Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
- Remus J. Lupin
Re: Dormitorium chłopców z VII roku
Wto Mar 21, 2017 8:53 pm
- Powiedział ten co zwija skarpetki w kłębek i celuje nimi w innych - odpowiedział i sam zachichotał pod nosem. No doprawdy, ma do niego pretensje podczas gdy faktycznie zachowuje się jak kocur? Co z tego, że była to nawet Remusa skarpeta, ale zawsze. Zerknął na przyjaciela, który nie wyglądał na zbyt zachwyconego widokiem jaki zastał w dormitorium, a konkretniej - jego sprzątającego w kufrze. Dzień jak każdy inny, a że przy okazji wypadł bal to nie jego problem. Nie lubił odkładać wszystkiego na ostatnią chwilę, a oczami wyobraźni już widział to jak cała trójka będzie biegać w samych gaciach po pokoju i pakować się byle jak, podczas gdy on, Wspaniały Remus Lupin Pierwszy będzie leżał rozwalony na łóżku i zacznie się z nich nabijać. Tak, to będzie istotnie cudowny widok.
Teraz to Remus uniósł brew na słowa jakie wypowiedział Łapa. Popatrzył na niego przez chwilę po czym roześmiał się dość głośno, a następnie pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Przed państwem Syriusz Black Mister Niewinności - zaśmiał się obserwując jak Łapsko bawi się dopiero co rzuconym pakuneczkiem. Naprawdę było to dość dziwne i nieco bolesne wspomnienie. Zdał sobie sprawę, że Black nie da się zmylić, w końcu znał go najlepiej od pięciu lat. Nie chciał popadać w melancholię i może branie się za ten kufer nie było dobrym pomysłem, jeśli w ogóle nie jego najgłupszym. Przynajmniej nie trafił by to na zdjęcie, o którym zupełnie zapomniał. Całe szczęście, że Łapa tu wciąż sterczał zamiast iść miażdżyć damskie serca samym spojrzeniem i ta jego beztroska potrafiąca obrócić w żart nawet martwą mysz dodała mu otuchy i rozbawiła, jak miała w zamiarze.
- Skromność to moje drugie imię, nierasowcu- odgryzł się, ale wcale nie złośliwie. Etap dzieciństwa był mu całkowicie obcy, nie zaznał go zbyt wiele, a tego najwcześniejszego nie pamiętał. Pamiętał za to jak ojciec pokazywał mu książkę z magicznymi stworzeniami i obiecał mu kupić nieśmiałka. Nigdy słowa nie dotrzymał, bo potem był tylko ból i co miesięczne wycie do bladej tafli księżyca. Pokręcił głową, wracając do świata realnego. Podniósł się z łóżka i wyrwał Syriuszowi swoje zdjęcie z młodości. - Wystarczyło zmienić fryzjera. Swoją drogą, sam powinieneś skorzystać z jego usług, by nie wyglądać jak ostatnia koza z nosa - przyjrzał się swoim uszom ze zdjęcia. - Wcale nie były takie duże - mruknął w kierunku Gryfona opartego o filar po czym wrzucił fotografię tam gdzie była poprzednim razem.
- Zakładam, że i tobie zdarzyło się o nich zapomnieć, skoro tu jesteś, zamiast rwać panny na swoje psie spojrzenie - puścił mu oczko i wyszczerzył się do niego. - Niby ja - odparł i szturchnął go w ramię. - Serio mam tam iść? Po co? Uwierz, że nawet nikt się nie zorientuje z powodu mojej nieobecności, nie jestem typem imprezowicza, powinieneś o tym wiedzieć - westchnął przeciągle drapiąc się po głowie. Zaczął myśleć, że złapał od Łapy pchły, gdyby nie to, że był w ludzkiej postaci i raczej nie byłoby to możliwe.
- Nie mam zamiaru tam iść. Wołami mnie tam nie zaciągną - parsknął śmiechem na samo określenie Ślizgonek jako błotoryi.
Teraz to Remus uniósł brew na słowa jakie wypowiedział Łapa. Popatrzył na niego przez chwilę po czym roześmiał się dość głośno, a następnie pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Przed państwem Syriusz Black Mister Niewinności - zaśmiał się obserwując jak Łapsko bawi się dopiero co rzuconym pakuneczkiem. Naprawdę było to dość dziwne i nieco bolesne wspomnienie. Zdał sobie sprawę, że Black nie da się zmylić, w końcu znał go najlepiej od pięciu lat. Nie chciał popadać w melancholię i może branie się za ten kufer nie było dobrym pomysłem, jeśli w ogóle nie jego najgłupszym. Przynajmniej nie trafił by to na zdjęcie, o którym zupełnie zapomniał. Całe szczęście, że Łapa tu wciąż sterczał zamiast iść miażdżyć damskie serca samym spojrzeniem i ta jego beztroska potrafiąca obrócić w żart nawet martwą mysz dodała mu otuchy i rozbawiła, jak miała w zamiarze.
- Skromność to moje drugie imię, nierasowcu- odgryzł się, ale wcale nie złośliwie. Etap dzieciństwa był mu całkowicie obcy, nie zaznał go zbyt wiele, a tego najwcześniejszego nie pamiętał. Pamiętał za to jak ojciec pokazywał mu książkę z magicznymi stworzeniami i obiecał mu kupić nieśmiałka. Nigdy słowa nie dotrzymał, bo potem był tylko ból i co miesięczne wycie do bladej tafli księżyca. Pokręcił głową, wracając do świata realnego. Podniósł się z łóżka i wyrwał Syriuszowi swoje zdjęcie z młodości. - Wystarczyło zmienić fryzjera. Swoją drogą, sam powinieneś skorzystać z jego usług, by nie wyglądać jak ostatnia koza z nosa - przyjrzał się swoim uszom ze zdjęcia. - Wcale nie były takie duże - mruknął w kierunku Gryfona opartego o filar po czym wrzucił fotografię tam gdzie była poprzednim razem.
- Zakładam, że i tobie zdarzyło się o nich zapomnieć, skoro tu jesteś, zamiast rwać panny na swoje psie spojrzenie - puścił mu oczko i wyszczerzył się do niego. - Niby ja - odparł i szturchnął go w ramię. - Serio mam tam iść? Po co? Uwierz, że nawet nikt się nie zorientuje z powodu mojej nieobecności, nie jestem typem imprezowicza, powinieneś o tym wiedzieć - westchnął przeciągle drapiąc się po głowie. Zaczął myśleć, że złapał od Łapy pchły, gdyby nie to, że był w ludzkiej postaci i raczej nie byłoby to możliwe.
- Nie mam zamiaru tam iść. Wołami mnie tam nie zaciągną - parsknął śmiechem na samo określenie Ślizgonek jako błotoryi.
- Syriusz Black
Re: Dormitorium chłopców z VII roku
Sro Mar 22, 2017 1:02 am
- To przednia zabawa. – Wzruszył ramionami, szczerze się przy tym uśmiechając. – Powinieneś kiedyś spróbować, Luniaczku. Przecież nie dostałeś permanentną Drętwotą. A może się mylę? – Tak, to była jawna prowokacja z jego strony, ale nijak się tym nie przejmował. Niby po co. Remus zdążył go już przecież poznać, musiał doskonale przy tym wiedzieć, czego mógł spodziewać się po Syriuszu. Zwłaszcza tym w trybie niewybawionego szczeniaka, który po prostu potrzebował jakiegoś wyjścia. Nie samotnego – zdecydowanie w stadzie. A że Peter i James gdzieś przepadli? To niczego nie zmieniało, przynajmniej nie tak ostatecznie. Bo coś jednak w tym było. Zawsze musiało być, bo aż tak znowu nie ssał jako kumpel. Nie był też ostatnim największym przedstawicielem ludzkiej znieczulicy. Nie zamierzał nikomu wyrzucać niepojawienia się na imprezie. No, prócz Lunatyka, bo ten już za sam pomysł robienia porządków powinien dostać toną takich skarpetek po czuprynie.
- A jakże. – Ponownie mrugając oczami, tym razem z nieco bardziej diabelskim błyskiem, zaśmiał się urywanie. Cóż, urywanie, krótko i jak gdyby szczekliwie. Brzmiało znajomo? Oczywiście, że był kwintesencją uroku i niewinności, większą lilią od Lily Evans. Nie bez powodu zmieniał się w psa – wszystkie kudłacze momentalnie zaskarbiały sobie ludzkie serca. Skromnością zapewne także. – Co roku zgarniam wszystkie nagrody.
Choć niespecjalnie to okazywał, cieszył się z decyzji, jaką podjął, przychodząc tu. Jakakolwiek myśl zawiodła go do dormitorium, była dobra. Rozmowy takie były, odwracanie uwagi od codziennej melancholii w pewnym sensie też. Nie należało tego, co prawda, zamiatać pod dywan. Doskonale to wiedział, ale porcja żarcików jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Należała im się. Jak psom buda, co nie?
Krzyżując nogi w łydkach, nieznacznie zmienił pozycję, ale nie zamierzał stąd odchodzić. Nawet jeśli impreza trwała w najlepsze, drobne spóźnienie nie miało nikomu zaszkodzić, a on miał nadzieję przekonać Lunatyka do zejścia i choć drobnej socjalizacji z ludźmi. Zwłaszcza że teraz nie miała się już ona skończyć jakimś niechybnym szlabanem. Taka okazja, taaaka okazja. A ten nie chciał jej wykorzystać. Zgroza.
- Patrz, Skromjohnie, a ja myślałem, że nie istnieje gorsze imię od tego, jakie nosi nasz drogi Smark. Chyba go tym przebijasz. Pokłony. Mamy kolejny powód, by go wkurzać. Nie jest taki oryginalny. – Mruknął, puszczając oczko w stronę przyjaciela, ale nie koncentrując się na nim jakoś specjalnie. Prawdę mówiąc, zawiesił się na tyle, wpatrzony w jeden punkt, że sam nie do końca wiedział, kiedy remusowe zdjęcie opuściło jego dłoń. Zamrugał kilka razy, marszcząc czoło i wreszcie po tym ponownie odnajdując je wzrokiem – tym razem już w rękach Lupina. Jak? Cóż, ostatecznie tylko prychnął pobłażliwie.
- Chwała i cześć królom strzyżenia. Bez nich świat nie byłby taki sam. – Skomentował w żartobliwym tonie, przejeżdżając językiem po górnym rzędzie zębów. Nie, faktycznie. Te uszy nie były duże, one były naprawdę duże. Mógłby się założyć, że miały rozmiar już jak dla dorosłego pilnego słuchacza. W końcu Remus od początku był taką mądrą głową, musiał się jakoś przystosowywać. I to stąd. Na pewno. Nie inaczej. – Mów swoje, Luniu, mów swoje. – Stwierdził tylko, zaraz wybuchając swoją szelmowską wersją nieświętego oburzenia, gdy zarzucono mu zapominalstwo. Jeszcze czego! On miał tu cel, ha. Oddał kuksańca, na ułamek sekundy wyszczerzając przy tym zęby w szerokim uśmiechu.
- Nie, nie. To nie ja tu mam pamięć jak durszlak, z tym zwracaj się do alternatywnego mnie. Pragnę zauważyć, ja się tu poświęcam. Dla ciebie! Kto wie, czy dla nie twoich dzieci, wnuków i wnuków twoich dzieci, i dzieci wnuków dzieci twoich wnuków. Powinieneś to docenić. Do-ce-nić, niewdzięczniku. – Z jednej strony podśmiewał się pod nosem, z drugiej jednak mówił całkiem poważnie. Nie zamierzał dać Lupinowi spędzić ostatniej takiej nocy na porządkowaniu kufra i powolnym zapędzaniu się do jaskini – a może raczej, patrząc na obecną sytuację, kufra – demonów przeszłości. No, halo. Jeśli Remus chciał, żeby dał mu spokój, to najprawdopodobniej trafił pod naprawdę zły adres. Pieska 1 oznaczała zostawienie tych wszystkich papierzysk dokładnie tam, gdzie leżały, i pójście sobie jak najdalej od nich. Dokładnie rzecz ujmując – na dół, jeszcze dokładniej – na imprezę. Być może z ociupinką nadziei, że śmieci ostatecznie też sobie gdzieś pójdą. Nie był wielkim fanem sprzątania, okej? Ale to rekompensował! Jakoś… Sam do końca nie wiedział, jak. Wolał raczej w to zbyt głęboko nie wnikać, rzucając kolejne spojrzenie w kierunku naczelnej sprzątaczki.
- Mówiłem ci już kiedyś, że bycie tobą musi być strasznie nudne? – Spytał, teatralnie zasłaniając sobie przy tym usta, jakby miał zamiar ziewnąć donośnie. Nie zrobił tego, tylko wywrócił oczami. – A psami? Jednym, dokładniej rzecz biorąc. No, daj spokój! – Jęknął, naprawdę szczerze przekonany o tym, że bez Lupina nic nie będzie na miejscu. Z nim, cóż, pewnie też by nie było, ale trochę w innej formie. Jak się bawić, to się bawić, nie? – Wiem, wiem, że dziewczyny doceniają porządnisiów, ale bez przesady. Jeszcze zdążysz nasiedzieć się w czterech ścianach. Jeśli masz nadzieję, że zaoferuję swoją pomoc z tym. – Tu z odrobiną pogardy spoglądając na bałagan, który nadal nie zamierzał sam się sprzątnąć, nie przerwał wypowiedzi. – Zapomnij. Mogę za to zaoferować ci naprawdę super rozwiązanie. Może… Moooże… Zostawisz to wszystko, co? Brzmi dostatecznie dobrze? Ja nie wątpię!
- A jakże. – Ponownie mrugając oczami, tym razem z nieco bardziej diabelskim błyskiem, zaśmiał się urywanie. Cóż, urywanie, krótko i jak gdyby szczekliwie. Brzmiało znajomo? Oczywiście, że był kwintesencją uroku i niewinności, większą lilią od Lily Evans. Nie bez powodu zmieniał się w psa – wszystkie kudłacze momentalnie zaskarbiały sobie ludzkie serca. Skromnością zapewne także. – Co roku zgarniam wszystkie nagrody.
Choć niespecjalnie to okazywał, cieszył się z decyzji, jaką podjął, przychodząc tu. Jakakolwiek myśl zawiodła go do dormitorium, była dobra. Rozmowy takie były, odwracanie uwagi od codziennej melancholii w pewnym sensie też. Nie należało tego, co prawda, zamiatać pod dywan. Doskonale to wiedział, ale porcja żarcików jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Należała im się. Jak psom buda, co nie?
Krzyżując nogi w łydkach, nieznacznie zmienił pozycję, ale nie zamierzał stąd odchodzić. Nawet jeśli impreza trwała w najlepsze, drobne spóźnienie nie miało nikomu zaszkodzić, a on miał nadzieję przekonać Lunatyka do zejścia i choć drobnej socjalizacji z ludźmi. Zwłaszcza że teraz nie miała się już ona skończyć jakimś niechybnym szlabanem. Taka okazja, taaaka okazja. A ten nie chciał jej wykorzystać. Zgroza.
- Patrz, Skromjohnie, a ja myślałem, że nie istnieje gorsze imię od tego, jakie nosi nasz drogi Smark. Chyba go tym przebijasz. Pokłony. Mamy kolejny powód, by go wkurzać. Nie jest taki oryginalny. – Mruknął, puszczając oczko w stronę przyjaciela, ale nie koncentrując się na nim jakoś specjalnie. Prawdę mówiąc, zawiesił się na tyle, wpatrzony w jeden punkt, że sam nie do końca wiedział, kiedy remusowe zdjęcie opuściło jego dłoń. Zamrugał kilka razy, marszcząc czoło i wreszcie po tym ponownie odnajdując je wzrokiem – tym razem już w rękach Lupina. Jak? Cóż, ostatecznie tylko prychnął pobłażliwie.
- Chwała i cześć królom strzyżenia. Bez nich świat nie byłby taki sam. – Skomentował w żartobliwym tonie, przejeżdżając językiem po górnym rzędzie zębów. Nie, faktycznie. Te uszy nie były duże, one były naprawdę duże. Mógłby się założyć, że miały rozmiar już jak dla dorosłego pilnego słuchacza. W końcu Remus od początku był taką mądrą głową, musiał się jakoś przystosowywać. I to stąd. Na pewno. Nie inaczej. – Mów swoje, Luniu, mów swoje. – Stwierdził tylko, zaraz wybuchając swoją szelmowską wersją nieświętego oburzenia, gdy zarzucono mu zapominalstwo. Jeszcze czego! On miał tu cel, ha. Oddał kuksańca, na ułamek sekundy wyszczerzając przy tym zęby w szerokim uśmiechu.
- Nie, nie. To nie ja tu mam pamięć jak durszlak, z tym zwracaj się do alternatywnego mnie. Pragnę zauważyć, ja się tu poświęcam. Dla ciebie! Kto wie, czy dla nie twoich dzieci, wnuków i wnuków twoich dzieci, i dzieci wnuków dzieci twoich wnuków. Powinieneś to docenić. Do-ce-nić, niewdzięczniku. – Z jednej strony podśmiewał się pod nosem, z drugiej jednak mówił całkiem poważnie. Nie zamierzał dać Lupinowi spędzić ostatniej takiej nocy na porządkowaniu kufra i powolnym zapędzaniu się do jaskini – a może raczej, patrząc na obecną sytuację, kufra – demonów przeszłości. No, halo. Jeśli Remus chciał, żeby dał mu spokój, to najprawdopodobniej trafił pod naprawdę zły adres. Pieska 1 oznaczała zostawienie tych wszystkich papierzysk dokładnie tam, gdzie leżały, i pójście sobie jak najdalej od nich. Dokładnie rzecz ujmując – na dół, jeszcze dokładniej – na imprezę. Być może z ociupinką nadziei, że śmieci ostatecznie też sobie gdzieś pójdą. Nie był wielkim fanem sprzątania, okej? Ale to rekompensował! Jakoś… Sam do końca nie wiedział, jak. Wolał raczej w to zbyt głęboko nie wnikać, rzucając kolejne spojrzenie w kierunku naczelnej sprzątaczki.
- Mówiłem ci już kiedyś, że bycie tobą musi być strasznie nudne? – Spytał, teatralnie zasłaniając sobie przy tym usta, jakby miał zamiar ziewnąć donośnie. Nie zrobił tego, tylko wywrócił oczami. – A psami? Jednym, dokładniej rzecz biorąc. No, daj spokój! – Jęknął, naprawdę szczerze przekonany o tym, że bez Lupina nic nie będzie na miejscu. Z nim, cóż, pewnie też by nie było, ale trochę w innej formie. Jak się bawić, to się bawić, nie? – Wiem, wiem, że dziewczyny doceniają porządnisiów, ale bez przesady. Jeszcze zdążysz nasiedzieć się w czterech ścianach. Jeśli masz nadzieję, że zaoferuję swoją pomoc z tym. – Tu z odrobiną pogardy spoglądając na bałagan, który nadal nie zamierzał sam się sprzątnąć, nie przerwał wypowiedzi. – Zapomnij. Mogę za to zaoferować ci naprawdę super rozwiązanie. Może… Moooże… Zostawisz to wszystko, co? Brzmi dostatecznie dobrze? Ja nie wątpię!
- Remus J. Lupin
Re: Dormitorium chłopców z VII roku
Sro Mar 22, 2017 11:59 pm
- Już teraz wiem co kupić ci na kolejne urodziny. Gryzak - rzekł z rozbawieniem. - Spróbować? Czego? Zwijania skarpetek w kulkę i rzucenia nią w kogoś? - zachichotał. - Nie dostałem, ale zniszczenie mi fryzury równa się niemal z rzuceniem na mnie owego zaklęcia - odparł zaczepnie. Lupinowi nigdy się nie przelewało, zawsze ledwie starczyło mu na szkolne przybory i podręczniki i pewnie gdyby nie pomoc Jamesa, choć nigdy się do tego nie przyznał, na pewno łaziłby w dziurawych ubraniach. Chociaż o fryzurę postanowił zadbać jak należy, by wyglądać porządnie, a nie jak ostatni lump z rynsztoka. Doskonale też znał powody jakie kierowały Syriuszem, że tak mu dogryzał w żartach i obrzucał elementami nożnej garderoby - nuda przez duże N. Z Jamesem ledwie udało mu się zamienić kilka słów, a już gdzieś przepadł jak kamfora, o Peterze nawet nie wspominając, bo jego Remus widział chyba wieki temu, a fakt nie spotkania go w porach posiłku był nad wyraz niepokojący. Był jednak Łapa i powinni coś razem wymyślić, by nie skończyć jak zbutwiałe dziady siedząc w dormitorium. Problemem było tylko to, że Lunatykowi piekielnie nie chciało się stąd wyłazić.
- Mówisz tak jakbym poznał cię pięć minut temu - pokręcił głową z politowaniem nad jego losem. - Prędzej uwierzyłbym w to, że Jęcząca Marta jeździła na hipogryfie - dodał zaczepnie. Czasem Black zachowywał się tak, jakby nikt go nie znał. Może i dziewczyny leciały na ten jego niewinny błysk w oku, ale Lupin szczerze wątpił w jego czystość na czystością. Skoro nawet on dawno oddał swój wianuszek niewinności pewnej czarnowłosej, to o czym my mówimy słysząc Syriusz Black? Ludzie, myślmy realnie. Zerknął na starannie złożony garnitur, który miał schować, ale mu przeszkodzono. Żałował teraz, że wydał niepotrzebnie pieniądze, skoro i tak nie chciał iść na bal. A Syriusz może skomleć, wyć i warczeć na niego, ale nic tu nie wskóra. Chyba nie.
- Syriuszu, starzejesz się. Właśnie oficjalnie przyznałeś się, że Smark jest oryginalny - zaśmiał się widząc chwilową zawiechę przyjaciela. Na pewno będzie mu brakowało tych przeciągłych spojrzeń, meczy Quidditcha i dręczenia Smarkerusa.
- Pewnie, że nie. Wyglądałbym jak skrzyżowanie pudla z owczarkiem górskim - zauważył. I pomyśleć, że jeszcze parę lat temu sam nosił nieco przydługie kudły. Zrezygnował z nich kiedy ciągle wpadały mu do oczu i przeszkadzały w czytaniu czy pisaniu wypracowań i notatek, poza tym wcale dobrze w nich nie wyglądał. - Dobra, były OGROMNE - zaśmiał się na wspomnienie swoich uszu i spojrzał z wyrzutem na przyjaciela, kiedy oddał mu kuksańca. Oburzające! Jak można tak traktować Prefekta Naczelnego Gryffindoru?
- Bardzo doceniam twoje poświęcenie, naprawdę. Ale zapomnij o poświęceniu dla moich dzieci i ich dzieci. I wnuków, prawnuków i reszcie pokolenia. Dobrze wiesz, że JA nie mogę się rozmnażać. Znaczy nie w anatomicznym względzie tylko w genetycznym, jeśli rozumiesz o co mi chodzi - mruknął w odpowiedzi. Był mu wdzięczny, że zamiast samemu się bawić, przyszedł tu by go tam zabrać. Reasumując za sprzątanie kufra wziął się tylko dlatego, że mu się nudziło. Gdzie tu sens? Nie idzie na bal, ale nudzi mu się, bo nie poszedł? Naprawdę Lupin, twoje życie jest pełne sprzeczności.
- Jakieś siedemset dwadzieścia trzy, a teraz już siedemset dwadzieścia cztery razy, jak dobrze pamiętam - odparł wywracając oczami. Był nudny, owszem. Kto normalny woli książki od zabawy? Cała jego osoba była wielkim nudziarzem i gdyby nie James i Syriusz nadal tkwiłby w wielkim świecie anonimowości pod elegancką etykietą kujona. Dopiero oni wyrwali go z tych szpon i zaczął żyć i funkcjonować w miarę normalnie.
- Łapo, nie przeszło mi przez myśl, by proponować ci pomoc w sprzątaniu mojego bałaganu - uśmiechnął się pod nosem. Z drugiej strony to Syriusz miał rację z tym siedzeniem w czterech ścianach, miał na to resztę życia, ale iść tam i podpierać ściany wśród tylu szczęśliwych par? - A będziesz ze mną tańczył? - zapytał od niechcenia na odczepkę, by już dał spokój z namawianiem go, bo jeszcze będzie skłonny mu ulec.
- Mówisz tak jakbym poznał cię pięć minut temu - pokręcił głową z politowaniem nad jego losem. - Prędzej uwierzyłbym w to, że Jęcząca Marta jeździła na hipogryfie - dodał zaczepnie. Czasem Black zachowywał się tak, jakby nikt go nie znał. Może i dziewczyny leciały na ten jego niewinny błysk w oku, ale Lupin szczerze wątpił w jego czystość na czystością. Skoro nawet on dawno oddał swój wianuszek niewinności pewnej czarnowłosej, to o czym my mówimy słysząc Syriusz Black? Ludzie, myślmy realnie. Zerknął na starannie złożony garnitur, który miał schować, ale mu przeszkodzono. Żałował teraz, że wydał niepotrzebnie pieniądze, skoro i tak nie chciał iść na bal. A Syriusz może skomleć, wyć i warczeć na niego, ale nic tu nie wskóra. Chyba nie.
- Syriuszu, starzejesz się. Właśnie oficjalnie przyznałeś się, że Smark jest oryginalny - zaśmiał się widząc chwilową zawiechę przyjaciela. Na pewno będzie mu brakowało tych przeciągłych spojrzeń, meczy Quidditcha i dręczenia Smarkerusa.
- Pewnie, że nie. Wyglądałbym jak skrzyżowanie pudla z owczarkiem górskim - zauważył. I pomyśleć, że jeszcze parę lat temu sam nosił nieco przydługie kudły. Zrezygnował z nich kiedy ciągle wpadały mu do oczu i przeszkadzały w czytaniu czy pisaniu wypracowań i notatek, poza tym wcale dobrze w nich nie wyglądał. - Dobra, były OGROMNE - zaśmiał się na wspomnienie swoich uszu i spojrzał z wyrzutem na przyjaciela, kiedy oddał mu kuksańca. Oburzające! Jak można tak traktować Prefekta Naczelnego Gryffindoru?
- Bardzo doceniam twoje poświęcenie, naprawdę. Ale zapomnij o poświęceniu dla moich dzieci i ich dzieci. I wnuków, prawnuków i reszcie pokolenia. Dobrze wiesz, że JA nie mogę się rozmnażać. Znaczy nie w anatomicznym względzie tylko w genetycznym, jeśli rozumiesz o co mi chodzi - mruknął w odpowiedzi. Był mu wdzięczny, że zamiast samemu się bawić, przyszedł tu by go tam zabrać. Reasumując za sprzątanie kufra wziął się tylko dlatego, że mu się nudziło. Gdzie tu sens? Nie idzie na bal, ale nudzi mu się, bo nie poszedł? Naprawdę Lupin, twoje życie jest pełne sprzeczności.
- Jakieś siedemset dwadzieścia trzy, a teraz już siedemset dwadzieścia cztery razy, jak dobrze pamiętam - odparł wywracając oczami. Był nudny, owszem. Kto normalny woli książki od zabawy? Cała jego osoba była wielkim nudziarzem i gdyby nie James i Syriusz nadal tkwiłby w wielkim świecie anonimowości pod elegancką etykietą kujona. Dopiero oni wyrwali go z tych szpon i zaczął żyć i funkcjonować w miarę normalnie.
- Łapo, nie przeszło mi przez myśl, by proponować ci pomoc w sprzątaniu mojego bałaganu - uśmiechnął się pod nosem. Z drugiej strony to Syriusz miał rację z tym siedzeniem w czterech ścianach, miał na to resztę życia, ale iść tam i podpierać ściany wśród tylu szczęśliwych par? - A będziesz ze mną tańczył? - zapytał od niechcenia na odczepkę, by już dał spokój z namawianiem go, bo jeszcze będzie skłonny mu ulec.
- Syriusz Black
Re: Dormitorium chłopców z VII roku
Czw Mar 23, 2017 1:31 am
- Ambitny zakup, mój drogi Luniaczku, masz na oku coś konkretnego? – Odgryzł się rozbawiony, kląskając językiem o podniebienie. Tak, tak, doświadczeniem należało się przecież wymieniać, a dobre prezenty powinny być polecanymi prezentami. – Tak, dokładnie tego. Przysięgam, że twoje życie stanie się po tym znacznie ciekawsze. O co nietrudno, patrząc na najlepsze zajęcie na balangowy wieczór według pana Remusa Lupina. – Impreza. Sprzątanie. Sprzątanie. Impreza. Sprzątanie. Impreza. Impreza. Impreza. Czy tylko jemu coś bardzo nie grało w tym ciągu? Jakby było o jedną czynność za dużo? Ciekawe…
- No, kto by pomyślał... – Odpowiadając bardzo znaczącym tonem, poczochrał swoje własne włosy, kompletnie nie przejmując się stanem fryzury. Co jak co, ale dla niego samego fryzjer równie dobrze mógłby nie istnieć. Ile to razy samodzielnie obcinał się przy jakimś niedużym lusterku. Świadczyć o tym mogło, cóż, chyba wszystko. Nawet obecny wygląd jego włosów. Przydługawych, sterczących, nierównych, ale zapewne równie pogodnych, co ich właściciel. Tego dnia miał wyjątkowo dobry humor. Znacznie lepszy niż kiedykolwiek… W ciągu ostatniego tygodnia, no. Kiedykolwiek było w końcu dosyć dużym słowem.
- Dokładnie... – Spoglądając na nieduży, niezbyt dobrze działający zegarek, jaki od kilku dni dumnie nosił na ręce, przygryzł dolną wargę, jednocześnie przeliczając minuty. – Od sześciu i pół minuty. Sześć i pół minuty temu poznałeś tego nowego, lepszego mnie. A to niecodzienna okazja. Bardziej niecodzienna od Marty i jej hipogryfa! – Co prawda, sam nie do końca wiedział, na czym miałoby polegać wspomniane bycie lepszym, jednakże niespecjalnie w to wnikał. Powiedział tak, bo tak powiedział. Nie tkwił w tym żaden głębszy sens. Tak samo jak w jego wielu innych słowach. Na przykład tych, w których mówił cokolwiek dobrego o Smarku.
- Kiedy? Nie słyszałem. – Tym razem zgrywając już nie niewiniątko, a kompletnego głupa, uniósł wzrok gdzieś na sufit, wyglądając przy tym tak, jakby do pełni rozkosznego wizerunku idioty brakowało mu tylko źdźbła trawy w zębach i wesołego pogwizdywania. Po tym jednak parsknął i w zupełnym, bardzo wymownym milczeniu potrząsnął głową. Nie, nie, nie. Czegokolwiek by nie chciał powiedzieć, realne nazwanie Smarka oryginalnym w żadnym wypadku nie wchodziło w grę. Severusowi mogło się wyłącznie wydawać, że był tak niezmiernie wyjątkową personą, przy czym rolą Syriusza było tu już wyprowadzenie go z tego kompletnego, niepodważalnego błędu. Ni mniej, ni więcej – po prostu wskazanie mu bucikiem miejsca w szeregu niezmiernie irytujących Ślizgonów, tak dalekich od specjalności jak tylko mogli być. Remus chyba sobie żarty stroił – ba, na pewno to robił – jeśli myślał, że jakiekolwiek starzenie się Blacka miałoby związek ze zmianą jego podejścia do Smarkerusa. A nie w tym życiu! Wszystko mógł zmienić, tylko nie to.
- Nie powiem, że nie chciałbym tego zobaczyć. – Powracając do pełni swojej niepowagi, wyszczerzył zęby, jedną ręką mimowolnie targając swoje własne włosy. Co jak co, nie wyobrażał sobie teraz Lunatyka w wydaniu, o którym rozmawiali, ale nie oznaczało to, że nie był ciekawy. Notując sobie jednocześnie w głowie, iż wypadałoby – kompletnym przypadkiem, oczywiście – odszukać jakiś dobry przepis na eliksir zwiększający porost włosów i – całkowicie niezdarnie, bez dwóch zdań – wylać go kiedyś Remusowi na głowę. Dla dobra nauki, która chyba jeszcze nie widziała wilkołaczego pudlo-owczarka, co należało zmienić. Poza tym, cóż, potem i tak zawsze mógł się ostrzyc, nie? A szansa mogła być jedna, wyjątkowa. Należało ją kiedyś wykorzystać. Zwłaszcza że Lupin i tak miał mu to wybaczyć. Phi, jemu by tego nie darował?
- Monstrualne. – Zaśmiał się, choć bez grama uszczypliwości. Po prostu dalej robił sobie jaja, zważając jednak na to, by za bardzo nie przegiąć. Wszelkie mocne akcenty, wszystkie przytupy wolał w końcu pozostawić już na część balową tego całego dnia, na szukanie pomysłów, żeby impreza została naprawdę zapamiętana. W końcu, jakże można było nie chcieć zapisać się na kartach historii Hogwartu, kiedy była ku temu wprost idealna okazja? Z tego założenia wychodził. Gdzie zmierzał, sam nawet nie wiedział. Jak to zwykle. Reagując za to krótkim rechotem na obecną minę Remusa. Co jak co, jedno było pewne – mimika przyjaciela nigdy go nie zawodziła. W przeciwieństwie do niektórych, zbytecznie poważnych tekstów.
- Oj, tak, tak. Wszyscy dobrze to pamiętamy. – Wywrócił oczami, znowu czochrając sobie gęstą, ciemną czuprynę. – Zero poświęcenia dla wszelkiego luniastego potomstwa, którego nijak nigdy nie będzie, bo nie. Bla, bla, bla, bla, bla. Bla. – Prawdę mówiąc, doskonale wiedział, o co chodziło Lupinowi, jednakże tak naprawdę nijak nie wierzył w to, że przyjaciel do końca końców pozostanie przy swojej opinii. To już wydawało mu się naprawdę niemożliwe, a nawet jeszcze nie dodał, iż to właśnie Remus był przecież najbardziej odpowiedzialny, co tu jeszcze mówić o wszelkiego rodzaju opiekuńczości, spośród całej bandy. Bez prześmiewczego wydźwięku, coś takiego byłoby realną stratą dla społeczeństwa. Aczkolwiek obecnie w to nie wnikał. Nie ten czas, nie te okoliczności i ogólnie. Obecnie liczyło się coś innego – syriuszowa siła przekonywania. Niczym tego diabełka z lewego ramienia.
- To niech będzie równiutkie siedemset dwadzieścia pięć. Bycie tobą musi być naprawdę, naprawdę nudne, skoro jeszcze się nie zgodziłeś na wyjście i uważasz sprzątanie za lepszą formę zabawy. No, halo. – Kręcąc głową, czubkiem buta dotknął kupki śmieci do wyrzucenia. Wyglądała… Ciekawie. Z tymi wszystkimi bliżej niezidentyfikowanymi kawałkami składników do eliksirów, papierkami, ścinkami, opakowaniami. Na pewno ciekawiej niż sama czynność porządkowania. – I dobrze, bo moja najlepsza rada brzmi wepchnij to pod łóżko i... Chodź… Tańczyć? – Mrugając dokładnie jeden raz, ale jak spowolniony!, ostatecznie zarechotał. Gdzieś pomiędzy salwami śmiechu wywoływanymi przez samą wizję czegoś takiego, odpowiadając pytaniem. – A masz chociaż jakieś ładne szpilki, Luniaczku? I ogoliłeś już nogi?
- No, kto by pomyślał... – Odpowiadając bardzo znaczącym tonem, poczochrał swoje własne włosy, kompletnie nie przejmując się stanem fryzury. Co jak co, ale dla niego samego fryzjer równie dobrze mógłby nie istnieć. Ile to razy samodzielnie obcinał się przy jakimś niedużym lusterku. Świadczyć o tym mogło, cóż, chyba wszystko. Nawet obecny wygląd jego włosów. Przydługawych, sterczących, nierównych, ale zapewne równie pogodnych, co ich właściciel. Tego dnia miał wyjątkowo dobry humor. Znacznie lepszy niż kiedykolwiek… W ciągu ostatniego tygodnia, no. Kiedykolwiek było w końcu dosyć dużym słowem.
- Dokładnie... – Spoglądając na nieduży, niezbyt dobrze działający zegarek, jaki od kilku dni dumnie nosił na ręce, przygryzł dolną wargę, jednocześnie przeliczając minuty. – Od sześciu i pół minuty. Sześć i pół minuty temu poznałeś tego nowego, lepszego mnie. A to niecodzienna okazja. Bardziej niecodzienna od Marty i jej hipogryfa! – Co prawda, sam nie do końca wiedział, na czym miałoby polegać wspomniane bycie lepszym, jednakże niespecjalnie w to wnikał. Powiedział tak, bo tak powiedział. Nie tkwił w tym żaden głębszy sens. Tak samo jak w jego wielu innych słowach. Na przykład tych, w których mówił cokolwiek dobrego o Smarku.
- Kiedy? Nie słyszałem. – Tym razem zgrywając już nie niewiniątko, a kompletnego głupa, uniósł wzrok gdzieś na sufit, wyglądając przy tym tak, jakby do pełni rozkosznego wizerunku idioty brakowało mu tylko źdźbła trawy w zębach i wesołego pogwizdywania. Po tym jednak parsknął i w zupełnym, bardzo wymownym milczeniu potrząsnął głową. Nie, nie, nie. Czegokolwiek by nie chciał powiedzieć, realne nazwanie Smarka oryginalnym w żadnym wypadku nie wchodziło w grę. Severusowi mogło się wyłącznie wydawać, że był tak niezmiernie wyjątkową personą, przy czym rolą Syriusza było tu już wyprowadzenie go z tego kompletnego, niepodważalnego błędu. Ni mniej, ni więcej – po prostu wskazanie mu bucikiem miejsca w szeregu niezmiernie irytujących Ślizgonów, tak dalekich od specjalności jak tylko mogli być. Remus chyba sobie żarty stroił – ba, na pewno to robił – jeśli myślał, że jakiekolwiek starzenie się Blacka miałoby związek ze zmianą jego podejścia do Smarkerusa. A nie w tym życiu! Wszystko mógł zmienić, tylko nie to.
- Nie powiem, że nie chciałbym tego zobaczyć. – Powracając do pełni swojej niepowagi, wyszczerzył zęby, jedną ręką mimowolnie targając swoje własne włosy. Co jak co, nie wyobrażał sobie teraz Lunatyka w wydaniu, o którym rozmawiali, ale nie oznaczało to, że nie był ciekawy. Notując sobie jednocześnie w głowie, iż wypadałoby – kompletnym przypadkiem, oczywiście – odszukać jakiś dobry przepis na eliksir zwiększający porost włosów i – całkowicie niezdarnie, bez dwóch zdań – wylać go kiedyś Remusowi na głowę. Dla dobra nauki, która chyba jeszcze nie widziała wilkołaczego pudlo-owczarka, co należało zmienić. Poza tym, cóż, potem i tak zawsze mógł się ostrzyc, nie? A szansa mogła być jedna, wyjątkowa. Należało ją kiedyś wykorzystać. Zwłaszcza że Lupin i tak miał mu to wybaczyć. Phi, jemu by tego nie darował?
- Monstrualne. – Zaśmiał się, choć bez grama uszczypliwości. Po prostu dalej robił sobie jaja, zważając jednak na to, by za bardzo nie przegiąć. Wszelkie mocne akcenty, wszystkie przytupy wolał w końcu pozostawić już na część balową tego całego dnia, na szukanie pomysłów, żeby impreza została naprawdę zapamiętana. W końcu, jakże można było nie chcieć zapisać się na kartach historii Hogwartu, kiedy była ku temu wprost idealna okazja? Z tego założenia wychodził. Gdzie zmierzał, sam nawet nie wiedział. Jak to zwykle. Reagując za to krótkim rechotem na obecną minę Remusa. Co jak co, jedno było pewne – mimika przyjaciela nigdy go nie zawodziła. W przeciwieństwie do niektórych, zbytecznie poważnych tekstów.
- Oj, tak, tak. Wszyscy dobrze to pamiętamy. – Wywrócił oczami, znowu czochrając sobie gęstą, ciemną czuprynę. – Zero poświęcenia dla wszelkiego luniastego potomstwa, którego nijak nigdy nie będzie, bo nie. Bla, bla, bla, bla, bla. Bla. – Prawdę mówiąc, doskonale wiedział, o co chodziło Lupinowi, jednakże tak naprawdę nijak nie wierzył w to, że przyjaciel do końca końców pozostanie przy swojej opinii. To już wydawało mu się naprawdę niemożliwe, a nawet jeszcze nie dodał, iż to właśnie Remus był przecież najbardziej odpowiedzialny, co tu jeszcze mówić o wszelkiego rodzaju opiekuńczości, spośród całej bandy. Bez prześmiewczego wydźwięku, coś takiego byłoby realną stratą dla społeczeństwa. Aczkolwiek obecnie w to nie wnikał. Nie ten czas, nie te okoliczności i ogólnie. Obecnie liczyło się coś innego – syriuszowa siła przekonywania. Niczym tego diabełka z lewego ramienia.
- To niech będzie równiutkie siedemset dwadzieścia pięć. Bycie tobą musi być naprawdę, naprawdę nudne, skoro jeszcze się nie zgodziłeś na wyjście i uważasz sprzątanie za lepszą formę zabawy. No, halo. – Kręcąc głową, czubkiem buta dotknął kupki śmieci do wyrzucenia. Wyglądała… Ciekawie. Z tymi wszystkimi bliżej niezidentyfikowanymi kawałkami składników do eliksirów, papierkami, ścinkami, opakowaniami. Na pewno ciekawiej niż sama czynność porządkowania. – I dobrze, bo moja najlepsza rada brzmi wepchnij to pod łóżko i... Chodź… Tańczyć? – Mrugając dokładnie jeden raz, ale jak spowolniony!, ostatecznie zarechotał. Gdzieś pomiędzy salwami śmiechu wywoływanymi przez samą wizję czegoś takiego, odpowiadając pytaniem. – A masz chociaż jakieś ładne szpilki, Luniaczku? I ogoliłeś już nogi?
- Remus J. Lupin
Re: Dormitorium chłopców z VII roku
Pon Mar 27, 2017 9:29 pm
- Konkretnego niekoniecznie, ale mam jeszcze niesprecyzowane pomysły, o których dowiesz się w dniu urodzin - odparł tajemniczo z uśmiechem godnym Huncwota. - Koniecznie spróbuję. Kiedyś - zapewnił go i zachichotał zbliżając się do złożonego w stosik garnituru, który sobie zamówił w sumie to nie wiadomo nawet po co.
- Myślenie nie idzie w parze w tobą, mój drogi przyjacielu - zauważył dość poważnie i nieco zaczepnie przyglądając się jak targa i tak już dość powykręcane swoje kudły. Remus się zastanawiał jak on funkcjonuje z tą firanką na oczach gdzie nie dość, że włosy były postrzępione przez autofryzjerstwo Syriusza to jeszcze nierówne, bo z jednej strony były za mocno przycięte. Najlepsze jest w tym wszystkim to, że było mu w takiej fryzurze cholernie dobrze, o czym sam ich właściciel za pewne dobrze wiedział. - O, to w takim razie miło mi cię poznać Nowy Lepszy Syriuszu Blacku - wyszczerzył się w uśmiechu poprawiając nieco odznakę Prefekta Naczelnego, z którą za parę dni przyjdzie mu się pożegnać. Dziwne to będzie uczucie.
- Kiedy? Kiedy powiedziałeś, że przebijam Smarka gorszym imieniem. Dodałeś, że masz kolejny powód, by go wkurzać, bo nie jest taki oryginalny. Czyli wcześniej musiałeś uważać, że takowy był - cierpliwie mu wytłumaczył niczym troskliwy ojciec uczący nowej rzeczy swojego syna. Remus miał bardzo dobrą pamięć i zazwyczaj zapamiętywał wypowiadane przez kogoś słowa bardzo szybko. Nie omieszkał się też mu o tym przypomnieć, zważywszy iż w przeciwieństwie do niego Syriusz szybko zapominał to co wyszło z jego ust zamierzenie bądź też nie, taki już był jego urok.
- Ale nie zobaczysz. Widok wilka powinien w zupełności ci wystarczyć - zauważył dość sceptycznie. Szkoda, że nie był animagiem jak przyjaciele, mógłby wtedy zmienić się w zwierzę kiedy tylko chciał, a nie kiedy MUSIAŁ. Mógłby być na przykład orłem, albo koniem. Los chciał inaczej i chociaż już dawno się z nim pogodził nie znaczyło wcale, że nie tęsknił za innym życiem.
- Syriuszu, ja mówię poważnie. Ja NIE MOGĘ się rozmnażać, nie to, że nie chcę. Animagia ma to do siebie, że ty swojego syna lub córkę jej nie przeniesiesz. W moim przypadku jest zupełnie odwrotnie - westchnął. Tak trudno jest być Remusem Lupinem. Wilkołaki nie powinny się rozmnażać, bo zawsze istnieje ryzyko, że obdarzy piętnem likantropii maleńką, niewinną istotę skazując ją na wieczne cierpienie. Nie mógłby tego zrobić i na pewno nigdy by sobie tego nie wybaczył, że chociaż nie celowo, ale mając na uwadze konsekwencje, zrobił to. Lepiej więc pozostawić to tak jak do tej pory.
- A mogę pod twoje? Dołączą do reszty porzuconych rzeczy martwych, których i tak tam jest już dość sporo - zawtórował mu śmiechem i mrugnął do niego filuternie. - Ładniejszych nie widziałeś, a co do nóg... są gładkie jak pupa niemowlaka. I nie tylko one - zachichotał. Jak dobrze czasem tak zwyczajnie pośmiać się z głupot z przyjacielem i zapomnieć choć na chwilę o problemach.
- Myślenie nie idzie w parze w tobą, mój drogi przyjacielu - zauważył dość poważnie i nieco zaczepnie przyglądając się jak targa i tak już dość powykręcane swoje kudły. Remus się zastanawiał jak on funkcjonuje z tą firanką na oczach gdzie nie dość, że włosy były postrzępione przez autofryzjerstwo Syriusza to jeszcze nierówne, bo z jednej strony były za mocno przycięte. Najlepsze jest w tym wszystkim to, że było mu w takiej fryzurze cholernie dobrze, o czym sam ich właściciel za pewne dobrze wiedział. - O, to w takim razie miło mi cię poznać Nowy Lepszy Syriuszu Blacku - wyszczerzył się w uśmiechu poprawiając nieco odznakę Prefekta Naczelnego, z którą za parę dni przyjdzie mu się pożegnać. Dziwne to będzie uczucie.
- Kiedy? Kiedy powiedziałeś, że przebijam Smarka gorszym imieniem. Dodałeś, że masz kolejny powód, by go wkurzać, bo nie jest taki oryginalny. Czyli wcześniej musiałeś uważać, że takowy był - cierpliwie mu wytłumaczył niczym troskliwy ojciec uczący nowej rzeczy swojego syna. Remus miał bardzo dobrą pamięć i zazwyczaj zapamiętywał wypowiadane przez kogoś słowa bardzo szybko. Nie omieszkał się też mu o tym przypomnieć, zważywszy iż w przeciwieństwie do niego Syriusz szybko zapominał to co wyszło z jego ust zamierzenie bądź też nie, taki już był jego urok.
- Ale nie zobaczysz. Widok wilka powinien w zupełności ci wystarczyć - zauważył dość sceptycznie. Szkoda, że nie był animagiem jak przyjaciele, mógłby wtedy zmienić się w zwierzę kiedy tylko chciał, a nie kiedy MUSIAŁ. Mógłby być na przykład orłem, albo koniem. Los chciał inaczej i chociaż już dawno się z nim pogodził nie znaczyło wcale, że nie tęsknił za innym życiem.
- Syriuszu, ja mówię poważnie. Ja NIE MOGĘ się rozmnażać, nie to, że nie chcę. Animagia ma to do siebie, że ty swojego syna lub córkę jej nie przeniesiesz. W moim przypadku jest zupełnie odwrotnie - westchnął. Tak trudno jest być Remusem Lupinem. Wilkołaki nie powinny się rozmnażać, bo zawsze istnieje ryzyko, że obdarzy piętnem likantropii maleńką, niewinną istotę skazując ją na wieczne cierpienie. Nie mógłby tego zrobić i na pewno nigdy by sobie tego nie wybaczył, że chociaż nie celowo, ale mając na uwadze konsekwencje, zrobił to. Lepiej więc pozostawić to tak jak do tej pory.
- A mogę pod twoje? Dołączą do reszty porzuconych rzeczy martwych, których i tak tam jest już dość sporo - zawtórował mu śmiechem i mrugnął do niego filuternie. - Ładniejszych nie widziałeś, a co do nóg... są gładkie jak pupa niemowlaka. I nie tylko one - zachichotał. Jak dobrze czasem tak zwyczajnie pośmiać się z głupot z przyjacielem i zapomnieć choć na chwilę o problemach.
- Syriusz Black
Re: Dormitorium chłopców z VII roku
Pon Mar 27, 2017 11:14 pm
Z głębi gardła Syriusza wydobył się bliżej niekontrolowany odgłos zawodu, gdy Remus postanowił tak okrutnie poinformować go, że do urodzin nie dowie się, co też kumpel kombinował. Naprawdę? Przecież każdy, kto chociaż trochę znał Blacka – a Lupin niewątpliwie był taką osobą, doskonale wiedział, iż ten rodzaj człowieka nie miał zbyt wiele wspólnego z cierpliwością, spokojem, chęcią oczekiwania tudzież innymi podobnymi cechami. Ba!, on był od nich tak odległy jak tylko mógł. Kompletnie się z nimi nie utożsamiał, jasno i precyzyjnie określając siebie samego jako kogoś w gorącej wodzie kąpanego. Nie krył się z tym, nie zamierzał. I chciał wiedzieć, choćby dla jaj, po prostu chciał wiedzieć, co też siedziało w głowie przyjaciela. Ten jednak ani myślał udzielić mu choć skrawka odpowiedzi.
- Nie masz serca, Luniu, każąc mi czekać. Nie masz serca. Wyrzuciłeś je z tymi biednymi skarpetkami? – Spytał, powoli kręcąc głową. Dezaprobata, iście starcze zmęczenie, naprawdę posępny wzrok… Syriusz Black w nowej, bardziej nauczycielskiej – bo to kadra Hogwartu miewała takie miny, nie on, nie? – odsłonie. I jak tu kazać komuś takiemu czekać na wspomniane, nawet niesprecyzowane, pomysły? Trzeba było mieć serce zimne jak głaz. Zimne jak łazienkowa podłoga, którą pewnie sprzątał duch, jaki opętał mu współlokatora. Jak inaczej wyjaśnić nagłe niezrozumienie ze strony szatyna? No, jak?! Nijak, ot co. To musiało być czyste – brudne? w pokoju nadal był straszliwy syf – opętanie!
Aczkolwiek Syriusz, jak to on – nic specjalnie dziwnego, już po kilku chwilach powrócił do swojego typowego okazywania beztroski. Do roześmiania, do żarcików i tego wszystkiego, co mogło chociaż trochę rozpogodzić ten straszliwie nudny dzień. Oprócz balu, oczywiście, bo ten naprawdę mógł być czymś świetnym. Jeśli tylko tam pójdą, na co na ten moment się nie zbierało. Ot, kolejny dowód na to, iż Remus nie był Remusem. Nawet on nie mógłby w końcu stracić takiej okazji na rzecz segregowania starych skarpetek. Zgroza. Cóż, przynajmniej w jednym nadal przypominał jego przyjaciela. Jak już trochę się rozruszał.
- Otóż to, Remusku. Otóż to. – Zadziwiająco przytaknął, szczerząc się pogodnie do towarzysza. Chociaż jego następne słowa zdecydowanie nie wpasowywały się w to, czego mógł po takim potwierdzeniu oczekiwać Lupin. – Ono nie idzie ze mną w parze. Ono jest we mnie. Czysty geniusz. Czujesz to? – Aż pociągnął nosem, jakby faktycznie miał zaraz poczuć woń własnej zajebistości.
Lecz cicho! Cóż za Black strzelił tam z okna!
Kiwnął głową w kierunku rozmówcy, jakby autentycznie na powitanie, jednocześnie uśmiechając się szelmowsko. Uśmiechając i zerkając w kierunku remusowej odznaki, którą ten tak pieczołowicie poprawiał. Prefekt Naczelny roku normalnie! Tak, tak, już chyba każdy widział błyszczącą blaszkę na piersi jego kumpla, a jednak wciąż zwracała uwagę. W końcu niecodziennie członek takiej bandy zostawał opiekunem i obrońcą uciśnionych, co nie? Znakomicie nadając się do tej roli, swoją drogą, a jednak zaskakując jej otrzymaniem. Cóż, już nie na długo. Rok się kończył, a w Londynie raczej nie rozdawali takich ładnych plakietek. Ewentualnie takie z imieniem… W sklepach… Życie. Chociaż, przysłuchując się tak tonowi głosu Lunatyka, dało się odczuć, że lepiej niż do sieciowej apteki czy innego kramu, pasował on do szkoły. Ku najczystszej zgrozie Syriusza.
- Nie, nie, nie, nie, nie. – Zamachał ręką w geście blokowania dalszych słów, jakie mimo wszystko płynęły z ust szatyna. Czyniąc Blacka coraz bardziej załamanym życiem. Naprawdę. – Dobrze wiesz, jak bardzo wydaje mu się, że jest wyjątkowy. Ja tu tylko podkreślam, jak bardzo nie jest. Taka prawda. Najbliżej oryginalności to on był, gdy przyklejał nos do witryny sklepu miotlarskiego na Pokątnej. – Ani myślał przyznać Remusowi racji. Dostatecznie wiele mu do tego brakowało, aby faktycznie wierzył we własne słowa. Nie lubił Smarka, zaś to oznaczało, że nie zamierzał go w żaden sposób komplementować. Nawet nieświadomy. Jego życie wręcz opierało się na uprzykrzaniu Smarkerusowi każdego kolejnego dnia. Taka była prawda. Jedyna prawdziwa, najprawdziwsza i najszczersza spośród szczerych.
- Zobaczymy. – Wzruszył ramionami, posługując się tym jednym słowem, jakie było dla niego najlepszym synonimem dla na pewno. – Wiem, wiem. Serio. Jesteś taką skomplikowaną genetycznie osóbką, że po prostu nie chcesz działać inaczej niż planujesz. Zamierzasz zachować dla siebie całą pulę genów małego geniuszka-pucusia. – Wyrozumiale pokiwał głową, skrzywiając kącik ust i porzucając temat. Jak zwykle zresztą. Zwyczajnie nie potrafił zbyt długo siedzieć w myśleniu czy rozmowie o jednej kwestii, bo momentalnie tysiąc innych spraw zaczynało zwracać jego uwagę. Taki już był i nijak nie potrafił tego zmienić. Nie to, żeby chciał.
- Przestrzeń pod moim łóżkiem jest lepsza niż stragan na Nokturnie. – Stwierdzając prosto, zaraz dodał szczerze. – Przyjmie wszystko. Nie wiem, czy potem to znajdziesz, bo przysięgam, że część rzeczy znika w bliżej niewyjaśnionych okolicznościach, ale... – Po raz kolejny beztrosko poruszył ramionami, ziewając i uśmiechając się z leniwym rozbawieniem. – Czuj się upoważniony. Ale rajstopek tam nie znajdziesz. – Zaśmiał się.
- Nie masz serca, Luniu, każąc mi czekać. Nie masz serca. Wyrzuciłeś je z tymi biednymi skarpetkami? – Spytał, powoli kręcąc głową. Dezaprobata, iście starcze zmęczenie, naprawdę posępny wzrok… Syriusz Black w nowej, bardziej nauczycielskiej – bo to kadra Hogwartu miewała takie miny, nie on, nie? – odsłonie. I jak tu kazać komuś takiemu czekać na wspomniane, nawet niesprecyzowane, pomysły? Trzeba było mieć serce zimne jak głaz. Zimne jak łazienkowa podłoga, którą pewnie sprzątał duch, jaki opętał mu współlokatora. Jak inaczej wyjaśnić nagłe niezrozumienie ze strony szatyna? No, jak?! Nijak, ot co. To musiało być czyste – brudne? w pokoju nadal był straszliwy syf – opętanie!
Aczkolwiek Syriusz, jak to on – nic specjalnie dziwnego, już po kilku chwilach powrócił do swojego typowego okazywania beztroski. Do roześmiania, do żarcików i tego wszystkiego, co mogło chociaż trochę rozpogodzić ten straszliwie nudny dzień. Oprócz balu, oczywiście, bo ten naprawdę mógł być czymś świetnym. Jeśli tylko tam pójdą, na co na ten moment się nie zbierało. Ot, kolejny dowód na to, iż Remus nie był Remusem. Nawet on nie mógłby w końcu stracić takiej okazji na rzecz segregowania starych skarpetek. Zgroza. Cóż, przynajmniej w jednym nadal przypominał jego przyjaciela. Jak już trochę się rozruszał.
- Otóż to, Remusku. Otóż to. – Zadziwiająco przytaknął, szczerząc się pogodnie do towarzysza. Chociaż jego następne słowa zdecydowanie nie wpasowywały się w to, czego mógł po takim potwierdzeniu oczekiwać Lupin. – Ono nie idzie ze mną w parze. Ono jest we mnie. Czysty geniusz. Czujesz to? – Aż pociągnął nosem, jakby faktycznie miał zaraz poczuć woń własnej zajebistości.
Lecz cicho! Cóż za Black strzelił tam z okna!
Kiwnął głową w kierunku rozmówcy, jakby autentycznie na powitanie, jednocześnie uśmiechając się szelmowsko. Uśmiechając i zerkając w kierunku remusowej odznaki, którą ten tak pieczołowicie poprawiał. Prefekt Naczelny roku normalnie! Tak, tak, już chyba każdy widział błyszczącą blaszkę na piersi jego kumpla, a jednak wciąż zwracała uwagę. W końcu niecodziennie członek takiej bandy zostawał opiekunem i obrońcą uciśnionych, co nie? Znakomicie nadając się do tej roli, swoją drogą, a jednak zaskakując jej otrzymaniem. Cóż, już nie na długo. Rok się kończył, a w Londynie raczej nie rozdawali takich ładnych plakietek. Ewentualnie takie z imieniem… W sklepach… Życie. Chociaż, przysłuchując się tak tonowi głosu Lunatyka, dało się odczuć, że lepiej niż do sieciowej apteki czy innego kramu, pasował on do szkoły. Ku najczystszej zgrozie Syriusza.
- Nie, nie, nie, nie, nie. – Zamachał ręką w geście blokowania dalszych słów, jakie mimo wszystko płynęły z ust szatyna. Czyniąc Blacka coraz bardziej załamanym życiem. Naprawdę. – Dobrze wiesz, jak bardzo wydaje mu się, że jest wyjątkowy. Ja tu tylko podkreślam, jak bardzo nie jest. Taka prawda. Najbliżej oryginalności to on był, gdy przyklejał nos do witryny sklepu miotlarskiego na Pokątnej. – Ani myślał przyznać Remusowi racji. Dostatecznie wiele mu do tego brakowało, aby faktycznie wierzył we własne słowa. Nie lubił Smarka, zaś to oznaczało, że nie zamierzał go w żaden sposób komplementować. Nawet nieświadomy. Jego życie wręcz opierało się na uprzykrzaniu Smarkerusowi każdego kolejnego dnia. Taka była prawda. Jedyna prawdziwa, najprawdziwsza i najszczersza spośród szczerych.
- Zobaczymy. – Wzruszył ramionami, posługując się tym jednym słowem, jakie było dla niego najlepszym synonimem dla na pewno. – Wiem, wiem. Serio. Jesteś taką skomplikowaną genetycznie osóbką, że po prostu nie chcesz działać inaczej niż planujesz. Zamierzasz zachować dla siebie całą pulę genów małego geniuszka-pucusia. – Wyrozumiale pokiwał głową, skrzywiając kącik ust i porzucając temat. Jak zwykle zresztą. Zwyczajnie nie potrafił zbyt długo siedzieć w myśleniu czy rozmowie o jednej kwestii, bo momentalnie tysiąc innych spraw zaczynało zwracać jego uwagę. Taki już był i nijak nie potrafił tego zmienić. Nie to, żeby chciał.
- Przestrzeń pod moim łóżkiem jest lepsza niż stragan na Nokturnie. – Stwierdzając prosto, zaraz dodał szczerze. – Przyjmie wszystko. Nie wiem, czy potem to znajdziesz, bo przysięgam, że część rzeczy znika w bliżej niewyjaśnionych okolicznościach, ale... – Po raz kolejny beztrosko poruszył ramionami, ziewając i uśmiechając się z leniwym rozbawieniem. – Czuj się upoważniony. Ale rajstopek tam nie znajdziesz. – Zaśmiał się.
- Remus J. Lupin
Re: Dormitorium chłopców z VII roku
Pon Maj 01, 2017 7:39 pm
Lupin lubił bardziej wyszukane prezenty i zawsze długo główkował nad tym co kupić swoim przyjaciołom z uwagi na swój dość skromny budżet to po pierwsze, a po drugie nie chciał dawać jakiejś tandety, która ani się nie przyda ani nie spodoba. Dla Syriusza przygotował coś specjalnego już dawno i stwierdził, że skoro jest stuprocentowym czarodziejem czystej krwi z normalną głową, czego nie można powiedzieć o jego bracie i pozostałej rodzince, to warto podarować mu coś mugolskiego, ale nieco wspomożonego magią. Nie mógł mu jednak powiedzieć co dla niego ma, bo nie byłoby niespodzianki, prawda?
- Zjadły je mole, podobnie jak skarpetki - skomentował Luniak uśmiechając się perfidnie. - Nie powiem ci, bo wszystko zepsuję. To na pewno będzie prawdziwa bomba - mrugnął do niego tajemniczo. Na pewno teraz jeszcze bardziej rozpalił jego ciekawość i wystawiał cierpliwość do granic możliwości, ale przyjaciel musi mu to wybacz, bo przecież Lupin słynie z tego, że nigdy nie powie wprost tylko ogólnikowo, by ktoś raczył też wysilić nieco swoje mózgowie.
- Taaaaak, to prawda. Zresztą musisz być genialny biorąc pod uwagę twoje dobre stopnie i to, że nie poświęciłeś nawet pół minuty na to, by się uczyć. Coś w tym musi być - parsknął śmiechem. Zawsze się zastanawiał jak oni to robią. Nie było przypadku, by uczyli się do czegokolwiek, a później wszystkich zaskakiwali. Samego Remusa zresztą również. - Reducto- zwyczajowo machnął różdżką, by pozbyć się śmieci, które wywalił z kufra. Nie lubił bałaganu, a to, że wsunie je pod łóżko niczego nie zmieni wolał się więc ich pozbyć raz na zawsze.
- Pewnie, że nie jest. Zawsze się zastanawiałem jak Lily może się z nim zadawać. Wygląda na trochę niezbyt rozgarniętego, co? - zaśmiał się Lupin. Wciąż miał w głowie ich rozmowę w sowiarni, to jak się płaszczył przed nim prosząc o pomoc, której i tak nie otrzymał. A raczej otrzymałby z łaski, a takiej nie oczekiwał. Wytknęli sobie dawne błędy i słowa i w sumie ich znajomość nie uległa żadnej poprawie, jeśli nawet się nie pogorszyła, z uwagi na to co powiedział mu wtedy Remus.
- Nawet nie wiesz jak bardzo skomplikowany jestem. Starożytne runy i Numerologia przy mnie to dziecinnie proste układanki - powiedział z uśmiechem. Cieszył się, że Syriusz wreszcie go zrozumiał. Wilkołaki nie mogą się rozmnażać, nie powinny, by nie obarczać piętnem wiecznego cierpienia swojego potomstwa.
- Nie potrzebuję rajstopek. Za dużo z nimi roboty przy zakładaniu... i przy zdejmowaniu - zarechotał dość głośno i znowu poczuł się tak piekielnie wyluzowany niczym stara guma od gaci.
- Zjadły je mole, podobnie jak skarpetki - skomentował Luniak uśmiechając się perfidnie. - Nie powiem ci, bo wszystko zepsuję. To na pewno będzie prawdziwa bomba - mrugnął do niego tajemniczo. Na pewno teraz jeszcze bardziej rozpalił jego ciekawość i wystawiał cierpliwość do granic możliwości, ale przyjaciel musi mu to wybacz, bo przecież Lupin słynie z tego, że nigdy nie powie wprost tylko ogólnikowo, by ktoś raczył też wysilić nieco swoje mózgowie.
- Taaaaak, to prawda. Zresztą musisz być genialny biorąc pod uwagę twoje dobre stopnie i to, że nie poświęciłeś nawet pół minuty na to, by się uczyć. Coś w tym musi być - parsknął śmiechem. Zawsze się zastanawiał jak oni to robią. Nie było przypadku, by uczyli się do czegokolwiek, a później wszystkich zaskakiwali. Samego Remusa zresztą również. - Reducto- zwyczajowo machnął różdżką, by pozbyć się śmieci, które wywalił z kufra. Nie lubił bałaganu, a to, że wsunie je pod łóżko niczego nie zmieni wolał się więc ich pozbyć raz na zawsze.
- Pewnie, że nie jest. Zawsze się zastanawiałem jak Lily może się z nim zadawać. Wygląda na trochę niezbyt rozgarniętego, co? - zaśmiał się Lupin. Wciąż miał w głowie ich rozmowę w sowiarni, to jak się płaszczył przed nim prosząc o pomoc, której i tak nie otrzymał. A raczej otrzymałby z łaski, a takiej nie oczekiwał. Wytknęli sobie dawne błędy i słowa i w sumie ich znajomość nie uległa żadnej poprawie, jeśli nawet się nie pogorszyła, z uwagi na to co powiedział mu wtedy Remus.
- Nawet nie wiesz jak bardzo skomplikowany jestem. Starożytne runy i Numerologia przy mnie to dziecinnie proste układanki - powiedział z uśmiechem. Cieszył się, że Syriusz wreszcie go zrozumiał. Wilkołaki nie mogą się rozmnażać, nie powinny, by nie obarczać piętnem wiecznego cierpienia swojego potomstwa.
- Nie potrzebuję rajstopek. Za dużo z nimi roboty przy zakładaniu... i przy zdejmowaniu - zarechotał dość głośno i znowu poczuł się tak piekielnie wyluzowany niczym stara guma od gaci.
- Mistrz Gry
Re: Dormitorium chłopców z VII roku
Sro Cze 21, 2017 1:52 am
Zakończenie sesji pomiędzy Syriuszem a Remusem z powodu zbyt długiego zwlekania z odpisami.
[z/t x2]
[z/t x2]
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach