Strona 2 z 14 • 1, 2, 3 ... 8 ... 14
- Mary Macdonald
Re: Sala Klubu Magii Nut
Czw Sty 30, 2014 6:53 pm
Trochę to śmieszne było, że jeśli nie ona robiła spotkanie dość groteskowe, to w pewnym sensie on to robił. Mary wprost nie mogła się powstrzymać, od zastanawiania się nad tym. Sahir zdawał się być niezdecydowany i niepewny dosłownie WSZYSTKIEGO, czego tylko mógł. Mary też taka bywała, ale głównie po to, żeby dać silniejszemu charakterowi okazję do podejmowania decyzji, z którymi rzadko kiedy miała jakiś większy problem. Tu nie mogła powiedzieć, że jest silniejsza (w ogóle nie była przyzwyczajona do myślenia o sobie w ten sposób). Ale Sahir był inny. A przez ten krótki czas swojego zadurzenia próbowała go podejść z zupełnie złej strony, robiącej z niej histeryczkę: nie byłaby zaskoczona, gdyby nie chciał mieć z nią więcej nic do czynienia. Teraz zastanawiała się, czy chłopak plączę się tak w wypowiedziach tylko po to, żeby jej czasem nie rozzłościć i nie doprowadzić do „prawdziwego ja”. Wcale taka nie była, nie będzie i nikt nie będzie jej tego wmawiał.
Ale od razu się zreflektowała. Przestań sobie dopowiadać rzeczywistość, powtarzała w myślach jak mantrę. Odetchnęła, więc lekko i zainteresowała się własnymi dłońmi, wyjątkowo aktywnymi jak na taką rozmowę. Trochę się bała, że koniec końców powyrywa sobie palce.
- Ja nie jestem – skłamała, trochę emocjonalnie, niczym osoba, która faktycznie wierzy w swoje słowa. – I ty też nie musisz – podsunęła mu, jakby spodziewała się, że nigdy wcześniej o tym nie pomyślał. – Nie musisz teraz wszystkiego wiedzieć, po prostu chciałam sprawdzić, czy wszystko z tobą w porządku, bo miałam przyjść do skrzydła szpitalnego wtedy, ale… Stchórzyłam. W każdym razie chodzi mi o to, że gdybyś kiedykolwiek czegoś potrzebował, obiecuję ci, że nie ucieknę. Że będę zadowolona, że mogę pomóc, nawet jeśli będzie chodziło o zwykłe wyjście na kawę.
Sama nie wiedziała, skąd się w niej wzięło tyle odwagi, by sprawę stawić tak jasno. Może to ciemność, która maskowała jej rozognioną twarz, może gruby szlafrok, który kojąco grzał jej skórę, a może przestronna klasa, która dawała wrażenie ogromnego dystansu, który w razie potrzeby oboje mogli do siebie załapać. Mary wiedziała, że on chciał dystansu i złościła się na to, ale chciała… Właściwie mogłaby kontynuować bycie małą, trochę głupiutką gryfonką, gdyby dostała jeden znak, że nie robi z siebie idiotki. Że nie maltretuje faceta, który jest zbyt grzeczny, żeby jej powiedzieć, że ma się odczepić.
Na wzmiankę na balu uśmiechnęła się tylko ponuro, w stylu "just my luck". Pierwsza rzecz, która jej się udała.
Ale od razu się zreflektowała. Przestań sobie dopowiadać rzeczywistość, powtarzała w myślach jak mantrę. Odetchnęła, więc lekko i zainteresowała się własnymi dłońmi, wyjątkowo aktywnymi jak na taką rozmowę. Trochę się bała, że koniec końców powyrywa sobie palce.
- Ja nie jestem – skłamała, trochę emocjonalnie, niczym osoba, która faktycznie wierzy w swoje słowa. – I ty też nie musisz – podsunęła mu, jakby spodziewała się, że nigdy wcześniej o tym nie pomyślał. – Nie musisz teraz wszystkiego wiedzieć, po prostu chciałam sprawdzić, czy wszystko z tobą w porządku, bo miałam przyjść do skrzydła szpitalnego wtedy, ale… Stchórzyłam. W każdym razie chodzi mi o to, że gdybyś kiedykolwiek czegoś potrzebował, obiecuję ci, że nie ucieknę. Że będę zadowolona, że mogę pomóc, nawet jeśli będzie chodziło o zwykłe wyjście na kawę.
Sama nie wiedziała, skąd się w niej wzięło tyle odwagi, by sprawę stawić tak jasno. Może to ciemność, która maskowała jej rozognioną twarz, może gruby szlafrok, który kojąco grzał jej skórę, a może przestronna klasa, która dawała wrażenie ogromnego dystansu, który w razie potrzeby oboje mogli do siebie załapać. Mary wiedziała, że on chciał dystansu i złościła się na to, ale chciała… Właściwie mogłaby kontynuować bycie małą, trochę głupiutką gryfonką, gdyby dostała jeden znak, że nie robi z siebie idiotki. Że nie maltretuje faceta, który jest zbyt grzeczny, żeby jej powiedzieć, że ma się odczepić.
Na wzmiankę na balu uśmiechnęła się tylko ponuro, w stylu "just my luck". Pierwsza rzecz, która jej się udała.
- Sahir Nailah
Re: Sala Klubu Magii Nut
Czw Sty 30, 2014 10:02 pm
Ona nie jest... I Ty też nie musisz..? Nie brzmiało to zabawnie, ale raczej dziwnie na ten sposób, że wydawało się sprawą nieosiągalną, w twojej jaźni już zarejestrowaną jako rzecz, która nie może zostać spełniona - nawet jeśli będzie taka Mary, nawet jeśli będzie taka Amber, nawet jeśli dojdzie kto inny, to nie nadawałeś się już na odratowanie, czy myślenie, by polegać na kimkolwiek - rozumiecie, kwestia wykształcenia (zmarnowania) własnej podświadomości, która była irytująco uparta w większości kwestii i chciała koniecznie pchać w dół, tam, gdzie niby był ten "święty spokój", gdzie niby było się bezpiecznym sam na sam z sobą...
- Nie liczę biegu czasu... To, czy przyszłabyś wcześniej, czy przyszłaś teraz nie ma dla mnie znaczenia... - Dobrze, dobrze, zbierasz myśli, a może właśnie zaczynasz się czuć pewnie pośród tych mroków, świadom, ze winieneś być jej panem? Schizofrenik, popieprzony emo który boi się wszystkiego, a który potrafi wepchać się do gardzieli Bazyliszkowi, piękny paradoks... To są właśnie ci "aspołeczni" i to aspołeczni dogłębnie, nie odzywający do nikogo, nie mający znajomych, a fakt, że u Sahira wszystko uwarunkowane było wampiryzmem, którego nie potrafił tolerować, było czynnikiem, który wszystko rozpoczął i prawdopodobnie wszystko zakończy, kiedy przestanie już bić jego serce...
- Liczą się powroty... - Powroty do kogo i do czego? Tak, wiesz co mówisz, ale zdanie było wystarczająco zdawkowe i urwane, by jego kraniec zamarł w przestrzeni możliwości samo dopowiedzenia. - Wiesz, Mary... - Podniosłeś opuszczony przed chwilą wzrok, mówiłeś spokojnie i powoli, wglądałeś w jej duszę ze stoicyzmem, a jednocześnie z siłą drzemiącą we wnętrzu, której dawno, bardzo dawno u Ciebie nie było i nie można jej było dostrzec - tak, taki jest właśnie wynik picia ludzkiej krwi. - To nie tak... że jest mi to obojętne.... - Stonowany głos, lecz nie mrukliwy i nie wypowiadany pod nosem. - Skrzywdziłaś mnie, bo byłaś jedną, która podeszła bliżej, dała nadzieje i potem zniknęła, jak to już... bliższa mi osoba... zrobiła... Nie wierzę w zabicie samotności. Ani w to, że może mi pomóc ktokolwiek. Przykro mi, że nie mogę ci jednak okazać radości z twoich słów... I faktu, że jednak się pojawiłaś... uznaj za mój przejaw szczęścia chyba najdłuższą moją wypowiedź w przeciągu ostatnich paru lat...
Jednak szczęście? Nie, nie to namacalne, zapomniałeś co to szczęście, nie sprawiało ci nic radości takiej czystej, ale pojawienie się tutaj Mary było czymś naprawdę miłym... Czymś, co powinieneś znowu zapisać jako dowód na to, że nadzieję zawsze trzeba mieć, choć obawiam się, że z twoim zrezygnowanym nastawieniem po odejściu Mary nie będzie to takie proste. Bardzo łatwo było zburzyć misterną budowlę z lego, jednak odbudować ją..? Oooch, to już wymagało wielogodzinnej, o ile nie wielodniowej pracy...
Przeliczcie sobie więc to na ludzką psychikę, a zrozumiecie.
- Nie liczę biegu czasu... To, czy przyszłabyś wcześniej, czy przyszłaś teraz nie ma dla mnie znaczenia... - Dobrze, dobrze, zbierasz myśli, a może właśnie zaczynasz się czuć pewnie pośród tych mroków, świadom, ze winieneś być jej panem? Schizofrenik, popieprzony emo który boi się wszystkiego, a który potrafi wepchać się do gardzieli Bazyliszkowi, piękny paradoks... To są właśnie ci "aspołeczni" i to aspołeczni dogłębnie, nie odzywający do nikogo, nie mający znajomych, a fakt, że u Sahira wszystko uwarunkowane było wampiryzmem, którego nie potrafił tolerować, było czynnikiem, który wszystko rozpoczął i prawdopodobnie wszystko zakończy, kiedy przestanie już bić jego serce...
- Liczą się powroty... - Powroty do kogo i do czego? Tak, wiesz co mówisz, ale zdanie było wystarczająco zdawkowe i urwane, by jego kraniec zamarł w przestrzeni możliwości samo dopowiedzenia. - Wiesz, Mary... - Podniosłeś opuszczony przed chwilą wzrok, mówiłeś spokojnie i powoli, wglądałeś w jej duszę ze stoicyzmem, a jednocześnie z siłą drzemiącą we wnętrzu, której dawno, bardzo dawno u Ciebie nie było i nie można jej było dostrzec - tak, taki jest właśnie wynik picia ludzkiej krwi. - To nie tak... że jest mi to obojętne.... - Stonowany głos, lecz nie mrukliwy i nie wypowiadany pod nosem. - Skrzywdziłaś mnie, bo byłaś jedną, która podeszła bliżej, dała nadzieje i potem zniknęła, jak to już... bliższa mi osoba... zrobiła... Nie wierzę w zabicie samotności. Ani w to, że może mi pomóc ktokolwiek. Przykro mi, że nie mogę ci jednak okazać radości z twoich słów... I faktu, że jednak się pojawiłaś... uznaj za mój przejaw szczęścia chyba najdłuższą moją wypowiedź w przeciągu ostatnich paru lat...
Jednak szczęście? Nie, nie to namacalne, zapomniałeś co to szczęście, nie sprawiało ci nic radości takiej czystej, ale pojawienie się tutaj Mary było czymś naprawdę miłym... Czymś, co powinieneś znowu zapisać jako dowód na to, że nadzieję zawsze trzeba mieć, choć obawiam się, że z twoim zrezygnowanym nastawieniem po odejściu Mary nie będzie to takie proste. Bardzo łatwo było zburzyć misterną budowlę z lego, jednak odbudować ją..? Oooch, to już wymagało wielogodzinnej, o ile nie wielodniowej pracy...
Przeliczcie sobie więc to na ludzką psychikę, a zrozumiecie.
- Mary Macdonald
Re: Sala Klubu Magii Nut
Pią Lut 28, 2014 12:44 pm
wiem, że minął miesiąc i wiem, że wciąż mnie kochasz :*
No i miała, co chciała. Fala winy zalała Mary gwałtownie i niespodziewanie, odbierając jej na chwilę mowę, odcinając od sytuacji i każąc w końcu przyznać się przed sobą do własnych błędów. Nie była empatyczna czy pomocna i już na pewno nie stawiała nigdy czyjegoś dobra ponad swoje własne. Nigdy tego nie robiła i do tej pory nie miało to znaczenia, bo zawsze dostrzegała egoizm innych, który tylko utwierdzał ją w swoim. Ale nigdy nie przyszło jej do głowy, że mogłaby stanąć na miejscu tych manipulantów, których nie znosiła, i... Przygryzła wargę, całą siłą woli powstrzymując łzy. Była zdeterminowana, żeby nie przekształcać więcej ich znajomości w telenowelę i nie manipulować. A może powinna kupić sobie kota?
- Wiem, wiem i przepraszam – stwierdziła po tym, co powiedział, zupełnie ignorując fakt, że Sahir tak jakby się z tym pogodził. Że to było jakby potwierdzenie tego, o czym już dawno wiedział. A z tym akurat zgodzić się nie chciała. – I pewnie oczekujesz teraz, że zostawię cię w spokoju, bo tak „zawsze jest” – powiedziała tonem już trochę mocniejszym i pewniejszym. Prawie się uśmiechnęła, zaskoczona, bo cały czas balansowała między winą, smutkiem, nadzieją i złością, ze swojej nowoodkrytej osobowości, o której nie miała pojęcia. No i oczywiście radością, kiedy już wymyśliła, co z tym wszystkim zrobić. – Lepiej zaopatrz się teraz w kij, bo ja nie wierzę w samotność. I ciebie też chcę oduczyć bo... Bo życie jest za krótkie – wypaliła, jakkolwiek groteskowo miałoby to w tym momencie zabrzmieć, ona wciąż miała go za trochę dziwnego chłopca i do myśli nie dopuszczała, że jest nieżywy. Skrzywdzony, samotny, wycofany, ale jak najbardziej żywy. I taki niech najlepiej zostanie w jej głowie. – Zawsze możesz na mnie liczyć i już więcej nie ucieknę, obiecuję – tu oplotła się znów trochę mocniej szlafrokiem, gdyż zimno w końcu zaczęło jej mocniej doskwierać. – I proszę cię, żebyś w to już nigdy nie zwątpił – powiedziała prosząco. Co z tego, że może ją teraz zbyć i powiedzieć, żeby się nie fatygowała i nie robiła z siebie idiotki. Była mu to winna, gotowa była nawet zwalczyć swoje dziwne zachowania i całe to zauroczenie, tlące się jeszcze w brązowych oczach.
- Wiem, wiem i przepraszam – stwierdziła po tym, co powiedział, zupełnie ignorując fakt, że Sahir tak jakby się z tym pogodził. Że to było jakby potwierdzenie tego, o czym już dawno wiedział. A z tym akurat zgodzić się nie chciała. – I pewnie oczekujesz teraz, że zostawię cię w spokoju, bo tak „zawsze jest” – powiedziała tonem już trochę mocniejszym i pewniejszym. Prawie się uśmiechnęła, zaskoczona, bo cały czas balansowała między winą, smutkiem, nadzieją i złością, ze swojej nowoodkrytej osobowości, o której nie miała pojęcia. No i oczywiście radością, kiedy już wymyśliła, co z tym wszystkim zrobić. – Lepiej zaopatrz się teraz w kij, bo ja nie wierzę w samotność. I ciebie też chcę oduczyć bo... Bo życie jest za krótkie – wypaliła, jakkolwiek groteskowo miałoby to w tym momencie zabrzmieć, ona wciąż miała go za trochę dziwnego chłopca i do myśli nie dopuszczała, że jest nieżywy. Skrzywdzony, samotny, wycofany, ale jak najbardziej żywy. I taki niech najlepiej zostanie w jej głowie. – Zawsze możesz na mnie liczyć i już więcej nie ucieknę, obiecuję – tu oplotła się znów trochę mocniej szlafrokiem, gdyż zimno w końcu zaczęło jej mocniej doskwierać. – I proszę cię, żebyś w to już nigdy nie zwątpił – powiedziała prosząco. Co z tego, że może ją teraz zbyć i powiedzieć, żeby się nie fatygowała i nie robiła z siebie idiotki. Była mu to winna, gotowa była nawet zwalczyć swoje dziwne zachowania i całe to zauroczenie, tlące się jeszcze w brązowych oczach.
- Sahir Nailah
Re: Sala Klubu Magii Nut
Pon Mar 03, 2014 7:24 pm
Wzruszyłeś lekko ramionami, niemal niedostrzegalnie w tych ciemnościach, które was obu osnuwały - cóż, już nie patrzyłeś w jej oczy, tylko sobie pod nogi, na swoje dłonie, kiedy oparłeś się plecami o chłodną ścinę - lekko je zginałeś, lekko zahaczyłeś o siebie, zajmując się czymś bardziej fizycznym niż własne myśli i odczucia - to denerwujące, jak bardzo byłeś spaczony - ha, aż trudno było przyznać, że to schizofrenik, prawda? Niby taki po prostu spokojny, wycofany - zabawne, że w niektórych momentach trudno jest dostrzec prawdziwą chorobę tam, gdzie coś wydaje nam się zupełnie niegroźne i zdaje być tylko i wyłącznie kwestią kiepskiego samopoczucia. Depresja... Tak, to ona często prowadziła na dno. Depresja, której z początku się nie dostrzega, bo uważa się, że ma się jedynie "gorsze dni" i huśtawki nastroju, z drugiej strony zaś nadużywane słowo przez tych, którzy jej tak naprawdę nie mieli. Śmieszna sprawa z tymi chorobami.
Jednak stało się coś, co nie miało miejsca od bardzo wielu lat.
Kąciki ust czarnowłosego delikatnie, o parę milimetrów, uniosły się na ulotny moment ku górze. Tylko dlatego, że Mary stwierdziła, że życie jest za krótkie. Nie wiem, czy to zauważyłaś, w końcu było tutaj tak ciemno - tylko przebłyski księżyca wpadały przez okna, nie wiem, czy zdążyłaś, zanim ten łagodny jak machnięcia motylich skrzydeł wyraz zszedł z jego twarzy ginąc w niepamięci. Jednak dokonałaś tego. Może to dziwne, bo był to przejaw smutku - dziwnego smutku pełnego rezygnacji, a jednocześnie zupełna obojętność i coś, co normalnie każdy nazwałby "rozbawieniem", jednak użycie tego określenia wobec Sahira byłoby dużym przegięciem...
- Dobrze, Mary. - Uniosłeś lekko podbródek, żeby na nią spojrzeć, łagodniej nieco, z melancholią... Obróciłeś się w kierunku drzwi i otworzyłeś je. - Życie jest rzeczywiście bardzo krótkie... - Niemalże szepnąłeś na wydechu - czarny płaszcz uniósł się za tobą, kiedy wsunąłeś się w mrok korytarza. - Do zobaczenia. - Obietnica?
Chłopak rozmył się w ciemnościach - nie słychać było nawet jego kroków na pustym korytarzu.
[z/t]
Jednak stało się coś, co nie miało miejsca od bardzo wielu lat.
Kąciki ust czarnowłosego delikatnie, o parę milimetrów, uniosły się na ulotny moment ku górze. Tylko dlatego, że Mary stwierdziła, że życie jest za krótkie. Nie wiem, czy to zauważyłaś, w końcu było tutaj tak ciemno - tylko przebłyski księżyca wpadały przez okna, nie wiem, czy zdążyłaś, zanim ten łagodny jak machnięcia motylich skrzydeł wyraz zszedł z jego twarzy ginąc w niepamięci. Jednak dokonałaś tego. Może to dziwne, bo był to przejaw smutku - dziwnego smutku pełnego rezygnacji, a jednocześnie zupełna obojętność i coś, co normalnie każdy nazwałby "rozbawieniem", jednak użycie tego określenia wobec Sahira byłoby dużym przegięciem...
- Dobrze, Mary. - Uniosłeś lekko podbródek, żeby na nią spojrzeć, łagodniej nieco, z melancholią... Obróciłeś się w kierunku drzwi i otworzyłeś je. - Życie jest rzeczywiście bardzo krótkie... - Niemalże szepnąłeś na wydechu - czarny płaszcz uniósł się za tobą, kiedy wsunąłeś się w mrok korytarza. - Do zobaczenia. - Obietnica?
Chłopak rozmył się w ciemnościach - nie słychać było nawet jego kroków na pustym korytarzu.
[z/t]
- Kyohei Takano
Re: Sala Klubu Magii Nut
Sro Lis 05, 2014 10:08 pm
To było chyba jedyne miejsce które potrafiło uspokoić chłopaka. Muzyka zawsze działała na niego tak bardzo kojąco. Żadne słowa nie umiały wpłynąć tak bardzo na jego samopoczucie. Kiedy tylko wszedł do pomieszczenia od razu podszedł do stojącego przy ścianie czarnego fortepianu. Bardzo lubił ten instrument. Zasiadł od razu na stołku i jednym palcem nacisnął klawisz. Po klasie od razu przebiegł ten piękny i czysty dźwięk. Kyo przymknął delikatnie oczy rozkoszując się tym brzmieniem.
Po chwilce jego palce zaczęły śmigać po klawiszach wygrywając TAKĄ melodię. Kyohei miał przy tym cały czas zamknięte oczy. Cóż widać było, że znał tą melodię na pamięć, z resztą podobnie jak ułożenie klawiszy. Chociaż przez chwilę wydawało by się, że sam sobie nie dowierza, że gra tą melodię. Bez problemu można było wyczuć, że ma dla niego wielką wartość. Z tych dźwięków dało się wyczuć wielką miłość, oraz piękne wspomnienia które najpewniej w tej chwili przewijały się w głowie chłopaka.
Po chwilce jego palce zaczęły śmigać po klawiszach wygrywając TAKĄ melodię. Kyohei miał przy tym cały czas zamknięte oczy. Cóż widać było, że znał tą melodię na pamięć, z resztą podobnie jak ułożenie klawiszy. Chociaż przez chwilę wydawało by się, że sam sobie nie dowierza, że gra tą melodię. Bez problemu można było wyczuć, że ma dla niego wielką wartość. Z tych dźwięków dało się wyczuć wielką miłość, oraz piękne wspomnienia które najpewniej w tej chwili przewijały się w głowie chłopaka.
- Neve Collins
Re: Sala Klubu Magii Nut
Sro Lis 05, 2014 10:29 pm
Kroczek...
Jeden, maleńki, a kiedy go wydłużałaś, wydawał się być tym pierwszym, który był najważniejsze dla ludzkości - jesteś samą Ewą, która wstrzymywała dech, zadzierając podbródek ku bezkresnemu niebu, zawsze dla niej otwartego, obnażała wtedy swą bladą szyję, jak Ty ją teraz obnażasz i rozkładała ręce - na pewno właśnie w taki sposób, może jeszcze troszkę wyżej, jak je uniesiesz, to będzie o wiele lepiej... O... właśnie tak, jak teraz. To są jej skrzydła - niestety ona mogła latać i zawsze łapały ją silne ramiona Adama, nawet jeśli popełniła jakiś błąd i sunęła w dół, zakańczając tym samym swą wielką podróż po oceanie zawieszonym nad naszymi głowami - mogła się śmiać, Ty się nawet nie uśmiechnęłaś. Widziałaś za to wyżłobione zmarszczki mimiczne w twarzach tej dwójki - tak właśnie definiowało się szczęście... Chyba. Wrzucasz do worka tego określenia beztroskę (tam się z pewnością znalazła), bliskość Jedynego (bliżej się nie da znaleźć) wraz z błogosławieństwem i aureolą zdobiącą skronie, potem jeszcze brat - twoim bratem mógł być Adam, miłość nie miała ograniczeń ani cielesnych, ani słownych - czystość w końcu była białym płótnem, które pozostawało śnieżne, dopóki nie splamiło się ich brudnymi rękoma, Adrian zaś był czysty w twych liliowych oczętach, rozmydlających wszystkie ostre kanty rzeczywistości w płynną farbę akwarelową, by urąbać krańce ostrości i domalować to, co powinno było zostać dotworzone razem z zamysłem Bożym na samym początku. Nazwała to: nieśmiertelnością duszy, a na nią składał się zbiór opowieści, obrazów i zapamiętanych zdjęć - wszystko łączyło się w jedno i zasypiało w umyśle. Tam było bezpieczne.
Ciągnęła cię melodia, którą usłyszałaś - daleko było jeszcze do godziny policyjnej, a mimo to niewielu uczniów pozostało na tym korytarzu - podświadomie pozwalałaś sobie na te podniebne z twej perspektywy oględziny, sunąc poza fizyczną materią, aż twa blada, porcelanowa dłoń, dotknęła klamki jednych drzwi... i delikatnie nacisnęła, by wraz ze skrzypnięciem drzwi wpuścić cię do środka...
Nie zostały otworzone do końca.
Nie było widać, kto za nimi stoi.
Aż powolutku wychyliłaś się, by zajrzeć, z flegmatyczną dokładnością motyla, który poruszał skrzydłami, gdy już wyczuł woń ulubionego kwiecia - takim sposobem pół twojej twarzyczki i jedno, tak nienaturalne, fijołkowe oko, wychyliło się zza kanta i spoczęło na sylwetce siedzącej przy fortepianie.
Jeden, maleńki, a kiedy go wydłużałaś, wydawał się być tym pierwszym, który był najważniejsze dla ludzkości - jesteś samą Ewą, która wstrzymywała dech, zadzierając podbródek ku bezkresnemu niebu, zawsze dla niej otwartego, obnażała wtedy swą bladą szyję, jak Ty ją teraz obnażasz i rozkładała ręce - na pewno właśnie w taki sposób, może jeszcze troszkę wyżej, jak je uniesiesz, to będzie o wiele lepiej... O... właśnie tak, jak teraz. To są jej skrzydła - niestety ona mogła latać i zawsze łapały ją silne ramiona Adama, nawet jeśli popełniła jakiś błąd i sunęła w dół, zakańczając tym samym swą wielką podróż po oceanie zawieszonym nad naszymi głowami - mogła się śmiać, Ty się nawet nie uśmiechnęłaś. Widziałaś za to wyżłobione zmarszczki mimiczne w twarzach tej dwójki - tak właśnie definiowało się szczęście... Chyba. Wrzucasz do worka tego określenia beztroskę (tam się z pewnością znalazła), bliskość Jedynego (bliżej się nie da znaleźć) wraz z błogosławieństwem i aureolą zdobiącą skronie, potem jeszcze brat - twoim bratem mógł być Adam, miłość nie miała ograniczeń ani cielesnych, ani słownych - czystość w końcu była białym płótnem, które pozostawało śnieżne, dopóki nie splamiło się ich brudnymi rękoma, Adrian zaś był czysty w twych liliowych oczętach, rozmydlających wszystkie ostre kanty rzeczywistości w płynną farbę akwarelową, by urąbać krańce ostrości i domalować to, co powinno było zostać dotworzone razem z zamysłem Bożym na samym początku. Nazwała to: nieśmiertelnością duszy, a na nią składał się zbiór opowieści, obrazów i zapamiętanych zdjęć - wszystko łączyło się w jedno i zasypiało w umyśle. Tam było bezpieczne.
Ciągnęła cię melodia, którą usłyszałaś - daleko było jeszcze do godziny policyjnej, a mimo to niewielu uczniów pozostało na tym korytarzu - podświadomie pozwalałaś sobie na te podniebne z twej perspektywy oględziny, sunąc poza fizyczną materią, aż twa blada, porcelanowa dłoń, dotknęła klamki jednych drzwi... i delikatnie nacisnęła, by wraz ze skrzypnięciem drzwi wpuścić cię do środka...
Nie zostały otworzone do końca.
Nie było widać, kto za nimi stoi.
Aż powolutku wychyliłaś się, by zajrzeć, z flegmatyczną dokładnością motyla, który poruszał skrzydłami, gdy już wyczuł woń ulubionego kwiecia - takim sposobem pół twojej twarzyczki i jedno, tak nienaturalne, fijołkowe oko, wychyliło się zza kanta i spoczęło na sylwetce siedzącej przy fortepianie.
- Kyohei Takano
Re: Sala Klubu Magii Nut
Sro Lis 05, 2014 10:38 pm
Kyo grał... po prostu nie przejmował się niczym dookoła, kompletnie zatracił się w tej melodii. Na jego twarzy pierwszy raz chyba był widoczny spokój. Całe szczęście, że dziewczyna stała za jego plecami to nie mogła dostrzec tego delikatnego, ledwo co widocznego uśmiechu. W końcu mimo wszystko ta nastrojowa chwila musiała prysnąć w chwili kiedy zaskrzypiały drzwi. Chłopak od razu oderwał swoje ręce do klawiszy i zamknął klapę, tak gwałtownie, że aż pianino wydało z siebie głośny dźwięk który wcale nie był przyjemny. Obejrzał się za siebie i spojrzał na oko które widział w szparze drzwi.
-Ja...- Zaczął... chciał palnąć jakimś kłamstwem które by sprawiło, że dziewczyna uwierzy, że to nie ona grał, ale tak naprawdę nie mógł nic wykombinować. Wszystkie pomysły które przewijały się przez jego głowę były tak idiotyczne, że nie nadawały sie do wypowiedzenia na głos. Dlatego też przyjął typową dla siebie postawę. Podszedł szybkim krokiem do drzwi za którymi stał ten człowieczek który mu przeszkodził. Chwycił za klamkę i szarpnął drzwiami tak gwałtownie, że aż walnęły o ścianę.
-Nikt ci nie powiedział, że nie należy podsłuchiwać- No tak romantyka, i delikatnego chłopaka chowamy gdzieś głęboko do kieszeni a wyciągamy tego buntownika który ma serce z kamienia, i najchętniej to by pozbył się połowy ludzi ze szkoły.
-Ja...- Zaczął... chciał palnąć jakimś kłamstwem które by sprawiło, że dziewczyna uwierzy, że to nie ona grał, ale tak naprawdę nie mógł nic wykombinować. Wszystkie pomysły które przewijały się przez jego głowę były tak idiotyczne, że nie nadawały sie do wypowiedzenia na głos. Dlatego też przyjął typową dla siebie postawę. Podszedł szybkim krokiem do drzwi za którymi stał ten człowieczek który mu przeszkodził. Chwycił za klamkę i szarpnął drzwiami tak gwałtownie, że aż walnęły o ścianę.
-Nikt ci nie powiedział, że nie należy podsłuchiwać- No tak romantyka, i delikatnego chłopaka chowamy gdzieś głęboko do kieszeni a wyciągamy tego buntownika który ma serce z kamienia, i najchętniej to by pozbył się połowy ludzi ze szkoły.
- Neve Collins
Re: Sala Klubu Magii Nut
Sro Lis 05, 2014 11:46 pm
Zamykasz powieki, gwałtownie, kiedy pianino zarzęziło, przestając z siebie wydawać te przyjazne dźwięki, które cię tutaj ciągnęły i pchały twoje serce, mimo wszsytko nie wycofałaś się - niepotrzebne, skrzypiące drzwi, wszystko zepsuły... Były tylko przedmiotem, a wykazały złośliwość, pozwalając, by nuty smutku wdarły się do twego wnętrza, przebiegając ciarkami po kręgosłupie, gdy chłopak się odwrócił i rozpoczął swoją wypowiedź - nie przeszkadzałaś mu, wpatrując się w niego jednym, lilijowym oczęciem, czekając, aż dokończy - nieładnie tak komuś przerywać, przynajmniej tak mówił twój tatuś, a on miał przecież zawsze rację. Więc czekasz. Masz dużo czasu, liczby są dla ciebie całkowicie abstrakcyjnym pojęciem omijającym cię szerokim łukiem - wszak żyłaś wiecznością, rozłożywszy anielskie skrzydła, by dreptać między śmiertelnymi zgodnie z wolą nadaną ci przez rodziców, kiedy cię spłodzili.
Chłopak ten wyglądał niesamowicie. Delikatne rumieńce wpłynęły na twą bladą twarz, która nigdy chyba nie zaznała promieni słonecznych, wstrzymałaś dech, czując, jak serduszko ci przyśpiesza w klatce piersiowej - poważyłaś się zamrugać, lecz wzroku nie opuścisz - tatuś też mówił, że nie wolno się tak wgapiać, to niekulturalne, ale cała magia, jaką ten chłopak ci podarował, zwabiając tutaj dźwiękami instrumentu sprawiała, że w gruncie rzeczy wszystko odpływało na tyle daleko, byś w zapomnieniu zwyczajnie trwała...
Porcelanowa Laleczka podskoczyła, odsunęła się i upadła, potykając o własne nogi, dopiero teraz nisko główkę opuszczając - białe niczym śnieg, jedwabne pasma włosów zsunęły się z jej ramion, objęła się rękoma, biorąc głęboki wdech, który wstrzymała - wszystko przez ten gwałtowny ruch, przez hałas, który gwałtem sprowadził Anioła spowrotem na ziemię, tą idylliczną kruszynkę, która wydawała się być zdolna złamać pod byle mocniejszym naciskiem.
- Przepraszam... - Zaraz jednak podbródek uniosła i nie było w nim strachu. Nawet jednej, zabłąkanej iskierki strachu, a i dłonie zjechały z ramion, by oprzeć się na podłodze. Miała delikatniutki głosik, który brzmiał jak szmer wiosennego wiatru tańczącego pośród kwiatów wiśni i porywającego płatki razem z nimi. - Płynęłam... Bo wyczarowałeś rzekę... Czy to źle..?
Chłopak ten wyglądał niesamowicie. Delikatne rumieńce wpłynęły na twą bladą twarz, która nigdy chyba nie zaznała promieni słonecznych, wstrzymałaś dech, czując, jak serduszko ci przyśpiesza w klatce piersiowej - poważyłaś się zamrugać, lecz wzroku nie opuścisz - tatuś też mówił, że nie wolno się tak wgapiać, to niekulturalne, ale cała magia, jaką ten chłopak ci podarował, zwabiając tutaj dźwiękami instrumentu sprawiała, że w gruncie rzeczy wszystko odpływało na tyle daleko, byś w zapomnieniu zwyczajnie trwała...
Porcelanowa Laleczka podskoczyła, odsunęła się i upadła, potykając o własne nogi, dopiero teraz nisko główkę opuszczając - białe niczym śnieg, jedwabne pasma włosów zsunęły się z jej ramion, objęła się rękoma, biorąc głęboki wdech, który wstrzymała - wszystko przez ten gwałtowny ruch, przez hałas, który gwałtem sprowadził Anioła spowrotem na ziemię, tą idylliczną kruszynkę, która wydawała się być zdolna złamać pod byle mocniejszym naciskiem.
- Przepraszam... - Zaraz jednak podbródek uniosła i nie było w nim strachu. Nawet jednej, zabłąkanej iskierki strachu, a i dłonie zjechały z ramion, by oprzeć się na podłodze. Miała delikatniutki głosik, który brzmiał jak szmer wiosennego wiatru tańczącego pośród kwiatów wiśni i porywającego płatki razem z nimi. - Płynęłam... Bo wyczarowałeś rzekę... Czy to źle..?
- Kyohei Takano
Re: Sala Klubu Magii Nut
Czw Lis 06, 2014 12:00 am
Za nim do Kyo doszło, że ta leci na ziemię, i za nim zdążył wykonać jakiś ruch... a chciał i to było widać, bo jego ciało drgnęło, dziewczyna była już na ziemi. Ukucnął przed nią i popatrzył na jej twarz. Była ładna... była przepiękna... Kyo do cholery o czym ty myślisz. Pokręcił tylko lekko głową, aby wywalić te myśli z głowy i nie dać się wybić z tropu. Azjata był chłopakiem i potrafił docenić urodę kobiety. A wedle niego każda dziewczyna miała w sobie to coś, ale oczywiście nie mówił o tym głośno.
-Z natury jesteś taką niezdarą?- Zapytał się i wstał z kucków wyciągając w jej kierunku rękę aby pomóc jej wstać. Cóż nie był takim totalnym chamem. Umiał pomóc drugiej osobie kiedy było to potrzebne, i już sam ten fakt świadczył o tym, że jednak nie stał się tak do końca zepsuty.
-Nie brzydziłaś się płynąć po takiej zasyfionej rzece- Mruknął cicho i chwycił swoją torbę i zarzucił ją przez ramię. Spojrzał przez chwilę na pianino, a w jego brązowych oczach przez chwilę zaświeciły się dwa płomyki. Muzyka była mu tak bardzo bliska, że samo wspomnienie o niej sprawiało, że serce chłopaka potrafiło zabić szybciej. Kiedy grał był sobą, nie musiał udawać, mógł ściągnąć tą maskę i zaznać odrobinę odpoczynku. W chwili kiedy za jego sprawą nuty zaczynały płynąć, mógł odetchnąć z ulgą. Zapomnieć o tym wszystkim co się stało, i o o tym co się miało wydarzyć. Po prostu cały świat przestał istnieć.
-Z natury jesteś taką niezdarą?- Zapytał się i wstał z kucków wyciągając w jej kierunku rękę aby pomóc jej wstać. Cóż nie był takim totalnym chamem. Umiał pomóc drugiej osobie kiedy było to potrzebne, i już sam ten fakt świadczył o tym, że jednak nie stał się tak do końca zepsuty.
-Nie brzydziłaś się płynąć po takiej zasyfionej rzece- Mruknął cicho i chwycił swoją torbę i zarzucił ją przez ramię. Spojrzał przez chwilę na pianino, a w jego brązowych oczach przez chwilę zaświeciły się dwa płomyki. Muzyka była mu tak bardzo bliska, że samo wspomnienie o niej sprawiało, że serce chłopaka potrafiło zabić szybciej. Kiedy grał był sobą, nie musiał udawać, mógł ściągnąć tą maskę i zaznać odrobinę odpoczynku. W chwili kiedy za jego sprawą nuty zaczynały płynąć, mógł odetchnąć z ulgą. Zapomnieć o tym wszystkim co się stało, i o o tym co się miało wydarzyć. Po prostu cały świat przestał istnieć.
- Neve Collins
Re: Sala Klubu Magii Nut
Czw Lis 06, 2014 12:59 am
To by było takie wspaniałe - piękny mężczyzna wyciągający dłoń do upadającego Anioła, który stracił grunt pod nogami i przyszło mu zderzyć się z twardą ziemią, a wraz z nią przychodziło i brzemię rzeczywistości - lecz nie, nie upadłaby, zostałaby uratowana, przez kogo..? Przez kogoś, kto chciał uchodzić za złego, za buntownika - romantyzm kreślił tutaj własne tory, jednak nici, które już układał w piękny szal, by opleść dłonie tych dłonie, została przerwana - wplotły się weń wątki prawdziwe, takie jak niemożność szybkiej reakcji, jak fakt, że przecież to dziewczę było zwykłą uczennicą i nie posiadała skrzydeł, by zlatywać z niebios na padół przesiąknięty złem... Czy aby na pewno? Czy wszystko musi być dostrzegalne gołym okiem lub namacalne, żeby uznać to za prawdę naturalną, której nie dało się zaprzeczyć? W tych czystych, dużych, szklanych oczach, które spoglądały na Kyohei'a nie było nawet grama doświadczenia realności, jakby naprawdę spłynęła z zupełnie innych przestrzeni, ale również i nie było w nich zagubienia. Wpatrywała się jak oczarowana na Puchona wyciągającego do niej dłoń i niepewnie, nieśmiało, wyciągnęła też swoją, bladą, drobną - uważaj, dotknij, lecz bacz, by nie uszkodzić cennej porcelany, z której utkano tą Laleczkę, cny rycerzu na czarnym rumaku.
- Przepraszam... - Powtórzyła, opuszczając spojrzenie i rumieniąc się jeszcze bardziej, wreszcie przypominając sobie, jak się oddycha. - Wystraszyłam się... - Przyznała, wszak kto by się spodziewał, ze po tak cudnym spokoju, który zaoferowały palce tego ciemnookiego młodzieńca, przyjdzie nagły huk?
- Widziałam czystość... Woda była ciepła... - Podniosła się delikatnie, składając swoje ręce i zaplatając dłonie jak do modlitwy. - A delikatny nurt pozwalał mi nie błądzić... - Rozchyliła powieki na chwilę przymknięte i również spojrzała na fortepian, powoli wchodząc do pomieszczenia, by dotknąć lśniącego drewna i oglądnąć na chłopaka. - Przykro mi, że ci przeszkodziłam... Będę mogła jeszcze kiedyś popływać razem z tobą? - Już się nauczyłaś, że w szkole nie mówi się do uczniów per "pan".
- Przepraszam... - Powtórzyła, opuszczając spojrzenie i rumieniąc się jeszcze bardziej, wreszcie przypominając sobie, jak się oddycha. - Wystraszyłam się... - Przyznała, wszak kto by się spodziewał, ze po tak cudnym spokoju, który zaoferowały palce tego ciemnookiego młodzieńca, przyjdzie nagły huk?
- Widziałam czystość... Woda była ciepła... - Podniosła się delikatnie, składając swoje ręce i zaplatając dłonie jak do modlitwy. - A delikatny nurt pozwalał mi nie błądzić... - Rozchyliła powieki na chwilę przymknięte i również spojrzała na fortepian, powoli wchodząc do pomieszczenia, by dotknąć lśniącego drewna i oglądnąć na chłopaka. - Przykro mi, że ci przeszkodziłam... Będę mogła jeszcze kiedyś popływać razem z tobą? - Już się nauczyłaś, że w szkole nie mówi się do uczniów per "pan".
- Kyohei Takano
Re: Sala Klubu Magii Nut
Czw Lis 06, 2014 1:13 am
Kyo słuchał jej... dokładnie i uważnie wychwytywał każde jej słowo. I nie wiedzieć dlaczego podobało mu się to jak mówiła o tym wszystkim. Ponownie pokręcił głową aby wywalić zbędne myśli na jej temat.
-Chłopie opanuj się- Rozkazał sobie w myślach. Serce mu biło... czuł to pierwszy raz o pewnego czasu to czuł, i zdawał sobie sprawę z tego, że jeszcze jest tam u niego w klatce piersiowej.
-"Delikatny nurt" powiadasz...- Cóż gdyby wiedziała jakie emocje kryją się za tą melodią, ciekawe czy dalej by mówiła o jakiś nurtach.
Kiedy ta zaczęła krążyć po pomieszczeni brązowe tęczówki chłopaka wodziły spokojnie za nią. Wyglądała trochę jak wyjęta z jakiejś bajki. Co więcej, wydawała się mieć swój świat. Kyo też taki miał. Tworzył go właśnie w tym miejscu.
-Nie... nie przeszkodziłaś... nie było w czym- Powiedział lekko zakłopotany tą całą sytuacją. Nie przywykł do tego, że ktoś go chwalił, albo mówił, że coś mu wyszło. Głównie mówiono mu, że czego się nie dotknie to zepsuje, że sam jest zepsuty od środka i dla niego nie ma przyszłości. Pochwały były dla niego czymś obcym.
-Takie tam brzdąkanie amatora... dziecko zrobiło by to lepiej- Dlaczego sam siebie nie doceniał. Może dlatego, że gdyby powiedział sobie "umiem to i to", musiał by zacząć walczyć z tymi ludźmi którzy chcieli go zgnębić. A on nie miał już na to siły. Poddał się lata temu. Wolał stać się takim chłopakiem jakiego widzieli inni. Przyjął po prostu tą nalepkę.
-Chłopie opanuj się- Rozkazał sobie w myślach. Serce mu biło... czuł to pierwszy raz o pewnego czasu to czuł, i zdawał sobie sprawę z tego, że jeszcze jest tam u niego w klatce piersiowej.
-"Delikatny nurt" powiadasz...- Cóż gdyby wiedziała jakie emocje kryją się za tą melodią, ciekawe czy dalej by mówiła o jakiś nurtach.
Kiedy ta zaczęła krążyć po pomieszczeni brązowe tęczówki chłopaka wodziły spokojnie za nią. Wyglądała trochę jak wyjęta z jakiejś bajki. Co więcej, wydawała się mieć swój świat. Kyo też taki miał. Tworzył go właśnie w tym miejscu.
-Nie... nie przeszkodziłaś... nie było w czym- Powiedział lekko zakłopotany tą całą sytuacją. Nie przywykł do tego, że ktoś go chwalił, albo mówił, że coś mu wyszło. Głównie mówiono mu, że czego się nie dotknie to zepsuje, że sam jest zepsuty od środka i dla niego nie ma przyszłości. Pochwały były dla niego czymś obcym.
-Takie tam brzdąkanie amatora... dziecko zrobiło by to lepiej- Dlaczego sam siebie nie doceniał. Może dlatego, że gdyby powiedział sobie "umiem to i to", musiał by zacząć walczyć z tymi ludźmi którzy chcieli go zgnębić. A on nie miał już na to siły. Poddał się lata temu. Wolał stać się takim chłopakiem jakiego widzieli inni. Przyjął po prostu tą nalepkę.
- Neve Collins
Re: Sala Klubu Magii Nut
Czw Lis 06, 2014 1:29 am
Za "nią", za tą melodią, która właśnie przynosiła ukojenie jego sercu, za tym momentem, kiedy odlepiał się od niego gniew, nienawiść i wszystko, co burzyło twe serce, Kyohei'u, do niepotrzebnych, gwałtownych zrywów, nadszarpując jego wytrzymałość? Czy może za tym, co zazwyczaj odczuwałeś, a od czego uciekałeś, właśnie w muzyce się zatapiając? Ona nie czuła tego, co w tobie drzemało od zawsze, widziała cię pierwszy raz na swe liliowe oczęta i dla niej byłeś w momencie, gdy Cię słyszała, właśnie takim delikatnym nurtem, który pozwolił jej rozłożyć dłonie i lecieć na nich, z dziecięcą łatwością ubierając je w anielskie pióra, które w blasku pochodni i zachodzącego słońce lśniły na krańcach jak perły, zupełnie jakby się przyoblekły perłową masą. Jej włosy zaś wyłapywały ten pomarańczowy blask, wkładając weń całe ciepło, by Jej chłodną od dotyku barw zimy przyodziać w łagodne barwy domowego ogniska, gdy z dziadkiem siadało się przed kominkiem po udekorowaniu choinki i czekało, aż ten weźmie w swe pomarszczone dłonie baśń i zacznie nam czytać...
Pokiwała więc głową, kiedy powtórzyłeś jej słowa, przyglądając ci się znowu - jej oczy nie przenikały boleśnie - wydawały się zatrzymywać tuż na zwierciadłach duszy, nie włamując do środka, boleśnie wręcz naiwne, że to, co widzi tu i teraz, jest prawdą i tylko prawdą - dla niej nie istniał świat kłamstw, oszczerstw, przyziemnego brudu, który Tobie było przeżywać i doświadczać.
Właśnie, jak wyjęta z bajki, jak Aniołek, który nie miał pojęcia, że na każdym rogu ktoś może go zranić... On by nawet tej rany nie zauważył.
I kiedy wypowiedziałeś następne słowa, pokręciła mocno głową, wzburzając włosy do tańca, by żywo zaprzeczyć.
Nacisnęła pierwsze klawisze, posyłając w przestrzeń melodię, z zaciśniętymi wargami w wąską linię.
- Uważam... że było to piękne granie kogoś, kogo dusza przylgnęła do muzyki... a ta wypaliła na sercu piętno... - Przerwała na chwilę, by spojrzeć na Kyoheia. - Tak. - Znowu pokiwała głową. - Zaoferowałeś światu coś pięknego. - Odwróciła się i usiadła na stołku. - Chciałabym w takiej rzece płynąć jeszcze długo, długo... - Druga dłoń dołączyła do klawiszy, przejeżdżając po nich miękkimi tonami.
Pokiwała więc głową, kiedy powtórzyłeś jej słowa, przyglądając ci się znowu - jej oczy nie przenikały boleśnie - wydawały się zatrzymywać tuż na zwierciadłach duszy, nie włamując do środka, boleśnie wręcz naiwne, że to, co widzi tu i teraz, jest prawdą i tylko prawdą - dla niej nie istniał świat kłamstw, oszczerstw, przyziemnego brudu, który Tobie było przeżywać i doświadczać.
Właśnie, jak wyjęta z bajki, jak Aniołek, który nie miał pojęcia, że na każdym rogu ktoś może go zranić... On by nawet tej rany nie zauważył.
I kiedy wypowiedziałeś następne słowa, pokręciła mocno głową, wzburzając włosy do tańca, by żywo zaprzeczyć.
Nacisnęła pierwsze klawisze, posyłając w przestrzeń melodię, z zaciśniętymi wargami w wąską linię.
- Uważam... że było to piękne granie kogoś, kogo dusza przylgnęła do muzyki... a ta wypaliła na sercu piętno... - Przerwała na chwilę, by spojrzeć na Kyoheia. - Tak. - Znowu pokiwała głową. - Zaoferowałeś światu coś pięknego. - Odwróciła się i usiadła na stołku. - Chciałabym w takiej rzece płynąć jeszcze długo, długo... - Druga dłoń dołączyła do klawiszy, przejeżdżając po nich miękkimi tonami.
- Kyohei Takano
Re: Sala Klubu Magii Nut
Czw Lis 06, 2014 1:42 am
Chłopak znał tą melodię. To było jedno z piękniejszych wspomnień jakie znajdowały się w jego głowie. Piękna dziewczyna, z brązowymi oczami, skośne oczy zupełnie jak u niego, długie i lśniące mahoniowe włosy. I ta jej twarz. Biała niczym mleko. Pamiętał ją... siadała przy pianinie i grywała tą piosenkę, często też nuciła mu ją kiedy ten był smutny, kiedy znalazł się w zupełnym dołku. Oczy mu się przez chwilę zaszkliły. Tak Kyohei też posiadał łzy... zdarzało mu się płakać, jednak nigdy nie przy kimś, tak też teraz nie pozwalał łzom spłynąć. Nie wiedział dlaczego dziewczyna tak bardzo go poruszyła. Rozmawiali przez chwilę, a ona zrobiła coś czego inni nie mogli. Jego ciało zareagowało same. Stanął za dziewczyną i przyłożył swoje dłonie do klawiszy i zaczął jej przygrywać. Dziewczyna mogła wyczuć jego oddech na swoim policzku. Serce się w nim obudziło, zaczęło mu coś szeptać bardzo cicho, tak cicho, że nie potrafił tego jeszcze rozszyfrować. Działał po prostu pod wpływem chwili, robił coś co mu się już dawno nie zdarzało.
-Jak długo będziesz w tej rzece stworzonej przez moją osobę płynąć w końcu zamarzniesz i utoniesz.- Zupełnie jak on. Może i stworzył czystą rzekę, ale była pokryta grubym lodem, a jeżeli ten lód się pod kimś załamie i jakaś osoba wpadnie do tej lodowatej wody, umrze... jej dusza umrze. A chłopak nie chciał nikogo ciągnąć za sobą.
-Jak długo będziesz w tej rzece stworzonej przez moją osobę płynąć w końcu zamarzniesz i utoniesz.- Zupełnie jak on. Może i stworzył czystą rzekę, ale była pokryta grubym lodem, a jeżeli ten lód się pod kimś załamie i jakaś osoba wpadnie do tej lodowatej wody, umrze... jej dusza umrze. A chłopak nie chciał nikogo ciągnąć za sobą.
- Neve Collins
Re: Sala Klubu Magii Nut
Czw Lis 06, 2014 1:58 am
Była już odwrócona do Ciebie plecami, nie widziała twojej twarzy, ani tego, jak twe oczy się zaszkliły - te przejrzyste, z których polecieć chciały łzy, gdy czysta, niewidzialna dłoń dotknęła twego serca, chcąc zaoferować ci trochę ciepła - jednak najpierw trzeba było to wnętrze otworzyć, by zechciało cokolwiek przyjąć, chociaż rozchylić bramy w murze, który postawiłeś wokół siebie - nic na siłę, w końcu wszystko mogłeś robić dobrowolnie.
No a Ona..? Ona nie robiła nic świadomie. Nie znając Cię, nie zastanawiając się nad samą przez dłuższą chwilę pozwoliła się tutaj zatargać temu strumieniowi i oto jest sytuacja, w której fortepian zaczął łkać pod jej palcami... I zaraz też pod twoimi, kiedy tylko się zbliżyłeś do tej siedzącej przed wspaniałym sprzętem kruszyny. Zobacz, ile tutaj przypadków - to, że grałeś, to, że akurat ona nieopodal przechodziła, jak co dzień zabłądzając w drodze do swego dormitorium i to, że zaczęła grać akurat coś, co znałeś... Same zbiegi okoliczności, które pozwoliły ci doznać czegoś o wiele głębszego niż codziennego gniewu.
- Jeśli ten świat by się skończył, wtedy moje imię zostało by wymazane
Patrząc na niebo, szukając wiatru
Śniłam o zbieraniu piór zgubionych przez niebieskie ptaki
Patrząc na opuszczające mnie wspomnienia z jutra
Ah, zamknij oczy, przypomnij sobie kiedy ostatnio widziałeś księżyc
Pamiętaj, zawołaj moje imię przed przyjściem świtu
Śniłam o słodko pachnących kwiatach w pełnym rozkwicie
Głos zanikał, słowa zanikały
Ah, już zawsze, zawsze chcę mieć słodkie sny
Zawsze płynące wzdłuż wiązki światła księżyca
Ah, widzę już kontynuację tego snu...
Jej brak kochał Japonię, a Ona kochała wszystko, co kochał Jej brat - nie wiedziała nic o tym Kraju Kwitnącej Wiśni prócz muzyki, jakiej oferował jej starszy z rodu, który miał wszystko odziedziczyć i zostać głową Collinsów, a co teraz spadło w obowiązku na Ciebie - przywoził zawsze dużo płyt, dużo nut, jednak dziewczę nigdy nie spędzało z nim na tyle czasu, by nauczyć się tego języka... Pozostały jej tłumaczenia pięknych tekstów i dopasowywanie się do nich.
Uśmiechnęłaś się, iskry zatańczyły w twoich oczach, stanowiąc prawdziwe odzwierciedlenie słońca, kiedy odwróciłaś się do Kyoheia, obdarowując go tym uśmiechem - tylko dla niego, specjalnie dla niego, ponieważ znowu mogli popływać, a ona razem z nim.
- Kiedy zechcesz zamrozić swoją rzekę, zawołaj mnie, potrafię latać. - Zapewniła go, przymykając oczy w uśmiechu. - Wtedy polatasz ze mną, tak jak teraz. Potem będziemy mogli znowu popływać. Dobrze?
No a Ona..? Ona nie robiła nic świadomie. Nie znając Cię, nie zastanawiając się nad samą przez dłuższą chwilę pozwoliła się tutaj zatargać temu strumieniowi i oto jest sytuacja, w której fortepian zaczął łkać pod jej palcami... I zaraz też pod twoimi, kiedy tylko się zbliżyłeś do tej siedzącej przed wspaniałym sprzętem kruszyny. Zobacz, ile tutaj przypadków - to, że grałeś, to, że akurat ona nieopodal przechodziła, jak co dzień zabłądzając w drodze do swego dormitorium i to, że zaczęła grać akurat coś, co znałeś... Same zbiegi okoliczności, które pozwoliły ci doznać czegoś o wiele głębszego niż codziennego gniewu.
- Jeśli ten świat by się skończył, wtedy moje imię zostało by wymazane
Patrząc na niebo, szukając wiatru
Śniłam o zbieraniu piór zgubionych przez niebieskie ptaki
Patrząc na opuszczające mnie wspomnienia z jutra
Ah, zamknij oczy, przypomnij sobie kiedy ostatnio widziałeś księżyc
Pamiętaj, zawołaj moje imię przed przyjściem świtu
Śniłam o słodko pachnących kwiatach w pełnym rozkwicie
Głos zanikał, słowa zanikały
Ah, już zawsze, zawsze chcę mieć słodkie sny
Zawsze płynące wzdłuż wiązki światła księżyca
Ah, widzę już kontynuację tego snu...
Jej brak kochał Japonię, a Ona kochała wszystko, co kochał Jej brat - nie wiedziała nic o tym Kraju Kwitnącej Wiśni prócz muzyki, jakiej oferował jej starszy z rodu, który miał wszystko odziedziczyć i zostać głową Collinsów, a co teraz spadło w obowiązku na Ciebie - przywoził zawsze dużo płyt, dużo nut, jednak dziewczę nigdy nie spędzało z nim na tyle czasu, by nauczyć się tego języka... Pozostały jej tłumaczenia pięknych tekstów i dopasowywanie się do nich.
Uśmiechnęłaś się, iskry zatańczyły w twoich oczach, stanowiąc prawdziwe odzwierciedlenie słońca, kiedy odwróciłaś się do Kyoheia, obdarowując go tym uśmiechem - tylko dla niego, specjalnie dla niego, ponieważ znowu mogli popływać, a ona razem z nim.
- Kiedy zechcesz zamrozić swoją rzekę, zawołaj mnie, potrafię latać. - Zapewniła go, przymykając oczy w uśmiechu. - Wtedy polatasz ze mną, tak jak teraz. Potem będziemy mogli znowu popływać. Dobrze?
- Kyohei Takano
Re: Sala Klubu Magii Nut
Czw Lis 06, 2014 2:12 am
Chłopak słuchał tej melodii która płynęła dzięki nim. A woda w jego oczach stawała się coraz bardziej uciążliwa bo było jej coraz więcej. Co się z nim działo, nie umiał tego wyjaśnić. Uczucia których myślał, że się pozbył wróciły ze zdwojoną siłą. Sprawiły, że rany otworzyły się na nowo, ale nie bolały tak bardzo. Oderwał swoje ręce od klawiszy i odsunął się od dziewczyny. Kiedy ta chciała na niego spojrzeć on szybko się odwrócił. Nie chciał aby widziała tą wodę która tak bardzo chciała popłynąć, ale on cały czas uparcie jej nie pozwalał. Nie był w stanie odpowiedzieć na jej pytanie. Czuł, że jak by spróbował wydobyć ze swojego gardła chociaż by jedno słowo po prostu by się załamał. Dlatego też kiwnął tylko delikatnie głową na znak, że się zgadzać. Dlaczego jej uległ, może dlatego, że wydawała mu się być taka delikatna, taka łagodna. Może właśnie tego potrzebował. Jakiejś łagodności w swoim życiu które było przepełnione tylko żalem, gniewam, smutkiem, i stratą. Normalnie już dawno by krzyknął, zrobiłby coś równie głupiego, coś co pewnie skreśliło by go w oczach tej dziewczyny. Teraz nie umiał, bał się, że jaki kolwiek głośniejszy dźwięk sprawi, że ona rozleci się na malutkie kawałki.
Przyłożył swoją rękę do klatki piersiowej w okolicy serca ponieważ czuł, że coś go tam zakuło. Nie wiedział czy sobie to tylko wyobraził, czy to ukucie było prawdziwe. Wziął głęboki wdech aby opanować swoje emocje które zaczynały z niego wypływać jak z jakieś worka który był przez lata zamknięty. Kiedy poczuł, że głos mu wraca odwrócił się do dziewczyny twarzą i usiadł obok niej.
-K... Ky... Kyohei- Wyrzucił w końcu z siebie. Czuł jak nogi i ręce mu drżą, ale nie umiał tego powstrzymać, a może raczej nie chciał.
Przyłożył swoją rękę do klatki piersiowej w okolicy serca ponieważ czuł, że coś go tam zakuło. Nie wiedział czy sobie to tylko wyobraził, czy to ukucie było prawdziwe. Wziął głęboki wdech aby opanować swoje emocje które zaczynały z niego wypływać jak z jakieś worka który był przez lata zamknięty. Kiedy poczuł, że głos mu wraca odwrócił się do dziewczyny twarzą i usiadł obok niej.
-K... Ky... Kyohei- Wyrzucił w końcu z siebie. Czuł jak nogi i ręce mu drżą, ale nie umiał tego powstrzymać, a może raczej nie chciał.
Strona 2 z 14 • 1, 2, 3 ... 8 ... 14
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach