- Tomas Duncan
Wspomnienie Tomasa i Amelii
Pią Kwi 27, 2018 4:30 pm
Data: umownie od 22 do 28 sierpnia 1978 roku
Miejsce: Park im. Wilfreda Elphicka
Miejsce: Park im. Wilfreda Elphicka
- Tomas Duncan
Re: Wspomnienie Tomasa i Amelii
Pią Kwi 27, 2018 4:51 pm
Kto jak kto, ale Tomas był prawdopodobnie ostatnią osobą, która patrzyłaby na kogoś przez pryzmat rodzeństwa, czy ogólnie rodziny. Sam w domu czuł się zawsze jak wyrzutek, a w oczach krewnych i znajomych z dawnych lat był jedynie słabszą wersją siostry, która była normalna. Nigdy nie miał jej tego za złe, w końcu nie było niczyją winą to, że akurat w nim obudziły się magiczne zdolności. Ona też nigdy nie próbowała wprost go potępiać, chociaż widział te spojrzenia na rodzinnych spędach, gdy zdawał się w oczach innych być nikim innym jak trędowatym.
Dlatego też nigdy nie oceniałby Amelii na podstawie tego kim był bądź nie był jej brat. Tak szczerze mówiąc, to chyba nawet nie wiedział, że takowy brat istnieje. Zawsze miał słabą pamięć do takich rzeczy.
Proponując swoje spotkanie uroczej puchonce ani przez chwile nie zastanowił się nad tym, jak mogła to odebrać. Potrzebował towarzystwa, chciał wyrwać się z domu, w którym zdążył zapuścić korzenie i na sam widok przydomowego ogródka zbierało mu się na wymioty. Nikt nie kwestionował tego gdzie, i po co tak właściwie idzie. Byleby pamiętał, że w niedziele musi iść na msze. Nie to żeby planował rzeczywiście tam iść - od lat wmawiał rodzicom, że chodzi na inną godzinę, bo tak mu wygodniej. W rzeczywistości zawsze spędzał ten czas spacerując po pobliskim parku. Ale to nie było teraz istotne.
Wyglądała na nieco przestraszoną jego nagłym przywitaniem, odchrząknął więc przepraszająco. Czasami zapominał, jaki potrafił być gwałtowny.
- Oh, rysujesz? To super, ja nigdy tego nie potrafiłem, mój zielnik wygląda okropnie... - zażartował, mierzwiąc dłonią włosy, które od wakacyjnego słońca zdążyły już mocno zjaśnieć i były niemal w kolorze zboża.
Tomas nie widział absolutnie nic dziwnego w obserwowaniu elementów krajobrazu. Sam bardzo często łapał się na tym, że marnował czas wgapiając się w wyjątkowo omszały kamień czy dziwny kwiatek. Bardzo cenił sobie naturę i przyglądanie się drzewu zdecydowanie nie było czymś co miałby potępiać w innych. Miał tylko nadzieje, że Amelia o tym wiedziała.
- Bardzo przepraszam, że musiałaś na mnie czekać - po kolejnych jej słowach skłonił się nieco, czym być może się zbłaźnił, czuł jednak potrzebę, by przeprosić. Gdyby się nie spóźnił, ona nie musiała by stać i przyglądać się temu drzewu, a on by jej nie przestraszył, no i ona nie byłaby taka zdenerwowana. W ramach zadośćuczynienia wyciągnął nagle z kieszeni koszuli nieco sfatygowany kwiat cynii i podał go dziewczynie.
- Bardzo się cieszę, że mogę być twoim towarzyszem. Przejdziemy się? - uśmiechnął się promiennie i ruszył powoli przed siebie, sugerując jej tym samym, by podążyła za nim. O tej porze w parku zawsze panowała wyjątkowo ospała, ciężka od kwiatowych zapachów aura. Liście na drzewach powoli dawały znak, że już niedługo zbliżał się koniec wakacji, a słońce przygrzewało ostatnimi mocnymi promieniami.
- Jak mijają ci wakacje? - spytał, oglądając się przez ramię w jej stronę. Dłonie wsunął w kieszenie spodni i zdawał się być teraz wyjątkowo rozluźniony.
Dlatego też nigdy nie oceniałby Amelii na podstawie tego kim był bądź nie był jej brat. Tak szczerze mówiąc, to chyba nawet nie wiedział, że takowy brat istnieje. Zawsze miał słabą pamięć do takich rzeczy.
Proponując swoje spotkanie uroczej puchonce ani przez chwile nie zastanowił się nad tym, jak mogła to odebrać. Potrzebował towarzystwa, chciał wyrwać się z domu, w którym zdążył zapuścić korzenie i na sam widok przydomowego ogródka zbierało mu się na wymioty. Nikt nie kwestionował tego gdzie, i po co tak właściwie idzie. Byleby pamiętał, że w niedziele musi iść na msze. Nie to żeby planował rzeczywiście tam iść - od lat wmawiał rodzicom, że chodzi na inną godzinę, bo tak mu wygodniej. W rzeczywistości zawsze spędzał ten czas spacerując po pobliskim parku. Ale to nie było teraz istotne.
Wyglądała na nieco przestraszoną jego nagłym przywitaniem, odchrząknął więc przepraszająco. Czasami zapominał, jaki potrafił być gwałtowny.
- Oh, rysujesz? To super, ja nigdy tego nie potrafiłem, mój zielnik wygląda okropnie... - zażartował, mierzwiąc dłonią włosy, które od wakacyjnego słońca zdążyły już mocno zjaśnieć i były niemal w kolorze zboża.
Tomas nie widział absolutnie nic dziwnego w obserwowaniu elementów krajobrazu. Sam bardzo często łapał się na tym, że marnował czas wgapiając się w wyjątkowo omszały kamień czy dziwny kwiatek. Bardzo cenił sobie naturę i przyglądanie się drzewu zdecydowanie nie było czymś co miałby potępiać w innych. Miał tylko nadzieje, że Amelia o tym wiedziała.
- Bardzo przepraszam, że musiałaś na mnie czekać - po kolejnych jej słowach skłonił się nieco, czym być może się zbłaźnił, czuł jednak potrzebę, by przeprosić. Gdyby się nie spóźnił, ona nie musiała by stać i przyglądać się temu drzewu, a on by jej nie przestraszył, no i ona nie byłaby taka zdenerwowana. W ramach zadośćuczynienia wyciągnął nagle z kieszeni koszuli nieco sfatygowany kwiat cynii i podał go dziewczynie.
- Bardzo się cieszę, że mogę być twoim towarzyszem. Przejdziemy się? - uśmiechnął się promiennie i ruszył powoli przed siebie, sugerując jej tym samym, by podążyła za nim. O tej porze w parku zawsze panowała wyjątkowo ospała, ciężka od kwiatowych zapachów aura. Liście na drzewach powoli dawały znak, że już niedługo zbliżał się koniec wakacji, a słońce przygrzewało ostatnimi mocnymi promieniami.
- Jak mijają ci wakacje? - spytał, oglądając się przez ramię w jej stronę. Dłonie wsunął w kieszenie spodni i zdawał się być teraz wyjątkowo rozluźniony.
- Amelia Wright
Re: Wspomnienie Tomasa i Amelii
Pon Maj 07, 2018 6:46 pm
Gdyby tylko była świadoma faktu, że tak właśnie myśli! Niestety nie mogła być, a zresztą nawet jeśli to prawdopodobnie wciąż nie wierzyłaby mu do końca. Nie miała ani krzty wiary w siebie, więc nawet to, że była wystraszona nie była winą jego, czy żadnego innego elementu świata. Po prostu była beznadziejna w byciu przeciętnym człowiekiem. Nawet podziwianie krajobrazu nie wyszło jej naturalnie! Chociaż ostatecznie nie wyszło źle. Nie usłyszała dziwnego komentarza, który mógłby ją zaboleć. Było miło. Chyba po prostu nie spodziewała się tego. Długo nie słyszała niczego zwyczajnego i miłego z ust kogoś, kto nie jest jej krewnym. Kogoś, kto miał gdzieś kim jest Lincoln. Nawet w domu jeśli już mówiono coś pozytywnego (i nie były to słowa taty, czy mamy albo tego, który zgarnął lepszą pulę genów) to komplementy wypowiadane były raczej jako dodatek, który miał sprawić, że nie będzie jej smutno, kiedy wychwalane są zalety jej bliźniaka. Szczególnie, jeśli chodziło o jej hobby. Rysowanie nigdy nie uchodziło za nic niezwykłego, ale wszyscy klaskali jej od maleńkości, bo przecież to jedyna, choć bezużyteczna rzecz w oczach świata, która jej wychodzi. Nie licząc Astronomii. Chociaż to też dla ciotki Marietty, czy innej Margot mało znaczące osiągnięcia w obliczu przykładnego Lincolna. Dlatego ta różnica była ogromna. W odbiorze rzecz jasna, bo Amelii nie pomogła, gdyż nie ma o tym fakcie pojęcia. Chociaż może to dobrze? Dzięki temu robiła wrażenie jako sama ona, a nie opowiadając o ukochanym braciszku w którego cieniu może spokojnie się chować podczas każdej konwersacji, czy spotkania.
- Nawet dużo. I... na pewno nie jest tak straszny, jak mówisz. Czasami liczy się intencja - Mówiła to z uśmiechem, bo mimo tego, że rozmawiali o czymś, co no cóż jest niczym w obliczu Klubu Pojedynków, czy innych ciekawych zainteresowań to cieszyło ją, iż próbował być miły. Zresztą naprawdę była przekonana, że zielnik nie jest okropny. Mama zawsze opowiadała jej, że trzeba wierzyć w to, że ludzie są lepsi niż sami uważają, bo to dodaje światu odwagi, której wyraźnie brakuje i nawet jeśli im coś nie wychodzi to liczy się to, dlaczego coś robili. Jeśli intencja była dobra to znaczy, że zawsze jest coś pięknego do uchwycenia. Ta część słów matki najbardziej jej się podobała, bo wiązała się z rysowaniem. Zawsze jest coś do uchwycenia w świecie, coś wartego zobaczenia i utrwalenia na papierze. Nie wiedziała więc, że akurat on docenia wrażliwość na krajobraz. Miała jednak nadzieję, że nie wychodzi to głupio, bo naprawdę ostatecznie, ma to jakieś znaczenie. Bo jeśli nie oni to kto wie, czy ktokolwiek jeszcze zobaczy tak samo ten konar? W dodatku on był miły. Miała coraz mniej powodów do tego, by się stresować i delikatne uczucie komfortu było miło odmianą od pełnego stresu żywota.
No może nie licząc przeprosin. Nie wiedziała co zrobić. Bo wydawało jej się, że to on teraz może czuć się źle. A nie powinien! Tylko co zrobić, by to jakoś rozwiązać?
- Ja... dziękuję - No i to by było na tyle, jeśli chodzi o całe przemówienie "ależ nic się nie stało, żaden problem, to moja wina". Po prostu kwiatek chociaż po przejściach był naprawdę wystarczającym odkupieniem win. Takim, że zaniemówiła znowu. Chociaż może to i lepiej? Jakby się mógł poczuć, jakby to ona zaczęła przepraszać i mówić, że to jej wina, bo przyszła za wcześnie? Skomplikowane to wszystko. Taki mały Puchon, a tyle emocji. Może to była przyczyna tego, iż po prostu poszła za nim z wielkim uśmiechem, jakby przytrafiło się jej nie wiadomo jakie szczęście i nie próbowała już budować zbyt skomplikowany zdań. Nadszedł czas na trochę oddychania i rezygnację z tego całego przerażenia. Tomas nie zrobił nic, co miałoby zwiastować rychłą katastrofę, więc jak to w jej przypadku bywa, szybko postanowiła zaufać. Oby nie pożałowała tego. Przykro by było, jakby ten jej uroczy uśmiech tak szybko uciekł w niepamięć.
- Sądzę, że dobrze. To znaczy... niewiele zrobiłam w sumie, ale to chyba nazywamy wypoczynkiem. Po powrocie do szkoły powinnam czuć się wypoczęta. Może dam radę jeszcze coś powtórzyć zanim się zacznie. A Twoje? Wyczekujesz powrotu do zamku, czy raczej nie? - Niektórzy mieli zamek za swoją oazę. Zresztą ona również nie narzekała i chociaż siedzenie w domu to komfortowa sytuacja, gdzie nie musi się męczyć z jąkaniem, wiecznym przerażeniem i... tak właśnie, społecznym życiem to jednak szkoła pozwalała na życie bogatsze. Mury zamku, tyle tajemnic, pięknych miejsc i nauka magii! To jedyna szansa, mogła jej nie dostać, a jednak była chociaż na tyle wyjątkowa, by dostąpić zaszczytu korzystania z różdżki! Rozumiała więc każdego, kto dołoży do tego jakiekolwiek dyskomforty życia w domu do tego i już kompletnie z Hogwartu nie chce wyjeżdżać. Była więc ciekawa, jak to jest z nim. Obojętne to dla niego? Zwyczajne? Wyczekiwane? Niewiele o nim wiedziała. Prócz tego, że mówi pełnymi zdaniami i jest wychowanym młodym człowiekiem, bo przeprasza za spóźnienia. Niektórzy tego nie robią, więc to miła odmiana.
Niezwykła. Bo ludzie bywają częściej niemili niż uprzejmi i weseli. Świat pełen jest gburów i buców. Dobrze było jej móc się uśmiechać tylko przez to, że ma okazję na spacer. I używać pełnych zdań! Pełne zdania to coś niesamowitego. Pewnie przeciętny człowiek nie dostrzega w tym nic niezwykłego, ale dla niej oglądanie okolicy i nieprzejmowanie się każdym słowem było cudowne. Jakby rozluźnienie jej towarzysza przeszło na nią! To dopiero magia.
- Nawet dużo. I... na pewno nie jest tak straszny, jak mówisz. Czasami liczy się intencja - Mówiła to z uśmiechem, bo mimo tego, że rozmawiali o czymś, co no cóż jest niczym w obliczu Klubu Pojedynków, czy innych ciekawych zainteresowań to cieszyło ją, iż próbował być miły. Zresztą naprawdę była przekonana, że zielnik nie jest okropny. Mama zawsze opowiadała jej, że trzeba wierzyć w to, że ludzie są lepsi niż sami uważają, bo to dodaje światu odwagi, której wyraźnie brakuje i nawet jeśli im coś nie wychodzi to liczy się to, dlaczego coś robili. Jeśli intencja była dobra to znaczy, że zawsze jest coś pięknego do uchwycenia. Ta część słów matki najbardziej jej się podobała, bo wiązała się z rysowaniem. Zawsze jest coś do uchwycenia w świecie, coś wartego zobaczenia i utrwalenia na papierze. Nie wiedziała więc, że akurat on docenia wrażliwość na krajobraz. Miała jednak nadzieję, że nie wychodzi to głupio, bo naprawdę ostatecznie, ma to jakieś znaczenie. Bo jeśli nie oni to kto wie, czy ktokolwiek jeszcze zobaczy tak samo ten konar? W dodatku on był miły. Miała coraz mniej powodów do tego, by się stresować i delikatne uczucie komfortu było miło odmianą od pełnego stresu żywota.
No może nie licząc przeprosin. Nie wiedziała co zrobić. Bo wydawało jej się, że to on teraz może czuć się źle. A nie powinien! Tylko co zrobić, by to jakoś rozwiązać?
- Ja... dziękuję - No i to by było na tyle, jeśli chodzi o całe przemówienie "ależ nic się nie stało, żaden problem, to moja wina". Po prostu kwiatek chociaż po przejściach był naprawdę wystarczającym odkupieniem win. Takim, że zaniemówiła znowu. Chociaż może to i lepiej? Jakby się mógł poczuć, jakby to ona zaczęła przepraszać i mówić, że to jej wina, bo przyszła za wcześnie? Skomplikowane to wszystko. Taki mały Puchon, a tyle emocji. Może to była przyczyna tego, iż po prostu poszła za nim z wielkim uśmiechem, jakby przytrafiło się jej nie wiadomo jakie szczęście i nie próbowała już budować zbyt skomplikowany zdań. Nadszedł czas na trochę oddychania i rezygnację z tego całego przerażenia. Tomas nie zrobił nic, co miałoby zwiastować rychłą katastrofę, więc jak to w jej przypadku bywa, szybko postanowiła zaufać. Oby nie pożałowała tego. Przykro by było, jakby ten jej uroczy uśmiech tak szybko uciekł w niepamięć.
- Sądzę, że dobrze. To znaczy... niewiele zrobiłam w sumie, ale to chyba nazywamy wypoczynkiem. Po powrocie do szkoły powinnam czuć się wypoczęta. Może dam radę jeszcze coś powtórzyć zanim się zacznie. A Twoje? Wyczekujesz powrotu do zamku, czy raczej nie? - Niektórzy mieli zamek za swoją oazę. Zresztą ona również nie narzekała i chociaż siedzenie w domu to komfortowa sytuacja, gdzie nie musi się męczyć z jąkaniem, wiecznym przerażeniem i... tak właśnie, społecznym życiem to jednak szkoła pozwalała na życie bogatsze. Mury zamku, tyle tajemnic, pięknych miejsc i nauka magii! To jedyna szansa, mogła jej nie dostać, a jednak była chociaż na tyle wyjątkowa, by dostąpić zaszczytu korzystania z różdżki! Rozumiała więc każdego, kto dołoży do tego jakiekolwiek dyskomforty życia w domu do tego i już kompletnie z Hogwartu nie chce wyjeżdżać. Była więc ciekawa, jak to jest z nim. Obojętne to dla niego? Zwyczajne? Wyczekiwane? Niewiele o nim wiedziała. Prócz tego, że mówi pełnymi zdaniami i jest wychowanym młodym człowiekiem, bo przeprasza za spóźnienia. Niektórzy tego nie robią, więc to miła odmiana.
Niezwykła. Bo ludzie bywają częściej niemili niż uprzejmi i weseli. Świat pełen jest gburów i buców. Dobrze było jej móc się uśmiechać tylko przez to, że ma okazję na spacer. I używać pełnych zdań! Pełne zdania to coś niesamowitego. Pewnie przeciętny człowiek nie dostrzega w tym nic niezwykłego, ale dla niej oglądanie okolicy i nieprzejmowanie się każdym słowem było cudowne. Jakby rozluźnienie jej towarzysza przeszło na nią! To dopiero magia.
- Tomas Duncan
Re: Wspomnienie Tomasa i Amelii
Sro Maj 09, 2018 12:12 pm
Oh, jakże wiele wspólnego ta dwójka mogłaby znaleźć w sobie. Właściwie to wspólnego głównie jeśli chodzi o doświadczenie i pewne sytuacje... On doskonale rozumiał jak to jest żyć zawsze w czyimś cieniu. Nigdy nic co robił, nie było wystarczające. Zawsze każda rzecz, każda drobna sprawa, która w normalnym świetle nie miałaby znaczenia, dokonana przez jego siostrę była niczym najwyższy sukces, podczas gdy u niego nic nie było takie jak powinno. Była to przegrana walka, bo już na starcie uznany był za tego mniej wartościowego. Nie to, żeby jego siostra była wyraźnie lepsza od niego w czymkolwiek - była to właściwie niepisana umowa między członkami jego rodziny, która mówiła, że nie ważne co, on jest tym "złym". Nauczył się z tym żyć. Nie potrzebował słów aprobaty wiecznie niezadowolonej matki, czy ojca, który zdawał się momentami udawać, że cała ta sytuacja nie dotyczy niego i jego syna. Ot, takie uroki życia w najbardziej mugolskiej rodzinie jaką dane było poznać temu światu.
- Bardzo chciałbym kiedyś zobaczyć twoje rysunki. Moje są co najwyżej znośne - odparł rozpromieniony. Sam rzeczywiście nigdy nie radził sobie z rysowaniem i jakimikolwiek około plastycznymi zajęciami, jednak nie brakowało mu artystycznej wrażliwości, której dawał upust chociażby w muzyce. Jego zainteresowanie tematem nie było w żaden sposób udawane, Tomas należał do gatunku ludzi, którzy nie potrafili zbyt dobrze udawać czy kłamać. Jeśli coś mówił, najwidoczniej rzeczywiście tak było, nie była to tylko fałszywa grzeczność. Teraz w duchu cieszył się, że znalazł jakiś temat do omówienia z koleżanką, niezmiernie bowiem obawiał się, że gdy już się spotkają, zabraknie mu języka w gębie i tylko zepsuje całe wyjście. A tu proszę!
- Nie ma sprawy - odpowiedział, kątem oka zerkając na dziewczynę. Najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z tego jak wielkim stresem dla niej mogło być spotkanie, zwłaszcza z kimś z kim zwykle nie spędza czasu. Oczywiście chłopak był prawdopodobnie ostatnią osobą, której należało się obawiać. Z natury był niezwykle miły i łagodny, a do tego był puchonem! Cóż za okropna kombinacja. Początkowy stres dziewczyny był jednak zrozumiały, w końcu nie znała go tak dobrze. Chociaż on nie mógł czytać jej w myślach, potrafił jednak zauważyć, że zdawała się teraz nieco bardziej rozluźniona. A to mu wystarczało. Jeśli ona czuła się dobrze w jego towarzystwie, nic innego nie miało teraz znaczenia.
- Oh, uważam, że w wakacje każdy powinien odpowiednio wypocząć - odpowiedział idąc przed siebie i przyglądając się liściom poruszanym delikatnie przez wiatr. Sprawiał wrażenie niezwykle pewnego swoich słów, i tak faktycznie było. Sam powtórzył tylko część materiału, obawiał się bowiem, że może być nieco "w tyle", większość czasu jednak również głównie odpoczywał - Ja sam niewiele zrobiłem.
Dziewczyna zrównała z nim krok, teraz więc spoglądał nieco w bok słuchając kolejnych jej słów. Amelia była naprawdę miła i Tomas nie mógł zrozumieć dlaczego wcześniej nie miał okazji poznać jej bliżej. Tyle czasu w jednym domu, a on dopiero teraz rozmawia z nią sam na sam! W jego głowie zaczął rodzić się plan, mówiący mu, że w ostatnim roku powinien pogadać z każdym z domowników przynajmniej raz, by nie dopuścić ponownie do takiej sytuacji.
- Muszę się przyznać, że nie mogę doczekać się powrotu - przeczesał włosy nieco zakłopotany, jakby powiedział coś wstydliwego bądź nieodpowiedniego. Już od pierwszego dnia spędzonego w murach zamku Tomas wiedział, że tam jest jego miejsce i jego dom. Kochał swoją rodzinę i dom w którym się wychował, jednak magia postawiła między nim a tymi rzeczami barierę, której już nigdy nie był w stanie pokonać. Dziurę, której nie dało się wypełnić. Już nigdy nie czuł się w swym pokoju tak samo jak kiedy był dzieckiem, zanim to wszystko się zaczęło. Ale nie żałował. To, co dostał w zamian, było dla niego warte wszystkiego. Niezwykle cenił sobie swoje zdolności i możliwości jakie dał mu świat.
- Dobrze było trochę odetchnąć od nawału nauki, ale Hogwart to dla mnie prawdziwy dom - uśmiechnął się nieznacznie, jednak ciepło, powracając myślami do starych murów, które tak kochał. Ostatni rok nieco napawał go strachem, który podszyty był ekscytacją. Po szkole czekało na niego tyle niezwykłych rzeczy, których nigdy nie zaznał jako mugolak. Chociaż dziewczyna miała jeszcze rok przed sobą, zastanawiał się czy ma jakiś plan co będzie robić po wszystkim.
- A ty? Cieszysz się z powrotu? - zapytał, łapiąc dłonią nisko rosnącą gałązkę drzewa i zrywając jeden jasnozielony listek. Obracał go teraz od niechcenia w palcach i szedł dalej.
- Bardzo chciałbym kiedyś zobaczyć twoje rysunki. Moje są co najwyżej znośne - odparł rozpromieniony. Sam rzeczywiście nigdy nie radził sobie z rysowaniem i jakimikolwiek około plastycznymi zajęciami, jednak nie brakowało mu artystycznej wrażliwości, której dawał upust chociażby w muzyce. Jego zainteresowanie tematem nie było w żaden sposób udawane, Tomas należał do gatunku ludzi, którzy nie potrafili zbyt dobrze udawać czy kłamać. Jeśli coś mówił, najwidoczniej rzeczywiście tak było, nie była to tylko fałszywa grzeczność. Teraz w duchu cieszył się, że znalazł jakiś temat do omówienia z koleżanką, niezmiernie bowiem obawiał się, że gdy już się spotkają, zabraknie mu języka w gębie i tylko zepsuje całe wyjście. A tu proszę!
- Nie ma sprawy - odpowiedział, kątem oka zerkając na dziewczynę. Najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z tego jak wielkim stresem dla niej mogło być spotkanie, zwłaszcza z kimś z kim zwykle nie spędza czasu. Oczywiście chłopak był prawdopodobnie ostatnią osobą, której należało się obawiać. Z natury był niezwykle miły i łagodny, a do tego był puchonem! Cóż za okropna kombinacja. Początkowy stres dziewczyny był jednak zrozumiały, w końcu nie znała go tak dobrze. Chociaż on nie mógł czytać jej w myślach, potrafił jednak zauważyć, że zdawała się teraz nieco bardziej rozluźniona. A to mu wystarczało. Jeśli ona czuła się dobrze w jego towarzystwie, nic innego nie miało teraz znaczenia.
- Oh, uważam, że w wakacje każdy powinien odpowiednio wypocząć - odpowiedział idąc przed siebie i przyglądając się liściom poruszanym delikatnie przez wiatr. Sprawiał wrażenie niezwykle pewnego swoich słów, i tak faktycznie było. Sam powtórzył tylko część materiału, obawiał się bowiem, że może być nieco "w tyle", większość czasu jednak również głównie odpoczywał - Ja sam niewiele zrobiłem.
Dziewczyna zrównała z nim krok, teraz więc spoglądał nieco w bok słuchając kolejnych jej słów. Amelia była naprawdę miła i Tomas nie mógł zrozumieć dlaczego wcześniej nie miał okazji poznać jej bliżej. Tyle czasu w jednym domu, a on dopiero teraz rozmawia z nią sam na sam! W jego głowie zaczął rodzić się plan, mówiący mu, że w ostatnim roku powinien pogadać z każdym z domowników przynajmniej raz, by nie dopuścić ponownie do takiej sytuacji.
- Muszę się przyznać, że nie mogę doczekać się powrotu - przeczesał włosy nieco zakłopotany, jakby powiedział coś wstydliwego bądź nieodpowiedniego. Już od pierwszego dnia spędzonego w murach zamku Tomas wiedział, że tam jest jego miejsce i jego dom. Kochał swoją rodzinę i dom w którym się wychował, jednak magia postawiła między nim a tymi rzeczami barierę, której już nigdy nie był w stanie pokonać. Dziurę, której nie dało się wypełnić. Już nigdy nie czuł się w swym pokoju tak samo jak kiedy był dzieckiem, zanim to wszystko się zaczęło. Ale nie żałował. To, co dostał w zamian, było dla niego warte wszystkiego. Niezwykle cenił sobie swoje zdolności i możliwości jakie dał mu świat.
- Dobrze było trochę odetchnąć od nawału nauki, ale Hogwart to dla mnie prawdziwy dom - uśmiechnął się nieznacznie, jednak ciepło, powracając myślami do starych murów, które tak kochał. Ostatni rok nieco napawał go strachem, który podszyty był ekscytacją. Po szkole czekało na niego tyle niezwykłych rzeczy, których nigdy nie zaznał jako mugolak. Chociaż dziewczyna miała jeszcze rok przed sobą, zastanawiał się czy ma jakiś plan co będzie robić po wszystkim.
- A ty? Cieszysz się z powrotu? - zapytał, łapiąc dłonią nisko rosnącą gałązkę drzewa i zrywając jeden jasnozielony listek. Obracał go teraz od niechcenia w palcach i szedł dalej.
- Amelia Wright
Re: Wspomnienie Tomasa i Amelii
Pią Maj 11, 2018 9:10 pm
To zabawne, że można mijać kogoś tyle czasu i nawet nie przypuszczać, że tak naprawdę ma się tyle wspólnego. Z drugiej strony Amelia niejako wybierała życie w cieniu. Rodzice stawali na głowie, by okazywać jej tyle miłości, ile się tylko da. Sam Lincoln oddałby nerkę, a nawet rękę, by ta była szczęśliwa. Miała taką świadomość. Nie dało się jednak unikać na rodzinnych spotkaniach takich porównań. Lincoln jest otwarty, gadatliwy, urodzona dusza towarzystwa, a ona? Jeśli miała odwagę się odezwać przy jakiejkolwiek z ciotek to znaczy, że musi mieć naprawdę dobry dzień. W szkole było inaczej. Między uczniami nie czuła się pewnie, bo zawsze boi się, że zrobi coś źle. Powie coś nie tak, urazi kogoś, okaże się, że jest niekulturalna, głupsza od danej osoby albo po prostu nudna. Tego zaś bardzo nie chciała. Łatwiej więc nie odzywać się w ogóle niż dać innym powody do tego, by krzyczeli lub śmiali się. Tak więc jej życie wydaje się zwyczajne, bardzo odpowiednie i szczęśliwe. Tyle, że Amelia nie urodziła się z bogactwem społecznych zdolności. Niemal bez przerwy myślała o tym, jak powinna się zachowywać. Jak nie zawieść mamy, która klaszcze za każdym razem, kiedy Amelia spotyka się z jakimiś ludźmi. Taty, kiedy uśmiecha się widząc, jak ta stara się samodzielnie angażować w różne przedsięwzięcia. Lincolna, który wierzy w to, że i ona potrafi mieć grono przyjaciół dookoła siebie. Na końcu zaś samej siebie. Bo przecież chciała być na odpowiednim miejscu.
Miły i pogodny. Brzmiało cudownie. Amelia powinna widywać takich ludzi jak najczęściej, ale prawda jest taka, że oberwała już tyle razy ze strony nawet tych pozornie miłych, że się bała. Niektóre dzieciaki nie miewają litości. Wykorzystają każdą słabość, a jąkająca się Puchonka, który wierzy w ich dobroć jest niczym chodzący cel. I mimo tych wszystkich razów, wciąż im ufała. Za każdym razem dochodziło do momentu, gdzie się rozluźniała. Bo lubiła sobie myśleć, że oni jednak mogą ją polubić.
- Moje też nie są niezwykłe... one... są jakie są. Nie chciałabym Cię zawieść. - Była lekko zakłopotana, bo naprawdę chciała mu wręcz wykrzyczeć, że jest gotowa pobiec po nie i w tej chwili. Tyle, że one nie są dziełami sztuki. Z pewnością są ładne. Tyle, że czy coś poza tym? Czy były warte jego czasu? Czy jest sens mu pokazywać coś takiego? Miała ochotę stworzyć oddzielną kolekcję rysunków dla niego, by wywarły chociaż znikome wrażenie na nim. Może również z tego powodu nie skupiała się jakoś specjalnie na krajobrazie. Oczywiście teren dookoła był urokliwy i pewnie gdyby nie rozmowa przykuwałby bardziej jej uwagę. Tyle, że słuchanie go to wyzwanie. Chciała pokazać, że się angażuje. Że zależy jej na tym, by słuchać, a co trudniejsze dla niej, również odpowiadać. Była nawet zaskoczona tym, że rzeczywiście wszystko było takie spokojne. Najbardziej jednak zszokowało ją to, że rzeczywiście i on nie może się doczekać powrotu. Szybko jednak to sobie wyjaśniła. Jest przyjacielski i radosny. Nie jąka się. Musi mieć znajomych, przyjaciół i ogólnie wiele zajęć w zamku. Pasuje tam. Bo przecież nie mogła wziąć pod uwagę wersji, że akurat on mógłby czuć się nieswojo gdziekolwiek. Miała taki nieładny zwyczaj, że idealizuje ludzi. Z założenia więc było to dla niej pewne, że jego życie musi być tak cudne i z tego wynika cała sprawa. Bo że niby nie pasuje do swojego życia w domu? No co wy. Ona już sobie przypisała akt własności na przerażenie, zagubienie i niedopasowanie.
- Boję się trochę, ale zdecydowanie tak. W domu czuję się bezpieczniej. Tam jednak mam jedyną szansę na stanie się kimś... - Innym? To chciała powiedzieć? Nie. Nie do końca przynajmniej. Ta przerwa była krótka, ale jednak niezręczna. Szukała w głowie odpowiedniego wyrażenia. Czegoś co nie zabrzmi patetycznie, czy głupio. - Bardziej. O ile rozumiesz o co mi chodzi... - No to rozumie? Bo ona sama nie była pewna, czy wie co ma na myśli. Czasami miała wrażenie, że dopadła ja agenezja mózgu. Tyle tylko, że to nie dość, że niemożliwe to jeszcze nie dotyczy takiego narządu. Oby. Bo jeśli jest inaczej to czuła, że na nią cierpi. Wtedy byłaby skazana na to, że jej język nigdy nie będzie na tyle jędrny, by rzeczywiście rozmówca odczuł sens przekazu.
Miły i pogodny. Brzmiało cudownie. Amelia powinna widywać takich ludzi jak najczęściej, ale prawda jest taka, że oberwała już tyle razy ze strony nawet tych pozornie miłych, że się bała. Niektóre dzieciaki nie miewają litości. Wykorzystają każdą słabość, a jąkająca się Puchonka, który wierzy w ich dobroć jest niczym chodzący cel. I mimo tych wszystkich razów, wciąż im ufała. Za każdym razem dochodziło do momentu, gdzie się rozluźniała. Bo lubiła sobie myśleć, że oni jednak mogą ją polubić.
- Moje też nie są niezwykłe... one... są jakie są. Nie chciałabym Cię zawieść. - Była lekko zakłopotana, bo naprawdę chciała mu wręcz wykrzyczeć, że jest gotowa pobiec po nie i w tej chwili. Tyle, że one nie są dziełami sztuki. Z pewnością są ładne. Tyle, że czy coś poza tym? Czy były warte jego czasu? Czy jest sens mu pokazywać coś takiego? Miała ochotę stworzyć oddzielną kolekcję rysunków dla niego, by wywarły chociaż znikome wrażenie na nim. Może również z tego powodu nie skupiała się jakoś specjalnie na krajobrazie. Oczywiście teren dookoła był urokliwy i pewnie gdyby nie rozmowa przykuwałby bardziej jej uwagę. Tyle, że słuchanie go to wyzwanie. Chciała pokazać, że się angażuje. Że zależy jej na tym, by słuchać, a co trudniejsze dla niej, również odpowiadać. Była nawet zaskoczona tym, że rzeczywiście wszystko było takie spokojne. Najbardziej jednak zszokowało ją to, że rzeczywiście i on nie może się doczekać powrotu. Szybko jednak to sobie wyjaśniła. Jest przyjacielski i radosny. Nie jąka się. Musi mieć znajomych, przyjaciół i ogólnie wiele zajęć w zamku. Pasuje tam. Bo przecież nie mogła wziąć pod uwagę wersji, że akurat on mógłby czuć się nieswojo gdziekolwiek. Miała taki nieładny zwyczaj, że idealizuje ludzi. Z założenia więc było to dla niej pewne, że jego życie musi być tak cudne i z tego wynika cała sprawa. Bo że niby nie pasuje do swojego życia w domu? No co wy. Ona już sobie przypisała akt własności na przerażenie, zagubienie i niedopasowanie.
- Boję się trochę, ale zdecydowanie tak. W domu czuję się bezpieczniej. Tam jednak mam jedyną szansę na stanie się kimś... - Innym? To chciała powiedzieć? Nie. Nie do końca przynajmniej. Ta przerwa była krótka, ale jednak niezręczna. Szukała w głowie odpowiedniego wyrażenia. Czegoś co nie zabrzmi patetycznie, czy głupio. - Bardziej. O ile rozumiesz o co mi chodzi... - No to rozumie? Bo ona sama nie była pewna, czy wie co ma na myśli. Czasami miała wrażenie, że dopadła ja agenezja mózgu. Tyle tylko, że to nie dość, że niemożliwe to jeszcze nie dotyczy takiego narządu. Oby. Bo jeśli jest inaczej to czuła, że na nią cierpi. Wtedy byłaby skazana na to, że jej język nigdy nie będzie na tyle jędrny, by rzeczywiście rozmówca odczuł sens przekazu.
- Tomas Duncan
Re: Wspomnienie Tomasa i Amelii
Wto Maj 15, 2018 1:00 pm
Tomasowi daleko było do oceniania innych i krytykowania ich zachowania. Sam jeszcze jako dzieciak był obiektem wielu żartów, bo zawsze nie do końca "pasował" do pozostałych. Dopiero gdy dowiedział się o swoich zdolnościach, dotarło do niego, kim naprawdę jest i zrodziło to w nim silne poczucie własnej wartości. Jednocześnie nic go tak nie irytowało, jak dokuczanie słabszym. Doskonale pamiętał, jak raz postawił się wyjątkowo cwanemu chłopcu z jego mugolskiej szkoły - nie skończyło się to dla niego szczególnie dobrze, jednak nauczyło go, że nikt nie zasługuje na takie traktowanie. Za wszelką cenę chciał pomagać innym i nie potrafiłby przyłożyć ręki do takiego zachowania. Można powiedzieć, że był idealnym przykładem, jak powinien wyglądać członek domu borsuka. Ze swoim beznadziejnym poczuciem sprawiedliwości i walki o innych. Do tego było nieco nieokrzesany, nie zawsze zastanawiał się nad tym co robi, ale na pewno był autentyczny w tym co robił.
Z pewnością gdyby Amelia to wiedziała, mogłabym już całkowicie rozluźnić się w obecności chłopaka, skąd jednak mogła wiedzieć? On sam doskonale wiedział, że wszędzie trafiają się ludzie, którzy nie zasługują na zaufanie. Liczył jednak, że on na jej zaufanie zasłużył. Bardzo chciał, by poczuła się w jego obecności dobrze.
- Oh, spokojnie, z pewnością mi się spodobają - odpowiedział z rozbrajającą szczerością, uśmiechając się przy tym pokrzepiająco. Doskonale rozumiał ten strach związany z dzieleniem się z innymi swoimi dokonaniami. Kiedyś dostał od ojca małą gitarę dla dzieci, bo w kółko męczył go, że chce zostać drugim Wesem Montgomerym. Oczywiście szybko okazało się, że jak bardzo chłopak kochał muzykę, tak bardzo brakowało mu odpowiedniej iskry, jednak grał dalej, dla zabawy. Dla niego liczyło się, by to, co się robi, sprawiało przyjemność. Uważał, że wtedy czuło się, że coś było piękne, nawet jeśli wiele brakowało mu do ideału. I dokładnie tak samo myślał o rysunkach koleżanki, chociaż nigdy ich nie widział. Wiedział, że było to jej pasją, i to mu wystarczyło, by cieszyć się tym razem z nią.
Nawet pomimo tego, że Tom sprawiał wrażenie bardzo spokojnego i pogodnego, on też miewał złe dni. Na przykład, gdy był zdenerwowany lub zestresowany, bardzo plątał mu się język. A gdy zbytnio się podekscytował, brakowało mu kompletnie języka w buzi. Każdy miał pewne wady, spotykał się z pewnymi trudnościami. Ponieważ nigdy nie wiedział, co dzieje się w głowie człowieka, którego widzi, nigdy nie brał niczego za pewnik. Chociaż teraz, zapewne założyłby, że Amelia po prostu jest bardzo nieśmiała. Widział, jak reagowała na ludzi w szkole, jak zachowywała się na zajęciach - nigdy jednak nie zastanawiał się, skąd brało się takie zachowanie.
- Rozumiem - uśmiechnął się niemal nieco smutno. Spojrzał na nią, jakby chciał wyczytać coś z jej twarzy, sam jednak nie wiedział co chciał w niej zobaczyć. Być może odbicie samego siebie? Dom był pewną ostoją, miejscem, do którego można było zawsze uciec. Doskonale wiedział, że jego życie byłoby znacznie łatwiejsze, gdyby wszystko było po staremu. Podjął jednak świadomą decyzję, i liczył się z tym, co czekało go w przyszłości. I nie bał się, bo wiedział, co miała na myśli. Lubił to uczucie, że może stać się kimś bardziej.
- Jak myślisz, co będzie, gdy skończymy szkołę? Dajmy na to... za dziesięć lat? - przerwał chwilę zamyślenia, zwracając się do niej z autentyczną ciekawością. Jego wypowiedź podszyta była pewną nutą ekscytacji. Często zastanawiał się nad tym, co będzie dalej. Nie miał wyraźnego celu, nie lubił wszystkiego planować. Dorosłe życie jako czarodziej było czymś tak dziwnym, kompletnie mu nieznanym. Pochodził z takiej a nie innej rodziny - nigdy nie poznał pewnych wzorców. I to napawało go ową ekscytacją. Wszystko było nowe. Ciekawiło go, jak widziała to koleżanka.
Z pewnością gdyby Amelia to wiedziała, mogłabym już całkowicie rozluźnić się w obecności chłopaka, skąd jednak mogła wiedzieć? On sam doskonale wiedział, że wszędzie trafiają się ludzie, którzy nie zasługują na zaufanie. Liczył jednak, że on na jej zaufanie zasłużył. Bardzo chciał, by poczuła się w jego obecności dobrze.
- Oh, spokojnie, z pewnością mi się spodobają - odpowiedział z rozbrajającą szczerością, uśmiechając się przy tym pokrzepiająco. Doskonale rozumiał ten strach związany z dzieleniem się z innymi swoimi dokonaniami. Kiedyś dostał od ojca małą gitarę dla dzieci, bo w kółko męczył go, że chce zostać drugim Wesem Montgomerym. Oczywiście szybko okazało się, że jak bardzo chłopak kochał muzykę, tak bardzo brakowało mu odpowiedniej iskry, jednak grał dalej, dla zabawy. Dla niego liczyło się, by to, co się robi, sprawiało przyjemność. Uważał, że wtedy czuło się, że coś było piękne, nawet jeśli wiele brakowało mu do ideału. I dokładnie tak samo myślał o rysunkach koleżanki, chociaż nigdy ich nie widział. Wiedział, że było to jej pasją, i to mu wystarczyło, by cieszyć się tym razem z nią.
Nawet pomimo tego, że Tom sprawiał wrażenie bardzo spokojnego i pogodnego, on też miewał złe dni. Na przykład, gdy był zdenerwowany lub zestresowany, bardzo plątał mu się język. A gdy zbytnio się podekscytował, brakowało mu kompletnie języka w buzi. Każdy miał pewne wady, spotykał się z pewnymi trudnościami. Ponieważ nigdy nie wiedział, co dzieje się w głowie człowieka, którego widzi, nigdy nie brał niczego za pewnik. Chociaż teraz, zapewne założyłby, że Amelia po prostu jest bardzo nieśmiała. Widział, jak reagowała na ludzi w szkole, jak zachowywała się na zajęciach - nigdy jednak nie zastanawiał się, skąd brało się takie zachowanie.
- Rozumiem - uśmiechnął się niemal nieco smutno. Spojrzał na nią, jakby chciał wyczytać coś z jej twarzy, sam jednak nie wiedział co chciał w niej zobaczyć. Być może odbicie samego siebie? Dom był pewną ostoją, miejscem, do którego można było zawsze uciec. Doskonale wiedział, że jego życie byłoby znacznie łatwiejsze, gdyby wszystko było po staremu. Podjął jednak świadomą decyzję, i liczył się z tym, co czekało go w przyszłości. I nie bał się, bo wiedział, co miała na myśli. Lubił to uczucie, że może stać się kimś bardziej.
- Jak myślisz, co będzie, gdy skończymy szkołę? Dajmy na to... za dziesięć lat? - przerwał chwilę zamyślenia, zwracając się do niej z autentyczną ciekawością. Jego wypowiedź podszyta była pewną nutą ekscytacji. Często zastanawiał się nad tym, co będzie dalej. Nie miał wyraźnego celu, nie lubił wszystkiego planować. Dorosłe życie jako czarodziej było czymś tak dziwnym, kompletnie mu nieznanym. Pochodził z takiej a nie innej rodziny - nigdy nie poznał pewnych wzorców. I to napawało go ową ekscytacją. Wszystko było nowe. Ciekawiło go, jak widziała to koleżanka.
- Amelia Wright
Re: Wspomnienie Tomasa i Amelii
Nie Maj 27, 2018 10:14 pm
W Amelii nawet świadomość tego, iż została obdarzona magią niczego nie zmieniła. Jej rodzice to czarodzieje, jej krewni również. Ktoś tam kiedyś wyszedł za mugola, ale było to raczej odległe. Mimo braku problemów ze statusem krwi (w końcu sami są półkrwi!) to jakoś te związki z mugolami nie idą im. Tak więc jedynym dobrem jakie by dostrzegła to fakt, że nie została okradziona przez Los z tego. Gdyby była charłakiem chyba nigdy nie podniosłaby się z łóżka świadomie. Tak więc ona nie nabrała tej umiejętności. Tak naprawdę to po prostu chciała, by ludzie ją lubiła i ona bardzo ludzi lubi wbrew całemu temu stresowi, strachowi, przerażeniu, niepewności. Po prostu nie nauczyła się jak patrzeć na siebie przychylniej. Była Puchonką, jak on, a nie widziała w sobie żadnych cech, które by ją tam doprowadziły.
Była sobą. I dla niej nie świadczyło to o niczym pozytywnym. Prócz tego, że nie jest złym człowiekiem. Tak sądziła przynajmniej. Chciała czuć się w ten sposób. Tylko to trudne, kiedy zawsze dostrzega się problem w sobie. Wystarczy spojrzeć, nawet w tej chwili! Przeklinała swoją decyzję o niezabieraniu swoich papierów. Nie mogła mu nawet teraz niczego pokazać i czuła się winna, co jest absurdem, bo jak niby mogła przewidzieć, że akurat zechce mu je pokazać? Ludzie z zasady mają gdzieś to całe "bazgrolenie", a i ona rzadko czuje się na tyle pewnie, by w ogóle rozmawiać o tym, jak one wyglądają. Tyle, że on był miły. Tyle wystarczyło, by chciała i by zrobiło jej się przykro, że nie może tego zrobić.
- Ja... nie mam nic ze sobą, przepraszam. Ale obiecuję, że kiedyś Ci pokażę! - Nie wierzyła w to, że spodoba mi się jakoś specjalnie. Nie mogły, bo ona je narysowała, ten ciąg przyczynowo-skutkowy jaki był dla niej logiczną zasadą definiował jej przekonanie o tym. A mimo tego chciała. I nie chciała stracić takiej okazji. Tomas wydawał się być idealnym Puchonem. Radosnym, szczerym, przyjacielskim i uprzejmym. Nie umiałaby dostrzec w nim jego wad nawet gdyby odtańczyły przed nią fragmenty z Jeziora Łabędziego. Zresztą nie znali się na tyle, by w ogóle miała okazję ich doświadczyć. A jeśli była świadkiem sytuacji w której się ukazały to i tak znalazłaby miliony wyjaśnień dlaczego akurat wtedy tak się stało.
Bardziej. Ech, dobre marzenie. Ona nie widziała dla siebie drogi do tego, ale dopatrywała się jej w zamku. Bo to była chociaż mgła, która dawała nadzieję. Na razie bowiem nie mogła nawet spojrzeć mu w oczy i kiedy dostrzegła, że jej się przyglądała usilnie rozglądała się w inne strony. Nie umiała inaczej. Nie dlatego, że on był przerażający. Zdążyła poczuć się lepiej i naprawdę miło jej się rozmawia. Tyle, że nie umiała odnaleźć w sobie siły do tego by aż tak się zaangażować w rozmowę. Wydawało jej się, że jeśli tylko zacznie patrzeć na rozmówce to ten zyskuje nad nią jakąś przewagę. Bo ona szybko gubiła myśli i słowa patrząc na kogoś, bo wywołuje to stres. Nic tylko korzystać z takiej szansy.
- Za 10 lat pewnie będę albo starą panną karmiącą gołębie albo mamą dwójki dzieci. Prawdopodobnie to drugie, bo inaczej rodzice mnie wydziedziczą ze swojego żalu do mnie przez brak wnuków. Poza tym mogłabym być... nauczycielką? Uwielbiam Astronomię, więc to byłby dobry pomysł. W sumie jakakolwiek praca w tym temacie, najlepiej z centaurami, ale one na pewno mnie nie przyjmą. Rodzice prowadzą aptekę na parterze domu i kochają Zielarstwo, więc pewnie tak to się skończy. Ale za to Ciebie widzę w czymś niesamowitym za 10 lat. Może jako podróżnika? Szukałbyś niezwykłych stworzeń albo roślin? Albo byłbyś nauczycielem latania albo Zaklęć. Taki ekscentryczny, młody nauczyciel, który zachęca wszystkich bardzo pozytywnie... a może będziesz miał farmę hipogryfów? - Miała nadzieję, że w swoich rozważaniach nie posunęła się za daleko, bo naprawdę tak go postrzegała. W czymś spokojnym, a równocześnie wyjątkowym, lekko szalonym. Tak również siebie w związku z Astronomią, ale wiedziała, że jej los jest również podyktowany tym, co rodzice będą myśleli o jej planach. W końcu zawieść ich nie może. Musiała zostać zwyczajną kurą domową, która będzie wiedziała, kiedy kwoknąć nad swoimi jajkami. I robić coś codziennego dla czarodziejów. Przeciętnego. Neutralnego.
Była sobą. I dla niej nie świadczyło to o niczym pozytywnym. Prócz tego, że nie jest złym człowiekiem. Tak sądziła przynajmniej. Chciała czuć się w ten sposób. Tylko to trudne, kiedy zawsze dostrzega się problem w sobie. Wystarczy spojrzeć, nawet w tej chwili! Przeklinała swoją decyzję o niezabieraniu swoich papierów. Nie mogła mu nawet teraz niczego pokazać i czuła się winna, co jest absurdem, bo jak niby mogła przewidzieć, że akurat zechce mu je pokazać? Ludzie z zasady mają gdzieś to całe "bazgrolenie", a i ona rzadko czuje się na tyle pewnie, by w ogóle rozmawiać o tym, jak one wyglądają. Tyle, że on był miły. Tyle wystarczyło, by chciała i by zrobiło jej się przykro, że nie może tego zrobić.
- Ja... nie mam nic ze sobą, przepraszam. Ale obiecuję, że kiedyś Ci pokażę! - Nie wierzyła w to, że spodoba mi się jakoś specjalnie. Nie mogły, bo ona je narysowała, ten ciąg przyczynowo-skutkowy jaki był dla niej logiczną zasadą definiował jej przekonanie o tym. A mimo tego chciała. I nie chciała stracić takiej okazji. Tomas wydawał się być idealnym Puchonem. Radosnym, szczerym, przyjacielskim i uprzejmym. Nie umiałaby dostrzec w nim jego wad nawet gdyby odtańczyły przed nią fragmenty z Jeziora Łabędziego. Zresztą nie znali się na tyle, by w ogóle miała okazję ich doświadczyć. A jeśli była świadkiem sytuacji w której się ukazały to i tak znalazłaby miliony wyjaśnień dlaczego akurat wtedy tak się stało.
Bardziej. Ech, dobre marzenie. Ona nie widziała dla siebie drogi do tego, ale dopatrywała się jej w zamku. Bo to była chociaż mgła, która dawała nadzieję. Na razie bowiem nie mogła nawet spojrzeć mu w oczy i kiedy dostrzegła, że jej się przyglądała usilnie rozglądała się w inne strony. Nie umiała inaczej. Nie dlatego, że on był przerażający. Zdążyła poczuć się lepiej i naprawdę miło jej się rozmawia. Tyle, że nie umiała odnaleźć w sobie siły do tego by aż tak się zaangażować w rozmowę. Wydawało jej się, że jeśli tylko zacznie patrzeć na rozmówce to ten zyskuje nad nią jakąś przewagę. Bo ona szybko gubiła myśli i słowa patrząc na kogoś, bo wywołuje to stres. Nic tylko korzystać z takiej szansy.
- Za 10 lat pewnie będę albo starą panną karmiącą gołębie albo mamą dwójki dzieci. Prawdopodobnie to drugie, bo inaczej rodzice mnie wydziedziczą ze swojego żalu do mnie przez brak wnuków. Poza tym mogłabym być... nauczycielką? Uwielbiam Astronomię, więc to byłby dobry pomysł. W sumie jakakolwiek praca w tym temacie, najlepiej z centaurami, ale one na pewno mnie nie przyjmą. Rodzice prowadzą aptekę na parterze domu i kochają Zielarstwo, więc pewnie tak to się skończy. Ale za to Ciebie widzę w czymś niesamowitym za 10 lat. Może jako podróżnika? Szukałbyś niezwykłych stworzeń albo roślin? Albo byłbyś nauczycielem latania albo Zaklęć. Taki ekscentryczny, młody nauczyciel, który zachęca wszystkich bardzo pozytywnie... a może będziesz miał farmę hipogryfów? - Miała nadzieję, że w swoich rozważaniach nie posunęła się za daleko, bo naprawdę tak go postrzegała. W czymś spokojnym, a równocześnie wyjątkowym, lekko szalonym. Tak również siebie w związku z Astronomią, ale wiedziała, że jej los jest również podyktowany tym, co rodzice będą myśleli o jej planach. W końcu zawieść ich nie może. Musiała zostać zwyczajną kurą domową, która będzie wiedziała, kiedy kwoknąć nad swoimi jajkami. I robić coś codziennego dla czarodziejów. Przeciętnego. Neutralnego.
- Tomas Duncan
Re: Wspomnienie Tomasa i Amelii
Czw Wrz 20, 2018 1:39 pm
Ponieważ nigdy nie doświadczył życia w rodzinie czarodziei - nie mógł w żaden sposób odnieść się do tego, co czuć mogła Amelia. On był najprawdopodobniej jedyną osobą w całej jego rodzinie, która władała magią, a w każdym razie jedyną, o jakiej by wiedział. Nie zdziwiłby się wcale, gdyby pojawiali się już wcześniej czy później czarodzieje z jego "rodu", ale szczere uprzedzenie i wiara jaka trzęsła nimi wszystkimi, zmusiła ich do odcięcia się od tych, z którymi łączyły ich tylko więzy krwi. Sam często zastanawiał się, jak to będzie gdy dorośnie, opuści Hogwart i zacznie życie jako pełnoprawny czarodziej. Czy rodzice by się go wyrzekli? Istniało wysokie prawdopodobieństwo, że tak. Być może dwoje puchonów w pewnym stopniu coś łączyło. Jakieś oczekiwania, niespełnione ambicje, przelewane na nich przez rodziców, babcie, wujków, rodzeństwo. Każdy czegoś od nich chciał, nie zawsze wiadomo czego, pytanie brzmiało jedynie, czy gotowi byli się podporządkować.
To była zapewne ta rzecz, która ich różniła, Tomas za wszelką cenę chciał podążać za tym, co było dla niego ważne. Nigdy nie słuchał rodziców, a w każdym razie nie odkąd zaczął uczęszczać do szkoły magii. Gdyby próbował się wpasować, pewnie już dawno skończyłby żyjąc jak zwykły, mugolski dzieciak, tłumiąc w sobie całą swą moc.
- Jasne, w szkole będzie do tego mnóstwo okazji - pokrzepił ją, jednocześnie ucinając temat. Nie chciał, by czuła się nieswojo poprzez jego naciski. Był bardzo podekscytowany tym, że chciałaby podzielić się z nim swoimi pracami, nieważne jakie by one nie były, teraz jednak nie było sensu ciągnąć dalej tej rozmowy. Nadrobią to gdy wakacje się skończą. W końcu chodzą do tej samej szkoły, a nawet należą do tego samego domu! Będą mieli naprawdę dużo czasu by poznać się trochę lepiej. A Tomas liczył, że tak będzie. Niedługo czekał go koniec szkoły, a to oznaczało rozstanie z wieloma ludźmi z którymi jak dotąd nie poznał się na tyle dobrze jakby chciał, w tym między innymi z Amelią, która zdawała się mu niezwykle interesującą, jedynie zamkniętą w sobie osobą. Liczył, że kiedyś uda mu się dotrzeć do niej nieco "głębiej".
- Gołębie to świetne ptaki. A bycie mamą to chyba fajna sprawa - odparł zastanawiając się na chwilę. Nigdy nie myślał na poważnie o rodzinie. Pewnie jego mama bardzo by tego chciała, ale jego system obronny wykształcił w nim silne poczucie by robić wszystko odwrotnie od tego jak chciałaby jego rodzicielka. Pewnie gdyby poznał kiedyś miłą czarownice, która by go polubiła... Czemu nie? Może właśnie tego mu brakowało, kochającej magicznej rodziny, którą przecież może stworzyć sam.
- Astronomia? Brzmi świetnie, myślę, że gdybyś dostatecznie dobrze się zaprezentowała, udałoby ci się osiągnąć to o czym marzysz - rozentuzjazmował się. Czasami zapominał, że nie wszystko było tak proste, jak wydawało mu się w jego głowie. Dobre chęci nie zawsze wystarczały, w końcu magiczne czy nie - to po prostu życie, a w życiu nie wszystko idzie po myśli. Nawet praca związana z zielarstwem w jego odczuciu wydawała się ekscytująca. Tak już miał, że notorycznie wychodził z niego mały mugolak, dla którego wszystko co związane z magią wydawało się ciekawą opcją. Zapewne nigdy to z niego nie wyjdzie, i dla wielu mogłoby to być zabawne, a wręcz głupie, ale zbytnio się tym nie przejmował. Od zawsze zbytnio bujał w obłokach - Ee tam, żaden ze mnie podróżnik. Chciałbym zostać magimedykiem, to chyba nie tak ekscytująca myśl.
Zakłopotał się lekko, drapiąc po policzku. Chociaż podobało mu się to, o czym mówiła Amelia, nigdy tak się nie widział, wbrew pozorom w środku był zwykłym, prostym chłopakiem, który po prostu być może miał trochę za dużo energii.
To była zapewne ta rzecz, która ich różniła, Tomas za wszelką cenę chciał podążać za tym, co było dla niego ważne. Nigdy nie słuchał rodziców, a w każdym razie nie odkąd zaczął uczęszczać do szkoły magii. Gdyby próbował się wpasować, pewnie już dawno skończyłby żyjąc jak zwykły, mugolski dzieciak, tłumiąc w sobie całą swą moc.
- Jasne, w szkole będzie do tego mnóstwo okazji - pokrzepił ją, jednocześnie ucinając temat. Nie chciał, by czuła się nieswojo poprzez jego naciski. Był bardzo podekscytowany tym, że chciałaby podzielić się z nim swoimi pracami, nieważne jakie by one nie były, teraz jednak nie było sensu ciągnąć dalej tej rozmowy. Nadrobią to gdy wakacje się skończą. W końcu chodzą do tej samej szkoły, a nawet należą do tego samego domu! Będą mieli naprawdę dużo czasu by poznać się trochę lepiej. A Tomas liczył, że tak będzie. Niedługo czekał go koniec szkoły, a to oznaczało rozstanie z wieloma ludźmi z którymi jak dotąd nie poznał się na tyle dobrze jakby chciał, w tym między innymi z Amelią, która zdawała się mu niezwykle interesującą, jedynie zamkniętą w sobie osobą. Liczył, że kiedyś uda mu się dotrzeć do niej nieco "głębiej".
- Gołębie to świetne ptaki. A bycie mamą to chyba fajna sprawa - odparł zastanawiając się na chwilę. Nigdy nie myślał na poważnie o rodzinie. Pewnie jego mama bardzo by tego chciała, ale jego system obronny wykształcił w nim silne poczucie by robić wszystko odwrotnie od tego jak chciałaby jego rodzicielka. Pewnie gdyby poznał kiedyś miłą czarownice, która by go polubiła... Czemu nie? Może właśnie tego mu brakowało, kochającej magicznej rodziny, którą przecież może stworzyć sam.
- Astronomia? Brzmi świetnie, myślę, że gdybyś dostatecznie dobrze się zaprezentowała, udałoby ci się osiągnąć to o czym marzysz - rozentuzjazmował się. Czasami zapominał, że nie wszystko było tak proste, jak wydawało mu się w jego głowie. Dobre chęci nie zawsze wystarczały, w końcu magiczne czy nie - to po prostu życie, a w życiu nie wszystko idzie po myśli. Nawet praca związana z zielarstwem w jego odczuciu wydawała się ekscytująca. Tak już miał, że notorycznie wychodził z niego mały mugolak, dla którego wszystko co związane z magią wydawało się ciekawą opcją. Zapewne nigdy to z niego nie wyjdzie, i dla wielu mogłoby to być zabawne, a wręcz głupie, ale zbytnio się tym nie przejmował. Od zawsze zbytnio bujał w obłokach - Ee tam, żaden ze mnie podróżnik. Chciałbym zostać magimedykiem, to chyba nie tak ekscytująca myśl.
Zakłopotał się lekko, drapiąc po policzku. Chociaż podobało mu się to, o czym mówiła Amelia, nigdy tak się nie widział, wbrew pozorom w środku był zwykłym, prostym chłopakiem, który po prostu być może miał trochę za dużo energii.
- Amelia Wright
Re: Wspomnienie Tomasa i Amelii
Czw Paź 25, 2018 9:13 pm
Amelia nie znała innego sposobu na życie niż podporządkowanie. Nie chciała urazić nikogo, kogokolwiek skrzywdzić, czy też sprawić, że ktoś będzie nieszczęśliwy. W jej rozumku do tego prowadziłby sprzeciw. Ktoś byłby nieszczęśliwy, nawet wielu ludzi. W dodatku ostatecznie to ona sama nie miała pewności, czego tak naprawdę by chciała. Nie znała życia w którym nie ma kogoś kto doradza, podpowiada, określa rzeczywistość. Oczywiście miała własne wnętrzne, ale tak ostatecznie to mało kto mógł je dostrzec. Wolała się zgadzać i współpracować, bo w ten sposób ewentualnie ona cierpi niemoc. Mała cena za radość innych ludzi. A śmiejące się oczy taty, czy mamy od zawsze były wyznacznikiem jakiegoś sukcesu. Nie umiałaby się tego wyzbyć. Jeszcze nie teraz przynajmniej.
Ona gdyby się nie wpasowała, skazałaby się na brak jedynych ludzi,którzy potrafili sprawić, że czuła się dobrze. Jedynych, którzy akceptowali ostatecznie jej... inność, a jednocześniej próbują coś z tym zrobić. No i Lincoln! Bez Lincolna to tak, jakby była bezwartościowa. Tak przynajmniej myśli - w końcu potrzebowała jakiegoś dopełnienia. Albo rodziców, którzy pozwalali jej poczuć dumę z czegokolwiek, co udało jej się zrobić dla nich albo Lincolna, który jest idealny. Wesołym Puchonem. Tą fajniejszą połówką, którą każdy lubi. Z tego właśnie powodu mogła wieszczyć swoją przyszłość z ogromnym prawdopodobieństwem powodzenia. Po prostu chyba jest zbyt strachliwa na to, by wykroczyć poza określone, już istniejące wizje jej życia.
Chciała mu pokazać swoje prace i była pewna, że to kiedyś zrobi. Nawet ją trochę uspokoił swoimi słowami. Był Puchonem, co dawało mu magiczny kredyt zaufania. Chciała wierzyć, że naprawdę nie ma z tym problemu. I musiała, bo jednak nie sposób się zatrzymać w rozmowie w takim martwym punkcie. Wszystko płynęło dalej, co chyba nawet na niej robiło wrażenie. Nie była typem człowieka, który potrafi rozwijać się przy każdym. Długie wypowiedzi to raczej nie najcześciej spotykane zjawisko w jej przypadku, a jednak dalej tam byli. Niesamowita sprawa i uczucie dla niej. Rozmawiała i nawet nie jąkała się! Co za ulga.
- Nie wiem. Nigdy nie byłam mamą, więc nie mam pojęcia. Ale fakt, gołębie nie są takie złe. Nie licząc tego, że zjadą trupy swoich braci, wiedziałeś? - skomentowała tylko śmiejąc się lekko, po czym przerzuciła swoją uwagę na krajobraz. Park. W sumie może kiedyś przychodzenie do niego z jedzonkiem dla tych ptaszysk nie byłoby złe. A mamowanie? Była za młoda na takie rozmyślania. Na razie z trudem umiała podjąć jakiekolwiek społeczne funkcje możliwe dla uczennicy. Co dopiero poważne rzeczy. Nie chciała nawet rozmyślać nad taką odpowiedzialność. To w końcu jakieś małe życie. Ona własnego nie potrafiła jeszcze wystarczająco dopilnować!
- Może... - Była zachwycona jego entuzjazmem, naprawdę. Dodawało to jakiejś otuchy i wiary, że to naprawdę nie jest takie trudne. Tylko trudno w to wierzyć. Była dziewczyną. Nie dla niej rola kogoś z takimi sukcesami, o których jej się myślało czasami. Powinna być kimś, kto może i pracować i być mamą z naciskiem na to drugie. Bo tak działa świat, no nie? Gdyby coś szło inaczej to jej mama nie byłaby jej mamą. A może wręcz przeciwnie? Nie wiedziała. Nie kalkulowała pewnych rzeczy. Może z własnej wygody, może dlatego, że jest jeszcze za młoda. Nieistotne. Po prostu nie robi tego. Tylko chciała wierzyć poza tym wszystkim, że z astronomią mogłaby mieć coś wspólnego.
Gwiazdy są logiczne, a równocześniej tkwi w nich wielka tajemnica. Nie ma nic lepszego od tego dla Amelki.
- To wciąż ekscytujące! Nawet bardziej niż sobie możemy wyobrazić. Różni ludzie, różne przypadki. Pełen wrażeń zawód. Chociaż nigdy nie powiedziałabym, że ktoś taki, jak ty mógłby tego chcieć. Po prostu... nie wiem, sprawiasz wrażenie osoby, która wolałaby jakiś bardziej "wolny" zawód - Nie chciała żeby było mu przykro, (co sobie wywnioskowała z jego miny!) więc szybko naprawiała swój błąd. Dosłownie szybko, bo przspieszyła tempo mówienia tak, że ledwo brała wdechy. Znowu zrobiło się stresująco lekko. W końcu nie taki miała zamiar. Chodziło raczej o to, że wydaje się on być tak otwarty na świat, że chce z niego pełnymi garściami brać, więc jakoś wizja bardzo (mimo wszystko) ułożonej pracy wydawała się jakaś niespójna z jej obrazem tego człowieka. Szybciej wyglądał na kogoś, kogo interesuje awiacja niż takie zwyczajne leczenie ludzi. To znaczy... o ile można w ogóle jakiś magiczny zawód nazwać zwyczajnym! W końcu ona ma bardzo centryczny punkt widzenia. Dla niej magiczne kwestie są codziennością, wiec perspektywa jednak jest nieco inna. Raczej nie ma żadnej ekstrawagancji w tym, a to ją właśnie kojarzyłaby z jego osobą. Może dla niej byłaby nią próba zostania zwyczajnym sprzedawcą wśród mugoli. To byłaby przygoda! Tyle, że straciłoby to swoją niezwykłość w chwili, kiedy dowiedziałaby się, że dla niego to po prostu zwyczajni ludzie. Coś, co już miał w swojej codzienności. Także sprawa ta nie jest aż taka oczywista.
Ona gdyby się nie wpasowała, skazałaby się na brak jedynych ludzi,którzy potrafili sprawić, że czuła się dobrze. Jedynych, którzy akceptowali ostatecznie jej... inność, a jednocześniej próbują coś z tym zrobić. No i Lincoln! Bez Lincolna to tak, jakby była bezwartościowa. Tak przynajmniej myśli - w końcu potrzebowała jakiegoś dopełnienia. Albo rodziców, którzy pozwalali jej poczuć dumę z czegokolwiek, co udało jej się zrobić dla nich albo Lincolna, który jest idealny. Wesołym Puchonem. Tą fajniejszą połówką, którą każdy lubi. Z tego właśnie powodu mogła wieszczyć swoją przyszłość z ogromnym prawdopodobieństwem powodzenia. Po prostu chyba jest zbyt strachliwa na to, by wykroczyć poza określone, już istniejące wizje jej życia.
Chciała mu pokazać swoje prace i była pewna, że to kiedyś zrobi. Nawet ją trochę uspokoił swoimi słowami. Był Puchonem, co dawało mu magiczny kredyt zaufania. Chciała wierzyć, że naprawdę nie ma z tym problemu. I musiała, bo jednak nie sposób się zatrzymać w rozmowie w takim martwym punkcie. Wszystko płynęło dalej, co chyba nawet na niej robiło wrażenie. Nie była typem człowieka, który potrafi rozwijać się przy każdym. Długie wypowiedzi to raczej nie najcześciej spotykane zjawisko w jej przypadku, a jednak dalej tam byli. Niesamowita sprawa i uczucie dla niej. Rozmawiała i nawet nie jąkała się! Co za ulga.
- Nie wiem. Nigdy nie byłam mamą, więc nie mam pojęcia. Ale fakt, gołębie nie są takie złe. Nie licząc tego, że zjadą trupy swoich braci, wiedziałeś? - skomentowała tylko śmiejąc się lekko, po czym przerzuciła swoją uwagę na krajobraz. Park. W sumie może kiedyś przychodzenie do niego z jedzonkiem dla tych ptaszysk nie byłoby złe. A mamowanie? Była za młoda na takie rozmyślania. Na razie z trudem umiała podjąć jakiekolwiek społeczne funkcje możliwe dla uczennicy. Co dopiero poważne rzeczy. Nie chciała nawet rozmyślać nad taką odpowiedzialność. To w końcu jakieś małe życie. Ona własnego nie potrafiła jeszcze wystarczająco dopilnować!
- Może... - Była zachwycona jego entuzjazmem, naprawdę. Dodawało to jakiejś otuchy i wiary, że to naprawdę nie jest takie trudne. Tylko trudno w to wierzyć. Była dziewczyną. Nie dla niej rola kogoś z takimi sukcesami, o których jej się myślało czasami. Powinna być kimś, kto może i pracować i być mamą z naciskiem na to drugie. Bo tak działa świat, no nie? Gdyby coś szło inaczej to jej mama nie byłaby jej mamą. A może wręcz przeciwnie? Nie wiedziała. Nie kalkulowała pewnych rzeczy. Może z własnej wygody, może dlatego, że jest jeszcze za młoda. Nieistotne. Po prostu nie robi tego. Tylko chciała wierzyć poza tym wszystkim, że z astronomią mogłaby mieć coś wspólnego.
Gwiazdy są logiczne, a równocześniej tkwi w nich wielka tajemnica. Nie ma nic lepszego od tego dla Amelki.
- To wciąż ekscytujące! Nawet bardziej niż sobie możemy wyobrazić. Różni ludzie, różne przypadki. Pełen wrażeń zawód. Chociaż nigdy nie powiedziałabym, że ktoś taki, jak ty mógłby tego chcieć. Po prostu... nie wiem, sprawiasz wrażenie osoby, która wolałaby jakiś bardziej "wolny" zawód - Nie chciała żeby było mu przykro, (co sobie wywnioskowała z jego miny!) więc szybko naprawiała swój błąd. Dosłownie szybko, bo przspieszyła tempo mówienia tak, że ledwo brała wdechy. Znowu zrobiło się stresująco lekko. W końcu nie taki miała zamiar. Chodziło raczej o to, że wydaje się on być tak otwarty na świat, że chce z niego pełnymi garściami brać, więc jakoś wizja bardzo (mimo wszystko) ułożonej pracy wydawała się jakaś niespójna z jej obrazem tego człowieka. Szybciej wyglądał na kogoś, kogo interesuje awiacja niż takie zwyczajne leczenie ludzi. To znaczy... o ile można w ogóle jakiś magiczny zawód nazwać zwyczajnym! W końcu ona ma bardzo centryczny punkt widzenia. Dla niej magiczne kwestie są codziennością, wiec perspektywa jednak jest nieco inna. Raczej nie ma żadnej ekstrawagancji w tym, a to ją właśnie kojarzyłaby z jego osobą. Może dla niej byłaby nią próba zostania zwyczajnym sprzedawcą wśród mugoli. To byłaby przygoda! Tyle, że straciłoby to swoją niezwykłość w chwili, kiedy dowiedziałaby się, że dla niego to po prostu zwyczajni ludzie. Coś, co już miał w swojej codzienności. Także sprawa ta nie jest aż taka oczywista.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|