Strona 1 z 2 • 1, 2
- Mistrz Labiryntu
Szczyt wieży Gryffindoru
Sro Sie 31, 2016 2:24 pm
Tuż pod dachem nad dormitoriami mieści się niewielki strych z kilkoma oknami, wpuszczającym nieco światła. Jest raczej nieużywany, nie znajduje się w nim wiele poza deskami. Deskami podłogowymi, przy barierkach, pod sufitem. Wszędzie same deski, sporo pajęczyn i niebywała ilość kurzu. Co więc wyjątkowego w tym miejscu? Prawie nic. Jedynie cudowne widoki na tereny zamkowe, rozciągające się za oknami.
- Pamela Winston
Re: Szczyt wieży Gryffindoru
Sro Sie 31, 2016 6:38 pm
Zaśmiała się na wzmiankę o Jamesie Bondzie.
Obserwowała wesołego chłopaka, który zaraz musiał zmierzyć się ze swoją miotłą. Nie wyglądało to na początku za dobrze, lecz dał sobie radę i była z niego dumna. Skoro nie trzeba było już się tym przejmować, skupiła się tylko na jednym.
Leciała.
Była z tego powodu jeszcze szczęśliwsza niż przed chwilą. Naprawdę, latanie to jednak to, co kochała najbardziej. Przez moment zatraciła się. Zapomniała o Tomasie, mogącym niepewnie chybotać się obok niej, zapomniała o tym, co miała zrobić, zapomniała, gdzie była. Uniosła twarz ku górze i bez lęku przyspieszyła.
Niebo.
Niebo było tak piękne. Już nie takie jasne, jak kilka godzin wcześniej. Przesłonione licznymi chmurami, których kształty ciągle się zmieniały, choć ledwo dostrzegalnie. Wszystko było w stałym ruchu, efekty czego zauważało się dopiero po jakimś czasie. Ale i tak to wszystko było magiczne. Niby normalne. Mugole widzieli to samo niebo, te same chmury, to samo słońce... a jednak... wszystko zależało od odpowiedniej perspektywy. I teraz wydawało się być wręcz idealne. Nawet zapach. Jakiś rześki i... inny.
Zatrzymała się ponownie w powietrzu. Nie było jej zimno mimo większego powiewu. Zbliżali się do wieży Gryffindoru, którą cały czas mieli na widoku. Pod nimi rozciągał się cudowny krajobraz. Błonia, las, jeziora. Mnóstwo zieleni poprzetykanej niebieskim, skrzącym się pod wpływem promieni słonecznych na wszelkie możliwe kolory. Znowu wszystko w ciągłym ruchu. Przyjazny wiatr nie pozwalał, by sceneria komukolwiek za szybko się znudziła.
Niemniej dość tego dobrego. Należy skierować swoją uwagę na właściwe tory. Na misję. Pamela spojrzała na kolegę. Puchon, chociaż nie radził sobie tak dobrze jak ona, najwyraźniej jakoś się trzymał.
- Trzymaj się pewnie na miotle! - zawołała do niego. Przerwała tym samym ciszę, panującą wokoło. - Rozluźnij się, dookoła jest tak wspaniale. Można poczuć się w końcu wolnym! - Tak, na jej twarzy malowała się czysta radość. To, że znajdowała się tak wysoko nad ziemią, nie przeszkadzało jej. Upadek z takiej wysokości bez wątpienia nie skończyłby się dla nikogo dobrze... aczkolwiek rada była prosta. Wystarczyło nie spadać. - Prawie jesteśmy! - krzyknęła na koniec i czekając chwilę, by się z nią zrównał, ruszyła znów w kierunku wieży, do której już nie mieli daleko.
Nie mogła jednak tak rwać do przodu. W razie czego skupiała trochę swej uwagi na Tomie, sprawdzając raz po raz, czy jest wciąż za nią. Lepiej żeby się nie zgubił... ani żeby w nic nie rąbnął... ani żeby nic nie rąbnęło w niego... Hmm. Nie było potrzeby zbytnio tego roztrząsać. Niech się dzieje co chce! Najważniejsze, że najpierw muszą dotrzeć do dachu, potem zaś... zobaczy się.
Obserwowała wesołego chłopaka, który zaraz musiał zmierzyć się ze swoją miotłą. Nie wyglądało to na początku za dobrze, lecz dał sobie radę i była z niego dumna. Skoro nie trzeba było już się tym przejmować, skupiła się tylko na jednym.
Leciała.
Była z tego powodu jeszcze szczęśliwsza niż przed chwilą. Naprawdę, latanie to jednak to, co kochała najbardziej. Przez moment zatraciła się. Zapomniała o Tomasie, mogącym niepewnie chybotać się obok niej, zapomniała o tym, co miała zrobić, zapomniała, gdzie była. Uniosła twarz ku górze i bez lęku przyspieszyła.
Niebo.
Niebo było tak piękne. Już nie takie jasne, jak kilka godzin wcześniej. Przesłonione licznymi chmurami, których kształty ciągle się zmieniały, choć ledwo dostrzegalnie. Wszystko było w stałym ruchu, efekty czego zauważało się dopiero po jakimś czasie. Ale i tak to wszystko było magiczne. Niby normalne. Mugole widzieli to samo niebo, te same chmury, to samo słońce... a jednak... wszystko zależało od odpowiedniej perspektywy. I teraz wydawało się być wręcz idealne. Nawet zapach. Jakiś rześki i... inny.
Zatrzymała się ponownie w powietrzu. Nie było jej zimno mimo większego powiewu. Zbliżali się do wieży Gryffindoru, którą cały czas mieli na widoku. Pod nimi rozciągał się cudowny krajobraz. Błonia, las, jeziora. Mnóstwo zieleni poprzetykanej niebieskim, skrzącym się pod wpływem promieni słonecznych na wszelkie możliwe kolory. Znowu wszystko w ciągłym ruchu. Przyjazny wiatr nie pozwalał, by sceneria komukolwiek za szybko się znudziła.
Niemniej dość tego dobrego. Należy skierować swoją uwagę na właściwe tory. Na misję. Pamela spojrzała na kolegę. Puchon, chociaż nie radził sobie tak dobrze jak ona, najwyraźniej jakoś się trzymał.
- Trzymaj się pewnie na miotle! - zawołała do niego. Przerwała tym samym ciszę, panującą wokoło. - Rozluźnij się, dookoła jest tak wspaniale. Można poczuć się w końcu wolnym! - Tak, na jej twarzy malowała się czysta radość. To, że znajdowała się tak wysoko nad ziemią, nie przeszkadzało jej. Upadek z takiej wysokości bez wątpienia nie skończyłby się dla nikogo dobrze... aczkolwiek rada była prosta. Wystarczyło nie spadać. - Prawie jesteśmy! - krzyknęła na koniec i czekając chwilę, by się z nią zrównał, ruszyła znów w kierunku wieży, do której już nie mieli daleko.
Nie mogła jednak tak rwać do przodu. W razie czego skupiała trochę swej uwagi na Tomie, sprawdzając raz po raz, czy jest wciąż za nią. Lepiej żeby się nie zgubił... ani żeby w nic nie rąbnął... ani żeby nic nie rąbnęło w niego... Hmm. Nie było potrzeby zbytnio tego roztrząsać. Niech się dzieje co chce! Najważniejsze, że najpierw muszą dotrzeć do dachu, potem zaś... zobaczy się.
- Tomas Duncan
Re: Szczyt wieży Gryffindoru
Czw Wrz 01, 2016 11:43 am
Starał się nie patrzeć za często w dół. Był świadom tego, że jak tylko zerknie w stronę rozciągającej się coraz dalej pod nim ziemi, zrobi mu się niedobrze. Nigdy nie był szczególnym orłem w lataniu na miotle, nie miał pojęcia skąd się to wzięło. W mugolskiej piłce też nie radził sobie wybitnie, ale za to na rowerze jeździł całkiem nieźle. Nie bardzo więc rozumiał skąd jego tak marne umiejętności w lataniu na miotle. Pamiętał doskonale, jak za pierwszym razem kiedy usiadł na tym latającym badylu, wyrwało go mocno w przód, miotła poleciała w swoją stronę, a on skończył z nosem w ziemi.
Teraz jednak starał się rozluźnić. Spróbować cieszyć chwilą, podobnie jak dziewczyna przed nim. Pam zdawała się być jak odcięta od rzeczywistości, wciągnięta w swój świat.
Uśmiechnął się pod nosem. Pozytywne odczucia innych z łatwością na niego przechodziły, dlatego teraz też postanowił nie dać się strachowi i niepewności. Wciąż zaciskał dłonie na trzonku miotły ze zdecydowanie zbyt dużym naciskiem w porównaniu do prędkości z jaką się poruszał. Chyba nawet nie zdawał sobie z tego sprawy.
Czuł za to, że chybota się na boki, jednak miał wrażenie, że i tak trzyma się w miarę stabilnie, jak na jego możliwości. Już nawet się tak nie bał.
Zwłaszcza po tym, jak usłyszał słowa gryfonki. Rozluźnić się. Przymknął na dosłownie sekundę oczy, pozwalając sobie na chwilę spokoju. Czuł się coraz bardziej pewnie, wciąż jednak nie sprawiało mu to tak wielkiej radości, jak dziewczynie. Gdyby przestał trwać w takim skupieniu, prawdopodobnie spadłby z miotły. A to mogło się dla niego skończyć bardzo źle.
-J-jakoś daję radę. - Zawołał w stronę Pam, czując jak lekko łamie mu się głos. Faktycznie, wieża Gryffindoru znajdowała się już bardzo blisko. Czyli dał jakoś radę! Nie miał tylko pojęcia, jakim cudem uda mu się wylądować na dachu, czy gdziekolwiek w jego pobliżu. Zwykle potrzebował sporej przestrzeni żeby bezpiecznie wylądować.
Teraz jednak starał się rozluźnić. Spróbować cieszyć chwilą, podobnie jak dziewczyna przed nim. Pam zdawała się być jak odcięta od rzeczywistości, wciągnięta w swój świat.
Uśmiechnął się pod nosem. Pozytywne odczucia innych z łatwością na niego przechodziły, dlatego teraz też postanowił nie dać się strachowi i niepewności. Wciąż zaciskał dłonie na trzonku miotły ze zdecydowanie zbyt dużym naciskiem w porównaniu do prędkości z jaką się poruszał. Chyba nawet nie zdawał sobie z tego sprawy.
Czuł za to, że chybota się na boki, jednak miał wrażenie, że i tak trzyma się w miarę stabilnie, jak na jego możliwości. Już nawet się tak nie bał.
Zwłaszcza po tym, jak usłyszał słowa gryfonki. Rozluźnić się. Przymknął na dosłownie sekundę oczy, pozwalając sobie na chwilę spokoju. Czuł się coraz bardziej pewnie, wciąż jednak nie sprawiało mu to tak wielkiej radości, jak dziewczynie. Gdyby przestał trwać w takim skupieniu, prawdopodobnie spadłby z miotły. A to mogło się dla niego skończyć bardzo źle.
-J-jakoś daję radę. - Zawołał w stronę Pam, czując jak lekko łamie mu się głos. Faktycznie, wieża Gryffindoru znajdowała się już bardzo blisko. Czyli dał jakoś radę! Nie miał tylko pojęcia, jakim cudem uda mu się wylądować na dachu, czy gdziekolwiek w jego pobliżu. Zwykle potrzebował sporej przestrzeni żeby bezpiecznie wylądować.
- Pamela Winston
Re: Szczyt wieży Gryffindoru
Czw Wrz 01, 2016 1:55 pm
To załamanie jego głosu nie spodobałoby się jej... ale zrzuciła je na zmęczenie. Zapewne chłopak wcześniej coś robił i teraz nie był już w pełni sił. Tak, to na pewno było to. W końcu czymże innym mogłoby to być spowodowane? Na miotle nie można czuć się przecież źle.
Jeszcze trochę i byli na miejscu. Dach wieży Gryffindoru miał typowy kształt stożka i stanowczo nie dało się na nim po prostu usiąść czy stanąć. A co dopiero wylądować. Jednak w jego dolnej części znajdywały się wnęki z oknami, nad którymi spoczywało coś, co dla niej wyglądało jak pomniejsze spadziste daszki. Może tam dałoby się spocząć? Ciekawe też czy okna dało się jakoś otworzyć, za nimi mieścił się wszakże strych, a na strychach skryte były często różne tajemnice. Kto wie, można to było sprawdzić później, na razie zaś należało skupić się na najwyższym punkcie wieży. Na szczycie było... coś. A tam, kogo to interesuje. Coś jak antenka - kościoły miały krzyże, to my mieliśmy antenki. Pam była pewna, że miało to jakąś swoją nazwę i że nawet mogła znaleźć na to lepsze określenie... lecz po co i dla kogo.
Nie czekając już tak na Tomasa, podleciała do miejsca swego przeznaczenia i napotkała pierwszy problem - będzie potrzebowała pomocy. Jedną rękę oderwała od miotły, wciąż jednak pewnie trzymając się tą drugą. Spojrzała na Puchona. Hmm. No, dobra, chyba będzie musiała poradzić sobie sama, bo dla niego mogłoby to być za wiele.
Wyciągnęła więc badyl i złapała go w jedną dłoń. Przystawiła go do czubka tego spiczastego czegoś, czego nazwy nadal nie umiała ustalić. Patrzyła i obserwowała, jak wygląda.
Okej. Całkiem okej.
Dla niej grało, pasowało i w ogóle wszystko było jak najbardziej wspaniale. Teraz przychodził czas na tę trudniejszą część. Drugą ręką musiała wyjąć różdżkę i użyć zaklęcia, niemniej wtedy siedziałaby na miotle bez trzymanki. Jasne, teoretycznie było to możliwe, ale przecież gdyby chociaż jakiś ptak przeleciał obok nich, ta byłaby bardzo podatna na utratę równowagi, a to byłoby wysoce niebezpieczne... Nie oszukujmy się, takie myśli zamiast ją zniechęcić, jedynie zachęciły ją jeszcze bardziej. Bez ryzyka nie ma zabawy!
Puściła miotłę. To nadal nie było tak hardcorowe, jak, no nie wiem, latanie na stojąco (czego, tak nawiasem mówiąc, też trzeba kiedyś spróbować. Choć może trochę bliżej ziemi). Wyciągnęła różdżkę, po czym na chwilę się zatrzymała. Moment... jak szło to zaklęcie?
I czy o czymś nie zapomniała?
Jeszcze trochę i byli na miejscu. Dach wieży Gryffindoru miał typowy kształt stożka i stanowczo nie dało się na nim po prostu usiąść czy stanąć. A co dopiero wylądować. Jednak w jego dolnej części znajdywały się wnęki z oknami, nad którymi spoczywało coś, co dla niej wyglądało jak pomniejsze spadziste daszki. Może tam dałoby się spocząć? Ciekawe też czy okna dało się jakoś otworzyć, za nimi mieścił się wszakże strych, a na strychach skryte były często różne tajemnice. Kto wie, można to było sprawdzić później, na razie zaś należało skupić się na najwyższym punkcie wieży. Na szczycie było... coś. A tam, kogo to interesuje. Coś jak antenka - kościoły miały krzyże, to my mieliśmy antenki. Pam była pewna, że miało to jakąś swoją nazwę i że nawet mogła znaleźć na to lepsze określenie... lecz po co i dla kogo.
Nie czekając już tak na Tomasa, podleciała do miejsca swego przeznaczenia i napotkała pierwszy problem - będzie potrzebowała pomocy. Jedną rękę oderwała od miotły, wciąż jednak pewnie trzymając się tą drugą. Spojrzała na Puchona. Hmm. No, dobra, chyba będzie musiała poradzić sobie sama, bo dla niego mogłoby to być za wiele.
Wyciągnęła więc badyl i złapała go w jedną dłoń. Przystawiła go do czubka tego spiczastego czegoś, czego nazwy nadal nie umiała ustalić. Patrzyła i obserwowała, jak wygląda.
Okej. Całkiem okej.
Dla niej grało, pasowało i w ogóle wszystko było jak najbardziej wspaniale. Teraz przychodził czas na tę trudniejszą część. Drugą ręką musiała wyjąć różdżkę i użyć zaklęcia, niemniej wtedy siedziałaby na miotle bez trzymanki. Jasne, teoretycznie było to możliwe, ale przecież gdyby chociaż jakiś ptak przeleciał obok nich, ta byłaby bardzo podatna na utratę równowagi, a to byłoby wysoce niebezpieczne... Nie oszukujmy się, takie myśli zamiast ją zniechęcić, jedynie zachęciły ją jeszcze bardziej. Bez ryzyka nie ma zabawy!
Puściła miotłę. To nadal nie było tak hardcorowe, jak, no nie wiem, latanie na stojąco (czego, tak nawiasem mówiąc, też trzeba kiedyś spróbować. Choć może trochę bliżej ziemi). Wyciągnęła różdżkę, po czym na chwilę się zatrzymała. Moment... jak szło to zaklęcie?
I czy o czymś nie zapomniała?
- Tomas Duncan
Re: Szczyt wieży Gryffindoru
Pią Wrz 02, 2016 3:29 pm
Po nieco dłuższej chwili spędzonej na miotle, zaczynał czuć się już całkiem pewnie. Nawet dał radę zluzować nieco uścisk dłoni na tym kawałku drewna. Co prawda gdyby ktoś zaciągnął go na boisko i kazał ganiać za jakąś piłką, prawdopodobnie zrobiłby sobie coś jeszcze zanim wzbiliby się w powietrze. Teraz jednak, kiedy robił to dla zabawy, z osobą taką jak Pam u boku, chyba zaczynało mu się to nawet podobać.
Wciąż unikając zerkania w dół spokojnie leciał za dziewczyną, zaczął nawet niepewnie rozglądać się na boki. Niebo było zaciągnięte chmurami, wciąż jednak co jakiś czas dało się czuć ciepłe promienie na skórze. Wiatr siekał twarz, chociaż nie w nieprzyjemny sposób. Nie czuł nawet zimna wdzierającego się pod łopoczące szaty. Było naprawdę miło i był zaskoczony jak szybko był w stanie przywyknąć do siedzenia na miotle.
Oczywiście nie przywykł na stałe.
Wciąż nie był wielkim fanem tego sportu i uważał latanie na czymkolwiek tak niestabilnym na tak wielkich wysokościach za totalną głupotę. Przy upadku można było spokojnie pokiereszować sobie kilka kości, a w najgorszym przypadku upaść na głowę i złamać kręgosłup. Tomas chyba za bardzo cenił sobie dobre zdrowie i dbanie o bezpieczeństwo, żeby uznawał to za odpowiedni sport dla dzieciaków.
Dlatego też niemal zapowietrzył się, widząc jak Pam manewruje jedną ręką w pobliżu szczytu wieży. Oczywiście wiedział od początku, co planowała zrobić dziewczyna - jednak na stałym gruncie brzmiało to znacznie zabawniej niż kilkanaście metrów nad ziemią, kiedy oboje siedzieli na zdradzieckich badylach. Najgorsze jednak dopiero nadeszło.
Pam puściła miotłę!
-Uważaj! - Spojrzał na nią zdenerwowany, chciał jakoś pomóc, ale nie był pewien, co mógłby zrobić. Widział oczami wyobraźni jak gryfonka traci panowanie nad miotłą i spada w dół. Przecież nie było szans żeby ją złapał!
Musiał jej pomóc, w końcu na to się zgodził. Zaciskając więc kurczowo prawą dłoń na miotle, lewą puścił trzonek i wysunął do przodu. Momentalnie poczuł, jak ta zachybotała się pod nim i nie czuł się już tak stabilnie, jednak trzeba przełamywać lęki. Chwycił patyk trzymany przez Pam i uśmiechnął się niemrawo, starając zapanować nad trzęsącymi rękoma.
-Ja potrzymam, ty rzucaj zaklęcie. - Powiedział nad wyraz pewnie i na potwierdzenie swoich słów skinął głową.
Wciąż unikając zerkania w dół spokojnie leciał za dziewczyną, zaczął nawet niepewnie rozglądać się na boki. Niebo było zaciągnięte chmurami, wciąż jednak co jakiś czas dało się czuć ciepłe promienie na skórze. Wiatr siekał twarz, chociaż nie w nieprzyjemny sposób. Nie czuł nawet zimna wdzierającego się pod łopoczące szaty. Było naprawdę miło i był zaskoczony jak szybko był w stanie przywyknąć do siedzenia na miotle.
Oczywiście nie przywykł na stałe.
Wciąż nie był wielkim fanem tego sportu i uważał latanie na czymkolwiek tak niestabilnym na tak wielkich wysokościach za totalną głupotę. Przy upadku można było spokojnie pokiereszować sobie kilka kości, a w najgorszym przypadku upaść na głowę i złamać kręgosłup. Tomas chyba za bardzo cenił sobie dobre zdrowie i dbanie o bezpieczeństwo, żeby uznawał to za odpowiedni sport dla dzieciaków.
Dlatego też niemal zapowietrzył się, widząc jak Pam manewruje jedną ręką w pobliżu szczytu wieży. Oczywiście wiedział od początku, co planowała zrobić dziewczyna - jednak na stałym gruncie brzmiało to znacznie zabawniej niż kilkanaście metrów nad ziemią, kiedy oboje siedzieli na zdradzieckich badylach. Najgorsze jednak dopiero nadeszło.
Pam puściła miotłę!
-Uważaj! - Spojrzał na nią zdenerwowany, chciał jakoś pomóc, ale nie był pewien, co mógłby zrobić. Widział oczami wyobraźni jak gryfonka traci panowanie nad miotłą i spada w dół. Przecież nie było szans żeby ją złapał!
Musiał jej pomóc, w końcu na to się zgodził. Zaciskając więc kurczowo prawą dłoń na miotle, lewą puścił trzonek i wysunął do przodu. Momentalnie poczuł, jak ta zachybotała się pod nim i nie czuł się już tak stabilnie, jednak trzeba przełamywać lęki. Chwycił patyk trzymany przez Pam i uśmiechnął się niemrawo, starając zapanować nad trzęsącymi rękoma.
-Ja potrzymam, ty rzucaj zaklęcie. - Powiedział nad wyraz pewnie i na potwierdzenie swoich słów skinął głową.
- Pamela Winston
Re: Szczyt wieży Gryffindoru
Pią Wrz 02, 2016 8:39 pm
Naprawdę. Ona w życiu by nie zrozumiała, jak można tak nie akceptować quidditcha. Ostatecznie to, że był niebezpieczny, dodawało mu jeszcze atrakcyjności. Nie zgodziła by się również w jednym. Jasne, przy upadku można sobie pokiereszować kości czy złamać kręgosłup, ale to nie było najgorszym możliwym scenariuszem. W trakcie grania były chyba nawet odnotowane jakieś śmiertelne przypadki, chociaż głowy by za to nie dała. Lecz po raz kolejny.... nie miało się czym przejmować i wystarczyło utrzymać się na miotle. Proste? Proste.
Niemniej oni nie grali. Oni tylko latali. Sama Pamela zaś właśnie się nad czymś zastanawiała. Próbując sobie przypomnieć zaklęcie, usłyszała Toma.
Ach, no właśnie. Tomas! Przecież on tam nadal był i miał coś do powiedzenia. Wszystko się teraz zgadzało.
Nagle wszystko trafiło na swoje miejsce i to najprawdopodobniej jej jakoś pomogło, bo przypomniała sobie odpowiednią inkantację. Dlatego też na jego „uważaj” odpowiedziała wielkim, szczerym uśmiechem. Typowo. Zdziwiła się za to, gdy chwycił jej patyk. Jak to? A, chciał pewnie pomóc. To urocze.
Widziała wyraźnie, jak bardzo chybotał się w powietrzu, ale kłótnia o to, kto będzie trzymał patyk, nie dość, że brzmiała absurdalnie, to nie była w tej chwili zbyt korzystnym pomysłem. Dla nikogo. Przepychanki czy przedłużanie tego momentu mogło się skończyć dla nich źle... zwłaszcza dla chłopaka, sądząc po tym, jak sobie radził.
- Dzięki! - Zaśmiała się serdecznie i spojrzała mu w oczy, po czym w końcu złapała z powrotem miotłę jedną ręką. Dla niej to nie było nic strasznego, on natomiast musiał się stresować (i być tym rozsądnym) za ich dwójkę. Cicho odchrząknęła, z różdżką wycelowaną w miejsce złączenia kijka i najwyższego punktu wieży. - Epoximise – wypowiedziała zdecydowanie. Zaklęcie działało trochę jak mocny klej, no, jak go nie kochać. Na taką sytuację było wprost idealne! - Możesz już puścić – powiedziała zaraz do Puchona.
Nie odrywała wzroku od swego najnowszego dzieła. Zapewne nikomu nie przypadłoby ono do gustu, ale Pam była z siebie dumna. Zerknęła nawet przez moment w stronę wieży Ravenclawu, której dach starała się dostrzec. I co? Już nie jesteście takie same! Nasza wieża jest wyjątkowa! Wyższa! Pomyślała sobie to i aż chciała poklepać mury, by wyrazić swoje wsparcie. Jak żywej istocie.
Niemniej oni nie grali. Oni tylko latali. Sama Pamela zaś właśnie się nad czymś zastanawiała. Próbując sobie przypomnieć zaklęcie, usłyszała Toma.
Ach, no właśnie. Tomas! Przecież on tam nadal był i miał coś do powiedzenia. Wszystko się teraz zgadzało.
Nagle wszystko trafiło na swoje miejsce i to najprawdopodobniej jej jakoś pomogło, bo przypomniała sobie odpowiednią inkantację. Dlatego też na jego „uważaj” odpowiedziała wielkim, szczerym uśmiechem. Typowo. Zdziwiła się za to, gdy chwycił jej patyk. Jak to? A, chciał pewnie pomóc. To urocze.
Widziała wyraźnie, jak bardzo chybotał się w powietrzu, ale kłótnia o to, kto będzie trzymał patyk, nie dość, że brzmiała absurdalnie, to nie była w tej chwili zbyt korzystnym pomysłem. Dla nikogo. Przepychanki czy przedłużanie tego momentu mogło się skończyć dla nich źle... zwłaszcza dla chłopaka, sądząc po tym, jak sobie radził.
- Dzięki! - Zaśmiała się serdecznie i spojrzała mu w oczy, po czym w końcu złapała z powrotem miotłę jedną ręką. Dla niej to nie było nic strasznego, on natomiast musiał się stresować (i być tym rozsądnym) za ich dwójkę. Cicho odchrząknęła, z różdżką wycelowaną w miejsce złączenia kijka i najwyższego punktu wieży. - Epoximise – wypowiedziała zdecydowanie. Zaklęcie działało trochę jak mocny klej, no, jak go nie kochać. Na taką sytuację było wprost idealne! - Możesz już puścić – powiedziała zaraz do Puchona.
Nie odrywała wzroku od swego najnowszego dzieła. Zapewne nikomu nie przypadłoby ono do gustu, ale Pam była z siebie dumna. Zerknęła nawet przez moment w stronę wieży Ravenclawu, której dach starała się dostrzec. I co? Już nie jesteście takie same! Nasza wieża jest wyjątkowa! Wyższa! Pomyślała sobie to i aż chciała poklepać mury, by wyrazić swoje wsparcie. Jak żywej istocie.
- Tomas Duncan
Re: Szczyt wieży Gryffindoru
Sob Wrz 03, 2016 1:29 pm
Starając się z całych swoich sił nie wygrzmocić w szczyt wieży albo co gorsza nie wylądować na ziemi trzymał patyk. O dziwo udawało mu się trzymać go zaskakująco prosto w miejscu gdzie ustawiła go gryfonka. Mówiąc o niej... Chyba przez chwilę zapomniała o obecności puchona, bo wyglądała na szczerze zaskoczoną, kiedy zauważyła jak stara się jej pomóc. Przecież musiał się do czegoś przydać! A co to za pomoc, jakby wisiał w powietrzu obok niej i próbował nie umrzeć, podczas gdy ona starałby się jednocześnie trzymać nieszczęsny patyk na miejscu i rzucać zaklęcie sklejające.
To był naprawdę poroniony pomysł. Mogli spróbować zmienić wieże w jakiś inny sposób, pozostając na stałym gruncie. Mogli, prawda? Pewnie, że mogli. Ale gdzie tam robić coś bezpiecznego i sensownego. Jakoś trzeba było się bawić. I prawdopodobnie łamać regulamin. Dopiero teraz do Tomasa zaczęło docierać, że wykradnięcie mioteł ze schowka a następnie użycie ich by przylepić jakiś badyl do wieży Gryffindoru raczej nie jest czymś, co powinni robić. Dzięki Merlinowi, że nie było nigdzie w pobliżu Filcha lub tej jego kotki, Pani Norris. Inaczej skończyliby z bardzo niefajnym szlabanem. A Pam mogłaby nawet stracić możliwość gry w zespole! Coraz mniej mu się to podobało.
No ale nie będzie przecież takim sztywniakiem. Uśmiechnął się do Pam, widząc jak rzuca zaklęcie. Przez chwilę zastanawiał się, czy to w ogóle zadziała, jednak kiedy puścił patyk, ten pozostał dokładnie w tym miejscu w którym powinien być.
-Udało się! - Zawołał zadowolony, jednocześnie przenosząc dłoń z powrotem na trzonek miotły. Odetchnął z ulgą, czując, jak znowu zyskuje większą kontrolę nad nią i już nie chybocze się tak bardzo.
-Wasza wieża zdecydowanie wygląda teraz lepiej. - Uśmiechnął się już znacznie bardziej rozluźniony, widząc, że cały ten plan wypalił. Ciekawe, kiedy ktoś zorientuje się, że na szczycie wieży znajduje się patyk, którego wcześniej tam nie było. I jak będą próbowali się go pozbyć. Filch na miotle? To by dopiero było piękne.
To był naprawdę poroniony pomysł. Mogli spróbować zmienić wieże w jakiś inny sposób, pozostając na stałym gruncie. Mogli, prawda? Pewnie, że mogli. Ale gdzie tam robić coś bezpiecznego i sensownego. Jakoś trzeba było się bawić. I prawdopodobnie łamać regulamin. Dopiero teraz do Tomasa zaczęło docierać, że wykradnięcie mioteł ze schowka a następnie użycie ich by przylepić jakiś badyl do wieży Gryffindoru raczej nie jest czymś, co powinni robić. Dzięki Merlinowi, że nie było nigdzie w pobliżu Filcha lub tej jego kotki, Pani Norris. Inaczej skończyliby z bardzo niefajnym szlabanem. A Pam mogłaby nawet stracić możliwość gry w zespole! Coraz mniej mu się to podobało.
No ale nie będzie przecież takim sztywniakiem. Uśmiechnął się do Pam, widząc jak rzuca zaklęcie. Przez chwilę zastanawiał się, czy to w ogóle zadziała, jednak kiedy puścił patyk, ten pozostał dokładnie w tym miejscu w którym powinien być.
-Udało się! - Zawołał zadowolony, jednocześnie przenosząc dłoń z powrotem na trzonek miotły. Odetchnął z ulgą, czując, jak znowu zyskuje większą kontrolę nad nią i już nie chybocze się tak bardzo.
-Wasza wieża zdecydowanie wygląda teraz lepiej. - Uśmiechnął się już znacznie bardziej rozluźniony, widząc, że cały ten plan wypalił. Ciekawe, kiedy ktoś zorientuje się, że na szczycie wieży znajduje się patyk, którego wcześniej tam nie było. I jak będą próbowali się go pozbyć. Filch na miotle? To by dopiero było piękne.
- Pamela Winston
Re: Szczyt wieży Gryffindoru
Sob Wrz 03, 2016 5:07 pm
Coś w tym było. Zapewne mogli zrobić coś bezpieczniejszego, ale to by nie było to samo. Bez ryzyka, bez narażania siebie na niebezpieczeństwo i mimo wszystko bez łamania regulaminu nie byłoby tak zabawnie. Czasami trzeba zrobić coś więcej, niż tylko być przykładnym uczniem. A przez czasami mam na myśli jak najczęściej. Cóż takiego znaczą konsekwencje przy prawdziwej radości odczuwalnej po spełnionej tajnej misji. Poza tym... konsekwencje? Co tam Filch na miotle, lepiej byłoby zobaczyć kotkę popylającą na tym badylu, by na nich namiauczeć. To by dopiero było coś! Warto byłoby za taki widok zapłacić każdą cenę. Nawet szlaban.
- Oczywiście, że się udało! - Była zdania, że musiało się udać. No chyba w nią nie wątpił? - Prawda? Też sądzę, że tak jest cudnie! - potwierdziła entuzjastycznie. Wieża miała się o wiele lepiej, a ją bardzo cieszyło, że chłopak wyglądał już na bardziej rozluźnionego i zadawało jej się, że jemu również się to wszystko podobało. Trzeba się mieć jak rozerwać. Nie interesowało jej, czy ktoś zauważy tę nowość na dachu... choć może tak naprawdę tego chciała. Kiedyś musiało do tego dojść, jednak i tak najważniejsze było to, kto to zobaczy i co z tym zrobi. Ponadto komu to miało przeszkadzać... przecież mogłoby tak zostać. A szkolne legendy opowiadałyby o tym, jak na wieży wyrósł patyk. Tak po prostu. Magia.
Lecz to nie był jeszcze koniec. A przynajmniej nie musiał być.
- Co chcesz teraz robić? Może zobaczymy, czy da się otworzyć okna tego strychu pod nami? – zapytała szybko. Nadal trzymała się tylko jedną ręką i w końcu schowała swoją różdżkę, po czym przybrała jakąś rozsądniejszą pozycję na miotle.
Wciąż nie zaspokoiła potrzeb swego wewnętrznego poszukiwacza przygód. Na dodatek śmiesznie to brzmiało - strych, który znajdował się niżej od nich. Chociaż skoro lecieli i majstrowali przy dachu, nie było to nic dziwnego. Może tam się coś kryje? Poza pajęczynami naturalnie. Nigdy nie wiadomo, co może wydarzyć się w takim miejscu, a oprócz tego miło byłoby teraz gdzieś sobie usiąść na chwilę. Jeśli nic tam nie znajdą, to i tak będą mieli do odhaczenia na liście kolejne miejsce, które już odwiedzili i o którym mogą coś powiedzieć. Nawet jeżeli będą to proste trzy słowa „nic tam nie było”. A nie, moment. Cztery słowa. Trzy to by było - „ugryzł mnie pająk”. Co też było możliwe.
- Oczywiście, że się udało! - Była zdania, że musiało się udać. No chyba w nią nie wątpił? - Prawda? Też sądzę, że tak jest cudnie! - potwierdziła entuzjastycznie. Wieża miała się o wiele lepiej, a ją bardzo cieszyło, że chłopak wyglądał już na bardziej rozluźnionego i zadawało jej się, że jemu również się to wszystko podobało. Trzeba się mieć jak rozerwać. Nie interesowało jej, czy ktoś zauważy tę nowość na dachu... choć może tak naprawdę tego chciała. Kiedyś musiało do tego dojść, jednak i tak najważniejsze było to, kto to zobaczy i co z tym zrobi. Ponadto komu to miało przeszkadzać... przecież mogłoby tak zostać. A szkolne legendy opowiadałyby o tym, jak na wieży wyrósł patyk. Tak po prostu. Magia.
Lecz to nie był jeszcze koniec. A przynajmniej nie musiał być.
- Co chcesz teraz robić? Może zobaczymy, czy da się otworzyć okna tego strychu pod nami? – zapytała szybko. Nadal trzymała się tylko jedną ręką i w końcu schowała swoją różdżkę, po czym przybrała jakąś rozsądniejszą pozycję na miotle.
Wciąż nie zaspokoiła potrzeb swego wewnętrznego poszukiwacza przygód. Na dodatek śmiesznie to brzmiało - strych, który znajdował się niżej od nich. Chociaż skoro lecieli i majstrowali przy dachu, nie było to nic dziwnego. Może tam się coś kryje? Poza pajęczynami naturalnie. Nigdy nie wiadomo, co może wydarzyć się w takim miejscu, a oprócz tego miło byłoby teraz gdzieś sobie usiąść na chwilę. Jeśli nic tam nie znajdą, to i tak będą mieli do odhaczenia na liście kolejne miejsce, które już odwiedzili i o którym mogą coś powiedzieć. Nawet jeżeli będą to proste trzy słowa „nic tam nie było”. A nie, moment. Cztery słowa. Trzy to by było - „ugryzł mnie pająk”. Co też było możliwe.
- Mistrz Gry
Re: Szczyt wieży Gryffindoru
Sob Wrz 03, 2016 10:34 pm
Jeśli ktokolwiek hołdował przekonaniu, że podeszły wiek równoznaczny był ze spadkiem kondycji przeżywał właśnie spore rozczarowanie. Profesor Minerwa McGonagall pędziła przed siebie, podtrzymując ręką tiarę na głowie a zszokowani uczniowie umykali przed nią na boki. Wystarczał im jeden rzut oka na opiekunkę gryffindoru, by żaden nie odważył się stanąć jej na drodze.
Nauczycielka transmutacji przystanęła wreszcie, wytrzeszczonymi, ukrytymi za okularami oczyma obserwując dwie, latające wokół wieży sylwetki. Wycelowała różdżkę w swoje gardło a jej gniewny głos poniósł się echem po całych błoniach.
- PROSZĘ NATYCHMIAST ZNALEŹĆ SIĘ NA DOLE. - Czerwone plamy na twarzy kobiety nie wróżyły niczego dobrego.
Nauczycielka transmutacji przystanęła wreszcie, wytrzeszczonymi, ukrytymi za okularami oczyma obserwując dwie, latające wokół wieży sylwetki. Wycelowała różdżkę w swoje gardło a jej gniewny głos poniósł się echem po całych błoniach.
- PROSZĘ NATYCHMIAST ZNALEŹĆ SIĘ NA DOLE. - Czerwone plamy na twarzy kobiety nie wróżyły niczego dobrego.
- Tomas Duncan
Re: Szczyt wieży Gryffindoru
Nie Wrz 04, 2016 9:22 am
Uśmiechnął się szeroko do Pam. Była taka dumna i zadowolona z siebie, że nie miał czasu zastanawiać się nad czymkolwiek innym, niż to jak pięknie prezentowała się wieża Gryffindoru, przedłużona o ten jeden badyl. Przez chwilę nawet nie zwracał uwagi na to, że wciąż pozostaje na miotle i musi pozostać w stanie niezwykłej gotowości, żeby nie skończyć na ziemi. Spojrzał kątem oka na wieże Ravenclawu, tylko Pam mogła wpaść na pomysł, żeby coś takiego zrobić.
Po następnych słowach gryfonki zerknął na zakurzone okienka przy strychu. Nie był pewien, czy daliby radę się tam wcisnąć. Poza tym już widział, jak w środku rozpościera się płachta pajęczyn. W końcu to tylko stryszek, nikt tam raczej nie wchodził, nawet żeby posprzątać. Nie oczekiwał więc, że znaleźliby tam coś ciekawego. Ale mógłby przynajmniej na chwilkę zejść z miotły i stanąć na własnych nogach...
Z zastanowienia wyrwał go donośny głos. Rozejrzał się na boki, po chwili dopiero orientując się, że dochodzi on z dołu. Przełknął ślinę czując narastające w nim zakłopotanie i spojrzał w stronę dziewczyny.
-No pięknie... - Skwitował, zaciskając dłonie na trzonku. Przecież nie zaczną nagle uciekać na miotłach przed panią profesor McGonagall, wylecieli by oboje ze szkoły jak nic. Zagryzając więc wargę skierował miotłę w dół, zerkając jedynie w stronę Pam, żeby upewnić się, że ta również zamierza posłuchać słów profesorki.
Im bliżej ziemi był, tym bardziej czuł się zakłopotany. Widział zaczerwienioną twarz McGonagall i złość w oczach. No to się wpakowali...
Jakimś cudem wylądował, nie taranując przy okazji stojącej przed nim kobiety ani nie kończąc z twarzą w błocie. Oparł miotłę na ramieniu i stanął posłusznie przed nauczycielką.
-Dzień dobry pani profesor... - Wymamrotał jedynie, nie patrząc jej nawet w oczy. Doskonale jednak wiedział, że teraz wcale nie był to dobry dzień.
Po następnych słowach gryfonki zerknął na zakurzone okienka przy strychu. Nie był pewien, czy daliby radę się tam wcisnąć. Poza tym już widział, jak w środku rozpościera się płachta pajęczyn. W końcu to tylko stryszek, nikt tam raczej nie wchodził, nawet żeby posprzątać. Nie oczekiwał więc, że znaleźliby tam coś ciekawego. Ale mógłby przynajmniej na chwilkę zejść z miotły i stanąć na własnych nogach...
Z zastanowienia wyrwał go donośny głos. Rozejrzał się na boki, po chwili dopiero orientując się, że dochodzi on z dołu. Przełknął ślinę czując narastające w nim zakłopotanie i spojrzał w stronę dziewczyny.
-No pięknie... - Skwitował, zaciskając dłonie na trzonku. Przecież nie zaczną nagle uciekać na miotłach przed panią profesor McGonagall, wylecieli by oboje ze szkoły jak nic. Zagryzając więc wargę skierował miotłę w dół, zerkając jedynie w stronę Pam, żeby upewnić się, że ta również zamierza posłuchać słów profesorki.
Im bliżej ziemi był, tym bardziej czuł się zakłopotany. Widział zaczerwienioną twarz McGonagall i złość w oczach. No to się wpakowali...
Jakimś cudem wylądował, nie taranując przy okazji stojącej przed nim kobiety ani nie kończąc z twarzą w błocie. Oparł miotłę na ramieniu i stanął posłusznie przed nauczycielką.
-Dzień dobry pani profesor... - Wymamrotał jedynie, nie patrząc jej nawet w oczy. Doskonale jednak wiedział, że teraz wcale nie był to dobry dzień.
- Pamela Winston
Re: Szczyt wieży Gryffindoru
Nie Wrz 04, 2016 10:31 am
Och, czyli to nie kotka na miotle ich przyłapała. Przykro. Profesor McGonagall nie wyglądała na zadowoloną. Jedno jednak trzeba było jej przyznać, była naładowana jakąś energią! Jak dla Pameli w podeszłym wieku jeszcze się nie znajdowała, niemniej pomimo tego godnym podziwu był jej zapał i ta siła głosu! Niby zwiększona zaklęciem, lecz wyczuwalne było, że nawet i bez niego, kobieta byłaby całkiem głośna. Może dobrze jej to zrobi? W końcu czasem należało się wykrzyczeć.
No, to nici ze wspólnego wypadu na strych. Może kiedy indziej... I tak szkoda, bo Tomas wyglądał na coraz lepiej przystosowanego do tej nowej sytuacji, w której został postawiony przez młodą Gryfonkę.
- Nie przejmuj się, pani profesor jest czasami spięta, ale ogólnie jest bardzo w porządku – powiedziała do Puchona, by go pocieszyć, zanim zaczęli wykonywać polecenie. A musieli to zrobić. Niestety.
Ruszyła w dół. Naturalnie zamiast zrobić to powoli i porządnie jak Tomas, zapikowała, by wyhamować niewiele nad ziemią. Tuż przed nauczycielką. Była jeszcze bardziej energiczna niż wcześniej. Nie wyglądała również na speszoną tym, że została przyłapana - już się z tym pogodziła. Sprawnie zeskoczyła z miotły i zaraz rozpoczęła swoje wyjaśnienia.
- Pani profesor, nie uwierzy pani, jaka jest wspaniała pogoda i warunki do latania! Szkoda, że się pani nie przyłączyła. Naprawdę, świetna zabawa. Nie gniewa się chyba pani, że pożyczyliśmy miotły? Nie można marnować takich okazji, poza tym jest to zawsze jakieś dobre ćwiczenie! Prawda Tomas? - Poklepała chłopaka radośnie po ramieniu, a jej włosy bez przerwy podskakiwały w rytm jej ruchów. Dziewczyna wręcz podskakiwała w miejscu. - W ogóle Tom też był super, bo zgodził się ze mną polecieć pod dach wieży Gryffindoru, choć przecież wcale nie musiał. Widzi pani? Rozbudzam w ludziach ducha zabawy!
Jak łatwo można było wywnioskować z tego wywodu, Pam nadal była całkiem zadowolona z siebie. Nieważne, że właśnie solidnie się wkopywała, ciągnąc za sobą kolegę... nie to było jej planem. Jej chęci mimo wszystko były szczere i jak najlepsze, zaś podekscytowanie nie pozwalało jej spokojnie ustać w miejscu i siedzieć cicho. Zamiast być skruszona, czekała na więcej. Wiecznie nienasycona.
No, to nici ze wspólnego wypadu na strych. Może kiedy indziej... I tak szkoda, bo Tomas wyglądał na coraz lepiej przystosowanego do tej nowej sytuacji, w której został postawiony przez młodą Gryfonkę.
- Nie przejmuj się, pani profesor jest czasami spięta, ale ogólnie jest bardzo w porządku – powiedziała do Puchona, by go pocieszyć, zanim zaczęli wykonywać polecenie. A musieli to zrobić. Niestety.
Ruszyła w dół. Naturalnie zamiast zrobić to powoli i porządnie jak Tomas, zapikowała, by wyhamować niewiele nad ziemią. Tuż przed nauczycielką. Była jeszcze bardziej energiczna niż wcześniej. Nie wyglądała również na speszoną tym, że została przyłapana - już się z tym pogodziła. Sprawnie zeskoczyła z miotły i zaraz rozpoczęła swoje wyjaśnienia.
- Pani profesor, nie uwierzy pani, jaka jest wspaniała pogoda i warunki do latania! Szkoda, że się pani nie przyłączyła. Naprawdę, świetna zabawa. Nie gniewa się chyba pani, że pożyczyliśmy miotły? Nie można marnować takich okazji, poza tym jest to zawsze jakieś dobre ćwiczenie! Prawda Tomas? - Poklepała chłopaka radośnie po ramieniu, a jej włosy bez przerwy podskakiwały w rytm jej ruchów. Dziewczyna wręcz podskakiwała w miejscu. - W ogóle Tom też był super, bo zgodził się ze mną polecieć pod dach wieży Gryffindoru, choć przecież wcale nie musiał. Widzi pani? Rozbudzam w ludziach ducha zabawy!
Jak łatwo można było wywnioskować z tego wywodu, Pam nadal była całkiem zadowolona z siebie. Nieważne, że właśnie solidnie się wkopywała, ciągnąc za sobą kolegę... nie to było jej planem. Jej chęci mimo wszystko były szczere i jak najlepsze, zaś podekscytowanie nie pozwalało jej spokojnie ustać w miejscu i siedzieć cicho. Zamiast być skruszona, czekała na więcej. Wiecznie nienasycona.
- Mistrz Gry
Re: Szczyt wieży Gryffindoru
Nie Wrz 04, 2016 12:33 pm
Czerwone plamy na twarzy nauczycielki nie ustępowały, kiedy uważnie obserwowała Tomasa pilnując aby ten bezpiecznie wylądował i pociemniały gdy Pamela postanowiła dać popis swoich umiejętności. Opiekunka Gryffindoru chwyciła się za serce, z zaciśniętymi ustami robiąc krok do tyłu. Jej oczy zwężały się proporcjonalnie do ilości wypowiedzianych przez piątoklasistkę słów.
- To... - przerwała, kolejny raz celując różdżką w gardło a jej głos powrócił do standardowych decybeli. I tak z resztą - jak słusznie zostało zauważone - był aż nader donośny. - Dach zamku to nie boisko panno Winston! To oburzające! Panie Duncan, za rok kończy pan szkołę! Jak mogliście zachować się tak nieodpowiedzialnie, zwłaszcza po tym co stało się z panną Wright?! - Wzrok nauczycielki powędrował do Wierzby Bijącej, gdzie uczennica domu kruka straciła życie po tym jak miotła wymknęła jej się spod kontroli. Zaraz jednak znów skupiła swą uwagę na dwójce winowajców. - Tracicie dwadzieścia punktów! Każde z was! A teraz proszę mi powiedzieć, co rozumie pani przez pojęcie pożyczone i co to, na różdżkę Godryka jest! - Wskazała palcem na dumnie sterczący z dachu patyk.
- To... - przerwała, kolejny raz celując różdżką w gardło a jej głos powrócił do standardowych decybeli. I tak z resztą - jak słusznie zostało zauważone - był aż nader donośny. - Dach zamku to nie boisko panno Winston! To oburzające! Panie Duncan, za rok kończy pan szkołę! Jak mogliście zachować się tak nieodpowiedzialnie, zwłaszcza po tym co stało się z panną Wright?! - Wzrok nauczycielki powędrował do Wierzby Bijącej, gdzie uczennica domu kruka straciła życie po tym jak miotła wymknęła jej się spod kontroli. Zaraz jednak znów skupiła swą uwagę na dwójce winowajców. - Tracicie dwadzieścia punktów! Każde z was! A teraz proszę mi powiedzieć, co rozumie pani przez pojęcie pożyczone i co to, na różdżkę Godryka jest! - Wskazała palcem na dumnie sterczący z dachu patyk.
- Tomas Duncan
Re: Szczyt wieży Gryffindoru
Nie Wrz 04, 2016 12:57 pm
Czuł jak cała krew odpływa mu z twarzy. Co prawda wiedział przecież, że to co robią było łamaniem regulaminu i mogli się spodziewać, że ktoś ich złapie, myślał jednak raczej o Filchu ganiającym za nimi z miotłą, a nie o profesor McGonagall. Właściwie, to trochę się jej bał, nie bardzo więc był zadowolony, że akurat ona ich przyłapała. Najgorsze jednak dopiero nadeszło. Spojrzał z autentycznym przerażeniem w oczach na gryfonkę, która z niemal kompletną beztroską tłumaczyła swojej opiekunce co robili, po co i jak. Miał nadzieję, że jego rozpaczliwe spojrzenie zadziała jak powinno i dziewczyna zamilknie, ta jednak bez ogródek ciągnęła na sam dół, z nim u boku.
Objął się mocno ramionami, czując jak miotła wbija się nieznośnie w zagłębienie przy ramieniu, nie miał jednak czasu się nad tym zastanawiać. Jedną ręką zasłonił twarz, teraz już niemal bielusieńką. Był naprawdę załamany całym obrotem spraw, chociaż musiał przyznać, że gdzieś w głębi bawił go powód jaki profesorka będzie musiała podać przy odejmowaniu im punktów.
Chciał jakoś przerwać gryfonce, zasłonić jej usta, rzucić zaklęcie wyciszające, wykrzyczeć przeprosiny i odejść, stał jednak jak wryty, żując dolną wargę.
-Tak, wiem pani profesor. Przepraszam pani profesor... - Mamrotał tylko, licząc, że Pam nie załatwi im zaraz dożywotnego szlabanu z Filchem na karku.
Objął się mocno ramionami, czując jak miotła wbija się nieznośnie w zagłębienie przy ramieniu, nie miał jednak czasu się nad tym zastanawiać. Jedną ręką zasłonił twarz, teraz już niemal bielusieńką. Był naprawdę załamany całym obrotem spraw, chociaż musiał przyznać, że gdzieś w głębi bawił go powód jaki profesorka będzie musiała podać przy odejmowaniu im punktów.
Chciał jakoś przerwać gryfonce, zasłonić jej usta, rzucić zaklęcie wyciszające, wykrzyczeć przeprosiny i odejść, stał jednak jak wryty, żując dolną wargę.
-Tak, wiem pani profesor. Przepraszam pani profesor... - Mamrotał tylko, licząc, że Pam nie załatwi im zaraz dożywotnego szlabanu z Filchem na karku.
- Pamela Winston
Re: Szczyt wieży Gryffindoru
Nie Wrz 04, 2016 2:05 pm
Doceniała tę siłę głosu, była godna pozazdroszczenia. Co prawda Pam potrafiłaby krzyczeć głośniej, jednak miała przynajmniej na tyle rozsądku, że nie próbowała tego udowodnić.
- Ale ja naprawdę wiem, pani profesor, że to nie boisko – zapewniła szczerze kobietę. Nie krył się pod tymi słowami żaden sarkazm czy szyderstwo, jedynie dawała o sobie znać naiwność dziewczyny. Wysłuchała jeszcze reszty zarzutów opiekunki Gryffindoru w stronę Tomasa i wzmiankę o biednej uczennicy. Niemniej przy tym ostatnim zdawało się, że nie słyszała tego, co nauczycielka mówiła. Jakby nie dopuszczała do siebie tych słów, a raczej ich treści. Nie zerknęła też w stronę bijącej wierzby... - Ale jak to? - zapytała zaraz żałośnie, bo dotarło do niej jedno. Tracili punkty. Nie lubiła ich tracić, lecz zdarzało jej się to częściej niż planowała. Znacznie częściej. Nie było sensu się kłócić.
Pamela westchnęła cichutko i popatrzyła na Puchona, stojącego obok niej. Był bardzo blady... i przytulał miotłę (ona swoją zwyczajnie trzymała i kilka razy nią machnęła w trakcie żywej gestykulacji... na szczęście najwyraźniej nikogo przy tym nie uszkodziła). Na dodatek posyłał jej dziwne spojrzenia. Ach, no tak! Pewnie ona miała nadal wyjaśniać, by on nie musiał. Wstąpiły w nią nowe siły. Miała zamiar sprostać zadaniu! Pokazała mu dwa kciuki uniesione do góry (mało dyskretny znak, zważając, że stali przed nauczycielką, od której właśnie dostawali burę), by dać znać, że zrozumiała. Na nią można było liczyć.
Rozejrzała się, by dowiedzieć się, na co wskazywał palec Minerwy. Patyk. O, tak, była dumna ze swego dzieła. Pragnęła zaraz odpowiedzieć McGonagall, jak na porządną uczennicę przystało.
- To, pani profesor, jest patyk – wytłumaczyła usłużnie. Z pełną powagą. Z pełną niewinnością. Uniosła nawet lekko podbródek do góry, a w jej oczach zatańczyły iskierki radości. Starała się bardzo nie wyrzucić rąk do góry z zachwytu. - Prawda, że dobrze wygląda? Przyozdabia dach wieży w tak szlachetny sposób! A co do pożyczenia, pani profesor, to po prostu wzięliśmy miotły z zamiarem oddania. W końcu tak się pożycza, czyż nie? - Wielkie oczy, kąciki ust wyraźnie wykrzywione ku górze i lekko zmarszczone brwi. Chciała pomóc i jak najlepiej udzielić odpowiedzi na zadane pytania. Naprawdę. A przecież chęci też są ważne, co nie?
Przekona się o tym, znajdując się na dnie, gdzie niechybnie zmierzała, ciągnąc ze sobą Toma. Pogrążała ich i jakoś nie zdawała sobie z tego sprawy. Ups.
- Ale ja naprawdę wiem, pani profesor, że to nie boisko – zapewniła szczerze kobietę. Nie krył się pod tymi słowami żaden sarkazm czy szyderstwo, jedynie dawała o sobie znać naiwność dziewczyny. Wysłuchała jeszcze reszty zarzutów opiekunki Gryffindoru w stronę Tomasa i wzmiankę o biednej uczennicy. Niemniej przy tym ostatnim zdawało się, że nie słyszała tego, co nauczycielka mówiła. Jakby nie dopuszczała do siebie tych słów, a raczej ich treści. Nie zerknęła też w stronę bijącej wierzby... - Ale jak to? - zapytała zaraz żałośnie, bo dotarło do niej jedno. Tracili punkty. Nie lubiła ich tracić, lecz zdarzało jej się to częściej niż planowała. Znacznie częściej. Nie było sensu się kłócić.
Pamela westchnęła cichutko i popatrzyła na Puchona, stojącego obok niej. Był bardzo blady... i przytulał miotłę (ona swoją zwyczajnie trzymała i kilka razy nią machnęła w trakcie żywej gestykulacji... na szczęście najwyraźniej nikogo przy tym nie uszkodziła). Na dodatek posyłał jej dziwne spojrzenia. Ach, no tak! Pewnie ona miała nadal wyjaśniać, by on nie musiał. Wstąpiły w nią nowe siły. Miała zamiar sprostać zadaniu! Pokazała mu dwa kciuki uniesione do góry (mało dyskretny znak, zważając, że stali przed nauczycielką, od której właśnie dostawali burę), by dać znać, że zrozumiała. Na nią można było liczyć.
Rozejrzała się, by dowiedzieć się, na co wskazywał palec Minerwy. Patyk. O, tak, była dumna ze swego dzieła. Pragnęła zaraz odpowiedzieć McGonagall, jak na porządną uczennicę przystało.
- To, pani profesor, jest patyk – wytłumaczyła usłużnie. Z pełną powagą. Z pełną niewinnością. Uniosła nawet lekko podbródek do góry, a w jej oczach zatańczyły iskierki radości. Starała się bardzo nie wyrzucić rąk do góry z zachwytu. - Prawda, że dobrze wygląda? Przyozdabia dach wieży w tak szlachetny sposób! A co do pożyczenia, pani profesor, to po prostu wzięliśmy miotły z zamiarem oddania. W końcu tak się pożycza, czyż nie? - Wielkie oczy, kąciki ust wyraźnie wykrzywione ku górze i lekko zmarszczone brwi. Chciała pomóc i jak najlepiej udzielić odpowiedzi na zadane pytania. Naprawdę. A przecież chęci też są ważne, co nie?
Przekona się o tym, znajdując się na dnie, gdzie niechybnie zmierzała, ciągnąc ze sobą Toma. Pogrążała ich i jakoś nie zdawała sobie z tego sprawy. Ups.
- Mistrz Gry
Re: Szczyt wieży Gryffindoru
Nie Wrz 04, 2016 5:07 pm
Patyk... Ktoś mógłby przypuszczać, że opiekunce domu gryfa nie przystoi wyglądać na węża. Niestety - zwężone oczy i zaciśnięte mocno usta przywodziły teraz na myśl właśnie to pełzające stworzenie.
- Wiem, że to patyk, panno Winston. Bardziej mnie zastanawia co on tam robi. I proszę nie mówić, że sterczy! - Powiedziała donośnie, unosząc przy tym dłoń w stanowczym geście. Nie skomentowała jej wcześniejszych słów. Naprawdę szkoda było nerwów, a przez prawie pięć lat obcowania z gryfonką dobitnie przekonała się, że nie było w tym większego sensu. Nawet jeśli Winston czasem ją bawiła, musiała teraz zachować pełną powagę. Zwłaszcza w związku z ostatnim wydarzeniem. Może to właśnie dzięki niemu tak świetnie jej to teraz wychodziło?
- Pożyczanie, Panno Winston, opiera się na uzyskaniu zgody a śmiem wątpić, że ją otrzymaliście. Poproszę miotły. - Już nie krzyczała. Surowa twarz była teraz spokojna i rzeczowa. - Szlaban. Obydwoje. Dopilnuję by profesor Corleone odpowiednio się wami zajęła. A teraz proszę wracać do zamku i zająć się czymś pożytecznym. Panie Duncan, proszę coś zjeść. Strasznie pan blady.
Obróciła się na pięcie i z miotłami pod pachą skierowała się do szkoły.
z/t dla MG
- Wiem, że to patyk, panno Winston. Bardziej mnie zastanawia co on tam robi. I proszę nie mówić, że sterczy! - Powiedziała donośnie, unosząc przy tym dłoń w stanowczym geście. Nie skomentowała jej wcześniejszych słów. Naprawdę szkoda było nerwów, a przez prawie pięć lat obcowania z gryfonką dobitnie przekonała się, że nie było w tym większego sensu. Nawet jeśli Winston czasem ją bawiła, musiała teraz zachować pełną powagę. Zwłaszcza w związku z ostatnim wydarzeniem. Może to właśnie dzięki niemu tak świetnie jej to teraz wychodziło?
- Pożyczanie, Panno Winston, opiera się na uzyskaniu zgody a śmiem wątpić, że ją otrzymaliście. Poproszę miotły. - Już nie krzyczała. Surowa twarz była teraz spokojna i rzeczowa. - Szlaban. Obydwoje. Dopilnuję by profesor Corleone odpowiednio się wami zajęła. A teraz proszę wracać do zamku i zająć się czymś pożytecznym. Panie Duncan, proszę coś zjeść. Strasznie pan blady.
Obróciła się na pięcie i z miotłami pod pachą skierowała się do szkoły.
z/t dla MG
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|