- Marjorie Greyback
Re: Salon i kuchnia
Sro Lis 08, 2017 11:32 pm
|z Munga
Mimo że, przynajmniej na pierwszy rzut oka, wszystko w jej mieszkaniu wyglądało dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy pozostawiła je przed wyjściem po Munga, Alyssa nadal była dosyć mocno zestresowana. Nie do końca wiedziała, co innego mogłaby zastać w domu, lecz potrzebowała dłuższej chwili i dyskretnego - w końcu mieszkała w mugolskiej okolicy - rzucenia Homenum Revelio, by odetchnąć nieco spokojniej. Być może jakaś jej część spodziewała się zastać jeszcze jedną pogrzebową wiązankę kwiatów albo ponownie spotkać oprawcę, jednak nic takiego nie miało miejsca.
Otwierając drzwi, Meadowes wpuściła więc Aleca do mieszkania, pierwszy raz goszcząc go w swoich progach i już na starcie nie mając mu zbyt wiele do pokazania. Większość rzeczy już dawno znalazło się w kartonach niedaleko wejścia, choć pewne przedmioty nadal wymagały dokładnego i delikatnego spakowania. Nie wiedziała też, co powinna zrobić z większymi przedmiotami oraz meblami, które niechybnie nie miały pomieścić się w niewielkich pomieszczeniach ani w kamienicy na Nokturnie, ani w piwnicy Pandory, ani nigdzie indziej, gdzie mogła je umieścić.
Nie zastanawiała się nad tym jednak zbyt mocno, chwilowo chcąc tylko zapakować resztę rzeczy osobistych i jak najszybciej wynieść się z mieszkania, zwłaszcza że atmosfera w nim nie była zbyt dobra... Nie mogąc równać się jednak z tym, jak oficjalna panowała pomiędzy nią a wyjątkowo mrukliwym i wręcz upiornie spokojnym Greybackiem, który pomagał Alyssie w tym wszystkim, z początku mało co z nią rozmawiając. Najwyraźniej nadal był na nią wyjątkowo mocno zły i nie dziwiła się temu, choć szczerze wolałaby mieć to już za sobą.
Oczywiście, rozumiała go, ale... Chyba równie mocno potrzebowała odrobiny prawdziwego ciepła, przytulenia jej, powiedzenia, że wszystko jeszcze jakoś się ułoży. Tymczasem wiedziała, iż troszczył się o nią naprawdę jak mało kto, jednak naprawdę jej tego brakowało. Czy to po samym przyjściu z nim do tego prawie że już opuszczonego domu, czy podczas wspólnej konsumpcji późnego śniadania przyniesionego na wynos z jednej z nielicznych czarodziejskich knajpek znajdujących się w mugolskim Londynie. Milczenie było złotem, lecz nie w tym przypadku.
...
...
...
Usiłując wykorzystać swój zwyczajowy sposób, Aly mówiła jednak prawie nieustannie, pragnąc zagadać jakoś ciszę, jaka nastawała pomiędzy nimi. Szczebiotała zupełnie tak, jak to miała w zwyczaju robić, usiłując poruszać przy tym jak najbardziej neutralne tematy, żeby nie spowodować kolejnego spięcia. I chociaż dobrze pamiętała, że mieli porozmawiać w domu, a w jej dotychczasowym mieszkaniu mogli mniej uważać na słowa niż przy Esdrasie, nie wyciągała na wierzch tych wszystkich myśli, które tak naprawdę zaprzątały jej głowę.
Przynajmniej do czasu, gdy nie zmęczyło jej wymachiwanie różdżką i kolejno wypowiadane Pakuj tudzież Accio czy Wingardium Leviosa, i nie postanowiła przysiąść na moment na kanapie, obserwując poczynania Aleca i przyglądając mu się badawczo. Wtedy to bowiem postanowiła - po raz pierwszy od początku dnia - poruszyć poważniejszy temat, od którego tak naprawdę rozpoczęła się cała ich dalsza rozmowa. Tym razem, mimo dalszej mrukowatości mężczyzny, przynajmniej zaczęła otrzymywać pełniejsze odpowiedzi.
- Będzie dobrze... - Wyszeptała po którymś kolejnym zdaniu, podnosząc się z miejsca i tak po prostu przytulając się do Aleca od tyłu. Spróbowała objąć go ramionami gdzieś w połowie klatki piersiowej, przyciskając policzek do jego pleców i mówiąc dokładnie to, co sama pragnęła usłyszeć. - Poradzimy sobie. Tylko przy mnie bądź. - Co mogła poradzić na to, że była wprost niepoprawną romantyczką? Problemy nie miały ich ominąć, już je mieli, ale próbowała wierzyć w to, iż mogło być inaczej. Naprawdę. - Uzupełnię upoważnienie, gdy tylko wrócimy na Nokturn. I... Ezra. Chcesz go teraz informować?
Mimo że, przynajmniej na pierwszy rzut oka, wszystko w jej mieszkaniu wyglądało dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy pozostawiła je przed wyjściem po Munga, Alyssa nadal była dosyć mocno zestresowana. Nie do końca wiedziała, co innego mogłaby zastać w domu, lecz potrzebowała dłuższej chwili i dyskretnego - w końcu mieszkała w mugolskiej okolicy - rzucenia Homenum Revelio, by odetchnąć nieco spokojniej. Być może jakaś jej część spodziewała się zastać jeszcze jedną pogrzebową wiązankę kwiatów albo ponownie spotkać oprawcę, jednak nic takiego nie miało miejsca.
Otwierając drzwi, Meadowes wpuściła więc Aleca do mieszkania, pierwszy raz goszcząc go w swoich progach i już na starcie nie mając mu zbyt wiele do pokazania. Większość rzeczy już dawno znalazło się w kartonach niedaleko wejścia, choć pewne przedmioty nadal wymagały dokładnego i delikatnego spakowania. Nie wiedziała też, co powinna zrobić z większymi przedmiotami oraz meblami, które niechybnie nie miały pomieścić się w niewielkich pomieszczeniach ani w kamienicy na Nokturnie, ani w piwnicy Pandory, ani nigdzie indziej, gdzie mogła je umieścić.
Nie zastanawiała się nad tym jednak zbyt mocno, chwilowo chcąc tylko zapakować resztę rzeczy osobistych i jak najszybciej wynieść się z mieszkania, zwłaszcza że atmosfera w nim nie była zbyt dobra... Nie mogąc równać się jednak z tym, jak oficjalna panowała pomiędzy nią a wyjątkowo mrukliwym i wręcz upiornie spokojnym Greybackiem, który pomagał Alyssie w tym wszystkim, z początku mało co z nią rozmawiając. Najwyraźniej nadal był na nią wyjątkowo mocno zły i nie dziwiła się temu, choć szczerze wolałaby mieć to już za sobą.
Oczywiście, rozumiała go, ale... Chyba równie mocno potrzebowała odrobiny prawdziwego ciepła, przytulenia jej, powiedzenia, że wszystko jeszcze jakoś się ułoży. Tymczasem wiedziała, iż troszczył się o nią naprawdę jak mało kto, jednak naprawdę jej tego brakowało. Czy to po samym przyjściu z nim do tego prawie że już opuszczonego domu, czy podczas wspólnej konsumpcji późnego śniadania przyniesionego na wynos z jednej z nielicznych czarodziejskich knajpek znajdujących się w mugolskim Londynie. Milczenie było złotem, lecz nie w tym przypadku.
...
...
...
Usiłując wykorzystać swój zwyczajowy sposób, Aly mówiła jednak prawie nieustannie, pragnąc zagadać jakoś ciszę, jaka nastawała pomiędzy nimi. Szczebiotała zupełnie tak, jak to miała w zwyczaju robić, usiłując poruszać przy tym jak najbardziej neutralne tematy, żeby nie spowodować kolejnego spięcia. I chociaż dobrze pamiętała, że mieli porozmawiać w domu, a w jej dotychczasowym mieszkaniu mogli mniej uważać na słowa niż przy Esdrasie, nie wyciągała na wierzch tych wszystkich myśli, które tak naprawdę zaprzątały jej głowę.
Przynajmniej do czasu, gdy nie zmęczyło jej wymachiwanie różdżką i kolejno wypowiadane Pakuj tudzież Accio czy Wingardium Leviosa, i nie postanowiła przysiąść na moment na kanapie, obserwując poczynania Aleca i przyglądając mu się badawczo. Wtedy to bowiem postanowiła - po raz pierwszy od początku dnia - poruszyć poważniejszy temat, od którego tak naprawdę rozpoczęła się cała ich dalsza rozmowa. Tym razem, mimo dalszej mrukowatości mężczyzny, przynajmniej zaczęła otrzymywać pełniejsze odpowiedzi.
- Będzie dobrze... - Wyszeptała po którymś kolejnym zdaniu, podnosząc się z miejsca i tak po prostu przytulając się do Aleca od tyłu. Spróbowała objąć go ramionami gdzieś w połowie klatki piersiowej, przyciskając policzek do jego pleców i mówiąc dokładnie to, co sama pragnęła usłyszeć. - Poradzimy sobie. Tylko przy mnie bądź. - Co mogła poradzić na to, że była wprost niepoprawną romantyczką? Problemy nie miały ich ominąć, już je mieli, ale próbowała wierzyć w to, iż mogło być inaczej. Naprawdę. - Uzupełnię upoważnienie, gdy tylko wrócimy na Nokturn. I... Ezra. Chcesz go teraz informować?
- Alec Greyback
Re: Salon i kuchnia
Czw Lis 09, 2017 7:03 pm
Noc w szpitalnym fotelu nie należała do najprzyjemniejszych w jego życiu, dlatego z ulgą przyjął do wiadomości sam fakt opuszczenia tego tak bardzo śmierdzącego eliksirami i przepalonymi różdżkami szpitala. Miał cichą nadzieję, że ta noc przyniesie mu choć trochę odpowiedzi na te najbardziej nurtujące go pytania, ale jednak wciąż tkwił w tym samym, martwym punkcie.
Do samej Alyssy odzywał się mało i z pewnym, wyraźnie wyczuwalnym dystansem, którego celem nie było zachowanie jakichś tam pozorów. Nie potrafił tak po prostu zapomnieć o wydarzeniach z poprzedniej nocy i nawet jeśli zamierzał się do niej odzywać, pomagać jej w pakowaniu tych wszystkich niepotrzebnych dla jego oka gratów, to złość i gniew nie potrafiły opuścić jego ciała. Wciąż gdy spoglądał na nią kątem oka, doszukując się w jej ciele tych konkretnych zmian, które miały potwierdzić autentyczność całego koszmaru – przyłapywał się na tworzeniu kolejnych wyrzutów w nią skierowanych. Greyback westchnął cicho pod nosem, zupełnie nie spodziewając się, że gdy będzie stał odwrócony do blondynki plecami, ta postanowi go zaatakować. Początkowo, mimowolnie cały zesztywniał, czując jak pod wpływem jej dotyku – wszystkie jego mięśnie się napinają. Czuł na sobie nie tylko jej dotyk i ciepło, ale również dudniące o klatkę piersiową serce. Choć nienawidził tego typu czułości, zwłaszcza, gdy między nimi nie było najlepiej – nie oderwał się spod jej uścisku. Przynajmniej na razie.
– Załatwmy to jak najszybciej – odburknął, odzywając się prawdopodobnie pierwszy raz od dłuższego czasu. Był zmęczony i chciał, jak najszybciej wrócić do domu, a to całe odrywanie się od pakowania było dla niego niezwykle irytujące. Czuł jej wyrzuty sumienia i poszukiwania jakiejś akceptacji, potwierdzenia, że rzeczywiście będzie dobrze, ale jedyne co był w stanie jej zaoferować to zganienie, by wracała do pracy i się nie opieprzała. Dopiero, gdy Meadowes przywołała temat Ezry, Greyback przez chwilę rozważył, czy przypadkiem rzeczywiście nie łatwiej byłoby załatwić całej tej rozmowy tutaj, bez żadnych świadków. Dlatego też sięgnął rękoma do oplatających go w pasie alyssowych dłoni, które w tym momencie wydawały mu się wręcz przylepione do jego ciała.
Niby ostrożnie, a jednak tak zdecydowanie wyswobodził się z jej uścisku, by po chwili zawahania obrócić się do niej przodem i spojrzeć jej prosto w oczy. Nie uśmiechało mu się rozpoczynanie tak poważnej rozmowy, a jednak sama świadomość, że to znowu zostanie przemilczane, zżerała go od środka. Dlatego niechętnie i po kolejnej długotrwającej chwili ciszy, wyrzucił z siebie:
- To nie jest najlepszy pomysł. Ezra powie o tym każdemu, kto tylko da mu kilka fasolek wszystkich smaków- choć już od wczoraj w jego głowie zapaliła się lampka, czy aby na pewno powinien poruszać temat, który z pewnością miał ją ugodzić, ale czy było inne wyjście..?
– Meadowes… – zaczął, próbując znaleźć właściwe słowa, jednak w tym momencie wydawało mu się, że one po prostu nie istniały. – Nikt nie może się o tym dowiedzieć – i momentalnie odwrócił wzrok, bo przekazywanie tego typu wieści nie należało do najprostszych. Nie pozwalając jej jednak wtrącić swoich paru knutów, szybko dodał: – To dla Twojego bezpieczeństwa, jeśli On się dowie – uwierz, że wręcz będziesz błagała o śmierć. Twoja krew jest… tutaj zagrożeniem – był niepewny i się plątał, ale jak do diabła miał powiedzieć, to o czym myślał? Nigdy nie był dobry w rozmowach, ani tym bardziej w dobieraniu właściwych słów. Z jego ust to po prostu nie brzmiało.
– I nie, nie chodzi o mnie. Mam gdzieś Twój status krwi, ale… po prostu… Ty – Alyssa Meadowes – musisz przestać istnieć, rozumiesz? Nie wiem, przedstawiaj się innym imieniem, wmawiaj, że jesteś czystokrwista… musimy cię jakoś ochronić i… – wziął głęboki oddech, czując jak olbrzymia gula wytwarza się w jego gardle, ale w końcu wziął się w garść i wyrzucił z siebie to jedno tak obco brzmiące słowo: –…dziecko.
Prawda była taka, że ani jego klienci, ani pozostali Śmierciożercy nie mogli się dowiedzieć, że postanowił zapłodnić półkrewkę i w dodatku wychować z nią to dziecko. To wszystko wciąż do niego nie dochodziło, a przecież musiał wyrzucić z siebie jeszcze jedną ważną kwestię…
– Jest jeszcze… chodzi o… – przetarł twarz dłonią. To wszystko komplikowało, dlaczego to było aż tak cholernie trudne?! I z coraz szybciej bijącym sercem, w końcu odważył się dokończyć wypowiadaną sentencję: – małżeństwo. Musimy wziąć ślub.
Do samej Alyssy odzywał się mało i z pewnym, wyraźnie wyczuwalnym dystansem, którego celem nie było zachowanie jakichś tam pozorów. Nie potrafił tak po prostu zapomnieć o wydarzeniach z poprzedniej nocy i nawet jeśli zamierzał się do niej odzywać, pomagać jej w pakowaniu tych wszystkich niepotrzebnych dla jego oka gratów, to złość i gniew nie potrafiły opuścić jego ciała. Wciąż gdy spoglądał na nią kątem oka, doszukując się w jej ciele tych konkretnych zmian, które miały potwierdzić autentyczność całego koszmaru – przyłapywał się na tworzeniu kolejnych wyrzutów w nią skierowanych. Greyback westchnął cicho pod nosem, zupełnie nie spodziewając się, że gdy będzie stał odwrócony do blondynki plecami, ta postanowi go zaatakować. Początkowo, mimowolnie cały zesztywniał, czując jak pod wpływem jej dotyku – wszystkie jego mięśnie się napinają. Czuł na sobie nie tylko jej dotyk i ciepło, ale również dudniące o klatkę piersiową serce. Choć nienawidził tego typu czułości, zwłaszcza, gdy między nimi nie było najlepiej – nie oderwał się spod jej uścisku. Przynajmniej na razie.
– Załatwmy to jak najszybciej – odburknął, odzywając się prawdopodobnie pierwszy raz od dłuższego czasu. Był zmęczony i chciał, jak najszybciej wrócić do domu, a to całe odrywanie się od pakowania było dla niego niezwykle irytujące. Czuł jej wyrzuty sumienia i poszukiwania jakiejś akceptacji, potwierdzenia, że rzeczywiście będzie dobrze, ale jedyne co był w stanie jej zaoferować to zganienie, by wracała do pracy i się nie opieprzała. Dopiero, gdy Meadowes przywołała temat Ezry, Greyback przez chwilę rozważył, czy przypadkiem rzeczywiście nie łatwiej byłoby załatwić całej tej rozmowy tutaj, bez żadnych świadków. Dlatego też sięgnął rękoma do oplatających go w pasie alyssowych dłoni, które w tym momencie wydawały mu się wręcz przylepione do jego ciała.
Niby ostrożnie, a jednak tak zdecydowanie wyswobodził się z jej uścisku, by po chwili zawahania obrócić się do niej przodem i spojrzeć jej prosto w oczy. Nie uśmiechało mu się rozpoczynanie tak poważnej rozmowy, a jednak sama świadomość, że to znowu zostanie przemilczane, zżerała go od środka. Dlatego niechętnie i po kolejnej długotrwającej chwili ciszy, wyrzucił z siebie:
- To nie jest najlepszy pomysł. Ezra powie o tym każdemu, kto tylko da mu kilka fasolek wszystkich smaków- choć już od wczoraj w jego głowie zapaliła się lampka, czy aby na pewno powinien poruszać temat, który z pewnością miał ją ugodzić, ale czy było inne wyjście..?
– Meadowes… – zaczął, próbując znaleźć właściwe słowa, jednak w tym momencie wydawało mu się, że one po prostu nie istniały. – Nikt nie może się o tym dowiedzieć – i momentalnie odwrócił wzrok, bo przekazywanie tego typu wieści nie należało do najprostszych. Nie pozwalając jej jednak wtrącić swoich paru knutów, szybko dodał: – To dla Twojego bezpieczeństwa, jeśli On się dowie – uwierz, że wręcz będziesz błagała o śmierć. Twoja krew jest… tutaj zagrożeniem – był niepewny i się plątał, ale jak do diabła miał powiedzieć, to o czym myślał? Nigdy nie był dobry w rozmowach, ani tym bardziej w dobieraniu właściwych słów. Z jego ust to po prostu nie brzmiało.
– I nie, nie chodzi o mnie. Mam gdzieś Twój status krwi, ale… po prostu… Ty – Alyssa Meadowes – musisz przestać istnieć, rozumiesz? Nie wiem, przedstawiaj się innym imieniem, wmawiaj, że jesteś czystokrwista… musimy cię jakoś ochronić i… – wziął głęboki oddech, czując jak olbrzymia gula wytwarza się w jego gardle, ale w końcu wziął się w garść i wyrzucił z siebie to jedno tak obco brzmiące słowo: –…dziecko.
Prawda była taka, że ani jego klienci, ani pozostali Śmierciożercy nie mogli się dowiedzieć, że postanowił zapłodnić półkrewkę i w dodatku wychować z nią to dziecko. To wszystko wciąż do niego nie dochodziło, a przecież musiał wyrzucić z siebie jeszcze jedną ważną kwestię…
– Jest jeszcze… chodzi o… – przetarł twarz dłonią. To wszystko komplikowało, dlaczego to było aż tak cholernie trudne?! I z coraz szybciej bijącym sercem, w końcu odważył się dokończyć wypowiadaną sentencję: – małżeństwo. Musimy wziąć ślub.
- Marjorie Greyback
Re: Salon i kuchnia
Czw Lis 09, 2017 7:42 pm
Dobijało ją to, jaka atmosfera panowała pomiędzy nimi, a jednak starała się jakoś to naprawić, przynajmniej doraźnie. Alec jednak najwyraźniej wcale nie chciał tego samego, woląc pospieszać ją zarówno słownie, jak i gestami, wręcz poprzez całą swoją postawę. Przytulając się do niego, miała wrażenie, iż był w stanie odepchnąć ją od siebie w każdym momencie, że - ba! - był tego naprawdę blisko. Czuła, jak spięło się całe jego ciało i oczami wyobraźni mogła zobaczyć także wyraz jego twarzy. Była wprost niezmiernie pewna, że mina mężczyzny wyglądała tak samo, jak to widziała w swojej głowie.
Gdyby nie wyswobodził się z jej uścisku, prawdopodobnie sama by go puściła, jednak ostatecznie pozwoliła mu tylko na to, opuszczając dłonie wzdłuż ciała i starając się nie wyglądać tak, jakby ktoś miał jej zaraz dać w twarz. Rozumiała swój błąd, żałowała go, ale - cholera jasna - była też człowiekiem. Przestraszonym, spanikowanym, potrzebującym ciepła człowiekiem, nie byle parą skarpetek, choć i te zapewne stanowiły teraz większy obiekt pożądania od niej. Skrzaty domowe z pewnością by się z nich ucieszyły, a że ona nie miała swojego skrzata i czuła się wyjątkowo niechciana przez Greybacka...
Pozostało jej wyłącznie próbować nie skrzywić się boleśnie, co... Wyszło. Poprawione latami aktorskiego treningu, nie przypominało bardzo mocnego grymasu. Było bardziej przykrym opuszczeniem kącików ust i odwróceniem wzroku. Faktycznie, mieli jeszcze trochę do roboty, co należało jak najszybciej załatwić. Pytanie tylko, co miało być potem... Prócz tego, iż najwyraźniej nie mogła podzielić się dobrą wieścią z osobą, która - jako jedna z nielicznych - mogła się z tego ucieszyć. Wiedziała, że Ezra faktycznie był paplą, ale nadal sprawiło jej to przykrość, choć z pewnością nie tak jak późniejsze słowa Aleca.
- Nie musisz mi o tym mówić. - Odpowiedziała możliwie jak najbardziej neutralnie, robiąc krok w tył i przenosząc wzrok ze ściany za plecami mężczyzny wprost na przednie końce swoich butów. - Jak wyobrażasz sobie to, że mam po prostu zniknąć? Mam tu pracę, o której marzyłam przez tyle czasu. Mam przyjaciół i rodzinę. Ludzie mnie znają. Nie mogę tak po prostu... Przestać być. - Nie chodziło o to, iż nie miał racji. Bolało ją to, ale mówił szczerą prawdę. W tym momencie być może nie było to jeszcze aż tak konieczne, ponieważ praktycznie niczego nie było po niej widać, ale... W przyszłości? Tej, która rysowała się coraz ciemniej i bardziej ponuro? I - co chyba najważniejsze - z minimalnymi szansami na jakąkolwiek normalną rodzinę, o której tak mocno marzyła?
Bardzo powoli kiwnęła głową, nie spuszczając spojrzenia z czubków swoich fioletowych balerin. Co miała powiedzieć? Skoro już postanowił pociągnąć dalej ten temat, najwyraźniej nie zamierzając przestać wspominać o tym wszystkim w taki sposób, że chciała zniknąć, zapaść się pod ziemię, uciec dokładnie w tej sekundzie i nigdy więcej nie wrócić... Musiała jakoś to przeżyć. Kochała go, ale nie potrafiła przełknąć tego, w jaki sposób pokazywał teraz, gdzie tak naprawdę było jej miejsce. I nawet jeśli starał się dobierać słowa we w miarę, cóż, przemyślany sposób, czuła się fatalnie. Nie mogła wykrzesać z siebie nawet drobnej iskierki pozytywności. Ta jakby bowiem przygasła. Była w niej, owszem, nie wypaliła się, ale nie mogła rozniecić ognia.
Postępując jeszcze o krok w tył, ponownie pokiwała głową, po czym bez słowa ponownie zabrała się do sprzątania resztek rzeczy osobistych. Potrzebowała dłuższej chwili, by w ogóle podjąć drażliwy temat, o którym kilka lat temu wspomniał nawet jej własny ojciec. Chwytając jedną z doniczek i kawałek sznurka, zaczęła obwiązywać liście, starając się oddychać jak najgłębiej i jak najspokojniej.
- Rozumiem, co masz na myśli. - Odezwała się wyjątkowo cicho, dosłownie wchodząc mu przy tym w słowo, bardzo mocno pochylając głowę nad doniczką i pozwalając włosom stworzyć swoistą kurtynę przysłaniającą twarz. - Nigdy do tego nie dojdzie i ja to wiem, spokojnie. Spodziewałam się tego. W zupełności wystarczy mi... No, wiesz... Partnerstwo... - Zakończyła takim tonem, który nie pozostawiał żadnych wątpliwości, co do tego, iż Meadowes nie chciała więcej o tym rozmawiać, woląc nie kontynuować tematu. Prawdę mówiąc, nie sądziła, że kiedykolwiek tak pomyśli, lecz na dziś miała zwyczajnie dosyć jakichkolwiek rozmów. Pragnęła tylko paść na kanapę, przykrywając się kocem i milcząc. Kwiatki nie miały się same podwiązać, a było ich wyjątkowo dużo.
Niestety, jej wyjątkowo gwałtowne - i, paradoksalnie, bardzo cichutkie - wtrącenie się w słowa Aleca najwyraźniej nie miało powstrzymać go przed dokończeniem wypowiedzi, która dopiero po dłuższej chwili tak naprawdę dotarła do Aly. Momentalnie się prostując, blondynka pobladła jak ściana, głośno wciągając powietrze. Nie odezwała się przy tym ani słowem, łapiąc brzeg stolika i podpierając się o mebel.
Gdyby nie wyswobodził się z jej uścisku, prawdopodobnie sama by go puściła, jednak ostatecznie pozwoliła mu tylko na to, opuszczając dłonie wzdłuż ciała i starając się nie wyglądać tak, jakby ktoś miał jej zaraz dać w twarz. Rozumiała swój błąd, żałowała go, ale - cholera jasna - była też człowiekiem. Przestraszonym, spanikowanym, potrzebującym ciepła człowiekiem, nie byle parą skarpetek, choć i te zapewne stanowiły teraz większy obiekt pożądania od niej. Skrzaty domowe z pewnością by się z nich ucieszyły, a że ona nie miała swojego skrzata i czuła się wyjątkowo niechciana przez Greybacka...
Pozostało jej wyłącznie próbować nie skrzywić się boleśnie, co... Wyszło. Poprawione latami aktorskiego treningu, nie przypominało bardzo mocnego grymasu. Było bardziej przykrym opuszczeniem kącików ust i odwróceniem wzroku. Faktycznie, mieli jeszcze trochę do roboty, co należało jak najszybciej załatwić. Pytanie tylko, co miało być potem... Prócz tego, iż najwyraźniej nie mogła podzielić się dobrą wieścią z osobą, która - jako jedna z nielicznych - mogła się z tego ucieszyć. Wiedziała, że Ezra faktycznie był paplą, ale nadal sprawiło jej to przykrość, choć z pewnością nie tak jak późniejsze słowa Aleca.
- Nie musisz mi o tym mówić. - Odpowiedziała możliwie jak najbardziej neutralnie, robiąc krok w tył i przenosząc wzrok ze ściany za plecami mężczyzny wprost na przednie końce swoich butów. - Jak wyobrażasz sobie to, że mam po prostu zniknąć? Mam tu pracę, o której marzyłam przez tyle czasu. Mam przyjaciół i rodzinę. Ludzie mnie znają. Nie mogę tak po prostu... Przestać być. - Nie chodziło o to, iż nie miał racji. Bolało ją to, ale mówił szczerą prawdę. W tym momencie być może nie było to jeszcze aż tak konieczne, ponieważ praktycznie niczego nie było po niej widać, ale... W przyszłości? Tej, która rysowała się coraz ciemniej i bardziej ponuro? I - co chyba najważniejsze - z minimalnymi szansami na jakąkolwiek normalną rodzinę, o której tak mocno marzyła?
Bardzo powoli kiwnęła głową, nie spuszczając spojrzenia z czubków swoich fioletowych balerin. Co miała powiedzieć? Skoro już postanowił pociągnąć dalej ten temat, najwyraźniej nie zamierzając przestać wspominać o tym wszystkim w taki sposób, że chciała zniknąć, zapaść się pod ziemię, uciec dokładnie w tej sekundzie i nigdy więcej nie wrócić... Musiała jakoś to przeżyć. Kochała go, ale nie potrafiła przełknąć tego, w jaki sposób pokazywał teraz, gdzie tak naprawdę było jej miejsce. I nawet jeśli starał się dobierać słowa we w miarę, cóż, przemyślany sposób, czuła się fatalnie. Nie mogła wykrzesać z siebie nawet drobnej iskierki pozytywności. Ta jakby bowiem przygasła. Była w niej, owszem, nie wypaliła się, ale nie mogła rozniecić ognia.
Postępując jeszcze o krok w tył, ponownie pokiwała głową, po czym bez słowa ponownie zabrała się do sprzątania resztek rzeczy osobistych. Potrzebowała dłuższej chwili, by w ogóle podjąć drażliwy temat, o którym kilka lat temu wspomniał nawet jej własny ojciec. Chwytając jedną z doniczek i kawałek sznurka, zaczęła obwiązywać liście, starając się oddychać jak najgłębiej i jak najspokojniej.
- Rozumiem, co masz na myśli. - Odezwała się wyjątkowo cicho, dosłownie wchodząc mu przy tym w słowo, bardzo mocno pochylając głowę nad doniczką i pozwalając włosom stworzyć swoistą kurtynę przysłaniającą twarz. - Nigdy do tego nie dojdzie i ja to wiem, spokojnie. Spodziewałam się tego. W zupełności wystarczy mi... No, wiesz... Partnerstwo... - Zakończyła takim tonem, który nie pozostawiał żadnych wątpliwości, co do tego, iż Meadowes nie chciała więcej o tym rozmawiać, woląc nie kontynuować tematu. Prawdę mówiąc, nie sądziła, że kiedykolwiek tak pomyśli, lecz na dziś miała zwyczajnie dosyć jakichkolwiek rozmów. Pragnęła tylko paść na kanapę, przykrywając się kocem i milcząc. Kwiatki nie miały się same podwiązać, a było ich wyjątkowo dużo.
Niestety, jej wyjątkowo gwałtowne - i, paradoksalnie, bardzo cichutkie - wtrącenie się w słowa Aleca najwyraźniej nie miało powstrzymać go przed dokończeniem wypowiedzi, która dopiero po dłuższej chwili tak naprawdę dotarła do Aly. Momentalnie się prostując, blondynka pobladła jak ściana, głośno wciągając powietrze. Nie odezwała się przy tym ani słowem, łapiąc brzeg stolika i podpierając się o mebel.
- Alec Greyback
Re: Salon i kuchnia
Czw Lis 09, 2017 8:50 pm
Domyślał się, że jego słowa nie były zbyt miłe dla jej uszu, ale też nie miał zamiaru jej kłamać co do tego, że faktycznie będzie dobrze. Nie, miało być cholernie ciężko i musieli być niezwykle ostrożni. Ba, wręcz pilnować się na każdym kroku, a sytuacja z jej pochodzeniem dodatkowo komplikowała sprawę. Nigdy nie spodziewał się, że w ogóle kiedykolwiek miałby zostać ojcem i to w dodatku ojcem dziecka, którego czystość krwi miała pozostawiać wiele do życzenia… Musiał jednak zapewnić im opiekę, a podstawowym elementem było wymazanie statusu krwi dziewczyny z historii tego świata. Wiedział, aż za dobrze, że jego słowa nie przypadły jej do gustu, ale przecież nie byli przedszkolakami, a ona musiała to rozumieć.
– Na razie jesteś w stanie to ukrywać, ale ile jeszcze to potrwa? Góra miesiąc, półtora i zaczniesz się wyróżniać. A jak pójdą plotki… – nawet jeśli byli ze sobą w ukryciu, ludzie od razu będą szukać sensacji, aż wreszcie dojdą do prawdy, a wtedy nie miało być ciekawie. Nie mogli sobie pozwolić na to, by jakieś domysły zepsuły wszystko, bo wtedy… nie było dla nich żadnej przyszłości. A skoro miała wprowadzić się do niego na Nokturn to cała sytuacja miała wyjść na jaw znacznie szybciej, niż dziewczyna się tego spodziewała.
– Na Merlina, wolałbym by zostało tak jak jest, ale się stało. A skoro zadecydowałaś, że chcesz zatrzymać to dziecko, to teraz musisz robić wszystko, by je chronić. Czy ci się to podoba, czy nie! – zdenerwowanie zaczynało brać nad nim górę bo i ton głosu był znacznie podniesiony, ba! W tym momencie do spokoju mu było bardzo daleko. Alec zacisnął ze złości usta w cienką linijkę, by po chwili głośno wypuścić z ust powietrze. Obserwował dokładnie jej poczynania, a to wycofywanie się… Alec po raz kolejny przetarł twarz dłonią, w końcu decydując się przerwać jej to całe zadanie. Złapał ją za nadgarstki, jednocześnie obracając w swoją stronę, po czym z na powrót spokojnym głosem odezwał się:
– To tymczasowe... Znajdziemy nowy dom, mieszkanie, cokolwiek. Z dala od tego wszystkiego i wtedy… będzie dobrze – nie był dobry w pocieszaniu, ale widok tej smutnej i przygnębionej miny dał mu do zrozumienia, że mimo ostrożnego dobierania słów i tak zareagował zbyt ostro. Do wyrzutów sumienia było mu daleko, jednak to nie miało tak wyglądać. Przyglądał się uważnie, jak dziewczyna znowu wraca do sprzątania mieszkania, chociaż sam nie ruszył się już nawet na moment. Po prostu wpatrywał się w jej sylwetkę, cierpliwie czekając na jakąkolwiek odpowiedź. Nie spodziewał się jednak, że ten punkt rozmowy pójdzie, aż tak źle, bo gdy dziewczyna weszła mu w słowo i wypowiedziała te wszystkie słowa… dosłownie poczuł się, jakby dostał z liścia. To nie tak, że zależało mu na tym całym akcie, po prostu.. Alyssa najzwyczajniej nie rozumiała znaczenia posiadania bękarta w jego świecie. Nie rozumiała też sprawy dziedziczenia i tym podobnych. Zastanawiał się, jak dokładnie jej to wyjaśnić, gdy nagle zauważył całkowitą zmianę na jej twarzy. Zmrużył w zamyśleniu oczu, dopiero później rozumiejąc, że coś po prostu było nie tak.
– Źle się czujesz? – zapytał, wznosząc prawą brew do góry i jednocześnie – chociaż nie zrobił kolejnego kroku w jej kierunku – pozostając w gotowości. I kiedy nie usłyszał odpowiedzi na swoje pytanie przez kolejnych kilkanaście sekund, postanowił kontynuować wcześniejszy temat, choć prawdopodobnie nie był to najlepszy pomysł.
– Alyssa… na Merlina, bądź rozsądna. Ja… po prostu… no wiesz… – co miał jej powiedzieć, nie było odpowiednich słów, by jej to wytłumaczyć, dlatego też przekrzywił głowę w bok, chcąc trochę ochłonąć, choć serce kołatało mu o klatkę piersiową z zawrotną prędkością. Sięgnął nawet do kieszeni spodni po mały zawiniątek zrobiony z materiałowej chusteczki, w środku którego znajdował się mała, skromna część biżuterii Arweny Greyback. Mężczyzna położył pakunek na drewnianym stoliku, po czym znowu się odezwał.
– Po prostu… wyjdź za mnie, Meadowes. – po czym gestem głowy wskazał na rzecz, którą położył na stole i ze zniecierpliwieniem dodał: - To jak?
– Na razie jesteś w stanie to ukrywać, ale ile jeszcze to potrwa? Góra miesiąc, półtora i zaczniesz się wyróżniać. A jak pójdą plotki… – nawet jeśli byli ze sobą w ukryciu, ludzie od razu będą szukać sensacji, aż wreszcie dojdą do prawdy, a wtedy nie miało być ciekawie. Nie mogli sobie pozwolić na to, by jakieś domysły zepsuły wszystko, bo wtedy… nie było dla nich żadnej przyszłości. A skoro miała wprowadzić się do niego na Nokturn to cała sytuacja miała wyjść na jaw znacznie szybciej, niż dziewczyna się tego spodziewała.
– Na Merlina, wolałbym by zostało tak jak jest, ale się stało. A skoro zadecydowałaś, że chcesz zatrzymać to dziecko, to teraz musisz robić wszystko, by je chronić. Czy ci się to podoba, czy nie! – zdenerwowanie zaczynało brać nad nim górę bo i ton głosu był znacznie podniesiony, ba! W tym momencie do spokoju mu było bardzo daleko. Alec zacisnął ze złości usta w cienką linijkę, by po chwili głośno wypuścić z ust powietrze. Obserwował dokładnie jej poczynania, a to wycofywanie się… Alec po raz kolejny przetarł twarz dłonią, w końcu decydując się przerwać jej to całe zadanie. Złapał ją za nadgarstki, jednocześnie obracając w swoją stronę, po czym z na powrót spokojnym głosem odezwał się:
– To tymczasowe... Znajdziemy nowy dom, mieszkanie, cokolwiek. Z dala od tego wszystkiego i wtedy… będzie dobrze – nie był dobry w pocieszaniu, ale widok tej smutnej i przygnębionej miny dał mu do zrozumienia, że mimo ostrożnego dobierania słów i tak zareagował zbyt ostro. Do wyrzutów sumienia było mu daleko, jednak to nie miało tak wyglądać. Przyglądał się uważnie, jak dziewczyna znowu wraca do sprzątania mieszkania, chociaż sam nie ruszył się już nawet na moment. Po prostu wpatrywał się w jej sylwetkę, cierpliwie czekając na jakąkolwiek odpowiedź. Nie spodziewał się jednak, że ten punkt rozmowy pójdzie, aż tak źle, bo gdy dziewczyna weszła mu w słowo i wypowiedziała te wszystkie słowa… dosłownie poczuł się, jakby dostał z liścia. To nie tak, że zależało mu na tym całym akcie, po prostu.. Alyssa najzwyczajniej nie rozumiała znaczenia posiadania bękarta w jego świecie. Nie rozumiała też sprawy dziedziczenia i tym podobnych. Zastanawiał się, jak dokładnie jej to wyjaśnić, gdy nagle zauważył całkowitą zmianę na jej twarzy. Zmrużył w zamyśleniu oczu, dopiero później rozumiejąc, że coś po prostu było nie tak.
– Źle się czujesz? – zapytał, wznosząc prawą brew do góry i jednocześnie – chociaż nie zrobił kolejnego kroku w jej kierunku – pozostając w gotowości. I kiedy nie usłyszał odpowiedzi na swoje pytanie przez kolejnych kilkanaście sekund, postanowił kontynuować wcześniejszy temat, choć prawdopodobnie nie był to najlepszy pomysł.
– Alyssa… na Merlina, bądź rozsądna. Ja… po prostu… no wiesz… – co miał jej powiedzieć, nie było odpowiednich słów, by jej to wytłumaczyć, dlatego też przekrzywił głowę w bok, chcąc trochę ochłonąć, choć serce kołatało mu o klatkę piersiową z zawrotną prędkością. Sięgnął nawet do kieszeni spodni po mały zawiniątek zrobiony z materiałowej chusteczki, w środku którego znajdował się mała, skromna część biżuterii Arweny Greyback. Mężczyzna położył pakunek na drewnianym stoliku, po czym znowu się odezwał.
– Po prostu… wyjdź za mnie, Meadowes. – po czym gestem głowy wskazał na rzecz, którą położył na stole i ze zniecierpliwieniem dodał: - To jak?
- Marjorie Greyback
Re: Salon i kuchnia
Czw Lis 09, 2017 9:44 pm
Kolejne teksty Aleca sprawiały, że miała ochotę - tak jak on wczoraj, chociaż bez palenia - wyjść na ganek i ochłonąć przez chwilę, ponieważ nie była w stanie zbyt logicznie myśleć. Wszystkie jego argumenty były dobre i poprawne, ale zarazem przedstawione w tak niemożliwie irytujący sposób, który nawet świętego wyprowadziłby z równowagi. Tak samo zresztą było także z propozycjami, przy których w pewnym momencie zagryzła już tylko wargę, chcąc odpowiedzieć mu dopiero po dłuższej chwili i jeszcze mocniejszym zastanowieniu. Traf chciał, że tak się jednak nie stało...
- Jak ma być dobrze, skoro nawet nie chcesz ze mną rozmawiać? - Wolałaby uniknąć wypowiadania tego pytania, jednak sam poniekąd ją do tego zmusił. Całe jego dotychczasowe zachowanie, praktycznie od momentu samej rozmowy w Mungu, wołało o pomstę do Merlina. I chociaż była cierpliwa, mogąc przy tym naprawdę wiele znieść, Alec - nawet nieświadomie - dawał jej dostatecznie wiele powodów, by mogła pojąć, że przebywał z nią wyłącznie ze względu na obietnicę czy chęć pokazania się z lepszej strony. W normalnych okolicznościach zapewne przyjęłaby to z czułością albo chociaż leciutkim uśmiechem, ale obecnie wcale nie było jej do śmiechu.
Owszem, sam poinformował ją wcześniej, że kiedyś cała ta złość na nią miała mu przejść. Aktualnie przebywanie z nim było jednak gorsze od wejścia wprost do gniazda żądlibąków, ponieważ - niezależnie od tego, jak dobre mógł mieć intencje; dostrzegała przecież, że starał się jak najlepiej dobierać słowa - jego wypowiedzi ją raniły. Mógł tłumaczyć to dokładnie tak, jak tego chciał. Zwalać na nadwrażliwość, hormony, rozżalenie, zestresowanie... Albo nawet wszystko na raz, lecz najistotniejsze było to, że nie tylko on poświęcał się w tej sytuacji.
I choć Alyssa powróciła do sprzątania, chcąc faktycznie mieć je już za sobą, w jej głowie obijała się ta wyjątkowo uporczywa myśl. Mimo tego wszystkiego, co powiedziała Alecowi już wcześniej, miała coraz większą ochotę wspomnieć, iż nie chodziło tylko o jej własne widzimisię. Może wyglądała na typową trzpiotkę, być może uwielbiała zachowywać się niepoważnie, chichotać, wywracać oczami, bawić się w rzeczy nie do końca odpowiednie dla jej wieku, jednakże wcale nie była aż tak głupią Krukonką. Po części ułożyła sobie życie, chciała zobaczyć w nim obu Greybacków - zarówno tego przesłodkiego, jak i tego, który teraz zwyczajnie ją wkurzał - ale...
Co miała zrobić, jeśli mężczyzna warczał na nią, każąc jej podjąć natychmiastową decyzję i w pewnym sensie wyrzucając jej także, iż postanowiła zachować dziecko, a w tej chwili wcale o nim nie myślała? Nie chciała iść na łatwiznę, nie chciała zachowywać się w sposób, który niósłby za sobą zwyczajne pozbycie się problemu. Zamierzała wziąć odpowiedzialność za swoje własne czyny, za tamten wieczór, ale nie miała zamiaru dać się traktować w ten sposób.
- Cholera jasna, Alec. - Praktycznie nigdy nie przeklinała, jednakże tym razem nie była w stanie się przed tym powstrzymać, choć ton jej głosu był jeszcze dosyć spokojny. Nie przerywała także podjętych czynności, być może wykonując je nawet odrobinę za bardzo intensywnie, zbyt mocno. Prawda była jednak taka, iż nawet ona miała swoje granice. A on zaczął nieprzyjemnie po nich deptać, zachowując się jak połączenie obrażonego pięciolatka ze swego rodzaju dominantem.
- Przestań mówić mi to, co wiem. Bo wiem, że będzie ciężko. Wiem, że jesteś na mnie tak wściekły, że najchętniej byś mnie tutaj zostawił, bo nie jesteś w stanie normalnie na mnie patrzeć. Widzę, jak spoglądasz na mój brzuch. Czuję, jak reagujesz na jakikolwiek dotyk z mojej strony. - Nie odwracając się do niego twarzą, uniosła dłoń w geście wstrzymania. Nie chciała, by jej przerywał. Musiała to z siebie wyrzucić. - Wiem, że robisz coś, czego nie powinieneś robić. Że to ryzykowne i że to uwłaczające, i że twoje życie w chwilę wywróciło się do góry nogami, ale... Halo, tu Ziemia. Moje też. - Mówiła normalnie, jednak cała złość wyraźnie ją otaczała. - Jest mi niedobrze, puchną mi nogi, mam zawroty głowy i przez tydzień, tydzień, bałam się z tobą porozmawiać. A ty zachowujesz się jak naburmuszona szlachcianka.
Szczerze mówiąc? Z chwilą, w której faktycznie to z siebie wydusiła, poczuła się znacznie lepiej. Oczywiście, momentalnie doznała też napływu wyrzutów sumienia, które spróbowała jakoś przełknąć, jednakże w całkowitym rozrachunku... Chyba potrzebowała wylać na kogoś - i to tego określonego Kogoś - kociołek zimnej wody. Potrzebowała od niego wsparcia. Nie warkotu, nie racjonalizowania i mówienia wszystkiego tak, jakby ich jedynymi dwoma opcjami było albo jej porzucenie wszystkiego, pozbycie się tożsamości oraz usunięcie w cień, albo poddanie się wyrokowi naprawdę straszliwej śmierci z rąk Czarnego Pana lub Merlin sam wiedział, kogo jeszcze.
Chciała, żeby tak po prostu ją przytulił, nie zaś z tym oschłym spokojem wspominał o tym, że jego propozycja była tymczasowa. Nawet będzie dobrze - wypowiedziane w takim tonie - brzmiało niczym wybitnie wierutne kłamstwo. Jakby tego było mało, zaczął jeszcze wspominać o tej przyszłości, której nie mieli mieć, robiąc to w taki sposób, jakby te słowa ledwo przechodziły mu przez gardło. Odczuła to personalnie... Bardzo personalnie.
I prawdopodobniej dalej by się tak czuła, gdyby nie słowa, którymi najwyraźniej postanowił dosłownie zwalić ją z nóg. Sprawiając nimi, iż Alyssie robiło się na przemian gorąco i wręcz lodowato. Nie wiedziała, co powinna o tym myśleć. Nie spodziewała się tego, przez moment mając wrażenie, że znalazła się w jakimś wyjątkowo dziwnym śnie i nawet nie zwracając uwagi na pytanie o samopoczucie. Jak się czuła? Nie typowo źle. Prawdę mówiąc, wyłącznie skołowanie, bo nawet wcześniejsza irytacja zeszła gdzieś na dalszy plan, nie wspominając już nic o tym, że Meadowes nie potrafiła zbyt długo wściekać się na Aleca. Nie wiedziała jednak, co powinna zrobić. Dopiero urywane słowa mężczyzny i stuknięcie pakunku o stół sprawiły, że blondynka jakby częściowo wybudziła się z transu.
- Wiesz, że nie tak się to robi? - Spytała, odwracając się tu mężczyźnie, nie mówiąc tego z drwiną, oburzeniem czy jakimkolwiek innym stricte negatywnym uczuciem wyczuwalnym w głosie, a nawet wręcz patrząc na Greybacka spod rzęs. - Pocałujesz mnie wreszcie, żebyśmy mogli przejść do tego, jak to się faktycznie robi? - To mówiąc, poruszyła brwią, dosyć sugestywnie patrząc to na rozwinięte zawiniątko, to na swoją dłoń. Nie zastanawiała się, co miało być potem. Nie wiedziała nawet, czy powinna...
- Jak ma być dobrze, skoro nawet nie chcesz ze mną rozmawiać? - Wolałaby uniknąć wypowiadania tego pytania, jednak sam poniekąd ją do tego zmusił. Całe jego dotychczasowe zachowanie, praktycznie od momentu samej rozmowy w Mungu, wołało o pomstę do Merlina. I chociaż była cierpliwa, mogąc przy tym naprawdę wiele znieść, Alec - nawet nieświadomie - dawał jej dostatecznie wiele powodów, by mogła pojąć, że przebywał z nią wyłącznie ze względu na obietnicę czy chęć pokazania się z lepszej strony. W normalnych okolicznościach zapewne przyjęłaby to z czułością albo chociaż leciutkim uśmiechem, ale obecnie wcale nie było jej do śmiechu.
Owszem, sam poinformował ją wcześniej, że kiedyś cała ta złość na nią miała mu przejść. Aktualnie przebywanie z nim było jednak gorsze od wejścia wprost do gniazda żądlibąków, ponieważ - niezależnie od tego, jak dobre mógł mieć intencje; dostrzegała przecież, że starał się jak najlepiej dobierać słowa - jego wypowiedzi ją raniły. Mógł tłumaczyć to dokładnie tak, jak tego chciał. Zwalać na nadwrażliwość, hormony, rozżalenie, zestresowanie... Albo nawet wszystko na raz, lecz najistotniejsze było to, że nie tylko on poświęcał się w tej sytuacji.
I choć Alyssa powróciła do sprzątania, chcąc faktycznie mieć je już za sobą, w jej głowie obijała się ta wyjątkowo uporczywa myśl. Mimo tego wszystkiego, co powiedziała Alecowi już wcześniej, miała coraz większą ochotę wspomnieć, iż nie chodziło tylko o jej własne widzimisię. Może wyglądała na typową trzpiotkę, być może uwielbiała zachowywać się niepoważnie, chichotać, wywracać oczami, bawić się w rzeczy nie do końca odpowiednie dla jej wieku, jednakże wcale nie była aż tak głupią Krukonką. Po części ułożyła sobie życie, chciała zobaczyć w nim obu Greybacków - zarówno tego przesłodkiego, jak i tego, który teraz zwyczajnie ją wkurzał - ale...
Co miała zrobić, jeśli mężczyzna warczał na nią, każąc jej podjąć natychmiastową decyzję i w pewnym sensie wyrzucając jej także, iż postanowiła zachować dziecko, a w tej chwili wcale o nim nie myślała? Nie chciała iść na łatwiznę, nie chciała zachowywać się w sposób, który niósłby za sobą zwyczajne pozbycie się problemu. Zamierzała wziąć odpowiedzialność za swoje własne czyny, za tamten wieczór, ale nie miała zamiaru dać się traktować w ten sposób.
- Cholera jasna, Alec. - Praktycznie nigdy nie przeklinała, jednakże tym razem nie była w stanie się przed tym powstrzymać, choć ton jej głosu był jeszcze dosyć spokojny. Nie przerywała także podjętych czynności, być może wykonując je nawet odrobinę za bardzo intensywnie, zbyt mocno. Prawda była jednak taka, iż nawet ona miała swoje granice. A on zaczął nieprzyjemnie po nich deptać, zachowując się jak połączenie obrażonego pięciolatka ze swego rodzaju dominantem.
- Przestań mówić mi to, co wiem. Bo wiem, że będzie ciężko. Wiem, że jesteś na mnie tak wściekły, że najchętniej byś mnie tutaj zostawił, bo nie jesteś w stanie normalnie na mnie patrzeć. Widzę, jak spoglądasz na mój brzuch. Czuję, jak reagujesz na jakikolwiek dotyk z mojej strony. - Nie odwracając się do niego twarzą, uniosła dłoń w geście wstrzymania. Nie chciała, by jej przerywał. Musiała to z siebie wyrzucić. - Wiem, że robisz coś, czego nie powinieneś robić. Że to ryzykowne i że to uwłaczające, i że twoje życie w chwilę wywróciło się do góry nogami, ale... Halo, tu Ziemia. Moje też. - Mówiła normalnie, jednak cała złość wyraźnie ją otaczała. - Jest mi niedobrze, puchną mi nogi, mam zawroty głowy i przez tydzień, tydzień, bałam się z tobą porozmawiać. A ty zachowujesz się jak naburmuszona szlachcianka.
Szczerze mówiąc? Z chwilą, w której faktycznie to z siebie wydusiła, poczuła się znacznie lepiej. Oczywiście, momentalnie doznała też napływu wyrzutów sumienia, które spróbowała jakoś przełknąć, jednakże w całkowitym rozrachunku... Chyba potrzebowała wylać na kogoś - i to tego określonego Kogoś - kociołek zimnej wody. Potrzebowała od niego wsparcia. Nie warkotu, nie racjonalizowania i mówienia wszystkiego tak, jakby ich jedynymi dwoma opcjami było albo jej porzucenie wszystkiego, pozbycie się tożsamości oraz usunięcie w cień, albo poddanie się wyrokowi naprawdę straszliwej śmierci z rąk Czarnego Pana lub Merlin sam wiedział, kogo jeszcze.
Chciała, żeby tak po prostu ją przytulił, nie zaś z tym oschłym spokojem wspominał o tym, że jego propozycja była tymczasowa. Nawet będzie dobrze - wypowiedziane w takim tonie - brzmiało niczym wybitnie wierutne kłamstwo. Jakby tego było mało, zaczął jeszcze wspominać o tej przyszłości, której nie mieli mieć, robiąc to w taki sposób, jakby te słowa ledwo przechodziły mu przez gardło. Odczuła to personalnie... Bardzo personalnie.
I prawdopodobniej dalej by się tak czuła, gdyby nie słowa, którymi najwyraźniej postanowił dosłownie zwalić ją z nóg. Sprawiając nimi, iż Alyssie robiło się na przemian gorąco i wręcz lodowato. Nie wiedziała, co powinna o tym myśleć. Nie spodziewała się tego, przez moment mając wrażenie, że znalazła się w jakimś wyjątkowo dziwnym śnie i nawet nie zwracając uwagi na pytanie o samopoczucie. Jak się czuła? Nie typowo źle. Prawdę mówiąc, wyłącznie skołowanie, bo nawet wcześniejsza irytacja zeszła gdzieś na dalszy plan, nie wspominając już nic o tym, że Meadowes nie potrafiła zbyt długo wściekać się na Aleca. Nie wiedziała jednak, co powinna zrobić. Dopiero urywane słowa mężczyzny i stuknięcie pakunku o stół sprawiły, że blondynka jakby częściowo wybudziła się z transu.
- Wiesz, że nie tak się to robi? - Spytała, odwracając się tu mężczyźnie, nie mówiąc tego z drwiną, oburzeniem czy jakimkolwiek innym stricte negatywnym uczuciem wyczuwalnym w głosie, a nawet wręcz patrząc na Greybacka spod rzęs. - Pocałujesz mnie wreszcie, żebyśmy mogli przejść do tego, jak to się faktycznie robi? - To mówiąc, poruszyła brwią, dosyć sugestywnie patrząc to na rozwinięte zawiniątko, to na swoją dłoń. Nie zastanawiała się, co miało być potem. Nie wiedziała nawet, czy powinna...
- Alec Greyback
Re: Salon i kuchnia
Czw Lis 09, 2017 10:21 pm
Czy naprawdę spodziewała się, że Alec wymaże to wszystko z pamięci w ułamku sekundy? Tak, nie miał ochoty z nią rozmawiać, a jednak wciąż przy niej był, pilnował ją w szpitalu, teraz pomagał jej przy przeprowadzce… Czy naprawdę nie widziała, że robił to wszystko dla niej? Byłoby o wiele łatwiej, gdyby nie darzył ją żadnym uczuciem, ale życie nie było instytucją spełniającą każde jedno życzenie. Teraz dla niego najważniejsze było po prostu zająć się zarówno Alyssą, jak i całą tą sprawą. To był jego obowiązek. I być może w tym momencie unikał jej jak ognia, to jednak taki stan rzeczy nie miał trwać wiecznie. Nie spodziewał się jednak, że Alyssa nagle postanowi wybuchnąć i już w tamtym momencie zaczął zdawać sobie sprawę, że o wiele lepiej by było, gdyby nie poruszali tych tematów i nadal milczeli. Dlatego słysząc przekleństwo z jej ust, prawa brew Greybacka automatycznie powędrowała do góry, bo przez ten krótki moment tak naprawdę nie wiedział, co dokładnie zrobił nie tak. Był – w granicach rozsądku – spokojny i ostrożny, robił wszystko, by jego wypowiedzi jej nie dotknęły, nawet!, czego nigdy nie robił – wykrzesał z siebie odrobinę optymizmu, ale Alyssie najzwyczajniej wciąż było mało.
– To dla mnie nowość! – odburknął na swoje usprawiedliwienie, ale co miał jej powiedzieć? Że zastanawiał się, jak to możliwe, że tam gdzieś tworzyło się zupełnie nowe życie? Że, cóż, chciałby to zobaczyć, bo nie wierzył własnym oczom? Greyback nie sądził, że kiedykolwiek będzie musiał zastanawiać się nad takimi rzeczami. I to był kolejny powód, dla którego był aż tak osowiały. Ta sytuacja go przerażała, jak nic innego na tym świecie.
– Mój syn najprawdopodobniej przeze mnie będzie wilkołakiem. Myślisz, że to fajne uczucie? Powinienem tryskać optymizmem i energią? – a potem tylko wzniósł oczy do góry, próbując jakoś pohamować uśmiech, który niepostrzeżenie zaczął mu się wdzierać na twarz. Nie, nie był to wesoły uśmiech, a raczej cierpki, ironiczny.
– Najwidoczniej źle zrobiłem, zabierając cię ze szpitala – odpłacił się pięknym za nadobne, bo skoro było z nią aż tak fatalnie, to chyba wypadałoby ponownie oddelegować ją do świętego Munga. Oczywiście tego nie chciał, ale… zawrotami głowy, spuchniętymi nogami i sam jeden Merlin jeszcze wie czym, niemal przyprawiła go o palpitacje serca bo myśl, że jego obawy związane ze zmartwionym spojrzeniem uzdrowicielki nie są bezpodstawne – była przytłaczająca. I jeśli oczekiwała przytulenia to trafiła pod zły adres, bo Alec nigdy nie zdołał w sobie wyrobić tego instynktu. Nie wiedział, kiedy powinien to zrobić, ani czy w ogóle jest to potrzebne. Był prostym człowiekiem, któremu trzeba było wszystko mówić wyraźnie i bez żadnych zawiłości. Greyback przełknął cicho ślinę, natarczywie wpatrując się w jej błękitne tęczówki, zupełnie jakby szukał w nich prawdziwej odpowiedzi. Nie musiał się jednak zastanawiać nad interpretacjami, analizami, czy czymś jeszcze… gdy się odezwała, cały stres jakby opuścił jego ciało. Koniuszkiem języka przesunął po górnym rządku swoich zębów, po czym wyciągnął dłoń, by jednak chwycić to zawiniątko w dłoń i z tym całym balastem podejść dwa kroczki w jej stronę.
– Nie przyjmuję odmowy – i spuszczając wzrok na swoją dłoń, wyciągnął z chusteczki malutki złoty pierścionek z malutkim rubinem na środku, po czym chwycił pierścionek w rękę, by następnie włożyć go do dłoni Alyssy. Zastanawiał się, co jeszcze wypadałoby powiedzieć, ale ostatecznie zrezygnował z tego zamiaru, bo po prostu nie był w tym najlepszy. Nachylił się więc nad nią i zgodnie z rozkazem, czy też prośbą – złożył na jej ustach czuły, lecz krótki pocałunek, jednocześnie kładąc prawą dłoń na jej policzek. Nie miał wątpliwości tylko co do jednego – naprawdę ją kochał.
– To dla mnie nowość! – odburknął na swoje usprawiedliwienie, ale co miał jej powiedzieć? Że zastanawiał się, jak to możliwe, że tam gdzieś tworzyło się zupełnie nowe życie? Że, cóż, chciałby to zobaczyć, bo nie wierzył własnym oczom? Greyback nie sądził, że kiedykolwiek będzie musiał zastanawiać się nad takimi rzeczami. I to był kolejny powód, dla którego był aż tak osowiały. Ta sytuacja go przerażała, jak nic innego na tym świecie.
– Mój syn najprawdopodobniej przeze mnie będzie wilkołakiem. Myślisz, że to fajne uczucie? Powinienem tryskać optymizmem i energią? – a potem tylko wzniósł oczy do góry, próbując jakoś pohamować uśmiech, który niepostrzeżenie zaczął mu się wdzierać na twarz. Nie, nie był to wesoły uśmiech, a raczej cierpki, ironiczny.
– Najwidoczniej źle zrobiłem, zabierając cię ze szpitala – odpłacił się pięknym za nadobne, bo skoro było z nią aż tak fatalnie, to chyba wypadałoby ponownie oddelegować ją do świętego Munga. Oczywiście tego nie chciał, ale… zawrotami głowy, spuchniętymi nogami i sam jeden Merlin jeszcze wie czym, niemal przyprawiła go o palpitacje serca bo myśl, że jego obawy związane ze zmartwionym spojrzeniem uzdrowicielki nie są bezpodstawne – była przytłaczająca. I jeśli oczekiwała przytulenia to trafiła pod zły adres, bo Alec nigdy nie zdołał w sobie wyrobić tego instynktu. Nie wiedział, kiedy powinien to zrobić, ani czy w ogóle jest to potrzebne. Był prostym człowiekiem, któremu trzeba było wszystko mówić wyraźnie i bez żadnych zawiłości. Greyback przełknął cicho ślinę, natarczywie wpatrując się w jej błękitne tęczówki, zupełnie jakby szukał w nich prawdziwej odpowiedzi. Nie musiał się jednak zastanawiać nad interpretacjami, analizami, czy czymś jeszcze… gdy się odezwała, cały stres jakby opuścił jego ciało. Koniuszkiem języka przesunął po górnym rządku swoich zębów, po czym wyciągnął dłoń, by jednak chwycić to zawiniątko w dłoń i z tym całym balastem podejść dwa kroczki w jej stronę.
– Nie przyjmuję odmowy – i spuszczając wzrok na swoją dłoń, wyciągnął z chusteczki malutki złoty pierścionek z malutkim rubinem na środku, po czym chwycił pierścionek w rękę, by następnie włożyć go do dłoni Alyssy. Zastanawiał się, co jeszcze wypadałoby powiedzieć, ale ostatecznie zrezygnował z tego zamiaru, bo po prostu nie był w tym najlepszy. Nachylił się więc nad nią i zgodnie z rozkazem, czy też prośbą – złożył na jej ustach czuły, lecz krótki pocałunek, jednocześnie kładąc prawą dłoń na jej policzek. Nie miał wątpliwości tylko co do jednego – naprawdę ją kochał.
- Marjorie Greyback
Re: Salon i kuchnia
Czw Lis 09, 2017 11:12 pm
- Co nie oznacza, że musisz wodzić za mną wzrokiem z oddali. Nie jestem eksponatem muzealnym. - Mruknęła, prawie że wywracając oczami, bo nie tylko było to też nowe dla niej samej, ale naprawdę nie zezłościłaby się na odrobinę fizycznego kontaktu. Natrętne spoglądanie na nią było za to czymś, co niezbyt pasowało Meadowes. Przecież nie była z porcelany. Nic się tak naprawdę nie zmieniło. Ba!, według wszystkich wyliczeń, była już w ciąży na tyle długo, iż przez ten czas zdecydowanie zdarzyło im się nawet wylądować w łóżku. I to nie raz, jeśli miała być zupełnie szczera. Mógł chociaż pozwolić sobie na delikatne muśnięcie jej skóry. Potrzebowała bliskości, więc nie zaprotestowałaby przeciwko temu. Kiedy obserwował ją z daleka, czuła się natomiast niczym ktoś trędowaty. Zwłaszcza jeśli jednocześnie Greyback spinał się też za każdym razem, kiedy to ona wychodziła z inicjatywą. Kto by pomyślał, że mógł aż tak bardzo stronić od cielesnych względów, nawet tak drobnych jak przytrzymanie za rękę.
Nie mówiąc już nic o tym, co w następnej kolejności padło z ust mężczyzny, a co doprowadziło Alyssę do gorzkiego półuśmiechu, ponieważ dokładnie w tym momencie to ona czuła się niczym zarażona jakąś wyjątkowo nieprzyjemną przypadłością, którą dało się w łatwy - łatwiejszy niż podczas pełni w ciemnym lesie - sposób zarazić. Tymczasem to Alec wyciągał na wierzch coś, co nie miało dla niej nawet minimalnego znaczenia. Nie w tym negatywnym sensie, bo owszem... Mimowolnie skierowała swoją karierę w Mungu w takim kierunku, aby zająć się podobnymi genetycznymi modyfikacjami magicznymi, ale nie zmieniało to praktycznie niczego, jeśli chodziło o ich stosunki.
Nie miała też zresztą winić go za ewentualne przeniesienie przypadłości na ich dziecko. Jęczenie i płakanie nad własnym losem nie było zazwyczaj tym, co zwykła robić. Owszem, ostatnio rozczulała się nad sobą zdecydowanie zbyt często i zbyt mocno, jednak to działanie miała we krwi. I jeśli ich maluch miał okazać się wilkołakiem... Zamierzała poruszyć niebo i ziemię, by coś z tym zrobić, by możliwie jak najbardziej ułatwić mu życie. Dokładnie tak samo, jak chciała to zrobić w przypadku Greybacka, któremu posłała teraz naprawdę chmurne spojrzenie.
- Nie możesz z tym kompletnie nic zrobić. Poza tym, na brodę Merlina, z tym da się żyć. A my mamy już doświadczenie. Przecież nie zostanie z tym sam. - Była zła o to, w jakich kategoriach na to patrzył. Bycie wilkołakiem było ciężką sprawą, ale nie oznaczało końca świata. Nadal dało się ułożyć sobie życie czy nawet funkcjonować we względnie normalny sposób. Ba!, ona ponadto była chodzącym przykładem na to, iż dało się też znaleźć kogoś, kto nie uciekał na pierwsze wspomnienie o przypadłości, a nawet wręcz odwrotnie - przyklejał się i mimo wszystko nie płoszył. Miała wiele okazji do ucieczki, ale tego nie zrobiła, bo za mocno kochała człowieka, który praktycznie nigdy nie tryskał wspomnianym optymizmem czy energią. Nie tylko nie robił tego w tej sytuacji. A jednak to właśnie teraz najbardziej ją wnerwiał.
- Nie. - Pokręciła głową na myśl, która mimowolnie sprawiła, iż Meadowes zaczęła być już nieco mniej wściekła, a już znacznie bardziej ociekająca politowaniem i pewnym rodzajem pobłażliwości. Była zła, ale nie tak bardzo jak przedtem. Wyrzucenie tego z siebie najwyraźniej co nieco jej dało. - To ja powinnam wyjść, bo tobie po dłuższym czasie na pewno zdiagnozowano by zespół napięcia przedmiesiączkowego. - Odgryzając się, potrząsnęła głową, po czym zwyczajnie uznała temat za zamknięty. Mieszkanie nie miało się samoistnie opróżnić, zaś Greyback najwyraźniej postanowił chwilę odpocząć i ponownie poobserwować ją z daleka - tak, wciąż czuła na sobie jego natrętne, wiercące spojrzenie - poza tym sama sobie musiała przyznać, że potrzebowała odciąć się chociaż na chwilę od tej całej rozmowy.
Właśnie... Odciąć, nie zaś zmienić temat na taki, który miał ją kompletnie zwalić z nóg. Najwyraźniej dla Aleca było to jednym i tym samym. Być może powinna zainwestować mu w jakiś słownik na święta? Była jednak zdecydowanie zbyt zszokowana, by myśleć nawet o kolejnych minutach, co dopiero mówić o czymś bardziej oddalonym w czasie. Wmurowało ją - dokładnie taka była prawda. I choć mogło się zdawać, iż stosunkowo szybko odzyskała rezon, tak naprawdę wcale tak nie było. Być może wyglądała nieco mniej głupio, lecz nadal czuła się jak oderwana od ziemi.
Nic więc dziwnego, że bez słowa sprzeciwu dała sobie wcisnąć pierścionek w dłoń, mimo że jeszcze sekundę wcześniej zwróciła mężczyźnie uwagę na to, iż postępował raczej nie w taki sposób, w jaki powinno się oświadczać... Cóż, komukolwiek. Nie tylko jej. Zawsze byli niepokojąco dziwną parą, ale...
Pocałunek był zdecydowanie wyjątkowo odpowiedni, choć zarazem też w pewnym sensie niepoprawny, a ona na krótką chwilę całkowicie zatraciła się w ponowieniu go z jeszcze większym uczuciem, jedną ręką dotykając dłoni mężczyzny na swoim policzku i balansując na koniuszkach palców stóp. Pozostawała jednak druga - w tej chwili trochę drugorzędna; przynajmniej podczas całowania - sprawa.
- Musisz to przećwiczyć. - Ponownie znacząco poruszyła brwią, rozchylając dłoń z pierścionkiem tak, aby wypadł on na prawą rękę Aleca. - Sama go sobie przecież nie dałam... Powinieneś mi go włożyć. Na palec, nie do ręki. To taki gest. - To mówiąc, uśmiechnęła się już nieco bardziej czule, jakby wcale nie wściekła się na niego przed niespełna kilkoma minutami. - Poza tym naprawdę nie jestem z porcelany i nie musisz przyglądać mi się z daleka. To twoje dziecko i... No, wiesz. To dosyć naturalne, jeśli zechcesz...
Nie mówiąc już nic o tym, co w następnej kolejności padło z ust mężczyzny, a co doprowadziło Alyssę do gorzkiego półuśmiechu, ponieważ dokładnie w tym momencie to ona czuła się niczym zarażona jakąś wyjątkowo nieprzyjemną przypadłością, którą dało się w łatwy - łatwiejszy niż podczas pełni w ciemnym lesie - sposób zarazić. Tymczasem to Alec wyciągał na wierzch coś, co nie miało dla niej nawet minimalnego znaczenia. Nie w tym negatywnym sensie, bo owszem... Mimowolnie skierowała swoją karierę w Mungu w takim kierunku, aby zająć się podobnymi genetycznymi modyfikacjami magicznymi, ale nie zmieniało to praktycznie niczego, jeśli chodziło o ich stosunki.
Nie miała też zresztą winić go za ewentualne przeniesienie przypadłości na ich dziecko. Jęczenie i płakanie nad własnym losem nie było zazwyczaj tym, co zwykła robić. Owszem, ostatnio rozczulała się nad sobą zdecydowanie zbyt często i zbyt mocno, jednak to działanie miała we krwi. I jeśli ich maluch miał okazać się wilkołakiem... Zamierzała poruszyć niebo i ziemię, by coś z tym zrobić, by możliwie jak najbardziej ułatwić mu życie. Dokładnie tak samo, jak chciała to zrobić w przypadku Greybacka, któremu posłała teraz naprawdę chmurne spojrzenie.
- Nie możesz z tym kompletnie nic zrobić. Poza tym, na brodę Merlina, z tym da się żyć. A my mamy już doświadczenie. Przecież nie zostanie z tym sam. - Była zła o to, w jakich kategoriach na to patrzył. Bycie wilkołakiem było ciężką sprawą, ale nie oznaczało końca świata. Nadal dało się ułożyć sobie życie czy nawet funkcjonować we względnie normalny sposób. Ba!, ona ponadto była chodzącym przykładem na to, iż dało się też znaleźć kogoś, kto nie uciekał na pierwsze wspomnienie o przypadłości, a nawet wręcz odwrotnie - przyklejał się i mimo wszystko nie płoszył. Miała wiele okazji do ucieczki, ale tego nie zrobiła, bo za mocno kochała człowieka, który praktycznie nigdy nie tryskał wspomnianym optymizmem czy energią. Nie tylko nie robił tego w tej sytuacji. A jednak to właśnie teraz najbardziej ją wnerwiał.
- Nie. - Pokręciła głową na myśl, która mimowolnie sprawiła, iż Meadowes zaczęła być już nieco mniej wściekła, a już znacznie bardziej ociekająca politowaniem i pewnym rodzajem pobłażliwości. Była zła, ale nie tak bardzo jak przedtem. Wyrzucenie tego z siebie najwyraźniej co nieco jej dało. - To ja powinnam wyjść, bo tobie po dłuższym czasie na pewno zdiagnozowano by zespół napięcia przedmiesiączkowego. - Odgryzając się, potrząsnęła głową, po czym zwyczajnie uznała temat za zamknięty. Mieszkanie nie miało się samoistnie opróżnić, zaś Greyback najwyraźniej postanowił chwilę odpocząć i ponownie poobserwować ją z daleka - tak, wciąż czuła na sobie jego natrętne, wiercące spojrzenie - poza tym sama sobie musiała przyznać, że potrzebowała odciąć się chociaż na chwilę od tej całej rozmowy.
Właśnie... Odciąć, nie zaś zmienić temat na taki, który miał ją kompletnie zwalić z nóg. Najwyraźniej dla Aleca było to jednym i tym samym. Być może powinna zainwestować mu w jakiś słownik na święta? Była jednak zdecydowanie zbyt zszokowana, by myśleć nawet o kolejnych minutach, co dopiero mówić o czymś bardziej oddalonym w czasie. Wmurowało ją - dokładnie taka była prawda. I choć mogło się zdawać, iż stosunkowo szybko odzyskała rezon, tak naprawdę wcale tak nie było. Być może wyglądała nieco mniej głupio, lecz nadal czuła się jak oderwana od ziemi.
Nic więc dziwnego, że bez słowa sprzeciwu dała sobie wcisnąć pierścionek w dłoń, mimo że jeszcze sekundę wcześniej zwróciła mężczyźnie uwagę na to, iż postępował raczej nie w taki sposób, w jaki powinno się oświadczać... Cóż, komukolwiek. Nie tylko jej. Zawsze byli niepokojąco dziwną parą, ale...
Pocałunek był zdecydowanie wyjątkowo odpowiedni, choć zarazem też w pewnym sensie niepoprawny, a ona na krótką chwilę całkowicie zatraciła się w ponowieniu go z jeszcze większym uczuciem, jedną ręką dotykając dłoni mężczyzny na swoim policzku i balansując na koniuszkach palców stóp. Pozostawała jednak druga - w tej chwili trochę drugorzędna; przynajmniej podczas całowania - sprawa.
- Musisz to przećwiczyć. - Ponownie znacząco poruszyła brwią, rozchylając dłoń z pierścionkiem tak, aby wypadł on na prawą rękę Aleca. - Sama go sobie przecież nie dałam... Powinieneś mi go włożyć. Na palec, nie do ręki. To taki gest. - To mówiąc, uśmiechnęła się już nieco bardziej czule, jakby wcale nie wściekła się na niego przed niespełna kilkoma minutami. - Poza tym naprawdę nie jestem z porcelany i nie musisz przyglądać mi się z daleka. To twoje dziecko i... No, wiesz. To dosyć naturalne, jeśli zechcesz...
- Alec Greyback
Re: Salon i kuchnia
Pią Lis 17, 2017 8:15 pm
–Nie schlebiaj sobie – odparł nieco szorstko, wywracając przy tym oczami. Sam nie bardzo wiedział, co bardziej go irytowało. Fakt, że Alyssa przyłapała go na gorącym uczynku, czy to – że faktycznie nie potrafił oderwać od niej tego wzroku. Po prostu… tyle sprzecznych uczuć i emocji gnieździło się w nim samym. Nie było się z czego cieszyć. Panna – której czystość krwi wołała o pomstę do nieba – w ciąży – z jego bękartem, a w dodatku! On sam w tym wszystkim był tak żałośnie nieudolny… Robił wystarczająco dużo, a jednak wciąż im się nie przelewało, a już wkrótce jego syn (córki nawet nie brał pod uwagę) miał żyć w biedzie i głodzie, tak jak on sam te 24 lata temu. A jednak z drugiej strony – choć ganił się za to i próbował zdusić w sobie to wrażenie – jakaś niewidzialna pięść ściskała go za żołądek. I bynajmniej nie odczuwał tego, jako coś negatywnego. Czy mógł się cieszyć, albo być choć odrobinę zadowolony?
Greyback westchnął ciężko, by przejechać dłonią po swojej widocznie zmęczonej i zatroskanej twarzy. Jak miała niby zrozumieć istotę jego problemu, skoro nigdy nie przeżyła przemiany?
– Merlinie, przestań być tak irytująco… – i zacisnął usta, bo po pierwsze sam nie potrafił znaleźć odpowiednego określenia, a po drugie próbował jakoś stłumić tą narastającą wściekłość. Zazgrzytał jedynie zębami, by dodać nieco bardziej opanowanym – choć nie było to zbyt łatwe w tej sytuacji – głosem: – Mylisz się, Meadowes. Będzie z tym całkowicie sam, jak każdy z nas, kto przez to przechodził.
Taka była natura wilka. Podobno tworzyły watahy i się wspierały, ale był to jedynie mit. Każde cierpienie było inne, nie było wspólnego środka by sobie ulżyć. Podobno wystarczyło się skupić na jednej ważnej dla danej osoby rzeczy, ale to też należało do mitów. Pełnia nigdy nie miała być bardziej bolesna, a jednak każda kolejna była jeszcze gorsza.
Czy odpowiedział coś na jej odgryzienie się? Nie. Jedynie wzniósł wysoko brwi, jakby upewniając się, że mówi w stu procentach serio, a jej słowa są przemyślane, a potem… po prostu prychnął pod nosem i wrócił do wykonywanych czynności. Być może to właśnie nazywało się dorosłością, ale z czasem rzeczywiście uczył się ignorować, ustępować Alyssie. Nie znaczyło to jednak, że był z tego powodu kurewsko szczęśliwy. Nie – wręcz przeciwnie. Denerwowała go i doprowadzała do takiego stanu, że jedynym rozwiązaniem było wyjście i trzaśnięcie drzwiami, a potem urżnięcie się i wypalenie pięciu paczek fajek na raz. Nikt inny nie działał na niego w ten sposób co płachta na byka, jak ta drobna blondynka. Więc gdzie popełnił błąd? Kiedy uświadomił sobie, że bez niej nie było sensu iść dalej?
– Nie przeginaj – powiedział dość ostro i głosem nie znoszącym sprzeciwu, po raz kolejny wciskając jej pierścionek do ręki. Jeśli myślała, że to dobry moment na wykrzesanie z niego odrobiny romantyzmu to się grubo myliła. To nie był Alec i to się nie miało zmienić. A pierścionek musiała sobie włożyć sam, bo to najzwyczajniej nie było w jego stylu. Nie musiał jej chyba dłużej udowadniać, że naprawdę ją kochał. Merlinie, chciał się z nią ożenić. Chciał uznać to dziecko, które w niej rosło, nawet jeśli mieli za to słono zapłacić. Dlatego – choć zrozumiał co insynuowała dziewczyna, Alec odchrząknął i udał niezwykle zdziwionego, komentując to słowami: – Nie wiem o co ci chodzi – i momentalnie zrobił krok do tyłu, czując że rzeczywiście brakuje mu powietrza. To nie było w jego stylu. Nie chciał czuć, dotykać, rozmawiać… To nie był on. A przynajmniej tak sobie wmawiał.
Greyback westchnął ciężko, by przejechać dłonią po swojej widocznie zmęczonej i zatroskanej twarzy. Jak miała niby zrozumieć istotę jego problemu, skoro nigdy nie przeżyła przemiany?
– Merlinie, przestań być tak irytująco… – i zacisnął usta, bo po pierwsze sam nie potrafił znaleźć odpowiednego określenia, a po drugie próbował jakoś stłumić tą narastającą wściekłość. Zazgrzytał jedynie zębami, by dodać nieco bardziej opanowanym – choć nie było to zbyt łatwe w tej sytuacji – głosem: – Mylisz się, Meadowes. Będzie z tym całkowicie sam, jak każdy z nas, kto przez to przechodził.
Taka była natura wilka. Podobno tworzyły watahy i się wspierały, ale był to jedynie mit. Każde cierpienie było inne, nie było wspólnego środka by sobie ulżyć. Podobno wystarczyło się skupić na jednej ważnej dla danej osoby rzeczy, ale to też należało do mitów. Pełnia nigdy nie miała być bardziej bolesna, a jednak każda kolejna była jeszcze gorsza.
Czy odpowiedział coś na jej odgryzienie się? Nie. Jedynie wzniósł wysoko brwi, jakby upewniając się, że mówi w stu procentach serio, a jej słowa są przemyślane, a potem… po prostu prychnął pod nosem i wrócił do wykonywanych czynności. Być może to właśnie nazywało się dorosłością, ale z czasem rzeczywiście uczył się ignorować, ustępować Alyssie. Nie znaczyło to jednak, że był z tego powodu kurewsko szczęśliwy. Nie – wręcz przeciwnie. Denerwowała go i doprowadzała do takiego stanu, że jedynym rozwiązaniem było wyjście i trzaśnięcie drzwiami, a potem urżnięcie się i wypalenie pięciu paczek fajek na raz. Nikt inny nie działał na niego w ten sposób co płachta na byka, jak ta drobna blondynka. Więc gdzie popełnił błąd? Kiedy uświadomił sobie, że bez niej nie było sensu iść dalej?
– Nie przeginaj – powiedział dość ostro i głosem nie znoszącym sprzeciwu, po raz kolejny wciskając jej pierścionek do ręki. Jeśli myślała, że to dobry moment na wykrzesanie z niego odrobiny romantyzmu to się grubo myliła. To nie był Alec i to się nie miało zmienić. A pierścionek musiała sobie włożyć sam, bo to najzwyczajniej nie było w jego stylu. Nie musiał jej chyba dłużej udowadniać, że naprawdę ją kochał. Merlinie, chciał się z nią ożenić. Chciał uznać to dziecko, które w niej rosło, nawet jeśli mieli za to słono zapłacić. Dlatego – choć zrozumiał co insynuowała dziewczyna, Alec odchrząknął i udał niezwykle zdziwionego, komentując to słowami: – Nie wiem o co ci chodzi – i momentalnie zrobił krok do tyłu, czując że rzeczywiście brakuje mu powietrza. To nie było w jego stylu. Nie chciał czuć, dotykać, rozmawiać… To nie był on. A przynajmniej tak sobie wmawiał.
- Marjorie Greyback
Re: Salon i kuchnia
Pią Lis 17, 2017 9:19 pm
- Nie musiałabym tego robić, gdybyś robił to za mnie. - Odparła zadziwiająco lekkim - przynajmniej jak na panującą pomiędzy nimi atmosferę - tonem głosu, jednocześnie uśmiechając się nieco pobłażliwie i wzruszając przy tym ramionami. Nie musiałaby sobie schlebiać, gdyby on się tym zajął. Nie ukrywała nawet, że w pewnym sensie by jej się to przydało. Chciała być doceniona, pragnęła być zauważona, słuchać komplementów czy karmić swoją próżność, ale nie przy jednoczesnym czuciu się niczym mebel w muzeum. Niczym stara porcelanowa figurka, na którą nie należało nawet dmuchać.
Zawsze była przylepą. Nawet w najgorszym etapie życia, lgnęła do bliskich ludzi, chcąc ich uścisków czy dotyku. Dlatego właśnie ta sytuacja tak bardzo ją przybijała. Potrzebowała bliskości, przytulenia, pogładzenia po włosach... Czegokolwiek. I choć rozumiała, jak bardzo specyficzny i nerwowy był to moment... Nie obraziłaby się za cokolwiek. Starając się przynajmniej nie żebrać o względy, co samo w sobie było dostatecznie trudne, by radziła sobie jeszcze z czymkolwiek innym. W ostatnim czasie raz po raz miewała wahania humorów i właśnie w tym momencie czuła się jak na wielkim emocjonalnym rollercoasterze. Nic więc dziwnego, iż z jej ust padły dosyć bezpośrednie słowa. Tym razem ani trochę ich nie żałowała.
- Przechodziłeś przez to i jesteś jego ojcem. Zamierzasz go z tym zostawić? - Unosząc brew, obdarzyła Aleca bardzo uważnym, wręcz badawczym spojrzeniem, po czym dodała. - Poza tym, Merlinie, przestań mówić o Narglu, jakbyś już w tej chwili dokładnie znał jego los. Może wcale tego nie odziedziczyć, może okazać się nią, może... Sama nie wiem. Może po prostu mieć wystarczająco dużo szczęścia, żeby ominęły go dodatkowe problemy. A jeśli tak się stanie, skończymy na nim. - Nie tego chciała, ale jeśli miało to cokolwiek zmienić... Jeżeli to był jedyny właściwy sposób... - Nie zajdę w kolejną ciążę. Ustalmy to już teraz. Uspokaja cię to? - Nie była zagniewana, jednakże niewątpliwie przemawiała przez nią gorycz. W momencie, w którym naprawdę usiłowała pocieszyć jakoś Greybacka, ten stawiał ją przed wizją kolejnych problemów. Jakby już mieli ich nazbyt mało. Nie chciała się z nim jednak więcej spierać. Była gotowa odpuścić dla dobra ich wszystkich. Jego, jej, Nargla, Esdrasa... Wszystkich. Nawet jeśli oznaczało to rezygnację z czegoś, czego chciała od dawien dawna. Nie jednego czegoś, wielu, patrząc na to, jak wyglądały jej bajkowe zaręczyny.
- Kiedy chcesz to zrobić? - Spytała z pochyloną głową, wpatrując się w pierścionek ponownie wciśnięty w jej dłoń i usiłując zachować się w porządku. Nie powiedzieć tego, co cisnęło jej się na usta i postarać się zbyt mocno nie okazywać rozżalenia spowodowanego tym, że jedno z dziecięcych marzeń zmieniło się w największą karykaturę, jaką tylko mogło być. Przecież wiedziała, na co się pisała. Była świadoma, że nie miała do czynienia z romantykiem ani innym wrażliwcem. Dlaczego zatem czuła się równie rozgoryczona, co szczęśliwa? Ostatecznie wsunęła pierścionek na palec, ani trochę się przy tym nie uśmiechnąwszy.
- Doskonale wiesz, o co mi chodzi... - Mruknęła pod nosem, wypowiadając to bardziej do samej siebie, niżeli do niego. I choć w głosie Aly nie było złości, gniewu czy niezadowolenia, cóż, pojawiła się w nim nuta przykrości. Doceniała to, że okazał się nie być złamasem, jak to określiła jej kuzynka, ale nadal nie przestawał zachowywać się niczym gumochłon, do którego nic nie docierało. Naprawdę pragnęła, by zauważył, jak bardzo ją w tym momencie ranił, jednakże nie zrobiła nic więcej, by mu to pokazać. Wyłącznie przełknęła ślinę, mrugając intensywnie kilka razy, po czym ruszyła w stronę sypialni, w której także miała jeszcze kilka rzeczy do spakowania. Nie potrafiła nic poradzić na to, iż w tej chwili chciała zostać sama.
Powinna być szczęśliwa. Była szczęśliwa, ale jednocześnie czuła się także przytłoczona całą tą sytuacją. I choć Alec wyraźnie obiecał z nią pozostać, miała nieodparte wrażenie, jakby była z tym wszystkim całkowicie sama. Kochała go, ale jej nie rozumiał. Nie chciał jej zrozumieć i chyba po raz pierwszy odczuła to aż tak mocno. Cząstką siebie starając się wierzyć, iż z czasem się to zmieni. Chwilowo? Najprawdopodobniej po prostu musiała dać mu przestrzeń.
Zawsze była przylepą. Nawet w najgorszym etapie życia, lgnęła do bliskich ludzi, chcąc ich uścisków czy dotyku. Dlatego właśnie ta sytuacja tak bardzo ją przybijała. Potrzebowała bliskości, przytulenia, pogładzenia po włosach... Czegokolwiek. I choć rozumiała, jak bardzo specyficzny i nerwowy był to moment... Nie obraziłaby się za cokolwiek. Starając się przynajmniej nie żebrać o względy, co samo w sobie było dostatecznie trudne, by radziła sobie jeszcze z czymkolwiek innym. W ostatnim czasie raz po raz miewała wahania humorów i właśnie w tym momencie czuła się jak na wielkim emocjonalnym rollercoasterze. Nic więc dziwnego, iż z jej ust padły dosyć bezpośrednie słowa. Tym razem ani trochę ich nie żałowała.
- Przechodziłeś przez to i jesteś jego ojcem. Zamierzasz go z tym zostawić? - Unosząc brew, obdarzyła Aleca bardzo uważnym, wręcz badawczym spojrzeniem, po czym dodała. - Poza tym, Merlinie, przestań mówić o Narglu, jakbyś już w tej chwili dokładnie znał jego los. Może wcale tego nie odziedziczyć, może okazać się nią, może... Sama nie wiem. Może po prostu mieć wystarczająco dużo szczęścia, żeby ominęły go dodatkowe problemy. A jeśli tak się stanie, skończymy na nim. - Nie tego chciała, ale jeśli miało to cokolwiek zmienić... Jeżeli to był jedyny właściwy sposób... - Nie zajdę w kolejną ciążę. Ustalmy to już teraz. Uspokaja cię to? - Nie była zagniewana, jednakże niewątpliwie przemawiała przez nią gorycz. W momencie, w którym naprawdę usiłowała pocieszyć jakoś Greybacka, ten stawiał ją przed wizją kolejnych problemów. Jakby już mieli ich nazbyt mało. Nie chciała się z nim jednak więcej spierać. Była gotowa odpuścić dla dobra ich wszystkich. Jego, jej, Nargla, Esdrasa... Wszystkich. Nawet jeśli oznaczało to rezygnację z czegoś, czego chciała od dawien dawna. Nie jednego czegoś, wielu, patrząc na to, jak wyglądały jej bajkowe zaręczyny.
- Kiedy chcesz to zrobić? - Spytała z pochyloną głową, wpatrując się w pierścionek ponownie wciśnięty w jej dłoń i usiłując zachować się w porządku. Nie powiedzieć tego, co cisnęło jej się na usta i postarać się zbyt mocno nie okazywać rozżalenia spowodowanego tym, że jedno z dziecięcych marzeń zmieniło się w największą karykaturę, jaką tylko mogło być. Przecież wiedziała, na co się pisała. Była świadoma, że nie miała do czynienia z romantykiem ani innym wrażliwcem. Dlaczego zatem czuła się równie rozgoryczona, co szczęśliwa? Ostatecznie wsunęła pierścionek na palec, ani trochę się przy tym nie uśmiechnąwszy.
- Doskonale wiesz, o co mi chodzi... - Mruknęła pod nosem, wypowiadając to bardziej do samej siebie, niżeli do niego. I choć w głosie Aly nie było złości, gniewu czy niezadowolenia, cóż, pojawiła się w nim nuta przykrości. Doceniała to, że okazał się nie być złamasem, jak to określiła jej kuzynka, ale nadal nie przestawał zachowywać się niczym gumochłon, do którego nic nie docierało. Naprawdę pragnęła, by zauważył, jak bardzo ją w tym momencie ranił, jednakże nie zrobiła nic więcej, by mu to pokazać. Wyłącznie przełknęła ślinę, mrugając intensywnie kilka razy, po czym ruszyła w stronę sypialni, w której także miała jeszcze kilka rzeczy do spakowania. Nie potrafiła nic poradzić na to, iż w tej chwili chciała zostać sama.
Powinna być szczęśliwa. Była szczęśliwa, ale jednocześnie czuła się także przytłoczona całą tą sytuacją. I choć Alec wyraźnie obiecał z nią pozostać, miała nieodparte wrażenie, jakby była z tym wszystkim całkowicie sama. Kochała go, ale jej nie rozumiał. Nie chciał jej zrozumieć i chyba po raz pierwszy odczuła to aż tak mocno. Cząstką siebie starając się wierzyć, iż z czasem się to zmieni. Chwilowo? Najprawdopodobniej po prostu musiała dać mu przestrzeń.
- Alec Greyback
Re: Salon i kuchnia
Nie Lis 19, 2017 5:53 pm
Jeśli liczyła na komplementy, pochwały i jakieś adorowania to trafiła naprawdę pod najgorszy z możliwych z adresów, bo Alec nie miał najmniejszego zamiaru spełniać takich oczekiwań, które dla niego były jedynie mrzonkami, zachciankami małej dziewczynki, której rodzice nie okazywali tyle zainteresowania, co by chciała. Po prostu zacisnął mocniej zęby, mając teraz tak przeogromną ochotę zapalić lub wypić coś wysokoprocentowego. Ba, przez chwilę nawet się zastanowił, czy powinien poszperać trochę w szafkach kuchennych, ale potem jakby doszło do niego w czyim mieszkaniu się znajdował.
– Merlinie, to TY nic nie rozumiesz – ale miał dosyć, miał naprawdę dosyć tłumaczenia, które w tym wypadku było bez sensowne bo ona była tak irytująco pozytywnie nastawiona do całego wilkołactwa i myśli cierpienia ich dziecka, że to go autentycznie przerażało. Greyback pokręcił niedowierzająco głową, by po chwili spiorunować ją spojrzeniem tylko za sam fakt, że to faktycznie mogłaby być córka.
– On – poprawił ją głosem nieznoszącym sprzeciwu, zupełnie jakby miał sto procent pewności co do swojej racji. Był Greybackiem, był cholernym mężczyzną, nie przyjmował do wiadomości faktu, że to mogłaby być dziewczyna. Po prostu… sam nie potrafił tego określić, ale pierworodny syn zawsze budził dumę. Pierworodna córka nie do końca. Natomiast, gdy usłyszał te drugie słowa, wzmiankę o braku kolejnych dzieci, jego brew automatycznie uniosła się, natomiast z jego ust wydobył gorzki śmiech.
– Wręcz przeciwnie – bo co miał powiedzieć? Znowu miała tego nie zrozumieć, bo nie wiedziała jakie zwyczaje były w takich rodzinach. Nie był zły o ciąże, czy posiadanie dziecka, a raczej o fakt, że było to cholernie niebezpieczne. Ale skoro już miało być jedno, to… Alec westchnął ciężko, mając ochotę zakończyć tę rozmowę jak najszybciej. Kłótnia wisiała w powietrzu, a on był w najlepszym stanie do powiedzenia czegoś naprawdę niekorzystnego… czegoś, co by pokłóciło ich na amen. Dlatego też postanowił odpowiedzieć na jej pytanie dość zdecydowanym, może odrobinę zbyt spokojnym i za bardzo pozbawionym emocji głosem:
– Jak najszybciej, nie wiem… za miesiąc? – i choć było to zabrzmiało to jak pytanie, nie do końca nim było. Nie wyobrażał sobie teraz planowania jakiegokolwiek ślubu, małżeństwa i irytujących gości, dlatego miał nadzieję, że potrwa to wyjątkowo szybko i sprawnie. By mieć przynajmniej ten jeden etap za sobą.
Pozostałą część zignorował, jedynie odwracając wzrok i robiąc jeszcze jeden krok w tył. Nie, nie miał na to ochoty, dlaczego go do tego chciała zmusić? Dlatego, gdy zniknęła w osobnym pokoju, poczuł cholerną ulgę. Oczywiście włożył sobie papierosa do ust, by zapalić, po czym wrócił do pakowania kartonów i pudeł, nie mając zamiaru ochoty wchodzić na terytorium Alyssy. Był na uboczu, tylko raz zerkając „czy wszystko jest okej”, a potem po prostu ograniczał jakiekolwiek kontakty do minimum, zajmując się zupełnie innymi sprawami niż ona. Nie pocieszał, nie przytulał, a z bijącym chłodem przyjął do wiadomość ten stan rzeczy, który teraz między nimi panował… Po prostu się odciął, nie czując nawet tego, że powinien coś z tym zrobić. Nie. Był zły i nie miał zamiaru przepraszać, za coś czego nie zrobił, lub za coś co zrobił.
/zt
– Merlinie, to TY nic nie rozumiesz – ale miał dosyć, miał naprawdę dosyć tłumaczenia, które w tym wypadku było bez sensowne bo ona była tak irytująco pozytywnie nastawiona do całego wilkołactwa i myśli cierpienia ich dziecka, że to go autentycznie przerażało. Greyback pokręcił niedowierzająco głową, by po chwili spiorunować ją spojrzeniem tylko za sam fakt, że to faktycznie mogłaby być córka.
– On – poprawił ją głosem nieznoszącym sprzeciwu, zupełnie jakby miał sto procent pewności co do swojej racji. Był Greybackiem, był cholernym mężczyzną, nie przyjmował do wiadomości faktu, że to mogłaby być dziewczyna. Po prostu… sam nie potrafił tego określić, ale pierworodny syn zawsze budził dumę. Pierworodna córka nie do końca. Natomiast, gdy usłyszał te drugie słowa, wzmiankę o braku kolejnych dzieci, jego brew automatycznie uniosła się, natomiast z jego ust wydobył gorzki śmiech.
– Wręcz przeciwnie – bo co miał powiedzieć? Znowu miała tego nie zrozumieć, bo nie wiedziała jakie zwyczaje były w takich rodzinach. Nie był zły o ciąże, czy posiadanie dziecka, a raczej o fakt, że było to cholernie niebezpieczne. Ale skoro już miało być jedno, to… Alec westchnął ciężko, mając ochotę zakończyć tę rozmowę jak najszybciej. Kłótnia wisiała w powietrzu, a on był w najlepszym stanie do powiedzenia czegoś naprawdę niekorzystnego… czegoś, co by pokłóciło ich na amen. Dlatego też postanowił odpowiedzieć na jej pytanie dość zdecydowanym, może odrobinę zbyt spokojnym i za bardzo pozbawionym emocji głosem:
– Jak najszybciej, nie wiem… za miesiąc? – i choć było to zabrzmiało to jak pytanie, nie do końca nim było. Nie wyobrażał sobie teraz planowania jakiegokolwiek ślubu, małżeństwa i irytujących gości, dlatego miał nadzieję, że potrwa to wyjątkowo szybko i sprawnie. By mieć przynajmniej ten jeden etap za sobą.
Pozostałą część zignorował, jedynie odwracając wzrok i robiąc jeszcze jeden krok w tył. Nie, nie miał na to ochoty, dlaczego go do tego chciała zmusić? Dlatego, gdy zniknęła w osobnym pokoju, poczuł cholerną ulgę. Oczywiście włożył sobie papierosa do ust, by zapalić, po czym wrócił do pakowania kartonów i pudeł, nie mając zamiaru ochoty wchodzić na terytorium Alyssy. Był na uboczu, tylko raz zerkając „czy wszystko jest okej”, a potem po prostu ograniczał jakiekolwiek kontakty do minimum, zajmując się zupełnie innymi sprawami niż ona. Nie pocieszał, nie przytulał, a z bijącym chłodem przyjął do wiadomość ten stan rzeczy, który teraz między nimi panował… Po prostu się odciął, nie czując nawet tego, że powinien coś z tym zrobić. Nie. Był zły i nie miał zamiaru przepraszać, za coś czego nie zrobił, lub za coś co zrobił.
/zt
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|