- David o'Connell
Re: Balkon widokowy
Wto Sie 09, 2016 9:46 pm
Jeff pojawił się szybciej, niż David się tego spodziewał. Do tego od razu takie energiczne przywitanie, miłe słowa - czego więcej mógł chcieć? Przeszedł go dreszcz, kiedy nastawił się na atak, nareszcie nie musząc myśleć o obserwatorach. Naprawdę musieliby mieć pecha, żeby ktoś był świadkiem starcia w takim miejscu i o takiej godzinie. Ślizgon zrzucał z siebie wierzchnią warstwę ubrań, zapowiadało się poważnie. W momencie, w którym różdżka stuknęła o podłogę na twarzy Carneya wymalowała się nieskrywana satysfakcja.
Nie uważał kurdupla za łatwego przeciwnika, ale nie uważał go też za prawdziwe zagrożenie. Właśnie dlatego (i przez pewnego rodzaju zamiłowanie do teatralnych zachowań, które dla niego były całkowicie normalne w takich momentach) zamiast od razu zaatakować postanowił najpierw złapać go za twarz i odrzucić do tyłu, żeby dać sobie czas na leniwe wyjęcie z ust papierosa i odrzucenia go na bok. Nie chciał, żeby pet został w całym zamieszaniu zdeptany. Zupełnie nie spodziewał się, że jego wyciągnięta do przodu ręka zostanie złapana i szarpnięta, zwłaszcza, że ruch wykonał szybko i w ostatniej chwili, trochę tak, jakby chciał wykonać uderzenie. Nie zdążył pozbyć się fajki. Zastosowana dźwignia zadziałała bezbłędnie - przeleciał perfekcyjnym łukiem, runął jak długi na plecy, a siła uderzenia o glebę wypchnęła mu całe powietrze z płuc, przy okazji pozbawiając trzymanego w zębach rulonika. Przetoczył się na łokcie i kolana, żeby jak najszybciej wstać i nie dać Jeffowi szansy na trzymanie się przy poziomie posadzki. Uśmiechał się.
- Jak ostro! - Rzucił zduszonym głosem, łapiąc ciężko powietrze. Sprawnie podniósł się na miękkie nogi i cofnął kilka kroków - tyle, na ile pozwalała niewielka przestrzeń balkonu - w każdej chwili oczekując ataku. Był pewien, że tym razem nie da sobą rzucać.
Nie uważał kurdupla za łatwego przeciwnika, ale nie uważał go też za prawdziwe zagrożenie. Właśnie dlatego (i przez pewnego rodzaju zamiłowanie do teatralnych zachowań, które dla niego były całkowicie normalne w takich momentach) zamiast od razu zaatakować postanowił najpierw złapać go za twarz i odrzucić do tyłu, żeby dać sobie czas na leniwe wyjęcie z ust papierosa i odrzucenia go na bok. Nie chciał, żeby pet został w całym zamieszaniu zdeptany. Zupełnie nie spodziewał się, że jego wyciągnięta do przodu ręka zostanie złapana i szarpnięta, zwłaszcza, że ruch wykonał szybko i w ostatniej chwili, trochę tak, jakby chciał wykonać uderzenie. Nie zdążył pozbyć się fajki. Zastosowana dźwignia zadziałała bezbłędnie - przeleciał perfekcyjnym łukiem, runął jak długi na plecy, a siła uderzenia o glebę wypchnęła mu całe powietrze z płuc, przy okazji pozbawiając trzymanego w zębach rulonika. Przetoczył się na łokcie i kolana, żeby jak najszybciej wstać i nie dać Jeffowi szansy na trzymanie się przy poziomie posadzki. Uśmiechał się.
- Jak ostro! - Rzucił zduszonym głosem, łapiąc ciężko powietrze. Sprawnie podniósł się na miękkie nogi i cofnął kilka kroków - tyle, na ile pozwalała niewielka przestrzeń balkonu - w każdej chwili oczekując ataku. Był pewien, że tym razem nie da sobą rzucać.
- Jeffrey Woods
Re: Balkon widokowy
Sro Sie 10, 2016 3:28 pm
I wyszło, jak wyszło. Pan Mielonka wyciągnął łapę przed siebie - nie ważne, czy w celu sprzedania darmo Gonga w twarz, romantycznego posmyrania Ślizgona po policzku, czy wytargania go za wszarz za psucie lekcyjnej randki - i można było ruszyć do tanga na trzy.
Raz-dwa-trzy, raz-dwa-trzy.
Raz.
Chwycił go oburącz za nadgarstek.
Dwa.
Obrócił się ze zgrzytem podeszwy na kamiennej posadzce balkonu.
Trzy.
I wychylił się, by na wytrzymałej podstawie szeroko rozstawionych nóg przewalić tego kolosa przez ramię z obrotem o jakieś 200 stopni - z pozycji pionowej do horyzontalnej. Pieprznęło aż miło, po czym agresor od razu puścił rękę kolegi i cofnął się o pół kroku, obserwując go ze zwierzęcą ciekawością. Tamten całkiem był gadatliwy jak na człowieka zmuszonego do ponownego napełnienia płuc. Jeff już się przyzwyczaił, że jego laska jest całkiem wytrzymała - nie chciała najwidoczniej być ujeżdżana i nie została na posadzce - trzeba się było jeszcze troszkę postarać, żeby dobrać się jej do odwłoka. A że łączyły ich nie tyle końskie, co lwie zaloty... To gra wstępna była rwaniem mięsa z karku, znaczeniem ciała bliznami i ogólnym warczeniem, straszącym wszystkie zwierzęta przy wodopoju.
Z tym, że dzisiaj miało być prawdziwe crescendo. Prawdziwy seks. Nawet jeśli to zaledwie szybki numerek, bo musieli wracać do klasy.
Hehe... Poprawka: Jeff musiał. David już niedługo miał nie musieć już nic.
Tym razem atak nie został przepuszczony na górne części ciała, ale dolne - nadal niżej niż klejnoty. Ba, nawet niżej niż kolana. Jeff niespodziewanie padł na kolana i jednym, szczupakowym susem złapał bruneta za kostki, nie czekając, aż tamten stanie stabilnie po zarobieniu w podłogę. Szarpnął jego nogi do siebie, poza chwilowym ogarnianiem odbierając mu równowagę. Kolejna na liście grabieży była przyczepność do jakiegoś stabilnego obiektu, kiedy wyrwał się z kolan mocnym wybiciem do góry i niebezpiecznie przewiesił Gryfona przez barierkę, głową w dół kilkudziesięciu jak nie kilkuset metrów w dół zimnej ściany zamczyska. I z nogami uniesionymi wysoko ku górze, trzymanymi w łapach, które nagle nabrały właściwości imadła.
I Jeff bez słowa wypchnął go dalej.
Pogwizdując, zabrał z podłogi szatę i różdżkę, zarzucając sobie pokryty z lekka kurzem i pyłem, czarny materiał na ramiona.
Nawet nie patrzył jak brunet spada w dół.
Złapał się barierki i truchtem pokierował się do szkolnych katakumb, nim ktoś, zauważając niedosmażone, krwiste mięso na dziedzińcu, zacznie przetrzepywać wieże.
Ah i jeszcze jedno: miał dziś niesamowitego farta. Znalazł na balkonie zagubionego, wciąż tlącego się peta, którego skończył w drodze do klasy.
z/t
Raz-dwa-trzy, raz-dwa-trzy.
Raz.
Chwycił go oburącz za nadgarstek.
Dwa.
Obrócił się ze zgrzytem podeszwy na kamiennej posadzce balkonu.
Trzy.
I wychylił się, by na wytrzymałej podstawie szeroko rozstawionych nóg przewalić tego kolosa przez ramię z obrotem o jakieś 200 stopni - z pozycji pionowej do horyzontalnej. Pieprznęło aż miło, po czym agresor od razu puścił rękę kolegi i cofnął się o pół kroku, obserwując go ze zwierzęcą ciekawością. Tamten całkiem był gadatliwy jak na człowieka zmuszonego do ponownego napełnienia płuc. Jeff już się przyzwyczaił, że jego laska jest całkiem wytrzymała - nie chciała najwidoczniej być ujeżdżana i nie została na posadzce - trzeba się było jeszcze troszkę postarać, żeby dobrać się jej do odwłoka. A że łączyły ich nie tyle końskie, co lwie zaloty... To gra wstępna była rwaniem mięsa z karku, znaczeniem ciała bliznami i ogólnym warczeniem, straszącym wszystkie zwierzęta przy wodopoju.
Z tym, że dzisiaj miało być prawdziwe crescendo. Prawdziwy seks. Nawet jeśli to zaledwie szybki numerek, bo musieli wracać do klasy.
Hehe... Poprawka: Jeff musiał. David już niedługo miał nie musieć już nic.
Tym razem atak nie został przepuszczony na górne części ciała, ale dolne - nadal niżej niż klejnoty. Ba, nawet niżej niż kolana. Jeff niespodziewanie padł na kolana i jednym, szczupakowym susem złapał bruneta za kostki, nie czekając, aż tamten stanie stabilnie po zarobieniu w podłogę. Szarpnął jego nogi do siebie, poza chwilowym ogarnianiem odbierając mu równowagę. Kolejna na liście grabieży była przyczepność do jakiegoś stabilnego obiektu, kiedy wyrwał się z kolan mocnym wybiciem do góry i niebezpiecznie przewiesił Gryfona przez barierkę, głową w dół kilkudziesięciu jak nie kilkuset metrów w dół zimnej ściany zamczyska. I z nogami uniesionymi wysoko ku górze, trzymanymi w łapach, które nagle nabrały właściwości imadła.
I Jeff bez słowa wypchnął go dalej.
Pogwizdując, zabrał z podłogi szatę i różdżkę, zarzucając sobie pokryty z lekka kurzem i pyłem, czarny materiał na ramiona.
Nawet nie patrzył jak brunet spada w dół.
Złapał się barierki i truchtem pokierował się do szkolnych katakumb, nim ktoś, zauważając niedosmażone, krwiste mięso na dziedzińcu, zacznie przetrzepywać wieże.
Ah i jeszcze jedno: miał dziś niesamowitego farta. Znalazł na balkonie zagubionego, wciąż tlącego się peta, którego skończył w drodze do klasy.
z/t
- David o'Connell
Re: Balkon widokowy
Sro Sie 10, 2016 7:30 pm
Nie zdążył zareagować w żaden sposób. Za późno zorientował się, co ma zamiar zrobić jego przeciwnik, w ogóle nie dopuszczał wcześniej takiej możliwości. W szkolnej bójce? Próba zabójstwa? Zrozumiałby, gdyby po prostu chodziło o zatłuczenie kogoś w trakcie bijatyki, ale zrzucenie z wieży? To zupełnie inna sprawa. Bystre spojrzenie śledziło każdy ruch Jeffa - tylko wzrok nadążał za jego akcją. David stracił równowagę i trzepnął plecami o barierkę, a chwilę później zawisł głową nad wysokością. Stęknął ciężko, kiedy spróbował odwrócić się i złapać za balustradę. Bez skutku. W takim ułożeniu musiałby być człowiekiem-gumą, cyrkowcem czy innym akrobatą, żeby mogło to zdać egzamin. Zanim został ostatecznie zepchnięty za krawędź balkonu rzucił jeszcze Ślizgonowi jedno, ostatnie, pełne zaskoczenia spojrzenie. Było w nim więcej wyrazu, niż Carney okazał na przestrzeni całego semestru.
A potem runął w dół, ostatnim odruchem próbując złapać za fragment muru będący w jego zasięgu. Jedyny efekt był taki, że obdarł ręce i odwrócił się w powietrzu tak, że nie leciał już głową w dół. Nie miał czasu na myślenie - nie miał czasu na nic. Wprawdzie wieże Hogwartu były wysokie, ale nie na tyle, żeby dawać chwilę na zastanowienie, kiedy człowiek zbliżał się coraz szybciej do poziomu ziemi. Wiatr świszczał mu w uszach do wtóru dudnienia gwałtownie podwyższonego tętna, kiedy sięgnął po różdżkę, którą miał w kieszeni, po raz pierwszy zdając sobie sprawę z faktycznej przydatności tego cholernego patyka. Podobno dało się to zrobić bez niego, ale David na szczęście nie był zmuszony próbować w tak wymagającym momencie.
Wydawało mu się, że spadał bardzo długo, ale nie - kiedy jego ciało zmieniło się w opierzony korpus, ręce stały się skrzydłami a zamiast twarzy miał ostry dziób, nie zdążył jeszcze znaleźć się na poziomie okien najwyższych korytarzy. Nie ma co, takiego kopa adrenaliny nie dostał od bardzo dawna. Zatoczył zgrabny łuk w powietrzu. Zdążył jeszcze zobaczyć plecy znikającego we wnętrzu budynku Jeffa, ćmiącego jego zgubionego papierosa. Wyglądało na to, że skurwiel nawet się nie obejrzał, żeby ocenić swoje dzieło - dla Carneya, oprócz wyrabiania coraz ciekawszej opinii na temat Ślizozna oznaczało to tyle, że wciąż nikt nie poznał jego sekretu.
Okrążył jeszcze okolicę, uważnie wypatrując ludzi, którzy mogli być świadkami tej sceny. Nie wyglądało na to, żeby tacy się znaleźli.
Znalazł przyjaźnie wyglądające, osłonięte miejsce i przybrał na powrót ludzką postać. Chwilę mu zajęło zauważenie, że krwawi ze zdartej powierzchni rąk, ale nie było to nic poważnego. Skierował się do zamku, musiał wrócić na lekcję. Serce powoli wracało do właściwego sobie rytmu. W głowie miał ciszę i porządek.
Od dawna nie był tak spokojny.
[z/t]
A potem runął w dół, ostatnim odruchem próbując złapać za fragment muru będący w jego zasięgu. Jedyny efekt był taki, że obdarł ręce i odwrócił się w powietrzu tak, że nie leciał już głową w dół. Nie miał czasu na myślenie - nie miał czasu na nic. Wprawdzie wieże Hogwartu były wysokie, ale nie na tyle, żeby dawać chwilę na zastanowienie, kiedy człowiek zbliżał się coraz szybciej do poziomu ziemi. Wiatr świszczał mu w uszach do wtóru dudnienia gwałtownie podwyższonego tętna, kiedy sięgnął po różdżkę, którą miał w kieszeni, po raz pierwszy zdając sobie sprawę z faktycznej przydatności tego cholernego patyka. Podobno dało się to zrobić bez niego, ale David na szczęście nie był zmuszony próbować w tak wymagającym momencie.
Wydawało mu się, że spadał bardzo długo, ale nie - kiedy jego ciało zmieniło się w opierzony korpus, ręce stały się skrzydłami a zamiast twarzy miał ostry dziób, nie zdążył jeszcze znaleźć się na poziomie okien najwyższych korytarzy. Nie ma co, takiego kopa adrenaliny nie dostał od bardzo dawna. Zatoczył zgrabny łuk w powietrzu. Zdążył jeszcze zobaczyć plecy znikającego we wnętrzu budynku Jeffa, ćmiącego jego zgubionego papierosa. Wyglądało na to, że skurwiel nawet się nie obejrzał, żeby ocenić swoje dzieło - dla Carneya, oprócz wyrabiania coraz ciekawszej opinii na temat Ślizozna oznaczało to tyle, że wciąż nikt nie poznał jego sekretu.
Okrążył jeszcze okolicę, uważnie wypatrując ludzi, którzy mogli być świadkami tej sceny. Nie wyglądało na to, żeby tacy się znaleźli.
Znalazł przyjaźnie wyglądające, osłonięte miejsce i przybrał na powrót ludzką postać. Chwilę mu zajęło zauważenie, że krwawi ze zdartej powierzchni rąk, ale nie było to nic poważnego. Skierował się do zamku, musiał wrócić na lekcję. Serce powoli wracało do właściwego sobie rytmu. W głowie miał ciszę i porządek.
Od dawna nie był tak spokojny.
[z/t]
- Julie Blishwick
Re: Balkon widokowy
Sro Paź 26, 2016 9:40 pm
Bywały noce, że nie mogła zasnąć. Nie raz wybudziła się ze złego snu i nie potrafiła ponownie zapaść w sen. Bała się, że koszmar powróci i będzie chwytał swoimi mackami, opatuli ją całą i nigdy się z niego nie wybudzi. W takie noce uciekała przed snem, jak i przed samą sobą. W końcu to jej własny umysł sprowadza na nią te złe wizje. Nie chce ich, więc skąd to nękanie własnej podświadomości. Okrutnie się z nią bawiono, szeptano i mieszano w głowie. Czasami już czuła się jak wariatka na skaju załamania, ale potem działo się coś, co przywracało ją do pionu. Niestety od kilku dni było już tylko gorzej. Nie przespała więcej niż trzech godzin każdej nocy od kilku dni. Miała różne myśli, których nie potrafiła uciszyć. Pasożyty pozostawiały po sobie melancholię i zabierały jej miłość do muzyki. To, co kiedyś uwielbiała, teraz nienawidziła. Nie czuła na swoją stratę, miała potrzebę pozyskania czegoś zupełnie nowego - zmiany. Nie obchodziło jej, czy będzie dobra, czy zła. Potrzebowała nowego bodźca, który sprawi, że zatęskni za tym, co znała, bądź na zawsze porzuci dawne ja. Chciała poczuć życie, które z niej uleciało wraz z zapałem do ucieczki od ciotki.
Znowu całą noc nie prześpi, znowu będzie mieć podpuchnięte oczy i szarą cerę. Jednak wolała odejść daleko od łóżka, które kojarzyło się tylko ze złem. Szary i zimny kamień był nocnym przyjacielem, gdy przemykała cicho na bosaka po korytarzach Hogwartu. Nikt nie słyszał jej lekkiego biegu. Opatulona w długi sweter nie zwracała uwagi na dreszcze od chłodu. Ocuciła się zupełnie, kiedy wbiegała na wieżę po krętych schodach. Bezwiednie trafiła na balkon widokowy, który zresztą nie był miejscem, do którego udałaby się świadomie. Zaszyłaby się w czterech ścianach, bez przepaści tuż pod nogami i ciemnym niebem ponad nią. W przypływie adrenaliny, ponieważ w końcu złamała zakaz i opuściła pokój wspólny krukonów, nie odczuwała zimna tej nocy. Dyszała chwilę, gdy stała podparta o kamienną ścianę i wpatrywała się w rozciągający się widok. Otarła o siebie zmarznięte stopy. Jedna miała jeszcze wyraźną bliznę, lecz wkrótce nie będzie rzucać się w oczy. Inne stare rany zakrywała ubraniami. W tym również piżamę miała z długimi spodniami i bluzką z nieco za długimi rękawami. Odetchnęła głęboko rześkim powietrzem po deszczu i przysiadła na zimnej posadzce.
Miała mętlik w głowie. Bowiem nie czuła zapału do żadnego celu, który jeszcze niedawno sobie wyznaczyła. Chciałaby być jak te ciemne chmury, które przesuwają się po niebie i psotnie zasłaniają blask księżyca. Zależna od wiatru, nie móc podejmować decyzji, bo to właśnie decyzje sprawiają największy problem. Gdy inni za nią decydują jest łatwiej. Za łatwo. Gdy chcesz wszystko robić po swojemu, to życie się komplikuje. Julie nie dawała sobie rady z nową wizją siebie, jaką chciała stworzyć. Nie dawała sobie rady z tym, co chciało jej serce. Nie słuchała głosu rozsądku, tylko jakieś wariackie podszepty, które namawiały ją do kuszących, lecz złych, rzeczy. Uciekłaby od tego już teraz...
Przesunęła się do krawędzi balkonu i spojrzała w dół.
Uciekłaby.
Znowu całą noc nie prześpi, znowu będzie mieć podpuchnięte oczy i szarą cerę. Jednak wolała odejść daleko od łóżka, które kojarzyło się tylko ze złem. Szary i zimny kamień był nocnym przyjacielem, gdy przemykała cicho na bosaka po korytarzach Hogwartu. Nikt nie słyszał jej lekkiego biegu. Opatulona w długi sweter nie zwracała uwagi na dreszcze od chłodu. Ocuciła się zupełnie, kiedy wbiegała na wieżę po krętych schodach. Bezwiednie trafiła na balkon widokowy, który zresztą nie był miejscem, do którego udałaby się świadomie. Zaszyłaby się w czterech ścianach, bez przepaści tuż pod nogami i ciemnym niebem ponad nią. W przypływie adrenaliny, ponieważ w końcu złamała zakaz i opuściła pokój wspólny krukonów, nie odczuwała zimna tej nocy. Dyszała chwilę, gdy stała podparta o kamienną ścianę i wpatrywała się w rozciągający się widok. Otarła o siebie zmarznięte stopy. Jedna miała jeszcze wyraźną bliznę, lecz wkrótce nie będzie rzucać się w oczy. Inne stare rany zakrywała ubraniami. W tym również piżamę miała z długimi spodniami i bluzką z nieco za długimi rękawami. Odetchnęła głęboko rześkim powietrzem po deszczu i przysiadła na zimnej posadzce.
Miała mętlik w głowie. Bowiem nie czuła zapału do żadnego celu, który jeszcze niedawno sobie wyznaczyła. Chciałaby być jak te ciemne chmury, które przesuwają się po niebie i psotnie zasłaniają blask księżyca. Zależna od wiatru, nie móc podejmować decyzji, bo to właśnie decyzje sprawiają największy problem. Gdy inni za nią decydują jest łatwiej. Za łatwo. Gdy chcesz wszystko robić po swojemu, to życie się komplikuje. Julie nie dawała sobie rady z nową wizją siebie, jaką chciała stworzyć. Nie dawała sobie rady z tym, co chciało jej serce. Nie słuchała głosu rozsądku, tylko jakieś wariackie podszepty, które namawiały ją do kuszących, lecz złych, rzeczy. Uciekłaby od tego już teraz...
Przesunęła się do krawędzi balkonu i spojrzała w dół.
Uciekłaby.
- Sahir Nailah
Re: Balkon widokowy
Sro Paź 26, 2016 10:17 pm
Miały być gwiazdy i zobacz, co nam z tego przyszło, Maleńka - tylko czarne chmury, które zasłaniały nawet bladą, okrągłą Lunę, co tak kochała chwalić się swoimi kształtami późną nocą - miała być whiskey rozlewana do gardzieli - ten szlachetnie bursztynowy trunek, który podawano w eleganckich butelkach i kosztował więcej niż tanie wino - zupełnie inny poziom degustowania - i inaczej też smakował - wypalał gardło i ogrzewał wnętrze, żeby więcej wypieków pojawiło się na twym bladym, poszarzałym licu od zmęczenia - butelka podawana z dłoni do dłoni bo mimo drogiego trunku nikt nie pomyślałby o szklanicach, taki pośredni pocałunek - i w końcu miały być pocałunki bezpośrednie - gdybyś tylko była niegrzeczną dziewczynką - a może gdybyś tylko nie zniknęła z Hogwartu? Kto wie, jak wtedy potoczyłyby się nasze losy, kto to wie... - nie zastanawiaj się nad tym, chwila dana obecnie może zmienić jedynie przyszłość, niestety nigdy nie przewiniesz taśmy i nie wprowadzisz do niej poprawek, chociażbyś bardzo chciała, takie życie, kochanie, nic na to nie poradzimy. Miały być gwiazdy, whiskey, pocałunki i niegrzeczna dziewczynka z jeszcze bardziej niegrzecznym chłopcem, a co dostaliśmy, kochana Śnieżko? Mizerną bezsenność i baty na plecy, i blizny na ciałach, które były tylko w jednej czwartej tak bolesne jak te blizny na sercu.
Wiedziałaś, że serce może pomieścić tylko określoną liczbę blizn? Jeśli ich ilość zostanie przekroczona - serce pęka. Kończy się wtedy coś bardzo, bardzo ważnego... Na pewno wiesz. Sama to wyczuwasz, prawda? Ten ciężar, który staje się coraz cięższy i cięższy, przez który nie można oddychać i sprawia, że grawitacja tylko wzmaga na sile - im więcej tych blizn, tym ciężej stawiało się każdy kolejny krok - nie trudno się domyślić, że w pewnym momencie nie będziesz w stanie postawić ani jednego. Odległa przyszłość? Czy może to już za rogiem, co, Julie? Jak to z tobą jest?
Błąkał się po tych korytarzach bez żadnego celu - doprowadzony do "porządku" przez nauczycielkę, zmuszony do... do tego, by wócił do dormitorium, by podjął egzaminy - w sumie wcale nie zmuszony - jak bezwolna lalka po prostu wrócił, po prostu podjął egzamin, po prostu szedł tym korytarzem, po prostu, po prostu, po prostu... Zupełnie tak, jak Julie po prostu była, funkcjonowała, chodziła na zajęcia - i w tym "po prostu" powtarzającym się bez ładu i składu, dążącego do coraz większego braku sensu, spotkali się w końcu tutaj - na tym jednym balkonie - pod tym jednym niebem, który lada moment mógł zacząć opływać rzęsistymi łzami.
I tak po prostu Nailah zawiesił na niej wzrok.
Tak po prostu zatrzymał się i obrócił w kierunku otworzonych drzwi i zrobił tych parę flegmatycznych kroków w jej kierunku.
Tak po prostu zatrzymał się przy krańcu balkonu.
Uciec?
Tak po prostu.
Wiedziałaś, że serce może pomieścić tylko określoną liczbę blizn? Jeśli ich ilość zostanie przekroczona - serce pęka. Kończy się wtedy coś bardzo, bardzo ważnego... Na pewno wiesz. Sama to wyczuwasz, prawda? Ten ciężar, który staje się coraz cięższy i cięższy, przez który nie można oddychać i sprawia, że grawitacja tylko wzmaga na sile - im więcej tych blizn, tym ciężej stawiało się każdy kolejny krok - nie trudno się domyślić, że w pewnym momencie nie będziesz w stanie postawić ani jednego. Odległa przyszłość? Czy może to już za rogiem, co, Julie? Jak to z tobą jest?
Błąkał się po tych korytarzach bez żadnego celu - doprowadzony do "porządku" przez nauczycielkę, zmuszony do... do tego, by wócił do dormitorium, by podjął egzaminy - w sumie wcale nie zmuszony - jak bezwolna lalka po prostu wrócił, po prostu podjął egzamin, po prostu szedł tym korytarzem, po prostu, po prostu, po prostu... Zupełnie tak, jak Julie po prostu była, funkcjonowała, chodziła na zajęcia - i w tym "po prostu" powtarzającym się bez ładu i składu, dążącego do coraz większego braku sensu, spotkali się w końcu tutaj - na tym jednym balkonie - pod tym jednym niebem, który lada moment mógł zacząć opływać rzęsistymi łzami.
I tak po prostu Nailah zawiesił na niej wzrok.
Tak po prostu zatrzymał się i obrócił w kierunku otworzonych drzwi i zrobił tych parę flegmatycznych kroków w jej kierunku.
Tak po prostu zatrzymał się przy krańcu balkonu.
Uciec?
Tak po prostu.
- Julie Blishwick
Re: Balkon widokowy
Sro Paź 26, 2016 10:55 pm
Podnieść się i wychylić przez metalową barierę, która blokowała drogę ucieczki. Jeśli w końcu jej serce przestanie bić pod ciężarem przeszłości i doświadczonego bólu fizycznego i psychicznego, to czemu nie przerwać jego męki już wcześniej. W tej chwili, gdy niebo mogłoby opłakiwać stratę nieporadnej duszyczki, zagubionej dziewczyny w świecie, którego nie mogła zrozumieć. Może wówczas otworzy oczy i znajdzie się zupełnie gdzie indziej. W swojej bajce otworzy oczy i powstanie ze szklanej trumny. Ostatecznie pocałunek prawdziwej miłości wybawi ją z koszmaru, który śniła od kilku lat. Jak wiele zniosło jej serce przez ten czas? Zapytajmy. Nie odpowiada. Milczy, bo z lęku się nie odzywa. Jakby bije, jakby nie. Podtrzymuje organizm dziewczyny przy funkcjonowaniu, jak roślinę podtrzymuje przy życiu woda, tak w jej żyłach płynie czerwona ciecz. W tej chwili płynie zbyt wolno, aby ogrzać zmarznięte ciało. Jeszcze trochę, a zimne jak u nieboszczki. To już tylko krok do wyzwolenia się z okowów tego życia. Czas spróbować innego, więc powstań dziewczyno. Więc wychyl się przez metalową barierkę. Widzisz tam na dole? To przejście do bajki o Królewnie Śnieżce i siedmiu krasnoludkach. Chociaż królewna jest głupia, to w końcu książę ją wybawia i oboje mszczą się na Złej Królowej. Czy nie będzie cudownie patrzeć, jak ta jędza umiera w katuszach, gdy tańczy w gorących, żelaznych butach? Zapłaci ci za cały ból, lecz jedynie w tamtym świecie. Tutaj zostaniesz jej niewolnicą na wszelkie czasy.
Julie stała mocno złapana zimnego metalu. Poniżej balkonu rozciągały się błonie, a w oddali można było dostrzec ciemną toń jeziora i połacie Zakazanego Lasu. Może nad jej losem niebo chciało płakać. Głupiutka zaraz weźmie czerwone jabłko i przepadnie, lecz nie pochowają jej w szklanej trumnie...
Nie była pewna, czy coś słyszy za sobą. Nie odwróciła się, bo nie chciała zobaczyć kolejnego koszmaru. Jeśli tam stał, to musiała uciec. W przepaść. Jednak dalej stała i kurczowo trzymała się barierki. W głowie kołatało się skacz, głupia, skacz, a ona tylko patrzyła na wizję bajkowego życia. Przecież ten rzeczywisty świat także potrafi być piękny, magiczny. Wystarczyło spojrzeć na widok przed sobą, gdy chmura odsłoniła srebrzysty księżyc. Luna oświetliła na chwilę jezioro, którego tafla zamieniła się w mieniący się diament. Pobliski las wydał się niezwykle zwyczajny, a przecież taki nie był... Nocny blask popieścił jej bladą buzię, zmęczoną od braku snu. Trochę uspokoiła. Przy księżycu niestraszne są koszmary.
Odwróciła się.
Tak po prostu tam stał i ją obserwował. Najwytrwalszy koszmar ze wszystkich. Nienawidziła, a jednak sama przywoływała, gdy tylko zamykała oczy i wypowiadała życzenie. Czy koszmar może być piękny? Ponętny? Czy odgoni wszystkie inne koszmary, aby brylować w głowie dziewczyny? Na ułamek sekundy tak, póki wpatrywali się tak w siebie, aż kolejna chmura przysłoniła księżyc.
Julie stała mocno złapana zimnego metalu. Poniżej balkonu rozciągały się błonie, a w oddali można było dostrzec ciemną toń jeziora i połacie Zakazanego Lasu. Może nad jej losem niebo chciało płakać. Głupiutka zaraz weźmie czerwone jabłko i przepadnie, lecz nie pochowają jej w szklanej trumnie...
Nie była pewna, czy coś słyszy za sobą. Nie odwróciła się, bo nie chciała zobaczyć kolejnego koszmaru. Jeśli tam stał, to musiała uciec. W przepaść. Jednak dalej stała i kurczowo trzymała się barierki. W głowie kołatało się skacz, głupia, skacz, a ona tylko patrzyła na wizję bajkowego życia. Przecież ten rzeczywisty świat także potrafi być piękny, magiczny. Wystarczyło spojrzeć na widok przed sobą, gdy chmura odsłoniła srebrzysty księżyc. Luna oświetliła na chwilę jezioro, którego tafla zamieniła się w mieniący się diament. Pobliski las wydał się niezwykle zwyczajny, a przecież taki nie był... Nocny blask popieścił jej bladą buzię, zmęczoną od braku snu. Trochę uspokoiła. Przy księżycu niestraszne są koszmary.
Odwróciła się.
Tak po prostu tam stał i ją obserwował. Najwytrwalszy koszmar ze wszystkich. Nienawidziła, a jednak sama przywoływała, gdy tylko zamykała oczy i wypowiadała życzenie. Czy koszmar może być piękny? Ponętny? Czy odgoni wszystkie inne koszmary, aby brylować w głowie dziewczyny? Na ułamek sekundy tak, póki wpatrywali się tak w siebie, aż kolejna chmura przysłoniła księżyc.
- Sahir Nailah
Re: Balkon widokowy
Sro Paź 26, 2016 11:13 pm
To bardzo proste, prawda? Jesteś taka krucha, masz tak drobne ciało - drobne i słabe! - nie hartowane latami fizycznej walki (można by się było o to spierać, co?) - ten diament, którym było jezioro czy może ty? - porysowany, zeszpecony, chociaż mógł być jednym z najpiękniejszym - jak każda z dziewcząt, której tylko dano szansę, by rozwinęła skrzydła - ze względu na te skazy nagle diament, który powinien być najbardziej twardym materiałem, stawał się dziecięco prosty do rozbicia - wystarczyło na niego nadepnąć, by całość zamieniła się na kawałki, ale hej... przecież już w kawałkach byłaś. Co teraz? Jeśli już kusi, by rzucić się w ciemną noc przy braku księżyca - czy to satysfakcjonująca ucieczka? Oddanie się tajemnicy nigdy nie rozwikłanej przez najbardziej mądrych czarodziei - tajemnica życia i śmierci, ta granica, która dzieliła oba światy, nieprzekraczalna, tętniąca niepewnikami obrastającymi w znaki zapytania dookoła ciebie - dookoła tej twojej niepewnej, czy naprawdę warto się przechylić i zakończyć ból bycia połamanym w drobny mak. Wątpliwości płynące w krwi. Krew płynęła do serca. Serce prowadziło krew do mózgu. Zamknięte koło, z którego wydostanie się wydaje zupełną niemożliwą - więc może naprawdę warto skoczyć?
Wątpię, byś tam znalazła piękną bajkę o prawdziwej Śnieżce, moja miła.
Sprawdziłem.
Oczy utkwione w twarzy Śnieżki nie dostrzegły piękna widoków, kiedy Luna całowała każde drzewo po kolei, każdą falę, wyłaniając się leniwie ze swojej pościeli - i nie potrzebował też Luny do tego, by doskonale widzieć w tym mroku, rejestrować kształty - zresztą, hej - spędził ostatni rok podziwiając nocne i dzienne krajobrazy błoni Hogwartu, mógł z zamkniętymi oczyma przywoływać ich fotografię we wspomnieniach - a mimo tego, że był tak blisko i widział ją bardzo wyraźnie, wydawał się niczego nie dostrzegać.
Stał jedną nogą w tym miejscu, do którego Julie myślała, czy czasem nie uciec - zupełnie inaczej, niż ona - nie było przecież w jego sercu niepewności, nie było pokusy - mógł to zrobić teraz, zaraz, bez żadnego powodu, bez żadnej przyczyny - z takim samym spokojem, pustką i obojętnością, z jaką właśnie teraz na nią spoglądał.
Tym się różnili.
Wątpię, byś tam znalazła piękną bajkę o prawdziwej Śnieżce, moja miła.
Sprawdziłem.
Oczy utkwione w twarzy Śnieżki nie dostrzegły piękna widoków, kiedy Luna całowała każde drzewo po kolei, każdą falę, wyłaniając się leniwie ze swojej pościeli - i nie potrzebował też Luny do tego, by doskonale widzieć w tym mroku, rejestrować kształty - zresztą, hej - spędził ostatni rok podziwiając nocne i dzienne krajobrazy błoni Hogwartu, mógł z zamkniętymi oczyma przywoływać ich fotografię we wspomnieniach - a mimo tego, że był tak blisko i widział ją bardzo wyraźnie, wydawał się niczego nie dostrzegać.
Stał jedną nogą w tym miejscu, do którego Julie myślała, czy czasem nie uciec - zupełnie inaczej, niż ona - nie było przecież w jego sercu niepewności, nie było pokusy - mógł to zrobić teraz, zaraz, bez żadnego powodu, bez żadnej przyczyny - z takim samym spokojem, pustką i obojętnością, z jaką właśnie teraz na nią spoglądał.
Tym się różnili.
- Julie Blishwick
Re: Balkon widokowy
Sro Paź 26, 2016 11:31 pm
Nie potrafiła wypowiedzieć słowa, więc tylko stała z otwartymi ustami. W danej chwili wyobrażała sobie, jak spada w ciemność, a tu sama ciemność przyszła do niej i stoi tuż obok. Milcząca i obojętna. Całkiem niewrażliwa na ból żywej istoty. Chętnie popatrzy, jak zatraca się w swojej słabości. Przechodzi do tamtego świata. Martwi są nieproszeni w świecie żywych, czas pójść tam, gdzie nas proszą. Za Śmiercią, ojczulkiem udręczonych dusz.
Kimże by była Julie Blishwick, gdyby mogła cofnąć czas. Zbuntowałaby się wcześniej, póki jeszcze była szansa na wygraną z potworem. Może paliłaby papierosy, najpierw po kryjomu, potem ostentacyjnie przy dorosłych. Zbierałaby wpisy w kartotece, jak osiągnięcia, a szlabany jako kolejną okazję do nabrojenia. Alkohol wlewałaby do ust strumieniami. Nie w samotności, lecz w grupie podobnych sobie. Teraz pragnęła równie bliskich ludzi, aczkolwiek nie byłaby w stanie znieść zapachu dymu papierosowego i mocnego smaku ognistej whisky. A przecież nigdy jej nie piła. Może właśnie tego jej trzeba. Nałogu, który oderwie od tego świata na krótką chwilę. Całkiem nie odejdzie, wciąż będzie stała na progu, lecz lepiej to zniesie.
Liście szumiały, a metalowa barierka zazgrzytała. Julie puściła ją z lękiem, gdy lekko się odgięła pod jej ciężarem. Odsunęła się od krawędzi. Nie, nie chce uciekać. Chociaż nie może równać się z diamentami, to pokaże, że szafir również potrafi błyszczeć. Z rozbitego na powrót stanie się jednością. Zaraz, co za głupstwa pleciesz. Wcześniej czy później uciekniesz i nikt o tobie nawet nie wspomni podczas kolacji - hm, chyba ktoś powinien siedzieć obok mnie. Jesteś nikim i lepiej nie poczujesz się obok mrocznego koszmaru.
- Prze-przestraszyłeś mnie - wyszeptała, jakby nie chciała zakłócać nocnej ciszy jakimkolwiek dźwiękiem. Chociaż bardziej wystraszyła się chybotliwej barierki, to za swoje zagubienie obwiniła innego.
Przykucnęła na zimnej posadzce, ciasno owinęła się swetrem. Nie patrzyła na Sahira. W tym półmroku wyglądał inaczej, niż w świetle dziennym. Musiała się z tym oswoić, chociaż chwilkę, gdy kucała skulona z kolanami pod brodą.
Kimże by była Julie Blishwick, gdyby mogła cofnąć czas. Zbuntowałaby się wcześniej, póki jeszcze była szansa na wygraną z potworem. Może paliłaby papierosy, najpierw po kryjomu, potem ostentacyjnie przy dorosłych. Zbierałaby wpisy w kartotece, jak osiągnięcia, a szlabany jako kolejną okazję do nabrojenia. Alkohol wlewałaby do ust strumieniami. Nie w samotności, lecz w grupie podobnych sobie. Teraz pragnęła równie bliskich ludzi, aczkolwiek nie byłaby w stanie znieść zapachu dymu papierosowego i mocnego smaku ognistej whisky. A przecież nigdy jej nie piła. Może właśnie tego jej trzeba. Nałogu, który oderwie od tego świata na krótką chwilę. Całkiem nie odejdzie, wciąż będzie stała na progu, lecz lepiej to zniesie.
Liście szumiały, a metalowa barierka zazgrzytała. Julie puściła ją z lękiem, gdy lekko się odgięła pod jej ciężarem. Odsunęła się od krawędzi. Nie, nie chce uciekać. Chociaż nie może równać się z diamentami, to pokaże, że szafir również potrafi błyszczeć. Z rozbitego na powrót stanie się jednością. Zaraz, co za głupstwa pleciesz. Wcześniej czy później uciekniesz i nikt o tobie nawet nie wspomni podczas kolacji - hm, chyba ktoś powinien siedzieć obok mnie. Jesteś nikim i lepiej nie poczujesz się obok mrocznego koszmaru.
- Prze-przestraszyłeś mnie - wyszeptała, jakby nie chciała zakłócać nocnej ciszy jakimkolwiek dźwiękiem. Chociaż bardziej wystraszyła się chybotliwej barierki, to za swoje zagubienie obwiniła innego.
Przykucnęła na zimnej posadzce, ciasno owinęła się swetrem. Nie patrzyła na Sahira. W tym półmroku wyglądał inaczej, niż w świetle dziennym. Musiała się z tym oswoić, chociaż chwilkę, gdy kucała skulona z kolanami pod brodą.
- Sahir Nailah
Re: Balkon widokowy
Sro Paź 26, 2016 11:53 pm
Chcesz się przejść na drugą stronę? Trzymaj jeszcze mocniej tej barierki - mocniej, słodziutka, nie bój się niczego - i słuchaj tych podszeptów z własnego wnętrza - słuchaj demonów hodowanych twą własną dłonią, własną myślą, podsycaj jego zapowiedzi, a na pewno nam się to uda - oprowadzę cię po świecie, do którego niewielu miało wstęp, lecz najpierw będziesz w ogóle musiała musnąć granicę, do której, uwierz mi, nawet się nie zbliżyłaś. Łatwo było uciec, ale bardzo trudno było zaakceptować to, że kiedy już przekroczy się Styks pamięć naprawdę może zniknąć - o nas samych, o wszystkich wokół - świat po prostu rozpłynąłby się w czarnej pustce i nie byłoby nawet najmniejszej szansy na to, by jeszcze dojrzeć piękne połacie błoni Hogwartu ani na to, by zostać lekarzem - ni na spełnienie marzeń, by w końcu pokazać temu zewnętrznemu Diabłu (swojej własnej krewnej), że się potrafi, że można, że te skrzydła, pozornie połamane, da się odnowić! - kości wszak się zrosną... kawałki znów mogą być całością.
Widzisz? Przerażające, prawda? Poczuć oddech Śmierci na karku, gdy barierka zadygotała.
To zabawne, że mówiła, że nikt o niej wspomni - bo ten Faust, który kusił grzechem, wspominał swoją Małgorzatę nawet gdy oddał już serce swojej miłości (gdzie teraz to serce? Zgubione! Odeszło wraz z miłością) - jego pierwsza Julia. Niestety oboje nie pasowali do melodramatu Romea i Julii - głównie dlatego, że brakowało roli dla Romea, zaś Julię obsadzono już w roli Małgorzaty.
Ona się odsunęła, a on pozostał w tym samym miejscu i nie powiódł za nią nawet oczyma, z dłońmi schowanymi w kieszeniach czarnej bluzy - niby tutaj był, ale fizyczna obecność oraz niby oczywisty fakt, że Julie również tutaj była, wcale nie sprawiały, że zdawał sobie z tego sprawę - wszystko toczyło się jak sen - dość nierealny, dlatego nagle przestawały obowiązywać jakiekolwiek zasady i schematy postępowań rzeczywistości - zupełna samowolka, dość przerażające, jeśli zetknęło się z okrutnymi skłonnościami wampira - bariera w końcu chroniła szkołę od zewnątrz, ale co z tymi wszystkimi zagrożeniami zaczajonymi wewnątrz..? Od tych najbardziej prostych, wiecie... papierosy. Alkohol. Używki odurzające, seks, miłość, nienawiść, zazdrość - wszystko to, co łamało kawałek po kawałeczku - wszystkie te uzależnienia, które sprawiały, że człowiek stawał się tylko niewolnikiem własnych pragnień - i idąc dalej aż po czarną magię. Przecież tragedia błoni była tego najlepszym przykładem.
Szurnął ciężkim buciorem o kamień i przesunął się mechanicznie w kierunku Julie, by podejść do niej i usiąść obok - w odległości na wyciągnięcie ręki, tak zupełnie milcząc.
Zapomniał, że jakiekolwiek słowa posiadał.
Oparł się plecami o ścianę, nie przejmując się chłodem kamienia - niedługo będzie lato, nawet noce będą ciepłe - ale Sahir jakoś nie odczuwał tego zimna.
Niczego nie odczuwał.
Widzisz? Przerażające, prawda? Poczuć oddech Śmierci na karku, gdy barierka zadygotała.
To zabawne, że mówiła, że nikt o niej wspomni - bo ten Faust, który kusił grzechem, wspominał swoją Małgorzatę nawet gdy oddał już serce swojej miłości (gdzie teraz to serce? Zgubione! Odeszło wraz z miłością) - jego pierwsza Julia. Niestety oboje nie pasowali do melodramatu Romea i Julii - głównie dlatego, że brakowało roli dla Romea, zaś Julię obsadzono już w roli Małgorzaty.
Ona się odsunęła, a on pozostał w tym samym miejscu i nie powiódł za nią nawet oczyma, z dłońmi schowanymi w kieszeniach czarnej bluzy - niby tutaj był, ale fizyczna obecność oraz niby oczywisty fakt, że Julie również tutaj była, wcale nie sprawiały, że zdawał sobie z tego sprawę - wszystko toczyło się jak sen - dość nierealny, dlatego nagle przestawały obowiązywać jakiekolwiek zasady i schematy postępowań rzeczywistości - zupełna samowolka, dość przerażające, jeśli zetknęło się z okrutnymi skłonnościami wampira - bariera w końcu chroniła szkołę od zewnątrz, ale co z tymi wszystkimi zagrożeniami zaczajonymi wewnątrz..? Od tych najbardziej prostych, wiecie... papierosy. Alkohol. Używki odurzające, seks, miłość, nienawiść, zazdrość - wszystko to, co łamało kawałek po kawałeczku - wszystkie te uzależnienia, które sprawiały, że człowiek stawał się tylko niewolnikiem własnych pragnień - i idąc dalej aż po czarną magię. Przecież tragedia błoni była tego najlepszym przykładem.
Szurnął ciężkim buciorem o kamień i przesunął się mechanicznie w kierunku Julie, by podejść do niej i usiąść obok - w odległości na wyciągnięcie ręki, tak zupełnie milcząc.
Zapomniał, że jakiekolwiek słowa posiadał.
Oparł się plecami o ścianę, nie przejmując się chłodem kamienia - niedługo będzie lato, nawet noce będą ciepłe - ale Sahir jakoś nie odczuwał tego zimna.
Niczego nie odczuwał.
- Julie Blishwick
Re: Balkon widokowy
Czw Paź 27, 2016 9:59 am
Pamięć była zawodna. Wiedziała o tym, gdy się uczyła, lecz nie wiedziała, że wiele wspomnień z dzieciństwa uleciało wraz z dojrzewaniem. Nie tylko samoistnie. Ktoś tu mieszał, gmerał i bawił się jej pamięcią. Oczywiście nie trudno zgadnąć kto zadbał, aby nękały ją te wybrane urywki dawnych dni. Może teraz była szczęśliwsza, chociaż musiała pożegnać się z rolą Julii, która stoi na balkonie i mocniej zakochuje się w chłopaku. Tak cudownie ściągnąć na ukochanego i samą siebie tragedię. Więc może lepiej pozostać Małgorzatą, która chociaż zraniona, nie chce krzywdy dawnego kochanka. Lepiej być prawdziwie zakochanym przez jeden dzień i umrzeć wraz z Romeo, czy odejść samemu, porzucić balast gniewu i unieść się wysoko. Nie spadać w przepaść. Nie przekraczać Styksu. Kusząca to wizja wyzbycia się wszystkich wspomnień. Oczyszczenia pamięci. Czysta karta, gotowa do zapisania, nie pognieciona. Nękałyby ją tylko pytania. Dlaczego ma te blizny? Gdzie jest jej rodzina? Szukałaby i wertowała, bo prawda jest zbyt kusząca. Przecież byłaby szczęśliwsza bez tego. Głupia. Wszystkiego by się dowiedziała i nie byłaby już szczęśliwą biała kartką. Ponownie przekroczyłaby Styks i ponowiła cykl. Zapomniałaby o Fauście, który wbrew pozorom, był istotny w całej historii. Nie doszły Romeo - po co on komu, gdy można było zatracić się w ciemności, zamiast rozkoszy czystej miłości. Lepsza ta bardziej wulgarna, nieco raniąca kochanków, lecz intensywniejsza... i szybko przemijająca.
Pomachała już białą chusteczką.
Milczała, bo tak było jej wygodnie. Słowa z trudem przeciskały się przez wąską krtań i rzadko brzmiały, jak tego sobie życzyła. Wdychała wolno rześkie powietrze. Już się nie bała. Spokojnie przyglądała się przesuwającym się chmurom. Czasami zerkała na Sahira, a chociaż na początku była skrępowana jego towarzystwem, to odzyskała już spokój. Ciekawe, że to właśnie nocą czuła się lepiej tuż przy Księciu Ciemności.
Ona czuła.
Pomachała już białą chusteczką.
Milczała, bo tak było jej wygodnie. Słowa z trudem przeciskały się przez wąską krtań i rzadko brzmiały, jak tego sobie życzyła. Wdychała wolno rześkie powietrze. Już się nie bała. Spokojnie przyglądała się przesuwającym się chmurom. Czasami zerkała na Sahira, a chociaż na początku była skrępowana jego towarzystwem, to odzyskała już spokój. Ciekawe, że to właśnie nocą czuła się lepiej tuż przy Księciu Ciemności.
Ona czuła.
- Sahir Nailah
Re: Balkon widokowy
Czw Paź 27, 2016 10:45 am
Nauka - bardzo łatwo przychodzi zapomnienie tych wszystkich względnie ważnych rzeczy, które nauczyciele tłuką nam do głów, strasząc ciągle wizją egzaminów i zbliżającej się dorosłości - naucz się tego i tego, wykuj to i tamto - chociaż wszyscy wiedzą, że prędzej czy później o tym zapomnisz, bo ta wiedz tak naprawdę w zawodzie, który sobie wybrałeś, będzie kompletnie nieprzydatna - zapomnisz nawet już na praktykach wszystkich tych trywialnych rzeczy, które miały cię w szkole tylko męczyć i stymulowć procesy myślowe, i gnębić emocje, żebyś tylko bardziej się stresowała - dlatego chociaż nawet o nich zapominasz, to wcale nie boli. To wcale nie męczy. Działo się to tak naturalnie, że nikt nie zastanawiał się dlaczego i po co, - zastanawiali się tylko, na cholerę zajmować sobie mózg pierdołami i tracić na nie czas, skoro było tak wiele innych cennych rzeczy, którym skupienie można było poświęcić, bo w końcu docierało do nas, że obok tej trywialności tracimy w międzyczasie coś o wiele bardziej cennego, coś, czego większość by zatracić nie chciała - te właśnie drogie wspomnienia, które przecież koniec końców składały się na to, kim jesteśmy dzisiejszego dnia. Wymazywane były pojedynczo, czasami tylko zamazywane, a im dalej w las tym bardziej zacienione się stawały, z tymi pojedynczymi wyjątkami, które się pielęgnowało i o które bardzo dokładnie się dbało, trzymając się ich kurczowo jak tonący chwyta się żyletki, często nawet jeśli one były niedobre. Na pewno gdzieś tam w swoim wnętrzu wiesz, Julie, że te złe chwile również są w pewnym stopniu cenne - gdyby nie one, nie siedziałabyś zapewne na tym balkonie z chęcią ucieczki - i nie zyskałabyś też bardzo cennej myśli, że jednak nie chcesz oddawać się ramionom tym wewnętrznym demonom - nie było w tym żadnej zasługi Syna Śmierci, który przyszedł ci wraz z nią potowarzyszyć, by spojrzeć na ciebie beznamiętnie, wyczekując twej decyzji.
Wiedziałaś też, że nie sięgnąłby po ciebie ręką, gdybyś jednak skoczyła?
W tej ciszy i ciemności zakańczające coś bardzo ważnego pożegnanie białą chusteczką było sentymentalnie wzruszające.
Czarnowłosy uniósł spojrzenie z własnych nóg na scenerię przed sobą - tą, którą tak dobrze pamiętał, tą, która była taka... brzydka. Nie było w niej niczego pięknego. Drzewa, staw, metal barierki oddzielający to wszystko, ciemne niebo i szum wokół - to ta nauka, to te banały, które umierały w jego głowie i wcale nie było mu ich żal - zapadały się w cieniach, w których chciała zniknąć Julie, tylko że te cienie jemu zawsze były miłe, zawsze przychylne - może to dlatego, że już parę razy przekroczył Styks i tylko za pierwszym razem było to przerażające..? W końcu po drugiej stronie Kostuchna wyciągała swoją dłoń w tak łagodnie zapraszającym geście, potem równie łagodnie odprawiała - ta matka, której miłości się nigdy nie zaznało, doskonała zastępczyni, która nigdy nie osądzała i przy której nie trzeba było czuć się złym, samotnym, cierpiącym - odejmowała jednym spojrzeniem, jednym gestem, wszystkie troski i smutki, taką była kochaną matką..! Zupełnie inną od tych z rodziny, co pozostawiali blizny i pozwalali im się tylko nawarstwiać, prowadząc do poszukiwania ucieczki z ponurego patosu.
Wspomnienia... człowiekowi wydawało się, że może sobie z nimi igrać. Koniec końców jednak to one igrały z człowiekiem.
Ta cisza była naprawdę przyjemna - oferowała to, czego słowa zaoferować nie mogły. Co nie znaczyło zaś, by nie doceniać mocy słów - chyba po prostu w końcu przychodziła pora zarówno na milczenie jak i na bogate rozmowy w życiu człowieka.
- Jestem... aż tak straszny..? - To, że był... przecież wiedział - przecież WIDZIAŁ.
Tylko dlaczego?
Czemu?
Wiedziałaś też, że nie sięgnąłby po ciebie ręką, gdybyś jednak skoczyła?
W tej ciszy i ciemności zakańczające coś bardzo ważnego pożegnanie białą chusteczką było sentymentalnie wzruszające.
Czarnowłosy uniósł spojrzenie z własnych nóg na scenerię przed sobą - tą, którą tak dobrze pamiętał, tą, która była taka... brzydka. Nie było w niej niczego pięknego. Drzewa, staw, metal barierki oddzielający to wszystko, ciemne niebo i szum wokół - to ta nauka, to te banały, które umierały w jego głowie i wcale nie było mu ich żal - zapadały się w cieniach, w których chciała zniknąć Julie, tylko że te cienie jemu zawsze były miłe, zawsze przychylne - może to dlatego, że już parę razy przekroczył Styks i tylko za pierwszym razem było to przerażające..? W końcu po drugiej stronie Kostuchna wyciągała swoją dłoń w tak łagodnie zapraszającym geście, potem równie łagodnie odprawiała - ta matka, której miłości się nigdy nie zaznało, doskonała zastępczyni, która nigdy nie osądzała i przy której nie trzeba było czuć się złym, samotnym, cierpiącym - odejmowała jednym spojrzeniem, jednym gestem, wszystkie troski i smutki, taką była kochaną matką..! Zupełnie inną od tych z rodziny, co pozostawiali blizny i pozwalali im się tylko nawarstwiać, prowadząc do poszukiwania ucieczki z ponurego patosu.
Wspomnienia... człowiekowi wydawało się, że może sobie z nimi igrać. Koniec końców jednak to one igrały z człowiekiem.
Ta cisza była naprawdę przyjemna - oferowała to, czego słowa zaoferować nie mogły. Co nie znaczyło zaś, by nie doceniać mocy słów - chyba po prostu w końcu przychodziła pora zarówno na milczenie jak i na bogate rozmowy w życiu człowieka.
- Jestem... aż tak straszny..? - To, że był... przecież wiedział - przecież WIDZIAŁ.
Tylko dlaczego?
Czemu?
- Julie Blishwick
Re: Balkon widokowy
Czw Paź 27, 2016 11:45 am
W wielu sytuacjach odczuwamy strach. Paskudne uczucie, które nas gnębi i nie pozwala normalnie funkcjonować. Czasami słusznie, bo nakazuje uciekać, ale nie raz jest absurdalny. Nie zawsze jest czego się bać , lecz w dziwny sposób przeraża nas na tyle, aby nogi miękły pod ciężarem ciała. Ręce drżą, a język się plącze. Serce chce wyrwać się z piersi w dzikim akcie próby rozpaczliwej ucieczki. Chcemy unikać takich sytuacji, bo pokazują naszą słabość i podatność na lęk. Może tylko potęgują, to co już jest w nas. Strach przed życiem. Ogranicza i sprowadza do poziomu wstrętnego robaka, gdy nie potrafimy swobodnie odetchnąć i czerpać przyjemność z samego życia. Chwytać garściami, to co oferuje, cieszyć się chwilą, którą los podarował. Równie dobrze mógłby cię rozgnieść brudnym buciorem, lecz po co się tego bać. Po co bać się śmierci, jeśli życie nie daje ci satysfakcji? Czerp z wszystkiego, co może cię spotkać. Bez względu po której stronie Styksu wylądujesz. Nic ci nie straszne, gdy już jesteś martwy.
Zawsze jesteś sam ze swoimi mrocznymi lękami, więc złudnie szukasz pomocnej dłoni. Pomocy. Z wewnętrznymi demonami walczysz sam. Słyszysz? To zawodzenie wiatru, to na twój pogrzeb. Albo chociaż na pogrzeb jakiejś twojej części, bo najwyższa pora pozbyć się tego tchórza z twojego wnętrza.
Julie nie rozumiała dlaczego kurczowo trzyma się życia, które jej się nie podoba. Jednak zerwanie więzi samej ze sobą nie należało do rzeczy łatwych. Trwała zawieszona w próżni i czekała na osąd. Nijaka - brzmiał wyrok. Cień przemykający wśród żywych, którzy potrafią korzystać z daru, jaki otrzymali. Nie potrafiła funkcjonować wśród nich. I właśnie ta ułomność kazała jej wbiegać po schodkach wieży i wejść na balkon - ulubione miejsce zakochanych. Nie ona jedyna wybrała to nietypowe miejsce. Ściągnięta z próżni opóźniła swój proces i stuknięcie młotkiem. Szala sprawiedliwości nie przechyliła się jeszcze na żadną ze stron. Mogła trwać tak dalej. Bez celu. Bez emocji.
Słyszała szum drzew. Chociaż chciała wychwytać ich żałobną pieśń, to słyszała tylko szelest liści. Tak zwyczajny dźwięk niegdyś przyniósłby jej duszy ukojenie. Teraz był nijaki. Zwyczajny. Nie powinien wcale taki być. Wiedziała o tym, lecz pamięć zawiodła ją, gdy próbowała ściągnąć odpowiednie wspomnienie do danej chwili. Przywołać muzykę podobną do tego zawodzenia wiatru.
Już miała odpowiedzieć tak, ale potem musiała spojrzeć na niego jeszcze raz. Czy był dla niej straszny? Nie, to emocje, jakie nią targały przy nim, ją przerażały. Więc, czy może powiedzieć, że jest straszny? Boi się teraz tego, że siedzią blisko siebie, a kawałek dalej jest przepaść? Nic nie uratowałoby ją, gdyby w nią wpadła. Tam, jak i na twardym gruncie, była zdana tylko na siebie. A jednak rozpaczliwie szukała wsparcie w innej osobie. Niekoniecznie żywej.
- Nie to miałam na myśli - odpowiedziała ostatecznie, zmieszana i zagubiona we własnych przemyśleniach. - Nie ciebie się boję - dodała, wpatrując się w niebo. Przegryzła wargę, bo mogłaby teraz powiedzieć więcej o swoich uczuciach. Jednak postanowiła je zachować dla siebie, jako swój skarb i cudowny sekret. I pieścić czule w swoich wyobrażeniach, lecz z lękiem, aby ktoś po niego nie sięgnął i nie wydarł siłą.
Odgarnęła włosy przysłaniające jej twarz, gdy odwróciła głowę w stronę Krukona. Nie mogła nawet w myślach sformułować odpowiedniego słowa, aby opisać jego postać. Straszny? Pięknie straszny? Jak to było, że chciała uciekać, gdy się bała, a jednak zostawała. Strach był cudowny. Nawet ten dreszczyk, gdy barierka się poruszyła... Żyła. Jeszcze żyła. Więc martwi nie czują strachu? Bowiem, co może ich przerazić? Życie.
Położyła głowę na swoich kolanach, jednocześnie blokując sobie możliwość ucieczki od jego wzroku. Nie był to takie straszne, prawda? - przekonywała sama siebie, a podszepty kazały zrobić więcej. Jednak ciało żyło w zupełnie inny sposób, od tego w wyobraźni. Widziała, to gdy zamykała oczy. Gdy je otwierała, dalej była trzeźwa i nie sięgała po kolejny łyk whisky.
Zapomnij się. Chociaż na chwilę.
Zawsze jesteś sam ze swoimi mrocznymi lękami, więc złudnie szukasz pomocnej dłoni. Pomocy. Z wewnętrznymi demonami walczysz sam. Słyszysz? To zawodzenie wiatru, to na twój pogrzeb. Albo chociaż na pogrzeb jakiejś twojej części, bo najwyższa pora pozbyć się tego tchórza z twojego wnętrza.
Julie nie rozumiała dlaczego kurczowo trzyma się życia, które jej się nie podoba. Jednak zerwanie więzi samej ze sobą nie należało do rzeczy łatwych. Trwała zawieszona w próżni i czekała na osąd. Nijaka - brzmiał wyrok. Cień przemykający wśród żywych, którzy potrafią korzystać z daru, jaki otrzymali. Nie potrafiła funkcjonować wśród nich. I właśnie ta ułomność kazała jej wbiegać po schodkach wieży i wejść na balkon - ulubione miejsce zakochanych. Nie ona jedyna wybrała to nietypowe miejsce. Ściągnięta z próżni opóźniła swój proces i stuknięcie młotkiem. Szala sprawiedliwości nie przechyliła się jeszcze na żadną ze stron. Mogła trwać tak dalej. Bez celu. Bez emocji.
Słyszała szum drzew. Chociaż chciała wychwytać ich żałobną pieśń, to słyszała tylko szelest liści. Tak zwyczajny dźwięk niegdyś przyniósłby jej duszy ukojenie. Teraz był nijaki. Zwyczajny. Nie powinien wcale taki być. Wiedziała o tym, lecz pamięć zawiodła ją, gdy próbowała ściągnąć odpowiednie wspomnienie do danej chwili. Przywołać muzykę podobną do tego zawodzenia wiatru.
Już miała odpowiedzieć tak, ale potem musiała spojrzeć na niego jeszcze raz. Czy był dla niej straszny? Nie, to emocje, jakie nią targały przy nim, ją przerażały. Więc, czy może powiedzieć, że jest straszny? Boi się teraz tego, że siedzią blisko siebie, a kawałek dalej jest przepaść? Nic nie uratowałoby ją, gdyby w nią wpadła. Tam, jak i na twardym gruncie, była zdana tylko na siebie. A jednak rozpaczliwie szukała wsparcie w innej osobie. Niekoniecznie żywej.
- Nie to miałam na myśli - odpowiedziała ostatecznie, zmieszana i zagubiona we własnych przemyśleniach. - Nie ciebie się boję - dodała, wpatrując się w niebo. Przegryzła wargę, bo mogłaby teraz powiedzieć więcej o swoich uczuciach. Jednak postanowiła je zachować dla siebie, jako swój skarb i cudowny sekret. I pieścić czule w swoich wyobrażeniach, lecz z lękiem, aby ktoś po niego nie sięgnął i nie wydarł siłą.
Odgarnęła włosy przysłaniające jej twarz, gdy odwróciła głowę w stronę Krukona. Nie mogła nawet w myślach sformułować odpowiedniego słowa, aby opisać jego postać. Straszny? Pięknie straszny? Jak to było, że chciała uciekać, gdy się bała, a jednak zostawała. Strach był cudowny. Nawet ten dreszczyk, gdy barierka się poruszyła... Żyła. Jeszcze żyła. Więc martwi nie czują strachu? Bowiem, co może ich przerazić? Życie.
Położyła głowę na swoich kolanach, jednocześnie blokując sobie możliwość ucieczki od jego wzroku. Nie był to takie straszne, prawda? - przekonywała sama siebie, a podszepty kazały zrobić więcej. Jednak ciało żyło w zupełnie inny sposób, od tego w wyobraźni. Widziała, to gdy zamykała oczy. Gdy je otwierała, dalej była trzeźwa i nie sięgała po kolejny łyk whisky.
Zapomnij się. Chociaż na chwilę.
- Sahir Nailah
Re: Balkon widokowy
Czw Paź 27, 2016 12:25 pm
Tak, to prawda - kiedy już było się martwym, nic nie było już wystarczająco straszne, a jednak tak to już dziwnie było na tym świecie, że ci, którzy nie bali się śmierci, zazwyczaj bali się życia - zazwyczaj, bo nie zawsze - nie było wyraźnie ustalonych schematów i granic, które rozdzielałyby ten strach między dwoje i nie pozostawiały nic w środku - wbrew pozorom to nie czerń była najstraszniejsza - najstraszniejsza była szarość i całkowity marazm, w jaki się popadało i zmieniało się powoli, krok po kroczku, życie w egzystencje, przestając dostrzegać barwy, przestając... czuć. Na błędach tych, którzy wpadli w tą pułapkę, powinni uczyć się ci wszyscy, którzy wędrowali podobną drogą - tak, tak, Julie, o tobie właśnie mówię - a jednak upadek nadal kusił, och, autodestrukcja była doprawdy wspaniałą rzeczą! - uzależniała od siebie chowając w swych objęciach wszystkie te najbardziej niebezpieczne pokusy, które również potrafiły do siebie zniewolić - to już tak działało, wspomniałem o tym - zamknięty krąg, z którego wybicie się było niemal niemożliwą - zaczynaliśmy się dobrze bawić, więc sięgaliśmy po więcej, dając się ponieść ułudzie, że wreszcie żyjemy - dopiero teraz, kiedy przełamaliśmy granice i dotknęliśmy jednym, maleńkim palcem u stopy ziemi samej Śmierci, plując jej w twarz. Szkoda, że przed konsekwencjami nikt nie ostrzegał. Szkoda, że nauczka przychodziła zbyt późno, żeby dało się odwrócić czas i dać w twarz z liścia samemu sobie, by się opamiętać - niestety tacy już jesteśmy - częstokroć niestety mądrzy i po szkodzie - ludzki gatunek, który mimo popełniania tak wielu błędów tylko ciągle się rozwija i rozwija, zatapiając świat swą liczebnością jak mrówki.
A każda z tych mrówek ponoć inna.
Równie łatwo, co zapominać, było się w śród nich zagubić i stać się całkowicie anonimowym - tą mróweczką, której nikt nie będzie pamiętać.
Obrócił powoli głowę w stronę Małgorzaty, wyczuwając na sobie jej spojrzenie - spojrzenie, które mimo bycia przestraszonym (strach miewał naprawdę wielkie oczy), mieścił w sobie więcej uczuć, które próbowała stłumić, aniżeli by sobie tego życzyła - wewnętrzne pragnienie, niepokój, pociąg - ten seksualny? Ha..! Szukała swojego uzależnienia, którego ponoć było jej brak i nie szukała go tam, gdzie grzeczne dziewczynki powinny się znajdować - nie w książkach, nie w muzyce, którą mimo wszystko też przecież kochała, nie w kuchni, gdzie mogłaby przepadać godzinami piekąc i gotując, nie w bieganiu czy każdym innym sporcie ani nawet pieprzonym szydełkowaniu - nie - szukała go tutaj, na skraju balkonu, wzywając Śmierć, by wrota otworzyła przed nią - i szukając wsparcia tam, gdzie nie czaiły się żadne uczucia. Chyba nawet o tym wiedziała. O przekleństwie, na które się narażała, nie pozwalając sobie na ucieczkę od Otchłani.
Chcesz poznać smak Nieskończoności, Maleńka?
Chyba porwał mnie syndrom Sztokholmski w miejscu, gdzie nie sięga nawet Bóg.
Nailah pochylił się i musnął swoimi ustami usta Śnieżki, która tak bardzo chciała, żeby zabrał jej serce - i zabrał wszystkie słabości - ciekawe, czy była gotowa na to, że nie dostanie niczego w zamian prócz ulotnej przyjemności.
Jeden łyk whiskey wypalającej gardło.
A każda z tych mrówek ponoć inna.
Równie łatwo, co zapominać, było się w śród nich zagubić i stać się całkowicie anonimowym - tą mróweczką, której nikt nie będzie pamiętać.
Obrócił powoli głowę w stronę Małgorzaty, wyczuwając na sobie jej spojrzenie - spojrzenie, które mimo bycia przestraszonym (strach miewał naprawdę wielkie oczy), mieścił w sobie więcej uczuć, które próbowała stłumić, aniżeli by sobie tego życzyła - wewnętrzne pragnienie, niepokój, pociąg - ten seksualny? Ha..! Szukała swojego uzależnienia, którego ponoć było jej brak i nie szukała go tam, gdzie grzeczne dziewczynki powinny się znajdować - nie w książkach, nie w muzyce, którą mimo wszystko też przecież kochała, nie w kuchni, gdzie mogłaby przepadać godzinami piekąc i gotując, nie w bieganiu czy każdym innym sporcie ani nawet pieprzonym szydełkowaniu - nie - szukała go tutaj, na skraju balkonu, wzywając Śmierć, by wrota otworzyła przed nią - i szukając wsparcia tam, gdzie nie czaiły się żadne uczucia. Chyba nawet o tym wiedziała. O przekleństwie, na które się narażała, nie pozwalając sobie na ucieczkę od Otchłani.
Chcesz poznać smak Nieskończoności, Maleńka?
Chyba porwał mnie syndrom Sztokholmski w miejscu, gdzie nie sięga nawet Bóg.
Nailah pochylił się i musnął swoimi ustami usta Śnieżki, która tak bardzo chciała, żeby zabrał jej serce - i zabrał wszystkie słabości - ciekawe, czy była gotowa na to, że nie dostanie niczego w zamian prócz ulotnej przyjemności.
Jeden łyk whiskey wypalającej gardło.
- Julie Blishwick
Re: Balkon widokowy
Czw Paź 27, 2016 7:07 pm
Ten dreszczyk emocji, gdy idziesz mostem, wspinasz się na wieżę, bądź skałę, na której szczyt prowadzą skrzypiące metalowe schodki. W dole przepaść, więc podchodzisz do barierki i mocno się trzymasz. Sięga ci zaledwie do pasa, przechylasz się bez problemu, ale mocno ściskasz poręcz. W głowie wizja, w której spadasz w dół. Chociaż równie dobrze mógłby ci tylko wypaść aparat fotograficzny, którym zamierzasz uwiecznić moment zdobycia szczytu i przezwyciężenia strachu. Nawet silny wiatr zdaje się ciebie pchać w stronę krawędzi. Nogi się uginają, trudniej się oddycha, a ty widzisz oczyma wyobraźni swoją śmierć. Schodzisz potem ze szczytu i nie wiesz, czy jesteś niedoszłym samobójcą, czy to jakieś zaburzenie psychiczne, skłonności do myśli samobójczych i o mały włos, a nie schodziłbyś na własnych nogach, a twardo wylądował na ziemi. Nazwiesz to lękiem wysokości, lecz jak uzasadnić tą pokusę skoku, którą realizujesz w głowie?
Potrzebujesz tej adrenaliny, uczucia, że żyjesz, więc zdobywasz wyższe szczyty, bez zabezpieczenia wchodzisz po pionowej ściance i rozciągający się widok... odbiera ci oddech. Z jednej strony piękny, z drugiej strony odległość od ziemi przeraża i jednocześnie pociąga. Znaleźć się od razu tam, na dole.
Tyle uczuć i jak je opisać, sklasyfikować: pozytywne czy negatywne. Nawet psycholog ci nie pomoże, bo będzie na ciebie patrzyć jak na obiekt badawczy, cmoknie, zapali fajkę, coś nabazgroli na notatniczku, a ogólnie będzie miał cię w głębokim poważaniu. Mimo to potrzebna jest pomoc. Im więcej trzyma się w sobie, tym mocniejszy jest wybuch.
Łatwiej jest wyrazić emocje poprzez grę na fortepianie. Chociaż Julie była uczona konkretnych zapisów nutowych i ćwiczyła je do perfekcji, to w duszy wybrzmiewały jej własne nuty. Przelewała je na papier, gdy ogarniał ją konkretny stan emocjonalny. Tak było łatwiej. Od niedawna zamiast na gładkim papierze wszystko znajduje się na pięciolinii. Wszystko gdzieś przepada, gdyż nie pilnuje swoich notatników. Nie ma komu grać, więc któż mógłby chcieć tego słuchać. Gdyby umiał słuchać, wiedziałby dużo o tej dziewczynie, nawet na nią nie patrząc.
Oczy, jak muzyka, nigdy nie kłamią i ukazują całą prawdę, głęboko skrywaną przed światem. Coś z pilnie strzeżonego skarbu wymsknęło się pod jej nosem. Dotarło do adresata. Kto był tutaj bardziej udręczoną duszą? Ta, która nie mogła mieć wyśnionej bajki, czy ten, który nie może nic dać?
Skamieniała i z dziwną obojętnością patrzyła, jak twarz Sahira zbliża się do jej. Nie zareagowała na muśnięcie ust, ponieważ nie wiedziała jak. Skradł serce, lecz słabości tylko pozornie, bo niektóre tylko się pogłębiły. Miała szeroko otwarte oczy i czekała na jakieś słowa, które uzasadnią uczynek. Nie doczekała się ich. Zamiast uroczego uśmieszku zakochanej dziewczyny na jej buzi czaiła się mina zmieszania połączonego z przerażeniem. Schowała twarz między nogami. Nigdy więcej na niego nie spojrzy, nigdy, bo zamiast być lepiej, jest tylko gorzej - z nią samą.
- Teraz się boję - powiedziała, lecz słowa były zniekształcone, gdy wypowiadała je do swoich kolan. - Dlaczego? - bąknęła. Kostki jej zbielały od mocnego ściskania swojego grubego swetra. Przebierała stopami, w które było jej zimno, lecz nie do końca odczuwała temperaturę wokół siebie. Gdzie ta obiecana przyjemność? Nie mogła nadejść nawet, jeśli nie wiedziała o wielu sprawach, to nie mogła przyjść, gdy obie strony razem tego nie chciały.
Czego chcesz, królewno? Karocy i białych koni? Jeśli tak, to najlepiej już skocz i na dobre zakończ tą głupią bajkę.
Podniosła głowę, aby ponownie spojrzeć na otaczającą ich ciemność. Na górze, na dole. A gdzie ta zabawa, którą obiecało życie? Dziewczynie wydawało się, że znowu przygląda się całej scenie nieco uniesiona nad głowami bohaterów. Zdystansowana oceniała grę aktorską i poprawiała beznadziejne dialogi, aby powstała idealna sztuka. Dramat?
Komedia?
Potrzebujesz tej adrenaliny, uczucia, że żyjesz, więc zdobywasz wyższe szczyty, bez zabezpieczenia wchodzisz po pionowej ściance i rozciągający się widok... odbiera ci oddech. Z jednej strony piękny, z drugiej strony odległość od ziemi przeraża i jednocześnie pociąga. Znaleźć się od razu tam, na dole.
Tyle uczuć i jak je opisać, sklasyfikować: pozytywne czy negatywne. Nawet psycholog ci nie pomoże, bo będzie na ciebie patrzyć jak na obiekt badawczy, cmoknie, zapali fajkę, coś nabazgroli na notatniczku, a ogólnie będzie miał cię w głębokim poważaniu. Mimo to potrzebna jest pomoc. Im więcej trzyma się w sobie, tym mocniejszy jest wybuch.
Łatwiej jest wyrazić emocje poprzez grę na fortepianie. Chociaż Julie była uczona konkretnych zapisów nutowych i ćwiczyła je do perfekcji, to w duszy wybrzmiewały jej własne nuty. Przelewała je na papier, gdy ogarniał ją konkretny stan emocjonalny. Tak było łatwiej. Od niedawna zamiast na gładkim papierze wszystko znajduje się na pięciolinii. Wszystko gdzieś przepada, gdyż nie pilnuje swoich notatników. Nie ma komu grać, więc któż mógłby chcieć tego słuchać. Gdyby umiał słuchać, wiedziałby dużo o tej dziewczynie, nawet na nią nie patrząc.
Oczy, jak muzyka, nigdy nie kłamią i ukazują całą prawdę, głęboko skrywaną przed światem. Coś z pilnie strzeżonego skarbu wymsknęło się pod jej nosem. Dotarło do adresata. Kto był tutaj bardziej udręczoną duszą? Ta, która nie mogła mieć wyśnionej bajki, czy ten, który nie może nic dać?
Skamieniała i z dziwną obojętnością patrzyła, jak twarz Sahira zbliża się do jej. Nie zareagowała na muśnięcie ust, ponieważ nie wiedziała jak. Skradł serce, lecz słabości tylko pozornie, bo niektóre tylko się pogłębiły. Miała szeroko otwarte oczy i czekała na jakieś słowa, które uzasadnią uczynek. Nie doczekała się ich. Zamiast uroczego uśmieszku zakochanej dziewczyny na jej buzi czaiła się mina zmieszania połączonego z przerażeniem. Schowała twarz między nogami. Nigdy więcej na niego nie spojrzy, nigdy, bo zamiast być lepiej, jest tylko gorzej - z nią samą.
- Teraz się boję - powiedziała, lecz słowa były zniekształcone, gdy wypowiadała je do swoich kolan. - Dlaczego? - bąknęła. Kostki jej zbielały od mocnego ściskania swojego grubego swetra. Przebierała stopami, w które było jej zimno, lecz nie do końca odczuwała temperaturę wokół siebie. Gdzie ta obiecana przyjemność? Nie mogła nadejść nawet, jeśli nie wiedziała o wielu sprawach, to nie mogła przyjść, gdy obie strony razem tego nie chciały.
Czego chcesz, królewno? Karocy i białych koni? Jeśli tak, to najlepiej już skocz i na dobre zakończ tą głupią bajkę.
Podniosła głowę, aby ponownie spojrzeć na otaczającą ich ciemność. Na górze, na dole. A gdzie ta zabawa, którą obiecało życie? Dziewczynie wydawało się, że znowu przygląda się całej scenie nieco uniesiona nad głowami bohaterów. Zdystansowana oceniała grę aktorską i poprawiała beznadziejne dialogi, aby powstała idealna sztuka. Dramat?
Komedia?
- Sahir Nailah
Re: Balkon widokowy
Czw Paź 27, 2016 8:11 pm
Jej usta były równie nie-bajkowe co świat, w którym się znajdowała - zaciśnięte, czekające na wyrok, chłodne i lekko spierzchnięte - pewnie od zmęczenia, tego zimna - oba czynniki nie służyły cerze, o którą jako Księżniczka z bajki powinna była dbać - dbała? - nie powinna mieć ani jednej blizny, nie powinna chodzić na tak wysokie szczyty nocą, powinna uważać - delikatnie i z delikatnością - ale chociaż wyglądała na kruszynę w jej wnętrzu przecież płonęło coś, co sprawiało, że nie chciała być tą damą, która siedzi pod parasolką przy stoliku, na którym podano porcelanową zastawę - elegancki czajniczek i filiżanki, a na talerzykach, na których stały, pieczone ręką mistrzów ciasteczka cieszące podniebienie, jeśli tylko odważyć się je ugryźć - i przygląda się wspinającym dzieciakom z pobliskiej wsi oraz dzielnym mężom, którzy chcą zaimponować damom swojego serca. Pośród wspinających się była właśnie ona - niepokorne dziecko, które szukało adrenaliny, chcąc chłonąć ją całą sobą - na początku powolutku, niby to nieśmiało, przyglądając się po prostu z coraz bliższej odległości - a to zajrzała wspinającym się w oczy, a to niby otarła nieumyślnie o kamień, a to złapała w końcu pierwszy występ, potem drugi - aż podciągnęła się w górę i chyba zachłysnęła - parę metrów za wysoko... wszystko przez to, że adrenalina, której chciała poszukiwać i którą chciała zdobywać z daleka przestała na nią czekać - sama po nią sięgnęła i wciągnęła paręnaście metrów w górę, powodując zatrzymanie tchu w piersi. Powodując przerażenie.
Nie, nie doczekała się żadnych słów - czarnowłosy po prostu się odsunął i spojrzał na nią z takim samym wyrazem twarzy, z jakim spoglądał na nią od samego początku, zupełnie odcięty od wszystkich tych głębokich emocji, które szumem wdarły się do jej świata i zawirowały pod kopułą umysłu, przymrażając ciało w bezruchu - dobry odruch, wiesz? - ten bezruch. O wiele lepszy od zerwania się i uciekania - Koty za bardzo kochały gonić za swoją zdobyczą... przecież właśnie po to tak długo się nią bawiły, dając złudzenie, że ich zdobycz ma wolność, oferując fałsz, że mają szansę uciec. Wypadałoby więc zapytać, czy Nailah naprawdę był tak okrutny, żeby przyrównywać go do drapieżnika, który jedyne, co robi, to bawi się uczuciami i życiem tych, którzy przez przypadek dostaną się pomiędzy jego opatrzone ostrymi pazurami łapy.
Przypatrywał się całemu jej spięciu, przebieraniu nogami, wsłuchiwał się w mocniejsze bicie jej serca - bardzo to wszystko nie bajkowe, w jego oczach nawet mało teatralne - młoda dziewczyna i trzy lata starszy chłopak, któremu nawet nie było przykro, że doprowadził ją do tej stanu - właśnie, jak ten pan psycholog, któremu chcesz się pożalić, ale on nigdy nie spojrzy na ciebie ze współczuciem i zrozumieniem, zawsze będzie tylko coś skrobał w tym swoim dzienniczku... i tak samo jak Julie gubiła zapisy nut, tak on pogubi notatki, w których być może nawet nie było niczego cennego - krótkie i urwane myśli, pojedyncze zdania, które padały w trakcie całej rozmowy. W końcu Królewna nie prosiła o żadne dobre emocje, nie prosiła o zabawę i o radość - prosiła tylko, by zostało jej odebrane serce - ze słabościami było jednak ciężej. Najpierw trzeba było je wszystkie odkryć, aby je złamać - i aby potem stwardniały w złamanych miejsca, przestając być słabościami.
- Właśnie, dlaczego? - Powtórzył za nią. - Czego się boisz? - Ta niedokończona wcześniej myśl.
Czego we własnym wnętrzu się boisz, Śnieżko marząca o swojej bajce?
Nie, nie doczekała się żadnych słów - czarnowłosy po prostu się odsunął i spojrzał na nią z takim samym wyrazem twarzy, z jakim spoglądał na nią od samego początku, zupełnie odcięty od wszystkich tych głębokich emocji, które szumem wdarły się do jej świata i zawirowały pod kopułą umysłu, przymrażając ciało w bezruchu - dobry odruch, wiesz? - ten bezruch. O wiele lepszy od zerwania się i uciekania - Koty za bardzo kochały gonić za swoją zdobyczą... przecież właśnie po to tak długo się nią bawiły, dając złudzenie, że ich zdobycz ma wolność, oferując fałsz, że mają szansę uciec. Wypadałoby więc zapytać, czy Nailah naprawdę był tak okrutny, żeby przyrównywać go do drapieżnika, który jedyne, co robi, to bawi się uczuciami i życiem tych, którzy przez przypadek dostaną się pomiędzy jego opatrzone ostrymi pazurami łapy.
Przypatrywał się całemu jej spięciu, przebieraniu nogami, wsłuchiwał się w mocniejsze bicie jej serca - bardzo to wszystko nie bajkowe, w jego oczach nawet mało teatralne - młoda dziewczyna i trzy lata starszy chłopak, któremu nawet nie było przykro, że doprowadził ją do tej stanu - właśnie, jak ten pan psycholog, któremu chcesz się pożalić, ale on nigdy nie spojrzy na ciebie ze współczuciem i zrozumieniem, zawsze będzie tylko coś skrobał w tym swoim dzienniczku... i tak samo jak Julie gubiła zapisy nut, tak on pogubi notatki, w których być może nawet nie było niczego cennego - krótkie i urwane myśli, pojedyncze zdania, które padały w trakcie całej rozmowy. W końcu Królewna nie prosiła o żadne dobre emocje, nie prosiła o zabawę i o radość - prosiła tylko, by zostało jej odebrane serce - ze słabościami było jednak ciężej. Najpierw trzeba było je wszystkie odkryć, aby je złamać - i aby potem stwardniały w złamanych miejsca, przestając być słabościami.
- Właśnie, dlaczego? - Powtórzył za nią. - Czego się boisz? - Ta niedokończona wcześniej myśl.
Czego we własnym wnętrzu się boisz, Śnieżko marząca o swojej bajce?
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach