Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
- Jewgienij Bułhakow
Re: Pub Zgniłe Jabłko
Pon Lis 16, 2015 12:03 am
Bardzo dobrze wiedział, że jego brat nie należał do lekkomyślnych ryzykantów i daleko mu było do Gieny, jeżeli chodziło o picie czy innego rodzaju szaleństwa. Kiedyś bardzo go to irytowało i sprawiało, że miał kolejny (z całej tej długiej, pieczołowicie tworzonej listy wad Vakela) powód do znęcania się nad nim i wyśmiewania. Teraz, jakby się zastanowić, nadal nie rozumiał jego ostrożności. To znaczy - wiedział, że był to rodzaj naprawdę błyskotliwego sposobu życia, a mimo to, brakowało w nim spontaniczności. Tego właśnie chciał nauczyć Vakela, by chociaż przez chwilę obydwoje mogli zabawić się w swoim towarzystwie, co z pewnością dałoby Gienie sporo satysfakcji.
- Mam nadzieję. - Zaśmiał się pod nosem i uniósł szklankę w geście kolejnego toastu, tym razem nie nazwanego na niczyją cześć. Obserwował każdy ruch brata, to jak podnosi swój trunek i macza w nim usta, samemu robiąc dokładnie to samo.
Zdecydowanie należał do tych, których mało co było w stanie powalić. Jak to mówią - złego diabli i wódka nie biorą, tak też było z Jewgienijem. Niezależnie od ilości spożytego alkoholu, różdżkę potrafił utrzymać prosto i zrobić nią krzywdę komuś innemu, niż sobie. Zbierana w nim przez lata agresja, tak łatwo wypływająca w codziennych sytuacjach, zdawała się być jeszcze bardziej niebezpieczna, gdy szumiało mu w głowie. Wtedy byle co było w stanie go rozjuszyć i Vakel wiedział o tym chyba najlepiej ze wszystkich.
Powoli zaczynał czuć w swoim ciele napływające procenty i westchnął cicho z ulgą. Naprawdę lubił to uczucie, choć dobrze wiedział, że alkohol był tylko jego ucieczką, wymówką od tego wszystkiego, w czym nie był tak perfekcyjny, jakby chciał. Mało kto znał jego słabe strony, nawet Vakel, który wbrew pozorom okazał się być jedynym bratem, który go choć trochę znał, nie wiedział tak naprawdę nic. A Giena nie miał zamiaru tego zmieniać, im mniej wiedzieli tym lepiej i bezpieczniej dla niego.
- A ciebie co tak nagle zainteresowało moje życie? - Zapytał głosem zachrypniętym, co powoli rozpoczynało etap pijackiego bełkotu. Spojrzał jednak na niego wzrokiem upartym, ale było widać w nim coś jeszcze, czego Vakel mógł się nie spodziewać - zmęczenie.
- Mogło być gorzej. - Dodał zatykając się szklanką, z której spijał whiskey i przez chwilę po prostu na niego nie patrzył. - A tobie? Co się stało z tą twoją żoneczką? Już myślałem, że na zawsze ugrzęźniesz pod jej pantoflem. - I tym samym uciekniesz spod mojego. Dodał w myślach pamiętając, jak często demolował swoją sypialnię z frustracji, gdy bratowa ograniczała ich kontakty, a on nie miał pod ręką Vakela wtedy, kiedy musiał naprawdę się na kimś wyżyć. Potem nauczył się z tym żyć, znajdując sobie inne obiekty do wyładowania złości, ale to nigdy nie było to samo. Któż mógłby mu zastąpić tak łatwy obiekt kpin?
- Mam nadzieję. - Zaśmiał się pod nosem i uniósł szklankę w geście kolejnego toastu, tym razem nie nazwanego na niczyją cześć. Obserwował każdy ruch brata, to jak podnosi swój trunek i macza w nim usta, samemu robiąc dokładnie to samo.
Zdecydowanie należał do tych, których mało co było w stanie powalić. Jak to mówią - złego diabli i wódka nie biorą, tak też było z Jewgienijem. Niezależnie od ilości spożytego alkoholu, różdżkę potrafił utrzymać prosto i zrobić nią krzywdę komuś innemu, niż sobie. Zbierana w nim przez lata agresja, tak łatwo wypływająca w codziennych sytuacjach, zdawała się być jeszcze bardziej niebezpieczna, gdy szumiało mu w głowie. Wtedy byle co było w stanie go rozjuszyć i Vakel wiedział o tym chyba najlepiej ze wszystkich.
Powoli zaczynał czuć w swoim ciele napływające procenty i westchnął cicho z ulgą. Naprawdę lubił to uczucie, choć dobrze wiedział, że alkohol był tylko jego ucieczką, wymówką od tego wszystkiego, w czym nie był tak perfekcyjny, jakby chciał. Mało kto znał jego słabe strony, nawet Vakel, który wbrew pozorom okazał się być jedynym bratem, który go choć trochę znał, nie wiedział tak naprawdę nic. A Giena nie miał zamiaru tego zmieniać, im mniej wiedzieli tym lepiej i bezpieczniej dla niego.
- A ciebie co tak nagle zainteresowało moje życie? - Zapytał głosem zachrypniętym, co powoli rozpoczynało etap pijackiego bełkotu. Spojrzał jednak na niego wzrokiem upartym, ale było widać w nim coś jeszcze, czego Vakel mógł się nie spodziewać - zmęczenie.
- Mogło być gorzej. - Dodał zatykając się szklanką, z której spijał whiskey i przez chwilę po prostu na niego nie patrzył. - A tobie? Co się stało z tą twoją żoneczką? Już myślałem, że na zawsze ugrzęźniesz pod jej pantoflem. - I tym samym uciekniesz spod mojego. Dodał w myślach pamiętając, jak często demolował swoją sypialnię z frustracji, gdy bratowa ograniczała ich kontakty, a on nie miał pod ręką Vakela wtedy, kiedy musiał naprawdę się na kimś wyżyć. Potem nauczył się z tym żyć, znajdując sobie inne obiekty do wyładowania złości, ale to nigdy nie było to samo. Któż mógłby mu zastąpić tak łatwy obiekt kpin?
- Vakel B. Bułhakow
Re: Pub Zgniłe Jabłko
Pon Lis 16, 2015 12:58 am
- Czysta, braterska miłość.
Tyle zdążył powiedzieć, póki nie zalała go fala irytacji tak wielkiej, że na chwilę go zamroczyło. Nie był ryzykantem. Był typem człowieka, który lubił planować każdy swój ruch i chociaż nie zawsze mu to wychodziło, bo posiadał więcej wad niż zalet - trwał przy tym od młodości. Nie dało się jednak pominąć w rozumieniu go jednej, dość istotnej sprawy. Był Bułhakowem. Synem potwornego awanturnika. I niezależnie od tego co zrobił, co postanowił... już zawsze będzie prześladować go to palące w gardle uczucie, przenoszące się powoli na całe ciało. Płynna nienawiść.
Jego Miriam, jego płomyczek, symbol wszystkiego co kochał, a co stało się zaledwie kartką w burzliwym życiorysie. Mogli nazywać go pantoflarzem, słabeuszem i kompletnym idiotą, póki miał przy sobie kobietę będącą wszystkim, czego potrzebował. Kochał ją. Nie, on jej nie kochał, ale uznawał to za miłość. Bezwzględne przywiązanie i oddanie, nawet przy okrucieństwie wymierzonym prosto w niego. Wiedział. Oh, on bardzo dobrze wiedział, że Jewgienij próbował go sprowokować i dlatego to było tak frustrujące. Ten przeklęty, zadufany w sobie. Paskudny szkodnik. Popierdolony. Skurwysyn. Jak. On. GO. NIENAWIDZIŁ.
W stronę Gienuszy poleciała opróżniona podczas ataku agresji szklanka, a po zdawałoby się ułamku sekundy Vakel złapał go przez stół za fraki i przyciągnął do siebie, omal nie plując mu przy tym na twarz.
Jak śmiałeś... Jak śmiesz...
- Idę... - ty przeklęta, zasmarkana, wyjebana w dupę kurwo, która nie potrafi poprawnie sklecić jednego zdania. Nawet nie wiesz ile radości dałoby mi rozwalenie twojego pustego łba o kant stołu i śmianie się z tego, jak miażdżę ci czaszkę. Oderżnąłbym ci ją, wysłał w paczce ojcu razem z twoim kutasem i... - ... zapalić.
Puścił go.
Odetchnął.
Tyle zdążył powiedzieć, póki nie zalała go fala irytacji tak wielkiej, że na chwilę go zamroczyło. Nie był ryzykantem. Był typem człowieka, który lubił planować każdy swój ruch i chociaż nie zawsze mu to wychodziło, bo posiadał więcej wad niż zalet - trwał przy tym od młodości. Nie dało się jednak pominąć w rozumieniu go jednej, dość istotnej sprawy. Był Bułhakowem. Synem potwornego awanturnika. I niezależnie od tego co zrobił, co postanowił... już zawsze będzie prześladować go to palące w gardle uczucie, przenoszące się powoli na całe ciało. Płynna nienawiść.
Jego Miriam, jego płomyczek, symbol wszystkiego co kochał, a co stało się zaledwie kartką w burzliwym życiorysie. Mogli nazywać go pantoflarzem, słabeuszem i kompletnym idiotą, póki miał przy sobie kobietę będącą wszystkim, czego potrzebował. Kochał ją. Nie, on jej nie kochał, ale uznawał to za miłość. Bezwzględne przywiązanie i oddanie, nawet przy okrucieństwie wymierzonym prosto w niego. Wiedział. Oh, on bardzo dobrze wiedział, że Jewgienij próbował go sprowokować i dlatego to było tak frustrujące. Ten przeklęty, zadufany w sobie. Paskudny szkodnik. Popierdolony. Skurwysyn. Jak. On. GO. NIENAWIDZIŁ.
W stronę Gienuszy poleciała opróżniona podczas ataku agresji szklanka, a po zdawałoby się ułamku sekundy Vakel złapał go przez stół za fraki i przyciągnął do siebie, omal nie plując mu przy tym na twarz.
Jak śmiałeś... Jak śmiesz...
- Idę... - ty przeklęta, zasmarkana, wyjebana w dupę kurwo, która nie potrafi poprawnie sklecić jednego zdania. Nawet nie wiesz ile radości dałoby mi rozwalenie twojego pustego łba o kant stołu i śmianie się z tego, jak miażdżę ci czaszkę. Oderżnąłbym ci ją, wysłał w paczce ojcu razem z twoim kutasem i... - ... zapalić.
Puścił go.
Odetchnął.
- Jewgienij Bułhakow
Re: Pub Zgniłe Jabłko
Wto Lis 17, 2015 12:01 am
Czysta. Braterska. Miłość.
Te trzy słowa zagrałyby w jego głowie zdecydowanie dłużej i być może nawet wywołałyby pewnego rodzaju uśmiech na jego twarzy, gdyby nie wydarzenia, które nastąpiły dosłownie chwilę po nich. Giena dobrze wiedział, że przekracza granicę. Że wchodzi na tematy, których Vakel naprawdę chciał uniknąć i które były dla niego niczym rzut solą prosto w gałkę oczną. Jewgienij nie byłby jednak sobą, gdyby nie spróbował zajść za daleko i od małego dokuczał swojemu bratu na wszelkie sposoby. Vakel mógł się więc spodziewać oczywistego i dosyć jasno skierowanego w jego stronę ataku, dlatego też dziedzic rodziny nawet przez chwilę nie pomyślał, ze wywoła aż taki napad złości. Prawdę mówiąc, był zaskoczony.
Szklanka tak zręcznie rzucona przez młodszego z Bułhakowów odbiła się od jego nosa i aż zaklął z bólu, który rozniósł się po jego twarzy. Już chciał zacząć się drzeć i jednocześnie wyśmiewać brata dalej, gdy poczuł zaciskający się uścisk na własnym kołnierzu i podniósł wzrok na sprawcę. Wpatrywał się w niego przeszywająco, gdy tamten ze złości opluwał jego okulary i sam musiał powstrzymać się przed przyłożeniem w tą, jakby nie było, całkiem pociągającą twarz. Z jednej strony był po prostu wkurwiony, bo co jak co, ale on nie pozwala się tak traktować. Z drugiej jednak czuł naprawdę spore rozbawienie całą sytuacją i tym, że Vakel jak zawsze połknął haczyk. Czy przesadził, czy nie - swój cel osiągnął.
Och, jakże wiedział jakie słowa musiały się w tej jednej, konkretnej chwili pojawił w głowie młodego Bułhakowa. Czuł pewnego rodzaju, bardzo chorą, satysfakcję i gdy tylko uścisk brata zelżał, poprawił sobie kołnierz i krawat. Cały czas świdrował wzrokiem, lekko pociemniałym z powodu wzrostu adrenaliny, jego twarz. I gdy sytuacja, zdawałoby się, została odrobinę rozluźniona uniósł się nad stołem. Jednym, zdecydowanym ruchem ręki złapał Vakela za frak i przycisnął z całej siły do blatu. Nachylił się nad jego uchem i prawie dotykając go swoimi ustami wysyczał.
- Nigdy więcej. Chyba, że chcesz bym ci przypomniał, kto tu rządzi. - Warknął, a potem puścił go i rozsiadł się wygodnie na swoim miejscu zdejmując okulary, które po chwili zaczął wycierać, by pozbyć się śliny Vakela. Przez kilka chwil nawet nie podnosił wzroku zdając sobie sprawę z tego, że musieli wzbudzić ciekawość niektórych obecnych w pubie jegomości.
- To podobno ja nie radzę sobie ze złością. - Prychnął nakładając szkła na nos (który swoją drogą nadal go bolał i nawet nie zwrócił uwagi na to, ze zaczyna mu z niego cieknąć krew) i spojrzał na niego tym wzrokiem, którym patrzył za każdym razem stojąc nad Vakelem chwilę po tym, jak po raz kolejny się na nim wyżył. Z tą jego wrodzoną wyższością i zadufaniem w samym sobie.
Te trzy słowa zagrałyby w jego głowie zdecydowanie dłużej i być może nawet wywołałyby pewnego rodzaju uśmiech na jego twarzy, gdyby nie wydarzenia, które nastąpiły dosłownie chwilę po nich. Giena dobrze wiedział, że przekracza granicę. Że wchodzi na tematy, których Vakel naprawdę chciał uniknąć i które były dla niego niczym rzut solą prosto w gałkę oczną. Jewgienij nie byłby jednak sobą, gdyby nie spróbował zajść za daleko i od małego dokuczał swojemu bratu na wszelkie sposoby. Vakel mógł się więc spodziewać oczywistego i dosyć jasno skierowanego w jego stronę ataku, dlatego też dziedzic rodziny nawet przez chwilę nie pomyślał, ze wywoła aż taki napad złości. Prawdę mówiąc, był zaskoczony.
Szklanka tak zręcznie rzucona przez młodszego z Bułhakowów odbiła się od jego nosa i aż zaklął z bólu, który rozniósł się po jego twarzy. Już chciał zacząć się drzeć i jednocześnie wyśmiewać brata dalej, gdy poczuł zaciskający się uścisk na własnym kołnierzu i podniósł wzrok na sprawcę. Wpatrywał się w niego przeszywająco, gdy tamten ze złości opluwał jego okulary i sam musiał powstrzymać się przed przyłożeniem w tą, jakby nie było, całkiem pociągającą twarz. Z jednej strony był po prostu wkurwiony, bo co jak co, ale on nie pozwala się tak traktować. Z drugiej jednak czuł naprawdę spore rozbawienie całą sytuacją i tym, że Vakel jak zawsze połknął haczyk. Czy przesadził, czy nie - swój cel osiągnął.
Och, jakże wiedział jakie słowa musiały się w tej jednej, konkretnej chwili pojawił w głowie młodego Bułhakowa. Czuł pewnego rodzaju, bardzo chorą, satysfakcję i gdy tylko uścisk brata zelżał, poprawił sobie kołnierz i krawat. Cały czas świdrował wzrokiem, lekko pociemniałym z powodu wzrostu adrenaliny, jego twarz. I gdy sytuacja, zdawałoby się, została odrobinę rozluźniona uniósł się nad stołem. Jednym, zdecydowanym ruchem ręki złapał Vakela za frak i przycisnął z całej siły do blatu. Nachylił się nad jego uchem i prawie dotykając go swoimi ustami wysyczał.
- Nigdy więcej. Chyba, że chcesz bym ci przypomniał, kto tu rządzi. - Warknął, a potem puścił go i rozsiadł się wygodnie na swoim miejscu zdejmując okulary, które po chwili zaczął wycierać, by pozbyć się śliny Vakela. Przez kilka chwil nawet nie podnosił wzroku zdając sobie sprawę z tego, że musieli wzbudzić ciekawość niektórych obecnych w pubie jegomości.
- To podobno ja nie radzę sobie ze złością. - Prychnął nakładając szkła na nos (który swoją drogą nadal go bolał i nawet nie zwrócił uwagi na to, ze zaczyna mu z niego cieknąć krew) i spojrzał na niego tym wzrokiem, którym patrzył za każdym razem stojąc nad Vakelem chwilę po tym, jak po raz kolejny się na nim wyżył. Z tą jego wrodzoną wyższością i zadufaniem w samym sobie.
- Vakel B. Bułhakow
Re: Pub Zgniłe Jabłko
Wto Lis 17, 2015 11:07 pm
Vakel odkleił gębę od stołu, chociaż wciąż garbił się nad nim, opierając rękoma o blat. Głowę miał spuszczoną, włosy skutecznie przysłaniały twarz, ukrywając w ten sposób przerażone własnym zachowaniem oblicze śmierciożercy. Czy naprawdę te kilka tygodni spędzonych w Hogwarcie, podczas których musiał powstrzymywać się bardziej niż zazwyczaj, bo obserwowano go każdego dnia sprawiły, że wpadł w tak łatwą i oczywistą pułapkę? Stał tak jeszcze moment, zupełnie ignorując to, co Jewgienij miał do powiedzenia. Niech sobie wyciera te durne okulary, skoro sam na to zapracował. Wspominanie pewnych wydarzeń przelało czarę goryczy.
- Nie jestem twoją osobistą zabawką. - przypomniał mu lekko drżącym głosem, chociaż wątpił, aby miał znaleźć u Jewgienija poparcie. Aż nadto zdawał sobie sprawę z tego, jak przedmiotowo był traktowany, bo sam selekcjonował ludzi i porzucał tych mniej zabawnych i ciekawych, nie robiąc sobie nic z tak pozornie płytkich i błahych spraw jak emocje. Jeśli coś sobie oswoiłeś, to dbaj o to, bo jest Twoje. Brzmiało cholernie znajomo, ale nie miał pojęcia kto wypowiedział te słowa. Wiedział natomiast jedno - na przestrzeni lat przywiązanie do nich zatarło się, a żywe istoty zostały przez Vakela sprowadzone do statusu bezwartościowego szmelcu. Liczył się tylko i wyłącznie on.
Nie, nie zmienił się. To zawsze w nim siedziało. Zadzieranie nosa, pragnienie bycia lepszym od innych. Zadufany w sobie dzieciak narodził się gdzieś w Durmstrangu, kiedy nagrodzono go za pierwszy wyczyn. Schylił się po leżącą na podłodze, teraz już wyszczerbioną szklankę i postawił ją tam, gdzie stała wcześniej. Zanim nią rzucił. Miałeś być perfekcjonistą Vakelu. Panem idealnym. Władcą własnego losu. Znów dałeś się zamroczyć, nie panowałeś nad własnym ciałem. Pielęgnowałeś przechodzący po ciele dreszcz, będący reakcją na ciepły oddech, jeszcze przed chwilą gładzący twój policzek.
Co on właściwie wtedy powiedział?
Tak nie osiągniesz tego, do czego dążysz.
Musisz pamiętać. Zapamiętywać każdy szczegół. Usiadł. Znów siedział. Nie rozejrzał się po sali, nie obadał ile twarzy zwróciło się w ich stronę. Po prostu trwał w bezruchu, lustrując płynącą z nosa Jewgienija krew. Ponownie ujrzał oczami wyobraźni jego bolesną śmierć. Pokutę za wszystko co uczynił. Krzyki bólu i rozpaczy. Podobało mu się to, napędzało go i... Tyle było mu dane. Nie było nowością, że nie potrafił.
I chociaż z całego serca modlił się o to, żeby móc własnymi rękoma wydusić ostatnie tchnienie tego psychopaty, to nie będzie mu to dane nigdy. Nawet w przypływie panicznego szału nie zada ostatecznego ciosu. - Przepraszam.
Miałem zapalić, przypomniał sobie nagle i wykonał ruch, jakby chciał się podnieść.
// DZIEŃ DZIECKA DLA CIEBIE.
- Nie jestem twoją osobistą zabawką. - przypomniał mu lekko drżącym głosem, chociaż wątpił, aby miał znaleźć u Jewgienija poparcie. Aż nadto zdawał sobie sprawę z tego, jak przedmiotowo był traktowany, bo sam selekcjonował ludzi i porzucał tych mniej zabawnych i ciekawych, nie robiąc sobie nic z tak pozornie płytkich i błahych spraw jak emocje. Jeśli coś sobie oswoiłeś, to dbaj o to, bo jest Twoje. Brzmiało cholernie znajomo, ale nie miał pojęcia kto wypowiedział te słowa. Wiedział natomiast jedno - na przestrzeni lat przywiązanie do nich zatarło się, a żywe istoty zostały przez Vakela sprowadzone do statusu bezwartościowego szmelcu. Liczył się tylko i wyłącznie on.
Nie, nie zmienił się. To zawsze w nim siedziało. Zadzieranie nosa, pragnienie bycia lepszym od innych. Zadufany w sobie dzieciak narodził się gdzieś w Durmstrangu, kiedy nagrodzono go za pierwszy wyczyn. Schylił się po leżącą na podłodze, teraz już wyszczerbioną szklankę i postawił ją tam, gdzie stała wcześniej. Zanim nią rzucił. Miałeś być perfekcjonistą Vakelu. Panem idealnym. Władcą własnego losu. Znów dałeś się zamroczyć, nie panowałeś nad własnym ciałem. Pielęgnowałeś przechodzący po ciele dreszcz, będący reakcją na ciepły oddech, jeszcze przed chwilą gładzący twój policzek.
Co on właściwie wtedy powiedział?
Tak nie osiągniesz tego, do czego dążysz.
Musisz pamiętać. Zapamiętywać każdy szczegół. Usiadł. Znów siedział. Nie rozejrzał się po sali, nie obadał ile twarzy zwróciło się w ich stronę. Po prostu trwał w bezruchu, lustrując płynącą z nosa Jewgienija krew. Ponownie ujrzał oczami wyobraźni jego bolesną śmierć. Pokutę za wszystko co uczynił. Krzyki bólu i rozpaczy. Podobało mu się to, napędzało go i... Tyle było mu dane. Nie było nowością, że nie potrafił.
I chociaż z całego serca modlił się o to, żeby móc własnymi rękoma wydusić ostatnie tchnienie tego psychopaty, to nie będzie mu to dane nigdy. Nawet w przypływie panicznego szału nie zada ostatecznego ciosu. - Przepraszam.
Miałem zapalić, przypomniał sobie nagle i wykonał ruch, jakby chciał się podnieść.
// DZIEŃ DZIECKA DLA CIEBIE.
- Jewgienij Bułhakow
Re: Pub Zgniłe Jabłko
Pią Lis 20, 2015 7:53 pm
Wpatrywał się w niego cały czas. Przeszywał go wzrokiem, chcąc wyciągnąć z jego postawy jak najwięcej. Nawet nie udawał, że chodzi mu o coś innego niż zwykłe, tak dobrze znane im obu wyżycie się silniejszego nad słabszym. Prawdę mówiąc, Giena już czuł się lepiej, resztki złości nadal gdzieś się kołatały w jego ciele, ale satysfakcja z tego widoku była silniejsza. Pochylona głowa Vakela zdawała się być na tyle interesująca, iż nie mógł oderwać od niej wzroku poprawiając sobie, odrobinę za bardzo pogniecioną koszulę. Jednym, zdecydowanym ruchem ręki sięgnął po butelkę na wpół opróżnionej whiskey i nalał jej sobie do szklanki stojącej przed nim. Gdy napełnił ją całkowicie, spojrzał ponownie na twarz brata i krzywy uśmiech ozdobił jego twarz, jakby w odpowiedzi na kolejne słowa wychodzące z ust Vakela.
- Nie? - Sarkastyczny ton wyleciał z jego ust i sam aż drgnął na ten dźwięk. - Mam wrażenie, że podczas tych dziewięciu lat zapomniałeś o kilku ważnych zasadach. Ale spokojnie, po to tu jestem, by ci je przypomnieć. - Wysyczał zatykając się łykiem trunku, cały czas nie spuszczając go z oczu. Narastająca w nim frustracja coraz bardziej szeptała mu do ucha, by złapał brata za włosy, przycisnął do stołu. Jak kiedyś wycharczał najgorsze obelgi, jakie tylko mógł wymyślić. By jak kiedyś dał mu jasno do zrozumienia, że jest jego. I nic na świecie nie będzie w stanie zmienić tego faktu.
Zadrżał, a gdy usłyszał słowa przeprosin poczuł ten dziwny, z jednej strony męczący a z drugiej tak przyjemny rodzaj podniecenia. I choć w oczach pojawił mu się błysk, ten nawiedzający Vakela w niejednym koszmarze błysk zwiastujący nieszczęście, siedział dalej na swoim miejscu, ruszając jedynie dłonią, by zbliżyć do ust szklankę, a potem ją od siebie oddalić. Tylko fakt, że znajdowali się teraz w miejscu publicznym chronił młodego Bułhakowa przed jego popierdolonym bratem.
Po chwili milczenia, bo na przeprosiny nie zareagował nawet słowem - tylko się w niego wpatrywał, zdał sobie wreszcie sprawę ze spływającej spod jego nosa krwi i ścierając ją ręką poczuł, jak złość ponownie nim wstrząsa. Mógł popuścić wiele rzeczy, biorąc pod uwagę miejsce, w którym są i fakt, że widzą się tak naprawdę pierwszy raz od dawna. Ale nie miał zamiaru pozwolić na zniszczenie tak przystojnej twarzy, jak jego.
- Ja pierdole. Naprawdę musiałeś kurwa w twarz?! Popierdoliło cię?! - Warknął dosyć głośno, wlewając sobie resztkę trunku ze szklanki i rzucając nią w jego facjatę. Oko za oko, ząb za ząb. Wstał szybciej niż sam się tego spodziewał i nie zwracając uwagi na nic wokół, przywalił mu pięścią w lico, łapiąc jednocześnie za frak.
- A miało być tak miło, zobacz co zrobiłeś. - Syknął mu prosto do ucha.
- Nie? - Sarkastyczny ton wyleciał z jego ust i sam aż drgnął na ten dźwięk. - Mam wrażenie, że podczas tych dziewięciu lat zapomniałeś o kilku ważnych zasadach. Ale spokojnie, po to tu jestem, by ci je przypomnieć. - Wysyczał zatykając się łykiem trunku, cały czas nie spuszczając go z oczu. Narastająca w nim frustracja coraz bardziej szeptała mu do ucha, by złapał brata za włosy, przycisnął do stołu. Jak kiedyś wycharczał najgorsze obelgi, jakie tylko mógł wymyślić. By jak kiedyś dał mu jasno do zrozumienia, że jest jego. I nic na świecie nie będzie w stanie zmienić tego faktu.
Zadrżał, a gdy usłyszał słowa przeprosin poczuł ten dziwny, z jednej strony męczący a z drugiej tak przyjemny rodzaj podniecenia. I choć w oczach pojawił mu się błysk, ten nawiedzający Vakela w niejednym koszmarze błysk zwiastujący nieszczęście, siedział dalej na swoim miejscu, ruszając jedynie dłonią, by zbliżyć do ust szklankę, a potem ją od siebie oddalić. Tylko fakt, że znajdowali się teraz w miejscu publicznym chronił młodego Bułhakowa przed jego popierdolonym bratem.
Po chwili milczenia, bo na przeprosiny nie zareagował nawet słowem - tylko się w niego wpatrywał, zdał sobie wreszcie sprawę ze spływającej spod jego nosa krwi i ścierając ją ręką poczuł, jak złość ponownie nim wstrząsa. Mógł popuścić wiele rzeczy, biorąc pod uwagę miejsce, w którym są i fakt, że widzą się tak naprawdę pierwszy raz od dawna. Ale nie miał zamiaru pozwolić na zniszczenie tak przystojnej twarzy, jak jego.
- Ja pierdole. Naprawdę musiałeś kurwa w twarz?! Popierdoliło cię?! - Warknął dosyć głośno, wlewając sobie resztkę trunku ze szklanki i rzucając nią w jego facjatę. Oko za oko, ząb za ząb. Wstał szybciej niż sam się tego spodziewał i nie zwracając uwagi na nic wokół, przywalił mu pięścią w lico, łapiąc jednocześnie za frak.
- A miało być tak miło, zobacz co zrobiłeś. - Syknął mu prosto do ucha.
- Vakel B. Bułhakow
Re: Pub Zgniłe Jabłko
Sob Lis 21, 2015 1:09 am
Nie zapomniał. Takich rzeczy się nie zapominało, a poza tym... poza tym nie chciał zapominać. On to w sobie pielęgnował. Każde druzgocące wspomnienie, które składało się na szalonego, agresywnego i przygłupiego profesora było dla niego cenne. Czasami chciał się ich pozbyć. Wymazać je, odejść. Rozpocząć nowe życie i próbował już tyle razy, że ciężko było to zliczyć. Ostatecznie i tak kończył z tym samym - seriami koszmarów, nie wnoszących do jego marnej egzystencji nic poza tym, że był kompletnie uzależniony od tej dwójki popaprańców.
To miałoby sens. Śnił, po prostu śnił, że siedział teraz przy stole z Jewgienijem, z tyloma ślepiami ukradkiem spoglądających z w ich stronę. Śnił to nienawistne, a jednak pełne pożądania spojrzenie brata. Śnił to, że próbował mu się postawić. Tyle symboli, tyle informacji. Wszystko i nic. Każdy przedmiot w pomieszczeniu zaczął do niego mówić, syczeć wskazówki, szeptać do uszka. Ale to wszystko wydawało się być jednocześnie takie realne... Fakt pobytu Jewgienija w Wielkiej Brytanii i ich spotkania w takim miejscu był na tyle abstrakcyjny, że przez chwilę uwierzył w swoją nową, niebanalną teorię, ale ostatecznie nieco wytrąciła go z równowagi lecąca w powietrzu szklanka. Próbował zasłonić się ręką, ale, że kości po jego stronie nie były - dostał w czerep i to wyjątkowo mocno. Potrzebował dłużej chwili na zrozumienie co właściwie się stało, w czym zdecydowanie nie pomógł kolejny cios w mordę, ale ostatecznie młody Bułhakow po prostu zabrał łapsko Jewgienija ze swojej marynarki.
- Ja jestem tym, który zapomniał, a ty wciąż jesteś tym samym, bezczelnym idiotą w sandałach. - wydusił z siebie, przejeżdżając palcami po miejscu, w które dostał. Najpierw te cholerne filiżanki, teraz to.
Nie miał ani zastawy, ani, kurwa, brata.
- Miło, to było bez ciebie. Wypierdalaj do Rosji pierdolony lizodupie. Cokolwiek miałeś ze mnie wyciągnąć - chuj ci w twe szanowne cztery litery, księciu z bajki, który osiągnął w życiu mniej niż nasz pies.
Patrząc mu prosto w oczy wsadził do ust przedostatniego papierosa i wyszedł, ale wrócić już nie zamierzał. Jak ostatnia pizda zostawił płacenie panu Jot.
[z tematu]
To miałoby sens. Śnił, po prostu śnił, że siedział teraz przy stole z Jewgienijem, z tyloma ślepiami ukradkiem spoglądających z w ich stronę. Śnił to nienawistne, a jednak pełne pożądania spojrzenie brata. Śnił to, że próbował mu się postawić. Tyle symboli, tyle informacji. Wszystko i nic. Każdy przedmiot w pomieszczeniu zaczął do niego mówić, syczeć wskazówki, szeptać do uszka. Ale to wszystko wydawało się być jednocześnie takie realne... Fakt pobytu Jewgienija w Wielkiej Brytanii i ich spotkania w takim miejscu był na tyle abstrakcyjny, że przez chwilę uwierzył w swoją nową, niebanalną teorię, ale ostatecznie nieco wytrąciła go z równowagi lecąca w powietrzu szklanka. Próbował zasłonić się ręką, ale, że kości po jego stronie nie były - dostał w czerep i to wyjątkowo mocno. Potrzebował dłużej chwili na zrozumienie co właściwie się stało, w czym zdecydowanie nie pomógł kolejny cios w mordę, ale ostatecznie młody Bułhakow po prostu zabrał łapsko Jewgienija ze swojej marynarki.
- Ja jestem tym, który zapomniał, a ty wciąż jesteś tym samym, bezczelnym idiotą w sandałach. - wydusił z siebie, przejeżdżając palcami po miejscu, w które dostał. Najpierw te cholerne filiżanki, teraz to.
Nie miał ani zastawy, ani, kurwa, brata.
- Miło, to było bez ciebie. Wypierdalaj do Rosji pierdolony lizodupie. Cokolwiek miałeś ze mnie wyciągnąć - chuj ci w twe szanowne cztery litery, księciu z bajki, który osiągnął w życiu mniej niż nasz pies.
Patrząc mu prosto w oczy wsadził do ust przedostatniego papierosa i wyszedł, ale wrócić już nie zamierzał. Jak ostatnia pizda zostawił płacenie panu Jot.
[z tematu]
- Mistrz Gry
Re: Pub Zgniłe Jabłko
Sob Lis 21, 2015 1:09 am
The member 'Vakel Bułhakow' has done the following action : Rzuć kością
'Pojedynek' :
Result : 1, 4
'Pojedynek' :
Result : 1, 4
- Jewgienij Bułhakow
Re: Pub Zgniłe Jabłko
Sob Lis 21, 2015 3:46 pm
Giena nie chciał, żeby Vakel zapomniał o czymkolwiek. Miał chore pragnienie, by pamiętał o tych wszystkich latach do końca swojego życia. Żeby pamiętał każdą przykrą rzecz, jaką mu Jewgineij zrobił i żeby miał świadomość tego, co jeszcze może mu się przydarzyć. Tych wszystkich nie wydarzonych do tej pory przykrości, które kołatały się w jego głowie przez całe dziewięć lat. I które teraz, gdy tylko zobaczył jego twarz, przypomniały o sobie z podwójną siłą.
Miał ochotę przywalić mu w twarz jeszcze raz, a potem ciągnąc go za włosy przygwoździć do stołu. Pochłonięty tymi wszystkimi chorymi myślami, popierdolonymi pomysłami, praktycznie nie słyszał jego słów. Dopiero te rzucone na odchodne do niego dotarły. Nim zdążył jednak na nie odpowiedzieć, Vakela już nie było.
- Frajer w dupę jebany. - Burknął po rosyjsku siadając ponownie na miejscu. Z jednej strony, chciał za nim po prostu wybiec, dorwać go za drzwiami i spuścić taki wpierdol, jakiego jeszcze nigdy nie dostał.
Jednak został. Sam nie wiedział czemu, jednak postanowił się uspokoić, chociaż trochę. Słowa brata obijały się o jego czaszkę cały czas, nie chcąc z niej wypaść. Złapał za prawie opróżnioną butelkę whiskey i wyzerował ją z gwinta. Cały czas mamrotał coś pod nosem wiedząc, że Vakel jeszcze pożałuje swoich słów i tego, jak bardzo mu podskakuje.
Kiedy najebał się już wystarczająco, zapłacił za ich wspólny wypad (niech będzie księżniczko, mężczyzna za ciebie zapłaci) i wyszedł.
z/t
Miał ochotę przywalić mu w twarz jeszcze raz, a potem ciągnąc go za włosy przygwoździć do stołu. Pochłonięty tymi wszystkimi chorymi myślami, popierdolonymi pomysłami, praktycznie nie słyszał jego słów. Dopiero te rzucone na odchodne do niego dotarły. Nim zdążył jednak na nie odpowiedzieć, Vakela już nie było.
- Frajer w dupę jebany. - Burknął po rosyjsku siadając ponownie na miejscu. Z jednej strony, chciał za nim po prostu wybiec, dorwać go za drzwiami i spuścić taki wpierdol, jakiego jeszcze nigdy nie dostał.
Jednak został. Sam nie wiedział czemu, jednak postanowił się uspokoić, chociaż trochę. Słowa brata obijały się o jego czaszkę cały czas, nie chcąc z niej wypaść. Złapał za prawie opróżnioną butelkę whiskey i wyzerował ją z gwinta. Cały czas mamrotał coś pod nosem wiedząc, że Vakel jeszcze pożałuje swoich słów i tego, jak bardzo mu podskakuje.
Kiedy najebał się już wystarczająco, zapłacił za ich wspólny wypad (niech będzie księżniczko, mężczyzna za ciebie zapłaci) i wyszedł.
z/t
- Mistrz Gry
Re: Pub Zgniłe Jabłko
Nie Lis 22, 2015 10:52 am
Rachunek:
Jewgienij Bułhakow:
3x Szklanka whiskey (3x 11 Sykli i 6 Knutów)
1x Butelka whiskey (2 Galeony 4 Sykle i 20 Knutów)
2x Zniszczona szklanka (2x 6 Sykli i 24 Knuty)
Razem: 4 Galeony 13 Sykli i 28 Knutów
Jewgienij Bułhakow:
3x Szklanka whiskey (3x 11 Sykli i 6 Knutów)
1x Butelka whiskey (2 Galeony 4 Sykle i 20 Knutów)
2x Zniszczona szklanka (2x 6 Sykli i 24 Knuty)
Razem: 4 Galeony 13 Sykli i 28 Knutów
- Rudolf Lestrange
Re: Pub Zgniłe Jabłko
Czw Lip 14, 2016 12:01 pm
Wizyta na Śmiertelnym Nokturnie była niczym powrót do domu po długoletniej rozłące. Rudolf zdążył już zapomnieć o łaskotaniu podejrzliwych spojrzeń na swych plecach i pieszczocie przytłumionych szeptów, otaczających anonimowe, zakapturzone twarze. Chociaż nigdy nie był fanem tego miejsca, a już na pewno nie lubował się w cudzym upodleniu i upośledzeniu, atmosfera panująca na ulicy była mu doskonale znajoma. Po kilku miesiącach spędzonych w odrażająco jasnym i przytulnym zamku, zapach niezidentyfikowanych eliksirów i widok zdeformowanych twarzy wydawał się być pocieszający.
Zmierzał w kierunku Pubu, w którym zapił możliwie większość swoich młodzieńczych smutków i radości, jednego z lokali, w których każdy pilnuje własnej szklanicy. Obawiał się zagoszczenia w jednej z restauracji, które niegdyś odwiedzał, gdyż zdjęcia jego własnej twarzy okraszone kłamliwymi oskarżeniami, wyzierały na niego niemalże z każdej witryny. Pośród czarodziejskich szumowin mógł czuć się bezpiecznie. Zabawne, jak teraz pasował do tego godnego pożałowania grona. Mógłby ogłosić się ich królem.
Dźwięk dzwonka, który mógłby rozbrzmieć po otwarciu przez niego drzwi do Pubu Zgniłe Jabłko, został całkowicie stłumiony przez głośne chichoty, rozmowy i sporadyczne okrzyki. Rudolf spojrzał na barmankę przez słabo oświetloną salę i z pewnym siebie uśmiechem skierował się do stolika na uboczu, jednego z niewielu wolnych i niemal całkowicie odosobnionych. Usadowił się na chybotliwym krześle, na razie niczego nie zamawiając.
Oczekiwał przybycia swego przyjaciela; nie musiał wysilać wzroku, był bowiem pewien, że Lucjusza zauważy od razu. Arystokrata pasował do tego lokalu, jak wstążka do centaura - czyli w ogóle. Niewątpliwie pojawi się w jednej ze swoich ohydnie drogich szat, z włosami lśniącymi w przygaszonym świetle. Lestrange nie sądził, by przez te kilka miesięcy jego przyjaciel mógł się zmienić.
Zmierzał w kierunku Pubu, w którym zapił możliwie większość swoich młodzieńczych smutków i radości, jednego z lokali, w których każdy pilnuje własnej szklanicy. Obawiał się zagoszczenia w jednej z restauracji, które niegdyś odwiedzał, gdyż zdjęcia jego własnej twarzy okraszone kłamliwymi oskarżeniami, wyzierały na niego niemalże z każdej witryny. Pośród czarodziejskich szumowin mógł czuć się bezpiecznie. Zabawne, jak teraz pasował do tego godnego pożałowania grona. Mógłby ogłosić się ich królem.
Dźwięk dzwonka, który mógłby rozbrzmieć po otwarciu przez niego drzwi do Pubu Zgniłe Jabłko, został całkowicie stłumiony przez głośne chichoty, rozmowy i sporadyczne okrzyki. Rudolf spojrzał na barmankę przez słabo oświetloną salę i z pewnym siebie uśmiechem skierował się do stolika na uboczu, jednego z niewielu wolnych i niemal całkowicie odosobnionych. Usadowił się na chybotliwym krześle, na razie niczego nie zamawiając.
Oczekiwał przybycia swego przyjaciela; nie musiał wysilać wzroku, był bowiem pewien, że Lucjusza zauważy od razu. Arystokrata pasował do tego lokalu, jak wstążka do centaura - czyli w ogóle. Niewątpliwie pojawi się w jednej ze swoich ohydnie drogich szat, z włosami lśniącymi w przygaszonym świetle. Lestrange nie sądził, by przez te kilka miesięcy jego przyjaciel mógł się zmienić.
- Rudolf Lestrange
Re: Pub Zgniłe Jabłko
Czw Lip 14, 2016 10:32 pm
Zakapturzona postać przekroczyła próg pubu, pozornie stanowiąc zaledwie kolejnego z anonimowych, pozbawionych twarzy gości. Każdego z obojętnych przechodniów Lucjusz mógłby skutecznie zmylić, lecz Rudolf nie był pod żadnym pozorem obojętny. Wyszczerzył się na widok swego przyjaciela, gdy tylko ten skierował się w jego stronę. Prawdą było, że Malfoy był lepszym towarzyszem do picia, niż odbicie w lustrze. I pewne aroganckie nastolatki, o których czasem wolałby zapomnieć. Wierzył, że pod koniec wieczoru uda mu się to w zupełności.
- Czyżby padało? – rzucił beztrosko, zauważając niewątpliwie karygodny dla Lucjusza nieład, w jakim znajdowały się jego włosy. Sam wyglądał, jak mokry pies, a w jego splątanych lokach wciąż można było zauważyć krople wody.
Musiał się zgodzić z Lucjuszem. Ich życia zmieniły się przecież znacznie przez te wszystkie lata, a ta pozorna dorosłość, jakiej od siebie wymagali, pchała ich raczej w kierunku dostojniejszych lokali. Byli w końcu dziedzicami wielkich rodów, ludźmi stojącymi poniekąd ponad pospólstwem. Było to jasne, gdy spoglądało się na postać blondyna. Kiedyś jednakże marnowali swe wieczory w spelunach, w towarzystwie reszty swych spaczonych przyjaciół.
- Dreszcze? Nie zaczęliśmy jeszcze pić! – zdziwił się Rudolf, udając niezrozumienie.
Zauważywszy poszukujący wzrok Lucjusza, sam pochylił się nad stolikiem, by z szerokim uśmiechem pomachać do skąpo odzianej barmanki. Dziewczyna przewróciła oczyma, lecz posłusznie skierowała się w ich kierunku. Lestrange'a nie powinno to dziwić – gdzie, jak gdzie, ale na Nokturnie reputacja poszukiwanego śmierciożercy bywała niezwykle przydatna. Oczekując przybycia czarownicy, znów zwrócił się do swego towarzysza.
- Nie śmiałbym rozpocząć rytuały alkoholizacji bez Ciebie, drogi przyjacielu – rzekł ze śmiertelną powagą. - A teraz mów, jakie życie wiedzie ostatnio szanowny dziedzic rodu Malfoy?
Splatając ręce na piersi, Rudolf rozwalił się wygodnie na krześle. Gdy młoda dziewczyna w końcu do nich dotarła, zamówił dla siebie i Lucjusza ognistą whisky, z której słynął ten pub. Czuł się znów jak dzieciak.
- Czyżby padało? – rzucił beztrosko, zauważając niewątpliwie karygodny dla Lucjusza nieład, w jakim znajdowały się jego włosy. Sam wyglądał, jak mokry pies, a w jego splątanych lokach wciąż można było zauważyć krople wody.
Musiał się zgodzić z Lucjuszem. Ich życia zmieniły się przecież znacznie przez te wszystkie lata, a ta pozorna dorosłość, jakiej od siebie wymagali, pchała ich raczej w kierunku dostojniejszych lokali. Byli w końcu dziedzicami wielkich rodów, ludźmi stojącymi poniekąd ponad pospólstwem. Było to jasne, gdy spoglądało się na postać blondyna. Kiedyś jednakże marnowali swe wieczory w spelunach, w towarzystwie reszty swych spaczonych przyjaciół.
- Dreszcze? Nie zaczęliśmy jeszcze pić! – zdziwił się Rudolf, udając niezrozumienie.
Zauważywszy poszukujący wzrok Lucjusza, sam pochylił się nad stolikiem, by z szerokim uśmiechem pomachać do skąpo odzianej barmanki. Dziewczyna przewróciła oczyma, lecz posłusznie skierowała się w ich kierunku. Lestrange'a nie powinno to dziwić – gdzie, jak gdzie, ale na Nokturnie reputacja poszukiwanego śmierciożercy bywała niezwykle przydatna. Oczekując przybycia czarownicy, znów zwrócił się do swego towarzysza.
- Nie śmiałbym rozpocząć rytuały alkoholizacji bez Ciebie, drogi przyjacielu – rzekł ze śmiertelną powagą. - A teraz mów, jakie życie wiedzie ostatnio szanowny dziedzic rodu Malfoy?
Splatając ręce na piersi, Rudolf rozwalił się wygodnie na krześle. Gdy młoda dziewczyna w końcu do nich dotarła, zamówił dla siebie i Lucjusza ognistą whisky, z której słynął ten pub. Czuł się znów jak dzieciak.
- Rudolf Lestrange
Re: Pub Zgniłe Jabłko
Pią Lip 15, 2016 10:21 pm
Uniósł pytająco brwi, słysząc tłumioną frustrację w głosie swego przyjaciela. Był gotów zrzucić to na ten okrutny bad hair day, bo przecież nawet najsilniejszy wojownicy padali jego ofiarą.
Cała przyjemność po mojej stronie. Chociaż, jeśli odczujesz potrzebę wypłakania się na czyimś ramieniu, będziesz musiał sobie znaleźć jakąś miłą kurewkę. – odpowiedział, nie ustępując Lucjuszowi w kąśliwości.
Ta odrobina zmartwienia w słowach Malfoya sprawiła, że westchnął cicho, przewracając oczami, choć w duszy przyznawał mu rację. Azkaban był chujowym miejscem, w którym miał chujowych, dość krzykliwych sąsiadów, a chujowi strażnicy nosili nudne, czarne szaty i nie znali się na żartach. Znacznie przyjemniej było mu w tym pubie.
- Ale pomyśl, jak wspaniałym miejscem do zostania pojmanym jest ten pub! Pomyśl o nagłówkach w Proroku! Schlany, nieprzytomny zarzygany Śmierciożerca pozbawiony spodni wreszcie schwytany przez dzielnych Aurorów – zażartował, próbując ukryć swój dyskomfort.
Młodszemu czarodziejowi udało uniknąć się więzienia i Rudolf nie miał zamiaru choćby sugerować mu, jak bardzo pobyt na wyspie mógł odbić się na psychice człowieka. Choć z tego, co słyszał, wywnioskował, że nie musiał nic mówić – Lucjusz nie wątpliwie ujrzał wątpliwe efekty czułych pieszczot dementorów na twarzy swej przyszłej szwagierki.
Wykrzywił się w obrzydzeniu, gdy tylko usłyszał o małżeństwie. Wielu nazwałoby go gówniarzem, gdyby znało awersję, jaką żywił do tego rodzaju przedsięwzięć. Mieliby rację, lecz miał swoje powody. Tylko jednym z nich było to, że jedno i to samo blade dupsko każdej nocy mogło się człowiekowi znudzić.
- Nie mogę doczekać się Bożego Narodzenia. Myślisz, że Bella się ucieszy, jeśli pod choinką znajdzie spreparowaną głowę mugola z wstążką wokół słoja? Będzie wspaniałym dodatkiem do naszej wspólnej sypialni – powiedział, a każde słowo ociekało sarkazmem i odrobiną goryczy. - Masz jednak szczęście. Narcyza myje zęby.
Pociągnął spory łyk whisky, próbując utopić wspomnienie wykrzywionej w dziecinnej złości twarzy Bellatrix. Czasem zastanawiał się, jak bardzo musiałby się starać balsamista, by ów grymas zakamuflować.
Cała przyjemność po mojej stronie. Chociaż, jeśli odczujesz potrzebę wypłakania się na czyimś ramieniu, będziesz musiał sobie znaleźć jakąś miłą kurewkę. – odpowiedział, nie ustępując Lucjuszowi w kąśliwości.
Ta odrobina zmartwienia w słowach Malfoya sprawiła, że westchnął cicho, przewracając oczami, choć w duszy przyznawał mu rację. Azkaban był chujowym miejscem, w którym miał chujowych, dość krzykliwych sąsiadów, a chujowi strażnicy nosili nudne, czarne szaty i nie znali się na żartach. Znacznie przyjemniej było mu w tym pubie.
- Ale pomyśl, jak wspaniałym miejscem do zostania pojmanym jest ten pub! Pomyśl o nagłówkach w Proroku! Schlany, nieprzytomny zarzygany Śmierciożerca pozbawiony spodni wreszcie schwytany przez dzielnych Aurorów – zażartował, próbując ukryć swój dyskomfort.
Młodszemu czarodziejowi udało uniknąć się więzienia i Rudolf nie miał zamiaru choćby sugerować mu, jak bardzo pobyt na wyspie mógł odbić się na psychice człowieka. Choć z tego, co słyszał, wywnioskował, że nie musiał nic mówić – Lucjusz nie wątpliwie ujrzał wątpliwe efekty czułych pieszczot dementorów na twarzy swej przyszłej szwagierki.
Wykrzywił się w obrzydzeniu, gdy tylko usłyszał o małżeństwie. Wielu nazwałoby go gówniarzem, gdyby znało awersję, jaką żywił do tego rodzaju przedsięwzięć. Mieliby rację, lecz miał swoje powody. Tylko jednym z nich było to, że jedno i to samo blade dupsko każdej nocy mogło się człowiekowi znudzić.
- Nie mogę doczekać się Bożego Narodzenia. Myślisz, że Bella się ucieszy, jeśli pod choinką znajdzie spreparowaną głowę mugola z wstążką wokół słoja? Będzie wspaniałym dodatkiem do naszej wspólnej sypialni – powiedział, a każde słowo ociekało sarkazmem i odrobiną goryczy. - Masz jednak szczęście. Narcyza myje zęby.
Pociągnął spory łyk whisky, próbując utopić wspomnienie wykrzywionej w dziecinnej złości twarzy Bellatrix. Czasem zastanawiał się, jak bardzo musiałby się starać balsamista, by ów grymas zakamuflować.
- Rudolf Lestrange
Re: Pub Zgniłe Jabłko
Czw Gru 29, 2016 1:03 am
Nie mógł powstrzymać krótkiego parsknięcia, słysząc wyznanie Malfoya.
- Jesteś pewien, że nie mówisz właśnie o swoim odbiciu w lustrze? – spytał przekornie, unosząc brwi. – No, panie Malfoy, muszę przyznać, z pańskiej wypowiedzi wynika, żeś się pan wpakował w niezłe łajno.
Ach, miłość. Jakże... frustrujący był to koncept, zupełnie niezrozumiały dla naszego czarującego Śmierciożercy, który jej uroki mógł znać tylko z oklepanych, zabawnie żałosnych definicji. Wyobraził sobie zakochaną Bellatrix.
Zakrztusił się whisky i nie był pewien, czy to przez tę przerażającą wizję czy może przez kolejne słowa przyjaciela.
- Chcesz... żebym został... Twoim świadkiem? – wydukał pomiędzy kaszlnięciami, ocierając podbródek skrawkiem szaty. – Nie zrozum mnie źle, to naprawdę wielki zaszczyt, ale czy jesteś pewien, że jest to dobry pomysł?
Otrzeźwiał trochę, próbując wyobrazić sobie ślub Lucjusza – dwie blond piękności, wymuskane i odziane w szaty, przy których dzierganiu niewątpliwie odpadło kilkanaście par rączek zamęczonych skrzatów. I siebie, poszukiwanego Śmierciożercę, ohydnie trzeźwego, pośród tych wszystkich czystokrwistych, udręczonych analnie gości. Merlinie, czy mieli zamiar zaprosić jego matkę?
- Głowa wili bardziej trafia w me gusta. Mógłbym spoglądać na nią w trakcie nocy poślubnej. Prawdę mówiąc, to nie jest taki zły pomysł – zastanawiał się nad tym przez chwilę. – Znasz jakieś SPA, z którego nikt w tajemniczy sposób nie wraca? Jeśli tak, duszę Ci oddam za adres.
Urocza kelnerka przyniosła im w końcu zamówiony trunek, przerywając na moment rozmowę. Zanim znów przemówił, pociągnął spory łyk ze szklanki, chcąc zebrać myśli, które za cholerę nie chciały się teraz ułożyć w coś więcej, niż „Salazarze, miej nas w swej opiece”.
- Nie powinieneś się mną tak bardzo martwić, jeszcze zrobią Ci się zmarszczki i to Ty będziesz musiał na ślubie chować pysk pod woalką. Nikt by nie chciał, żeby Ci panna młoda zwiała, prawda? Zwłaszcza, jeśli jest taka śliczna, mądra i nie szczebiocze o pierdołach – rzucił, tylko w połowie żartobliwie. – [b]Nie wybieram się na żadną wyspę przed ślubem. Może po, bo coś czuję, że będę potrzebował krótkiego urlopu.
- Jesteś pewien, że nie mówisz właśnie o swoim odbiciu w lustrze? – spytał przekornie, unosząc brwi. – No, panie Malfoy, muszę przyznać, z pańskiej wypowiedzi wynika, żeś się pan wpakował w niezłe łajno.
Ach, miłość. Jakże... frustrujący był to koncept, zupełnie niezrozumiały dla naszego czarującego Śmierciożercy, który jej uroki mógł znać tylko z oklepanych, zabawnie żałosnych definicji. Wyobraził sobie zakochaną Bellatrix.
Zakrztusił się whisky i nie był pewien, czy to przez tę przerażającą wizję czy może przez kolejne słowa przyjaciela.
- Chcesz... żebym został... Twoim świadkiem? – wydukał pomiędzy kaszlnięciami, ocierając podbródek skrawkiem szaty. – Nie zrozum mnie źle, to naprawdę wielki zaszczyt, ale czy jesteś pewien, że jest to dobry pomysł?
Otrzeźwiał trochę, próbując wyobrazić sobie ślub Lucjusza – dwie blond piękności, wymuskane i odziane w szaty, przy których dzierganiu niewątpliwie odpadło kilkanaście par rączek zamęczonych skrzatów. I siebie, poszukiwanego Śmierciożercę, ohydnie trzeźwego, pośród tych wszystkich czystokrwistych, udręczonych analnie gości. Merlinie, czy mieli zamiar zaprosić jego matkę?
- Głowa wili bardziej trafia w me gusta. Mógłbym spoglądać na nią w trakcie nocy poślubnej. Prawdę mówiąc, to nie jest taki zły pomysł – zastanawiał się nad tym przez chwilę. – Znasz jakieś SPA, z którego nikt w tajemniczy sposób nie wraca? Jeśli tak, duszę Ci oddam za adres.
Urocza kelnerka przyniosła im w końcu zamówiony trunek, przerywając na moment rozmowę. Zanim znów przemówił, pociągnął spory łyk ze szklanki, chcąc zebrać myśli, które za cholerę nie chciały się teraz ułożyć w coś więcej, niż „Salazarze, miej nas w swej opiece”.
- Nie powinieneś się mną tak bardzo martwić, jeszcze zrobią Ci się zmarszczki i to Ty będziesz musiał na ślubie chować pysk pod woalką. Nikt by nie chciał, żeby Ci panna młoda zwiała, prawda? Zwłaszcza, jeśli jest taka śliczna, mądra i nie szczebiocze o pierdołach – rzucił, tylko w połowie żartobliwie. – [b]Nie wybieram się na żadną wyspę przed ślubem. Może po, bo coś czuję, że będę potrzebował krótkiego urlopu.
- Mistrz Gry
Re: Pub Zgniłe Jabłko
Wto Kwi 04, 2017 10:27 pm
Zakończenie sesji pomiędzy Rudolfem a Lucjuszem z powodu zbyt długiego zwlekania z postami.
[z/t x2]
[z/t x2]
- Vakel B. Bułhakow
Re: Pub Zgniłe Jabłko
Wto Cze 26, 2018 12:07 am
Vakel Bułhakow nie był widziany w tych stronach od dawna. W dodatku wyglądało na to, że znów zniknie z nich na długo, skoro kolejne dziwactwa pchające jego podłe życie do przodu... ponownie wskazywały w stronę Hogwartu. Nie miał zielonego pojęcia jakim cudem ktokolwiek chciał zaoferować mu pracę po totalnej porażce, jaką okazała się felerna wyprawa do Hogsmeade. Wiedział nawet dzisiaj, że ten upośledzony plan ataku na nikogo, o którego szczegółach nie miał zielonego pojęcia utkwi mu w pamięci do końca życia jako przykład zupełnego zidiocenia, przez które omal nie stracił szansy na powolne przejmowanie władzy nad szkołą magii i czarodziejstwa.
Tak, wymądrzał się, chociaż był jedynie pionkiem w dłoniach Czarnego Pana, ale Bułhakow nie wierzył, że człowiek o takiej sile i potędze nie potrafiłby przejrzeć na oczy i zrozumieć, że niektóre działania tych małp nie miały sensu. Nienawidził Brytyjczyków. Po co on tutaj właściwie był?
Dobre pytanie.
Właściwie, to podwójnie dobre pytanie, bo odnosiło się również do jego przybycia w okolice pubu, którego nienawidził chyba jeszcze bardziej niż Brytyjczyków. Tutaj przecież, jakiś czas temu, zaprowadził go jego upośledzony brat, doprowadzając tym samym do kolejnych napadów szału. Cóż, nikt nie był idealny. Czasami... można było pozwolić sobie na to, żeby poniosły nas emocje? Tak jak dzisiaj, kiedy o uszy obiła mu się informacja, że po pierwsze: znalazł się w okolicy jakiś malarz. Po drugie: prawdopodobnie (a nawet na pewno) uważał się za lepszego malarza od niego. O ile dubel w zawodzie nie wadził mu aż tak bardzo, to nawet nie starał się ukrywać ataków irytacji, kiedy ktoś śmiał wymądrzać się w temacie, w którym Vakel czuł się silniejszy. Nie mógł więc odpuścić sobie tego starcia charakterów - niech więc będzie, zjawi się na jego spotkaniu autorskim.
W Wielkiej Brytanii czuł się jakby nikt go nie znał i był nikim. Właściwie... To chyba po prostu tak było. Bułkowe wernisaże nie odbijały się echem nawet za czasów pobytu w USA, więc ciężko było wieści o jego sukcesie przedostać się za ocean. Poza tym po tamtych latach pozostały mu wspomnienia, kilka zamalowanych płócien i gasnąca powoli sieć kontaktów, która prędzej czy później umrze śmiercią naturalną.
Skinieniem głowy przywitał się z barmanem, mając nadzieję, że ten nie pamięta już rzucania szklanek o twarze innych gości i przekleństw wypowiedzianych pięć razy za głośno. Tak, to był obskurny pub i wszyscy zachowywali się tutaj jak zwierzęta, ale to przecież był Bułhakow. Tak, ten Bułhakow, dla którego wizerunek znaczył więcej niż rodzina i życie.
Na pewno się nie spóźnił. Zwykle przychodził punktualnie, ale akurat dzisiaj zegarek upadł mu na ziemię i przestał działać. Czy to możliwe, że przyszedł... ZA WCZEŚNIE? ON? Trochę zakręciło mu się w głowie. Cyfry... Były ważne. Nie można było tak igrać z czasem.
Tak, wymądrzał się, chociaż był jedynie pionkiem w dłoniach Czarnego Pana, ale Bułhakow nie wierzył, że człowiek o takiej sile i potędze nie potrafiłby przejrzeć na oczy i zrozumieć, że niektóre działania tych małp nie miały sensu. Nienawidził Brytyjczyków. Po co on tutaj właściwie był?
Dobre pytanie.
Właściwie, to podwójnie dobre pytanie, bo odnosiło się również do jego przybycia w okolice pubu, którego nienawidził chyba jeszcze bardziej niż Brytyjczyków. Tutaj przecież, jakiś czas temu, zaprowadził go jego upośledzony brat, doprowadzając tym samym do kolejnych napadów szału. Cóż, nikt nie był idealny. Czasami... można było pozwolić sobie na to, żeby poniosły nas emocje? Tak jak dzisiaj, kiedy o uszy obiła mu się informacja, że po pierwsze: znalazł się w okolicy jakiś malarz. Po drugie: prawdopodobnie (a nawet na pewno) uważał się za lepszego malarza od niego. O ile dubel w zawodzie nie wadził mu aż tak bardzo, to nawet nie starał się ukrywać ataków irytacji, kiedy ktoś śmiał wymądrzać się w temacie, w którym Vakel czuł się silniejszy. Nie mógł więc odpuścić sobie tego starcia charakterów - niech więc będzie, zjawi się na jego spotkaniu autorskim.
W Wielkiej Brytanii czuł się jakby nikt go nie znał i był nikim. Właściwie... To chyba po prostu tak było. Bułkowe wernisaże nie odbijały się echem nawet za czasów pobytu w USA, więc ciężko było wieści o jego sukcesie przedostać się za ocean. Poza tym po tamtych latach pozostały mu wspomnienia, kilka zamalowanych płócien i gasnąca powoli sieć kontaktów, która prędzej czy później umrze śmiercią naturalną.
Skinieniem głowy przywitał się z barmanem, mając nadzieję, że ten nie pamięta już rzucania szklanek o twarze innych gości i przekleństw wypowiedzianych pięć razy za głośno. Tak, to był obskurny pub i wszyscy zachowywali się tutaj jak zwierzęta, ale to przecież był Bułhakow. Tak, ten Bułhakow, dla którego wizerunek znaczył więcej niż rodzina i życie.
Na pewno się nie spóźnił. Zwykle przychodził punktualnie, ale akurat dzisiaj zegarek upadł mu na ziemię i przestał działać. Czy to możliwe, że przyszedł... ZA WCZEŚNIE? ON? Trochę zakręciło mu się w głowie. Cyfry... Były ważne. Nie można było tak igrać z czasem.
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach