- Pandora Travers
Pandora Travers
Czw Cze 28, 2018 11:09 am
Imię i nazwisko: Pandora Travers
Imiona i nazwiska rodziców: Vivien Travers (z domu Zabini) i Aaron Travers
Data urodzenia: 1 września 1962 r.
Miejsce zamieszkania: Holyhead, hrabstwo Anglesey, północno-wschodnia Walia, wyspa Holy Island – duża i ciemna posiadłość, której Pandora nienawidzi całym sercem.
Status majątkowy: Bardzo bogaty - 60 galeonów.
Czystość krwi: Czysta.
Dom w Hogwarcie: Slytherin.
Różdżka: Cis, włókno z pachwiny nietoperza, 10 cali, bardzo giętka.
Wzrost: 160cm
Waga: 45kg
Kolor włosów: Ciemny blond.
Kolor oczu: Niebieski.
Bogin: Widziałam kiedyś bogina. Te cholerstwa kryją się w niektórych starych szafach, a tych w domu mamy mnóstwo. Nie było to zbyt fajne uczucie, tak naprawdę sparaliżował mnie strach i uratował mnie mój brat.
Widziałam ojca, ubranego w ciemną pelerynę. Szedł w moją stronę w podniesioną różdżką z oczywistym zamiarem rzucenia Avady. Nic nie mówił, jego twarz był spokojna, zimna bardziej niż zwykle.
Amortencja: Dym papierosowy, krew, róże.
Widok z Ain Eingarp: Nigdy w nie nie spojrzałam, ale łatwo się domyślić co zobaczę – uśmiechniętych ciepło rodziców, którzy są ze mnie dumni i dziękują mi za to, że po prostu jestem. Żałosne.
Podsumowanie dotychczasowej nauki w Hogwarcie: Lata szkolne przyniosły trochę ukojenia, a przede wszystkim odpoczęłam od rodziców i tego czegoś, na co Tony mówił „dom” i „rodzina”. Nie wracałam na święta, ignorując namowy brata. Na wakacje musiałam, mus to mus, nie ma zmiłuj.
Nauka nie szła mi wcale tak źle, chociaż nie mogę powiedzieć, że byłam, tudzież jestem tą najlepszą uczennicą w szkole. Trochę na złość rodzicom, bo zapewne chcieliby żeby tak właśnie było. Uczę się przyzwoicie, wszystko zdaję jak mniemam, więc nie ma co za dużo opowiadać. Jest jeden przedmiot, z którego mogę powiedzieć – jestem naprawdę dobra, czyli Opieka Nad Magicznymi stworzeniami. W głębi serca doskonale wiem, że zwierzęta są o niebo lepsze od fałszywych ludzi. Tak naprawdę to jedyny przedmiot, który mnie interesuje, a w przyszłości mam zamiar oswajać smoki.
Przykładowy post:
Ponury wieczór idealnie wpasował się w podły nastrój ostatniego piątku wakacji. Nawet kwestia zbliżających się urodzin nie poprawiała mi humoru, zresztą nie trudno było się domyślić, że przeklinałam dzień, w którym się urodziłam, doskonale zdając sobie sprawę z faktu, że musiałam być paskudną pomyłką moich rodziców. Bowiem przez te prawie piętnaście lat zdążyli mi uświadomić jakim rozczarowaniem się okazałam, wciąż porównując mnie do mojego brata, który był tak zwanym ideałem, wręcz bóstwem w oczach tych dwóch, najbardziej oschłych i zimnych czarodziejów chodzących po tym świecie. Zresztą moje imię już stało się swoistym zwiastunem tego co nadejdzie i zdaje się, że Aaron z Vivien już od mojej pierwszej chwili wiedzieli czego się spodziewać. Kto normalny nazywał swoją córkę Pandora? Aczkolwiek muszę przyznać, że do mnie pasuje. Jestem takim samym nieszczęściem jak to ze środka starożytnej puszki.
Słysząc dzwonek z dołu wywróciłam oczami, wiedząc że zwiastuje on kolację przerywaną tylko gadaniną Anthony’ego, przerywaną potakiwaniem rodziców, którzy będą udawać, że obchodzi ich co mówi mój brat, bo to przecież ich ukochany synek. Nastawiłam się psychicznie do konfrontacji z ludźmi, których nienawidzę całym sercem i ociągając się zeszłam na sam dół tej wielkiej i ciemnej posiadłości, która robiła za kiepską imitację domowego zacisza, aczkolwiek cicho w niej było na pewno.
Weszłam do przestronnej jadalni i szybko spostrzegłam, że byłam ostatnia. Zły znak, pomyślałam.
- Dobry wieczór. – rzuciłam, by nie pogarszać jeszcze sytuacji i zajęłam swoje miejsce, obok brata, po czym wbiłam wzrok w pusty jeszcze talerz, nie zamierzając się więcej odezwać.
Byłam dobrze wychowana, albo raczej wytresowana. Zanim poszłam do szkoły rodzice dołożyli wszelkich starań żebym nie zniszczyła ich reputacji idealnej rodziny. Wiedziałam kiedy się odezwać – najlepiej nigdy, kiedy siedzieć cicho – czyli zawsze i przede wszystkim, że tylko czysta krew się liczyła. Wpoili we mnie swoje ideały, mimo że starałam się stworzyć mur, oddzielający mnie od wszystkiego. Co gorsze, udało mi się. Nie dopuszczałam do siebie większych emocji odkąd skończyłam dziesięć lat, to wtedy płakałam po raz ostatni i obrałam sobie za życiowy cel nie dać się więcej nikomu i niczemu.
Domowe skrzaty przyniosły wykwintną kolację i zaczęła się imitacja rozmowy, rozpoczęta przez głowę rodziny. Ojciec zwrócił się oczywiście do Anthony’ego, a ja szczęśliwa zajęłam się jedzeniem. Przestałam słuchać o czym rozmawiali. Naprawdę mnie to nie interesowało, byłam zadowolona, że to Tony musiał mówić, a nie ja. Po chwili jednak padło moje imię, a widelec zatrzymał się w połowie drogi od talerza do moich ust.
Nie, nie, nie, nie! – krzyczał mój umysł.
- Przepraszam, nie usłyszałam. – wymamrotałam. Ojciec zacisnął usta i powtórzył pytanie, wbijając we mnie zimne spojrzenie, tak zimne, że włoski na moich rękach raptownie się podniosły. Chociaż być może bardziej było to spowodowane pytaniem, które padło niż samym spojrzeniem, bo przecież inaczej nigdy na mnie nie spojrzał. Dotyczyło bowiem moich znajomych, chciał wiedzieć z kim się trzymam w szkole i tylko jedna odpowiedź była prawidłowa.
- Em... No z uczniami z mojego domu. – nie mogłam mu przecież powiedzieć, że moim przyjacielem był mugolak, nie mógł się dowiedzieć. Pech chciał, że byłam kiepskim kłamcą. Aaron oparł się o oparcie hebanowego krzesła i kazał mi podejść. Spojrzałam przerażona na Anthony’ego, ale wiedziałam, że nie mógł nic zrobić, a ja nie mogłam się sprzeciwić. Wstałam i podeszłam do ojca, czując bijące w nieprzeciętnym rytmie serce. Kiedy byłam odpowiednio blisko, ojciec wstał i uderzył mnie z otwartej dłoni w twarz, a pierścień rodowy rozciął mi skórę na kości policzkowej. Powstrzymałam łzy cisnące mi się do oczu, usłyszałam krótkie „to za kłamstwo”, ale nic mnie nie obchodziło. Porzucając jakiekolwiek zasady savoir-vivre’u wybiegłam z pomieszczenia na wielki ogród. Nie mogłam używać magii poza szkołą, ale w kieszeni miałam mugolskie zapałki, które dostałam od przyjaciela, wiedział bowiem jak bardzo kochałam ogień. Odpaliłam jedną i zrzuciłam na suchą trawę, która natychmiast zajęła się ogniem.
Żałuję tylko, że posiadłość również nie poszła z dymem.
Nienawidziłam jej, nienawidziłam rodziców. Byłam samotna. Złamana przez dzieciństwo, którego nawet tak nie mogę nazwać. Zepsuta przez rodziców, bo mimo moich starań i tak udało im się mi wpoić swoje chore wartości. Cholernie ambitna, żeby tylko wyrwać się z domu.
Imiona i nazwiska rodziców: Vivien Travers (z domu Zabini) i Aaron Travers
Data urodzenia: 1 września 1962 r.
Miejsce zamieszkania: Holyhead, hrabstwo Anglesey, północno-wschodnia Walia, wyspa Holy Island – duża i ciemna posiadłość, której Pandora nienawidzi całym sercem.
Status majątkowy: Bardzo bogaty - 60 galeonów.
Czystość krwi: Czysta.
Dom w Hogwarcie: Slytherin.
Różdżka: Cis, włókno z pachwiny nietoperza, 10 cali, bardzo giętka.
Wzrost: 160cm
Waga: 45kg
Kolor włosów: Ciemny blond.
Kolor oczu: Niebieski.
Bogin: Widziałam kiedyś bogina. Te cholerstwa kryją się w niektórych starych szafach, a tych w domu mamy mnóstwo. Nie było to zbyt fajne uczucie, tak naprawdę sparaliżował mnie strach i uratował mnie mój brat.
Widziałam ojca, ubranego w ciemną pelerynę. Szedł w moją stronę w podniesioną różdżką z oczywistym zamiarem rzucenia Avady. Nic nie mówił, jego twarz był spokojna, zimna bardziej niż zwykle.
Amortencja: Dym papierosowy, krew, róże.
Widok z Ain Eingarp: Nigdy w nie nie spojrzałam, ale łatwo się domyślić co zobaczę – uśmiechniętych ciepło rodziców, którzy są ze mnie dumni i dziękują mi za to, że po prostu jestem. Żałosne.
Podsumowanie dotychczasowej nauki w Hogwarcie: Lata szkolne przyniosły trochę ukojenia, a przede wszystkim odpoczęłam od rodziców i tego czegoś, na co Tony mówił „dom” i „rodzina”. Nie wracałam na święta, ignorując namowy brata. Na wakacje musiałam, mus to mus, nie ma zmiłuj.
Nauka nie szła mi wcale tak źle, chociaż nie mogę powiedzieć, że byłam, tudzież jestem tą najlepszą uczennicą w szkole. Trochę na złość rodzicom, bo zapewne chcieliby żeby tak właśnie było. Uczę się przyzwoicie, wszystko zdaję jak mniemam, więc nie ma co za dużo opowiadać. Jest jeden przedmiot, z którego mogę powiedzieć – jestem naprawdę dobra, czyli Opieka Nad Magicznymi stworzeniami. W głębi serca doskonale wiem, że zwierzęta są o niebo lepsze od fałszywych ludzi. Tak naprawdę to jedyny przedmiot, który mnie interesuje, a w przyszłości mam zamiar oswajać smoki.
Przykładowy post:
Ponury wieczór idealnie wpasował się w podły nastrój ostatniego piątku wakacji. Nawet kwestia zbliżających się urodzin nie poprawiała mi humoru, zresztą nie trudno było się domyślić, że przeklinałam dzień, w którym się urodziłam, doskonale zdając sobie sprawę z faktu, że musiałam być paskudną pomyłką moich rodziców. Bowiem przez te prawie piętnaście lat zdążyli mi uświadomić jakim rozczarowaniem się okazałam, wciąż porównując mnie do mojego brata, który był tak zwanym ideałem, wręcz bóstwem w oczach tych dwóch, najbardziej oschłych i zimnych czarodziejów chodzących po tym świecie. Zresztą moje imię już stało się swoistym zwiastunem tego co nadejdzie i zdaje się, że Aaron z Vivien już od mojej pierwszej chwili wiedzieli czego się spodziewać. Kto normalny nazywał swoją córkę Pandora? Aczkolwiek muszę przyznać, że do mnie pasuje. Jestem takim samym nieszczęściem jak to ze środka starożytnej puszki.
Słysząc dzwonek z dołu wywróciłam oczami, wiedząc że zwiastuje on kolację przerywaną tylko gadaniną Anthony’ego, przerywaną potakiwaniem rodziców, którzy będą udawać, że obchodzi ich co mówi mój brat, bo to przecież ich ukochany synek. Nastawiłam się psychicznie do konfrontacji z ludźmi, których nienawidzę całym sercem i ociągając się zeszłam na sam dół tej wielkiej i ciemnej posiadłości, która robiła za kiepską imitację domowego zacisza, aczkolwiek cicho w niej było na pewno.
Weszłam do przestronnej jadalni i szybko spostrzegłam, że byłam ostatnia. Zły znak, pomyślałam.
- Dobry wieczór. – rzuciłam, by nie pogarszać jeszcze sytuacji i zajęłam swoje miejsce, obok brata, po czym wbiłam wzrok w pusty jeszcze talerz, nie zamierzając się więcej odezwać.
Byłam dobrze wychowana, albo raczej wytresowana. Zanim poszłam do szkoły rodzice dołożyli wszelkich starań żebym nie zniszczyła ich reputacji idealnej rodziny. Wiedziałam kiedy się odezwać – najlepiej nigdy, kiedy siedzieć cicho – czyli zawsze i przede wszystkim, że tylko czysta krew się liczyła. Wpoili we mnie swoje ideały, mimo że starałam się stworzyć mur, oddzielający mnie od wszystkiego. Co gorsze, udało mi się. Nie dopuszczałam do siebie większych emocji odkąd skończyłam dziesięć lat, to wtedy płakałam po raz ostatni i obrałam sobie za życiowy cel nie dać się więcej nikomu i niczemu.
Domowe skrzaty przyniosły wykwintną kolację i zaczęła się imitacja rozmowy, rozpoczęta przez głowę rodziny. Ojciec zwrócił się oczywiście do Anthony’ego, a ja szczęśliwa zajęłam się jedzeniem. Przestałam słuchać o czym rozmawiali. Naprawdę mnie to nie interesowało, byłam zadowolona, że to Tony musiał mówić, a nie ja. Po chwili jednak padło moje imię, a widelec zatrzymał się w połowie drogi od talerza do moich ust.
Nie, nie, nie, nie! – krzyczał mój umysł.
- Przepraszam, nie usłyszałam. – wymamrotałam. Ojciec zacisnął usta i powtórzył pytanie, wbijając we mnie zimne spojrzenie, tak zimne, że włoski na moich rękach raptownie się podniosły. Chociaż być może bardziej było to spowodowane pytaniem, które padło niż samym spojrzeniem, bo przecież inaczej nigdy na mnie nie spojrzał. Dotyczyło bowiem moich znajomych, chciał wiedzieć z kim się trzymam w szkole i tylko jedna odpowiedź była prawidłowa.
- Em... No z uczniami z mojego domu. – nie mogłam mu przecież powiedzieć, że moim przyjacielem był mugolak, nie mógł się dowiedzieć. Pech chciał, że byłam kiepskim kłamcą. Aaron oparł się o oparcie hebanowego krzesła i kazał mi podejść. Spojrzałam przerażona na Anthony’ego, ale wiedziałam, że nie mógł nic zrobić, a ja nie mogłam się sprzeciwić. Wstałam i podeszłam do ojca, czując bijące w nieprzeciętnym rytmie serce. Kiedy byłam odpowiednio blisko, ojciec wstał i uderzył mnie z otwartej dłoni w twarz, a pierścień rodowy rozciął mi skórę na kości policzkowej. Powstrzymałam łzy cisnące mi się do oczu, usłyszałam krótkie „to za kłamstwo”, ale nic mnie nie obchodziło. Porzucając jakiekolwiek zasady savoir-vivre’u wybiegłam z pomieszczenia na wielki ogród. Nie mogłam używać magii poza szkołą, ale w kieszeni miałam mugolskie zapałki, które dostałam od przyjaciela, wiedział bowiem jak bardzo kochałam ogień. Odpaliłam jedną i zrzuciłam na suchą trawę, która natychmiast zajęła się ogniem.
Żałuję tylko, że posiadłość również nie poszła z dymem.
Nienawidziłam jej, nienawidziłam rodziców. Byłam samotna. Złamana przez dzieciństwo, którego nawet tak nie mogę nazwać. Zepsuta przez rodziców, bo mimo moich starań i tak udało im się mi wpoić swoje chore wartości. Cholernie ambitna, żeby tylko wyrwać się z domu.
- Caroline Rockers
Re: Pandora Travers
Czw Cze 28, 2018 9:23 pm
Witaj na Magicznej Kołysance!
Na podstawie karty przydzielam ci 3 atuty i 1 słabość.
Atuty:
- Puszek - postać ma rękę do zwierząt. Budzi w nich zaufanie, może je dotknąć, uspokoić, nakarmić z większą szansą, że uniknie ugryzień i tym podobnych.
- Z dobrego domu - postać pochodzi z rodziny, która jest bogata, szlachecka lub po prostu znana. Może jej wujek to Minister Magii? Może matka jest znaną filantropką? Starszy brat wygrał mistrzostwa w Quidditchu? No a nazwisko Malfoy mówi samo za siebie.
- Znajomość w półświatku - potrzebujesz nielegalnych eliksirów? Czarnomagicznych drobiazgów? A może po prostu chcesz zdobyć nieco tych zabronionych substancji po których ma się niezapomniane odloty? Dobrze trafiłeś. Ta postać doskonale wie, do kogo się z tym zwrócić. A nawet jeśli nie zna sprzedawcy bezpośrednio, to zna kogoś, kto ma kumpla, który zna jednego gościa...
Słabość:
Nie mów do mnie - postać jest aspołeczna, nie przejawia chęci przebywania w towarzystwie innych ludzi, wręcz zdaje się tego unikać. Im więcej ludzi wokół niej, tym gorzej się czuje. Ma często wrażenie jakby się dusiła.
Na podstawie karty przydzielam ci 3 atuty i 1 słabość.
Atuty:
- Puszek - postać ma rękę do zwierząt. Budzi w nich zaufanie, może je dotknąć, uspokoić, nakarmić z większą szansą, że uniknie ugryzień i tym podobnych.
- Z dobrego domu - postać pochodzi z rodziny, która jest bogata, szlachecka lub po prostu znana. Może jej wujek to Minister Magii? Może matka jest znaną filantropką? Starszy brat wygrał mistrzostwa w Quidditchu? No a nazwisko Malfoy mówi samo za siebie.
- Znajomość w półświatku - potrzebujesz nielegalnych eliksirów? Czarnomagicznych drobiazgów? A może po prostu chcesz zdobyć nieco tych zabronionych substancji po których ma się niezapomniane odloty? Dobrze trafiłeś. Ta postać doskonale wie, do kogo się z tym zwrócić. A nawet jeśli nie zna sprzedawcy bezpośrednio, to zna kogoś, kto ma kumpla, który zna jednego gościa...
Słabość:
Nie mów do mnie - postać jest aspołeczna, nie przejawia chęci przebywania w towarzystwie innych ludzi, wręcz zdaje się tego unikać. Im więcej ludzi wokół niej, tym gorzej się czuje. Ma często wrażenie jakby się dusiła.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach