- Giotto Nero
Re: Memento
Sro Sty 11, 2017 3:36 pm
Giotto doskonale wiedział, że to co powiedział było patowe i dość przekolorowane, przez co mógł wyjść niewiarygodny. Nie był on jednak kimś w rodzaju bajkopisarza, który znał się na podrywie i wiedział jak trafiać w gusta nawet tak wybrednych dam, jaką niewątpliwie była Lynette. Wyszło sztucznie, ale on miał dobre intencje i tak naprawdę dał z siebie wszystko co mógł - sama przecież prosiła o to, by było ładnie, a nie w jakiś sposób oryginalnie czy też po swojemu. On nie umiał być ładny i zachowywać się ładnie, więc nic dziwnego, że wyszło z delikatną nutą fałszu i przekolorowania.
Wpatrywał się w jej śliczne oczy, chcąc dodać efektu całej tej sytuacji, aczkolwiek było to zbędne, gdyż pozostałe gesty które wykonał i to co powiedział, wystarczyło, by Nott uznała zadanie za wykonane. Dla niego liczyło się tylko i wyłącznie zaliczenie tego, by nie przegrać gry. Gdy już mógł odpuścić, zrobił to bez wahania i wrócił do poprzedniej pozycji, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Nie przyzwyczajaj się, Nott. - rzekł chłodnym tonem, odpowiadając na jej komentarz odnośnie imienia.
Skoro przyszła jego kolej, to należało teraz wymyślić jakieś zadanie. Problem polegał jednak na tym, że tak samo jak nie wiedział o co ją spytać, nie wiedział co może jej zaproponować w tej części gry. Przeszły mu przez głowę same głupoty, które od razu zostały wykluczone, bowiem doskonale wiedział, że nie zrobi z siebie idiotki czy innego rodzaju debilki. Trzeba było ją czymś zagiąć, ale przy okazji pograć na jej emocjach.
Westchnął lekko i przekręcił nieznacznie głowę w prawą stronę, obserwując ją uważnie.
- Uśmiechnij się. Ale nie tak jak zawsze, czyli jak żmija, mistrzyni sarkazmu czy inna królowa śniegu. To ma być widok, którego nigdy nie zapomnę i którego jeszcze nigdy nie widziałem. - zaproponował, bo w sumie to mogło ją trochę zagiąć. Urok w wykonaniu Lynette - coś wartego zmarnowania szansy na wyzwanie!
Wpatrywał się w jej śliczne oczy, chcąc dodać efektu całej tej sytuacji, aczkolwiek było to zbędne, gdyż pozostałe gesty które wykonał i to co powiedział, wystarczyło, by Nott uznała zadanie za wykonane. Dla niego liczyło się tylko i wyłącznie zaliczenie tego, by nie przegrać gry. Gdy już mógł odpuścić, zrobił to bez wahania i wrócił do poprzedniej pozycji, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Nie przyzwyczajaj się, Nott. - rzekł chłodnym tonem, odpowiadając na jej komentarz odnośnie imienia.
Skoro przyszła jego kolej, to należało teraz wymyślić jakieś zadanie. Problem polegał jednak na tym, że tak samo jak nie wiedział o co ją spytać, nie wiedział co może jej zaproponować w tej części gry. Przeszły mu przez głowę same głupoty, które od razu zostały wykluczone, bowiem doskonale wiedział, że nie zrobi z siebie idiotki czy innego rodzaju debilki. Trzeba było ją czymś zagiąć, ale przy okazji pograć na jej emocjach.
Westchnął lekko i przekręcił nieznacznie głowę w prawą stronę, obserwując ją uważnie.
- Uśmiechnij się. Ale nie tak jak zawsze, czyli jak żmija, mistrzyni sarkazmu czy inna królowa śniegu. To ma być widok, którego nigdy nie zapomnę i którego jeszcze nigdy nie widziałem. - zaproponował, bo w sumie to mogło ją trochę zagiąć. Urok w wykonaniu Lynette - coś wartego zmarnowania szansy na wyzwanie!
- Lynette Nott
Re: Memento
Sro Sty 11, 2017 4:20 pm
Miała się uśmiechnąć? To było wybitnie niepoprawne zadanie, za które nie wiedziała nawet jak powinna się zabrać. Instynktownie oparła ręce na biodrach, patrząc na niego z przechyloną w powątpiewaniu głową na bok. Chrząknęła niewyraźnie.
— Tak bez przyczyny? Musisz mi dać jakiś powód.
W innym razie ten uśmiech i tak będzie wymuszony. Nie było na to żadnego sposobu. Dlatego zastanowiła si nad tą kwestią. Chociaż w dalszym ciągu myślała nad tym, czy powinna się pojawić na balu, ostatecznie przyjęła jego wyzwanie, mrucząc inicjowaną grą obietnicę:
— Uśmiechnę się. Na balu.
Miała nadzieję, ze będzie miała ku temu jakiś pretekst. Normalnie kontrolowała pozytywne emocje, ale widać do czasu balu będzie musiała znaleźć sposób na rozluźnienie się i poniesienie się uczuciom. Jeśli jednak miała się tam pojawić, zdecydowała, ze musi się do tego w jakiś sposób przygotować.
— Do zobaczenia tam, w takim razie.
Chocia niewykluczone, ze znów na siebie gdzieś wpadną. W końcu mieszkali w jednym domu. Memento opuściła zaraz po tych słowach, domyślając się, że i on niedługo potem opuścił to pomieszczenie.
/ztx2
— Tak bez przyczyny? Musisz mi dać jakiś powód.
W innym razie ten uśmiech i tak będzie wymuszony. Nie było na to żadnego sposobu. Dlatego zastanowiła si nad tą kwestią. Chociaż w dalszym ciągu myślała nad tym, czy powinna się pojawić na balu, ostatecznie przyjęła jego wyzwanie, mrucząc inicjowaną grą obietnicę:
— Uśmiechnę się. Na balu.
Miała nadzieję, ze będzie miała ku temu jakiś pretekst. Normalnie kontrolowała pozytywne emocje, ale widać do czasu balu będzie musiała znaleźć sposób na rozluźnienie się i poniesienie się uczuciom. Jeśli jednak miała się tam pojawić, zdecydowała, ze musi się do tego w jakiś sposób przygotować.
— Do zobaczenia tam, w takim razie.
Chocia niewykluczone, ze znów na siebie gdzieś wpadną. W końcu mieszkali w jednym domu. Memento opuściła zaraz po tych słowach, domyślając się, że i on niedługo potem opuścił to pomieszczenie.
/ztx2
- Pandora Travers
Re: Memento
Sro Lip 11, 2018 7:59 pm
Ten dzień był do bani. Zresztą jak każdy inny, ale dzisiaj nie wpasowało się nawet w schemat dni, które mijały w ciągu mojego życia, tak koszmarnie powoli, tak beznadziejnie zatrzymując czas w momentach, w których modliłam się o jego szybsze płynięcie i przyśpieszając w ulotnych chwilach szczęścia, z którymi spotykałam się coraz rzadziej, niemal zapominając smak tego błogiego uczucia. Poczucie marnowania swojego życia z każdą chwilą stawało się bardziej uporczywe, nie dając mi spokoju. Musiałam coś zrobić, cokolwiek byle tylko przestać myśleć. A myślałam dużo.
O tym jakby wyglądało moje życie, jakby mogło wyglądać, gdybym tylko urodziła się w innej rodzinie, a może w innym miejscu na świecie. O tym, czy Anthony jakoś sobie radził. Ostatnimi czasy przestaliśmy wymieniać listy, a to zamiast napawać mnie optymizmem, że jest tak zajęty, że zwyczajnie na ma czasu pisać, sprawiało, że w mojej głowie powstawały najgorsze scenariusze. Zapomniał o mnie, myślałam zamiast się pocieszać, zamiast próbować cieszyć się, że mu się udało. Obawiałam się tego powodzenia. Myśl, że stanie się taki jak rodzice nie dawała mi spokoju. Gdyby tylko spełnił się jeden z najgorszych koszmarów jakie kiedykolwiek mnie nękały, gdyby był jak oni, jak osoby, którym życzyłam śmierci, których nienawidziłam całym swoim zimnym sercem. A zimne było z ich winy.
Myślałam też o tym, czy nie byłoby lepiej jakbym rzuciła szkołę i po prostu wyniosła się z tego domu, może nawet kraju i znalazła gdzieś pracę. Udałoby mi się, wiedziałam to. Przez lata nauczyłam się radzić sobie sama, bez miłości i wsparcia ze strony rodziny nie miałam wyboru. Co prawda był Tony, ale on mnie bronił tylko w tych najgorszych sytuacjach i wprowadzał trochę życia w ten ciemny, zimny i ponury budynek, który winnam nazywać domem. Nie był tym, nie znosiłam go niemal tak bardzo jak rodziców. Ale był na drugim miejscu.
Miałam jednak jedną osobę, która pozwalała mi zapomnieć o tym całym gównie, którym był świat. Evan Stone. Wesoły chłopiec, który zdawał się nie zauważać jak bardzo się różniliśmy. Nie potrafiłam powiedzieć jak bardzo mnie irytował, jak bardzo wkurzał i sprawiał, że miałam ochotę krzyczeć. A jednak, był jedyną osobą, z którą mogłam spędzać czas i jedyną, która nie bała się ze mną przebywać i realizować tych najbardziej szalonych pomysłów, na które wpadałam. W jakiś sposób byłam od niego uzależniona, nawet lubiłam jego towarzystwo, chociaż nigdy, przenigdy nie zamierzałam tego przyznać. To był powód, dla którego go nienawidziłam, albo tak sobie przynajmniej wmawiałam. Na jego nieszczęście, łatwo go było sprowokować. A ja podstępnie potrafiłam to wykorzystać.
Wysłałam mu więc list, informując, że będę go oczekiwać w lochach. Nie pytając, oznajmiając i co najważniejsze – nie przyjmując w ogóle do świadomości jakiejkolwiek odmowy. Aczkolwiek takowa nie nastąpiła. I dobrze.
Miałam ze sobą coś fajnego - liście rapustnika. Może i miałam znajomości w półświatku, bowiem często kręciłam się po Nokturnie. Kiedy tylko mogłam tak mówiąc szczerze. Rapustnik hodowałam jednak w swoim pokoju w rezydencji. Suszyłam jego liście przez całe wakacje, żebym mogła wziąć je do szkoły. Nie byłam głupia i wiedziałam, że gdybym przywiozła całą roślinkę kilka osób, które lubiły zielarstwo szybko zorientowałyby się co to dokładnie jest. Za to moi rodzice mieli mnie wystarczająco głęboko w nosie, żeby nie wchodzić do mojego pokoju. Zapomniałam, że to ze sobą mam. Wrzuciłam na sam dół kufra podczas pakowania, a że nie przejawiałam wcześniej chęci do rozpakowania wszystkich rzeczy, znalazłam pudełko z nimi dopiero dzisiaj. Stwierdziłam, że to idealny dzień żeby się trochę rozweselić. Jeden skręt działał do godziny, ale kto powiedział, że skończy się na jednym?
Nie zdziwiłam się, że stara jaskinia była pusta. Niewielu osobom chciało się zwiedzać zamek. Za to ja cierpiałam na bezsenność od dawien dawna, wiedziałam o jej istnieniu już od kilku lat (i rzecz jasna pokazałam ją Evanowi). Nieraz dostałam od prefektów, za łażenie po nocy, ale nie żałowałam, było warto i to na pewno lepsze niż puste wpatrywanie się w sufit przez pół nocy.
Usiadłam na jednej z ławek i zabrałam się do robienia skrętów, używając do tego mugolskiego tytoniu.
O tym jakby wyglądało moje życie, jakby mogło wyglądać, gdybym tylko urodziła się w innej rodzinie, a może w innym miejscu na świecie. O tym, czy Anthony jakoś sobie radził. Ostatnimi czasy przestaliśmy wymieniać listy, a to zamiast napawać mnie optymizmem, że jest tak zajęty, że zwyczajnie na ma czasu pisać, sprawiało, że w mojej głowie powstawały najgorsze scenariusze. Zapomniał o mnie, myślałam zamiast się pocieszać, zamiast próbować cieszyć się, że mu się udało. Obawiałam się tego powodzenia. Myśl, że stanie się taki jak rodzice nie dawała mi spokoju. Gdyby tylko spełnił się jeden z najgorszych koszmarów jakie kiedykolwiek mnie nękały, gdyby był jak oni, jak osoby, którym życzyłam śmierci, których nienawidziłam całym swoim zimnym sercem. A zimne było z ich winy.
Myślałam też o tym, czy nie byłoby lepiej jakbym rzuciła szkołę i po prostu wyniosła się z tego domu, może nawet kraju i znalazła gdzieś pracę. Udałoby mi się, wiedziałam to. Przez lata nauczyłam się radzić sobie sama, bez miłości i wsparcia ze strony rodziny nie miałam wyboru. Co prawda był Tony, ale on mnie bronił tylko w tych najgorszych sytuacjach i wprowadzał trochę życia w ten ciemny, zimny i ponury budynek, który winnam nazywać domem. Nie był tym, nie znosiłam go niemal tak bardzo jak rodziców. Ale był na drugim miejscu.
Miałam jednak jedną osobę, która pozwalała mi zapomnieć o tym całym gównie, którym był świat. Evan Stone. Wesoły chłopiec, który zdawał się nie zauważać jak bardzo się różniliśmy. Nie potrafiłam powiedzieć jak bardzo mnie irytował, jak bardzo wkurzał i sprawiał, że miałam ochotę krzyczeć. A jednak, był jedyną osobą, z którą mogłam spędzać czas i jedyną, która nie bała się ze mną przebywać i realizować tych najbardziej szalonych pomysłów, na które wpadałam. W jakiś sposób byłam od niego uzależniona, nawet lubiłam jego towarzystwo, chociaż nigdy, przenigdy nie zamierzałam tego przyznać. To był powód, dla którego go nienawidziłam, albo tak sobie przynajmniej wmawiałam. Na jego nieszczęście, łatwo go było sprowokować. A ja podstępnie potrafiłam to wykorzystać.
Wysłałam mu więc list, informując, że będę go oczekiwać w lochach. Nie pytając, oznajmiając i co najważniejsze – nie przyjmując w ogóle do świadomości jakiejkolwiek odmowy. Aczkolwiek takowa nie nastąpiła. I dobrze.
Miałam ze sobą coś fajnego - liście rapustnika. Może i miałam znajomości w półświatku, bowiem często kręciłam się po Nokturnie. Kiedy tylko mogłam tak mówiąc szczerze. Rapustnik hodowałam jednak w swoim pokoju w rezydencji. Suszyłam jego liście przez całe wakacje, żebym mogła wziąć je do szkoły. Nie byłam głupia i wiedziałam, że gdybym przywiozła całą roślinkę kilka osób, które lubiły zielarstwo szybko zorientowałyby się co to dokładnie jest. Za to moi rodzice mieli mnie wystarczająco głęboko w nosie, żeby nie wchodzić do mojego pokoju. Zapomniałam, że to ze sobą mam. Wrzuciłam na sam dół kufra podczas pakowania, a że nie przejawiałam wcześniej chęci do rozpakowania wszystkich rzeczy, znalazłam pudełko z nimi dopiero dzisiaj. Stwierdziłam, że to idealny dzień żeby się trochę rozweselić. Jeden skręt działał do godziny, ale kto powiedział, że skończy się na jednym?
Nie zdziwiłam się, że stara jaskinia była pusta. Niewielu osobom chciało się zwiedzać zamek. Za to ja cierpiałam na bezsenność od dawien dawna, wiedziałam o jej istnieniu już od kilku lat (i rzecz jasna pokazałam ją Evanowi). Nieraz dostałam od prefektów, za łażenie po nocy, ale nie żałowałam, było warto i to na pewno lepsze niż puste wpatrywanie się w sufit przez pół nocy.
Usiadłam na jednej z ławek i zabrałam się do robienia skrętów, używając do tego mugolskiego tytoniu.
- Evan Stone
Re: Memento
Pią Lip 13, 2018 12:59 am
Zanim się obejrzałem, październik wdarł się niemiłosiernie w moje życie dość nieoczekiwanie. Nie zmieniło się bowiem nic. W dalszym ciągu traktowano mnie jak gówno, kogoś gorszego sortu, bo nie urodziłem się w rodzinie czarodziejskiej. W całym moim siedemnastoletnim życiu miałem podwójnie przesrane. Czarodzieje nienawidzili mnie za to, że nie byłem czystej krwi. Dla nich byłem nic nie wartym szlamem, który trzeba jak najszybciej zniszczyć zanim choć odrobina tego mułu ośmieli się zanieczyścić krystalicznie czyste wody jeziora. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem jak to byłoby mieć członków magicznej rodziny, posiadać wybitne drzewo genealogiczne na kilkaset pokoleń wstecz i móc się tym szczycić. Prawdę mówiąc, miałem to głęboko w nosie. Nie miałem zamiaru przejmować się ludźmi mającymi sieczkę zamiast mózgu. Gorzej przedstawiała się sprawa z ludźmi, którzy kiedyś z miłości poszli razem do łóżka i poczęli mnie - zakałę ich idealnej, mugolskiej rodziny. Rodzice nienawidzili mnie, bo byłem czarodziejem, przynajmniej w ich mniemaniu. Jak tu nie zwariować? Kiedyś nad tym ubolewałem, teraz? Są mi całkiem obojętni, a wizyty w domu są przykrym obowiązkiem.
Moja sowa Alf nie miała za dużo roboty w zamku. Nie wylatywała na dalekie podróże, nie przynosiła paczek ani listów z domu. Nikt do mnie stamtąd nie pisał, więc i ja nie pisałem. Nie czułem takiej potrzeby. Najmniejszej. Złapałem się na tym, że ostatnio w ogóle nic nie czuję, do nikogo. Moje wewnętrzne uczucia zostały odgrodzone od reszty ludzi, a ukazane zostały tylko te mało znaczące. Beztroska. Wesołość. Nienawidzę się uzewnętrzniać. To takie... babskie. Takie poniżające.
Oparty o balkon wieży astronomicznej, powoli wypuszczałem srebrzysty dym z płuc i przymknąłem oczy. Palenie w zamku jest zabronione, ale miałem to gdzieś. Potrzebowałem tego. W tej chwili. Z dormitorium Gryffindoru o wiele bliżej jest na wieżę, niż na błonia. Wystarczy dodać dwa do dwóch. Ciche muśnięcie piór i poczułem lekki ciężar na prawym ramieniu. Alf. Gotowy z wyciągniętą nóżką, bym mógł odwiązać list. Tylko jedna osoba mogła do mnie napisać i na samą myśl o niej, poczułem ukłucie zarówno w mózgu jak i w sercu. Zupełnie jakby walczyły ze sobą o moją uwagę. Alf domagał się smakołyku, więc sięgnąłem do kieszeni, gdzie zawsze mam kilka ciastek na czarną godzinę i wręczyłem mu je. Odleciał. Wziąłem kilka głębokich buchów i zrzuciłem niedopałek w dół. Wszak woźny od czegoś tu jest, niech posprząta.
Nienawidzę, kiedy nazywa mnie Stone, ale i w jakiś sposób mnie to kręci. Nienawidzę, kiedy mi rozkazuje i myśli, że natychmiast jej posłucham i zjawię się w umówionym miejscu jak potulny piesek. Zbyt mało ważny? Skoro jestem zbyt mało ważny to po co do mnie pisze? Po chce mi coś pokazać?
Zgniotłem list z wściekłością. Nienawidziłem jej za jej przenikliwość i przyciąganie. Za prowokacje i chore gry, w które dałem się wciągać. Może byłem pewnego rodzaju masochistą, nie wiem. W każdym bądź razie, gdy zegar wskazywał za dziesięć ósma, czy jak kto woli, dwudziesta, wbrew sobie, jakby przyciągany olbrzymim magnesem zszedłem w miejsce, gdzie każdy Gryfon czuje się nieswojo. Do lochów, a następnie do jaskini, o której istnieniu nawet nie wiedziałem, a Pandora, bo o niej cały czas mowa, mnie tu zaciągnęła. Ciekawość zwyciężyła. To było silniejsze ode mnie i musiałem, po prostu musiałem jej posłuchać. Musiałem albo chciałem? Nie ważne.
Zastałem ją na ławce, skupioną nad jakimś zajęciem, a kiedy zbliżyłem się na tyle, że dostrzegłem co robi, uniosłem do góry prawą brew. Skręty, serio?
- To mi chciałaś pokazać? Myślisz, że nie wiem, czym jest skręt? - wyrwało mi się z ust, dość ironicznym tonem.
Moja sowa Alf nie miała za dużo roboty w zamku. Nie wylatywała na dalekie podróże, nie przynosiła paczek ani listów z domu. Nikt do mnie stamtąd nie pisał, więc i ja nie pisałem. Nie czułem takiej potrzeby. Najmniejszej. Złapałem się na tym, że ostatnio w ogóle nic nie czuję, do nikogo. Moje wewnętrzne uczucia zostały odgrodzone od reszty ludzi, a ukazane zostały tylko te mało znaczące. Beztroska. Wesołość. Nienawidzę się uzewnętrzniać. To takie... babskie. Takie poniżające.
Oparty o balkon wieży astronomicznej, powoli wypuszczałem srebrzysty dym z płuc i przymknąłem oczy. Palenie w zamku jest zabronione, ale miałem to gdzieś. Potrzebowałem tego. W tej chwili. Z dormitorium Gryffindoru o wiele bliżej jest na wieżę, niż na błonia. Wystarczy dodać dwa do dwóch. Ciche muśnięcie piór i poczułem lekki ciężar na prawym ramieniu. Alf. Gotowy z wyciągniętą nóżką, bym mógł odwiązać list. Tylko jedna osoba mogła do mnie napisać i na samą myśl o niej, poczułem ukłucie zarówno w mózgu jak i w sercu. Zupełnie jakby walczyły ze sobą o moją uwagę. Alf domagał się smakołyku, więc sięgnąłem do kieszeni, gdzie zawsze mam kilka ciastek na czarną godzinę i wręczyłem mu je. Odleciał. Wziąłem kilka głębokich buchów i zrzuciłem niedopałek w dół. Wszak woźny od czegoś tu jest, niech posprząta.
Nienawidzę, kiedy nazywa mnie Stone, ale i w jakiś sposób mnie to kręci. Nienawidzę, kiedy mi rozkazuje i myśli, że natychmiast jej posłucham i zjawię się w umówionym miejscu jak potulny piesek. Zbyt mało ważny? Skoro jestem zbyt mało ważny to po co do mnie pisze? Po chce mi coś pokazać?
Zgniotłem list z wściekłością. Nienawidziłem jej za jej przenikliwość i przyciąganie. Za prowokacje i chore gry, w które dałem się wciągać. Może byłem pewnego rodzaju masochistą, nie wiem. W każdym bądź razie, gdy zegar wskazywał za dziesięć ósma, czy jak kto woli, dwudziesta, wbrew sobie, jakby przyciągany olbrzymim magnesem zszedłem w miejsce, gdzie każdy Gryfon czuje się nieswojo. Do lochów, a następnie do jaskini, o której istnieniu nawet nie wiedziałem, a Pandora, bo o niej cały czas mowa, mnie tu zaciągnęła. Ciekawość zwyciężyła. To było silniejsze ode mnie i musiałem, po prostu musiałem jej posłuchać. Musiałem albo chciałem? Nie ważne.
Zastałem ją na ławce, skupioną nad jakimś zajęciem, a kiedy zbliżyłem się na tyle, że dostrzegłem co robi, uniosłem do góry prawą brew. Skręty, serio?
- To mi chciałaś pokazać? Myślisz, że nie wiem, czym jest skręt? - wyrwało mi się z ust, dość ironicznym tonem.
- Pandora Travers
Re: Memento
Pon Lip 16, 2018 9:27 pm
Nie wiedziałam jak to jest nie pochodzić z dobrej rodziny. Chociaż w przypadku mojej, winnam słowo "dobra" wziąć w cudzysłów. Mimo moich starań i zapierania się rękami i nogami, gdzieś z tyłu głowy miałam wpojone wartości moich rodziców. Że czysta krew to jedyne co mogło się liczyć. Nie szkalowałam mugolaków tylko przez pryzmat krwi, bądźmy szczerzy, ja szkalowałam każdego, bez podziałów na lepszy i gorszy sort. Tych pierwszych obrażałam z powodu ich wielkiego ego, a tych drugich, bo w kółko powtarzali, że brudna krew nie czyni ich gorszymi. Jasne, wszyscy zrozumieli kiedy powiedzieliście to za pierwszym razem. Ile można? Czułam się lepsza, nie mogłam powiedzieć, że nie. Ale nie chodziło tylko o krew, raczej o poczucie, że po usłyszenia mojego nazwiska wszyscy wiedzieli z kim mają do czynienia. Na dłuższą metę jednak stawało się to męczące. Nie byłam typem osoby, która lubiła pławić się w blasku sławy i popularności, jak mój brat. Zawsze gorsza od niego, nigdy mu nie dorównująca.
Nie do końca zdawałam sobie sprawę, że mugolaki miały prawie tak przejebane jak ja. Właściwie wszyscy mieliśmy tyle samo nieszczęścia w życiu, które zwyczajnie było jednym wielkim gównem. No, ja może miałam go trochę więcej. A jednak, mugolaki obrażały czarodziejów czystej krwi, a czystokrwiści obrażali mugolaków. Błędne koło, pośrodku którego byli ci pół na pół. Nie obchodziło mnie to. Przebywałam z wkurzającym mnie Evanem, tylko dlatego, że mogłam. No, powiedzmy, że mogłam. Stone nie wiedział, że podpaliłam ogród z jego powodu. Wiedział, że to zrobiłam, ale nie miał pojęcia dlaczego dokładnie. Wszelkie pytania zbywałam wzruszeniem ramion. Mimo to ja zdawałam sobie sprawę z przyczyny tego co zrobiłam. Ojciec mnie uderzył, bo nie powiedziałem prawdy o tym z kim spędzam swój wolny czas. Nie powiedziałam prawdy... Sęk w tym, że gdybym tylko się na to zdobyła, gdybym odparła to co mi w moim zimnym sercu gra, gdybym powiedziała prawdę... Byłoby tylko gorzej. Nie tyle by mnie uderzył. To by było równoznaczne z wydziedziczeniem, z wyrzeczeniem się rodzicielstwa. Wymazaniem ze swojego życia, dawno już zapomnianej córki. Właściwie, czemu by nie nazwać tego pozbyciem się zbędnego balastu? Nie mogłam sobie na to pozwolić. Musiałam skończyć tę przeklętą szkołę czy mi się to podobało czy nie. Nieważne jak bardzo irytowali mnie uczniowie, nauczyciele, te mury, musiałam i koniec. Dlatego postanowiłam skłamać. Doskonale wiedząc, że nie skończy się to dobrze, wybrałam mniejsze zło, albo tak mi się przynajmniej zdawało. Można mi było wiele wypomnieć, ale prawdziwe kłamstwa niebywale rzadko y moje usta. Fakt, często unikałam odpowiedzi na wszelki możliwe i znane mi sposoby, unikałam prawdy, ale nie kłamałam, nie potrafiłam. Nie byłam Anthonym. Kolejna różnica. Gdyby tylko chciał, mój brat mógłby nazwać się Bogiem Kłamstwa. Robił to tak naturalnie, tak przekonująco... Nigdy mu nie dorównam.
Byłam przekonana, że Evan przyjdzie. Nawet jeśli będzie przeklinać mnie w myślach, albo i nawet na głos – przyjdzie. Zawsze przychodził. Zastanawiałam się dlaczego. Co niby takiego we mnie było, że chciał ze mną przebywać. Odpychałam go za każdym razem kiedy wchodził na niewygodne dla mnie tematy. A było ich sporo... On mimo to nadal przychodził. Może nie zdawał sobie sprawy z tego, że ta relacja nie powinna mieć prawa bytu. Może kręciło go niebezpieczeństwo, przejawiał jakieś chore zapędy masochistyczne. Wiedziałam, że go denerwuje. Tak jak on mnie.
Usłyszałam kroki, ale nie podniosłam wzroku. Byłam pewna kogo zobaczę, że moje oczy ujrzą jego. Powód moich koszmarów, a także tych dobrych snów, tych do których tęskniło moje lodowe serce. Byłam zajęta, a on i tak podejdzie bliżej. Skręcałam papierosa, skupiona na czynności, odrzucając od siebie tą nietypową radość, którą tłumiłam. Denerwował mnie, nie mogłam się przecież cieszyć z jego obecności. Aczkolwiek to przy nim przestawałam się czuć tak samotna. Tę myśl odsunęłam w najdalszy kąt mojej głowy.
- Myślę, że nie wiesz czym jest rapustnik. – odparłam normalnym dla mnie tonem wypranym z wszelkich emocji. Dopiero wtedy podniosłam głowę i na niego spojrzałam. – Myślę też, że będziesz na tyle głupi, że mi zaufasz i weźmiesz to ode mnie, a potem spalisz. – dodałam, podając mu gotowego już skręta, a na mojej twarzy widniał charakterystyczny uśmieszek, który można było ze mną utożsamiać.
Nie do końca zdawałam sobie sprawę, że mugolaki miały prawie tak przejebane jak ja. Właściwie wszyscy mieliśmy tyle samo nieszczęścia w życiu, które zwyczajnie było jednym wielkim gównem. No, ja może miałam go trochę więcej. A jednak, mugolaki obrażały czarodziejów czystej krwi, a czystokrwiści obrażali mugolaków. Błędne koło, pośrodku którego byli ci pół na pół. Nie obchodziło mnie to. Przebywałam z wkurzającym mnie Evanem, tylko dlatego, że mogłam. No, powiedzmy, że mogłam. Stone nie wiedział, że podpaliłam ogród z jego powodu. Wiedział, że to zrobiłam, ale nie miał pojęcia dlaczego dokładnie. Wszelkie pytania zbywałam wzruszeniem ramion. Mimo to ja zdawałam sobie sprawę z przyczyny tego co zrobiłam. Ojciec mnie uderzył, bo nie powiedziałem prawdy o tym z kim spędzam swój wolny czas. Nie powiedziałam prawdy... Sęk w tym, że gdybym tylko się na to zdobyła, gdybym odparła to co mi w moim zimnym sercu gra, gdybym powiedziała prawdę... Byłoby tylko gorzej. Nie tyle by mnie uderzył. To by było równoznaczne z wydziedziczeniem, z wyrzeczeniem się rodzicielstwa. Wymazaniem ze swojego życia, dawno już zapomnianej córki. Właściwie, czemu by nie nazwać tego pozbyciem się zbędnego balastu? Nie mogłam sobie na to pozwolić. Musiałam skończyć tę przeklętą szkołę czy mi się to podobało czy nie. Nieważne jak bardzo irytowali mnie uczniowie, nauczyciele, te mury, musiałam i koniec. Dlatego postanowiłam skłamać. Doskonale wiedząc, że nie skończy się to dobrze, wybrałam mniejsze zło, albo tak mi się przynajmniej zdawało. Można mi było wiele wypomnieć, ale prawdziwe kłamstwa niebywale rzadko y moje usta. Fakt, często unikałam odpowiedzi na wszelki możliwe i znane mi sposoby, unikałam prawdy, ale nie kłamałam, nie potrafiłam. Nie byłam Anthonym. Kolejna różnica. Gdyby tylko chciał, mój brat mógłby nazwać się Bogiem Kłamstwa. Robił to tak naturalnie, tak przekonująco... Nigdy mu nie dorównam.
Byłam przekonana, że Evan przyjdzie. Nawet jeśli będzie przeklinać mnie w myślach, albo i nawet na głos – przyjdzie. Zawsze przychodził. Zastanawiałam się dlaczego. Co niby takiego we mnie było, że chciał ze mną przebywać. Odpychałam go za każdym razem kiedy wchodził na niewygodne dla mnie tematy. A było ich sporo... On mimo to nadal przychodził. Może nie zdawał sobie sprawy z tego, że ta relacja nie powinna mieć prawa bytu. Może kręciło go niebezpieczeństwo, przejawiał jakieś chore zapędy masochistyczne. Wiedziałam, że go denerwuje. Tak jak on mnie.
Usłyszałam kroki, ale nie podniosłam wzroku. Byłam pewna kogo zobaczę, że moje oczy ujrzą jego. Powód moich koszmarów, a także tych dobrych snów, tych do których tęskniło moje lodowe serce. Byłam zajęta, a on i tak podejdzie bliżej. Skręcałam papierosa, skupiona na czynności, odrzucając od siebie tą nietypową radość, którą tłumiłam. Denerwował mnie, nie mogłam się przecież cieszyć z jego obecności. Aczkolwiek to przy nim przestawałam się czuć tak samotna. Tę myśl odsunęłam w najdalszy kąt mojej głowy.
- Myślę, że nie wiesz czym jest rapustnik. – odparłam normalnym dla mnie tonem wypranym z wszelkich emocji. Dopiero wtedy podniosłam głowę i na niego spojrzałam. – Myślę też, że będziesz na tyle głupi, że mi zaufasz i weźmiesz to ode mnie, a potem spalisz. – dodałam, podając mu gotowego już skręta, a na mojej twarzy widniał charakterystyczny uśmieszek, który można było ze mną utożsamiać.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach