Strona 2 z 32 • 1, 2, 3 ... 17 ... 32
- Philipe Raphael Veronesi
Re: Stary Dąb
Pią Paź 18, 2013 6:31 pm
Również sięgnął po ciastko, stopniowo zaczął się rozluźniać, uśmiech zaczął obejmować już nie tylko twarz. Coś w nim było, że uśmiechał się każdą częścią ciała i każdą myślą.
Znowusz roześmiał się dźwięcznie gdy pojął słowa dziewczyny.
- Phil... To może być skrót od takiego wdzięcznego imienia jak Philip, ja zaś jestem Philipe - przygryzł zadziornie język i skrzywił się - nie lubię tego, jakbym był mafiozom w garniturze i włoskich lakierkach.
To gadulstwo, nie elokwencja. Potrafił wypowiedzieć się na każdy temat fakt, tylko, że nie koniecznie to co mówi ma ręce i nogi.
Roześmiał się gdy dziewczyna wypowiedziała się na temat koloru swoich włosów, trochę jednak zaczął się obawiać, że ma go za debila.
- Wiem, widzę - rzekł, by rozwiać podejrzenia domniemanego debilizmu. Niebieski szalik nie bez powodu owijał się wokół jego szyi, oprócz tego że był ciepły, miał też znaczenie symboliczne.
Bo przecież nie był głupi. Chyba.
Jego myślenie było po prostu dosyć wyróżniające się, nieprzeciętne, psychodeliczne. Tak przynajmniej tłumaczył się przed samym sobą. Bycie człowiekiem abstrakcyjnym brzmi lepiej niż bycie człowiekiem głupim.
Zmarkotniał jednak gdy blondynka zadała mu pytanie.
- Wietnam - rzucił półgębkiem, jednak na tym nie mógł zakończyć wypowiedzi - był zapalonym fanem militaryzmu - skrzywił się, Phil stanowczo był pacyfistą, wręcz skrajnym
- Moim zdaniem był głupcem - podsumował.
Znowusz roześmiał się dźwięcznie gdy pojął słowa dziewczyny.
- Phil... To może być skrót od takiego wdzięcznego imienia jak Philip, ja zaś jestem Philipe - przygryzł zadziornie język i skrzywił się - nie lubię tego, jakbym był mafiozom w garniturze i włoskich lakierkach.
To gadulstwo, nie elokwencja. Potrafił wypowiedzieć się na każdy temat fakt, tylko, że nie koniecznie to co mówi ma ręce i nogi.
Roześmiał się gdy dziewczyna wypowiedziała się na temat koloru swoich włosów, trochę jednak zaczął się obawiać, że ma go za debila.
- Wiem, widzę - rzekł, by rozwiać podejrzenia domniemanego debilizmu. Niebieski szalik nie bez powodu owijał się wokół jego szyi, oprócz tego że był ciepły, miał też znaczenie symboliczne.
Bo przecież nie był głupi. Chyba.
Jego myślenie było po prostu dosyć wyróżniające się, nieprzeciętne, psychodeliczne. Tak przynajmniej tłumaczył się przed samym sobą. Bycie człowiekiem abstrakcyjnym brzmi lepiej niż bycie człowiekiem głupim.
Zmarkotniał jednak gdy blondynka zadała mu pytanie.
- Wietnam - rzucił półgębkiem, jednak na tym nie mógł zakończyć wypowiedzi - był zapalonym fanem militaryzmu - skrzywił się, Phil stanowczo był pacyfistą, wręcz skrajnym
- Moim zdaniem był głupcem - podsumował.
- Alodia Mirabile
Re: Stary Dąb
Pon Paź 28, 2013 3:10 pm
Ostatnie ciastko. Tak bardzo nie chciała umierać, łaknęła życia, które wcale życiem nie było. Z dnia na dzień jej ciało nabierało coraz więcej bladych kolorów, niezdrowych odcieni, a im więcej ich było, tym lepiej się czuła. Uwielbiała drżenie dłoni zaraz po wypiciu soku dyniowego i kawy. Uwielbiała też te ciastka. I teraz, gdy chustka pozostawała w towarzystwie okruchów i ostatniego cudu, dziewczyna skrzywiła się. Jeszcze trochę i uwolni się od tej szkoły, od ojca i od ludzi podnieconych ciągłym poznawaniem świata magicznego. Jakby był chociaż w połowie tak fascynujący, jak o nim mówią... Uwolni się, a więc pora przyzwyczaić się do bycia zwyczajnie uprzejmą i komunikatywną.
Zaciśnięte usta, zaciśnięte dłonie i zaciśnięte oczy - poświęcić tyle, ostatnie ciastko. To tak, jakby dostać trolla z eliksirów. Wsparła dłonie po bokach, na pniu drzewa, wciskając się delikatnymi opuszkami w chropowatą korę. Wstała chwiejnie, nadając swoim niezdarnym ruchom odrobinę nonszalancji poprzez odgarnięcie długich włosów z twarzy i nieruchome utkwienie spojrzenia na twarzy chłopaka. Niczym ciekawy, mały ptaszek przechyliła głowę w bok. Taksowała twarz panicza Philipe, jakby był niezwykle ciekawym zjawiskiem. Nie był. Chociaż to co mówił...
- Mafiozom? To gatunek chochlika? - Chociaż w głosie Alodii trudno było wyczuć chociaż odrobinę zainteresowania, w niebieskich oczach zatańczyły iskierki. - Mafiozom żyją a Wietnamie?
Nie chciała odpowiedzi. Pomimo zainteresowania dziwnościami związanymi ze światem mugoli, nie chciała odpowiedzi i nie oczekiwała jej w żadnym wypadku, już po chwili od zapytania pędząc wzrokiem wzdłuż linii horyzontu. Ostatnie promienie słoneczne były równie ciepłe jak ciastko!
- Częstuj się, jest twoje.
Ominęła wzrokiem każdy mniej lub bardziej istotny element, skupiając się na zapakowaniu podręcznika do swojej torby i zarzuceniem jej na ramię. Stała chwilę nieruchomo, dłońmi obejmując ramiona. Co powiedzieć? Pożegnań nie lubiła bardziej od rozmów, rozmów nie lubiła bardziej od ludzi, a mimo to drżała raz po raz pod wpływem przyjemnych dreszczy.
W pewnym momencie skrzyżowała nogi, ugięła kolana i kiwnęła głową, by po chwili odejść.
Piękny, piękny dzień. Bez ciastka, a wciąż piękny.
Zaciśnięte usta, zaciśnięte dłonie i zaciśnięte oczy - poświęcić tyle, ostatnie ciastko. To tak, jakby dostać trolla z eliksirów. Wsparła dłonie po bokach, na pniu drzewa, wciskając się delikatnymi opuszkami w chropowatą korę. Wstała chwiejnie, nadając swoim niezdarnym ruchom odrobinę nonszalancji poprzez odgarnięcie długich włosów z twarzy i nieruchome utkwienie spojrzenia na twarzy chłopaka. Niczym ciekawy, mały ptaszek przechyliła głowę w bok. Taksowała twarz panicza Philipe, jakby był niezwykle ciekawym zjawiskiem. Nie był. Chociaż to co mówił...
- Mafiozom? To gatunek chochlika? - Chociaż w głosie Alodii trudno było wyczuć chociaż odrobinę zainteresowania, w niebieskich oczach zatańczyły iskierki. - Mafiozom żyją a Wietnamie?
Nie chciała odpowiedzi. Pomimo zainteresowania dziwnościami związanymi ze światem mugoli, nie chciała odpowiedzi i nie oczekiwała jej w żadnym wypadku, już po chwili od zapytania pędząc wzrokiem wzdłuż linii horyzontu. Ostatnie promienie słoneczne były równie ciepłe jak ciastko!
- Częstuj się, jest twoje.
Ominęła wzrokiem każdy mniej lub bardziej istotny element, skupiając się na zapakowaniu podręcznika do swojej torby i zarzuceniem jej na ramię. Stała chwilę nieruchomo, dłońmi obejmując ramiona. Co powiedzieć? Pożegnań nie lubiła bardziej od rozmów, rozmów nie lubiła bardziej od ludzi, a mimo to drżała raz po raz pod wpływem przyjemnych dreszczy.
W pewnym momencie skrzyżowała nogi, ugięła kolana i kiwnęła głową, by po chwili odejść.
Piękny, piękny dzień. Bez ciastka, a wciąż piękny.
- Aida Cuthbert
Re: Stary Dąb
Nie Gru 15, 2013 4:49 pm
Aida. Skomplikowana. Za bardzo skomplikowana, ale fakt... To wszystko było do przewidzenia. Samotny wieczór, wśród książek, notatek, zadań domowych i co? I musiała napisać. Padło na Avery'ego, z jednej prostej przyczyny.
Od dawna nie rozmawiali, od dawna nie pisali. Od dawna się nawet nie widzieli mimo tego, że byli na jednym roku. Trochę zabawne, ale przecież teraz kiedy na głowie mieli owutemy. Teraz kiedy każdy miał jakieś ambicje... Chyba skupiali się bardziej na nauce? A może to naiwność szanownej ślizgonki doprowadziła ją do tego iż uczniowie większą wagę przywiązują do tego by się po prostu... Wybić, coś osiągnąć?
Ach, na Melrina! Kogo ona próbowała oszukać? Siebie? Jego? Nauczycieli?
W głowie Cuthbert zrodził się zupełnie inny pomysł. Inna wizja. Całe życie było przewrotne, a jej to już nadzwyczajnie. Od dawna nie dawała po sobie poznać, ale z trudem trzymała nerwy na wodzy. Z trudem powstrzymywała się przed uszkodzeniem małego, rozwrzeszczanego gryfona, który właśnie wpadł w jej ręce, bo nie umiał wyhamować na zakręcie. Och, jakie to szczęście jednak, że trafiał na taką "rudą małpę", a nie na Rabastana Lestrange'a, czy samego Barty'ego Croucha. Gdyby to któryś z nich był oprawcą słodkiego dziecka, to być może nawet nie pamiętałoby jak się nazywa. To by było dopiero rozkoszne! O Regulusie Blacku nie chciała myśleć. Zdecydowanie nie chciała! Wierzyła, że chłopak kiedyś wyjdzie na prostą i być może sam poda rękę Aidzie? Ale znów próbuje kogoś oszukać. Dziewczyna raczej nie wyjdzie na prostą, chyba że faktycznie miłość przyćmi jej oczy, i jedyne jak to się skończy to... Z tytułem zdrajcy krwi, skończy w jednym z lochów ministerstwa, katowana przez oprawców.
-No, no proszę, proszę... - Mruknęła z uśmiechem gdy zobaczyła Jonathana. Nie wierzyła w to, że zjawi się czasowo, ale jednak. Pojawił się. Punktualnie.
Odgarnęła rude włosy z czoła, które perfekcyjnie kontrastowały z szarym płaszczykiem i zielonym szaliczkiem.
-Nie kazałeś zbyt długo czekać, jednak mimo wszystko Avery... Może się przejdziemy? Jest nadzwyczaj zimno!
Od dawna nie rozmawiali, od dawna nie pisali. Od dawna się nawet nie widzieli mimo tego, że byli na jednym roku. Trochę zabawne, ale przecież teraz kiedy na głowie mieli owutemy. Teraz kiedy każdy miał jakieś ambicje... Chyba skupiali się bardziej na nauce? A może to naiwność szanownej ślizgonki doprowadziła ją do tego iż uczniowie większą wagę przywiązują do tego by się po prostu... Wybić, coś osiągnąć?
Ach, na Melrina! Kogo ona próbowała oszukać? Siebie? Jego? Nauczycieli?
W głowie Cuthbert zrodził się zupełnie inny pomysł. Inna wizja. Całe życie było przewrotne, a jej to już nadzwyczajnie. Od dawna nie dawała po sobie poznać, ale z trudem trzymała nerwy na wodzy. Z trudem powstrzymywała się przed uszkodzeniem małego, rozwrzeszczanego gryfona, który właśnie wpadł w jej ręce, bo nie umiał wyhamować na zakręcie. Och, jakie to szczęście jednak, że trafiał na taką "rudą małpę", a nie na Rabastana Lestrange'a, czy samego Barty'ego Croucha. Gdyby to któryś z nich był oprawcą słodkiego dziecka, to być może nawet nie pamiętałoby jak się nazywa. To by było dopiero rozkoszne! O Regulusie Blacku nie chciała myśleć. Zdecydowanie nie chciała! Wierzyła, że chłopak kiedyś wyjdzie na prostą i być może sam poda rękę Aidzie? Ale znów próbuje kogoś oszukać. Dziewczyna raczej nie wyjdzie na prostą, chyba że faktycznie miłość przyćmi jej oczy, i jedyne jak to się skończy to... Z tytułem zdrajcy krwi, skończy w jednym z lochów ministerstwa, katowana przez oprawców.
-No, no proszę, proszę... - Mruknęła z uśmiechem gdy zobaczyła Jonathana. Nie wierzyła w to, że zjawi się czasowo, ale jednak. Pojawił się. Punktualnie.
Odgarnęła rude włosy z czoła, które perfekcyjnie kontrastowały z szarym płaszczykiem i zielonym szaliczkiem.
-Nie kazałeś zbyt długo czekać, jednak mimo wszystko Avery... Może się przejdziemy? Jest nadzwyczaj zimno!
- Jonathan Avery
Re: Stary Dąb
Nie Gru 15, 2013 6:05 pm
Było cholernie zimno, cóż za niedorzeczny pomysł spotykać się na błoniach o tej porze roku! Przystąpił z nogi na nogę, wciskając dłonie głębiej w kieszenie płaszcza i przeklął w myślach szpetnie. Powoli zaczynał żałować, iż zgodził się opuścić mury Zamku. No, i gdzież ona jest? Rozejrzał się, krzywiąc wargi w nieprzyjaznym grymasie.
Jest. Chmurne jasnobłękitne spojrzenie zatrzymało się na rudowłosej osóbce zmierzającej w jego stronę, mimo woli uśmiechnął się delikatnie, dzięki czemu jego blada twarz nabrała bardziej milszego wyrazu. Szybkim krokiem wyszedł na spotkanie dziewczynie.
- Na Merlina, co Cię pokusiło żeby opuścić Zamek w taką pogodę? - zapytał, zrównując się z Aidą.
Pytanie o spacer uznał za całkowicie retoryczne, skoro już się uparła żeby wyjść na dwór to cóż innego im zostało? Wyjął dłonie z kieszeni i uniósł nieco kołnierz, licząc iż będzie mu chociaż trochę cieplej, po czym umieścił je na ponownie w odmętach płaszcza.
- Ciemno, mokro i zimno, a zapewne zaraz zacznie ponownie lać - nie byłby sobą, gdyby potrafił się powstrzymać przed marudzeniem i sarkaniem na wszystko w obrębie wzroku.
Nie mogła sobie wybrać lepszego kompana na spacer, doprawdy. Jonathan rzadko kiedy bywał idealnym towarzystwem, chociaż zazwyczaj zachowywał się znośnie. Jednak kiedy humor mu nie dopisywał robił się marudny i złośliwy; przeważnie już po kilku minutach otoczenie miało go dosyć i starało się unikać jak ognia, coby nie narażać się na nieprzyjemności. Dzisiejszego wieczoru już na pierwszy rzut oka było widać, iż panicz Avery nie tryska entuzjazmem i miłością do świata, chociaż trzeba było mu przyznać, że starał się zły humor trzymać na wodzy - zapewne tylko i wyłącznie przez wzgląd na sympatię, którą darzył pannę Cuthbert.
Jest. Chmurne jasnobłękitne spojrzenie zatrzymało się na rudowłosej osóbce zmierzającej w jego stronę, mimo woli uśmiechnął się delikatnie, dzięki czemu jego blada twarz nabrała bardziej milszego wyrazu. Szybkim krokiem wyszedł na spotkanie dziewczynie.
- Na Merlina, co Cię pokusiło żeby opuścić Zamek w taką pogodę? - zapytał, zrównując się z Aidą.
Pytanie o spacer uznał za całkowicie retoryczne, skoro już się uparła żeby wyjść na dwór to cóż innego im zostało? Wyjął dłonie z kieszeni i uniósł nieco kołnierz, licząc iż będzie mu chociaż trochę cieplej, po czym umieścił je na ponownie w odmętach płaszcza.
- Ciemno, mokro i zimno, a zapewne zaraz zacznie ponownie lać - nie byłby sobą, gdyby potrafił się powstrzymać przed marudzeniem i sarkaniem na wszystko w obrębie wzroku.
Nie mogła sobie wybrać lepszego kompana na spacer, doprawdy. Jonathan rzadko kiedy bywał idealnym towarzystwem, chociaż zazwyczaj zachowywał się znośnie. Jednak kiedy humor mu nie dopisywał robił się marudny i złośliwy; przeważnie już po kilku minutach otoczenie miało go dosyć i starało się unikać jak ognia, coby nie narażać się na nieprzyjemności. Dzisiejszego wieczoru już na pierwszy rzut oka było widać, iż panicz Avery nie tryska entuzjazmem i miłością do świata, chociaż trzeba było mu przyznać, że starał się zły humor trzymać na wodzy - zapewne tylko i wyłącznie przez wzgląd na sympatię, którą darzył pannę Cuthbert.
- Aida Cuthbert
Re: Stary Dąb
Nie Gru 15, 2013 6:19 pm
Avery jak zacznie marudzić, to kochana, słodka Aida nie powstrzyma się przed uprzykrzaniem mu życia, a przecież... Wszyscy wiedzieli jaką ona jest uroczą i niewinną istotką. Tak, zwłaszcza Avery to wiedział. Chociaż może i nie do końca? Nie ważne. Nie o to chodziło w tym spotkaniu.
-Wyobraź sobie, że w Hogwarcie są szpiedzy. Jeśli masz zamiar się im narażać, proszę bardzo. Ja... - Zawiesiła głos, wbijając wzrok w chłopaka i lustrując jego twarz, chcąc choć w pełni poznać ukryte pragnienia ślizgona. Jednak czy był tego jakikolwiek sens? Niekoniecznie. Jak to już zostało powiedziane w spotkaniu z Syriuszem, Ai-Ai musiała mieć pewność z kim warto utrzymywać lepsze relacje, i komu można w czymkolwiek zaufać. Choć czy właśnie Jonathan był ku temu dobrą osobą? Każdy grał. Każdy kto wiedział co się dzieje, zdawał sobie sprawę, że lepiej się pobawić słowem, czynem, a w ostateczności - najlepiej będzie stchórzyć. No jednak z Tobą może będzie inaczej Avery, co? - przeszło przez jej myśl, jednak i tą odgoniła pospiesznie. Musiała wybadać teren, po którym błądziła. Absurdalne, ale musiała zdecydować czy brnąć w coś chorego, czy zrezygnować z zamierzeń. Och! Na Merlina! Głupotą by się wykazała gdyby zrezygnowała z czegoś tak cudownego jak idee... Sami-Wiecie-Kogo.
-Jak mniemam już się opowiedziałeś, po której stronie staniesz? - Mimowolnie chwyciła go za ramię, chcąc by choć na moment stanął. Musiał zrozumieć, że nie mogli zaryzykować wszystkiego, tylko po to by wyjawić przed sobą sekrety. Czysta krew i przebiegłość do czegoś zobowiązywały. W końcu naciski ze strony rodzin nie były jedynym wyznacznikiem decyzji młodych czarodziejów. A ci, niebawem zaliczą się do grona zwycięzców, w końcu... Kto naiwnie uwierzy w podejście i dobroć tego starego głupca jakim był dyrektor Dumbledore? Ach, tak. Przegrani.
Przegrani tego świata.
-Wyobraź sobie, że w Hogwarcie są szpiedzy. Jeśli masz zamiar się im narażać, proszę bardzo. Ja... - Zawiesiła głos, wbijając wzrok w chłopaka i lustrując jego twarz, chcąc choć w pełni poznać ukryte pragnienia ślizgona. Jednak czy był tego jakikolwiek sens? Niekoniecznie. Jak to już zostało powiedziane w spotkaniu z Syriuszem, Ai-Ai musiała mieć pewność z kim warto utrzymywać lepsze relacje, i komu można w czymkolwiek zaufać. Choć czy właśnie Jonathan był ku temu dobrą osobą? Każdy grał. Każdy kto wiedział co się dzieje, zdawał sobie sprawę, że lepiej się pobawić słowem, czynem, a w ostateczności - najlepiej będzie stchórzyć. No jednak z Tobą może będzie inaczej Avery, co? - przeszło przez jej myśl, jednak i tą odgoniła pospiesznie. Musiała wybadać teren, po którym błądziła. Absurdalne, ale musiała zdecydować czy brnąć w coś chorego, czy zrezygnować z zamierzeń. Och! Na Merlina! Głupotą by się wykazała gdyby zrezygnowała z czegoś tak cudownego jak idee... Sami-Wiecie-Kogo.
-Jak mniemam już się opowiedziałeś, po której stronie staniesz? - Mimowolnie chwyciła go za ramię, chcąc by choć na moment stanął. Musiał zrozumieć, że nie mogli zaryzykować wszystkiego, tylko po to by wyjawić przed sobą sekrety. Czysta krew i przebiegłość do czegoś zobowiązywały. W końcu naciski ze strony rodzin nie były jedynym wyznacznikiem decyzji młodych czarodziejów. A ci, niebawem zaliczą się do grona zwycięzców, w końcu... Kto naiwnie uwierzy w podejście i dobroć tego starego głupca jakim był dyrektor Dumbledore? Ach, tak. Przegrani.
Przegrani tego świata.
- Jonathan Avery
Re: Stary Dąb
Nie Gru 15, 2013 6:47 pm
Pomimo słów Aidy, wyraz twarzy Avery'ego pozostał bez zmian. Nie drgnął nawet jeden mięsień, spojrzenie nie uciekło w boku w poszukiwaniu punktu, na którym mogłoby się zawiesić bezpiecznie aby nie zdradzić prawdziwych myśli. Dopiero po chwili jedna brew uniosła się w niemym pytaniu. Nie podobało mu się to na jakie tory wkroczyła ich rozmowa; spotkanie z dziewczyną miało oderwać myśli Jona od podobnych spraw, a nie na odwrót. Nie chciał jej zbywać czy tym bardziej kłamać, jednak nie widział innego wyjścia. Nie zamierzał wyjawiać jej tego co wiedział, było to według niego zbyt niebezpieczne i niepotrzebne, nie widział potrzeby mieszania jej w sprawy śmierciożerców.
- Paranoja - wzruszył ramionami, starając się uciąć temat.
Miał nadzieję, że porzuci swój pomysł, zajmie się czymś innym. Chociażby tym, iż za chwilę deszcz lunie im na głowy. Jednak nie, nie dała się zbyć. To było do przewidzenia, niestety. Przystanął czując jej dłoń na swoim ramieniu, uśmiechnął się krzywo na myśl, iż dobrowolnie wszedł w pułapkę panny Cuthbert licząc naiwnie na beztroskie towarzystwo. Jakże się mylił...
Dziwne, że wybrała właśnie jego. Zawsze był tym spokojnym, poukładany i omijającym szlamy szerokim łukiem, widocznie wyróżniał się w tłumie zielonych. Rzadko kiedy głośno wypowiadał się na temat Czarnego Pana, powszechnie było wiadomo iż jest zwolennikiem jego poglądów aczkolwiek nigdy nie cechował się specjalną żarliwością czy chęcią dołączenia do jego popleczników. Avery stał z boku, obserwując z przymrużeniem oka działania swoich kolegów pragnących dołączyć do szeregów śmierciożerców. Według niego byli tylko bandą niedojrzałych dzieciaków chcących mieszać się w sprawy dorosłych czarodziei, którym na rękę było oddanie uczniaków i wykorzystanie ich do swoich celów. A teraz on sam dołączył do tego grona, nie całkiem z własnej woli aczkolwiek to przecież jego własna dłoń podniosła sygnet, który w tym momencie mocno mu zaciążył.
- Do czego pijesz, Aida? Po co pchać nos tam gdzie można go sobie przytrzasnąć? - pokręcił głową, wciąż nie spuszczając spojrzenia z dziewczyny.
- Paranoja - wzruszył ramionami, starając się uciąć temat.
Miał nadzieję, że porzuci swój pomysł, zajmie się czymś innym. Chociażby tym, iż za chwilę deszcz lunie im na głowy. Jednak nie, nie dała się zbyć. To było do przewidzenia, niestety. Przystanął czując jej dłoń na swoim ramieniu, uśmiechnął się krzywo na myśl, iż dobrowolnie wszedł w pułapkę panny Cuthbert licząc naiwnie na beztroskie towarzystwo. Jakże się mylił...
Dziwne, że wybrała właśnie jego. Zawsze był tym spokojnym, poukładany i omijającym szlamy szerokim łukiem, widocznie wyróżniał się w tłumie zielonych. Rzadko kiedy głośno wypowiadał się na temat Czarnego Pana, powszechnie było wiadomo iż jest zwolennikiem jego poglądów aczkolwiek nigdy nie cechował się specjalną żarliwością czy chęcią dołączenia do jego popleczników. Avery stał z boku, obserwując z przymrużeniem oka działania swoich kolegów pragnących dołączyć do szeregów śmierciożerców. Według niego byli tylko bandą niedojrzałych dzieciaków chcących mieszać się w sprawy dorosłych czarodziei, którym na rękę było oddanie uczniaków i wykorzystanie ich do swoich celów. A teraz on sam dołączył do tego grona, nie całkiem z własnej woli aczkolwiek to przecież jego własna dłoń podniosła sygnet, który w tym momencie mocno mu zaciążył.
- Do czego pijesz, Aida? Po co pchać nos tam gdzie można go sobie przytrzasnąć? - pokręcił głową, wciąż nie spuszczając spojrzenia z dziewczyny.
- Aida Cuthbert
Re: Stary Dąb
Pon Gru 16, 2013 9:56 pm
Och! Avery taki zdystansowany, zimny drań, tak? Dobrze. Zatem się zabawmy w kotka i myszkę, i ciekawe kto sobie łapy sparzy na własnych błędach i złym toku rozumowania sugestii wrednej, rudej ślizgonki? Ależ skąd! Nikt. Nie w tym życiu. Aida była typem osoby, która za cel obierała sobie tylko te silne, i mające jakiekolwiek znaczenie jednostki. Jonathan należał właśnie do tego typu osób, które… Cóż. Jakby nie patrzeć były wartościowsze niż pozostała część ślizgońskiego społeczeństwa.
Z większości można tak naprawdę do woli drwić, a oni nawet nie będą mieli tej świadomości. To nieco zabawne, nie? Większość z nich nie różniła się od żabiej przekąski, ani tym bardziej od wróżki, która potrafi zamienić długopis w zegarek, bądź na odwrót. Doprawdy… Ambitne.
Avery! Nie stargaj obrazu swej osoby, który wykreował się w tej rudej główce, przez tyle lat. Ceniła Cię. Aż nazbyt wysoko.
-Paranoja? Skąd. Chronię Twój jakże zgrabny tyłek… - Wyszczerzyła ząbki w nieco cynicznym uśmieszku, i skupiła się na bardziej fizycznych atutach swojego ciała. Nie, nie flirtowali, skąd! Kobieta miała o dwa argumenty więcej od mężczyzny. Podpowiadać, o które chodzi? Chyba nie, prawda..?
Przysunęła się jeszcze bliżej, a jej niebieskie tęczówki miały w sobie coś obcego, coś… Tajemniczego i perwersyjnego. Ach, te siedemnastolatki, które mają świadomość własnego wyglądu. Tak, powiedzmy, że to ma jakieś głębsze podłoże, ale przecież… Po co tak otwarcie o tym pisać?
-Sądzę jednak, że lepiej trzymać się razem, skoro nawet Twoją dłoń zdobi ów pierścień… - Uśmiech Aidy przerodził się w sardoniczne, wręcz szydercze wykrzywienie różowych usteczek, które kompletnie nie pasowało do jej delikatnej urody, jednak jak miała mu powiedzieć, do czego piła? „Cześć Avery, słyszałam, że aspirujesz do śmiercożerców! Fajnie, zakumulujmy się, bo ja też…”
Nie, to by było dopiero żałosne, a przecież chyba zależało im nawzajem, na sobie… Na tyle mocno, by zaryzykować coś więcej niż tylko przyszłość. Musieli, przynajmniej w moim odczuciu, trzymać się razem… Byleby nie skakać sobie do gardeł. To by było nieco żałosne, w końcu…
Śmierć z ręki przyjaciela, nie jest najlepszą perspektywą, czyż nie?
-Razem, możemy zdziałać cuda… Dobrze o tym wiesz.
Z większości można tak naprawdę do woli drwić, a oni nawet nie będą mieli tej świadomości. To nieco zabawne, nie? Większość z nich nie różniła się od żabiej przekąski, ani tym bardziej od wróżki, która potrafi zamienić długopis w zegarek, bądź na odwrót. Doprawdy… Ambitne.
Avery! Nie stargaj obrazu swej osoby, który wykreował się w tej rudej główce, przez tyle lat. Ceniła Cię. Aż nazbyt wysoko.
-Paranoja? Skąd. Chronię Twój jakże zgrabny tyłek… - Wyszczerzyła ząbki w nieco cynicznym uśmieszku, i skupiła się na bardziej fizycznych atutach swojego ciała. Nie, nie flirtowali, skąd! Kobieta miała o dwa argumenty więcej od mężczyzny. Podpowiadać, o które chodzi? Chyba nie, prawda..?
Przysunęła się jeszcze bliżej, a jej niebieskie tęczówki miały w sobie coś obcego, coś… Tajemniczego i perwersyjnego. Ach, te siedemnastolatki, które mają świadomość własnego wyglądu. Tak, powiedzmy, że to ma jakieś głębsze podłoże, ale przecież… Po co tak otwarcie o tym pisać?
-Sądzę jednak, że lepiej trzymać się razem, skoro nawet Twoją dłoń zdobi ów pierścień… - Uśmiech Aidy przerodził się w sardoniczne, wręcz szydercze wykrzywienie różowych usteczek, które kompletnie nie pasowało do jej delikatnej urody, jednak jak miała mu powiedzieć, do czego piła? „Cześć Avery, słyszałam, że aspirujesz do śmiercożerców! Fajnie, zakumulujmy się, bo ja też…”
Nie, to by było dopiero żałosne, a przecież chyba zależało im nawzajem, na sobie… Na tyle mocno, by zaryzykować coś więcej niż tylko przyszłość. Musieli, przynajmniej w moim odczuciu, trzymać się razem… Byleby nie skakać sobie do gardeł. To by było nieco żałosne, w końcu…
Śmierć z ręki przyjaciela, nie jest najlepszą perspektywą, czyż nie?
-Razem, możemy zdziałać cuda… Dobrze o tym wiesz.
- Jonathan Avery
Re: Stary Dąb
Nie Gru 22, 2013 12:34 pm
Avery, kiedy ostatnio coś poszło po twojej myśli, hm? Nie pamiętał, niestety. Ciemne chmury zebrały się nad głową chłopaka, a szansa na rozegnanie ich była w chwili obecnej nijaka. Nie było więc chyba innego wyjścia niż przystosowanie się do sytuacji, prawda? Wąskie usta bruneta rozciągnęły się w lekkim uśmiechu, a spojrzenie przesunęło się po osobie panny Cuthbert - skoro zażyczyła sobie kontynuowania tego jałowego zdaniem Avery'ego tematu to proszę bardzo, dla kobiet wszystko.
- Za to Twojej ślicznej rączki nic podobnego nie zdobi, o ile mnie pamięć nie myli. Skąd więc pomysł, że będziemy rozmawiać na podobne tematy, moja droga? - uśmiechnął się do dziewczyny nieco szerzej, spoglądając na nią z rosnącym zainteresowaniem.
Obecna rozmowa nie żywiła w nim żadnych żywszych uczuć, przynajmniej do tej pory. Powiedzmy sobie szczerze, że mimo wszystko bardziej skupiał się na osobie swojej towarzyszki. Nie ukrywajmy, miał pewną słabość do zjawiskowych przedstawicielek płci przeciwnej, a własnie na taką osobę powoli wyrastała nam panna Cuthbert. Podziwiał jej urodę, cenił poczucie humoru i intelekt. Czego można chcieć więcej? Ano paru rzeczy, acz one do niespecjalnie ciekawych w tej chwili należały. Lubił spędzać czas w towarzystwie Aidy, szczególnie wtedy kiedy ich rozmowy były lekkie i przyjemne, uwagi niewiele znaczące, a wypowiedziane słowa nieważące na przyszłości. Avery spraw poważnych unikał jak ognia, nie lubiąc się angażować czy też odsłaniać. Dlatego teraz jak tylko mógł starał się zdusić w zarodku rozpoczętą dopiero co rozmowę.
- Też tak uważam, mówiłem Ci to już nie raz. Bylibyśmy idealną parą przyjaciół z dodatkowymi korzyściami - uniósł brew, uśmiechając się przy tym znacząco. Gdzie powaga, ja się pytam?
- Za to Twojej ślicznej rączki nic podobnego nie zdobi, o ile mnie pamięć nie myli. Skąd więc pomysł, że będziemy rozmawiać na podobne tematy, moja droga? - uśmiechnął się do dziewczyny nieco szerzej, spoglądając na nią z rosnącym zainteresowaniem.
Obecna rozmowa nie żywiła w nim żadnych żywszych uczuć, przynajmniej do tej pory. Powiedzmy sobie szczerze, że mimo wszystko bardziej skupiał się na osobie swojej towarzyszki. Nie ukrywajmy, miał pewną słabość do zjawiskowych przedstawicielek płci przeciwnej, a własnie na taką osobę powoli wyrastała nam panna Cuthbert. Podziwiał jej urodę, cenił poczucie humoru i intelekt. Czego można chcieć więcej? Ano paru rzeczy, acz one do niespecjalnie ciekawych w tej chwili należały. Lubił spędzać czas w towarzystwie Aidy, szczególnie wtedy kiedy ich rozmowy były lekkie i przyjemne, uwagi niewiele znaczące, a wypowiedziane słowa nieważące na przyszłości. Avery spraw poważnych unikał jak ognia, nie lubiąc się angażować czy też odsłaniać. Dlatego teraz jak tylko mógł starał się zdusić w zarodku rozpoczętą dopiero co rozmowę.
- Też tak uważam, mówiłem Ci to już nie raz. Bylibyśmy idealną parą przyjaciół z dodatkowymi korzyściami - uniósł brew, uśmiechając się przy tym znacząco. Gdzie powaga, ja się pytam?
- Aida Cuthbert
Re: Stary Dąb
Nie Gru 22, 2013 1:12 pm
Cóż, Aida po prostu była niepozorna. Cicha, niezbyt się wychylająca, acz potrafiła doprowadzić ludzi do jakiejś tam obsesji na swoim punkcie. Wszystko zależało od kontekstu danej sytuacji. Ruda była typem osoby, którą albo się nienawidziło, albo wręcz kochało. Nigdy nie było nic pomiędzy. To tak jak z operą. Jeśli nie zachwyci oglądającego w ciągu pierwszych pięciu sekund, to na zawsze pozostanie znienawidzona. Cóż. Dość głębokie, ale jakże prawdziwe i życiowe, dlatego też ten moment, w którym byli bliżej siebie był dla Aidy znaczący, bo… W głowie nadal miała Syriusza, choć wiedziała, że musi go wyrzucić ze swoich myśli. Nie było w nich dla niego miejsca. Avery mógł być jej jedynym ratunkiem, bądź zabawką, którą wrednie wykorzysta. Wszystko zależało od niego.
-Mój słodki… - Wyszeptała w takim tonie, jakby sugerowała mu co najmniej to, że… Powinni zostać tutaj, na dzisiejszą noc. By stało się coś, o czym będą wiedzieli tylko oni, ale nie. Nie o to chodziło. Aida już była w takim wieku, że powiedzmy w miarę śmielej operowała magią swojego ciała, tembrem głosu czy spojrzeniem. A fakt, że nie znał jej tajemnic utwierdzał ją tylko w tym, że…
-Widzę, że naprawdę dobrze odegrałam swoją rolę. – Chwyciła go za kołnierz płaszcza i pociągnęła w swoją stronę. Musiał być jeszcze bliżej, a ona? Ona się tylko oparła o drzewo. I jakie to romantyczne. Naprawdę, gdyby byli może zwykłymi uczniakami, a nie osobami, które kiedyś wstąpią w szeregi Czarnego Pana, można by było powiedzieć, że… Są właśnie na spacerze, który określa ich dalsze plany i marzenia, a kwintesencją tego jest wyznanie miłości.
-Od wakacji, moją dłoń zdobi ten sam sygnet, co Twoją od kilku… Dni? Patrz szerzej, czuj głębiej Avery. Byłeś ostatnio zbyt daleki, ale widzę, że… Wszystko wraca na dobre tory. – Uśmiechnęła się, a w jej oczach rozbłysnęły takie iskierki, które mogły być sugestią wszystkiego, ale czy to właśnie Jonathan będzie w stanie wyczuć, o co jej chodziło? Chciała. Wiedziała, że da radę. Był uzależniający… Jednak żeby tylko nie odezwała się do niego imieniem gryffońskiego Blacka.
-Och… Przyjaciół. Ranisz! – Ironizowała, i teatralnie ujęła się za serce. Cóż, niektórym rzeczom trzeba nadać własny bieg, ale żeby tak otwarcie… Mówił o przyjaźni?
-Mój słodki… - Wyszeptała w takim tonie, jakby sugerowała mu co najmniej to, że… Powinni zostać tutaj, na dzisiejszą noc. By stało się coś, o czym będą wiedzieli tylko oni, ale nie. Nie o to chodziło. Aida już była w takim wieku, że powiedzmy w miarę śmielej operowała magią swojego ciała, tembrem głosu czy spojrzeniem. A fakt, że nie znał jej tajemnic utwierdzał ją tylko w tym, że…
-Widzę, że naprawdę dobrze odegrałam swoją rolę. – Chwyciła go za kołnierz płaszcza i pociągnęła w swoją stronę. Musiał być jeszcze bliżej, a ona? Ona się tylko oparła o drzewo. I jakie to romantyczne. Naprawdę, gdyby byli może zwykłymi uczniakami, a nie osobami, które kiedyś wstąpią w szeregi Czarnego Pana, można by było powiedzieć, że… Są właśnie na spacerze, który określa ich dalsze plany i marzenia, a kwintesencją tego jest wyznanie miłości.
-Od wakacji, moją dłoń zdobi ten sam sygnet, co Twoją od kilku… Dni? Patrz szerzej, czuj głębiej Avery. Byłeś ostatnio zbyt daleki, ale widzę, że… Wszystko wraca na dobre tory. – Uśmiechnęła się, a w jej oczach rozbłysnęły takie iskierki, które mogły być sugestią wszystkiego, ale czy to właśnie Jonathan będzie w stanie wyczuć, o co jej chodziło? Chciała. Wiedziała, że da radę. Był uzależniający… Jednak żeby tylko nie odezwała się do niego imieniem gryffońskiego Blacka.
-Och… Przyjaciół. Ranisz! – Ironizowała, i teatralnie ujęła się za serce. Cóż, niektórym rzeczom trzeba nadać własny bieg, ale żeby tak otwarcie… Mówił o przyjaźni?
- Jonathan Avery
Re: Stary Dąb
Nie Gru 22, 2013 2:41 pm
Avery nie wywoływał u ludzi tak skrajnych emocji jak Aida, rzadko kiedy wzbudzał w nich nienawiść czy też miłość. Trudno odczuwać silne emocje w stosunku do człowieka, który zazwyczaj trzyma cię na dystans, prawda? Nie daje powodów ani do jednego ani do drugiego, po prostu cię nie dostrzega lub pozostaje uprzejmy w ten chłodny wykalkulowany sposób. Rzadko kiedy miewał potrzebę bliższych relacji z kimkolwiek. Hermetycznie zamknięty w sobie, nie lubiący dopuszczać ludzi do siebie. Co nie znaczy, że nietowarzyski. Nie mylmy pojęć.
Błękitne spojrzenie złagodniało pod wpływem szeptu Aidy, co nie było reakcją typową dla Avery'ego. Na wszelkie słodkości i drogocenności zazwyczaj odpowiadał kpiącym uśmieszkiem, który doskonale dawał jego rozmówcy znać co Jon sądzi na podobne poufałości. Co nie oznaczało, iż sam ich nie używał. Większość kobiet na jego drodze zostawało "jego drogimi", przez co złośliwi twierdzili, że jest to po prostu sposób chłopaka na brak pamięci do imion. Co może i było racją, kto go tam wie.
- Widzę, że sprawiłem Ci tym wiele satysfakcji - skrzywił się nieznacznie, przysuwając się jeszcze bliżej niej i pochylając lekko głowę, coby móc swobodnie zajrzeć jej w oczy.
Czyli i ona trafiła do Czarnego Kręgu, który kusił tak wielu młodych i ambitnych, pochłoniętych chorą obsesją na punkcie Voldemorta. Nie ukrywał, zdziwiło go to. Nie jakoś specjalnie. Od dłuższego czasu mógł zauważyć u niej upodobania tak specyficzne dla śmierciożerców i im podobnych. Upodobania, od których on starał się trzymać jak najdalej. Nie, przesadził. Zdawać by się mogło, iż jakaś część chłopaka głęboko gardzi tym co przedstawiają sobą osoby pokroju jego ojca. Jednak wtedy dochodziło się do drugiego punktu, w którym to przecież Avery Junior unosił dumnie brodę i pogardliwym spojrzeniem lustrował sznur szlam zmierzających do Hogwartu, po czym odwracał głowę w inną stronę. Podzielał wiele przekonań śmierciojadów, lecz nigdy nie w stopniu graniczącym z tak wielką radykalnością. Junior był na to zbyt... obojętny?
- Daj palec, a całą rękę wezmą! - westchnął ciężko w odpowiedzi na jej słowa, po czym uśmiechnął się szelmowsko. Z jednego tematu na drugi, i tak cały czas. Nie moc powstrzymania się przed chociażby najmniejszą próbą flirtu z rudowłosą Ślizgonką? Być może. Chociaż dlaczego miał wrażenie, iż igra z ogniem, którym może sparzyć się w każdej chwili?
Błękitne spojrzenie złagodniało pod wpływem szeptu Aidy, co nie było reakcją typową dla Avery'ego. Na wszelkie słodkości i drogocenności zazwyczaj odpowiadał kpiącym uśmieszkiem, który doskonale dawał jego rozmówcy znać co Jon sądzi na podobne poufałości. Co nie oznaczało, iż sam ich nie używał. Większość kobiet na jego drodze zostawało "jego drogimi", przez co złośliwi twierdzili, że jest to po prostu sposób chłopaka na brak pamięci do imion. Co może i było racją, kto go tam wie.
- Widzę, że sprawiłem Ci tym wiele satysfakcji - skrzywił się nieznacznie, przysuwając się jeszcze bliżej niej i pochylając lekko głowę, coby móc swobodnie zajrzeć jej w oczy.
Czyli i ona trafiła do Czarnego Kręgu, który kusił tak wielu młodych i ambitnych, pochłoniętych chorą obsesją na punkcie Voldemorta. Nie ukrywał, zdziwiło go to. Nie jakoś specjalnie. Od dłuższego czasu mógł zauważyć u niej upodobania tak specyficzne dla śmierciożerców i im podobnych. Upodobania, od których on starał się trzymać jak najdalej. Nie, przesadził. Zdawać by się mogło, iż jakaś część chłopaka głęboko gardzi tym co przedstawiają sobą osoby pokroju jego ojca. Jednak wtedy dochodziło się do drugiego punktu, w którym to przecież Avery Junior unosił dumnie brodę i pogardliwym spojrzeniem lustrował sznur szlam zmierzających do Hogwartu, po czym odwracał głowę w inną stronę. Podzielał wiele przekonań śmierciojadów, lecz nigdy nie w stopniu graniczącym z tak wielką radykalnością. Junior był na to zbyt... obojętny?
- Daj palec, a całą rękę wezmą! - westchnął ciężko w odpowiedzi na jej słowa, po czym uśmiechnął się szelmowsko. Z jednego tematu na drugi, i tak cały czas. Nie moc powstrzymania się przed chociażby najmniejszą próbą flirtu z rudowłosą Ślizgonką? Być może. Chociaż dlaczego miał wrażenie, iż igra z ogniem, którym może sparzyć się w każdej chwili?
- Aida Cuthbert
Re: Stary Dąb
Nie Gru 22, 2013 9:53 pm
Właśnie. Tylko, że Aida robiła to celowo. To pozwalało jej określić swoich wrogów, a jak wiadomo powszechnie… Wrogów trzyma się jeszcze bliżej niż przyjaciół, dlatego też z Averym pozostawała w dziwnej relacji. Niby to bliscy, niby zdystansowani, ale teraz? Teraz dzieliło ich raptem parę centymetrów, a flirt który się między nimi odbywał, był… Swego rodzaju sakramentem. Nie można otwarcie powiedzieć, że ci młodzi, aspirujący na śmierciożerców uczniowie – naprawdę są tak brutalnie, zgorzkniali i destrukcyjni. Może tylko pobłądzili?
W głowie Aidy był mętlik. Z jednej strony lgnęła do tego chłopaka, z drugiej obawiała się jak ognia, którym także dla niego była Rudowłosa. Nie ufali sobie w pełni, to było oczywiste, ale… Dlaczego nie mogli przełamać pewnych barier? Nie ważne. To nie miało znaczenia. Po prostu nie potrafili i tyle. Dystans musiał być, bo oni tego potrzebowali.
-Sprawiłbyś mi jeszcze większą satysfakcję, gdybyś się nie bał tej bliskości… Co prawda, jestem zaskoczona, że nie odskakujesz jak poparzony i nadal… - Uśmiechnęła się nieco mniej ironicznie niż zazwyczaj, a w jej uśmiechu było dodatkowo coś w rodzaju, no bo ja wiem… Przekory?
-Nadal jestem przy drzewie, a Ty na mnie napierasz. Uległeś mi. – Skwitowała krótko, nie odpychając go rzecz jasna od siebie, jednak w głowie miała obraz z przed kilku dni. Tak bardzo zaskakujący, ale próbowała się go pozbyć. Próbowała jakoś zapomnieć. Próbowała nie pamiętać o tym wszystkim co się działo.
Aida nie była brutalna. Nie była podła. Tylko przy jednej osobie potrafiła bezczelnie używać cruciatusa. Tylko jedna osoba widziała ją w dzikiej furii, gdy zaklęcia niewybaczalne miało tak potężną siłę, że doprowadziło do śmierci niewinnej uczennicy. To nie była złość na tą szlamę, to była złość na to co zrobiła Bella. Jednak czy miało to jakiekolwiek znaczenie? Nie, nie miało żadnego. Ona po prostu nie żyła, a kiedyś… Jak wstąpi w szeregi Voldemorta, to właśnie to będzie musiała robić na porządku dziennym. To nie była Aida.
Nie taka była…
-Oj, daj spokój… Myślałam o czymś innym niż Twoja ręka! – Zaśmiała się, i o dziwo szczerze. Nie był to sztuczny śmiech, czy wymuszony. Po prostu poczuła, że to dobry moment. Dobry moment na co? Pewnie na przełamanie pewnych barier. Może powinien się bać, że się sparzy?
Och, Avery… Nie dramatyzuj.
W głowie Aidy był mętlik. Z jednej strony lgnęła do tego chłopaka, z drugiej obawiała się jak ognia, którym także dla niego była Rudowłosa. Nie ufali sobie w pełni, to było oczywiste, ale… Dlaczego nie mogli przełamać pewnych barier? Nie ważne. To nie miało znaczenia. Po prostu nie potrafili i tyle. Dystans musiał być, bo oni tego potrzebowali.
-Sprawiłbyś mi jeszcze większą satysfakcję, gdybyś się nie bał tej bliskości… Co prawda, jestem zaskoczona, że nie odskakujesz jak poparzony i nadal… - Uśmiechnęła się nieco mniej ironicznie niż zazwyczaj, a w jej uśmiechu było dodatkowo coś w rodzaju, no bo ja wiem… Przekory?
-Nadal jestem przy drzewie, a Ty na mnie napierasz. Uległeś mi. – Skwitowała krótko, nie odpychając go rzecz jasna od siebie, jednak w głowie miała obraz z przed kilku dni. Tak bardzo zaskakujący, ale próbowała się go pozbyć. Próbowała jakoś zapomnieć. Próbowała nie pamiętać o tym wszystkim co się działo.
Aida nie była brutalna. Nie była podła. Tylko przy jednej osobie potrafiła bezczelnie używać cruciatusa. Tylko jedna osoba widziała ją w dzikiej furii, gdy zaklęcia niewybaczalne miało tak potężną siłę, że doprowadziło do śmierci niewinnej uczennicy. To nie była złość na tą szlamę, to była złość na to co zrobiła Bella. Jednak czy miało to jakiekolwiek znaczenie? Nie, nie miało żadnego. Ona po prostu nie żyła, a kiedyś… Jak wstąpi w szeregi Voldemorta, to właśnie to będzie musiała robić na porządku dziennym. To nie była Aida.
Nie taka była…
-Oj, daj spokój… Myślałam o czymś innym niż Twoja ręka! – Zaśmiała się, i o dziwo szczerze. Nie był to sztuczny śmiech, czy wymuszony. Po prostu poczuła, że to dobry moment. Dobry moment na co? Pewnie na przełamanie pewnych barier. Może powinien się bać, że się sparzy?
Och, Avery… Nie dramatyzuj.
- Jonathan Avery
Re: Stary Dąb
Sro Sty 08, 2014 9:20 pm
Nie potrafił przewidzieć do czego dążyła, pomimo najszczerszych chęci intencje Rudowłosej umykały mu sprzed nosa. Nie podobało mu się to. Nie przywykł do tego by to druga strona dyktowała warunki gry. Lubił znać zasady, chociaż już niekoniecznie się do nich stosować. Niestety ostatnie wydarzenia wyraźnie pokazywały, że to nie on rozdaje karty. Dotknęło go to mocniej niżby się tego spodziewał, doprawdy. Jakie to uczucie, Avery? Taniec marionetki był zdecydowanie mniej zabawny gdy to nie ty jesteś osobą odpowiedzialną za sznurki kukiełki.
Mało znaczącym pocieszeniem było, że i ona w pewnej chwili zdała mu się nieco niepewna. Jakby nie wiedziała jak daleko może się posunąć w kontaktach z nim... Chociaż może to tylko urojenia? Myśli mające upewnić go, iż wcale nie stąpa po cienkim ludzie, który lada moment może zapaść mu się pod stopami. Że nie wpadnie do lodowatej wody sam. Skąd tyle nieufności w siedemnastoletnim sercu, Jon?
- Sprawiłabyś mi jeszcze więcej satysfakcji, gdybyś powiedziała wprost czego ode mnie oczekujesz, moja droga. Zabawy w kotka i myszkę są zabawne ale do pewnego czasu, a jak Ci wiadomo ten ucieka - wyszeptał do ucha dziewczyny, chwytając przy tym jej dłoń pomiędzy swoje palce i unosząc nieznacznie do góry.
- Tak sądzisz? Może i masz rację, a może to ja po prostu szybko się nudzę i niewiele ma to wspólnego z uległością? - wzruszył ramionami.
Łagodne błękitne spojrzenie nabrało twardszego wyrazu w chwili gdy spoczęło na sygnecie panny Cuthbert. Jak mógł tego wcześniej nie zauważyć? Nie miał pojęcia. A może po prostu wcześniej nie miał powodu by zwracać na to uwagę? Możliwa opcja. Puścił dłoń dziewczyny, nie cofając się jednak, wciąż skutecznie niszcząc tak cenną dla większości ludzi przestrzeń osobistą.
Było to męczące, coraz mniej ekscytujące. Chociaż w sumie całkiem zabawne i zastanawiające. Aida sama postanowiła nawiązać z nim kontakt czy też może dostała od kogoś takie polecenie? Tak jak on miał porozmawiać z Rabastanem, tak ona mogła mieć za zadanie skłonienie go do bardziej optymistycznej współpracy. Skrzywił wargi na samą myśl o tym, przenosząc spojrzenie gdzieś nad ramię dziewczyny.
Szybko się wycofujesz z gry, Avery. Kto by się tego akurat po tobie spodziewał.
Mało znaczącym pocieszeniem było, że i ona w pewnej chwili zdała mu się nieco niepewna. Jakby nie wiedziała jak daleko może się posunąć w kontaktach z nim... Chociaż może to tylko urojenia? Myśli mające upewnić go, iż wcale nie stąpa po cienkim ludzie, który lada moment może zapaść mu się pod stopami. Że nie wpadnie do lodowatej wody sam. Skąd tyle nieufności w siedemnastoletnim sercu, Jon?
- Sprawiłabyś mi jeszcze więcej satysfakcji, gdybyś powiedziała wprost czego ode mnie oczekujesz, moja droga. Zabawy w kotka i myszkę są zabawne ale do pewnego czasu, a jak Ci wiadomo ten ucieka - wyszeptał do ucha dziewczyny, chwytając przy tym jej dłoń pomiędzy swoje palce i unosząc nieznacznie do góry.
- Tak sądzisz? Może i masz rację, a może to ja po prostu szybko się nudzę i niewiele ma to wspólnego z uległością? - wzruszył ramionami.
Łagodne błękitne spojrzenie nabrało twardszego wyrazu w chwili gdy spoczęło na sygnecie panny Cuthbert. Jak mógł tego wcześniej nie zauważyć? Nie miał pojęcia. A może po prostu wcześniej nie miał powodu by zwracać na to uwagę? Możliwa opcja. Puścił dłoń dziewczyny, nie cofając się jednak, wciąż skutecznie niszcząc tak cenną dla większości ludzi przestrzeń osobistą.
Było to męczące, coraz mniej ekscytujące. Chociaż w sumie całkiem zabawne i zastanawiające. Aida sama postanowiła nawiązać z nim kontakt czy też może dostała od kogoś takie polecenie? Tak jak on miał porozmawiać z Rabastanem, tak ona mogła mieć za zadanie skłonienie go do bardziej optymistycznej współpracy. Skrzywił wargi na samą myśl o tym, przenosząc spojrzenie gdzieś nad ramię dziewczyny.
Szybko się wycofujesz z gry, Avery. Kto by się tego akurat po tobie spodziewał.
- Mistrz Gry
Re: Stary Dąb
Sob Lut 15, 2014 3:28 pm
Zakończenie sesji pomiędzy Aidą a Averym z powodu zwlekania z postami.
[z/t dla Aidy i Jonathana]
Zakończenie sesji pomiędzy Alodią a Phillipem z powodu zwlekania z postami.
[z/t dla Alodii i Philippa]
[z/t dla Aidy i Jonathana]
Zakończenie sesji pomiędzy Alodią a Phillipem z powodu zwlekania z postami.
[z/t dla Alodii i Philippa]
- Darren Granville
Re: Stary Dąb
Nie Mar 16, 2014 11:11 am
Nie wiem skąd i nie ogarniam co się dzieje, ale wracam. Badum tsss
Idąc ośnieżoną ścieżką, starając się osłonić przed wiatrem i płatkami śniegu, które nieproszone wdzierają się mi za kołnierz, rozglądam się uważnie. Przez gęstą chmurę białego puchu spadającego z nieba prosto w moje oczy nie mogę wiele dostrzec, jednak widoczność jest wystarczająca na tyle, aby upewnić się, że nikogo tu nie ma. I dobrze. Ostatni czas był... dziwny. Po wydarzeniach na błoniach i w tej pustej sali, po kłótni z Veronicą i Hugo oraz po tym frustrującym incydencie z Alex, wciągnąłem się w wir nauki. Żyłem jak w transie, skupiając się tylko i wyłącznie na lekcjach, nie mając czasu na zbytnie rozmyślenia. Później przyszły święta, czas wysłuchiwania po raz setny jak to ojciec zwiódł się na swoim pierworodnym i jak bardzo żałuje, że w ogóle się urodziłem. Jednak teraz... teraz wspomnienia i nieproszone myśli znów walą do mojej głowy nieproszone, siejąc w niej mętlik i powodując, że mam ochotę uciszyć je raz na zawsze. Dlatego właśnie, szukając ciszy i spokoju podjąłem decyzję o opuszczeniu zamku. Rezygnując z przyjemnego ciepła wyszedłem na błonia i, jeszcze, nie żałuję swojej decyzji. Opieram się plecami o stary dąb i patrzę w przestrzeń, zastanawiając się, co powinienem zrobić. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że coś się we mnie zmienia. Nie chcę tego, lubię siebie takim, jaki jestem. Samotny, samowystarczalny, opanowany. Nie żeby to były jakieś diametralne zmiany. Bo nie mam wyrzutów sumienia dotyczących tego, jak potraktowałem byłych przyjaciół... Choć tak na prawdę, to chyba nigdy nimi nie byli. A przynajmniej nie tak na prawdę... Na dobrą sprawę nawet nie mogę sobie za bardzo przypomnieć, jak się poznaliśmy. Szczerze powiedziawszy w obecnym stanie rzeczy jest mi dużo, dużo lepiej. Nie muszę martwić się tym, że znowu będę musiał wysłuchiwać narzekań, jaki to ja jestem okropnym, samolubnym egoistą pozbawionym wszelkich uczuć i empatii, znosić głupich dowcipów na temat wszystkiego, w tym mnie samego i patrzeć na te przemądrzałe miny mówiące 'Jesteś nikim, Darren. Jesteś zimnym draniem i żałujemy, że w ogóle cię poznaliśmy'. O, i jeszcze ta gadka o tym, że jeszcze zrobią ze mnie dobrego człowieka. Prycham głośno i kręcę głową, wpatrując się w przestrzeń przede mną. Nie widziałem żadnej z wyżej wymienionej trójki i na prawdę jest mi z tym dobrze. Ogarniający mnie chłód staje się coraz silniejszy, jednak nie zamierzam wracać do zamku. Nie po to wyszedłem, aby zaraz wrócić. Ta cisza, która tu panuje, jest cudowna. Żadnych istot, które zagłuszałyby moje myśli swoimi, żadnych głosów, śmiechów czy krzywych spojrzeń. Nawet śnieg wydaje się jakby przyjemniejszy...
- No, Darren, możesz być chyba z siebie dumny. Osiągnąłeś swój cel. Wreszcie jesteś na prawdę wolnym człowiekiem - mówię do siebie i uśmiecham się lekko do własnych myśli. Wolny, niczym nie ograniczony, niezależny. Jak to pięknie brzmi. A jeszcze piękniejsze się wydaje, kiedy sam tego doświadczasz.
uf puf, jak dobrze wrócić do pisania postów!
Idąc ośnieżoną ścieżką, starając się osłonić przed wiatrem i płatkami śniegu, które nieproszone wdzierają się mi za kołnierz, rozglądam się uważnie. Przez gęstą chmurę białego puchu spadającego z nieba prosto w moje oczy nie mogę wiele dostrzec, jednak widoczność jest wystarczająca na tyle, aby upewnić się, że nikogo tu nie ma. I dobrze. Ostatni czas był... dziwny. Po wydarzeniach na błoniach i w tej pustej sali, po kłótni z Veronicą i Hugo oraz po tym frustrującym incydencie z Alex, wciągnąłem się w wir nauki. Żyłem jak w transie, skupiając się tylko i wyłącznie na lekcjach, nie mając czasu na zbytnie rozmyślenia. Później przyszły święta, czas wysłuchiwania po raz setny jak to ojciec zwiódł się na swoim pierworodnym i jak bardzo żałuje, że w ogóle się urodziłem. Jednak teraz... teraz wspomnienia i nieproszone myśli znów walą do mojej głowy nieproszone, siejąc w niej mętlik i powodując, że mam ochotę uciszyć je raz na zawsze. Dlatego właśnie, szukając ciszy i spokoju podjąłem decyzję o opuszczeniu zamku. Rezygnując z przyjemnego ciepła wyszedłem na błonia i, jeszcze, nie żałuję swojej decyzji. Opieram się plecami o stary dąb i patrzę w przestrzeń, zastanawiając się, co powinienem zrobić. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że coś się we mnie zmienia. Nie chcę tego, lubię siebie takim, jaki jestem. Samotny, samowystarczalny, opanowany. Nie żeby to były jakieś diametralne zmiany. Bo nie mam wyrzutów sumienia dotyczących tego, jak potraktowałem byłych przyjaciół... Choć tak na prawdę, to chyba nigdy nimi nie byli. A przynajmniej nie tak na prawdę... Na dobrą sprawę nawet nie mogę sobie za bardzo przypomnieć, jak się poznaliśmy. Szczerze powiedziawszy w obecnym stanie rzeczy jest mi dużo, dużo lepiej. Nie muszę martwić się tym, że znowu będę musiał wysłuchiwać narzekań, jaki to ja jestem okropnym, samolubnym egoistą pozbawionym wszelkich uczuć i empatii, znosić głupich dowcipów na temat wszystkiego, w tym mnie samego i patrzeć na te przemądrzałe miny mówiące 'Jesteś nikim, Darren. Jesteś zimnym draniem i żałujemy, że w ogóle cię poznaliśmy'. O, i jeszcze ta gadka o tym, że jeszcze zrobią ze mnie dobrego człowieka. Prycham głośno i kręcę głową, wpatrując się w przestrzeń przede mną. Nie widziałem żadnej z wyżej wymienionej trójki i na prawdę jest mi z tym dobrze. Ogarniający mnie chłód staje się coraz silniejszy, jednak nie zamierzam wracać do zamku. Nie po to wyszedłem, aby zaraz wrócić. Ta cisza, która tu panuje, jest cudowna. Żadnych istot, które zagłuszałyby moje myśli swoimi, żadnych głosów, śmiechów czy krzywych spojrzeń. Nawet śnieg wydaje się jakby przyjemniejszy...
- No, Darren, możesz być chyba z siebie dumny. Osiągnąłeś swój cel. Wreszcie jesteś na prawdę wolnym człowiekiem - mówię do siebie i uśmiecham się lekko do własnych myśli. Wolny, niczym nie ograniczony, niezależny. Jak to pięknie brzmi. A jeszcze piękniejsze się wydaje, kiedy sam tego doświadczasz.
uf puf, jak dobrze wrócić do pisania postów!
- Riley Acquart
Re: Stary Dąb
Nie Mar 16, 2014 9:52 pm
Tuż przy obrzeżach Zakazanego Lasu można było zauważyć jeszcze jedną osobę. Jak widać, nie tylko Darren wpadł na tak świetny pomysł by pobłąkać się po błoniach Hogwartu w ten zimowy czas. Tą drugą postacią okazała się być Gryfonka z szóstej klasy. Była więc rówieśniczką owego młodzieńca, który tak bardzo upodobał sobie samotność. Mimo tego samego wieku, ich drogi raczej rozmijały się i nigdy nie zamienili ze sobą nawet jednego zdania.
Dziewczyna kroczyła bez celu, spokojnie, leniwie. Podążała z wiatrem, wiec nie odczuwała aż takiego dyskomfortu ze spacerowania zimową porą. Nawet spadający leciutko śnieg nie przeszkadzał jej w relaksacyjnej wędrówce. Patrzyła w górę, gdzieś ponad teren mrocznego lasu.
Czarne ptaki na jasnym niebie przyciągnęły uwagę młodej czarownicy. Brunetki o filigranowej figurze otulonej w ciepły płaszcz i szal w barwach swojego domu. Ptaki krążyły, zataczając spokojne, wolne okręgi, by raptownie zniżyć lot, a później znów wzlecieć ku górze. Było ich naprawdę sporo. Do głowy dziewczyny nasunęła się myśl związana z padliną i darmowym posiłku dla tych skrzydlatych przyjaciół. Zakazany las rządził się własnymi prawami.
Ten spokojny i niczym nie wymuszony spacer poniósł Gryfonkę w kierunku starego dębu. Dopiero gdy podeszła bardzo blisko wiekowego drzewa spostrzegła, że ktoś przy nim stoi. Momentalnie chciała się odwrócić i podążyć swoją wydeptaną ścieżką. Chciała, lecz było jednak za późno. Przynajmniej głupio by to wyglądało i bardzo niegrzecznie. Przeklęła w duchu, a chwilę później była już na tyle blisko by rozpoznać czarodzieja.
- Również na spacerze? – zapytała swobodnie, choć było to pytanie retoryczne i nie oczekiwała odpowiedzi. Szybko więc dodała – to doskonałe miejsce na rozmyślanie i wewnętrzne wyciszenie. Zaklepałeś sobie tą miejscówkę, czy mogę Ci poprzeszkadzać?
Dziewczyna kroczyła bez celu, spokojnie, leniwie. Podążała z wiatrem, wiec nie odczuwała aż takiego dyskomfortu ze spacerowania zimową porą. Nawet spadający leciutko śnieg nie przeszkadzał jej w relaksacyjnej wędrówce. Patrzyła w górę, gdzieś ponad teren mrocznego lasu.
Czarne ptaki na jasnym niebie przyciągnęły uwagę młodej czarownicy. Brunetki o filigranowej figurze otulonej w ciepły płaszcz i szal w barwach swojego domu. Ptaki krążyły, zataczając spokojne, wolne okręgi, by raptownie zniżyć lot, a później znów wzlecieć ku górze. Było ich naprawdę sporo. Do głowy dziewczyny nasunęła się myśl związana z padliną i darmowym posiłku dla tych skrzydlatych przyjaciół. Zakazany las rządził się własnymi prawami.
Ten spokojny i niczym nie wymuszony spacer poniósł Gryfonkę w kierunku starego dębu. Dopiero gdy podeszła bardzo blisko wiekowego drzewa spostrzegła, że ktoś przy nim stoi. Momentalnie chciała się odwrócić i podążyć swoją wydeptaną ścieżką. Chciała, lecz było jednak za późno. Przynajmniej głupio by to wyglądało i bardzo niegrzecznie. Przeklęła w duchu, a chwilę później była już na tyle blisko by rozpoznać czarodzieja.
- Również na spacerze? – zapytała swobodnie, choć było to pytanie retoryczne i nie oczekiwała odpowiedzi. Szybko więc dodała – to doskonałe miejsce na rozmyślanie i wewnętrzne wyciszenie. Zaklepałeś sobie tą miejscówkę, czy mogę Ci poprzeszkadzać?
Strona 2 z 32 • 1, 2, 3 ... 17 ... 32
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach