- Sharon Gallagher
Re: Stary Dąb
Sro Cze 03, 2015 6:15 pm
Nadszedł w końcu dzień pogrzebu i Sharon przygotowała się, jak tylko mogła by wyglądać w miarę...normalnie, o ile miała prawo by używać takiego słowa, no bo wystarczyło tylko na nią spojrzeć i od razu było wiadomo, że nigdy nie będzie taka, jak reszta swoich rówieśników. I chodziło tutaj właśnie o jej wagę przede wszystkim i o tę dziwność, którą nosiła w sobie, ale bardzo nie chciała jej pokazywać. Najgorsze w tym wszystkim było to, że kiedy doszło do tej masakry, to ona ze strachu schowała się pod swoją kołdrą w dormitorium, chcąc całkowicie się od tego odciąć. No i proszę bardzo, ile bycie tchórzem kosztowało te martwe osoby! Być może Szampon Wspaniały byłby w stanie im pomóc, no ale teraz to już za późno i nie będzie dane jej to sprawdzić. Tak więc zostawiła rozpuszczone włosy by jej pulchna twarz nie była, aż tak widoczna, poprawiła swoją obszerną czarną szatę pod którą były najzwyczajniejsze rzeczy na świecie i ruszyła na błonia. Gdy już się znalazła na miejscu, rozejrzała się niepewnie wokół i pobladła na widok trumien. I pomyśleć, że wśród zmarłych były takie osoby, jak Flame, jak Anna...dziwnie się poczuła. Na dodatek miało padać, a Gallagher naprawdę nie przepadała za deszczem, który zawsze tylko pogarszał jej humor. Kiedy już zajęła miejsce, starając się nikogo nie potrącić i na nikogo nie patrzeć, westchnęła ciężko i posłała krótkie spojrzenie w stronę załamanego Joshui. Współczuła, a zarazem zazdrościła mu, że miał kogoś...ale może nie miała czego zazdrościć? W końcu stracił ją. Tak przynajmniej mówiły te wszystkie plotki w Pokoju Wspólnym, które chcąc, czy nie chcąc trafiały do uszu Sharon, która potem wszystkie swoje opinie przelewała na papier. Zapewne, gdy wróci już z tej uroczystości, też to zrobi, zwłaszcza że czuła, że z każdą chwilą jej humor jest coraz gorszy...
- Alexandra Grace
Re: Stary Dąb
Sro Cze 03, 2015 6:49 pm
Nawet niebo zbierało w sobie smutek. Tak przynajmniej lubiła sobie to tłumaczyć ta Gryfonka. Miło myśleć, że cały świat chce opłakiwać wielką tragedię. W jej oczach tym właśnie było zdarzenie, którego nawet nie potrafiła zrozumieć do końca. Jedną wielką chmurą burzową, która zakryła to, co piękne. Szkoda tylko, że nad tym właśnie zamkiem, które niegdyś wszyscy mieli za oazę spokoju i bezpieczeństwa, musiało zawisnąć coś takiego. Nie da się jednak tego zmienić, bo czas nigdy nie zawraca. Nie wiedziała i nie mogła pojąć dlaczego to miało miejsce. Co tak naprawdę się tutaj wydarzyło? Miała smutne wrażenie, że tylko te 11 osób w trumnach mogło znać odpowiedź. Jedenaście osób, które zamilkło na wieki i nigdy już im o tym nie opowie. Przez moment pomyślała nawet, że wcale nie chce ich żegnać. Nie znała ich dobrze. Nie miała pojęcia, jakimi są ludźmi do końca. W jakiś okrutny sposób są dla niej obecnie zaledwie cyfrą. Jedenaście trucheł, który oczywiście, nosiły imiona i nazwiska. Pod nimi nie kryło się jednak dla niej wiele. Minięty na korytarzu człowiek, ktoś z kim chodziła na zajęcia, osoba z którą wymieniła kilka słów. Szybko jednak uporządkowała sobie wszystko. Gdyby nie przyszła pokazałaby, że rzeczywiście są po prostu martwi. A to wcale tak nie jest. Oni są AŻ martwi. To nie sprawa, którą można zignorować bez mrugnięcia okiem. Uhonorowanie pamięci to przecież zawsze był jej cel. Nie dać nikomu odejść bezpowrotnie. Nie dać się omotać zapomnieniu. A jeśli ona nie pamiętałaby o innych to kto pamiętałby o niej? To pytanie wystarczyło, by się otrząsnąć. Ubrała się tak, jak uroczystość wymagała. Z nieco drżącymi nogami wyszła w czarnym jak nocne niebo stroju. Płaszcz na jej szczęście zasłaniają jej latające kolana. Wciąż nie lubiła opuszczać murów. Wychodzenie na zewnątrz było jak wystawianie się na powtórkę z rozrywek, których przeżywać by już nie chciała. Tutaj jednak natychmiast myśli kierowały się do myśli poprzedniej. Błędne koło leciało dalej, a panna Grace za nim, by wreszcie zasiąść na jednym z wielu miejsc. Szacunek to wartość z którą się liczyła. Była na tyle dużą hipokrytką już, że jej osąd moralny zabiłby ją za kolejną zdradę ideałów. A przecież nie miała zamiaru być tchórzem.
Już nie.
Przyglądała się wszystkiemu z żalem, smutkiem i dziwnym... złowrogim uczuciem. Są rzeczy, których nie da się wyjaśnić. Taka jak aura tego miejsca, czy też okoliczności tego dramatu. Jedna rzecz jednak pozostaje niezmienna. Zginęli ludzie i to wcale nie 11. Przecież każdy z nich mógł być udziałem kolejnego istnienia. Został przerwany łańcuch życia. Nie wiadomo, jak wiele istnień zostało zabitych. Nie wspominając o tych, którzy zostali. Po stracie można umrzeć w jeszcze gorszy sposób. Śmierć ma wiele sposobów na zabieranie swoich dzieci. Żywi, którzy są martwi są chyba najgorszą formą trupa. Bądź co bądź ich pogrzebów nie ma. Świat zaproponował opłakiwanie tylko tych, których serca i mózg już nie pracują. Z tym trzeba się pogodzić. Czuła, że nie pasuje do tego miejsca. Szara mysz, która przyszła na pogrzeb kota i to w dodatku z innego domu. Odpychała jednak od siebie wszystkie emocje. Siedziała tam z myślą, że równie dobrze mogła tam leżeć zamiast kogokolwiek. Wszyscy w bardzo krótkim czasie możemy być zakopani 2 metry pod ziemią. Do tego jednak czasu każdy, nawet nie znając tych ludzi osobiście, powinien tam być. Tragedia zawsze nią pozostaje. Nie trzeba mieć tam przyjaciela, by wiedzieć, jak okropna jest strata. Każdy ma do czynienia z cierpieniem. Nie da się więc przejść obojętnie wobec tego pogrzebu.
Nie da się po prostu udawać, że nic się nie stało. Nie tym razem. To taki przypadek w którym słowa "wszystko będzie dobrze" są największą możliwą obrazą dla dramatu ludzkiego. To taki przypadek w którym nie da się zrobić nic więcej niż po prostu być, bo życia nikomu to nie zwróci.
Już nie.
Przyglądała się wszystkiemu z żalem, smutkiem i dziwnym... złowrogim uczuciem. Są rzeczy, których nie da się wyjaśnić. Taka jak aura tego miejsca, czy też okoliczności tego dramatu. Jedna rzecz jednak pozostaje niezmienna. Zginęli ludzie i to wcale nie 11. Przecież każdy z nich mógł być udziałem kolejnego istnienia. Został przerwany łańcuch życia. Nie wiadomo, jak wiele istnień zostało zabitych. Nie wspominając o tych, którzy zostali. Po stracie można umrzeć w jeszcze gorszy sposób. Śmierć ma wiele sposobów na zabieranie swoich dzieci. Żywi, którzy są martwi są chyba najgorszą formą trupa. Bądź co bądź ich pogrzebów nie ma. Świat zaproponował opłakiwanie tylko tych, których serca i mózg już nie pracują. Z tym trzeba się pogodzić. Czuła, że nie pasuje do tego miejsca. Szara mysz, która przyszła na pogrzeb kota i to w dodatku z innego domu. Odpychała jednak od siebie wszystkie emocje. Siedziała tam z myślą, że równie dobrze mogła tam leżeć zamiast kogokolwiek. Wszyscy w bardzo krótkim czasie możemy być zakopani 2 metry pod ziemią. Do tego jednak czasu każdy, nawet nie znając tych ludzi osobiście, powinien tam być. Tragedia zawsze nią pozostaje. Nie trzeba mieć tam przyjaciela, by wiedzieć, jak okropna jest strata. Każdy ma do czynienia z cierpieniem. Nie da się więc przejść obojętnie wobec tego pogrzebu.
Nie da się po prostu udawać, że nic się nie stało. Nie tym razem. To taki przypadek w którym słowa "wszystko będzie dobrze" są największą możliwą obrazą dla dramatu ludzkiego. To taki przypadek w którym nie da się zrobić nic więcej niż po prostu być, bo życia nikomu to nie zwróci.
- Ventus Zabini
Re: Stary Dąb
Sro Cze 03, 2015 6:56 pm
Leżał od samego rana na swoim łóżku, zawinięty w kołdrę i odgrodzony od świata kotarami. Starał się nie słuchać tego, co dzieje się w jego dormitorium. Nie chciał tam iść. Od Gai dowiedział się, że ojciec ma być na pogrzebie. Nie chciał się mu pokazywać. Czuł ucisk w gardle, gdy tylko pomyślał o nim. Nienawidził tego człowieka bardziej niż swojego życia. Nie rozumiał tego, dlaczego on jest taki władczy i chce go kontrolować. Gdyby inaczej podchodził do samego Ventusa może on by się go słuchał?
Cisza.
W pokoju nie było już nikogo. Wszyscy poszli. Chrząknął i wyszedł z łóżka. Nadal by w spodniach dresowych, w których zawsze śpi. Podszedł do swojej szafy i szukał ubrań, które mógłby dzisiaj włożyć. Nie miał nic eleganckiego. Nie zabrał nic z takich rzeczy. Westchnął ciężko siadając na ziemi i chowając twarz w dłoniach. Pogrzeb obcych dla niego ludzi. No, znał Collinsów, ale nie byli dla niego ważnymi osobami. Nie był do nikogo z tych osób przywiązany. Nie widział sensu, aby tam iść. W dodatku jego ojciec tam ma być.
Fajki.
Sięgnął do swojej szuflady, w której zawsze miał jakąś paczkę.
Pusto.
No tak, schował je w razie tej całej rewizji. Westchnął jeszcze ciężej. Nie miał dzisiaj na nic siły. Gdyby tak udawał chorego…? Nie przejdzie. Wyciągnął czarne spodnie i z dna szafki wygrzebał jakąś koszulę – także czarną. Narzucił na to szatę i wyszedł z zamku prosto na błonia. Gdy szedł przez korytarz lochów dźwięk, który wydawały jego glany strasznie go irytował. Jak bicie zegara, który wybija minuty przed śmiercią.
Deszcz.
To chyba dobrze, że pada deszcz – pomyślał.
Rozejrzał się po miejscu unikając patrzenia w stronę trumien. Nic nie czuł do tych osób. Nie był w stanie nawet wykrzesać odrobiny żalu. Jego ojca nie było. Usiadł na samym końcu, z dala od tych cierpiących ludzi.
Cisza.
W pokoju nie było już nikogo. Wszyscy poszli. Chrząknął i wyszedł z łóżka. Nadal by w spodniach dresowych, w których zawsze śpi. Podszedł do swojej szafy i szukał ubrań, które mógłby dzisiaj włożyć. Nie miał nic eleganckiego. Nie zabrał nic z takich rzeczy. Westchnął ciężko siadając na ziemi i chowając twarz w dłoniach. Pogrzeb obcych dla niego ludzi. No, znał Collinsów, ale nie byli dla niego ważnymi osobami. Nie był do nikogo z tych osób przywiązany. Nie widział sensu, aby tam iść. W dodatku jego ojciec tam ma być.
Fajki.
Sięgnął do swojej szuflady, w której zawsze miał jakąś paczkę.
Pusto.
No tak, schował je w razie tej całej rewizji. Westchnął jeszcze ciężej. Nie miał dzisiaj na nic siły. Gdyby tak udawał chorego…? Nie przejdzie. Wyciągnął czarne spodnie i z dna szafki wygrzebał jakąś koszulę – także czarną. Narzucił na to szatę i wyszedł z zamku prosto na błonia. Gdy szedł przez korytarz lochów dźwięk, który wydawały jego glany strasznie go irytował. Jak bicie zegara, który wybija minuty przed śmiercią.
Deszcz.
To chyba dobrze, że pada deszcz – pomyślał.
Rozejrzał się po miejscu unikając patrzenia w stronę trumien. Nic nie czuł do tych osób. Nie był w stanie nawet wykrzesać odrobiny żalu. Jego ojca nie było. Usiadł na samym końcu, z dala od tych cierpiących ludzi.
- Kim Miracle
Re: Stary Dąb
Sro Cze 03, 2015 7:26 pm
Gapiła się w niebo. Szare, zachmurzone, płaczące.
Niebo płakało, ponieważ oni umarli?
Niebo płakało, ponieważ oni umarli.
Chyba tak.
Jaki jest sens w śmierci? Zwłaszcza takich młodych osób. Bała się tam iść. Bała się spojrzeć na trumny, na… na martwego Greya, przecież nadal pamięta jego ciepłe ramiona, w które się wtulała. Nadal pamięta jego wesoły uśmiech. Był taki ciepły. Na ustach niskiej blondynki pojawił się krótki uśmiech skierowany ku niebu.
- Jesteś tam, prawda?- zapytała cicho patrząc na szare niebo.- Czemu tam poszedłeś?
Ja też powinnam iść – pomyślała.- Będziesz przy mnie?
Długo myślała o zmarłym chłopaku. Długo myślała o uczuciu, którym go darzyła i szczerze odrobinę cieszyła się, że nie zdążyło wykiełkować. Okropnie za nim tęskni. Gdy pomyśli, że jak teraz pójdzie na lekcje to go przy niej nie będzie to czuje zimne dreszcze z strachu. On zawsze był. Nawet pożyczał jej atrament, gdy jej się skończył. Złapała się za czarna bluzę w miejscu, gdzie ma serce. Bolała ta myśl.
W końcu zmusiła się do ruszenia w kierunku Starego Dębu. To tam zginął. Jej ciężkie glany zgniatały źdźbła mokrej trawy, a ona patrzyła pustym wzrokiem przed siebie. Nie chciała płakać. Chciała być silna. Gdy była dostatecznie blisko usłyszała krzyk jakiegoś chłopaka i zatrzymała się. Pokręciła głową. Nie chciała tam być. Zacisnęła dłonie w pięści i ruszyła dalej.
- No dalej – szepnęła do siebie i spojrzała na jedenaście trumien i jedenaście porcelanowych lalek, które leżały w tych drewnianych pudłach.
Oni kiedyś żyli – pomyślała.- Śmiali się, płakali… kochali – zamknęła oczy, spod których wypłynęły gorące, parzące jej zimne policzki łzy.- Jedna z nich kochała mnie.
Podeszła bliżej i spojrzała na mały bukiecik białych margaretek przewiązanych nitką, aby się nie rozleciały. Patrzyła się na niego i zarumieniła się mocno. Nie podeszła bliżej. Nie chciała go zapamiętać jako porcelanową lalkę. Usiadła w bezpiecznej odległości i czekała. Na rozpoczęcie? Wrzuci bukiecik do dziury.
Niebo płakało, ponieważ oni umarli?
Niebo płakało, ponieważ oni umarli.
Chyba tak.
Jaki jest sens w śmierci? Zwłaszcza takich młodych osób. Bała się tam iść. Bała się spojrzeć na trumny, na… na martwego Greya, przecież nadal pamięta jego ciepłe ramiona, w które się wtulała. Nadal pamięta jego wesoły uśmiech. Był taki ciepły. Na ustach niskiej blondynki pojawił się krótki uśmiech skierowany ku niebu.
- Jesteś tam, prawda?- zapytała cicho patrząc na szare niebo.- Czemu tam poszedłeś?
Ja też powinnam iść – pomyślała.- Będziesz przy mnie?
Długo myślała o zmarłym chłopaku. Długo myślała o uczuciu, którym go darzyła i szczerze odrobinę cieszyła się, że nie zdążyło wykiełkować. Okropnie za nim tęskni. Gdy pomyśli, że jak teraz pójdzie na lekcje to go przy niej nie będzie to czuje zimne dreszcze z strachu. On zawsze był. Nawet pożyczał jej atrament, gdy jej się skończył. Złapała się za czarna bluzę w miejscu, gdzie ma serce. Bolała ta myśl.
W końcu zmusiła się do ruszenia w kierunku Starego Dębu. To tam zginął. Jej ciężkie glany zgniatały źdźbła mokrej trawy, a ona patrzyła pustym wzrokiem przed siebie. Nie chciała płakać. Chciała być silna. Gdy była dostatecznie blisko usłyszała krzyk jakiegoś chłopaka i zatrzymała się. Pokręciła głową. Nie chciała tam być. Zacisnęła dłonie w pięści i ruszyła dalej.
- No dalej – szepnęła do siebie i spojrzała na jedenaście trumien i jedenaście porcelanowych lalek, które leżały w tych drewnianych pudłach.
Oni kiedyś żyli – pomyślała.- Śmiali się, płakali… kochali – zamknęła oczy, spod których wypłynęły gorące, parzące jej zimne policzki łzy.- Jedna z nich kochała mnie.
Podeszła bliżej i spojrzała na mały bukiecik białych margaretek przewiązanych nitką, aby się nie rozleciały. Patrzyła się na niego i zarumieniła się mocno. Nie podeszła bliżej. Nie chciała go zapamiętać jako porcelanową lalkę. Usiadła w bezpiecznej odległości i czekała. Na rozpoczęcie? Wrzuci bukiecik do dziury.
- Alice Star
Re: Stary Dąb
Sro Cze 03, 2015 7:29 pm
Przeanalizujmy.
Zmarło jedenaście osób, z którymi nie miałaś żadnych relacji.
Ty nie masz żadnych relacji z ludźmi. Jesteś zbyt zamknięta w sobie.
Zabrzmiało brutalnie.
Analizuj droga Alice dalej.
Musisz mieć jakieś uczucia związane z tym miejscem.
Oparła łokcie na udach, a podbródek na dłoniach.
- Mam uczucia – szepnęła do siebie cicho.
Zginęło wiele niewinnych osób, a ty nie chcesz śmierci. Chcesz, aby każdy żył swoim życiem i czerpał z niego wszystko co tylko może. Ty tego nie robisz, ponieważ się boisz i przez to chcesz, aby to inni byli szczęśliwi. Strach włada twoją wolą, dlatego jesteś smutną i melancholijną dziewczyną.
Niska brunetka z rozmarzonymi, brązowymi oczami wstała z schodka w Sali Wejściowej i ruszyła do Starego Dębu. Dotarła tam zaraz po Kim, a usiadła obok dziewczyny, która jest na tym samym roku co ona. Sharon.
- Witaj – powiedziała cicho, słabo, delikatnie z dźwięcznym, dziewczęcym głosem. Dłonie marszczyły rąbek czarnej spódniczki do kolan, ponieważ się denerwowała. Zawsze tak było, gdy była zmuszona do przebywania wśród ludzi, których nie znała.
Zmarło jedenaście osób, z którymi nie miałaś żadnych relacji.
Ty nie masz żadnych relacji z ludźmi. Jesteś zbyt zamknięta w sobie.
Zabrzmiało brutalnie.
Analizuj droga Alice dalej.
Musisz mieć jakieś uczucia związane z tym miejscem.
Oparła łokcie na udach, a podbródek na dłoniach.
- Mam uczucia – szepnęła do siebie cicho.
Zginęło wiele niewinnych osób, a ty nie chcesz śmierci. Chcesz, aby każdy żył swoim życiem i czerpał z niego wszystko co tylko może. Ty tego nie robisz, ponieważ się boisz i przez to chcesz, aby to inni byli szczęśliwi. Strach włada twoją wolą, dlatego jesteś smutną i melancholijną dziewczyną.
Niska brunetka z rozmarzonymi, brązowymi oczami wstała z schodka w Sali Wejściowej i ruszyła do Starego Dębu. Dotarła tam zaraz po Kim, a usiadła obok dziewczyny, która jest na tym samym roku co ona. Sharon.
- Witaj – powiedziała cicho, słabo, delikatnie z dźwięcznym, dziewczęcym głosem. Dłonie marszczyły rąbek czarnej spódniczki do kolan, ponieważ się denerwowała. Zawsze tak było, gdy była zmuszona do przebywania wśród ludzi, których nie znała.
- Kathleen Wright
Re: Stary Dąb
Sro Cze 03, 2015 7:48 pm
Pogrzeb to dziwna rzecz. Będąc na drugim w swoim życiu tyle mogła powiedzieć. Zaobserwowała też kilka rzeczy. Pierwszą był fakt, że chyba każdy pogrzeb jest do siebie trochę podobny. Wyjątkiem tym razem był fakt, że kiedy chowała tylko swoją mamę, najbliższą jej sercu osobę, a dziś miała do czynienia z liczbą wręcz przerażającą, bo aż 11 trupów. Różnica polegała też na tym, że ich nie kochała. To akurat informacja, która ją uszczęśliwiała bardzo mocno. Nie chciałaby przeżywać żadnej traumy po raz kolejny. Co jednak z tych rzeczy podobnych? Ach tak. Klimat. Aura tutaj była bardziej mroczna, jednak bardzo zbliżona do tamtej. Dobijająca, wszechogarniająca i kompletnie dołująca. Jakby dementorzy biegali właśnie wszędzie dookoła i odbierali radość całemu światu z łatwością z którą dziecko zrywa kwiaty na podwórku. Pogrzeby jednak mają to do siebie, że nawet jakby próbowano to po prostu muszą być tak samo smutne i pełne bólu. Kolejna rzecz to ludzie. Zawsze dzielą się na grupy. Ci, którzy stracili kogoś i Ci, którzy przyszli z obowiązku. Tym razem gniła w drugiej grupie. Zrobiła to jednak nie tak znowu bez uczuciowo. Z łatwością przypominała sobie, jak lżej było jej, gdy widziała, że na pogrzebie matki pojawiły się tłumy. Że jej życie było coś warte, skoro ktoś raczył ją pożegnać. Nieważne, ile w tym prawda. Chodzi o gest. Do tego nie codziennie umiera tylu ludzi. Smutne rzeczy się celebruje - to kolejny z wielu faktów. Musiała więc tam być. Obcy, czy nie, ale jednak na jakiś inny sposób jest członkiem tej samej społeczności, której oni byli. Jeszcze nie czuła się związana z ludźmi. Jeśli chodzi o relacje międzyludzkie to jest 10000 lat za murzynami i wciąż się cofa, ale pierwszym krokiem do zmienienia tego stanu rzeczy jest choć trochę człowieczeństwa. Jest wariatką. Nie przyznałaby tego, ale jest po prostu chora psychicznie i do czasu, aż się nie ogarnie to tak będzie. Jednakże wciąż jest człowiekiem. Do tego takim, który naprawdę się stara wtapiać w tło i nie sprawiać problemów. I spójrzcie, jak dobrze jej idzie - nikt jeszcze nie próbował jej na leczenie odesłać! Siedzi więc teraz pośród wielu nieznanych ludzi i patrzy na jakiegoś rozżalonego chłopaka. To akurat, choć dla niego było pewnie okropne, jej przyniosło ulgę. Ucieszyła się, że nie tylko ona jest szurnięta, bo przyszło jej na myśl, że i jemu może dolegać coś poważniejszego niż tylko rozpacz.
Jak widać, co człowiek to inne odczucie i nawet na pogrzebie ktoś znajdzie nutkę radości dla siebie.
Jak widać, co człowiek to inne odczucie i nawet na pogrzebie ktoś znajdzie nutkę radości dla siebie.
- Minabi Izumi
Re: Stary Dąb
Sro Cze 03, 2015 7:54 pm
Wszystko zdawało się być takim nierzeczywistym snem, ale nie tego typu, co zazwyczaj. Ten sen wcale nie był przyjemny, ani wesoły, był po prostu...inny. Można się w sumie zastanawiać, dlaczego Minabi, nie reaguje tak, jak reszta...dlaczego nie płacze, nie spogląda ponuro na to wszystko, ale to nie ma sensu. Po prostu. Na wszystko reagował w podobny sposób i zapewne mogło to być nieco denerwujące, zwłaszcza, że to nie jest chwila na czucie niezachwianego spokoju, bo przecież zginęli ludzie. Krukon niemniej wychodził z założenia, że gdziekolwiek by oni nie byli, na pewno są w lepszym miejscu, gdzie czują szczęście. Z takim myśleniem było mu łatwiej - nie ukrywał zresztą tego, że do życia podchodził optymistycznie, chwytając każdą najmniejszą chwilę w swe dłonie. Nie dla niego były troski i smutki! Dzisiaj niemniej nie uśmiechał się; ubrał się w dość stonowane kolorystycznie ubrania, by nikogo nie razić swym wyglądem, a nawet rozczesał włosy by wyglądać schludniej. Dzisiaj nie miał w sobie rozpierającej go energii, zamiast tego czuł, jak ciepłe światło porusza się powoli w jego wnętrzu, a gdy pojawił się na miejscu w otoczeniu tych wszystkich gości i wyczuł nieprzyjemny zapach smutku, zareagował nietypowo.
- Oj. Nie będzie lekko - zamruczał do siebie zmartwiony, marszcząc swoje stosunkowo jasne czoło, jak na kogoś z azjatyckimi korzeniami, był za mało...żółty. Czy mówił o pogrzebie, czy też raczej o tym, co wyczuwał z tego miejsca...ciężko było stwierdzić. Przymknął jednak powieki, wyobrażając sobie polną polanę i zaczął nucić pod nosem jakieś dziwne słowa. Po co to robił? Chyba sądził, że w taki sposób będzie mógł pomóc. Do jego uszu dobiegło nagle wycie człowieka, więc błyskawicznie otworzył szeroko oczy i spojrzał na źródło hałasu. Okazało się, że te dźwięki wydawał Puchon, który znajdowała się przy jednej z trumien. Minabi podszedł do niego i położył mu po przyjacielsku dłoń na ramieniu.
- Ona będzie czekać tam na Ciebie i razem obejrzycie niejednokrotnie piękny zachód słońca, ale myślę, że nie chciałaby, żebyś znalazł się w takim stanie. Musisz odnaleźć swój spokój, a stanie przy Twojej ukochanej Ci nie pomoże - powiedział cicho do niego, posyłając mu nikły pokrzepiający uśmiech. Miał nadzieję, że jego słowa pomogą temu nieszczęśnikowi, ale to dopiero miało się okazać. Po chwili uścisnął Hope'a i ruszył w stroną krzeseł, zajmując jedno ze środkowego rzędu, obok jakiegoś starszego czarodzieja z krótką siwą brodą.
- Oj. Nie będzie lekko - zamruczał do siebie zmartwiony, marszcząc swoje stosunkowo jasne czoło, jak na kogoś z azjatyckimi korzeniami, był za mało...żółty. Czy mówił o pogrzebie, czy też raczej o tym, co wyczuwał z tego miejsca...ciężko było stwierdzić. Przymknął jednak powieki, wyobrażając sobie polną polanę i zaczął nucić pod nosem jakieś dziwne słowa. Po co to robił? Chyba sądził, że w taki sposób będzie mógł pomóc. Do jego uszu dobiegło nagle wycie człowieka, więc błyskawicznie otworzył szeroko oczy i spojrzał na źródło hałasu. Okazało się, że te dźwięki wydawał Puchon, który znajdowała się przy jednej z trumien. Minabi podszedł do niego i położył mu po przyjacielsku dłoń na ramieniu.
- Ona będzie czekać tam na Ciebie i razem obejrzycie niejednokrotnie piękny zachód słońca, ale myślę, że nie chciałaby, żebyś znalazł się w takim stanie. Musisz odnaleźć swój spokój, a stanie przy Twojej ukochanej Ci nie pomoże - powiedział cicho do niego, posyłając mu nikły pokrzepiający uśmiech. Miał nadzieję, że jego słowa pomogą temu nieszczęśnikowi, ale to dopiero miało się okazać. Po chwili uścisnął Hope'a i ruszył w stroną krzeseł, zajmując jedno ze środkowego rzędu, obok jakiegoś starszego czarodzieja z krótką siwą brodą.
- Zack Raven
Re: Stary Dąb
Sro Cze 03, 2015 8:09 pm
- Zack, obudź się – usłyszałem głos swojego przyjaciela i szarpanie za ramię. Zasnąłem, a przecież miałem tylko poleżeć.
Usiadłem na łóżku i przetarłem zaspane oczy. Przygotował dla mnie ubrania, pomógł zapiąć mi koszulę, abym nie wyglądał jak skończony idiota. I tak założyłem na tą koszulę czarną bluzę na zamek. Czułem się w nich komfortowo. Poszedł pierwszy. Ja powiedziałem, że mam jeszcze coś do zrobienia.
W rzeczywistości bałem się tam pójść. Rozumiecie w końcu, że odczuwam każdą magię bardziej niż wy. Jestem osobą empatyczną. Bałem się śmierci, która nadal tam zapewne ma swoje korzenie. Czułem jak moje serce mocniej bije. Zacząłem powoli schodzić po schodach. O dziwo dzisiaj nie zrobiły mi żadnych psikusów. Zjechałem na sam dół i zatrzymałem się przed wejściem do zamku. Chłodno, pada deszcz. Szkoda, ze tego nie widzę. Nie wiem co mam czuć.
Okulary.
Nie wziąłem ich. Cofnąć się po nie? Teraz już za późno.
Tutaj aż czuję tą śmierć.
Jeden krok do przodu.
Jestem bliżej tego miejsca.
Śmierć.
Już zapewne wiele osób dzisiaj o tym myślało. O jedenastu osobach, które zginęło na błoniach z powodu zaklęć. Czy gdyby nie byli magami – nadal by żyli. Co by było, gdyby nie było magii? Ja zapewne bym nie potrafił funkcjonować, ale może dzięki temu inne dzieci by się mnie nie bali? Ale nie poznałbym Alex. Ale oni by żyli – może. Każdego dnia zastanawiam się co będzie jutro ze świadomością, że mogę zginąć. Czy oni zastanawiali się nad swoją śmiercią? W ogóle, czy jest sens, abym myślał o nich jak o osobach? Stop. Powinienem tak o nich myśleć. Mieli pewnie rodziny…
Słabo mi. Za dużo tu tej magii. Tej złej, ciężkiej, śmiertelnej. I ten chłopak. Ten Puchon. Coś z nim nie tak. Nie mogę o nim myśleć. Może się zorientować? Zapewne nie. Co mam ze sobą zrobić? Nie pasuję tu. Ten pogrzeb… On nie powinien być wyciągnięty na forum szkoły. Na nim powinny być bliscy, a nie obcy. Ja nawet nie wiem kim oni są. Nie pamiętam ich. Nie mogę sobie nic skojarzyć.
Krzyk.
Zamknąłem oczy. Zbyt głośno. Zbyt cierpiąco. Nie wiedziałem co miałem zrobić, ale ten chłopak za bardzo cierpiał. Dlatego uważam, że pogrzeby nie powinny być dla obcych. To mnie za bardzo rani, za bardzo dobija, bo nie wiem co mam czuć. Ten człowiek cierpiał, a ja nie znałem tego uczucia. Nie straciłem nikogo, bo nigdy takiej osoby nie miałem. Nie byłem do nikogo przywiązany. Nie powinienem tu być.
Alex.
Droga Alex. Podszedłem do niej powoli. Dłonią wymacałem krzesło obok niej i usiadłem. Nic jednak nie mówiłem. Zacisnąłem dłonie na swoich spodniach. Moja głowa jak zawsze była opuszczona lekko. Dawno nie rozmawialiśmy. Było to tuż po tych bajkach. Wiesz, Alex nie pamiętam już tego świata. Mój umysł zamazuje te barwy i kształty, które tam były.
- Witaj – powiedziałem cicho i chwyciłem jej dłoń. Wiedziałem, że czuła to samo co ja.
Usiadłem na łóżku i przetarłem zaspane oczy. Przygotował dla mnie ubrania, pomógł zapiąć mi koszulę, abym nie wyglądał jak skończony idiota. I tak założyłem na tą koszulę czarną bluzę na zamek. Czułem się w nich komfortowo. Poszedł pierwszy. Ja powiedziałem, że mam jeszcze coś do zrobienia.
W rzeczywistości bałem się tam pójść. Rozumiecie w końcu, że odczuwam każdą magię bardziej niż wy. Jestem osobą empatyczną. Bałem się śmierci, która nadal tam zapewne ma swoje korzenie. Czułem jak moje serce mocniej bije. Zacząłem powoli schodzić po schodach. O dziwo dzisiaj nie zrobiły mi żadnych psikusów. Zjechałem na sam dół i zatrzymałem się przed wejściem do zamku. Chłodno, pada deszcz. Szkoda, ze tego nie widzę. Nie wiem co mam czuć.
Okulary.
Nie wziąłem ich. Cofnąć się po nie? Teraz już za późno.
Tutaj aż czuję tą śmierć.
Jeden krok do przodu.
Jestem bliżej tego miejsca.
Śmierć.
Już zapewne wiele osób dzisiaj o tym myślało. O jedenastu osobach, które zginęło na błoniach z powodu zaklęć. Czy gdyby nie byli magami – nadal by żyli. Co by było, gdyby nie było magii? Ja zapewne bym nie potrafił funkcjonować, ale może dzięki temu inne dzieci by się mnie nie bali? Ale nie poznałbym Alex. Ale oni by żyli – może. Każdego dnia zastanawiam się co będzie jutro ze świadomością, że mogę zginąć. Czy oni zastanawiali się nad swoją śmiercią? W ogóle, czy jest sens, abym myślał o nich jak o osobach? Stop. Powinienem tak o nich myśleć. Mieli pewnie rodziny…
Słabo mi. Za dużo tu tej magii. Tej złej, ciężkiej, śmiertelnej. I ten chłopak. Ten Puchon. Coś z nim nie tak. Nie mogę o nim myśleć. Może się zorientować? Zapewne nie. Co mam ze sobą zrobić? Nie pasuję tu. Ten pogrzeb… On nie powinien być wyciągnięty na forum szkoły. Na nim powinny być bliscy, a nie obcy. Ja nawet nie wiem kim oni są. Nie pamiętam ich. Nie mogę sobie nic skojarzyć.
Krzyk.
Zamknąłem oczy. Zbyt głośno. Zbyt cierpiąco. Nie wiedziałem co miałem zrobić, ale ten chłopak za bardzo cierpiał. Dlatego uważam, że pogrzeby nie powinny być dla obcych. To mnie za bardzo rani, za bardzo dobija, bo nie wiem co mam czuć. Ten człowiek cierpiał, a ja nie znałem tego uczucia. Nie straciłem nikogo, bo nigdy takiej osoby nie miałem. Nie byłem do nikogo przywiązany. Nie powinienem tu być.
Alex.
Droga Alex. Podszedłem do niej powoli. Dłonią wymacałem krzesło obok niej i usiadłem. Nic jednak nie mówiłem. Zacisnąłem dłonie na swoich spodniach. Moja głowa jak zawsze była opuszczona lekko. Dawno nie rozmawialiśmy. Było to tuż po tych bajkach. Wiesz, Alex nie pamiętam już tego świata. Mój umysł zamazuje te barwy i kształty, które tam były.
- Witaj – powiedziałem cicho i chwyciłem jej dłoń. Wiedziałem, że czuła to samo co ja.
- Mathias Rökkur
Re: Stary Dąb
Czw Cze 04, 2015 7:58 am
No i pojawił się Krukon ze swoją bratnią duszą w postaci Avernusa... Jak zwykle siedzi na którymś jego ramieniu. Tradycyjny wystrój chłopaka zasłoniła szata Domu, a twarz okryta jest kapturem, jego czarne oczy zdawałyby się w tej pogodzie zasłoniły nawet białka oczu. Burzowo... grobowo. Chciało by się powiedzieć, że idealna pogoda na pogrzeb, heh.
Kapturem zasłonił najwięcej twarzy, jak tylko się dało, stanął z boku raczej i przyglądał się wszystkim.
Nie przyniósł żadnych kwiatów, ani nic z tych rzeczy. Co zatem ze sobą przyniósł? Ból głowy od tej czarnej magii, którą aż śmierdziało to miejsce... Mathias nienawidził tej magii, była jedynie źródłem nieszczęścia niewinnych, jak tych, co tutaj teraz najwięcej przeżywają.
Westchnął ciężko na to wszystko, po czym jego wzrok zatrzymał się na trumnach, ehh... Nie znał nikogo z widzenia, ale tyle odebranych żyć... pomimo braku znajomości większej niż spoza widzenia, to i tak ten widok był przykry i do tego jeszcze wszędzie cierpienie u nawet najtwardszych osób. Pradoksalnie, to teraz Mathias jest jednym z najtwardszych tutaj. Nie płakał. Był rozgoryczony. Zły. Jego mroczniejsza strona dominowała, ale była zmieszana z jego chęcią czynienia dobra. Trzeba pomścić tych ludzi... Trzeba pomścić... Przynajmniej mają czas na odpoczynek...
Winni temu powinni zostać brutalnie zabici... Nie ma litości dla takich skurwieli... Bliscy płaczą, dorośli są bezsilni. Trzeba wziąć sprawy w swoje ręce... Kto nam pomoże? Nikt... Nie ma żadnej przeciwwagi na to zło, co rośnie? Gdzie się podziali ci dobrzy? Coraz bardziej chcę walczyć z czarnoksiężnikami... Nie powstrzymasz mnie, kuzynie. Miarka się przebrała. Gdzie Ty byłeś, kiedy tutaj dzieje się zamęt!? Gdybym tylko mógł w tej szkole się z Tobą kontaktować... Za mało czasu spędzamy razem ostatnio... co się z Tobą dzieje, Liam? Jesteś Ministrem i niczego nie widzisz? Przysyłasz aurora i jesteś z siebie dumny!?
Pokręcił głową tkwiąc w swoich myślach i patrzył po kolei na każde zwłoki poukrywane w równie martwych przedmiotach. Tego wszystkiego robi się zbyt dużo.
Jak mam spełniać obowiązki Prefekta, kiedy takim rzeczom nie potrafię zapobiec... Chcę już skończyć tą szkołę... Chcę stąd odejść i walczyć... Nie chce bezczynnie tu siedzieć, kiedy inni umierają poza Hogwartem... Rzeź dopiero się zaczyna...
Postał chwilę, poprzyglądał się wszystkim, szybko się odwrócił w taki sposób, że szata mocno zawiała, a Prefekt bez słowa stąd odszedł. Za dużo zła i cierpienia tu jest. Nie działa to na niego dobrze. Nie potrafi być bezczynnym w takich warunkach. On chce działać, nie płakać i smucić się... Przyszedł, pożegnał tych ludzi na swój sposób i odszedł. Jego odejście dopełniły jak najbardziej na miejscu ciche głosy kruka, które uzupełniły grobowy klimat tego miejsca.
Jeśli nikt go nie zatrzymał, to usunął się stąd. Nie mógł znieść bezczynnie tego cierpienia i wszechobecnej czarnej magii.
z/t
Kapturem zasłonił najwięcej twarzy, jak tylko się dało, stanął z boku raczej i przyglądał się wszystkim.
Nie przyniósł żadnych kwiatów, ani nic z tych rzeczy. Co zatem ze sobą przyniósł? Ból głowy od tej czarnej magii, którą aż śmierdziało to miejsce... Mathias nienawidził tej magii, była jedynie źródłem nieszczęścia niewinnych, jak tych, co tutaj teraz najwięcej przeżywają.
Westchnął ciężko na to wszystko, po czym jego wzrok zatrzymał się na trumnach, ehh... Nie znał nikogo z widzenia, ale tyle odebranych żyć... pomimo braku znajomości większej niż spoza widzenia, to i tak ten widok był przykry i do tego jeszcze wszędzie cierpienie u nawet najtwardszych osób. Pradoksalnie, to teraz Mathias jest jednym z najtwardszych tutaj. Nie płakał. Był rozgoryczony. Zły. Jego mroczniejsza strona dominowała, ale była zmieszana z jego chęcią czynienia dobra. Trzeba pomścić tych ludzi... Trzeba pomścić... Przynajmniej mają czas na odpoczynek...
Winni temu powinni zostać brutalnie zabici... Nie ma litości dla takich skurwieli... Bliscy płaczą, dorośli są bezsilni. Trzeba wziąć sprawy w swoje ręce... Kto nam pomoże? Nikt... Nie ma żadnej przeciwwagi na to zło, co rośnie? Gdzie się podziali ci dobrzy? Coraz bardziej chcę walczyć z czarnoksiężnikami... Nie powstrzymasz mnie, kuzynie. Miarka się przebrała. Gdzie Ty byłeś, kiedy tutaj dzieje się zamęt!? Gdybym tylko mógł w tej szkole się z Tobą kontaktować... Za mało czasu spędzamy razem ostatnio... co się z Tobą dzieje, Liam? Jesteś Ministrem i niczego nie widzisz? Przysyłasz aurora i jesteś z siebie dumny!?
Pokręcił głową tkwiąc w swoich myślach i patrzył po kolei na każde zwłoki poukrywane w równie martwych przedmiotach. Tego wszystkiego robi się zbyt dużo.
Jak mam spełniać obowiązki Prefekta, kiedy takim rzeczom nie potrafię zapobiec... Chcę już skończyć tą szkołę... Chcę stąd odejść i walczyć... Nie chce bezczynnie tu siedzieć, kiedy inni umierają poza Hogwartem... Rzeź dopiero się zaczyna...
Postał chwilę, poprzyglądał się wszystkim, szybko się odwrócił w taki sposób, że szata mocno zawiała, a Prefekt bez słowa stąd odszedł. Za dużo zła i cierpienia tu jest. Nie działa to na niego dobrze. Nie potrafi być bezczynnym w takich warunkach. On chce działać, nie płakać i smucić się... Przyszedł, pożegnał tych ludzi na swój sposób i odszedł. Jego odejście dopełniły jak najbardziej na miejscu ciche głosy kruka, które uzupełniły grobowy klimat tego miejsca.
Jeśli nikt go nie zatrzymał, to usunął się stąd. Nie mógł znieść bezczynnie tego cierpienia i wszechobecnej czarnej magii.
z/t
- Liv Mendez
Re: Stary Dąb
Czw Cze 04, 2015 1:58 pm
Śmierć.
Czym jest?
Kim jest?
Mijały minuty, a Liv wiąż wstała w drzwiach wyjściowych z Zamku, jakby nie potrafiła zrobić kolejnego kroku. Na jej twarzy gościł spokój, dziwny spokój, tak niepodobny do niej. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, jakby jedynie jej ciało znajdowało się właśnie w tym miejscu, a dusza gdzieś uleciała chowając się w najgłębszym zakątku. Nie lubiła pogrzebów. Cóż... Zapewne jak wiele innych ludzi. Czuła się na nich nieswojo. Za każdym razem bała się, że w końcu nie wytrzyma, że się złamie, wszystko pęknie i zacznie wirować w ogół niej, że ona sama rozsypie się na tysiąc kawałków i nie będzie w stanie pozbierać się do kupy. Nie mogła sobie na to pozwolić, więc odizolowywała się od tego wszystkiego. Chowała wszystkie emocje do pojemnika, który był dokładnie zamknięty i ukryty przed wszystkimi. Dlatego ten spokój był taki dziwny… Dzisiaj było jej łatwiej. To nikt z jej rodziny, to nikt z jej bliskich. Te jedenaście osób znała jedynie z widzenia, może kiedyś zamieniła ze dwa zdania, ale to tyle. Więc było jej troszeczkę łatwiej. Odrobinę. Jednak ta masakra sama w sobie, była czymś okropnym. Sama mogła być na ich miejscu. Kto wie jak potoczyłby się jej los gdyby była w tym czasie w Hogwarcie. Kto wie…?
Niepewnie ruszyła w stronę Starego Dębu. Zebrało już się tam sporo ludzi. Rodziny, nauczyciele, osoby z Ministerstwa, znajomi, inni uczniowie. Wszyscy chcieli upamiętnić tych oto poległych. Tych, których Śmierć zbyt szybko zabrała do swojego Królestwa. Przecież byli tacy młodzi… Mieli tyle lat przed sobą… A może i nie…? Czy zdążyli załatwić wszystkie sprawy ziemskie, przed tym jak Kostucha wzięła ich w swoje ramiona, przytuliła i zatańczyła z nimi taniec? Ten ostatni taniec… Już więcej z nią nie zatańczą. Nie sprawią jej psikusa. To ona wygrała. Zabrała co jej. Jedenaście dusz młodych ludzi…
Zatrzymała się na uboczu, dalej nie była w stanie podejść. Odruchowo złapała się za nadgarstek, rana jeszcze się nie zagoiła, ale tym akurat nie zaprzątała sobie głowy. Pustym wzrokiem wpatrywała się w jedenaście równo ustawionych trumien. Nie miała odwagi spojrzeć na ich twarze. Nie mogła, bo mimo iż ich nie znała, pojemniczek zapewne by wybuchnął. Nie można być obojętnym na śmierć niewinnych ludzi. Przejść obojętnie i powiedzieć, że to mnie nie obchodzi. Nie da się… I nagle rozległ się krzyk. Krzyk pełen bólu i rozpaczy. Liv mimowolnie zacisnęła powieki i zaczęła szybciej oddychać. Czuła jakby tysiące małych sztylecików wbijało się w jej ciało. A przecież to On cierpiał, a nie ona. To On stracił kogoś bliskiego. Dopiero gdy umilkł dziewczyna otworzyła oczy i spojrzała w stronę Puchona. Chciała go pocieszyć, ale żadne słowa nie były odpowiednie. Nic nie było odpowiednie w tej sytuacji, więc stała wciąż w tym samym miejscu i jedynie spoglądała na postać chłopaka. Następną osoba, która podeszłą do trumien była Ślizgonka. Ona chyba też straciła kogoś bliskiego. Czy w ogóle ta się pogodzić ze stratą ukochanej osoby? Czy może już na zawsze pozostaje dziura w sercu, która wciąż krwawi i daje o sobie znać… Pokręciła delikatnie głową jakby chciała odsunąć od siebie te myśli. Na razie nie poznała uczucia utracenia kogoś bardzo bliskiego, a i tak nie była w stanie wyobrazić sobie tego całego żalu rozrywającego wnętrzności, nie pozwalającego oddychać.
Za dużo…
Na razie…
Czym jest?
Kim jest?
Mijały minuty, a Liv wiąż wstała w drzwiach wyjściowych z Zamku, jakby nie potrafiła zrobić kolejnego kroku. Na jej twarzy gościł spokój, dziwny spokój, tak niepodobny do niej. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, jakby jedynie jej ciało znajdowało się właśnie w tym miejscu, a dusza gdzieś uleciała chowając się w najgłębszym zakątku. Nie lubiła pogrzebów. Cóż... Zapewne jak wiele innych ludzi. Czuła się na nich nieswojo. Za każdym razem bała się, że w końcu nie wytrzyma, że się złamie, wszystko pęknie i zacznie wirować w ogół niej, że ona sama rozsypie się na tysiąc kawałków i nie będzie w stanie pozbierać się do kupy. Nie mogła sobie na to pozwolić, więc odizolowywała się od tego wszystkiego. Chowała wszystkie emocje do pojemnika, który był dokładnie zamknięty i ukryty przed wszystkimi. Dlatego ten spokój był taki dziwny… Dzisiaj było jej łatwiej. To nikt z jej rodziny, to nikt z jej bliskich. Te jedenaście osób znała jedynie z widzenia, może kiedyś zamieniła ze dwa zdania, ale to tyle. Więc było jej troszeczkę łatwiej. Odrobinę. Jednak ta masakra sama w sobie, była czymś okropnym. Sama mogła być na ich miejscu. Kto wie jak potoczyłby się jej los gdyby była w tym czasie w Hogwarcie. Kto wie…?
Niepewnie ruszyła w stronę Starego Dębu. Zebrało już się tam sporo ludzi. Rodziny, nauczyciele, osoby z Ministerstwa, znajomi, inni uczniowie. Wszyscy chcieli upamiętnić tych oto poległych. Tych, których Śmierć zbyt szybko zabrała do swojego Królestwa. Przecież byli tacy młodzi… Mieli tyle lat przed sobą… A może i nie…? Czy zdążyli załatwić wszystkie sprawy ziemskie, przed tym jak Kostucha wzięła ich w swoje ramiona, przytuliła i zatańczyła z nimi taniec? Ten ostatni taniec… Już więcej z nią nie zatańczą. Nie sprawią jej psikusa. To ona wygrała. Zabrała co jej. Jedenaście dusz młodych ludzi…
Zatrzymała się na uboczu, dalej nie była w stanie podejść. Odruchowo złapała się za nadgarstek, rana jeszcze się nie zagoiła, ale tym akurat nie zaprzątała sobie głowy. Pustym wzrokiem wpatrywała się w jedenaście równo ustawionych trumien. Nie miała odwagi spojrzeć na ich twarze. Nie mogła, bo mimo iż ich nie znała, pojemniczek zapewne by wybuchnął. Nie można być obojętnym na śmierć niewinnych ludzi. Przejść obojętnie i powiedzieć, że to mnie nie obchodzi. Nie da się… I nagle rozległ się krzyk. Krzyk pełen bólu i rozpaczy. Liv mimowolnie zacisnęła powieki i zaczęła szybciej oddychać. Czuła jakby tysiące małych sztylecików wbijało się w jej ciało. A przecież to On cierpiał, a nie ona. To On stracił kogoś bliskiego. Dopiero gdy umilkł dziewczyna otworzyła oczy i spojrzała w stronę Puchona. Chciała go pocieszyć, ale żadne słowa nie były odpowiednie. Nic nie było odpowiednie w tej sytuacji, więc stała wciąż w tym samym miejscu i jedynie spoglądała na postać chłopaka. Następną osoba, która podeszłą do trumien była Ślizgonka. Ona chyba też straciła kogoś bliskiego. Czy w ogóle ta się pogodzić ze stratą ukochanej osoby? Czy może już na zawsze pozostaje dziura w sercu, która wciąż krwawi i daje o sobie znać… Pokręciła delikatnie głową jakby chciała odsunąć od siebie te myśli. Na razie nie poznała uczucia utracenia kogoś bardzo bliskiego, a i tak nie była w stanie wyobrazić sobie tego całego żalu rozrywającego wnętrzności, nie pozwalającego oddychać.
Za dużo…
Na razie…
- Luthias Lovegood
Re: Stary Dąb
Czw Cze 04, 2015 2:23 pm
Ten dzień było okropny. Nawet pogoda się popsuła, jakby i ona opłakiwała utratę tylu młodych ludzi. Tak różnych. Każdy z nich był niezwykły na swój własny i nie powtarzalny sposób. Każdy z nich pozostawił bliskich pogrążonych w bólu i rozpaczy. Jednak pozostawili również cząstkę siebie. Już zawsze będą żyć w sercach i wspomnieniach najbliższych. Już na zawsze przetrwają w pamięci. Dzisiejszy pogrzeb jest tego początkiem. Tak dużo ludzi zebrało się by ostatni raz spojrzeć na twarze, które teraz są już pogrążone w wiecznym spokoju, by pożegnać każdego z osobna. Może i niektórzy z obecnych nie byli nawet w bliskich stosunkach ze zmarłymi, ale to nie oznacza, że nie mogli przyjść i uczcić, być może trochę za krótkie, ale jakże wspaniałe życie tych, którzy leżą przed nimi w trumnach. Czasu się nie cofnie, co się stało to się nie odstanie. Nie ma takiej mocy. Ich serca przestały bić, krew przestała krążyć w ich żyłach. Nie żyją. A teraz jest moment by powiedzieć ostatnie słowa.
Luthias sięgnął po mały bukiet róż, a dokładnie bukiet składający się z jedenastu czerwonych róż, który znajdował się w wazonie i wyszedł z dormitorium. Nie rozglądał się, nawet jeśli ktoś zawołał jego imienia, nie zwracał uwagi na ludzi jeszcze krzątających się w Pokoju Wspólnym Niebieskich. Nie miał ochoty z kimkolwiek rozmawiać. Chciał w zupełnej samotności udać się na miejsce masakry. Po kilku minutach się tam znalazł. Ominął Gryfonkę z jego rocznika, która stała na uboczu i ruszył w stronę trumien, gdy nagle zatrzymał się jak wryty. Rozległ się głos Puchona. Słyszał wszystkie słowa. Bardzo dokładnie. Wszystkie słowa, które były przepełnione smutkiem, żalem, bóle, cierpienie, złością. Sparaliżowały go. Nie pozwalały się poruszyć. Dopiero gdy ponownie nastała zupełna cisza, Luth przełknął silne mając nadzieje, że to sprawi, że zniknie uczucie guli w gardle, która pojawiła się w chwili krzyku chłopaka. Wziął głęboki oddech i podszedł jeszcze bliżej. Na ziemi położył bukiet kwiatów i spojrzał na Puchona smutnym wzrokiem, pełnym współczucia, ale on nie mógł go zauważyć, gdyż wciąż wpatrywał się w ciało dziewczyny. Krukon odwrócił się od zwłok i ruszył w stronę rzędu krzeseł. Usiadł obok Kim. Chwile minęło zanim spojrzał na dziewczynę.
- Hej – wyszeptał smutno. – Wszystko w porządku? – zapytał z troską w głosie, gdyż Puchonka nie wyglądała najlepiej.
Luthias sięgnął po mały bukiet róż, a dokładnie bukiet składający się z jedenastu czerwonych róż, który znajdował się w wazonie i wyszedł z dormitorium. Nie rozglądał się, nawet jeśli ktoś zawołał jego imienia, nie zwracał uwagi na ludzi jeszcze krzątających się w Pokoju Wspólnym Niebieskich. Nie miał ochoty z kimkolwiek rozmawiać. Chciał w zupełnej samotności udać się na miejsce masakry. Po kilku minutach się tam znalazł. Ominął Gryfonkę z jego rocznika, która stała na uboczu i ruszył w stronę trumien, gdy nagle zatrzymał się jak wryty. Rozległ się głos Puchona. Słyszał wszystkie słowa. Bardzo dokładnie. Wszystkie słowa, które były przepełnione smutkiem, żalem, bóle, cierpienie, złością. Sparaliżowały go. Nie pozwalały się poruszyć. Dopiero gdy ponownie nastała zupełna cisza, Luth przełknął silne mając nadzieje, że to sprawi, że zniknie uczucie guli w gardle, która pojawiła się w chwili krzyku chłopaka. Wziął głęboki oddech i podszedł jeszcze bliżej. Na ziemi położył bukiet kwiatów i spojrzał na Puchona smutnym wzrokiem, pełnym współczucia, ale on nie mógł go zauważyć, gdyż wciąż wpatrywał się w ciało dziewczyny. Krukon odwrócił się od zwłok i ruszył w stronę rzędu krzeseł. Usiadł obok Kim. Chwile minęło zanim spojrzał na dziewczynę.
- Hej – wyszeptał smutno. – Wszystko w porządku? – zapytał z troską w głosie, gdyż Puchonka nie wyglądała najlepiej.
- Kim Miracle
Re: Stary Dąb
Czw Cze 04, 2015 2:59 pm
Nie zwróciła nawet uwagi na osobę, która usiadła obok niej. Cały czas patrzyła się na białe margaretki. Nie pasowały do pogrzebu. Były zbyt wesołe, ale ona chciała, aby Grey uśmiechał się w niebie. Chciała, aby zawsze był radosny. Może powinna podejść do jego ciała? Drgnęła pierwszy moment z chęcią podejścia do pudła, w którym zostanie na wieki, ale nie podniosła się. Jej ciało było zbyt ciężkie, aby mogła tego dokonać. Spojrzała na Stary Dąb.
Pamiętasz mnie? Pamiętasz jak mnie tu pocałował? Tutaj zginął. Widziałeś to, prawda? – nie powiedziała tego głośno tak jak Hope. Była silniejsza od Josh’a? Nie. On bardzo kochała.
Starała się nie patrzeć na chłopaka.
Podskoczyła lekko zaskoczona. Luthias. Spojrzała na niego nieobecnym wzrokiem. Głupie pytanie. Jak może być w porządku, gdy oni nie żyją? Gdy nie była w stanie ochronić swoich przyjaciół? Greya. Pokręciła przecząco głową.
- Pierwszy raz nie jest w porządku – szepnęła, aby głos się jej nie załamał.- Tam jest mój… przyjaciel – nie spojrzała w stronę trumien. Znowu patrzyła na margaretki.- A u ciebie?- zapytała, a jej głowa ciężko opadła na ramię blondyna. Wtedy tak długo rozmawiali, wtedy się śmiali, a teraz Kim jest smutna. To spotkanie jest przeciwne do ich poprzedniego.
Pamiętasz mnie? Pamiętasz jak mnie tu pocałował? Tutaj zginął. Widziałeś to, prawda? – nie powiedziała tego głośno tak jak Hope. Była silniejsza od Josh’a? Nie. On bardzo kochała.
Starała się nie patrzeć na chłopaka.
Podskoczyła lekko zaskoczona. Luthias. Spojrzała na niego nieobecnym wzrokiem. Głupie pytanie. Jak może być w porządku, gdy oni nie żyją? Gdy nie była w stanie ochronić swoich przyjaciół? Greya. Pokręciła przecząco głową.
- Pierwszy raz nie jest w porządku – szepnęła, aby głos się jej nie załamał.- Tam jest mój… przyjaciel – nie spojrzała w stronę trumien. Znowu patrzyła na margaretki.- A u ciebie?- zapytała, a jej głowa ciężko opadła na ramię blondyna. Wtedy tak długo rozmawiali, wtedy się śmiali, a teraz Kim jest smutna. To spotkanie jest przeciwne do ich poprzedniego.
- Kyohei Takano
Re: Stary Dąb
Czw Cze 04, 2015 4:36 pm
Co on tutaj robił? na pewno nie jeden uczeń po ujrzeniu tego chłopaka mógł zadać sobie takie pytanie. Najpewniej spodziewali się tutaj dosłownie każdego, ale nie jego. I tutaj wychodzi to jak mało znacie tego chłopaka imieniem Kyohei. Jak mało kto rozumiał co to znaczy strata, wiedział jak to jest stać nad trumną kogoś bliskiego. Wpatrywać się w jego twarz i nie wierzyć własnym oczom. On sam przez kawał czasu nie dopuszczał do siebie myśli, że tak dobrze znana mu osoba już nigdy więcej do niego się nie uśmiechnie, że nie zobaczy odbicia światła w jej oczach. Niestety czas biegł dalej i nic na to nie można było poradzić. Ciała rozkładały się w ziemi, a nasze życie biegło dalej. Nie zmieniało to, jednak faktu, że pewna blizna pozostała, i zostanie już do końca naszego życia.
Chłopak ubrany stosunkowo swobodnie jak to na niego przystało stawił się na błoniach. Omiótł tylko swoimi brązowymi oczami wszystkich obecnych, i na chwilę zatrzymał się na trumnach.
-Po kie licho otwierali wieka- Mruknął cicho w swoich myślach i aż się wzdrygnął. Naturalnie, że ten fragment o wpatrywaniu się w oczy był tylko przenośnią. On osobiście nie miał jakiejś wielkiej ochoty wpatrywać się w twarze zmarłych. Było to dla niego bynajmniej dziwne. Wystarczyło przecież oprzeć o trumny zdjęcia. Przyniosło by to zdecydowanie bardziej estetyczny efekt, ale co on tam się znał. To nie jego pogrzeb, i nie bardzo miał wpływ na to co dyrekcja postanowiła. Tak też obojętnie przeszedł przez szereg krzeseł nie patrząc nawet na uczniów którzy wlepiali w niego swoje oczy. Nie rozglądał się nawet za nikim znajomym kto zanosił się łzami... bo i niby po co, przecież i tak by nie podszedł, nie pocieszył by. Nie nadawał się w żaden sposób do tej roli. Nie był tym który umiał pocieszyć. Dlatego też stanął też na samych tyłach opierając się plecami o dąb a jedną nogę podparł o jego pień. I tak po prostu stał wpatrzony w ziemię, nie bardzo zainteresowany tym co w tej chwili się działo. Starał się nie słuchać tych szlochów, i skarg na los. Chłopak jeszcze nigdy nie słyszał aby życie kiedy kolwiek było sprawiedliwe, ale użalanie się nad tym na pewno jeszcze nikomu nie pomogło. Więc lepiej wziąć to co życie nam podsuwa, albo po prostu samemu ze sobą skończyć, jeżeli nie potrafimy odnaleźć się w tej grze.
Chłopak ubrany stosunkowo swobodnie jak to na niego przystało stawił się na błoniach. Omiótł tylko swoimi brązowymi oczami wszystkich obecnych, i na chwilę zatrzymał się na trumnach.
-Po kie licho otwierali wieka- Mruknął cicho w swoich myślach i aż się wzdrygnął. Naturalnie, że ten fragment o wpatrywaniu się w oczy był tylko przenośnią. On osobiście nie miał jakiejś wielkiej ochoty wpatrywać się w twarze zmarłych. Było to dla niego bynajmniej dziwne. Wystarczyło przecież oprzeć o trumny zdjęcia. Przyniosło by to zdecydowanie bardziej estetyczny efekt, ale co on tam się znał. To nie jego pogrzeb, i nie bardzo miał wpływ na to co dyrekcja postanowiła. Tak też obojętnie przeszedł przez szereg krzeseł nie patrząc nawet na uczniów którzy wlepiali w niego swoje oczy. Nie rozglądał się nawet za nikim znajomym kto zanosił się łzami... bo i niby po co, przecież i tak by nie podszedł, nie pocieszył by. Nie nadawał się w żaden sposób do tej roli. Nie był tym który umiał pocieszyć. Dlatego też stanął też na samych tyłach opierając się plecami o dąb a jedną nogę podparł o jego pień. I tak po prostu stał wpatrzony w ziemię, nie bardzo zainteresowany tym co w tej chwili się działo. Starał się nie słuchać tych szlochów, i skarg na los. Chłopak jeszcze nigdy nie słyszał aby życie kiedy kolwiek było sprawiedliwe, ale użalanie się nad tym na pewno jeszcze nikomu nie pomogło. Więc lepiej wziąć to co życie nam podsuwa, albo po prostu samemu ze sobą skończyć, jeżeli nie potrafimy odnaleźć się w tej grze.
- Maverick Mulciber
Re: Stary Dąb
Czw Cze 04, 2015 5:39 pm
To co działo się na błoniach było chwilami tragikomiczne. W jednej chwili jakiś Puchon się do mnie uśmiechnął a w kolejnej wył przy trumnie. Parsknąłem cicho obserwując tę sytuację i odsunąłem się jeszcze bardziej od krzeseł. Nie potrafiłem zrozumieć jakim cudem ktoś rozpacza po czyjejś śmierci, może dlatego, że sam nikogo nie straciłem. No w każdym razie nie w ten sposób.
Odwróciłem się na pięcie i stanąłem koło dębu gdzie znajdował się jakiś inny Puchon. Splotłem ramiona na klatce piersiowej i słysząc jego słowa uśmiechnąłem się szerzej.
-Ku przestrodze - Powiedziałem żartobliwie w ogóle nie przejmując się losem zmarłych. Empatia nie leżała w mojej naturze.
Zerknąłem w kierunku Puchona starając się skojarzyć twarz z imieniem i rokiem. To chyba był uczeń z szóstej klasy, albo piątej, ale na pewno nie z mojego rocznika. W sumie wyglądał na zainteresowanego w identycznym stopniu co ja.
-Widzę, że bardzo zainteresowany - Mruknąłem z rozbawieniem w jego stronę. Spodziewałem się, że zaraz rzuci jakąś bardzo obraźliwą uwagą, która miała by mnie poruszyć. No niestety nudziło mi się i Puchon stał się moją nową ofiarą.
Odwróciłem się na pięcie i stanąłem koło dębu gdzie znajdował się jakiś inny Puchon. Splotłem ramiona na klatce piersiowej i słysząc jego słowa uśmiechnąłem się szerzej.
-Ku przestrodze - Powiedziałem żartobliwie w ogóle nie przejmując się losem zmarłych. Empatia nie leżała w mojej naturze.
Zerknąłem w kierunku Puchona starając się skojarzyć twarz z imieniem i rokiem. To chyba był uczeń z szóstej klasy, albo piątej, ale na pewno nie z mojego rocznika. W sumie wyglądał na zainteresowanego w identycznym stopniu co ja.
-Widzę, że bardzo zainteresowany - Mruknąłem z rozbawieniem w jego stronę. Spodziewałem się, że zaraz rzuci jakąś bardzo obraźliwą uwagą, która miała by mnie poruszyć. No niestety nudziło mi się i Puchon stał się moją nową ofiarą.
- Prudence Grisham
Re: Stary Dąb
Czw Cze 04, 2015 6:20 pm
Powiedz mi, jak się żegnać - prośba kierowana gdzieś w przestworza, która tak naprawdę nie była rzucona z myślą o tym, że pojawi się jakakolwiek odpowiedź. Prudence zamknięta przed światem za swoimi murami pierwszy raz orientowała się, co się dzieje. Nie żeby jakoś świetnie. Przecież nie mogła wiedzieć więcej niż tyle, ile powiedział jej roztrzęsiony chłopak, którego napotkała. Tyle jednak wystarczyło, by nie tylko z nauczycielskiego obowiązku, ale i duchowego, pojawiła się. Pod niebem, które dopasowało się do zdarzenia, w długiej, czarnej sukni. Można by było żartować, że wygląda teraz, jak śmierć, ale... to nie byłoby ani trochę śmieszne. Dokładnie tak wygląda przez tego typu strój, poradzić wiele nie mogła na swoją urodę. Do tego prawdziwa śmierć też jest tu obecna. Prudence interesowała się w swoim życiu wszystkim i choć czarną magię oddalano od niej, jakby była diabłem w kontakcie z wodą święconą to nie dało się ukryć, że zawsze próbowała jej tknąć. Nie udało się. To jedna z tych dziedzin o których nie ma pojęcia, ale chęć odkrywania, jak przystało na duszę krukońską, żyła w najlepsze. Ślady czarnej magii mogła wyczuć nawet jako laik. W końcu uczyła się o niej i przestudiowała tyle "białych" ksiąg, ile się dało. Ciemność spoczywała na tym terenie, co nie wróży dobrze. Teraz jednak nie był czas na rozmyślania na temat tego, co ten teren później będzie robił. Z pełną powagą usiadła na miejscu i patrzyła na tych, na których twarzach malowało się cierpienie. Również na uczniów. Nie była głupia - od razu widziała, że niektórzy nie znali 11 dzieciaków, które są tak blisko nich. Zimnych, nieporuszających się, nieoddychających... Nie osądzała jednak za to. Sama odczuwała tylko smutek z niekompetencji grona dorosłych. Tak, uważała, że to wszystko ich wina. W końcu są w zamku by nieść pomoc w razie potrzeby. Pomoc, która tym razem nie przyszła na czas. Gdyby mogła mówić pewnie by to powiedziała. Gdyby mogła ze spokojem się wtrącać zrobiłaby coś.
Teraz jednak, nawet na tym pogrzebie, jest po prostu Prudence Grisham. Osobą, która musi milczeć jeśli nie chce przyczynić się do tego, że z 11 martwych uczniów zrobi się 1111 i więcej. Mówią, że można być kimś się chce.
Jakiś pieprzony kłamca optymista musiał wymyślić tak okrutną nadzieję dla siebie. Taką, która rozkłada się szybciej niż jesienny liść, który opadł na glebę.
Teraz jednak, nawet na tym pogrzebie, jest po prostu Prudence Grisham. Osobą, która musi milczeć jeśli nie chce przyczynić się do tego, że z 11 martwych uczniów zrobi się 1111 i więcej. Mówią, że można być kimś się chce.
Jakiś pieprzony kłamca optymista musiał wymyślić tak okrutną nadzieję dla siebie. Taką, która rozkłada się szybciej niż jesienny liść, który opadł na glebę.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach