Strona 20 z 21 • 1 ... 11 ... 19, 20, 21
- Julie Blishwick
Re: Pokój Wspólny
Sro Lis 02, 2016 11:24 am
Zerknęła na szary papier. Odrzuciła go tak, jak jego zawartość. Wątpliwe, aby treść wpłynęła na jej osąd. Pewnie nie chciałaby uwierzyć - to na pewno plotki. Dalej się nie ruszyła. Nie chciała przekonywać samej siebie, że czyjeś słowa mogą wpłynąć na jej opinie. Chciałaby być twarda jak skała, a jednak była podatną na kształtowanie gliną - jeszcze nie utwardzoną. Bała się ognia, który zapewniłby jej twardą skorupkę. Wówczas jest większa szansa na rozbicie naczynia i dobranie się do jego skarbów. Dlatego jedyne, czym można było się zadowolić, to ten błysk w oczach. Nieokreślony, nieuformowany - przyciągający do jego właścicielki. Niewiele osób dostrzegało potencjał dziewczyny. Do złego, jak i dobrego.
Wyciągnęła nieco nogę, zbliżając się do połowy sofy. Rozleniwiona i nieco otumaniona alkoholem, który płynął w jej widocznych pod skórą żyłach. Ten stan uśpienia przerwała myszka, która wdrapała się po materiale siedziska i weszła przez ramię dziewczyny na jej kolana. Skierowała pyszczek w stronę Krukona. Niechętnie dała się zgarnąć niewielkiej dłoni z długimi, kościstymi palcami swojej właścicielki. Przytuliła zwierzątko do siebie. Ono znało wolność. Julie nie zamykała myszki w klatce - chodziła własnymi ścieżkami, ale zawsze wracała do dziewczyny. Nie musiała, lecz w końcu wolność jej się nudziła i chciała dostać kilka smakołyków. Krukonka wyciągnęła z kieszeni paczuszkę ziaren i nastawiła ją myszce, która spokojnie zajadała kolację, gdy ludzie rozmawiali. Piękny obrazek do toczącej się rozmowy.
- Przeczytam prawdę? - Jakie to miało znaczenie? - pytała samą siebie. Drążyła niepotrzebnie tam, gdzie nie chciała się znaleźć. Już taka była. Niejednoznaczna. Przez to chciało się ją jeszcze bardziej rozebrać na czynniki pierwsze - sprawdzić, co właściwie kryje się wewnątrz. Wszystkie te elementy, chociaż ciekawe i błyszczące, osobno nie tworzą Julie, która dla każdego i dla każdej sytuacji była inna. Nie było tutaj miejsca na wystraszoną koszmarami dziewczynę, siedzącą na zimnym balkonie.
Tutaj było ciepło.
- Tak... - odpowiedziała zamyślona. Te momenty, gdy stara kobieta wdzierała się do jej umysłu i sprytnie manipulowała bratanicą... Na ich zliczenie nie wystarczą palce na obu dłoniach. Lecz na chwilę, kiedy udało jej się odeprzeć wdarcie do jej umysłu wystarczy jeden palec. I wtedy zrozumiała, że ona również to potrafi. Kiedyś posłuży się jej własną bronią. O, tak to ta Wilczyca.
Kiwnęła głową z uśmiechem i cichym śmiechem. Nawet ośmielę się to określić dziewczęcym chichotem godnym Śnieżki, która mogłaby jeszcze zagrać z radości.
Przyłożyła rękę do piersi, jakby przysięgała, że zachowa sekret, lecz nic nie powiedziała. Ciut powagi, ciut śmiechu.
- Teraz możesz być mile widziany przez jedną osobę. - Dobry humor jej nie opuszczał, chociaż nie wiadomo ile sprawiła to sama rozmowa, a ile alkohol. Więcej tutaj było z zawstydzonej Małgorzaty, niż na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać. Jednak nie na wszystko by się zgodziła. Nie teraz. Ale...
Przyjęła butelkę.
- Skoro już masz ją ze sobą, to zagraj coś - powiedziała z zachęcającym uśmiechem. Przechyliła butelkę, biorąc coraz śmielsze i większe łyki. Ponownie się nieco skrzywiła, gdy gardło ją zapiekło - równie dobrze mogłaby wlewać gorącą smołę, lecz jeszcze w Piekle się nie znajdowała. Oddała butelkę i odruchowo pogładziła myszkę siedzącą na jej ramieniu. Ta gwałtownie ruszała noskiem, gdy wyczuła woń alkoholu od swojej pani.
Niewiedza była błogosławieństwem. Lepiej zostać w jej miękkich ramionach.
- Zagraj, proszę.
Wyciągnęła nieco nogę, zbliżając się do połowy sofy. Rozleniwiona i nieco otumaniona alkoholem, który płynął w jej widocznych pod skórą żyłach. Ten stan uśpienia przerwała myszka, która wdrapała się po materiale siedziska i weszła przez ramię dziewczyny na jej kolana. Skierowała pyszczek w stronę Krukona. Niechętnie dała się zgarnąć niewielkiej dłoni z długimi, kościstymi palcami swojej właścicielki. Przytuliła zwierzątko do siebie. Ono znało wolność. Julie nie zamykała myszki w klatce - chodziła własnymi ścieżkami, ale zawsze wracała do dziewczyny. Nie musiała, lecz w końcu wolność jej się nudziła i chciała dostać kilka smakołyków. Krukonka wyciągnęła z kieszeni paczuszkę ziaren i nastawiła ją myszce, która spokojnie zajadała kolację, gdy ludzie rozmawiali. Piękny obrazek do toczącej się rozmowy.
- Przeczytam prawdę? - Jakie to miało znaczenie? - pytała samą siebie. Drążyła niepotrzebnie tam, gdzie nie chciała się znaleźć. Już taka była. Niejednoznaczna. Przez to chciało się ją jeszcze bardziej rozebrać na czynniki pierwsze - sprawdzić, co właściwie kryje się wewnątrz. Wszystkie te elementy, chociaż ciekawe i błyszczące, osobno nie tworzą Julie, która dla każdego i dla każdej sytuacji była inna. Nie było tutaj miejsca na wystraszoną koszmarami dziewczynę, siedzącą na zimnym balkonie.
Tutaj było ciepło.
- Tak... - odpowiedziała zamyślona. Te momenty, gdy stara kobieta wdzierała się do jej umysłu i sprytnie manipulowała bratanicą... Na ich zliczenie nie wystarczą palce na obu dłoniach. Lecz na chwilę, kiedy udało jej się odeprzeć wdarcie do jej umysłu wystarczy jeden palec. I wtedy zrozumiała, że ona również to potrafi. Kiedyś posłuży się jej własną bronią. O, tak to ta Wilczyca.
Kiwnęła głową z uśmiechem i cichym śmiechem. Nawet ośmielę się to określić dziewczęcym chichotem godnym Śnieżki, która mogłaby jeszcze zagrać z radości.
Przyłożyła rękę do piersi, jakby przysięgała, że zachowa sekret, lecz nic nie powiedziała. Ciut powagi, ciut śmiechu.
- Teraz możesz być mile widziany przez jedną osobę. - Dobry humor jej nie opuszczał, chociaż nie wiadomo ile sprawiła to sama rozmowa, a ile alkohol. Więcej tutaj było z zawstydzonej Małgorzaty, niż na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać. Jednak nie na wszystko by się zgodziła. Nie teraz. Ale...
Przyjęła butelkę.
- Skoro już masz ją ze sobą, to zagraj coś - powiedziała z zachęcającym uśmiechem. Przechyliła butelkę, biorąc coraz śmielsze i większe łyki. Ponownie się nieco skrzywiła, gdy gardło ją zapiekło - równie dobrze mogłaby wlewać gorącą smołę, lecz jeszcze w Piekle się nie znajdowała. Oddała butelkę i odruchowo pogładziła myszkę siedzącą na jej ramieniu. Ta gwałtownie ruszała noskiem, gdy wyczuła woń alkoholu od swojej pani.
Niewiedza była błogosławieństwem. Lepiej zostać w jej miękkich ramionach.
- Zagraj, proszę.
- Sahir Nailah
Re: Pokój Wspólny
Czw Lis 03, 2016 10:12 am
Prawda, nieprawda... kiedyś, pośród wszystkich grzechów, Nailah mógł poszczycić się jednym: nigdy n ie kłamał. Pewne niedomówienia, przemilczenia – ach, owszem! - lecz nigdy nie kłamał prosto w twarz. Teraz? Pośród wszystkich grzeszków i grzechów nie miało znaczenia, czy powie jedno kłamstwo mniej czy więcej – na prawdę, moi drodzy, trzeba było sobie zasłużyć, bo co do Prawdy Sahir miał jedną trafną bajeczkę, która doskonale oddawała status jego podejścia do wypowiadanych zdań i przestrzegała – ale ludzie, dobrze o tym wiemy, tacy już byli, że lubili uczyć się na własnych błędach, rzadko kiedy ostrzeżeń słuchali – zwłaszcza gdy alkohol zaczynał krążyć z wolna w żyłach, krążąc z ręki do ręki. Zwłaszcza, kiedy Diabeł unosił nieznacznie kąciki warg ku górze i przenosił jedwabne spojrzenie czarnych marmurów na zainteresowanego – aaa... Granice? No są, a i owszem – i dlatego, że są, można je było przekraczać, po co niby się powstrzymywać..?
- Śmierć przyszła raz do Życia i zapytała: "Dlaczego ludzie cię kochają, a mnie nienawidzą?". Życie odpowiedziało: Ponieważ ja jestem pięknym Kłamstwem, a ty okrutną Prawdą. - Uniósł szklaną butelkę do warg, w której odbijały się promienie ognia zupełnie jak w oczach Julie, w których mógł się teraz przeglądać, unosząc na łagodnych falach jej tęczówek – tej wody, której spokój czekał na uderzenie błyskawicy, by fale zaczęły drżeć i pienić końskie łby na swych szczytach – dobrze mu tak było – w oceanie, którego dna nikt jeszcze nie odnalazł – nikt z wyjątkiem jej własnej ciotki – brzegi tam ciągle się zmieniały, przypływy i odpływy nie były uzależnione od faz księżyca – fascynująca bajka, która głaskała z włosem, niezwykle rozleniwiająca, nieprawdaż? Kojąca zmysły do tego stopnia, że chciało się kołysać wraz z ruchem tafli – i rozluźniać coraz bardziej, ufając temu wrażeniu bezpieczeństwa głaskającego ramiona, ha! To znów nie była żadna z poprawnych politycznie odpowiedzi, ale kto by się tym przejmował? Grunt, by ten dobry nastrój nie mijał – i by tak, jak każda pojedyncza fala tworzyła cały ocean, tak by kawałeczki Julie na razie ciągle się ze sobą zlepiały – w końcu nigdzie jej się nie śpieszyło...
Były natomiast pewne sprawy, o których lepiej naprawdę było nie mówić – w miejscach, gdzie w pustej glinie Julie zbierała się czarna maź – wystarczyło naruszyć złe miejsce i zaczynała się wylewać w nieskończoność, zapominając, że powinno być jej tylko troszeczkę. Nie, nie – było jej bardzo wiele – to jak krwawienie ze starych ran, to zadławienie się rzeczywistością składającą tylko na złe chwile, złe momenty, bo takich zdawało się być o wiele więcej w jej pamięci – och cóż... Grzebanie w umyśle Julie chyba do takich tematów należało – takich, których nie powinno się poruszać tu i teraz, pewnie dlatego czarnowłosy ściągnął wzrok z niewiasty lekko skinąwszy głową – cholera wie, czy do niej, czy do swoich własnych myśli. "Tak" całkowicie wystarczyło mu za odpowiedź – aż trudno uwierzyć, gdy miało się do czynienia z dwójką osób namiętnie sprawdzających granicę nie po to, by je utrzymać, a po to, by je naruszać. Sekret za sekret? To tak nigdy nie działało.
Diabeł w końcu brał i niewiele dawał.
Złożył ze sobą dłonie i otarł je o siebie, zwiesiwszy je między nogami – pozytywne emocje, pozytywne uczucia? - wreszcie można było coś poczuć, ale tak naprawdę jak łatwo było znów wspiąć się na tamten balkon, gdzie nie mógł czuć niczego, a gdzie Ona czuła tylko Zło? Gdzie naprawdę wystarczyło tylko jedno, drobne popchnięcie, by wpaść w ręce szaleństwa – zamiast zatrzymywać przed barierką po prostu pochylić, skoczyć – ach... zbyt łatwo, Kochanie, zbyt łatwo... Nie było w tym niczego romantycznego ani pięknego. Śmierć nie była ani romantyczna ani piękna. Spojrzał na myszkę, która wlepiał w niego swoje ślepia – niewiele zwierząt go lubiło, raczej tylko wredne koty, które normalnie wszystkich drapały i gryzły, nie dając się nawet dotknąć – przypadek? Nie sądzę. - a ta myszka? Zdawała się równie drobna i bezbronna co jej właścicielka. I wcale nie wydawała się o wiele bardziej wolna. Nie, to raczej Julie nie była wystarczająco wolna, by ktokolwiek przy niej zaznał smaku prawdziwej wolności. Przynajmniej miały siebie.
- Jakżebym śmiał odmówić Księżniczce. - Wyciągnął jeden kącik ust ku górze w ironicznym uśmieszku – i wykonał równie ironiczny wzór pokłonu – o tyle dziwny, że nikt raczej nie kłaniał się na siedząco, a jemu nie chciało się ewidentnie wstawać. Sięgnął po gitarę i usadził ją na swoich nogach - ona miała mysz, on gitarę - seems legit, no nie? - parę brzędknięć, parę brzędknięć... O taka melodia. Jednostajna, wsuwająca w trans, hipnotyzująca melodia. Smutna melodia. Palce zgrabnie przebiegały po odpowiednich strunach, na które spoglądały czarne oczy - z ust zniknął uśmiech, wiecie - ten syndrom artystów, a już z pewnością gitarzystów - kiedy zaczynają grać to tak jakby zniknął cały świat - uniósł spojrzenie dopiero kiedy złapał odpowiedni rytm i skierował oczy na kominek, tylko wątpliwym było, że te płomienie tak naprawdę widzi. Widział coś więcej. Widział to, co zaraz miało mrukliwym, przepitym, spokojnym głosem wysunąć się z gardła wampira - mocny, wcale nie chłopięco delikatny - idealnie podkreślany przez tło, który tworzyła melodia.
- Czasem myślę, że wcale mnie nie ma,
tylko z wiekiem to ciało się zmienia,
to ciało unosi dłonie do nieba,
bo duch jest w połowie drogi do plejad.
Czasem myślę że Bóg ma nas dosyć,
za bomby i za sztuczne obłoki
i na pewno jest mu zimno w serce,
bo teraz to tylko kurwy chcą klęczeć.
Czasem myślę, że dłużej się nie da,
że jest teraz, a później nic nie ma.
I szkoda że nie umiem żyć tak jak reszta,
mieć żonę, mieć chatę, mieć syna na rękach
i szkoda że nie umiem być kumplem,
ile mostów spaliłem? no w kurwę...
jak kocham to tylko po wódce
i nie rób mi wyrzutów, bo to żenująco smutne.
Spal moje zdjęcia, niech zejdzie ze mnie czar
i zejdą przekleństwa, weź wysyp mąkę na wiatr.
Zrób trochę miejsca, bo leci na ziemię kometa,
a najlepiej to zacznij uciekać, bo nie obejdzie się bez zmian.
Czasem nie wiem, kim jestem na prawdę
i nie wiem czy tu będziesz ze mną na zawsze.
Tamtej nocy to se ładnie zagrałaś,
"przecież nie chce Cię znać wypierdalaj".
I możesz być z siebie dumna,
bo jeśli wyklęłaś me imię, to duszę przeklęłaś i zginie;
kurwa spal moje zdjęcia (spal moje zdjęcia),
tego nie trzeba Mi pamiętać.
Pożegnaj się raz, a porządnie
i nie pisz już do mnie, jak zerwiesz z tym gościem
i nie pytaj mnie więcej co słychać;
to samo co zawsze i żal mam do życia.
Ale nie padam tak często jak kiedyś,
bo nie chcę, by znowu to pękło jak wtedy.
I nie jestem już miły dla obcych,
kiedyś czyny, teraz skutki i wnioski.
Spal moje zdjęcia, niech zejdzie ze mnie czar
i zejdą przekleństwa, weź wysyp mąkę na wiatr.
Zrób trochę miejsca, bo leci na ziemię kometa,
a najlepiej to zacznij uciekać, bo nie obejdzie się bez zmian.
- Śmierć przyszła raz do Życia i zapytała: "Dlaczego ludzie cię kochają, a mnie nienawidzą?". Życie odpowiedziało: Ponieważ ja jestem pięknym Kłamstwem, a ty okrutną Prawdą. - Uniósł szklaną butelkę do warg, w której odbijały się promienie ognia zupełnie jak w oczach Julie, w których mógł się teraz przeglądać, unosząc na łagodnych falach jej tęczówek – tej wody, której spokój czekał na uderzenie błyskawicy, by fale zaczęły drżeć i pienić końskie łby na swych szczytach – dobrze mu tak było – w oceanie, którego dna nikt jeszcze nie odnalazł – nikt z wyjątkiem jej własnej ciotki – brzegi tam ciągle się zmieniały, przypływy i odpływy nie były uzależnione od faz księżyca – fascynująca bajka, która głaskała z włosem, niezwykle rozleniwiająca, nieprawdaż? Kojąca zmysły do tego stopnia, że chciało się kołysać wraz z ruchem tafli – i rozluźniać coraz bardziej, ufając temu wrażeniu bezpieczeństwa głaskającego ramiona, ha! To znów nie była żadna z poprawnych politycznie odpowiedzi, ale kto by się tym przejmował? Grunt, by ten dobry nastrój nie mijał – i by tak, jak każda pojedyncza fala tworzyła cały ocean, tak by kawałeczki Julie na razie ciągle się ze sobą zlepiały – w końcu nigdzie jej się nie śpieszyło...
Były natomiast pewne sprawy, o których lepiej naprawdę było nie mówić – w miejscach, gdzie w pustej glinie Julie zbierała się czarna maź – wystarczyło naruszyć złe miejsce i zaczynała się wylewać w nieskończoność, zapominając, że powinno być jej tylko troszeczkę. Nie, nie – było jej bardzo wiele – to jak krwawienie ze starych ran, to zadławienie się rzeczywistością składającą tylko na złe chwile, złe momenty, bo takich zdawało się być o wiele więcej w jej pamięci – och cóż... Grzebanie w umyśle Julie chyba do takich tematów należało – takich, których nie powinno się poruszać tu i teraz, pewnie dlatego czarnowłosy ściągnął wzrok z niewiasty lekko skinąwszy głową – cholera wie, czy do niej, czy do swoich własnych myśli. "Tak" całkowicie wystarczyło mu za odpowiedź – aż trudno uwierzyć, gdy miało się do czynienia z dwójką osób namiętnie sprawdzających granicę nie po to, by je utrzymać, a po to, by je naruszać. Sekret za sekret? To tak nigdy nie działało.
Diabeł w końcu brał i niewiele dawał.
Złożył ze sobą dłonie i otarł je o siebie, zwiesiwszy je między nogami – pozytywne emocje, pozytywne uczucia? - wreszcie można było coś poczuć, ale tak naprawdę jak łatwo było znów wspiąć się na tamten balkon, gdzie nie mógł czuć niczego, a gdzie Ona czuła tylko Zło? Gdzie naprawdę wystarczyło tylko jedno, drobne popchnięcie, by wpaść w ręce szaleństwa – zamiast zatrzymywać przed barierką po prostu pochylić, skoczyć – ach... zbyt łatwo, Kochanie, zbyt łatwo... Nie było w tym niczego romantycznego ani pięknego. Śmierć nie była ani romantyczna ani piękna. Spojrzał na myszkę, która wlepiał w niego swoje ślepia – niewiele zwierząt go lubiło, raczej tylko wredne koty, które normalnie wszystkich drapały i gryzły, nie dając się nawet dotknąć – przypadek? Nie sądzę. - a ta myszka? Zdawała się równie drobna i bezbronna co jej właścicielka. I wcale nie wydawała się o wiele bardziej wolna. Nie, to raczej Julie nie była wystarczająco wolna, by ktokolwiek przy niej zaznał smaku prawdziwej wolności. Przynajmniej miały siebie.
- Jakżebym śmiał odmówić Księżniczce. - Wyciągnął jeden kącik ust ku górze w ironicznym uśmieszku – i wykonał równie ironiczny wzór pokłonu – o tyle dziwny, że nikt raczej nie kłaniał się na siedząco, a jemu nie chciało się ewidentnie wstawać. Sięgnął po gitarę i usadził ją na swoich nogach - ona miała mysz, on gitarę - seems legit, no nie? - parę brzędknięć, parę brzędknięć... O taka melodia. Jednostajna, wsuwająca w trans, hipnotyzująca melodia. Smutna melodia. Palce zgrabnie przebiegały po odpowiednich strunach, na które spoglądały czarne oczy - z ust zniknął uśmiech, wiecie - ten syndrom artystów, a już z pewnością gitarzystów - kiedy zaczynają grać to tak jakby zniknął cały świat - uniósł spojrzenie dopiero kiedy złapał odpowiedni rytm i skierował oczy na kominek, tylko wątpliwym było, że te płomienie tak naprawdę widzi. Widział coś więcej. Widział to, co zaraz miało mrukliwym, przepitym, spokojnym głosem wysunąć się z gardła wampira - mocny, wcale nie chłopięco delikatny - idealnie podkreślany przez tło, który tworzyła melodia.
- Czasem myślę, że wcale mnie nie ma,
tylko z wiekiem to ciało się zmienia,
to ciało unosi dłonie do nieba,
bo duch jest w połowie drogi do plejad.
Czasem myślę że Bóg ma nas dosyć,
za bomby i za sztuczne obłoki
i na pewno jest mu zimno w serce,
bo teraz to tylko kurwy chcą klęczeć.
Czasem myślę, że dłużej się nie da,
że jest teraz, a później nic nie ma.
I szkoda że nie umiem żyć tak jak reszta,
mieć żonę, mieć chatę, mieć syna na rękach
i szkoda że nie umiem być kumplem,
ile mostów spaliłem? no w kurwę...
jak kocham to tylko po wódce
i nie rób mi wyrzutów, bo to żenująco smutne.
Spal moje zdjęcia, niech zejdzie ze mnie czar
i zejdą przekleństwa, weź wysyp mąkę na wiatr.
Zrób trochę miejsca, bo leci na ziemię kometa,
a najlepiej to zacznij uciekać, bo nie obejdzie się bez zmian.
Czasem nie wiem, kim jestem na prawdę
i nie wiem czy tu będziesz ze mną na zawsze.
Tamtej nocy to se ładnie zagrałaś,
"przecież nie chce Cię znać wypierdalaj".
I możesz być z siebie dumna,
bo jeśli wyklęłaś me imię, to duszę przeklęłaś i zginie;
kurwa spal moje zdjęcia (spal moje zdjęcia),
tego nie trzeba Mi pamiętać.
Pożegnaj się raz, a porządnie
i nie pisz już do mnie, jak zerwiesz z tym gościem
i nie pytaj mnie więcej co słychać;
to samo co zawsze i żal mam do życia.
Ale nie padam tak często jak kiedyś,
bo nie chcę, by znowu to pękło jak wtedy.
I nie jestem już miły dla obcych,
kiedyś czyny, teraz skutki i wnioski.
Spal moje zdjęcia, niech zejdzie ze mnie czar
i zejdą przekleństwa, weź wysyp mąkę na wiatr.
Zrób trochę miejsca, bo leci na ziemię kometa,
a najlepiej to zacznij uciekać, bo nie obejdzie się bez zmian.
- Julie Blishwick
Re: Pokój Wspólny
Czw Lis 03, 2016 5:53 pm
Kłamstwa oplatały ją z każdej strony i trudno było je odróżnić od zwykłego niedopowiedzenia. Nie były piękne, za to potrafiły ranić. Jej własne Życie nie potrafiło zasłonić tych morskich oczu barwnym woalem. Nie założyło różowych okularów. Zachęcało do miłości w nieudolny sposób. Śmierć miała więcej do zaoferowania. Nie tylko czerń i kosę przy szyi ofiary. Prawda mogła być wybawieniem. Wystarczyło dostrzec w niej potencjał. Nie każdy potrafił. Nie każdy chciał. W końcu Życie ciągle próbowało przysłonić oczy i szeptało: "nie patrz, lepiej złego nie widzieć" - odwracasz wzrok tak samo jak na cudzą krzywdę. Słuchasz niczym marionetka. Tylko ta ciekawość nie daje wytchnienia i czynisz krok w stronę Piekieł, gdzie u bram czeka Śmierć. Lub twardo słuchasz rady, chociaż nie potrafisz pokochać tego, co jest ci oferowane. Julie, czas się odwrócić.
Nienawidziła żyć w swojej skorupce i co jakiś czas wyciągać długą szyję. Wówczas pędziła przez nieprzyjazny piasek wprost do oceanu - jeszcze ktoś pochwyciłby ją w swoje szpony. I zjadł. Albo i nie. Dotrze do niebieskozielonej i popłynie wraz z prądem do lepszego miejsca - kłamstwo czy złudna nadzieja?
Sama wypowiadała ze swoich ust kłamstwa, gdy już nie było wyboru... Ale zawsze wychodziły na jaw i odbijały się rykoszetem na ciele dziewczyny. Nie opłacały się tak samo, jak mówienie prawdy i tylko prawdy. Równie dobrze można było rzucać kośćmi i liczyć na fart - tym razem się uda. Bezskutecznie mogła stawiać mury wyznaczające granice. Nikt się nimi nie przejmował. Wdzierał się w bezkres głębin, które chciałaby zachować dla siebie lub dzielić się z wybranymi przez siebie. Wszystko działo się bez jej udziału, jakby to ona była kłoda unoszącą się na tafli wody. Skazana na dobrodziejstwo natury wierzyła, że w końcu fale poniosą ją do brzegu. Na stałym gruncie poczuje się pewniej i nareszcie swobodnie odetchnie. Jednak nie uwolni się od Matki Natury. Zawsze ktoś-coś będzie stać nad nią. Stawiać przeszkody i wtrącać się w podejmowane decyzje. Nie pozwoli na mówienie prawdy, tak samo nie pozwoli na przędzenie kłamstwa w piękny koc, którym owinie się w chłodny dzień. Nieprzyjazny dla takiej osóbki, która odważyła się złamać zasady. To nie ona ma prawo mówić prawdę lub kłamać. Należy pozostawić do Życiu i Śmierci, jak świat to zaplanował.
Ale i ona musi odczuć na własnej skórze swój błąd.
Myszka wierciła się niespokojnie, wyciągała nosek, aby wąchać powietrze. Kręciła się przy uchu swojej pani i cicho piszczała, lecz nie doczekała się odpowiedzi. Zignorowana zniknęła gdzieś za ramieniem dziewczyny. Za to Julie skupiła się tylko na słuchaniu każdego dźwięku wygrywanej melodii. Na chwilę jej duch opuścił ciało, lecz wciąż słuchała każdego słowa. Nie wiedziała, jak ma zinterpretować tekst, czy w ogóle tego wymaga. Rzeczy zbyt skomplikowane odrzucała, odtrącała od siebie. Ich sens docierał w bardzo zniekształconej formie. Nieroztropne zachowanie zataczało krąg zwłaszcza w odniesieniu do mówienia prawdy i kłamstwa. Już nie była w stanie osądzić, gdzie są granice. Gdzie jest sumienie...
Nie uciekała jak jej myszka. A może to właśnie z najmniejszego stworzenia w tym pomieszczeniu powinna wziąć przykład. Po co wyciągać rękę do ognia, aby przekonać się, że faktycznie parzy... Nie wprost, lecz może powinna uciec. Nie obejrzeć się za siebie. Spalić zdjęcia i zapomnieć. Niestety nie było to takie proste, jak akord na gitarze. Nie było tutaj miejsca na ignorowanie oczywistości. Nie była jak "wszyscy" i nie mogła spoglądać na siebie przez pryzmat porównań. Jeszcze trudniejsze od dostosowania się do otoczenia wydawała się zwyczajna akceptacja siebie. Taką jaką widzi w lustrze. Zmienną i zaskakującą, lecz przede wszystkim stroniącą od ludzi. Po co z nimi rozmawiać, skoro oszczędzono jej cech charakteru sprzyjających w nawiązywaniu znajomości. Może powinna pozostać sama i nie szukać na siłę przyjaźni. Trudno było zaakceptować siebie. Jeszcze trudniejsze było porzucenie chęci zmian.
- Dziękuję. - Z jej słów wydobył się marzycielski głos, a przymknięte powieki otwarły się, gdy wypiła kolejny łyk whisky. Mocno zacisnęła powieki, gdy grymas wyszedł jej na twarz.
Była gotowa odejść, zaraz za swoim zwierzątkiem. Zamiast tego została. Ponownie z podkulonymi nogami. Nie chciała się jeszcze żegnać
Straci swoje sumienie - nie obejdzie się bez zmian.
Nienawidziła żyć w swojej skorupce i co jakiś czas wyciągać długą szyję. Wówczas pędziła przez nieprzyjazny piasek wprost do oceanu - jeszcze ktoś pochwyciłby ją w swoje szpony. I zjadł. Albo i nie. Dotrze do niebieskozielonej i popłynie wraz z prądem do lepszego miejsca - kłamstwo czy złudna nadzieja?
Sama wypowiadała ze swoich ust kłamstwa, gdy już nie było wyboru... Ale zawsze wychodziły na jaw i odbijały się rykoszetem na ciele dziewczyny. Nie opłacały się tak samo, jak mówienie prawdy i tylko prawdy. Równie dobrze można było rzucać kośćmi i liczyć na fart - tym razem się uda. Bezskutecznie mogła stawiać mury wyznaczające granice. Nikt się nimi nie przejmował. Wdzierał się w bezkres głębin, które chciałaby zachować dla siebie lub dzielić się z wybranymi przez siebie. Wszystko działo się bez jej udziału, jakby to ona była kłoda unoszącą się na tafli wody. Skazana na dobrodziejstwo natury wierzyła, że w końcu fale poniosą ją do brzegu. Na stałym gruncie poczuje się pewniej i nareszcie swobodnie odetchnie. Jednak nie uwolni się od Matki Natury. Zawsze ktoś-coś będzie stać nad nią. Stawiać przeszkody i wtrącać się w podejmowane decyzje. Nie pozwoli na mówienie prawdy, tak samo nie pozwoli na przędzenie kłamstwa w piękny koc, którym owinie się w chłodny dzień. Nieprzyjazny dla takiej osóbki, która odważyła się złamać zasady. To nie ona ma prawo mówić prawdę lub kłamać. Należy pozostawić do Życiu i Śmierci, jak świat to zaplanował.
Ale i ona musi odczuć na własnej skórze swój błąd.
Myszka wierciła się niespokojnie, wyciągała nosek, aby wąchać powietrze. Kręciła się przy uchu swojej pani i cicho piszczała, lecz nie doczekała się odpowiedzi. Zignorowana zniknęła gdzieś za ramieniem dziewczyny. Za to Julie skupiła się tylko na słuchaniu każdego dźwięku wygrywanej melodii. Na chwilę jej duch opuścił ciało, lecz wciąż słuchała każdego słowa. Nie wiedziała, jak ma zinterpretować tekst, czy w ogóle tego wymaga. Rzeczy zbyt skomplikowane odrzucała, odtrącała od siebie. Ich sens docierał w bardzo zniekształconej formie. Nieroztropne zachowanie zataczało krąg zwłaszcza w odniesieniu do mówienia prawdy i kłamstwa. Już nie była w stanie osądzić, gdzie są granice. Gdzie jest sumienie...
Nie uciekała jak jej myszka. A może to właśnie z najmniejszego stworzenia w tym pomieszczeniu powinna wziąć przykład. Po co wyciągać rękę do ognia, aby przekonać się, że faktycznie parzy... Nie wprost, lecz może powinna uciec. Nie obejrzeć się za siebie. Spalić zdjęcia i zapomnieć. Niestety nie było to takie proste, jak akord na gitarze. Nie było tutaj miejsca na ignorowanie oczywistości. Nie była jak "wszyscy" i nie mogła spoglądać na siebie przez pryzmat porównań. Jeszcze trudniejsze od dostosowania się do otoczenia wydawała się zwyczajna akceptacja siebie. Taką jaką widzi w lustrze. Zmienną i zaskakującą, lecz przede wszystkim stroniącą od ludzi. Po co z nimi rozmawiać, skoro oszczędzono jej cech charakteru sprzyjających w nawiązywaniu znajomości. Może powinna pozostać sama i nie szukać na siłę przyjaźni. Trudno było zaakceptować siebie. Jeszcze trudniejsze było porzucenie chęci zmian.
- Dziękuję. - Z jej słów wydobył się marzycielski głos, a przymknięte powieki otwarły się, gdy wypiła kolejny łyk whisky. Mocno zacisnęła powieki, gdy grymas wyszedł jej na twarz.
Była gotowa odejść, zaraz za swoim zwierzątkiem. Zamiast tego została. Ponownie z podkulonymi nogami. Nie chciała się jeszcze żegnać
Straci swoje sumienie - nie obejdzie się bez zmian.
- Sahir Nailah
Re: Pokój Wspólny
Czw Lis 03, 2016 7:12 pm
Miał wrażenie, że nie powinien przestawać przeciągać palcami po strunach – kiedy grał ostatnim razem..? Z NIM, tam nad jeziorem – on tańczył z butelką wódki, a on grał – i tak mijała im noc, zimna, bo wciąż wczesno-wiosenna, zima wciąż kąsała policzki i skórę, ale im wcale nie było zimno – wódka rozgrzewała wnętrzności i rozpalała policzki, a wszystko rozświetlały płomienie ogniska, oferując dodatkowe ciepło do tego stopnia, że spokojnie można było pościągać kurtki, a tutaj..? Tutaj i teraz też przecież nie był sam – Julie siedziała obok, już bez swojej myszki, której nie podobało się to, że jej pani jest nazbyt skupiona na brzdąkającej gitarze i głębokim głosie Krukona, nie mającego żadnych przeciwwskazań by grać przed widownią, chociaż nie będę kłamać – nie lubił – na szczęście Julie nie była po prostu widownią – nawet jeśli minęło wiele czasu, rozłączyły ich całe miesiące, to jej specyficzna osoba wciąż pozostawała w pamięci – pamiętał jej twarz bardzo dokładnie, mógł zamknąć oczy i wyrysować całą jej kościstą, chudą sylwetkę, zawsze okrytą eleganckim ubraniem, które miało zakrywać każdy fragment bladej skóry... ale chociaż była tutaj obok, a whiskey tańczyła w żyłach, miał wrażenie, że jest przeraźliwie zimno. Z Życiem u boku było jednak cieplej, weselej, jakoś tak... lżej – z tymi kłamstwami, nie uważasz? - tak długo, jak ty ich nie mówiłaś, a wmawiano je tobie, tak długo jak nie pękały... smutne, wiem, nikt nie powinien tego pragnąć – tylko w takim razie, ku jakiejś wyższej myśli, warto walczyć z próbą ustawienia sobie bardziej wygodnego, miłego życia, tylko po to, by spojrzeć w twarz Śmierci i celowo się unieszczęśliwiać? Choć rzeczywiście skoro wszystkie kłamstwa miały się odbijać od niewidocznej ściany to po co w ogóle próbować – rzucenie Sneake Eyes było bardzo niskie – rzuć zbyt wiele razy i wyczerpie się wszelkie szczęście. Bang, bang, kochanie – nieudana noc w kasynie, nie masz za co spłacić długu – to uzależniające, tak próbować wciąż i bezustannie, kiedy czasami ci się jednak udaje. Jeśli się udaje. Niektórzy odgórnie mieli po prostu pecha i nie dało się tego naprawić – taki mocny kontrargument na wielkie słowa, że człowiek może wszystko. Nie może.
Dlatego przestawać grać..? Wędrował prostą drogą w dół – i nie sądził, żeby ta wędrówka miała jakikolwiek koniec – nie w momencie, kiedy już na dnie był – to była podróż bez początku, bez końca, bez środka – i tylko zacierało się coś w samym wnętrzu, coś zanikało, coś tonęło – jak kotwica przytknięta do nogi, ha... Źle. Jeśli przestanie grać, to co się stanie? Coś się zmieni? Coś się zakończy, no właśnie – ta droga, nawet jeśli bezsensowna... bez celu... była cenna. Pozwalała powołać się na tak cenne wspomnienia... sumienie.
Urwał gwałtownie i uderzył płaską dłonią w struny – dźwięk fałszywy, głośny, powędrował w przestrzeń i zmarł równie gwałtownie, co gwałtownie się narodził.
Jakie to było dramatyczne.
Krótkie dziękuje zabrzmiało równie dramatycznie w jego głowie – jak wyrok, rozpierzchając się echem po wszystkich kątach umysłu – słowo ostateczne rozbrzmiewające słodkim głosem Julie z anielskich trąb.
To... następnym razem ty mi zagraj – powiedział nigdy. Słowa nagle skończyły się wraz z brzmieniem gitary.
Dlatego przestawać grać..? Wędrował prostą drogą w dół – i nie sądził, żeby ta wędrówka miała jakikolwiek koniec – nie w momencie, kiedy już na dnie był – to była podróż bez początku, bez końca, bez środka – i tylko zacierało się coś w samym wnętrzu, coś zanikało, coś tonęło – jak kotwica przytknięta do nogi, ha... Źle. Jeśli przestanie grać, to co się stanie? Coś się zmieni? Coś się zakończy, no właśnie – ta droga, nawet jeśli bezsensowna... bez celu... była cenna. Pozwalała powołać się na tak cenne wspomnienia... sumienie.
Urwał gwałtownie i uderzył płaską dłonią w struny – dźwięk fałszywy, głośny, powędrował w przestrzeń i zmarł równie gwałtownie, co gwałtownie się narodził.
Jakie to było dramatyczne.
Krótkie dziękuje zabrzmiało równie dramatycznie w jego głowie – jak wyrok, rozpierzchając się echem po wszystkich kątach umysłu – słowo ostateczne rozbrzmiewające słodkim głosem Julie z anielskich trąb.
To... następnym razem ty mi zagraj – powiedział nigdy. Słowa nagle skończyły się wraz z brzmieniem gitary.
- Julie Blishwick
Re: Pokój Wspólny
Czw Lis 03, 2016 7:48 pm
Musiała odnaleźć siebie na nowo, gdy muzyka ustała grać. Wytrącona z toku rozmowy zapomniała, że chciała skupić się na prawdzie. Zadowoliła się słodkimi kłamstwami, bowiem lepiej się ich słuchało. Jak bajki na dobranoc. Obiecywały lepsze dni i Raj u kresu drogi. Więc cierpliwie znosiła swoją podróż krętą i zachwaszczoną drogą, aby jeszcze bardziej cieszyć się z osiągnięcia celu. Nie przyszło jej do głowy, aby jeszcze zboczyć ze ścieżki w głąb lasu albo wybrać inną na skrzyżowaniu. Tamte miejsca nie były przeznaczone dla niej - sądziła. Może to tylko nastoletni bunt, lecz coraz bardziej trzymała się skraju swojej dróżki, aby zaraz skręcić, jak nadarzy się okazja i powędrować w las. Na tą polankę pełną kwiatów lub za ognikiem biec. Porzucić ciężar zasad narzucających jedną drogę. Wybrać inną - ciekawszą i mniej żmudną. Może nawet odnaleźć towarzystwo - porzucić swoją samotność. Porzucić siebie.
Odbicie w lustrze nie zadowalało dziewczyny. Choć może to być tylko nastoletni bunt, a nie jednoosobowa rewolucja. Druga opcja rodzi pewną szansę, że niedługo spokojny ocean opanuje sztorm. I nadzieję na nową Julie. Niekoniecznie lepszą po tym, jak czarna maź zebrana w jej naczyniu zaleje wszystkich dookoła. Pochłonie wraz ze sobą w nieznane miejsce, które na pewno nie będzie Rajem. Gliniana misa na nowo będzie pusta. Na jej dnie dostrzeżemy zebrane szmaragdy i szafiry - wystarczy je oszlifować i z dumą pokazywać. Tyle cudów znajdowało się pod rudawą skorupą! Czy to wciąż będzie ona? Czy już ktoś zupełnie inny?
Julie zmienia się jak pory roku - choć co cykl nazwę mają tą samą, to zawsze wyglądają ciut inaczej od poprzedniego razu. Jesień bywa ciepła, deszczowa lub od razu okrutnie mroźna. Wraz z nią Julie bywa przygnębiona lub promienna z dnia na dzień ktoś inny idzie korytarzem i z dnia na dzień za oknem jest inna pogoda. Obojętnie przemierza korytarze, gdy coś w niej śpi, jak zimą na przebudzenie czekają rośliny. Bywa, że złości się lub ukąsi mrozem zamkniętym w oczach - oknach jej duszy. Raduje się wraz z pierwszym promykiem słońca i dłuższymi dniami, gdy wiosna pieści jej skórę. Czasami jeszcze zawieje chłodem, ale wydaje się być otwartą osóbką. Zaczyna żyć w pełni jak przyroda latem. Nie wiadomo skąd bodźce do zmian, że raz nieśmiała jest jak rozwijający się pączek, aby potem zachwycić feerią barw. Ile w tęczy kolorów tyle ma twarzy. Ile w palecie barw tyle uczuć przenikających się i tworzące nowe odcienie. Wszystko w takiej drobnej osóbce... Kiedyś eksploduje.
Trwa cisza przed burzą, gdy trzyma mocno swoje stópki. Czasami zwilży suche wargi piekącym płynem, przetrze usta, gdy jakaś kropla wymknie się kącikiem na wolność... Ona nie mogła się uwolnić. Ciągle spięta łańcuchami tego, co wypada, a co nie. Jakby w jej głowie siedziała już na zawsze stara czarownica. Lub ktoś inny.
Kiedyś również zagrasz. Coś magicznego, co słyszało tylko twoje serce. I ja. Teraz pij i zapomnij kim jesteś - nakazywał głosik, podszept diabła. - Upij się. Wówczas będziemy jednością. Zobaczy wszystkie karty.
Nie pociągnęła już drugiego łyku. Oddała szklaną butelkę, a ręka ledwo ją dźwigała. Rozmiękła, jak czarna maź w jej wnętrzu. Gdzie ta skorupa, która ją miała trzymać w ryzach. Głowa pulsowała, więc próbowała rozsmarować swoje skronie. Policzki były czerwone od żaru bijącego nie tylko od kominka, lecz z jej wnętrza.
- Kocham muzykę - wypowiedziała równie sennie, jak poprzednie słowa z przymkniętymi powiekami. Jedynie jasny blask ognia ją nieco oślepiał. - Nie potrzebne są inne dźwięki na świecie poza muzyką.
Nie chciała słyszeć bicia swojego serca, jak również tego natarczywego odbicia w lustrze.
Jedyne, co należy wyłączyć to sumienie. Słuchaj się mnie.
Otworzyła oczy i usiadła sztywno. Niepewnie rozejrzała się, bo już sama nie wiedziała, czy sobie to uroiła, czy naprawdę słyszała kobiecy głos.
Oblizała spierzchnięte wargi i upiła kolejny łyk. Płyn wypalał po kolei usta, przełyk i żołądek. W końcu wypali również rozsądek. I serce.
Kłamstwa. Wszędzie słodkie kłamstewka.
Odbicie w lustrze nie zadowalało dziewczyny. Choć może to być tylko nastoletni bunt, a nie jednoosobowa rewolucja. Druga opcja rodzi pewną szansę, że niedługo spokojny ocean opanuje sztorm. I nadzieję na nową Julie. Niekoniecznie lepszą po tym, jak czarna maź zebrana w jej naczyniu zaleje wszystkich dookoła. Pochłonie wraz ze sobą w nieznane miejsce, które na pewno nie będzie Rajem. Gliniana misa na nowo będzie pusta. Na jej dnie dostrzeżemy zebrane szmaragdy i szafiry - wystarczy je oszlifować i z dumą pokazywać. Tyle cudów znajdowało się pod rudawą skorupą! Czy to wciąż będzie ona? Czy już ktoś zupełnie inny?
Julie zmienia się jak pory roku - choć co cykl nazwę mają tą samą, to zawsze wyglądają ciut inaczej od poprzedniego razu. Jesień bywa ciepła, deszczowa lub od razu okrutnie mroźna. Wraz z nią Julie bywa przygnębiona lub promienna z dnia na dzień ktoś inny idzie korytarzem i z dnia na dzień za oknem jest inna pogoda. Obojętnie przemierza korytarze, gdy coś w niej śpi, jak zimą na przebudzenie czekają rośliny. Bywa, że złości się lub ukąsi mrozem zamkniętym w oczach - oknach jej duszy. Raduje się wraz z pierwszym promykiem słońca i dłuższymi dniami, gdy wiosna pieści jej skórę. Czasami jeszcze zawieje chłodem, ale wydaje się być otwartą osóbką. Zaczyna żyć w pełni jak przyroda latem. Nie wiadomo skąd bodźce do zmian, że raz nieśmiała jest jak rozwijający się pączek, aby potem zachwycić feerią barw. Ile w tęczy kolorów tyle ma twarzy. Ile w palecie barw tyle uczuć przenikających się i tworzące nowe odcienie. Wszystko w takiej drobnej osóbce... Kiedyś eksploduje.
Trwa cisza przed burzą, gdy trzyma mocno swoje stópki. Czasami zwilży suche wargi piekącym płynem, przetrze usta, gdy jakaś kropla wymknie się kącikiem na wolność... Ona nie mogła się uwolnić. Ciągle spięta łańcuchami tego, co wypada, a co nie. Jakby w jej głowie siedziała już na zawsze stara czarownica. Lub ktoś inny.
Kiedyś również zagrasz. Coś magicznego, co słyszało tylko twoje serce. I ja. Teraz pij i zapomnij kim jesteś - nakazywał głosik, podszept diabła. - Upij się. Wówczas będziemy jednością. Zobaczy wszystkie karty.
Nie pociągnęła już drugiego łyku. Oddała szklaną butelkę, a ręka ledwo ją dźwigała. Rozmiękła, jak czarna maź w jej wnętrzu. Gdzie ta skorupa, która ją miała trzymać w ryzach. Głowa pulsowała, więc próbowała rozsmarować swoje skronie. Policzki były czerwone od żaru bijącego nie tylko od kominka, lecz z jej wnętrza.
- Kocham muzykę - wypowiedziała równie sennie, jak poprzednie słowa z przymkniętymi powiekami. Jedynie jasny blask ognia ją nieco oślepiał. - Nie potrzebne są inne dźwięki na świecie poza muzyką.
Nie chciała słyszeć bicia swojego serca, jak również tego natarczywego odbicia w lustrze.
Jedyne, co należy wyłączyć to sumienie. Słuchaj się mnie.
Otworzyła oczy i usiadła sztywno. Niepewnie rozejrzała się, bo już sama nie wiedziała, czy sobie to uroiła, czy naprawdę słyszała kobiecy głos.
Oblizała spierzchnięte wargi i upiła kolejny łyk. Płyn wypalał po kolei usta, przełyk i żołądek. W końcu wypali również rozsądek. I serce.
Kłamstwa. Wszędzie słodkie kłamstewka.
- Sahir Nailah
Re: Pokój Wspólny
Sob Lis 05, 2016 8:14 pm
Nastrój padł - zmarł jak zeszłoroczny śnieg, pozostawiając za sobą tylko zimną bryję, odsłaniając wszystkie gówna zrobione na chodnikach przez słodkie pieski paniusiek, roztaczając woń zgnilizny wszystkich tych liści, które kisiły się pod piękną bielą jeszcze z jesieni - podziw dla tej bieli, dla szlachetnych płatków! - ale jakoś nikt nie pisał o tym, co się pod tym śniegiem kryło i jak to wyglądało w mieście - wszystko gnuśniało w swoich podstawach, unoszone szarym dymem wypychanym z rur wydechowych samochodów i wpadało do oczu, uszu, nozdrzy - patrzcie i podziwiajcie, jak cudowne i kolorowe jest życie. Zupełnie inne niż teraz, podczas pachnącej, kwitnącej wiosny. Ta wiosna jednak zupełnie zerdzewiała w świecie na tej kanapie, tak jak rdzewiały resztki płynu w butelce, które żegnały się z wolnością, kończąc w gardzieli upojonej Śnieżki, ułatwiając jej przełknięcie swoich wątpliwości, strachów, tego przeklętego sumienia, które zbyt łatwo zaduszało - wszystko to płynęło w dół, rozgrzewane whiskey, wypalane od swoich podstaw - nastał ten moment, w którym warto było powiedzieć, że wszystko było dla ludzi, dopóki używane było z głową - Sahir był bardzo złą osobą do wypowiadania takich fraz, dlatego milczał patrząc, jak dziewczyna się rozmywa, rozpływa - jej ruchy stały się wręcz jedwabne, zaczynając od ruchu gałek ocznych, poprzez język i usta idąc i na dłoniach kończąc - nie żeby nie podejrzewał, że tak się to może skończyć, jeśli nie będzie jej pilnować, niestety nie był na tyle miły. Niech się uczy na własnych błędach. Przesadyzm lubił cechować ludzi - zwłaszcza tych najbardziej stłumionych i zamkniętych, kiedy doznawali czegoś nowego - czegoś, co ułatwiało im ucieczkę od tego Wielkiego Złego Świata.
- Już dość. - Tak, zdecydowanie stop - jeśli zemdleje albo zacznie rzygać zrobi się naprawdę nieprzyjemnie - pochylił się i złapał butelkę z jej rozlewających się rąk - niewiele już bursztynu zostało, tak jak i pozostało bardzo niewiele czasu... Podobna sytuacja już była, prawda..? Zachlany, nieprzytomny, trzeba było ułożyć go na sofie, podać wodę, by pochłonięta gorącem gardziel nieco się uspokoiła i przestała żądać płynów... To coraz bardziej bolało.
Odwrócił wzrok od Julie i wypił resztkę whiskey duszkiem.
Pokój Wspólny nieco opustoszał w trakcie ich pogawędki i momentów siedzenia w ciszy - zrobiło się spokojnie, przytulnie - pogasły światła i jedynym jego źródłem w końcu stał się sam kominek, a jedynym przerwaniem ciszy spokojne, smutne nuty wydobywane ze strun gitary - jedna po drugiej, jedno łkanie po drugim, rozsyłające dreszcze uderzających chłodnych kropel deszczu o ramiona po całym ciele.
Tak, Julie... ja też kocham muzykę.
- Już dość. - Tak, zdecydowanie stop - jeśli zemdleje albo zacznie rzygać zrobi się naprawdę nieprzyjemnie - pochylił się i złapał butelkę z jej rozlewających się rąk - niewiele już bursztynu zostało, tak jak i pozostało bardzo niewiele czasu... Podobna sytuacja już była, prawda..? Zachlany, nieprzytomny, trzeba było ułożyć go na sofie, podać wodę, by pochłonięta gorącem gardziel nieco się uspokoiła i przestała żądać płynów... To coraz bardziej bolało.
Odwrócił wzrok od Julie i wypił resztkę whiskey duszkiem.
Pokój Wspólny nieco opustoszał w trakcie ich pogawędki i momentów siedzenia w ciszy - zrobiło się spokojnie, przytulnie - pogasły światła i jedynym jego źródłem w końcu stał się sam kominek, a jedynym przerwaniem ciszy spokojne, smutne nuty wydobywane ze strun gitary - jedna po drugiej, jedno łkanie po drugim, rozsyłające dreszcze uderzających chłodnych kropel deszczu o ramiona po całym ciele.
Tak, Julie... ja też kocham muzykę.
- Julie Blishwick
Re: Pokój Wspólny
Sob Lis 05, 2016 10:51 pm
Kroczyli po omacku, jakby ktoś zabrał słońce i księżyc, całą światłość. Poboczni obserwatorzy nic nie widzą, ale ta dwójka... również. Wyciągają ręce, aby sprawdzić, jaka przeszkoda stoi im na drodze i ominąć. Julie czasami się potknie i upadnie. Nie ma tak doskonałego wzroku, jak Czarny Kot. Musi pomrugać kilka razy, aby przyzwyczaić wzrok do ciemności. Dostrzega lekki zarys kształtów, więc jest jej łatwiej poruszać się między przedmiotami. Szuka wyjścia, bo ją mrok nie zadowala. Przeraża. Nie pieści czule bladej skóry. Pociąga za sobą w dół, zamiast dodawać skrzydeł. Upada. Bliżej jej do upadłego anioła niż pięknej księżniczki, która wyczekuje pocałunku prawdziwej miłości. Tutaj tylko demony będą próbować skraść jej cząstkę. Więc szuka szczeliny, przez którą mogłaby się wyrwać z tego uścisku mroku. Jeszcze w ostatniej chwili coś złapie ją za rękę i wyszepcze czule "nie zostawiaj mnie". Nie odwróci się zostawiając wszystko za sobą i wyjdzie na powierzchnię. Na razie musi wyczekiwać swej chwili w szarościach, które dostrzegała, gdy wzrok oswoił się z brakiem światła. Lecz to nie było miejsce dla księżniczki... Tylko dla tej mrocznej cząstki dziewczyny. Chciała zostawić tutaj te podszepty w jej uchu. Nie może, bowiem zawsze będą z nią. A to w ciemnościach są trochę cichsze - mniej dokuczliwe w swoim małym Raju. Nie wyrwiesz jej z tej pułapki. Pociągniesz dalej wraz z trucizną w szklanej butelce. Zapleciesz jej ciernie wokół nadgarstków i zachowasz na pamiątkę jej duszę oraz kilka kropel krwi.
Cicha woda brzegi rwie - szepnę ci.
Zabrał jej siłą butelkę i ciut ją ocucił. Ten stan był dla niej nowy. Wzrok się rozmazywał nawet, gdy wielokrotnie mrugała oczami. W ustach było sucho, lecz whisky nie dałaby nawodnienia. Czuła lekkie mrowienie w rękach i nogach. Jakby nie miała nad nimi pełnej kontroli.
Powoli usiadła. Równie podobnie wyglądały nastolatki, gdy rankiem wstawały po nieprzespanej nocy: włosy w nieładzie, otępienie umysłu. Jak się nazywasz?
Pochyliła się po zwitek gazetki szkolnej i chwilę spoglądała na pierwszą stronę. Niepewnie podniosła się z sofy, trzymając rulon papieru w ręce. Chwiejnym krokiem podeszła do kominka, który podczas tej krótkiej chwili, gdy rozmawiali, zdążył już przygasnąć. Należało do niego podłożyć. Zbliżyła Portretowy Szmer do żaru, a ten momentalnie zaczął się palić. Niesamowicie intensywny pomarańczowy blask pozostawał po sobie tylko czarny, spalony papier, którego fragmenty powoli unosiły nad ogniskiem. Przyglądała się, jak płonie, aż nie była w stanie wytrzymać żaru bijącego od znikającej gazety. Spokojnie patrzyła, jak znika. Ona zapomina.
Pozostała, siedząc w kucki z głową opartą na kolanach. Popiół unosił się jeszcze chwilę nad ogniskiem.
Dosyć...
Cicha woda brzegi rwie - szepnę ci.
Zabrał jej siłą butelkę i ciut ją ocucił. Ten stan był dla niej nowy. Wzrok się rozmazywał nawet, gdy wielokrotnie mrugała oczami. W ustach było sucho, lecz whisky nie dałaby nawodnienia. Czuła lekkie mrowienie w rękach i nogach. Jakby nie miała nad nimi pełnej kontroli.
Powoli usiadła. Równie podobnie wyglądały nastolatki, gdy rankiem wstawały po nieprzespanej nocy: włosy w nieładzie, otępienie umysłu. Jak się nazywasz?
Pochyliła się po zwitek gazetki szkolnej i chwilę spoglądała na pierwszą stronę. Niepewnie podniosła się z sofy, trzymając rulon papieru w ręce. Chwiejnym krokiem podeszła do kominka, który podczas tej krótkiej chwili, gdy rozmawiali, zdążył już przygasnąć. Należało do niego podłożyć. Zbliżyła Portretowy Szmer do żaru, a ten momentalnie zaczął się palić. Niesamowicie intensywny pomarańczowy blask pozostawał po sobie tylko czarny, spalony papier, którego fragmenty powoli unosiły nad ogniskiem. Przyglądała się, jak płonie, aż nie była w stanie wytrzymać żaru bijącego od znikającej gazety. Spokojnie patrzyła, jak znika. Ona zapomina.
Pozostała, siedząc w kucki z głową opartą na kolanach. Popiół unosił się jeszcze chwilę nad ogniskiem.
Dosyć...
- Sahir Nailah
Re: Pokój Wspólny
Wto Lis 08, 2016 1:33 am
Ten stan - miły! - alkohol szanował, jeśli ty szanowałeś samego siebie - nie poniewierał, kiedy odnosiłeś się do niego z szacunkiem i nie uderzał w łeb, kiedy było więcej inteligencji w jego użytkowaniu, aniżeli chwilowego pragnienia zniknięcia, ucieczki - dlatego ten stan mógł być miły - rozluźniał i rozprężał, kawałek po kawałeczku, tak jak właśnie rozluźnił Nailaha, który wyciągnął jedną nogę i muskał pojedyncze struny, próbując odegrać zasłyszaną gdzieś melodię, może po prostu brzdąkając - sam nie był teraz pewien - po prostu grał - z czystej przyjemności, z czystej potrzeby tworzenia, kreowania - miła przyjemność od niszczenia, którą umysł i palce Julie również znały - dlatego nie zwracał nawet uwagi na ruchy dziewczyny - ospałe, niepewne i powolne, która z gazetą jakoś nader gwałtownie zbliżyła się do kominka - i dopiero, kiedy jaśniejszy blask padł na salonik, w którym siedzieli, Sahir przestał grać i podniósł wzrok na to, co dziewczę wyrabia - papier już płonął, pożerany chciwie surowiec, połykając ruchome zdjęcia i kolejne literki, którymi był usłany, znikały w blasku pomarańczy. Po co? Dlaczego? Ze zwykłego pragnienia zabawy? Impuls, który nie miał głębszego sensu? Kiedy człowiekiem kierował alkohol, zwłaszcza większa dawka, to wszystko nagle nabierało sensu - było bardziej głębokie, miało się same wielkie myśli! - przez duże "m" - i o wiele większy cel, aniżeli by się o to samego siebie w codzienności podejrzewało - dopóki się tych myśli, wizji i pragnień nie gubiło, wszystko było okej - niestety tak jak procenty dawały, tak i odbierały - z dziecinną łatwością - a najłatwiej odbierały pamięć. Niestety zaraz po pamięci była godność.
Rzeka ta była niezwykle rozkoszna, skoro ciągnęło ją do podmywania brzegów tej trucizny, która ciągnęła ją w dół - lecz w końcu, hej!, kochaliśmy wszystko, co prowadziło do autodestrukcji.
Dość?
Przyjemne mrowienie w krańcach palców przemieniło się w dreszcze i kolejne uderzenie chłodu, chociaż siedzieli tuż przed kominkiem, który przyjemnie grał - wystarczyło jedno słowo, które było jak Amen postawione nad grobem, wokół którego zgromadziły się płaczki - potem już tylko głuche uderzenie ziemi o trumnę... dopełnienia melodii nie stało się za dość - nawet jakoś palce Sahira odsunęły się od strun, napinając, gdy podświadomość zaczynała mrowić, odsuwając od siebie dalszy pomysł przesiedzenia w tym stylu reszty wieczoru - teraz on musiał uciec - uciec drogą o wiele krótszą, niż uciekała Julie, bo do łóżka, gdzie słodka samotność pozwalała w pełni odciąć się od rzeczywistości w jeszcze bardziej efektywny sposób niż procenty. Sposób niemal doskonały - bo pozwalała na NIEMAL nieistnienie - i tak jak alkohol: trzymał zbyt krótko, żeby dało się tym nacieszyć.
Brzdęk - przeciągniecie palców po strunach.
- Na dziś na pewno. - Ściągnął gitarę z nóg i podniósł się osowiale, prostując kości - całkiem przyjemnie się tutaj trwało, w tym bezruchu. - Tylko na dziś. - Ostrzeżenie, złorzeczenie, zwykłe, nic nie znaczące zauważenie? Może i na swój sposób - wszystko na raz. Nachylił się nad stołem, by podnieść zeszyt i pustą butelkę, zatrzymując jeszcze na dłuższą chwilę wzrok na samotnej sylwetce bladego dziewczęcia (Śmierć! Kostuchna! Zgubiła kosę, zgubiła kosę...) - dobrze jej było w tej pomarańczy. Bardziej żywo.
Mniej smutno - nawet jeśli wciąż była samotną sylwetką na tle kominka.
- Dobranoc. - Odwrócił się i skierował do dormitorium, żeby się ogarnąć przed dniem jutrzejszym.
[z/t]
Rzeka ta była niezwykle rozkoszna, skoro ciągnęło ją do podmywania brzegów tej trucizny, która ciągnęła ją w dół - lecz w końcu, hej!, kochaliśmy wszystko, co prowadziło do autodestrukcji.
Dość?
Przyjemne mrowienie w krańcach palców przemieniło się w dreszcze i kolejne uderzenie chłodu, chociaż siedzieli tuż przed kominkiem, który przyjemnie grał - wystarczyło jedno słowo, które było jak Amen postawione nad grobem, wokół którego zgromadziły się płaczki - potem już tylko głuche uderzenie ziemi o trumnę... dopełnienia melodii nie stało się za dość - nawet jakoś palce Sahira odsunęły się od strun, napinając, gdy podświadomość zaczynała mrowić, odsuwając od siebie dalszy pomysł przesiedzenia w tym stylu reszty wieczoru - teraz on musiał uciec - uciec drogą o wiele krótszą, niż uciekała Julie, bo do łóżka, gdzie słodka samotność pozwalała w pełni odciąć się od rzeczywistości w jeszcze bardziej efektywny sposób niż procenty. Sposób niemal doskonały - bo pozwalała na NIEMAL nieistnienie - i tak jak alkohol: trzymał zbyt krótko, żeby dało się tym nacieszyć.
Brzdęk - przeciągniecie palców po strunach.
- Na dziś na pewno. - Ściągnął gitarę z nóg i podniósł się osowiale, prostując kości - całkiem przyjemnie się tutaj trwało, w tym bezruchu. - Tylko na dziś. - Ostrzeżenie, złorzeczenie, zwykłe, nic nie znaczące zauważenie? Może i na swój sposób - wszystko na raz. Nachylił się nad stołem, by podnieść zeszyt i pustą butelkę, zatrzymując jeszcze na dłuższą chwilę wzrok na samotnej sylwetce bladego dziewczęcia (Śmierć! Kostuchna! Zgubiła kosę, zgubiła kosę...) - dobrze jej było w tej pomarańczy. Bardziej żywo.
Mniej smutno - nawet jeśli wciąż była samotną sylwetką na tle kominka.
- Dobranoc. - Odwrócił się i skierował do dormitorium, żeby się ogarnąć przed dniem jutrzejszym.
[z/t]
- Julie Blishwick
Re: Pokój Wspólny
Wto Lis 08, 2016 10:38 pm
Klapnęła ciężko na dywan tuż przed kominkiem. Trzymała blisko siebie kolana, chociaż nie musiała odgradzać się od ognia. Dzisiaj był jej przyjacielem w chłodzie, jaki odczuwała na codzień. Ciepło pieściło bladą cerę, lecz jej nie opali, jak to w swoim zwyczaju ma słońce. Ogień dodawał kolorytu tylko na chwilę, póki siedziała blisko i wpatrywała się w trzaskające polana. Za chwilę przygasną i będą się tylko żarzyć. Zgasną, jeśli nikt nie dorzuci więcej pożywki dla płomyka. Więc Julie sięgnęła po dwie kłody ułożone obok i wsunęła je na żar, aby wkrótce również zaczęły płonąć, jak poprzedniczki.
Bujała się lekko na boki, gdy do jej uszu docierały pojedyncze dźwięki szarpanych strun. Pod nosem nuciła coś cichutko - coś, co by zagrała, lecz nie cudzym uszom. Nie potrafiła tak sięgnąć po instrument i grać dla uciechy innej osoby. Trudno też było "sięgnąć" po fortepian lub chociaż pianino. Zupełnie inaczej wyglądała jej wirtuozeria publicznie a inaczej, gdy zostawała ona i muzyka. Równie dobrze mogłyby być jednością. Tak jak teraz Julie i pomarańczowy blask z ogniska. Nie byłoby tej żywej twarzyczki, gdyby drugi nie padał na nią. Radosna... Chociaż przez chwilę wyglądała na szczęśliwą. Może to ten alkohol tak jej uderzył do głowy i zaburzył jakieś emocje - trącił nie te struny, co powinien, w jej duszy. Może to obecność Jego...
Czasami to imię z wielkim trudem przechodziło jej przez gardło, równie podobnie nie potrafiła swobodnie wspomnieć je w myślach. Jakby słowa pomyślane, jak i wypowiedziane były tym samym. Nie widziała różnicy. W końcu częściej mówiła w swojej głowie niż do ludzi. To zaczęło się zmieniać. Przekształcać w nową rzeczywistość. Wciąż nie była zdecydowana, czy w tą lepszą... Jak na razie najwięcej słów zamieniła z...
To prawda. Taka cicha dziewczyna najczęściej rozmawia z mrocznym chłopakiem, którego wszyscy w koło się obawiają. Kim jest, a czego ona nie wie... Wiedzą wszyscy, lecz ona zdecydowała się nie dowiedzieć wraz z ostatnią stroną szkolnej gazetki, którą pomarańczowy płomyk połykał - swoją pożywkę.
Dzisiaj ogień był jej bliższy, niż kiedykolwiek.
Odwróciła się powoli, gdy się odezwał. Spoglądała na niego. Od razu przybrała zupełnie inny wyraz twarzy. Już miała poprosić, aby został dłużej... Lecz nic nie powiedziała. Spuściła wzrok. Zniknął ten delikatny uśmieszek i rozmarzony wzrok - nieco zamglony od wypitego alkoholu. Po raz pierwszy zasmakowała tego stanu. Nie zapomni. Jak i Jego nigdy nie zapomni.
Kiwnęła głową. Po co słowa. Są zbędne. Powiedział już wystarczająco dużo. Tylko...
- Dobranoc - wyszeptała. Podniosła się ze swojego miejsca i wzrokiem odprowadziła ciemną sylwetkę. Zaraz zniknął. Stała chwilę niepewnie. Zorientowała się, że przyciąga spojrzenia gapiów i szybko czmychnęła do dormitorium dziewcząt - na swoje łóżko, aby rzucić się na pościel i wtulić głowę w poduszkę. Nie móc zasnąć jeszcze chwilę, gdy roztrząsała ten wieczór. Jak pociągała łyk z butelki palącego napoju prosto po tym, jak sam dotknął ustami szkła. Jak wsłuchiwała się w jego piosenkę - powinna była coś powiedzieć... Piękne... Tyle chciała wyrazić, lecz brakowało słów. Zresztą to tylko słowa. Czyny znaczą więcej... A brak odwagi do ich wykonania jeszcze więcej...
z/t
Bujała się lekko na boki, gdy do jej uszu docierały pojedyncze dźwięki szarpanych strun. Pod nosem nuciła coś cichutko - coś, co by zagrała, lecz nie cudzym uszom. Nie potrafiła tak sięgnąć po instrument i grać dla uciechy innej osoby. Trudno też było "sięgnąć" po fortepian lub chociaż pianino. Zupełnie inaczej wyglądała jej wirtuozeria publicznie a inaczej, gdy zostawała ona i muzyka. Równie dobrze mogłyby być jednością. Tak jak teraz Julie i pomarańczowy blask z ogniska. Nie byłoby tej żywej twarzyczki, gdyby drugi nie padał na nią. Radosna... Chociaż przez chwilę wyglądała na szczęśliwą. Może to ten alkohol tak jej uderzył do głowy i zaburzył jakieś emocje - trącił nie te struny, co powinien, w jej duszy. Może to obecność Jego...
Czasami to imię z wielkim trudem przechodziło jej przez gardło, równie podobnie nie potrafiła swobodnie wspomnieć je w myślach. Jakby słowa pomyślane, jak i wypowiedziane były tym samym. Nie widziała różnicy. W końcu częściej mówiła w swojej głowie niż do ludzi. To zaczęło się zmieniać. Przekształcać w nową rzeczywistość. Wciąż nie była zdecydowana, czy w tą lepszą... Jak na razie najwięcej słów zamieniła z...
To prawda. Taka cicha dziewczyna najczęściej rozmawia z mrocznym chłopakiem, którego wszyscy w koło się obawiają. Kim jest, a czego ona nie wie... Wiedzą wszyscy, lecz ona zdecydowała się nie dowiedzieć wraz z ostatnią stroną szkolnej gazetki, którą pomarańczowy płomyk połykał - swoją pożywkę.
Dzisiaj ogień był jej bliższy, niż kiedykolwiek.
Odwróciła się powoli, gdy się odezwał. Spoglądała na niego. Od razu przybrała zupełnie inny wyraz twarzy. Już miała poprosić, aby został dłużej... Lecz nic nie powiedziała. Spuściła wzrok. Zniknął ten delikatny uśmieszek i rozmarzony wzrok - nieco zamglony od wypitego alkoholu. Po raz pierwszy zasmakowała tego stanu. Nie zapomni. Jak i Jego nigdy nie zapomni.
Kiwnęła głową. Po co słowa. Są zbędne. Powiedział już wystarczająco dużo. Tylko...
- Dobranoc - wyszeptała. Podniosła się ze swojego miejsca i wzrokiem odprowadziła ciemną sylwetkę. Zaraz zniknął. Stała chwilę niepewnie. Zorientowała się, że przyciąga spojrzenia gapiów i szybko czmychnęła do dormitorium dziewcząt - na swoje łóżko, aby rzucić się na pościel i wtulić głowę w poduszkę. Nie móc zasnąć jeszcze chwilę, gdy roztrząsała ten wieczór. Jak pociągała łyk z butelki palącego napoju prosto po tym, jak sam dotknął ustami szkła. Jak wsłuchiwała się w jego piosenkę - powinna była coś powiedzieć... Piękne... Tyle chciała wyrazić, lecz brakowało słów. Zresztą to tylko słowa. Czyny znaczą więcej... A brak odwagi do ich wykonania jeszcze więcej...
z/t
- Julie Blishwick
Re: Pokój Wspólny
Sro Lis 30, 2016 10:15 pm
Słońce już zachodziło, gdy weszła do wieży swojego domu. W okresie letnim siedzenie w pokoju wspólnym nie było popularne, więc mogła odetchnąć na widok prawie pustego pomieszczenia. Jakieś pojedyncze osoby zaszyły się w ulubionych kątach. Julie zrobiła dokładnie to samo. Wybrała ten parapet, z którego doskonale widziała rozciągające się wierzchołki pobliskich gór, które zresztą i tak nie należały do najwyższych. Mimo to przy czerwieniącym się niebie wydawały się najpiękniejszym pasmem górskim na świecie. Na tym małym świecie, w którym żyła Julie, bo przecież nie widziała nigdy innych gór. Nawet mieszkając z rodzicami w Toskanii, nie zabrali ją na wycieczkę w Alpy. Po co? Kiedy wokół domu rozciągał się wspaniały widok na połacie winnic, sadów i łąk. Tęskniła za tym widokiem i może w tej chwili zaprzedałaby swoją duszę diabłu za wieczność w małym domku z pomarańczowego kamienia z niemalże płaskim dachem. Na każde winobranie zbierałaby z przyjaciółmi owoce, wyrabiała tradycyjnie wino i świętowała, czy to urodzaj, czy to nieurodzaj. Co najważniejsze... mieszkałaby blisko matki, a daleko od Niej.
Krwawe niebo... jak wino. Lub krew.
Krwawe niebo... jak wino. Lub krew.
- Jules Nox
Re: Pokój Wspólny
Pią Gru 02, 2016 2:34 pm
Krukon był już strasznie zmęczony tym wszystkim co się działo.
Niczego nowego się nie dowiadywał od nikogo, wszyscy milczeli, każdy się gdzieś pochował... Nie no cudownie, wszyscy pouciekli.
Dosłownie poznikali i zostawili go zupełnie samego i nie odzywali się. Biedaczek. Tak czy inaczej chłopak był wszędzie już... I nikogo nie widział. A to jest smutne. Wyszedł ze swojego dormitorium i wszedł do pokoju wspólnego... Gdzie zobaczył Julie! Jejku jak oni się dawno nie widzieli chyba! Aż chłopakowi zaczęło mocniej bić serduszko.
Podszedł do niej cichaczem i gdy ona najmniej się tego spodziewała zakrył jej oczy i pocałował ją w policzek mówiąc:
-Cześć przyniosłem ci coś może się spodoba moja ksiażka jest o.. Chłopczyku i czarodziejka Rose.Tak krótko o książce ci opowiem może przeczytasz i porozmawiamy.
Czy w ciągu dwunastu dni można poznać smak życia i odkryć jego najgłębszy sens? Dziesięcioletni chłopiec leży w szpitalu św. Munga i nie wierzy już w żadne bajki. Wtedy na jego drodze staje tajemnicza czarodziejka, która ma za sobą karierę wybitnego aurora i potrafi znaleźć wyjście z każdej sytuacji. Zmienia tym samym ostatnie dni chłopca w prawdziwą przygodę.
Oczywiście ze cholernie za nią tęsknił! To nie podlegało dyskusji! I tak spokojnie przytulił ją do siebie. Wyrażało to wszystko. Jak bardzo się martwił, jak bardzo chciał ją przytulił, jak bardzo tęsknił...
Po prostu bardzo, ale to bardzo tęsknił za tą kochaną swoją przyjaciółką od zawsze. I czekał oczywiście na jej odpowiedź... Reakcję.
Niczego nowego się nie dowiadywał od nikogo, wszyscy milczeli, każdy się gdzieś pochował... Nie no cudownie, wszyscy pouciekli.
Dosłownie poznikali i zostawili go zupełnie samego i nie odzywali się. Biedaczek. Tak czy inaczej chłopak był wszędzie już... I nikogo nie widział. A to jest smutne. Wyszedł ze swojego dormitorium i wszedł do pokoju wspólnego... Gdzie zobaczył Julie! Jejku jak oni się dawno nie widzieli chyba! Aż chłopakowi zaczęło mocniej bić serduszko.
Podszedł do niej cichaczem i gdy ona najmniej się tego spodziewała zakrył jej oczy i pocałował ją w policzek mówiąc:
-Cześć przyniosłem ci coś może się spodoba moja ksiażka jest o.. Chłopczyku i czarodziejka Rose.Tak krótko o książce ci opowiem może przeczytasz i porozmawiamy.
Czy w ciągu dwunastu dni można poznać smak życia i odkryć jego najgłębszy sens? Dziesięcioletni chłopiec leży w szpitalu św. Munga i nie wierzy już w żadne bajki. Wtedy na jego drodze staje tajemnicza czarodziejka, która ma za sobą karierę wybitnego aurora i potrafi znaleźć wyjście z każdej sytuacji. Zmienia tym samym ostatnie dni chłopca w prawdziwą przygodę.
Oczywiście ze cholernie za nią tęsknił! To nie podlegało dyskusji! I tak spokojnie przytulił ją do siebie. Wyrażało to wszystko. Jak bardzo się martwił, jak bardzo chciał ją przytulił, jak bardzo tęsknił...
Po prostu bardzo, ale to bardzo tęsknił za tą kochaną swoją przyjaciółką od zawsze. I czekał oczywiście na jej odpowiedź... Reakcję.
- Julie Blishwick
Re: Pokój Wspólny
Wto Gru 13, 2016 7:45 pm
Dziewczynie daleko było do duszy towarzystwa. Nie wygrywał w jej wnętrzu żaden przymus bliskości z innymi, chociaż nie raz ubolewała nad tym, że nie ma przyjaciół... jak inni. Takich, których można poklepać po plecach w zwyczajnym przyjacielskim geście. Takich, na których ramieniu można się wypłakać, gdy dostanie się złą ocenę. Takich, z którymi można pokłócić się o głupotę. Takich, z którymi spędza się każdą wolną chwilę między zajęciami, odwiedza się w czasie wakacji... Julie była sama. Jednak, gdy ktoś próbował ją traktować jak zwykłą przyjaciółkę, jakby znali się latami, to okazywało się, że nikt jej nie znał. Nie rozumiał jej potrzeby posiadania swojej strefy komfortu i przekraczał niewidzialną granicę. W końcu Julie trudno było zrozumieć. Nie potrafiła być bezpośrednia i powiedzieć wprost, że sobie nie życzy być w ten sposób traktowana. I jednocześnie miała ochotę uciec z powrotem do błogiej samotności, lecz gdy tam lądowała, znów tęskniła za czyjąś otwartością...
Spięła się, gdy nagle poczuła obce dłonie na swojej twarzy. Ktoś sobie z niej robił żarty... Próbowała wyrwać się z tego dziwnego uścisku, przy czym zsunęła się z parapetu. Zesztywniała, gdy poczuła pocałunek na policzku. Zaczerwieniła się nie tylko ze wstydu i upokorzenia, jakie odczuwała w tej krępującej sytuacji, ale również z gniewu. Rozpoznała głos i złość nieco przeszła. Odsunęła się nieco od chłopaka i bez słowa wysłuchała, co miał do powiedzenia. Jej mina była nieodgadniona, a wewnątrz głębiło się mnóstwo emocji. Była zmieszana, zawstydzona, a nawet bliska płaczu.
Nie zdążyła odsunąć się od chłopaka, gdy ten znowu ją przytulił.
Nic nie powiedziała. Nie szarpnęła się, chociaż wcale nie było jej przyjemnie. Nie odwzajemniła uścisku. Stała sztywna i zmieszana: przed chwilą opowiadał o jakiejś książce, a teraz przytulał... po co? Julie nie rozumiała. Nie rozumiała ludzi i oni również jej nie rozumieli.
Spięła się, gdy nagle poczuła obce dłonie na swojej twarzy. Ktoś sobie z niej robił żarty... Próbowała wyrwać się z tego dziwnego uścisku, przy czym zsunęła się z parapetu. Zesztywniała, gdy poczuła pocałunek na policzku. Zaczerwieniła się nie tylko ze wstydu i upokorzenia, jakie odczuwała w tej krępującej sytuacji, ale również z gniewu. Rozpoznała głos i złość nieco przeszła. Odsunęła się nieco od chłopaka i bez słowa wysłuchała, co miał do powiedzenia. Jej mina była nieodgadniona, a wewnątrz głębiło się mnóstwo emocji. Była zmieszana, zawstydzona, a nawet bliska płaczu.
Nie zdążyła odsunąć się od chłopaka, gdy ten znowu ją przytulił.
Nic nie powiedziała. Nie szarpnęła się, chociaż wcale nie było jej przyjemnie. Nie odwzajemniła uścisku. Stała sztywna i zmieszana: przed chwilą opowiadał o jakiejś książce, a teraz przytulał... po co? Julie nie rozumiała. Nie rozumiała ludzi i oni również jej nie rozumieli.
- Jules Nox
Re: Pokój Wspólny
Czw Gru 15, 2016 9:54 am
Niewiele myśląc uśmiechnął się pod nosem, bo tak naprawdę wcale się nie pomylił.
-Mam nadzieję, że nie jesteś zła - odparł krótko na jej słowa, a w jego głosu tonie rzeczywiście pojawiło się coś podobnego do niepokoju.Po prostu chciałem się tobą... opiekować czy to źle? Być przy tobie cały czas.Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie miał do tego prawa.
- Czyli co, będziesz teraz bić każdego chłopaka, z który cię przytula? - dodał żartobliwie,przenosząc wzrok z kominku na koleżankę.
- Hej, Julie! Przepraszam. Chcesz czekoladową żabę? - powiedział wyciągając już z kieszeni swojej szaty niezgniecione pudełeczko z rzeczonym smakołykiem. On słodyczy teoretycznie mógł jeść.No ale, raz się żyje zjadając czekoladę No tak, był ciekaw.
-Mam nadzieję, że nie jesteś zła - odparł krótko na jej słowa, a w jego głosu tonie rzeczywiście pojawiło się coś podobnego do niepokoju.Po prostu chciałem się tobą... opiekować czy to źle? Być przy tobie cały czas.Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie miał do tego prawa.
- Czyli co, będziesz teraz bić każdego chłopaka, z który cię przytula? - dodał żartobliwie,przenosząc wzrok z kominku na koleżankę.
- Hej, Julie! Przepraszam. Chcesz czekoladową żabę? - powiedział wyciągając już z kieszeni swojej szaty niezgniecione pudełeczko z rzeczonym smakołykiem. On słodyczy teoretycznie mógł jeść.No ale, raz się żyje zjadając czekoladę No tak, był ciekaw.
- Sahir Nailah
Re: Pokój Wspólny
Czw Gru 15, 2016 5:21 pm
Król Mroku, Władca Much, Człek-Wpierdol-Się-Liczy i Najprzystojniejszy Wampir tej szkoły pojawił się w Pokoju Wspólnym jak zawsze tak samo - swoim cichym, niewychwytywanym dla ludzkich uszu chodem, o wiele za lekkim jak na wagę, którą reprezentował (nie, nie dążył do doskonałego kształtu kuli, był bardzo smukły) - i tak, jak się pojawił, nie żeby to było jakieś niesamowite widowisko, że w ogóle Nailah zaszczycał wieżę Orłów swoją obecnością, przesiadywał w Pokoju Wspólnym dość często - no wiecie, miłe wspomnienia (niby), ciepło kominka, miękka kanapa i uciekający przed tobą uczniowie, czego chcieć więcej? Ano pięknej kobiety - ale piękna kobieta już tu była - tak jak była poprzednim razem, kiedy upijał ją whiskey - a to przebiegły typ... - ale grzeczny! - rączki miał przy sobie! - przynajmniej tamtej nocy, bo teraz nawet nie próbował ich przy sobie przytrzymywać, kiedy zobaczył, że do Julie lepi się jakiś natręt - nic osobistego, naprawdę, po prostu tak jakoś wyszło, że Sahir lubił w sumie wychodzić na "tego złego", dlatego postanowił wciąć się w świergotanie tych gołąbeczków - najwyżej potem zgarnie od Julie liścia w twarz za to, że znów narusza jej przestrzeń i wtrynia nos w... chyba nie swoje sprawy - w końcu Julie była dużą dziewczynką marzącą o niezależności i wielkich ucieczkach - a w tym lataniu, który kończył się pod balkonem, zanim w ogóle zdążyła się z niego wybić - na nieprzyjemnie twardej ziemi, która zawsze druzgotała w mak wszelkie nadzieje i marzenia.
I tak jakoś wyszło, że podszedł do Julie i naraził ją na ten sam stres podwójnie - albo i jeszcze większy! - w końcu kto to widział gorszą sytuację od kobiety będącą świadkiem walki dwóch kogucików? - objął ją ramieniem, zupełnie bezczelnie wciskając się od boku do tej dwójki i spojrzał z pięknym uśmiechem podkrążonych oczu na Czwartorocznego dzieciaczka.
- Ona nie będzie bić, ale już tak, jeśli będziesz dotykał moją kobietę. - Czy wspominałem już, że Nailah był wredny? Znaczy... co złego, to nie on..!
Przecież był miłym i pomocnym uczniem tej szkoły.
I tak jakoś wyszło, że podszedł do Julie i naraził ją na ten sam stres podwójnie - albo i jeszcze większy! - w końcu kto to widział gorszą sytuację od kobiety będącą świadkiem walki dwóch kogucików? - objął ją ramieniem, zupełnie bezczelnie wciskając się od boku do tej dwójki i spojrzał z pięknym uśmiechem podkrążonych oczu na Czwartorocznego dzieciaczka.
- Ona nie będzie bić, ale już tak, jeśli będziesz dotykał moją kobietę. - Czy wspominałem już, że Nailah był wredny? Znaczy... co złego, to nie on..!
Przecież był miłym i pomocnym uczniem tej szkoły.
- Julie Blishwick
Re: Pokój Wspólny
Pon Gru 19, 2016 8:58 pm
Co? Bić? Żaba?
Zaraz.
Nie.
Na myśl o jedzeniu od razu zrobiło jej się niedobrze. W głowie zawirowało, a oddech odebrał kolejny dotyk. Równie niemile widziany, jak wcześniejszy. Albo i nie.
Zaraz.
Krew jej odpłynęła z twarzy, gdy obok zobaczyła podobno "Najprzystojniejszego Wampira" w Hogwarcie, ale raczej nie mgła potwierdzić, czy był najprzystojniejszy, czy też wampirem. To grząski grunt wydawać takie opinie...
Z jednego uścisku do drugiego. Równie dobrze mogłaby zmienić się teraz w szmacianą lalkę. Stała sztywno, gdyż ponownie nie miała wystarczająco siły, aby wyrwać się z uścisku. Tak, jakby straciła panowanie nad swoimi rękoma i te wisiały bezwładnie wzdłuż ciała. Przed oczyma pojawiły się mroczki zapowiadające rychłe stracenie przytomności. Powietrza i przestrzeni - tego jej trzeba.
Moja kobieta - dotarło do jej uszy i jakoś krew wróciła do głowy, a policzki nabrały czerwieni. Ręce poruszyły się i zdecydowanie odepchnęły chłopaka (z dość mniej spektakularnym skutkiem, niż to sobie wyobrażała). Wyciągnęła przed siebie ręce, tym samym zaznaczając swoją przestrzeń prywatną.
- Uszanujcie... że nie chcę... - kolejny wdech - aby mnie znienacka dotykano, a tym bardziej przytulano - szybko spojrzała na Sahira i bardziej się zaczerwieniła. Zerknęła jeszcze na Julesa, po czym upuściła ręce i podparła się o pobliski parapet. - Inaczej faktycznie kogoś pobiję. - Posłała coś na kształt "morderczego spojrzenia" w stronę starszego Krukona. Aczkolwiek Julie wyrażanie złości kiepsko wychodziło.
- Nie obraź się, Jules, ale przecz cztery lata nic się nie zmieniło w tej kwestii i szybko się nie zmieni, jeśli będziesz taki natarczywy - wytłumaczyła spokojnie swoje zachowanie, gdyż już nieco odetchnęła. Mimowolnie pogładziła policzek, w który otrzymała buziaka, a czerwień z jej twarzy dzielnie nie ustępowała naturalnej bieli jej cery.
Ponownie zerknęła lekko obrażona w stronę Sahira, lecz nic nie powiedziała. W końcu zawsze ją onieśmielał, a jej rówieśnik nic nie wiedział o jej słabości. Chyba była bardziej skrępowana tą sytuacją, niż uściskiem Julesa. Może by tak cofnąć czas?
Zaraz.
Nie.
Na myśl o jedzeniu od razu zrobiło jej się niedobrze. W głowie zawirowało, a oddech odebrał kolejny dotyk. Równie niemile widziany, jak wcześniejszy. Albo i nie.
Zaraz.
Krew jej odpłynęła z twarzy, gdy obok zobaczyła podobno "Najprzystojniejszego Wampira" w Hogwarcie, ale raczej nie mgła potwierdzić, czy był najprzystojniejszy, czy też wampirem. To grząski grunt wydawać takie opinie...
Z jednego uścisku do drugiego. Równie dobrze mogłaby zmienić się teraz w szmacianą lalkę. Stała sztywno, gdyż ponownie nie miała wystarczająco siły, aby wyrwać się z uścisku. Tak, jakby straciła panowanie nad swoimi rękoma i te wisiały bezwładnie wzdłuż ciała. Przed oczyma pojawiły się mroczki zapowiadające rychłe stracenie przytomności. Powietrza i przestrzeni - tego jej trzeba.
Moja kobieta - dotarło do jej uszy i jakoś krew wróciła do głowy, a policzki nabrały czerwieni. Ręce poruszyły się i zdecydowanie odepchnęły chłopaka (z dość mniej spektakularnym skutkiem, niż to sobie wyobrażała). Wyciągnęła przed siebie ręce, tym samym zaznaczając swoją przestrzeń prywatną.
- Uszanujcie... że nie chcę... - kolejny wdech - aby mnie znienacka dotykano, a tym bardziej przytulano - szybko spojrzała na Sahira i bardziej się zaczerwieniła. Zerknęła jeszcze na Julesa, po czym upuściła ręce i podparła się o pobliski parapet. - Inaczej faktycznie kogoś pobiję. - Posłała coś na kształt "morderczego spojrzenia" w stronę starszego Krukona. Aczkolwiek Julie wyrażanie złości kiepsko wychodziło.
- Nie obraź się, Jules, ale przecz cztery lata nic się nie zmieniło w tej kwestii i szybko się nie zmieni, jeśli będziesz taki natarczywy - wytłumaczyła spokojnie swoje zachowanie, gdyż już nieco odetchnęła. Mimowolnie pogładziła policzek, w który otrzymała buziaka, a czerwień z jej twarzy dzielnie nie ustępowała naturalnej bieli jej cery.
Ponownie zerknęła lekko obrażona w stronę Sahira, lecz nic nie powiedziała. W końcu zawsze ją onieśmielał, a jej rówieśnik nic nie wiedział o jej słabości. Chyba była bardziej skrępowana tą sytuacją, niż uściskiem Julesa. Może by tak cofnąć czas?
Strona 20 z 21 • 1 ... 11 ... 19, 20, 21
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach