- Evan Rosier
Re: Kuchnia
Sro Wrz 28, 2016 7:57 pm
Nie chciał wcale wyjść źle w oczach Gryfonki, gdyby tylko wkurzająco nie przypominała piszczącej myszki, którą mógłby zgnieść butem, wówczas sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej. Za to budziła w nim wszystkie negatywne emocje... Em, znaczy wszystkie emocje, bowiem odczuwał tylko te negatywne nawet w trakcie jedzenia, które powinno być przyjemnością. Chociaż tego nie można było mu zarzucić przy jego szczupłej sylwetce.
Podsunął słodkie ciasto pod nos dziewczyny. Miał ochotę patrzeć, jak zbiera jej się na mdłości, bo przecież nikt nie jest w stanie zjeść tyle tego okropnie słodkiego wypieku. Do tego trzęsła się jak jagnię prowadzone na rzeź. Gdyby mógł, to cieszyłby się z tej dominacji. Ale on się nie cieszył. Nie znał takiego uczucia - jasne?
Może Gryfonka widziała naprzeciwko obślizgłego węża, który za chwilę miał ją ukłuć i wprowadzić w jej żyły swój jad? Hm, tak Rosier zdecydowanie chciał być postrzegany, zamiast tego często ludzie bagatelizowali jego zapędy do zdominowania wszystkich w koło oraz chęci wyżywania się na słabszych. Jednak nie zamierzał podjąć kariery aktora, czy też komika, a miał w planach odegranie zdecydowanie ważniejszej roli.
Pochylił się nad blatem i wciągnął powietrze.
- Jesteś czystej krwi? - powiedział powoli, aż brakowało tylko syczenia węża do akompaniamentu. Gdyby miał do czynienia ze szlamą, to myłby się co najmniej 12 godzin, bo w końcu ją dotknął. Nie było to zbyt rozważne. Jej za to wbiłby ten srebrny widelec... Zamiast tego dalej się nim bawił obserwując młodszą uczennicę.
- Przyszłaś, to jedz - rozkazał, chociaż pobrzmiewała w jego głosie nuta groźby. To on tutaj był drapieżnikiem. W tym starci lew nie był w stanie wygrać z wężem.
Podsunął słodkie ciasto pod nos dziewczyny. Miał ochotę patrzeć, jak zbiera jej się na mdłości, bo przecież nikt nie jest w stanie zjeść tyle tego okropnie słodkiego wypieku. Do tego trzęsła się jak jagnię prowadzone na rzeź. Gdyby mógł, to cieszyłby się z tej dominacji. Ale on się nie cieszył. Nie znał takiego uczucia - jasne?
Może Gryfonka widziała naprzeciwko obślizgłego węża, który za chwilę miał ją ukłuć i wprowadzić w jej żyły swój jad? Hm, tak Rosier zdecydowanie chciał być postrzegany, zamiast tego często ludzie bagatelizowali jego zapędy do zdominowania wszystkich w koło oraz chęci wyżywania się na słabszych. Jednak nie zamierzał podjąć kariery aktora, czy też komika, a miał w planach odegranie zdecydowanie ważniejszej roli.
Pochylił się nad blatem i wciągnął powietrze.
- Jesteś czystej krwi? - powiedział powoli, aż brakowało tylko syczenia węża do akompaniamentu. Gdyby miał do czynienia ze szlamą, to myłby się co najmniej 12 godzin, bo w końcu ją dotknął. Nie było to zbyt rozważne. Jej za to wbiłby ten srebrny widelec... Zamiast tego dalej się nim bawił obserwując młodszą uczennicę.
- Przyszłaś, to jedz - rozkazał, chociaż pobrzmiewała w jego głosie nuta groźby. To on tutaj był drapieżnikiem. W tym starci lew nie był w stanie wygrać z wężem.
- Alice Fawley
Re: Kuchnia
Sro Wrz 28, 2016 8:27 pm
Teraz ta drżąca kulka rozpaczy siedziała z podciągniętymi kolanami pod brodę i wielkimi, sarnimi oczami utkwionymi w srebrnym widelcu. Przełknęła głośno ślinę i podniosła niepewnie wzrok na Ślizgona, aby po chwili znów utkwić w obracającym się w jego dłoniach przedmiocie.
- Przecież w zamku cię nie zabije, nie jest głupi, więc ty też nie powinnaś być - powiedziała sobie w myślach, co odrobinę dodało jej otuchy. Z resztą wszędzie dookoła uwijały się skrzaty domowe, więc chyba w pewnym stopniu była bezpieczna... była?
Słysząc jego pytanie zmarszczyła lekko brwi i spojrzała niepewnie w jego oczy. Wydawał się tak pewny siebie jak to tylko było możliwe. Z jednej strony przerażał ją, ale z drugiej zazdrościła mu.
- Czysta jak łza... - mruknęła beznamiętnie. Odrobinę zdziwiła ją jedna kwestia. Skoro ona pochodząc z rodziny czystej krwi znała nazwiska innych rodów zamieszkujących Wielką Brytanię, to rodziło się pytanie dlaczego Rosier tego nie wiedział? W domu każdego dzieciaka takiego, a nie innego pochodzenia wymagało się znajomości w tejże dziedzinie, a brak wiedzy wręcz zakrawał o zdradę. Albo to jej rodzice byli zbyt rygorystyczni w tej kwestii...
- Dzięki tobie już się najadłam - przyznała szczerze i skrzywiła się lekko na niedawne wspomnienie tak jawnego upokorzenia. Dotknął jej, a co gorsza załadował do ust porcję ciasta. W tym momencie zdała sobie sprawę, że jeszcze prawdopodobnie była umazana ciastem, więc pospiesznie otarła usta wierzchem dłoni. Kiedy tylko uda jej się wrócić do dormitorium, to już nigdy nie skusi się na nocne podjadanie.
- Przecież w zamku cię nie zabije, nie jest głupi, więc ty też nie powinnaś być - powiedziała sobie w myślach, co odrobinę dodało jej otuchy. Z resztą wszędzie dookoła uwijały się skrzaty domowe, więc chyba w pewnym stopniu była bezpieczna... była?
Słysząc jego pytanie zmarszczyła lekko brwi i spojrzała niepewnie w jego oczy. Wydawał się tak pewny siebie jak to tylko było możliwe. Z jednej strony przerażał ją, ale z drugiej zazdrościła mu.
- Czysta jak łza... - mruknęła beznamiętnie. Odrobinę zdziwiła ją jedna kwestia. Skoro ona pochodząc z rodziny czystej krwi znała nazwiska innych rodów zamieszkujących Wielką Brytanię, to rodziło się pytanie dlaczego Rosier tego nie wiedział? W domu każdego dzieciaka takiego, a nie innego pochodzenia wymagało się znajomości w tejże dziedzinie, a brak wiedzy wręcz zakrawał o zdradę. Albo to jej rodzice byli zbyt rygorystyczni w tej kwestii...
- Dzięki tobie już się najadłam - przyznała szczerze i skrzywiła się lekko na niedawne wspomnienie tak jawnego upokorzenia. Dotknął jej, a co gorsza załadował do ust porcję ciasta. W tym momencie zdała sobie sprawę, że jeszcze prawdopodobnie była umazana ciastem, więc pospiesznie otarła usta wierzchem dłoni. Kiedy tylko uda jej się wrócić do dormitorium, to już nigdy nie skusi się na nocne podjadanie.
- Evan Rosier
Re: Kuchnia
Czw Wrz 29, 2016 11:21 am
- No, tak... W Gryffindorze wszyscy tak cuchniecie... - rozsmakowywał się w każdym słowie. W przeciwieństwie do Alice, on nie znał jej nazwiska. Jakoś nie zawracał sobie głowy podlotkami z domu lwa. Chociaż w przypadku dziewczyny bardziej pasował tutaj dom tchórzofretki, bo chociaż była ciekawska, skoro jeszcze siedziała ze Ślizgonem, to szukała awaryjnej drogi i okazji do ucieczki. Jednocześnie tak jak to małe zwierzę domowe prosiła się o oswojenie, bo chyba nie za bardzo rozumiała poleceń, które jej wydawał.
- Jak zdrajcy - dodał po pewnym czasie. Nie spuszczał z dziewczyny wzroku. W ogóle nie było po nim widać, że po mimo później pory może być zmęczony. Tak bardzo przejmował się egzaminami, jak życiem Gryfonki. Zabić ją? Nie, pierwsza jego ofiara będzie wskazana przez Czarnego Pana. I na pewno ta chwila będzie wyjątkowa. Nie musiał brudzić sobie rąk dziewczyną, którą mógł zmanipulować i wykorzystać do własnych celów.
- Jedz - powtórzył cierpliwie, ale zmrużone oczy zdradzały jego irytację. Zamaszystym ruchem wcisnął widelec w kawałek ciasta, jak najbliżej osóbki, siedzącej naprzeciwko niego. Kusiło go, aby wbić go w coś innego o podobnej barwie do beżowej powierzchni wypieku. Ale był cierpliwy.
Jednak wszystko ma swoje granice.
- Wkurzasz mnie - powiedział, bo dziewczyna nie wykonała jego polecenia. Gwałtownie wstał i obszedł całą ławę. Następnie chwycił Gryfonkę za nadgarstek i siłą wyprowadził z kuchni. Najzwyczajniej w świecie wyrzucił ją z pomieszczenia. Stał chwilę gapiąc się w drzwi. Po czym wyszedł i skierował się w stronę swojego dormitorium. Niespecjalnie zwracał uwagę na to, czy ktoś go przyłapie na szwendaniu się w nocy po zamku. Dziewczyny nigdzie nie widział, więc pewnie uciekła w pośpiechu do własnego łóżka.
zt x2
- Jak zdrajcy - dodał po pewnym czasie. Nie spuszczał z dziewczyny wzroku. W ogóle nie było po nim widać, że po mimo później pory może być zmęczony. Tak bardzo przejmował się egzaminami, jak życiem Gryfonki. Zabić ją? Nie, pierwsza jego ofiara będzie wskazana przez Czarnego Pana. I na pewno ta chwila będzie wyjątkowa. Nie musiał brudzić sobie rąk dziewczyną, którą mógł zmanipulować i wykorzystać do własnych celów.
- Jedz - powtórzył cierpliwie, ale zmrużone oczy zdradzały jego irytację. Zamaszystym ruchem wcisnął widelec w kawałek ciasta, jak najbliżej osóbki, siedzącej naprzeciwko niego. Kusiło go, aby wbić go w coś innego o podobnej barwie do beżowej powierzchni wypieku. Ale był cierpliwy.
Jednak wszystko ma swoje granice.
- Wkurzasz mnie - powiedział, bo dziewczyna nie wykonała jego polecenia. Gwałtownie wstał i obszedł całą ławę. Następnie chwycił Gryfonkę za nadgarstek i siłą wyprowadził z kuchni. Najzwyczajniej w świecie wyrzucił ją z pomieszczenia. Stał chwilę gapiąc się w drzwi. Po czym wyszedł i skierował się w stronę swojego dormitorium. Niespecjalnie zwracał uwagę na to, czy ktoś go przyłapie na szwendaniu się w nocy po zamku. Dziewczyny nigdzie nie widział, więc pewnie uciekła w pośpiechu do własnego łóżka.
zt x2
- Giotto Nero
Re: Kuchnia
Wto Paź 18, 2016 10:29 pm
"Widziałem dzisiaj zapłakaną pierwszoklasistkę.
Trzymała w rękach swoją różdżkę i nieudolnie próbowała wyczarować jakieś proste zaklęcie.
Nie powiodło jej się.
Tłum przechodzących korytarzem uczniów nawet nie dostrzegł jej łez i problemu, a przecież wystarczyło tylko jej to pokazać. Krok po kroku.
Czy ludzie są już tak dla siebie obojętni? A może po prostu jej nie dostrzegli?
Zrezygnowana, smutna i zniechęcona uciekła gdzieś wgłąb korytarza.
Wszystko zaczyna się od pierwszej ucieczki - gdy już raz uciekniesz, ciągle będziesz to robić..."
Trzymała w rękach swoją różdżkę i nieudolnie próbowała wyczarować jakieś proste zaklęcie.
Nie powiodło jej się.
Tłum przechodzących korytarzem uczniów nawet nie dostrzegł jej łez i problemu, a przecież wystarczyło tylko jej to pokazać. Krok po kroku.
Czy ludzie są już tak dla siebie obojętni? A może po prostu jej nie dostrzegli?
Zrezygnowana, smutna i zniechęcona uciekła gdzieś wgłąb korytarza.
Wszystko zaczyna się od pierwszej ucieczki - gdy już raz uciekniesz, ciągle będziesz to robić..."
Zbliżało się wystawienie ocen, a on miał już dosyć tego wszystkiego. Ledwo pojawił się na miejscu, a już został zbity z tropu i jak się okazało, miał więcej do nadrobienia, niż sądził. Wieczory spędzał nad książkami, a poranki i popołudnia na zajęciach. Ciężko było znaleźć czas na cokolwiek, nawet na układanie myśli. Stąd też pojawił się pomysł prowadzenia pamiętnika i luźnych przemyśleń. Wobec nadmiaru pisma, jakiego dokonywał w trakcie każdego dnia, dodatkowe kilka linijek nie robiło dla niego żadnej różnicy. Wszystkie treści, które wyrażał, zostawiał tylko dla siebie i dodatkowo tak schowane we własnym pokoju, że nawet współlokatorzy nie mieli pojęcia o jego istnieniu, a co dopiero o miejscu schowania pociętych kawałek pergaminu.
Przypadkiem zjawił się w kuchni, właściwie, to planował zawitać do wielkiej sali, by tam zjeść coś i w spokoju utrwalić sobie materiał z dzisiejszego dnia. Z zamyślenia jednak nie wziął ze sobą ani podręczników, ani notatek, ani nawet odpowiedniego poziomu percepcji, przez co pomylił jedno z największych pomieszczeń w zamku z kuchnią.
Skrzaty, które kończyły już swoją pracę na dzisiaj - niedługo bowiem miała nastać noc - poczęstowały go od razu kilkoma smakołykami, które Ślizgon zwyczajnie odtrącił, nieumyślnie, ale jednak. Dostrzegając jednak swoje położenie oraz szansę na chwilę spokoju, sam na sam z własnymi myślami, postanowił dotrzymać towarzystwa kilku uroczym stworzeniom, które przygotowywały takie pyszne żarełko na pstryknięcie palcami i to kilka razy dziennie!
Przysunął sobie krzesło i postawił je gdzieś do kąta, po czym usiadł na nie i po prostu obserwował raz to skrzaty, raz to sufit. W końcu jednak przymknął oczy i widząc brak zainteresowania jego osobą u magicznych stworzeń, pogrążył się w swoich myślach, krzyżując przy tym ręce na klatce piersiowej.
- Charlotte Macmillan
Re: Kuchnia
Wto Paź 18, 2016 10:42 pm
Kłamstwem by było gdyby Charlie powiedziała, że ani trochę nie była zmęczona. Była bardzo zmęczona, ciągła nauka sprawiała, że odcinała się od wszystkiego. Tym bardziej, że nie chciała pamiętać o tym, co wydarzyło się pod Starym Dębem. Dnie spędzała na zajęciach, a po zajęciach przygotowywała się do egzaminów, chociaż wszystko jej mówiło, że nie poradzi sobie. Czy to wina rozkojarzenia, czy chęci spełnienia oczekiwań rodziców, czy własne ambicje, tego nie była pewna, ale coś z tego (a może wszystko na raz?) sprawiało, że nie potrafiła przyswoić wiedzy. Ile by nie próbowała, ile by nie walczyła, zawsze kończyła na przegranej pozycji, a to wcale nie pomagało dziewczynie.
Tego dnia postanowiła zjeść posiłek w spokoju, z dala od ludzi, głosów przypominających o końcu szkoły, z dala od wszystkiego, dlatego też uciekła wyłącznie z różdżką wepchniętą w kieszeń peleryny do kuchni, gdzie liczyła na gościnność skrzatów i brak kogokolwiek. Pragnęła bowiem wyłączyć myśli, ewentualnie przerzucić je na inny tor, dać sobie chwilę beztroski, której jej tak brakowało.
Z szerokim uśmiechem na ustach weszła do środka, siadając od razu przy blacie i z wdzięcznością przyjmując potrawy, które skrzaty ochoczo podsuwały jej pod nos. Próbowała wszystkiego i nie widziała Giotto siedzącego gdzieś w kącie, tak bardzo zafascynowana posiłkiem, zajęta skupianiem się głównie na smakach i przyjacielskiej wymianie uprzejmości ze stworzeniami, które powoli zaczęły opuszczać miejsce pracy. Dopiero gdy obróciła się na miejscu dostrzegła cień w niedalekiej odległości, a przy drugim rozpoznała chłopaka.
- Giotto! - uśmiech nie schodził z ust Charlotte kiedy przeciągnęła sobie krzesło aby móc usiąść na przeciwko Ślizgona, wyciągając w jego kierunku talerzyk z ciasteczkami, który zabrała ze sobą.
Tego dnia postanowiła zjeść posiłek w spokoju, z dala od ludzi, głosów przypominających o końcu szkoły, z dala od wszystkiego, dlatego też uciekła wyłącznie z różdżką wepchniętą w kieszeń peleryny do kuchni, gdzie liczyła na gościnność skrzatów i brak kogokolwiek. Pragnęła bowiem wyłączyć myśli, ewentualnie przerzucić je na inny tor, dać sobie chwilę beztroski, której jej tak brakowało.
Z szerokim uśmiechem na ustach weszła do środka, siadając od razu przy blacie i z wdzięcznością przyjmując potrawy, które skrzaty ochoczo podsuwały jej pod nos. Próbowała wszystkiego i nie widziała Giotto siedzącego gdzieś w kącie, tak bardzo zafascynowana posiłkiem, zajęta skupianiem się głównie na smakach i przyjacielskiej wymianie uprzejmości ze stworzeniami, które powoli zaczęły opuszczać miejsce pracy. Dopiero gdy obróciła się na miejscu dostrzegła cień w niedalekiej odległości, a przy drugim rozpoznała chłopaka.
- Giotto! - uśmiech nie schodził z ust Charlotte kiedy przeciągnęła sobie krzesło aby móc usiąść na przeciwko Ślizgona, wyciągając w jego kierunku talerzyk z ciasteczkami, który zabrała ze sobą.
- Giotto Nero
Re: Kuchnia
Wto Paź 18, 2016 11:23 pm
Giotto dostał ostatnią szansę. Nauczyciele dopuścili go do egzaminów, ale wobec nieobecności miał mnóstwo do poprawy, zaliczenia i do nadrobienia. W dodatku, co raz bardziej po głowie chodziły mu głupie myśli, które sprowadzały go na zły tor. Chodziło tu oczywiście o często poruszaną w głowie sprawę rzucenia szkoły, celem skupienia się na własnym śledztwie, które prowadzi już trzeci rok, czy może nawet czwarty, stracił rachubę. Przez nadmiar materiału i obowiązków, przestał kontrolować swoje własne życie i poczynania. Pomimo utrzymywania pozorów spokoju, musiał przyznać, że nie kontroluje wszystkiego jak do tej pory. Nie dość, że lekcje, to jeszcze o dziwo ludzie zaczęli go zagadywać, jakby przez te kilka tygodni zrozumieli, że potrzebują w życiu jeszcze pana Nero.
Najlepszym przykładem utraty koncentracji był fakt pojawienia się Charlotte w kuchni. Nawet jej nie zauważył, pomimo tego, że miał doskonały wgląd na to co się tu dzieje. Był bardzo zamyślony, jego oczy były przymknięte, a on sam był chyba półprzytomny. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nawet przysnął, w końcu przeciążenie mózgu też może skutkować właśnie przymusowym odpoczynkiem.
Wszystko zmieniło się jednak wraz z usłyszeniem jej głosu, który tak bardzo rozdźwięczał w jego głowie, że aż otworzył lekko zdezorientowany oczy, rozszerzając przy tym swe źrenice. I w tym momencie dziewczyna mogła dostrzec jak jego tęczówki zmieniają kolor z brązowych na zielone. I dodajmy, że on nawet nie był metamorfem!
- Charlotte... - mruknął odrobinę skonsternowany tym wszystkim, warto było dostrzec jednak pewną rzecz, mianowicie - chłopak zwrócił się do niej po imieniu, a to jest bardzo rzadkie w jego przypadku. Przeważnie zwraca się do wszystkich po nazwisku, ewentualnie "ej ty".
Przejechał sobie ręką po twarzy, przeczesał włosy i westchnął lekko, starając się ogarnąć. Za ciastka nawet nie chwycił, bo zwyczajnie nie miał ochoty na słodycze, nie jadał ich.
- Na długo odleciałem? - spytał, patrząc na brunetkę.
W zasadzie martwił się tylko o to, czy stracił przytomność na dłuższy czas, czy może był w drobnym półśnie, z którego natychmiast wybudziła go Gryfonka.
Najlepszym przykładem utraty koncentracji był fakt pojawienia się Charlotte w kuchni. Nawet jej nie zauważył, pomimo tego, że miał doskonały wgląd na to co się tu dzieje. Był bardzo zamyślony, jego oczy były przymknięte, a on sam był chyba półprzytomny. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nawet przysnął, w końcu przeciążenie mózgu też może skutkować właśnie przymusowym odpoczynkiem.
Wszystko zmieniło się jednak wraz z usłyszeniem jej głosu, który tak bardzo rozdźwięczał w jego głowie, że aż otworzył lekko zdezorientowany oczy, rozszerzając przy tym swe źrenice. I w tym momencie dziewczyna mogła dostrzec jak jego tęczówki zmieniają kolor z brązowych na zielone. I dodajmy, że on nawet nie był metamorfem!
- Charlotte... - mruknął odrobinę skonsternowany tym wszystkim, warto było dostrzec jednak pewną rzecz, mianowicie - chłopak zwrócił się do niej po imieniu, a to jest bardzo rzadkie w jego przypadku. Przeważnie zwraca się do wszystkich po nazwisku, ewentualnie "ej ty".
Przejechał sobie ręką po twarzy, przeczesał włosy i westchnął lekko, starając się ogarnąć. Za ciastka nawet nie chwycił, bo zwyczajnie nie miał ochoty na słodycze, nie jadał ich.
- Na długo odleciałem? - spytał, patrząc na brunetkę.
W zasadzie martwił się tylko o to, czy stracił przytomność na dłuższy czas, czy może był w drobnym półśnie, z którego natychmiast wybudziła go Gryfonka.
- Charlotte Macmillan
Re: Kuchnia
Wto Paź 18, 2016 11:39 pm
Przez swoje złe przeczucia Charlotte zastanawiała się jakie ma możliwości jeśli nie zaliczy egzaminów. Zawsze mogła otworzyć sklep na ulicy Pokątnej, rodzice na pewno by jej pomogli rozkręcić biznes, nazwisko też by swoje zrobiło, a ludziom by wmawiała, że to było jej marzenie. To by mogło zadziałać. Miałaby mieszkanie nad swoją działalnością, może kiedyś poznałaby kogoś, kogo by pokochała, z kim zechciałaby spędzić resztę życia... Bo była pewna, że jeśli tylko rodzice jej oświadczą, że zaręczyli Charlie z kimś, to ucieknie i nigdy więcej jej nie zobaczą. Zaszyje się w świecie mugoli i nigdy więcej nie wróci do magii, ten plan trwał w jej głowie od kiedy tylko zrozumiała w jakim środowisku żyje i nigdy nie pozwoliła mu umrzeć.
Teraz się jednak nad tym nie zastanawiała, wzruszając ramionami kiedy chłopak nie poczęstował się ciastkiem aby samej to zrobić, zjadając kilka pod rząd zanim zdecydowała się odpowiedzieć na jego pytanie. - Przyszłam tutaj może dwadzieścia minut temu, zjadłam, odwróciłam się i cię zobaczyłam to się odezwałam. - wyjaśniła po przełknięciu ostatniego kęsa, talerzyk odstawiając na swoje kolana. Na pewno jeszcze nie jeden raz skusi się na słodką przekąskę. - Byłeś chory albo wyjechałeś w ważnych sprawach rodzinnych? Nie było cię ostatnio w szkole. - zauważyła, nie spuszczając wzroku z Giotto. Zawsze fascynowała ją małomówność, lekkie wycofanie, nieistnienie Ślizgona. Dlatego też obserwowała go częściej, uważniej, chcąc zrozumieć dlaczego tak się dzieje.
Teraz się jednak nad tym nie zastanawiała, wzruszając ramionami kiedy chłopak nie poczęstował się ciastkiem aby samej to zrobić, zjadając kilka pod rząd zanim zdecydowała się odpowiedzieć na jego pytanie. - Przyszłam tutaj może dwadzieścia minut temu, zjadłam, odwróciłam się i cię zobaczyłam to się odezwałam. - wyjaśniła po przełknięciu ostatniego kęsa, talerzyk odstawiając na swoje kolana. Na pewno jeszcze nie jeden raz skusi się na słodką przekąskę. - Byłeś chory albo wyjechałeś w ważnych sprawach rodzinnych? Nie było cię ostatnio w szkole. - zauważyła, nie spuszczając wzroku z Giotto. Zawsze fascynowała ją małomówność, lekkie wycofanie, nieistnienie Ślizgona. Dlatego też obserwowała go częściej, uważniej, chcąc zrozumieć dlaczego tak się dzieje.
- Giotto Nero
Re: Kuchnia
Sro Paź 19, 2016 12:00 am
To i tak brzmiało dużo lepiej, przyszłościowo i bezpiecznie, niż to, co planował robić Nero. Całe jego życie było podporządkowane jednemu celowi - odnalezieniu morderców brata, których albo sobie uroił, albo naprawdę dostrzegł w tej sprawie wielki spisek, którego boi się nawet ministerstwo. Giotto ma kilka możliwości przeżycia swojej młodości oraz początków kariery i wszystkie kończą się źle - albo zginie, albo straci sens życia, albo rzuci szkołę i podążając za czymś mocno niepewnym narazi samego siebie na nieprzystosowanie do panujących w świecie magii warunków... To było straszne, a najgorsze jest to, że sam Nero nie zdawał sobie sprawy jak bardzo może zranić samego siebie, nie mając na przykład na koncie zaliczenia Hogwartu, nawet z przeciętnymi ocenami.
Po raz kolejny przejechał dłonią po twarzy, ale w którymś momencie zostawił jej część na swoich oczach, prezentując tym samym lekką nieporadność.
- Cholera... - przetarł lekko przekrwione oczy i westchnął ponownie, cały czas panując nad swoimi emocjami.
Jej pytanie totalnie zbiło go z tropu, dotychczas trzymał się na uboczu i dzięki kryciu się we własnym cieniu, niepostrzeżenie znikał nawet na tygodnie i czasem nawet uczniowie z tego samego roku nie zauważali jego nieobecności. Tymczasem Charlotte nie dość, że wiedziała o jego "wakacjach", to jeszcze nie omieszkała o to nie zapytać, byleby tylko dowiedzieć się o nim czegoś więcej.
Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i spojrzał w bok na pracujące skrzaty.
- Musiałem odpocząć. - łgał jak pies. Nie chciał jej okłamywać, ale tak było bezpieczniej dla wszystkich - ona nie będzie nic wiedzieć, nie będzie się dopytywać, a on będzie mieć pewność, że Gryfonka nie będzie mu w niczym przeszkadzać. Zrobił to tak zręcznie, że tylko ktoś zaglądający mu w tej chwili do głowy mógł dostrzec, że był to fałsz. Był zawodowym kłamcą, całe życie żył w jednym wielkim zakłamaniu i tak naprawdę, nawet nie spostrzegł kiedy sam zatracił się w tym wszystkim.
Z drugiej strony... nie powie jej przecież, że przez ten czas, kiedy ona podlewała kwiatki na zielarstwie, on nauczył się legilimencji oraz nauczył się warzyć Veritaserum. Musiał wymyślić jakieś kłamstwo, albo chociaż wymigać się od odpowiedzi.
Wrócił wzrokiem na nią.
- Nie przejmuj się, nic mi nie jest. - uśmiechnął się kącikiem ust, prezentując jako-tako dobry humor, albo raczej - dobrą minę, do złej gry.
Po raz kolejny przejechał dłonią po twarzy, ale w którymś momencie zostawił jej część na swoich oczach, prezentując tym samym lekką nieporadność.
- Cholera... - przetarł lekko przekrwione oczy i westchnął ponownie, cały czas panując nad swoimi emocjami.
Jej pytanie totalnie zbiło go z tropu, dotychczas trzymał się na uboczu i dzięki kryciu się we własnym cieniu, niepostrzeżenie znikał nawet na tygodnie i czasem nawet uczniowie z tego samego roku nie zauważali jego nieobecności. Tymczasem Charlotte nie dość, że wiedziała o jego "wakacjach", to jeszcze nie omieszkała o to nie zapytać, byleby tylko dowiedzieć się o nim czegoś więcej.
Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i spojrzał w bok na pracujące skrzaty.
- Musiałem odpocząć. - łgał jak pies. Nie chciał jej okłamywać, ale tak było bezpieczniej dla wszystkich - ona nie będzie nic wiedzieć, nie będzie się dopytywać, a on będzie mieć pewność, że Gryfonka nie będzie mu w niczym przeszkadzać. Zrobił to tak zręcznie, że tylko ktoś zaglądający mu w tej chwili do głowy mógł dostrzec, że był to fałsz. Był zawodowym kłamcą, całe życie żył w jednym wielkim zakłamaniu i tak naprawdę, nawet nie spostrzegł kiedy sam zatracił się w tym wszystkim.
Z drugiej strony... nie powie jej przecież, że przez ten czas, kiedy ona podlewała kwiatki na zielarstwie, on nauczył się legilimencji oraz nauczył się warzyć Veritaserum. Musiał wymyślić jakieś kłamstwo, albo chociaż wymigać się od odpowiedzi.
Wrócił wzrokiem na nią.
- Nie przejmuj się, nic mi nie jest. - uśmiechnął się kącikiem ust, prezentując jako-tako dobry humor, albo raczej - dobrą minę, do złej gry.
- Charlotte Macmillan
Re: Kuchnia
Sro Paź 19, 2016 1:39 pm
Przyszłościowo czy nie, nie chciała takiego życia. Sama w pewnym momencie nie wiedziała czego chce, gubiąc się gdzieś pomiędzy oczekiwaniami rodziców, a własnymi marzeniami i pasjami, zatraciła się, gubiąc sens tego wszystkiego. Jako dziecko zawsze marzyła o tym żeby pracować w Ministerstwie Magii, w Departamencie Tajemnic. Wydawało jej się to takie niebezpiecznie pociągające, posiadanie tajemnic, za które mogła zostać zabita. Następnym planem było bycie aurorem co oczywiście ojciec skutecznie chciał wybić jej z głowy - nie mógł bowiem pojąć jak jego własna córka miałaby walczyć z czymś, za co on był gotów się pokroić. Od kiedy trafiła do szkoły, coraz poważniej myślała o pracy jako profesor Astronomii, kochała gwiazdy, całymi godzinami mogła się w nie wpatrywać, badać je, czytać z nich. Ceniła też pracę z ludźmi, lubiła przekazywać wiedzę, jednak na dzień dzisiejszy... Nie wiedziała nic. Miała pustkę w głowie, a jej kolejne lata prezentowały się jako wielka niewiadoma, której żaden pomysł nie potrafił zapełnić.
Obserwowała uważnie jak dłoń Nero wędruje najpierw po całej twarzy, aby po chwili zatrzymać się na oczach. Chciała widzieć jego oczy, z nich zawsze można było najwięcej wyczytać. - Nie przejmuj się, drzemka to nic złego. Szczególnie kiedy otaczają cię takie zapachy. Skrzaty naprawdę znają się na rzeczy, żałuję, że niedługo przyjdzie mi opuścić zamek. Będę tęskniła za tym miejscem. - westchnęła ciężko, świadoma, że tutaj przynajmniej miała zapewnione bezpieczeństwo, wyżywienie, wykształcenie. A za murami tego miejsca musiała być samodzielna.
Lekko zmarszczyła brwi słuchając o tym, że musiał odpocząć. Charlotte wydawało się to nad wyraz nierozsądne, szczególnie pod koniec roku. Kiedy znikał wcześniej, w środku nauki, na samym początku, ewentualnie w marcu, wtedy to naprawdę rozumiała. Miał potem czas aby to nadrobić, nie musiał się bać, że przepadnie mu rok. Ale teraz? Pokręciła lekko głową, częstując się kolejnym ciastkiem zanim zdecydowała się odpowiedzieć. - To bardzo nierozsądne z twojej strony, Giotto. Teraz masz strasznie dużo zaległości, do tego dochodzą egzaminy, wystawianie ocen, nauczyciele na pewno nie są zachwyceni tym, że tak po prostu zniknąłeś. Mogłeś poczekać tych kilka tygodni do końca szkoły. A co jeśli teraz sobie nie poradzisz i zawalisz rok? Poza tym trudno mi wierzyć, że nic ci nie jest, wyglądasz na bardzie zmartwionego i zamyślonego niż zwykle. Wiem, że niechęć naszych domów do siebie może sprawiać, że ufasz mi mniej, ale jeśli potrzebujesz pomocy to powiedz, na pewno w dwie osoby łatwiej będzie znaleźć rozwiązanie jakiegoś problemu. - rozgadała się. Zawsze tak miała kiedy przebywała ze Ślizgonem, jego małomówność budziła w niej potok słów jakby pragnęła wyrazić nie tylko swoje myśli, ale także Nero, który był tak zamknięty w sobie, tak odizolowany, że Charlotte czasem miała wrażenie, że sam siebie chłopak nie zna.
Obserwowała uważnie jak dłoń Nero wędruje najpierw po całej twarzy, aby po chwili zatrzymać się na oczach. Chciała widzieć jego oczy, z nich zawsze można było najwięcej wyczytać. - Nie przejmuj się, drzemka to nic złego. Szczególnie kiedy otaczają cię takie zapachy. Skrzaty naprawdę znają się na rzeczy, żałuję, że niedługo przyjdzie mi opuścić zamek. Będę tęskniła za tym miejscem. - westchnęła ciężko, świadoma, że tutaj przynajmniej miała zapewnione bezpieczeństwo, wyżywienie, wykształcenie. A za murami tego miejsca musiała być samodzielna.
Lekko zmarszczyła brwi słuchając o tym, że musiał odpocząć. Charlotte wydawało się to nad wyraz nierozsądne, szczególnie pod koniec roku. Kiedy znikał wcześniej, w środku nauki, na samym początku, ewentualnie w marcu, wtedy to naprawdę rozumiała. Miał potem czas aby to nadrobić, nie musiał się bać, że przepadnie mu rok. Ale teraz? Pokręciła lekko głową, częstując się kolejnym ciastkiem zanim zdecydowała się odpowiedzieć. - To bardzo nierozsądne z twojej strony, Giotto. Teraz masz strasznie dużo zaległości, do tego dochodzą egzaminy, wystawianie ocen, nauczyciele na pewno nie są zachwyceni tym, że tak po prostu zniknąłeś. Mogłeś poczekać tych kilka tygodni do końca szkoły. A co jeśli teraz sobie nie poradzisz i zawalisz rok? Poza tym trudno mi wierzyć, że nic ci nie jest, wyglądasz na bardzie zmartwionego i zamyślonego niż zwykle. Wiem, że niechęć naszych domów do siebie może sprawiać, że ufasz mi mniej, ale jeśli potrzebujesz pomocy to powiedz, na pewno w dwie osoby łatwiej będzie znaleźć rozwiązanie jakiegoś problemu. - rozgadała się. Zawsze tak miała kiedy przebywała ze Ślizgonem, jego małomówność budziła w niej potok słów jakby pragnęła wyrazić nie tylko swoje myśli, ale także Nero, który był tak zamknięty w sobie, tak odizolowany, że Charlotte czasem miała wrażenie, że sam siebie chłopak nie zna.
- Giotto Nero
Re: Kuchnia
Czw Paź 20, 2016 12:48 pm
Znalezienie swojego miejsca w świecie, a podążanie za jednym, wyjątkowym celem było dużo trudniejsze, zatem być może Charlotte była w dużo gorszej sytuacji, niż Nero. Jednakże, gdyby spełniły się jej sny o tytule profesor astronomii - nieważne czy miałby być to Hogwart, uniwersytet Flamela, Durmstrang czy szkoła Magii i Czarodziejstwa UWM Olsztyn - wtedy mogłaby mieć cel dużo bardziej długofalowy, aniżeli dokonanie zemsty jak w przypadku Giotto. Ścieżek rozwoju było mnóstwo, a w tym wieku powinna już poważnie myśleć nad sobą i swoimi wyborami, które zaprocentują, albo zdeklasują ją w hierarchii świata w przyszłości. Niemniej jednak chłopak wierzył w Macmillan i wiedział, że dziewczyna gdziekolwiek się nie znajdzie, zawsze sobie poradzi. Była zaradna, uprzejma i posiadała niezbędną wiedzę w każdym zakresie - takich ludzi potrzeba wszędzie, nie tylko w szkołach czy ministerstwie. A nuż znajdzie się jeszcze po drodze ktoś, kto naprowadzi ją na coś zupełnie niespodziewanego i nastąpi jakiś zwrot?
Ukończenie szkoły, no właśnie. Dopiero teraz uświadomił sobie, że Charlotte za kilka miesięcy zniknie z Hogwartu bezpowrotnie, a jeśli już wróci, to dopiero za kilka, może nawet kilkanaście lat. Normalnie zbytnio by się tym nie przejął, gdyż jego całe życie było podporządkowane zemście, jednakże w dalszej perspektywie dni bez mijania brunetki na korytarzu wydawałyby się... dziwne. Może nie łączyła ich jakaś wielka przyjaźń, może nie znali się tak dobrze jak by chcieli, ale z pewnością była mu bliższa, niż większość uczniów w Hogwarcie. Ona bowiem starała się wyciągnąć z niego prawdziwego Nero, nie zależało jej na dopytywaniu się o to, dlaczego jest taki a nie inny i co nim tak naprawdę kieruje. Ślizgon doskonale o tym wiedział i był jej wdzięczny za to, że w rozmowach z nią nie czuje się jak ktoś przesłuchiwany. Paradoksalnie, chłopak mówił jej dużo więcej, niż komukolwiek innemu, zatem można było stwierdzić, że miała do niego podejście. Za rok może już jej nie być i szóstoklasista może zamknąć się w sobie jeszcze bardziej, o ile się da.
Przemyślenia postanowił jednak zostawić dla siebie, a ręce skrzyżował na klatce piersiowej, usadawiając się wygodniej na krześle.
- To prawda, znają się na rzeczy. - zaczął. - Hogwart to tylko przystanek, jeszcze nie raz spotkasz tych wszystkich ludzi i to w dużo wygodniejszych okolicznościach. - starał się ją pocieszyć, choć na pewno marnie mu to szło z prostej przyczyny - on nie czuł takiego przywiązania do szkoły jak Gryfonka.
Już w ciągu ostatnich kilku lat robił sobie przerwy, opuszczał zajęcia, nie integrował się z grupą i tak naprawdę, on opuści tę szkołę bez żalu i to nawet nie ważne w jakim stylu - dyplom, wyrzucenie, samowolne opuszczenie murów na zawsze. Wiedział jednak co znaczy sentyment i jak ciężko jest pożegnać się z miejscem, w którym spędziło się tyle ważnych w życiu momentów, nie tylko dobrych, ale również tych trudniejszych. Stąd też jego ciepłe słowa w jej stronę.
Obserwował ją, gdy zjadała kolejne ciastka i udawał, że nie widzi okruszków, które usadowiły się na jej policzkach. Potrafił zachować nerwy na wodzy, więc pestką było dla niego zgrywanie zimnego, podczas tak zabawnego widoku. Niech się sama z tym upora, a on w środku się trochę pośmieje, to urocze.
Uwaga przeszła jednak na niego samego i na to co powiedziała Macmillan później. Przeważnie gdy temat schodził na tak niewygodny grunt, Nero po prostu uciekał i zostawiał wiele pytań bez odpowiedzi. Z nią jednak mógł być szczery i nie musiał się kryć z częścią rzeczy; poniekąd też jej ufał, zatem nie chciał by zatroskana Gryfonka poczuła się urażona jego reakcją.
- Wiem. - stwierdził lakonicznie, obracając znowu głowę w bok, był to jednak początek jego wypowiedzi. - Nie ufam nikomu Charlotte. - ... poza tobą, ale Ci tego nie powiem, bo boję się, że mnie przyciśniesz i się wygadam. Dalszą część dopowiedział już sobie w myślach, bowiem doskonale kontrolował wszystko to co mówi, tiki nerwowe oraz różne wszelakie zachowania, który mogłyby zdradzić choćby podłoże jego przyszłych zamiarów.
Postanowił jednak wrócić do "niechęci domów", jak to ładnie ujęła Macmillan.
- I przynależność nie ma tu nic do rzeczy. Dla mnie to tylko kolor szaty. - był z nią całkowicie szczery w tym przypadku.
Brunetka z pewnością mogła dostrzec, że Ślizgon nie przywiązywał wagi do barw, które dzierżył. Gdyby spytała kogokolwiek ze Ślizgonów, Puchonów, Krukonów czy też nawet wśród swoich - czerwonych, to otrzymałaby te same odpowiedzi. Znak to zatem, że Giotto nie utożsamiał się z żadnym domem i tak naprawdę, był to dla niego tylko symboliczny kolor. Nie kategoryzował ludzi na Ślizgonów i Gryfonów, jeśli już miał wyrobić sobie o kimś zdanie, to własne i bynajmniej nie posiłkując się żadnymi stereotypami, czy innym nieprawdziwym gównem.
- Poza tym, skup się na sobie. Kończysz szkołę, niedługo egzaminy i potem musisz zadecydować co dalej. Twoja przyszłość jest ważniejsza niż moje problemy i nie mówię tego po to, żebyś się odpieprzyła. Masz przed sobą bardzo ważne tygodnie, nie wybaczyłbym sobie, gdybym miał Ci jeszcze dołożyć ciężaru. - wziął głębszy wdech. - Ja sobie poradzę i będzie mi łatwiej, wiedząc, że skupiasz się na tym co istotne. - pomimo chłodu i małomówności, Charlotte zasługiwała na więcej szczerości oraz większy jego udział w rozmowie, stąd też dłuższa wypowiedź.
Nie chciał dokładać jej trosk i zmartwień, im mniej wiedziała, tym lepiej spała, a w jej przypadku, każdy dodatkowy natłok problemów może okazać się zgubny. On naprawdę jej kibicował i naprawdę chciał, żeby podjęła właściwe decyzje, udała się w swoim wymarzonym kierunku i robiła to co kocha. Są rzeczy ważne i ważniejsze, a w tym przypadku, nie ma nic ważniejszego od swojej przyszłości.
Być może kłóciło się to trochę z jego poglądami, które były podporządkowane jednemu celowi, aczkolwiek ktoś tam ostatnio napisał... on sam siebie chyba nie zna, więc jego myśli mogą być doprawdy różne.
Ukończenie szkoły, no właśnie. Dopiero teraz uświadomił sobie, że Charlotte za kilka miesięcy zniknie z Hogwartu bezpowrotnie, a jeśli już wróci, to dopiero za kilka, może nawet kilkanaście lat. Normalnie zbytnio by się tym nie przejął, gdyż jego całe życie było podporządkowane zemście, jednakże w dalszej perspektywie dni bez mijania brunetki na korytarzu wydawałyby się... dziwne. Może nie łączyła ich jakaś wielka przyjaźń, może nie znali się tak dobrze jak by chcieli, ale z pewnością była mu bliższa, niż większość uczniów w Hogwarcie. Ona bowiem starała się wyciągnąć z niego prawdziwego Nero, nie zależało jej na dopytywaniu się o to, dlaczego jest taki a nie inny i co nim tak naprawdę kieruje. Ślizgon doskonale o tym wiedział i był jej wdzięczny za to, że w rozmowach z nią nie czuje się jak ktoś przesłuchiwany. Paradoksalnie, chłopak mówił jej dużo więcej, niż komukolwiek innemu, zatem można było stwierdzić, że miała do niego podejście. Za rok może już jej nie być i szóstoklasista może zamknąć się w sobie jeszcze bardziej, o ile się da.
Przemyślenia postanowił jednak zostawić dla siebie, a ręce skrzyżował na klatce piersiowej, usadawiając się wygodniej na krześle.
- To prawda, znają się na rzeczy. - zaczął. - Hogwart to tylko przystanek, jeszcze nie raz spotkasz tych wszystkich ludzi i to w dużo wygodniejszych okolicznościach. - starał się ją pocieszyć, choć na pewno marnie mu to szło z prostej przyczyny - on nie czuł takiego przywiązania do szkoły jak Gryfonka.
Już w ciągu ostatnich kilku lat robił sobie przerwy, opuszczał zajęcia, nie integrował się z grupą i tak naprawdę, on opuści tę szkołę bez żalu i to nawet nie ważne w jakim stylu - dyplom, wyrzucenie, samowolne opuszczenie murów na zawsze. Wiedział jednak co znaczy sentyment i jak ciężko jest pożegnać się z miejscem, w którym spędziło się tyle ważnych w życiu momentów, nie tylko dobrych, ale również tych trudniejszych. Stąd też jego ciepłe słowa w jej stronę.
Obserwował ją, gdy zjadała kolejne ciastka i udawał, że nie widzi okruszków, które usadowiły się na jej policzkach. Potrafił zachować nerwy na wodzy, więc pestką było dla niego zgrywanie zimnego, podczas tak zabawnego widoku. Niech się sama z tym upora, a on w środku się trochę pośmieje, to urocze.
Uwaga przeszła jednak na niego samego i na to co powiedziała Macmillan później. Przeważnie gdy temat schodził na tak niewygodny grunt, Nero po prostu uciekał i zostawiał wiele pytań bez odpowiedzi. Z nią jednak mógł być szczery i nie musiał się kryć z częścią rzeczy; poniekąd też jej ufał, zatem nie chciał by zatroskana Gryfonka poczuła się urażona jego reakcją.
- Wiem. - stwierdził lakonicznie, obracając znowu głowę w bok, był to jednak początek jego wypowiedzi. - Nie ufam nikomu Charlotte. - ... poza tobą, ale Ci tego nie powiem, bo boję się, że mnie przyciśniesz i się wygadam. Dalszą część dopowiedział już sobie w myślach, bowiem doskonale kontrolował wszystko to co mówi, tiki nerwowe oraz różne wszelakie zachowania, który mogłyby zdradzić choćby podłoże jego przyszłych zamiarów.
Postanowił jednak wrócić do "niechęci domów", jak to ładnie ujęła Macmillan.
- I przynależność nie ma tu nic do rzeczy. Dla mnie to tylko kolor szaty. - był z nią całkowicie szczery w tym przypadku.
Brunetka z pewnością mogła dostrzec, że Ślizgon nie przywiązywał wagi do barw, które dzierżył. Gdyby spytała kogokolwiek ze Ślizgonów, Puchonów, Krukonów czy też nawet wśród swoich - czerwonych, to otrzymałaby te same odpowiedzi. Znak to zatem, że Giotto nie utożsamiał się z żadnym domem i tak naprawdę, był to dla niego tylko symboliczny kolor. Nie kategoryzował ludzi na Ślizgonów i Gryfonów, jeśli już miał wyrobić sobie o kimś zdanie, to własne i bynajmniej nie posiłkując się żadnymi stereotypami, czy innym nieprawdziwym gównem.
- Poza tym, skup się na sobie. Kończysz szkołę, niedługo egzaminy i potem musisz zadecydować co dalej. Twoja przyszłość jest ważniejsza niż moje problemy i nie mówię tego po to, żebyś się odpieprzyła. Masz przed sobą bardzo ważne tygodnie, nie wybaczyłbym sobie, gdybym miał Ci jeszcze dołożyć ciężaru. - wziął głębszy wdech. - Ja sobie poradzę i będzie mi łatwiej, wiedząc, że skupiasz się na tym co istotne. - pomimo chłodu i małomówności, Charlotte zasługiwała na więcej szczerości oraz większy jego udział w rozmowie, stąd też dłuższa wypowiedź.
Nie chciał dokładać jej trosk i zmartwień, im mniej wiedziała, tym lepiej spała, a w jej przypadku, każdy dodatkowy natłok problemów może okazać się zgubny. On naprawdę jej kibicował i naprawdę chciał, żeby podjęła właściwe decyzje, udała się w swoim wymarzonym kierunku i robiła to co kocha. Są rzeczy ważne i ważniejsze, a w tym przypadku, nie ma nic ważniejszego od swojej przyszłości.
Być może kłóciło się to trochę z jego poglądami, które były podporządkowane jednemu celowi, aczkolwiek ktoś tam ostatnio napisał... on sam siebie chyba nie zna, więc jego myśli mogą być doprawdy różne.
- Charlotte Macmillan
Re: Kuchnia
Nie Paź 23, 2016 11:51 am
Jej niezdecydowanie, naciski rodziców, wizja nadchodzącej wojny o dobro na tym świecie, strach, że pewnego dnia obudzi się otoczona Śmierciożercami, oskarżona o zdradę krwi... To wszystko przytłaczało. Przytłaczało bardzo boleśnie, wyciskało z płuc dziewczyny cały tlen, budziło panikę. Niejednokrotnie budziła się w nocy cała zalana potem gdyż sen stawał się zbyt realny, jakby ktoś mącił w jej głowie chcąc aby postradała zmysły. Wiedziała, że często podchodzi to pod paranoję, manię prześladowczą, że prawdopodobnie nikt tak naprawdę nie chce jej zguby, że nikt nie przyjdzie jej zabić za spoufalanie się z mugolami, że jednak nie będą chcieli się pozbyć czystokrwistej czarodziejki, Charlotte była jednak na tyle wrażliwą osobą, że nie potrafiła przejść obojętnie obok tych wszystkich rzeczy, odczuwając to przez bardzo długi czas. Czuła wszystko. Współodczuwała każde cierpienie, każdą radość, każdy smutek i każdą euforię. Nie potrafiła przejść obojętnie obok kogoś kto cierpiał, przejmując na siebie jego problemy aby chociaż trochę mu ulżyć. To miało doprowadzić ją do zguby, wiedziała o tym, a jednak nie potrafiła inaczej. Tak samo jak nie potrafiła wybrać co chce robić w przyszłości, tak samo jak nie potrafiła wciąż dorosnąć.
Przejawem tego był strach przed ukończeniem szkoły. Tym, że już nie będzie miała okazji zwiedzać murów zamku, poznawać nowych przejść, nowych pomieszczeń. Cierpiała na myśl, że nadejdzie dzień, w którym nigdy więcej nie minie na korytarzu Giotto, że nie pomacha mu jako jedyna na powitanie, a potem nie zaczai się na niego gdzieś w cieniu aby móc z nim porozmawiać chociaż przez chwilę. Zawsze gdy chciała spędzić z nim czas tak robiła. Czatowała gdzieś za ścianą bądź za drzwiami, cierpliwie czekając aż się pojawi. Kiedy próbowała inaczej go spotkać - nigdy nie wychodziło. Musiała więc sobie jakoś radzić i to robiła. Pod tym względem nie brakowało jej pomysłowości.
- Czas tutaj przeleciał mi zdecydowanie zbyt szybko. Nie chcę opuszczać tej szkoły, wiesz? Kiedy spotkam tych wszystkich ludzi w innych okolicznościach to nic nie będzie już tak beztroskie, tak nieskalane złem. Tutaj wiele osób stało mi się bliższych niż własna rodzina, dwa razy wolałam zostać w Hogwarcie na święta niż wracać do domu. Teraz będzie inaczej. Będzie bardziej... Samotnie. - nie da się utrzymać ze wszystkimi bliskich kontaktów, tego była pewna. Już nigdy nie będzie miała wielkich, roześmianych świąt z przyjaciółmi, którzy chcieli spędzać z nią czas, a nie musieli. To bolało.
Szybko jednak odgoniła od siebie złe myśli i wstała na moment, aby wrócić z mlekiem do swoich ciastek. A także ich samych kolejną porcją. Nie zamierzała się jeszcze stąd zabierać, miała nadzieję, że rozmowa z Giotto potrwa trochę dłużej niż zwykle dlatego też przyciągnęła taboret na którym postawiła nowe ciasteczka i dzbaneczek z mlekiem, z którego nalała sobie trochę do szklanki. Dopiero po kilku sporych łykach powróciła wzrokiem do Nero, do którego uśmiechnęła się szeroko. - Może to bezpieczniej nikomu nie ufać. Przynajmniej nie ma tej obawy, że zostanie się zdradzonym. Nie można zostać skrzywdzonym. - lekko wzruszyła ramionami, bo chociaż mogłoby się wydawać, że słowa Ślizgona ją skrzywdzą, sprawią, że będzie cierpieć to tak nie było. Szanowała to kim jest, szanowała jego pogląd na świat i nie zamierzała na siłę go zmieniać, obrażać się za to, że był przy niej sobą. Takie coś nie miało sensu bytu i Charlotte doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Gdyby teraz zaczęła na niego naciskać, mogłaby pożegnać się z nim na zawsze, a tego nie chciała. - Myślę, że nie masz racji. Moja przyszłość i twoje problemy są tak samo ważne. Nie możesz deklasować swoich problemów bo tak naprawdę mogą one wpłynąć na to jak twoja przyszłość będzie wyglądała. To, co obecnie przechodzimy jest tak samo ważne, bez względu na to co inni ludzie by powiedzieli i bez względu na to czym te problemy są. Z egzaminami sobie poradzę, o to nie musisz się martwić. W razie problemów po szkole zwrócę się o pomoc do rodziców, ale chcę abyś i ty miał kogoś do kogo możesz zwrócić się z prośbą o wsparcie i chcę być tą osobą. Chcę żebyś wiedział, że bez względu na to co się dzieje ja zawsze wyciągnę do ciebie pomocną dłoń i nigdy nie pozwolę abyś sam walczył z problemami jeśli tylko zechcesz przyjąć moją pomoc. - chciała złapać go za dłoń, ścisnąć, pokazać, że nie jest sam jednak... Powstrzymała się, zamiast tego łapiąc po prostu ciastko, które obracała między palcami krusząc je sobie na szatę.
Przejawem tego był strach przed ukończeniem szkoły. Tym, że już nie będzie miała okazji zwiedzać murów zamku, poznawać nowych przejść, nowych pomieszczeń. Cierpiała na myśl, że nadejdzie dzień, w którym nigdy więcej nie minie na korytarzu Giotto, że nie pomacha mu jako jedyna na powitanie, a potem nie zaczai się na niego gdzieś w cieniu aby móc z nim porozmawiać chociaż przez chwilę. Zawsze gdy chciała spędzić z nim czas tak robiła. Czatowała gdzieś za ścianą bądź za drzwiami, cierpliwie czekając aż się pojawi. Kiedy próbowała inaczej go spotkać - nigdy nie wychodziło. Musiała więc sobie jakoś radzić i to robiła. Pod tym względem nie brakowało jej pomysłowości.
- Czas tutaj przeleciał mi zdecydowanie zbyt szybko. Nie chcę opuszczać tej szkoły, wiesz? Kiedy spotkam tych wszystkich ludzi w innych okolicznościach to nic nie będzie już tak beztroskie, tak nieskalane złem. Tutaj wiele osób stało mi się bliższych niż własna rodzina, dwa razy wolałam zostać w Hogwarcie na święta niż wracać do domu. Teraz będzie inaczej. Będzie bardziej... Samotnie. - nie da się utrzymać ze wszystkimi bliskich kontaktów, tego była pewna. Już nigdy nie będzie miała wielkich, roześmianych świąt z przyjaciółmi, którzy chcieli spędzać z nią czas, a nie musieli. To bolało.
Szybko jednak odgoniła od siebie złe myśli i wstała na moment, aby wrócić z mlekiem do swoich ciastek. A także ich samych kolejną porcją. Nie zamierzała się jeszcze stąd zabierać, miała nadzieję, że rozmowa z Giotto potrwa trochę dłużej niż zwykle dlatego też przyciągnęła taboret na którym postawiła nowe ciasteczka i dzbaneczek z mlekiem, z którego nalała sobie trochę do szklanki. Dopiero po kilku sporych łykach powróciła wzrokiem do Nero, do którego uśmiechnęła się szeroko. - Może to bezpieczniej nikomu nie ufać. Przynajmniej nie ma tej obawy, że zostanie się zdradzonym. Nie można zostać skrzywdzonym. - lekko wzruszyła ramionami, bo chociaż mogłoby się wydawać, że słowa Ślizgona ją skrzywdzą, sprawią, że będzie cierpieć to tak nie było. Szanowała to kim jest, szanowała jego pogląd na świat i nie zamierzała na siłę go zmieniać, obrażać się za to, że był przy niej sobą. Takie coś nie miało sensu bytu i Charlotte doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Gdyby teraz zaczęła na niego naciskać, mogłaby pożegnać się z nim na zawsze, a tego nie chciała. - Myślę, że nie masz racji. Moja przyszłość i twoje problemy są tak samo ważne. Nie możesz deklasować swoich problemów bo tak naprawdę mogą one wpłynąć na to jak twoja przyszłość będzie wyglądała. To, co obecnie przechodzimy jest tak samo ważne, bez względu na to co inni ludzie by powiedzieli i bez względu na to czym te problemy są. Z egzaminami sobie poradzę, o to nie musisz się martwić. W razie problemów po szkole zwrócę się o pomoc do rodziców, ale chcę abyś i ty miał kogoś do kogo możesz zwrócić się z prośbą o wsparcie i chcę być tą osobą. Chcę żebyś wiedział, że bez względu na to co się dzieje ja zawsze wyciągnę do ciebie pomocną dłoń i nigdy nie pozwolę abyś sam walczył z problemami jeśli tylko zechcesz przyjąć moją pomoc. - chciała złapać go za dłoń, ścisnąć, pokazać, że nie jest sam jednak... Powstrzymała się, zamiast tego łapiąc po prostu ciastko, które obracała między palcami krusząc je sobie na szatę.
- Giotto Nero
Re: Kuchnia
Nie Paź 23, 2016 1:44 pm
Jego problem wojny nie dotyczył, przynajmniej nie bezpośrednio. Nero nie opowiadał się za żadną stronę konfliktu, trzymał się na uboczu, miał gdzieś napiętą sytuację między zwolennikami czystej krwi, a resztą, choć tak naprawdę nie powinien tego lekceważyć. On miał jednak swój cel, który był kompletnie nie związany z tym problemem, stąd też jego mała ingerencja w takowy obrót spraw. Nie wiedział, że Charlotte przeżywała ten konflikt, aż w takim stopniu. Mógł się spodziewać tego, że dziewczyna martwiła się o sytuację swoją i swojej rodziny, która była bliżej mugoli niż inne klany czystej krwi. Wobec swojej arogancji i ślepego zapatrzenia w swoje problemy, nie dostrzegł tego jak Macmillan jest zmęczona napiętymi stosunkami popleczników Voldemorta i reszty czarodziejów. Zawsze gdy widywał ją w szkole, prezentowała się bardzo dobrze - schludna, pewna siebie, spokojna, uśmiechnięta... nawet nie pomyślałby o tym, że czasami brunetka miewa nieprzespane noce, mary senne i budzi się cała spocona, mając przed oczami koszmar sprzed kilku chwil. Była twardsza, niż mogłoby się to wydawać - podczas gdy sama wyciągała rękę do każdego, sama nie oczekiwała pomocy i skrywała swoje problemy dla siebie, nie dając nawet powodów do tego, by myśleć, że w ogóle takowe posiada. Była niesamowita, szkoda, że Nero był tak ślepy, by tego nie zauważać.
Rozumiał poniekąd jej sentyment do szkoły, choć sam nie posiadał takiej cechy charakteru jak właśnie sentymentalność. Nie przywiązywał się do rzeczy, miejsc czy nawet ludzi, a przynajmniej, nie robił tego od pewnego czasu. Rana, którą zadano mu wraz ze śmiercią brata, krwawi do tej pory, zatem ciężko jest ponownie otworzyć się na kogokolwiek lub cokolwiek do tego stopnia, by mógł traktować je jako bliskie jego sercu. Nigdy tego nie przyzna, ale zwyczajnie żyje w strachu i głupim przeświadczeniu, że zbliżenie się może spowodować powtórkę z rozrywki - a drugiego takiego szoku, raczej by już nie przeżył. Można by rzec, że nawet nie robił tego świadomie, to był jego instynkt samozachowawczy. Separacja była najlepszą metodą ucieczki i ochrony przed zbliżeniem. A jednak Macmillan zawsze znajdowała metodę na to, by dorwać go gdzieś na korytarzu.
Swoją drogą, dawno przestał to traktować jak jakiś przypadek. Pomimo pobytu w dwóch zupełnie innych domach, łączyła ich bardzo dziwna relacja, z której można było wyciągnąć mnóstwo pozytywów. Nie byli tak blisko, by nazywać się przyjaciółmi, ale jednocześnie była mu najbliższą osobą w tej szkole, co jednocześnie umieszczało ją na piedestale, a on sam miał zupełnie inne podejście do zwykłych rozmów z nią. Już nie wspominając o tym, że za każdym razem gdy wita się z nim, uśmiecha się do niego, albo go zagaduje, on zawsze stara się jej odpowiedzieć, co w przypadku innych uczniów Hogwartu zwyczajnie nie ma miejsca. Nie potrafił sobie teraz wyobrazić tego, że z dnia na dzień mogą się więcej nie zobaczyć i nie zostanie zaskoczony na przykład jakimś głupim skokiem na plecy, byleby tylko skupić na niej swoją uwagę, a i takie rzeczy się przecież zdarzały - przyczajona Charlotte to był temat na porządku dziennym, druga sprawa, że od dawna postrzegał to jako fajniejszy punkt spacerów po korytarzach.
Nie odniósł się do jej pierwszej wypowiedzi. Doskonale rozumiał pojęcie słowa "samotność". Był tego najlepszym przykładem. Miał kochającą rodzinę, ale była ona napiętnowana tak tragicznym wydarzeniem jak nienaturalna śmierć jednego z jej członków. Starali się wrócić do normalności i być może rodzicom Giotto się to powiodło, jemu samemu jednak nigdy się to nie udało, dlatego też niejednokrotnie sam nie wracał na święta, chcąc spędzić wigilię w samotności, a o nią w Hogwarcie było nietrudno.
Pochylił lekko głowę i popatrzył na jej dłonie, które jeszcze chwilę temu trzymały smakowite ciastka. Zamyślił się, ale szybko wrócił do odpowiedniego stanu skupienia, nie chciał być wobec niej niegrzeczny. Niewygodna była jednak dla niego rozmowa o jego problemach, stąd też odrobinę zdystansowane podejście do tego tematu. Gryfonka była jednak na tyle zmotywowana, by przekonać go do części swoich racji, że być może niedługo jej się to powiedzie, a on sam będzie musiał przyznać - nie wiedziałem, że zwierzenie się z czegoś ma taką siłę.
Splótł swoje palce i oparł łokcie o kolana, patrząc w pustą przestrzeń między nimi.
- Powiedz mi tylko jedno... czemu? - spytał, gdyż to interesowało go w tej chwili najbardziej. Dlaczego chciała mieszać się w jego sprawy i być dla niego oparciem, skoro sama miała swoje problemy i musiała skupić się na swoim życiu? Nie rozumiał takiego podejścia. Cenił znajomość z nią, bardzo ją lubił i właśnie dlatego nie chciał jej mieszać w żadne sprawy, które go dotyczyły. Miała przed sobą pożegnanie ze szkołą, zaczynała tak naprawdę nowe życie, a on? W tym momencie był więźniem własnego celu i trudnego charakteru, który wcale nie pomagał wcale w jego realizacji.
Spojrzał jej w oczy, podgryzając nieznacznie dolną wargę, dopiero teraz mógł dostrzec jak bardzo dziewczyna została wciągnięta w tą sytuację i jak bardzo zależy jej na tym, by dowiedzieć się nieco więcej o jego problemach. Poczuł przez moment nawet dziwną potrzebę podzielenia się z nią tym, jednakże w porę się opamiętał.
W pewnej chwili uspokoił natłok myśli, który mu towarzyszył i położył swoją dłoń na jej kolanie.
- Jestem duży, poradzę sobie. - uśmiechnął się kącikiem ust, chcąc pokazać, że wszystko jest w porządku i że jest spokojny. W środku jednak buzowało, całe szczęście przez lata wykształcił w sobie umiejętność doskonałego maskowania uczuć, dzięki czemu z jego twarzy nie dało się wyczytać nic, a jeśli już, to raczej kłamstwo zapewnienia, że da sobie radę w pojedynkę. Sam przestawał w to wierzyć, a to wszystko przez nią... co jest do cholery?!
Delikatnym ruchem dłoni otrzepał kawałek jej szaty z okruszków ciastka i wyprostował się, wzdychając lekko.
- Skup się na egzaminach. Jak dobrze Ci pójdą, to dam Ci coś. - zaśmiał się lekko, sprowadzając rozmowę znowu na temat jej przyszłości. Tym razem jednak zmienił podejście, zapewniając jej, że odpowiednie wyniki zaowocują jakąś skromną nagrodą od niego. Może było to i mało istotne oraz tak naprawdę niepożądane, to jednak chciał, by miała świadomość, że wzmianka o egzaminach to nie tylko puste słowa i że Ślizgon naprawdę jej kibicuje, by wszystko poszło jak najlepiej. A nad tym "czymś" co może posłużyć za nagrodę, jeszcze pomyśli, ma trochę czasu.
Rozumiał poniekąd jej sentyment do szkoły, choć sam nie posiadał takiej cechy charakteru jak właśnie sentymentalność. Nie przywiązywał się do rzeczy, miejsc czy nawet ludzi, a przynajmniej, nie robił tego od pewnego czasu. Rana, którą zadano mu wraz ze śmiercią brata, krwawi do tej pory, zatem ciężko jest ponownie otworzyć się na kogokolwiek lub cokolwiek do tego stopnia, by mógł traktować je jako bliskie jego sercu. Nigdy tego nie przyzna, ale zwyczajnie żyje w strachu i głupim przeświadczeniu, że zbliżenie się może spowodować powtórkę z rozrywki - a drugiego takiego szoku, raczej by już nie przeżył. Można by rzec, że nawet nie robił tego świadomie, to był jego instynkt samozachowawczy. Separacja była najlepszą metodą ucieczki i ochrony przed zbliżeniem. A jednak Macmillan zawsze znajdowała metodę na to, by dorwać go gdzieś na korytarzu.
Swoją drogą, dawno przestał to traktować jak jakiś przypadek. Pomimo pobytu w dwóch zupełnie innych domach, łączyła ich bardzo dziwna relacja, z której można było wyciągnąć mnóstwo pozytywów. Nie byli tak blisko, by nazywać się przyjaciółmi, ale jednocześnie była mu najbliższą osobą w tej szkole, co jednocześnie umieszczało ją na piedestale, a on sam miał zupełnie inne podejście do zwykłych rozmów z nią. Już nie wspominając o tym, że za każdym razem gdy wita się z nim, uśmiecha się do niego, albo go zagaduje, on zawsze stara się jej odpowiedzieć, co w przypadku innych uczniów Hogwartu zwyczajnie nie ma miejsca. Nie potrafił sobie teraz wyobrazić tego, że z dnia na dzień mogą się więcej nie zobaczyć i nie zostanie zaskoczony na przykład jakimś głupim skokiem na plecy, byleby tylko skupić na niej swoją uwagę, a i takie rzeczy się przecież zdarzały - przyczajona Charlotte to był temat na porządku dziennym, druga sprawa, że od dawna postrzegał to jako fajniejszy punkt spacerów po korytarzach.
Nie odniósł się do jej pierwszej wypowiedzi. Doskonale rozumiał pojęcie słowa "samotność". Był tego najlepszym przykładem. Miał kochającą rodzinę, ale była ona napiętnowana tak tragicznym wydarzeniem jak nienaturalna śmierć jednego z jej członków. Starali się wrócić do normalności i być może rodzicom Giotto się to powiodło, jemu samemu jednak nigdy się to nie udało, dlatego też niejednokrotnie sam nie wracał na święta, chcąc spędzić wigilię w samotności, a o nią w Hogwarcie było nietrudno.
Pochylił lekko głowę i popatrzył na jej dłonie, które jeszcze chwilę temu trzymały smakowite ciastka. Zamyślił się, ale szybko wrócił do odpowiedniego stanu skupienia, nie chciał być wobec niej niegrzeczny. Niewygodna była jednak dla niego rozmowa o jego problemach, stąd też odrobinę zdystansowane podejście do tego tematu. Gryfonka była jednak na tyle zmotywowana, by przekonać go do części swoich racji, że być może niedługo jej się to powiedzie, a on sam będzie musiał przyznać - nie wiedziałem, że zwierzenie się z czegoś ma taką siłę.
Splótł swoje palce i oparł łokcie o kolana, patrząc w pustą przestrzeń między nimi.
- Powiedz mi tylko jedno... czemu? - spytał, gdyż to interesowało go w tej chwili najbardziej. Dlaczego chciała mieszać się w jego sprawy i być dla niego oparciem, skoro sama miała swoje problemy i musiała skupić się na swoim życiu? Nie rozumiał takiego podejścia. Cenił znajomość z nią, bardzo ją lubił i właśnie dlatego nie chciał jej mieszać w żadne sprawy, które go dotyczyły. Miała przed sobą pożegnanie ze szkołą, zaczynała tak naprawdę nowe życie, a on? W tym momencie był więźniem własnego celu i trudnego charakteru, który wcale nie pomagał wcale w jego realizacji.
Spojrzał jej w oczy, podgryzając nieznacznie dolną wargę, dopiero teraz mógł dostrzec jak bardzo dziewczyna została wciągnięta w tą sytuację i jak bardzo zależy jej na tym, by dowiedzieć się nieco więcej o jego problemach. Poczuł przez moment nawet dziwną potrzebę podzielenia się z nią tym, jednakże w porę się opamiętał.
W pewnej chwili uspokoił natłok myśli, który mu towarzyszył i położył swoją dłoń na jej kolanie.
- Jestem duży, poradzę sobie. - uśmiechnął się kącikiem ust, chcąc pokazać, że wszystko jest w porządku i że jest spokojny. W środku jednak buzowało, całe szczęście przez lata wykształcił w sobie umiejętność doskonałego maskowania uczuć, dzięki czemu z jego twarzy nie dało się wyczytać nic, a jeśli już, to raczej kłamstwo zapewnienia, że da sobie radę w pojedynkę. Sam przestawał w to wierzyć, a to wszystko przez nią... co jest do cholery?!
Delikatnym ruchem dłoni otrzepał kawałek jej szaty z okruszków ciastka i wyprostował się, wzdychając lekko.
- Skup się na egzaminach. Jak dobrze Ci pójdą, to dam Ci coś. - zaśmiał się lekko, sprowadzając rozmowę znowu na temat jej przyszłości. Tym razem jednak zmienił podejście, zapewniając jej, że odpowiednie wyniki zaowocują jakąś skromną nagrodą od niego. Może było to i mało istotne oraz tak naprawdę niepożądane, to jednak chciał, by miała świadomość, że wzmianka o egzaminach to nie tylko puste słowa i że Ślizgon naprawdę jej kibicuje, by wszystko poszło jak najlepiej. A nad tym "czymś" co może posłużyć za nagrodę, jeszcze pomyśli, ma trochę czasu.
- Charlotte Macmillan
Re: Kuchnia
Sob Lis 26, 2016 3:20 pm
Charlotte naprawdę bardzo mocno chciałaby aby i jej problem wojny nie dotyczył, chciałaby żeby jej w ogóle nie było. Nie godziła się z całym tym złem jakie jest na świecie, nie chciała przyjąć do wiadomości, że tak już jest, że musi to zaakceptować. Ojciec zawsze powtarzał swojej córce, że świata nie zmieni i jedyne co może zrobić to wybrać dobrą ze stron, postawić się za Czarnym Panem aby móc żyć. Tylko jak mogłaby żyć wiedząc, że jej rodzina i przyjaciele zginęli przez tych, którzy uważali się za lepszych? Jak mogłaby spojrzeć w swoje odbicie w lustrze bez odrazy? Nie potrafiłaby, dlatego też tak bardzo bała się tego wszystkiego, myśli, że może przyjść jej walczyć z kimś, kogo do tej pory uważała za przyjaciela.
Taki świat nie był dla niej. Czasem żałowała, że urodziła się w takiej, a nie innej rzeczywistości.
A sentyment posiadała. Do szkoły, do ludzi w niej spotkanych, do swoich rodziców. Nie potrafiła tak jak Giotto się odseparować od wszystkich i wszystkiego, czasem zastanawiała się jak on potrafi czerpać radość, skoro nie potrafił się otworzyć. Niejednokrotnie głowiła się czy istnieje na tym świecie coś, co potrafi wywołać na jego twarzy uśmiech, który swoją drogą lubiła. Bardzo lubiła widzieć jak chłopak się uśmiecha. Przecież to było tak rzadkie zjawisko, że trzeba było doceniać je tak długo jak trwało. Gdyby jednak otwierał się bardziej na ludzi... Charlotte rozumiała, że można bać się utraty, ale jeśli ona jednak nie nadejdzie? Nie można przecież cały czas żyć w przekonaniu, że tylko złe rzeczy mogą się nam przytrafić. Jasne, możemy się potknąć, ale co jeśli to potknięcie ma miejsce na drodze do czegoś wspaniałego?
Ona także nie wyobrażała sobie, że pewnego dnia będzie musiała opuścić mury tej szkoły i być może nigdy więcej nie spotkać się z Giotto. Czy była na to gotowa? Zdecydowanie nie. Coś w nim bowiem było takiego, że zawsze z nadzieją opuszczała swoje dormitorium i szła przez korytarz, wypatrując go uważnie. Czuła się przy nim wyjątkowa - nikt inny przecież nie był ze Ślizgonem tak blisko jak Charlotte, dzięki niemu miała wrażenie, że skoro udało jej się znaleźć sposób aby chociaż trochę się otworzył to nie było rzeczy niemożliwych.
Kiedy zadał jej pytanie zastanowiła się przez moment. Ale tylko jeden, krótki momencik. Nie potrzebowała wieczności aby mu odpowiedzieć. - Bo na to zasługujesz, Giotto. Zasługujesz na to aby mieć kogoś bliskiego na tym świecie. - lekko wzruszyła ramionami, przyglądając mu się chwilę, jednak jej wzrok po krótkim czasie spoczął na dłoniach, które splotła ze sobą. Chciała być dla niego tą bliską osobą. Chciała mu pomóc bo widziała, że tego potrzebuje, jednak bez jego zgody nie mogła nic i to chyba męczyło ją najbardziej. Ale nie zamierzała naciskać. Jeśli raz usłyszałaby nie to więcej nie zaczynałaby tego tematu. Była mądra i wiedziała kiedy odpuścić.
Lekki uśmiech wdarł się na jej usta kiedy poczuła jak chłopak kładzie dłoń na jej kolanie. Podniosła nawet wzrok i spojrzała na niego, kiwając głową na znak, że rozumie, że jest duży, że poradzi sobie. Ale czy nawet ci najwięksi i najodważniejsi nie potrzebowali czasem wsparcia?
- Panie Nero, jestem całą sobą skupiona na egzaminach. Po prostu znajduję chwilę czasu w tym natłoku pracy na myślenie o czymś innym. Zwariowałabym gdybym żyła tylko nauką! - zaśmiała się, sięgając ponownie po ciastka. Tym razem z dwóch zrobiła sobie kanapkę, w którą wgryzła się wręcz lubieżnie. I nie zastanawiała się w tej chwili nad tym, że gdy położy się już do łóżka brzuch zacznie ją boleć i pożałuje każdego, najmniejszego kęsa tych pyszności.
Taki świat nie był dla niej. Czasem żałowała, że urodziła się w takiej, a nie innej rzeczywistości.
A sentyment posiadała. Do szkoły, do ludzi w niej spotkanych, do swoich rodziców. Nie potrafiła tak jak Giotto się odseparować od wszystkich i wszystkiego, czasem zastanawiała się jak on potrafi czerpać radość, skoro nie potrafił się otworzyć. Niejednokrotnie głowiła się czy istnieje na tym świecie coś, co potrafi wywołać na jego twarzy uśmiech, który swoją drogą lubiła. Bardzo lubiła widzieć jak chłopak się uśmiecha. Przecież to było tak rzadkie zjawisko, że trzeba było doceniać je tak długo jak trwało. Gdyby jednak otwierał się bardziej na ludzi... Charlotte rozumiała, że można bać się utraty, ale jeśli ona jednak nie nadejdzie? Nie można przecież cały czas żyć w przekonaniu, że tylko złe rzeczy mogą się nam przytrafić. Jasne, możemy się potknąć, ale co jeśli to potknięcie ma miejsce na drodze do czegoś wspaniałego?
Ona także nie wyobrażała sobie, że pewnego dnia będzie musiała opuścić mury tej szkoły i być może nigdy więcej nie spotkać się z Giotto. Czy była na to gotowa? Zdecydowanie nie. Coś w nim bowiem było takiego, że zawsze z nadzieją opuszczała swoje dormitorium i szła przez korytarz, wypatrując go uważnie. Czuła się przy nim wyjątkowa - nikt inny przecież nie był ze Ślizgonem tak blisko jak Charlotte, dzięki niemu miała wrażenie, że skoro udało jej się znaleźć sposób aby chociaż trochę się otworzył to nie było rzeczy niemożliwych.
Kiedy zadał jej pytanie zastanowiła się przez moment. Ale tylko jeden, krótki momencik. Nie potrzebowała wieczności aby mu odpowiedzieć. - Bo na to zasługujesz, Giotto. Zasługujesz na to aby mieć kogoś bliskiego na tym świecie. - lekko wzruszyła ramionami, przyglądając mu się chwilę, jednak jej wzrok po krótkim czasie spoczął na dłoniach, które splotła ze sobą. Chciała być dla niego tą bliską osobą. Chciała mu pomóc bo widziała, że tego potrzebuje, jednak bez jego zgody nie mogła nic i to chyba męczyło ją najbardziej. Ale nie zamierzała naciskać. Jeśli raz usłyszałaby nie to więcej nie zaczynałaby tego tematu. Była mądra i wiedziała kiedy odpuścić.
Lekki uśmiech wdarł się na jej usta kiedy poczuła jak chłopak kładzie dłoń na jej kolanie. Podniosła nawet wzrok i spojrzała na niego, kiwając głową na znak, że rozumie, że jest duży, że poradzi sobie. Ale czy nawet ci najwięksi i najodważniejsi nie potrzebowali czasem wsparcia?
- Panie Nero, jestem całą sobą skupiona na egzaminach. Po prostu znajduję chwilę czasu w tym natłoku pracy na myślenie o czymś innym. Zwariowałabym gdybym żyła tylko nauką! - zaśmiała się, sięgając ponownie po ciastka. Tym razem z dwóch zrobiła sobie kanapkę, w którą wgryzła się wręcz lubieżnie. I nie zastanawiała się w tej chwili nad tym, że gdy położy się już do łóżka brzuch zacznie ją boleć i pożałuje każdego, najmniejszego kęsa tych pyszności.
- Giotto Nero
Re: Kuchnia
Nie Lis 27, 2016 1:10 am
Cała ta wojna była niczym innym, jak wyładowaniem frustracji jakiegoś kolesia, któremu zamarzyło się trochę władzy w postaci terroru. Nero nie opowiadał się za takim podejściem, aczkolwiek nie negował też tego w żaden sposób - był obojętny, neutralny i niechętny wobec jakichkolwiek rozpraw na temat tego za kim się opowie, jeśli przyszedłby taki moment. Wprawdzie bliżej mu jest do bycia przeciwko Voldemortowi, niż do bycia jednym z jego popleczników, ale odpowiednie argumenty mogłyby przekonać i Giotto do przejścia na stronę Śmierciożerców. I nawet nie chodziło tu o swego rodzaju terror, a o zwykłe zapewnienie, że pomogliby mu poznać okoliczności śmierci brata. Opanowując ministerstwo mieliby dostęp do wszystkich akt, w tym tych starszego brata Nero, zatem odpowiednie podejście i byłby po ich stronie. Tak mogłoby się wydawać na początku. Może i by dołączył do nich, ale na pewno nie od razu i na pewno nie po zwykłych zapewnieniach - zbyt długo bowiem chłopak pracuje nad tą sprawą, by sprowadzić ją do wtajemniczania w nią kolejnych osób. Poza tym, większość uczniów Hogwartu była przeciwko tej polityce. Może miał ich gdzieś, ale w tej większości było kilka osób, na których zdaniu jednak mu zależało. Była tam między innymi Charlotte, głównie Charlotte, zwłaszcza Charlotte...
Nero rzadko kiedy czerpał radość z czegokolwiek. Był ślepo zapatrzony w swój cel i tak naprawdę zapomniał już jak to jest być szczęśliwym. Jako młody człowiek przeżył ogromną depresję, której skutki odczuwają wszyscy do tej pory. Prowizorycznie otworzył się nieznacznie na ludzi, ale jak widać dla takiej Macmillan było to i tak za mało. Zdarzało się, że chłopak miewał lepsze dni i czuł się w miarę szczęśliwy, ale było to tak rzadkie, jak jego uśmiechy. Wszystko jednak sprowadza się do tego, że w młodości nie otrzymał odpowiedniej pomocy. Rodzice byli pogrążeni w smutku, a później starali się zapomnieć, nie dostrzegając tego jak bardzo ich drugi, młodszy syn cierpi. Nie miał w tym okresie przyjaciół, nie miał w kim znaleźć oparcia i nie miał tego kogoś, kim teraz chciała być dla niego Charlotte. Przez lata dawał sobie radę sam, dlatego teraz nie można oczekiwać od niego cholera wie czego.
Jak widać oboje odczuwali niejaką potrzebę wzajemnego kontaktu, do jakiej Nero oczywiście się nie przyzna. Z minuty na minutę co raz ciężej mu było przeboleć fakt, że Charlotte może niebawem zniknąć. Jeśli są jakieś powody, dla których Ślizgon uczęszcza jeszcze do Hogwartu, to na pewno w czołówce znajduje się właśnie Charlotte Macmillan. Przez te trzy, cztery lata bliższej znajomości przyzwyczaił się do jej obecności i traktował ją jako część swojego życia, dlatego nagłe rozstanie byłoby ciężkie. Zatem wychodzi na to, że Nero jednak potrafi się jeszcze przywiązać i to bez znaczenia czy się przed tym broni i czy od tego ucieka, czy też nie.
Jej słowa były szczere, w dodatku każde z nich skłaniało go do różnych refleksji. Może ona naprawdę miała racje? Biorąc pod uwagę swoje dotychczasowe życie, był dobrym człowiekiem. Nikogo mocno nie zranił, nikomu nie składał fałszywych obietnic, nikogo nie dręczył - jak nie Ślizgon. Czyżby naprawdę zasługiwał na kogoś u swego boku? Ach te gryfońskie podejście do życia - więzi przede wszystkim.
Posmutniał. Można było dostrzec to po nim od razu. Chłopak opuścił wzrok i westchnął lekko, uspokajając natłok niechcianych myśli w głowie.
- To nie takie proste Charlotte. - zaczął, patrząc cały czas w podłogę. - Ja już raz kogoś straciłem. Nie chcę znowu przez to przechodzić. - drugą część wypowiedział jej już prosto w oczy, gdyż uniósł chwilę wcześniej głowę.
Jak widać Gryfonka nie była z gatunku tych wścibskich i nieznośnych, być może właśnie dlatego Nero tak bardzo za nią przepadał. Wszystko to, czego się o nim dowiedziała, Giotto sam wyjawił, z własnej potrzeby. Najwidoczniej wiedziała, że im bardziej chłopak jest naciskany, tym mniej powie, ona postawiła na wyrozumiałość i na samą obecność - dzięki temu jako jedyna wiedziała tak naprawdę cokolwiek o uczniu szóstego roku. Może faktycznie i ci najodważniejsi czasem nie dadzą sobie rady sami.
Oparł się, choć powoli zaczynało mu być niewygodnie. Zerknął na kilka skrzatów, które kończyły przygotowywać kolejne posiłki, a później na brunetkę, która zaczynała eksperymentować ze swoimi ciastkami. Uśmiechnął się kącikiem ust, widząc z jaką pasją ugryzła prowizoryczną kanapkę splecioną z dwóch ciastek.
- To tylko takie umoralnianie Cię. Doskonale wiem, że zawsze znajdziesz czas na słodycze, skakanie mi na plecy na korytarzu i na wszystko inne, co odciągnie Cię od książek. - zaśmiał się lekko, gdyż było to trochę zabawne, przynajmniej dla niego. Z resztą, rozluźnienie rozmowy było w tej sytuacji bardzo wskazane - przy niej czuł się inaczej niż zawsze, mógł na moment zapomnieć o tym kim jest, jaki jest jego cel i że musi uważać na to co mówi. Już sama jej obecność była dla niego kojąca, dodać do tego rozmowę i może czuć się wypoczęty oraz w miarę zwyczajny.
Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i przymknął oczy wzdychając lekko.
- No ale... fajnie czasem tak Cię ponosić. - wymsknęło mu się. Tak naprawdę to chciał to zostawić tylko dla siebie, ale niestety nie opanował się w porę i głośno myślał w tym momencie. Najwidoczniej dalej jeszcze się do końca nie obudził. Tak! Na pewno o to chodzi.
- Niebawem gramy z wami ostatni mecz o Puchar Quidditcha, będziesz oglądać? - spytał, bo na pewno kryło się za tym coś więcej. Czyżby zależało mu na jej obecności? Kto wie.
Nero rzadko kiedy czerpał radość z czegokolwiek. Był ślepo zapatrzony w swój cel i tak naprawdę zapomniał już jak to jest być szczęśliwym. Jako młody człowiek przeżył ogromną depresję, której skutki odczuwają wszyscy do tej pory. Prowizorycznie otworzył się nieznacznie na ludzi, ale jak widać dla takiej Macmillan było to i tak za mało. Zdarzało się, że chłopak miewał lepsze dni i czuł się w miarę szczęśliwy, ale było to tak rzadkie, jak jego uśmiechy. Wszystko jednak sprowadza się do tego, że w młodości nie otrzymał odpowiedniej pomocy. Rodzice byli pogrążeni w smutku, a później starali się zapomnieć, nie dostrzegając tego jak bardzo ich drugi, młodszy syn cierpi. Nie miał w tym okresie przyjaciół, nie miał w kim znaleźć oparcia i nie miał tego kogoś, kim teraz chciała być dla niego Charlotte. Przez lata dawał sobie radę sam, dlatego teraz nie można oczekiwać od niego cholera wie czego.
Jak widać oboje odczuwali niejaką potrzebę wzajemnego kontaktu, do jakiej Nero oczywiście się nie przyzna. Z minuty na minutę co raz ciężej mu było przeboleć fakt, że Charlotte może niebawem zniknąć. Jeśli są jakieś powody, dla których Ślizgon uczęszcza jeszcze do Hogwartu, to na pewno w czołówce znajduje się właśnie Charlotte Macmillan. Przez te trzy, cztery lata bliższej znajomości przyzwyczaił się do jej obecności i traktował ją jako część swojego życia, dlatego nagłe rozstanie byłoby ciężkie. Zatem wychodzi na to, że Nero jednak potrafi się jeszcze przywiązać i to bez znaczenia czy się przed tym broni i czy od tego ucieka, czy też nie.
Jej słowa były szczere, w dodatku każde z nich skłaniało go do różnych refleksji. Może ona naprawdę miała racje? Biorąc pod uwagę swoje dotychczasowe życie, był dobrym człowiekiem. Nikogo mocno nie zranił, nikomu nie składał fałszywych obietnic, nikogo nie dręczył - jak nie Ślizgon. Czyżby naprawdę zasługiwał na kogoś u swego boku? Ach te gryfońskie podejście do życia - więzi przede wszystkim.
Posmutniał. Można było dostrzec to po nim od razu. Chłopak opuścił wzrok i westchnął lekko, uspokajając natłok niechcianych myśli w głowie.
- To nie takie proste Charlotte. - zaczął, patrząc cały czas w podłogę. - Ja już raz kogoś straciłem. Nie chcę znowu przez to przechodzić. - drugą część wypowiedział jej już prosto w oczy, gdyż uniósł chwilę wcześniej głowę.
Jak widać Gryfonka nie była z gatunku tych wścibskich i nieznośnych, być może właśnie dlatego Nero tak bardzo za nią przepadał. Wszystko to, czego się o nim dowiedziała, Giotto sam wyjawił, z własnej potrzeby. Najwidoczniej wiedziała, że im bardziej chłopak jest naciskany, tym mniej powie, ona postawiła na wyrozumiałość i na samą obecność - dzięki temu jako jedyna wiedziała tak naprawdę cokolwiek o uczniu szóstego roku. Może faktycznie i ci najodważniejsi czasem nie dadzą sobie rady sami.
Oparł się, choć powoli zaczynało mu być niewygodnie. Zerknął na kilka skrzatów, które kończyły przygotowywać kolejne posiłki, a później na brunetkę, która zaczynała eksperymentować ze swoimi ciastkami. Uśmiechnął się kącikiem ust, widząc z jaką pasją ugryzła prowizoryczną kanapkę splecioną z dwóch ciastek.
- To tylko takie umoralnianie Cię. Doskonale wiem, że zawsze znajdziesz czas na słodycze, skakanie mi na plecy na korytarzu i na wszystko inne, co odciągnie Cię od książek. - zaśmiał się lekko, gdyż było to trochę zabawne, przynajmniej dla niego. Z resztą, rozluźnienie rozmowy było w tej sytuacji bardzo wskazane - przy niej czuł się inaczej niż zawsze, mógł na moment zapomnieć o tym kim jest, jaki jest jego cel i że musi uważać na to co mówi. Już sama jej obecność była dla niego kojąca, dodać do tego rozmowę i może czuć się wypoczęty oraz w miarę zwyczajny.
Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i przymknął oczy wzdychając lekko.
- No ale... fajnie czasem tak Cię ponosić. - wymsknęło mu się. Tak naprawdę to chciał to zostawić tylko dla siebie, ale niestety nie opanował się w porę i głośno myślał w tym momencie. Najwidoczniej dalej jeszcze się do końca nie obudził. Tak! Na pewno o to chodzi.
- Niebawem gramy z wami ostatni mecz o Puchar Quidditcha, będziesz oglądać? - spytał, bo na pewno kryło się za tym coś więcej. Czyżby zależało mu na jej obecności? Kto wie.
- Simon Jordan
Re: Kuchnia
Pią Gru 02, 2016 7:21 pm
Simon już zdążył się opanować. Ten jego wybuch był zupełnie bez sensu. Jak już będzie dorosły, musiał będzie się liczyć z wieloma niewygodnymi pytaniami. Poza tym piekła go noga, którą podrapała mu ta wredna kotka. Przecież nie chciał jej zgnieść? Po co w ogóle za nimi lazła? Niech sobie coś upoluje. Ptaka albo mysz. To zamek, pełno to takich małych stworzeń, a pani Norris była kotem, to do czegoś zobowiązało. Spojrzał na puchatą kulkę już nieco mniej przymilnym tonem.
- Przepraszam. Masz rację. Ludzie mają prawo wiedzieć. Tak naprawdę sam jeszcze dokładnie nie mam sprecyzowanych planów. Bycie ministrem magii to tylko marzenie, do którego oczywiście będę dążył, ale nie wiem czy się spełni - przeprosił kolegę.
- Jasne, że uciekają, ale oni nie mają swoich więzień na środku oceanu, gdzie panują wieczne sztormy - dodał z uśmiechem. Nie wiedział co by zrobił na miejscu takiego więźnia nie mając różdżki. Umiał pływać, ale przecież ocean był ogromny, na pewno by utonął, a już w najgorszym przypadku zwyczajnie coś by go zjadło. Jakaś wielka ryba albo smok.
- Mnie się udaje jakoś przechodzić z roku na rok, ale szczerze to ciężko widzę swój egzamin praktyczny. Czuję, że samą teorię też zawaliłem. Wyobraź sobie, że napisałem iż dobry czarodziej może używać zaklęć niewybaczalnych. Wyobrażasz sobie takiego Dumbledore'a rzucającego Avadę na kogokolwiek? - skrzywił się na samo wspomnienie tego co tam nabazgrał. Resztę pytań miał w miarę prostą, toteż nie przejmował się nimi zbytnio.
Stali tak chwilę i rozmawiali, aż korytarz powoli opustoszał. Korzystając więc z okazji poczekał aż Issac połaskocze gruszkę. Dziwnie wyglądało to, kiedy patrzyła się na kogoś z boku. Dziwnie i śmiesznie, ale wreszcie ukazała się klamka i weszli do środka. Simon zatrzymał się na moment, gdy spostrzegł, że nie są tu sami. Ktoś już tu był. Ale stwierdził, że nie będą im przeszkadzać. Podeszli do stołu nieco dalej od siedzącej tam już dwójki. Nie minęło nawet pięć minut, gdy już otoczyły ich skrzaty, podsuwając rozmaite potrawy i napoje.
- Do wyboru, do koloru - zaśmiał się Simon do Isaaca na widok wielkiego dzbanka z kakao. Kilka skrzatów niosło także miski z ciastkami, gdyż rozpoznali Jordana, który był tu niejednokrotnie gościem.
- Przepraszam. Masz rację. Ludzie mają prawo wiedzieć. Tak naprawdę sam jeszcze dokładnie nie mam sprecyzowanych planów. Bycie ministrem magii to tylko marzenie, do którego oczywiście będę dążył, ale nie wiem czy się spełni - przeprosił kolegę.
- Jasne, że uciekają, ale oni nie mają swoich więzień na środku oceanu, gdzie panują wieczne sztormy - dodał z uśmiechem. Nie wiedział co by zrobił na miejscu takiego więźnia nie mając różdżki. Umiał pływać, ale przecież ocean był ogromny, na pewno by utonął, a już w najgorszym przypadku zwyczajnie coś by go zjadło. Jakaś wielka ryba albo smok.
- Mnie się udaje jakoś przechodzić z roku na rok, ale szczerze to ciężko widzę swój egzamin praktyczny. Czuję, że samą teorię też zawaliłem. Wyobraź sobie, że napisałem iż dobry czarodziej może używać zaklęć niewybaczalnych. Wyobrażasz sobie takiego Dumbledore'a rzucającego Avadę na kogokolwiek? - skrzywił się na samo wspomnienie tego co tam nabazgrał. Resztę pytań miał w miarę prostą, toteż nie przejmował się nimi zbytnio.
Stali tak chwilę i rozmawiali, aż korytarz powoli opustoszał. Korzystając więc z okazji poczekał aż Issac połaskocze gruszkę. Dziwnie wyglądało to, kiedy patrzyła się na kogoś z boku. Dziwnie i śmiesznie, ale wreszcie ukazała się klamka i weszli do środka. Simon zatrzymał się na moment, gdy spostrzegł, że nie są tu sami. Ktoś już tu był. Ale stwierdził, że nie będą im przeszkadzać. Podeszli do stołu nieco dalej od siedzącej tam już dwójki. Nie minęło nawet pięć minut, gdy już otoczyły ich skrzaty, podsuwając rozmaite potrawy i napoje.
- Do wyboru, do koloru - zaśmiał się Simon do Isaaca na widok wielkiego dzbanka z kakao. Kilka skrzatów niosło także miski z ciastkami, gdyż rozpoznali Jordana, który był tu niejednokrotnie gościem.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach