Go down
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Szczyt wieży Empty Szczyt wieży

Wto Gru 31, 2013 11:33 am
Szczyt wieży
To stąd prowadzone są obserwacje astronomiczne, tutaj często rozkładany jest sprzęt w pogodne i sprzyjające noce, jednak zajęcia w terenie nie odbywają się dość często. Okrągły "balkon" wieży okolony jest flankami - najniższe sięgają pasa średniego wzrostu mężczyzny, by przypadkiem ktoś niemądry nie wypadł, kiedy przyjdzie mu do głowy "balansować na krawędzi"
Vincent Nightray
Martwy †
Vincent Nightray

Szczyt wieży Empty Re: Szczyt wieży

Pią Paź 03, 2014 1:08 am
Oparłeś się o wyższą, szeroką flankę łokciami tuż po uprzątnięciu białej warstwy puchu, która tam zalegała, w odpowiedniej odległości od siebie, by zaraz spleść ze sobą palce obu dłoni i na nich też ułożyć podbródek - i teraz mogłeś trwać, zaś krótką twą wędrówkę od drzwi znaczyły odbicia śladów butów na puchu, który od podłoża odlepić się nie chciał - nic nie wskazywało na to, by robić to miał zamiar. Było zimno, temperatura skakała poniżej zera, mimo to nie wiał wiatr, zaś ciepłe promienie zachodzącego słońca rozsyłały ostatnie, czułe pocałunki każdemu chętnemu (i tym niechętnym też), który chciałby je przyjąć, wychylając się poza względnie bezpieczne mury tej placówki. Należałeś do osób, które nie potrafiły się powstrzymać od oglądania tego przecudnego widoku. Widok był oszałamiający - jedna z wyższych wież, które z pełnią majestatu wznosiły się ponad codzienność i rzucały urok na każdego, kto tylko się tutaj wspiął, bajecznym lasem kładącym się u jej stóp - tam wszak zachodziła ta wielka, pomarańczowa kula malując na drobnych, nikomu nie przeszkadzających chmurkach barwne pejzaże w odcieniach złota, różu i czerwieni, komponując je tak doskonale, że człowiek nagle pragnął wstrzymać chwilę, zrobić zdjęcie, lub w najlepszej wersji przywdziać skrzydła, by się wznieść jeszcze wyżej i dotknąć tego dzieła natury.
Ludzie zawsze uczyli się od natury.
Dnie stawały się coraz dłuższe, przesilenie już minęło i znów nadchodził czas, kiedy Twoje dzieci będą bardziej niezadowolone, niż zazwyczaj - Tobie promienie nie przeszkadzały ani trochę. Zbyt stary byłeś, chowałeś się w promieniach tej pysznej Gwiazdy, by źle znosić jej działanie - nadal kochałeś czuć jej dotyk na policzkach, chociaż w większości czasu chowałeś się w cieniu - mimo wszystko teraz Księżyc był ci sługą i towarzyszem zarazem, z Władcy Dnia zmieniłeś się we Władcę Nocy dawno, dawno temu - i błogosławić twego ojca, który tego dokonał - inaczej zapisałbyś się w historii jedynie jako człowieczek, który był i zmarł...
Po tylu wiekach trwania któż jednak nie byłby na swój sposób zblazowany i znużony? Zaczynało cię nudzić to, co kiedyś dawało taką przyjemność, przestałeś nawet dbać o wytępienie Wilkołaków - w Twej głowie rodził się zupełnie inny pomysł, bezczelny, by przekazać swe dziedzictwo wampirowi niezwykle ciekawemu, którego obserwowałeś od dłuższego czasu - mógłbyś poczekać na rozwój Marcela... ale nie czerpałbyś z tego tyle chorej satysfakcji.
Wszystko po kolei.
Jesteś wieczny, więc masz czas.
Meredith Gilbert
Oczekujący
Meredith Gilbert

Szczyt wieży Empty Re: Szczyt wieży

Pią Paź 03, 2014 11:01 am
Luty. Płatki śniegu tańczące na wietrze, aby w końcu swój lot zatrzymać na chłodnych, zimnych murach zamku. Specyficzny zapach mrozu i wiatru, połączony z niecierpliwym oczekiwaniem na ponowne nadejście wiosny. Dni są jeszcze chłodne, ale za kilka szybko mijających tygodni wszystko będzie co raz cieplejsze i milsze. Żegnając się z ponurymi, pełnymi depresji dniami.
Nienawidziła takiej pogody. Nie tej obecnej, która akurat dzisiaj, leniwymi, ciepłymi promieniem słońca pieściła jej twarz, ale tej zimnej szarugi, krótkich dni i zbyt długich bezsennych nocy. Próżnego oczekiwania na jasny świt, który wtedy pojawiał się niezauważony. Te ulotne chwile były najbardziej bliskie jej sercu. Siedziała tak nieco nadąsana przez cały dzień zajęć i marząc tylko o chwili, w której będzie mogła zrobić coś tylko dla siebie, wyczekiwała, upragnionego końca.
Dlatego, gdy tylko przekróczyła progi doromitorium, ze zniecierpilwieniem chwyciała za swojego zmęczonego przez życia, starego i wiekowego Zenita, po czym wybiegła, nie oglądając się za siebie.  
I tylko trzeba było zadać sobie pytanie, czy opuściła go czy może raczej uciekła?.
Westchnęła cicho i opatuliła się szczelniej granatowym, wełnianym szalikiem.
Ostatnio cały czas, chorowała i przez  niespełna trzy tygodnie, próbowała walczyć z chorobą.
Co skończyło się nieobecnością Panny Gilbert na większości zajęć w tym semestrze
i choć wyniki w szkole co prawda miała dobre, to ile można nadrabiać zaległy materiał. Traktowano ją w zasadzie, jak ucznia, którego się kojarzy, ale nie pamięta dokładnie.  Musiała więc  sama sobie radzić i była swoim jedynym towarzystwem.
Była całkiem sama.
Kiedy doszła na szczyt wieży, widok, który ujrzała przed sobą, chwytał ją za serce i sprawiał, że przyziemne sprawy, zostały w tyle. Dlatego tak bardzo lubiła robić zdjęcia. Zdjęcie pozwalało zachować  to piękno na dłużej.
Nie zamierzała tracić czasu na rozpamiętywanie czegoś, co tak naprawdę przestało istnieć pare minut temu. Przymknęła oczy. Po czym odgarnęła włosy opadające na twarz i sięgnęła ręką do kieszeni torby wyciągając aparat.
Po chwili była już w swoim żywiole.
Vincent Nightray
Martwy †
Vincent Nightray

Szczyt wieży Empty Re: Szczyt wieży

Pią Paź 03, 2014 11:28 am
Mógłbyś tutaj trwać i pozwalać, by minuty przekształcające się w godziny prześlizgiwały się obok Ciebie, szare i niezauważone, mógłbyś pozwolić, by to wszystko przeradzało się w dni, a dni w miesiące, które potem staną się finalnie całymi latami - ty byś był nadal, niewzruszony, obserwując z tego miejsca ziemię, jej zmiany, upadki cywilizacji i jej skoki wzwyż - widziałeś już tego tak wiele, cała historia magii i mugolaków tkwiła w twym jestestwie, której nawet nie pielęgnowałeś, którą doceniałeś na swój pokrętny sposób - przecież kiedy widzi się tak wiele rzecz nagle nawet gwałt zmian, kiedy spogląda się na nie wstecz, przestają mieć znaczenie i przestają dziwić. Przebudziłeś się teraz po długim śnie, w który dobrowolnie zapadłeś, sądząc, że zmieni się wszystko na tyle, byś znowu miał ochotę poznawać świat na nowo - pusta bujda, bo nic się tak naprawdę nie zmieniło. Nie w tobie. Wreszcie i w tobie zalęgła się starość.
Długowłosy mężczyzna odwrócił się, włosy opierające się na jego barku zsunęły się i padły na obojczyki, ciągnąc się w dół, aż pod klatkę piersiową - ich aksamitna struktura odbijała promienie zachodzącego słońca, które nie chciało znaleźć tego odbicia w jego złotych, pół-przejrzystych oczach - właśnie spoczęły one na drzwiach, za którymi ktoś wdrapywał się schodami na sam szczyt - kroki damskie, z pewnością, lekkie, chociaż może to po prostu drobny chłopak... lecz nie, jednak dziewczyna, Krukonka w dodatku, trzymająca w swoich dłoniach aparat...
- Chwilo trwaj, jesteś wieczna? - Zapytał z uśmiechem na wargach, spojrzeniem z oczu uczennicy zjeżdżając sugestywnie na aparat, który trzymała, pijąc do tego, że przyszła tutaj uwiecznić piękno chwili.
Meredith Gilbert
Oczekujący
Meredith Gilbert

Szczyt wieży Empty Re: Szczyt wieży

Nie Paź 05, 2014 11:39 am
Merry miała dosyć własnych dziwnych stanów psychicznych, marazmu, w jaki popadła. Wszystko ją męczyło, nudziło, choć i tak było o tyle dobrze, że wygrywało jej wrodzone poczucie obowiązku, więc nie zaniedbywała nauki ani swoich innych obowiązków. Po prostu zmuszanie się do jakiegokolwiek działania wymagało od niej niemal nadludzkiego wysiłku.
Czuła się rozdarta między potrzebą bliskości, ciepłem drugiego człowieka, a niechęcią do ludzi, ich problemów, które sami sobie stwarzali, chyba tylko po to, żeby zrzucić je na jej barki. A ona po prostu nie miała już siły.
Co gorsza miała to idiotyczne poczucie, że jej kobiecy urok znika jak kamfora. Z każdym dniem z większą niechęcią wpatrywała się w lustro, podkreślając delikatnym, szarym cieniem swoje wyraziste oczy i zastanawiając się, czy to, jak wygląda w ogóle kogokolwiek obchodzi.
Jeśli nie - trudno, lubiła wyglądać dobrze sama dla siebie, ale momentami wydawało jej się, że jest chodzącą skorupą, w której nie ma zupełnie nic.
Nikogo nie potrafiła darzyć troską, czułością czy poszanowaniem. Brakowało jej  beztrsoki i porzucenia wszystkich masek, jakie nosiła przez całe życie. Mogłaby odrzucić całą swoją dystynkcję, powściągliwość i po prostu raz ponieść się chwili nie zważając na nikogo i na nic, nie marudząc, że ostatnio przytyła, że nikt jej nie kocha i na pewno umrze zapomniana przez wszystkich.
Ale nikogo takiego nie spotkała na swojej drodze, komu mogłaby na tyle zaufać i nie bać się, że wszystko schrzaniła.  Była kiepska w roszczeniach, w dopominaniu się o swoje prawa, zresztą może po prostu żadnych nie miała? . Jedyno co ja mogło cieszyć, to chwila w której odcinała się od tego wszystkiego i zapominała o tym co ważne i jak powinna się zachowywać czy żyć.
Z chwilą, gdy w jej dłoniach znajdował się aparat, wszystko jak za machnięciem różdżki znikało,
cieszyła się wtedy tymi krótki chwilami, nie mając  takiego poczucia, że  robi to bo musi. Zawsze to lubiła, a to, że umiała dostrzec piękno w każdej nawet najdrobniejszej rzeczy wyróżniało ją nieco z pośród szarego i pospolitego tłumy. Zachwycały ją kolory, kształty jakie rzucał cień zachodzącego słońca, podmuch wiatru, który tańczył wraz ze śniegiem, nawet zamkowe mury zdawały się tu pasować i uzupełniać  widok jaki miała przed swoimi oczymi.
Nie pierwszy raz spędzała na tej wieży swój wolny czas. Przychodziła tutaj, kiedy mogła i kiedy chciała odpocząć od ludzi,  spędzając czasem długie godziny wracając do dormiotorium dopiero wtedy kiedy innych uczniów już dawno zmożył sen,  zatracając się w swojej czynności i zazwyczaj mało kto tu przychodził i przesiadywał tak długo jak ona.
Dlatego nie kryła swojego zdziwienia, gdy najpierw poczuła czyjś wzrok na sobie, a potem usłyszała  z bliskiej odległości , łagodny aczkolwiek pewny siebie głos. W pierwszej chwili nie ropoznała po głosie kto to był, ale kiedy odwróciła się do niego, zaniemówiła w pierwszej chwili. Oczywiście, że rozpoznała swojego naczuczyciela od numerologii, jednak w tej chwili jej zainteresownie skupiało się na  jego młodym wyglądzie,  niż na tym, że to jej nauczyciel i powinna jakoś się zachować i okazać mu szacunek.
- Czyny dni moich czas przesilą, u wrót wieczności klękną. W przeczuciu szczęścia, w radosnym zachwycie, stanąłem oto już na życia szczycie! - odpowiedziała mu kończąc znany jej fragment dramatu. - Faust zgadza się ?- zapytała. Odwracając się przy tym w jego strone i patrząc mu w oczy, rzuciła mu nie me wyzwanie. W końcu pozwoliła sobie na te beszczelność i to w stosunku do nauczyciela.
Vincent Nightray
Martwy †
Vincent Nightray

Szczyt wieży Empty Re: Szczyt wieży

Nie Paź 05, 2014 4:02 pm
Specjalnie zmienił jedno, strategiczne słowo w tym jakże zgubnym cytacie - zamiast "piękna", powiedział "wieczna". Nie był to przypadek. Aparat miał to do siebie, że potrafił każdą piękną chwilę uwiecznić, by przetrwała, dopóki nie zostanie usunięta, lub dopóki wywołanej ktoś nie spali, nie utopi, rozmywając barwy i cały piękny, krótki ułamek, jaki nagrał - i zdecydowanie tutaj należałoby nadmienić wyższość aparatów czarodziei nad ludzkimi - mimo wieku, a jakim się znajdowali i technologii, która biegła jak szalona w ludzkim świecie do przodu, te w świecie czarodziejskim, powszechnie dostępne, potrafiły uchwycić wszystkie kolory i jeszcze przewijać daną chwilę - wszystko było żywe, realnie żywe, choć spłaszczone, nie można było sięgnąć do wnętrza takiego zdjęcia dłonią, by wrócić do dawnych czasów - pewnie wielu żałowało, że tak się nie dało zrobić, a Vincent uważał, że to całkiem zabawne - zwłaszcza właśnie przez emocje, które potrafiły budzić wspomnienia w ludzkich sercach.
Pokłonił się gustownie, w takim stylu, jakie, chciałoby się powiedzieć, widywało się już tylko na filmach, tych o pięknych damach w długich sukniach i eleganckich dżentelmenach, prezentujących samą śmietankę arystokracji.
- Moje winszowanie za znanie tak znakomitego dzieła. - Wyprostował się równie płynnie, co pokłonił, jego równo-wycięte wargi przyozdobił delikatny uśmiech - Ty rzuciłaś mu wyzwanie, a On wydawał się w ogóle tego nie zauważać, stać ponad tym z prostotą i szczerością swej bytności - nie chciał okazywać żadnych negatywnych emocji? Mógł Cię zestrofować, upomnieć się o tytuł nauczyciela, zapytać, co znowuż robisz na tej wierzy, przecież jest ślisko, lecz nie, zupełnie, jakby wcale nie był profesorem, ale twoim rówieśnikiem, którego spotkałaś na nie-przypadkowej wycieczce.
Odwrócił od niewiasty wzrok, by skierować go na wielką kulę wciskającą się za horyzont, nieco przymrużył oczy, świeciła nadal intensywnie, takie ostatnie podrygi przed wielką przegraną i nadejściem ciemności, w której jedynie Ty i Twoje dzieci będziecie dobrze widzieć.
- Jak głupiec u mądrości wrót
Stoję i tyle wiem, com wiedział wprzód...
- Ekspresywne wyrażenie, coś, co było wszak wykrzyczane przez Fausta w dramacie, tutaj przybrało melancholijnego, tęsknego wręcz szeptu - na tyle głośnego, by bez problemu prześlizgnął się do uszu Meredith.
Meredith Gilbert
Oczekujący
Meredith Gilbert

Szczyt wieży Empty Re: Szczyt wieży

Nie Paź 05, 2014 11:01 pm
Meredith nie znała się na słowach, ani tym bardziej na ludzkich intencjach. W całym jej dotychczasowym życiu spotykała się raczej z niechęcią i brakiem zainteresowania niż z poznaniem natury drugiego człowieka. Było jej to opce, a stronienie od ludzi i brak zaangażowania z jej strony, sprawiał, że była uważana za dziwadło i wariatkę, stając się obiektem kpin i złośliwości innych uczniów.
Nikt za nią nie przepadał, ani tym bardziej nikt nie chciał bliżej poznawać.
Może sposób jej wyrachowania i posiadanie zbyt dużego mniemania o sobie sprawiał, że nie umiała w nikim dostrzec pokrewnej sobie duszy i która to dusza, potrafiła by ją zrozumieć i mieć w głowie coś więcej niż tylko chęć posiadania nowych par butów czy posiadanie nowego chłopaka. Miała większe wymagania i nikt tak naprawde nigdy im nie sprostał.
Dziwne prawda?
Że przez tyle lat nauki w Hogwarcie więcej miała wrogów i osób których jej nie lubiło niż przyjaciół czy osoby jej przychylnych. Była szkolnym odlutkiem i wiele swych dziecięcych łez spłynęło po jej policzkach, jednak w owej chwili przywykła do tego stanu rzeczy i nie przejmuje się tym co mogą o niej pomyśleć inni.
Dlatego zadziwiające jest to, że jej codzienna maska, rozsypała się z chwilą, gdy dzisiejszego popołudnia spotkała swego nauczyciela. Zupełnie nie krepowała się tym, że stała teraz przed nim jak równy z równym, wymieniając się spojrzeniami i porzucając swoje role przykładnej uczennicy i poważnego, szanowanego profesora rzucali sobie słowne wyzwania.
To była chwila ulotna jak fotografie, które tak ukochała. Jedno słowo, gest, spojrzenie, które mogło zmienić całe jej dotychczasowe życie. I czy obawiała by się jakiejkolwiek zmiany.
Nie. Ona tej zmiany wyraźnie potrzebowała.
Nie wiedziała jak ma się zachowywać i co robić, ale jego atencje wydawały się być dobre więc i ton jej głosu nieco złagodniał, choć cała ona nie przestała być ostrożna i z uwagą przyglądała się poczynaniom swojego nauczyciela. Choć bedąc dobrze wychowana młodą, damą powinna również mu się skłonić lub chociaż kiwnąć głową, to zdobyła się zaledwie na nie wyraźny pół uśmiech. Już sama jej uwaga powinna mu wystarczyć, a nie łatwo jest zwrócić na siebie jej zainteresownie.
Znał Fausta. A to nie byle co, bo nie wielu czarodziei znało mugolskie dzieła. Już samo to, świadczyć mogło o wielkim obyciu tego czarodzieja pomimo jego młodego wieku, co było bardzo złudne.
Ale to nie jest jeszcze ten czas, aby rozmyślać na takie tematy.
- Równyś duchowi, coś go pojąć zdolny, nie mnie- powiedziała pewnie, nie dając po sobie poznać, że słowa skierowane szeptem w strone jej ucha wywowały u niej nie przyjemny dreszcz na delikatnej skórze karku. To nie powinno mieć miejsca, ani wyglądać w taki sposób. Nigdy nie był zainteresowany nią żaden mężczyzna, a tak bezpośredni i bliski kontakt wydał jej się być aż nad zbyt nieodpowiedni. Nie mal z złością wymalowaną na twarzy i groźnymi błyskami w oczach, stanęła przed nim i nie bając się o konsekwencje powiedziała jeszcze - Dziękuje, aczkolwiek nie bezpiecznie jest w tych czasach przyznawać się do znania owego dzieła, gdyż to może podważyć status czarodzieja- czy była głupia zwracając mu te uwagę, czy może była zbyt beszczelna, a winną za to mogła obarczyć swoje wyprowadzenie z równowagi. Spokój i opanowanie to jedyna rzecz, która nas ocali.


Ostatnio zmieniony przez Meredith Gilbert dnia Nie Paź 05, 2014 11:52 pm, w całości zmieniany 1 raz
Vincent Nightray
Martwy †
Vincent Nightray

Szczyt wieży Empty Re: Szczyt wieży

Nie Paź 05, 2014 11:45 pm
Zaśmiał się melodyjnie, słysząc cytat z początku dramatu - nie odwracał się do niej plecami, och nie - trwał, oparty łokciami o wyższy flank, jak i plecami, nieco po skosie, z jedną nogą ugiętą w kolanie, której czubek buta luźno oparł na miękkim śniegu - pozycja bardzo luźna, kolejny dowód na to, że Vincent nie bardzo podkreślał tutaj różnicę, jaka ich dzieliła - a miał co podkreślać, och miał - tylko nie robił tego, bo i nie chciało mu się tego robić - takie widzi-mi-się... mówili o nim w szkole, że jest bardzo miły, że pobłażliwy - wszystko to było doskonale zabawne... Musiałeś przyznać, że wybór Hogwartu na wybadanie aktualnych czasów, w których się przebudziłeś... nie... w których COŚ cię przebudziło - coś, co zaatakowało Azkaban i sprawiło, że uciekło zdecydowanie zbyt wiele mrocznych person... przynajmniej jak twierdziło samo Ministerstwo.
- Ten cytat nie pasuje do mnie nawet w najmniejszym stopniu. - Znowu na Meredith spojrzał łagodnie, z uśmiechem, który z warg mu nie schodził - można by go oskarżyć o pewien rodzaj melancholii, mówił tak cicho, a przecież wszystko jego rozmówczyni mogła bez problemu zrozumieć, mówił tak spokojnie, roztaczał wokół siebie zgubną aurę ukojenia, odprężenia... i obietnicy ulotności piękna chwili. Wydawał się sam być magią, czarem, który ktoś rzucił na tą wierzę, zapominając się, i sprowadził nań dobrego, opiekuńczego ducha, lubującego się w dramatach mugolskich...
- Cóż to się też zmieniło w tych czasach, by pisklę uczyło orła, jak lecieć? - Przechylił głowę na ramię nie spuszczając z niej jasno-złotych, półprzejrzystych oczu ani na moment - ciemne włosy zjechały z ramion, poruszone wiatrem, zatańczyły w powietrzu razem z włosami Meredith - oddzielnie, ale wciąż w tym samym rytmie, prowadzone za dłonie przez najlepszego tancerza - samej natury. - Okropne słowa, jeśli nie zabiją,
To serce schłoszczą tysiącami biczów...
- Zacytował fragment wiersza Juliusza Słowackiego, przymykając na krótki moment powieki - znowu coś intensywnego, przekazujące mocne emocje, przerabiając na smutne, melancholijne wspomnienie, które nie było wyrzutem dla świata, a dzięki intonacji stawało się przyjęciem na zmęczone barki prawdy. Oto dowód, jak różnie można było przedstawić interpretacje wiersza, kiedy odpowiednio się modulowało swój głos. Oczywiście chodziło mu o to, że tylko przez znanie znakomitego dzieła, przez cytowanie go, co powinno być chlubą, nie piętnem, można było zostać tak łatwo odrzuconym i obsypanym oszczerstwami - Vincent o tym wiedział, zawsze tak było, czarodzieje z mugolami nigdy się nie lubili - przynajmniej przestali między sobą walczyć... I to tylko dlatego, że magiczni zaczęli się kryć. Nigdy nie przestaną go zadziwiać pewne wybory ludzkości.
Meredith Gilbert
Oczekujący
Meredith Gilbert

Szczyt wieży Empty Re: Szczyt wieży

Czw Paź 09, 2014 9:17 pm
Jesteś idiotką, Meredith!!! Te słowa odbijały się echem w jej głowie. Najbardziej bolało ją to, że dała się zwyzczajnie oczarować. Tylko to tłumaczy dlaczego tu jest i dlaczego tak uległa czarowi chwili i aury, którą otaczał Nightray. Kto normalny spędza prawie wieczór na Wieży Astronomicznej, spoglądając w dal, podziwia zachód słońca i pozwala na te całą maskaradę. Tak, sama odpowiedziała sobie właśnie na to pytanie, nie musi pogrążać się bardziej.
Zadziwiające jak mieszane uczucia dają szokujący efekt. Jednocześnie chcę się wychylić dalej by spróbować swoje możliwości. Ta gra słówek, pozorów, piękna mogłaby nie jedną osobę  przerażać jednak ją zaczynała fascynować.
Zabawne jak nie potrafimy decydować o własnym losie, należy on do osób silniejszych, potężniejszych od nas. A także do tych, których nie znamy postępując tak, jakbyś uważali ich za równych sobie i bliższych niż kto kolwiek wcześniej..
- Może czasami orzeł jest zbyt pewny siebie i zapomina, że jemu też mogą zdarzyć się pomyłki- stwierdziła odrywając w końcu od niego swój wzrok i odsuwając się nieco, oparła o barierkę, chroniącą przed upadkiem w dół. - Słowa to tylko rzędy liter, a jednak wypowiedzane z sensem potrafi koić lub ranić, niczym sztylety -  dodała, uśmiechając się delikatnie i prawie nie znacznie kącikiem ust.
Była tym wszystkim zafascynowana. Tak, to jeden rodzaj odczucia jak ją w tej chwili wypełniały. Fascynacja. Nie mogła się jej pozbyć, choć uporczywie spoglądała w dół, szukając jakiegoś punktu, który uświadomiłby by jej, że to wszystko złudzenie i, że to czar rzucany przez te istotę, której pochodzenia nie znała. Dla niej był tylko czarodziejem, nauczycielem, człowiekiem, który widocznie nie jeden raz udawał przed kimś, dając swój fałszywy obraz, będąc tylko zgubną fikcję. Chyba nie była ostatnia, która dała się na to wszystko nabrać.
Czuła co prawda coś dziwnego, zupełnie innego i niecodziennego co zaczynało sprawiać, że traciła konktrole nad sobą, jednak jej instynkt samozachowawczy podpowiadał jej, że coś jest nie tak i, że zaraz coś się wydarzy, a jej analityczna analiza sytuacji w tym przypadku nie mogła mieć miejsca,
nie tym razem.
Cofa sie. Dopiero teraz dociera do niej, że cały czas go nieświadomoie prowokuję. Igrając z ogniem, drażni samą siebie, ciekawa jak daleko się posunie. No dalej, Merry, wiem, że potrafisz. Na co teraz czekasz ?
Niezważając na nic, jak gdyby nigdy nic, powróciła do swej poprzedniej czynności, uwieczniając ostatnie promienie słońca, chowające się za linią horyzontu, które przypominały jej ostatnie pożegnanie, przed nadejściem zmierzchu. Powoli zaczynając otaczać swoją aurą błonia i podnuże zamku. Gdyby teraz myślała racjonalnie, zapewne nie siedziałaby w przesyconej  co raz większym zimnem i wilgocią Wieży, tylko wygrzewała się przed kominkiem w Pokoju Wspólnym.
Próbowała uparcie skupić się na tym co robiła, a zawsze uważała, że aparat fotograficzny jest jedynym zapobiegawczym środkiem przeciwko braku kontroli.
Zagubiona mała dziewczynka, która jest zlepkiem myśli i planów, niekoniecznie należących do samej siebie. A mimo to stara się zachować spokój i opanowanie, a jej wzrok omija go. A słowa, które wypowiedział sprawiły, że jeszcze bardziej chciała się od tego odciąć, jednak nie była by sobą, gdyby tak zupełnie zamilkła.  -Lubi Pan Profesor Poezje ?- zapytała z nad obiektywu, pstrykając przy tym zdjęcie. Choć jej słowa, zabrzmiały bardziej jako stwierdzenie niż pytanie, mogło się to wydawać nie grzeczne nie mówiąć bezpośrednio do niego, jednak to on sam musiał to ocenić.
Vincent Nightray
Martwy †
Vincent Nightray

Szczyt wieży Empty Re: Szczyt wieży

Czw Paź 09, 2014 10:38 pm
- Może... - Płynni uniósł się lewy kącik warg profesora, który wodził po obrębie sylwetki tej, która odważyła się z nim porozmawiać - tak, magia, melancholia - to wszystko krążyło tutaj w namacalnym stanie - gdyby tylko użyć troszkę wyobraźni zobaczyłoby się piękne nici oplatające obie wasze sylwetki, sylwetki dwóch bohaterów jednego dzieła, którym dane było się spotkać - specjalnie? Przez przypadek? Połączyła ich ta wieża, połączył ich zachód słońca, grający wszystkimi odcieniami na bezkresie nieba, w który mogli się wpatrywać do woli. Tam też błądziły spojrzenia obojga. Szukali zagubienia i opamiętania jednocześnie... nie, nie - tylko Meredith szukała opamiętania - mężczyzna o długich włosach myuskanych wiatrem po prostu pozwalał sobie błądzić. Chciał błądzić, oddawał się nieznanemu i pozwalał, by ciągnięto go za szatę - naprzód... chociaż stał w miejscu. Wędrował, choć się nie poruszał. Biegł, chociaż żadne z jego mięśni nie pracowało... - W takim wypadku Orzeł winien jest uznać pisklę za Orlice i podziękować za troskę. - Skinął głową, tak lekko, w wyraźnym podziękowaniu, w wyraźnym okazaniu szacunku, który przecież okazywał jej od początku spotkania, ale... przecież nie było wątpliwości, że jeden z nich jest obserwatorem wyciągający swą dłoń, a drugi bladym księżycem na niebie, do którego chce się sięgnąć, który pragnie się dotknąć, posmakować, zrozumieć... Pojąć, jak coś tak zimnego i oddalonego o wiele mil może mimo wszystko rozjaśniać mroki nocy.
- Sens to wszak pojęcie względne, Orłów ono nie dotyczy... Wszak unosimy się ponad codziennością, czyż nie tak, panno Gilbert? - Ostatni ulotny uśmiech, ostatnie spojrzenie, nim się obrócił do rozmówczyni profilem, opierając brzuchem na przeszkodzie dzielącej go od całkowitego upadku, od runięcia w dół - rozłożył dłonie, nabrał tchu pełną piersią - tak, to chyba można było zakwalifikowywać jako kontemplację chwili. Jako kompletne jej docenienie. Aż chciało się podziękować Bogu (diabłu! to diabłu duszę zaprzedałeś!), że można przystanąć w takich momentach i nie troszczyć się o nic. Kompletnie o nic.
- Wy­ruszę znów w długą podróż,
By od­kryć to, co nieznane,
Nie od­wra­cając się za siebie,
Gdzie sza­rych wspom­nień stud­nia stoi.

Wędrując po bez­kre­sie noc­ne­go nieba,
Wśród as­tral­nych bogów i herosów,
Od­czy­tam z fir­ma­men­tu gwiazd,
Sens mean­drów włas­nych pragnień.

Wy­ruszę tam, gdzie nie był nikt,
By nies­każone­go poz­nać smak,
Ocza­mi orła sy­cić będę głód,
Wi­doku piękna pier­wotnej natury.

A gdy się zmęczę, przy­cupnę na głazie,
Za­palę ulu­bioną dębową fajkę
I ćmiąc po­mału, ożywiać będę
Dym­ne kształty wy­puszcza­ne z ust.

Zamknął powieki, nie obserwował już świata, gdy wypowiadał swoja wiersza, otwierając dla nich idylliczną krainę, złudną, która mogła się rozpaść pod byle mocniejszym dotykiem. Wy jednak w niej trwaliście, dla was jednak wydawała się nie mieć końca, a może jednak? Będziesz nadal próbowała przebić się przez te złudzenia, przez to, co wydawało ci się nierealnym, nieskończonym snem.
- Dla mnie nie ma znaczenia, kto jest mugolem, kto czarodziejem. W moich oczach wszyscy są równi. - Ponieważ w obliczu samej Śmierci, która zgubiła swego trupiobladego konia, wszyscy byli zawsze równi. Nie liczyło się pochodzenie, majątek, czystość krwi - liczyło się tylko to, co noszono w sercu... Każdy miał krew tej samej barwy. Nie da się Śmierci oszukać. - Dlatego tak, bardzo cenię poezję. Jest zlepkiem uczuć, które tworzą wszechświat. Wykorzystaniem słów w pięknym wydaniu. Współczuję tym, którzy pojąć jej nie mogą. - Obrócił głowę, opuszczając ręce, by oprzeć je znowu na murze, by spojrzeć na Meredith, z którą rozmawiał - bardzo urodziwą niewiastę zresztą, to musiał przyznać... I bardzo inteligentną.
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Szczyt wieży Empty Re: Szczyt wieży

Sob Lis 22, 2014 9:53 pm
Zakończenie sesji pomiędzy Vincentem a Meredith z powodu zbyt długiego zwlekania z odpowiedzią.
[z/t dla obojga]
Giotto Nero
Oczekujący
Giotto Nero

Szczyt wieży Empty Re: Szczyt wieży

Sob Lis 22, 2014 10:19 pm
Kolejny dzień w Hogwacie, który nie nadaje się do spożytkowania na zewnątrz. Brak dobrej kurtki zimowej, padający śnieg i chłodne powietrze ograniczyły Giotto do tego, by udał się na szczyt wieży, gdzie mógł sobie odpocząć od ciągłych kłótni Ślizgonów i ich opinii, która szlama jest jeszcze paskudniejsza od drugiej. Chłopak miał tego po dziurki w nosie, tym bardziej, że jedną z tych "szlam" była jego matka. Już dawno przestał pouczać pięścią wszystkich w domu Salazara, gdyż była to syzyfowa praca.
Chłopak wybrał sobie to miejsce, na swoje dzisiejsze popołudnie, więc powinien je spędzić tak jak lubi. Mimo tego, że było tu prawie tak samo zimno jak na zewnątrz (bo de facto, był na zewnątrz), to jednak nie odczuwał jakoś zbytnio chłodu i panującego mrozu w ten lutowy dzień. Gdy już dotarł na samą górę, wychylił się od razu przez ten balkonik, opierając na nim swoje przedramienia. Najchętniej by usiadł na oparciu, jednakże w taką pogodę mogłoby to spowodować katastrofę i niefortunny upadek z pizdyliardowego piętra szkoły magii i czarodziejstwa.
Westchnął lekko, myśląc po raz kolejny o swoim bracie. Dzień w dzień skupiał się tylko na tym, nie wiadomo ile jeszcze pociągnie. Najgorsze jest to, że nie może nic z tym zrobić. W Hogwarcie jest jeszcze "uwięziony" przez dwa lata. Nie ma dostępu do rzeczy, które są mu niezbędne do przeprowadzenia śledztwa. No i nie jest jeszcze na tyle dobrym czarodziejem, by móc działać nawet nielegalnie, jeśli tego będzie wymagała sytuacja. Giotto plunął gdzieś na dół i spojrzał do góry, chcąc doszukać się w chmurach czegoś, co być może pomoże mu uporać się z nienormalnymi problemami.
Alexandra Grace
Gryffindor
Alexandra Grace

Szczyt wieży Empty Re: Szczyt wieży

Sob Lis 22, 2014 10:38 pm
Oddychać. Do płuc dostaję się tlen, transportowany potem przez krew, wydycha się dwutlenek węgla. To chciała właśnie porobić tyle, że na powietrzu. Nie miała jednak ochoty wychodzić dosłownie na zewnątrz, gdzie znowu będzie marznąć. Nie popełnia dwa razy tych samych błędów. Wspięła się po schodach i odwiedziła szczyt wieży. Zawsze można dostrzec z niej wiele pięknych rzeczy. Gdy jednak zbliżała się na miejsce zauważyła, że będzie miała towarzystwo. Szła więc jeszcze ciszej. Jej umiejętność nie miała ludzi doprowadzać do zawału, ale wolała pierw przekonać się z kim ma do czynienia. Gdy okazało się, że to Giotto zaczęła iść normalnie, by mógł usłyszeć, że zbliża się ku niemu ktoś. Uśmiechnęła się i w sumie uradowała, że nosi te jego kurtkę ze sobą, bo nie wiedziała, kiedy znowu go spotka.
- I to ja jestem głupia, bo nie chodzę w kurtce? A ty to co? - stwierdziła z ironią w jego stronę. Ładnie panie Nero tak ludzi wyzywać, a potem robić to samo.
- Mam Ci coś do oddania, więc może nie zamarzniesz tak prędko - Wyjęła z torby własność chłopaka i podała mu ją. Potem wręcz przeciwnie do niego - usiadła na oparciu mając gdzieś wysokość. Nie pierwszy raz jest tam. A tym bardziej tą porą, więc nie czuła potrzeby przejmowania się tymi wszystkimi piętrami. Starała się nie przejmować, taka prawda. Nie swoimi problemami bynajmniej.
Giotto Nero
Oczekujący
Giotto Nero

Szczyt wieży Empty Re: Szczyt wieży

Sob Lis 22, 2014 11:06 pm
Istotnie, potrzeba tlenu jest dosyć ważna, tym bardziej, że w Hogwarcie czasem nie ma na to czasu. Dormitoria przepełnione, klasy przepełnione, korytarze mimo tego, że długie i szerokie, przepełnione i tak w kółko. Gdy na zewnątrz panuje taka pogoda, w szkole magii i czarodziejstwa rośnie populacja. Często nawet po sześciu latach widzisz nowe mordy, które okazują się być twoimi rówieśnikami, bądź nawet ludźmi starszymi od ciebie. Nie mają po prostu co ze sobą zrobić, gdy wypad do Hogsmeade jest zabroniony.
Chwilę tak sobie porozważał na temat wszystkiego co się dzieje obecnie w szkole, aż tu nagle usłyszał kroki. Z początku ciężko mu było określić, czy to nie jakaś iluzja dźwiękowa, bowiem był tak wysoko, że wiejący z dosyć sporą prędkością wiatr, skutecznie obijał się o jego uszy i mu to utrudniał. Wkrótce jednak postanowił na własne oczy dowiedzieć się, czy jego zmysł nie kłamie. Nie kłamał. Podniósł lekko obie brwi do góry, tuż po odwróceniu swojego łba. Był troszkę zdziwiony, że to znowu ona. Westchnął lekko, szykując się na kolejną rozmowę z namolną(?) gryfonką. Pierwsze pytanie jakie mu się narzuciło, to czy go śledzi, ale jednak powstrzymał się od zadania go, ustępując innemu.
- A ja jestem cudowny Giotto i oddałem swoją pewnej ślicznotce... - powiedział to z taką samą ironią, z jaką ona się do niego zwróciła, uśmiechając się przy tym nieszczerze. Można by rzec, że chłopak już się do tego przyzwyczaił, mimo tego, iż były za nimi dopiero dwa spotkania, to było trzecie. Alex była jednak na tyle specyficzna, że można było odnaleźć z nią wspólny język już po pierwszym razie. Potrafiła nawet dotrzeć do Nero, który się na nią jako tako otworzył. Oczywiście, w jego słowa znaczeniu, bo dla Grace z pewnością był największym samotnikiem tej placówki.
- Śledzisz mnie? - a jednak musiał zadać to pytanie, no bo co to za Giotto, który nie mówi tego co myśli? Właśnie! Żaden. Obrócił się w jej stronę i oparł lędźwie o barierkę, przejmując przy okazji swoją ukochaną kurteczkę. Natychmiast ją założył, po czym skrzyżował ręce na klatce piersiowej i przymknął oczy, pochylając głowę. Nie skomentował dosiadu na barierki, gdyż to jej sprawa czy się spierdoli czy nie, niby z kurtką się już nauczyła, że trzeba je nosić, ale ciężko powiedzieć, czy przestanie siadać w zapewne swoim ulubionym miejscu.
Alexandra Grace
Gryffindor
Alexandra Grace

Szczyt wieży Empty Re: Szczyt wieży

Sob Lis 22, 2014 11:22 pm
Niech sobie nie myśli, że ona jest szpiegiem jakimś! Dziewczyna chodzi po prostu wszędzie. Powietrze - wszędzie, choć go nie widzisz, tam i ona. Nawet tak samo cicha i dobrze ukryta, jak tlen między innymi związkami. Czasami po prostu los drwi ze wszystkiego i wprowadza zamieszanie. Nie może być przecież zbyt nudno.
- Muszę się zastanowić, czy zgadzam się z tym "cudownym", ale ślicznotka to w 100% prawda - Oczywiście każde słowo padło w konwencji żartobliwo-ironicznej. Alex nie jest próżna ani głupia, by zwracać uwagę na powierzchowność. Trzeba umieć się śmiać, nic więcej. Czasami kogoś zirytować i do tego uśmiechnąć. Tylko szczerze, a nie obdarowywać sztucznością.
A ona, specyficzna ma w tej placówce listę samotników i smutasów. W końcu wielki budynek musi mieć większą ilość ludzi z takimi przypadłościami, a on nie jest wyjątkiem.
- Nie pochlebiaj sobie za bardzo. Lubię to miejsce i możliwości jakie daję. Nie przewidziałam, że tutaj będziesz - przewróciła oczami i zastanawiała się, czy ta podejrzliwość jest uwarunkowana jej zachowaniem. Jest zbyt przyjazna to uznają ją za wroga numer jeden, czy co?
Raczej nie opuści ulubionego miejsca. Miała kilka sztuczek i zajęć, gdy w nim spędzała czas i łatwo nie zrezygnuję z tego. Chyba, że rzeczywiście za którymś razem spadnie.
Sponsored content

Szczyt wieży Empty Re: Szczyt wieży

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach