Go down
Anabell Nightmare
Oczekujący
Anabell Nightmare

Korytarz - Page 7 Empty Re: Korytarz

Sob Sty 03, 2015 1:25 am
Nie wiedzieć czemu czuła, że wypłoszyła chłopaka, kiedy tylko wypowiedziała tytuł swojej książki? Czyżby chłopak nie przepadał za wilkołakami? W sumie ją zainteresował tytuł i sama nazwa więc co tu dużo mówić. Była bardzo ciekawska tej lektury. W sumie lubiła wszelakie lektury choć wiedziała, że w nich prawdy jest naprawdę niewiele, albo nic.
-No nic. Innym razem ci pożyczę jeżeli będziesz potrzebował. A pracę domowym też powinnam zrobić zapomniałam o niej. - Faktycznie z głowy jej wypadła praca z transmutacji. Ale jeżeli się przyłoży to zrobi ją jeszcze dzisiaj wieczorem o ile nie będzie zajęta czytaniem innej książki z biblioteki. Jak już wejdzie do tego miejsca to nie ma szans żeby wyszła z pustymi rękoma.
-Myślę, że masz rację. Do następnego razu. - Posłała chłopakowi ciepły uśmiech po czym mijając go roztrzepała mu włosy na głowie. Zaśmiała się cicho pod nosem na jego reakcję. Następnie pomachała mu na do widzenia.

z.t
avatar
Slytherin
Regulus Black

Korytarz - Page 7 Empty Re: Korytarz

Wto Lut 03, 2015 6:12 pm
W Hogwarcie nastała amosfera niepewności. Korytarze opustoszały po ostatniej przemowie Dumbledore'a w Wielkiej Sali. Każdy miał jakieś swoje zajęcie, każdy coś do załatwienia, rozpoczynał się w końcu czas, kiedy już do ludzi w oczy zaglądała perspektywa egzaminów. Black także odczuwał tę presję, sporą część czasu spędzał w dormitorium i się uczył, zapominając o otaczających go ludziach. Potrzebował mieć ciszę i spokój, aby przyswoić odpowiednią ilość materiału.
Regulus Black - przedziwny uczeń, który nigdy nie zdradza się ze swoją wiedzą, ma świetne oceny z egzaminów, spytany zawsze zna odpowiedź. Duma Slytherinu! Wspaniały szukający... Piękna maska. Wszyscy uważali go za geniusza w swojej dziedzinie, a w rzeczywistości siedział nad książkami więcej niż inni. Nie miał specjalnego talentu. Za to miał motywację. Ród, rodzina, duma.
Smutne, ale prawdziwe. Musiał być doskonały na siłę.
Minęło już sporo czasu od spotkania z tą wiedźmą, która cudownie go oszpeciła. Oczywiście, o kogoż innego mogło chodzić jak nie o Rockers... Dzień, w którym użyła na nim czarnej magii zostanie przez niego zapamiętany do końca życia. Nie tylko dlatego, że przeszedł najgorszą z nocy, w którą to jego największym towarzyszem był ból twarzy, ale też z powodu... Tego czego był świadkiem...
Wciąż do niego nie dochodziło, że Erin... Ta Erin, którą tak dobrze znał... Nie, nie mógł o tym myśleć.
To wydarzenie zmusiło go do zastanowień nad przeszłością. Kiedyś Erin unikała Lupina... Dość skutecznie. Młody Black wtedy już wiedział, że w ich przyjaźni najbardziej lubiła to, że Regulus nie łączył jej z bratem, tak jak inni. Z resztą, gdyby to robił, nigdy nie zostaliby przyjaciółmi, bo nawet kiedy tolerował jeszcze obecność Syriusza w swoim życiu, to Pottera szczerze nie znosił od samego początku.
Przemierzał spokojnie korytarz, kierując swoje kroki do biblioteki. W dłoni miał obszerną książkę o wampirach, z której czerpał wiedzę do eseju. Musieli go niedawno napisać, a ta księga gdzieś mu się zawieruszyła. Postanowił oddać ją niezwłocznie, aby nie zapomnieć na przyszłość.
Niespodzianka czekała go po drodze do celu... A była to postać Lupina. Samego... W pustym korytarzu, którym szedł.
Nic z tego dobrego nie wyniknie.
Remus J. Lupin
Oczekujący
Remus J. Lupin

Korytarz - Page 7 Empty Re: Korytarz

Sro Lut 04, 2015 6:14 pm
Miał wrażenie, że zaraz umrze. A jeśli nie umrze, to wypluje z siebie wszystkie wnętrzności, oglądając je z zewnątrz i dziękując każdej dobrej sile, że ten uporczywy ból w końcu minął. Musiał się zatruć albo któryś z przyjaciół w ramach kolejnego dowcipu zafundował mu eliksirową wkładkę wymiotną w talerzu. To i tak nie miało teraz znaczenia. Znaczenie miał sam fakt, że Remus Lupin był w tej chwili chodzącą bombą zegarową. I biada temu, kto by się na niego natknął w takiej sytuacji i, broń Boże, zmusił go do mówienia. Chłopak miał bowiem dziwną pewność, że gdy tylko otworzy usta, to malowniczy paw przyozdobi jeden z hogwardzkich korytarzy.
Starał się więc w miarę szybko i bezpiecznie dojść do najbliższej łazienki, zaszyć się w najbliższej kabinie i zaznajomić z najbliższym sedesem, który w tym momencie mógłby się okazać jego najlepszym kumplem. Co prawda wizja spędzenia kolejnych godzin w pozycji klęczącej, obmacując przy tym rękami zapewne niecałkowicie czystą muszlę, nie było zbyt ciekawą alternatywą, ale jakże, och, jakże błogą! Nawet mu przez myśl nie przeszło, by z tak błahego powodu telepać się do skrzydła szpitalnego. Pielęgniarka miała z pewnością o wiele poważniejsze przypadki pod opieką, niż wymiotujący uczeń siódmej klasy. No dobrze, jeszcze-nie-wymiotujący. Chociaż...
Nieco rozmazany wzrok Lupina, poszukujący drzwi do łazienek, natrafił na obiekt, który powoli się do niego przybliżał, nagle zwalniając i znów przyśpieszając kroku. Black. I to na nieszczęście nie ten Black, którego miał nadzieję teraz spotkać. Wciągnął głęboko powietrze, modląc się, by wytrzymać jeszcze kilka minut, zanim błogosławione drzwi łazienki się przed nim nie zmaterializują. To było takie proste, wystarczyło tylko... no właśnie; wystarczyło wyminąć Ślizgona, a ten uporczywie szedł środkiem korytarza.
Oczywiście, że wystarczyło powiedzieć krótkie przepraszam i jakby nigdy nic się wyminąć bez większych problemów. Ale wypowiedzenie jakiegokolwiek słowa właśnie teraz mogło się skończyć niezbyt ciekawie. A Lupinowi niespecjalnie podobało się obnażać swoje gastryczne słabości na oczach przedstawiciela Ślizgonów. Jako prefekt Lunatyk powinien być obiektywny i uczciwy względem swoich kolegów, chociaż wielu z nich to wykorzystywało. Wielu też trudno było szanować i zachowywać się wobec nich uczciwie, szczególnie zaś wobec mieszkańców domu węża, który chyba prześcigali się w byciu zamkowymi gnidami. A Regulus... Cóż, był po prostu bratem Blacka, o którym się nie mówiło, chyba że mimochodem i zazwyczaj w kontekście jakiegoś mało kulturalnego komentarza.
Remus jednak zaczął obserwować chłopaka po incydencie w skrzydle szpitalnym. Erin krótko ucięła ten temat, nie dając Remusowej wyobraźni żadnego pola do popisu, co tylko jeszcze bardziej go irytowało. Co naprawdę łączyło tą dwójkę? I co znaczyła ta krótka, ale bardzo treściwa scena w szpitalu?
avatar
Slytherin
Regulus Black

Korytarz - Page 7 Empty Re: Korytarz

Sro Lut 04, 2015 7:40 pm
Regulus nigdy nie był świadkiem słabości chłopaka. Nie miał ku temu okazji. Zwykle kojarzył go jedynie z trzymania się z wesołą paczką Huncwotów lub z chodzenia po korytarzach i dumnego prefektowania. Black nie miał takich obowiązków i szczerze przyznawał, że się z tego cieszył. Miał ogromną ilość nauki, ciągle musiał ćwiczyć, żeby zdobywać jak najlepsze oceny. Do tego dochodził Quidditch, a wykonywać jakieś czynności życiowe też trzeba było. Bycie prefektem sprawiłoby, że zapewne nie miałby czasu nawet odetchnąć. A gdzie ten, który poświęcał na bujanie się po szkole ze ślizgońskimi kolegami których-imion-nikt-nie-znał-bo-byli-przygłupami, wymyślając jakieś nowe, urocze przezwiska, które kierowane były do jego brata i reszty tej durnej paczki? Naprawdę nie mógłby bez tego żyć!
Chociaż nie, mógłby. To, że ostatnio w miarę przestał było najlepszym tego dowodem. Huncwotów omijał szerokim łukiem, a co do Syriusza... Regulus udawał, że nigdy starszego brata nie miał. Podobnie jak reszta jego rodziny...
Gdyby chciało mu się spojrzeć obiektywniej na to, co się działo za drzwiami domu Grimmuald Place 12, sam pewnie przyznałby, że starszy Black miał przerąbane i nie dziwiłby się jego ucieczce do miejsca, o którym tak wiele słyszał... Ale po co patrzeć obiektywnie, skoro można regulusować, za całe zło obwinić gryfońskich kolegów brata, stracić osobę, przez którą jest się najlepiej rozumianym, zasłonić się głupimi, ślizgońskimi poglądami... Żeby tylko nikt nie zauważył, że czarne serce można jednak skrzywdzić.
Mógłby przejść bez żadnego przywitania - udać, że prefekt jest mniej dostrzegalny niż powietrze. Taki też miał plan, kiedy mijał starszego chłopaka. Tylko chwilowo przeszył go wzrokiem znużonym i pogardliwym, takim jak zwykle.
Widok niemal trupio bladej twarzy jednak go zatrzymał. Regulus przystanął i odwrócił się przez ramię.
- Lupin, wyjaśnisz dlaczego wyglądasz jak śmierć? - odezwał się, ale zaraz pożałował, że się zatrzymał, bo usłyszał dźwięk jednoznacznie wskazujący na... żołądkowe problemy. Na chwilę nawet przyległ zszokowany do ściany, byleby być daleko od tego problemu, ale obserwować nie przestał. I to był błąd.
Bądź twardy, Regulusie, jesteś wrednym, egoistycznym, ambitnym Ślizgonem! Masz być dupkiem, a problemy jakiegoś tam Remusa Lupina w ogóle nie powinny Cię obchodzić! Przecież jesteś zimny jak lód...
Taaa, z tego lodowego chłodu aż w końcu złapał chłopaka za fraki i zaprowadził do najbliższej łazienki na siłę, zanim doprowadzi korytarz do stanu nieużywalności.

[zt x2 -> kontynuacja.]
Cassie Blake
Oczekujący
Cassie Blake

Korytarz - Page 7 Empty Re: Korytarz

Pią Maj 29, 2015 3:30 pm
Jeszcze jedna bezsenna noc, gdy pustka ciemności powoli opanowała jej ciało, z pozoru uległe, czekające na zbawienny sen, nawet jeśli wypełniony samymi koszmarami i tonący w mroku, gdy właśnie ta pustka powoli oplatała swoje macki wokół bezbronnego ciała dziewczyny, znów przyszedł On. Tym razem w niespełnionej wizji był jeszcze piękniejszy, jeszcze bardziej świadom swojej władzy nad dziewczyną, kusząco majaczący się w oddali. Do jej uszu, na wpół zagubionych we śnie, na wpół świadomych, dobiegał jego kojący szept, zachęcający, w którym słychać było pragnienie nowości, pragnienie świeżości, pragnienie, by podeszła do niego, oddając mu swoją duszę na wieczne władanie.
Wizja nie trwała długo, była raczej niczym urywek mugolskiego filmu przerywany niechcianymi reklamami, niepotrzebnie cięty na części, które tylko złączone stanowiły całość. Wybudzona ze świadomego marzenia Cassie przetarła oczy, wpatrując się w ciemną pustkę nad sobą i nie zmrużyła oka do samego rana. Ciężko jej było przyznać się do żalu, do kolejnej porażki, jaka niosła ze sobą niespełniona wizja, tylko pobudzająca tęsknotę, która tliła się w niej nieugaszonym żarem – takim żarem, Czytelniku, który opanować może jedynie ślepo zakochanych, niewidzącymi oczyma wpatrujących się w tych, którym oddali swoje serce, dla których wyrwali duszę, mnąc ją w palcach jak papierek tylko po to, by udowodnić swoją niewyobrażalną miłość. Ale kiedy już się do niego przyznała i kiedy niespokojne serce uspokoiło swoje szalone bicie, poczuła ulgę jak zawsze, gdy musiała wrócić do rzeczywistości i stanąć oko w oko z wyzwaniami kolejnego dnia. Pozwoliła sobie na kilka łez, tak bluźnierczo kalających jej niewinną twarzyczkę, stworzoną do pogodnego uśmiechu, delikatnie wygiętych w górę ust i wyzywającego zadartego noska, którego nozdrza rozszerzały się za każdym razem, gdy Cassie coś wprawiło w zaniepokojenie, strach czy złość.
Och, złość, ta paskudna, niechciana, ale jakże często malująca się na obliczach młodych osób, które nie potrafią jeszcze nad sobą panować! Tych młodych, niepokornych, nieznających realiów życia, którzy szacunkiem darzą jedynie siebie, egoistycznie wpatrzeni we własne ja i niedostrzegający tego, że obok nich są ludzie mający własne życie, własne problemy, wybierający własną życiową drogę. Dlaczego, och, dlatego przewrotny los pozwala, by właśnie takie jednostki, egoistyczne, zachłanne, niekontrolowane, ustalały zasady świata pod własne oczekiwania?
Pozwoliła płynąć łzom w jeszcze jednej, nie do końca sensownej - ale wybaczmy to Cassie tym razem - nadziei, że znajdzie się ktoś, którego łagodna ręka dotknie jej ramienia, a delikatne palce otrą z policzków zawstydzającą wilgoć. Teraz, kilka godzin później gdy stała w zatłoczonym korytarzu, mocując się z paskiem torby, który za nic nie chciał utrzymać złośliwego ciężaru książek, wspomnienie minionej nocy dopadło ją ponownie, znacząc dziewczęce oblicze wyrazem smutku i beznadziei. Puściła torbę, która z głuchym trzaskiem opadła na podłogę, ale nikt z mijających ją osób nie zareagował, nie podbiegł do niej, by jej pomóc, by zapytać się czy wszystko w porządku. Stała z opuszczony rękami, z trzęsącymi się ramionami, będącymi zapowiedzią płaczu i ponownie pogrążyła się w tym odległym nocnym żalu. Za Nim. Za Tym jedynym, który nigdy jej nie opuszczał, towarzysząc na każdym kroku i którego tak naprawdę nigdy wokół niej nie było.
Nolan Fawley
Martwy †
Nolan Fawley

Korytarz - Page 7 Empty Re: Korytarz

Pią Maj 29, 2015 4:30 pm
Głośny dźwięk bulgotania przerwał nagłą ciszę przy stole Krukonów, gdy Nolan postanowił dmuchnąć w swoją słomkę zanurzoną w dyniowym soku. Pierwsza rzecz, że dmuchnięcie było zdecydowanie zbyt silne i sok zamiast zawirować dziesiątkami bąbelków, chlusnął z pozłacanego pucharu. Druga rzecz, że ów chluśnięcie dziwnym zbiegiem okoliczności skoncentrowało się na siedzącym obok Krukonie, bodajże czwartego roku, który jednak swoimi gabarytami bardziej przypominał siódmoklasistę kiblującego w szkole co najmniej trzy lata. Trzecią rzeczą było więc to, że Nolan czym prędzej poderwał się z ławy i jakby nigdy nic opuścił Wielką Salę, ścigany niezbyt pochlebnymi epitetami kierowanymi w swoją stronę.
Dopiero za obszernymi drzwiami chroniącymi dostępu do środka odetchnął z ulgą i skierował się na schody z mocnym postanowieniem, by unikać obryzganego sokiem nieszczęśnika przez kolejny tydzień. Nie miał jakiegoś szczególnego celu, kierując się na pierwszy z brzegu korytarz, który w tym momencie wydawał mu się najbardziej atrakcyjny. I pomińmy tu milczeniem fakt, że atrakcyjność tą Nolan mierzył ilością uczniów płci męskiej, którzy tymże korytarzem przechodzili lub tłoczyli się pod ścianami w oczekiwaniu na lekcje. Uczniowskie mięsko przedzierało się wśród innej uczniowskiej bandy, gdy Krukon klepnął sobie w okiennej wnęce, wyciągając zza pazuchy zwinięty rulon pergaminu i po raz kolejny odczytując wiadomość od swojej kuzynki.
Przez chwilę nie zwracał uwagi na nic i na kogo, skupiając się na zapisanych kobieca ręką linijkach tekstu i układając w głowie odpowiedź, która zapewne jeszcze dziesięć razy ewoluuje, zanim nabierze swojego ostatecznego kształtu, a to i tak nie oznacza, że finalna wersja nie będzie pięćdziesiąt razy pokreślona i przez to właściwie nie do odczytania.
Dopiero ciężki odgłos spadania czegoś na coś wyrwał go z zamyślenia, co już samo w sobie było dość zaskakujące, bo hałas panujący na korytarzu robił swoje. Rozejrzał się czujnie, wypatrując Filcha ze ścierą, ganiającego jakiegoś biedaka, który złamał jakiś punkt regulaminu, posiadając chociażby nieodpowiednie obuwie, wydające za głośne dźwięki lub zbyt długą grzywkę, która utrudniałaby identyfikację delikwenta. Zamiast woźnego dostrzegł jednak tylko jedną podejrzaną rzecz: blondynkę stojącą całkiem niedaleko z rozwaloną u stóp torbą. Była odwrócona tyłem, nie mógł więc rozpoznać, z jakiego była domu, ale w duchu miał nadzieję, że nie z Hufflepuffu. Nad wyraz dobrze pamiętał ostatnie jego starcie z reprezentantką tego domu, które skończyło się dla niego dość boleśnie... i to to tylko dlatego, że próbował być uprzejmy i pomóc swojej koleżance.
Westchnął w duchu raz, policzył potem do pięciu, ale dziewczyna wciąż stała jak ostatnia sierota, nie garnąc się do tego, by samej podnieść torbę. Westchnął jeszcze raz, darując sobie jednak ponowne odliczanie i zsunął się z parapetu, dla pewności trzymając różdżkę w pogotowiu, a drugą ręką osłaniając miejsce, gdzie swoją przyszłość miało kolejne pokolenie Fawley'ów.
- Hej, pomóc Ci, czy coś? - powiedział już z daleka, okrążając dziewczynę i ku własnej rozpaczy dostrzegając, że owszem, jest z Hufflepuffu. Nadal miał jednak nadzieję, że przynajmniej nie przyjaźni się z Meredith, bo wtedy jego dni, tfu, jego sekundy byłyby policzone. - Mam podnieść torbę? Hej! - machnął jej ręką przed oczami, by zwrócić na siebie jej uwagę.
Cassie Blake
Oczekujący
Cassie Blake

Korytarz - Page 7 Empty Re: Korytarz

Czw Cze 04, 2015 10:51 am
Nieprzeparta pustka beznadziei dotknęła najskrytszego ogniwa jej serca, wwierciła pulsujący palec w sam środek żarzącej się rany, niczym pędząca po nieboskłonie kometa, której żadna siła, żadna moc nawet największa, nawet zjednoczona mocą setek czarodziejskich różdżek nie byłaby w stanie pokonać. Z każdą chwilą poddawała się coraz większej słabości, zapominając o korytarzu, o zamku, o chodzących dookoła ludzi, z zamkniętymi powiekami, w oczami wbitymi pod nimi w ciemność, która przesłonięta była teraz krwawą mgiełką.
Komety wrócą.
Będą wdzierać się w dziewczęce serce, świadome swojej siły, swojej potęgi, niepowstrzymane żadnym dobrym słowem, pocieszającym gestem. Któż mógł ją zrozumieć? Któż mógłby odkryć jej fascynację, jej skryte marzenia, jej pragnienia, ukryte pod prawidłami życia toczonego na pokaz... teraz, gdy wszyscy już wiedzieli, gdy zamek obiegła wieść, że jeden z Krukonów był, oooch, Cassie, gdybyś tylko wcześniej wiedziała! Niebezpieczeństwo było tylko pustym słowem, niewiele wartym wśród innych słów, potoku, rzeki, morza i oceanu wyrazów, które połączone w jedno stanowiły całość i które teraz, ostatnią siłą swojej woli, starała się wymówić w odpowiedzi na wdzierające się w jej uszy słowa chłopaka. Niebezpieczeństwo było tylko ideą, alegorią, czymś niewiadomym i nieistniejącym, jeśli prócz słowa nie towarzyszyły mu czyny – a czyny były tym, czego na hogwardzkich błoniach nie brakowało, czego było aż za dużo; czyny znaczyły jedenaście ciał zabranych pod osłoną nocy, złożonych w spokojnych miejscach, gdzie oddawano im honory godne tych, którzy jeszcze żyli, ciesząc się słonecznymi promieniami... Ale jak długo, Cassie? Jak myślisz, ile jeszcze radosna pieśń ocalałych będzie się niosła po zamku, zanim nie ucichnie jeden, drugi, trzeci głos, zanim ponury pomruk śmierci nie zanuci swojej własnej melodii, włączając do swojego chóru kolejne młode głosy?
Podniosła oczy, wciąż suche, ale z naznaczonymi wilgocią kącikami, spłoszonym, zaniepokojonym spojrzeniem wpatrując się w rozmówcę, który stał obok, wymachując ręką przed jej twarzą. Emblemat z godłem Ravenclawu zamigotał na jego szacie, usytuowany na wprost jej oczu i w sercu Cassie narodziła się ta mała, malutka, chociaż wcale nie tak chciana nadzieja, że może to właśnie On... że usłyszał o niej i przyszedł, że odszukał ja w morzu strachliwych serc, strachliwych uczniów umykających mu sprzed stóp, jakby byli ulicznym pyłem, który niegodzien jest przylepić się nawet do jego butów. Przeniosła wzrok wyżej, powoli, centymetr po centymetrze wędrując utkwionymi oczami w szacie chłopaka, jego szyi, policzku, jakby nie śmiejąc zrobić tego szybciej, zastanawiając się, czy pod ciepłą skórą bije serce i pulsuje krew, czy też jego ciało jest lodowane, nieprzystępne, kompletnie inne od tego, do jakiego przywykła, do słodkiego dotyku dłoni, wibrowania ciepła na czubkach palców. Z jej gardła wyrwało się westchnienie rozczarowania, ginące w gwarze głosów na korytarzu, które jednak dla Cassie nagle przestały istnieć, jakby czas zatrzymał się w miejscu, a świat zamarł na jedną chwilę, zostawiając ich samotnych na planszy rozgrywki toczącej się między nimi.
- Nie jesteś Nim. Jesteś tym gejem z Ravenclawu – zauważyła z niespotykaną jak na swoje możliwości przytomnością, rozczarowujące spojrzenie zamieniając na oskarżające, jakby to winą chłopaka stojącego przed nią, skądinąd właśnie chyba proponującego jej pomoc – ale ta część jakoś Cassie umknęła, a może dziewczyna po prostu nie chciała o niej pamiętać, zbyt zagniewana swoim rozczarowaniem, którego Krukon był nieświadomą przyczyną – stojącego wciąż przed nią, jedynego w tłumie niewyraźnych twarzy.
Komety wwiercające się w serce właśnie powróciły, Cassie. Gdy ty marzysz o swoim niespełnionym marzeniu, inni uciekają przed nim w popłochu, widząc tylko to co złe, co tragiczne, całą krzywdę, którą twoje marzenie wypełniło. Nie ujawniaj go. Niech nikt nie wie, o czym śnisz i marzysz. Pozostaw to w tajemnicy, jak tej trzymanej od pokoleń, wystawionej na światło, a mimo to niedostrzegalnej. To co na widoku, jest najlepiej ukryte.
Nolan Fawley
Martwy †
Nolan Fawley

Korytarz - Page 7 Empty Re: Korytarz

Sob Cze 06, 2015 10:45 am
Czuł się cokolwiek nieswojo, stojąc przed nieznaną sobie dziewczyną, bo nie mógł jej przypomnieć sobie nawet z widzenia (co zresztą nie byłoby wcale takie dziwne, w końcu niespecjalnie oglądał się za dziewczynami c'nie?), która milczała, nie podnosząc nawet głowy. Przez myśl mu nawet przeszło, że mogła się speszyć samą jego obecnością, ale w końcu trzęsła się jak galareta jeszcze zanim do niej podszedł, więc szybko zrezygnował z tego scenariusza. Przedłużająca się cisza zaczęła być jeszcze bardziej niezręczna niż wtedy, gdy prawie natknął się na panią Norris z pewnym kocurem (na szczęście w porę zaalarmowało go podejrzane miauczenie i zmienił swoją trasę). Nolan miał już wykonać manewr zawracający, odpalając kierunkowskazy i ostrożnie wycofując się tyłem, jakby nigdy cała sytuacja nie miała miejsca, gdy dziewczyna nagle podniosła na niego oczy. No, prawdę mówiąc to skierowała wzrok gdzieś w okolicy jego klatki piersiowej, a dopiero potem powoli wędrowała nim wyżej i wyżej, i wyżej i jeszcze wyżej, aż sam mógł jej spojrzeć w oczy i wtedy...
- Cśśśśś! - syknął, automatycznie przykładając jej całą dłoń do ust, by ją uciszyć i rozejrzał się w panice, czy żadna z przechodzących osób nie usłyszała obcesowej uwagi dziewczyny. Wydawało się jednak, że każdy był zbyt zajęty swoją lub rozmowami, by zwrócić na nich uwagę i Nolan po raz pierwszy od dłuższego czasu cieszył się, że nikt nie strzela za nim spojrzeniem. Zerknął na blondynkę z góry, wciąż przytykając jej dłoń do ust. Plotki plotkami, ale jakaś konspiracja musi być. Konspiracja to podstawa, bez konspiracji każdy mógłby myśleć, że wszystko jest piękne i ładne. A jak się ludzie konspirują, żyjąc w swoim własnym tajemnym świecie ukrytym przed oczami niechcianych obserwatorów... To może ci obserwatorzy w końcu czasem pójdą po rozum do głowy i zauważą, że konspiracja nie bierze się z niczego. Co innego pakowanie się Ventusowi na kolana - by go zirytować i wywołać na jego sztywniackiej gębie jakąś reakcję - w bibliotecznym zaułku, w który zapuszczała się raz na rok co najwyższej jakaś zagubiona mysz, a co innego takie bezpośrednie stwierdzenie na środku zatłoczonego korytarza, które nie pozostawiało obserwatorom i podsłuchującym za wiele do życzenia.
Wizja ujawnienia się oficjalnie przed całą szkołą była kusząca, ale mało realna do wykonania, co nie znaczyło, że chłopak nie kusił często specjalnie losu, aby to właśnie on za niego zdecydował. Tym razem jednak poczuł dziwne ściskanie w dołku, gdy okazało się, że w jednej sekundzie jego tajemnica mogłaby zostać ujawniona... i to przez kogo? Przez jakąś randomową Puchonkę, której ramiona latały w górę i w dół jak w jakimś płaczu, mimo że teraz patrzyła na niego swoimi wielkimi oczami i najwyraźniej sama była na niego zła!
- Obcesowość Puchonów niedługo przejdzie do historii – dodał już nieco łagodniejszym tonem, zabierając dłoń. - Nikt Cię nie nauczył, że nie powinno się opowiadać o innych kłamstw? I w dodatku w ich obecności? - pochylił się niżej, akcentując wyraźnie słowo „kłamstwa” i rzucając dziewczynie tak dwuznaczne spojrzenie, że nie było możliwości, aby odczytała je inaczej jak tylko bezpośrednie ostrzeżenie. - I kim Ty w ogóle jesteś, co? Rzuciłem Cię kiedyś, że teraz się odgrywasz w tak paskudny sposób? - znów podniósł głos, aż przechodzący obok uczeń odwrócił się w ich stronę, mierząc ich zdziwionym spojrzeniem, ale po chwili wahania ruszył dalej.
Cassie Blake
Oczekujący
Cassie Blake

Korytarz - Page 7 Empty Re: Korytarz

Czw Cze 11, 2015 10:11 pm
Ooooch, nasza droga Cassie na pewno nigdy nie powiedziałaby w pełni świadomie tego co przed chwilą – bo możesz wierzyć lub nie, Czytelniku – bo sama nigdy nie chciałaby się znaleźć w podobnej sytuacji, gdy ktoś tak brutalnie zdradzałby jej sekret. A nasza mała bohaterka żyła w przekonaniu, mugolskim, wyuczonym jeszcze w swojej rodzinie, zanim magiczne zwyczaje i magiczny świat wchłonął ją bez reszty, by tak czysto po ludzku nie czynić ludziom tego, czego samemu nie chciałoby się doświadczyć. A wiedziała, jak mocno może boleć takie zranienie, niczym otwarta rana nasączona ropą, z którą mieszał się wypływający z wnętrza ból. Zranienie, którego nie dało się wyleczyć zwykłym opatrunkiem założonym przez wprawną pielęgniarkę, ale takie które wymagało ogromnej, wszechpotężnej siły, którą niektórzy zwali kosmosem – nie tym jednak, jaki znasz Czytelniku z greckiej mitologii czy mugolskich odkryć, nie tym śmiesznym, otaczającym całą planetę, niezbadanym i nigdy do końca nie odkrytym – ale tym kosmosem, którym było wszystko to, co można było dostrzec okiem, wszystko co można było poczuć i usłyszeć, dotknąć i nazwać. Tym kosmosem, który niezrodzony z nicości, ale trwający zawsze od wieków, bawił się ludzkimi losami, jak piłką przerzucając je przez taśmę czasu i wydarzeń.
Nie zdążyła go jednak przeprosić, wypowiedzieć choćby słowa skruchy, albo nawet roześmiać się głośno tak jak tylko ona potrafiła, zapominając o wszystkim innym i dzieląc się swoim zaraźliwym śmiechem ze wszystkimi dookoła. Nie zdążyła nawet powiedzieć, że żartowała i żeby jej wybaczył bo nie była przyzwyczajona do ludzi, którzy tak po prostu oferowali jej swoją pomocą i że cała sytuacją ją zaskoczyła, wyrwała z tego szczególnego stanu odrętwienia, w który wpadała, gdy jej myśli zajmował On, nawet pod swoją nieobecność opanowując każdy nerw jej ciała. Dłoń chłopaka położona na jej ustach wprawiła ją najpierw w potężny szok, bo takiej reakcji na pewno się nie spodziewała – i tutaj, Czytelniku, po raz kolejny możesz być światkiem typowego dla Cassie rozmarzenia, które wytrącało ją z normalnego życia; gdy wszyscy dookoła znali granicę dobrego smaku i wiedzieli, jak powinni się zachować, odróżniając białe od czarnego, dla naszej blondynki tęcza miała siedem innych kolorów a nie te dwa, zabijające całą ponurością nawet najbardziej wyćwiczoną wyobraźnię.
Krukon mówił dalej, a jego oczy lekko pociemniały z gniewu, z rozdrażnienia, z irytacji, a może po prostu z szoku, że jakaś obca dla niego dziewczyna pozwala sobie na taką poufałość. Stali na korytarzu i mogli za chwilę budzić coraz większe zainteresowanie, którego Cassie wolałaby uniknąć, aby móc jak najszybciej zniknąć w zaciszu dormitorium. Chyba że... Rzuciła Krukonowi jeszcze jedno spojrzenie, jakby coś obmyślała; skomplikowany plan, który jej wyobraźnia opracowała w kilka sekund, ale który rozum musiał teraz doprowadzić do perfekcji, do idealności, by żadna ciemna plama nie skaziła jego doskonałości. Kiedyś usłyszała, że kobiety są łase na pochlebstwa, na komplementy, że uwielbiają, gdy mówi się im same miłe rzeczy, nawet jeśli są świadome, że większość z nich to tylko wyolbrzymienia, aby zrobić im przyjemność. Może z mężczyznami wcale nie jest odwrotnie i oni też lubią, gdy się ich chwali i docenia? Może ten stojący przed nią chłopak, który wydawał się trochę zagubiony i niepewny siebie po jej niefortunnych słowach, będzie bardziej skłonny do przebaczenia i wcielenia w życie jej planu, jeśli potraktuje go jakimś komplementem? Gdy zdjął dłoń z jej ust, a groźne słowa popłynęły w jej stronę, uśmiechnęła się przepraszająco, próbując zwalczyć całą swoją nieśmiałość, która gromadziła się w niej przez lata. Wyciągnęła własną rękę, kładąc ją na jego policzku, uporczywie ignorując zaskoczone spojrzenie swojego towarzysza.
-Mówił ci ktoś, że masz bardzo ładne kości policzkowe? Jak u Rzymian... czytałam kiedyś w mugolskim podręczniku do historii, bo wiesz, moi rodzice są mugolami, że takie kości były dowodem szlachetności – ojej, to takie proste! Wystarczyło wymyślić właściwe pochlebstwo, dobry komplement, który nie wzbudziłby żadnych podejrzeń i jednocześnie odsunął na bok drażliwy temat. Spuściła wzrok, przybierając na powrót nieśmiałą pozę i cofając dłoń. -Przepraszam, nie chciałam stawiać cię w kłopotliwej sytuacji. Czasami taka już jestem. Mam nadzieję, że się na mnie nie gniewasz – a teraz, Cassie, uśmiechnij się uroczo, jakbyś chciała tego pomocnego Krukona omotać w swoją dziewczęcą sieć. Zachwyć się jego urodą, jego rysami twarzy, powiedz coś o geniuszu – w końcu jest Krukonem, nie może być głupi, spędzając całe dnie w bibliotece albo przesiadując nad książkami w swoim pokoju wspólnym – dodaj coś o jego dowcipie, o jego umysłowym polocie. Umiesz to, Cassie! - Jesteś taki miły, rzadko kto okazał mi taką pomoc. Na pewno się gdzieś śpieszyłeś, pewnie do biblioteki, wy Krukoni ciągle nas zaskakujecie swoją niesamowitą wiedzą, tymi wszystkimi dziełami, które nadprogramowo przeczytaliście... oooch, czasem żałuję, że nie trafiłam do was, może to by mnie zmotywowało do nauki. I jestem Cassie - zakończyła wesoło, jakby wcale nie przeprowadziła przed chwilą próby –czy udanej czy też nie przekonamy się w kolejnym poście naszego rozmówcy, przemiłego Krukona, Bogu ducha winnej ofiary kobiecych zagrywek blondynki – zręcznej manipulacji chłopakiem. Ooooch, była zdecydowanie świadoma swoich dziewczęcych wdzięków, ale równie świadoma była też faktu, że w przypadku tego konkretnego chłopaka mogą one nie zadziałać. Dla naszej małej bohaterki granica między tym, co wypada a tym co nie wypada była bardzo, bardzo, bardzo krucha i to, co dla wielu było przekroczeniem dobrego smaku – och, w jakich zacofanych czasach przyszło nam żyć, gdy nie miłość się liczyła najbardziej, ale szukanie dziury, najmniejszej skazy, ledwie widocznej rysy na sielskim obrazie! - dla Cassie było naturalne. Swoboda i wolność, czyż to nie było prostym przepisem na szczęśliwe życie?
Nolan Fawley
Martwy †
Nolan Fawley

Korytarz - Page 7 Empty Re: Korytarz

Wto Cze 16, 2015 3:05 pm
Wtf, czy to była właśnie jakaś forma podrywu „na Puchonkę”? Czy ona właśnie smyrała go po policzku dłonią, jakby byli najlepszymi przyjaciółmi, którzy spędzali czas na kanapie w pokoju wspólnym, zaczytując się w najnowszy numer Czarownicy? Halo, halo, dopiero co się poznali i to jeszcze w mało przyjemnych okolicznościach (na szczęście bardziej przyjemnych, niż mocny kop w czułe miejsce, jaki zafundowała mu Meredith), a ona już go paca łapą po twarzy na środku korytarza i jeszcze coś rzępoli o rzymskich kościach policzkowych!
Spojrzał na nią wielce zdezorientowany, tłumiąc w pierwszej chwili gwałtowny odruch ucieczki (dotykała go dziewczyna, DZIEWCZYNA!). Na szczęście Cassie równie szybko zabrała swoją dłoń, jakby domyślając się, że jej gest mógłby być cokolwiek ekhem, no niezwykły jak na takie okoliczności. Chociaż z drugiej strony gdyby Nolan znał dziewczynę trochę bardziej niż na poziomie „Jesteś gejem? Ciiiicho!”, to takie zachowanie wydałoby mu się całkowicie normalne i nie przywiązywałby do tego większej wagi.
- Jasne, że się gniewam – warknął, łapiąc ją za ramię i ciągnąc w jeszcze dalszy kąt, chociaż na szczęście już nikt nie zwracał na nich większej uwagi, a sam korytarz powoli pustoszał. - Takich rzeczy nie mówi się publicznie! To znaczy w ogóle nie powinno się mówić kłamstw! - dodał, nieco zmieszany, lekko czerwieniejąc jak panna na wydaniu (ale taka prawdziwa panna, a nie oszukana, która rumieni się, bo to wypada i jest w ogóle strasznie kobiece i wiecie, taki trik, żeby wyrwać faceta). - A teraz pewnie myślisz, że ładnymi słówkami owiniesz mnie sobie wokół palca i o wszystkim zapomnę, tak? - zmrużył oczy, opierając się plecami o zimną ścianę. Powinien się zmyć stąd jak najszybciej, zanim tej pannicy strzeli coś dziwnego do głowy i zacznie go wypytywać o nieprzyjemne szczegóły. Zaraz, stop, jakie szczegóły, ta dziewczyna nie miała prawa o niczym wiedzieć.
- A więc, Cassie – zaczął, miły ton słodząc kilogramem cukru i czekoladkami. - Nie chcesz kupić dwóch worków cebuli? - brew uniesiona w górę niszczyła nieco poważne pytanie skierowane do dziewczyny, ale w tej chwili nie miało to żadnego znaczenia. Nie miało też znaczenia to, że się jej przedstawił, ale skoro mogła khem, khem, wiedzieć o takim drobnym szczególne jego życia, to mogła się też dowiedzieć, jak miał na imię. Będzie ją musiał ostrożnie wypytać, gdzie usłyszała te paskudne plotki i dowiedzieć się, jak poważne kręgi one zataczają.

// przepraszam, ale sesja zżera mi manę i w ogóle .___. nie chcę Ci blokować sesji, więc jak coś, to możesz dać zt :)
Cassie Blake
Oczekujący
Cassie Blake

Korytarz - Page 7 Empty Re: Korytarz

Czw Cze 18, 2015 11:31 am
W jednej chwili poczuła się winna całej sytuacji, co było dziwne, bardzo dziwne, bo Cassie rzadko przykładała większą wagę do tego, co inni czują, jak czują i dlaczego czują. Tak, tak, tak, nie chciała być przyczyną czyjeś złości i niechęci, a już z całych swoich sił – wątłych, bo w końcu była drobną blondynką, nieśmiałą i zapatrzoną bardziej w swoje wnętrze pogrążone w marzeniach, niż w zewnętrzną rzeczywistość i otaczających ją ludzi – a więc ze wszystkich swoich sił nie chciała być powodem czyjeś nienawiści skierowanej do niej. A tej chłopak wyglądał teraz na takiego, którego irytacja powodzi przeradzała się w gniew, co Cassie wcale a wcale nie dziwiło, bo jak wspomnieliśmy już wcześniej, Czytelniku, sama nie chciałaby się nigdy znaleźć w takiej sytuacji. Najwyraźniej jej próby ułaskawienia Krukona również na niewiele się zdały, bo zaciągnął ją jeszcze dalej od zgromadzonych w pobliżu uczniów.
Jego rosnący gniew był dla niej wskazówką do krótkiego, chwilowego zastanowienia się, czy przypadkiem nie popełniła błędu, tak obcesowo – w tej sprawie niestety miał zupełną rację, nazywając rzeczy po imieniu i wytykając dziewczynie jej bezpośredniość – w towarzystwie innych osób nazywając go tym strasznym słowem na G. Nawet nie chciała go teraz powtarzać w myślach, czując że byłoby to kolejną obrazą dla chłopaka. A przecież chciała dobrze! To znowu jej zamyślenie, które nie pozwalało normalnie funkcjonować, bawić się i cieszyć z tego, co dawała rzeczywistość i co przynosiła codzienność. Czasami nawet zastanawiała się, czy jej fascynacja nie jest czystym obłędem, projekcją niespełnionego marzenia, które z miesiąca na miesiąc stało się coraz bardziej odległe, coraz bardziej ponure, coraz bardziej stracone, jakby śnienie o nim było tylko jedynym powodem, dla którego Cassie wciąż budziła się co ranek z nową nadzieją, która gasła w ciągu kolejnych minut. Gdyby przestała śnić, gdyby przestała kurczowo trzymać się tego pragnienia... gdyby powiedziała dość i zamknęła swój umysł – oooch, gdyby tylko potrafiła go zamknąć, zwalczając wszystkie swoje słabości! Ale nie potrafiła, bo marzenia były jak narkotyk, jak mugolskie nałogi, których człowiek sam nie mógł zwalczyć – gdyby nie pozwoliła sobie więcej na słabość marzenia o Nim, to czy wtedy nie oznaczałoby to jej końca? Czy mogła pozwolić sobie na takie ryzyko, w którym jeden krok mógł sprawić, że jej życie przestałoby mieć jakikolwiek sens?
Nie chciała się czuć winna, nawet jeśli jej wina była wynikiem głupiego i nieświadomego działania, bo w końcu za swoje czyny należało brać odpowiedzialność, niezależnie od tego jaki ciężar ona za sobą niosła. Nie powinna ufać plotkom tak łatwo, nie powinna wsłuchiwać się w złośliwe szepty, niepotwierdzone domysły, nie powinna patrzeć za wskazywanym palcem chłopakiem, którego dziewczyny obmawiały w grupkach, czy to z czystej złośliwości, czy z żądzy sensacji, czy też z zawiści albo głupiej zabawy. Powinna sama zapytać. Och, ileż rzeczy powinna zrobić, a nie zrobiła! Ostatecznie w końcu to pytania są najważniejsze. Ostatecznie nie chodzi tylko o samo pytanie, o jego treść i o to, czego dotyczy. Ważny jest też sposób, w jaki to pytanie się zadaje: delikatnie, ostrożnie, badawczo, w porę się wycofując. Albo szybko i bezpośrednio, ryzykując bolesne zranienie, ale błyskawicznie odrywając przeszkadzający na ranie plaster, który nie umożliwiał jej pełnego wygojenia się.
Jednak od pytania ważniejsza była odpowiedź, choćby najkrótsza, choćby z pozoru ucinająca dalszy temat, choćby spławiająca, wymijająca. Odpowiedź była odpowiedzią, wskazówką, na której można było budować inne pytania, drogowskazem, który wskazywał drogę do wnętrza pytanego człowieka. W każdej odpowiedzi są słowa, które sugerują coś innego, które urwane w połowie sygnalizują jakiś problem, jakąś tajemnicę i sekret. Każda odpowiedź była słowami i gestami; tymi gestami, które wykonane nieświadomie, niezależnie od ludzkiej woli były kolejnymi wskazówkami. Gesty, odruchy trudniej było ukryć i zakamuflować niż słowa. Gestami i odruchami trudniej było wprowadzić ludzi w błąd niż wypowiadanymi słowami.
- Przepraszam – szepnęła cichutko, licząc w duszy, że jej nagła pokora i przyznanie się do błędu nieco załagodzą złość chłopaka, ale długo nie musiała czekać na zmianę jego nastroju. Jej oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej, patrząc ze zdziwieniem i zastanowieniem na chłopaka, który nagle zmienił temat i to w taki sposób, który kazał Cassie przez moment się zastanowić, czy Krukon nie jest przypadkiem niespełna rozumu. - Nieee... nie sądzę, by była mi teraz potrzebna cebula, ale za to bardzo lubię marchewkę i czosnek, więc... - na wszelki wypadek odsunęła się nieco od chłopaka, zupełnie nieprzyzwyczajona do tak realnej rozmowy na tak absurdalny temat. Zderzenie z rzeczywistością po wyrwaniu Cassie ze świata marzeń przebiegło w tym wypadku dość gwałtownie, ale musisz przyznać, Czytelniku, że naszej bohaterce przydałby się jeszcze jeden porządny prysznic. Nawet nie zwróciła uwagi na dwuznaczność swoich słów dotyczących czosnku, ale miała nadzieję, że Krukon nie zwróci na nie większej uwagi.

*Nie szkodzi, ja też mam teraz dużo pracy
Nolan Fawley
Martwy †
Nolan Fawley

Korytarz - Page 7 Empty Re: Korytarz

Wto Cze 23, 2015 10:07 am
To się wpakował w niezłą kabałę, prawie pozwalając jakiejś Puchonce, by do zdekonspirowała. Dopiero by ploty poszły po zamku i nie miałby życia, przynajmniej do czasu, gdy znów kogoś nie zamordują i szkolna brać nie zacznie mleć jęzorami na inny temat. Uczniowie byli strasznie przewidywalni i wystarczyło zapewnić im inną rozrywkę, o wiele mroczniejszą i bardziej zakazaną niż jakiś tam gej, by błyskawicznie zmienili front i zajęli się czymś zupełnie innym. Poza tym heloł, właśnie kończył Hogwart, więc plotki i tak nie potrwałyby dłużej niż dwa miesiące, a te mógłby jakoś przeżyć. Po prostu nie pojawiałby się na korytarzu bez różdżki i wychodził z dormitorium jak najrzadziej.
- Czosnek! - klepnął się w udo z taką siłą, że odgłos plasku przetoczył się przez cały korytarz. Te Puchonki to jednak czasem wpadną na dobry pomysł. Sprowadzić kilka worków czosnku i sprzedawać je jako ochronę przed Sahirem. To byłoby coś. Oczywiście pomijając fakt, że Sahir za taki wybryk zeżarłby go przy pierwszej lepszej okazji, no i Nolan musiałby gdzieś sypiać pod gabinetami nauczycieli, bo Pokój Wspólny byłby wtedy najmniej bezpiecznym miejscem na świecie, ale, ale! Mógłby na tym zrobić porządny hajs i bimbać na egzaminy. W ogóle mógłby bimbać na wszystko, zeżarty przez kolegę z domu. Ciekawe, czy wpisaliby to w szkolne kroniki.
- Czosnek bardzo łatwo sprowadzić, zwłaszcza ten chiński – mrugnął do Cassie, obmyślając już w głowie plan zmonopolizowania zamkowego rynku czosnkowego. Mógłby otworzyć sprzedaż wysyłkową, żeby zachować względną anonimowość. A Ślizgonów kroiłby na podwójną stawkę, niech te wężowe ameby wyskoczą z hajsu rodziców, którym tak się obnoszą na prawo i lewo. Wyciągnął przed siebie dłoń i zaczął odliczać: - Po pierwsze musiałbym znaleźć przedstawicieli w każdym domu. Najlepiej jakieś seksowne bestie, które wepchnęłyby tym idio... znaczy moim klientom sprzedawany towar. Po drugie – drugi palec wystrzelił w powietrze – trzeba będzie podrzucić jeszcze ze dwie ofiary, żeby podsycić atmosferę strachu i niepewności i tym samym stworzyć większy popyt. Po trzecie: otoczyć sprzedaż aurą tajemnicy, bo wszystko co tajemnicze i sekretne przyciąga najwięcej chętnych. Zwykły czosnek sprzedawany po kątach, pod osłoną nocy może urosnąć do rangi czarnoksięskich amuletów – zaśmiał się, składając palce z powrotem i dmuchnął sobie w grzywkę, która pod wpływem gwałtownego gestykulowania zmierzwiła się jeszcze bardziej niż to możliwe. - A po miesiącu będziemy mogli wyjechać do Zimbabwe i polować na bawoły. Co Ty na to, hęęęę? - Nagle spochmurniał, jakby przypomniał sobie o czymś nieprzyjemnym, co jednak stanowiło dość istotny szczegół i czego nie mógł zignorować. - Tylko byłby problem z tą marchewką, bo nikt nie lubi marchewki.
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Korytarz - Page 7 Empty Re: Korytarz

Pon Sie 03, 2015 3:49 pm
Jako, że Nolan odszedł, kończę tę sesję.
[z/t dla Cassie i Nolana]
Addyson Clemen
Oczekujący
Addyson Clemen

Korytarz - Page 7 Empty Re: Korytarz

Wto Lis 03, 2015 1:39 pm
Krążąc po Hogwarcie i klnąc w najlepsze na schody, które zawsze robiły jej na złość, weszła w końcu na korytarz na trzecim piętrze. Addyson na pewno nie chciała tutaj wylądować. Dość niepewnie rozejrzała się i na dłużej jej wzrok zatrzymał się na stojącej niedaleko zbroi. Niepewnie ominęła ją szerokim ruchem, jakby ta, nagle miała ją zaatakować. Niezbyt często odwiedzała trzecie piętro sama. Zawsze starała się trzymać grupy Puchonów, albo innych uczniów. Teraz jednak, kiedy schody obrały sobie za cel zaprowadzenia jej dokądkolwiek chciały, nie miała innego wyboru. Przytuliła do siebie grubą książkę i spuszczając wzrok na podłogę, zaczęła pospiesznie przemierzać korytarz. W myślach liczyła kroki, aby nie reagować na spojrzenia obrazów.
Ciągle miała wrażenie, że mijane zbroje i posągi, poruszają się i próbują ją nastraszyć. Przycisnęła książkę jeszcze bardziej do swojej piersi, modląc się, aby napotkać kogoś z szóstej klasy.
Irytek
Poltergeist
Irytek

Korytarz - Page 7 Empty Re: Korytarz

Wto Lis 03, 2015 1:54 pm
Dla biednej, zagubionej puchonki zbroje i szepczące do siebie, obserwujące ją krytycznie malunki faktycznie mogły wydawać się potencjalnym zagrożeniem. Zajęta liczeniem kroków, zbyt skupiona na dekoracjach, nie zauważyła delikatnego obniżenia temperatury wokół niej. Zanim na jej ciało wyszła gęsia skórka, tuż przed nosem szatynki pojawiła się para upiornie czerwonych oczu.
- Bu! - nie miała jak wyhamować i z impetem wpadła na nieprzyjemnie zimne ciało o wiele wyższego, młodego chłopaka... a przynajmniej tak się mogło zdawać, gdy w rzeczywistości panienka Clemen miała (nie)szczęście spotkać na swej drodze zamkowego poltergeista. A ten, jak miało się później okazać, nie miał dziś najlepszego humoru. - Co tak wpatrujesz się w podłogę? Szukasz tych jadowitych pająków, które uciekły rano z kuchni? - uśmiechnął się paskudnie, jakby właśnie zdradzał dziewczynie najmroczniejszą tajemnicę. - Bez nich wasza ulubiona zupa z grzankami nie będzie miała tego niepowtarzalnego posmaku.
Sponsored content

Korytarz - Page 7 Empty Re: Korytarz

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach