Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
- Olivier Cartwright
Re: Pub Zgniłe Jabłko
Wto Cze 26, 2018 5:13 pm
Sztuka. Nic poza tym nie ma żadnego znaczenia! Olivier jak nikt inny żył taką zasadą. Jeśli cokolwiek było wartościowe, istotne i miało jakikolwiek wpływ na świat w ostatecznym rozrachunku to jest to dorobek kultury. Dlatego też miał w nosie wszystkie zaproszenia do bardzo czystych i ułożonych miejsc, bo już je dobrze obejrzał. Widział na tym świecie wiele ważnych miejsc. Włączając te NAPRAWĘ NAPRAWDĘ ISTOTNE, czyli takie, jak Luwr, który dla wielu jest marzeniem życia. Mugole potrafią tworzyć sztukę, nie miał co do tego wątpliwości. Tyle, że czy to magiczne, czy mugolskie galerie sztuki to i tak nie potrafił ich chłonąć z takim sercem, jak niektórzy znawcy. Nie dlatego, że jest bucem. Nie żeby nim czasami nie bywał, ale tutaj nie chodziło o jego przekonanie, co do własnej wyższości. Sztuka nie może spoczywać po prostu zebrana w jednym kącie i wystawiona na odbiór! Nie tak sobie wyobrażał jej ideę. Uchwycona powinna być w miejscu, czasie i danej chwili, która nie musi być wyniosłą. W głupim Hogwarcie też są obrazy. I ilu niby uczniów zwiedza ten raj czarodziejskiego malarstwa? Chodzi o to, by mieć z nią kontakt i oni to osiągnęli. Obrazy to część ich codzienności. Nie ma nic piękniejszego od tego. Z tego względu Olivier wybrał na miejsce swego przybycia Nokturn i zwykły pub. Chciał udowodnić, że miejsce nie ma znaczenia. I napić się dobrego alkoholu, tego również nie da się ukryć. Wszedł spóźniony. Ale kogo to obchodzi? Czas nie ma znaczenia, kiedy chodzi o odkrywanie nowej inspiracji. Wyznawał tę szaleńczą ideę. Tworzył, kiedy chciał, jak chciał i tylko dlatego, że coś mu się podoba. A tutaj? Już od samego wejścia podobał mu się klimat. Trochę brudu, nie każdy siedział uszczęśliwiony. Tak, wyczuwał, że może znajdzie tutaj pomysł na brudny i nieładny obraz. Lubił i takowe. W sumie to nie tylko takie. Piękno.
Miał swój pomysł na definicję tego słowa, ale pierw wpadł bardzo szybkim krokiem do środka, mijając barmana ze skinieniem głowy. Zdążyli się poznać. Już jakieś kilkanaście razy, bo Olivier zapomniał trzech pierwszych po dwóch, czy trzech wypadach na miasto. Nieistotne. Czuł, że był blisko. Blisko tego, czego szukał. Tylko gdzie to może być? Już, tylko chwilę... wiedział, że to znajdzie. Ktoś mu to da. Ludzie, miejsce, przedmiot. Miał z dwanaście niedokończonych prac, ale czekali na nie tylko bogaci ludzie, którzy nie rozumieją piękna o które mu chodzi. Chcą po prostu bardziej podpisu Cartwright na tym, co powieszą na ścianie niż sztuki. W planie zaś miał swoje projekty i tamte mogą poczekać, jeśli ma szansę stworzyć coś naprawdę wartego znania. Bo co? Ludzie się zachwycają, a to jeszcze nie to. Nie takie piękno. Zrzucił więc swój czarny płaszcz i zajął miejsce niedaleko barmana, gdzie kręcił się już ktoś.
- Być, czy mieć? - Rzucił w jego kierunku, niby bez celu. Tyle, że jakiś jest zawsze. W jego głowie wszystko się łączyło. Szaleniec? Może trochę. Tyle, że to ma sens, kiedy już zna się cały proces. Może dzięki temu, że potem malował pozwalano mu być dziwnym. Ludzie patrzyli na niego i chcieli aprobaty. Szansy na zrobienie kariery. A on chciał znaleźć swoją muzę, napić się, zagrać w bilard, porozmawiać o rodzajach drewna do pędzli i czasami się oburzy. Ale zaraz... tak tu zaczął pytać, a zauważył buty jegomościa którego pytał.
- Wiele pan przeszedł w tym obuwiu? - Niezwykłe. A co? Spokojnie, wszystkie tajemnice się rozwiążą. Przecież jest tutaj tylko chwilę, trzeba jeszcze poczekać na ich rozwiązanie. Miał jeszcze wiele do obejrzenia w tym nieznajomym. Na przykład zauważył wreszcie jego twarz, bo wcześniej zadając pytania miał więcej interesujących rzeczy do obejrzenia.
- Interesujące. Paryski błękit. A nie... nie, nie, nie. Błękit Thénarda! Chociaż nie jestem pewny. Jest mi pan w stanie pomóc z tą zagadką? Paryski, czy Thénarda? Zapewne miał pan okazję oglądać się w lustrze wielokrotnie przy różnym oświetleniu - Błękit. Pędzel dębowy z Chin był jego ulubionym do tej farby.
Miał swój pomysł na definicję tego słowa, ale pierw wpadł bardzo szybkim krokiem do środka, mijając barmana ze skinieniem głowy. Zdążyli się poznać. Już jakieś kilkanaście razy, bo Olivier zapomniał trzech pierwszych po dwóch, czy trzech wypadach na miasto. Nieistotne. Czuł, że był blisko. Blisko tego, czego szukał. Tylko gdzie to może być? Już, tylko chwilę... wiedział, że to znajdzie. Ktoś mu to da. Ludzie, miejsce, przedmiot. Miał z dwanaście niedokończonych prac, ale czekali na nie tylko bogaci ludzie, którzy nie rozumieją piękna o które mu chodzi. Chcą po prostu bardziej podpisu Cartwright na tym, co powieszą na ścianie niż sztuki. W planie zaś miał swoje projekty i tamte mogą poczekać, jeśli ma szansę stworzyć coś naprawdę wartego znania. Bo co? Ludzie się zachwycają, a to jeszcze nie to. Nie takie piękno. Zrzucił więc swój czarny płaszcz i zajął miejsce niedaleko barmana, gdzie kręcił się już ktoś.
- Być, czy mieć? - Rzucił w jego kierunku, niby bez celu. Tyle, że jakiś jest zawsze. W jego głowie wszystko się łączyło. Szaleniec? Może trochę. Tyle, że to ma sens, kiedy już zna się cały proces. Może dzięki temu, że potem malował pozwalano mu być dziwnym. Ludzie patrzyli na niego i chcieli aprobaty. Szansy na zrobienie kariery. A on chciał znaleźć swoją muzę, napić się, zagrać w bilard, porozmawiać o rodzajach drewna do pędzli i czasami się oburzy. Ale zaraz... tak tu zaczął pytać, a zauważył buty jegomościa którego pytał.
- Wiele pan przeszedł w tym obuwiu? - Niezwykłe. A co? Spokojnie, wszystkie tajemnice się rozwiążą. Przecież jest tutaj tylko chwilę, trzeba jeszcze poczekać na ich rozwiązanie. Miał jeszcze wiele do obejrzenia w tym nieznajomym. Na przykład zauważył wreszcie jego twarz, bo wcześniej zadając pytania miał więcej interesujących rzeczy do obejrzenia.
- Interesujące. Paryski błękit. A nie... nie, nie, nie. Błękit Thénarda! Chociaż nie jestem pewny. Jest mi pan w stanie pomóc z tą zagadką? Paryski, czy Thénarda? Zapewne miał pan okazję oglądać się w lustrze wielokrotnie przy różnym oświetleniu - Błękit. Pędzel dębowy z Chin był jego ulubionym do tej farby.
- Antoinette Malkin
Re: Pub Zgniłe Jabłko
Wto Cze 26, 2018 5:52 pm
Uliczki ponurego Nokturnu były dokładnie takie, jak zwykła je sobie wyobrażać. Obskurne, nieciekawe i mało przyjazne, dające wrażenie, że każda cegiełka, każda dziura i szczur wpatrują się w nią podejrzliwym wzrokiem, zupełnie jakby przyszła tam ukraść cały ich dobytek. Wpasowywała się w ten krajobraz jak krzywo zszyte guziki na eleganckim garniturze, obwieszczając każdy swój krok stukotem obcasów, dumnie i pewnie. Bo przecież Antoinette nie bała się tam przebywać, Antoinette niczego się nie bała, nawet Nokturnu.
Pewnie przekroczyła próg, którego szyld i nazwa wyryły jej się w pamięci dość dobitnie. Uważała bowiem, że autor przybytku wpadł na pomysł dość kreatywny, łatwy do zapamiętania. Liczyła jednak na to, że w przeciwieństwie do nazwy, pub będzie się prezentował znośnie. Oczywiście wbrew wszelkim pozorom, krawcowa nie była obrośniętą w piórka panią z białą rękawiczką. Ceniła sobie ład i porządek, nawet jeśli musiała zrobić go sama brudząc sobie przy tym dłonie. Szczęśliwie jednak, wchodząc do środka, uznała miejsce za dość przyjazne. Rozejrzała się dookoła, mając wielkie nadzieję na to, że dostrzeże w tłumie choć cienie znanych jej twarzy i w istocie tak też się stało. Gdzieś w okolicy baru zamigotała jej sylwetka Oliviera, a tuż obok niego - ktoś również budzący skojarzenia. Uniósłszy kącik ust zręcznie ominęła stoliki i podeszła do wspomnianej wcześniej dwójki, racząc ich perlistym, niemalże wyćwiczonym uśmiechem.
- Dobry wieczór - przywitała się, mając nadzieję, że nie spóźniła się chorobliwie. To byłby skandal.
Pewnie przekroczyła próg, którego szyld i nazwa wyryły jej się w pamięci dość dobitnie. Uważała bowiem, że autor przybytku wpadł na pomysł dość kreatywny, łatwy do zapamiętania. Liczyła jednak na to, że w przeciwieństwie do nazwy, pub będzie się prezentował znośnie. Oczywiście wbrew wszelkim pozorom, krawcowa nie była obrośniętą w piórka panią z białą rękawiczką. Ceniła sobie ład i porządek, nawet jeśli musiała zrobić go sama brudząc sobie przy tym dłonie. Szczęśliwie jednak, wchodząc do środka, uznała miejsce za dość przyjazne. Rozejrzała się dookoła, mając wielkie nadzieję na to, że dostrzeże w tłumie choć cienie znanych jej twarzy i w istocie tak też się stało. Gdzieś w okolicy baru zamigotała jej sylwetka Oliviera, a tuż obok niego - ktoś również budzący skojarzenia. Uniósłszy kącik ust zręcznie ominęła stoliki i podeszła do wspomnianej wcześniej dwójki, racząc ich perlistym, niemalże wyćwiczonym uśmiechem.
- Dobry wieczór - przywitała się, mając nadzieję, że nie spóźniła się chorobliwie. To byłby skandal.
- Olivier Cartwright
Re: Pub Zgniłe Jabłko
Wto Cze 26, 2018 9:42 pm
Nie mógł się zdecydować na jeden z błękitów, czuł jednak, że otrzyma jakąkolwiek odpowiedź, a ta być może zaprowadzi go do prawdy której szukał. Kolory to istotna kwestia. Nawet z upływem czasu nie może pozwolić sobie na to, by przestać zauważać subtelne różnice między nimi. Ile by mu pozostało ze sztuki, gdyby w świecie był po prostu kolor błękitny! Takie ważne rozważania przerwała jednak kobieta. Ach, to zawsze do nich się sprowadza! Wojny, zdrady, utracone majątki - nic z tego mogłoby nie mieć miejsca, bo po co tak facet z facetem miałby się bić, jeśli nie o wdzięki takowej piękności. Teraz też doszło do przerwania ważnej rozmowy. Obrócił się nieco zbyt gwałtowniej zrzucając swój płaszcz na podłogę z tego wszystkiego. Zignorował jednak, że takowy tarza się tam, czyszcząc trochę brud spoczywający na posadzce i spojrzał w kolejne oczy. A ten płaszcz? Do niego jeszcze wrócimy.
Zieleń. Definitywnie. Wchodząca w malachitowy, co bardzo przypadło mu do gustu. Gdzieś już widział te oczęta. Nieistotne jednak skąd. Czas leci, nie ma znaczenia co uciekło. Mogą natomiast wiele odkryć, a on z przybyciem nowej towarzyszki odczuwał, że wena również jest coraz bliżej. Nie wiedział tylko z czego ją wyłonić. Jakie słowa, obrazy, scenki, czy cokolwiek innego je wydobędą. O i ta szczęka. Tak zdecydowanie podobała się Olivierowi. Broda to jej atut. Wystająca, ale nie szpiczasta. W porywie emocji delikatnie ujął ją dłonią. Nie całą, brodę ową.
- Całkiem dobry. Być, czy mieć? - zapytał delikatnie próbując obracać jej głową, by przyjrzeć się budowie tejże brody. No i znowu to pytanie. O co mu u licha chodzi?
- I jak pani sądzi, jegomość obok nas ma oczy błękitu paryskiego, czy Thénarda? - To ważne. Jakie oko ma ta kobieta? Jak ten mężczyzna swoim okiem odbiera samego siebie? Jak to się ma do jego opinii, jaką próbował sobie dalej wyrobić puszczając brodę kobiety i obracając się z powrotem w stronę towarzysza, patrząc w jego ślepia? Pewnie trudno stwierdzić o co tak naprawdę chodzi. Nic jednak nie dzieje się bez przyczyny. Zagadka. Tajemnica. Byleby tylko czas upływał w atmosferze ciekawości, zaintrygowania lub zaskoczenia, to się przecież liczy! Olivier wiedział, teraz oni też muszą spróbować. Albo nigdy się nie dowiedzą, kto to wie. Może czasami lepiej nie rozumieć, co on ma w swojej głowie?
Zieleń. Definitywnie. Wchodząca w malachitowy, co bardzo przypadło mu do gustu. Gdzieś już widział te oczęta. Nieistotne jednak skąd. Czas leci, nie ma znaczenia co uciekło. Mogą natomiast wiele odkryć, a on z przybyciem nowej towarzyszki odczuwał, że wena również jest coraz bliżej. Nie wiedział tylko z czego ją wyłonić. Jakie słowa, obrazy, scenki, czy cokolwiek innego je wydobędą. O i ta szczęka. Tak zdecydowanie podobała się Olivierowi. Broda to jej atut. Wystająca, ale nie szpiczasta. W porywie emocji delikatnie ujął ją dłonią. Nie całą, brodę ową.
- Całkiem dobry. Być, czy mieć? - zapytał delikatnie próbując obracać jej głową, by przyjrzeć się budowie tejże brody. No i znowu to pytanie. O co mu u licha chodzi?
- I jak pani sądzi, jegomość obok nas ma oczy błękitu paryskiego, czy Thénarda? - To ważne. Jakie oko ma ta kobieta? Jak ten mężczyzna swoim okiem odbiera samego siebie? Jak to się ma do jego opinii, jaką próbował sobie dalej wyrobić puszczając brodę kobiety i obracając się z powrotem w stronę towarzysza, patrząc w jego ślepia? Pewnie trudno stwierdzić o co tak naprawdę chodzi. Nic jednak nie dzieje się bez przyczyny. Zagadka. Tajemnica. Byleby tylko czas upływał w atmosferze ciekawości, zaintrygowania lub zaskoczenia, to się przecież liczy! Olivier wiedział, teraz oni też muszą spróbować. Albo nigdy się nie dowiedzą, kto to wie. Może czasami lepiej nie rozumieć, co on ma w swojej głowie?
- Vakel B. Bułhakow
Re: Pub Zgniłe Jabłko
Wto Cze 26, 2018 11:57 pm
Były rzeczy, których Vakel się spodziewał, tak jak na oczywiste oczywistości przystało. Na przykład tego, że po wiośnie przyjdzie, jak co roku, czas na lato, które uwielbiał. Dlaczego więc nie spodziewał się tego, że wybranie się na takie spotkanie może doprowadzić do katastrofy ze względu na miotające nim emocje? Gdyby porównać go do zwierzęcia, to był jak urodzona w wulkanie małpa. Krzykliwy, egocentryczny i stale igrający z ogniem, nawet kiedy znajdował się na pozornie przegranej pozycji. Nawet po długim uśpieniu dojdzie do wybuchu, który mógł ciągnąć za sobą ofiary - tak ten burzliwy charakter można było jednym zdaniem określić. Szkoda tylko, że dzisiaj nie warto było zabierać do piekła swoich towarzyszy.
Madame Malkin nie zasłużyła na piekło.
Krawcowa, którą Bułhakow jako modniś potrzebujący stałego dopływu garniturów na miarę z oczywistych względów szanował i uwielbiał. Kobieta piękna, o urodzie delikatnej jak porcelana i talencie przyciągającym mimowolnie spojrzenia wszystkich wokół. Chociaż Vakel tego nie chciał, a to jak go postrzegano odbijało się echem w jego sercu i nie pozwalało o sobie zapomnieć, musiał się odgryźć, ukazując tym samym, że i on potrafił maniakalnie zmarszczyć w gniewie brwi i spojrzeć na dzisiejszą gwiazdę spojrzeniem tak pogardliwym, że śmiało można było posądzić go o manię wyższości.
- Nie wierzę, że komuś wyglądającemu jak psia wywłoka przyszło to nietrafnie komentować. Powinno się pana zamknąć w ośrodku dla obłąkanych - odburknął, teatralnie się przy tym napinając. Oh, gdybyś go dziś widziała Małgorzato, to kieliszek wypadłby ci z dłoni w salwie śmiechu. Nie czekając na odpowiedź zwrócił się w stronę osoby, która w jego opinii zasłużyła tego wieczoru na o wiele więcej uwagi i podziwu, od tego żałosnego dziwaka. - Witaj szanowna Antoinette, chociaż przykro mi patrzeć, że musisz być świadkiem porażki, jaką zaprezentował ten człowiek.
Był zbyt dumny, aby czymkolwiek się teraz przejąć - nie potrzebował wcale prowokacji, aby ociekać pychą i złudzeniami, więc Olivier dolał jedynie oliwy do ognia. A może raczej - do pożaru. Przygasić go do tej pory zdołały jedynie dwie osoby, jednakże żadnej z nich już przy nim nie było.
Stracił je na własne życzenie, tak jak wiele innych rzeczy. Powoli nawet i on przestawał liczyć. A liczby były ważne.
Stracił je, dokładnie tak jak i panowanie nad sobą. Silnym ruchem, chociaż uważając tutaj na komfort swojej krawcowej, zabrał rękę Oliviera z jej twarzy i pchnął go w stronę baru.
Madame Malkin nie zasłużyła na piekło.
Krawcowa, którą Bułhakow jako modniś potrzebujący stałego dopływu garniturów na miarę z oczywistych względów szanował i uwielbiał. Kobieta piękna, o urodzie delikatnej jak porcelana i talencie przyciągającym mimowolnie spojrzenia wszystkich wokół. Chociaż Vakel tego nie chciał, a to jak go postrzegano odbijało się echem w jego sercu i nie pozwalało o sobie zapomnieć, musiał się odgryźć, ukazując tym samym, że i on potrafił maniakalnie zmarszczyć w gniewie brwi i spojrzeć na dzisiejszą gwiazdę spojrzeniem tak pogardliwym, że śmiało można było posądzić go o manię wyższości.
- Nie wierzę, że komuś wyglądającemu jak psia wywłoka przyszło to nietrafnie komentować. Powinno się pana zamknąć w ośrodku dla obłąkanych - odburknął, teatralnie się przy tym napinając. Oh, gdybyś go dziś widziała Małgorzato, to kieliszek wypadłby ci z dłoni w salwie śmiechu. Nie czekając na odpowiedź zwrócił się w stronę osoby, która w jego opinii zasłużyła tego wieczoru na o wiele więcej uwagi i podziwu, od tego żałosnego dziwaka. - Witaj szanowna Antoinette, chociaż przykro mi patrzeć, że musisz być świadkiem porażki, jaką zaprezentował ten człowiek.
Był zbyt dumny, aby czymkolwiek się teraz przejąć - nie potrzebował wcale prowokacji, aby ociekać pychą i złudzeniami, więc Olivier dolał jedynie oliwy do ognia. A może raczej - do pożaru. Przygasić go do tej pory zdołały jedynie dwie osoby, jednakże żadnej z nich już przy nim nie było.
Stracił je na własne życzenie, tak jak wiele innych rzeczy. Powoli nawet i on przestawał liczyć. A liczby były ważne.
Stracił je, dokładnie tak jak i panowanie nad sobą. Silnym ruchem, chociaż uważając tutaj na komfort swojej krawcowej, zabrał rękę Oliviera z jej twarzy i pchnął go w stronę baru.
- Olivier Cartwright
Re: Pub Zgniłe Jabłko
Sob Cze 30, 2018 6:41 pm
Olivier był zaskoczony. Nie faktem, że jegomość się uniósł. Chociaż w pewnym stopniu również i tym, bo kto niby przychodzi sobie do pubu, rzuca się na znanego malarza i jeszcze usprawiedliwia to wobec damy, która jest tuż obok? Wyglądało to mało ciekawie dla tego oto człowieka. Z drugiej strony to fascynujące zjawisko. Człowiek w furii, której nie mógł pojąć. Nigdy nie dostrzegał w swoim zachowaniu niczego, co mogłoby ludzi zdenerwować. Począł więc doszukiwać się w nim przyczyn. Taki zabieg mógł go doprowadzić do jakiegoś interesującego wniosku. A z tego zrezygnować nie umiał.
- Psia wywłoka? Interesujący dobór słownictwa wobec osoby, której nie miał pan przyjemności zobaczyć więcej niż raz w życiu na żywo. Co więcej nie da się ukryć, że pański strój również nie jest olśniewający dzisiejszego dnia według moich kategorii estetycznych. Mógłby pan jednak zachować takie opinie dla siebie, nie ma potrzeby unosić się przy kobiecie - Nie przejął się. Jeszcze nie. Jego ego nie mieści się w kieszeni, ale rozrosło się dzięki postrzeganiu świata. Nie czegoś tak głupiego, jak wygląd ludzki. To kwestia względna. Co dla niego ładne, dla kogoś obrzydliwe. Mało uniwersalne, nic wielkiego.
- Porażki? Obawiam się, że nie do końca jest pan w stanie panować nad własnymi osądami. Tutaj chodzi o konwersację, o interpretację. Porażką jest wydawanie osądów jednoznacznych. Ciekawie jest szukać odpowiedzi w różnych źródłach. Nawet "oczywista" rzecz może taką nie być jeśli zapyta się wystarczająco ilość osób. Wracając jednak... - No i tyle powiedział. Poturbował go chłopak po drodze. I co? Miał się rzucić z pięściami? Przecież nie taki jest cel tej uroczystości!
- Przykro mi droga pani, że musiała być pani świadkiem tego zdarzenia. Mam nadzieję, że jegomość, którego imienia nie znam, ale interesującą barwą oczu przykuwa uwagę zaprzestanie takich postępków. Zajmijmy się czymś może w miłej atmosferze. Porozmawiajmy - być, czy mieć? - No i tyle powiedział wracając na siedzenie, jakby kompletnie ignorującą wydarzenie. Czemu? Cóż, bo ignorował. Pobił mu trochę plecy, nakrzyczał i tyle, ale to on wciąż jest znanym artystą i może poprosić o wyproszenie go. Tyle, że nie miał takiej ochoty. Jegomość wciąż wydawał się mieć wiele do zaproponowania jako człowiek. W dodatku wydawał się mieć kompletnie gdzieś fakt, że poturbował kogoś, kto ma tyle do powiedzenia w światku czarodziejów.
- A jeśli nie chcemy rozmawiać to może zagramy w coś? - Zapytał podnosząc swój płaszcz i szukając czegoś w środku.
- Psia wywłoka? Interesujący dobór słownictwa wobec osoby, której nie miał pan przyjemności zobaczyć więcej niż raz w życiu na żywo. Co więcej nie da się ukryć, że pański strój również nie jest olśniewający dzisiejszego dnia według moich kategorii estetycznych. Mógłby pan jednak zachować takie opinie dla siebie, nie ma potrzeby unosić się przy kobiecie - Nie przejął się. Jeszcze nie. Jego ego nie mieści się w kieszeni, ale rozrosło się dzięki postrzeganiu świata. Nie czegoś tak głupiego, jak wygląd ludzki. To kwestia względna. Co dla niego ładne, dla kogoś obrzydliwe. Mało uniwersalne, nic wielkiego.
- Porażki? Obawiam się, że nie do końca jest pan w stanie panować nad własnymi osądami. Tutaj chodzi o konwersację, o interpretację. Porażką jest wydawanie osądów jednoznacznych. Ciekawie jest szukać odpowiedzi w różnych źródłach. Nawet "oczywista" rzecz może taką nie być jeśli zapyta się wystarczająco ilość osób. Wracając jednak... - No i tyle powiedział. Poturbował go chłopak po drodze. I co? Miał się rzucić z pięściami? Przecież nie taki jest cel tej uroczystości!
- Przykro mi droga pani, że musiała być pani świadkiem tego zdarzenia. Mam nadzieję, że jegomość, którego imienia nie znam, ale interesującą barwą oczu przykuwa uwagę zaprzestanie takich postępków. Zajmijmy się czymś może w miłej atmosferze. Porozmawiajmy - być, czy mieć? - No i tyle powiedział wracając na siedzenie, jakby kompletnie ignorującą wydarzenie. Czemu? Cóż, bo ignorował. Pobił mu trochę plecy, nakrzyczał i tyle, ale to on wciąż jest znanym artystą i może poprosić o wyproszenie go. Tyle, że nie miał takiej ochoty. Jegomość wciąż wydawał się mieć wiele do zaproponowania jako człowiek. W dodatku wydawał się mieć kompletnie gdzieś fakt, że poturbował kogoś, kto ma tyle do powiedzenia w światku czarodziejów.
- A jeśli nie chcemy rozmawiać to może zagramy w coś? - Zapytał podnosząc swój płaszcz i szukając czegoś w środku.
- Antoinette Malkin
Re: Pub Zgniłe Jabłko
Wto Paź 02, 2018 9:50 pm
Antoinette poczuła się jakby trafiła do króliczej norki, a gdy z niej wyskoczyła, trafiła do kompletnie innego miejsca. Marcowy Zając właśnie plótł trzy po trzy, a Szalony Kapelusznik nabierał czerwieni na twarzy. Była tak kompletnie zdezorientowana, że nie zdołała powiedzieć nawet słowa podczas tak nagłej wymiany zdań między dwoma mężczyznami. Po pierwsze, sądziła, że pan Bułhakov posiadał raczej zielone oczy i po drugie, nie była pewna, czy łapanie jej brody bez jej zgody było przejawem zwykłego rozkojarzenia czy też chamstwa. Tak szybko jednak, jak zabrano dłonie z jej twarzy, posypały się ostre słowa i przeprosiny w jej stronę, od obu panów. Nie odpowiedziała na żadne z nich, jedynie z szokiem wpatrując się w ich twarze, gdy wyzywali się od psów i bezguści.
Jej zdaniem, świat zawsze rządził się swoimi zasadami. Tak samo jak mężczyźni rządzili się swoim testosteronem, a kobiety hormonami. Nie była jednak przygotowana na to, że zaczną rzucać się po blatach. Zasłoniła usta dłonią, prawie że tonąc w potrzebie wtrącenia się do dyskusji, lecz Olivier bohatersko uznał, że to nic i przeszedł z powrotem do artystycznego spotkania tak, jakby nic się przed chwilą nie zdarzyło. Zdezorientowana Malkin jedynie wlepiła zagubione, zielone oczy w Vakela i charakterystycznie uchyliła usta. Tak, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie wiedziała co. Wreszcie jednak spojrzała na Oliviera i odkaszlnęła.
No i tyle, po prostu odkaszlnęła, na więcej nie było jej stać. Chciała jednak stamtąd wyjść tak szybko i elegancko, jak tylko to było możliwe.
Jej zdaniem, świat zawsze rządził się swoimi zasadami. Tak samo jak mężczyźni rządzili się swoim testosteronem, a kobiety hormonami. Nie była jednak przygotowana na to, że zaczną rzucać się po blatach. Zasłoniła usta dłonią, prawie że tonąc w potrzebie wtrącenia się do dyskusji, lecz Olivier bohatersko uznał, że to nic i przeszedł z powrotem do artystycznego spotkania tak, jakby nic się przed chwilą nie zdarzyło. Zdezorientowana Malkin jedynie wlepiła zagubione, zielone oczy w Vakela i charakterystycznie uchyliła usta. Tak, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie wiedziała co. Wreszcie jednak spojrzała na Oliviera i odkaszlnęła.
No i tyle, po prostu odkaszlnęła, na więcej nie było jej stać. Chciała jednak stamtąd wyjść tak szybko i elegancko, jak tylko to było możliwe.
- Vakel B. Bułhakow
Re: Pub Zgniłe Jabłko
Nie Paź 07, 2018 4:36 pm
Vakel nie miał w zwyczaju tak po prostu odpuszczać. O nie. Vakel Bułhakow nie był człowiekiem, do którego można było odwrócić się plecami, nie był człowiekiem, którego wybuch dało się zignorować. Był jak dziecko, które postanowiło uzyskać jakiś efekt krzykiem i płaczem, ale stosował metody drastyczniejsze. I co niestety za tym szło - dość przykre dla oka. Przez to niewielu czarodziejów chciało mieć z nim cokolwiek wspólnego.
Oddychał głęboko.
A przynajmniej naprawdę próbował oddychać głęboko, kiedy powolnym ruchem wyciągał z wewnętrznej kieszeni marynarki lipową różdżkę. To było dość ironicznie, że to akurat ona spośród wszystkich innych różdżek w sklepie postanowiła uznać go za swojego właściciela, bo nie wpisywał się ani trochę w schematy charakteru, jakie przedstawiali swoimi dokonaniami właściciele różdżek o bliźniaczych drewnach. To musiało być kiedyś bardzo samotne i nieprzyjemne drzewo, skoro dopasowało się akurat do Vakela Bułhakowa.
Nie miał ochoty na jego gry, nie miał ochoty na rozmowę. Dwa słowa, machnięcie różdżką - wszystko i nic - upadek ciała na ziemię lub krzyk. Było tyle opcji pokazania temu baranowi, że to VAKEL BUŁHAKOW, stał tu przed nim, a nie ktoś inny. Ale nie zrobił tego. W akompaniamencie błysku zielonych iskier, prawdopodobnie wywołanych jego potworną irytacją, schował różdżkę na powrót do kieszeni. Taką, a nie inną decyzję podjął w oparciu o widok zszokowanej miny kobiety, którą przecież szanował.
Nie wiedział co z tym wszystkim zrobić. Większość była już stracona, bo znów go poniosło tam gdzie nie powinno. Uniesienie bez mocnego powodu, jak zawsze. I kulejący wizerunek, a to przecież najbardziej bolało. Chciał być idealny do granic możliwości, ale nie potrafił opanować się w nawet tak absurdalnej sytuacji. Poczuł się jak ściek. Pies podkulający ogon. Nawet opuścił trochę głowę, kiedy wycofał się kilkoma krokami w stronę Madame Malkin.
- Przepraszam. Trochę... - urwał na moment, chociaż nie było to wcale ciężkie do powiedzenia. Po prostu czuł się z tym jakoś nijako. - ...mnie poniosło.
Otarł twarz, wpierw zupełnie ignorując malarza. Ten z jakiegoś powodu wcale nie czuł się urażony tym, że jeszcze przed chwilą nauczyciel z prestiżowej szkoły prowokował go do krwawej bitki na pięści. No, a przynajmniej na urażonego nie wygladał. W każdym razie, numerolog zwrócił się do niego wreszcie, z pytaniem, które mimowolnie cisnęło się na usta:
- Mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś szalony? Bo mi tak, a jednocześnie nie mogę oprzeć się wrażeniu, że dzieli nas intelektualna przepaść.
Westchnął ciężko. Nie wiedział jak wyleczyć swoje rozdrażnienie. Chciał w coś uderzyć, ale jak na złość nic sensownego nie chciało zgłosić się na ochotnika.
- Przepraszam. Nie. To już pora na mnie. Zbyt wiele już powiedziałem.
Mamrocząc coś odwrócił się w stronę wyjścia. Nie wyglądało jednak na to, że zamierzał zostawić tutaj panią krawcową samą. Wręcz przeciwnie, gdyby wszechświat był łaskawszy, a on sam odrobinę rozważniejszy, to pewnie zechciałby zaprosić ją teraz na drinka. Potrzebował jednak chwili na przemyślenie, czy po odegraniu przez ich dwójkę tego teatrzyku, dama jej pokroju była w stanie wyjść z nim ramię w ramię.
Oddychał głęboko.
A przynajmniej naprawdę próbował oddychać głęboko, kiedy powolnym ruchem wyciągał z wewnętrznej kieszeni marynarki lipową różdżkę. To było dość ironicznie, że to akurat ona spośród wszystkich innych różdżek w sklepie postanowiła uznać go za swojego właściciela, bo nie wpisywał się ani trochę w schematy charakteru, jakie przedstawiali swoimi dokonaniami właściciele różdżek o bliźniaczych drewnach. To musiało być kiedyś bardzo samotne i nieprzyjemne drzewo, skoro dopasowało się akurat do Vakela Bułhakowa.
Nie miał ochoty na jego gry, nie miał ochoty na rozmowę. Dwa słowa, machnięcie różdżką - wszystko i nic - upadek ciała na ziemię lub krzyk. Było tyle opcji pokazania temu baranowi, że to VAKEL BUŁHAKOW, stał tu przed nim, a nie ktoś inny. Ale nie zrobił tego. W akompaniamencie błysku zielonych iskier, prawdopodobnie wywołanych jego potworną irytacją, schował różdżkę na powrót do kieszeni. Taką, a nie inną decyzję podjął w oparciu o widok zszokowanej miny kobiety, którą przecież szanował.
Nie wiedział co z tym wszystkim zrobić. Większość była już stracona, bo znów go poniosło tam gdzie nie powinno. Uniesienie bez mocnego powodu, jak zawsze. I kulejący wizerunek, a to przecież najbardziej bolało. Chciał być idealny do granic możliwości, ale nie potrafił opanować się w nawet tak absurdalnej sytuacji. Poczuł się jak ściek. Pies podkulający ogon. Nawet opuścił trochę głowę, kiedy wycofał się kilkoma krokami w stronę Madame Malkin.
- Przepraszam. Trochę... - urwał na moment, chociaż nie było to wcale ciężkie do powiedzenia. Po prostu czuł się z tym jakoś nijako. - ...mnie poniosło.
Otarł twarz, wpierw zupełnie ignorując malarza. Ten z jakiegoś powodu wcale nie czuł się urażony tym, że jeszcze przed chwilą nauczyciel z prestiżowej szkoły prowokował go do krwawej bitki na pięści. No, a przynajmniej na urażonego nie wygladał. W każdym razie, numerolog zwrócił się do niego wreszcie, z pytaniem, które mimowolnie cisnęło się na usta:
- Mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś szalony? Bo mi tak, a jednocześnie nie mogę oprzeć się wrażeniu, że dzieli nas intelektualna przepaść.
Westchnął ciężko. Nie wiedział jak wyleczyć swoje rozdrażnienie. Chciał w coś uderzyć, ale jak na złość nic sensownego nie chciało zgłosić się na ochotnika.
- Przepraszam. Nie. To już pora na mnie. Zbyt wiele już powiedziałem.
Mamrocząc coś odwrócił się w stronę wyjścia. Nie wyglądało jednak na to, że zamierzał zostawić tutaj panią krawcową samą. Wręcz przeciwnie, gdyby wszechświat był łaskawszy, a on sam odrobinę rozważniejszy, to pewnie zechciałby zaprosić ją teraz na drinka. Potrzebował jednak chwili na przemyślenie, czy po odegraniu przez ich dwójkę tego teatrzyku, dama jej pokroju była w stanie wyjść z nim ramię w ramię.
- Will Cursebell
Re: Pub Zgniłe Jabłko
Pon Paź 08, 2018 8:26 pm
Zgniłe Jabłko. Nieco... niesławny przybytek, mówiąc szczerze, choć nie w takich miejscach musieli grzebać się reporterzy. Tak się składało, szczęśliwie czy nie, że Will właśnie tym się zawodowo trudnił. Nie tak dawno otrzymał list od swojej przełożonej i, cóż, tak właśnie tu trafił. Zaspany, z podkrążonymi oczami, w nie najschludniej wyglądającym płaszczu. Spóźniony. Cholera.
No nic, ostatecznie to nie od Cursebella zależało, że będzie tyle spał.
Otwarcie drzwi pokazało po nim pewną dozę pośpiechu i omal nie wpadłby na jakąś osobę, która chyba chciała wyjść. A któż to był? Twarz niby znajoma...
Vakel, tak go chyba zwali. Vakel Bułhakow, nie tak nieznana postać ostatnimi czasy. I nie wyglądał na zadowolonego. Wręcz przeciwnie; mocno przeciwnie.
"Kto się spóźnia, ten je zimne...", pomyślał Will, choć nie o posiłek mu dosłownie chodziło, a przynajmniej nie ten dla żołądka. Za to o pożywkę dla ciekawości ludzkiej - jak najbardziej. Wyraz twarzy stojącego przed nim mężczyzny był bardzo sugestywny. Reporter natychmiast zaczął żałować, że nie przybył tutaj choć kwadrans temu.
Burza myśli w głowie, ale po paru sekundach wrócił w końcu na ziemię. Być może uda się mu zgarnąć dwie pieczenie na jednym ogniu?
- Och, em... - odchrząknął, stojąc dalej w progu i nie będąc pewnym, jakby tu obrócić sytuację na swoją korzyść. - Przepraszam Pana, nie chciałem zagrodzić drzwi - rzekł, poprawiając ciemny płaszcz, potrząsnąwszy jego połami. - Właściwie to czyżbym skądś Pańskiej osoby nie kojarzył? Oczywiście, że tak. Will Cursebell - ukłonił się i po chwili kontynuował. - A Pan to z pewnością znany wróżbita, Vakel Bułhakow? Zawsze chciałem choćby zamienić z Panem słowo. - zaryzykował, widząc, że ów człek nie był w najlepszym nastroju na czczą gadkę. Co jednak mogło się złego stać? Cóż... sporo, ale Cursebell w istocie byłby gównianym reporterem, gdyby podobnego ryzyka nie potrafił podjąć.
No nic, ostatecznie to nie od Cursebella zależało, że będzie tyle spał.
Otwarcie drzwi pokazało po nim pewną dozę pośpiechu i omal nie wpadłby na jakąś osobę, która chyba chciała wyjść. A któż to był? Twarz niby znajoma...
Vakel, tak go chyba zwali. Vakel Bułhakow, nie tak nieznana postać ostatnimi czasy. I nie wyglądał na zadowolonego. Wręcz przeciwnie; mocno przeciwnie.
"Kto się spóźnia, ten je zimne...", pomyślał Will, choć nie o posiłek mu dosłownie chodziło, a przynajmniej nie ten dla żołądka. Za to o pożywkę dla ciekawości ludzkiej - jak najbardziej. Wyraz twarzy stojącego przed nim mężczyzny był bardzo sugestywny. Reporter natychmiast zaczął żałować, że nie przybył tutaj choć kwadrans temu.
Burza myśli w głowie, ale po paru sekundach wrócił w końcu na ziemię. Być może uda się mu zgarnąć dwie pieczenie na jednym ogniu?
- Och, em... - odchrząknął, stojąc dalej w progu i nie będąc pewnym, jakby tu obrócić sytuację na swoją korzyść. - Przepraszam Pana, nie chciałem zagrodzić drzwi - rzekł, poprawiając ciemny płaszcz, potrząsnąwszy jego połami. - Właściwie to czyżbym skądś Pańskiej osoby nie kojarzył? Oczywiście, że tak. Will Cursebell - ukłonił się i po chwili kontynuował. - A Pan to z pewnością znany wróżbita, Vakel Bułhakow? Zawsze chciałem choćby zamienić z Panem słowo. - zaryzykował, widząc, że ów człek nie był w najlepszym nastroju na czczą gadkę. Co jednak mogło się złego stać? Cóż... sporo, ale Cursebell w istocie byłby gównianym reporterem, gdyby podobnego ryzyka nie potrafił podjąć.
- Olivier Cartwright
Re: Pub Zgniłe Jabłko
Sro Lis 14, 2018 9:10 pm
Wyczuwał dziwną aurę w powietrzu, która z pewnością go nie satysfakcjonowała. Robiło się jakoś nieswojo przez to wszystko. Dama, która im towarzyszyła jakaś taka niemrawa, kaszląca w efekcie tych zdarzeń, mężczyzna niby przepraszał ją (co natomiast bardzo cieszyło Oliviera), ale wciąż nie dostrzegał jakiejś diametralnej zmiany. Nie mógł zrozumieć, że ludzie po prostu nie potrafią iść dalej. Po co się martwić, roztrząsać jakieś starcia? Świat ma do zaoferowania tyle ciekawych rzeczy, że taki szczegół w skali wszechświata to śmieszny pryszcz, który znika następnego dnia. Nie widział logicznych powodów do takiego postępowania i chyba lepiej dla nich. Wszystko rozeszło się po kościach ostatecznie, prawda? A ile rzeczy po drodze się zadziało! Jego towarzysz, który miał potrzebę rozbić o kilka nosów za dużo nagle przestał szaleć, ale jednak zdecydował jeszcze zwrócić się do niego ponownie! Cóża za dobroć, cóż za łaska.
- Oczywiście, że tak. Gdyby nikt tak nie mówił to oznacza, że życie zrobiło się wyjątkowo nudne, skoro możesz je opisać prosto i jasno na tyle, by inni uważali, że to zwyczajne. Tak więc być może ma pan rację. Dzieli nas intelektualna przepaść. Ja nie mam zamiaru siedzieć w dziurze do której codziennie wpada każdy z nas - Może tak. Tak, w sumie to zdecydowanie. Czuł się szaleńcem. Gdyby był normalny żadna z jego prac nie sprzedałaby się. Normalni ludzie pracują w Ministerstwie Magii, a przynajmniej powinni tam właśnie się znaleźć. Prosta sprawa. Nie powinnien siedzieć tutaj, w takim mało przyjemnym miejscu z założenia i mówić na tyle głośno, by zbierający się do wyjścia mężczyzna mógł usłyszeć jego słowa. Oczywiście, że nie. Kto normalny sobie wpada do podejrzanych knajp, by co w sumie? Prowadzić dysputy? Szukać zabawy? Jaki jest rzeczywisty cel tego?
Trudno stwierdzić. Po prostu satysfakcjonowało go zawsze dostrzeganie rzeczy. Vakel Bułhakow, którego imię właśnie zostało wymienione przez kolejnego przybywającego jegomościa ciekawił go. Ciekawił go brak u niego chociaż tej sztucznej uprzejmości znanej zewsząd. To, że chciał po prostu wyjść nie trwając nawet obok kobiety, która raczej nie była mu obojętną skoro dalej się do niej zwracał po tym, co się wydarzyło.
Olivier Cartwright nie ma jednak w zwyczaju błagać o pozostanie. Znał swoją wartość jeszcze. I z pewnością zainteresowanie czyjąś osobą nie zmieni tego.Skoro Los chce, by ten zbierał się do wyjścia - niech idzie, w końcu nie bez powodu się podniósł do drogi.
A więc wróżbita. Interesujące podwójnie. Tak bardzo, że aż się ten chłop zapatrzył na nich. Czekając chyba na rozwój wydarzeń. Wszyscy zbiorą się do domów? Czy tamten poturbuje nieszczęsnego, dopiero przybyłego Willa? A może wszyscy wyjdą? Ciekawy obraz, oj ciekawy. Otrząsnął się jednak wreszcie.
- Przepraszam piękną panią, ale chyba czas na mnie. Przepraszając za nieprzyjemny bieg zdarzeń, niech zechce pani przyjąć ten pędzel - stwierdził podając magiczny pędzel Antoinette i oddalając się w stronę gawędzących przy drzwiach panów. Kiedy zaś zbliżył się do nich oczywiście musiał rzucić jakimś słowem jeszcze.
- Byłby pan mniej nieszczęśliwy, gdyby zamiast patrzyć w przyszłość czasami spojrzał na innych ludzi nie tylko z perspektywy swojego własnego nosa. I jak już bić to porządnie. Po panu to nie wiadomo, czy spodziewać się burdy prawdziwej po mugolsku, magicznej, czy rozmowy z damą. Niezdrowo tak trwać w takim rozdarciu - Pytanie tylko czy mówił do Vakela na serio, czy zgubił totalnie wątek ich wcześniejszej potyczki. Nie wspominając już o tym, że przecież sam chyba nie umiał się zdecydować kim jest. Nigdy jednak nie twierdził, że nie jest hipokrytą.
- Dodatkowo proszę o przyjęcie tych ciastek. Mugolskie herbatniki są naprawdę zacne - I gdzie tu sens? Podał mu je wprost na klatkę piersiową, jakby nie dbając o to, czy je złapie, zgniecie, czy co tam. Smacznego Bułhakow, tak po prostu. Ewentualnie wrzucić im to wszystko do gardeł? Chyba takie właśnie jest przesłanie tego gestu.
- A panu Cursebellowi życzę powodzenia. Ten znany człowiek chociaż ma piękne oczy to za nimi kryje bardzo brzydką duszę. Na pocieszenie, proszę - stwierdził i i temu panu wluli coś zacnego - jemu konkretnie zaproszenie na prywatne spotkanie z nim jeśli wcześniej wyśle sowę z uprzedzeniem, że wpadnie oraz dziwną figurkę hipogryfa z gliny. Czyżby to nowe zainteresowanie tego twórcy? Tworzenie glinianych hipogryfów? Kto by pomyślał!
Nieistotne jednak.
Wyszedł po tych mikołajowych gestach swoich i zniknął z ich oczu. Nie mówiąc już nic.
/zt dla Oliviera - ale jeśli macie chęci to bawcie się dalej
- Oczywiście, że tak. Gdyby nikt tak nie mówił to oznacza, że życie zrobiło się wyjątkowo nudne, skoro możesz je opisać prosto i jasno na tyle, by inni uważali, że to zwyczajne. Tak więc być może ma pan rację. Dzieli nas intelektualna przepaść. Ja nie mam zamiaru siedzieć w dziurze do której codziennie wpada każdy z nas - Może tak. Tak, w sumie to zdecydowanie. Czuł się szaleńcem. Gdyby był normalny żadna z jego prac nie sprzedałaby się. Normalni ludzie pracują w Ministerstwie Magii, a przynajmniej powinni tam właśnie się znaleźć. Prosta sprawa. Nie powinnien siedzieć tutaj, w takim mało przyjemnym miejscu z założenia i mówić na tyle głośno, by zbierający się do wyjścia mężczyzna mógł usłyszeć jego słowa. Oczywiście, że nie. Kto normalny sobie wpada do podejrzanych knajp, by co w sumie? Prowadzić dysputy? Szukać zabawy? Jaki jest rzeczywisty cel tego?
Trudno stwierdzić. Po prostu satysfakcjonowało go zawsze dostrzeganie rzeczy. Vakel Bułhakow, którego imię właśnie zostało wymienione przez kolejnego przybywającego jegomościa ciekawił go. Ciekawił go brak u niego chociaż tej sztucznej uprzejmości znanej zewsząd. To, że chciał po prostu wyjść nie trwając nawet obok kobiety, która raczej nie była mu obojętną skoro dalej się do niej zwracał po tym, co się wydarzyło.
Olivier Cartwright nie ma jednak w zwyczaju błagać o pozostanie. Znał swoją wartość jeszcze. I z pewnością zainteresowanie czyjąś osobą nie zmieni tego.Skoro Los chce, by ten zbierał się do wyjścia - niech idzie, w końcu nie bez powodu się podniósł do drogi.
A więc wróżbita. Interesujące podwójnie. Tak bardzo, że aż się ten chłop zapatrzył na nich. Czekając chyba na rozwój wydarzeń. Wszyscy zbiorą się do domów? Czy tamten poturbuje nieszczęsnego, dopiero przybyłego Willa? A może wszyscy wyjdą? Ciekawy obraz, oj ciekawy. Otrząsnął się jednak wreszcie.
- Przepraszam piękną panią, ale chyba czas na mnie. Przepraszając za nieprzyjemny bieg zdarzeń, niech zechce pani przyjąć ten pędzel - stwierdził podając magiczny pędzel Antoinette i oddalając się w stronę gawędzących przy drzwiach panów. Kiedy zaś zbliżył się do nich oczywiście musiał rzucić jakimś słowem jeszcze.
- Byłby pan mniej nieszczęśliwy, gdyby zamiast patrzyć w przyszłość czasami spojrzał na innych ludzi nie tylko z perspektywy swojego własnego nosa. I jak już bić to porządnie. Po panu to nie wiadomo, czy spodziewać się burdy prawdziwej po mugolsku, magicznej, czy rozmowy z damą. Niezdrowo tak trwać w takim rozdarciu - Pytanie tylko czy mówił do Vakela na serio, czy zgubił totalnie wątek ich wcześniejszej potyczki. Nie wspominając już o tym, że przecież sam chyba nie umiał się zdecydować kim jest. Nigdy jednak nie twierdził, że nie jest hipokrytą.
- Dodatkowo proszę o przyjęcie tych ciastek. Mugolskie herbatniki są naprawdę zacne - I gdzie tu sens? Podał mu je wprost na klatkę piersiową, jakby nie dbając o to, czy je złapie, zgniecie, czy co tam. Smacznego Bułhakow, tak po prostu. Ewentualnie wrzucić im to wszystko do gardeł? Chyba takie właśnie jest przesłanie tego gestu.
- A panu Cursebellowi życzę powodzenia. Ten znany człowiek chociaż ma piękne oczy to za nimi kryje bardzo brzydką duszę. Na pocieszenie, proszę - stwierdził i i temu panu wluli coś zacnego - jemu konkretnie zaproszenie na prywatne spotkanie z nim jeśli wcześniej wyśle sowę z uprzedzeniem, że wpadnie oraz dziwną figurkę hipogryfa z gliny. Czyżby to nowe zainteresowanie tego twórcy? Tworzenie glinianych hipogryfów? Kto by pomyślał!
Nieistotne jednak.
Wyszedł po tych mikołajowych gestach swoich i zniknął z ich oczu. Nie mówiąc już nic.
/zt dla Oliviera - ale jeśli macie chęci to bawcie się dalej
- Mistrz Gry
Re: Pub Zgniłe Jabłko
Wto Gru 11, 2018 3:36 pm
Zamykam z powodu zbyt długiego zwlekania z postami.
[z/t dla wszystkich]
[z/t dla wszystkich]
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|