Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
- Emmelina Vance
Re: Polana
Sob Sty 13, 2018 8:10 pm
Musiałby naprawdę się postarać, żeby chciała rzucić swoją pracę, ale kto wie, może byłby pierwszą osobą, której by się to udało? Biorąc jednak pod uwagę fakt, że jednak jakiś czas się tym zajmowała oraz poczucie, że musi to robić... ech, marne szanse, pytanie tylko, czy to źle, czy to dobrze. Nero pewnie nie miałby wątpliwości, co do tego, że gorszej tragedii w szpitalu nie może być niż Emmelina Vance. Z drugiej zaś strony nie udawało się jej czasami nie tylko dziś. Każdy czasami zaliczy wtopę tylko nie każdy ma tę przyjemność tak zwielokrotnioną. Trzeba też powiedzieć jasno, że wystarczy, iż przez najbliższe tygodnie sama będzie sobie wypruwała wątrobę własnymi przemyśleniami, co, jak i dlaczego zrobiła tego dnia źle. Chwilowo jednak mieli większe zmartwienia niż jej samopoczucie, czy też dalsza kariera zawodowa.
Na jego gniewy wzrok, który, jak się okazuje nie jest niczym specjalnym, odpowiedziała jeszcze szerszym uśmiechem. Zaśmiała się nawet lekko, bo co jak, co ale bardzo uroczo jest słyszeć taką o to opinię od kogoś, kto nie wygląda jeszcze nawet na absolwenta jakiejkolwiek szkoły. Zastanawiała się, czy w czasie szkoły też tak bezkrytycznie podchodziła do wszystkie. Szybko jednak przemyślała to, w końcu on właśnie rozkłada się na jakiejś trawie, a ona wydłuża mało przyjemne doświadczenie. Każdy, kto ma kłopoty zdrowotne nie pała entuzjazmem do kogoś, kto zaoferował pomoc, a wychodzi z tego cudowne nic.
- Auć, ranisz moje serce. Chwilowo jednak nie masz co liczyć na kogokolwiek lepszego, bo cóż, tak jakby wybrałeś środek niczego zamiast szpitala, więc wina rozkłada się po połowie - Oczywiście, mogli uznać, że to totalny przypadek i być może tak właśnie. Nie da się jednak ukryć, że to nie był dzień jej najwyższego skupienia, a on mógł wybrać po prostu miejsce, gdzie wszystko byłoby łatwiejsze. Ostatecznie i tak nie wyszedł na swojej decyzji tak źle, jakby mógł. Równie dobrze mogła właśnie zgłaszać odnalezienie zwłok, a potem ktoś stwierdziłby zgon przez zakrztuszenie. Ta wizja była jeszcze gorsza niż jej żenujący pokaz tego, jak bardzo dorosły, ponoć wykształcony człowiek może zaliczyć porażkę. Przynajmniej dla niej. Była wdzięczna losowi za spotkanie go, nawet jeśli będzie przez niego wypłakiwać w poduszkę swój brak skupienia w terenie.
- Och, czyli pierw jestem marnym uzdrowicielem, ale potem mam dalej próbować? Jak na Twój brak wiary we mnie wiele oczekujesz, ale nie martw się. W przeciwieństwie do Ciebie mam mniej grobowe nastawienie i naprawdę cieszy mnie, że z Tobą lepiej - Bo była wesoła, to co mu się właśnie dzieje nie jest najgorszą rzeczą, jaka się wydarzyć mogła. Wygląda to lepiej niż nieprzytomny, ugodzony zaklęciem czarodziej. Jego perspektywy są nieco jaśniejsze niż to. A to już kiedyś spotkała, a on jest sobie kaszlącym, ale ostatecznie opanowanym przypadkiem, który przynajmniej nie próbuje jej wmówić, że "ale pani, wszystko dobrze pani, nic pani robić nie musi". Tacy wyrywający się oburzeni, że ktokolwiek chce ich tknąć wymagają jeszcze walki psychologicznej, a jemu przydałoby się po prostu trochę optymizmu. Kropelka już by wystarczyła, żeby nieco rozluźnić niepotrzebnie dramatyczną scenę.
- Anapneo! - jedno, które jak dotąd nieco ich oboje wymęczyło, miejmy nadzieję z lepszym wreszcie efektem.
- Rzucę jeszcze raz Alius cretum, dla pewności. Nie jest konieczne więc jeśli mi nie wyjdzie tragedii nie będzie, a jeśli przeciwnie to i tak zawsze większa korzyść dla Ciebie, bo krzywdy większej już Ci zrobić nie możemy - Wolała go poinformować, żeby tylko nie padł na zawał albo się nie rozzłościł. Zawsze wspominała podczas pracy własne wizyty u uzdrowicieli. Wiedziała, że niewiedza przeraża, a taka od osoby, która ma ratować jeszcze bardziej.
- Alius cretum - i poleciało, a jakie efekty? Czy pożegnała już złą passę?
ps. lepsza kosteczka na Anapneo
Na jego gniewy wzrok, który, jak się okazuje nie jest niczym specjalnym, odpowiedziała jeszcze szerszym uśmiechem. Zaśmiała się nawet lekko, bo co jak, co ale bardzo uroczo jest słyszeć taką o to opinię od kogoś, kto nie wygląda jeszcze nawet na absolwenta jakiejkolwiek szkoły. Zastanawiała się, czy w czasie szkoły też tak bezkrytycznie podchodziła do wszystkie. Szybko jednak przemyślała to, w końcu on właśnie rozkłada się na jakiejś trawie, a ona wydłuża mało przyjemne doświadczenie. Każdy, kto ma kłopoty zdrowotne nie pała entuzjazmem do kogoś, kto zaoferował pomoc, a wychodzi z tego cudowne nic.
- Auć, ranisz moje serce. Chwilowo jednak nie masz co liczyć na kogokolwiek lepszego, bo cóż, tak jakby wybrałeś środek niczego zamiast szpitala, więc wina rozkłada się po połowie - Oczywiście, mogli uznać, że to totalny przypadek i być może tak właśnie. Nie da się jednak ukryć, że to nie był dzień jej najwyższego skupienia, a on mógł wybrać po prostu miejsce, gdzie wszystko byłoby łatwiejsze. Ostatecznie i tak nie wyszedł na swojej decyzji tak źle, jakby mógł. Równie dobrze mogła właśnie zgłaszać odnalezienie zwłok, a potem ktoś stwierdziłby zgon przez zakrztuszenie. Ta wizja była jeszcze gorsza niż jej żenujący pokaz tego, jak bardzo dorosły, ponoć wykształcony człowiek może zaliczyć porażkę. Przynajmniej dla niej. Była wdzięczna losowi za spotkanie go, nawet jeśli będzie przez niego wypłakiwać w poduszkę swój brak skupienia w terenie.
- Och, czyli pierw jestem marnym uzdrowicielem, ale potem mam dalej próbować? Jak na Twój brak wiary we mnie wiele oczekujesz, ale nie martw się. W przeciwieństwie do Ciebie mam mniej grobowe nastawienie i naprawdę cieszy mnie, że z Tobą lepiej - Bo była wesoła, to co mu się właśnie dzieje nie jest najgorszą rzeczą, jaka się wydarzyć mogła. Wygląda to lepiej niż nieprzytomny, ugodzony zaklęciem czarodziej. Jego perspektywy są nieco jaśniejsze niż to. A to już kiedyś spotkała, a on jest sobie kaszlącym, ale ostatecznie opanowanym przypadkiem, który przynajmniej nie próbuje jej wmówić, że "ale pani, wszystko dobrze pani, nic pani robić nie musi". Tacy wyrywający się oburzeni, że ktokolwiek chce ich tknąć wymagają jeszcze walki psychologicznej, a jemu przydałoby się po prostu trochę optymizmu. Kropelka już by wystarczyła, żeby nieco rozluźnić niepotrzebnie dramatyczną scenę.
- Anapneo! - jedno, które jak dotąd nieco ich oboje wymęczyło, miejmy nadzieję z lepszym wreszcie efektem.
- Rzucę jeszcze raz Alius cretum, dla pewności. Nie jest konieczne więc jeśli mi nie wyjdzie tragedii nie będzie, a jeśli przeciwnie to i tak zawsze większa korzyść dla Ciebie, bo krzywdy większej już Ci zrobić nie możemy - Wolała go poinformować, żeby tylko nie padł na zawał albo się nie rozzłościł. Zawsze wspominała podczas pracy własne wizyty u uzdrowicieli. Wiedziała, że niewiedza przeraża, a taka od osoby, która ma ratować jeszcze bardziej.
- Alius cretum - i poleciało, a jakie efekty? Czy pożegnała już złą passę?
ps. lepsza kosteczka na Anapneo
- Mistrz Gry
Re: Polana
Sob Sty 13, 2018 8:10 pm
The member 'Emmelina Vance' has done the following action : Rzuć kością
#1 'Pojedynek' :
#1 Result : 4, 1
--------------------------------
#2 'Pojedynek' :
#2 Result : 6, 4
#1 'Pojedynek' :
#1 Result : 4, 1
--------------------------------
#2 'Pojedynek' :
#2 Result : 6, 4
- Giotto Nero
Re: Polana
Nie Sty 14, 2018 12:51 pm
Emmelina nawet nie ma pojęcia, jak czasem ludzie potrafią działać demotywująco na jakiekolwiek zadanie, którego ktoś się podejmuje. Nero był osobą trudną, dlatego z pewnością był w stanie odcisnąć swoje piętno na uzdrowicielce i wręcz zniechęcić ją do siebie, a przy okazji poddać pod wątpliwość jej umiejętności medyczne. Z pewnością w szpitalu byłoby to mniej możliwe, bo tam mieliby dostęp do skomplikowanej aparatury, do kilku innych uzdrowicieli oraz do lepszej atmosfery, dzięki czemu Emmelina nie działałaby pod taką presją, jak teraz. Niemniej jednak wtopy Vance wpłyną na jego ostateczną ocenę dotyczącą jej umiejętności. Już teraz była ona dosyć słaba, bo jak można nazywać się uzdrowicielem i wałkować jedno, proste zaklęcie przez kilka minut? Dla tak krytycznie nastawionych osób jak Giotto, takie wtopy świadczą tylko o nieprzygotowaniu, braku skupienia i odpowiednich umiejętności. A to z kolei wyklucza daną osobę z kategorii "pewny i dobry w tym co robi".
Postanowił nie odpowiadać na jej komentarz, gdyż po pierwsze nie dałby rady tego zrobić, a po drugie nie miał najzwyczajniej w świecie ochoty na jakieś konwersacje z nią. Już dosyć dał z siebie, by prowadzić pogaduszki z uzdrowicielką, która po kilkunastu minutach jedyne co zdołała zrobić, to usunąć więcej sadzy z jego organizmu, niż on sam był w stanie.
Na szczęście, po wielu próbach w końcu udało się wykonać najistotniejsze zaklęcie, które udrożniło jego drogi oddechowe i pozwoliło mu głębokie odetchnięcie. Moment, w którym usłyszał wymawianą przez nią inkantacje oraz dostrzegł świecącą się końcówkę różdżki był dla niego zbawieniem. Natychmiast poczuł, że jest w stanie zaczerpnąć dużo więcej powietrza, dlatego było to pierwsze, co zrobił po udanym zaklęciu. Gdy jego gardło się odblokowało, natychmiast zaczerpnął mnóstwo powietrza do płuc, co jakiś czas kaszląc, aczkolwiek było to już tylko wymuszone przez resztki sadzy, znajdujące się w jego organizmie. Widok oddychającego głośno Giotto z pewnością był budujący, w końcu coś zadziałało.
Leżąc na trawie, uniósł ręce do góry i poprawił jeszcze bardziej przepływ powietrza. Po tych kilkunastu minutach duszenia się, uczucie jakiego doznał teraz było nie do opisania, a on sam w tej chwili nie myślał o niczym prócz zasięgania kolejnych dawek cennego tlenu.
Po kilku chwilach gdy jego oddech się już wyrównał, a on sam kasłał tylko co jakiś czas, wypluwając sadzę z płuc, podniósł się do pozycji siedzącej i jeszcze dwa razy głośno nabrał powietrza przez nos.
- W końcu - rzekł już dużo spokojniej.
Tylko na tyle było go stać. Wdzięczny był, ale po pierwszych wpadkach ciężko było mu się do tego przyznać, tym bardziej, że skrytykował ją wcześniej. Jego wyraz twarzy mówił jednak wszystko, bardzo mu pomogła, a on w głębi duszy to doceniał.
Postanowił nie odpowiadać na jej komentarz, gdyż po pierwsze nie dałby rady tego zrobić, a po drugie nie miał najzwyczajniej w świecie ochoty na jakieś konwersacje z nią. Już dosyć dał z siebie, by prowadzić pogaduszki z uzdrowicielką, która po kilkunastu minutach jedyne co zdołała zrobić, to usunąć więcej sadzy z jego organizmu, niż on sam był w stanie.
Na szczęście, po wielu próbach w końcu udało się wykonać najistotniejsze zaklęcie, które udrożniło jego drogi oddechowe i pozwoliło mu głębokie odetchnięcie. Moment, w którym usłyszał wymawianą przez nią inkantacje oraz dostrzegł świecącą się końcówkę różdżki był dla niego zbawieniem. Natychmiast poczuł, że jest w stanie zaczerpnąć dużo więcej powietrza, dlatego było to pierwsze, co zrobił po udanym zaklęciu. Gdy jego gardło się odblokowało, natychmiast zaczerpnął mnóstwo powietrza do płuc, co jakiś czas kaszląc, aczkolwiek było to już tylko wymuszone przez resztki sadzy, znajdujące się w jego organizmie. Widok oddychającego głośno Giotto z pewnością był budujący, w końcu coś zadziałało.
Leżąc na trawie, uniósł ręce do góry i poprawił jeszcze bardziej przepływ powietrza. Po tych kilkunastu minutach duszenia się, uczucie jakiego doznał teraz było nie do opisania, a on sam w tej chwili nie myślał o niczym prócz zasięgania kolejnych dawek cennego tlenu.
Po kilku chwilach gdy jego oddech się już wyrównał, a on sam kasłał tylko co jakiś czas, wypluwając sadzę z płuc, podniósł się do pozycji siedzącej i jeszcze dwa razy głośno nabrał powietrza przez nos.
- W końcu - rzekł już dużo spokojniej.
Tylko na tyle było go stać. Wdzięczny był, ale po pierwszych wpadkach ciężko było mu się do tego przyznać, tym bardziej, że skrytykował ją wcześniej. Jego wyraz twarzy mówił jednak wszystko, bardzo mu pomogła, a on w głębi duszy to doceniał.
- Emmelina Vance
Re: Polana
Nie Sty 14, 2018 5:39 pm
Emmelina wie, jak wiele przez nich łez w życiu wylała. Nigdy jednak nie pozwoliła, żeby skrajne skrzywdzenie wpływało na to, co robi za dnia. Nocami można się smucić i przeklinać los, ale ostatecznie, co się wydarzyło, że żyje tak, jak teraz. Miała swoje przekonanie, że nic się nie dzieje bez powodu. I tak, będzie rozpamiętywać, będzie jej przykro i pewnie za każdym razem, gdy ponownie będzie musiała robić to, co związane z rzeczą, którą ktoś jej wypunktował będzie trudno. Nikt jednak nigdy nie twierdził, że w życiu wszyscy będą z człowieka dumni i zaczną klaskać już w chwili, kiedy podniesie tyłek z siedzenia. Panna Vance nie robiła tego wszystkiego po to, by być nie wiadomo jak znaną i docenianą osobą. Jedyne, czego chciała zawsze dla drugiego człowieka to możliwości pomocy mu. Jedyna osoba, która mogłaby sprowadzić do punktu, gdzie nic już nie będzie miało sensu jest ona sama. Chęć bycia perfekcyjnym, zapracowanie, ciągłe poprawianie. Marzenie ściętej głowy - dotrzeć do punkty, gdzie już stanie się obok tabliczki "idealne". Dążenie do niemożliwego? Tak, jak najbardziej. Tyle, że wynikało to z wewnętrznej potrzeby nie zadowolenia takich, co by chcieli, by człowiek przestał być człowiekiem i nigdy nie popełniał błędów. To chęć płynącą po prostu z potrzeby, by właśnie w sytuacjach gorszych niż ta, która się tutaj rozegrała, uratować chociaż jedno istnienie. By jeden człowiek więcej miał szansę w swoim życiu zrobić chociaż niewielkie dobro. Ocena jej umiejętności mogła wywołać jedynie wiele łez.
I jeszcze większą chęć naprawienia tego. Zdobycia się na jeszcze więcej.
Trudno byłoby złamać takiego ducha, ale kto wie. Może Giotto posiada niesamowity dar? Tylko, czy jest w tym cokolwiek niesamowitego, tak ostatecznie. I czy to w ogóle istotne? Jak na razie nie miał jakiś większych chęci, by z nią trochę pogadać, więc nie dowiedzieliśmy się nawet, jak im konwersacja może iść skoro nigdy miejsca nie miała. Chwilowo Emmelina po prostu przyglądała mu się całkiem zadowolona. Będzie cały i już się nie udusi, więcej od życia chwilowo nie pragnęła. Jak na to, że mógł zaraz odlecieć i nikt by go nie znalazł to rezultat jest zadowalający. Oczywiście zdążyła już cztery raz przestudiować w głowie historię swoich nieudanych prób rzucenia tego samego zaklęcia, ale to było jakby na drugim planie.
- Podzielam Twoją ulgę - Gdyby miała rzucić jeszcze raz to samo zaklęcie chyba by ześwirowała, więc widok jak sobie spokojnie oddycha dawał jej więcej niż jakiekolwiek "dziękuję", czy inne takie. Zresztą to słowo jest tak rzadko występujące, a jeszcze rzadziej mówione z prawdziwą intencją, że pal je licho, lepsze już to jego "w końcu", przynajmniej uczciwe.
- Szpitali nie lubisz, a jak z aptekami? Powinieneś się przejść do jakiejś porządnej. Kupić Eliksir Neelama, a najlepiej Wiggenowy, ale ten drugi może być prawdopodobnie droższy. Masz za co kupić którykolwiek z nich? - To by dostał, gdyby raczył się tam przyturlać. Nie miało jednak to wielkiego znaczenia teraz. Stracił sporo siły i nie mogła być pewna (no bo kiedy człowiek może być?), że jakieś zranienia w jego drogach oddechowy się nie ostały? Przydałoby się uniknąć ewentualnego zakażenia poprzez pozbycie się ich albo zasłabnięcia w wyniku całego tego zamieszania, a że w szpitalu nie są to nie może po prostu mu go dać. Jest też jej lekcją na to, że musi zrobić dobre zakupy i po prostu nosić je w torbie. Na takie wypadki, jak on.
- I nie próbuj mówić, że nie potrzebujesz tego. Masz dosyć moich zdolności, więc jeśli nie chcesz, byśmy znowu się spotkali to po prostu załatw to - Może mała groźba napotkania jej podziała? Oczywiście było to troskliwe, ona nigdy tego nie sprawdzi, a on może po prostu pokiwać głową i nigdy tego nie zrobić. Miała jednak nadzieję, że posiada trochę więcej oleju w głowie.
I jeszcze większą chęć naprawienia tego. Zdobycia się na jeszcze więcej.
Trudno byłoby złamać takiego ducha, ale kto wie. Może Giotto posiada niesamowity dar? Tylko, czy jest w tym cokolwiek niesamowitego, tak ostatecznie. I czy to w ogóle istotne? Jak na razie nie miał jakiś większych chęci, by z nią trochę pogadać, więc nie dowiedzieliśmy się nawet, jak im konwersacja może iść skoro nigdy miejsca nie miała. Chwilowo Emmelina po prostu przyglądała mu się całkiem zadowolona. Będzie cały i już się nie udusi, więcej od życia chwilowo nie pragnęła. Jak na to, że mógł zaraz odlecieć i nikt by go nie znalazł to rezultat jest zadowalający. Oczywiście zdążyła już cztery raz przestudiować w głowie historię swoich nieudanych prób rzucenia tego samego zaklęcia, ale to było jakby na drugim planie.
- Podzielam Twoją ulgę - Gdyby miała rzucić jeszcze raz to samo zaklęcie chyba by ześwirowała, więc widok jak sobie spokojnie oddycha dawał jej więcej niż jakiekolwiek "dziękuję", czy inne takie. Zresztą to słowo jest tak rzadko występujące, a jeszcze rzadziej mówione z prawdziwą intencją, że pal je licho, lepsze już to jego "w końcu", przynajmniej uczciwe.
- Szpitali nie lubisz, a jak z aptekami? Powinieneś się przejść do jakiejś porządnej. Kupić Eliksir Neelama, a najlepiej Wiggenowy, ale ten drugi może być prawdopodobnie droższy. Masz za co kupić którykolwiek z nich? - To by dostał, gdyby raczył się tam przyturlać. Nie miało jednak to wielkiego znaczenia teraz. Stracił sporo siły i nie mogła być pewna (no bo kiedy człowiek może być?), że jakieś zranienia w jego drogach oddechowy się nie ostały? Przydałoby się uniknąć ewentualnego zakażenia poprzez pozbycie się ich albo zasłabnięcia w wyniku całego tego zamieszania, a że w szpitalu nie są to nie może po prostu mu go dać. Jest też jej lekcją na to, że musi zrobić dobre zakupy i po prostu nosić je w torbie. Na takie wypadki, jak on.
- I nie próbuj mówić, że nie potrzebujesz tego. Masz dosyć moich zdolności, więc jeśli nie chcesz, byśmy znowu się spotkali to po prostu załatw to - Może mała groźba napotkania jej podziała? Oczywiście było to troskliwe, ona nigdy tego nie sprawdzi, a on może po prostu pokiwać głową i nigdy tego nie zrobić. Miała jednak nadzieję, że posiada trochę więcej oleju w głowie.
- Giotto Nero
Re: Polana
Nie Sty 14, 2018 8:00 pm
Giotto był najzwyczajniej w świecie przesadnie krytyczny i w dodatku bezpośredni, co tworzyło słuszne wrażenie osoby mało kulturalnej i taktownej. Zawsze mówił to co myślał, jeśli miał taką potrzebę i nie liczyła się dla niego ani reakcja innych, ani tym bardziej to, co w rzeczywistości mogą odczuć. Sądził, że każda osoba powinna być w stanie akceptować pewne rzeczy i w miarę możliwości sukcesywnie dążyć do zniwelowania błędów. Co prawda przy osobach mu bliższych czasem wahał się, czy mówić niektóre rzeczy, ale koniec końców przez lata życia w samotności i przechodzenia dość mocnego okresu buntu, nauczył się odcinać od poczucia winy, gdyż stawiał na szczerość kosztem czegokolwiek innego. A już tym bardziej dlatego, że przez całe życie go okłamywano, kiedy tylko istniała ku temu sposobność. Pewne rzeczy mógł znieść, innych nie i w pewnym momencie szala się przechyliła, a on postawił na bycie największym skurwysynem po tej stronie Missisipi.
Czy Giotto posiada dar łamania ducha? Prędzej kręgosłupa, ale gdyby porządnie się przyłożył i poznał Emmelinę, jednocześnie zaczynając dostrzegać jej błędy, z pewnością mógłby ją w jakiś sposób stłamsić i zdyskredytować, gdyby tylko było mu to potrzebne do czegokolwiek. Obojętność, brutalność i uśmiercenie wiary było czymś, co prędzej czy później musi mu wejść w krew, jeśli przyjdzie podejmować mu trudne decyzje, takie jak choćby ostatnie opuszczenie szkoły na rok przed jej zakończeniem.
Oddychał głęboko i głośno, ciesząc się każdą chwilą wolności, której tak mu brakowało przez ostatnie kilka chwil. Wykaszlał jeszcze odrobinę sadzy i spojrzał na nią, gdy ta zaczęła go najpierw instruować, a potem straszyć odnośnie skutków jego zaniedbania i unoszenia się dumą.
- Poradzę sobie - odparł krótko, bo nie było sensu dalej się produkować. Kupi odpowiednie eliksiry i wyzdrowieje, tego mu było teraz trzeba. Z pewnością zadziała to lepiej, niż pomoc podrzędnego medyka, który chyba dopiero co zdobył dyplom.
Rozsiadł się wygodnie na trawie i pochylił do przodu znowu oddychając głośno. Jeszcze trochę zajmie mu dojście do odpowiedniego rytmu oddechowego, aczkolwiek najważniejsze jest to, że się nie udusi.
- Jestem ci coś winien - odezwał się po chwili.
Giotto był osobą honorową i potrafił się odwdzięczyć za każdą przysługę. Włosi mieli to do siebie, że w takich sytuacjach musieli zapewniać, iż to co zostało tutaj dokonane, nie zostanie zapomniane, a co za tym idzie - będzie mogła na niego liczyć w każdej, nawet najgorszej chwili. Uratowała mu życie, zatem jest jej winien bardzo dużo, a on jako osoba, która nie może już stracić nic, jest w stanie jej dużo dać.
- Rodzina Nero potrafi odpłacić się za przysługi - podkreślił poważnym tonem, w końcu to nie były przelewki.
Czy Giotto posiada dar łamania ducha? Prędzej kręgosłupa, ale gdyby porządnie się przyłożył i poznał Emmelinę, jednocześnie zaczynając dostrzegać jej błędy, z pewnością mógłby ją w jakiś sposób stłamsić i zdyskredytować, gdyby tylko było mu to potrzebne do czegokolwiek. Obojętność, brutalność i uśmiercenie wiary było czymś, co prędzej czy później musi mu wejść w krew, jeśli przyjdzie podejmować mu trudne decyzje, takie jak choćby ostatnie opuszczenie szkoły na rok przed jej zakończeniem.
Oddychał głęboko i głośno, ciesząc się każdą chwilą wolności, której tak mu brakowało przez ostatnie kilka chwil. Wykaszlał jeszcze odrobinę sadzy i spojrzał na nią, gdy ta zaczęła go najpierw instruować, a potem straszyć odnośnie skutków jego zaniedbania i unoszenia się dumą.
- Poradzę sobie - odparł krótko, bo nie było sensu dalej się produkować. Kupi odpowiednie eliksiry i wyzdrowieje, tego mu było teraz trzeba. Z pewnością zadziała to lepiej, niż pomoc podrzędnego medyka, który chyba dopiero co zdobył dyplom.
Rozsiadł się wygodnie na trawie i pochylił do przodu znowu oddychając głośno. Jeszcze trochę zajmie mu dojście do odpowiedniego rytmu oddechowego, aczkolwiek najważniejsze jest to, że się nie udusi.
- Jestem ci coś winien - odezwał się po chwili.
Giotto był osobą honorową i potrafił się odwdzięczyć za każdą przysługę. Włosi mieli to do siebie, że w takich sytuacjach musieli zapewniać, iż to co zostało tutaj dokonane, nie zostanie zapomniane, a co za tym idzie - będzie mogła na niego liczyć w każdej, nawet najgorszej chwili. Uratowała mu życie, zatem jest jej winien bardzo dużo, a on jako osoba, która nie może już stracić nic, jest w stanie jej dużo dać.
- Rodzina Nero potrafi odpłacić się za przysługi - podkreślił poważnym tonem, w końcu to nie były przelewki.
- Emmelina Vance
Re: Polana
Nie Sty 14, 2018 9:42 pm
Nie była przekonana, czy powinna mu wierzyć, ale co innego mogła zrobić? Kiedy odpowiedział, że sobie poradzi to nie miała innego wyboru, jak po prostu wpatrywać się jeszcze chwilę w niego, jakby doszukując się odpowiedzi w spojrzeniu, w mimice, w jakimkolwiek ruchu, który wykonał. Nie była jego matką, czy tez babką, by mu nad uchem powtarzać, że jak tego nie zrobi to go zbije czy cokolwiek innego. Nie ułatwiało to jednak czegokolwiek, bo powinna po prostu móc w stanie podejść do szafki i podać mu to, czego potrzebował. Wolałaby chociaż rzucić mu kilkoma galeonami, gdyby odpowiedział, że nie stać go na kupno. Czułaby się z tym wewnętrznie o wiele lepiej niż z suchą akceptacją faktu przed którym ją postawił. Nie pozostało więc nic innego, jak przyjąć to do wiadomości i nie męczyć dalej tematu. Jeszcze zdążyłby się oburzyć bardziej na uzdrowicieli, szpitale, ich brak, świat i ludzi i co? Takie coś nie przyniosłoby kompletnie niczego wartościowego do jego życia prócz wizji nieudolnego dorosłego, który jeszcze, o zgrozo, potrafi znaleźć moment na mendzenie mu. Nie brzmi, jak pakiet marzeń, a Emmelina chciała przecież pokładać jakąś nadzieję w ludziach. Była to dobra lekcja. Musiała mu po prostu uwierzyć.
Była zaskoczona jego kolejnymi słowami. To dziękuję to było zbyt wiele, ale to już nie? Była pod wrażeniem. Nie tylko użycia ogromnych słów. Takich naprawdę porządnego kalibru. Bardziej tego, że biorąc pod uwagę jego dotychczasowe nastawienie zakładała raczej, że zaraz spróbuje od niej uciec albo chociaż ponarzekać dalej. Na to próbowała się mentalnie przygotować, a tu proszę. Świat jest naprawdę miłym miejscem czasami.
- Najlepszą przysługą będzie jeśli w przyszłości zrobisz sobie cokolwiek, czego mam nadzieję unikniesz, przyjdziesz do szpitala. Nawet jeśli będzie to oznaczało spotkanie mnie. A najlepiej unikaj kłopotów, bo takie przypadłości nie biorą się znikąd. Nie ma lepszej odpłaty za pozbieranie kogoś niż wiedza, że ruszył dalej i uszanował czyjąś pracę i swoje życie wybierając coś lepszego. Coś dobrego. Jak mogłeś zauważyć ta nie należała do najłatwiejszych, więc byłoby przykro, gdyby szybko poszła w las - Była poważnym, dorosłym i bardzo spokojnym człowiekiem w tym momencie, więc nie musiała użyć mało uprzejmego zwrotu: nie spierdol sobie życia, kiedy ktoś próbował posklejać jego kawałek do kupy. Zresztą hej, damie tak nie wypadało. I dobrze, bo jej całokształt średnio pasuje do takiej wypowiedzi. Musiałby naprawdę teraz zapierać się, ze pójdzie się zrzucić z najbliższego klifu i nie chce żyć, żeby musiała się aż tak unieść. Potem zaś poszłaby przeprosić własną matulę, że okazała takie niewychowanie i pobrudziła nazwisko brakiem kultury. Zawsze czuła się za mało obyta, a po takim czymś pewnie zapisałaby się na kurs dobrych manier, żeby odkupić swoje winy.
- Z prawdopodobnie bardziej porywających i znaczących dla Ciebie rzeczy to naprawdę chciałabym się dowiedzieć, coś u licha robił, żeś tak skończył. Nie chcę jednak, żebyś robił to w ramach jakiejkolwiek przysługi, czy odpłaty. Naprawdę zależy mi jedynie na tym, byś szanował swoje życie, bo mimo wszystkiego, co się teraz na świecie dzieje masz szansę dożyć lepszego wieku niż jakieś naście, czy dzieścia i zrobić coś wartościowego. Tak więc, jeśli bardzo nie chcesz tego mówić, uszanuję taką decyzję. To Twoja historia, więc tylko ty powinieneś mieć wpływ na to, czy chcesz się nią dzielić - Przede wszystkim bała się, że ta opowieść może wcale nie być oczywista. Bo tak, mógł mieć straszny wypadek - w takim przypadku mogła przynajmniej ochłonąć z obawy, że będzie się ciągle pakował w kłopoty. Trzeba by było to jednak wyjaśnić. Jeśli zaś było to coś gorszego? Wtedy tym bardziej chciałaby wiedzieć, chociażby ze względu na sprawy Zakonu. Nie mówiąc już o tym, że tak naprawdę rzadko się dowiadywała. Nie każdy był chętny by powiedzieć, co mu się stało, gdzie. Ludzie się wstydzą albo boją. Wiele ran powstaje podczas średnio legalnych (bądź wcale) działań. Często winna jest rodzina. Albo po prostu nie chcą, bo to nie jej interes, ona jest tylko pracownikiem. I chociaż rzeczywiście, kiedy zajmuje się ratowaniem to przede wszystkim skupia jest na relacja ona-praca to potem... potem zostaje człowiek. Człowiek pełen opowieści, emocji, historii, przeszłości i potencjalnej przyszłości. Usiąść obok człowieka, kiedy jest się pochłoniętym tym wirem jest trudne, ale bardzo pożądane. Może dlatego tak bardzo preferowałaby opcję, by zechciał. Chyba łatwo było to wyczytać z jej twarzy.
Była zaskoczona jego kolejnymi słowami. To dziękuję to było zbyt wiele, ale to już nie? Była pod wrażeniem. Nie tylko użycia ogromnych słów. Takich naprawdę porządnego kalibru. Bardziej tego, że biorąc pod uwagę jego dotychczasowe nastawienie zakładała raczej, że zaraz spróbuje od niej uciec albo chociaż ponarzekać dalej. Na to próbowała się mentalnie przygotować, a tu proszę. Świat jest naprawdę miłym miejscem czasami.
- Najlepszą przysługą będzie jeśli w przyszłości zrobisz sobie cokolwiek, czego mam nadzieję unikniesz, przyjdziesz do szpitala. Nawet jeśli będzie to oznaczało spotkanie mnie. A najlepiej unikaj kłopotów, bo takie przypadłości nie biorą się znikąd. Nie ma lepszej odpłaty za pozbieranie kogoś niż wiedza, że ruszył dalej i uszanował czyjąś pracę i swoje życie wybierając coś lepszego. Coś dobrego. Jak mogłeś zauważyć ta nie należała do najłatwiejszych, więc byłoby przykro, gdyby szybko poszła w las - Była poważnym, dorosłym i bardzo spokojnym człowiekiem w tym momencie, więc nie musiała użyć mało uprzejmego zwrotu: nie spierdol sobie życia, kiedy ktoś próbował posklejać jego kawałek do kupy. Zresztą hej, damie tak nie wypadało. I dobrze, bo jej całokształt średnio pasuje do takiej wypowiedzi. Musiałby naprawdę teraz zapierać się, ze pójdzie się zrzucić z najbliższego klifu i nie chce żyć, żeby musiała się aż tak unieść. Potem zaś poszłaby przeprosić własną matulę, że okazała takie niewychowanie i pobrudziła nazwisko brakiem kultury. Zawsze czuła się za mało obyta, a po takim czymś pewnie zapisałaby się na kurs dobrych manier, żeby odkupić swoje winy.
- Z prawdopodobnie bardziej porywających i znaczących dla Ciebie rzeczy to naprawdę chciałabym się dowiedzieć, coś u licha robił, żeś tak skończył. Nie chcę jednak, żebyś robił to w ramach jakiejkolwiek przysługi, czy odpłaty. Naprawdę zależy mi jedynie na tym, byś szanował swoje życie, bo mimo wszystkiego, co się teraz na świecie dzieje masz szansę dożyć lepszego wieku niż jakieś naście, czy dzieścia i zrobić coś wartościowego. Tak więc, jeśli bardzo nie chcesz tego mówić, uszanuję taką decyzję. To Twoja historia, więc tylko ty powinieneś mieć wpływ na to, czy chcesz się nią dzielić - Przede wszystkim bała się, że ta opowieść może wcale nie być oczywista. Bo tak, mógł mieć straszny wypadek - w takim przypadku mogła przynajmniej ochłonąć z obawy, że będzie się ciągle pakował w kłopoty. Trzeba by było to jednak wyjaśnić. Jeśli zaś było to coś gorszego? Wtedy tym bardziej chciałaby wiedzieć, chociażby ze względu na sprawy Zakonu. Nie mówiąc już o tym, że tak naprawdę rzadko się dowiadywała. Nie każdy był chętny by powiedzieć, co mu się stało, gdzie. Ludzie się wstydzą albo boją. Wiele ran powstaje podczas średnio legalnych (bądź wcale) działań. Często winna jest rodzina. Albo po prostu nie chcą, bo to nie jej interes, ona jest tylko pracownikiem. I chociaż rzeczywiście, kiedy zajmuje się ratowaniem to przede wszystkim skupia jest na relacja ona-praca to potem... potem zostaje człowiek. Człowiek pełen opowieści, emocji, historii, przeszłości i potencjalnej przyszłości. Usiąść obok człowieka, kiedy jest się pochłoniętym tym wirem jest trudne, ale bardzo pożądane. Może dlatego tak bardzo preferowałaby opcję, by zechciał. Chyba łatwo było to wyczytać z jej twarzy.
- Giotto Nero
Re: Polana
Pon Sty 15, 2018 3:32 pm
Gdyby znała Giotto dobrze, to wiedziałaby, że jeśli coś zadeklaruje, to prędzej czy później to zrobi i że on praktycznie nigdy nie kłamie. Stawia na szczerość ponad wszystko, choć czasami jednak woli po prostu przemilczeń niektóre rzeczy, gdy wie, że jego prawdziwie intencjonalna odpowiedź mogłaby negatywnie wpłynąć na to, co zaplanował. Tak było chociażby z decyzją o opuszczeniu szkoły i rozpoczęciu swojego śledztwa: nikt bezpośrednio go nie pytał jakie ma plany na przyszłość, gdy był jeszcze w szkole, ale gdy dochodziło do tego typu tematów, przeważnie nie udzielał się w rozmowie, mając na uwadze to, że jego postanowienia różnią się od decyzji jego rówieśników. Było to wygodne do pewnego czasu, gdyż pozwalało mu utrzymać aurę tajemniczości i względnego braku zainteresowania jego osobą, w końcu czym może przyświecić taki Giotto, który nic o sobie nie mówi? Niemniej jednak jeśli dochodziło już do sytuacji, w których odpowiedź musiała paść, zawsze była ona szczera. Tak jak teraz.
Perspektywa rozmowy zmieniła się, gdy Emmelinie zaczęły w końcu wychodzić zaklęcia i uratowała mu tym samym życie. Nero potrafił się odwdzięczyć, był osobą honorową, poważną i w dodatku słowną, dlatego takie deklaracje może i nie były u niego częste, ale zawsze były szczere. Od teraz Vance ma w nim swojego druha i gdy tylko będzie potrzebować jego pomocy, on jej udzieli: najprostsza umowa, ale za to arcyskuteczna.
Nie mógł jednak jej zapewnić, że będzie na siebie uważać. Miał w końcu pewne plany i postanowienia, na które nikt nie był w stanie bezpośrednio wpłynąć, dlatego też nie miał zamiaru kłamać, że będzie się oszczędzać.
- Prędzej czy później będę musiał zlekceważyć tą prośbę - odparł spokojnie, jednocześnie informując ją, że do tego nie ma zamiaru się zastosować. Nie po czystej złości, ale poprzez realne zagrożenie.
Być może był młody, niedoświadczony i głupi, ale nie wymagał od siebie zbyt wiele. Świat mu się zawalił już dawno temu, a on sam nigdy nie będzie spać spokojnie z myślą, że gdzieś tam po globie bezkarnie uchodzi komuś zabójstwo jego brata. Ta myśl była budulcem, a jednocześnie drogą na cmentarz, ale on jako osoba, która jego zdaniem nie miała już nic do stracenia, był gotów na najgorsze.
Drugie pytanie było jeszcze trudniejsze, jednakże w tym przypadku nie chodziło o obietnicę, a o wyjawienie prawdy, którą nie dzielił się z nikim. Ostatecznie jednak przekonała go pomocą i intencjami do tego, by mógł powiedzieć, co się tak naprawdę wydarzyło. Jego oddech się wyrównał, a on sam spojrzał na trawę pomiędzy nimi i starał się uspokoić bijące mocno serce.
- Poluję na śmierciożerców - odparł pewnie i szybko, byleby tylko wyrzucić to z siebie jak najszybciej. - To, co przed chwilą miało miejsce, to pamiątka po starciu z jednym z nich sprzed kilku dni - dodał po chwili.
Być może dużo ryzykował, wyznając to wszystko, ale brakowało mu kogoś, z kim mógłby porozmawiać i komu mógł się zwierzyć z czegokolwiek. Z braćmi nie utrzymywał kontaktu, wiedział bowiem, że są na niego wściekli za wyruszenie w samotną podróż; zrozumiał, że uczucie którym darzył Charlotte to było wyłącznie zauroczenie, w końcu gdyby kochał ją tak, jak zapewniał, to postawiłby ją wyżej, niż zemstę; rodzina zaś chyba przywykła już do tego, że Giotto jest wiecznie nieobecny, czy to w szkole, czy to gdzieś indziej i nawet nie próbują go znaleźć. Vance była jedyną osobą, która wyciągnęła do niego rękę i nie oczekiwała niczego w zamian, zainteresowała się nim, nie jego planami.[/color]
Perspektywa rozmowy zmieniła się, gdy Emmelinie zaczęły w końcu wychodzić zaklęcia i uratowała mu tym samym życie. Nero potrafił się odwdzięczyć, był osobą honorową, poważną i w dodatku słowną, dlatego takie deklaracje może i nie były u niego częste, ale zawsze były szczere. Od teraz Vance ma w nim swojego druha i gdy tylko będzie potrzebować jego pomocy, on jej udzieli: najprostsza umowa, ale za to arcyskuteczna.
Nie mógł jednak jej zapewnić, że będzie na siebie uważać. Miał w końcu pewne plany i postanowienia, na które nikt nie był w stanie bezpośrednio wpłynąć, dlatego też nie miał zamiaru kłamać, że będzie się oszczędzać.
- Prędzej czy później będę musiał zlekceważyć tą prośbę - odparł spokojnie, jednocześnie informując ją, że do tego nie ma zamiaru się zastosować. Nie po czystej złości, ale poprzez realne zagrożenie.
Być może był młody, niedoświadczony i głupi, ale nie wymagał od siebie zbyt wiele. Świat mu się zawalił już dawno temu, a on sam nigdy nie będzie spać spokojnie z myślą, że gdzieś tam po globie bezkarnie uchodzi komuś zabójstwo jego brata. Ta myśl była budulcem, a jednocześnie drogą na cmentarz, ale on jako osoba, która jego zdaniem nie miała już nic do stracenia, był gotów na najgorsze.
Drugie pytanie było jeszcze trudniejsze, jednakże w tym przypadku nie chodziło o obietnicę, a o wyjawienie prawdy, którą nie dzielił się z nikim. Ostatecznie jednak przekonała go pomocą i intencjami do tego, by mógł powiedzieć, co się tak naprawdę wydarzyło. Jego oddech się wyrównał, a on sam spojrzał na trawę pomiędzy nimi i starał się uspokoić bijące mocno serce.
- Poluję na śmierciożerców - odparł pewnie i szybko, byleby tylko wyrzucić to z siebie jak najszybciej. - To, co przed chwilą miało miejsce, to pamiątka po starciu z jednym z nich sprzed kilku dni - dodał po chwili.
Być może dużo ryzykował, wyznając to wszystko, ale brakowało mu kogoś, z kim mógłby porozmawiać i komu mógł się zwierzyć z czegokolwiek. Z braćmi nie utrzymywał kontaktu, wiedział bowiem, że są na niego wściekli za wyruszenie w samotną podróż; zrozumiał, że uczucie którym darzył Charlotte to było wyłącznie zauroczenie, w końcu gdyby kochał ją tak, jak zapewniał, to postawiłby ją wyżej, niż zemstę; rodzina zaś chyba przywykła już do tego, że Giotto jest wiecznie nieobecny, czy to w szkole, czy to gdzieś indziej i nawet nie próbują go znaleźć. Vance była jedyną osobą, która wyciągnęła do niego rękę i nie oczekiwała niczego w zamian, zainteresowała się nim, nie jego planami.[/color]
- Emmelina Vance
Re: Polana
Sro Sty 17, 2018 9:31 pm
Jeśli mógł jej zaproponować dbania o własną skórę to niestety dla Emmeliny nie miał nic wartościowego do podarowania. Gdyby miała wybrać cokolwiek, co ma jakieś znaczenie to odpowiedziałaby, że to życie. Wszystko, co się na nie składa jest cudowne i na pewno ma jakąś istotę. Nigdy jednak nie będzie cenniejsze niż ono samo w sobie. Nie można przecież mieć złotych pałaców, jeśli jest się martwym. A może się da? Tylko na co to komu? Bycie duchem i błąkanie się nawet po najpiękniejszych budynkach nigdy nie zastąpi tego, co się miało. Nie znalazłaby nic, co miałoby tak wysoką, unikatową i tylko jednorazową wagę, cenę, zwał jak zwał. Prawdą w sumie będzie, jeśli stwierdzi się, iż tak naprawdę to nie ma ceny, jak jedna z nielicznych rzeczy. Bo jak wiele człowiek oddałby za przeżycie? I czy znalazłaby się kwota wystarczające, gdzie każdy przyznałby śmiało: "tak, tyle właśnie warte jest życie". Nie bądźmy śmieszni, ustalenie takiej uniwersalnej nawet na jakiś czas jest niewykonalne. To nie bułka w sklepie, czy eliksir w aptece. Nie wyceni się tego tak łatwo. Dlatego też ta prośba była bezcenna i tak wyjątkowo ważna dla niej. Szczególnie, kiedy widziała młodego człowieka. Nikt nie powinien swojego życia oddać zbyt łatwo, a już na pewno nie w chwili, kiedy potencjalnie może się dla niego zmienić wszystko. Ma czas, jeśli dobrze pójdzie. Nie chciała, żeby z tak ważnej rzeczy rezygnował, ale niewiele mogła zrobić, prawda? Nie znała całej historii, nie miała o nim zielonego pojęcia, więc jej słowa mogły jedynie sprowokować go do wybuchu złości i wywołać poczucie, że nikt go nie rozumie. Musiała je przemyśleć. Powinny być jakoś szczególniej dobrane, skoro ktoś właśnie powiedział, że nie będzie unikał pakowania się w kłopoty. I tak, można by było rzec "pójdzie pobroić i wróci", tyle że przed chwilą wypluwał sobie płuca i nijak taka sytuacja się ma do "brojenia", które brzmi niewinnie. To nie rozbite kolano, czy głowa, bo poturbował się człowiek w bijatyce o dziewczynę, czy proste zaklęcie z Klubu Pojedynków.
- Nie masz mi więc nic do zaoferowania - Tyle w temacie. Nie miała zamiaru go walić po głowie, że nie powinien tak mówić. Po prostu powiedziała prawdę - interesowała ją tylko jedna rzecz, a na nią jego nie stać, więc pal licho, nie ma o czym rozmawiać już. Musiał przeżyć ten i tyle. I pewnie wszystko tak by się skończyło. Uśmiechnęłaby się do niego porozumiewawczo i powiedziała, żeby uważał na siebie i powędrowała w swoją stronę, ale cóż, świat lubi zaskakiwać, a jego następne słowa potwierdziły coś, czego słyszeć raczej nie chciała. To znaczy - chciała, bo powinna to wiedzieć, nie chciała - bo tak być nie powinno. Nie tak to wszystko winno działać. Jeszcze gorzej, że cisnęło się na usta, by po prostu na niego nakrzyczeć. Teraz zdecydowanie chciała mu matkować, bo co innego? Tyle, że nie tak to działa. Wzięła więc głęboki oddech, a może i dwa, kto wie. Musiała poskładać to pierw w swojej głowie. Nie kłamałby. Nie miał powodu, nikt nie opowiadałby takich bajek w takim czasie. Nie byłoby w tym nic zabawnego i nic potrzebnego. Zresztą mógł jej nie mówić nic, prawda? Tym razem więc nie miała żadnego powodu, by mu nie wierzyć. Miała natomiast plus milion do tego, by się martwić.
- Hmm... to znaczy, że potrafisz czarować zdecydowanie lepiej niż ja skoro udało Ci się w takim stanie człapać kilka dni - Chciała zacząć w nieinwazyjny sposób. Nie rzucać się, nie wymuszać poczucia, że zrobił coś durnego. W końcu skoro to robi to istnieje jakiś powód. Jest jakaś opowieść. Nie można jej jednak wyrwać, nie ma w życiu tak łatwo. Człowiek to nie książka, żeby móc po prostu otwierać odpowiednie strony, bo go zrozumieć. Pogodzona z tą myślą chciała, żeby przede wszystkim czuł, że nie musi mówić niczego, a równocześnie by wiedziała, że może powiedzieć wszystko, bo nie zamierza tego osądzać jednoznacznie po kilku zdaniach.
- Znałeś go? Albo ją - To chyba ważniejsze z pytań. Jeśli to był ktoś bliski to takie coś odbija się w człowieku bardziej. Jeśli nie to może przy okazji powie, jak spotkał, kogo, czy domyśla się, czy widział kto to. Albo powie, że nie wie nic. To najgorsza opcja, ale przecież nie chodziło jej o to, by prowadzić teraz przesłuchanie. Wolała raczej popatrzeć na to od ludzkiej strony. Darzenie uczuciem kogoś takiego mogło zniszczyć wiele w młodej głowie. Zresztą, czy tylko w młodej? Nikt nie godziłby się łatwo na to, by jego bliski robił mu coś takiego. Nawet jeśli stał się znienawidzonym to jednak był znanym. A przypadkowy człowiek? Kim jest? Dlaczego akurat Giotto?
A może to Giotto znalazł kogoś?
- A tak poza tym to nie była pamiątka. To znak ostrzegawczy. Prawdopodobnie martwy byłbyś po tamtej sytuacji większym problemem, bo wszyscy wiedzieliby o niej albo nikt nie bierze Cię na poważnie. Co nie zmienia faktu, że szansa, iż dostaniesz następny jest mało prawdopodobna - Trupy to ślady. Żaden z nich pożytek jeśli nie są konieczne. W tej chwili wywołałoby to natychmiastową reakcję, a to oznacza, że z jakiegoś powodu nie chcą być szukani. Nie chcą spotkania oko w oko, więc albo Giotto został napotkany przypadkiem na drodze kogoś albo to Giotto wszedł gdzieś nieproszony. Albo to czysty zbieg momentów i ludzi. Wniosek jest więc jeden - nie chcieli zabić go wtedy albo jest jakimś cudem. Emmelina jednak z całą swoją wiarą w cuda nie była też durna. Miała raczej przekonanie, że jeśli miałby być martwy to już by był i tyle. Albo przynajmniej bardziej uszkodzony, jeśli ktoś próbowałby go wykończyć i raczej znalazłaby go w gorszym stanie albo wcale.
Miała wiele pytań do niego, wcześniejsze jednak, tak naprawdę o tożsamość, chociaż nie wyrażone w prost miało jako jedyne znaczenie kluczowe. Był człowiekiem. Przede wszystkim nim, czy tego chce, czy nie.
- Nie masz mi więc nic do zaoferowania - Tyle w temacie. Nie miała zamiaru go walić po głowie, że nie powinien tak mówić. Po prostu powiedziała prawdę - interesowała ją tylko jedna rzecz, a na nią jego nie stać, więc pal licho, nie ma o czym rozmawiać już. Musiał przeżyć ten i tyle. I pewnie wszystko tak by się skończyło. Uśmiechnęłaby się do niego porozumiewawczo i powiedziała, żeby uważał na siebie i powędrowała w swoją stronę, ale cóż, świat lubi zaskakiwać, a jego następne słowa potwierdziły coś, czego słyszeć raczej nie chciała. To znaczy - chciała, bo powinna to wiedzieć, nie chciała - bo tak być nie powinno. Nie tak to wszystko winno działać. Jeszcze gorzej, że cisnęło się na usta, by po prostu na niego nakrzyczeć. Teraz zdecydowanie chciała mu matkować, bo co innego? Tyle, że nie tak to działa. Wzięła więc głęboki oddech, a może i dwa, kto wie. Musiała poskładać to pierw w swojej głowie. Nie kłamałby. Nie miał powodu, nikt nie opowiadałby takich bajek w takim czasie. Nie byłoby w tym nic zabawnego i nic potrzebnego. Zresztą mógł jej nie mówić nic, prawda? Tym razem więc nie miała żadnego powodu, by mu nie wierzyć. Miała natomiast plus milion do tego, by się martwić.
- Hmm... to znaczy, że potrafisz czarować zdecydowanie lepiej niż ja skoro udało Ci się w takim stanie człapać kilka dni - Chciała zacząć w nieinwazyjny sposób. Nie rzucać się, nie wymuszać poczucia, że zrobił coś durnego. W końcu skoro to robi to istnieje jakiś powód. Jest jakaś opowieść. Nie można jej jednak wyrwać, nie ma w życiu tak łatwo. Człowiek to nie książka, żeby móc po prostu otwierać odpowiednie strony, bo go zrozumieć. Pogodzona z tą myślą chciała, żeby przede wszystkim czuł, że nie musi mówić niczego, a równocześnie by wiedziała, że może powiedzieć wszystko, bo nie zamierza tego osądzać jednoznacznie po kilku zdaniach.
- Znałeś go? Albo ją - To chyba ważniejsze z pytań. Jeśli to był ktoś bliski to takie coś odbija się w człowieku bardziej. Jeśli nie to może przy okazji powie, jak spotkał, kogo, czy domyśla się, czy widział kto to. Albo powie, że nie wie nic. To najgorsza opcja, ale przecież nie chodziło jej o to, by prowadzić teraz przesłuchanie. Wolała raczej popatrzeć na to od ludzkiej strony. Darzenie uczuciem kogoś takiego mogło zniszczyć wiele w młodej głowie. Zresztą, czy tylko w młodej? Nikt nie godziłby się łatwo na to, by jego bliski robił mu coś takiego. Nawet jeśli stał się znienawidzonym to jednak był znanym. A przypadkowy człowiek? Kim jest? Dlaczego akurat Giotto?
A może to Giotto znalazł kogoś?
- A tak poza tym to nie była pamiątka. To znak ostrzegawczy. Prawdopodobnie martwy byłbyś po tamtej sytuacji większym problemem, bo wszyscy wiedzieliby o niej albo nikt nie bierze Cię na poważnie. Co nie zmienia faktu, że szansa, iż dostaniesz następny jest mało prawdopodobna - Trupy to ślady. Żaden z nich pożytek jeśli nie są konieczne. W tej chwili wywołałoby to natychmiastową reakcję, a to oznacza, że z jakiegoś powodu nie chcą być szukani. Nie chcą spotkania oko w oko, więc albo Giotto został napotkany przypadkiem na drodze kogoś albo to Giotto wszedł gdzieś nieproszony. Albo to czysty zbieg momentów i ludzi. Wniosek jest więc jeden - nie chcieli zabić go wtedy albo jest jakimś cudem. Emmelina jednak z całą swoją wiarą w cuda nie była też durna. Miała raczej przekonanie, że jeśli miałby być martwy to już by był i tyle. Albo przynajmniej bardziej uszkodzony, jeśli ktoś próbowałby go wykończyć i raczej znalazłaby go w gorszym stanie albo wcale.
Miała wiele pytań do niego, wcześniejsze jednak, tak naprawdę o tożsamość, chociaż nie wyrażone w prost miało jako jedyne znaczenie kluczowe. Był człowiekiem. Przede wszystkim nim, czy tego chce, czy nie.
- Giotto Nero
Re: Polana
Nie Sty 28, 2018 11:10 pm
Widział po niej, że nie była zbyt zachwycona jego odpowiedziami, ale przynajmniej był szczery sam ze sobą i z nią. Wyznawał zasadę prawdy absolutnej, tak jak również sprawiedliwości: żadnych drugich szans, żadnych dróg na skróty, tylko czysta prawda, a jeśli nie masz odwagi tego wyjawić, po prostu nic nie mów. On sam był uczulony na kłamstwa i starał się ich wystrzegać, bowiem w przeszłości mocno go zraniły. Teraz jednak kij miał dwa końce - był szczery ze sobą, ale również opowiedział Emmelinie jako pierwszej o swoich wzlotach i upadkach sprzed kilku dni. Było to o tyle dziwne, że zrobił to po raz pierwszy, nawet jego kuzyni nie mieli pojęcia o tym, co Giotto teraz robi. Wiedzieli tylko po co, ale w jakim stanie się znajdował, czy też gdzie jest chociażby, to bez sensu było ich o to pytać. Tymczasem Vance wykazała się nie tylko ciepłem ale również wyrozumiałością, która pomimo wstępnej reakcji, mogła zostać ukazana. Widział bowiem jak kobieta wzdrygnęła na jego słowa o ludziach Czarnego Pana.
Pierwsze jej stwierdzenie zlekceważył, bowiem dla niego nie było to nic nadzwyczajnego. Przywykł do faktu, że jest bardzo utalentowanym czarodziejem i radzi sobie we wszystkim dużo lepiej, niż nawet dorośli magowie. Nie potrzebował zatem pochlebstw ani zapewniania go, że atmosfera będzie przyjazna. Poza tym, dodając do tego wszystkiego nieco samodyscypliny i upartości, dało się zrobić dużo więcej, aniżeli ze śladowymi ilościami motywacji. Nic więc dziwnego, że dał radę pociągnąć kilka dni w takim stanie.
Westchnął lekko, gdy już jego oddech się wyrównał i spojrzał przed siebie, prostując jedną nogę.
- Nie - odparł lakonicznie, aczkolwiek więcej słów nie trzeba było dopowiadać.
Historia była jednak nieco inna i Emmelina nie zdaje sobie z tego sprawy. To nie był znak ostrzegawczy, to była ucieczka. Giotto pokonał śmierciożercę, z którym się mierzył w lesie i oberwał tylko dlatego, że uznał walkę za praktycznie zakończoną. To pozwoliło słudze ciemności wykorzystać sytuację i uciec, powodując ogromny pożar w lesie w Dolinie Godryka. Jak widać, z początku "podziwiająca" uzdrowicielka, była teraz już sceptycznie nastawiona co do jego możliwości. Fakt, szesnastolatek bijący doświadczonego czarnoksiężnika? Trochę nierealne, ale jednak. Giotto nie był chodzącym schematem, on łamał to wszystko i dlatego wygrał, ponieważ nie myślał o tym, co śmierciożerca zrobi mu, tylko o tym ile musiał sam poświęcić, by w ogóle do niego dotrzeć. Motywacja była kluczem do samodyscypliny, z kolei samodyscyplina była kluczem do posiadania ogromnych umiejętności. On to wszystko miał i dlatego wygrał.
- To była ucieczka - odparł chłodno zachrypniętym głosem. - Wygrałem starcie, ale... zlekceważyłem go, a on to wykorzystał - dodał, ale przyszło mu to z trudem i słychać było pewien rodzaj gniewu, gdyż był to błąd debiutanta, na który on nie powinien sobie pozwalać.
- Mój stan to efekt pożaru w lesie, który wywołał, a nie jego zaklęć. Od nich potrafiłem się obronić - zakończył wypowiedź i dalej nie zdradzał już więcej szczegółów.
Owszem, samo starcie ze śmierciożercą było trudne i tak naprawdę nie pokonał nikogo istotnego, ot zwykłego czarnoksiężnika. Ale musiał ją wyprowadzić z błędu, jakoby było to litościwe zagranie ze strony "tych złych". On nie przegrał walki, dlatego będzie prostować każdego, kto będzie twierdził inaczej. Zbyt dumny jest na to, by postrzegać to jako swego rodzaju blamaż. Z resztą, jak inaczej nazwać doprowadzenie do desperackiej ucieczki wywołując pożar w lesie, jak nie właśnie wygraną?
- Z resztą... - przekręcił głowę w bok. - Co ty o nich wiesz? Większość z nich to tchórze, zadający ciosy w plecy, a mocni są tylko w grupie - rzekł wyraźnie zirytowany.
Być może miał trochę mylne wrażenie i nie doceniał części reprezentantów drużyny Voldemorta, ale jak dotąd nie spotkał nikogo aż tak potężnego, kogo należałoby się obawiać. Z resztą, strach nie był domeną Giotto, on się nie bał niczego i był pewien swoich umiejętności, a także słów. Dlatego właśnie padła tak odważna deklaracja z jego ust.
- A jeśli dotąd nie brali mnie na poważnie, to teraz zaczną. Wystarczy, że zobaczą co zrobiłem z tamtym śmieciem - chrząknął już dużo spokojniejszy i spojrzał na nią, prezentując swój standardowy, chłodny wzrok, który w szkole deprymował wiele osób.
Pierwsze jej stwierdzenie zlekceważył, bowiem dla niego nie było to nic nadzwyczajnego. Przywykł do faktu, że jest bardzo utalentowanym czarodziejem i radzi sobie we wszystkim dużo lepiej, niż nawet dorośli magowie. Nie potrzebował zatem pochlebstw ani zapewniania go, że atmosfera będzie przyjazna. Poza tym, dodając do tego wszystkiego nieco samodyscypliny i upartości, dało się zrobić dużo więcej, aniżeli ze śladowymi ilościami motywacji. Nic więc dziwnego, że dał radę pociągnąć kilka dni w takim stanie.
Westchnął lekko, gdy już jego oddech się wyrównał i spojrzał przed siebie, prostując jedną nogę.
- Nie - odparł lakonicznie, aczkolwiek więcej słów nie trzeba było dopowiadać.
Historia była jednak nieco inna i Emmelina nie zdaje sobie z tego sprawy. To nie był znak ostrzegawczy, to była ucieczka. Giotto pokonał śmierciożercę, z którym się mierzył w lesie i oberwał tylko dlatego, że uznał walkę za praktycznie zakończoną. To pozwoliło słudze ciemności wykorzystać sytuację i uciec, powodując ogromny pożar w lesie w Dolinie Godryka. Jak widać, z początku "podziwiająca" uzdrowicielka, była teraz już sceptycznie nastawiona co do jego możliwości. Fakt, szesnastolatek bijący doświadczonego czarnoksiężnika? Trochę nierealne, ale jednak. Giotto nie był chodzącym schematem, on łamał to wszystko i dlatego wygrał, ponieważ nie myślał o tym, co śmierciożerca zrobi mu, tylko o tym ile musiał sam poświęcić, by w ogóle do niego dotrzeć. Motywacja była kluczem do samodyscypliny, z kolei samodyscyplina była kluczem do posiadania ogromnych umiejętności. On to wszystko miał i dlatego wygrał.
- To była ucieczka - odparł chłodno zachrypniętym głosem. - Wygrałem starcie, ale... zlekceważyłem go, a on to wykorzystał - dodał, ale przyszło mu to z trudem i słychać było pewien rodzaj gniewu, gdyż był to błąd debiutanta, na który on nie powinien sobie pozwalać.
- Mój stan to efekt pożaru w lesie, który wywołał, a nie jego zaklęć. Od nich potrafiłem się obronić - zakończył wypowiedź i dalej nie zdradzał już więcej szczegółów.
Owszem, samo starcie ze śmierciożercą było trudne i tak naprawdę nie pokonał nikogo istotnego, ot zwykłego czarnoksiężnika. Ale musiał ją wyprowadzić z błędu, jakoby było to litościwe zagranie ze strony "tych złych". On nie przegrał walki, dlatego będzie prostować każdego, kto będzie twierdził inaczej. Zbyt dumny jest na to, by postrzegać to jako swego rodzaju blamaż. Z resztą, jak inaczej nazwać doprowadzenie do desperackiej ucieczki wywołując pożar w lesie, jak nie właśnie wygraną?
- Z resztą... - przekręcił głowę w bok. - Co ty o nich wiesz? Większość z nich to tchórze, zadający ciosy w plecy, a mocni są tylko w grupie - rzekł wyraźnie zirytowany.
Być może miał trochę mylne wrażenie i nie doceniał części reprezentantów drużyny Voldemorta, ale jak dotąd nie spotkał nikogo aż tak potężnego, kogo należałoby się obawiać. Z resztą, strach nie był domeną Giotto, on się nie bał niczego i był pewien swoich umiejętności, a także słów. Dlatego właśnie padła tak odważna deklaracja z jego ust.
- A jeśli dotąd nie brali mnie na poważnie, to teraz zaczną. Wystarczy, że zobaczą co zrobiłem z tamtym śmieciem - chrząknął już dużo spokojniejszy i spojrzał na nią, prezentując swój standardowy, chłodny wzrok, który w szkole deprymował wiele osób.
- Emmelina Vance
Re: Polana
Sro Sty 31, 2018 7:53 pm
Pochlebstwa, czy słowa nigdy tak naprawdę nie są dla drugiego człowieka. Ostatecznie wykorzystuje się je tylko po to, by samolubnie ochronić się przed niepożądaną reakcją drugiej strony. Nie żeby Emmelina mogłaby to przyznać. Po prostu całe życie uczyła się, jak wypada reagować. Plus mówienie miłych rzeczy zawsze wydawało się jej czymś słusznym i najprościej w świecie miłym. Bo nawet jeśli ktoś nie wierzy w pochlebstwo, czy nie jest mu w ogóle potrzebne, by podnieść go na duchu to przynajmniej osoba wypowiadająca mogła mieć z tyłu głowy świadomość, że nie dorzuciła się przynajmniej do wykopywanie czyjegoś dołka. Tak zwane: nawet jeśli nikomu nie daje nic miłe słowo to przynajmniej niczego nie odbiera i nikomu nie uwłacza. A to już coś dla takiej istotki jak Vance. Świadomość, że nikomu nie spieprzyło się w w jakimś kawałku życia? Lepsze to niż nic.
Ponownie starała się za bardzo nie wiercić i nie robić żadnych min. Chodziło przecież o to, by po prostu mówił do niej. Nie ma innego sposobu na to, by mogła zrozumieć i posiąść chociaż jedną dziesiątą tego, co on wie. Nie chciała też, żeby jej nastawienie negatywne do tego, by dzieciak się mierzył z czymkolwiek w swoim życiu oddziaływało na niego. Jej wizja świata nie powinna mieć wpływu na to, co mu powie. To znaczy, nie żeby nie miała mu powiedzieć, ale po prostu nie chciała, by czuł się atakowany. To Emmelina nie może się teraz pogodzić z faktem, że dzieciaki biegają za złem, więc coś poszło w ich robocie nie tak. W końcu to dorośli musieli coś popsuć, że nagle świat się tak obrzydliwie wywrócił, co by jakiś młodzieniec zamiast biegać za dziewczyną - biegał za potencjalnym zabójcą. Chociaż on przekonany jest przecież, że to nic takiego. Musiał sobie poradzić, bo to właśnie robi, prawda? Tyle, że Emmelinie wcale to nie podchodzi. Nie w taki sposób. Samotnie szukający sprawiedliwości są jeszcze bardziej narażeni na niebezpieczeństwo. A nie mogła mu pozwolić tak po prostu pójść w świat i dać się zabić.
- Proszę Cię, za kogo ty mnie uważasz? Kto, jak kto, ale ja mogę powiedzieć, że widziałam efekty ich roboty. Nie wiem, czy zauważyłeś, ale dla pewności: ratuję ludzi. I wiem, jak trudno pewnych uratować i że tych bez akcji pracy serca już się nie da. Dla Ciebie są słabi, ale nie widzisz perspektywy. Po pierwsze grupa daje siłę. Przewaga liczebna to jedna z rzeczy, która pozwala im przetrwać, a której i Tobie i jemu zabrakło w tamtej chwili. Wynika to z faktu, że nie mają szacunku do ludzkiego życia, a jednocześnie bardzo dbają o swoje tyłki - są rozsądni, że nie wystawiają się bezmyślnie na samotne akcje. Czego ty ewidentnie nie zrobiłeś. Ty uważasz, że zadanie ciosu w plecy to żałosna zagrywka. Dla nich to wydajne wyeliminowanie problemu. I jakkolwiek nie jest to straszne mają rację. Ich siłą jest to, że porzucili reguły. Ty próbujesz grać na jakiś zasadach. Tyle, że oni tego nie zrobią. Nie będą na Twoje życzenie pojawiać się pojedynczo,
byś mógł im grzecznie dowalić. Będą palić, niszczyć, krzywdzić. Jeśli nie będą mogli wyeliminować Ciebie to pozbędą się Twoich rodziców, braci, siostry, dziewczyny obecnej, czy przeszłej, sąsiadki, czy pani w pobliskim sklepie. Młodość ma swoje prawa, możesz wierzyć w tym momencie, że walka rozgrywa się między Tobą, a resztą świata. Tyle, że tak nie jest. Nie możesz nie doceniać przeciwnika, bo potem tak się to kończy. Tyle, że po następnym pożarze i zgrywaniu bohatera znajdzie Cię ktoś i po prostu spakuje do czarnego worka i zwróci rodzinie. Co więcej są na tym świecie ludzie odpowiedzialni za Twoje szczęście i bezpieczeństwo. Wszyscy dorosli powinni się do tego poczuwać. To jeszcze nie powinna być Twoja walka. Mógłbyś chcieć, by brali Cię na poważnie, ale nie będą. Bo w przeciwieństwie do nich jesteś ty jeden sam na ich grupę. Ty jeden sam, który przeceniasz swoje zdolności i jakkolwiek nie byłyby one ogromne nie jesteś wszechmocny i nigdy nie będziesz, a przede wszystkim jesteś śmiertelny.
Także jeśli przyjdzie Ci jeszcze kiedyś wpaść na takie genialne pomysły to albo idź do Munga na oddział zamknięty leczyć zapędy ciągnące Cię do śmierci albo napisz do mnie, że coś wiesz. Nie jesteś samotną wyspą, by nie móc chcieć pomocy. Co więcej możesz porozmawiać z bliskim. Nikt nie twierdzi, że nie masz swoich powodów, by robić to, co robisz. Że nie masz planu, czy siły. Nie da się jednak ukryć, że nie będziesz Mesjaszem tego wieku. Nie sam. To tak nie działa. A ja mogę pomóc, czy w to wierzysz, czy nie.
Sądzę, że Twoje rodzeństwo również. Co więcej sądzę, że ono jako pierwsze powinno wysłuchać Twojej historii. I przede wszystkim - daj sobie czas, by kiedyś stać się tym dorosłym, który będzie odpowiedzialny za młodszych. Jeśli tego nie zrobisz to może w życiu ominąć Cię coś, o czym nawet nie pomyślałeś, a tak naprawdę pragnąłbyś z całego serca, gdybyś tylko mógł to wiedzieć wcześniej - Emmelina w życiu nie wypowiedziała tak wielu słów. Mimo wszystko ton jej głosu był życzliwy, można by rzecz spokojny i typowo matczyny. Nie mogła jednak pozwolić mu po prostu odejść od tak i przyzwolić na samowolkę w atakowaniu innych, czy tropieniu. A jeśli miał to robić to wolała, by robił to z kimkolwiek. Miała cichą nadzieję, że jeśli nie wybije mu tego pomysłu z głowy to przynajmniej wysłucha kogokolwiek, kto udzieli mu wsparcia i w razie potrzeby zamknie go w piwnicy i posprząta burdel za niego. Byleby nie pozwolił się zabić. Nie tak szybko. Bo jak to tak? Umierać kiedy nie zdążyło się poznać życia? Nie takiego świata chciała. I nie da przyzwolenia na takie coś.
- A jeśli dalej zamierzasz lekceważyć prośbę o szacunek do życia to chociaż miej tyle przyzwoitości, by dać znać, gdzie w najbliższym czasie chcesz prosić się o śmierć. Obiecuję, że nie pojawię się, by Cię powstrzymać, jeśli nie będzie to narażało nikogo innego prócz Ciebie, tylko pomóc. Masz moje słowo - No bo co więcej? Prócz towarzyszenia nie mogła nic. Chyba, że dzięki któremukolwiek z tych słów dał szansę wizji, iż nie ma się dać zabić tak łatwo. Ona jednak wątpiła w to bardzo. Ten typ charakteru niełatwo rezygnuje, więc jedna rozmowa pewnie wiele nie zmieniła.
- Poza tym, możesz się odezwać i bez kryzysowych planów. Tak po prostu, by dac znać, że jeszcze żyjesz - Dodała jeszcze na wszelki wypadek, co by nie sądził, że ona jest tylko lekarzem na wezwanie, jeśli coś pójdzie nie tak. Nie o to chodziło.
Liczyła przecież na krztę zaufania do niej jako człowieka.
Tak niewiele, a okazuje się, że aż nad to.
Ponownie starała się za bardzo nie wiercić i nie robić żadnych min. Chodziło przecież o to, by po prostu mówił do niej. Nie ma innego sposobu na to, by mogła zrozumieć i posiąść chociaż jedną dziesiątą tego, co on wie. Nie chciała też, żeby jej nastawienie negatywne do tego, by dzieciak się mierzył z czymkolwiek w swoim życiu oddziaływało na niego. Jej wizja świata nie powinna mieć wpływu na to, co mu powie. To znaczy, nie żeby nie miała mu powiedzieć, ale po prostu nie chciała, by czuł się atakowany. To Emmelina nie może się teraz pogodzić z faktem, że dzieciaki biegają za złem, więc coś poszło w ich robocie nie tak. W końcu to dorośli musieli coś popsuć, że nagle świat się tak obrzydliwie wywrócił, co by jakiś młodzieniec zamiast biegać za dziewczyną - biegał za potencjalnym zabójcą. Chociaż on przekonany jest przecież, że to nic takiego. Musiał sobie poradzić, bo to właśnie robi, prawda? Tyle, że Emmelinie wcale to nie podchodzi. Nie w taki sposób. Samotnie szukający sprawiedliwości są jeszcze bardziej narażeni na niebezpieczeństwo. A nie mogła mu pozwolić tak po prostu pójść w świat i dać się zabić.
- Proszę Cię, za kogo ty mnie uważasz? Kto, jak kto, ale ja mogę powiedzieć, że widziałam efekty ich roboty. Nie wiem, czy zauważyłeś, ale dla pewności: ratuję ludzi. I wiem, jak trudno pewnych uratować i że tych bez akcji pracy serca już się nie da. Dla Ciebie są słabi, ale nie widzisz perspektywy. Po pierwsze grupa daje siłę. Przewaga liczebna to jedna z rzeczy, która pozwala im przetrwać, a której i Tobie i jemu zabrakło w tamtej chwili. Wynika to z faktu, że nie mają szacunku do ludzkiego życia, a jednocześnie bardzo dbają o swoje tyłki - są rozsądni, że nie wystawiają się bezmyślnie na samotne akcje. Czego ty ewidentnie nie zrobiłeś. Ty uważasz, że zadanie ciosu w plecy to żałosna zagrywka. Dla nich to wydajne wyeliminowanie problemu. I jakkolwiek nie jest to straszne mają rację. Ich siłą jest to, że porzucili reguły. Ty próbujesz grać na jakiś zasadach. Tyle, że oni tego nie zrobią. Nie będą na Twoje życzenie pojawiać się pojedynczo,
byś mógł im grzecznie dowalić. Będą palić, niszczyć, krzywdzić. Jeśli nie będą mogli wyeliminować Ciebie to pozbędą się Twoich rodziców, braci, siostry, dziewczyny obecnej, czy przeszłej, sąsiadki, czy pani w pobliskim sklepie. Młodość ma swoje prawa, możesz wierzyć w tym momencie, że walka rozgrywa się między Tobą, a resztą świata. Tyle, że tak nie jest. Nie możesz nie doceniać przeciwnika, bo potem tak się to kończy. Tyle, że po następnym pożarze i zgrywaniu bohatera znajdzie Cię ktoś i po prostu spakuje do czarnego worka i zwróci rodzinie. Co więcej są na tym świecie ludzie odpowiedzialni za Twoje szczęście i bezpieczeństwo. Wszyscy dorosli powinni się do tego poczuwać. To jeszcze nie powinna być Twoja walka. Mógłbyś chcieć, by brali Cię na poważnie, ale nie będą. Bo w przeciwieństwie do nich jesteś ty jeden sam na ich grupę. Ty jeden sam, który przeceniasz swoje zdolności i jakkolwiek nie byłyby one ogromne nie jesteś wszechmocny i nigdy nie będziesz, a przede wszystkim jesteś śmiertelny.
Także jeśli przyjdzie Ci jeszcze kiedyś wpaść na takie genialne pomysły to albo idź do Munga na oddział zamknięty leczyć zapędy ciągnące Cię do śmierci albo napisz do mnie, że coś wiesz. Nie jesteś samotną wyspą, by nie móc chcieć pomocy. Co więcej możesz porozmawiać z bliskim. Nikt nie twierdzi, że nie masz swoich powodów, by robić to, co robisz. Że nie masz planu, czy siły. Nie da się jednak ukryć, że nie będziesz Mesjaszem tego wieku. Nie sam. To tak nie działa. A ja mogę pomóc, czy w to wierzysz, czy nie.
Sądzę, że Twoje rodzeństwo również. Co więcej sądzę, że ono jako pierwsze powinno wysłuchać Twojej historii. I przede wszystkim - daj sobie czas, by kiedyś stać się tym dorosłym, który będzie odpowiedzialny za młodszych. Jeśli tego nie zrobisz to może w życiu ominąć Cię coś, o czym nawet nie pomyślałeś, a tak naprawdę pragnąłbyś z całego serca, gdybyś tylko mógł to wiedzieć wcześniej - Emmelina w życiu nie wypowiedziała tak wielu słów. Mimo wszystko ton jej głosu był życzliwy, można by rzecz spokojny i typowo matczyny. Nie mogła jednak pozwolić mu po prostu odejść od tak i przyzwolić na samowolkę w atakowaniu innych, czy tropieniu. A jeśli miał to robić to wolała, by robił to z kimkolwiek. Miała cichą nadzieję, że jeśli nie wybije mu tego pomysłu z głowy to przynajmniej wysłucha kogokolwiek, kto udzieli mu wsparcia i w razie potrzeby zamknie go w piwnicy i posprząta burdel za niego. Byleby nie pozwolił się zabić. Nie tak szybko. Bo jak to tak? Umierać kiedy nie zdążyło się poznać życia? Nie takiego świata chciała. I nie da przyzwolenia na takie coś.
- A jeśli dalej zamierzasz lekceważyć prośbę o szacunek do życia to chociaż miej tyle przyzwoitości, by dać znać, gdzie w najbliższym czasie chcesz prosić się o śmierć. Obiecuję, że nie pojawię się, by Cię powstrzymać, jeśli nie będzie to narażało nikogo innego prócz Ciebie, tylko pomóc. Masz moje słowo - No bo co więcej? Prócz towarzyszenia nie mogła nic. Chyba, że dzięki któremukolwiek z tych słów dał szansę wizji, iż nie ma się dać zabić tak łatwo. Ona jednak wątpiła w to bardzo. Ten typ charakteru niełatwo rezygnuje, więc jedna rozmowa pewnie wiele nie zmieniła.
- Poza tym, możesz się odezwać i bez kryzysowych planów. Tak po prostu, by dac znać, że jeszcze żyjesz - Dodała jeszcze na wszelki wypadek, co by nie sądził, że ona jest tylko lekarzem na wezwanie, jeśli coś pójdzie nie tak. Nie o to chodziło.
Liczyła przecież na krztę zaufania do niej jako człowieka.
Tak niewiele, a okazuje się, że aż nad to.
- Giotto Nero
Re: Polana
Czw Lut 01, 2018 2:59 pm
Matkowanie mu w tym przypadku nie było dobrym rozwiązaniem. Emmelina mogła mieć Giotto za jakiegoś małego szczyla, który tak naprawdę nie wie, z czym się mierzy, jednakże było to mylne stwierdzenie i on sam nie miał zamiaru słuchać się kogokolwiek w kwestii swojego podejścia do sprawy walki ze Śmierciożercami. Mogła twierdzić, że jest za młody, że jeszcze wiele przed nim, że posiada jakiś kręgosłup moralny i przez to jest bardziej podatny na atak, a w dodatku jest honorowy i nie zada nigdy ciosu w plecy. Myliła się. Nero kreował się na osobę wyznającą jakieś zasady, ale w przypadku walki z ludźmi Voldemorta miał tylko jedną zasadę: "no children".
Umysł Giotto był już do tego stopnia spaczony, że był w stanie przekroczyć pewne granice - tortury, stosowanie zaklęć niewybaczalnych, szantaż; chłopak był zdolny do wszystkiego. Vance nie miała prawa o tym wiedzieć, bowiem nie miała pojęcia jak bardzo śmierć brata Giotto odbiła się na nim samym i jak bardzo nienawiść do egzekutorów jest zakorzeniona w ślizgonie. Od tego nie było już odwrotu; wraz z rozpoczęciem swojej podróży, porzucił dotychczasowe kodeksy i całą moralność, chcąc raz na zawsze doprowadzić do tego, że jego brat zostanie w końcu pomszczony. Brutalne, smutne ale i prawdziwe, a co najgorsze - uzasadnione.
Słuchał jej uważnie, bo choć w części się z nią nie zgadzał, to jednak padło kilka słów, które zrobiły na nim wrażenie. Widać było, że Emmelina nie jest obojętna sprawie konfliktu między dobrem a złem i że wyraźnie opowiada się za tą pierwszą stroną. Nie zrobiło na nim wrażenia to, jak ostrzegała go przed potencjalnymi konsekwencjami tego trybu walki. Dopiero gdy zaoferowała mu swoją pomoc, uniósł lekko brwi w geście zdziwienia, bowiem była pierwszą osobą, która tak otwarcie przyznała się do tego, że może mu pomóc. To dało mu do myślenia.
Gniew jednak w nim narastał cały czas, bo był to dla niego trudny temat. Czarę goryczy przelało zdanie o tym, że śmierciożercy mogliby skrzywdzić jego bliskich. Nero opuścił głowę i westchnął lekko, starając się opanować emocje.
- Już to zrobili - rzekł oschle. - Zabili mi brata, dlatego nie wierzę w to, że trzymając się z daleka, będziemy bezpieczni. Nie zamierzam czekać na cios, sam zacznę je wyprowadzać - dodał prezentując swoje prawdziwe intencje. Owszem, z tyłu głowy miał gdzieś to, że słudzy ciemności mogliby zranić jego bliskich: Enzo, Dante, Drake, Charlotte czy rodziców, ale z drugiej strony miał też inną perspektywę - jego rodzony brat już został skasowany, a dotychczas przecież rodzina Nero nie brała w tym udziału. Konflikt poszedł za daleko, by teraz można było patrzeć na to z perspektywy widza. On obrał pewną drogę i był świadom konsekwencji, wszystkich.
- Dorośli? - spytał, unosząc brwi. - Wojna to nic innego jak interesy, każdy dba o swoje. Obrona innych to najmniejszy priorytet, dlatego nie powierzę życia swoje i przyjaciół garstce herosów, którzy nie wiadomo kiedy się zjawią i czy w ogóle to zrobią. Chcesz czy nie, zamierzam walczyć. A jeśli zginę, to trudno. Mam dość tej bezsilności - odpowiedział całkowicie szczerze.
Propozycja pomocy i wysłuchania była dla niego czymś fajnym, jednakże nie ufał jej jeszcze dostatecznie tyle, by twierdzić, że Emmelina jest w stanie wpłynąć w jakikolwiek sposób na jego decyzje. To było miłe z jej strony oraz wydawało się szczere. Poza tym, po raz pierwszy wyrzucił z siebie to wszystko, a ona go wysłuchała i mu doradziła, nie wymuszała na nim żadnej decyzji, co pomogło mu w opanowaniu emocji w tej chwili. Doceniał to bardzo, choć raczej nie wiedział, jak to pokazać.
- Wiesz... - zaczął niepewnie. - Rodzeństwa już nie mam, zostali mi tylko kuzyni, ale ich nie chcę w to mieszać. Nie są gotowi. Wyruszyłem sam, bo to była moja decyzja, nie z przymusu czy głupoty. Ich życie cenię wyżej niż swoje, dlatego im mniej wiedzą, tym lepiej.
Westchnął lekko i spojrzał na moment w górę, zmieniając nieco pozycję, w której siedział, by było mu teraz wygodniej. Chwilę później przeniósł wzrok na uzdrowicielkę, która okazała mu mnóstwo ciepła i wsparcia, a tego brakowało mu najbardziej. Pierwszy raz poczuł, że nie jest tak naprawdę sam w tym wszystkim.
- Dzięki - rzekł zachrypniętym głosem. - Jesteś pierwszą osobą, która zaoferowała mi pomoc. Doceniam to i skorzystam, jeśli będę cię kiedyś potrzebować. Z mojej strony możesz liczyć na to samo - zapewnił ją i w tym wypadku nie chodziło już nawet o jakąś głupią umowę czy sprawę honoru. Był wdzięczny za to wszystko, ale nie miał nic poza samym sobą, co mógł jej zaoferować, zatem logiczne było, że ograniczy się do sprawy pomocy kobiecie, gdyby tylko go potrzebowała.
- Zaczynam wierzyć, że jest więcej powodów do walki, niż tylko zemsta - rzucił w eter. Sam nie wiedział skąd te filozoficzne przemyślenia, ale przy niej czuł się na tyle swobodnie, że nie musiał się z niczym kryć.
Umysł Giotto był już do tego stopnia spaczony, że był w stanie przekroczyć pewne granice - tortury, stosowanie zaklęć niewybaczalnych, szantaż; chłopak był zdolny do wszystkiego. Vance nie miała prawa o tym wiedzieć, bowiem nie miała pojęcia jak bardzo śmierć brata Giotto odbiła się na nim samym i jak bardzo nienawiść do egzekutorów jest zakorzeniona w ślizgonie. Od tego nie było już odwrotu; wraz z rozpoczęciem swojej podróży, porzucił dotychczasowe kodeksy i całą moralność, chcąc raz na zawsze doprowadzić do tego, że jego brat zostanie w końcu pomszczony. Brutalne, smutne ale i prawdziwe, a co najgorsze - uzasadnione.
Słuchał jej uważnie, bo choć w części się z nią nie zgadzał, to jednak padło kilka słów, które zrobiły na nim wrażenie. Widać było, że Emmelina nie jest obojętna sprawie konfliktu między dobrem a złem i że wyraźnie opowiada się za tą pierwszą stroną. Nie zrobiło na nim wrażenia to, jak ostrzegała go przed potencjalnymi konsekwencjami tego trybu walki. Dopiero gdy zaoferowała mu swoją pomoc, uniósł lekko brwi w geście zdziwienia, bowiem była pierwszą osobą, która tak otwarcie przyznała się do tego, że może mu pomóc. To dało mu do myślenia.
Gniew jednak w nim narastał cały czas, bo był to dla niego trudny temat. Czarę goryczy przelało zdanie o tym, że śmierciożercy mogliby skrzywdzić jego bliskich. Nero opuścił głowę i westchnął lekko, starając się opanować emocje.
- Już to zrobili - rzekł oschle. - Zabili mi brata, dlatego nie wierzę w to, że trzymając się z daleka, będziemy bezpieczni. Nie zamierzam czekać na cios, sam zacznę je wyprowadzać - dodał prezentując swoje prawdziwe intencje. Owszem, z tyłu głowy miał gdzieś to, że słudzy ciemności mogliby zranić jego bliskich: Enzo, Dante, Drake, Charlotte czy rodziców, ale z drugiej strony miał też inną perspektywę - jego rodzony brat już został skasowany, a dotychczas przecież rodzina Nero nie brała w tym udziału. Konflikt poszedł za daleko, by teraz można było patrzeć na to z perspektywy widza. On obrał pewną drogę i był świadom konsekwencji, wszystkich.
- Dorośli? - spytał, unosząc brwi. - Wojna to nic innego jak interesy, każdy dba o swoje. Obrona innych to najmniejszy priorytet, dlatego nie powierzę życia swoje i przyjaciół garstce herosów, którzy nie wiadomo kiedy się zjawią i czy w ogóle to zrobią. Chcesz czy nie, zamierzam walczyć. A jeśli zginę, to trudno. Mam dość tej bezsilności - odpowiedział całkowicie szczerze.
Propozycja pomocy i wysłuchania była dla niego czymś fajnym, jednakże nie ufał jej jeszcze dostatecznie tyle, by twierdzić, że Emmelina jest w stanie wpłynąć w jakikolwiek sposób na jego decyzje. To było miłe z jej strony oraz wydawało się szczere. Poza tym, po raz pierwszy wyrzucił z siebie to wszystko, a ona go wysłuchała i mu doradziła, nie wymuszała na nim żadnej decyzji, co pomogło mu w opanowaniu emocji w tej chwili. Doceniał to bardzo, choć raczej nie wiedział, jak to pokazać.
- Wiesz... - zaczął niepewnie. - Rodzeństwa już nie mam, zostali mi tylko kuzyni, ale ich nie chcę w to mieszać. Nie są gotowi. Wyruszyłem sam, bo to była moja decyzja, nie z przymusu czy głupoty. Ich życie cenię wyżej niż swoje, dlatego im mniej wiedzą, tym lepiej.
Westchnął lekko i spojrzał na moment w górę, zmieniając nieco pozycję, w której siedział, by było mu teraz wygodniej. Chwilę później przeniósł wzrok na uzdrowicielkę, która okazała mu mnóstwo ciepła i wsparcia, a tego brakowało mu najbardziej. Pierwszy raz poczuł, że nie jest tak naprawdę sam w tym wszystkim.
- Dzięki - rzekł zachrypniętym głosem. - Jesteś pierwszą osobą, która zaoferowała mi pomoc. Doceniam to i skorzystam, jeśli będę cię kiedyś potrzebować. Z mojej strony możesz liczyć na to samo - zapewnił ją i w tym wypadku nie chodziło już nawet o jakąś głupią umowę czy sprawę honoru. Był wdzięczny za to wszystko, ale nie miał nic poza samym sobą, co mógł jej zaoferować, zatem logiczne było, że ograniczy się do sprawy pomocy kobiecie, gdyby tylko go potrzebowała.
- Zaczynam wierzyć, że jest więcej powodów do walki, niż tylko zemsta - rzucił w eter. Sam nie wiedział skąd te filozoficzne przemyślenia, ale przy niej czuł się na tyle swobodnie, że nie musiał się z niczym kryć.
- Emmelina Vance
Re: Polana
Nie Lut 04, 2018 7:05 pm
Emmelina nie widziała innej drogi. Jeśli nie może go zatrzymać to musi mu towarzyszyć. Czy jest inne rozwiązanie, by się przekonać, że nie znajdzie pewnego dnia numeru Proroka Codziennego z fotografią, jak ktoś zbiera jego zwłoki? Nawet jeśli bardzo nie podobała jej się wizja, by w ogóle próbował to musiała znaleźć lepszy sposób niż kilka słów, by go przekonać do mniej radykalnej drogi. Nie mogła zrobić tego poprzez ubezwłasnowolnienie i zamknięcie gdzieś. Odpadała też opcja grożenia mamusią i tatusiem skoro jeszcze go nie zdążyła takowa przerazić. A pozwolić mu odejść z takim nastawieniem? Do końca życia nie wybaczyłaby sobie, że pozwoliła się komuś narażać i nie kiwnęła palcem. Zresztą teraz już przypieczętowali jej wewnętrzną odpowiedzialność za niego. Czuła się jednym z tych dorosłych o których on myśli, że w ogóle nie istnieją. Jedną z tych przedstawicieli gatunku, którzy będą bronić innych i o dziwo nie kryje się za tym żaden interes. W końcu nie zażądała zapłaty za pozawymiarową pracę uzdrowiciela na uroczej polanie na rzecz przedstawiciela rodziny Nero. Nie zażądała, bo nie o to w tej pracy chodzi i w sumie ta "praca" przejawia się już jako stan umysłu, sposób życia. Po prostu - taka już jest. Może dlatego jego słowa kuły ją gdzieś w serduchu. Trudno pogodzić się z tym, jak ładnie można podsumować ludzką działalność i zło tak, że nawet Emmelina czuje się winna. Bo to ona jest jednym z dorosłych o których wspominała. Są odpowiedzialni za takich ludzi, jak Giotto i okazuje się, że już na bardzo podstawowym poziomie - zawiedli. Prawdopodobnie powinna zaakceptować jego słowa takimi, jakimi są. Nie chodziło jej jednak o to, by nie wiadomo jak go zachęcać do samowolki. Raczej o to, by pokazać mu, że istnieje jakaś druga strona jego słów i czynów. Nieodwracalna.
- Zdajesz sobie sprawę z egoizmu swoich słów? - To nie było pytanie na które miał odpowiadać. Nawet jeśli bardzo chciał się z nim nie zgodzić. W końcu zabili mu brata. Dla niego zemsta była wystarczającym motorem. Chęć, by mordercy nie byli bezkarni jest naturalna. Tylko jak wiele miał zapłacić za to pragnienia?
- I nie mów mi, że nie rozumiem po prostu, co Cię motywuję. Uważam, że śmierć kogoś bliskiego jest naprawdę logicznym uzasadnieniem. Nie pojmuję po prostu dlaczego klasyfikujesz życie swoich bliskich z łatwością wyżej od swojego. Bezproblemowo przyszło Ci właśnie zadecydować, że nie należy ich w to wszystko mieszać. - Musiała ciągnąć to dalej, nie było wyjścia. Te słowa muszą wybrzmieć. Tutaj chodzi o losy więcej niż jednego istnienia, czy Giotto tego chce, czy nie. Tutaj rozchodzi się o każdego dookoła niego, o tych których jeszcze nie spotkał i o tych z którymi chce walczyć. Co więcej jego działalność prędzej, czy później mogłaby zejść w konflikt z Ministerstwem Magii albo Zakonem. Powinien chociaż rozważyć cokolwiek jeszcze raz.
- Co więcej żyjesz w przekonaniu, że nie mówienie im nic rozwiązuje ryzyko narażenia ich na niebezpieczeństwo. Dociera do Ciebie, że jeśli zginiesz to nie tylko dla siebie? Będziesz kolejnym nieżywym bratem Nero. Ktoś będzie żywił tę samą nienawiść i pragnienie zemsty, co ty. Ktoś zapłacze za Tobą. Co więcej mało uprzejmie postanowiłeś, że nawet ich nie poinformujesz o tym, że narażasz ich na niebezpieczeństwo niezależnie, czy pozwolisz im się wspierać, czy nie - Do kogo teraz kierowała te słowa? Do Giotto, czy do całej ekipy Zakonników włącznie ze sobą? Tyle, że oni różnią się czymś.
Próbują ten bałagan porządkować wspólnie z jak największą ostrożnością i troską o ludzi dookoła. Samotny wilk naraża się na odstrzał. Musiała poszukać mu chwilowo wsparcia chociaż u rodziny zanim spróbuje się skonsultować z kimś, kto podpowie jej, co jeszcze można by było z tak młodym człowiekiem pełnym nieciekawych emocji zrobić, by nie skazywał się na śmierć.
- Co więcej wcale nie pomyślałeś teraz o tym, że oni mogą myśleć to samo. Może oni też cenią Twoje życie wyżej od swojego i chociażby z tego powodu zasługują na rozmowę. Zasługują na nią, bo Cię kochają. I niektórzy dorośli nie mają żadnego interesu, pamiętaj o tym, jeśli będziesz kiedyś potrzebował mojej interwencji. Przyjdę Ci pomóc i nie poproszę, byś zrezygnował ani nie chcę niczego w zamian. Jedynie tego, byś czasami z kimś pogadał. To naprawdę wiele zmienia - Dla niej na przykład to, że okazuje się, iż jest członkiem paczki herosów, którym nie można powierzyć swojego żywota, bo nikt na to nie będzie czekał. Wiedziała, że zrobi wiele, by udowodnić mu, że się myli. W ogóle światu. By tego dokonać trzeba sobie zapracować na zaufanie. Miała przeczucie, że jeśli kiedykolwiek zdobędzie chociaż kroplę jego to reszta świata będzie już mniejszym kłopotem.
- A myślałeś kiedyś inaczej? - Była ciekawa. Może chociaż jedno pytanie zrodzi szczerą odpowiedź. Taką pozbawioną bezwzględnej chęci wybicia zła z tego świata. Może Giotto ma pod skórą więcej niż zemstę. To wydawało się prawdopodobne. A przynajmniej w oczach Emmeliny.
- Zdajesz sobie sprawę z egoizmu swoich słów? - To nie było pytanie na które miał odpowiadać. Nawet jeśli bardzo chciał się z nim nie zgodzić. W końcu zabili mu brata. Dla niego zemsta była wystarczającym motorem. Chęć, by mordercy nie byli bezkarni jest naturalna. Tylko jak wiele miał zapłacić za to pragnienia?
- I nie mów mi, że nie rozumiem po prostu, co Cię motywuję. Uważam, że śmierć kogoś bliskiego jest naprawdę logicznym uzasadnieniem. Nie pojmuję po prostu dlaczego klasyfikujesz życie swoich bliskich z łatwością wyżej od swojego. Bezproblemowo przyszło Ci właśnie zadecydować, że nie należy ich w to wszystko mieszać. - Musiała ciągnąć to dalej, nie było wyjścia. Te słowa muszą wybrzmieć. Tutaj chodzi o losy więcej niż jednego istnienia, czy Giotto tego chce, czy nie. Tutaj rozchodzi się o każdego dookoła niego, o tych których jeszcze nie spotkał i o tych z którymi chce walczyć. Co więcej jego działalność prędzej, czy później mogłaby zejść w konflikt z Ministerstwem Magii albo Zakonem. Powinien chociaż rozważyć cokolwiek jeszcze raz.
- Co więcej żyjesz w przekonaniu, że nie mówienie im nic rozwiązuje ryzyko narażenia ich na niebezpieczeństwo. Dociera do Ciebie, że jeśli zginiesz to nie tylko dla siebie? Będziesz kolejnym nieżywym bratem Nero. Ktoś będzie żywił tę samą nienawiść i pragnienie zemsty, co ty. Ktoś zapłacze za Tobą. Co więcej mało uprzejmie postanowiłeś, że nawet ich nie poinformujesz o tym, że narażasz ich na niebezpieczeństwo niezależnie, czy pozwolisz im się wspierać, czy nie - Do kogo teraz kierowała te słowa? Do Giotto, czy do całej ekipy Zakonników włącznie ze sobą? Tyle, że oni różnią się czymś.
Próbują ten bałagan porządkować wspólnie z jak największą ostrożnością i troską o ludzi dookoła. Samotny wilk naraża się na odstrzał. Musiała poszukać mu chwilowo wsparcia chociaż u rodziny zanim spróbuje się skonsultować z kimś, kto podpowie jej, co jeszcze można by było z tak młodym człowiekiem pełnym nieciekawych emocji zrobić, by nie skazywał się na śmierć.
- Co więcej wcale nie pomyślałeś teraz o tym, że oni mogą myśleć to samo. Może oni też cenią Twoje życie wyżej od swojego i chociażby z tego powodu zasługują na rozmowę. Zasługują na nią, bo Cię kochają. I niektórzy dorośli nie mają żadnego interesu, pamiętaj o tym, jeśli będziesz kiedyś potrzebował mojej interwencji. Przyjdę Ci pomóc i nie poproszę, byś zrezygnował ani nie chcę niczego w zamian. Jedynie tego, byś czasami z kimś pogadał. To naprawdę wiele zmienia - Dla niej na przykład to, że okazuje się, iż jest członkiem paczki herosów, którym nie można powierzyć swojego żywota, bo nikt na to nie będzie czekał. Wiedziała, że zrobi wiele, by udowodnić mu, że się myli. W ogóle światu. By tego dokonać trzeba sobie zapracować na zaufanie. Miała przeczucie, że jeśli kiedykolwiek zdobędzie chociaż kroplę jego to reszta świata będzie już mniejszym kłopotem.
- A myślałeś kiedyś inaczej? - Była ciekawa. Może chociaż jedno pytanie zrodzi szczerą odpowiedź. Taką pozbawioną bezwzględnej chęci wybicia zła z tego świata. Może Giotto ma pod skórą więcej niż zemstę. To wydawało się prawdopodobne. A przynajmniej w oczach Emmeliny.
- Giotto Nero
Re: Polana
Sro Lut 07, 2018 1:38 am
Pouczanie Giotto nie było dobrym pomysłem, aczkolwiek Emmelina wydawała się mieć nieco inne podejście do tej sprawy. Po raz pierwszy ktoś go próbował zrozumieć, mało tego, oferował bezinteresowną pomoc i jednocześnie starał się nie narzucać mu drogi, a jedynie proponować jakieś rozwiązania. Choć początkowo był nastawiony sceptycznie do uzdrowicielki, to jednak zdobyła jakąś małą część jego zaufania i zarazem już pierwszego dnia znajomości otrzymała od niego coś, na co inni musieli pracować latami: szacunek.
Choć miał swoje plany, mniej czy bardziej niebezpieczne, to jednak wszystko to, co teraz właśnie mu mówiła, dawało do myślenia. Uważał się za dojrzałego, za kogoś poważnego i silnego, a jednak dał się podejść jak debiutant, nie przemyślał tego, że jego rodzina i wszyscy bliscy mogą ucierpieć na jego decyzjach i że tłumił wszystko w sobie, z czym nawet najpotężniejsi ludzie na świecie sobie nie poradzą.
Ze spuszczoną głową słuchał wszystkiego, co mówiła Vance, karcąc się w myślach za swoje lekkomyślne posunięcia. Dopiero gdy o tym wspomniała, zdał sobie sprawę z egoizmu swoich słów, postępowania i planów, które echem odbiją się w całej rodzinie. Pusty wzrok, jakim obdarowywał teraz trawę między nimi, skutecznie dał znak temu, jak wielkie wrażenie zrobiły na nim te zdania.
Otrząsnął się dopiero, gdy zwróciła się z bezpośrednim pytaniem, kończąc zarazem całą litanię. Spojrzał na nią bezradnym spojrzeniem i pomachał przecząco głową, oznajmiając, że dotychczas myślał tylko i wyłącznie w ten sposób. Miał jednak dość tej atmosfery, to było dla niego zbyt dużo, musiał wszystko przetrawić i uspokoić nerwy oraz przemyśleć swoje dalsze postępowanie. Jedno jednak było pewne - to nie była jedna z wielu rozmów. To była rozmowa, która zostawi za sobą ślad.
- Masz rację - odparł. - Nie mogę działać tak lekkomyślnie - dokończył.
Podniósł swoje cztery litery, jak również torbę, którą zarzucił później na ramię i wyciągnął rękę ku brunetce, by pomóc jej zrobić to samo. Choć był zimny i zbity z tropu w tym momencie, to jednak stać go było na przyjazne gesty oraz trochę kultury.
- Potrzebuję jak najszybciej dostać się do Londynu, pomożesz mi? - spytał, pytając pośrednio czy uzdrowicielka zna chociażby techniki teleportacji albo czy nie ma jakiegoś świstoklika w okolicy. Teraz najważniejsze dla niego było dostać się najpierw do stolicy Wielkiej Brytanii, a potem do letniej rezydencji rodziny Nero, która z pewnością świeciła pustkami, ale on akurat wiedział, jak zadbać o to, by znaleźli się tam odpowiedni ludzie.
- Dziękuję... - wymamrotał po chwili ciszy. - Ta rozmowa... potrzebowałem jej - dodał na koniec, okazując jej wdzięczność za ciepło, zrozumienie i pokazanie mu nowej drogi.
(jak będziesz pisać post na zt, to daj nam obojgu, bo założyłem, że się teleportujemy oboje ;))
Choć miał swoje plany, mniej czy bardziej niebezpieczne, to jednak wszystko to, co teraz właśnie mu mówiła, dawało do myślenia. Uważał się za dojrzałego, za kogoś poważnego i silnego, a jednak dał się podejść jak debiutant, nie przemyślał tego, że jego rodzina i wszyscy bliscy mogą ucierpieć na jego decyzjach i że tłumił wszystko w sobie, z czym nawet najpotężniejsi ludzie na świecie sobie nie poradzą.
Ze spuszczoną głową słuchał wszystkiego, co mówiła Vance, karcąc się w myślach za swoje lekkomyślne posunięcia. Dopiero gdy o tym wspomniała, zdał sobie sprawę z egoizmu swoich słów, postępowania i planów, które echem odbiją się w całej rodzinie. Pusty wzrok, jakim obdarowywał teraz trawę między nimi, skutecznie dał znak temu, jak wielkie wrażenie zrobiły na nim te zdania.
Otrząsnął się dopiero, gdy zwróciła się z bezpośrednim pytaniem, kończąc zarazem całą litanię. Spojrzał na nią bezradnym spojrzeniem i pomachał przecząco głową, oznajmiając, że dotychczas myślał tylko i wyłącznie w ten sposób. Miał jednak dość tej atmosfery, to było dla niego zbyt dużo, musiał wszystko przetrawić i uspokoić nerwy oraz przemyśleć swoje dalsze postępowanie. Jedno jednak było pewne - to nie była jedna z wielu rozmów. To była rozmowa, która zostawi za sobą ślad.
- Masz rację - odparł. - Nie mogę działać tak lekkomyślnie - dokończył.
Podniósł swoje cztery litery, jak również torbę, którą zarzucił później na ramię i wyciągnął rękę ku brunetce, by pomóc jej zrobić to samo. Choć był zimny i zbity z tropu w tym momencie, to jednak stać go było na przyjazne gesty oraz trochę kultury.
- Potrzebuję jak najszybciej dostać się do Londynu, pomożesz mi? - spytał, pytając pośrednio czy uzdrowicielka zna chociażby techniki teleportacji albo czy nie ma jakiegoś świstoklika w okolicy. Teraz najważniejsze dla niego było dostać się najpierw do stolicy Wielkiej Brytanii, a potem do letniej rezydencji rodziny Nero, która z pewnością świeciła pustkami, ale on akurat wiedział, jak zadbać o to, by znaleźli się tam odpowiedni ludzie.
- Dziękuję... - wymamrotał po chwili ciszy. - Ta rozmowa... potrzebowałem jej - dodał na koniec, okazując jej wdzięczność za ciepło, zrozumienie i pokazanie mu nowej drogi.
(jak będziesz pisać post na zt, to daj nam obojgu, bo założyłem, że się teleportujemy oboje ;))
- Emmelina Vance
Re: Polana
Pią Lut 16, 2018 10:09 pm
Nie każdy pomysł musi być idealny. Może nie popisała się wcześniej zdolnościami magicznymi, ale przecież nie samą magią żyje człowiek. Umiejętność rozmawiania to równie istotna sprawa, co machanie tym kijkiem. Bo kiedy bezmyślnie się macha to też można skrzywdzi siebie i ludzi oraz rzeczy dookoła siebie. Z decyzjami i myśleniem, czy mówieniem tak samo. Nie chodziło jednak o to, by wzbudzić w nim wewnętrzną złość. Emmelina nie szukała sposobu na przekierowanie jakichkolwiek negatywnych emocji w inną stronę. Jeśli miała w życiu cel to to, by dawać ludziom perspektywę pełną nadziei i miłości. A nie miała wątpliwości, co do tego, że każdy ma chociaż jedną osobę na tym świecie, która może to zaoferować. W jakiejkolwiek formie. Widząc go uwierzyła nawet w to, że słowa jednak działają. Takie chwile zawsze są warte więcej niż wór galeonów.
Była nawet zaskoczona jego słowami. Bardzo pozytywnie, ale biorąc pod uwagę początek ich znajomości spodziewała się bardziej wybuchowego końca. Świat bywa miły i to wiele dla niej znaczyło w tej chwili. Było swego rodzaju oczyszczeniem po tym, jak się wygłupiła przy zacnym panie Charlesie O Bardzo Długim Tytule Hucksberry. Wreszcie odkupiła to w jakimś pojmowaniu takich "grzeszków" - w obliczu wszechświata czymże to jest, skoro być może wzbudziła w kimś chociaż chęć podjęcia rozmów, które w przyszłości mają szansę zmienić wszystko!
Och, ale ten Londyn! Na szczęście mimo widocznego na jej twarzy zakłopotania, bo no niestety zdolna z teleportacji jeszcze nie jest - miała plan.
- Świstoklik. Musimy się przejść, ale jest stosunkowo blisko. To w końcu Dolina Godryka - Oczywiście, że tak. W takim miejscu nie dałoby się inaczej funkcjonować. A ona tutaj nie bywa od wczoraj. Na ich szczęście. Kiedy więc dotarli na miejsce, a on wyrzucił z siebie naprawdę istotne słowa... cóż. Cudownie wracać do Londynu po tak udanym spotkaniu.
- Sądzę, że ja w porównywalnym stopniu. Pamiętaj o eliksirze! - odpowiedziała mu zanim zabrali się stamtąd. W końcu sprawił, że jej bycie stało się chociaż o coś wartościowsze. Jeden człowiek, który chociaż na moment postanowił coś zmienić. I inny człowiek, Emmelina, która wreszcie poczuła się do końca lepiej w swojej skórze.
/zt x2
Była nawet zaskoczona jego słowami. Bardzo pozytywnie, ale biorąc pod uwagę początek ich znajomości spodziewała się bardziej wybuchowego końca. Świat bywa miły i to wiele dla niej znaczyło w tej chwili. Było swego rodzaju oczyszczeniem po tym, jak się wygłupiła przy zacnym panie Charlesie O Bardzo Długim Tytule Hucksberry. Wreszcie odkupiła to w jakimś pojmowaniu takich "grzeszków" - w obliczu wszechświata czymże to jest, skoro być może wzbudziła w kimś chociaż chęć podjęcia rozmów, które w przyszłości mają szansę zmienić wszystko!
Och, ale ten Londyn! Na szczęście mimo widocznego na jej twarzy zakłopotania, bo no niestety zdolna z teleportacji jeszcze nie jest - miała plan.
- Świstoklik. Musimy się przejść, ale jest stosunkowo blisko. To w końcu Dolina Godryka - Oczywiście, że tak. W takim miejscu nie dałoby się inaczej funkcjonować. A ona tutaj nie bywa od wczoraj. Na ich szczęście. Kiedy więc dotarli na miejsce, a on wyrzucił z siebie naprawdę istotne słowa... cóż. Cudownie wracać do Londynu po tak udanym spotkaniu.
- Sądzę, że ja w porównywalnym stopniu. Pamiętaj o eliksirze! - odpowiedziała mu zanim zabrali się stamtąd. W końcu sprawił, że jej bycie stało się chociaż o coś wartościowsze. Jeden człowiek, który chociaż na moment postanowił coś zmienić. I inny człowiek, Emmelina, która wreszcie poczuła się do końca lepiej w swojej skórze.
/zt x2
- Mistrz Gry
Re: Polana
Pon Lut 19, 2018 2:29 am
Podsumowanie:
Giotto Nero: +30 PŻ
Emmelina Vance: -8 PŻ, +5 PD (wywiązywanie się ze swojej pracy - ratowanie ludzkiego życia i używanie zaklęć leczniczych)
Giotto Nero: +30 PŻ
Emmelina Vance: -8 PŻ, +5 PD (wywiązywanie się ze swojej pracy - ratowanie ludzkiego życia i używanie zaklęć leczniczych)
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|