Go down
Giotto Nero
Oczekujący
Giotto Nero

balkon - Balkon widokowy - Page 5 Empty Re: Balkon widokowy

Pią Lip 10, 2015 10:00 pm
Było w tym dużo prawdy. Giotto szanował ponad wszystko szczerość i bycie bezpośrednim. Nie było co chować urazy, podkładać sobie kłody pod nogi, czy obgadywać za plecami. Jak trzeba było coś powiedzieć, szło się do danej osoby i oko w oko przekazywało informacje. Wiadomo, że te lżejsze wiadomości łatwiej jest komuś sprezentować, jednakże w tym przypadku chodziło mu o krytykę i radzenie sobie z problemami. Czasem było to uciążliwe i czasem lepiej powstrzymać niewyparzony język, ale jak komuś to przeszkadza, to niech spierdala. Gio zna swoją wartość i nie będzie się cackał.
Wybór Flo był uzasadniony, była inteligentną dziewczyną z jego roku, która nie opuszcza nigdy lekcji i zawsze jest przygotowana w stu procentach na wszystko co tyczy się tematu lekcji i następnych kilku. Mógł się co prawda zgłosić do kilku innych uczennic, czy też uczniów, ale postawił na nią, bo wiedział, że się nie zawiedzie. Tak początkowo mógłby sądzić. Jej późniejsze wypowiedzi zbiły go trochę z tropu, jeśli bardziej będzie odciągać jego uwagę od lekcji, to skończy się to na pewno opieprzem z jego strony. A masochistką raczej nie jest. Zdecydowanie lepiej brzmi, że zostanie nagrodzona za pomoc.
- Spokojnie... mam jeszcze trochę czasu. Zrób to w wolnej chwili, a nie z dnia na dzień. - popęd i przymus nigdy nie był motorem napędowym, a przynajmniej, nie był dobrym motorem napędowym. Wolał by ruda zajęła się tym na spokojnie, w czasie jakiegoś wolnego, bądź luźniejszego dnia. Wobec ostatnich wydarzeń w Hogwarcie, ciężko jest cokolwiek sobie znaleźć do roboty poza lekcjami, gdyż wszystko jest zabraniane, dormitoria są przeszukiwane, a niektórzy uczniowie do tej pory są wywoływani na przesłuchania. Oby Floyd nie miała nic wspólnego z wydarzeniem na błoniach.
- Co masz przez to na myśli? - pomysł uczczenia jego powrotu niespecjalnie go interesował. Spytał kontrolnie, gdyż z pewnością będzie musiał odmówić, czegokolwiek by nie zaproponowała Floyd. Nie miał ochoty na imprezowanie, wszakże w całym Hogwarcie panuje żałoba, tak też nawet wyjazd do Hogsmeade może zostać odwołany. Ponadto, znalezienie odpowiedniego miejsca graniczy z cudem, wszędzie patrole, wszędzie zabronione wejść, tylko dormitorium, korytarze i sale lekcyjne. Z resztą, Nero był niewart jakiegokolwiek powitania, czy co tam wymyśliła Florence. Żeby jeszcze się zachował grzecznie, to ok, mogliby o tym myśleć. Ale on zniknął bez słowa, więc zasługuje co najwyżej na kopa w ryj, niż na uczczenie powrotu.
- Nie warto na to marnować czasu, nie wrócił przecież nikt ważny. - anonimowy Ślizgon, który skrywa więcej tajemnic, niż ma włosów na głowie. Spędzanie czasu ok, ale robienie z jego powrotu jakiegoś szumu było głupotą. Jeśli już mieliby coś robić, to powinien zabrać ją na randkę, za to, że się martwiła o niego, nie dostał od niej w łeb, pomoże mu z lekcjami i że pamiętała o nim przez cały ten czas. No ale Giotto na randce? Bitch please...

Edit:
Zegar wybił okrągłą godzinę, Giotto przypomniał sobie, że miał teraz kilka minut na to, aby przemieścić się z balkonu do klasy eliksirów, gdzie miał mieć następną lekcję. Westchnął lekko i pożegnał się z Florence, udając się powoli do dormitorium po podręcznik.

zt
Arabella Stuart
Oczekujący
Arabella Stuart

balkon - Balkon widokowy - Page 5 Empty Re: Balkon widokowy

Sob Lip 25, 2015 6:41 am
Balkon widokowy zasłynął w szkole z tego, że był miejscem schadzek szczególnie upodobanym przez zakochane pary. Czarujące miejsce do pielęgnowania kwitnącej, szczenięcej miłości, która rozkwitała w niedorozwiniętych sercach nastolatków, nieświadomych jak wielka siłą krzywdząca jest to uczucie. Arabela mogła być na tym punkcie odrobinę skrzywiona. Jedynie trochę rzecz jasna, przecież nie miała okazji doświadczyć ciepła już od chwili swoich narodzin.
Z wielkim zainteresowaniem mimo to obserwowała wszelkie przejawy sympatii i antypatii wśród uczniów jak i osób dorosłych, jakby ten cały wachlarz uczuć w jakimś stopniu jej nie dotyczył. Jakby to były kliniczne warunki badań, nowa droga poznania, jakby obserwując i słuchając mogła choć trochę nasiąknąć tą rzeczywistością, tymi emocjami.
Nierzadko próbowała małpować niektóre gesty czy miny, udawać, że ja coś bawi bądź drażni, krzywić się lub szeroko uśmiechać przyglądając swojej twarzy w lustrze. jak bardzo obco nie wyglądały te grymasy wciąż wierzyła w to, że ktoś się nabierze na tę szopkę. Nie chciała być ułomna, nie chciała być niezdolna, nie chciała być ... nijaka.
Życie w Wiosce Wilków jako jedyny wyklęty dzieciak, który nawet nie był szczenięciem, zakorzenił w niej potrzebę walki. Rywalizacji. Umieścił w jej sercu czarne, twarde ziarno uporu, które pchało ja każdego dnia na drogę poznania. Potrzebowała zwyciężyć słabości, potrzebowała pokonać granice, nie bacząc na koszty i irracjonalność swoich posunięć.
Wspięła się na Zachodnią Wieżę na chwile przed zachodem słońca, by choć moment spędzić na świeżym powietrzu. Ostatnio była niespokojna, krążyła po korytarzach błędnie jak zagubiony duch. Rósł w niej niepokój, zbyt ciężki i lepki, niemożliwy do zrzucenia, otrząśnięcia z ramion, nie mogła go z siebie zmyć, zedrzeć. Jak wielki wełniany sweter ze źle splecionej przędzy, coś ją gryzło i uwierało przy każdym kroku, a chwile spędzone wewnątrz murów nieodparcie przypominały jej zwyczajne więzienie. Ucieczki na błonia stawały się nagminne, jednak niemal niemożliwe po zmroku, wspinała sie więc niemal co noc na wieże, byle na chwilę, byle odetchnąć powietrzem nie skażonym zimnem cegieł i kamieni, byle spojrzeć aż po horyzont, zamknąć oczy i wsłuchać się jak szumi wiatr. czasami, kiedy bardzo sie postarała, wydawało jej sie, że znowu jest w domu. Prawdziwym domu. Pomiędzy tam i gdziekolwiek, w mizernej chacie szamanek, biegając za sarnami i zbierając ostre kamyki w rzece. Górskie rzeki były lodowate, brakowało jej tego zimna, brakowało drętwiejących stawów i sztywniejących mięśni. Ucieczka w góry była jedyna namiastka siły i wolności jaką miała, być może dlatego szczyty zamku stanowiły jej ulubione miejsce wypoczynku.
Usiadła na jednej z ław naciągając na głowę przyciągnięty z dormitorium koc.
Nie ma mnie tu, lub jest mnie pół.
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Mistrz Gry

balkon - Balkon widokowy - Page 5 Empty Re: Balkon widokowy

Pią Wrz 04, 2015 6:30 pm
Kończę sesję Arabelli z powodu jej nieobecności.
[z/t]
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

balkon - Balkon widokowy - Page 5 Empty Re: Balkon widokowy

Czw Paź 08, 2015 9:14 pm
Brzdęk – zaledwie jeden, kryjący się w tłumie szumu wiatru, kuriozalnego, ale oczywistego, gdy tańczył poza zdolnościami ludzkiego zarejestrowania go zmysłem wzroku poza faktycznymi ruchami włosów – czarnych, miękkich, prostych włosów, które okalały bladą twarz, symetryczną, w której zaklęto pewnego rodzaju oczy – tam zajrzała jeszcze w łonie matki Śmierć i wiedziała już – to będą dobre oczy – musnęła czoło naznaczonego palcami i pozwoliła usnąć w nich otchłani, by nikt czerni futra kota nie zdołał przegapić, gdy ten zbliży się do krańców ulicy i przyjdzie hamować przed nim samochodom – nie, nie dlatego, by kota nie zabić – wysuwał się z ciemności i pojawiał w blasku reflektorów, sumiennie połączony z cieniami Nocy, by kryć się nawet przed bystrymi oczyma fałszywej Luny, lubującej się w spiskach, namiętnościach i błysku stali, która nabierała szlachetności przy jej zimnych promieniach, naturalnie srebrzystych, co pochłaniały – zupełnie jak ta pustka śmiesznie ozwanych "Zwierciadeł Duszy" – promienie Największej z Gwiazd, nie odbierając im ani krztyny uroku – przeczarowywała je na swą modłę, by zatapiać Noc, raz Nocą ozwaną, w jej klątwach strachu i tajemniczości niepoznaznego – wszak czego zazwyczaj najbardziej się boimy w cieniach, których nasze oczy nie przenikną..? Samotności, braku zrozumienia, opuszczenia, wrażenia, że jest to paszcza Lwa, który tylko czeka, by wsunąć się na jęgo język – sama się zatrzaśnie, błysną kły – to byłaby tylko chwila... Całym jestestwem ludzie tak kochali pochłaniać wręcz kwintesencję Zmroku... Ten jednak tu nie panował – chciałbym wiedzieć, która była godzina – cóż, musiało już być srogo po południu – słońce, którego nie było widać, zakryte szarością chmur, miało zamiar zbliżać się do zetknięcia z punktem zero, gdzie zanikało za horyzontem i przechodziło na inne strony półkuli, by tam zanieść zbawienny "dzień", który tak szlachetnie kochał być, w swym metaforycznym znaczeniu, nazywany "początkiem" – gdy mary znikały, koszmary pozwalały nam obejrzeć się wreszcie za siebie i rozpoczynała się rutynowa procedura bytów – w końcu Słońce, ten podstawowy czynnik życia i bytu na Ziemi, było naturalnym budzikiem zaglądającym w okna i stukającym w szyby z wiadomością "hej, hej, pora się podnieść" – nawet gdy podnosić się nie bardzo chcieliśmy... Ale tutaj przecież spotkać się, całkiem przypadkiem – miała dwójka Krukonów – zupełnie niezobowiązująco, zupełnie... rutynowo? Ten wiatr, pamiętasz jeszcze o nim, Birdie? Więc skorzystam z kolejnej metafory – mamy nasz "początek", dodam do tego "zmienność" – właśnie w hołdzie samemu Zefirowi, co splatał z kosmyków hebanowych włosów siedzącego na dachu Krukona, własne opowieści w hołdzie samemu "życiu" – heh, taki żarcik w obliczu istoty nie liczącej się z czasem i nauczonej pluć Fortunie i Przeznaczeniu w twarz – a, jak wiemy, Los, jako usposobienie wszystkich tych kuriozum wykraczających poza materialny byt, bywał bardzo kapryśnym partnerem do rozmów i lubił machać głową z niedowierzaniem dla tych, tak zwanych "buntowników z wyboru" – o ile w ogóle można było mówić o buncie u kogoś, kto był tłem dla samego nieistnienia... Dodam parę groszy do puli całej skarbonki – już trochę dzwoni miedziaków w śwince, prawda? - dzieliła go przepaść – nie konkretnie od tego miejsca, nie w sensie fizycznym – od każdego, kogo napotykał na swej drodze – nie było nad nią mostu, nie znajdzie się żadna kładka – tylko przepaść, która pozwalała na siebie spoglądać, mówić, słuchać, ale dotykać? Nie wolno dotykać... Nierealność tej względnie namacalnej sylwetki rozprysnęłaby się, przecinając wiążące się wokół niego, jako epicentrum, duchy, związane ze sobą, stanowiące jedną, mgliście-czarną masę, co bez oczu, ust i nosów wyciągała flegmatycznie swe szpony i rozpościerała dookoła niego, badając otoczenie – każdy z kamieni, każdą z nierówności, każdą dachówkę za jego plecami – bo siedział przecież na dachu, tuż nad wyjściem z balkonu, z którego rozciągał się ten jakże romantyczny widok – oddalone góry, las, jezioro w oddali – Birdie, masz duszę romantyczki, byś pozwoliła utonąć sobie w pięknie w całym jego okazałości, hmm..?
Brzdęk.
Nie pojawiało się echo – odgłos porywany był dalej, niedopuszczony do tego, by zatrzymywał się w jednym miejscu – ten, który powodowany był uderzaniem przeróżnych zawieszek o siebie wzajem, zatkniętych na rzemieniach na palcach Nailaha, jednych dłuższych, drugich krótszych, zwisających z krawędzi dachu, na którym podparł się obiema dłońmi – i kolejny, mocniejszy brzdęk – ten wywołany tąpnięciem srebrnego pierścienia na jego palcu o kamień – szlachetny, szkarłatny kamień, którym był ów pierścień zwieńczony, prezentował na sobie herb – ale kto by się takimi szczególikami przejmował..? Te oczy – te, w których spała otchłań, podkrążone, zarysowane wyjątkowo ciemnymi liniami zmęczenia, może niewyspania, może jakiegoś innego nieznośnego czynnika wykręcającego flaki, skierowane były przed siebie – na ten widok, do którego tak cię zachęcałem, droga Ptaszyno, lecz wiesz – powiem ci, tak między nami, szepcząc o sekretach razem z szumem wiatru niosącego ze sobą dotyk Wiosny, która rozgościła się na dobre wokół nas – spoglądał, lecz nie dostrzegał – czy wyczuwasz tą znikomą różnicę?
Birdie Fleur
Martwy †
Birdie Fleur

balkon - Balkon widokowy - Page 5 Empty Re: Balkon widokowy

Pią Paź 09, 2015 12:39 am
Birdie wiedziała, że czeka ją koszmarny dzień już w momencie wybudzenia, kiedy chciała krzyknąć z przerażenia wywołanego widzianymi w śnie obrazami, ale z gardła nie uleciał żaden dźwięk. Przeklęty paraliż. Spróbowała nabrać powietrza, ale klatka piersiowa zdawała się być pełna. W głowie zawirowało, myśli uleciały gdzieś daleko, a ona opadła bezwładnie na poduszkę. A może cały czas na niej leżała? Nie była już pewna niczego. Absolutnie niczego.
Próbowała przywołać jakieś dobre wspomnienie, pozytywną myśl, ale życie starało się być w stosunku do niej raczej okrutne, więc jedynym co trzymało się w tej chwili jej umysłu było wyobrażenie świętej pamięci ojca. Siedzącego na krześle z butelką wódki i wpatrującego się w nią błękitnymi oczyma pełnymi bólu. Nie pasowały do niego ani trochę. Były jak przeklejone z innej persony, oddalonej od niego o dobre kilka lat świetlnych rozwoju umysłowego. Z niewiadomej przyczyny nieudolnie dopasowane do człowieka wypranego ze wszelkich emocji i konkretnych odpowiedzi na zadawane mu pytania. Ptaszyna zdążyła w czasie wędrówki przez szkolne korytarze zadać sobie jedno:
Dlaczego?
Dlaczego nie mogła choć raz śnić o czymś pozytywnym, tylko w kółko krążyła wokół nieśmiertelnego tematu jakim był nie-nieśmiertelny, gnijący kilka metrów pod ziemią ojciec?
Wreszcie przekroczyła próg drzwi prowadzących na balkon i wampir mógł usłyszeć chichy, powolny stukot obcasików o kamienną posadzkę. Dziewczyna zatrzymała się wpół drogi do balustrady, jakby nie była pewna tego, czy to odpowiednia pora na skok w dół. Nie drżała już nawet wyobrażając sobie własną śmierć. Właściwie, to czuła bardziej związaną z tym ulgę. Wolność. Prawdziwa wolność, której pod tą postacią nigdy nie zaznała i prawdopodobnie nigdy nie zazna. Po cóż z Martinem tak zawzięcie próbowali trzymać się tego bezwartościowego życia w brudnym, ciasnym mieszkaniu, skoro tak łatwo było to wszystko zakończyć?
Ich mieszkanie. Ach, ich mieszkanie. Wzbudzało w niej dość spory wachlarz emocji, które teoretycznie powinny się nawzajem wykluczać, ale w praktyce tworzyły dość wybuchową mieszankę. Na klatce zawsze było mokro. Sąsiedzi na górze posiadali gromadę tupiących dzieci. Ulica naprzeciwko trwała w odwiecznym remoncie, rozpoczętym jeszcze zanim się tam wprowadzili. Trzeszczące, stare meble. Brak jakichkolwiek warunków do pracy. A jednak ich. Ich własne. Czuła się w nim podejrzanie bezpiecznie.
Wzrok Ptaszyny leniwie przesunął się po horyzoncie, co skwitowała delikatnym westchnieniem. Lubiła patrzeć na wszystko z takiej perspektywy. Ludzie wyglądali stąd jak wszy. Małe kropeczki. Nic nie warte. To oczywiście nie było tak, że nie widziała ich w ten sposób również z dołu - tutaj po prostu czuła nad nimi jeszcze większą wyższość. Widok był iście malarski i chociaż wychodziła z założenia, że sztuka mogła być tylko gwałtem, okrucieństwem i niesprawiedliwością - musiała przyznać sobie, że próby ujęcia światła na sposoby przeróżne poprzez dni spędzane w jednym miejscu zabrały dla niej sporo sensu. Skoda tylko, że była plastycznym beztalenciem.
Na litość boską, Birdie, czy naprawdę przyszłaś tutaj, aby się nad sobą uża- ... puk, puk. Pukanie. Odwróciła się w stronę źródła dźwięku i niebieskie oczy skupiły całą swoją uwagę na wystrojonej (jak zawsze!) postaci Nailaha. Przyodział się dzisiaj typowo - we włosy na Smarkerusa, podkrążone oczy, tonę świecideł i dupereli. Jakby chciał krzyczeć: spójrz na mnie i na moje problemy przypadkowa osobo. Zazdrość mi bycia stworzonym do wyższych celów. Nie wiedziała ile było w tym prawdy, a ile kłamstwa. Prawdę powiedziawszy zawsze starała się ignorować osoby tak podejrzanie podobne do niej w zbyt wielu jak na normalność aspektach, więc był z góry wykreślony z jej list ewentualnych zainteresowań... a jednak z jakiegoś powodu stała wciąż w bezruchu, wpatrując się w wampira jakby był ostatnim dziełem Berniniego.
- Oh. - zaczesała włosy za ucho, po czym przypomniała sobie nieoczekiwanie, że ciche jęknięcie nie jest preferowaną przez innych ludzi formą powitania. - Cześć.
Z jakiegoś powodu za każdym razem, kiedy odważyła się choć na chwilę otworzyć usta docierało do niej, że ma dopiero siedemnaście lat i o ile nie zginie na brutalnej wojnie czarodziejów, to ma jeszcze spory kawał życia przed sobą. Rada była z tego powodu wielce, ale jednocześnie nawiedzał ją dość upierdliwy niepokój. Cóż pocznie, jeżeli starość przyniesie tak brutalną potrzebę odseparowania się od ludzi, których uważała za zbyt tępych na rozmowę, że w końcu zapomni jak w ogóle zawierało się znajomości i nawet głupie zakupy w sklepie zaczną być problematyczne?
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

balkon - Balkon widokowy - Page 5 Empty Re: Balkon widokowy

Pią Paź 09, 2015 10:39 am
A zazdrościsz, śliczna Ptaszyno o włosach splatanych ponurym losem własnych koszmarów, które zalęgły się pod twoim łóżkiem i złapały cię za kostkę, ciągnąc się za tobą drogą znaczoną odpadkami wspomnień? Chociaż nie wolno nam zaczynać zdania od "a" – lecz któż by się tym przejmował, czego uczono nas w szkole, wpajając zasady, etykę, moralność, wciskając w szlabany krat, zza których specjalizacji, o ograniczonym polu widzenia, niemożności myślenia, mieliśmy oglądać świat niczym w platońskiej jaskini – słyszałaś może o tym? O teorii, w którym ludzie przywiązani byli twarzą do chropowatej ściany, nie tylko kostkami i nadgarstkami – mieli też przywiązane szyje, przez co nie mogli się obrócić – gdzieś z tyłu wpadało do tego miejsca światło i widzieli tylko cienie. Te cienie uznali za rzeczywistość. Przyobleczona w nasz śmieszny uśmiech, gdy z niedowierzaniem kręcimy głową na jakąkolwiek niewiedzę i wytykamy palcami tych, którzy mieli odwagę ze swoją niewiedzą się obnosić – kochamy to! - kochamy się wywyższać ponad innych i stać parę stopni nad nimi – więc co, jeśli właśnie to robię? Ja – autor! - On – antagonista – ten, którego Otchłań ześlizgnęła się z pola (nie)widzenia przed sobą, by zjechać na tą, którą odważyła się zabrać głos – Ciebie, odkrywającą podstawową wartość słowa "cześć", cokolwiek ono nie oznaczało – nie sprawdzę w słowniku, pozwolisz? Niech zostanie umowna przyjętość, że to koleżeńskie powitanie wypływające z twojej gardzieli, ściszone i śpiewne, nieśmiałe i stłumione, przyduszone świadomością przyczepionych do nogawki koszmarów.
Widzę je.
W sensie fizycznym – strojny w pawie piórka – szkoda tylko, że zabrakło im jakichkolwiek brak – płaszcz z miękkiego materiału opadający do kostek, zwieszony razem z jego nogami w dół, na którym widniał herb dumnego Orła dzierżącego w swych bystrych oczach wiedzę, a w szponach obietnicę śmierci dla wszystkich maluczkich ssaków, którymi zwykł rozrywać ofiarę w pół – tak szlechetne zwierzę, tak szlachetny symbol mądrości! - podarte, wynoszone trampki, poprzecierane, czarne spodnie – to tak skrótowo, nie będę się przecież rozwodził nad szmatami – i te zawieszki – bursztynowe piórko, uroboros, krzyż celtycki – wszystkie razem bezwartościowe, zwykłe, pogańskie prezentacje innych, niedopuszczalnych w duchu dzisiejszych, kościelnych czasów, wiar i kultur przecinających w niewielkich ilościach nasze społeczeństwo – mówiąc zaś o czasach współczesnych mam na myśli czasem współczesne Wam, drodzy bohaterowie – nie Nam, autorom – no właśnie, te czasy... ten konkretny czas...
Birdie Fleur... Znam Cię.
Zwróć więc swoją uwagę na Cień – atencyjna dziwka, co się zowie, przyciągająca tak, jak ludzi wabiła w swe objęcia sama noc, przerażająca i trwożna, pozostawiająca na skóze słodki posmak gęsiej skórki wynoszącej progi rutyny dnia na zupełnie inne piedestały poznania – tam, gdzie znajdował się On, gdzie teraz właśnie siedział – wcale nie wtym fizycznym ujęciu, w którym po prostu siedział na wyższej płaszczyźnie niż Birdie, z którą nawiązał kontakt wzrokowy, przecinając duszę – chcę ci ją wyrwać, Ptaszyno, przygwoździć Cię do muru za twymi plecami, nakłuć ostrymi gwoździami twych własnych słabości – zdradzisz mi je, zaszepczesz mi coś do uszka? Zazdrość mi. Zazdrość mi bycia stworzonym do celów wyższych.
Zazdrość mi bycia Śmiercią.
- Birdie Fleur. - Pamiętał twe imię – jedno z tych mian, na które warto zwrócić uwagę – te wszystkie lata, przez które był niewidzialny, a które przeminęły wraz z rozpoczęciem się wszystkich plotek – miał bardzo dużo czasu na obserwowanie i zapamiętanie – och, chodził z nią niemal VI lat do jednej klasy, czy to nie tak było? Pozory zwyczajności – i ukrywana odmienność, która lśniła w jej oczach wyraźnym poblaskiem jednej z nocnych gwiazd, przyciągając niepewne swych skrzydeł ćmy – taka osobowość mami nieszczęśników, jeśli wiedzą, jak spoglądać na tak idylliczną duszę w jej odzwierciedleniach, w tych bystrych, inteligentnych Zwierciadłach jej własnych oczu, na które wpadały kosmyki włosów targane przez wiatr.
Bernini? Pochlebiasz mi. Co ty na to, gdybym powiedział, że malował go Beksiński?
"Birdie Fleur" – tylko i aż imię, tylko i aż dar, które było ukoronowaniem daru życia po naszych rodzicach – czasem ostatnim, czasem jednym z wielu – tylko i aż imię, które było powitaniem, środkiem komunikacji i pożegnaniem – wybierz z całej listy, błądząc po niej swoim zgrabnym paluszkiem, jeśli tylko chcesz – lub wytykaj mnie nim i zwij od tych szaleńców – w twym mniemaniu istnienia sztuki jako gwałtu to nabierało większego sensu – najpiękniejsze są te myśli, które rodzą się w głowie – to co przeniesiemy na papier to tylko mała kropla całego oceanu...
Idee podobne rakowi, którego nie da się wyplenić, z przerzutami na całe ciało.
- Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha. - Wiatr winien porywać ten głos – nie porywał go – cichość mówienia nie przeczyła jego wyraźności, nie ujmując żadnej warstwy mrukliwości, głosu i jego flegmatyczności, który kochaliśmy określać jako przepity, czy przepalony – tutaj już poważę się o przytoczenie "jak zwał, tak zwał" – byleby sens pozostawał jasny i klarowny całego przekazu.
Był klarowny?
W ulotności i nietrwałości kruchego życia zdawał się zanikać...
Słyszałaś może taki wierszyk "Indyk myślał o niedzieli, a w sobotę łeb mu ścieli"..?
Nie myśl zbyt wiele o przyszłości, Birdie.
Teraz na to nie czas.
Birdie Fleur
Martwy †
Birdie Fleur

balkon - Balkon widokowy - Page 5 Empty Re: Balkon widokowy

Sro Paź 14, 2015 9:42 pm
Może zazdrościła? Tylko trochę, trochę bardzo, nic nie szkodzi. Niekoniecznie bycia w centrum uwagi i skrajnie debilnych zachowań, które ujawniały jego prawdziwą twarz, ale mocy. Siły. Przewartościowania wszystkich wartości. Był zarazem wszystkim czego pragnęła i tego totalnym przeciwieństwem. Pośmiewiskiem i wzorem. Zawierał w sobie tak wiele bijących w oczy sprzeczności, że Ptaszyna wielokrotnie zastanawiała się nad tym, czy jest bytem realnym, czy jednak owocem jej wybujałej wyobraźni. Przechadzając się po komnatach Hogwartu zdawał się tam zupełnie nie pasować. Pozostawało proste pytanie: było to tylko jej odczucie, czy podobne wrażenie towarzyszyło każdemu, kto miał szczęście (bądź nieszczęście) spotkania z wampirem w cztery oczy.
Tak jak teraz.
- Mam to odebrać jako "dzień dobry"? - zapytała dość beztrosko, odrobinę zrozpaczona tym, że spotkała właśnie kolejną osobę, której musiała przypomnieć o tak podstawowej rzeczy jak powitanie rozmówcy. Może wychowała się w rodzinie mugolskiej, ale do diaska! Miała siedem lat na zorientowanie się, że przebywając wśród czarodziejów powinna liczyć na podobne zachowania.
Birdie Fleur. Ptaszyna. Każdy nazywał ją jak chciał. Ona wolała nie nazywać się wcale. Wolała nie istnieć. Nie urodzić się nigdy. Nie dowiedzieć jak to jest żyć i nie pragnąć tego. Po prostu nie być. Tylko, że było na to trochę za późno. Miała jedynie ten ochłap wolnej woli. Resztki nadziei, że jest tam w górze coś, co ma jakikolwiek sens i rację bytu. Liczyła na to, że się myli i nieuchronne fatum wiszące nad każdym człowiekiem jest, podobnie jak Nailah, obiektem jej chorej wyobraźni.
- Widzę, że komplementowanie kobiecej urody nie jest twoją mocną stroną. - powiedziała wywracając oczami. - Dam ci wskazówkę: choćby nie wiem jak źle było - kłam mi w żywe oczy, że wyglądam świetnie.
W dupie to wszystko miała, a jednak słowa z jej ust płynęły. Nie wiedziała skąd to się bierze. Jad sączący się spomiędzy warg. Sarkazm. Ironia. Towarzyszyły jej od tak dawna. Były częścią jakieś bardziej skomplikowanej, złożonej całości. Mieszały się z potrzebą uwagi i ciepła od osób niekoniecznie zdolnych do okazania takich uczuć. Brakiem akceptacji samej siebie. Ptaszyna nie zdawała sobie sprawy z tego, że może być chora i za jej wiecznym zdenerwowaniem może kryć się coś więcej, niż jesienna depresja rozciągająca się na wszystkie cztery pory roku. Trwała i parła do przodu. Po wygraną lub przegraną.
Ale do przodu, zawsze do przodu.
Błękitne oczy wciąż badały Nailaha, chociaż teraz z odrobinę większym zaciekawieniem.
Czy bycie posągiem Berniniego było z jej strony pochlebstwem? Bycie posągiem złotego chłopca, któremu wszystko uchodziło na sucho?
Nawet śmierć.
Morderstwo.
Ptaszyna czytała. Może ilość ta nie była porównywalna do najbardziej ambitnych krukonów, a jednak nie dało się wykreślić jej z życiorysu. Mugolskie książki też czytała. Pożółkłe strony z badziewnymi ilustracjami i reprodukcjami. Historie z życia rzeźbiarzy, którzy wpisali się w historię sztuki wyraźnym odciskiem własnego tyłka. Posągi Berniniego zadziwiały. Odbierały dech w piersiach obserwatorowi. Sprawiały, że wierzyło się w niemożliwe. Utworzenie z kamienia cudów tak dokładnych, że zdawały się być miękkie niczym puch. Wyrażające więcej emocji niż niejeden człowiek. Kryły się za nimi jednak historie, których powtarzać nikt nie chciał.
Beksińskiego nie znała, ale przecież mogła poznać.
Mogła dostrzec doskonale wyrobiony warsztat nie przekazujący sobą nic prócz nieokreślonych form.
Teraz... teraz mogła najwyżej wzruszyć ramionami na zadane pytanie. To jednak nigdy nie padło. Nie mam więc się nad czym rozwodzić.
- Często tak sobie... siedzisz na dachu? - jedna z brwi nieznacznie uniosła się do góry na znak, że Ptaszyna nie odbiera tego za codzienność. Podziwianie horyzontu nie wymagało przecież wdrapywania się szczególnie wyżej.
A może po prostu chciała go zagadać?
Poznać, zrozumieć?
Kij ją wie. Czasami lepiej nie wiedzieć.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

balkon - Balkon widokowy - Page 5 Empty Re: Balkon widokowy

Czw Paź 15, 2015 3:53 pm
- Śmiało. - Nie krępuj się, niech to będzie nasze powitanie - wymówienie twojego imienia, twoje poprzedzające to "och", które zostało uzupełnione o wymaganą, grzecznościową formę - tylko po co ten teatrzyk, kuriozalny w swej formie, skoro wcale nie chcesz go przejawiać? Chcesz? Jest tyle niewiadomych, a wszystko to przez skowronki trzepoczące drobnymi skrzydłami wokół twojej sylwetki przysłaniającej widok kruchych ramion nakrytych szatą - kolejna, która uwodzi swoim spojrzeniem, nie dlatego, że trzepocze rzęsami, by złapać mężczyznę za serce, a dlatego, że spoglądając pod odpowiednim kątem można było dostrzec, ile masek i cudacznych sukien zaćmiewało prawdziwy kształt ciała skrywającego w sobie skarb duszy - no właśnie, złudzenia - zakochałem się w nich od pierwszego wejrzenia - w nich i ideach, które oblepiały ludzi jak miód - którym tak blisko było do czystych manipulacji obsypujących ten miód mąką.
W tym krótkim słowie burzyło się mury - no tak, kolejny outsider - zgrozo - wylęgło się ich teraz tyle w murach zamku jak grzybów po deszczu - niedługo w Hogwarcie brakować będzie kątów, w których mogliby się kryć - może przez jakąś dziwną szczerość, która z nich biła, albo przez fakt, że brzmiało to jakby był niewinny niczym nieobsrana łąka i kompletnie nie wyłapał, że Birdie tym samym zwraca mu uwagę na to, by się ogarnął i przywitał jak należy - ta beztroska obu stron zbiłaby z tropu przypadkowego obserwatora - i nagle pojawiała się zamierzona prowokacyjność - może właśnie to było celowe, zamierzona - jej wolna odpowiedź i jego szybka, chociaż tak miękka w wydźwięku, nim jeszcze dobrze skończyła mówić - tak, to właśnie imię i nazwisko, którego ona nie chciała znać, które chciała wymazać, biorąc do dłoni gumkę - trudno się wojuje gumką, gdy coś zostało namalowane na ścianie sprayem... Co robić? Wgryzać się w nią, drapać, kopać, licząc na to, że odpadnie i przyjdzie w końcu pozbyć się dowodów? Ale to tylko ściana, tylko zwykły napis - przecież to nie on określa człowieka...
To nawet nie odbicie w lustrze czyni nas takimi, jakimi jesteśmy.
Przechylił głowę na ramię, nieznacznie - unoszone wiatrem włosy nie poddały się prawu grawitacji, opływając linię jego szczęki, by zsunąć się po szyi w tył, na potylicę, układając się jak im się żywnie podobało - twórczy nieład - naprawdę lubię to słowo.
- Mmm... - Chyba mogę to zaliczyć do pomruku potwierdzającego - tego, który należał się uczniowi dumającego nad mądrymi słowami jego mistrza, gdy intensywnie wpatrywał się w jego oczy - w tym wypadku oczy opływające wabiącym błękitem, w których szkliła się połamana, zapadła dusza - odgłos, który niczego nie wnosił, równie dobrze mogłoby go nie być, tak samo jak tamtego "śmiało" jakże zachęcającego do tego, by "Birdie Fleur" przetłumaczyć na "dzień dobry" - ale było, pojawiło się - a ponoć nie warto rzucać słów na wiatr... - Te fijołki, co mnie nęcą,
Te nie siedzą skryte w trawie,
Lecz spod długiej, ciemnej rzęsy
Patrzą na mnie tak ciekawie...

Spod tej rzęsy, co ocenia
Piękniej niźli traw zieloność,
W niebieskiego mgle spojrzenia
Patrzy na mnie nieskończoność...
- Słowa tak miękkie, wciąż mrukliwe, skupiane na niewieście stojącej przed nim, niby niezobowiązujące - ciągnęły się w swych pauzach i leniwości, przylegały do ciała i wpełzały pod skórę - pięknie było tak mówić - nawet jeśli miało być to kłamstwo - wedle jednak słów zasłyszanych, to, co było prawdą, a co fałszem, nie miało tutaj żadnego znaczenia - byleby widzieć i mówić o rzeczach pięknych, byleby ciągnąć snów ułudę, które nie były koszmarami, skoro już przyszło nam się urodzić i wybudzić ze snów, w których byliśmy ludźmi - teraz jesteśmy motylami - a motylom przyszło tak lekko unosić się w eterze... - Czy tak jest w porządku..? - Wywróciłaś oczami, ten sarkazm, który się z ciebie wylewał, a którego źródła trucizny nie znałaś - znów mógłbym powiedzieć, że Nailah odpowiedział na niego, jakby kompletnie nie kumał w czym rzecz, pomimo tego, jak jego wzrok przybrał na sile wybudzony ze stanu pseudo-medytacji, głębszego zamyślenia, w którym nie było żadnych myśli - po prostu cudownie rozwijało się skrzydła, gdy wyobraźnia wspominała momenty, kiedy było to możliwe.
Przecież to słowa wszystkich wokół określają, czy mamy skrzydła, czy też nie.
- Lubię siedzieć na wysokościach. Wtedy można spoglądać na ludzi z góry. - Leniwie podciągnął jeden kącik wargi ku górze w przejawie emocji - emocji bardzo paskudnej pomimo jej enigmatyczności - było w tym coś... coś co stawiało go o parę stopni powyżej - i to wcale nie miało związku z jego fizycznym miejscem przebywania - ale czy już czasem o tym nie pisałem?
Birdie Fleur
Martwy †
Birdie Fleur

balkon - Balkon widokowy - Page 5 Empty Re: Balkon widokowy

Czw Paź 15, 2015 9:21 pm
Śmiało... jak ona nie lubiła tego durnego słowa. Denerwowało ją prawie tak mocno jak cierpliwość. Obie cechy były dziewczynie tak obce, jak Smarkerusowi mydło i woda. Nie odezwała się jednak. Nie oderwawszy spojrzenia od wampira przygryzła tylko górną wargę i milczała krótki moment, kiedy ten prowadził swój monolog.
Dziwiło ją wielce z jaką łatwością przychodziło słuchanie komplementów, kiedy jakiekolwiek słowa krytyki doprowadzały ją do szewskiej pasji. To było skomplikowane. Nawet bardziej skomplikowane niż myślała. Jakby istniały dwie one, złączone w jednym, nie zgadzającym się na to ciele. Zawierała w sobie tyle znaków zapytania i otwartych ścieżek, że w końcu sama zaczęła się w nich gubić. W plątaninie hipokryzji. W gęstwinie myśli. To wszystko składało się na jedną osobę. Z pozoru agresywną i burzliwą, lecz po głębszym poznaniu cichą i skrytą. Gromadzącą cierpienie pod ceramicznym kloszem.
Chaos przykryty białym materiałem. Obszyty różową koronką.
Nigdy nie potrafiła odpowiednio dobierać słów, a przynajmniej tak sądziła. Czuła się wiecznie gorsza od innych, a bardzo lubiła się porównywać. Teraz on, siedział jak gdyby nigdy nic, beztrosko cytując poetów, przeplatając słowa pomiędzy palcami z taką lekkością i gracją, że nawet Ptaszynę to zaintrygowało.
- Zadowalająco. - powiedziała bez wzruszenia, chociaż w środku coś drgnęło. Piękne kłamstwa brzmiały dobrze, czasami za dobrze. Były o wiele bardziej przystępne niż gorzka prawda.
Docenianie innych przychodziło jej z trudem niemałym, a że w tym przypadku była dodatkowo zazdrosna - całkowicie wykreślało to Nailaha z listy osób, które mogły usłyszeć od niej jakiekolwiek pozytywy na swój temat. No, chyba, że czegoś by chciała. A nie chciała? Chociaż... może to też sobie wmawiała? Wszakże nigdy nie czuła tak silnej potrzeby polemiki na temat sztuki niż teraz. Dzisiaj. Z nim.
Nie była na tyle odważna.
- A więc jesteś jak kot. - stwierdziła trafnie. Czasami nawet jej się zdarzało. - Pozwolę sobie na ten moment śmiałości by stwierdzić, że zwierzę to wyjątkowo do ciebie pasuje. Zarówno z wyglądu, jak i - popraw jeśli się mylę - charakteru.
Ptaszyna z oczywistych względów drwiła często z porównywania ludzi do zwierząt, ale w tym przypadku chłopak aż sam prosił się o to, by to podobieństwo wychwycić. On przynajmniej z kocim imieniem nie hasał, czego Birdie o sobie powiedzieć nie mogła - użerała się z symbolem pokoju i wolności od lat siedemnastu. Ale kim by była, gdyby nie narzekała? Nawet nie to, że nie dzieciakiem. Narzekanie było jedną z tych ludzkich cech, których posiadała aż w nadmiarze. To przypominało, że wciąż stąpa po ziemi. Oddycha. Jest tutaj.
Wciąż czuła.
Miała wrażenie, że nawet więcej niż inni.
Emocje przelewały się przez ich bierne ciała, a oni pozostawali tacy jak wcześniej. Nic nie rozumieli. Nie tylko jej, ale i całego świata. Społeczeństwo ją przerażało, tak jak i wszystko co ją otaczało. Czuła się obca. Nie pasująca nigdzie. Bez jakiegokolwiek sensownego planu na siebie. Najgorsze w tym wszystkim było to, że musiała się do otoczenia dostosować. Udawać kogoś, kim nie była. Próbować zrozumieć świat tak, jak rozumieli go inni. Nie było to łatwe. Nigdy nie stanie się łatwiejsze.
Ostoją była dla niej tylko rodzina licząca aż jedną (aż!) osobę, mającą dziewczynę w głębokim poważaniu. Być może dlatego stawała się wobec brata tak zaborcza i momentami brutalna. Paniczne pragnienie czyjejś bliskości, które tak nieudolnie z siebie wypierała pozostawało wciąż niezaspokojone, a ona snuła się i snuła. Płynęła. W przód. Jak zawsze.
Póki jeszcze może będzie płynąć, płynąć i płynąć, choć tak bardzo chciała, żeby czas szybciej uleciał. Skoro już musiał i pomimo błagań nie chciał się zatrzymać.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

balkon - Balkon widokowy - Page 5 Empty Re: Balkon widokowy

Czw Paź 15, 2015 10:08 pm
Słowa są kluczem, droga Birdie, w miejscu, gdzie nie da się dojść ludzką nogą - a was oboje Bóg obdarzył silnymi, młodymi, zdrowymi nogami, byście mogli chodzić tam, gdzie wasz umysł was poniesie - obojętnie czy przez wgląd na zniewolenie, czy też tą cudną wolność, o której tak wielu śniło i która tak wielu narzucała koszmary na powieki - są kluczem do bram Nieba, gdzie gości sama Wiedza, abstrahując od Boga - ale na końcu drogi tak naprawdę nie wiesz, czy te drzwi, złocone, przez które przebija blask, są naprawdę wrotami do Niebieskiego Królestwa obiecanego, gdzie rzeki opływały miodem, a manna sypała się z bieli chmur, które nie gościły dziś w klarowności twych błękitnych oczu, uważnych, a jednocześnie nienachalnych, czy może jednak prowadzą sześć stóp pod ziemię, gdzie zatrzymywała się nawet łopata grabarza - dalej nie odważył się kopać... Tylko czemu..? Przeklęta szóstka dzielona na trzy - trzy, inaczej godzina piętnasta - godzina, w której Jezus umarł na krzyżu - trzecia w nocy, godzina demonów, w której te upadłe anioły, ongiś dzieci samego Jahwe, wznosiły potargane skrzydła i rzucały cienie i wreszcie Trzy... Wielka Trójca zasiadająca w tym nieosiągalnym Edenie na złotych tronach, co w spadku zostawili swym ludzkim dzieciom Biblię i powiedzieli a teraz radźcie sobie sami.
Hej Birdie, co u ciebie słychać? Radzisz sobie jakoś?
- Powinienem się bardziej postarać? - Zerknął na nią kątem oka, wyginając już i drugi kraniec wąskiej, równo wykrojonej wargi do góry w tymże flegmatycznym uśmieszku, który teraz nie znaczył już kompletnie nic - och, no czyżby? W takim razie po co w ogóle był? Tak, to zdecydowanie był rozleniwiony kot, który spoglądał z góry na dwunożnego przedstawiciela płci pięknej przemawiającego do niego ze stoickim spokojem, chociaż jeszcze przed chwilą tańczyli na granicy sarkazmu, który został zbyty i zepchnięty na bok - niektóre istnienia zostały stworzone do czegoś więcej, a cokolwiek czaiło się w klarowności tych niebieskich Zwierciadeł Dusz - Śmierć pragnęła po to sięgnąć. Zsuwała się z krańca tego pieca, otaczała sylwetkę niewieścią kołami, przyglądała się jej z każdej strony, kościstymi palcami muskając jej szatę - badał smak, zapach, dotyk i rozsnuwała wokół heban eteru znaczący jej ulotne kroki w powietrzu - gdyby tylko tak przymrużyć oczy, przekręcić głowę... czy nie dałoby się jej dostrzec?
Nailah prychnął - niczym wzorowy kot - po czym roześmiał się - ale nie był to śmiech, który dźwięczałby w powietrzu i przyjem,nie wsuwał w uszy - był to śmiech ponury, ściszony, krótki, który ciążył na ramionach i osiadał na nich nieprzyjemną, czarną mazią, która była zbyt oporna, by tak po prostu ją z siebie strącić, zbyt wiele ważyła, by ją po prostu trzymać - i chcecie wierzyć, czy też nie - to naprawdę był przebłysk wesołości w jego przypadku.
- Doprawdy, jestem taki oczywisty... - Może to wynik tego, że już z nią chodziłeś kiedyś na zajęcia? Może cię w ogóle nie pamiętała, jak - o paradoksie! - 99% uczniów, kiedy natknęli się na ciebie... za innych czasów. Może - prowadzenie tej polemiki było względnie niepotrzebne - nie kiedy Ptaszyna - to uosobienie wolności - osiadała na tym dachu, by stać - i chyba jednak czegoś oczekiwać. Czegoś pragnąć. Czy bez tego by się w ogóle ta rozmowa rozpoczęła? - Skoro już to sobie wyjaśniliśmy, to czemu się zbliżasz? - Och, nie chodziło mu o sens fizyczny - przecież stała ciągle w tym samym miejscu, zadzierając swoją głowę, a i ty nie drgnąłeś o milimetr od swego poprzedniego położenia - obróciłeś znów twarz w jej kierunku, uśmiechając się blado, ale jakże uprzejmie - i naprawdę byłby to bardzo miły i ciepły uśmiech... gdyby nie to, że jego oczy nie rozpalał nawet najmniejszy płomyk. Najmniejsza z iskier. Nie było w nich odbicia otoczenia, sylwetki Birdie, w którą się wpatrywał, nieba, chmur, ani żadnych z cieni - peleryna Śmierci bardzo dokładnie je zakryła.
Zwierciadła Duszy?
Heh, dobre sobie.
- Ptaszek z połamanymi skrzydełkami zadzierający łepek w obecności Czarnego Kota? Tsss... - Przymrużył oczy i syknął z dezaprobatą. - Ciężką wróżę temu przyszłość.
Birdie Fleur
Martwy †
Birdie Fleur

balkon - Balkon widokowy - Page 5 Empty Re: Balkon widokowy

Sob Paź 17, 2015 5:03 pm
Pytanie jakby ją rozbawiło. Na ustach zawitał uśmiech. Nieco smutny i przygaszony, a jednak przekazujący wprost dość krótką myśl - rzucenie wyzwania.
- Nie chcę zmuszać cię do czegoś, co może przekraczać twoje możliwości. - powiedziała przerzucając ciężar ciała na drugą nogę. Wpatrywanie się na niego z dołu było coraz bardziej męczące, ale czuła się z tym dobrze. Był daleko. W przeciwieństwie do dwóch panów, z którymi styczność miała ostatnimi czasy - w ogóle nie naruszał jej przestrzeni, a to się ceni. Umysłowi było lekko.
Zamilkła na moment, zastanawiając się, czy na pewno chce bawić się z Nailahem w dyskusję o tym jakiego kiciusia oddaje jego charakter, ale wreszcie dodarło do niej, że żadne ze słów wypowiedzianych z jej ust dnia dzisiejszego nie miało głębszego sensu. Pogodziwszy się z tym rzekła:
- Dachowiec. - i skwitowała kolejną chwilą milczenia, jakby miał sam domyślić się tego, co akurat siedziało jej w głowie. - Bury dachowiec, nie czarny. Tak bym cię widziała. - dodała wreszcie, bacznie analizując mowę jego ciała. - Bezdomny, mokry od deszczu, obserwujący wszystko swoimi błyszczącymi oczyma... zabijający, by przeżyć. Broniący swojego, chociaż nic nie ma. - zamrugała, jakby zdezorientowana. - A to o czym tak pleciesz, to już takie nasze ptasie ryzyko zawodowe, chociaż to, czy faktycznie porównać mnie do ptaka można... również jest kwestią dyskusji. Osobiście wolałabym z tego porównania zrezygnować, bo mam na uwadze to, że w walkach z kotami mogłabym okazać się kiepska. Może więc przyjmijmy, że będę czymś większym od ciebie, żebyś to ty się chwilę postresował. - i przestał mi tak bezczelnie grozić.
Bury kotek, spoglądający na te inne, czyste i kochane z kryjącą się głęboko zazdrością. Mówiła o sobie, czy o nim? A może o obojgu? Tylko, że doszukiwanie się podobieństw pomiędzy nimi utworzyłoby raczej krótką listę.
Podobał jej się, chociaż mogło być to złe słowo. Zaintrygował ją. Opanował całkowicie myśli. Dziwnym jej się to wydawało, bo nigdy wcześniej nie spoglądała na niego pod kątem kogoś, przy kim faktycznie mogłaby się zatrzymać i o czymś podyskutować. Jakkolwiek zagadkowo i zarazem głupawo rozmowa by nie brzmiała. Ciężko było go przeoczyć - Nailah aż za bardzo prosił się o uwagę innych, czasami nawet odbierając Smarkowi tytuł miejscowej Czarnej Damy, doprowadzając do tego, że trafiali się ludzie zdolni do rzucenia mu w twarz kawałkiem surowego mięsa, albo naplucia prosto między oczy.
Fakt, iż sytuacje te kończyły się krwawymi jatkami ze zwycięstwem po stronie wampira było niczym w obliczu tego, że w ogóle miało to miejsce.
Z tegoż powodu Birdie często zastanawiała się co dokładnie trzeba zrobić, żeby zostać z Hogwartu usuniętym. Stojący na błoniach pomnik był dla niej realnym dowodem na to, że grono pedagogiczne było bandą idiotów nie nadających się do wykonywania tak podstawowych obowiązków jak myślenie. Dwa miesiące. Tyle dokładnie jej zostało, żeby stąd uciec. Nailah będzie kisił się jeszcze rok... chyba, że zrezygnuje. Ewentualnie trafi do jakiegoś zakładu, zgubi się w Zakazanym Lesie, popełni samobójstwo w szkolnej ubikacji i/lub zejdzie na brutalne zapalenie wyrostka robaczkowego.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

balkon - Balkon widokowy - Page 5 Empty Re: Balkon widokowy

Sob Paź 17, 2015 5:38 pm
No tak, kochanie, bo przecież było w nas coś magicznego i tragicznego - coś samotnego i pełnego nadziei - nawet jeśli wygasłej - czy zgodzisz się ze mną i przejdziemy przez szare morze tych, którzy nie dbają i się nie interesują, a mimo to zamykają w ścianach ciężkich fal, które nie pozwalają swobodnie iść dalej? Zaciskają coś na tych kostkach i nadgarstkach - o zgrozo, tak trudno było spoglądać przed siebie, kiedy i na głowie coś się układało, łamiąc kark i go uginając - ale hej, nie ma niczego wartościowego bez odpowiedniego wysiłku - zdobycze "per darmo" nie napawały serca satysfakcją - dlatego zatopienie kłów w ptaku, który nie potrafił latać, nie byłoby zbytnim trofeum, gdyby go wypchać i powiesić nad kominkiem... Mimo to byłby jedyny w swoim rodzaju. Czy więc warto? Jeśli tak to jakim kosztem? By inni nie mogli już na niego spoglądać - i pomimo tego, ze latać nie potrafił, to dziobać i drapać pazurami już tak - samo spojrzenie tego błękitu oczu, z którego spozierała czarująca nieskończoność niejednolitego, skomplikowanego charakteru, potrafiła kroić nieostrożnych, kiedy tylko zechciała - skondensowana siła obronna w małym ciałku - więc teraz tylko czekać na pakt Ribbentrop-Mołotow i czekać, aż dwa państwa obsiądą ze wszystkich stron maleńki kraj - a ten osiądzie w swoich spoiwach i tylko wydawać się będzie sennym i przystępnym, bo co działo się w jego podziemiach, to już zupełnie inna sprawa... Oskarżyłem Cię o walkę, droga Birdie, oskarżyłem Cię o samoobronę - i tak odwracasz tego kota ogonem, który wypłynął na wierzch z waszych głębin na usta, rozpoczynając od ciebie, by stał się przerzucanym granatem - och, no proszę, trochę spokojniej, skąd w tobie aż tyle jadowitości, skąd to oszałamiające pragnienie zmiażdżenia przeciwnika, gdy ten bawił się formą i czasem, którego miał pod dostatkiem?
Kot nawykły do znajdowania się na wysokościach miał okropne problemy ze zniżeniem się do niższych pułapów.
- Uwierzyłem, że potraktowałaś moje oczy jako Zwierciadła, w których pada twe własne odbicie.- Spoglądał na nią niezmiennie, w jej oczy, słuchając uważnie, badając, wyciągając do niej dłoń Panienki Śmierci zapraszającej do tańca, który nie był gwałtownym tangiem - ale jak przy każdym tańcu z tak wymagającym partnerem, zastaw był jednakowy - wygrana bądź przegrana, dusza lub jej brak - wszystkie półśrodki były pożerane przez krzywe zwierciadła otaczającą salę, która powstawała wokół, pochłaniając w swe wnętrze ponuro kłębiące się niebo, po którym sunęły cumulonimbusy - przestrzeń niezamknięta, nigdy nie ograniczona ścianami - czy może to tylko ta ułuda w powiedzeniu - tyś jest kotem, ja za ptaszęcie się nie będę uważać - i własnie wszystko dla tego pogrążającego pragnienia znalezienia się wyżej... A może podkopania dołka pod tymi, co zdawali się mieć lepiej? Nailah znowu prychnął i znowu cicho i krótko roześmiał - krócej i ciszej niż poprzednio - czy tamto naprawdę było groźbą? Nie, nie było. Było zwykłym teaserem, nakłuciem igły, by zobaczyć, jaka będzie reakcja drugiej strony - a im więcej tych reakcji było, tym kocur bardziej wiercił się na swoim piecu i coraz częściej zerkał w dół, na ludzkie podłoże, coraz bardziej pobudzony, zaintrygowany, aż wreszcie - oczarowany gestami i spojrzeniami słanymi... wreszcie, śmiało to powiem - z mentalnego pułapu równego sobie.
- Chyba mam czym, skoro nieskończoność błękitu prześwituje Czerń na wskroś. - Puknął znów pierścieniem z białego złota, trofeum najlepszym z możliwym po świętej pamięci nauczycielu od numerologii, o kant budynku, nim wyrwał się z bezruchu tylko po to, by wyprostować się i wsunąć zawieszki na szyję, otrzepując ręce parokrotnym klaśnięciem o nie. - Dobrze więc, zapomnijmy o Birdie Fleur i przedstawmy się ponownie. - Oparł przedramiona na udach, zwieszając dłonie po ich wewnętrznej stronie i znów się do niewiasty pochylił. - Zwykli mnie zwać Dachowym Kotem, więc jak Ciebie zwą, niewiasto o oczach nieskończoności błękitu..? - Mów do mnie, Birdie, napawaj mnie swym głosem, swym spojrzeniem, każdym z ruchów, każdą z myśli, które poza moimi możliwości zrozumienia i wiedzy prześlizgiwały się po neuronach - każda z tych czynności razem i z osobna były bezcennymi, ważonymi w opuszkach kocich łap i na wadze Sprawiedliwości, która kiedyś przyjdzie nas rozliczyć - kiedyś, jeszcze nie teraz.
Mamy przecież tak dużo czasu...
Rzeczywiście, Nailah był nielubiany, wręcz znienawidzony przez większość w tych murach - tylko że większość nie miała odwagi tej niechęci okazać - większość. Bo jak czas pokazał - strach w końcu opadał i uruchamiał ludzką potrzebę samoobrony przed... takimi osobnikami.
Więc?
Kim Ty jesteś w tych murach, Niewiasto o Rozpalonych Nieskończonością Oczach?
Birdie Fleur
Martwy †
Birdie Fleur

balkon - Balkon widokowy - Page 5 Empty Re: Balkon widokowy

Nie Paź 18, 2015 11:04 am
Coś magicznego i tragicznego. Czy Ptaszyna naprawdę chciała tego, aby tak streszczano jej dość burzliwy życiorys? Czy naprawdę chciała stać tutaj i rzucać na prawo i lewo metaforami, chociaż nigdy wcześniej tego nie robiła? Życie wydawało jej się wcześniej zbyt proste, by ubrać je w cokolwiek innego niż suche, redaktorskie szmiry. To dlatego nie była poetką, a pisarką, chociaż kiedy tak o tym myślała, to czy faktycznie nadawała się na którekolwiek z powyższych?
Kim ona w ogóle była, czego chciała od życia? Spełnienia potwornych ambicji starszego brata? Potęgi, do której było jej tak przerażająco daleko? Dlaczego nie potrafiła powiedzieć sobie: świętego spokoju, chwili wytchnienia? Tak bardzo obawiała się stania w miejscu... Myślenia o wszystkim i o niczym. Wspominania. Wspomnień bała się najbardziej, szczególnie tych radosnych. Tak łatwo było przecież skupiać się na tym, co zrobiło się źle - budowało nas to, widziało się tego efekty codziennie w lustrzanym odbiciu, wpatrującym się w ciebie z niewyobrażalną pogardą. A te szczęśliwe... nie dawały ci przecież nic. Jakiś mały, bzdurny płomień nadziei na to, że nie wszystko stracone.
Jej uśmiech...
Westchnęła lekko dając ujście temu, co się w niej nagromadziło. Ten stres, to wszystko tak koszmarnie odbijało się na zdrowiu. Jakby ciało próbowało dostosować się do stanu duszy i odejść, a ta tak mocno trzymała się życia, chociaż nic sensownego z niego nie brała.
Potrzebowała lat, więcej lat. Więcej niż mogło dać jej to pojedyncze, ludzkie istnienie na osi czasu. Potrzebowała wszystkich przeżyć. Ją przeżyć, wszystkich przeżyć.
- I cóż tobie imię moje powie? - zapytała wreszcie, mrużąc przy tym te swoje błękitne oczy, w których, jak twierdził - widział tak wiele, a przecież ona dostrzegała w nich tylko zupełną nicość i bezsens swojego istnienia.
Po co im to wszystko było? Narodziny, śmierć... czerń i pustka, która czekała wszystkich po ostatnim tchnieniu. Również Nailaha. - To jak mnie wołają i jak ja siebie wołam nijak ma się zwykle do tego, co tak bezczelnie tli się tam w środku. - powiedziała odwracając się od niego i podchodząc do balustrady. Oparła się o nią łokciami, spojrzała na rozległy horyzont i błyskawicznie załamała się nad wszystkim jeszcze bardziej.
Czym byli oni wszyscy w skali tego, co istniało tam, w oddali? Na całym tym pierdolonym świecie?
Dwiema kropkami, różniącymi się tylko doświadczeniem (hehe) w radzeniu sobie z tymi wszystkimi głupotami przychodzącymi do głowy, kiedy problemem wszystkich innych było to, czy na dzisiejszej kolacji podadzą pudding.
- Słowa... coraz mniej lubię słowa. - zwłaszcza, że tak niewiele z nich w ogóle przechodziło jej przez gardło. Jakby nie można było przekazać siebie w sposób inny i na tym poprzestać. Nie miała tutaj na myśli sztuki, tylko samo istnienie razem i trwanie. Rozumienie się bez otwierania paszczy, ubierania wypowiedzi w niepotrzebne koronki i wywijasy. Nie rozumiała skąd w niej w ogóle myśl, aby pojawił się w jej życiu ktoś, kto w ten sposób zaprezentowałby siebie, skoro ona sama nie potrafiła tego osiągnąć, co niejednokrotnie zaprezentowała swoim dość niecodziennym podejściem do... wszystkiego.
A może właśnie wpierała sobie, że to wszystko było takie wyjątkowe i niecodzienne, a tak naprawdę wyróżniała się tylko tym, że potrafiła się delikatnie uzewnętrznić?
Bo gdyby miała oddać się w całości, to nikt by tego nie udźwignął. Już raz tego spróbowała.
Nie myśl tak, Ptaszyno. Lepiej wierzyć w to, że jest się stworzonym do czegoś wyższego.
Kłamstwa, mity. One tak czy siak budowały nam świat.
Powtórz je tysiąc razy, to może nawet stanie się prawdą.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

balkon - Balkon widokowy - Page 5 Empty Re: Balkon widokowy

Pon Paź 19, 2015 5:34 pm
- Jeszcze nie wiem, co mogłoby mi powiedzieć, gdyż go nie poznałem. - Wydawało się to takim oczywistym - jak poznać to, co nienamacalne - co wykracza poza skalę fizyczności, a jednak istnieje, posiada w sobie byt, którym był ktoś określony już dwoma słowami: Birdie Fleur. Nie Ptaszyna, bo ptaki nie miały szans w starciu z kotami - och, czy aby na pewno? Było tylko gatunków ptaków - więc może pozostawało dobranie po prostu tego odpowiedniego, który nie zląkłby się kocich pazurów i jego stroszonej na karku sierści - i mógłbym nawet powiedzieć, że to naprawdę nie ma znaczenia - ciągnąłbym, iż jak zwał tak zwał, chociaż nie wierzę, że róża nadal byłaby tą samą różą, gdyby nazwać ją "kupą" - wszystkie te kwestie formalne ogromu słownictwa ludzkiego, które starało się ująć każdą rzeczy, nawet jeśli nie do końca były to dla nas rzeczy niezrozumiałe - jeśli jednak poznajemy to, czego zmysły nie sięgają, po cóż innego pozostaje zasięgnąć jeśli nie po język właśnie? I nagle te wszystkie nazwy stawały się cenne - wszystkie te wyrazy używane tak płynnie i bezinteresownie każdego dnia, bez zastanowienia się nad ich wartościami i znaczeniem, które pozwala nam pojmować niepojęte - co innego tworzy w końcu Birdie Fleur, jeśli nie to, jak ma na imię i nazwisko? Możemy mówić o wielu Krukonkach - wielu, które mają podobne włosy i oczy barwy zimowego błękitu, choć zimne nie były, o takich, które miały taki sam wzrost i kobiece walory - ale była tylko jedna Birdie Fleur o oczach błękitu i ciemnych włosach - jedna wśród Krukonów, w tym konkretnym miejscu, o takich a nie innych myślach. Co więc powie mi imię? Zgoła nic. A zarazem - wszystko.
- Gdyby było inaczej nie rozważalibyśmy zmiany miana. - Splótł palce dłoni ze sobą, wodząc wzrokiem za jej ruchami, kiedy odwróciła się i podeszła do barierki, o którą się oparła - i wszystkie jej myśli jak były tak i są nieodgadnionymi w ich wielkości - ta, co nie oczekuje i jednocześnie pragnie; a wszystko to przez to, że tak było łatwiej - niczego od nikogo nie bierz i niczego nie oczekuj - wtedy będziesz prawdziwie wolny, wtedy cię nie zranią - zobowiązania wypychały poza margines i pozwalały w spokoju egzystować - pytanie tylko, czy ta egzystencja, ponura i smutna, żałosna sama przez siebie, miała jakąkolwiek wartość w jej wyobcowaniu - zarówno od strony wewnętrznej jak i zewnętrznej.
- Więc własnych myśli też nie lubisz? - Nie mogła tego zobaczyć, bo stała do niego tyłem - ale uśmiechnął się znów lekko rozbawiony, w ten pozytywny sposób, nie w oczywiście wyśmiewający rozmówcę - w żadnym wypadku.
Birdie Fleur
Martwy †
Birdie Fleur

balkon - Balkon widokowy - Page 5 Empty Re: Balkon widokowy

Czw Paź 22, 2015 10:53 pm
Czy nie mogła pozostać tą bezimienną dziewczyną z tła, która w ciszy przyglądała się wydarzeniom i osobom w centrum uwagi wszechświata? To było tak łatwe, kiedy wszystko działo się obok niej. Jakby czas płynął, ale ona mogła pozostać bierna na tak przyziemne sprawy jak upływające godziny. Birdie Fleur - nikt. Więc po co w ogóle się w coś angażowała? Próbowała żyć, oddychać, mieć wpływ na los wszystkiego dookoła, skoro jednocześnie pragnęła tego idealnego spokoju ducha...
- Lubię wysyłać sprzeczne sygnały. - powiedziała, po chwili już niepewna tego, czy było to odpowiedzią dla Sahira, czy dla własnych rozmyślań. Właściwie, to po zadaniu przez niego pytania Ptaszyna zupełnie wyparła ze świadomości poprzednie wypowiedzi chłopaka i skupiła się na tej jednej, chociaż nie do końca podobała jej się wizja uzewnętrzniania przed młodszym o rok krukonem, stojącym zawsze w samym środku całego zamieszania. Jakby przyciągał do siebie te wszystkie kłopoty. Magnes. Był magnesem na idiotów. Czy to czyniło ją jedną z nich? - Raczej własnych lęków.
I po co to robiła. Po co próbowała przekonać się do tego wszystkiego i spróbować, skoro nie potrafiła się wtedy powstrzymać, czerpała garściami, wykańczając innych ludzi i ostatecznie... ostatecznie znów zostawała sama. Zaborcza i denerwująca, nienawidząca wszystkiego, co z nią związane, a jednocześnie nie potrafiąca się z tym rozstać.
Uznanie, bliskość, zrozumienie. Chciała być wzorem, kimś ważnym, kimś... na pewno nie sobą. Na pewno nie tchórzem działającym w toksyczny sposób na każdego, kto ma z nią jakąkolwiek styczność. Raniła wszystkich, szczególnie tych, których kochała i zawsze, ale to zawsze źle dobierała sobie towarzyszy.
Odwróciła się znów w stronę wampira, opierając łokcie i plecy na oparciu balustrady.
- Nie masz czasami wrażenia, że wszyscy dookoła ciebie są podejrzanie szczęśliwi i tylko ty nie dostrzegasz tych momentów życia, które powinieneś uznać za pozytywne? - wyrzuciła z siebie nagle, jak gdyby nigdy nic i po prostu zapaliła papierosa. - Ja tak czasami mam.
W tym przypadku całkiem możliwym było to, że tych pozytywnych momentów po prostu nie było. Birdie przecież nie była urodzonym szczęściarzem, a wręcz przeciwnie - nigdy nie opuszczał jej okropny pech.
To wszystko nie miało sensu.
A przecież o śmierć nie trzeba było się prosić. Owijała właśnie wokół niej swe szpony. Wystarczyło jedynie odchylić się do tyłu. Jednym odważnym czynem dać sobie ulgę na wieczność.
Wciąż pozostawała chwila spadania. Rozliczenia się ze wszystkiego, co się dokonało.
Nic.
Tym właśnie była. Trzema literami.
Pustką samą w sobie.
Sponsored content

balkon - Balkon widokowy - Page 5 Empty Re: Balkon widokowy

Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach