- Sahir Nailah
Re: Balkon widokowy
Nie Paź 25, 2015 1:27 pm
Odkrywam tu pewną zależność, może się mylę, wszak wszyscy jesteśmy tylko małymi pyłkami na wietrze noszonymi w ramionach przez wiatr, niczym specjalnym, niczym wielkim, ale te myśli, które podążały wraz z biegiem czasu, towarzysząc Ptakowi uważającego się za "NIC" pełne były niepewności dla świata zewnętrznego w każdym wymiarze, kiedy tylko wypuszczane zostawały, niczym latawce, na zewnątrz i wznoszone ku niebu - temu ludzkiemu, temu namacalnemu, nie temu błękitowi niedostępnemu palcom śmiertelnych - tylko że, kiedy już taki latawiec się wypuściło, sięgnąć mógł go jedynie ten, który trzymał jego linkę. Nailah jej nie trzymał. Pozostawało mu obserwować - patrzeć, jak eter utrzymuje rozłożyste skrzydła, jak mimo wolności jest zniewolony, ograniczony długością sznurka, na którym był puszczany - ale się wznosił - to, o czym wielu marzyło, a co dla ludzi było niedozwolone - czcze pragnienie o posiadaniu ptasich skrzydeł - nawet nie w czysto fizycznym wymiarze, bo przecież istniało zaklęcie pozwalające na doświadczenie ogromu przestworzy... nie - to kryło się gdzieś głębiej, mąciło wodę w studni naszych pragnień, wierzeń i snów, nie pozwalając duszy złączonej z sercem nabrać spokoju - ta tafla wody wciąż rozproszona była rozchodzącymi się równomiernie kręgami. Nie była lustrem. Nie dało się w niej przejrzeć - bo jedyne, co się dostrzegało, to rozmyte, niewyraźne barwy.
Oto, jak Nailah, po drugiej stronie krzywego zwierciadła, widział aktualnie Birdie Fleur.
Nie widział.
- Podejrzanie szczęśliwi? Nie... Inni to większość. Więc jedyne, bo mogłoby być tu podejrzanym, to moje nieszczęście. - Interesująca persona - Birdie Fleur - nigdy nie pchająca się w centrum wydarzeń - persona... nie wiem. Przez tych parę lat chodziłeś z nią na zajęcia, nim ona ruszyła dalej, a ty zatrzymałeś się w jednym punkcie, a jednak nie byłeś w stanie powiedzieć o niej dostatecznie wiele, by otworzyć księgę jej życia i ze znudzeniem zacząć przewracać karty - istnienie, któremu ciężko zaufać, noszące coś ciężkiego, nakrytego cynizmem i obojętnością, pustką, za nieskończonością błękitnych, smutnych oczu - jak kropla deszczu rozpraszała świat, kiedy spojrzeć na niego przez jej pryzmat, ale jednocześnie smukłe kształty jej własnego bytu rozpryskiwały się, kiedy tylko pozwolić jej opaść na własną dłoń - ach, jedna z Przegranych Przez Życie.
Oto, jak Nailah, po drugiej stronie krzywego zwierciadła, widział aktualnie Birdie Fleur.
Nie widział.
- Podejrzanie szczęśliwi? Nie... Inni to większość. Więc jedyne, bo mogłoby być tu podejrzanym, to moje nieszczęście. - Interesująca persona - Birdie Fleur - nigdy nie pchająca się w centrum wydarzeń - persona... nie wiem. Przez tych parę lat chodziłeś z nią na zajęcia, nim ona ruszyła dalej, a ty zatrzymałeś się w jednym punkcie, a jednak nie byłeś w stanie powiedzieć o niej dostatecznie wiele, by otworzyć księgę jej życia i ze znudzeniem zacząć przewracać karty - istnienie, któremu ciężko zaufać, noszące coś ciężkiego, nakrytego cynizmem i obojętnością, pustką, za nieskończonością błękitnych, smutnych oczu - jak kropla deszczu rozpraszała świat, kiedy spojrzeć na niego przez jej pryzmat, ale jednocześnie smukłe kształty jej własnego bytu rozpryskiwały się, kiedy tylko pozwolić jej opaść na własną dłoń - ach, jedna z Przegranych Przez Życie.
- Birdie Fleur
Re: Balkon widokowy
Sob Paź 31, 2015 10:16 pm
Czuła, czuła tak wiele, a jednocześnie była w środku pusta. Słowa odbijały się echem od jej narastającej obojętności. Co się z tobą działo, kiedy to się stało? Kiedy przestałaś być kimś i rozpoczęłaś ten okres bezsensownej wegetacji, Birdie Fleur? Jeszcze wczoraj wydawało ci się, przez ten krótki moment, że wszystko mogłoby być dobrze, że wszystko mogłoby się ułożyć. W tym waszym wspólnym mieszkaniu.
Ale jego nie było tak samo jak i ciebie.
Ta samotność, ci ludzie przenikający przez nią spojrzeniem. To nie powinno jej zabijać, nigdy nie zabijało, ale teraz zaczęło.
- To nie jest podejrzane, to jest oczywiste. To co przeżywasz. Oni nie są większością, to J A jestem większością... i ja, tak sobie myślę, że zbliża się mój koniec. - to wszystko było dla niej tak bezsensowne. Byt w świecie bez kolorów, gdzie nie było już nic do znalezienia. Nie miała tu nic ciekawego do odkrycia ani do zrobienia. Gdyby pisała te książki, to pisałaby je o niczym.
- Nic. Tam po drugiej stronie jest nic. Tak mi się wydaje.
Błękitne oczy wpatrywały się w Sahira badając go kawałek po kawałku. Fragment po fragmencie. Tacy podobni, a jednocześnie tacy różni. Podobało jej się to - żywy płomień, który trawi cię od środka, fascynacja dobrem, którego nie zaznał i ta wola walki - wszystko to, czego jej zabrakło. I może dlatego jej płomień właśnie gasł?
W obliczu wojny czarodziejów, śmierci tylu uczniów i wielu powodów do powiedzenia sobie, że jeszcze nie wszystko stracone potrafiła skupić się jedynie na tych negatywnych aspektach... wszystkiego. Tego, co zgotował jej parszywy los z pewnością nie mogła nazwać życiem. Nie widziała w tym żadnych perspektyw. Była tym typem człowieka, który bez żadnego oparcia był zmuszony do runięcia w dół w otchłań bezkresną jak jego wymęczona własną głupotą dusza.
- Ci wszyscy ludzie potrafią znaleźć tą odrobinę ciepła w największych drobiazgach codzienności, uśmiechnąć się do niczego i przeć do przodu. Iść tylko w przód i przód, walczyć o swoje... Może ich być więcej, może być ich cały świat, ale to oni właśnie są dziwni. Nie my, Sahirze Nailahu.
Westchnęła.
- Tak, wiem. Narzekam. Wszyscy mi to mówią.
Ale jego nie było tak samo jak i ciebie.
Ta samotność, ci ludzie przenikający przez nią spojrzeniem. To nie powinno jej zabijać, nigdy nie zabijało, ale teraz zaczęło.
- To nie jest podejrzane, to jest oczywiste. To co przeżywasz. Oni nie są większością, to J A jestem większością... i ja, tak sobie myślę, że zbliża się mój koniec. - to wszystko było dla niej tak bezsensowne. Byt w świecie bez kolorów, gdzie nie było już nic do znalezienia. Nie miała tu nic ciekawego do odkrycia ani do zrobienia. Gdyby pisała te książki, to pisałaby je o niczym.
- Nic. Tam po drugiej stronie jest nic. Tak mi się wydaje.
Błękitne oczy wpatrywały się w Sahira badając go kawałek po kawałku. Fragment po fragmencie. Tacy podobni, a jednocześnie tacy różni. Podobało jej się to - żywy płomień, który trawi cię od środka, fascynacja dobrem, którego nie zaznał i ta wola walki - wszystko to, czego jej zabrakło. I może dlatego jej płomień właśnie gasł?
W obliczu wojny czarodziejów, śmierci tylu uczniów i wielu powodów do powiedzenia sobie, że jeszcze nie wszystko stracone potrafiła skupić się jedynie na tych negatywnych aspektach... wszystkiego. Tego, co zgotował jej parszywy los z pewnością nie mogła nazwać życiem. Nie widziała w tym żadnych perspektyw. Była tym typem człowieka, który bez żadnego oparcia był zmuszony do runięcia w dół w otchłań bezkresną jak jego wymęczona własną głupotą dusza.
- Ci wszyscy ludzie potrafią znaleźć tą odrobinę ciepła w największych drobiazgach codzienności, uśmiechnąć się do niczego i przeć do przodu. Iść tylko w przód i przód, walczyć o swoje... Może ich być więcej, może być ich cały świat, ale to oni właśnie są dziwni. Nie my, Sahirze Nailahu.
Westchnęła.
- Tak, wiem. Narzekam. Wszyscy mi to mówią.
- Sahir Nailah
Re: Balkon widokowy
Czw Lis 05, 2015 10:37 pm
Przyznam szczerze, bez wzbraniania się - bo i nie ma po co kłamać w tym wypadku - ta fascynacja dobrem wyrastała ponad ramy, w których można by zamknąć przeciętnego człowieka - jakoś tak się składa, że dobro, ciepło, blask - to wszystko było magiczne, ciekawe, pełne tajemnic, kiedy zajmowało się miejsce na tronie pośród cieni, wznosząc swe dłonie, by dawać możliwość Lunie i wszystkim gwiazdom na nieboskłonie, by czyniły swe pokłony i oddawały hołd należny samej Śmierci - to wyrastanie ponad ludzi, poczucie, że jest się od nich innym, lepszym - i to kolejna rzecz, z którą kryć się nie będę, a nawet gdybym chciał - chyba się nie dało - to było wymalowane w oczach, w których zaklęto otchłań, w gestach i spojrzeniach - chociaż czy lepszym? Na pewno lubił spoglądać z góry, to już przecież bardzo jawnie powiedział - bo kiedy patrzyło się z góry, to widziało się wszystko, ale nikt nie widział ciebie - i ponad wszystko ukochał właśnie dlatego świat mar, w którym królował heban i żadna inna barwa nie miała wstępu - i właśnie z tego puntu, paradoksalnie na samym dnie (więc o co tu chodzi?) - obserwowało się dobro - i miało się wolę walki, bo posiadało się pewien prywatny płomyczek, który pojawiał się co jakiś czas - widzisz, Birdie, ty tu ponoć miałaś być żywa, bo ludzka, on zaś martwy, bo jego serce niemal nie było - wampir od siedmiu boleści, straszak tej szkoły, który doszukiwał się półśrodków w prawdach dla ciebie oczywistych - może tam właśnie były, tylko pomijane, niedopuszczane do świadomości? No właśnie - bo okazuje się, że ta prawda dla każdego może być bardzo indywidualna - i taka też była dla panny Fleur, która miała ją bardzo wyraźnie zarysowaną i bardzo egocentryczną - i nie było w tym nic złego, Czarny Kot nie był skłonny tego krytykować - wręcz przeciwnie - kąciki warg drgnęły mu do góry i zastukał znów palcami o kraniec dachu - odgłos porwany przez wiatr i niesłyszalny dla samej niewiasty, ale dla niego bardzo wyraźny - odgrywający rolę uderzenia młotka sędziny, gdy zamykała rozprawę, wydając kolejny wyrok. Lubił takie osoby. Osoby-nie wiem. Te, które mieszkały w twierdzach swych przekonań i miały sporo do powiedzenia, bo widziały świat nie w uniwersalnych, a bardzo osobliwych barwach - wchodziło się więc w skórę takiej osobistości i obserwowało, uważnie słuchając, wzbogacając bibliotekę swej wiedzy o kolejne ciekawe zdania i mądrości życiowe, które kierowały życiem i napędzały cały jego sens - który w tym przypadku w ogóle nie istniał - ona była jak pusta skorupa, która trzymała się w pionie chyba już tylko z przyzwyczajenia i resztek świadomości czegoś w rodzaju "tak wypada", tak robią inni, więc mi też tak potańczyć chwilę wypada na płaszczyźnie tego pola do gorącego tanga życia.
- Bardzo odważne i pełne pychy słowa. - I, tak jak napisałem wcześniej, nie było w tym nic złego. - Nic dziwnego, że to jest podejrzane. Nie ma zbyt wielu naprawdę szczęśliwych ludzi. Jest za to wielu takich, których smutku się nie dostrzega, bo chce się widzieć jedynie ich ciepły uśmiech. - Wampir zsunął się z dachu i wylądował miękko na ugiętych nogach na dole, by zaraz się wyprostować i stanąć z Birdie twarzą w twarz. - Czy ja jednak wiem, czy są dziwni... - Uśmiechnął się z lekkim rozbawieniem. - Są z pewnością milszymi pacynkami do oglądania, niż ludzie wiecznie przygnębieni. I jednocześnie bywają mniej ciekawi.
- Bardzo odważne i pełne pychy słowa. - I, tak jak napisałem wcześniej, nie było w tym nic złego. - Nic dziwnego, że to jest podejrzane. Nie ma zbyt wielu naprawdę szczęśliwych ludzi. Jest za to wielu takich, których smutku się nie dostrzega, bo chce się widzieć jedynie ich ciepły uśmiech. - Wampir zsunął się z dachu i wylądował miękko na ugiętych nogach na dole, by zaraz się wyprostować i stanąć z Birdie twarzą w twarz. - Czy ja jednak wiem, czy są dziwni... - Uśmiechnął się z lekkim rozbawieniem. - Są z pewnością milszymi pacynkami do oglądania, niż ludzie wiecznie przygnębieni. I jednocześnie bywają mniej ciekawi.
- Birdie Fleur
Re: Balkon widokowy
Nie Lis 08, 2015 3:42 pm
To było wyjątkowo proste i oczywiste, a jednocześnie uświadomiło Ptaszynę w tym, jak bardzo zazdrościła tego kipiącego zewsząd szczęścia. Znajdowania ukojenia u czyjegoś boku, doceniania tych najdrobniejszych przyjemności...
Życia. Jakby ponad tym wszystkim.
Ona sama nie była do tego zdolna. Nawet kiedy próbowała o siebie walczyć, naprawić cokolwiek w agresywnych reakcjach, chorym postrzeganiu świata - wszystko kończyło się druzgocącą porażką. W pewnym momencie zdawało się nawet, że się z tym pogodziła. Z wieczną samotnością i niezrozumieniem. Nieustannie towarzyszącą, przygnębiającą ciszą. Ale prawda była taka, że z tym nie dało się pogodzić. Nie istniał na świecie człowiek zdolny do pogodzenia się z taką chorą wegetacją.
Błękitne oczy obserwowały jak chłopak zeskakuje z dachu i zbliża się, ale Birdie nawet nie drgnęła. Opierała się wciąż o kamienną balustradę, beznamiętnie wpatrując w Sahira. Wcześniej uczucie towarzyszące jej przy ujrzeniu wampira odbierała jako strach, ale teraz trudno było jej się określić.
- Zawsze myślałam, panie Nailah, że te wszy nie są warte mojej uwagi i tak rodziło się we mnie pytanie: dlaczego zdaję się być bardziej przywiązana do ich historii, niż do własnych? - lekko drżące, blade dłonie znalazły się znów w kieszeniach krukońskiego płaszcza, gdzie jedna z nich natrafiła na ostatniego papierosa. Pozostałość jeszcze po wyprawie do Zakazanego Lasu z panem Mundym. Nawet on, człowiek, który opuścił rodzinny kraj i teraz jak ostatni popapraniec więził dzikie zwierzęta, mówił do nich i dopisywał do ich biografii niestworzone historie zdawał się mieć więcej siły do życia niż Birdie. - To ma trochę sensu. "Milej się na nich patrzy".
Swoją drogą, przez ostatnie sześć lat brałam cię za kompletnego ignoranta i przygłupa. Zaskakujące ile może zmienić zaledwie jedno niewinne spotkanie. Tylko czy to miało jeszcze jakieś znaczenie? Jak gdyby nigdy nic stanęła na palcach i pogłaskała go po głowie, zupełnie nieświadoma tego, że to ostatni raz, kiedy dotknie w miarę żywej istoty.
- Oby to nie było nasze ostatnie spotkanie, bo cholernie boję się tego, co na mnie czeka.
I to były ostatnie skierowane w jego stronę słowa, bo zniknęła z balkonu widokowego tak samo szybko i bezsensownie, jak się na nim pojawiła.
[ave szatan]
[z tematu]
Życia. Jakby ponad tym wszystkim.
Ona sama nie była do tego zdolna. Nawet kiedy próbowała o siebie walczyć, naprawić cokolwiek w agresywnych reakcjach, chorym postrzeganiu świata - wszystko kończyło się druzgocącą porażką. W pewnym momencie zdawało się nawet, że się z tym pogodziła. Z wieczną samotnością i niezrozumieniem. Nieustannie towarzyszącą, przygnębiającą ciszą. Ale prawda była taka, że z tym nie dało się pogodzić. Nie istniał na świecie człowiek zdolny do pogodzenia się z taką chorą wegetacją.
Błękitne oczy obserwowały jak chłopak zeskakuje z dachu i zbliża się, ale Birdie nawet nie drgnęła. Opierała się wciąż o kamienną balustradę, beznamiętnie wpatrując w Sahira. Wcześniej uczucie towarzyszące jej przy ujrzeniu wampira odbierała jako strach, ale teraz trudno było jej się określić.
- Zawsze myślałam, panie Nailah, że te wszy nie są warte mojej uwagi i tak rodziło się we mnie pytanie: dlaczego zdaję się być bardziej przywiązana do ich historii, niż do własnych? - lekko drżące, blade dłonie znalazły się znów w kieszeniach krukońskiego płaszcza, gdzie jedna z nich natrafiła na ostatniego papierosa. Pozostałość jeszcze po wyprawie do Zakazanego Lasu z panem Mundym. Nawet on, człowiek, który opuścił rodzinny kraj i teraz jak ostatni popapraniec więził dzikie zwierzęta, mówił do nich i dopisywał do ich biografii niestworzone historie zdawał się mieć więcej siły do życia niż Birdie. - To ma trochę sensu. "Milej się na nich patrzy".
Swoją drogą, przez ostatnie sześć lat brałam cię za kompletnego ignoranta i przygłupa. Zaskakujące ile może zmienić zaledwie jedno niewinne spotkanie. Tylko czy to miało jeszcze jakieś znaczenie? Jak gdyby nigdy nic stanęła na palcach i pogłaskała go po głowie, zupełnie nieświadoma tego, że to ostatni raz, kiedy dotknie w miarę żywej istoty.
- Oby to nie było nasze ostatnie spotkanie, bo cholernie boję się tego, co na mnie czeka.
I to były ostatnie skierowane w jego stronę słowa, bo zniknęła z balkonu widokowego tak samo szybko i bezsensownie, jak się na nim pojawiła.
[z tematu]
- Sahir Nailah
Re: Balkon widokowy
Czw Lis 12, 2015 1:30 pm
Uśmiechnął się jednym kącikiem warg, zupełnie jakby ten uśmiech, pełen ignorancji i pychy, o którą dziewczynę oskarżył jeszcze przed momentem, mógł być odpowiedzią na wszystkie pytania - te wypowiedziane i te niewypowiedziane, na wszystkie słowa, które mógł zaoferować ten świat i granice jego języka, które były jednocześnie granicami naszego poznania - wszystko uszczuplone w jednym grymasie, w jednym drgnięciu, które przyrównać można było do motylich skrzydeł - tylko brak mu było tej niewinności, nawet jeśli zachowywał naturalizm - lekkość zamieniał na ciężar, płynność na rozmemłanie, choć zamknięty był w ciasnych ramach własnego ciała, którego przecież opuścić było nie sposób - tak twierdziły mity, bo jak mówić o czymś per "niemożliwe", skoro żyło się w świecie magii, w którym nawet tych, których nic już nie dziwiło, każdy dzień jednak potrafił przynieść coś zaskakującego? Nigdy nie było się gotowym na to... wszystko. Czyli chyba właśnie na grymas uśmiechu, który zamykając świat jednocześnie ukazywał go w pełnej rozpiętości, tworząc z niego płaską nawierzchnię zamiast okrągłości kuli, co miała niby krążyć wokół słońca i być przytwierdzonym do jego orbity na wieki wieków.
Ta bezsensowność pojawiania się i znikania jednak musiała mieć jakiś... sens. Jeśli tylko wierzyć w przyszłość jako przepowiedzianą, zapisaną i niemożliwą do zmiany - chyba taka była, skoro pojawiało się tyle o niej zapisów ze szklanych kul, które potem się sprawdzały, czyż nie? Więc to spotkanie musiało mieć w sobie coś więcej. Musiało mieć większy sens w planie świata - nawet jeśli w tym planie Ptaszyny miało zostać ucięte, to jednak spotkanie z Przewodnikiem Śmierci nie mogło być takie złe, gdy chciało się wyjść samej Kostuchnie naprzeciw, prawda? I potem pozostawał on sam - On, który zamierzał zapamiętać tą dziwną, pokręconą w samej sobie istotę, która wykreślała na pokazanych, dziecięcych labiryntach na kartce swoje własne trasy - nie ważne, czy przecinała ściany szarą kredką, których przecinać nie można było - świętości oddalone były od jej orbity o miliony mil - nie była przywiązana do słońca, jak sama Ziemia - krążyła wokół czegoś innego, co usypiało jej wewnętrzne przeżycia i nie pozwalało się zbyt wiele dziwić. Zabijało. Zabiło już dawno temu - teraz tylko pozostało puste pole, którego nikt nawet nie chciał przejąć, by je zaorać, użyźnić, aby wyrosło na nim coś nowego - pewnie dlatego, że sama właścicielka na to nie pozwalała.
Było w tym pożegnaniu coś bardzo smutnego.
Coś ostatecznego.
- Szerokiej drogi, Panienko Nie-Wiem. - Szepnąłeś w przestrzeń, już bardziej do samego siebie, gdy drzwi za twoimi plecami się zamknęły, spoglądając na ciemne niebo, wsunąwszy dłonie do kieszeni spodni.
Ostatnie spotkanie?
To było czuć.
- Mam nadzieję, że odnajdziesz to, czego szukasz.
[/zt]
Ta bezsensowność pojawiania się i znikania jednak musiała mieć jakiś... sens. Jeśli tylko wierzyć w przyszłość jako przepowiedzianą, zapisaną i niemożliwą do zmiany - chyba taka była, skoro pojawiało się tyle o niej zapisów ze szklanych kul, które potem się sprawdzały, czyż nie? Więc to spotkanie musiało mieć w sobie coś więcej. Musiało mieć większy sens w planie świata - nawet jeśli w tym planie Ptaszyny miało zostać ucięte, to jednak spotkanie z Przewodnikiem Śmierci nie mogło być takie złe, gdy chciało się wyjść samej Kostuchnie naprzeciw, prawda? I potem pozostawał on sam - On, który zamierzał zapamiętać tą dziwną, pokręconą w samej sobie istotę, która wykreślała na pokazanych, dziecięcych labiryntach na kartce swoje własne trasy - nie ważne, czy przecinała ściany szarą kredką, których przecinać nie można było - świętości oddalone były od jej orbity o miliony mil - nie była przywiązana do słońca, jak sama Ziemia - krążyła wokół czegoś innego, co usypiało jej wewnętrzne przeżycia i nie pozwalało się zbyt wiele dziwić. Zabijało. Zabiło już dawno temu - teraz tylko pozostało puste pole, którego nikt nawet nie chciał przejąć, by je zaorać, użyźnić, aby wyrosło na nim coś nowego - pewnie dlatego, że sama właścicielka na to nie pozwalała.
Było w tym pożegnaniu coś bardzo smutnego.
Coś ostatecznego.
- Szerokiej drogi, Panienko Nie-Wiem. - Szepnąłeś w przestrzeń, już bardziej do samego siebie, gdy drzwi za twoimi plecami się zamknęły, spoglądając na ciemne niebo, wsunąwszy dłonie do kieszeni spodni.
Ostatnie spotkanie?
To było czuć.
- Mam nadzieję, że odnajdziesz to, czego szukasz.
[/zt]
- Irytek
Re: Balkon widokowy
Czw Lut 04, 2016 12:27 pm
Znowu był na wieży, najwyższym miejscu zamku z którego dało się widzieć daleki i nieznany mu świat. Zawsze lubił się mu przyglądać i zastanawiać jakby to było opuścić Hogwart raz na zawsze i to wszystko zobaczyć z bliska. Jak dobrze, że nie mógł tego faktycznie dokonać...
Zastanawiał się co mu wtedy odbiło, przy lustrze z Natalie. Jeszcze nigdy dotąd nie czuł się tak... przesiąknięty złem. Najgorsze, że podobało mu się to, mimo, iż ostatecznie się opanował i powstrzymał. Wyrzuty sumienia to coś co słabo znał z doświadczenia, jednak w jakimś stopniu kojarzył. Tak samo żal i smutek, bo i one zdarzały się coraz częściej w zamku. Ale ta chęć mordu... Czy to możliwe, że zawsze w nim była, tylko nigdy tego nie zauważył? Nie uważał dotąd by stanowił faktyczne zagrożenie, zresztą wszyscy pocieszali się na okrągło jak to czekają ich w najgorszym wypadku psikusy z jego strony, nic czego nie dałoby się przeżyć. Co poniektórzy bardziej obyci w temacie potrzebowali czasu by przekonać się jak bardzo różnił się od swoich pobratymców.
"A jednak nie jestem taki wyjątkowy."
Nie zamierzał nic zmieniać. Uznał, że po prostu wreszcie dorósł do oczekiwań tych wszystkich badaczy, którzy swego czasu nawiedzali szkołę i próbowali zgłębić jego naturę. Wreszcie był taki jak opisywano w książkach z którymi dotąd nigdy się nie zgadzał. Pozostało mu zaakceptować to, istnieć dalej i nikomu nie wspominać o tym co miało miejsce w komnacie z Ain Eingarp. Nie ze strachu przed konsekwencjami, lecz z samej niewygody tłumaczenia zjawiska, jakie sam ledwo pojmował.
Uśmiechnął się obserwując wschód słońca. Niedługo dzieciaki się pobudzą, jeśli już niektóre tego nie zrobiły, i udadzą się na śniadanie. Dzień jak co dzień, nic szczególnego. Ostatecznie nie było się czym przejmować. Na niektóre rzeczy nie miało się wpływu.
Zastanawiał się co mu wtedy odbiło, przy lustrze z Natalie. Jeszcze nigdy dotąd nie czuł się tak... przesiąknięty złem. Najgorsze, że podobało mu się to, mimo, iż ostatecznie się opanował i powstrzymał. Wyrzuty sumienia to coś co słabo znał z doświadczenia, jednak w jakimś stopniu kojarzył. Tak samo żal i smutek, bo i one zdarzały się coraz częściej w zamku. Ale ta chęć mordu... Czy to możliwe, że zawsze w nim była, tylko nigdy tego nie zauważył? Nie uważał dotąd by stanowił faktyczne zagrożenie, zresztą wszyscy pocieszali się na okrągło jak to czekają ich w najgorszym wypadku psikusy z jego strony, nic czego nie dałoby się przeżyć. Co poniektórzy bardziej obyci w temacie potrzebowali czasu by przekonać się jak bardzo różnił się od swoich pobratymców.
"A jednak nie jestem taki wyjątkowy."
Nie zamierzał nic zmieniać. Uznał, że po prostu wreszcie dorósł do oczekiwań tych wszystkich badaczy, którzy swego czasu nawiedzali szkołę i próbowali zgłębić jego naturę. Wreszcie był taki jak opisywano w książkach z którymi dotąd nigdy się nie zgadzał. Pozostało mu zaakceptować to, istnieć dalej i nikomu nie wspominać o tym co miało miejsce w komnacie z Ain Eingarp. Nie ze strachu przed konsekwencjami, lecz z samej niewygody tłumaczenia zjawiska, jakie sam ledwo pojmował.
Uśmiechnął się obserwując wschód słońca. Niedługo dzieciaki się pobudzą, jeśli już niektóre tego nie zrobiły, i udadzą się na śniadanie. Dzień jak co dzień, nic szczególnego. Ostatecznie nie było się czym przejmować. Na niektóre rzeczy nie miało się wpływu.
- Maggie Sulivan
Re: Balkon widokowy
Czw Lut 04, 2016 2:05 pm
Przeprosiła ducha Gryffidnoru i jak najlepiej potrafiła, starała się wytłumaczyć mu swoje zachowanie. Prawie Bezgłowy Nick nie wydawał się chować dla niej urazę, ale od kilku dni włóczył się po zamku ze spuszczoną głową i najwidoczniej mocno przeżywał brak udziału w turnieju. Maggie nie czuła się z tym o wiele lepiej. To przez nią zjawa chodziła zrozpaczona i to wszystko była wina Sulivan, która jedynie zrobiła mu złudną nadzieję. Mogła trzymać język za zębami i w ogóle się nie odzywać. Kiedy zabrała notatki nauczycielowi Historii Magii skutki uboczne nie były tak wstrząsające jak w tym wypadku. Nie widziała Binnsa zrozpaczonego i użalającego się nad własnym losem.
Włócząc się po wieżach, niespodziewanie natrafiła na balkon przy którym znajdował się rudzielec. Nawet specjalnie go nie szukała, nie chcąc mu przeszkadzać. Dłuższą chwilę wpatrywała się w jego profil korzystając z okazji, że nie może jej usłyszeć, ani w żaden sposób wyczuć. Obserwowałaby go pewnie jeszcze dość długo, gdyby nie fakt, że w każdej chwili mógłby zniknąć.
- Cześć.
Przywitała się cicho, podlatując bliżej niego.
Włócząc się po wieżach, niespodziewanie natrafiła na balkon przy którym znajdował się rudzielec. Nawet specjalnie go nie szukała, nie chcąc mu przeszkadzać. Dłuższą chwilę wpatrywała się w jego profil korzystając z okazji, że nie może jej usłyszeć, ani w żaden sposób wyczuć. Obserwowałaby go pewnie jeszcze dość długo, gdyby nie fakt, że w każdej chwili mógłby zniknąć.
- Cześć.
Przywitała się cicho, podlatując bliżej niego.
- Irytek
Re: Balkon widokowy
Czw Lut 04, 2016 2:17 pm
Już miał się zbierać, jak tylko słońce do końca wzejdzie i przyjdzie czas sprawdzić jak mają się skrzaty w kuchni. Dzień bez przeszkadzania im w gotowaniu był dniem straconym... Wtem zorientował się, że nie jest sam, gdy ledwo słyszalny głosik go przywitał. Odwrócił się do zjawy i uśmiechnął.
- Meggs, co tu robisz? Szukałaś mnie? - ostatnie pytanie kryło w sobie lekką obawę. Wciąż nie ustalili jak mieli się odnajdywać, a nie chciał by poczuła się znowu ignorowana. Nawet jeśli nie zasługiwał na nią, czekała ich wspólna wieczność i nie było sensu tego zaprzepaszczać. Zbliżył się do niej i pogładził po policzku. Nie miał pewności, ale zdawała się jakaś markotna. Z martwymi to zawsze była loteria, bo nie generowali życiowej energii, którą instynktownie odczytywał. Jak się zastanowić to nawet nie znał jej na tyle dobrze by móc odgadnąć po samej mimice w jakim jest nastroju. Obserwował ją za życia jak innych uczniów, a po śmierci zupełnie nie zajmował sobie nią głowy. Nawet nie wiedział co lubiła robić, poza staniem przy Wielkiej Sali i, jak mu się zdawało, ponurym rozmyślaniem. Niby były jeszcze sekrety, którymi go maltretowała, ale to tylko utrudniało jej poznanie. Mimo to jakoś nie wpadł na pomysł zwyczajnie zapytać ją o to czego nie rozumiał.
- Meggs, co tu robisz? Szukałaś mnie? - ostatnie pytanie kryło w sobie lekką obawę. Wciąż nie ustalili jak mieli się odnajdywać, a nie chciał by poczuła się znowu ignorowana. Nawet jeśli nie zasługiwał na nią, czekała ich wspólna wieczność i nie było sensu tego zaprzepaszczać. Zbliżył się do niej i pogładził po policzku. Nie miał pewności, ale zdawała się jakaś markotna. Z martwymi to zawsze była loteria, bo nie generowali życiowej energii, którą instynktownie odczytywał. Jak się zastanowić to nawet nie znał jej na tyle dobrze by móc odgadnąć po samej mimice w jakim jest nastroju. Obserwował ją za życia jak innych uczniów, a po śmierci zupełnie nie zajmował sobie nią głowy. Nawet nie wiedział co lubiła robić, poza staniem przy Wielkiej Sali i, jak mu się zdawało, ponurym rozmyślaniem. Niby były jeszcze sekrety, którymi go maltretowała, ale to tylko utrudniało jej poznanie. Mimo to jakoś nie wpadł na pomysł zwyczajnie zapytać ją o to czego nie rozumiał.
- Maggie Sulivan
Re: Balkon widokowy
Czw Lut 04, 2016 3:21 pm
Posłała Irytkowi szczery uśmiech, kiedy się do niej zbliżył i pogładził ją po policzku. W dalszym ciągu nie mogła przyzwyczaić się do jego bliskości i dotyku.
- Nie... Nie szukałam cię. Znalazłam cię przypadkowo.
Odpowiedziała zgodnie z prawdą, ufnie wpatrując się w jego czerwone tęczówki. Nie liczyła, że uda jej się na niego natknąć. Nie podejrzewała nawet, że rudzielec znajdzie się akurat na balkonie. Nie narzekała jednak na sam fakt, że udało jej się go spotkać. Mogła zamienić z nim przynajmniej kilka słów, nim ucieknie, żeby robić psikusy budzącym się uczniakom.
- Nick jest smutny... To moja wina. Nie powinnam była go tak okłamywać...
Spuściła głowę i zaczęła kręcić młynka swoimi palcami. Nie wiedziała co zaszło między nim, a pewną Ślizgonką, jednak miała okropne wyrzuty sumienia, spowodowane zdołowaniem ducha i nie mogła się ich pozbyć.
- Nie... Nie szukałam cię. Znalazłam cię przypadkowo.
Odpowiedziała zgodnie z prawdą, ufnie wpatrując się w jego czerwone tęczówki. Nie liczyła, że uda jej się na niego natknąć. Nie podejrzewała nawet, że rudzielec znajdzie się akurat na balkonie. Nie narzekała jednak na sam fakt, że udało jej się go spotkać. Mogła zamienić z nim przynajmniej kilka słów, nim ucieknie, żeby robić psikusy budzącym się uczniakom.
- Nick jest smutny... To moja wina. Nie powinnam była go tak okłamywać...
Spuściła głowę i zaczęła kręcić młynka swoimi palcami. Nie wiedziała co zaszło między nim, a pewną Ślizgonką, jednak miała okropne wyrzuty sumienia, spowodowane zdołowaniem ducha i nie mogła się ich pozbyć.
- Irytek
Re: Balkon widokowy
Czw Lut 04, 2016 3:54 pm
Fakt, iż trafiła na niego przypadkowo jakoś go pocieszał. To oznaczało, że nie było aż tak źle z tym całym szukaniem się, skoro i tak na siebie wpadali. Do tego ten jej uśmiech... Potrafiła być urocza, nawet, gdy okazywała się przychodzić z problemem.
- Nickowi przejdzie, jak zwykle. - wzruszył ramionami. - Przecież nie umrze z żalu, ha! Ale ta jego mina, jak się dowiedział prawdy... - i moment, gdy on sam zrozumiał, że to wszystko było zmyślnym żartem cwanej Sullivan! Nie podejrzewał ją nigdy o takie akcje, choć wielokrotnie zachęcał do żartowania z duchów. Zrobiła tym na nim tak ogromne wrażenie, po prostu... Dziewczyna stworzona właśnie dla niego. - Byłaś niesamowita, wiesz? - nachylił się nad nią i ucałował w szyję. Objął ją delikatnie w pasie i wtulił w jej długie włosy.
"Jesteś kimś, kogo Maggie zdecydowanie nie powinna była pokochać."
Te słowa zadudniły mu w głowie po raz kolejny. Chyba nie do końca tak brzmiały, ale w ten sposób je zapamiętał. Do tej pory Natalie zawsze miała rację. To było irytujące, choć pomocne... Ale teraz? Nawet jeśli się nie myliła, nie chciał rezygnować z tego co posiadł. To było egoistyczne podejście, jednak nigdy nie przejmował się nikim poza sobą samym, więc dlaczego miałby teraz nagle czynić wyjątek?
Odsunął się lekko i spojrzał w te jasne, ufne oczy istotki, która cierpiała przez niewinne kłamstwo jakiego się dopuściła. Jeśli tak źle jej było z byle dowcipu, to jak bardzo on sam mógł ją zranić? Czy naprawdę chciał ryzykować spędzanie z nią czasu, gdy mógł w każdej chwili znowu poczuć się tak jak poprzedniego wieczoru przy lustrze? Może lepiej byłoby już teraz się oddalić, na tyle na ile pozwalały niezłomne mury tego zamku? Powrócić do ignorowania jej, tym razem świadomego i żywić nadzieję, że kiedyś się zniechęci, albo przeleje swoje uczucia na kogoś innego?
Pocałował ją lekko jakby na pożegnanie, mimo, iż tylko się odsunął i powrócił do wyglądania za okno. Sam już nie był pewien czego chce. Zerknął na swoje dłonie, te z których wczoraj lała się posoka, i przypomniał sobie, że ich pierwotny właściciel nigdy by do takich rzeczy nie dopuścił. Poltergeist nie mógł cofnąć tego co się stało, ale choćby ze względu na pamięć po rudym chłopaku, którego twarz na co dzień nosił, postanowił zachować się jak trzeba. A przynajmniej spróbować...
- Nickowi przejdzie, jak zwykle. - wzruszył ramionami. - Przecież nie umrze z żalu, ha! Ale ta jego mina, jak się dowiedział prawdy... - i moment, gdy on sam zrozumiał, że to wszystko było zmyślnym żartem cwanej Sullivan! Nie podejrzewał ją nigdy o takie akcje, choć wielokrotnie zachęcał do żartowania z duchów. Zrobiła tym na nim tak ogromne wrażenie, po prostu... Dziewczyna stworzona właśnie dla niego. - Byłaś niesamowita, wiesz? - nachylił się nad nią i ucałował w szyję. Objął ją delikatnie w pasie i wtulił w jej długie włosy.
"Jesteś kimś, kogo Maggie zdecydowanie nie powinna była pokochać."
Te słowa zadudniły mu w głowie po raz kolejny. Chyba nie do końca tak brzmiały, ale w ten sposób je zapamiętał. Do tej pory Natalie zawsze miała rację. To było irytujące, choć pomocne... Ale teraz? Nawet jeśli się nie myliła, nie chciał rezygnować z tego co posiadł. To było egoistyczne podejście, jednak nigdy nie przejmował się nikim poza sobą samym, więc dlaczego miałby teraz nagle czynić wyjątek?
Odsunął się lekko i spojrzał w te jasne, ufne oczy istotki, która cierpiała przez niewinne kłamstwo jakiego się dopuściła. Jeśli tak źle jej było z byle dowcipu, to jak bardzo on sam mógł ją zranić? Czy naprawdę chciał ryzykować spędzanie z nią czasu, gdy mógł w każdej chwili znowu poczuć się tak jak poprzedniego wieczoru przy lustrze? Może lepiej byłoby już teraz się oddalić, na tyle na ile pozwalały niezłomne mury tego zamku? Powrócić do ignorowania jej, tym razem świadomego i żywić nadzieję, że kiedyś się zniechęci, albo przeleje swoje uczucia na kogoś innego?
Pocałował ją lekko jakby na pożegnanie, mimo, iż tylko się odsunął i powrócił do wyglądania za okno. Sam już nie był pewien czego chce. Zerknął na swoje dłonie, te z których wczoraj lała się posoka, i przypomniał sobie, że ich pierwotny właściciel nigdy by do takich rzeczy nie dopuścił. Poltergeist nie mógł cofnąć tego co się stało, ale choćby ze względu na pamięć po rudym chłopaku, którego twarz na co dzień nosił, postanowił zachować się jak trzeba. A przynajmniej spróbować...
- Maggie Sulivan
Re: Balkon widokowy
Czw Lut 04, 2016 4:41 pm
Wypraszam sobie! Maggie zawsze była urocza! Nie tylko wtedy kiedy się uśmiechała i przychodziła z problemem. Właściwie, to nie afiszowała się ze swoimi problemami, bo takowych miała bardzo mało i nie zawsze miała z kim o swych problemach porozmawiać.
Nic tylko kochać!
- Co roku jest ta sama śpiewka. Co roku marudzi, że się nie dostał zaproszenia na te głupie zawody, a przecież powinien się cieszyć. Gdyby odcięli mu tą głowę na dobre, wydaje mi się, że twoim ulubionym zajęciem byłoby chowanie jej w różnych zakątkach Hogwartu.
Przewróciła oczami, uśmiechając się szeroko. Zarzuciła mu ręce na szyję, kiedy ją objął i zachichotała cicho, gdy pocałował ją w szyję.
Nie wyczuła zmiany zachowania młodzieńca, jednak nagłe odsunięcie się od niej dało jej jasno do zrozumienia, że coś jest nie tak. Zamrugała kilkakrotnie powiekami, nie mogąc zrozumieć, czy to była jej wina.
Czy zrobiła coś złego?
Nie dając za wygraną zbliżyła się ponownie do Irytka i objęła go w pasie, przytulając się do jego pleców.
- Coś się stało?
Zapytała niepewnie, opierając policzek o plecy poltergeista.
Nic tylko kochać!
- Co roku jest ta sama śpiewka. Co roku marudzi, że się nie dostał zaproszenia na te głupie zawody, a przecież powinien się cieszyć. Gdyby odcięli mu tą głowę na dobre, wydaje mi się, że twoim ulubionym zajęciem byłoby chowanie jej w różnych zakątkach Hogwartu.
Przewróciła oczami, uśmiechając się szeroko. Zarzuciła mu ręce na szyję, kiedy ją objął i zachichotała cicho, gdy pocałował ją w szyję.
Nie wyczuła zmiany zachowania młodzieńca, jednak nagłe odsunięcie się od niej dało jej jasno do zrozumienia, że coś jest nie tak. Zamrugała kilkakrotnie powiekami, nie mogąc zrozumieć, czy to była jej wina.
Czy zrobiła coś złego?
Nie dając za wygraną zbliżyła się ponownie do Irytka i objęła go w pasie, przytulając się do jego pleców.
- Coś się stało?
Zapytała niepewnie, opierając policzek o plecy poltergeista.
- Irytek
Re: Balkon widokowy
Czw Lut 04, 2016 5:00 pm
To wszystko było takie piękne... Zbyt piękne. Nie uciekała już od niego, doceniała każdy pocałunek czy gest, a do tego tak dobrze go znała.
- Oczywiście! Kto by zrezygnował z okazji zagrania w Quidditch'a w szkole taką pustą makówką? Byłaby idealnym tłuczkiem, bo należałaby do tłumoka. - wyobraził to sobie i zaczął kombinować czy dałoby się jakoś odczepić mu tę przyłbicę... Szybko jednak przypomniał sobie, że już wielokrotnie próbował tego dokonać, jednak wygląd duchów nie dał się tak łatwo przekształcać. A szkoda, bo niektórym naprawdę przydałaby się zmiana wizerunku!
Wszystko to jednak musiało się skończyć. Nie dręczenie Prawie Bezmózgiego, ten to był ofiarą idealną dla osób w każdym wieku. Mowa była rzecz jasna o Sullivan, jej bliskości i spędzaniu wspólnie czasu. To był koniec, jednak nie chciał znowu jej denerwować. Zamiast oświadczenia prosto w oczy, zwyczajnie nie zareagował, kiedy wtuliła się w niego, co najwyżej zadrżał lekko, nieprzygotowany na niespodziewany uścisk.
- Nie. - mruknął obojętnie, nawet nie zaszczycając jej spojrzeniem. Słońce już wzeszło, wszyscy zaczynali schodzić na śniadanie i dało się słyszeć kroki gryfonów oraz krukonów szwendających się po schodach.
Odsunął się od okna, a także od niej i wyszedł bez słowa, znikając za progiem drzwi.
[zt]
- Oczywiście! Kto by zrezygnował z okazji zagrania w Quidditch'a w szkole taką pustą makówką? Byłaby idealnym tłuczkiem, bo należałaby do tłumoka. - wyobraził to sobie i zaczął kombinować czy dałoby się jakoś odczepić mu tę przyłbicę... Szybko jednak przypomniał sobie, że już wielokrotnie próbował tego dokonać, jednak wygląd duchów nie dał się tak łatwo przekształcać. A szkoda, bo niektórym naprawdę przydałaby się zmiana wizerunku!
Wszystko to jednak musiało się skończyć. Nie dręczenie Prawie Bezmózgiego, ten to był ofiarą idealną dla osób w każdym wieku. Mowa była rzecz jasna o Sullivan, jej bliskości i spędzaniu wspólnie czasu. To był koniec, jednak nie chciał znowu jej denerwować. Zamiast oświadczenia prosto w oczy, zwyczajnie nie zareagował, kiedy wtuliła się w niego, co najwyżej zadrżał lekko, nieprzygotowany na niespodziewany uścisk.
- Nie. - mruknął obojętnie, nawet nie zaszczycając jej spojrzeniem. Słońce już wzeszło, wszyscy zaczynali schodzić na śniadanie i dało się słyszeć kroki gryfonów oraz krukonów szwendających się po schodach.
Odsunął się od okna, a także od niej i wyszedł bez słowa, znikając za progiem drzwi.
[zt]
- Maggie Sulivan
Re: Balkon widokowy
Czw Lut 04, 2016 5:46 pm
Zachichotała cicho słysząc jego marzenie o zagraniu w Quidditch'a głową Nicka. Może wbrew pozorom nie byłby to taki głupi pomysł? Skoro Iryt nie może wyjść poza mury zamku mógłby zabawić się nieco w środku. Wiedziała, że ten pomysł nie spodobałby się Prawie Bezgłowemu, ale jak sam rudzielec przyznał, że "Nickowi przejdzie, jak zwykle".
Zamrugała kilkakrotnie powiekami, nie mogąc zrozumieć co stało się z samopoczuciem poltergeista. Wiedziała jednak, że musiałaby to być jej wina, ponieważ wcześniej nie wyglądał na zdołowanego.
I znowu to poczuła... Ból, rozdarcie, łzy, które nie mogły pociec po jej zrozpaczonej twarzy. Znowu ją zostawił, ale tym razem poczuła to zdecydowanie mocniej. Po tym wszystkim co jej powiedział, po tych dniach, które spędzili wspólnie, on tak po prostu ją odtrącił? Odrzucił bez słowa? Żadnego "do zobaczenia", "żegnaj", nic? Teraz wiedziała, że po prostu bawił się jej uczuciami. Jak w ogóle mogła pomyśleć, że takie stworzenie jak poltergeist mógł coś do niej poczuć? Najwidoczniej nie zasługiwała nawet na chwilę uwagi. Dał jej nadzieję, a później odrzucił jak zepsutą zabawkę.
Złamane serce boli bardziej niż zadany ból fizyczny.
Opuściła pomieszczenie, przelatując przez podłogę. Nie miała zamiaru zostać tu, ani chwili dłużej.
z.t
Zamrugała kilkakrotnie powiekami, nie mogąc zrozumieć co stało się z samopoczuciem poltergeista. Wiedziała jednak, że musiałaby to być jej wina, ponieważ wcześniej nie wyglądał na zdołowanego.
I znowu to poczuła... Ból, rozdarcie, łzy, które nie mogły pociec po jej zrozpaczonej twarzy. Znowu ją zostawił, ale tym razem poczuła to zdecydowanie mocniej. Po tym wszystkim co jej powiedział, po tych dniach, które spędzili wspólnie, on tak po prostu ją odtrącił? Odrzucił bez słowa? Żadnego "do zobaczenia", "żegnaj", nic? Teraz wiedziała, że po prostu bawił się jej uczuciami. Jak w ogóle mogła pomyśleć, że takie stworzenie jak poltergeist mógł coś do niej poczuć? Najwidoczniej nie zasługiwała nawet na chwilę uwagi. Dał jej nadzieję, a później odrzucił jak zepsutą zabawkę.
Złamane serce boli bardziej niż zadany ból fizyczny.
Opuściła pomieszczenie, przelatując przez podłogę. Nie miała zamiaru zostać tu, ani chwili dłużej.
z.t
- Caroline Rockers
Re: Balkon widokowy
Sro Lut 10, 2016 3:52 am
Od wydarzeń, które miały miejsce w malej sali na III piętrze trochę minęło. Będąc dokładnie precyzyjnym, minęło trzynaście dni. Przez ten czas zastanawiała się wiele razy nad tym jak będzie wyglądało ich następne spotkanie z dala od lekcyjnych sal, gdzie odgrywał dokładnie swoją rolę młodego, francuskiego praktykanta o anielskim obliczu. Ona jednak wiedziała, co dokładnie się kryje pod tą maską. Prawdziwa twarz była zagłodzona, zepsuta i pełna nieuzasadnionej pasji. I bez żadnego wstydu ani obawy odważył się ją jej pokazać - a przynajmniej tak jej się wydawało wtedy, kiedy tak dumnie stanął przeciw niej. Nieraz kusiło ją by go sprowokować, przestać udawać uprzejmy ton w swoich listach i pokazać choć część swoich kart, zamiast bawić się w podchody. Ale w momentach, kiedy dochodziło do zetknięcia jego fałszywego błękitu z jej chmurnym niebem przy przypadkowych spotkaniach, wiedziała, że nie może pozwolić sobie na lekkomyślność, zwłaszcza, że nie miała jeszcze z powrotem swojej różdżki, a on sam miał do spłacenia trzy życzenia za jej milczenie. W końcu przecież wiązała ich umowa naznaczona krwią.
Ale spokojnie! Na wszystko przyjdzie czas! Nawet jeśli będę musiała chwilę pograć i na dłużej przetrzymać swoją maskę. Dostanę to, czego chcę.
Jako że dzisiaj była niedziela pozwoliła sobie na luźniejszy styl - ubrała czarną koszulę i ciemne poszarpane w niektórych miejscach spodnie, które zostały wzbogacone o ruszające się naszywki czające się na wysokości ud z nazwami magicznych zespołów, a do tego swoje ciężkie buty. Włosy zaś związała w prosty warkocz. Nie siliła się na elegancję, nie widziała bowiem takiej potrzeby i raczej nie powinien tego od niej wymagać. Wzięła ze sobą rachunek za różdżkę i dopisała do niego "Koszta Dodatkowe" w wysokości 10 galeonów. Uśmiechnęła się z satysfakcją do samej siebie, kiedy chowała pergamin do kieszeni. Profilaktycznie wyciągnęła jeszcze z kuferka Eliksir Lumentus i również schowała. Po wysłaniu listu do pana Louvela, czy też raczej do Rudolfa Lestrange'a, udała się we wskazane przez siebie miejsce. Butelkę po tamtym winie schowała w szafie, a pustą paczkę odesłała mu z powrotem, ale to nie oznaczało, że nie pamiętała i że ma zamiar udawać, że nic się nie stało. Kpiący uśmiech wykwitł na jej twarzy, kiedy usiadła na ziemi, przeprowadzając nogi między belkami. Pozostało więc jedynie czekać na pojawienie się oczekiwanego gościa.
Czy nadal będzie pewny tego, że ma ją w garści?
Zemsta najlepiej smakuje na zimno.
Ale spokojnie! Na wszystko przyjdzie czas! Nawet jeśli będę musiała chwilę pograć i na dłużej przetrzymać swoją maskę. Dostanę to, czego chcę.
Jako że dzisiaj była niedziela pozwoliła sobie na luźniejszy styl - ubrała czarną koszulę i ciemne poszarpane w niektórych miejscach spodnie, które zostały wzbogacone o ruszające się naszywki czające się na wysokości ud z nazwami magicznych zespołów, a do tego swoje ciężkie buty. Włosy zaś związała w prosty warkocz. Nie siliła się na elegancję, nie widziała bowiem takiej potrzeby i raczej nie powinien tego od niej wymagać. Wzięła ze sobą rachunek za różdżkę i dopisała do niego "Koszta Dodatkowe" w wysokości 10 galeonów. Uśmiechnęła się z satysfakcją do samej siebie, kiedy chowała pergamin do kieszeni. Profilaktycznie wyciągnęła jeszcze z kuferka Eliksir Lumentus i również schowała. Po wysłaniu listu do pana Louvela, czy też raczej do Rudolfa Lestrange'a, udała się we wskazane przez siebie miejsce. Butelkę po tamtym winie schowała w szafie, a pustą paczkę odesłała mu z powrotem, ale to nie oznaczało, że nie pamiętała i że ma zamiar udawać, że nic się nie stało. Kpiący uśmiech wykwitł na jej twarzy, kiedy usiadła na ziemi, przeprowadzając nogi między belkami. Pozostało więc jedynie czekać na pojawienie się oczekiwanego gościa.
Czy nadal będzie pewny tego, że ma ją w garści?
Zemsta najlepiej smakuje na zimno.
- Rudolf Lestrange
Re: Balkon widokowy
Sro Lut 10, 2016 10:19 pm
!Avellin Louvel
Rudolf nie zabrał ze sobą papierosów.
Zabrał natomiast ze sobą znacznie więcej.
Nienaturalnie pogodnego poranka ułożył swe blond włosy w precyzyjną fryzurę, z której żaden niesforny kosmyk nie miał prawa się wymsknąć. Zza spokojnego ciepła rozgrzewającego błękit oczu Avellina nie wyzierał już głód, pasja czy zaciekłość. Idealnie wyprasowane szaty nie były splamione krwią i kurzem, a wypolerowane czarne buty lśniły nieskalanym sumieniem praktykanta.
27 kwietnia był datą pamiętnego spotkania w małej sali na trzecim piętrze, lecz nie było to jedyne wydarzenie, które miało wówczas miejsce. Owego deszczowego dnia pan Lestrange postanowił skryć się za misternie skonstruowaną fasadą francuskiego czarodzieja półkrwi, rzucając w zapomnienie swą dotychczasową godność. Nie mógł pozwolić sobie na kolejne potknięcia, dlatego usunął ze swej ścieżki wszelkie przeszkody: swą dumę, swe ambicje i arogancję. Tak, Rudolf wiedział, że był arogancki. Wiedział również, że jego czyny były czynami głupca, który nie był w stanie kontrolować swych emocji. Takie zachowanie było niedopuszczalne, więc postanowił wyplenić jego korzenie.
Na wieżę zachodnią Avellin zmierzał szybko i zdecydowanie, a wraz z każdym kolejnym sprężystym krokiem oddalał się od echa swej szlachetnej tożsamości. Był zdeterminowany, by ostatecznie rozliczyć się ze swoją uczennicą, należycie pokutując za swoje błędy. Tak, ich spotkanie było kumulacją błędów, z których każdy leżał po stronie Rudolfa. Nie był w stanie wyrzucić ze świadomości swojej lekkomyślności, zamierzał więc zakopać ją skrzętnie pod górami rozsądku, cierpliwości i niezmąconego niczym spokoju. Tak było lepiej. Nawet przygarbione plecy Rockers, które odcinały się czernią na tle czerwieniącego się nieba, nie rzuciły cienia na ten jaśniejący przed nim cel.
- Dzień dobry, panno Rockers – rzekł spokojnie, stając w progu, opierając się prawym barkiem o framugę przejścia. – Miło mi widzieć, że miewa się panna lepiej.
Głos Avellina balansował gdzieś pomiędzy całkowitym brakiem emocji, a profesjonalnie uprzejmym zaciekawieniem, gdy przemawiał do nieruchomych barków. Rudolf przyzwyczaił się już do tego kojącego dźwięku, nie tęskniąc za zachrypniętym tonem własnego głosu. Czuł się, jak gdyby wyglądał na świat przez jedyną szparę, która pozostała w zbudowanym przez niego forcie. Z własnej woli stworzył w ciele Louvela swe więzienie, które – paradoksalnie – musiało chronić go przed utratą wolności. Nie ufał sobie na tyle, by pozwolić dzikiej bestii czającej się we wnętrzu jego jaźni na swobodę. Tak było lepiej.
Powietrze było zaskakująco czyste. Pachniało młodym kwieciem i wilgotną jeszcze ziemią, nieskalane zapachem krwi czy potu. Rudolf był z siebie zadowolony.
Jak dobrze, że nie zabrał ze sobą papierosów.
Rudolf nie zabrał ze sobą papierosów.
Zabrał natomiast ze sobą znacznie więcej.
Nienaturalnie pogodnego poranka ułożył swe blond włosy w precyzyjną fryzurę, z której żaden niesforny kosmyk nie miał prawa się wymsknąć. Zza spokojnego ciepła rozgrzewającego błękit oczu Avellina nie wyzierał już głód, pasja czy zaciekłość. Idealnie wyprasowane szaty nie były splamione krwią i kurzem, a wypolerowane czarne buty lśniły nieskalanym sumieniem praktykanta.
27 kwietnia był datą pamiętnego spotkania w małej sali na trzecim piętrze, lecz nie było to jedyne wydarzenie, które miało wówczas miejsce. Owego deszczowego dnia pan Lestrange postanowił skryć się za misternie skonstruowaną fasadą francuskiego czarodzieja półkrwi, rzucając w zapomnienie swą dotychczasową godność. Nie mógł pozwolić sobie na kolejne potknięcia, dlatego usunął ze swej ścieżki wszelkie przeszkody: swą dumę, swe ambicje i arogancję. Tak, Rudolf wiedział, że był arogancki. Wiedział również, że jego czyny były czynami głupca, który nie był w stanie kontrolować swych emocji. Takie zachowanie było niedopuszczalne, więc postanowił wyplenić jego korzenie.
Na wieżę zachodnią Avellin zmierzał szybko i zdecydowanie, a wraz z każdym kolejnym sprężystym krokiem oddalał się od echa swej szlachetnej tożsamości. Był zdeterminowany, by ostatecznie rozliczyć się ze swoją uczennicą, należycie pokutując za swoje błędy. Tak, ich spotkanie było kumulacją błędów, z których każdy leżał po stronie Rudolfa. Nie był w stanie wyrzucić ze świadomości swojej lekkomyślności, zamierzał więc zakopać ją skrzętnie pod górami rozsądku, cierpliwości i niezmąconego niczym spokoju. Tak było lepiej. Nawet przygarbione plecy Rockers, które odcinały się czernią na tle czerwieniącego się nieba, nie rzuciły cienia na ten jaśniejący przed nim cel.
- Dzień dobry, panno Rockers – rzekł spokojnie, stając w progu, opierając się prawym barkiem o framugę przejścia. – Miło mi widzieć, że miewa się panna lepiej.
Głos Avellina balansował gdzieś pomiędzy całkowitym brakiem emocji, a profesjonalnie uprzejmym zaciekawieniem, gdy przemawiał do nieruchomych barków. Rudolf przyzwyczaił się już do tego kojącego dźwięku, nie tęskniąc za zachrypniętym tonem własnego głosu. Czuł się, jak gdyby wyglądał na świat przez jedyną szparę, która pozostała w zbudowanym przez niego forcie. Z własnej woli stworzył w ciele Louvela swe więzienie, które – paradoksalnie – musiało chronić go przed utratą wolności. Nie ufał sobie na tyle, by pozwolić dzikiej bestii czającej się we wnętrzu jego jaźni na swobodę. Tak było lepiej.
Powietrze było zaskakująco czyste. Pachniało młodym kwieciem i wilgotną jeszcze ziemią, nieskalane zapachem krwi czy potu. Rudolf był z siebie zadowolony.
Jak dobrze, że nie zabrał ze sobą papierosów.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach