- Pandora S. Portendorfer
[uczennica] Pandora S. Portendorfer
Czw Cze 11, 2015 7:55 pm
Imię i nazwisko
Pandora Selene Cersei Portendorfer.
Oczywiście, gdybyśmy mieli czas i ochotę na dogłębne przyglądanie się drzewu genealogicznemu Pandory odkrylibyśmy, że w rodzinie Portendorfer panuje zwyczaj nadawania dziecku oprócz pierwszego imienia również imię babki, prababki i tak dalej nawet do pięciu pokoleń wstecz! Jednakże matka Pandory, roztropnie, postanowiła odejść od tej tradycji i zgodziła się tylko na Selene Cersei. Oszczędza to tusz w kałamarzu.
Data urodzenia
17 / 06 / 1962.
Czystość krwi
Nieczysta.
Domyślacie się, jaką radość sprawiła i sobie, i najbliższym Pandora, kiedy do niemagicznej rodziny trafił list z Hogwartu? I nikt nawet nie przejmował się faktem, że w ich domu zaczęły dziać się niewytłumaczalne drogą logiki rzeczy.
Dom w Hogwarcie
Nie mogę się doczekać.
Różdżka
11 i ½ cala | Giętka | Sosna | Róg biesa
Widok z Ain Eingarp
Przed lustrem znalazła się przypadkowo, kiedy podczas jednej z jej wielu nocnych eskapad została zauważona przez woźnego. Z początku wszystko wyglądało na to, że zostanie złapana w trybie natychmiastowym - być może jeszcze tej nocy wyrzucona ze szkoły! - ale instynkt przerwania wziął górę... i mała Pandora uciekała tak szybko, jak tylko jej nogi dały radę ją nieść. Przypadkiem, bądź zrządzeniem losu potknęła się na dole schodów i wpadła przez obraz do niewidzianego wcześniej pomieszczenia. Żeby było jasne - nie zniszczyła tego obrazu, okazał się on tylko iluzją. A jak skądinąd wiadomo, to właśnie jej działka.
Powracając do sedna sprawy, Pandora podniosła się z cichym westchnieniem i, zamiast jak każdy normalny człowiek, spanikować i szukać drogi wyjścia, to ona postanowiła rozejrzeć się po pokoju. Była noc, ale światło księżyca wpadające przez okno umiejscowione wysoko na przeciwko miejsca, przez które się tu dostała, rozświetlało wnętrze wystarczająco dobrze, aby nakierować uwagę dziewczynki na wielkie lustro usytuowane mniej więcej w centrum. Uniosła łuki brwiowe w ciekawości, odruchowo rozejrzała się na boki czy nikt jej przypadkiem nie obserwuje, po czym zbliżyła się do przedmiotu. Jakież było jej zdziwienie, gdy okazało się, że tafla nie pokazuje jej sylwetki, ale coś zgoła innego:
Widać było wnętrze eleganckiego pokoju z olbrzymimi oknami, których przestrzeń dookoła tworzyła finezyjne rzeźby niczym wyjęte z epoki baroku. Wydawało się nawet, że smoki i gargulce poruszały się - niby to rozmawiając ze sobą, a może tylko pomrukując do siebie słowa dezaprobaty. Przestrzeń między oknami zajmowały półki z książkami, które wydawały się sięgać nieskończenie wysoko, a przynajmniej tak to wyglądało z perspektywy Pandory obserwującej odbicie. Najdziwniejsze jest to, że przez chwilę, kiedy światło słoneczne padło akurat pod idealnym kontem, złote litery na jednym z grzbietów książek zabłysły ukazując... jej własne imię i nazwisko! Szybko przesunęła wzrok gdzie indziej, próbując doszukać się kolejnych wskazówek. Przed na wpółotwartym oknem usytuowane było ciężkie mahoniowe biurko, większe niż jakiekolwiek widziane wcześniej przez małą Portendorfer. A w tym właśnie momencie znad blatu, nad którym pochylona była, uniosła głowę młoda kobieta o falowanych, ogniście czerwonych włosach. Uśmiechnęła się do niej szeroko, aż małe zmarszczki utworzyły się dookoła oczu o szafirowych tęczówkach. Czy to... ona w przyszłości? Postać powiedziała coś, co jednak nie dotarło do uszu Pandory. Po chwili zorientowała się, że musiało to być zawołanie, bo jak na znak mały czarny smok wielkości kota przyleciał i usiadł na ramieniu kobiety. Ta podniosła się i przeszła się po wybitnie udekorowanym pokoju, pokazując co rusz to obrazy to co innego i skądś Pandora przeczuwała, że były to jej własne dzieła. Kiedy jednak chciała podejść bliżej i zanurzyć się w jakże realnej wizji, tafla lustra zgasła. Tylko jeszcze zdążyła zauważyć szelmowsko uśmiechniętego mężczyznę, który podszedł do rudej kobiety z zamiarem ucałowania jej na przywitanie. I nic więcej. Pandora stała jak wryta jeszcze przez chwilę, a euforia, jaka ją ogarnęła na widok takiego idealnego obrazka zaczęła się ulatniać.
- Ale... co dalej? - mruknęła.
Nie uzyskawszy jednak odpowiedzi zdecydowała się wrócić do dormitorium, bo nagle poczuła się niesamowicie senna.
Podsumowanie dotychczasowej nauki w Hogwarcie
{Pierwszy rok}
„Szlama! S Z L A MA! Słyszysz? Na dodatek ruda!”
Już pierwszego dnia dowiedziałam się więc jak postrzegani są w oczach czystokrwistych czarodziejów dzieci ludzi nieposiadających magii. Ach, przepraszam, na to też oczywiście istnieje termin i brzmi on „mugol”. Wtedy nie rozumiałam, co to za różnica czy czyiś rodzice chodzili do szkoły magii, czy też nie… prawdę powiedziawszy nadal nie do końca to pojmuję. Patrząc na to z perspektywy czasu i lat doświadczenia, zdaję sobie sprawę, że jeżeli czarodzieje tej tak zwanej „czystej krwi” mieszaliby się wyłącznie ze sobą, po jakimś czasie wszyscy byliby rodziną, a na tle teorii ewolucji nie byłoby to korzystne dla ich przetrwania i mocy. Ale na pierwszym roku wiedza na ten temat była dla mnie obca, a i ten, co wyzwał mnie od szlam, nie pojąłby co mam na myśli (zdradzę w sekrecie, że zapewne nadal by mnie nie zrozumiał), więc zdarzyć się musiało co innego. Przyznaję, nie był to mój najlepszy dzień i najzwyczajniej w świecie się rozpłakałam. Aczkolwiek, kiedy zdaje się Ślizgon przysunął się bliżej odruchowo pacnęłam go pięścią w twarz także pod koniec dnia w sumie byliśmy kwita.
Reszty roku zbyt dobrze nie pamiętam, oprócz generalnego odczucia antypatii, jakie odbierałam od otoczenia. Nie dorobiłam się zbyt wielu przyjaciół, tym chętniej więc wracałam do domu i prawie w ogóle nie przykładałam wagi do spraw szkolnych. Rodzice kupili mi kucyka i to by było na tyle jeżeli chodzi o zakres mojej uwagi.
{Drugi rok}
Okazało się, że moje wyniki nie były najlepsze i przez pewien okres czasu moi rodzice myśleli o sprowadzeniu mnie z powrotem do świata niemagicznego. Słyszałam coś nawet o destrukcji mojej mocy i usunięciu pamięci, aczkolwiek dość prawdopodobne jest, iż z tego całego strachu sobie to wymyśliłam. Niemniej, coś mnie tchnęło i po kilkunastu „poważnych rozmowach” z moją rodziną, a także z dyrektorem szkoły, miałam gotowy plan działania na kolejne lata. Ponieważ było jasne, że cokolwiek nie zrobię ktoś będzie miał do mnie pretensje…
„Nie potrafisz tego wyczarować? Mówiłem, szlamy nie nadają się na czarownice!”
„Och, jak zwykle najlepsza w klasie? Cóż, ciesz się tym skoro nie masz nic innego.”
… musiałam zrozumieć, że aby nie dać im się przytłamsić muszę ich przewyższyć. Nad wyglądem i masą ciała niekoniecznie mogłam pracować ze względu na młody wiek i ograniczenia ze strony regulaminu szkoły oraz wierzenia moich rodziców („O mój Boże, ona znowu tak mało je!”) tą linię obrony spisałam na straty. Ktoś zasugerował, iż mogę ich przewyższyć umiejętnościami i intelektem, więc postanowiłam dać temu szansę. Jako że nie byłam specjalnie lubiana, w sumie nie miałam zbyt wielu alternatyw i zaczęłam pochłaniać książki, interesować się większą ilością rzeczy, zadawać pytania i generalnie wszędzie było mnie pełno. Oprócz na boisku do Quiddicha. Przykro mi sprawiać wam rozczarowanie, ale na miotle wzniosłam się raz, a upadek był dość bolesny. Temat skreślony.
{Trzeci rok}
To jednak nie oznacza, że porzuciłam myśl o sportach na zawsze. Wzorując się na moim sukcesie w walkach z pierwszego dnia szkoły, zaczęłam uczęszczać na zajęcia mieszanych sztuk walk podczas wakacji i innych przerw. Może nie byłam idealnej budowy, aby aspirować do zostania wojownikiem, ale były to cenne lekcje, które przydają się przy kontaktach z osobnikami, które tylko z wyglądu przypominają inteligentną rasę ludzką. Nadal to kontynuuję, ale z mniejszą częstotliwością. Teraz skupiam się raczej na bieganiu, bo kto wie, czy kiedyś nie zostanę treserem smoków!
Ale do rzeczy, poprzez wszystkie elementy mojego planu, udało mi się nabrać trochę pewności siebie. Pochwały od nauczycieli, wiara we własne możliwości, rozwój mojej pasji związanej z t w o r z e n i e m i tym podobne, uniosły mi podbródek i pozwoliły ustalić w miarę solidną pozycję w hierarchii społecznej Hogwartu. Oczywiście, daleko mi było do jakiejkolwiek popularności – nadal pozostawałam dziwnym kujonem, który na dodatek potrafił komuś zepsuć nos – ale zaczęłam zadawać się z rówieśnikami, którzy doceniali mój unikalny sposób bycia. Zaczęłam czerpać ze swojej inności – wyróżniałam się czystością krwi, kolorem włosów, nazwiskiem i imieniem, zainteresowaniem życiem mugolskim oraz specyficznym poczuciem humoru. Być może przez nadmierne czytanie literatury mugolskiej właśnie, na usta często cisnęły mi się riposty, które nie miały sensu dla tych, co nie mieli dostępu do innego świata niż płytki światek czarodziejów. Mówię „światek”, bo mam na myśli tych, co trzymali swoje umysły zamknięte na ogrom otaczającego nas świata i z bólem wychodzili ze swej strefy komfortu. Metaforycznie, gwoli jasności.
Bo bardziej dosłownie… no, przejdźmy dalej.
{Czwarty rok}
W tym roku miało miejsce moich kilka odkryć personalnych. Po pierwsze, okazało się, że jestem uczulona na piwo kremowe. Do tego wniosku doszłam, kiedy poszłam na randkę z domniemanym „cichym wielbicielem”. Na końcu całe wyjście okazało się dowcipem – bo kto by tam poszedł z tą rudą do miejsca publicznego! – ale, napój na koszt zapraszającego wysłał mnie do Skrzydła Szpitalnego, a potem na tydzień do domu, ponieważ uzdrowiciele nie wpadli na pomysł by sprawdzić, czy nie byłam uczulona na laktozę zawartą w piwie kremowym*. Druga rzecz to to, że potrzeba czegoś więcej niż nawet Felix Felicis, aby osoba, która ci się podoba była również tą, której ty przypadłeś do gustu… a nieodwzajemnione uczucie boli. Nie będę wdawać się tu w szczegóły, bo ciągle podoba mi się ta sama osoba, ale nie zaszkodziłoby gdyby serce czasami porozumiewało się z rozumem. Widocznie jest na to za głupie. Trzecia rzecz, najistotniejsza z punktu widzenia mojej kariery w Świecie Magii to znalezienie dwóch przedmiotów, które najbardziej lubię. Och, oczywiście przykładałam się wtedy i teraz do wszystkich (trzeba pokazać, kto tu rządzi!), ale jeżeli miałabym wskazać to, co sprawia mi najwięcej przyjemności to Opieka nad Magicznymi Stworzeniami oraz wszystkie zaklęcia związane z iluzją. No dobra, sprawdzałam się też dość dobrze w pojedynkach, ale to tylko dlatego że umiem szybko myśleć… i równie szybko się poruszać. A i fakt, że uwielbiam pokazywać ludziom, jak bardzo się mylą oceniając mnie pochopnie jest dodatkowym atutem. Za to… z dziwnego powodu moje historie na Wróżbiarstwie, chociaż chwalone za kreatywność, nie szły w parze z tym, co naprawdę miało się zdarzyć. Moi nauczyciele wspomnieli by też z surowym spojrzeniem, że czasami przestaję słuchać na Historii Magii i Zielarstwie, ale to tylko dlatego, że przedmioty mnie doprawdy nudziły. Z Mugoloznawstwem jest trochę inna historia: zdarzało mi się na paru lekcjach malować paznokcie, bo rozmawialiśmy o tematach, o których wiedziałam więcej niż nauczyciel. Proszę tylko, nie mówcie mu o tym.
Wtedy też zaczęłam prowadzić mój dziennik, uzupełniany może nie dziennie, ale jakoś raz na miesiąc inteligentnymi komentarzami, zasłyszanymi głupotami, jakie nadęci i puści uczniowie uznawali za warte uwagi, cytatami, które mnie interesowały oraz własnymi ilustracjami. Okej, nie patrzcie tak na mnie, dodawałam też co nieco z własnych utworów pisanych, jednakże zawsze rozrzucone po kilku stronach i napisane pismem lustrzanym, aby nikt nigdy nie rozszyfrował moich bazgrołów. To nawet gorsze niż gdyby poznali imię tego, który zawrócił mi w głowie!
{Piąty rok}
Może to wynik tego, że bardziej otworzyłam się na świat z mojej introwertycznej natury, a może umiejętność ta rozwinęła się u mnie z czasem, ale od początku tego roku zaszły we mnie pewne zmiany. Mianowicie, rzeczy wcześniej przeze mnie tolerowane zaczęły mnie irytować, a te które już wcześniej wzbudzały u mnie frustrację, frustrować zaczęły mnie jeszcze bardziej. Problemy w domu również odegrały w tym własną rolę, ale ogólnie rzecz biorąc zrobiłam się wredna. Nie w sposób większości Ślizgonów, którzy rzucają się na słabszych i znęcają się nad innymi tylko dlatego, że mogą… ale w mój własny, szczególny sposób. Zaczęłam oddalać się nawet od dobrych znajomych i otwarcie wyrażać swoje opinie. Nie obraźliwie – a przynajmniej nie tak, aby kogoś bardzo skrzywdzić – ale mało kiedy odpuszczałam sobie okazję na zrobienie sarkastycznego komentarza dotyczącego czyjejś wiedzy, czy zachowania. Z drugiej strony, dalej byłam gotowa skoczyć w ogień za coś, co ja sama uważałam za niesprawiedliwe i rękoczynami bronić nie siebie tylko, a również innych, aczkolwiek nie akceptowałam po czymś takim żadnych podziękowań ani nowych znajomych. Byłam niczym kapryśny kot, który nie chciał podzielić się swymi troskami z otoczeniem, a dusił emocje w sobie.
To chyba też było nieco połączone z okresem dojrzewania, bo jakoś inaczej zaczęłam patrzeć na siebie. Zachciało mi się nakładać łagodną warstwę makijażu od czasu do czasu, a i modzie jakoś nie mogłam się oprzeć. Przy nawale pracy, jaki pojawił się w szkole nie miałam czasu dorabiać sobie, by mieć środki na pełną ekspresję mojego stylu, ale osobiście uważam, że wytyczałam trendy. Zapewne tylko samej sobie, ale czy coś innego miało znaczenie?
Coraz więcej też stawiać zaczęłam sobie pytań natury filozoficznej, wypolerowałam w sobie nałóg analizowania sytuacji i stresowania się społecznym zdaniem. Chyba jakiś kryzys wieku nastoletniego. Najzabawniejsze jest to... że nikt nie wziął mnie na poważnie! Ponadto, moja liczba znajomych zaczęła rosnąć wprost proporcjonalnie do fochów, które strzelałam, a kiedy zaczynałam narzekać, otrzymywałam więcej przytulasów niż kiedy zachowywałam się normalnie. Nie wiem, co za taktykę obrało pół Hogwartu, ale zbiło mnie to z tropu. Oczywiście, nadal uznawałam, iż moja przestrzeń osobista naruszana może być w szczególnych sytuacjach i tylko przez moich najbliższych przyjaciół, acz tak jakby trochę może z lekka uśmiech pojawiał się na moich ustach częściej i częściej.
Och, a najważniejsze. W domu umarł nam kot i z tego powodu muszę sobie poszukać kogoś do przygarnięcia.
Przykładowy post
Istotka o błyszczących, błękitnych tęczówkach przypatrywała się głównie swoim paznokciom, zaciśniętym wokół szklanki z sokiem dyniowym. Przechyliła przedmiot ku sobie, tym razem nieco hojniej racząc się cieczą, bo na dnie zostawiła już tylko około centymetrową warstwę. Po wykonaniu tejże krótkiej czynności, odruchowo oblizała wargi, upewniając się jeszcze kciukiem czy przypadkiem nie zrobiła sobie pomarańczowych wąsów. Uśmiechnęła się leciutko, na samą myśl o tym. Acz kiedy uświadomiła sobie, iż musi prezentować się w tej chwili wyjątkowo nieporadnie, pospiesznie przybrała jakąś zwyczajną pozycję, opuszkami palców muskając rozczochrane rude pasma włosów. Sama była baczną obserwatorką, ale od przybycia znajomego studenta, nie zawracała raczej uwagi na przemijających czarodziejów. Żaden z nich nie miał dla niej znaczenia, tak samo jak i ona ich nie interesowała. Nie była altruistką, czy przesadną marzycielką i od razu dostrzegała takie rzeczy. Nie umiała poprawnie oceniać relacji między ludźmi, dlatego nawet gdy oni okazywali jej uczucie, nie była pewna, czy można im ufać. Nawet przy bliskich przyjaciołach, takich jak na przykład stojący przed nią Gryfon, powściągała się. Chyba już taki miała charakter, poza tym była jeszcze, nie ukrywajmy, nastolatką i miewała wahania nastrojów, okresy buntu i takie tam. Choć na ogół była opanowana, potrafiła w jednej chwili zmienić swoje zachowanie o sto osiemdziesiąt stopni. Taki już jej urok.
Przekrzywiła podbródek nieznacznie, przyglądając się jego reakcji na poruszone przez nią wspomnienie. Teraz mogła się z tego śmiać, ale wtedy naprawdę nie miała najlepszego humoru. Wolała sobie nie wyobrażać jakie musiała wtedy sprawiać wrażenie! Z jednej strony naburmuszona, że o, ktoś wtrąca się w jej sprawy, a z drugiej była śmiertelnie przerażona. Co prawda niektóre stwory nie wydawały się jej takie straszne, acz zwędrowała nad jezioro. Woda w takim miejscu jak Zakazany Las wcale nie sprawiała wrażenia bardziej łagodnej. No, acz wszystko skończyło się dobrze i to jest najważniejsze.
Na jej twarz wypłynął niewinny uśmieszek. Uniosła brwi w niemym pytaniu, starając się mu pokazać swe teatralne zdziwienie.
— Czyżbyś miał na myśli jakiegoś konkretnego ucznia? — zapytała z przekorą słyszalną w subtelnym tonie głosu.
Ukazała szereg zębów z rozbawieniu, gdy puścił do niej oczko. Oczywiście ona była świadoma, może nawet jak nikt inny, jego usposobienia. Był osobą, którą podziwiała za zdolność empatii i to, jak pomagał nie oczekując niczego w zamian. Do tego zawsze z pozytywnym słowem, nowym pomysłem i szeregiem pozostałych zalet go cechujących. Ona była dzieckiem mugoli, także za priorytet postawiła sobie uzyskiwanie dobrych ocen. Talentu jej do tego nie brakowało, gdyby tak było w ogóle nie dostałyby listu do Hogwartu, aczkolwiek wiedziała że gdyby on nie poświęcał tyle czasu innym to byłby znacznie od niej lepszy. Ta myśl opakowana była delikatną nutą zazdrości, acz byli przecież przyjaciółmi i zawsze to od siebie odrzucała. Jeśli on trafiłby do Slytherinu, na przykład, może byłby najlepszym uczniem w szkole, jednak nie spojrzałby za pewne na nią nigdy, a tym bardziej na pozostałych czarodziejów, którym poświęcał tyle uwagi. No, a gdyby trafił do jej domu to spędzaliby jeszcze więcej czasu. Byłoby to dla niej znacznie lepszą opcją, ale wiedziała przecież iż on kocha dom gryfa. Tiara nigdy się nie myliła, to przeznaczanie go tam skierowało. Tak miało być po prostu.
Zawsze miała trochę pod górkę, ze względu na to swoje pochodzenie. To, że niektórzy mieli z tym problem, nie ruszało jej, przynajmniej nie na zewnątrz. Nie bawiły ją zabawy w wyśmiewanie i głupie gierki. No, czasami zdarzało jej się pokazać charakterek i obdarzyć uderzeniem tego czy owego osobnika, ale ona sama wychodziła z tego zawsze cało. Dopiero niedawno urosła, wcześniej była zawsze chudziutka, zwinna i pełna sprytu. Jacyś tam nudni prześladowcy nie mieli szans. Ach, w końcu nawet zaczęła za nimi tęsknić, bo dzięki tym potyczkom odkryła więcej sekretów szkoły i poznała cudownych ludzi, którzy tak jak ona byli w potrzebie.
Rozbudziła się z rozmyślań i przeniosła bystry wzrok na niego. Przywołała w myślach obraz hipogryfa, którego już szmat czasu nie widziała. Uwielbiała stworzenia magiczne, a do tego pupila Gryfona miała już szczególną słabość.
— Nawet nie wiesz jak mnie ta propozycja cieszy. Z przyjemnością się z Tobą wybiorę. — odpowiedziała, zerkając odruchowo za okno.
W sumie to zawsze sama marzyła by zaopatrzyć się w jakieś stworzenie. Niestety na razie nie było na to perspektyw ani majątkowych, ani czasowych. Szkoda, bo mając większy zasób podręczników, mogłaby być jeszcze lepsza. Poza tym nie miała żadnego podopiecznego, a już na pewno nie tak wspaniałego jak hipogryf. Oczywiście, iż chciałaby kiedyś polatać na jednym. O ile dobrze pamiętała, na lekcjach z tymi stworzeniami szło jej całkiem nieźle, nie chwaląc się oczywiście. A jakby jeszcze w pobliżu był on to nie miałaby w ogóle czego się obawiać. W pełni zgadzała się też z opinią chłopaka. Zwierzę to przecież nie to samo, co przedmiot. Nawet nie to samo co człowiek, co było komplementem dla tych stworzeń. Bo ludzie byli dziwni, i tyle.
Z tegoż samego powodu nie powiedziała mu nic konkretnego, co on zbył ją wymijająco. Zacisnęła na moment wargi, by zaraz się rozluźnić. Oczywiście wiedziała, że w każdej chwili mogła na niego liczyć. Nie chciała jednak psuć tej atmosfery ani męczyć go swymi problemami. Może zaraz się przejaśni? A wtedy to dopiero będzie problem jak zniknie jego dobry humor. Trąciła go dłonią w łokieć.
— Oj, widzisz, że żyję, więc co ma być nie w porządku? — powiedziała, puszczając do niego perskie oko, tak samo jak on wcześniej do niej.
Przestąpiła z nogi na nogę, przechylając ku sobie szklankę. O, i po chwili naczynie już było puste. Ruda mimowolnie od razu przetarła okolice ust, uśmiechając się rozbrajająco, po czym skupiła znów na nim swe oczy. Były to jej prawie ostatnie wakacje, kiedy jest na tym etapie nauki w Hogwarcie, także mogłaby pomyśleć o czymś ambitnym na wyjazd. Przydałoby się wygrać jakąś wycieczkę w konkursie. Daleko, w ciekawe miejsce. Ale ona nie miała szczęścia do takich rzeczy, niestety.
Rzuciła mu podejrzliwe spojrzenie, kiedy jej odpowiedział, ale nic nie dodała.
Post z czasów grania pewną inną Pandzią.
- Sahir Nailah
Re: [uczennica] Pandora S. Portendorfer
Pią Cze 12, 2015 12:28 pm
Podobała mi się ta karta! A już zwłaszcza pokazanie kroczek za kroczkiem rozwoju postaci, bardzo wyraźnego, który wraz z czytaniem rozwiał moje obawy, iż trafi się Mary Sue, a panna Pandora okazał się przebojową loszką! Poza tym jest ładna stylistycznie ^ ^ Łap 10 fasolek! Akcept!
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach