Strona 15 z 16 • 1 ... 9 ... 14, 15, 16
- Ciril Hootcher
Re: Łóżka
Sob Cze 11, 2016 12:08 pm
/Sesja nie ma nic wspólnego z sesją Sahira i Liv. Jest od razu po Hogsmeade.
Obudził się w sumie półświadomy tego, co wydarzyło się w Hogs. Nie pamiętał wielu zdarzeń, być może dlatego, że stracił sporo krwi. Nie wiedział jak to wszystko się zakończyło. Ostatni moment, który utkwił w jego pamięci to właśnie ugryzienie przez wilkołaka. W dalszym ciągu czuje ten przerażający ból, który owładnął jego ciało. Możliwe, że wszystko wydarzyło się w wartkim tempie, chociaż tego nie będzie w stanie potwierdzić. Chwilowy zanik pamięci może minie, a może nie...
Spoglądał w sufit leżąc tak sobie spokojnie na łóżku. Ostatnim razem był w tym miejscu, po zabawie z Żerlicą. Wtedy też uszło mu na sucho... Ciekawe jak będzie tym razem. Słyszał stłumione odgłosy rozmów, ciche oddechy, nie zwracał jednak na nie należytej uwagi. Po prostu zamknął się w swoim świecie rozmyślając o wszystkich ofiarach, które pochłonęło to szaleństwo. Ile dałby za sam przywilej bycia Śmierciożercą i zabijania tych bezmyślnych dzieciaków z jego szkoły. Wyrżnąłby wszystkich co do jednego. Rockers była by jego pierwszym celem. Za to, co zrobiła w Hogs należy się jej ostre lanie...
I nagle przeszedł go dreszcz ekscytacji. Przypomniało mu się, jak depcze wilkołaka, który zrobił mu krzywdę. To uczucie pozostanie w nim do końca życia. Słodki posmak po zabiciu kogoś. Oby doświadczał tego więcej i więcej...
Obudził się w sumie półświadomy tego, co wydarzyło się w Hogs. Nie pamiętał wielu zdarzeń, być może dlatego, że stracił sporo krwi. Nie wiedział jak to wszystko się zakończyło. Ostatni moment, który utkwił w jego pamięci to właśnie ugryzienie przez wilkołaka. W dalszym ciągu czuje ten przerażający ból, który owładnął jego ciało. Możliwe, że wszystko wydarzyło się w wartkim tempie, chociaż tego nie będzie w stanie potwierdzić. Chwilowy zanik pamięci może minie, a może nie...
Spoglądał w sufit leżąc tak sobie spokojnie na łóżku. Ostatnim razem był w tym miejscu, po zabawie z Żerlicą. Wtedy też uszło mu na sucho... Ciekawe jak będzie tym razem. Słyszał stłumione odgłosy rozmów, ciche oddechy, nie zwracał jednak na nie należytej uwagi. Po prostu zamknął się w swoim świecie rozmyślając o wszystkich ofiarach, które pochłonęło to szaleństwo. Ile dałby za sam przywilej bycia Śmierciożercą i zabijania tych bezmyślnych dzieciaków z jego szkoły. Wyrżnąłby wszystkich co do jednego. Rockers była by jego pierwszym celem. Za to, co zrobiła w Hogs należy się jej ostre lanie...
I nagle przeszedł go dreszcz ekscytacji. Przypomniało mu się, jak depcze wilkołaka, który zrobił mu krzywdę. To uczucie pozostanie w nim do końca życia. Słodki posmak po zabiciu kogoś. Oby doświadczał tego więcej i więcej...
- Mistrz Gry
Re: Łóżka
Nie Cze 12, 2016 10:55 am
Pielęgniarki miały trochę roboty przy Cirilu, zwłaszcza, że był jedną z osób, które najmocniej oberwały podczas całego wypadu. Musiały przede wszystkim sprawić, że odzyska choć część utraconej krwi. Do tego jeszcze pozostawała ta paskudna rana na ramieniu... Cornelia Selwyn od razu przyniosła odpowiednie eliksiry i zaczęła je podawać chłopakowi, który był przeraźliwie blady i ledwo był w stanie otworzyć usta. W międzyczasie Poppy Pomfrey była skupiona na oczyszczaniu rany po Greybacku, a następnie na wcieraniu w nią specjalnej maści, która miała pomóc w zagojeniu się tego wgłębienia. Kiedy skończyły i ramię zostało zabandażowane, a chłopak oddychał spokojniej, głęboko odetchnęły i pozwoliły mu się przespać. Następnego dnia jedna z pielęgniarek podała mu kolejne dawki eliksirów uzdrawiających, poinformowała go o jego stanie i kazała na siebie uważać. Może i Gryfon nie będzie się przemieniał w wilkołaka, ale za to mogą nastąpić pewne wilkołacze następstwa.
Ciril spędził z dwa tygodnie w Skrzydle Szpitalnym, a następnie praktycznie już całkiem wyleczony je opuścił.
[z/t]
Ciril spędził z dwa tygodnie w Skrzydle Szpitalnym, a następnie praktycznie już całkiem wyleczony je opuścił.
[z/t]
- Sahir Nailah
Re: Łóżka
Sob Lip 02, 2016 5:15 pm
Tak drobne ciało i tyle tajemnic – tak ciepłe oczy, gorące, w których chciało się topić raz za razem i spijać gorącą czekoladę, a które były tak chłodne... nie, nie chłodna – ta czekolada była letnia – pozbawiona wyrazu, ani zimna w stałym stanie, ani płynna w tym stanie najlepszym – nie uderzała walorami smaków, dopóki nie zmusiło się ją do tego, by zatrzymała się w dłoniach i dała się ogrzać – nawet jeśli temperatura ciała wampira była nieco niższa niż ludzka... ale ją trzymał – i chyba oczekiwał tego, że będzie cieplejsza..? Ale jeśli tak, to co z niego za hipokryta – tonące we własnych kłamstwach, ha! - chciał ją zobaczyć taką, jaka jest, a ciągle coś mu nie pasowało, ciągle przestawiał ją po kątach – a ona nie uciekała! Masochistka! Brak wrzeszczących tłumów wcale nie dawał pozwolenia na przemilczenie tematu – i właśnie oni oboje, chociaż byli tutaj sami, wcale nie milczeli – nawet w tej ciszy przecież pobrzmiewało wyraźne bicie serca Liv, taki przesył bez słów, dlatego tłum komentatorów był zbędny i wcale nieproszony – źle by się czuli tam, gdzie ludzi porywał nurt życia – o wiele lepiej było w miejscu, gdzie mogli udawać, że czas w ogóle nie płynął, a życie to tylko dziwna iluzja, która jakoś przesuwa się bokiem, mija ich, ale nieszczególnie jej się śpieszy, aby zdemolować ochronną otoczkę, która całkiem przyjemnie, okręgiem, osaczała ich sylwetki, pozwalając do nich docierać tylko letniemu powietrzu, świeżym podmuchom wiatru, co przepędzały nieprzyjemną woń medykamentów i dawały złudzenie, że potrafią też pomalować biel skóry, aby nabrała większej ilości barw.
Nie, to zdecydowanie nie była miłość, przecież jego serce skradł ktoś inny, to było...
To było coś, co sprawiało, że Liv była jak narkotyk.
Brak tego narkotyku drażnił, ale jeśli przez jakiś czas nie miało się do niego dostępu, to człowiek zaczynał się przyzwyczajać – i mijały mu dni na trwaniu w bezruchu, wciąż w tej samej, bezpiecznej otoczce, starając się poruszać jak najmniej, żeby nie rozbić ułudy, ale potem ten obiekt pożądania – nie czysto-cielesnego, czegoś o wiele bardziej złożonego i rozbrajającego, pojawiał się w polu widzenia. Myśli wariowały. Ciało wariowało, napinając struny swej własnej samokontroli, zmysły pragnęły coraz więcej bodźca dostarczanego przez drugą stronę – coś chorego, tak mogę powiedzieć – co pragnęło się zniszczyć w pięknie jestestwa i zarazem powstrzymać się przed tym aktem, aby jeszcze chwilę się nim nacieszyć – zupełnie jakby można było wykrzyczeć: kochanie, chcę byś pragnęła o wiele więcej niż "miłości"...
- Wymyślałem je. - ... swojego czasu. I było ich wiele – nie mogę ich zliczyć na palcach – a każda mająca swój morał, swoją treść do przesłania i mająca budować – przecież nie miały być smutne, nie miały zmuszać do ronienia łez – miały być dla małych dzieci... właśnie takich, które mama powinna tulić do snu i dbać o to, by żaden koszmar nie zagościł w ich główce.
Liv Mendez nie miała osoby, która mogłaby jej takie bajki opowiadać.
- I co? Bałaś się potworów spod łóżka? - Lekko uniósł głowę, żeby na nią spojrzeć i wygiąć kąciki warg – nie w pełni ironicznie, nie w pełni prowokacyjnie, ale jak zawsze drzemała w tym kropla niezbędnej zaczepki, by coś tak ważnego obrócić w... przecież nie chodziło o to, że się z niej śmiał... prawda? I nie chodziło o to, że nie traktował jej słów poważnie – właśnie dlatego, że traktował je bardzo poważnie, wolał zmienić się w tego chłopca, który ciągnie dziewczynki za warkocze, kiedy są smutne – bo wtedy nagle robią się na tyle zdenerwowane, że zapominają o tym, że gotowe były ronić łzy. - Lubię zbierać sekrety i zatapiać je w Otchłani. - Słyszał wyraźnie, jak jej serce znów przyśpieszyło i jak się spięła – i chyba wystarczyło, przynajmniej na ten moment – zszedł z niej i powoli się podniósł – zresztą co by pomyślała pielęgniarka, gdyby ich tak teraz zobaczyła... nie to, żeby Nailahowi jakoś szczególnie to przeszkadzało, patrząc na to z drugiej strony.
Nie, to zdecydowanie nie była miłość, przecież jego serce skradł ktoś inny, to było...
To było coś, co sprawiało, że Liv była jak narkotyk.
Brak tego narkotyku drażnił, ale jeśli przez jakiś czas nie miało się do niego dostępu, to człowiek zaczynał się przyzwyczajać – i mijały mu dni na trwaniu w bezruchu, wciąż w tej samej, bezpiecznej otoczce, starając się poruszać jak najmniej, żeby nie rozbić ułudy, ale potem ten obiekt pożądania – nie czysto-cielesnego, czegoś o wiele bardziej złożonego i rozbrajającego, pojawiał się w polu widzenia. Myśli wariowały. Ciało wariowało, napinając struny swej własnej samokontroli, zmysły pragnęły coraz więcej bodźca dostarczanego przez drugą stronę – coś chorego, tak mogę powiedzieć – co pragnęło się zniszczyć w pięknie jestestwa i zarazem powstrzymać się przed tym aktem, aby jeszcze chwilę się nim nacieszyć – zupełnie jakby można było wykrzyczeć: kochanie, chcę byś pragnęła o wiele więcej niż "miłości"...
- Wymyślałem je. - ... swojego czasu. I było ich wiele – nie mogę ich zliczyć na palcach – a każda mająca swój morał, swoją treść do przesłania i mająca budować – przecież nie miały być smutne, nie miały zmuszać do ronienia łez – miały być dla małych dzieci... właśnie takich, które mama powinna tulić do snu i dbać o to, by żaden koszmar nie zagościł w ich główce.
Liv Mendez nie miała osoby, która mogłaby jej takie bajki opowiadać.
- I co? Bałaś się potworów spod łóżka? - Lekko uniósł głowę, żeby na nią spojrzeć i wygiąć kąciki warg – nie w pełni ironicznie, nie w pełni prowokacyjnie, ale jak zawsze drzemała w tym kropla niezbędnej zaczepki, by coś tak ważnego obrócić w... przecież nie chodziło o to, że się z niej śmiał... prawda? I nie chodziło o to, że nie traktował jej słów poważnie – właśnie dlatego, że traktował je bardzo poważnie, wolał zmienić się w tego chłopca, który ciągnie dziewczynki za warkocze, kiedy są smutne – bo wtedy nagle robią się na tyle zdenerwowane, że zapominają o tym, że gotowe były ronić łzy. - Lubię zbierać sekrety i zatapiać je w Otchłani. - Słyszał wyraźnie, jak jej serce znów przyśpieszyło i jak się spięła – i chyba wystarczyło, przynajmniej na ten moment – zszedł z niej i powoli się podniósł – zresztą co by pomyślała pielęgniarka, gdyby ich tak teraz zobaczyła... nie to, żeby Nailahowi jakoś szczególnie to przeszkadzało, patrząc na to z drugiej strony.
- Liv Mendez
Re: Łóżka
Sro Wrz 07, 2016 11:09 pm
To chyba niemożliwe aby wampir próbował swoimi dłońmi ogrzać letnią, mętną czekoladę. Och przepraszam… Próbować może, ale raczej niemożliwe by mu się to udało. Czy aby na pewno? Niektórzy uważają, że nie ma rzeczy niemożliwych i gdy ktoś się bardzo stara to potrafi odnaleźć rozwiązanie do każdej sprawy. A jednak… Jakimś sposobem ta czekolada zaczynała wrzeć . Czasem ze strachu, czasem z wściekłości na Ciebie. Chociaż… Nie bała się już tak bardzo jak kiedyś. Jak przy Waszym pierwszym spotkaniu, choć i tamtym razem nie uciekła z krzykiem, a jedynie pozwoliła byś zarzucił na nią swoje macki. Nie bała się Ciebie aż tak bardzo i chyba właśnie TO było takie przerażające. Pozwalała sobie chodzić swobodnie po Twoim Królestwie. Pozwalała na rzeczy, których nie powinna była robić. Nie zważając na konsekwencje. Nie myśląc o nich. A przecież nie wiele potrzeba byłoby zbudzić Bestie. A ona jakby nie do końca mając świadomość tego co robiła powolutku podchodziła coraz bliżej i bliżej. To tak jakby wejść w paszcze Lwa i zawołać głośno: ‘No hej. Przyszłam. Możesz mnie zjeść. Śmiało, przecież sama tego chce.’
Miała nadzieję, że uda jej się przeżyć, że uda jej się Cie oswoić.
Pozwolisz się oswoić?
A może już to zrobiłeś?
I ciągle wystawiała Cię na próbę i czekała… I wciąż ją zadziwiałeś…
To co was łączyło to na pewno nie była miłość. Masz racje… To coś o wiele mocniejszego. O wiele bardziej skomplikowanego i nie zrozumiałego dla innych ludzi, ale przecież nikt inny nie musi Was rozumieć. Chociaż nie jestem pewna czy ta relacja była również zrozumiała dla was. Aczkolwiek w tym momencie ważny byłeś tylko Ty i Ona. Tak różne istnienia, ale tak wpasowane do siebie. Korzenie jednego i drugiego drzewa, które w żaden sposób nie powinny istnieć obok siebie tak silnie splotły się ze sobą. Jakby nikt nie był w stanie ich rozdzielić. Ale proszę… Może jest jakiś śmiałek, który chce spróbować. Również chciałabym powiedzieć, że jesteś dla niej jak narkotyk, ale chyba nie potrafię tak tego ująć. Potrafiła bez Ciebie żyć. Mogłeś ignorować ją na korytarzach, nie odzywać się do niej przez tygodnie, a czasem nawet i miesiące, i nie sprawiało, że pragnęła Cię, że pragnęła z Tobą przebywać. Nie… Radziła sobie wtedy ‘świetnie’. Nie oczekiwała z niecierpliwością następnego spotkania. Po prostu żyła… Jednak gdy Los krzyżował wasze ścieżki i stawiał was po raz kolejny na swoich drogach wtedy świat wariował. Wtedy nic nie było tak jak powinno być. Wszystko było bardziej. I sama nie potrafiła nazwać tego jak się wtedy czuła. To tak jak z tymi drzewami. Niby tylko stoją obok siebie. Jednak nikt nie widzi tego co dzieje się pod ziemią, jak korzenie się splatają i tworzą silny fundament dla obydwu roślin. Wiem jedno… Cholernie jej na Tobie zależało. Potrafiła nagiąć się do granic możliwości aby Ci pomóc, nawet jeśli miało to zaszkodzić jej samej. Tak jak teraz… Nawet nie pamiętała po co tak naprawdę przyszła do Skrzydła Szpitalnego. I gdy zaczynaliście rozmowę, czy tą w waszych myślach, czy tą normalną wszystko inne znikało. Przynajmniej dla niej.
Uniosła delikatnie brew gdy usłyszała twoje słowa. Zawsze wyglądało to dość komicznie, więc miała szczęście, że na nią nie patrzyłeś. – Mądry z Ciebie chłopak – zaśmiała się mimowolnie. – To ja poproszę takie bajki codziennie na dobranoc. No dobra… Nie codziennie. Wystarczy raz w tygodniu. – Podniosła się powoli, tak że rękami oparła się o łóżko. Nie byłeś taki ciężki jak się mogło wydawać. – Powinieneś je spisać i wydać książkę – powiedziała poważnie i pokiwała delikatnie głową. – Wymyślilibyśmy super tytuł… - przygryzła dolną wargę zastanawiając się chwilę. – O! Mam. ‘Wujek Wampir czyta na dobranoc!’ Co ty na to?
Jak wiele dzieci nie posiada osoby, która czytałaby im bajki na dobranoc? Przytulała przed snem i zapewniała , że wszystko będzie w porządku? Sprawiała, że dziecko czuło się po prostu bezpiecznie?
- Uważaj bo zaraz zrzucę Cię z tego łóżka i się jeszcze bardziej poturbujesz – popchnęła cie delikatnie. – A tak na serio to nie bałam się tych spod łóżkiem, tylko tych z szafy – kolejny raz dzisiejszego spotkania się zaśmiała. – Miałam oooogrooomną szafę – dodała.
Spojrzała w jego czarne oczy i kojący dźwięk jej śmiechu nagle ulotnił się pozostawiając jedynie głuchą ciszę, która wydawało się, że trwała w nieskończoność.
- Jak wiele sekretów już zebrałeś? – wyszeptała – Jak wiele osób zatopiłeś w swojej Otchłani? – zadała kolejne pytanie, jeszcze ciszej niż poprzednie i już na niego nie patrzyła. Ponownie opadła na łóżko całym ciałem i wbiła wzrok w sufit nie wiadomo czemu szukając tam odpowiedzi.
Miała nadzieję, że uda jej się przeżyć, że uda jej się Cie oswoić.
Pozwolisz się oswoić?
A może już to zrobiłeś?
I ciągle wystawiała Cię na próbę i czekała… I wciąż ją zadziwiałeś…
To co was łączyło to na pewno nie była miłość. Masz racje… To coś o wiele mocniejszego. O wiele bardziej skomplikowanego i nie zrozumiałego dla innych ludzi, ale przecież nikt inny nie musi Was rozumieć. Chociaż nie jestem pewna czy ta relacja była również zrozumiała dla was. Aczkolwiek w tym momencie ważny byłeś tylko Ty i Ona. Tak różne istnienia, ale tak wpasowane do siebie. Korzenie jednego i drugiego drzewa, które w żaden sposób nie powinny istnieć obok siebie tak silnie splotły się ze sobą. Jakby nikt nie był w stanie ich rozdzielić. Ale proszę… Może jest jakiś śmiałek, który chce spróbować. Również chciałabym powiedzieć, że jesteś dla niej jak narkotyk, ale chyba nie potrafię tak tego ująć. Potrafiła bez Ciebie żyć. Mogłeś ignorować ją na korytarzach, nie odzywać się do niej przez tygodnie, a czasem nawet i miesiące, i nie sprawiało, że pragnęła Cię, że pragnęła z Tobą przebywać. Nie… Radziła sobie wtedy ‘świetnie’. Nie oczekiwała z niecierpliwością następnego spotkania. Po prostu żyła… Jednak gdy Los krzyżował wasze ścieżki i stawiał was po raz kolejny na swoich drogach wtedy świat wariował. Wtedy nic nie było tak jak powinno być. Wszystko było bardziej. I sama nie potrafiła nazwać tego jak się wtedy czuła. To tak jak z tymi drzewami. Niby tylko stoją obok siebie. Jednak nikt nie widzi tego co dzieje się pod ziemią, jak korzenie się splatają i tworzą silny fundament dla obydwu roślin. Wiem jedno… Cholernie jej na Tobie zależało. Potrafiła nagiąć się do granic możliwości aby Ci pomóc, nawet jeśli miało to zaszkodzić jej samej. Tak jak teraz… Nawet nie pamiętała po co tak naprawdę przyszła do Skrzydła Szpitalnego. I gdy zaczynaliście rozmowę, czy tą w waszych myślach, czy tą normalną wszystko inne znikało. Przynajmniej dla niej.
Uniosła delikatnie brew gdy usłyszała twoje słowa. Zawsze wyglądało to dość komicznie, więc miała szczęście, że na nią nie patrzyłeś. – Mądry z Ciebie chłopak – zaśmiała się mimowolnie. – To ja poproszę takie bajki codziennie na dobranoc. No dobra… Nie codziennie. Wystarczy raz w tygodniu. – Podniosła się powoli, tak że rękami oparła się o łóżko. Nie byłeś taki ciężki jak się mogło wydawać. – Powinieneś je spisać i wydać książkę – powiedziała poważnie i pokiwała delikatnie głową. – Wymyślilibyśmy super tytuł… - przygryzła dolną wargę zastanawiając się chwilę. – O! Mam. ‘Wujek Wampir czyta na dobranoc!’ Co ty na to?
Jak wiele dzieci nie posiada osoby, która czytałaby im bajki na dobranoc? Przytulała przed snem i zapewniała , że wszystko będzie w porządku? Sprawiała, że dziecko czuło się po prostu bezpiecznie?
- Uważaj bo zaraz zrzucę Cię z tego łóżka i się jeszcze bardziej poturbujesz – popchnęła cie delikatnie. – A tak na serio to nie bałam się tych spod łóżkiem, tylko tych z szafy – kolejny raz dzisiejszego spotkania się zaśmiała. – Miałam oooogrooomną szafę – dodała.
Spojrzała w jego czarne oczy i kojący dźwięk jej śmiechu nagle ulotnił się pozostawiając jedynie głuchą ciszę, która wydawało się, że trwała w nieskończoność.
- Jak wiele sekretów już zebrałeś? – wyszeptała – Jak wiele osób zatopiłeś w swojej Otchłani? – zadała kolejne pytanie, jeszcze ciszej niż poprzednie i już na niego nie patrzyła. Ponownie opadła na łóżko całym ciałem i wbiła wzrok w sufit nie wiadomo czemu szukając tam odpowiedzi.
- Sahir Nailah
Re: Łóżka
Wto Paź 18, 2016 4:25 pm
W słowach zawsze czaiły się bolesne nuty, które przecinały codzienność i nie ważne, jak bardzo sam Nailah starał sobie wmawiać, że nic go nie obchodzą, że ma za nic zdanie innych ludzi, że w sumie mu nie zależy - jest Panem tego swojego małego świata i może się w nim zatkać, nie pozwalając niczemu i nikomu z zewnątrz przebić się przez mury - tyle że ta bańka, w której dryfował, przyglądając się ludziom na brzegu rzeki, o różnych twarzach, w różnych ubraniach, różnej płci i w różnym wieku, nie miała murów z cegły, inaczej woda nie byłaby w stanie go unosić i pozwalać na obojętne dryfowanie, by świat oglądany czernią obojętnych, wymarłych ocząt wciąż poszukiwał swoich własnych barw w szarej codzienności - ten świat "na zewnątrz" i ten "wewnątrz" - dlatego bańka była z cienkiego szkła - łatwo było pęknięcia i rysy zatkać od wewnątrz tak, by nie było po nich nawet śladu, tylko że czasami pół śniący, kołysany do snu przez fale rzeki i prąd chłopak, który w niej podróżował, zauważał, że pęknięcie się pojawiło, dopiero kiedy nie miał czym oddychać. Obejmował się ramionami, odczuwając chłód wody, który przesiąkał przez nogawki spodni, zaczynał obejmować jego nogi i wznosił się wyżej i wyżej, przywodził ze sobą dreszcze te z rodzaju nieprzyjemnych - i nagle słowa, których nie chciało się słyszeć, dobiegały do wnętrza, nie zatrzymywane już przez rzekomo "doskonale szczelną" ścianę budowaną ciężko latami - sęk tkwił w tym, że jedni potrafili jednym pstryknięciem posłać go na dno - inni pozostawiali niewinne ryski, które nawet nie doprowadzały do przecieku wody. Komu wolno a komu nie wolno? Im bliżej kogoś dopuszczasz, im więcej radości ci daje i im bardziej poszukujesz jego towarzystwa tym bardziej zaboli każde puknięcie, każda kolizja - nawet jeśli będzie kolizją zupełnie nieświadomą. O dziwo większość takich była.
Ta bańka miała mnóstwo słabych punktów.
Tak właśnie na ustach chłopaka, który uśmiechał się niemal prowokująco, wygięły się bardziej... smutno - i takim sposobem uciekł spojrzeniem od jej oczu, kierując je na rozchylone okno, przez które wpadał wiosenny wiatr - niewinny żarcik, zabawny, przecież doceniałeś jego wydźwięk. Zabawnie bolący. Tak, chyba szczęście, że nie mieli ze sobą kontaktu wzrokowego - przynajmniej nie w tej chwili... chociaż co za różnica? Te oczy i tak nigdy niczego nie oferowały. One tylko brały, pożerały, nie oferując niczego w zamian.
- Czy to znaczy, że zapraszasz mnie każdego wieczoru do swojego łóżka? - Skierował na nią spojrzenie z bezczelnym uśmieszkiem. - Nie żebym rzucał ci wyzwanie, ale śmiało, spróbuj. - To mógłby być zabawny widok - delikatna kruszyna siłująca się ze słynącą z bójek osobą - co mogłoby pójść nie tak? Liv jeszcze zostałaby bohaterką Hogwartu, ha! - Zbyt wielu. - Uśmiech zniknął i z jego warg.
Nie było niczego śmiesznego i zabawnego w historii, którą obserwował własnymi oczyma.
- Zazdrosna? Dla Ciebie zarezerwowałem specjalne miejsce.
Ta bańka miała mnóstwo słabych punktów.
Tak właśnie na ustach chłopaka, który uśmiechał się niemal prowokująco, wygięły się bardziej... smutno - i takim sposobem uciekł spojrzeniem od jej oczu, kierując je na rozchylone okno, przez które wpadał wiosenny wiatr - niewinny żarcik, zabawny, przecież doceniałeś jego wydźwięk. Zabawnie bolący. Tak, chyba szczęście, że nie mieli ze sobą kontaktu wzrokowego - przynajmniej nie w tej chwili... chociaż co za różnica? Te oczy i tak nigdy niczego nie oferowały. One tylko brały, pożerały, nie oferując niczego w zamian.
- Czy to znaczy, że zapraszasz mnie każdego wieczoru do swojego łóżka? - Skierował na nią spojrzenie z bezczelnym uśmieszkiem. - Nie żebym rzucał ci wyzwanie, ale śmiało, spróbuj. - To mógłby być zabawny widok - delikatna kruszyna siłująca się ze słynącą z bójek osobą - co mogłoby pójść nie tak? Liv jeszcze zostałaby bohaterką Hogwartu, ha! - Zbyt wielu. - Uśmiech zniknął i z jego warg.
Nie było niczego śmiesznego i zabawnego w historii, którą obserwował własnymi oczyma.
- Zazdrosna? Dla Ciebie zarezerwowałem specjalne miejsce.
- Liv Mendez
Re: Łóżka
Nie Paź 23, 2016 5:40 pm
Jak dziwne że ona zawsze lubiła milczeć. Mogła z kimś siedzieć, być obok i nic więcej. To jej w zupełnie wystarczyło. O ile trafiła się osoba, która również potrafiła po prostu być. Żadnych wymuszonych rozmów, błahych i tych bardzo poważnych. Cisza, która wypełniała całe pomieszczenie, a ona w żaden sposób nie czuła się wtedy skrepowana, nie czuła potrzeby zaczynania jakiejkolwiek rozmowy. Mogła tak trwać. A wszystko wokół mogło biec w swoim tempie i nie zwracać na nią uwagi. Tylko jak mało było ludzi tego typu... Większość społeczeństwa przeważnie już po chwili milczenia czuło się dziwnie i na siłę zaczynało jakiś temat, jakby bali się, że w tej grobowej ciszy usłyszą całą prawdę o sobie. Albo co gorsza, nie oni, a ktoś inny usłyszy całą prawdę o nich. Tak skrupulatnie skrywaną. A przecież o wiele więcej można było się dowiedzieć o drugim człowiek właśnie ze zwykłej rozmowy. Z krótkiej wymiany zdań, z jego reakcji na pewne słowa i wyrazy. Milczenie było kolejną bańką Gryfonki, ale tą akurat bardzo lubiła i nie stworzyła jej aby odgradzać się od innych. Jeśli ktoś chciał, mógł śmiało zajrzeć i rozsiąść się, tylko musiał przestrzegać niepisanych zasad. Przestrzegać ciszy.
Liv nigdy nie oczekiwała, że ktoś to zrozumie. Nie chciała nawet tłumaczyć, dlaczego tak bardzo lubi siedzieć w ciszy. Wsłuchiwać się w otaczający świat, ale nie być w nim, tylko przyglądać się mu jak odległej krainie, która może i fascynowała, ale do której, jak na razie, nie miała większej ochoty wchodzić. Och… przecież nikt nie powiedział, że należy do normalnych dziewczynek. Dlatego teraz też milczała. I te parę chwil oboje milczeliście. Pierwszy raz dzisiejszego spotkania mogła na Ciebie patrzeć nie spotykając spojrzenia czarnych ślepi. Zobaczyła ten uśmiech, uśmiech, który nie sięgnął oczu. O nie… Widziała wyraźnie zapadnięte policzki i sińce pod oczami jakbyś przez ostatni miesiąc w ogóle nie zmrużył oczu. Widziała tą bladą twarz, która wydawało się, że za parę dni stanie się przeźroczysta i człowiek będzie mógł przejrzeć Cię na wylot. Widziała te chude dłonie, które wydawały się, że przy delikatnym uderzeniu mogły złamać się w pół. Nic bardziej mylnego. Były o wiele silniejsze niż większości się wydawały. Widziała wszystkie rysy twarzy, tak wyraźne i ostre. Widziała Cię. Przeczuwała, że czujesz jej wzrok na sobie, ale skoro Ty mogłeś bezkarnie na niej siedzieć to chyba i ona mogła chwile się Tobie poprzyglądać…
Słowa potrafią ranić i to w sposób jaki ciężko sobie wyobrazić, ale przemilczenie pewnych kwestii sprawiało jeszcze większy ból. I nie myślę tutaj o tym samym milczeniu z początku wypowiedzi, mój Drogi Czytelniku. Jeśli coś się zaczęło, to nie można było od tak urywać, przemilczeć, mając nadzieję, że ktoś nie zauważy, zapomni i po krzyku. Niewypowiedziane słowa robią jeszcze więcej rys na bańce, może na początek prawie niewidocznych, ale systematyczne dokładane sprawią, że bańka skruszy się. Zostanie z niej jedynie pył. Nie kawałki, które da się posklejać, a pył. Pył, który delikatny wiatr rozwieje po świecie. A Ty, leżąc tam na brzegu oceanu nie będziesz miał już żadnej obrony.
Mimowolnie kąciki ust uniosły się do góry gdy usłyszała Twoje słowa. I już nie mogła tak swobodnie obserwować twojej osoby. Pięścią uderzyła cie w ramie.
- Wybij to sobie z głowy – wskazała na niego palcem. – A teraz bądź tak łaskawy i złaź ze mnie. Koniec dobroci. Jesteś ciężki – miała cichą nadzieję, że ten argument do niego przemówi. – Możesz mi wysyłać listy – wystawiła język. Momentalnie i ona spoważniała. Przymrużyła oczy i przygryzła dolną wargę jak to miała w zwyczaju gdy się nad czymś zastanawiała.
- Dzielenie się tajemnicami łączy… – powiedziała po chwili ciszy. Odnosiło się to również do jego wcześniejszego pytania dlaczego tak bardzo nie lubiła dotyku. – A tego nie zawsze się pragnie – cichy szept wydobył się z jej ust, ale wiedziała, że i tak ją usłyszałeś. Nie skomentowała słów o zazdrości, uniosła tylko delikatnie jedną brew w geście zdziwienia.
- Czym sobie na to zasłużyłam? Przecież kiedyś wspominałeś, że jestem szarą myszką użalającą się nad sobą… Hm..?
Liv nigdy nie oczekiwała, że ktoś to zrozumie. Nie chciała nawet tłumaczyć, dlaczego tak bardzo lubi siedzieć w ciszy. Wsłuchiwać się w otaczający świat, ale nie być w nim, tylko przyglądać się mu jak odległej krainie, która może i fascynowała, ale do której, jak na razie, nie miała większej ochoty wchodzić. Och… przecież nikt nie powiedział, że należy do normalnych dziewczynek. Dlatego teraz też milczała. I te parę chwil oboje milczeliście. Pierwszy raz dzisiejszego spotkania mogła na Ciebie patrzeć nie spotykając spojrzenia czarnych ślepi. Zobaczyła ten uśmiech, uśmiech, który nie sięgnął oczu. O nie… Widziała wyraźnie zapadnięte policzki i sińce pod oczami jakbyś przez ostatni miesiąc w ogóle nie zmrużył oczu. Widziała tą bladą twarz, która wydawało się, że za parę dni stanie się przeźroczysta i człowiek będzie mógł przejrzeć Cię na wylot. Widziała te chude dłonie, które wydawały się, że przy delikatnym uderzeniu mogły złamać się w pół. Nic bardziej mylnego. Były o wiele silniejsze niż większości się wydawały. Widziała wszystkie rysy twarzy, tak wyraźne i ostre. Widziała Cię. Przeczuwała, że czujesz jej wzrok na sobie, ale skoro Ty mogłeś bezkarnie na niej siedzieć to chyba i ona mogła chwile się Tobie poprzyglądać…
Słowa potrafią ranić i to w sposób jaki ciężko sobie wyobrazić, ale przemilczenie pewnych kwestii sprawiało jeszcze większy ból. I nie myślę tutaj o tym samym milczeniu z początku wypowiedzi, mój Drogi Czytelniku. Jeśli coś się zaczęło, to nie można było od tak urywać, przemilczeć, mając nadzieję, że ktoś nie zauważy, zapomni i po krzyku. Niewypowiedziane słowa robią jeszcze więcej rys na bańce, może na początek prawie niewidocznych, ale systematyczne dokładane sprawią, że bańka skruszy się. Zostanie z niej jedynie pył. Nie kawałki, które da się posklejać, a pył. Pył, który delikatny wiatr rozwieje po świecie. A Ty, leżąc tam na brzegu oceanu nie będziesz miał już żadnej obrony.
Mimowolnie kąciki ust uniosły się do góry gdy usłyszała Twoje słowa. I już nie mogła tak swobodnie obserwować twojej osoby. Pięścią uderzyła cie w ramie.
- Wybij to sobie z głowy – wskazała na niego palcem. – A teraz bądź tak łaskawy i złaź ze mnie. Koniec dobroci. Jesteś ciężki – miała cichą nadzieję, że ten argument do niego przemówi. – Możesz mi wysyłać listy – wystawiła język. Momentalnie i ona spoważniała. Przymrużyła oczy i przygryzła dolną wargę jak to miała w zwyczaju gdy się nad czymś zastanawiała.
- Dzielenie się tajemnicami łączy… – powiedziała po chwili ciszy. Odnosiło się to również do jego wcześniejszego pytania dlaczego tak bardzo nie lubiła dotyku. – A tego nie zawsze się pragnie – cichy szept wydobył się z jej ust, ale wiedziała, że i tak ją usłyszałeś. Nie skomentowała słów o zazdrości, uniosła tylko delikatnie jedną brew w geście zdziwienia.
- Czym sobie na to zasłużyłam? Przecież kiedyś wspominałeś, że jestem szarą myszką użalającą się nad sobą… Hm..?
- Sahir Nailah
Re: Łóżka
Nie Paź 23, 2016 8:14 pm
Zaśmiał się cicho, kiedy wyzwanie zostało podjęte - ot zastanawialiście się kiedyś, czy tak drobna niewiasta jest w stanie zrzucić z siebie chłopaka... mężczyznę? - mimo wszystko nadal chłopaka, który był postrachem szkoły? Jeśli się zastanawialiście, to zagadka została rozwiązana - jeden cios i Nailah został rozłożony na łopatki - nie dosłownie, na szczęście, inaczej pewnie znów by wylądował na Liv, tym razem w pełni swej okazałości - pewnie jeszcze specjalnie upadałby tak, żeby na nią spaść, ot... złośliwość ludzi... pół-żywych. Tak. Ramię mu prawie połamała! Całe szczęście, że był dość dzielnym chłopcem, jeśli o obrażenia fizyczne chodzi i nie zaczął płakać, krzyczeć, ani sięgać dłonią do rannego miejsca, by je rozmasować - grzecznie się podniósł i oddał jej tą upragnioną przestrzeń fizyczną - hipokryyytaaa - w końcu to było takie bardzo w porządku, kiedy to on naruszał czyjąś przestrzeń, ale spróbujcie tylko naruszyć jego, kiedy sobie tego nie życzył... cóż, typowo niewdzięczny kot-dachowiec, który robi bo mu się żywnie podoba i chodzi, gdzie mu się żywnie podoba - doprawdy, jak mówił Colette: wypadałoby założyć wstążkę z dzwoneczkiem na jego szyję, żeby chociaż było wiadomo, kiedy się pojawia - i kiedy odchodzi - by ludzie nie dostawali zawału, kiedy się skradał.
- Takie sprośne? - I równie sprośne rysunki, ot co - ale chyba koniec końców był ostatnią osobą, która byłaby w stanie coś takiego posłać - jego umysł pływał po zbyt fantazyjnych wodach, aby wkraczać do światów, w których wszystkim dyrygowała fizyczna namiętność - nie tylko do drugiego ciała, ale i do pieniędzy, do majątku - do tego wszystkiego, co osiągnąć można było tylko poprzez materializm. Co wcale a wcale nie przeszkadzało mu strzelać takich uśmiechów (tych niebezpiecznie filuternych) i tekstów - nawet jeśli uśmiech nie wypadał przekonująco przy zmęczeniu, które nie pozwalało go odpowiednio podźwignąć. Takie tam... głupotki. Byli przecież tylko nastolatkami...
Uniósł rękę i obrócił nieco głowę, przekrzywiając ją na ramię, jakby ten gest mógł odgrodzić go od wszystkiego - od Liv, od tej szpitalnej sali, od tajemnic, przeszłości - wszystkiego, co tylko mogło się zmieścić w małej, niewielkiej kulce, którą ta wyprostowana dłoń była w stanie zatrzymać - i zatrzymałaby wiele, wierzcie mi. Tarcza była obustronna. Mur ich dzielący - mimo to wcale nie było odczucia, jakby cokolwiek ich dzieliło - więc może to jak zwierciadło..? Przekraczanie go wydawało się poza zasięgiem, niemożliwe do osiągnięcia - mimo to wciąż chciało się zobaczyć, co jest po drugiej stronie... Nie utrzymał tej dłoni w powietrzu. Ledwo ją uniósł i już opuścił - i już wrócił do poprzedniej pozycji. Gest, który mówił: stop.
-Łączy. - Coś w tym słowie go rozbawiło i chyba tylko przez znużenie nie dało się wyczuć weń ironii. - Równie łatwo łączy, co rozdziela.Ludzie nienawidzą tego, czego się boją? - A ile w tajemnicach może kryć się w strachu..? Są jego kwintesencją samą w sobie - te ciemne podwórza zalane czernią pośród nocy, ta mgła nie pozwalająca dojrzeć własnej dłoni, te ciemne tonie oceanu (gdzie obrony nie było) - wszystkie tajemnice określone niepewną... niektórych przyciągały - większość jednak była bardzo skutecznie i sprawnie odstraszana. Instynkt. - Aaach... - Znów spojrzał na Liv z aroganckim uśmiechem. - Koty uwielbiają myszki. Nie wiedziałaś?
- Takie sprośne? - I równie sprośne rysunki, ot co - ale chyba koniec końców był ostatnią osobą, która byłaby w stanie coś takiego posłać - jego umysł pływał po zbyt fantazyjnych wodach, aby wkraczać do światów, w których wszystkim dyrygowała fizyczna namiętność - nie tylko do drugiego ciała, ale i do pieniędzy, do majątku - do tego wszystkiego, co osiągnąć można było tylko poprzez materializm. Co wcale a wcale nie przeszkadzało mu strzelać takich uśmiechów (tych niebezpiecznie filuternych) i tekstów - nawet jeśli uśmiech nie wypadał przekonująco przy zmęczeniu, które nie pozwalało go odpowiednio podźwignąć. Takie tam... głupotki. Byli przecież tylko nastolatkami...
Uniósł rękę i obrócił nieco głowę, przekrzywiając ją na ramię, jakby ten gest mógł odgrodzić go od wszystkiego - od Liv, od tej szpitalnej sali, od tajemnic, przeszłości - wszystkiego, co tylko mogło się zmieścić w małej, niewielkiej kulce, którą ta wyprostowana dłoń była w stanie zatrzymać - i zatrzymałaby wiele, wierzcie mi. Tarcza była obustronna. Mur ich dzielący - mimo to wcale nie było odczucia, jakby cokolwiek ich dzieliło - więc może to jak zwierciadło..? Przekraczanie go wydawało się poza zasięgiem, niemożliwe do osiągnięcia - mimo to wciąż chciało się zobaczyć, co jest po drugiej stronie... Nie utrzymał tej dłoni w powietrzu. Ledwo ją uniósł i już opuścił - i już wrócił do poprzedniej pozycji. Gest, który mówił: stop.
-Łączy. - Coś w tym słowie go rozbawiło i chyba tylko przez znużenie nie dało się wyczuć weń ironii. - Równie łatwo łączy, co rozdziela.Ludzie nienawidzą tego, czego się boją? - A ile w tajemnicach może kryć się w strachu..? Są jego kwintesencją samą w sobie - te ciemne podwórza zalane czernią pośród nocy, ta mgła nie pozwalająca dojrzeć własnej dłoni, te ciemne tonie oceanu (gdzie obrony nie było) - wszystkie tajemnice określone niepewną... niektórych przyciągały - większość jednak była bardzo skutecznie i sprawnie odstraszana. Instynkt. - Aaach... - Znów spojrzał na Liv z aroganckim uśmiechem. - Koty uwielbiają myszki. Nie wiedziałaś?
- Liv Mendez
Re: Łóżka
Pon Paź 24, 2016 6:29 pm
- Dziękuję – powiedziała cicho i podniosła się do pozycji siedzącej. Podkuliła nogi pod brodę i objęła je rekami jakby chciała się cała otulić albo zmienić w niewidoczną kulkę. Chyba mogła się cieszyć, rzadko kiedy jakąkolwiek bitwę wygrywa Myszka. Przeważnie Kot jest zwycięzcą. Nie oszukujmy się, Kot był dziś łaskawy i chyba w dość dobrym nastroju. Sahir Nailah się zaśmiał. Coś nowego. Uniosła brwi ze zdziwienia. Chyba Cię takiego lubiła. Czuła się trochę bezpieczniej, przez co traciła czujność nad swoimi słowami i czynami. A przecież tak nie wiele trzeba było by zbudzić Bestie, by popsuć jej humor. I wszystko zniszczyć jednym ruchem jak domem z kart. Wydawałeś się dla niej, w tym krótkim momencie, zwykłym siedemnastolatkiem, bez tej całej smutnej i mrocznej historii, którą wiedziała, że skrywasz, i wiedziała, że nie chcesz z nią o niej rozmawiać. I jej się wydawało, że jest zwykłą dziewczyną bez swojej historii skrywanej za czerwonymi drzwiami. To były tylko chwile ulotne i obłudne. Prawda była inna, ale czy przez moment nie mogliście poudawać zwykłych nastolatków nieprzejmujących się niczym i nikim, nie ciągnących za sobą i tak już za dużego ciężaru jak na ten wiek? Chyba tak… Chyba to było wskazane. Inaczej byście zwariowali. O ile już nie jesteście szaleni, a patrząc na Was zastanowiłabym się nad tym…
- Wystarczy, że straszysz mnie na korytarzach – wbiła wzrok w trampki. - A i tak mam problemy ze snem, więc Twoja twarz widziana codziennie na pewno nie pomogłaby mi zasnąć – powiedziała pusto. – A poza tym i tak nie dostałbyś się do dormitorium dziewczyn – podniosła głowę i przeniosła spojrzenie czekoladowych ślepi na twoją osobę. – No chyba, że o czymś nie wiem – próbowała powstrzymać uśmiech, ale jej oczy ją zdradzały. Można było zauważyć te ogniki rozbawienia. Oczy zawsze ją zdradzały. Podobno to one są zwierciadłem duszy. Nie potrafiła ukryć emocji w nich skrytych. Jeśli ktoś potrafił się dobrze przyjrzeć i zobaczyć, a nie tylko widzieć, mógł w łatwy sposób ją rozgryźć.
Była między wami granica, ale granica, która jedynie informowała, że zbliżało się do pewnego zagrożenia. Granica, która komunikowała, że musisz bardzo dobrze się zastanowić czy chcesz ją przekroczyć bo nikt nie może Ci zapewnić, że w ogóle wrócisz, a jeśli nawet tak, to w jakim stanie… Ale ludzie kochają robić głupie rzeczy. Kochają pchać się w kłopoty, a później rozpaczać nad własnym życiem. Dlatego też Liv, ponownie, powoli zbliżyła się do furtki Twojego Królestwa i uchyliła drzwiczki, która dziwnie głośno zaskrzypiały. Skoro Bestia jest zbyt zmęczona na walkę, być może uda się dziewczynie zobaczyć Ogród. Już dawno do niego nie zaglądała.
- Ludzie boją się tego, czego nie znają – wzruszyła ramionami i przymknęła powieki. – Lubią je pożerać na śniadanie, obiad i kolację. Powinnam się bać? – chyba kiedyś, przy pierwszym waszym spotkaniu, sam na sam, zadała to samo pytanie. Jednak wydawało jej się, że to było tak odległe. Jakby minęło tysiąc lat. Wtedy naprawdę się bała. A teraz…? W tym momencie chyba nie. Na pewno nie tak bardzo jak wtedy, ale Los lubił zaskakiwać i płatać figle.
- Wystarczy, że straszysz mnie na korytarzach – wbiła wzrok w trampki. - A i tak mam problemy ze snem, więc Twoja twarz widziana codziennie na pewno nie pomogłaby mi zasnąć – powiedziała pusto. – A poza tym i tak nie dostałbyś się do dormitorium dziewczyn – podniosła głowę i przeniosła spojrzenie czekoladowych ślepi na twoją osobę. – No chyba, że o czymś nie wiem – próbowała powstrzymać uśmiech, ale jej oczy ją zdradzały. Można było zauważyć te ogniki rozbawienia. Oczy zawsze ją zdradzały. Podobno to one są zwierciadłem duszy. Nie potrafiła ukryć emocji w nich skrytych. Jeśli ktoś potrafił się dobrze przyjrzeć i zobaczyć, a nie tylko widzieć, mógł w łatwy sposób ją rozgryźć.
Była między wami granica, ale granica, która jedynie informowała, że zbliżało się do pewnego zagrożenia. Granica, która komunikowała, że musisz bardzo dobrze się zastanowić czy chcesz ją przekroczyć bo nikt nie może Ci zapewnić, że w ogóle wrócisz, a jeśli nawet tak, to w jakim stanie… Ale ludzie kochają robić głupie rzeczy. Kochają pchać się w kłopoty, a później rozpaczać nad własnym życiem. Dlatego też Liv, ponownie, powoli zbliżyła się do furtki Twojego Królestwa i uchyliła drzwiczki, która dziwnie głośno zaskrzypiały. Skoro Bestia jest zbyt zmęczona na walkę, być może uda się dziewczynie zobaczyć Ogród. Już dawno do niego nie zaglądała.
- Ludzie boją się tego, czego nie znają – wzruszyła ramionami i przymknęła powieki. – Lubią je pożerać na śniadanie, obiad i kolację. Powinnam się bać? – chyba kiedyś, przy pierwszym waszym spotkaniu, sam na sam, zadała to samo pytanie. Jednak wydawało jej się, że to było tak odległe. Jakby minęło tysiąc lat. Wtedy naprawdę się bała. A teraz…? W tym momencie chyba nie. Na pewno nie tak bardzo jak wtedy, ale Los lubił zaskakiwać i płatać figle.
- Sahir Nailah
Re: Łóżka
Pon Paź 24, 2016 7:14 pm
Koty nie powinny być łaskawe - przez ich łaskawość więcej było cierpienia, niż pożytku - jedne z najbardziej okrutnych drapieżników, z których niemal każdy, bez wyjątku, łowił ofiary nie dlatego, że był głodny - łowił je, bo fajnie się nimi bawiło. Myszko, myszko, powiedz mi - dobrze w tej zabawie Ci? Łapały tą myszkę, przynosiły ją do własnego ogródka, na własny teren (tam, gdzie myszka zasadziła dla niego kwiaty i krzewy) - ogródek wcale nie musiał mieć żadnego ogrodzenia - chodziło o to, by wyciągnąć myszkę jak najdalej od terenów, które znała i po których potrafiła już skakać, wiedząc, gdzie uciekać, by dostać się do wykopanej norki albo pod kamień, którego kot nie zepchnie łapą - niosły je bardzo ostrożnie w swoich paszczach - pomimo kłów nie pozostawiały ani ryski na ciele nieszczęsnego roślinożercy i nie podduszały go - przecież to takie miłe, przecież to takie łagodne! - tak łaskawe, że kot potrafi nieść mysz jak własne młode, stąpając na miękkich opuszkach, by maleńka nie doznawała zbyt wielkich wstrząsów - i potem kładły się na brzuchu i odstawiały równie łagodnie mysz na ziemię, pomiędzy swoje łapy.
Co teraz, myszko?
Kot patrzy łagodnymi ślepiami, z nikłym zainteresowaniem, nawet obraca co rusz wzrok - w jego myśli nie wkrada się nawet prawdopodobieństwo tego, że mysz może go ugryźć, bo ma naprawdę ostre zęby - macha ogonem na lewo, to prawo, rozgląda się - mysz się nie rusza? Kot wstaje, odchodzi w bok - znalazł jakiegoś konika polnego, którego przydusił łapą.
Mysz ucieka.
Kot za nią.
Chwila obłudnego biegu przez łąkę - tak względnie beztroskiego, względnie bezpiecznego, dopóki żaden orzeł nie krążył w okolicy i nie groził porwaniem myszy, a kocie pazury pozostawały schowane, bo bardziej bawiła sama pogoń, niż przyduszanie ofiary i sprawdzanie, jak będzie się wić pod mocnymi mięśniami - chwila bycia... sobą? Czy może właśnie nie sobą?
- Sądzisz, że Anioł skuteczniej pomógłby ci odgonić twoje demony, niż inny Demon... Aniołku? - Jasny Aniołek schowany za jasnymi, czerwonymi drzwiami - jasny Aniołek trzymający ciemną halkę pod spódnicą i czarne lotki przykryte tymi białymi. Aniołek o sztucznie doczepionych skrzydłach, który zapomniał, jak latać. - Hooo..! Zabrzmiało jak wyzwanie. - Najgorsze było to, że zabrzmiało jak wyzwanie, które on właśnie zaakceptował - na całe szczęście był na to, koniec końców, za leniwy, żeby próbować się dostać do dormitorium dziewczyn z Gryffindoru - najpierw JAKOŚ musiałby się dostać w ogóle do Pokoju Wspólnego Gryfonów. - Złe sny?
Emocje Liv było aż nadto łatwo przegapić - ale chyba dlatego każdy ich przebłysk, który się w niej pojawiał, był tak niesamowicie cenny. Aż można by się było zastanowić, czy ona tak samo spokojnie żyła wewnątrz samej siebie jak na zewnątrz - gdyby nie fakt, że Sahir popychał ją (rzucał nią wręcz) na najróżniejsze ściany jej własnego ja, pewnie założyłby, że Liv jest stoikiem, która mało co odczuwa. Tylko że Liv odczuwała bardzo mocno i bardzo głęboko.
Bez niej nie powstałby ten piękny ogród, który teraz trwał w rozkwicie - zobacz, jak tu pięknie! - zdejmij buty, przejdź się po miękkiej, zielonej trawie... nawet jeśli wciąż był to tylko zalążek - był zadbany.
Może to naprawdę tylko dlatego, że Kot był dzisiaj łaskawy..?
- Liv... - Zabrzmiało jakoś tak poważnie. Jakoś dramatycznie poważnie, biorąc pod uwagę, że Nailah niemal zawsze posługiwał się przeróżnymi przydomkami, ale jego wyraz twarzy ani wzrok jakoś nadmiernie poważne nie były. - Wyobraź sobie, że przez cały dzień niczego nie zjadłaś. Nie przespałaś nocy, bo przecież noc to twoja naturalna pora funkcjonowania. W dzień również nie śpisz, bo masz zajęcia. Drugiego dnia również niczego nie jesz. Niczego nie pijesz. Trzeciego też nie. Przez tydzień. Dwa tygodnie. Po trzech tygodniach ktoś daje ci do ręki nóż i stawia przed człowiekiem z parującym, ciepłym posiłkiem na talerzu. Bałabyś się siebie?
Bój się Kota.
Kot jest wiecznie głodny.
Co teraz, myszko?
Kot patrzy łagodnymi ślepiami, z nikłym zainteresowaniem, nawet obraca co rusz wzrok - w jego myśli nie wkrada się nawet prawdopodobieństwo tego, że mysz może go ugryźć, bo ma naprawdę ostre zęby - macha ogonem na lewo, to prawo, rozgląda się - mysz się nie rusza? Kot wstaje, odchodzi w bok - znalazł jakiegoś konika polnego, którego przydusił łapą.
Mysz ucieka.
Kot za nią.
Chwila obłudnego biegu przez łąkę - tak względnie beztroskiego, względnie bezpiecznego, dopóki żaden orzeł nie krążył w okolicy i nie groził porwaniem myszy, a kocie pazury pozostawały schowane, bo bardziej bawiła sama pogoń, niż przyduszanie ofiary i sprawdzanie, jak będzie się wić pod mocnymi mięśniami - chwila bycia... sobą? Czy może właśnie nie sobą?
- Sądzisz, że Anioł skuteczniej pomógłby ci odgonić twoje demony, niż inny Demon... Aniołku? - Jasny Aniołek schowany za jasnymi, czerwonymi drzwiami - jasny Aniołek trzymający ciemną halkę pod spódnicą i czarne lotki przykryte tymi białymi. Aniołek o sztucznie doczepionych skrzydłach, który zapomniał, jak latać. - Hooo..! Zabrzmiało jak wyzwanie. - Najgorsze było to, że zabrzmiało jak wyzwanie, które on właśnie zaakceptował - na całe szczęście był na to, koniec końców, za leniwy, żeby próbować się dostać do dormitorium dziewczyn z Gryffindoru - najpierw JAKOŚ musiałby się dostać w ogóle do Pokoju Wspólnego Gryfonów. - Złe sny?
Emocje Liv było aż nadto łatwo przegapić - ale chyba dlatego każdy ich przebłysk, który się w niej pojawiał, był tak niesamowicie cenny. Aż można by się było zastanowić, czy ona tak samo spokojnie żyła wewnątrz samej siebie jak na zewnątrz - gdyby nie fakt, że Sahir popychał ją (rzucał nią wręcz) na najróżniejsze ściany jej własnego ja, pewnie założyłby, że Liv jest stoikiem, która mało co odczuwa. Tylko że Liv odczuwała bardzo mocno i bardzo głęboko.
Bez niej nie powstałby ten piękny ogród, który teraz trwał w rozkwicie - zobacz, jak tu pięknie! - zdejmij buty, przejdź się po miękkiej, zielonej trawie... nawet jeśli wciąż był to tylko zalążek - był zadbany.
Może to naprawdę tylko dlatego, że Kot był dzisiaj łaskawy..?
- Liv... - Zabrzmiało jakoś tak poważnie. Jakoś dramatycznie poważnie, biorąc pod uwagę, że Nailah niemal zawsze posługiwał się przeróżnymi przydomkami, ale jego wyraz twarzy ani wzrok jakoś nadmiernie poważne nie były. - Wyobraź sobie, że przez cały dzień niczego nie zjadłaś. Nie przespałaś nocy, bo przecież noc to twoja naturalna pora funkcjonowania. W dzień również nie śpisz, bo masz zajęcia. Drugiego dnia również niczego nie jesz. Niczego nie pijesz. Trzeciego też nie. Przez tydzień. Dwa tygodnie. Po trzech tygodniach ktoś daje ci do ręki nóż i stawia przed człowiekiem z parującym, ciepłym posiłkiem na talerzu. Bałabyś się siebie?
Bój się Kota.
Kot jest wiecznie głodny.
- Liv Mendez
Re: Łóżka
Wto Lis 01, 2016 12:22 am
Ty jesteś Kotem, a ona jest Myszką – już dawno ten fakt został ustalony. Nikt nie próbuje się z tym spierać. Ani Ty, ani Ona. Jednak… Jednak… Czy nie możecie żyć po prostu w zgodzie? Bo to wszystko, ten wasz świat, te wasze rozmowy to tylko zabawa…? Dla Ciebie…? Jakże głupia z niej niewiasta, że miała nadzieje, iż może na chwile przestać się kontrolować przy Tobie. Przestać się bać. Bać Ciebie. Jak mogła pomyśleć, choć przez chwile, że Wielki Kocur w jakiś sposób polubi tą maleńka Myszkę i ją ocali. Ah… Czekasz jedynie na odpowiedni moment by ją zmiażdżyć wielką Łapą? Uśpić czujność i zabić w ogrodzie, który sama stworzyła… Wykopać sobie grób i nie być tego świadomym. Nie można zaprzeczyć, doskonały plan…
A może jest jednak gdzieś cień szansy, że Kot powalczy ze swoją naturą…
Ale czy się da?
- Nie wiem, naprawdę nie wiem – odpowiedziała nie spoglądając na niego. I wiedziała, że to gra słów, którą uwielbiałeś używać, ale tym razem nie podniosła rękawicy. Przyjęła to dość dosłownie bo wiedziała, że nikt nie jest w stanie jej w tym pomóc. Chyba, że ona sama, ale oh… Na to była zbyt słaba. – Czasem mi się uda – kąciki ust delikatnie powędrowały do góry i można było dostrzec delikatny zarys dołeczków na jej policzkach. Zeskoczyła z łóżka i podeszła do okna. Promienie słońca oświetliły jej bladą twarz. Splotła ręce na piersi i zamknęła oczy. – Sen – poprawiła go. Jeden i ten sam. W kółko i w kółko. Jakby popsuła się taśma. Nie otwierała oczu. Wciąż stała w tym samym miejscu. Delikatnie przekrzywiła głowę. Gdy cały świat zniknął jej przed oczami, nie czuła, że znajduje się w Skrzydle Szpitalnym. Nie czuła strachu i czyhającego niebezpieczeństwa. Niebezpieczeństwa, które znajdowało się parę metrów od niej. W ludzkiej postaci. Niebezpieczeństwa, które było tak bardzo nieprzewidywalne. Gdy czuła, że w pewien sposób Cię poznała, wszystko wyślizgiwało się z jej dłoni. Cała wiedza okazywała się tylko jej domysłami. Brałeś, rzadko kiedy dawałeś. I można to zrozumieć, bo było to bardzo wygodne wyjście. Nikt nie jest w stanie Cie zranić. Nikt nie jest w stanie wykorzystać pewnych informacji przeciwko Tobie. Nie obchodzi Cię zdanie innych bo tak naprawdę nikt Cie nie zna.
Lekko drgnęła na dźwięk swojego imienia, ale nie spojrzała na Ciebie. Nie potrafiła. Jakby wiedziała, że zaraz niebo runie wam na głowy, że ten spokój się skończy. I to ona zostanie najbardziej pobita bo przecież Kot zawsze spada na cztery łapy. Na palcach jednej dłoni mogła policzyć ile razy zwrócił się do niej po imieniu. Właśnie to było takie przerażające. Niosło ze sobą chmury gradowe zapowiadające burzę, która miała zatopić całą nadzieję.
- Bałabym – wyszeptała, o wiele ciszej niż się spodziewała. Opuściła głowę i odwróciła się w Twoją stronę. Minęły wieki zanim ponownie spojrzała na Ciebie. – Nie mam pojęcia jak Ci mogę pomóc – powiedziała, a w oczach można było dostrzec, nie tyle co smutek, a przegraną. – I wiem, że powinnam trzymać się jak najdalej Ciebie – uśmiechnęła się. – Ale… - zawiesiła się. Nie była do końca pewna co chce mu przekazać. Znowu odwróciła się, jakby patrzenie na Ciebie zadawało jej ból. W sumie tak trochę było, gdyż stałeś się jej porażką. Mogłeś się domyślać jak bardzo chciał Ci pomóc... Nie… Może to za wzniosłe słowo. Byłeś porażką bo nie potrafiła to Ciebie dotrzeć, nie potrafiła Cię poznać i zrozumieć.
- Opowiesz mi coś o sobie? – pytanie zawisło między nimi.
A może jest jednak gdzieś cień szansy, że Kot powalczy ze swoją naturą…
Ale czy się da?
- Nie wiem, naprawdę nie wiem – odpowiedziała nie spoglądając na niego. I wiedziała, że to gra słów, którą uwielbiałeś używać, ale tym razem nie podniosła rękawicy. Przyjęła to dość dosłownie bo wiedziała, że nikt nie jest w stanie jej w tym pomóc. Chyba, że ona sama, ale oh… Na to była zbyt słaba. – Czasem mi się uda – kąciki ust delikatnie powędrowały do góry i można było dostrzec delikatny zarys dołeczków na jej policzkach. Zeskoczyła z łóżka i podeszła do okna. Promienie słońca oświetliły jej bladą twarz. Splotła ręce na piersi i zamknęła oczy. – Sen – poprawiła go. Jeden i ten sam. W kółko i w kółko. Jakby popsuła się taśma. Nie otwierała oczu. Wciąż stała w tym samym miejscu. Delikatnie przekrzywiła głowę. Gdy cały świat zniknął jej przed oczami, nie czuła, że znajduje się w Skrzydle Szpitalnym. Nie czuła strachu i czyhającego niebezpieczeństwa. Niebezpieczeństwa, które znajdowało się parę metrów od niej. W ludzkiej postaci. Niebezpieczeństwa, które było tak bardzo nieprzewidywalne. Gdy czuła, że w pewien sposób Cię poznała, wszystko wyślizgiwało się z jej dłoni. Cała wiedza okazywała się tylko jej domysłami. Brałeś, rzadko kiedy dawałeś. I można to zrozumieć, bo było to bardzo wygodne wyjście. Nikt nie jest w stanie Cie zranić. Nikt nie jest w stanie wykorzystać pewnych informacji przeciwko Tobie. Nie obchodzi Cię zdanie innych bo tak naprawdę nikt Cie nie zna.
Lekko drgnęła na dźwięk swojego imienia, ale nie spojrzała na Ciebie. Nie potrafiła. Jakby wiedziała, że zaraz niebo runie wam na głowy, że ten spokój się skończy. I to ona zostanie najbardziej pobita bo przecież Kot zawsze spada na cztery łapy. Na palcach jednej dłoni mogła policzyć ile razy zwrócił się do niej po imieniu. Właśnie to było takie przerażające. Niosło ze sobą chmury gradowe zapowiadające burzę, która miała zatopić całą nadzieję.
- Bałabym – wyszeptała, o wiele ciszej niż się spodziewała. Opuściła głowę i odwróciła się w Twoją stronę. Minęły wieki zanim ponownie spojrzała na Ciebie. – Nie mam pojęcia jak Ci mogę pomóc – powiedziała, a w oczach można było dostrzec, nie tyle co smutek, a przegraną. – I wiem, że powinnam trzymać się jak najdalej Ciebie – uśmiechnęła się. – Ale… - zawiesiła się. Nie była do końca pewna co chce mu przekazać. Znowu odwróciła się, jakby patrzenie na Ciebie zadawało jej ból. W sumie tak trochę było, gdyż stałeś się jej porażką. Mogłeś się domyślać jak bardzo chciał Ci pomóc... Nie… Może to za wzniosłe słowo. Byłeś porażką bo nie potrafiła to Ciebie dotrzeć, nie potrafiła Cię poznać i zrozumieć.
- Opowiesz mi coś o sobie? – pytanie zawisło między nimi.
- Sahir Nailah
Re: Łóżka
Czw Lis 03, 2016 10:36 am
Poznanie to bardzo mocne, bardzo gęste słowo – wsuwasz w nie dłoń i czujesz, jak ciężko jest zanurzyć chociażby koniuszki palców, co dopiero całą rękę – żeby zaś osiągnąć to, co Czekoladowe oczęta szukały, najlepiej zanurzyć się całemu – szukając zrozumienia, wiedzy, prawd absolutnych, które nie będą posiadały żadnego "ale". Całe jestestwo Nailaha było jednym wielki "Ale" – rozumiesz już, dlaczego to nie miało się po prostu prawa udać? Lecz że to o to właśnie chodzi, o Poznanie – on nie wiedział, a przede wszystkim nie wiedział, czy w ogóle chce, czy warto, czy można – wiele wątpliwości, składających się, by pokręcić głową, odsunąć się – nie podchodź bliżej? - chyba za późno, w końcu Kot sam pchał się na kolana – można było zwątpić, czy to na pewno Mysz wpada w łapy Kota, czy może Kot ciągle chce wracać do Myszki, żeby pobawić się z nią jeszcze chwilę i napatrzeć w ciepłe oczyska, które wabiły go z siłą samej Otchłani, nie obiecując jednak zagubienia w gęstwinie czerni, och nie – jej oczy obiecywały nieco goryczy, nieco ciepła, nieco prób odnajdywania drogi do tego, by to ciepło rozniecić – aby czekolada znów poruszyła się w filiżance i roztopiła – co złego mogło być w jej oczach? - prócz tej próchnicy, która wyżerała jej świat od środka, naturalnie... A to poznanie – a widzisz! - to poznanie było bardzo konieczne, żeby tą próchnicę dojrzeć. Poznanie Ciebie. Podobno to jednak nie może działać tylko w jednym kierunku – jeśli naprawdę chcesz nawiązać z kimś więź, musisz prócz brania dać również coś od siebie – to nieco przerażające, wiesz, Liv? - dawanie przerażało, bo było zobowiązujące – śmieszne? W końcu to branie powinno bardziej zobowiązywać, zwłaszcza, kiedy wyrywało się fragmenty żywcem, szarpało zębami, a przy tym nie odczuwało nawet maleńkiego podrygu sumienia, och rany... Ale właśnie chodziło o to, że gdy niczego się nie daje, trzyma się wtedy w broni potężny miecz, który jest jednokierunkowy – nie może zranić ciebie, może za to zranić drugą osobę – w takich chwilach Kot mógł w każdej chwili przejść przez przepaść, którą odgrodził się od świata – ale nikt nie mógł wejść do świata kota, do tej ponurej, ciemnej wyspy, do któej należałoby wybudować most. Był taki jeden, który podjął się budowy, wiesz? - powiem ci więcej: ukończył ją. Bo Kot zapragnął dawać. Zapragnął oddać mu wszystko, co tylko posiadał, ślepo wpatrzony wielkimi ślepiami w tą sylwetkę kolibiącą się na silnych wichrach panujących nad przepaścią – uwierzysz?
Samotność wcale nie była zła, dopóki odpychało się od siebie ludzi i nie zaznało miłości, która sprawiała, że nie można było dalej samemu iść przez życie.
- Daj spokój. - Parsknął krótko na jej słowa i skierował nawet na nią swoje spojrzenie – tylko na chwilę, na drobny moment, bo nie chciał patrzeć na jej twarz w tym stanie, na jej przepełnione jakąś silną, zablokowaną potrzebą oczy. Zresztą dobrze się złożyło – Liv również oczęta odwróciła. Wystarczy. Wystarczy bezradności, pragnienia pomocy, smutku i żalu. - Bez melodramatów. Chociaż ten jeden raz. - Bo co będzie jutro pewnie sam Bóg nie wiedział.
Rozdrażniło go to jednak na pewien sposób – w takich chwilach naprawdę wypadało się żałośniej niż... niż co? Żałośnie – ha! - czyli w sumie wszystko powinno się zgadzać – pieczątka samego Boga podbita, następny w kolejce, bardzo proszę – i to pierdolenie, na które dostał uczulenie, chociaż sam to tyle razy powtarzał – i pewnie wiele razy powtórzy: trzymaj się ode mnie z daleka. Powinna? Ano powinna, nie było niczego niepoprawnego w jej słowach, więc o co ta złość, hmm?
- O sobie? - O, to go trochę zbiło z pantałyku – takie pytanie wprost, strzelenie w podbrzusze prosto z katapulty – otwartość tego pytania nadal niby zostawiała wiele miejsca na słowne wymiganie się od odpowiedzi... równie wprost, ale jakoś jego umysł stał się chwilowo blank spacem – i skierował zdziwione oczyska znów na Liv. Mrug, mrug. Error 404. - Coo, coś w stylu: lubię placki? - Dopytał rozbawiony. No właśnie: bardzo otwarte pytanie. Zbyt szerokie.
Samotność wcale nie była zła, dopóki odpychało się od siebie ludzi i nie zaznało miłości, która sprawiała, że nie można było dalej samemu iść przez życie.
- Daj spokój. - Parsknął krótko na jej słowa i skierował nawet na nią swoje spojrzenie – tylko na chwilę, na drobny moment, bo nie chciał patrzeć na jej twarz w tym stanie, na jej przepełnione jakąś silną, zablokowaną potrzebą oczy. Zresztą dobrze się złożyło – Liv również oczęta odwróciła. Wystarczy. Wystarczy bezradności, pragnienia pomocy, smutku i żalu. - Bez melodramatów. Chociaż ten jeden raz. - Bo co będzie jutro pewnie sam Bóg nie wiedział.
Rozdrażniło go to jednak na pewien sposób – w takich chwilach naprawdę wypadało się żałośniej niż... niż co? Żałośnie – ha! - czyli w sumie wszystko powinno się zgadzać – pieczątka samego Boga podbita, następny w kolejce, bardzo proszę – i to pierdolenie, na które dostał uczulenie, chociaż sam to tyle razy powtarzał – i pewnie wiele razy powtórzy: trzymaj się ode mnie z daleka. Powinna? Ano powinna, nie było niczego niepoprawnego w jej słowach, więc o co ta złość, hmm?
- O sobie? - O, to go trochę zbiło z pantałyku – takie pytanie wprost, strzelenie w podbrzusze prosto z katapulty – otwartość tego pytania nadal niby zostawiała wiele miejsca na słowne wymiganie się od odpowiedzi... równie wprost, ale jakoś jego umysł stał się chwilowo blank spacem – i skierował zdziwione oczyska znów na Liv. Mrug, mrug. Error 404. - Coo, coś w stylu: lubię placki? - Dopytał rozbawiony. No właśnie: bardzo otwarte pytanie. Zbyt szerokie.
- Liv Mendez
Re: Łóżka
Czw Lis 03, 2016 4:37 pm
Dobrze. Masz racje. Koniec z melodramatami. Koniec na dziś. Koniec z użalaniem się nad sobą. Nad Twoim czy jej życiem. Koniec z próbami zrozumienia tego co zakryte przed całym światem. Dzisiaj weźcie sobie urlop. Odsuńcie wszystko na bok. Kiwnęła delikatnie głową i uniosła w góre dłonie, w geście poddania.
- Już nic nie mówię – odpowiedziała, jednak dalej stała w tym samym miejscu. Wciąż wpatrując się na błonia za oknem.
Może i ciężko zanurzyć się całemu w Otchłani, a szczególnie wtedy gdy jej władca sam tego nie chciał. Ale Liv, nie miała zamiaru rzucać się od razu na głęboką wodę. Przynajmniej już teraz nie. Prędzej złamałaby sobie kark i utopiła się w niej niż poznała Ciebie. Do tego potrzeba czasu. Powoli. Spokojnie. Najpierw palce, później stópki, łydki i tak dalej… Krok po kroku. Tylko jeszcze wolniej niż przy kimkolwiek innym. I nie wiem kto tu kogo bardziej przyciąga. Kto Myszkę, czy Myszka Kota. I nie mam bladego pojęcia czy kiedykolwiek znajdzie się odpowiedź na to pytanie… Aczkolwiek, czy jest ona komuś do czegoś potrzebna? Teraz już chyba nie.
No tak… Wszystko powinno działać w dwie strony. Ona chce poznać Ciebie, powinna też pozwolić byś Ty ją poznał. Właśnie w tym momencie zrozumiała dlaczego nie jest to takie proste. Bo może popychałeś ją na przeróżne granice, może i podpaliłeś świat, otworzyłeś drzwiczki złotej klatki by mogła wyfrunąć – jednak pewną cześć zachowała dla siebie. Nie stała przed Tobą zupełnie naga, ze wszystkim zaletami i wadami, z całą historią wypisaną na ciele. Nie… Zawsze miała barierę, może i nie dość silną by uchronić się przed ciosami, ale prawie zlepioną ze skórą. Niewidoczną, choć pod palcami dało się ją wyczuć. Pod nią było widać wszystko. Nie dało się niczego ukryć… Ale wtedy już nie trzeba było by wiele ją złamać, zmiażdżyć. To coś… Trzyma się i pokazuje nielicznym. Ludziom, którym się ufa, i ufa się bezgranicznie, i wie się, że nie znikną z naszego życia od tak – czy aby na pewno…?
Oh… Więc dlaczego tak Cię to zdenerwowało?
Oderwała w końcu wzrok od okna i usiadła na łóżku, naprzeciwko Ciebie. Włożyła kosmyk włosów za ucho, który opadł jej na policzek. Ale Ty chyba poznałeś już smak miłości… Więc nie możesz teraz się oszukiwać, że samotność Ci nie doskwiera, że z przyjemnością sam przemierzasz ten świat. Spojrzała na ciebie i uśmiechnęła się widząc twoją minę. Żałowała, że nie miała przy sobie aparatu i nie uwieczniła tej chwili. – Tak, o sobie – wzruszyła ramionami, jakby nie widziała w tym nic dziwnego. – A lubisz? – uniosła jedną brew. – No na przykład czy wolisz kawę czy herbatę czy może kremowe piwo, czy słodzisz, czy lubisz pływać i chodzić na długie spacery, dlaczego zacząłeś grać na gitarze i czy lubisz słuchać smutnych piosenek. Takie bzdety… - klasnęła w dłonie chcąc go trochę rozbudzić. Nie chciała pytać o jakieś wielkie rzeczy. Znaczy chciała, ale wiedziała, że nie powinna od nich zaczynać. Chciała go poznać. Dlaczego nie zacząć od właśnie takich, błahych pytań…? Żadnych trudnych, o dzieciństwo, o Otchłań, samotność, miłość, śmierć. Miała odpuścić, więc tak też zrobiła. I z oczu zniknął ten dziwny stan emocjonalny jeszcze sprzed chwili. Widać było w nich jedynie kojący spokój. Bała się, ale czy strach nie ma jedynie wielkich oczu. Nawet jeśli miałaby za chwile, to może lepiej umrzeć bogatsza o parę nowych informacji o Sahirze Nailahu.
- Już nic nie mówię – odpowiedziała, jednak dalej stała w tym samym miejscu. Wciąż wpatrując się na błonia za oknem.
Może i ciężko zanurzyć się całemu w Otchłani, a szczególnie wtedy gdy jej władca sam tego nie chciał. Ale Liv, nie miała zamiaru rzucać się od razu na głęboką wodę. Przynajmniej już teraz nie. Prędzej złamałaby sobie kark i utopiła się w niej niż poznała Ciebie. Do tego potrzeba czasu. Powoli. Spokojnie. Najpierw palce, później stópki, łydki i tak dalej… Krok po kroku. Tylko jeszcze wolniej niż przy kimkolwiek innym. I nie wiem kto tu kogo bardziej przyciąga. Kto Myszkę, czy Myszka Kota. I nie mam bladego pojęcia czy kiedykolwiek znajdzie się odpowiedź na to pytanie… Aczkolwiek, czy jest ona komuś do czegoś potrzebna? Teraz już chyba nie.
No tak… Wszystko powinno działać w dwie strony. Ona chce poznać Ciebie, powinna też pozwolić byś Ty ją poznał. Właśnie w tym momencie zrozumiała dlaczego nie jest to takie proste. Bo może popychałeś ją na przeróżne granice, może i podpaliłeś świat, otworzyłeś drzwiczki złotej klatki by mogła wyfrunąć – jednak pewną cześć zachowała dla siebie. Nie stała przed Tobą zupełnie naga, ze wszystkim zaletami i wadami, z całą historią wypisaną na ciele. Nie… Zawsze miała barierę, może i nie dość silną by uchronić się przed ciosami, ale prawie zlepioną ze skórą. Niewidoczną, choć pod palcami dało się ją wyczuć. Pod nią było widać wszystko. Nie dało się niczego ukryć… Ale wtedy już nie trzeba było by wiele ją złamać, zmiażdżyć. To coś… Trzyma się i pokazuje nielicznym. Ludziom, którym się ufa, i ufa się bezgranicznie, i wie się, że nie znikną z naszego życia od tak – czy aby na pewno…?
Oh… Więc dlaczego tak Cię to zdenerwowało?
Oderwała w końcu wzrok od okna i usiadła na łóżku, naprzeciwko Ciebie. Włożyła kosmyk włosów za ucho, który opadł jej na policzek. Ale Ty chyba poznałeś już smak miłości… Więc nie możesz teraz się oszukiwać, że samotność Ci nie doskwiera, że z przyjemnością sam przemierzasz ten świat. Spojrzała na ciebie i uśmiechnęła się widząc twoją minę. Żałowała, że nie miała przy sobie aparatu i nie uwieczniła tej chwili. – Tak, o sobie – wzruszyła ramionami, jakby nie widziała w tym nic dziwnego. – A lubisz? – uniosła jedną brew. – No na przykład czy wolisz kawę czy herbatę czy może kremowe piwo, czy słodzisz, czy lubisz pływać i chodzić na długie spacery, dlaczego zacząłeś grać na gitarze i czy lubisz słuchać smutnych piosenek. Takie bzdety… - klasnęła w dłonie chcąc go trochę rozbudzić. Nie chciała pytać o jakieś wielkie rzeczy. Znaczy chciała, ale wiedziała, że nie powinna od nich zaczynać. Chciała go poznać. Dlaczego nie zacząć od właśnie takich, błahych pytań…? Żadnych trudnych, o dzieciństwo, o Otchłań, samotność, miłość, śmierć. Miała odpuścić, więc tak też zrobiła. I z oczu zniknął ten dziwny stan emocjonalny jeszcze sprzed chwili. Widać było w nich jedynie kojący spokój. Bała się, ale czy strach nie ma jedynie wielkich oczu. Nawet jeśli miałaby za chwile, to może lepiej umrzeć bogatsza o parę nowych informacji o Sahirze Nailahu.
- Sahir Nailah
Re: Łóżka
Sob Lis 05, 2016 3:26 pm
Mów, mów! Tylko nie mówmy o tym - mówmy o śpiewających ptakach albo o tych cholernych plackach, o zbliżających się egzaminach, które już depczą nam po piętach i o zakończeniu roku, po którym nadejdą wakacje - masz jakieś plany wakacyjne, hm? Czy może zamierzasz spędzić je w domu? Gdzie mieszkasz, czy lubisz książki, co robisz w wolnym czasie? Te najbardziej proste rzeczy, które jakoś w ogóle do umysłu Sahira nie wpadały - prostota okazywała się bardzo pożądana, albo raczej: normalność, która zawsze zahaczała o problemy, ale nigdy nie były to problemy, które zgniatały od środka. Kilka słów o sobie samym. W końcu nie wiem sam o sobie samym. Kilka słów o tobie samej. W końcu nie wiem nic o tobie samej.
Porozmawiamy?
Czarne oczy napotkały czekoladę, kiedy niewiasta usiadła przed wampirem już bardziej pogodna, bardziej spokojna - przynajmniej zewnętrznie - to było bardzo egoistyczne, ja wiem, ale wiesz, wierzę, że wiesz, jak to jest - kiedy rozpadł ci się dom, kiedy otaczają cię zgliszcza, kiedy przy nodze przypięty masz głaz, to kiedy ktoś próbuje ci dopiąć swój, wiesz, że nie zdołasz postawić już żadnego kroku i wymówić żadnego słowa. Po prostu nie mógł przyjąć tej troski od Liv, żeby nie zatracić resztki wiary we własną siłę, która pozwalała toczyć się do przodu - tak krok po kroku, krok po kroku...
- Wiesz... - Zmarszczył śmiesznie nos w uśmiechu. - Tutaj jest problem, już nie pamiętam, jak smakuje normalne jedzenie. - Mina - bang! - wybuchła bardzo cicho, była bardzo mała - musiała usiąść na niej jakaś ważka, o podniósł się z ziemi pył i kawałki trawy z ziemią uniosły się w powietrze, rozsypując na boki - nie dotykają jednak nas samych, jesteśmy tu bezpieczni. - Czekaj, czekaj... - Wyciągnął rękę, rozbawiony tym nagłym zarzuceniem go pytaniami. - Bo mój mózg nie nadąży przetrawiać natłoku informacji. - Zadziwiające, jak łatwo było się bawić słowami, a jak trudno było znaleźć słowa, by odpowiedzieć na rzeczy tak trywialne i proste, nad którymi niby nie powinno się dumać - powinny być oczywiste, czy nie tak? Te najprostsze, więc te niby najbliżej nas... - Spacery uwielbiam. - O, to wiedział, odpowiedź była natychmiastowa... niemalże pełna pasji. Niemalże. - Dzięki nim można znaleźć różne ciekawe miejsca na drzemki. Najlepiej zaś spaceruje się po dachach. - Przekrzywił lekko głowę i wyciągnął kąciki warg, przymykając jednocześnie oczy, by posłać Liv powłóczyste spojrzenie rozciągające się na kilka sekund. - Z oczywistych względów panienek na nie nie zapraszam. - Podwiewane spódnice, ha! Klaśnięcie w dłonie z pewnością zadziałało, było jak zdjęcie czaru ospałości - albo właśnie dopiero nałożenie czaru, zupełnie nowego, który nakrywał codzienną obojętność i pozwoliła śmielej wychylić do przodu - jakby można było złapać królika za nogi, doprawdy... - Czy to takie istotne, tak by the way, czy woli się kawę czy herbatę? Kawa brzydko pachnie. Gorzko. - Goryczą, która wręcz kręci w nosie. Jednocześnie chyba nie mógł powiedzieć, że nie lubił tego zapachu - kojarzyła mu się jakoś tak... domowo - wyobrażał sobie, że właśnie tak powinna pachnieć rankiem kuchnia, gdy matka z ojcem piją poranną kawę i czytają gazetę. - Nie lubię pływać i nie lubię być mokry. Zresztą kiepsko pływam. - O wiele gorzej niż Julie latała na miotle. To na pewno. - A ty pływasz? - Bawiło go to i zadziwiało, że takie proste rzeczy w ogóle kogokolwiek interesują, kompletnie nie wiedział, jak się do tego ustosunkować, ale chyba nadmierne próby rozparcelowywania tematu na czynniki pierwsze nie byłoby tutaj dobrym pomysłem. - Zacząłem grać z tego samego powodu, z którego zacząłem tworzyć bajki. Potem jakoś weszło mi to w krew i chyba aktualnie nie wyobrażam sobie życia bez brzdąkania na tym starociu. - Na tej jego gitarze, która trzymała się tylko dzięki błogosławieństwu czarów. - Ha, smętne piosenki... w muzyce najważniejszy jest dla mnie tekst. Melodia to tylko podkład, środek do odpowiedniego przekazania tego tekstu... i taaak, jakoś tak wychodzi, że zazwyczaj zatapiam się w smętnych utworach... Muzyka ludzi upadku. Janis Joplin, The Doors, taka sytuacja.
Porozmawiamy?
Czarne oczy napotkały czekoladę, kiedy niewiasta usiadła przed wampirem już bardziej pogodna, bardziej spokojna - przynajmniej zewnętrznie - to było bardzo egoistyczne, ja wiem, ale wiesz, wierzę, że wiesz, jak to jest - kiedy rozpadł ci się dom, kiedy otaczają cię zgliszcza, kiedy przy nodze przypięty masz głaz, to kiedy ktoś próbuje ci dopiąć swój, wiesz, że nie zdołasz postawić już żadnego kroku i wymówić żadnego słowa. Po prostu nie mógł przyjąć tej troski od Liv, żeby nie zatracić resztki wiary we własną siłę, która pozwalała toczyć się do przodu - tak krok po kroku, krok po kroku...
- Wiesz... - Zmarszczył śmiesznie nos w uśmiechu. - Tutaj jest problem, już nie pamiętam, jak smakuje normalne jedzenie. - Mina - bang! - wybuchła bardzo cicho, była bardzo mała - musiała usiąść na niej jakaś ważka, o podniósł się z ziemi pył i kawałki trawy z ziemią uniosły się w powietrze, rozsypując na boki - nie dotykają jednak nas samych, jesteśmy tu bezpieczni. - Czekaj, czekaj... - Wyciągnął rękę, rozbawiony tym nagłym zarzuceniem go pytaniami. - Bo mój mózg nie nadąży przetrawiać natłoku informacji. - Zadziwiające, jak łatwo było się bawić słowami, a jak trudno było znaleźć słowa, by odpowiedzieć na rzeczy tak trywialne i proste, nad którymi niby nie powinno się dumać - powinny być oczywiste, czy nie tak? Te najprostsze, więc te niby najbliżej nas... - Spacery uwielbiam. - O, to wiedział, odpowiedź była natychmiastowa... niemalże pełna pasji. Niemalże. - Dzięki nim można znaleźć różne ciekawe miejsca na drzemki. Najlepiej zaś spaceruje się po dachach. - Przekrzywił lekko głowę i wyciągnął kąciki warg, przymykając jednocześnie oczy, by posłać Liv powłóczyste spojrzenie rozciągające się na kilka sekund. - Z oczywistych względów panienek na nie nie zapraszam. - Podwiewane spódnice, ha! Klaśnięcie w dłonie z pewnością zadziałało, było jak zdjęcie czaru ospałości - albo właśnie dopiero nałożenie czaru, zupełnie nowego, który nakrywał codzienną obojętność i pozwoliła śmielej wychylić do przodu - jakby można było złapać królika za nogi, doprawdy... - Czy to takie istotne, tak by the way, czy woli się kawę czy herbatę? Kawa brzydko pachnie. Gorzko. - Goryczą, która wręcz kręci w nosie. Jednocześnie chyba nie mógł powiedzieć, że nie lubił tego zapachu - kojarzyła mu się jakoś tak... domowo - wyobrażał sobie, że właśnie tak powinna pachnieć rankiem kuchnia, gdy matka z ojcem piją poranną kawę i czytają gazetę. - Nie lubię pływać i nie lubię być mokry. Zresztą kiepsko pływam. - O wiele gorzej niż Julie latała na miotle. To na pewno. - A ty pływasz? - Bawiło go to i zadziwiało, że takie proste rzeczy w ogóle kogokolwiek interesują, kompletnie nie wiedział, jak się do tego ustosunkować, ale chyba nadmierne próby rozparcelowywania tematu na czynniki pierwsze nie byłoby tutaj dobrym pomysłem. - Zacząłem grać z tego samego powodu, z którego zacząłem tworzyć bajki. Potem jakoś weszło mi to w krew i chyba aktualnie nie wyobrażam sobie życia bez brzdąkania na tym starociu. - Na tej jego gitarze, która trzymała się tylko dzięki błogosławieństwu czarów. - Ha, smętne piosenki... w muzyce najważniejszy jest dla mnie tekst. Melodia to tylko podkład, środek do odpowiedniego przekazania tego tekstu... i taaak, jakoś tak wychodzi, że zazwyczaj zatapiam się w smętnych utworach... Muzyka ludzi upadku. Janis Joplin, The Doors, taka sytuacja.
- Liv Mendez
Re: Łóżka
Wto Lis 08, 2016 12:30 am
A więc rozmawialiście. Skrupulatnie i bez większych problemów odpowiadałeś na jej pytania. Nie były głębokie ani trudne… Chociaż… Niektórym z trudnością przychodzi rozmawianie o właśnie takich sprawach – prostych, nieskomplikowanych. Chyba dobrze oderwać się czasem o tego wszystkiego, co męczy i ciągnie w dół, jak ten głaz u nogi. Problemy nie znikną, ale skoro nie jesteście w stanie ich rozwiązać – właśnie teraz – to jeśli na chwile oderwiecie od nich swoje myśli, nic się nie stanie. Nie zwiększą się, nie zmniejszą, nie ucieknął i nie dojdą nowe. Siedzieliście przy stoliku, przy kubku gorącej czekolady i już nie graliście o jej dusze, czy też o Twoją Ciemność. Siedzieliście i gawędziliście jak starzy dobrzy przyjaciele, którzy dawno się nie widzieli i jakby na nowo chcieli się poznać. Poznać te najbłahsze rzeczy, które może i wszyscy dookoła wiedzą, ale akurat wy o nich zapomnieliście. I jak tak patrzę, to na chwilę mogę stwierdzić, że nie ma żadnego Kota, nie ma żadnej Myszki i waszych poplątanych historii. Nie ma Bestii, mrocznego Królestwa i małego Ogrodu. Jesteście Wy. Ty i Ona. Tacy ludzcy, tacy normalni. Nie ma strachu, paniki przed zrobieniem nieodpowiedniego kroku i zniszczeniem wszystkiego dookoła.
To tylko chwilowe. Gdy się dobrze przypatrzeć w patrzeć w oczy, w ich zakamarki – można dostrzec ten ogień, który pożera wszystko od środka, ale przez moment żyjcie tą chwilą. Tak bardzo ulotną, bo nie jestem pewna czy kiedykolwiek uda się powtórzy ten moment. Liv dopiero teraz zauważyła jak cały czas była spięta przy Tobie. Barki delikatnie opadły, a ona rozmasowywała kark jakby zrzuciła z niego ogromny ciężar, który jej doskwierał przez długi czas.
- Nie czujesz smaków czy po prostu dawno nie jadłeś placków? – zapytała zdziwiona. Coś tam czytała o Wampirach, ale nie zagłębiała się w szczegóły. Pytanie te uniosło się w eter, jakby zapytała o to dlaczego nie lubi pomidorów. Najnormalniejsza rzecz na świecie. – A smak krwi czujesz? – zapytała trochę ciszej jakby bała się, że ktoś usłyszy waszą rozmowę, chociaż na Sali od dłuższego czasu znajdowaliście się tylko wy. Przełknęła ślinę i przymrużyła delikatnie powieki. Nie wiedziała czy posunęła się trochę za daleko z tym pytaniem. Obserwowała Twoją reakcję.
- Och, uważałam Cię za inteligentnego chłopaka, więc chyba sprostasz temu zadaniu i dasz radę odpowiedzieć na wszystkie pytania – uśmiechnęła się delikatnie do Ciebie. – Ja lubię spacerować po deszczu. Tylko tym majowym, tym ciepłym – dodała od siebie, chociaż nikt nie pytał jej o zdanie. – I tak żadna by z Tobą nie poszła – rzuciła z szerokim uśmiechem. Można się trochę podroczyć. Nawet ona, nawet z Tobą. Uniosła brwi do góry w geście niemego zdziwienia po czym podkuliła nogi i usiadła w pozycji tureckiej. Nie mogła wciąż tkwić tak nieruchomo. Co chyba nie przeszkadzało Sahirowi. Odkąd uwolnił ją ze swoich ‘objęć’, wciąż siedział w tej samej pozycji. Była prawie pewna, że oprócz ruchów głową jego ciało nie przesunęło się nawet o milimetr. – Czyli jak będę chciała Cię zabić to wystarczy, że wrzucę się do jeziora? – zaśmiała się wesoło. – Trochę. Ojciec kiedyś na wakacjach mnie nauczył. A tego podobno się nie zapomina – wzruszyła ramionami. Ona tylko trochę grała na gitarze, matka wolała, żeby nauczyła się grać na fortepianie – jednak o tym nie wspomniała chłopakowi. – Ciągnie swój do swego, co? Może kiedyś mi coś zagrasz… Hm…? Albo zaśpiewasz – bajki już słyszała, więc może kolej na piosenkę, skoro tekst jest o wiele ważniejszy dla niego. Ona też tak to odczuwała. Lubiła wsłuchiwać się w słowa piosenki i analizować co autor miał na myśli albo po prostu odnosić je do własnego życia i sytuacji w jakiej właśnie się znalazła. – Czekaj… czekaj… Czy Ty w ogóle potrafisz śpiewać? – zapytała zaciekawiona. Nigdy nie słyszała by chłopak coś nucił. A może po prostu nie zwróciła uwagi. – Okay, odpowiedziałeś na pytania, ale to były tylko przykładowe. Opowiedz coś sam. Bez mojego ciągnięcia za język. Chciałabym żebyś sam z siebie coś odpowiedział – powtórzyła, nie uśmiechała się. Patrzyła jedynie w Twoje czarne oczy, nie szukając w nich żadnej ciemności czy Otchłani. Po prostu patrzyła na czarne oczy swojego Krukońskiego przyjaciela. Chyba mogła Cię tak nazwać. Przyjaciela, z którym właśnie popijała gorącą czekoladę.
To tylko chwilowe. Gdy się dobrze przypatrzeć w patrzeć w oczy, w ich zakamarki – można dostrzec ten ogień, który pożera wszystko od środka, ale przez moment żyjcie tą chwilą. Tak bardzo ulotną, bo nie jestem pewna czy kiedykolwiek uda się powtórzy ten moment. Liv dopiero teraz zauważyła jak cały czas była spięta przy Tobie. Barki delikatnie opadły, a ona rozmasowywała kark jakby zrzuciła z niego ogromny ciężar, który jej doskwierał przez długi czas.
- Nie czujesz smaków czy po prostu dawno nie jadłeś placków? – zapytała zdziwiona. Coś tam czytała o Wampirach, ale nie zagłębiała się w szczegóły. Pytanie te uniosło się w eter, jakby zapytała o to dlaczego nie lubi pomidorów. Najnormalniejsza rzecz na świecie. – A smak krwi czujesz? – zapytała trochę ciszej jakby bała się, że ktoś usłyszy waszą rozmowę, chociaż na Sali od dłuższego czasu znajdowaliście się tylko wy. Przełknęła ślinę i przymrużyła delikatnie powieki. Nie wiedziała czy posunęła się trochę za daleko z tym pytaniem. Obserwowała Twoją reakcję.
- Och, uważałam Cię za inteligentnego chłopaka, więc chyba sprostasz temu zadaniu i dasz radę odpowiedzieć na wszystkie pytania – uśmiechnęła się delikatnie do Ciebie. – Ja lubię spacerować po deszczu. Tylko tym majowym, tym ciepłym – dodała od siebie, chociaż nikt nie pytał jej o zdanie. – I tak żadna by z Tobą nie poszła – rzuciła z szerokim uśmiechem. Można się trochę podroczyć. Nawet ona, nawet z Tobą. Uniosła brwi do góry w geście niemego zdziwienia po czym podkuliła nogi i usiadła w pozycji tureckiej. Nie mogła wciąż tkwić tak nieruchomo. Co chyba nie przeszkadzało Sahirowi. Odkąd uwolnił ją ze swoich ‘objęć’, wciąż siedział w tej samej pozycji. Była prawie pewna, że oprócz ruchów głową jego ciało nie przesunęło się nawet o milimetr. – Czyli jak będę chciała Cię zabić to wystarczy, że wrzucę się do jeziora? – zaśmiała się wesoło. – Trochę. Ojciec kiedyś na wakacjach mnie nauczył. A tego podobno się nie zapomina – wzruszyła ramionami. Ona tylko trochę grała na gitarze, matka wolała, żeby nauczyła się grać na fortepianie – jednak o tym nie wspomniała chłopakowi. – Ciągnie swój do swego, co? Może kiedyś mi coś zagrasz… Hm…? Albo zaśpiewasz – bajki już słyszała, więc może kolej na piosenkę, skoro tekst jest o wiele ważniejszy dla niego. Ona też tak to odczuwała. Lubiła wsłuchiwać się w słowa piosenki i analizować co autor miał na myśli albo po prostu odnosić je do własnego życia i sytuacji w jakiej właśnie się znalazła. – Czekaj… czekaj… Czy Ty w ogóle potrafisz śpiewać? – zapytała zaciekawiona. Nigdy nie słyszała by chłopak coś nucił. A może po prostu nie zwróciła uwagi. – Okay, odpowiedziałeś na pytania, ale to były tylko przykładowe. Opowiedz coś sam. Bez mojego ciągnięcia za język. Chciałabym żebyś sam z siebie coś odpowiedział – powtórzyła, nie uśmiechała się. Patrzyła jedynie w Twoje czarne oczy, nie szukając w nich żadnej ciemności czy Otchłani. Po prostu patrzyła na czarne oczy swojego Krukońskiego przyjaciela. Chyba mogła Cię tak nazwać. Przyjaciela, z którym właśnie popijała gorącą czekoladę.
- Sahir Nailah
Re: Łóżka
Sro Lis 09, 2016 1:08 am
Odłożenie wszystkiego na bok, chociaż na chwilę i zamienienie się w normalne dzieciaki.
Sahir zawsze o tym marzył.
Od dnia, w którym jego mózg zaczął rzeczy zapamiętywać, kojarzyć, rozumieć w ten inteligentny sposób, nawet jeśli naiwnie typowy dla dzieci - chciał po prostu normalnie żyć. ŻYĆ.
W pewnym momencie chęć życia przerodziła się w strach przed nim, by potem to pragnienie znów odżyło - bardzo delikatne, dopiero co rozpalona świeca o krótkim, słabym knocie - łatwa do zgaszenia... ale w końcu życie właśnie takie było - nie koniecznie to fizyczne, bardziej to "po prostu" - ta właśnie normalność, której wciąż i bezustannie w dzisiejszym świecie, który został nam ofiarowany, się poszukiwało i brakowało jej - tak jak i Liv brakowało prawdziwej twarzy - zawsze te maski, które Sahir starał się sumiennie, raz za razem, rozbijać - maski, które go irytowały, chociaż sam je przybierał, szaty, w które się ubierała, chociaż próbował je z niej zrywać - a tu się za każdym razem okazywało, że miała nowe, kolejne, materiał pod materiałem, materiał pod materiałem... prostota? Ha... Też chciałbym wiedzieć, gdzie ta względna szarość i prostota się podziały - pewnie stanęły z boku i tak jak ta dwójka dzisiaj - postanowiły wziąć urlop - tylko o wiele, wiele dłuższy.
- Czuję smaki. Wszystko smakuje obleśnie. - Chyba obronna reakcja organizmu. Chyba. Tyle, ile wiedział o wampirach, dowiedział się w większości na własnej skórze. - Mogę jeść w teorii, ale potem rzygam jak kot. - Nikt nie lubił wymiotować ani bólu brzuszka, prawda? No więc Sahir nie lubił go również - lekko się skrzywił na samą myśl nawet - z kroplą rozbawienia, by utwierdzić Liv w przekonaniu, że temat wcale nie jest dla niego drażniący. Nieświadomie ją przekonać. - Czuję. Każdy człowiek pachnie inaczej. I smakuje inaczej. - Porównywanie jednak tego do ludzkiego pożywienia pozostawało zupełnie poza jego zasięgiem kompetencji, hehe... głównie dlatego, że miał problemy z dobrym porównaniem, gdy od paru lat w ogóle nie tykał pożywienia - a jak próbował na początku, to nie kończyło się to wesoło. Ona ściszała głos, a on jakoś nie bardzo - po prostu mówił dalej bez żadnego przejęcia, czy chociażby mrugnięcia okiem, które mogłoby świadczyć o tym, że z tym tematem ma się źle - i że faktycznie obawia się, że ktokolwiek ich usłyszy. Przestał się łudzić, że ktokolwiek tutaj obcy traktuje go inaczej niż wampira i myśli o nim inaczej. Zresztą temat przestał być tabu od czasu tych wszystkich wypadków - wręcz przeciwnie - zrobiło się o nich aż ZA głośno - na co drugiej lekcji po tragedii z Vincentem były omawiane. Nailah przyszedł tylko na pierwszą taką. Na resztę nie zamierzał. - Powinienem czekać na dobre zamknięcie tej historii: a ja placki uwielbiam? - Uniósł jedną brew ciekawsko, niemal wyzywająco! - doprawdy zdanie "lubię placki" było chyba jednym z najlepszych zdań, bo najbardziej neutralnych. Pasowało WSZĘDZIE.
- Oooo, stawiam gardę. - Wygiął kąciki warg nieznacznie ku górze. - Sypnął się komplement, co dalej? - Pościgi, wybuchy... naleśniki?! Nie to, żeby żarciki Nailaha były śmieszne - mógłby zliczyć osoby na palcach jednej ręki, które łapały ten kompletnie płaski, zgorzkniały humorek przesycony częstokroć oczywistościami - ot, jak inaczej miałaby Kostuchna żartować? Pewnie właśnie tak, pewnie właśnie tak... - Ty byś poszła. - To nie było nawet pytanie - stwierdzenie. Podchwytliwe? Uśmieszek miał niczego sobie, zadowolony, arogancki, jak zazwyczaj. - Nawet jeśli w czasie deszczu dachówki byłyby mokre. - Przytrzymałbym cię przecież. Nie spadłabyś. Nie pozwoliłbym, żeby coś tak trywialnego jak deszcz, zabrało kogoś tak cennego prosto z moich dłoni.
- Ha..! - Wytrzeszczył na nią oczy z niedowierzaniem, pochylając lekko głowę do przodu w jej kierunku, by przyjrzeć się jej - nie żeby to cokolwiek pomogło w potwierdzeniu, czy się nie przesłyszał, ale... taki odruch, co zrobisz. - Słuch mnie nie zawodzi? Już planujesz jak mnie spacyfikować? Żmija, nie Mysz... - Święte oburzenie, święte oburzenie! - Gdzieś wyjeżdżałaś z rodziną na wakacje, czy mieliście jezioro przy domu? - Tak jak i tutaj było jezioro przy szkole. Piękne jezioro - i równie niebezpieczne co piękne.
- Zabrzmiało jak wyzwanie, żebym właśnie teraz zaczął śpiewać. Śmiem twierdzić, że byłoby to dziwne. - Mało powiedziane, zwłaszcza, że sami tutaj przecież całkowicie nie byli. - Z przyjemnością. Sporo radochy sprawia mi granie dla kogoś. - Uśmiechnął się już łagodniej, cieplej. Do tej pory było nawet łatwo - nawet, bo rozmowa szła gładko, przeplatana wzajemnymi wtrąceniami, bo mieli sobie, jak się okazywało, mnóstwo do opowiedzenia! - i te niby nieistotne rzeczy wcale nie musiały być aż tak nieistotne - jak wzmianka o ojcu, jak to o gitarze - jeden do jednego i dostaniemy równanie, nawet jeśli przyjdzie się nam z nim jeszcze ciągnąć i czasem zahaczać o mniej przyjemne słowa - zresztą, co to za poznanie się? Dwie osoby, które na starcie pokazały swoje gorsze strony, by dopiero po poobdzieraniu się i poobdrapywaniu zacząć uchylać te lepsze. Czy był w tym sens? Na pewno był. Sahir chciał wierzyć, że było w tym więcej sensu, niż w całym Złym Świecie.
Opuścił spojrzenie, chociaż uśmiech nie zniknął z jego warg - tylko nieco zmienił swoją charakterystykę - i poprawił się nieco na łóżku, siadając głębiej, opierając się rękoma o kraniec łóżka - rzeczywiście poruszył się po raz pierwszy podczas tej drugiej rozmowy - nawet oddychał tak płytko, że nie dało się zauważyć przez luźną koszulkę ruchu klatki piersiowej - teraz dopiero nabrał głębszego wdechu. Odetchnął.
Szukał.
Krążył.
I tak krążyły jego oczy, próbując złapać cokolwiek.
Cokolwiek...
Cisza, która się przeciągała.
Obawiam się, że wydarzyło się tyle złych rzeczy w moim życiu... że nieco zacząłem gubić fragmenty samego siebie.
Miało być bez dram... ale co miał jej powiedzieć? Pusto... miał w głowie zupełnie pusto, chociaż tak rozpaczliwie szukał - i znajdywał, ha... takie syfy, że nie sądził, żeby Liv chciała ich słuchać. Uniósł na nią spojrzenie i przywołał znów ten cieplejszy uśmiech.
- Kiedyś bardzo kochałem zwierzęta. Odkąd stałem się wampirem prawie wszystkie przede mną uciekają. Poza tym... - Znów opuścił wzrok w dół. To naprawdę nie było wcale łatwe. W końcu nie chodziło tu chyba o te przeszłe "ja". Chodziło o tu i teraz.
Chodziło w końcu o Przyjaciółkę.
Lwią Przyjaciółkę.
- Jestem strasznie spierdolony. - Uniósł wzrok na Liv, ale tym razem darował sobie uśmiech. - Od wtorku, do wtorku, tak mija mi tydzień, 31 dni w miesiącu i 31 worków cannabis, szare ludzkie twarze i szary świat - nie ma wielu rzeczy, które lubię. Wszystkiego nie lubię. Nienawidzę tej szkoły, ludzi wokół, a jednocześnie nie chcę opuszczać tych murów i wychodzić w świat, w którym nawet moje udawanie pozorów dzieciństwa się skończą. Chciałbym być normalny. - Coś pękło? Jakaś blokada? Słowotok wydawał się nie mieć końca, ale bardziej niesamowite było chyba to spojrzenie, intensywność tego spojrzenia - spojrzenia, które nie pytało, nie stwierdzało: prosiło.
Rozumiesz?
Chciał usłyszeć: rozumiem.
- Wiesz, jak to jest? Jednemu dziecku rodzic mówi, że jest piękne i to dziecko staje się piękne. Drugiemu dziecku mówią: jesteś głupi, taki głupi i to dziecko rzeczywiście jest głupie. Mi powiedzieli, że jestem jak czarny kot, który przynosi tylko nieszczęście. Musiałbym być ślepy, żeby nie widzieć, co się wokół mnie dzieje. Ludzie mają dość problemów, żeby przejmować się problemami innymi, dorośli mają na ciebie wyjebane, wszyscy od ciebie uciekają, bo jesteś wampirem, a ty w końcu sobie myślisz: hmm, no tak, chciałem zmienić świat, chciałem bronić wszystkich, być jak ci rycerze w bajkach... ale nie jestem. Jestem tym złym, po którego przychodzi rycerz i zabija go, a wszyscy się potem cieszą. Przecież zły wilk pożarł czerwonego kapturka, panie myśliwy, uratował ją pan. - Mówił. Mówił, mówił i mówił i było w tym coraz więcej czegoś drżącego, czegoś pękającego, jakby cała konstrukcja tego świata, który okazywał się zbudowany ze szkła, zaczynała pękać od podstaw. Ach nie...
To tylko drżały jego dłonie.
Rozumiesz?
- Tylko że to nie jest bajka. Tutaj zabija się naprawdę. Wiesz jak przerażająco ciepła jest krew na dłoniach? Jak przerażający jest moment w oczach człowieka, kiedy zdaje sobie sprawę z tego, że kona? I jak to boli, jak całe ciało potrafi boleć... - Uniósł głowę ku sufitowi i odetchnął. - Leżysz w kałuży krwi i już niczego nie czujesz, tylko ciepło krwi wokół siebie, jakbyś zażywała kąpieli w wannie... - Dość, stop, opamiętaj się! Ruch się zaczął dopiero teraz - nerwowy, niepokojący - kurczowo zaciśnięte palce na krańcu łóżka drżały, jedna noga drżała nerwowo - unosił ją na palcach, to opuszczał w szybkim rytmie, w tiku nerwowym.
A przez chwilę naprawdę był taki dumny, że znalazł coś, o czym mógłby jej powiedzieć - tak normalnie, tak po prostu...
Przez krótką chwilę.
Sahir zawsze o tym marzył.
Od dnia, w którym jego mózg zaczął rzeczy zapamiętywać, kojarzyć, rozumieć w ten inteligentny sposób, nawet jeśli naiwnie typowy dla dzieci - chciał po prostu normalnie żyć. ŻYĆ.
W pewnym momencie chęć życia przerodziła się w strach przed nim, by potem to pragnienie znów odżyło - bardzo delikatne, dopiero co rozpalona świeca o krótkim, słabym knocie - łatwa do zgaszenia... ale w końcu życie właśnie takie było - nie koniecznie to fizyczne, bardziej to "po prostu" - ta właśnie normalność, której wciąż i bezustannie w dzisiejszym świecie, który został nam ofiarowany, się poszukiwało i brakowało jej - tak jak i Liv brakowało prawdziwej twarzy - zawsze te maski, które Sahir starał się sumiennie, raz za razem, rozbijać - maski, które go irytowały, chociaż sam je przybierał, szaty, w które się ubierała, chociaż próbował je z niej zrywać - a tu się za każdym razem okazywało, że miała nowe, kolejne, materiał pod materiałem, materiał pod materiałem... prostota? Ha... Też chciałbym wiedzieć, gdzie ta względna szarość i prostota się podziały - pewnie stanęły z boku i tak jak ta dwójka dzisiaj - postanowiły wziąć urlop - tylko o wiele, wiele dłuższy.
- Czuję smaki. Wszystko smakuje obleśnie. - Chyba obronna reakcja organizmu. Chyba. Tyle, ile wiedział o wampirach, dowiedział się w większości na własnej skórze. - Mogę jeść w teorii, ale potem rzygam jak kot. - Nikt nie lubił wymiotować ani bólu brzuszka, prawda? No więc Sahir nie lubił go również - lekko się skrzywił na samą myśl nawet - z kroplą rozbawienia, by utwierdzić Liv w przekonaniu, że temat wcale nie jest dla niego drażniący. Nieświadomie ją przekonać. - Czuję. Każdy człowiek pachnie inaczej. I smakuje inaczej. - Porównywanie jednak tego do ludzkiego pożywienia pozostawało zupełnie poza jego zasięgiem kompetencji, hehe... głównie dlatego, że miał problemy z dobrym porównaniem, gdy od paru lat w ogóle nie tykał pożywienia - a jak próbował na początku, to nie kończyło się to wesoło. Ona ściszała głos, a on jakoś nie bardzo - po prostu mówił dalej bez żadnego przejęcia, czy chociażby mrugnięcia okiem, które mogłoby świadczyć o tym, że z tym tematem ma się źle - i że faktycznie obawia się, że ktokolwiek ich usłyszy. Przestał się łudzić, że ktokolwiek tutaj obcy traktuje go inaczej niż wampira i myśli o nim inaczej. Zresztą temat przestał być tabu od czasu tych wszystkich wypadków - wręcz przeciwnie - zrobiło się o nich aż ZA głośno - na co drugiej lekcji po tragedii z Vincentem były omawiane. Nailah przyszedł tylko na pierwszą taką. Na resztę nie zamierzał. - Powinienem czekać na dobre zamknięcie tej historii: a ja placki uwielbiam? - Uniósł jedną brew ciekawsko, niemal wyzywająco! - doprawdy zdanie "lubię placki" było chyba jednym z najlepszych zdań, bo najbardziej neutralnych. Pasowało WSZĘDZIE.
- Oooo, stawiam gardę. - Wygiął kąciki warg nieznacznie ku górze. - Sypnął się komplement, co dalej? - Pościgi, wybuchy... naleśniki?! Nie to, żeby żarciki Nailaha były śmieszne - mógłby zliczyć osoby na palcach jednej ręki, które łapały ten kompletnie płaski, zgorzkniały humorek przesycony częstokroć oczywistościami - ot, jak inaczej miałaby Kostuchna żartować? Pewnie właśnie tak, pewnie właśnie tak... - Ty byś poszła. - To nie było nawet pytanie - stwierdzenie. Podchwytliwe? Uśmieszek miał niczego sobie, zadowolony, arogancki, jak zazwyczaj. - Nawet jeśli w czasie deszczu dachówki byłyby mokre. - Przytrzymałbym cię przecież. Nie spadłabyś. Nie pozwoliłbym, żeby coś tak trywialnego jak deszcz, zabrało kogoś tak cennego prosto z moich dłoni.
- Ha..! - Wytrzeszczył na nią oczy z niedowierzaniem, pochylając lekko głowę do przodu w jej kierunku, by przyjrzeć się jej - nie żeby to cokolwiek pomogło w potwierdzeniu, czy się nie przesłyszał, ale... taki odruch, co zrobisz. - Słuch mnie nie zawodzi? Już planujesz jak mnie spacyfikować? Żmija, nie Mysz... - Święte oburzenie, święte oburzenie! - Gdzieś wyjeżdżałaś z rodziną na wakacje, czy mieliście jezioro przy domu? - Tak jak i tutaj było jezioro przy szkole. Piękne jezioro - i równie niebezpieczne co piękne.
- Zabrzmiało jak wyzwanie, żebym właśnie teraz zaczął śpiewać. Śmiem twierdzić, że byłoby to dziwne. - Mało powiedziane, zwłaszcza, że sami tutaj przecież całkowicie nie byli. - Z przyjemnością. Sporo radochy sprawia mi granie dla kogoś. - Uśmiechnął się już łagodniej, cieplej. Do tej pory było nawet łatwo - nawet, bo rozmowa szła gładko, przeplatana wzajemnymi wtrąceniami, bo mieli sobie, jak się okazywało, mnóstwo do opowiedzenia! - i te niby nieistotne rzeczy wcale nie musiały być aż tak nieistotne - jak wzmianka o ojcu, jak to o gitarze - jeden do jednego i dostaniemy równanie, nawet jeśli przyjdzie się nam z nim jeszcze ciągnąć i czasem zahaczać o mniej przyjemne słowa - zresztą, co to za poznanie się? Dwie osoby, które na starcie pokazały swoje gorsze strony, by dopiero po poobdzieraniu się i poobdrapywaniu zacząć uchylać te lepsze. Czy był w tym sens? Na pewno był. Sahir chciał wierzyć, że było w tym więcej sensu, niż w całym Złym Świecie.
Opuścił spojrzenie, chociaż uśmiech nie zniknął z jego warg - tylko nieco zmienił swoją charakterystykę - i poprawił się nieco na łóżku, siadając głębiej, opierając się rękoma o kraniec łóżka - rzeczywiście poruszył się po raz pierwszy podczas tej drugiej rozmowy - nawet oddychał tak płytko, że nie dało się zauważyć przez luźną koszulkę ruchu klatki piersiowej - teraz dopiero nabrał głębszego wdechu. Odetchnął.
Szukał.
Krążył.
I tak krążyły jego oczy, próbując złapać cokolwiek.
Cokolwiek...
Cisza, która się przeciągała.
Obawiam się, że wydarzyło się tyle złych rzeczy w moim życiu... że nieco zacząłem gubić fragmenty samego siebie.
Miało być bez dram... ale co miał jej powiedzieć? Pusto... miał w głowie zupełnie pusto, chociaż tak rozpaczliwie szukał - i znajdywał, ha... takie syfy, że nie sądził, żeby Liv chciała ich słuchać. Uniósł na nią spojrzenie i przywołał znów ten cieplejszy uśmiech.
- Kiedyś bardzo kochałem zwierzęta. Odkąd stałem się wampirem prawie wszystkie przede mną uciekają. Poza tym... - Znów opuścił wzrok w dół. To naprawdę nie było wcale łatwe. W końcu nie chodziło tu chyba o te przeszłe "ja". Chodziło o tu i teraz.
Chodziło w końcu o Przyjaciółkę.
Lwią Przyjaciółkę.
- Jestem strasznie spierdolony. - Uniósł wzrok na Liv, ale tym razem darował sobie uśmiech. - Od wtorku, do wtorku, tak mija mi tydzień, 31 dni w miesiącu i 31 worków cannabis, szare ludzkie twarze i szary świat - nie ma wielu rzeczy, które lubię. Wszystkiego nie lubię. Nienawidzę tej szkoły, ludzi wokół, a jednocześnie nie chcę opuszczać tych murów i wychodzić w świat, w którym nawet moje udawanie pozorów dzieciństwa się skończą. Chciałbym być normalny. - Coś pękło? Jakaś blokada? Słowotok wydawał się nie mieć końca, ale bardziej niesamowite było chyba to spojrzenie, intensywność tego spojrzenia - spojrzenia, które nie pytało, nie stwierdzało: prosiło.
Rozumiesz?
Chciał usłyszeć: rozumiem.
- Wiesz, jak to jest? Jednemu dziecku rodzic mówi, że jest piękne i to dziecko staje się piękne. Drugiemu dziecku mówią: jesteś głupi, taki głupi i to dziecko rzeczywiście jest głupie. Mi powiedzieli, że jestem jak czarny kot, który przynosi tylko nieszczęście. Musiałbym być ślepy, żeby nie widzieć, co się wokół mnie dzieje. Ludzie mają dość problemów, żeby przejmować się problemami innymi, dorośli mają na ciebie wyjebane, wszyscy od ciebie uciekają, bo jesteś wampirem, a ty w końcu sobie myślisz: hmm, no tak, chciałem zmienić świat, chciałem bronić wszystkich, być jak ci rycerze w bajkach... ale nie jestem. Jestem tym złym, po którego przychodzi rycerz i zabija go, a wszyscy się potem cieszą. Przecież zły wilk pożarł czerwonego kapturka, panie myśliwy, uratował ją pan. - Mówił. Mówił, mówił i mówił i było w tym coraz więcej czegoś drżącego, czegoś pękającego, jakby cała konstrukcja tego świata, który okazywał się zbudowany ze szkła, zaczynała pękać od podstaw. Ach nie...
To tylko drżały jego dłonie.
Rozumiesz?
- Tylko że to nie jest bajka. Tutaj zabija się naprawdę. Wiesz jak przerażająco ciepła jest krew na dłoniach? Jak przerażający jest moment w oczach człowieka, kiedy zdaje sobie sprawę z tego, że kona? I jak to boli, jak całe ciało potrafi boleć... - Uniósł głowę ku sufitowi i odetchnął. - Leżysz w kałuży krwi i już niczego nie czujesz, tylko ciepło krwi wokół siebie, jakbyś zażywała kąpieli w wannie... - Dość, stop, opamiętaj się! Ruch się zaczął dopiero teraz - nerwowy, niepokojący - kurczowo zaciśnięte palce na krańcu łóżka drżały, jedna noga drżała nerwowo - unosił ją na palcach, to opuszczał w szybkim rytmie, w tiku nerwowym.
A przez chwilę naprawdę był taki dumny, że znalazł coś, o czym mógłby jej powiedzieć - tak normalnie, tak po prostu...
Przez krótką chwilę.
Strona 15 z 16 • 1 ... 9 ... 14, 15, 16
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|