspomniałem znów wyparło pańskie słowa.
Z irytacją patrzył na swojego papierosa w dłoni nauczyciela i z żalem spojrzał na jego zdeptane resztki.
- Może powinien pan sobie zapalić, panie profesorze? Może mi pan zaufać, zostanie to między nami. – rzucił. – Moje milczenie zamiast tego szlabanu. Nikt nie chciałby przecież, by ktoś dowiedział się, że jeden z profesorów, autorytet wśród uczniów, niosący pochodnię wiedzy i moralności, oddaje się swoim nałogom na jednej z wież.
Uniósł brwi, spoglądając na twarz mężczyzny.
Nie, zdecydowanie nie był wystarczająco głupi. Skoro ten wciąż tu był, Fortuna musiała naprawdę go nienawidzić.
- Charles Myrnin Hucksberry
Re: Spory Balkon
Wto Sty 03, 2017 3:20 am
- Na pana miejscu zapoznałbym się z pojęciem pokory i powstrzymał język godny strzygi - w istocie cierpliwość jego była godna pochwały. Delilah byłaby z niego dumna. Zapewne, przecież to dość oczywiste, że również chłopcy w wielkim świecie sięgają po takie narzędzia poznawcze, próbując zrozumieć tę nieprzychylną rzeczywistość, odkryć jej prawdziwy smak. To może nawet i lepiej, w końcu nie wszyscy wokół pałali do siebie miłością by móc sobie odpowiadać, nie na to zresztą liczył. Tu chodziło o szacunek, a cała osoba Alistaire'a, cała jego ukryta pogarda zasłonięta tanimi sztuczkami w postaci słodkich, mdłych uśmiechów mówiły coś zupełnie innego. Tak samo jak to jak traktował niewygodny dla niego przedmiot. Aż taką nieprzyjemność mu to sprawiało? To wystarczyło z niego zrezygnować w poprzednich latach, po co było się męczyć i tkwić w tym niewygodnym położeniu. Prędzej była to drwina niż pogarda, a na nią nie mógł nic poradzić - zazwyczaj była wyraźna gdy miał styczność z ignorancją lub lenistwem, a czasem, o zgrozo!, i z tym i z tym. Cóż za niesmak pozostawał na języku po takich bezowocnych rozmowach.
Alistaire Mulciber był jednym z tych przypadków przy których przy pisaniu raportów Charles załamywał ręce. Dokładnie, było aż tak źle. Może gdyby spróbował, może gdyby przede wszystkim chciał spróbować, osiągnąłby choć zadowalający wynik... A tak? Sam spadał na dno. Z własnej nieprzymuszonej chęci.
Ciężko było się śmiać, kiedy przepaść była aż tak spora, zapewne i Alistaire nie śmiałby się z żartów Hucksberry'ego.
Mały Zagubiony Książę, który szuka kolejnych planet by znaleźć odpowiedzi. A co z Różą? Czyż nie płakała za nim, samotna?
Co więc jest Twoją Różą, Alistaire?
Twoje człowieczeństwo? Godność?
- Najwyraźniej nie tylko mój przedmiot sprawia panu problem, panie Mulciber. Szkoda - odparł, starając się by w jego głębokim głosie znalazła się i współczująca nuta. Nawet jeśli drwina lśniła w miodowych oczach.
Był z tego stanowczo zbyt pewien, przekonany o tym, że jego maskowania jest na wyższym poziomie niż w rzeczywistości. A tu, niestety, pusty kufer i drażniący proszek. Uczniowską pilność zapewne przysłaniał brak ciała w odpowiednich salach na odpowiednich krzesłach.
Z pewnością ta konfrontacja stałaby się świetną dziecinną rozmówką na prawdziwym poziomie, godnym przedstawicieli dumnych rodów. Najwyraźniej, jak już zostało to barwnie zaprezentowane, nie mógł. Gdzieś nad nimi przeleciała sowa, pohukują krótko i usiadła na któreś z sąsiadujących wież. Niestety, Charles nie był w stanie tego dostrzec, a szkoda, bo widok mógłby się okazać ciekawszy od niezadowolonej twarzy chłopaka.
- Słyszałem od profesora Slughorna o bardzo dobrym eliksirze na słuch, zapewne mógłby panu bardzo ułatwić życie. Uprzedzając pańskie kolejne słowa, z moich słuchem jest wszystko w porządku.
I po papierosie. Choć nie było tego widać, Hucksberry również z tego powodu ubolewał. Niebezpieczne nałogi.
- Zakaz obowiązuje również nauczycieli i niech mi pan wybaczy szczerość, ale panu nie ufam - odpowiedział grzecznie, a przy następnych słowach uniósł jedną brew do góry, posyłając mu nieco niedowierzające spojrzenie.
- Nie ma pan żadnych dowodów. Bardzo wątpliwe, że ktoś panu uwierzy - odparł dość arogancko i pewnie, będąc przekonanym, że jego myślenie jest poprawne. - Możemy zrobić tak, panie Mulciber. Zapalę i panu również pozwolę zapalić. Mało tego, poczęstuję pana papierosem by zadośćuczynić za tego poprzedniego. Szlaban jednak zostaje. To jak będzie, panie Mulciber?
Oparł się wygodnie o balustradę, wdychając świeże powietrze i obserwując jak wśród mgły tańczą tajemnicze cienie.
Zapewne była to tylko iluzja.
Alistaire Mulciber był jednym z tych przypadków przy których przy pisaniu raportów Charles załamywał ręce. Dokładnie, było aż tak źle. Może gdyby spróbował, może gdyby przede wszystkim chciał spróbować, osiągnąłby choć zadowalający wynik... A tak? Sam spadał na dno. Z własnej nieprzymuszonej chęci.
Ciężko było się śmiać, kiedy przepaść była aż tak spora, zapewne i Alistaire nie śmiałby się z żartów Hucksberry'ego.
Mały Zagubiony Książę, który szuka kolejnych planet by znaleźć odpowiedzi. A co z Różą? Czyż nie płakała za nim, samotna?
Co więc jest Twoją Różą, Alistaire?
Twoje człowieczeństwo? Godność?
- Najwyraźniej nie tylko mój przedmiot sprawia panu problem, panie Mulciber. Szkoda - odparł, starając się by w jego głębokim głosie znalazła się i współczująca nuta. Nawet jeśli drwina lśniła w miodowych oczach.
Był z tego stanowczo zbyt pewien, przekonany o tym, że jego maskowania jest na wyższym poziomie niż w rzeczywistości. A tu, niestety, pusty kufer i drażniący proszek. Uczniowską pilność zapewne przysłaniał brak ciała w odpowiednich salach na odpowiednich krzesłach.
Z pewnością ta konfrontacja stałaby się świetną dziecinną rozmówką na prawdziwym poziomie, godnym przedstawicieli dumnych rodów. Najwyraźniej, jak już zostało to barwnie zaprezentowane, nie mógł. Gdzieś nad nimi przeleciała sowa, pohukują krótko i usiadła na któreś z sąsiadujących wież. Niestety, Charles nie był w stanie tego dostrzec, a szkoda, bo widok mógłby się okazać ciekawszy od niezadowolonej twarzy chłopaka.
- Słyszałem od profesora Slughorna o bardzo dobrym eliksirze na słuch, zapewne mógłby panu bardzo ułatwić życie. Uprzedzając pańskie kolejne słowa, z moich słuchem jest wszystko w porządku.
I po papierosie. Choć nie było tego widać, Hucksberry również z tego powodu ubolewał. Niebezpieczne nałogi.
- Zakaz obowiązuje również nauczycieli i niech mi pan wybaczy szczerość, ale panu nie ufam - odpowiedział grzecznie, a przy następnych słowach uniósł jedną brew do góry, posyłając mu nieco niedowierzające spojrzenie.
- Nie ma pan żadnych dowodów. Bardzo wątpliwe, że ktoś panu uwierzy - odparł dość arogancko i pewnie, będąc przekonanym, że jego myślenie jest poprawne. - Możemy zrobić tak, panie Mulciber. Zapalę i panu również pozwolę zapalić. Mało tego, poczęstuję pana papierosem by zadośćuczynić za tego poprzedniego. Szlaban jednak zostaje. To jak będzie, panie Mulciber?
Oparł się wygodnie o balustradę, wdychając świeże powietrze i obserwując jak wśród mgły tańczą tajemnicze cienie.
Zapewne była to tylko iluzja.
- Alistaire Mulciber
Re: Spory Balkon
Wto Sty 03, 2017 6:18 pm
Ktoś rzekł kiedyś, że na szacunek należy sobie zapracować.
No, Panie Hucksberry. Pańskie ozdobione sygnetami dłonie wciąż są gładkie i zgrabne. Czyżby ktoś nie pracował zbyt zapalczywie?
- Na swoim miejscu podziękuję panu za tak poruszający komplement – uśmiechnął się radośnie, beztrosko, całkiem szczerze.
Nie, przepaść między nimi nie była tak wielka. Jeżeli Alistaire spadał na dno, to czy nie miał wkrótce znaleźć się na poziomie Hucksberry’ego?
Ha! Chichocze pan już?
Nie przepadam za różami.
Zresztą, o jakim porzuconym człowieczeństwie pan bełkocze?
Proszę mi uwierzyć, jestem człowiekiem z krwi i kości.
Chce pan dotknąć i się przekonać?
- Proszę się o mnie tak nie martwić, panie profesorze. Choć muszę przyznać, pańska troska jest rozczulająca – odpowiedział, komentując to fałszywe współczucie.
Niezależnie od tego, pod jak wytrzymałą i misternie wykonaną maską, Hucksberry mógłby się ukryć, nie był w stanie go zmylić. Nie dlatego, że był mistrzem manipulacji czy wyjątkowo spostrzegawczym czarodziejem (choć przynajmniej jedno z dwojga było prawdziwe), lecz dlatego, że nie miał w sobie krztyny zaufania dla mężczyzny. Nie przeceniał go, pragnąc współczucia czy szacunku.
Oficjalnie stwierdził, że rozgoryczeni staruszkowie nie są zdolni do takich emocji.
Być może młodzi chłopcy też nie byli.
Ale my nie o tym.
- Skoro eliksir ten jest bardzo dobry, to oczywistym jest, że z pańskim słuchem jest wszystko w porządku, prawda? Bardzo dobre eliksiry mają tendencję do działania.
Czy mieli teraz podzielić się fajką pokoju? Odnaleźć tajemnicze braterstwo, magiczną więź pokrewnych dusz w papierosowym dymie?
- Nie ufa mi pan profesor? Rani pan moje niewinne serce. – w teatralnym niedowierzaniu złożył dłoń na piersi, niezmiernie urażony.
Och.
A więc Hucksberry tak chciał się bawić.
- A jakie dowody na moją zbrodnię ma pan profesor? – spytał więc. – Czy pan profesor właśnie zaoferował swojemu uczniowi papierosa? Nie tylko to, chciał jeszcze za niepopełnione przewinienie ukarać go szlabanem! Naprawdę, rozczarowuje mnie pan profesor. Pomyśleć, że postrzegałem pana za swój autorytet, a teraz... Cóż. Jestem pewien, że dyrektor Dumbledore zrozumie, dlaczego oburza mnie tak jawna demoralizacja.
Co innego ma pan mi do zaoferowania?
Lukrowane pałeczki?
No, Panie Hucksberry. Pańskie ozdobione sygnetami dłonie wciąż są gładkie i zgrabne. Czyżby ktoś nie pracował zbyt zapalczywie?
- Na swoim miejscu podziękuję panu za tak poruszający komplement – uśmiechnął się radośnie, beztrosko, całkiem szczerze.
Nie, przepaść między nimi nie była tak wielka. Jeżeli Alistaire spadał na dno, to czy nie miał wkrótce znaleźć się na poziomie Hucksberry’ego?
Ha! Chichocze pan już?
Nie przepadam za różami.
Zresztą, o jakim porzuconym człowieczeństwie pan bełkocze?
Proszę mi uwierzyć, jestem człowiekiem z krwi i kości.
Chce pan dotknąć i się przekonać?
- Proszę się o mnie tak nie martwić, panie profesorze. Choć muszę przyznać, pańska troska jest rozczulająca – odpowiedział, komentując to fałszywe współczucie.
Niezależnie od tego, pod jak wytrzymałą i misternie wykonaną maską, Hucksberry mógłby się ukryć, nie był w stanie go zmylić. Nie dlatego, że był mistrzem manipulacji czy wyjątkowo spostrzegawczym czarodziejem (choć przynajmniej jedno z dwojga było prawdziwe), lecz dlatego, że nie miał w sobie krztyny zaufania dla mężczyzny. Nie przeceniał go, pragnąc współczucia czy szacunku.
Oficjalnie stwierdził, że rozgoryczeni staruszkowie nie są zdolni do takich emocji.
Być może młodzi chłopcy też nie byli.
Ale my nie o tym.
- Skoro eliksir ten jest bardzo dobry, to oczywistym jest, że z pańskim słuchem jest wszystko w porządku, prawda? Bardzo dobre eliksiry mają tendencję do działania.
Czy mieli teraz podzielić się fajką pokoju? Odnaleźć tajemnicze braterstwo, magiczną więź pokrewnych dusz w papierosowym dymie?
- Nie ufa mi pan profesor? Rani pan moje niewinne serce. – w teatralnym niedowierzaniu złożył dłoń na piersi, niezmiernie urażony.
Och.
A więc Hucksberry tak chciał się bawić.
- A jakie dowody na moją zbrodnię ma pan profesor? – spytał więc. – Czy pan profesor właśnie zaoferował swojemu uczniowi papierosa? Nie tylko to, chciał jeszcze za niepopełnione przewinienie ukarać go szlabanem! Naprawdę, rozczarowuje mnie pan profesor. Pomyśleć, że postrzegałem pana za swój autorytet, a teraz... Cóż. Jestem pewien, że dyrektor Dumbledore zrozumie, dlaczego oburza mnie tak jawna demoralizacja.
Co innego ma pan mi do zaoferowania?
Lukrowane pałeczki?
- Charles Myrnin Hucksberry
Re: Spory Balkon
Czw Sty 05, 2017 1:41 am
Powinien przeczytać bardzo dokładnie mugolski słownik - przede wszystkim definicję słowa szacunek i poświęcić maksymalną ilość uwagi by się jej nauczyć na pamięć. Zapracował, choć śladów Alistaire nie był w stanie dostrzec tym swoim zamglonym, słabnącym spojrzeniem, nawet młodzi czarodzieje mogą mieć problemy ze wzrokiem. Charles nie chwalił się swoimi pamiątkami, które chowały się w innych miejscach, większość z nich nie była widoczna gołym okiem. Mógł więc dalej sobie nieumiejętnie drwić, lecz nikt nie zacznie mu klaskać, gratulując nieudanego występu. Ktoś rzekł kiedyś, że ten drwi z blizn, kto nigdy nie doświadczył rany.
System wartości chłopaka zdawał się być mocno zaburzony, skoro szczere dziękował za coś, co pochwałą każdy inny człowiek by nie nazwał. Kolejne zaburzenie; niedopuszczenie do siebie myśli, że to miejsce praktycznie już należało do niego, bo Hucksberry wciąż tylko spadał w nicości a tam końca nie było. Stan zawieszania był tym, co przyjął niemalże wdzięcznie.
Nadal żarty nie były zabawne, to nie był ten poziom.
Róża, jedna, symboliczna, metaforyczna. Bliżej Małemu Księciu tej powieści było do szmacianej laleczki, która guzikowatymi oczami spogląda z półki. Bez uczucia. Nie miał zamiaru go dotykać, ani teraz ani nigdy, nie był człowiekiem preferującym uczniów. Nie da się sprowokować by sprawić mu przyjemność.
- Zapewne znajdzie pan sam wyjście z tej sytuacji - odparł, nie odnosząc się do swojego pozorowanego współczucia. Zmienił za to położenie dłoni na drewnie, krótko ciesząc się tą ciszą. W końcu Alistaire już mu udowodnił, że żadne zasady nie miały dla niego znaczenia. Najwyraźniej panicz Mulciber lubił ćwiczyć przed lustrem miny i czytać książki o znaczeniach różnych wyrazów twarzy. Co więc widział pod tą "maską", skoro był pewien, że coś się pod nią znajdowało? Coś innego? Skromność była kolejną cnotą, której Ślizgon został pozbawiony. Jak już zostało wspomniane wcześniej, Hucksberry go szanował, Alistaire nadal pozostawał uczniem i człowiekiem, a rzadko kiedy mężczyzna żywił na tyle głęboką urazę by obdzierać kogoś z tej podstawowej "akceptacji". Był w końcu wychowany.
- Widzę, że wybitnie się pan bawi, tylko podziwiać, że takie komentarze są dla pana na jakimkolwiek poziomie. Może poproszę profesora Slughorna o odpowiedni eliksir również dla pana? Wyostrzający Poczucie Humoru? Mądrości? Jak pan sądzi, który będzie dla pana odpowiedniejszy?
Zdążył się już nieco zirytować, ale jako, że na niego nie patrzył, nie sprawiało mu to żadnego problemu. Jedyne pokrewieństwo jakie mogłoby nastąpić to między ich różdżkami, ale to przy innej okazji, podczas pojedynku, który miałby znaczenie. Ale...
No tak. W końcu panicz Mulciber wolał inne "różdżki" do zabawy. Takie, które nie wymagały użycia jakichkolwiek zaklęć.
Nie odpowiedział, unosząc sceptycznie brew do góry, jakby jakikolwiek komentarz byłby tylko zachętą do dalszych wybryków.
- Czyż moje słowo nie jest wystarczające? Czyż paczka papierosów, którą zapewne znalazłbym w pańskiej szacie nie potwierdziłaby moich słów?
Przy jego kolejnych słowach, drgnął mu policzek po czym bez słowa zrobił kilka krótkich kroków do przodu i bez zaskoczenia i zastanowienia podciął mu nogi swoją własną, odsuwając się, gdy ten poleciał do przodu na ziemię.
- Mam nadzieję, że nic panu nie jest.
Z pewnością coś lepszego niż szantaż.
System wartości chłopaka zdawał się być mocno zaburzony, skoro szczere dziękował za coś, co pochwałą każdy inny człowiek by nie nazwał. Kolejne zaburzenie; niedopuszczenie do siebie myśli, że to miejsce praktycznie już należało do niego, bo Hucksberry wciąż tylko spadał w nicości a tam końca nie było. Stan zawieszania był tym, co przyjął niemalże wdzięcznie.
Nadal żarty nie były zabawne, to nie był ten poziom.
Róża, jedna, symboliczna, metaforyczna. Bliżej Małemu Księciu tej powieści było do szmacianej laleczki, która guzikowatymi oczami spogląda z półki. Bez uczucia. Nie miał zamiaru go dotykać, ani teraz ani nigdy, nie był człowiekiem preferującym uczniów. Nie da się sprowokować by sprawić mu przyjemność.
- Zapewne znajdzie pan sam wyjście z tej sytuacji - odparł, nie odnosząc się do swojego pozorowanego współczucia. Zmienił za to położenie dłoni na drewnie, krótko ciesząc się tą ciszą. W końcu Alistaire już mu udowodnił, że żadne zasady nie miały dla niego znaczenia. Najwyraźniej panicz Mulciber lubił ćwiczyć przed lustrem miny i czytać książki o znaczeniach różnych wyrazów twarzy. Co więc widział pod tą "maską", skoro był pewien, że coś się pod nią znajdowało? Coś innego? Skromność była kolejną cnotą, której Ślizgon został pozbawiony. Jak już zostało wspomniane wcześniej, Hucksberry go szanował, Alistaire nadal pozostawał uczniem i człowiekiem, a rzadko kiedy mężczyzna żywił na tyle głęboką urazę by obdzierać kogoś z tej podstawowej "akceptacji". Był w końcu wychowany.
- Widzę, że wybitnie się pan bawi, tylko podziwiać, że takie komentarze są dla pana na jakimkolwiek poziomie. Może poproszę profesora Slughorna o odpowiedni eliksir również dla pana? Wyostrzający Poczucie Humoru? Mądrości? Jak pan sądzi, który będzie dla pana odpowiedniejszy?
Zdążył się już nieco zirytować, ale jako, że na niego nie patrzył, nie sprawiało mu to żadnego problemu. Jedyne pokrewieństwo jakie mogłoby nastąpić to między ich różdżkami, ale to przy innej okazji, podczas pojedynku, który miałby znaczenie. Ale...
No tak. W końcu panicz Mulciber wolał inne "różdżki" do zabawy. Takie, które nie wymagały użycia jakichkolwiek zaklęć.
Nie odpowiedział, unosząc sceptycznie brew do góry, jakby jakikolwiek komentarz byłby tylko zachętą do dalszych wybryków.
- Czyż moje słowo nie jest wystarczające? Czyż paczka papierosów, którą zapewne znalazłbym w pańskiej szacie nie potwierdziłaby moich słów?
Przy jego kolejnych słowach, drgnął mu policzek po czym bez słowa zrobił kilka krótkich kroków do przodu i bez zaskoczenia i zastanowienia podciął mu nogi swoją własną, odsuwając się, gdy ten poleciał do przodu na ziemię.
- Mam nadzieję, że nic panu nie jest.
Z pewnością coś lepszego niż szantaż.
- Alistaire Mulciber
Re: Spory Balkon
Pią Sty 13, 2017 10:45 pm
Ale Alistaire nie był każdym innym człowiekiem, prawda?
Był sobą, czym tak bardzo się chlubił, choć czasem nie potrafił być do końca pewnym, co to znaczyło.
Gdyby ktoś zapytał go, kim jest, zapewne odrzekłby, iż jest tym, kim akurat być zapragnie.
Dziwnym trafem wcale nie pragnął być kimś, kogo postawę Hucksberry aprobuje.
Wręcz przeciwnie, jego cicha dezaprobata i zirytowany błysk w oku były niczym najnowsza błyskotka.
Ale, jak każda błyskotka, i ta się znudziła.
Może pod tą maską jest coś ładniejszego?
Coś faktycznie zasługującego na uwagę?
Nie, pewnie oprócz upodobania do skrzacich stópek nie ma tam nic.
- Naprawdę, pańska wiara we mnie niezmiernie mi pochlebia – odpowiedział, powstrzymując się od przewrócenia oczyma.
Alistaire przed lustrem ćwiczył różne rzeczy.
W sypialni tatusia wisiało bardzo duże, ładne lustro.
- Hm... Tak właściwie, eliksir rozśmieszający brzmi, jak wspaniały pomysł. Wie pan, chciałbym dostrzec humor w tym samym, co pan, ale obawiam się, że w obliczu tak nieudanych żartów byłoby to nieosiągalne w sposób naturalny.
O nie, pan profesor bagatelizuje moje pasje!
Przecież wspomniane różdżki trzeba choćby czyścić i polerować, a jest to sam wierzchołek góry lodowej.
Lodowej, ha!
Nie, nie wygląda pan, jak gdyby pan chichotał.
- Skąd gwarancja, że należy ona do mnie?
Ledwo skończył zadawać to pytanie, gdy Hucksberry nagle zbliżył się do niego.
Prawdopodobnie nie spodziewałby się tego po kimkolwiek innym. Prawdopodobnie nie spodziewał się tego nawet po nauczycielu, ale jego bardzo przydatna nieufność uratowała jego godność. Na swój sposób.
Chwycił bowiem ramię profesora mocno, nie mając szansy już uchronić się przed upadkiem i przynajmniej ciągnąc go za sobą na posadzkę, gdzie polegli w nieatrakcyjnym kłębie członków.
I gdzie to całe dobre wychowanie? Jeśli chciał go mieć przed sobą na podłodze, wystarczyło poprosić.
- Demoralizacja i przemoc fizyczna? Bardzo nieładnie, panie Hucksberry. – syknął, odsuwając się od mężczyzny, jak oparzony, wstając szybko. – Profesor Dumbledore będzie niezwykle rozczarowany.
Otrzepał spodnie i przydepnął papierosa, który wypadł nauczycielowi z dłoni, nim szybkim krokiem opuścił balkon, trzaskając za sobą drzwiami.
Niewyżyty oblech.
Nie ma pojęcia, jak traktuje i uwodzi się damy.
[zt]
Był sobą, czym tak bardzo się chlubił, choć czasem nie potrafił być do końca pewnym, co to znaczyło.
Gdyby ktoś zapytał go, kim jest, zapewne odrzekłby, iż jest tym, kim akurat być zapragnie.
Dziwnym trafem wcale nie pragnął być kimś, kogo postawę Hucksberry aprobuje.
Wręcz przeciwnie, jego cicha dezaprobata i zirytowany błysk w oku były niczym najnowsza błyskotka.
Ale, jak każda błyskotka, i ta się znudziła.
Może pod tą maską jest coś ładniejszego?
Coś faktycznie zasługującego na uwagę?
Nie, pewnie oprócz upodobania do skrzacich stópek nie ma tam nic.
- Naprawdę, pańska wiara we mnie niezmiernie mi pochlebia – odpowiedział, powstrzymując się od przewrócenia oczyma.
Alistaire przed lustrem ćwiczył różne rzeczy.
W sypialni tatusia wisiało bardzo duże, ładne lustro.
- Hm... Tak właściwie, eliksir rozśmieszający brzmi, jak wspaniały pomysł. Wie pan, chciałbym dostrzec humor w tym samym, co pan, ale obawiam się, że w obliczu tak nieudanych żartów byłoby to nieosiągalne w sposób naturalny.
O nie, pan profesor bagatelizuje moje pasje!
Przecież wspomniane różdżki trzeba choćby czyścić i polerować, a jest to sam wierzchołek góry lodowej.
Lodowej, ha!
Nie, nie wygląda pan, jak gdyby pan chichotał.
- Skąd gwarancja, że należy ona do mnie?
Ledwo skończył zadawać to pytanie, gdy Hucksberry nagle zbliżył się do niego.
Prawdopodobnie nie spodziewałby się tego po kimkolwiek innym. Prawdopodobnie nie spodziewał się tego nawet po nauczycielu, ale jego bardzo przydatna nieufność uratowała jego godność. Na swój sposób.
Chwycił bowiem ramię profesora mocno, nie mając szansy już uchronić się przed upadkiem i przynajmniej ciągnąc go za sobą na posadzkę, gdzie polegli w nieatrakcyjnym kłębie członków.
I gdzie to całe dobre wychowanie? Jeśli chciał go mieć przed sobą na podłodze, wystarczyło poprosić.
- Demoralizacja i przemoc fizyczna? Bardzo nieładnie, panie Hucksberry. – syknął, odsuwając się od mężczyzny, jak oparzony, wstając szybko. – Profesor Dumbledore będzie niezwykle rozczarowany.
Otrzepał spodnie i przydepnął papierosa, który wypadł nauczycielowi z dłoni, nim szybkim krokiem opuścił balkon, trzaskając za sobą drzwiami.
Niewyżyty oblech.
Nie ma pojęcia, jak traktuje i uwodzi się damy.
[zt]
- Charles Myrnin Hucksberry
Re: Spory Balkon
Sob Sty 14, 2017 2:02 am
Przynajmniej samego siebie mógł być uczeń pewny, przynajmniej jego porażki nie będą aż tak mocno kaleczyły młodego umysłu, który zapewne już do nich się przyzwyczaił. Czyż nie było to poniżające? Ta ignorancja i pycha w obliczu wiedzy, ta świadomość, że niszczyło się własną przyszłość dziecinnymi zachciankami? Najwyraźniej Mulciberowie nie bali się mieć w swym rodzie głupców, bo właśnie tak obecnie prezentował się przed nim Alistaire. Nawet jeśli tej prawdy nie mógł powiedzieć głośno, miał nikłą nadzieję, że jakoś trafi do tej niepokornej głowy otoczonej podskakującymi ciemnymi sprężynami. Był więc jedynie namiastką siebie, pozwalając sobie na zakładanie i tracenie masek. Zatrważająco smutny fakt. Charles nawet na to nie liczył, w końcu najwyraźniej Ślizgon wolał być elementem wyróżniającym się spośród reszty. I nie w ten pozytywny sposób. To dobrze, że ta błyskotka nie przyciągała uwagi na dłużej, że nie zapragnął ją mieć na dłużej, gdyż w tym kryłoby się za wiele przykrości i rozczarowania, a Hucksberry nie był człowiekiem, który z chęcią kopałby pod kimś głębszy dół - możliwe że nawet na dnie jest to możliwe. Niech trzyma się tego, tej nieciekawej, uproszczonej struktury, którą przyjął za pewnik. Tak będzie łatwiej żywić urazę i zachować swą bezpieczną ignorancję.
Odpowiedział zaledwie niewielkim uniesieniem kącika warg do góry - wszystko to oczywiście w imię uprzejmości. O takich połączeniu nie chciał jednak rozmawiać, możliwe że jakiś uzdrowiciel się tym zainteresuje, proponując spożycie eksperymentalnego eliksiru.
- Cieszę się niezmiernie, że byłby pan zdolny do takiego poświęcenia by zrozumieć choćby i same moje żarty, nawet jeśli rzadko po nie sięgam, praktycznie w ogóle - wtrącił ciepłym, głębokim głosem, który raczej nikogo nie zachęciłby do użycia go jako źródła ogrzewania.
Smutny żywot tych dla których sztuka współczesna opiera się na ciągłym wkładaniu sobie coś w usta. Ta dzisiejsza młodzież, najwyraźniej za mało uczy się zaklęć niewerbalnych.
- Gdybym mógł wyjaśniłbym panu to bardzo dokładnie, ale obawiam się, że nadal pozostałoby to dla pana niezrozumiałe. Przyjmijmy więc, że dzisiejszego dnia stałem się jasnowidzem.
Za dużo było tych prawdopodobieństw, najwyraźniej nie mogli ich uniknąć, cóż za smutne wnioskowanie. Ciężko było uratować coś, co praktycznie już nie istniało.
Na krótką chwilę w miodowych oczach mignęło zaskoczenie, kiedy nagle został również pociągnięty na ziemię. Hucksberry nie zdążył się zaprzeć i wylądował na ziemi tuż obok nieznośnego dzieciaka. Chyba rozciął sobie wargę.
Podniósł się równie szybko, ignorując nieszczęsnego papierosa. Na ostatnie słowa Alistaire'a nie zdołał odpowiedzieć, zajmując się otrzepywaniem swojej szaty i cicho prychając z niedowierzaniem, że oto tak niedojrzały młody człowiek ośmielił się go tak potraktować.
Poczuł się dziwnie znieważony, a żeby tego było mało, Mulciber uniknął i szlabanu i ujemnych punktów.
Zdusił przekleństwo i wyciągnął drugiego papierosa, natychmiastowo z dziką gwałtownością się zaciągając i wypuszczając dym w stronę księżyca.
Owszem, dam lekkich obyczajów nie potrafił ani nie chciał dobrze traktować.
[z/t]
Odpowiedział zaledwie niewielkim uniesieniem kącika warg do góry - wszystko to oczywiście w imię uprzejmości. O takich połączeniu nie chciał jednak rozmawiać, możliwe że jakiś uzdrowiciel się tym zainteresuje, proponując spożycie eksperymentalnego eliksiru.
- Cieszę się niezmiernie, że byłby pan zdolny do takiego poświęcenia by zrozumieć choćby i same moje żarty, nawet jeśli rzadko po nie sięgam, praktycznie w ogóle - wtrącił ciepłym, głębokim głosem, który raczej nikogo nie zachęciłby do użycia go jako źródła ogrzewania.
Smutny żywot tych dla których sztuka współczesna opiera się na ciągłym wkładaniu sobie coś w usta. Ta dzisiejsza młodzież, najwyraźniej za mało uczy się zaklęć niewerbalnych.
- Gdybym mógł wyjaśniłbym panu to bardzo dokładnie, ale obawiam się, że nadal pozostałoby to dla pana niezrozumiałe. Przyjmijmy więc, że dzisiejszego dnia stałem się jasnowidzem.
Za dużo było tych prawdopodobieństw, najwyraźniej nie mogli ich uniknąć, cóż za smutne wnioskowanie. Ciężko było uratować coś, co praktycznie już nie istniało.
Na krótką chwilę w miodowych oczach mignęło zaskoczenie, kiedy nagle został również pociągnięty na ziemię. Hucksberry nie zdążył się zaprzeć i wylądował na ziemi tuż obok nieznośnego dzieciaka. Chyba rozciął sobie wargę.
Podniósł się równie szybko, ignorując nieszczęsnego papierosa. Na ostatnie słowa Alistaire'a nie zdołał odpowiedzieć, zajmując się otrzepywaniem swojej szaty i cicho prychając z niedowierzaniem, że oto tak niedojrzały młody człowiek ośmielił się go tak potraktować.
Poczuł się dziwnie znieważony, a żeby tego było mało, Mulciber uniknął i szlabanu i ujemnych punktów.
Zdusił przekleństwo i wyciągnął drugiego papierosa, natychmiastowo z dziką gwałtownością się zaciągając i wypuszczając dym w stronę księżyca.
Owszem, dam lekkich obyczajów nie potrafił ani nie chciał dobrze traktować.
[z/t]
- Enzo Nero
Re: Spory Balkon
Pon Sty 30, 2017 8:52 pm
Enzo przyszedł sobie na balkon aby trochę odpocząć i móc w spokoju sobie przemyśleć całą zaistniałą sytuację. W końcu nie mógł cały czas bagatelizować tego że stał się kobietą, a rozsypanie się przy całej szkole nie wchodziło w rachubę dlatego postanowił w jakimś ustronnym miejscu sobie trochę odreagować. Oczywiście nie miał zamiaru płakać ani nic z tych rzeczy, nawet przez myśl mu nie przeszło aby posunąć się do tak ekstremalnych środków. Usiadł sobie skulony pod barierką i patrzył w podłogę rysując palcem jakieś wzorki na podłodze.
- Dlaczego mnie to spotkało? - Myślał na głos.
Nie wiedział czy jest to spowodowane jakimś testem z jakiegoś przedmiotu, żartu kogoś komu się naraził on lub jego brat czy też to zwykły przypadek. Najbardziej prawdopodobne były opcje dwa i trzy ponieważ nauczyciele raczej ostrzegli by ich w jakiś nawet zagadkowy sposób o możliwej zmianie ich płci, a tu ni z gruchy ni z pietruchy nie tylko on ale osoby z jego otoczenia zmienili się w swoje żeńskie i męskie odpowiedniki w zależności od tego czy byli kobietami czy mężczyznami. Zdenerwowany swoją bezsilnością uderzył z całej siły pięścią w twardą podłogę co oczywiście zaowocowało sporym bólem oraz lekkim dreszczem który przeszedł całe ramię chłopaka.
- Cholera - Zaklął pod nosem łapiąc się za obolałą rękę.
- Dlaczego mnie to spotkało? - Myślał na głos.
Nie wiedział czy jest to spowodowane jakimś testem z jakiegoś przedmiotu, żartu kogoś komu się naraził on lub jego brat czy też to zwykły przypadek. Najbardziej prawdopodobne były opcje dwa i trzy ponieważ nauczyciele raczej ostrzegli by ich w jakiś nawet zagadkowy sposób o możliwej zmianie ich płci, a tu ni z gruchy ni z pietruchy nie tylko on ale osoby z jego otoczenia zmienili się w swoje żeńskie i męskie odpowiedniki w zależności od tego czy byli kobietami czy mężczyznami. Zdenerwowany swoją bezsilnością uderzył z całej siły pięścią w twardą podłogę co oczywiście zaowocowało sporym bólem oraz lekkim dreszczem który przeszedł całe ramię chłopaka.
- Cholera - Zaklął pod nosem łapiąc się za obolałą rękę.
- Claire Slattery
Re: Spory Balkon
Wto Sty 31, 2017 10:59 am
Szła na górę w stronę portretu Grubej damy, ale tak szczerze nie miała w ogóle ochoty tam iść. Z resztą jak miała dostać się do dormitorium? Przecież nie wejdzie od tak do swoich dziewczyn i nie położy się spać. Nie bardzo wiedziała co zrobić, zaczęła rozważać spanie w jakiejś starej sali czy coś. I właśnie w tym momencie ze dwa piętra wyżej zauważyła znajomą postać. No trochę mniejszą i drobniejszą niż zwykle, ale nadal znajomą, a przynajmniej od kilku godzin. Enzo szedł gdzieś w górę w stronę wieży, tak więc Gryfonka postanowiła pobawić się w stalkera (to na pewno wina tych męskich hormonów) i podążyła za nim niezauważenie.
Schowała się za ścianą obserwując jego poczynania. Podejrzewała, że jak tylko zdradzi swoją obecność, ten zacznie ukrywać część emocji, no bo pewnie to on musi być tym twardym i w ogóle. W sumie przez większość czasu była mu za to wdzięczna, bowiem Claire jest zawsze tym kolejnym z klocków domina. Bardzo często przejmuje emocje innych i jeśli w chwilach bezradności jej towarzysze dają radę, to ona też musi. Tak więc czekała na odpowiedni moment żeby magicznie się pojawić obok. Oczywiście długo nie musiała czekać, ją samą zabolał mentalnie sam widok tego uderzenia.
-Ej, nie połam jej, może ci się jeszcze kiedyś przydać.-Powiedziała wychodząc, miała nadzieję, że choć trochę rozładuje tym atmosferę. Usiadła naprzeciwko chwytając jego rękę, wolała się upewnić czy nic się nie stało.
-Walcz z podłogą jak już wrócisz do swojej postaci, dziewczęce ręce łatwiej popsuć.- Ostrzegła z lekkim uśmiechem.
Schowała się za ścianą obserwując jego poczynania. Podejrzewała, że jak tylko zdradzi swoją obecność, ten zacznie ukrywać część emocji, no bo pewnie to on musi być tym twardym i w ogóle. W sumie przez większość czasu była mu za to wdzięczna, bowiem Claire jest zawsze tym kolejnym z klocków domina. Bardzo często przejmuje emocje innych i jeśli w chwilach bezradności jej towarzysze dają radę, to ona też musi. Tak więc czekała na odpowiedni moment żeby magicznie się pojawić obok. Oczywiście długo nie musiała czekać, ją samą zabolał mentalnie sam widok tego uderzenia.
-Ej, nie połam jej, może ci się jeszcze kiedyś przydać.-Powiedziała wychodząc, miała nadzieję, że choć trochę rozładuje tym atmosferę. Usiadła naprzeciwko chwytając jego rękę, wolała się upewnić czy nic się nie stało.
-Walcz z podłogą jak już wrócisz do swojej postaci, dziewczęce ręce łatwiej popsuć.- Ostrzegła z lekkim uśmiechem.
- Enzo Nero
Re: Spory Balkon
Wto Sty 31, 2017 11:14 pm
Nie chciał by dziewczyna widziała jego bezsilność jednak no cóż stało się. Wstał z podłogi i uśmiechnął się do Claire chowając całą czerwoną rękę do kieszeni.
- Przydać się na pewno przyda jednak musiałem jakoś to wszystko odreagować - Powiedział patrząc jej w oczy.
Mimo tego że była chłopakiem były one dla niego równie piękne. Może to przez to że ma teraz jakieś te kobiece hormony czy też dlatego że naprawdę zależy mu na niej ale cały czas wyglądała olśniewająco.
- Gdybym tylko był lepszym magiem odczarował bym Cię i przywrócił dawny wygląd. Te Twoje cudowne włosy, ten śliczny uśmiech na Twojej promiennej twarzy - Mówił opierając głowę o ramię swojej dziewczyny.
Było to dla niego dosyć bolesne że nie mógł nic dla niej zrobić w tej sytuacji, bolała go jego własna bezradność w takiej sytuacji. Przecież powinien coś robić, działać aby przywrócić jej dawny wygląd, a on nawet nie wiedział co miał ze sobą teraz zrobić, od czego zacząć był po prostu w rozsypce.
- Przepraszam - Wydukał cicho jednak mogła bardzo wyraźnie to usłyszeć.
- Przydać się na pewno przyda jednak musiałem jakoś to wszystko odreagować - Powiedział patrząc jej w oczy.
Mimo tego że była chłopakiem były one dla niego równie piękne. Może to przez to że ma teraz jakieś te kobiece hormony czy też dlatego że naprawdę zależy mu na niej ale cały czas wyglądała olśniewająco.
- Gdybym tylko był lepszym magiem odczarował bym Cię i przywrócił dawny wygląd. Te Twoje cudowne włosy, ten śliczny uśmiech na Twojej promiennej twarzy - Mówił opierając głowę o ramię swojej dziewczyny.
Było to dla niego dosyć bolesne że nie mógł nic dla niej zrobić w tej sytuacji, bolała go jego własna bezradność w takiej sytuacji. Przecież powinien coś robić, działać aby przywrócić jej dawny wygląd, a on nawet nie wiedział co miał ze sobą teraz zrobić, od czego zacząć był po prostu w rozsypce.
- Przepraszam - Wydukał cicho jednak mogła bardzo wyraźnie to usłyszeć.
- Claire Slattery
Re: Spory Balkon
Sro Lut 01, 2017 12:22 am
Rozumiała jego chęć wyładowania się. Ona sama odczuwała taką potrzebę, bezsilność nie jest dobra,do tego dochodzi irytacja na wszystko i wszystkich naokoło, a przede wszystkim na samego siebie.
-To w takim razie wymyśl sobie jakiś inny sposób na rozładowanie się.- Zarządziła nie mając zamiaru ponownie pozwolić mu do tego użyć dłoni. Co to w ogóle było za rozwiązanie. Jak dla niej najlepszym na tego typu sprawy sposobem jest bieganie, albo jakiś inny wysiłek fizyczny (swoją drogą dlaczego jeszcze tego nie zrobiła?).
Co to w ogóle za tekst był z jego strony? Lepszym magiem? Przecież tu całkowicie nie o to chodzi. Jakby miał na cokolwiek wpływ. Podejrzewała, że nawet gdyby był lepszy w czarowaniu to i tak nie udałoby mu się tego osiągnąć, bo najnormalniej w świecie nie mają pojęcia co to w ogóle jest.
-Nigdy więcej tak nie mów!- Akurat to zdanie wypowiedziała głośno, wolno i całkowicie wyraźnie, tak aby dokładnie zrozumiał jego sens.-Ja nadal jestem tą samą Claire, wygląd niewiele się liczy, bo przecież mój umysł się nie zmienił. Jestem tym samym człowiekiem co jeszcze wczoraj, więc nawet tak nie myśl.- Ona nadal widziała tego samego Ślizgona i nic innego jej nie obchodziła.
Właśnie dlatego jeszcze bardziej wkurzyły ją te przeprosiny, przecież to tak mało miało wspólnego z logiką, że aż wcale. To było śmieszne wręcz. Gryfonka uniosła się na tyle żeby spojrzeć mu w oczy.
-To nie twoja wina, zapamięta to raz na zawsze i nigdy, przenigdy nie próbuj nawet w to wątpić.- Dla niej ten temat był skończony, to nie ich wina koniec, kropka. Nie ma co nad tym rozmyślać, bo przecież do niczego to nie prowadzi.
-Poradzimy sobie z tym jakoś,jeszcze nie wiem jak, ale damy radę... musimy.- Aż dziwne, że to ona przejęła rolę tej silniejszej ale tak jakoś wyszło, co dziwne faktycznie wierzyła w swoje słowa, przecież nie pozostaną w takiej postacie wiecznie...
-To w takim razie wymyśl sobie jakiś inny sposób na rozładowanie się.- Zarządziła nie mając zamiaru ponownie pozwolić mu do tego użyć dłoni. Co to w ogóle było za rozwiązanie. Jak dla niej najlepszym na tego typu sprawy sposobem jest bieganie, albo jakiś inny wysiłek fizyczny (swoją drogą dlaczego jeszcze tego nie zrobiła?).
Co to w ogóle za tekst był z jego strony? Lepszym magiem? Przecież tu całkowicie nie o to chodzi. Jakby miał na cokolwiek wpływ. Podejrzewała, że nawet gdyby był lepszy w czarowaniu to i tak nie udałoby mu się tego osiągnąć, bo najnormalniej w świecie nie mają pojęcia co to w ogóle jest.
-Nigdy więcej tak nie mów!- Akurat to zdanie wypowiedziała głośno, wolno i całkowicie wyraźnie, tak aby dokładnie zrozumiał jego sens.-Ja nadal jestem tą samą Claire, wygląd niewiele się liczy, bo przecież mój umysł się nie zmienił. Jestem tym samym człowiekiem co jeszcze wczoraj, więc nawet tak nie myśl.- Ona nadal widziała tego samego Ślizgona i nic innego jej nie obchodziła.
Właśnie dlatego jeszcze bardziej wkurzyły ją te przeprosiny, przecież to tak mało miało wspólnego z logiką, że aż wcale. To było śmieszne wręcz. Gryfonka uniosła się na tyle żeby spojrzeć mu w oczy.
-To nie twoja wina, zapamięta to raz na zawsze i nigdy, przenigdy nie próbuj nawet w to wątpić.- Dla niej ten temat był skończony, to nie ich wina koniec, kropka. Nie ma co nad tym rozmyślać, bo przecież do niczego to nie prowadzi.
-Poradzimy sobie z tym jakoś,jeszcze nie wiem jak, ale damy radę... musimy.- Aż dziwne, że to ona przejęła rolę tej silniejszej ale tak jakoś wyszło, co dziwne faktycznie wierzyła w swoje słowa, przecież nie pozostaną w takiej postacie wiecznie...
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|