Go down
Julie Blishwick
Oczekujący
Julie Blishwick

Sala Klubu Magii Nut - Page 12 Empty Re: Sala Klubu Magii Nut

Nie Sie 28, 2016 8:47 pm
Nie ważne jakbyśmy spojrzeli na przemierzającą korytarze Hogwartu Krukonkę, to była zwyczajną dziewczyną. Nie należy w jej oczach szukać czegoś odróżniającego ją od innych osób przechodzących się po tym samym korytarzu. Prawda, że była samotniczką, nie potrafiła rozmawiać z ludźmi i często potrzebowała wiele godzin, aby otworzyć się przed innymi, tak onieśmielająco radosnymi twarzami. Tylko pozornie różniła się od pozostałych, ponieważ wcale nie była wyjątkowa. W tych murach wiele było tak nadszarpniętych dusz jak ona sama. Tak niewinnych i niesprawiedliwie potraktowanych przez okrutny los. Była tylko kolejną kukiełką na sznurkach, może nawet wystrugał ją ten sam artysta co Pinokia. Magicznie tchnięto życie w drewno, ale to wciąż było drewno. Zupełnie inną magią była zamiana drewna w prawdziwą istotę. Julie pasowała idealnie na kukiełkę na sznurkach losu, bowiem wcale nie próbowała wpłynąć na swoje życie. Pozwalała się krzywdzić, być obrażaną lub zwyczajnie niezauważalną. Może to nawet lepiej, często gdy ktoś musiał z nią rozmawiać, to całą swoją mową ciała dawał do zrozumienia, jak jest podirytowany osobą dziewczyny. Niewiele osób było na tyle cierpliwych, aby wytrzymać jej jąkanie lub długie myślenie nad odpowiedzią. Również przy bardzo niewielkiej liczbie osób Julie potrafiła zapomnieć o lęku przed zrobieniem z siebie pośmiewiska. Nie była spontaniczna, więc dla wielu uczniów zwyczajnie nudna. Nawet jeśli podnosiła swoje maślane oczka z łzami w kącikach. Tak wiele spraw na tym wielkim świecie nie rozumiała. Kiedy jednak coś docierało do jej bajkowych wyobrażeń o otoczeniu, to chciała wrócić z powrotem do muszli, bezpiecznego schronienia.
Wiedziała teraz, gdzie idzie. Nie była od dawna w tych zakątkach zamku. Zagadką było, czy znajdzie drogę, czy będzie chciała dotknąć fortepianu po tym wszystkim... Trudno też powiedzieć, aby szła swobodnie. Odczuwała spory ból w stopie, ponieważ sama nie potrafiła się uzdrowić, rana pogarszała się z dnia na dzień. Już wyraźnie chód sprawiał jej ból. Naciskanie pedałów wcale nie mogło być mniej bolesne, ale potrzebowała muzyki jak narkotyku. W domu ciotki nigdy nie mogła bez opiekunki dotykać pianina, a każda lekcja gry nowego utworu była bardzo, łagodnie mówiąc, nieprzyjemna. Właśnie podczas jednej z nich nabyła ranę na lewej stopie, kiedy (według ciotki) nieodpowiednio naciskała pedały. Aczkolwiek była to pewnie tylko wymówka.
Otworzyła powoli drzwi i zerknęła, czy sala jest pusta. Nikogo nie było, więc powoli weszła do pozornie pustego pomieszczenia. Wystarczyło jednak wiedzieć, gdzie dotknąć, aby wibrujące powietrze odsłoniło pojedynczy instrument. Dziewczyna na pamięć znała drogę do potężnego fortepianu w kącie sali. Magia opadła odsłaniając cel uczennicy na dzisiejszy dzień. Z wahaniem nacisnęła kilka przypadkowych klawiszy. Julie uwielbiała dźwięk fortepianu tego ze szkoły, jeszcze bardziej niż domowego pianina. Podsunęła stołek i wygodnie się rozsiadła, ruszała w powietrzu palcami, jakby zastanawiała się nad początkowym ułożeniem palców. Nieśmiało naciskała jedną białą płytką za drugą na przemian z czarną. Nie wiadomo, czy niepewnie, czy tak nakazują nuty bajkowego utworu. Melodia wydobywała się z przez zamknięte drzwi na korytarz, a dziewczyna grała nieświadoma, jak piękną melodię wybrała. Była w swojej bajce.
Amelia Wright
Hufflepuff
Amelia Wright

Sala Klubu Magii Nut - Page 12 Empty Re: Sala Klubu Magii Nut

Pon Sie 29, 2016 9:51 am
Amelka nigdy nie okazałaby się czymś więcej niż sznurkiem w teatrzyku lalek. Nie była tak interesującą osobą, by ktokolwiek chciał chociaż ją przesunąć w odpowiednie miejsce i zmusić do konkretnego tańca. Nie było komu grać, by ta wpasowała się w takt. Słabe materiały są odrzucone już na etapie przedprodukcyjnym. Zdobycie jej zaufania, życzliwości i oddania jest banalnie proste, ale to właśnie chyba jak do tej pory uchroniło ją przed kompletnym wykorzystywaniem. Ludzie lubują się w wyzwaniach, a ona do nich nie należała. Ze swoimi kruchym serduszkiem i tyłkiem pewnie o podobnej wytrzymałości nadawała się na jakiś etap przejściowy. Sznurek jest więc chyba idealnym środkiem, ale można mieć obawy, czy to porównanie jest słuszne. Może raczej rączka ułatwiająca poruszanie sznurkami? Nie, to wciąż nie pasuje. Panna Wright mogłaby zostać ubrankiem dla innych lalek. Okrywać je swoją miękkością odzwierciedlającą jej duszyczkę. Ubrankiem, które szybko się nudzi lub/i niszczy. Pozbywanie się nudnego dziewczęcia to łatwy sposób na omijanie trudu poznawania czegoś ukrytego za otoczką wszystkich jęków, stęków i łez. Lepiej myśleć, że ktoś taki to po prostu idiota. W dodatku Puchon, więc tym bardziej - na 100% ciamajda, nudziarz, głupek, nigdzie indziej się nie nadawał to tam skończył. I tak, w Amelii jest coś z tego stereotypu. Jest nudna, jeśli spojrzy się na innych uczniów tego zamku. Jej żywot przy ich to kołysanka i to bardzo marna. Jest ciamajdą - musi włożyć więcej pracy we wszystko niż inni. Ma jednak coś wartościowego w tym. Ona chce pracować z wyboru. Dawać z siebie wszystko. I tak, nigdzie indziej się nie nadawała. Nie jest odważna, nie jest inteligentna ponad miarę, a sprytu ma tyle, co szczur - jedynie uciekać potrafi i nic poza tym, a i ta umiejętność jest... cóż, wątpliwa. Tylko czy brak charakterystycznych cech, a raczej tych przystającym osobom głośnym, pewnym siebie to taki wielki grzech? Czy bycie kimś wystraszonym i pełnym ufności w Wielki Zły Świat to największa wada jaką człowiek może posiadać?
Pytań jest tak wiele, a odpowiedzi się nie znajdują. Nie jest to jednak nic dziwnego. W końcu filozofia to najstarsza nauka, jaką człowiek sobie stworzył, a przynajmniej to od niej wszystko się wywodzi. Skoro więc przez setki lat na wiele pytań nie znamy odpowiedzi to Amelka nawet nie łudziła się, że odkryje jakąkolwiek w swoim życiu. Trzeba nauczyć się pływać w morzu wątpliwości. Może dlatego wolała czmychać gdzieś, gdzie może potencjalnie nikogo nie być. Tylko ona i jej papiery, które pozwolą na rysowanie sobie w świętym spokoju. Bez świadków, bez śmiechów innych. Bez wszystkich osobników mogących potencjalnie wywołać kolejny potop z jej oczu. To pewnie bardzo złe postępowanie. Uciekanie od problemów nie jest bowiem żadnym sposobem, prawda? No cóż, Amelka nie głowiła się nad tym. Skoro w samotniach mogła nie płakać to było dobrze, tak? No nie, ale inne opcje wymagają konwersacji i próby podejmowania kontaktu.
Zaś w kontaktach jest tak dobra, jak ślimaki w grze w szachy. Nie znała zasad, nie umiała odróżniać kto może być prawdziwym przyjacielem, a oddawanie serduszka wszystkiemu, co oddycha kończyło się znowu tym samym. Wszystko sprowadzało się do samotności. Mało kto w Hogwarcie potrafi siedzieć z kimś mało przebojowym, otwartym i zabawowym. Puchonka musiałaby się otworzyć tylko po to, by znowu zostać sama, bo komuś znudziło się takie ubranko na śliczne i idealne lalki. W końcu po co idealnie wyżłobionym lalkom jakieś stare łachmany, skoro mogą znaleźć sobie nowsze. Nie ma już ludzi. Jest tylko wysuszone z uczuć i emocji drewno albo materiały ozdabiające. Czy coś poza tym chodzi po zamku? Amelka chciałaby być aktorką we własnym teatrze, ale niestety. Ludzie zrobili się przereklamowani na występach. Wygodniej pociągać za sznurki lalek, czego również nie umiała. Poziom manipulacji ma na minusie. Tak więc pozostało tylko wejść gdziekolwiek i liczyć na ciszę i samotność.
Nie dostała ani jednego ani drugiego po przekroczeniu progu. Nie zwróciła nawet wcześniej uwagi na melodię. Masz Ci los, jak widać nie dane jest jej znalezienie własnego kąta, skoro to dzieje się po raz kolejny. Tylko co teraz? Przerwać brutalnie i przepraszać milion razy, bo naprawdę nie chciała przeszkadzać, czy też spróbować wyjść niepostrzeżenie? Druga opcja nie wydawała się tak głupia. Otworzyła więc ponownie drzwi i wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie fakt, że była zestresowana tym, że utrudnia komuś cokolwiek, że nóżki niestety były średnio kompatybilne z mózgiem i potknęła się o próg przywalając zacnie nosem o podłogę, choć i tak nie tak mocno, bo zamortyzowała upadek resztą ciała. Mimo tego zabolało i to mocno. Pisnęła tylko i usiadła na posadzce trzymając się za krwawiący, pokrzywdzony nochal. Takie jej szczęście. Łzy poleciały jej po policzkach chyba bardziej z powodu wstydu niż bólu. Dlaczego to zawsze musiało jej się przydarzać skoro chciała dobrze?
Starała się. Wyszło, jak zawsze.
- Prze...przepra...szam - wyjąkała w kierunku dziewczyny, której mimo najszczerszych chęci - w końcu przerwała i to w najbardziej beznadziejny sposób, jaki mogła. Nienawidziła swojego niezdarnego ciała, swojej głupoty, że w ogóle weszła do tego pomieszczenia i strachu, który sprawił, że miała nóżki z waty, jak i teraz całe ciało. Teraz brakuje tylko aplauzu w postaci śmiechu i dopełni się jej obrazek durnego puchońskiego uczniaka, który wszystkim zawadza, przeszkadza i jeszcze robi problemy. Brakuje tylko fotografii upamiętniającej to wydarzenie - apogeum frajerstwa Amelii. Miała takie myśli w głowie właśnie. Doczłapała się pod ścianę w sali, by nie daj Merlinie na zewnątrz nikt jej nie zauważył. Pochylała głowę jako wyraz wstydu i czekała, aż ustąpi krwotok. Może dziewczyna się nie odezwie, zignoruje ją i nie będzie męczyć?
Amelka prosiła o to bardzo, bardzo mocno w zranionej duszyczce.
Julie Blishwick
Oczekujący
Julie Blishwick

Sala Klubu Magii Nut - Page 12 Empty Re: Sala Klubu Magii Nut

Pon Sie 29, 2016 12:01 pm
Wyrzeźbienie w złym drewnie kukiełki było, hm, przeznaczeniem ciotki Julie. Każdy z odrobiną mugolskiej krwi lub zadający się z tym paskudnym rodzajem ludzi - mugolami, był już zepsutym kawałkiem drzewa. Nie trzeba było być okrutnikiem, torturować niewinnych, czy też dokuczać rówieśnikom, jak mieli w zwyczaju niektórzy uczniowie, aby próchnieć. Wiele czynników psuło każdą żywą istotę na świecie. I nawet Amelia, chcąca uparcie być tylko dodatkiem wśród zgnilizny, była jedną z takich istot. Tak jak sukienka na często używanej lalce szybko się niszczyła, tak człowiek stopniowo się wypalał. Trudno było powiedzieć, czy taka jest natura ludzka, czy sami tworzymy taką rzeczywistość... Julie jedno wiedziała, nie chciała już być laleczką w rękach twórcy. Podjęcie pierwszej samodzielnej decyzji miało odciąć ją od sznurków schowanych za sceną.
Gdyby potrafiła spoglądać w duszę ludzi jeszcze głębiej, niż tylko wyczuwać targające w nich emocje, to pewnie zdziwiłaby się, że nie jest jedynym elementem okrutnego przedstawienia. Widziałaby swoje odbicie w lustrze jeszcze sprzed kilku miesięcy. Jednak wiele się wydarzyło, podczas jej nieobecności w Hogwarcie, a co najważniejsze sama Krukonka przeszła wewnętrzną przemianę. Oczywiście, że dalej była kłębkiem wstydu i strachu przed ludźmi. Zdarzało się, że robiła krok do przodu, a zaraz potem dwa do tyłu. Ale chciała iść! Tym różniła się od Ameli. Kiedy gwałtownie wyrwano ją z transu, z bajkowego świata, gdzie mogła mieć przyjaciół oraz prawdziwego Księcia, który uratował ją z wieży pilnowanej przez Smoka, ukazała swoją dawną twarz. Chciała zmienić się w małą myszkę, jak jej własna, i uciec do jednej z dziur wygryzionych w ścianie. Może nie powinna była tutaj przychodzić sama, więc ktoś przyszedł ją złajać za nieposłuszeństwo? Fortepian zadrgał od fałszywych nut, gdy Julie nacisnęła kilka klawiszy. Jednocześnie wstała ze stołka i odwróciła się do drzwi, przy okazji potykając się o nogę siedziska. Nie upadła jednak, jak dziewczyna, która leżała na progu.
- G...grałam za głośno? Prze-przeszkadzałam? - wydukała oblewając się rumieńcem. Znowu pewnie fałszowała, nie pilnowała głośności, to wszystko przez ból w stopie. Nie powinna była teraz grać, gdy nie ma ciotki. Przeszła jej przez głowę myśli, że to opiekunka wtargnęła do sali i chciała ukarać bratanicę.
Kurkonce nieco zakręciło się w głowie od widoku kapiącej krwi. Impuls nakazywał pomóc podnieść się niespodziewanemu gościowi, zatamować krwawienie, ale Julie tylko stała jak wryta. Dopiero, gdy Amelia odsunęła się na bok, coś w niej drgnęło i sięgnęła do kieszeni po białą chusteczkę z inicjałami. Chciała szybko podejść do ofiary własnych nieposłusznych nóg, lecz sama miała problem ze złapaniem równowagi. Zapomniała o zaczarowanych instrumentach, bo oczywiście nie były widoczne. Wpadła na stojak na nuty, który rozpoczął prawdziwe domino. Krzesła, wiolonczele i trąbki nieschowane do szaf zaczęły jedne za drugim upadać. Każdy przedmiot wydawał większy huk od drugiego, aż cudem było, iż uczennicy nie ogłuchły. Krukonka z podkurczonymi rękoma patrzyła na całą tragedię z otwartymi ustami i po chwili cała była czerwona jak burak. Cała. Otrząsnęła się wraz z upadkiem ostatniego instrumentu - cymbał, które już wcześniej powinny mieć wymieniony stojak. Przechodząc przez ten chaos dotarła do Puchonki. Znała jej twarz, lecz nie imię. Taki był urok bycia tłem. A co działo się, gdy spotykało się jedno z drugim?
- Proszę - wyciągnęła chusteczkę. Czuła się winna, ponieważ na pewno jej beznadziejna gra na fortepianie doprowadziła do złamanego nosa Puchonki. Gdyby nie była w tym pomieszczeniu dziewczyna nie wystraszyłaby się Julie...
Miętoliła swój sweter, gdy próbowała sklecić jakieś zdanie.
- Nie... Nie musisz iść do pie-pielęgniarki?
Tak bardzo chciała sobie przypomnieć jakieś zaklęcie, które mogłoby zatrzymać krwotok i przywrócić Puchonce dawny wygląd. Zamiast tego na widok łez jej samej chciało się płakać. Dodatkowo, gdy spojrzała na bałagan w całej sali, jeszcze bardziej czuła się bezradna, taka niepotrzebna. Sprawiała wszystkim same kłopoty.
Sięgnęła po różdżkę, dość niepewnie. I tak dziw, że tym razem wzięła ją ze sobą. Zaraz... jakie to było zaklęcie... Nigdy go nie próbowała na własną rękę, znała tylko teorię. Takie ryzyko było... Potrząsnęła głową, starsza dziewczyna na pewno je znała, więc...
- Może spró-spróbuję za-zaklęcia Episkey? Jeśli się... zgodzisz.
Amelia Wright
Hufflepuff
Amelia Wright

Sala Klubu Magii Nut - Page 12 Empty Re: Sala Klubu Magii Nut

Czw Wrz 01, 2016 7:14 pm
Amelia naprawdę nie zasługiwała na bycie pełnoprawną lalką. Może to właśnie kwestia beznadziejnego materiału? Może zostały po niej nieliczne drzazgi? Morze jest głębokie i szerokie. Pytań jest wiele, ale odpowiedzi wcale nie przychodzą łatwo. Gdyby tak było to nie brakowałoby jej słów. Zawsze wiedziałaby, co powiedzieć i w jakiej sytuacji. Niestety posiadanie wszystkiego jest niemożliwe. Ona nie chciała nawet myśleć, że można mieć twórcę. Miała kochaną rodzinę i bardzo wielu ludzi, którzy lubią bawić się jej kosztem. Czy to oni tworzą ją w jakiś sposób? Chyba nie. Amelka nie należy do takiego grona, bo mimo delikatnego tyłka fizycznego, jak i duchowego to jednak ilość zadrapań nie sprawiła, że jej skóra stała się grubsza. Nie powstał żaden użyteczny pancerz. Jej powłoka wciąż okazuje się być łatwa do naruszenia. To chyba sprawiało, że Puchonka jest tym, kim jest. Ufność w istnienie dobra, ufność, że nie wszystko jest tak beznadziejne, jakby się wydawało. Ufność - tylko tyle, czy aż tyle?
Piękne kłamstwo? Prawdopodobnie tak, ale bardzo uszczęśliwiające.
Wygodnie jest myśleć, że jest się jedynym na świecie. W końcu każdy ma unikatową rolę, nikt nie chciałby potrzebować dublera. Chociaż kaskaderem panna Wright pewnie by nie pogardziła. Problem jest taki, że patrząc wyłącznie na swoje sznurki nie widzimy cudzych. Wydaje się nam, że tylko my jesteśmy uwiązani, a przecież każdy ma własną pętelkę tylko inny supeł. Dlatego w chwili, kiedy akcja wrze do przodu myślimy pierw o sobie. Dopiero z czasem dociera do nas, jakie to egoistyczne. Ale to chyba nie do każdego. Tylko ludzie pokroju Puchonki wiedzą, jak to jest źle się czuć przez to, że źle się o kimś pomyślało. To stan umysłu, który trzeba mieć, by pojąć, jak bardzo jest to skomplikowane i nagłe. Tyle, że to nie był ten moment. Zaryła o podłogę i krwawiła, więc zgodnie z samolubną naturą człowieka skupiła się na sobie, bo przecież to jej zadziała się krzywda, która zajmuje wszystkie myśli. Trudno, by takie spotkanie z posadzką nie wywołała takiej reakcji. Naturalny to stan rzeczy, bycie w jakimś stopniu narcystycznym mimo chęci odrzucenia tego. Inni zaś nie mieli żadnego problemu z tą naturą. Pasowali na kogoś, kto wyśmiewa Puchonki jeżdżące twarzą po ziemi. Czy jej nowa towarzyszka z przymusu wywołanego z zbiegu okoliczności nie? Zrobiła burdel w sali, jąkała się, zaproponowała chusteczkę, którą dziewczyna przyjęła z marnym uśmiechem (bo kogo stać na lepszy, kiedy czuje się jak skończona ciota? Chciała też szybko jej zakomunikować, że jej gra nie miała nic wspólnego z super koziołkiem, ale niestety - wolała pierw oczyścić się z krwi, która powolnie kończyła swój upływ. Pokiwała też z tego powodu przecząco głową. Nie, nie musiała iść do pielęgniarki. To tylko obity nos, który i tak dzięki amortyzacji nie oberwał tak mocno, jak mógł. Poleci, poleci i odleci tak krew i będzie koniec historii i troszkę bardziej krzywy nos niż dotychczas. Było jej tylko trochę niedobrze i zmęczyło ją to zdarzenie. Pytanie tylko, czy bardziej przez upadek i utratę krwi, czy nadmiar stresu i zażenowania.
- Ja... nie wiem - Piękna odpowiedź na pytanie na które wystarczy udzielić odpowiedzi TAK lub NIE, prawda? Bo przecież jej mały móżdżek musi przemyśleć coś takiego. Tylko nad czym się tutaj zastanawiać? Wmawiała sobie, że nie ma potrzeby, ale czy rzeczywiście tak jest? Jeszcze nie widziała skutków zderzenia, co więc mogła powiedzieć o swoich potrzebach medycznych w takiej chwili, skoro nie była pewna, czy posiada nos jeszcze? Oczywiście to troszkę podkoloryzowana wersja, ale naprawdę warto zastanowić się, jaki jest jej stan faktyczny, a nie wyobrażony.
- Wywwyw...wywróciłam się, kiedy chciałam szybko wyjść, żeby Ci nie przeszkadzać. Grałaś bardzo ładnie, więc nie chciałam przerywać - Mówiła to na przyspieszeniu x5 lub x8. Chciała wyrzucić z siebie jak najwięcej słów, by nie musieć zastanawiać się, czy są właściwe. Myślenie nad nimi prowadzi do jąkania, a tak szybciej miała z głowy. Bo przecież się jej przypomniało, że to ona jest powodem dla którego jednak dziewczyna przerwała i jeszcze poprzewracała sporo rzeczy. Kwestia omawiana wyżej - odezwała się mniej egoistyczna część, która nie pozwalała na życie wyłącznie dla siebie mimo tego, że wielu ludzi nie było nawet wartych takiego ślepego zapatrzenia w ich potrzeby.
- Dziękuję za chusteczkę - wymamrotała tak, że trudno powiedzieć, czy fundatorka chustki zrozumiała z tego cokolwiek poza "ujeeaczkę".
Julie Blishwick
Oczekujący
Julie Blishwick

Sala Klubu Magii Nut - Page 12 Empty Re: Sala Klubu Magii Nut

Czw Wrz 01, 2016 7:58 pm
Jesteś twórcą własnego losu, nie pozwól sobie wmówić, że zostałaś stworzona przez lalkarza - słyszała gdzieś daleko w swojej głowie. Ten głos ostatnio stawał się coraz wyraźniejszy, a Julie coraz trudniej było go ignorować. Zmieniło się jej postrzeganie świata, kiedy uświadomiła sobie, że przecież może coś zmienić. Jakie jednak trudne były pierwsze samodzielne kroki... Jednak spotkanie ze Złem nie było szokujące, zaznała go już dawno temu, lecz nie wiedziała, jak to określić. Urocza była wiara, że nikt nie chce krzywdy drugiego człowieka, nawet kiedy doświadczało się kar cielesnych. Przecież były elementem codzienności, jak obowiązek zaścielenia łóżka i zjedzenia śniadania. Jednak egoizm był już całkiem czymś nowym dla uczennicy i do tej pory nie zdawała sobie sprawy, że ludzie wokół niej najpierw myślą o sobie. Za dużo czasu poświęcała rozmyślaniom i trosce o innych. Mimo to, wciąż była niezauważalna i dla nikogo się jej życie nie liczyło. Czy jednak Julie zasłoniłaby własnym ciałem obcą osobę albo nawet samą Amelię, której wcale dobrze nie znała? Nawet nie ma co brać pod uwagę próbę obrony za pomocą zaklęcia - Julie jeszcze nie obudziła w sobie instynktu wilka. Bestii gotowej do ataku na ofiarę i skutecznej obrony przed zagrożeniem. Prowadziła życie samotnej wilczycy, a wystarczyło znaleźć swoją sforę. Wówczas mogłaby stać się niebezpieczną osobą, ale czy dalej nie znałaby egoizmu? Pięknie było wierzyć, iż każdy człowiek był białą kartką. I wcale nie trzeba jej zamalowywać na czarno. Ile kolorów mieniło się w Amelii pomimo samych drzazg? Julie chciała zaufać, że za zakrwawioną twarzą nie czaił się mrok, ponieważ w każdej osobie szukała pokrewnej duszy. Taka bezkrytyczna... Nawet nie zdawała sobie sprawy, ile osób w szkole nie lubi, a zawsze starała się być miła. Tylko po co? To wszystko były kłamstwa..
- Może to i lepiej - odpowiedziała powoli chowając różdżkę. - Nie wiem, czy by mi wyszło.
Odwróciła się i zaczęła zbierać poprzewracane przedmioty. Zaczęła jednak od złej strony i kolejne instrumenty oraz stojaki poleciały na podłogę. Chwilę zajęło jej zrozumienie, co mówiła Puchonka. Jednak dzięki dobremu słuchowi nawet szybką mowę dziewczyny w końcu pojęła.
- Och - przerwała sprzątanie. Stałą odwrócona plecami do dziewczyny, więc nie mogła zobaczyć zeszklonych oczu. Julie długo należała do kółka muzycznego, a mim oto nikt jej jeszcze nie powiedział, że dobrze gra na fortepianie. Ciotka uczy ją od 7 roku życia i nigdy nie pochwaliła udanego wykonania utworu. Każdy otrzymany komplement rozkwitał żółcienią i błękitem, dodawał pewności siebie zagubionej duszyczce.
- Dz-dziękuję - wypowiedziała już odwrócona przodem do Amelii, lecz nie patrzyła na nią. - Za to tobie przydałoby się szkolenie z upadania - powiedziała bez stosownie długiego namysłu. - Och, nie... nie mi-miałam na myśli nic z-złego! - tłumaczyła się wymachując komicznie rękoma, jakby chciała odpędzić słowa wiszące w powietrzu. Zdenerwowana przebierała z nogi na nogę, aż ponownie zaczęła zbierać leżące przedmioty. Robiła to szybko i niestarannie, wszystko znowu upadało. Dobrze, że na pomieszczenie działało zaklęcie wyciszające i nikt nie słyszał jazgotu upadających talerzy. Na słowa o chusteczce machnęła ręką, chociaż nie była to błaha rzecz. Kawałek płótna ratował czasami życie, gdy miało się skłonność do kataru siennego.
Amelia Wright
Hufflepuff
Amelia Wright

Sala Klubu Magii Nut - Page 12 Empty Re: Sala Klubu Magii Nut

Pią Wrz 02, 2016 10:32 pm
W Amelii chyba nic nie zmieniło się znacząco od czasów dzieciństwa. Nigdy nie została naruszona na tyle mocno, by móc uchodzić za skrzywdzoną do szpiku kości. Nikt nie wyrządził jej niczego, co zniszczyłoby trwale naiwny światopogląd, czy ciałko. Była nienaruszona w świecie pełnym pokaleczonych ludzi, których dusze po prostu nie pamiętały, jak to jest martwić się o tak błahe rzeczy, jak ona. Mało kto rozumie jak można smucić się nad losem kogoś, kto właśnie obrzucił cię wyzwiskami. W jaki sposób można zapragnąć przytulenia kogoś, kto zniszczył twoją własność. Jak można ciągle próbować robić coś dobrze w towarzystwie innych skoro zawsze stres odbiera co najmniej 45% skuteczności. Amelia mimo zajęczej natury nie była jednak samotnikiem. Unikała ludzi, nie chciała się do nich zbliżać przez strach, ale kiedy już podchodzili to absorbowali ją. Raz negatywnie, raz pozytywnie, ale to robili. Zajmują jej czas i zapadają w pamięć, w dodatku w marzeniach tworzyła świat w którym potrafi płynniej się wypowiadać i ktoś naprawdę ją lubi. Chciała być Lincolnem. Swoimi ukochanym braciszkiem, który zawsze wie, co, jak, gdzie, po co i dlaczego. Tyle, że nie musiała, bo przecież miała jego. On nadrabiał jej zająknięcia się i chronił przed Wielkim Złym Światem. A kiedy go nie ma... cóż, wtedy jak na zajączka przystało - kica gdzieś daleko od miejsca wydarzeń. Miała w sobie tylko mroku, co powierzchnia Słońca. Tyle, że wcale nie łatwo jest w cokolwiek uwierzyć, kiedy się nie pozna drugiego człowieka. Amelia starała się tego wyuczyć. Wmówić sobie ostrożność, ale nigdy jej nie wychodzi. Zaczyna ufać mimo wewnętrznego oporu. Mimo wszystkiego, co mówi STOP, HEJ TO MOŻE SKOŃCZYĆ SIĘ ŹLE! Umiłowała sobie wiarę w dobro. Takie zwykłe, proste i codzienne. Żadne akty heroizmu, wystarczą proste, zapomniane gesty. Czy to dlatego trwała w błędnym kole? Gubiła się i nie poznała reguł okrutnej gry w życie?
Nawet teraz mimo uszkodzonego nosa zaczęło przejmować ją to, że dziewczyna nie radzi sobie z porządkowaniem sali. Czuła się winna temu, że w ogóle musiała to robić. I temu, że siedzi na podłodze i boi się wstać. Wolała odczekać, aż krew wypłynie do ostatniej kropelki. Niby już raczej nie leciała, ale mimo wszystko była cykorem, więc nie dziwmy się, że tak łatwo nie podjęła takiej decyzji. A jej słowa? Cóż, dla Amelki powiedzenie komuś czegoś miłego było porównywalne do śniadania właśnie. Małe wielkie słowa z mocą o której ludzie zapomnieli. Bo przecież magia przykryła już dawno temu coś bardzo zaczarowanego. Prosta radość z prostych słów. Szczerość to dopiero zaklęcie, które odstawiono daleko z nieznanych Puchonce przyczyn. Szkoda, że nie mogła tak dalej, bo znowu zrobiło się jej przykro, że dziewczyna przy niej spanikowała. Wiedziała jak to jest mówić nie to, co się powinno. W 98% przypadków jej słowa nie odpowiadały regułom gry w życie. Bo Gra W Życie to naprawdę skomplikowana rzecz. Nikt nie wie, jakie są pola, a zasady dla Amelii zmieniają się w każdej chwili, więc jak tu mały szary człowiek ma to ogarnąć? To zbyt trudne, bardzo nie odpowiadające jej charakterowi. Jest skomplikowanie prosta i chciałaby, żeby ludzie też tak mieli. Manipulacja to ostatnia zrozumiała rzecz dla niej, a wszyscy chętnie korzystają z niej na jej nieszczęście. Uśmiechnęła się więc, kiedy okazało się, że jej towarzyszka też przejmuje się słowami. Poczuła niemal nić porozumienia. Pojmowała sytuację, o dziwo.
- W porządku - stwierdziła tylko tyle, ale idealnie przedstawiało myśl. To ten z nielicznych razów, kiedy brak zdolności komunikacyjnych nie przeszkadza w przekazie odpowiedniej treści, bo o to dokładnie jej chodziło. Posłała też w jej stronę uśmiech oddalając chusteczkę od twarzy. Potem sprawdziła delikatnie, czy nos jest we względem porządku. Chyba to koniec potopu. Kawałek płótna ratuje od krwi, kataru i łez. To ostatnie przydarzało się Amelce często, więc powinna chyba w nią zainwestować. Teraz jednak martwił ją stan sali, więc plany zakupów nie są na pierwszym torze.
- Jeśli chwilkę poczekasz to pomogę Ci tutaj posprzątać - Nie chciała jeszcze wstawać. Może dziewczyna przysiądzie się do niej i ograniczy dewastację sali do ostatniego talerza? Łatwiej z kimś ogarniać, a raczej nie jest to takie pilne. Nikt nie powinien tutaj wpaść.
EJ, ale Amelka też nie powinna i co? Oby więcej przybyszów się nie zbiegło, bo kolejny krwawiący gość to opcja naprawdę nieciekawa. Wystarczy, że jeden Puszek będzie musiał pójść umyć dokładnie twarz, bo wygląda jak wyjęty z horroru, a druga istota w jej towarzystwie jest niczym człowiek destrukcja wobec przedmiotów.
Julie Blishwick
Oczekujący
Julie Blishwick

Sala Klubu Magii Nut - Page 12 Empty Re: Sala Klubu Magii Nut

Nie Wrz 04, 2016 4:43 pm
- Em... Dobrze - odparła na propozycję i przykucnęła obok dziewczyny, gdy kolejny instrument wyleciał jej z rąk. Tak się jakoś zdarzało, że los na drodze stawiał podobnie niezdarne osóbki. Jednej leciała krew z nosa (no, w sumie już przestawała) po niefortunnym upadku, a druga nie potrafiła niczego utrzymać w rękach. Ta miała niezdarne nogi, tamta ręce. Jakby lalkarz lepiej się postarał, to może choć jedna z nich byłaby kukiełką idealną. Jednak dość o tych kukiełkach, w końcu były osobami z krwi i kości, nawet jeśli pierwsza płynęła zbyt często poza organizm, a drugie czekały na okazję, aby złamać się w pół. Nie mogą przecież obwiniać się za geny, które spustoszyły tą dwójkę. Gorzej z osobowościami, ponieważ na nie działały znacznie potężniejsze siły. Ludzie. Inne żywe organizmy były jednocześnie najgorszymi wrogami i najbliższymi przyjaciółmi. W końcu cechą ludzką była chęć życia wśród innych sobie podobnych istot. Tym bardziej zrozpaczonym pewnie nie przeszkadzało towarzystwo istot człekokształtnych, bądź dotkniętych nadprzyrodzonymi zdolnościami. Zresztą były czarownicami, to niezwykłe rzeczy były dla nich codziennością. A jednak same w sobie nie widziały czegoś nadzwyczajnego. Skoro w rzeczywistości żaden człowiek nie był wyjątkowy, oryginalny (nawet jeśli tak o sobie myślał), to co niektórzy w sobie widzieli? W tych dziewczynach pewnie widzieli dwie szare myszki, o ile w ogóle je dostrzegli w tłumie im podobnych. Wszystko dlatego, że w ludzkim świecie nie ma miejsca na słabeuszy. Chcesz coś osiągnąć, chcesz być zauważalnym - musisz być ekstrawertykiem! Drapieżnikiem! Zdobywać, a nie tylko patrzeć, jak inni osiągają sukces! Hm, pierwszym sukcesem Amelii można było nazwać zatamowanie krwawienia z obitego noska. Julie za to narzuciła sobie wiele celów, które miały ją zaprowadzić do sukcesu. Nie tyle, co jakiegoś zawodowego, ale wewnętrznego. Chciała zrobić coś w końcu dla siebie, a nie wiecznie dla innych. Uczyła się, wyglądała jak wyglądała dla innych, jakby mogła poświęciłaby się dla kogoś obcego, bo w jej głowie siedziała okrutna myśl, że nie jest tyle warta, co drugi człowiek. Nie wiedziała o tym, lecz podświadomie chciała skończyć z zachowaniem godnym ofiary. Dlatego postanowiła zrobić pierwszy krok, choć nigdy jej się to nie zdarzało. Postanowiła pierwsza się przywitać, choć może wcale już nie było to potrzebne, skoro dała Amelii chusteczkę. Niewinny gest, a tak ukazujący, że w sercu Julie jest wiara w dobro i chce się nim dzielić. Skoro ona miała kawałek materiału, a dziewczyna nie, to powinna się podzielić, prawda?
- Jestem Julie Blishwick, a ty pewnie Amelia... em? - powiedziała szybko, żeby już zaraz mieć to za sobą. Dziewczyna-destrukcja kucała naprzeciwko dziewczyny-jak-z-horroru i co chwilę patrzyła na towarzyszkę, a potem opuszczała wzrok. Sytuacja dla obserwatora komiczna, a dla nich jak z najgorszego koszmaru.
Amelia Wright
Hufflepuff
Amelia Wright

Sala Klubu Magii Nut - Page 12 Empty Re: Sala Klubu Magii Nut

Czw Wrz 08, 2016 7:51 pm
Ludzie powinni robić wiele rzeczy, a mimo tego jakoś im to nie wychodzi. Nie umieją, czy nie chcą? Bardzo różnie w tej kwestii bywa. Zresztą istnieje całkiem spore grono osób, które podałyby tę chusteczkę tylko dlatego, że "tak powinno się robić", bo robienie odpowiedniego wrażenia czasami okazuje się być czymś ważniejszym od bycia sobą. Trzeba być najpiękniejszą kukiełką. Wychodząca drzazga na plecach jest przecież niedopuszczalna. Jakby przy struganiu w drewnie nigdy nie zdarzały się pomyłki. Możliwym jest stworzyć własnymi rękami coś nieskazitelnego? A może niektórzy są robienie fabrycznie? Milion takich samych laleczek? Te z usterkami kończą na stosie? Tak to wszystko działa? Czy na tym świecie cokolwiek działa? Tyle pozorów, zaprojektowanych rzeczy, zaplanowanych przyszłości, ustalonych losów... Inni zawsze wiedzą lepiej. Nieliczni nie chcą się z tym zgodzić. Dlatego próbują uciekać, kryć się gdzie tylko mogą. Panna Wright musiała tak robić, ponieważ wiedziała, że większość napotkanych osób potrafi nakładać najpiękniejsze maski, a ona uwierzy w ich istnienie, aż w końcu zostanie tylko ona i tylko to co tamci ubierali. Zaś prawdziwi ludzie odejdą. Zostawią tylko wspomnienie tego, co chcieli, by zobaczyła, a to nie o to jej chodziło. Nie chciała poznawać tego, co nakłada się na twarz. Nie chciała wymuszonej życzliwości i zdobywania jej zaufania tylko po to, by ją wykorzystać bądź skrzywdzić.
Dlatego chociaż dopatrywała się Wielkich Małych Rzeczy w tym geście to nie pozwalała sobie na zbyt wielką radość. Bała się, że to skończy się tak jak zwykle. Albo gorzej - kolejnym spustoszeniem w jej małej główce - uciekać, czy zostać, kiedy jakimś cudem pragnie się obu rozwiązań jednocześnie? Wiele kroków trzeba uczynić, by Amelka ustatkowała swoje pojęcie. Chociaż nie. Wystarczyło kilka odpowiednich. Lub jeden konkretny, byleby chwytający za serce. To więc czyni ją ofiarą. Zbyt łatwo można przedrzeć się przez strach i obawy, jeśli jest się wprawionym manipulatorem i/lub empatycznym człowiekiem. Szkoda, że nie nauczyła się tego odróżniać. Nigdy chyba nie będzie jej dane zrozumieć, jak działa społeczeństwo, podstęp, spryt, oszustwa, mamienie... Będzie na wieki muchą uwikłaną w sieć. Pojawienie się pająka to tylko kwestia czasu.
- Wright - Odpowiedziała lekko zdziwiona (i wystraszona) faktem, że ktoś pamięta jej imię. Będąc niewartą uwagi jednostką bez szczególnych cech takie zjawiska są szokujące.
- Powinnam wiedzieć, jak się nazywasz? - W jej głosie dało się usłyszeć nutkę zagubienia. Czuła się zobowiązana do posiadania wiedzy na temat dziewczyny, która zna jej imię, a jej nie miała. Pośród tylu uczniów naprawdę nie bardzo umiała się odnaleźć. Wyłapywanie imion nie należy do jej mocnych stron skoro lekcje spędza na przetrwaniu, a na korytarzach raczej unika towarzystwa.
Julie Blishwick
Oczekujący
Julie Blishwick

Sala Klubu Magii Nut - Page 12 Empty Re: Sala Klubu Magii Nut

Pią Wrz 09, 2016 9:05 am
Ludzie jedną maskę zdejmowali, aby założyć znów kolejną. Co sytuację, co zdarzenie zakładamy inną. Na spotkanie rodzinne tej jak najbardziej cierpliwej i grzecznej osóbki, na spotkanie z przyjaciółmi duszy towarzystwa, aby nas lubili, na randkę atrakcyjnej dziewczyny, takiej jaką polubi nasza sympatią. Kto by nas lubił, gdybyśmy zawsze byli sobą? Tylko my sami. Więc chwilę samotności pozwalają zdjąć te wszystkie przebrania i złapać oddech. Żeby tylko nie zwariować. Nawet nieświadomie zakładało się jedną maskę na drugą. Julie choćby walczyła ze swoją nieśmiałością, teraz wytrwalej niż kiedyś. Czy próbowała zdjąć swoją maskę, czy założyć na swoją nieskalaną duszę przebranie innej osoby? Drzemało gdzieś uczucie, że ona nie musi być listkiem na wietrze. Powinna móc zadecydować o tym, jaki chce mieć charakter, a to sprowadzało się do kłamstwa. Prawdziwej natury nigdy się nie ukryje. Nawet pod maską spokoju i cierpliwości będzie można zobaczyć kogoś wybuchowego, który zaciska pięści, aby móc odetchnąć. Powstrzymywanie swojej prawdziwej natury było czymś normalnym w świecie. Mało kto chciał pokazać wszystkie swoje karty światu.
Opadła z klapnięciem na podłogę, a przy okazji szturchnęła głową stojak, który tym razem się nie przewrócił, ale zachwiał się bardzo niebezpiecznie. Przysunęła się bliżej Amelii. Podkurczyła nogi, które chyba miały dodać jej odwagi, gdy je ściskała.
- Raczej nie - odparła na pytanie. - Kojarzę cię z przerw między zajęciami... Em, łatwo za-zapamiętuje imiona i twarze - dopowiedziała z nadzieją, że nie wyjdzie na jakąś wariatkę, która szpieguje ludzi. Julie była dobrą obserwatorką. Przyglądała się wydarzeniom wkoło niej o pochłaniała informacje. Dużo z nich zapamiętywała i na ich podstawie tworzyła swoje wizerunki danych osób. Niekoniecznie były one zgodne z prawdą.
W głębi duszy Julie cieszyła się, że to właśnie Amelia zawitała do sali, osoba bardzo podobna do niej samej. Nikt agresywny i złośliwy. Ktoś bez maski.
- Co właściwie chciałaś tutaj robić? W sensie tej sali. Grasz na czymś? - mówiła szybko, zanim myśli i odwaga zadania pytania uciekną. Szybko.
Amelia Wright
Hufflepuff
Amelia Wright

Sala Klubu Magii Nut - Page 12 Empty Re: Sala Klubu Magii Nut

Pią Wrz 09, 2016 8:13 pm
Amelka powinna mieć maskę. Ludzie tacy, jak te dwie chodzą według wprawnych manipulatorów niemal nagie. Nic nie zakrywa je przed tym, co pozostawia szramy. Na twarzy blizny brzydko wyglądają. Niby świadczą o historii, o przeżyciach, o człowieku, czy coś w tym rodzaju. Tylko czy prawdziwe opowieści mają jeszcze jakiekolwiek znaczenie dla nas? Czyż nie kochamy się w bajkach? Lubimy to, co fantastyczne, nieprawdopodobne i ładne. Wszystko to, co dobrze się sprzedaje. Fałsz się nieźle sprzedaje, więc czemu niby ludzie mieliby doceniać fakt, iż mogą napotkać człowieka, który nie nosi nic na sobie? Kto jest w stanie lubić takie twory, które się do niego nie dopasowują? Nagość jest sprawą dość kontrowersją. Ludzie wolą nie ruszać tematu. Pewnie dlatego tkwią w takiej doli. Niby ktoś zagada, ale jakoś to nie działa. Po prostu najtrudniej jest pojąć to co jest dosłowne i oczywiste mimo tego, iż wcale nie jest prostackie. Dziwne? Troszkę tak.
Ale nikt nie powiedział, że świat jest bardzo logiczny. Wręcz przeciwnie! Mogłoby się wydawać, że od Chaosu się zaczęło i na tym pozostało.
Wariatkę? Och niby czemu? Amelka przyjęłaby najgorszą wymówkę na świecie tylko dlatego, że chciała jej wierzyć. Chciała ufać w cudze słowa, więc mogłaby powiedzieć, że ma rybkę Zosię, która spełniła jej życzenie, by wymieniała jej imiona wszystkich ciot w zamku i stąd ta wiedza. Jedno i to samo tak naprawdę dla Puchonki. Skinęła tylko głową i uśmiechnęła się nieco promienniej niż wcześniej. Teraz wygląda trochę mniej jak z horroru, więc z pewnością robi to jakieś lepsze wrażenie. Ociupinkę chociaż... może... tak... no... Jaką to wizję mogła mieć o niej? To ciekawa kwestia. Co myśli postronny obserwator na temat nic nieznaczącej jednostki płci żeńskiej o niezbyt określonym charakterze i pechu stulecia? Bycie niezdarą nie jest zaraźliwe, więc przynajmniej nie musiała obwiniać jej o swojego pecha w kwestii instrumentów. To całkiem spory plus. Czy jedyny w tym temacie? Czy naprawdę tylko tyle można powiedzieć o panience już-znanej-Julie Wright.
- Przypadkiem. Nie, nie gram. Chciałabym, ale niestety nie potrafię - Przypadkiem przeszkodziłam Ci, wywaliłam się, rozlałam krew i przyczyniłam się (bez)pośrednio do zdewastowania sali. Tak, super wyjaśnienie. Brawo!
Na pewno czuła się teraz lepiej wyznając jakież to cudowne motywy posiadała wchodząc tutaj!

[z/t]
Julie Blishwick
Oczekujący
Julie Blishwick

Sala Klubu Magii Nut - Page 12 Empty Re: Sala Klubu Magii Nut

Nie Wrz 11, 2016 8:26 pm
Mówi się, że oczy są zwierciadłem duszy. Jednak trudno było wyczytać w nich prawdę, o drugiej osobie. Każdy intuicyjnie starał się zatrzymać swoje sekrety tylko dla siebie. Nieliczni potrafią zrozumieć mowę ciała, czytać między słowami, nie wspominając już o czytaniu myśli - nawet w świecie czarodziejów. Z drugiej strony jednak każdy jest w stanie odczytać jakieś drobne gesty, drżenie głosu lub szybkość oddechu. Takie podstawy, lecz jak bardzo wpływają na relację w przyszłości. Czasami coś zaiskrzy, czasami nie... A wszystko powinno być dostrzegalne w oczach. Może ci bardziej czujni obserwatorzy są w stanie zobaczyć więcej w oczach. Nawet ból. Ponieważ to nie blizny fizyczne najbardziej bolą, lecz te ukryte głęboko w duszy. Skaleczenie pokrwawi, popiecze, powstanie strupek, który później odpadnie i zostanie lekko różowa, potem biała skóra w miejscu rany. O, taka pamiątka dla nas do naszego ciała, abyśmy zapamiętali, że trzeba patrzeć pod nogi. Z kolei te psychiczne rany zostawiają blizny w zachowaniu każdej osoby. Czasami przez świadome działanie towarzystwa, czasami druga strona nie rozumie naszego charakteru i rani nas. Julie była w pierwszej grupie pokrzywdzonych, którzy byli jak manekin do ćwiczeń. Rany fizyczne pokrywały się z pogłębiającą się nieśmiałością, wycofaniem, zamknięciem w sobie. Nie było tak, że w każdej nowo poznanej osobie widziała swojego potencjalnego kata. Nie ufała za bardzo ludziom, lecz bardzo chciała. Nie mówiła o sobie, za to starała się inaczej nawiązywać więź. Jednak rozmowa o nauce nie wszystkich interesowała... tak samo nie każdy musiał być zainteresowany grą na instrumencie muzycznym.
Zerkała co jakiś czas na Puchonkę, to na swoje dłonie. Odpowiedziała uśmiechem na jej uśmiech i trochę odetchnęła z ulga. Może wcale nie jest uważana za taką dziwaczkę, jak jej się wydaje. Przecież Amelia była zupełnie zwyczajną dziewczynach w oczach Krukonki. Fakt, niezdarną, zamkniętą w sobie, lecz dziewczyna rozumiała już, że takie osobowości nie są rzadko spotykane. To tylko takie wrażenie, że nie pasują do świata ekstrawertyków. Jednak mogłyby z powodzeniem stworzyć swój własny - dla introwertyków. Ponieważ nieśmiałość i strach przed rozmową z innymi wcale nie oznacza, że się nie lubi towarzystwa innych. W końcu ludzie zawsze lepiej czują się w grupach... jak prawdziwe stadne zwierzęta... Kiedy jednak jedna grupa nas nie akceptuje, możemy przejść do kolejnej i kolejnej, aż trafimy na idealną. Gorzej, jeśli w trakcie niepewnego żywota, ktoś nas zagryzie. Oj, nieszczęśnik.
- Próbowałaś już grać na czymś? - powiedziała i wskazała ręką na leżące w bezładzie instrumenty. - Jak pewnie zauważyłaś, gram na fortepianie - bądź pianinie, ale w sumie bez różnicy. - Ciotka mnie uczyła - właściwie, to zmuszała - i teraz trudno mi bez tego wytrzymać w Hogwarcie. - Na przekór wszystkiemu, to przy pianinie dostawałaś najczęściej lanie, a teraz odczuwasz szczęście, gdy grasz... Makabryczne hobby.

Było w tej sali coś niesamowitego. Pomimo tego bałaganu, to unosiła się tutaj aura... czegoś doniosłego. Może to przez same instrumenty lub tego, co grały lub czego były świadkami. A sama Julie pamięta, jak w tym pomieszczeniu pierwszy raz zagrała podczas rekrutacji do Klubu Magii Nut. Z tyłu stał chór, który onieśmielił ją na wstępie. Miał niby dodać odwagi, a poziom śpiewaków spłoszył dziewczynę. Grała jako jedna z pierwszych i mogła wybrać sobie utwór, jaki wykona. Postawiła na podstawy, czyli Sonatę Księżycową. Było to za mało, więc dostałą nuty nieznanego jej utworu i musiała zagrać bez wcześniejszych ćwiczeń. Zachwyciła członków Klubu interpretacją kompozycji prowadzącego. Została i obserwowała nowych muzyków oraz starych, którzy postanawiali porzucić swoją pasję, gdy coś im nie wychodziło. Kłótnie były na porządku dziennym, bo nie każdy zgadzał się na krytykę. Dla Julie słowne zbesztanie okazało się być czymś nowym i równie bolesnym. Jednak wolała to, niż karę cielesną. Tutaj odkryła na nowo przyjemność z muzyki. Pożegnała się z bolesnymi wspomnieniami i wczuła się w muzykę, jak ktoś nowy. Nie grała pod dyktando zgodnie z nutami. Uwalniała siebie. Prawdziwa magia trwała przy fortepianie.
To było niemożliwe jak kaktus na dłoni, lecz ona była wolna, kiedy tylko grała. Unosiła się gdzieś daleko, opuszczała ciało i leciała. Tak trudno było określić, co dokładnie się z nią działo. Śnieżka pewnie czuła to, gdy uciekła przed swoją macochą. A jednak Julie przechodziła ten stan nim jeszcze udało jej się uwolnić od swojej przeszłości. Ta deptała po piętach, zostawiając brzydkie, bolesne rany. Potem blizny wryte głęboko. Im zdecydowanie i szybciej uciekła, tym bardziej cierpiała. Jakby zaraz miała zjeść zatrute jabłko i dać zamknąć się w szklanej trumnie. Na wieki, bowiem nie było księcia, który wyswobodziłby jej z tej klątwy. Musiała uczynić to sama. Jeden krok - podać chusteczkę Amelii, drugi krok - opowiedzieć o sobie. O czym mogła powiedzieć? O muzyce. Jeśli jest w niej choć cień artystycznej duszy, to zrozumie. Może sięgnie po swój szkicownik i w rytmie muzyki przedstawi coś magicznego. Godnego świata czarodziejów?
Najpierw należało posprzątać w sali, nawet jeśli bałagan nie przeszkadzał artystkom. Julie zbierała i stawiała na stare miejsca wszystkie poprzewracane przedmioty: instrumenty, stołki i stelaże na nuty. Potem zasiadła do klawiszy.
- Mogę ci trochę pokazać, chociaż nigdy nie uczyłam nikogo grać. Sama zaczęłam, gdy skończyłam siedem lat. Podobno to dość późno - powiedziała i zagrała prostą melodię na jedną rękę. Potem sięgnęła po zegarek kieszonkowy swojego ojca, aby sprawdzić godzinę. Zerwała się z miejsca i szybko zabrała swoją torbę z rzeczami na zajęcia.
- Wybacz, całkiem zapomniałam o kolejnych zajęciach. Może następnym razem trochę cię nauczę! Obiecuję!
Pędem wybiegła z sali, na szczęście tym razem nic nie przewróciła.

z/t
Julie Blishwick
Oczekujący
Julie Blishwick

Sala Klubu Magii Nut - Page 12 Empty Re: Sala Klubu Magii Nut

Czw Paź 20, 2016 4:55 pm
Przyszła najwyraźniej jako pierwsza. Dziwne, bo nie czuła się dzisiaj na siłach, aby wchodzić do tego magicznego pomieszczenia. Nie czuła, aby dzisiaj mogła coś zagrać. Była jak widmo przemierzające korytarze, kiedy właśnie zaczęły się pierwsze egzaminy. Pusto wszędzie, lecz nie głucho, gdy jej kroki odbijały się echem o stare ściany. Taki przyjemny dźwięk. Tak właśnie niosło się jej bicie serca w środku ciała. Dobrze, że w ogóle biło, gdy szła na ścięcie.
Weszła, najpierw patrząc przez szparę, czy ktoś jest już w środku. Pusto, więc pewniej otworzyła oczy i powoli zamknęła za sobą drzwi, które lekko trzasnęły. Przeszła automatycznie między niewidocznymi przedmiotami do swojego instrumentu. Tak jak zawsze pogładziła lśniącą czerń i podniosła nakrywę z klawiatury. Nacisnęła jeden klawisz, lecz ten dźwięk wydawał się głuchy. Nijaki.
Nie chciała grać, gdy nie czuła muzyki. Jednak przyszła tutaj i przysiadła na stołku. Patrzyła w stronę drzwi, czy ktoś jeszcze dzisiaj przyjdzie na ustalone spotkanie klubu, czy zadowoli się dzisiaj samotnością w tej sali. Nie grając.
Nauczyciele
Nauka
Nauczyciele

Sala Klubu Magii Nut - Page 12 Empty Re: Sala Klubu Magii Nut

Nie Paź 23, 2016 2:22 am
Rozpoczynało się kolejne i właściwie ostatnie już spotkanie Klubu Magii Nut! Profesor Flitwick wprost nie mógł się doczekać, bo przecież od jakiegoś czasu trwały naprawdę intensywne przygotowania do zakończenia roku! Kolejny rocznik opuszczał te mury po tak ciężkim do zdefiniowania okresie. Były momenty radosne i niezwykłe, ale także i te przygnębiające, do dziś budzące żal. Niemniej przecież należało się postarać o dobre wspomnienia, które choć na chwilę pozwolą na zapomnienie. Niziutki nauczyciel Zaklęć i przy okazji opiekun jedynego muzycznego klubu w Hogwarcie, w końcu przekroczył próg. Zauważył Krukonkę i posłał jej ciepły uśmiech, zaczynając za pomocą różdżki wyciągać z ukrycia i przestawiać różne instrumenty.
- Przyszłaś wyjątkowo wcześnie, Julie. Może zechcesz mi pomóc? - W duchu stwierdził, że dziewczyna nie wygląda najlepiej, jakby coś ją dręczyło, dlatego też zaproponował jej jakąś formę oderwania się od nieprzyjemnych myśli. Jeśli się zgodziła, poprosił ją o ustawienie pergaminów zapisanych nutami i słowami. Czuł się naprawdę dobrze w tym pomieszczeniu i miał nadzieję, że reszta członków już wkrótce do nich dołączy.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Sala Klubu Magii Nut - Page 12 Empty Re: Sala Klubu Magii Nut

Nie Paź 23, 2016 11:23 am
Czasami miał wrażenie, że zajęcia Klubu Magii Nut były zajęciami, na które uczęszczał częściej niż na jakiekolwiek inne zajęcia w szkole - i z pewnością o wiele chętniej. Kiedy to więc było, że się wypisał i przestał brać w nich udział..? Ach tak, chyba kiedy... nie ważne. Mówić, że wtedy, kiedy wszystko bardziej się posypało było lekkim niedomówieniem - u niego za często się coś "sypało". I mimo tego wypisania się... czy ja wiem, chyba z sentymentu, kiedy usłyszał o ostatnim spotkaniu klubu, musiał się zjawić, zwłaszcza, że Flitwick był jednym z tych bardzo niewielu nauczycieli, których, czy ja wiem... lubił? To trochę za dużo powiedziane - mimo wszystko nauczyciel zajął się nim parę razy, gdy wszyscy inni przeszliby obojętnie i nigdy nie spoglądał na niego oczyma, który by oskarżały, brutalnie oceniały... zawsze miał wrażenie, że Flitwick spoglądał na niego zazwyczaj z lekkim smutkiem.
Może go zawiódł?
Otworzył cicho drzwi - specyficzna woń tego pomieszczenia - zawsze ją bardzo lubił - i lubił tutaj przychodzić - nawet kiedy zbierały się tutaj większe grupy było tutaj tak spokojnie... Nawet kiedy bez ładu i składu nawalały instrumenty - wystarczyło wyłączyć słuch - tak spokojnie...
- Dzień dobry panie profesorze. Mogę? - W końcu już nie był zapisany jako członek tego klubu.
Tomas Duncan
Hufflepuff
Tomas Duncan

Sala Klubu Magii Nut - Page 12 Empty Re: Sala Klubu Magii Nut

Nie Paź 23, 2016 6:55 pm
Wielkimi krokami zbliżało się zakończenie roku, a co za tym szło - ostatnie spotkania klubów w Hogwarcie. Chociaż tak naprawdę nie potrafił ani śpiewać, ani grać na żadnym instrumencie, jakiś czas temu postanowił zapisać się do Klubu Magii Nut. Na spotkaniach pojawiał się kiedy tylko mógł, zwykle przysiadając gdzieś z boku i za zgodą profesora po prostu słuchając wyczynów innych, rzadziej wygłupiał się z innym członkiem próbując wydobyć jakieś sensowne dźwięki z losowego instrumentu. Dlatego też postanowił pojawić się na ostatnim spotkaniu.
Pokój opuścił dość wcześnie, z okularami nasuniętymi na nos i jak zwykle lekko ubłoconymi butami. Planował wyjść jeszcze zapalić przed budynek szkoły, ale uznał, że tym razem sobie odpuścił. Nucił pod nosem niedawno przesłuchany utwór Bacha. Odkąd trwał okres egzaminów i wystawiania ocen coraz częściej słuchał muzyki klasycznej, jako, że przy takiej zawsze najlepiej było mu się skupić. Muzyka zawsze była sporą częścią jego życia i potrafiła naprawdę poprawić mu humor, nawet pomimo tego, że sam nie potrafił jej tworzyć.
Wkroczył do sali, gdzie obecnych było już dwóch członków i opiekun klubu.
-Dzień dobry profesorze Flitwick, i cześć wszystkim. - Uśmiechnął się do tej porażającej liczby osób obecnych jak na razie na spotkaniu i wkroczył w głąb pomieszczenia. Nie płynęła stąd jeszcze muzyka, ale zapewne niedługo spacerujący po korytarzu uczniowie będą mogli usłyszeć pierwsze nuty wydobywające się z sali.
Sponsored content

Sala Klubu Magii Nut - Page 12 Empty Re: Sala Klubu Magii Nut

Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach