- Sahir Nailah
Re: Memento
Pią Cze 12, 2015 11:34 pm
Tlen wpadał do twoich płuc razem z wonią gleby, przy której byłeś tak blisko - charakterystyczny zapach wilgoci, nie w nadmiarze, w zasadzie dziwiło, jakim cudem, tak głęboko pod ziemią, mogło być tak sucho, mieszał się ze specyficzną wonią kurzu, dodając do tego jeszcze grudki gleby, które wraz z korzeniami przecisnęły się dawno, dawno temu do wnętrza - wtedy już najwyraźniej nie było tutaj nikogo, kto mógłby je posprzątać, oczyścić święte miejsce z nieproszonych, martwych gości - a gdzie woń krwi, na którą tak czekałeś? Ty i twoja różdżka, zdradziecka pinda, która zapewne w czyichkolwiek dłoniach czułaby się dobrze, zdradziłaby cię dla pierwszego lepszego, który złożyłby jej obietnicę większych podbojów - a może nie, może za wcześnie ją oceniałeś, biorąc pod uwagę to, że nie mieliście szansy się bliżej poznać? Kurwa, o czym ty pierdolisz, Nailah, weź się może ogarnij? To tylko cholerna różdżka, której nawet nie lubiłeś, ciągle nie mogąc w niej odnaleźć swojej dawnej, wiernej do grobu kochanki, która skończyła w płomieniach, rzucona w nie na pożarcie przez Coletta - tak się musiało stać, niestety była świadkiem, a kiedy przyszło ci wybierać - ona, czy Colette, to nie musiałeś nawet sekundy się zastanawiać, wybór był zbyt oczywisty... a tutaj..? Gwendoline podniosła ten magiczny patyk i najwyraźniej uznała, że nie masz nic przeciwko - jasne, bo przecież nie mogłeś mieć nic przeciwko, będąc w tym stanie, więc nawet nie protestowałeś - byłoby to tak samo bezsensowne, jak dalsze wołanie o uwięzienie - spoglądając w jej oczy trudno było dostrzec coś na tyle ludzkiego, empatycznego, by naiwnie uwierzyć, że to tylko czysty żart, że ta cała sytuacja jest tylko imaginacją twojego umysłu, jednym z wielu pojebanych snów, który zaraz się zakończy, bo zerwiesz się zlany zimnym potem i zziajany, ale do niczego nie dojdzie - już zdążyłeś sobie przysłonić oczy taką słodką kurtyną szczęścia, poczułeś zbyt pewny grunt pod stopami, co, Nailah..? Powolutku zaczynałeś dodawać do twojej machiny jakiś kompletnie nowatorskie elementy, których do tej pory nie było, coś świeżego, coś, co przypominało beztroskę dzieciństwa, a jednocześnie nie wymagało do cofania się w czasie - ta maszyna nie miała temu służyć, ona miała napędzać dzieło kreatorów rzeczywistości, budować ten most... ten trwały most, kiedy wszystkie inne płonęły - jeszcze sporo ich było do zniszczenia, sporo nie będziesz mógł zniszczyć, ale przecież to mogło być tylko kwestią czasu..!
Kwestią czasu było teraz to, żebyś się udusił - drgnęły ci wargi ku górze, kiedy odpowiedziała na twoją jakże elegancką zaczepkę, nim zacisnąłeś powieki i zęby w przypływie nagłego ataku bólu, wstrzymując dech w klatce piersiowej, zapowietrzając się niemalże - pulsujący ból brzucha był coraz intensywniejszy - czy Gwendoline podejrzewała, że jesteś ranny? Skoro wiedziała, że jesteś wampirem, przynosząc srebrny bicz, skoro zamówiłeś krew i eliksir wiggenowy na ciężkie rany..? Ryzykowała..? Znała swoją wartość..? Ta walka mogłaby się zupełnie inaczej potoczyć... Mogłaby - ale teraz to ty jesteś związany i nie potrafisz przyzwyczaić się do zastałej cię sytuacji - wszystko coraz bardziej bolało, magiczne sznury coraz mocniej wydawały się w ciebie wpijać, a płuca coraz intensywniej dawały ci znać o konieczności pełnego działania, sprawiając, że nawet już nie miałeś ochoty jej odpowiadać w tej jakże kulturalnej rozmowie, której zalążek mogli tutaj mieć - ale dobrze wiedzieć, że za takie odzywki nie dostaje się w japę, wręcz na swój sposób wydawało jej się to podobać... co w sumie wcale nie wróżyło dobrze. Uchyliłeś powieki i zaczerpnąłeś powietrza przez usta - o unormowaniu oddechu nie mogło być jakiejkolwiek mowy, toteż próbowałeś bardziej skupić się na rozluźnieniu mięśni, wiedząc, że wtedy nie będzie ci ciało aż tak doskwierać - w teorii? Brzmiał to naprawdę banalnie, po prostu się rozluźnić - w praktyce? Nie potrafiłeś ich rozluźnić nawet o drobne mili milimetry.
Natłok głosów w głowie nawołujących o odzyskanie wolności wcale nie był śmieszny...
Obserwowałeś, jak wstaje i idzie po swoją torbę, jak ją tutaj przynosi - święta ziemia zbrukana przerzucaniem się czarami - musiała być święta, skoro nad nią wyrósł tak piękny dąb, dający wszystkim wytchnienie aż do zeszłego tygodnia - w końcu pojawiłeś się w tym miejscu, a to nie błogosławieństwo, a pech, ciągnęły się za tobą, prześladując każdy krok - tak jak ty teraz prześladowałeś spojrzeniem każdy krok Gwendoline, jakże radej z tego, że... ją nienawidzisz - och taaak, ta satysfakcja w jej oczach - mina wygranego, pewnego swego wygranego, która tylko rozpierdalała cię bardziej na milion kawałków - chyba dobrze, szczęście w nieszczęściu, że nie miałeś nadmiaru energii, by marnować jej na gniew, który czaił się tylko na obrzeżach, obejmując co prawda umysł jak swoisty strażnik, bestia stróżnicza, ale nie mogła go przejąć - ta prawdziwa Bestia spała, nazbyt wycieńczona, by przejmować nad tobą kontrolę.
Przymrużyłeś oczy od nagłego przebłysku światła, kiedy twoje zmysły połączone były z panującymi tutaj ciemnościami - minęła krótka chwila, dłuższa, niż dla Gwen, zanim się do niego przyzwyczaiłeś i znowu odszukałbyś jej sylwetkę, gdyby nie to, że twoje serce mocniej uderzyło, a ty szerzej oczy rozwarłeś, widząc przed sobą butelkę z krwią, czując gulę narastającą w gardle - kompletnie automatycznie rozchyliłeś wargi i wyciągnąłeś szyję w jej stronę, chociaż oczywistym było, że do tej krwi nie sięgniesz - kolejna doza niepokoju dodana do wszystkich ciężarków - po co przyniosła to wszystko, skoro cię spętała? To miał być jakiś trening?
Wszystkie te pytania i niepewności miały zostać rozwiane, wiesz? Szkoda tylko, że nigdy nie potrafiłeś do końca na poważnie wziąć tego, że jakaś istota ludzka przyjdzie kiedyś zabrać ci krwi.
- Co? - Drgnąłeś lekko, ciężko dysząc, by nawet omamiony widokiem juchy nie pominąć słów do ciebie kierowanych - nie tych, nie tak... absurdalnych. Wlepiłeś w nią spojrzenie, w którym nienawiść została zastąpiona niepewnością, w którym przeważył strach, które coraz mocniej nakryte było piętnem ostrego bólu, jaki co jakiś czas przecinał wyraźnie twoją twarz. Oj taaak, dobrze słyszałeś, nie potrzebowałeś się powtarzać - im dłużej wpatrywałeś się w jej twarz, tym bardziej się w tym przekonywałeś, coraz szerzej rozwierając powieki w swym niedowierzaniu zamieniającym się w szok - krew. Ona chciała twojej krwi.
Szarpnąłeś się w swym miniaturowej, prowizorycznej klatce.
- Nieeeee... - Pokręciłeś głową (kogo ty bardziej chcesz przekonać - siebie, czy ją?), nie zrywając z nią przez ten cały czas kontaktu wzrokowego, nawet nie mrugając - nie odważysz się mrugnąć, nie odważysz się spuścić jej z oczu, jakby trwał teraz czar, który nie pozwalał jej się ruszyć, niczego zrobić.
Nie mogła ruszyć twojej krwi!
Nie, nie, nie..! - dlaczego akurat twoją, dlaczego padło na ciebie, nie, to się nie mogło wydać, to, kim jesteś, co się stało z dziedzictwem nightraya..! Nie mogłeś tracić energii, nie w taki sposób, jak staniesz przed Colettem?! Oszalejesz, kiedy poczujesz jego zapach! Jak pokarzesz się na korytarzach! Byłeś dostatecznie powariowany z głodu... nie, nie - to na pewno głupi żart, to na pewno sen, bardzo kiepski sen...
- Heh... - Zaśmiałeś się: bardzo krótko, a co najistotniejsze: bardzo nerwowo. - Chyba... powinnaś się postarać, żebym tego nie przeżył. - Twój głos... wydawał się zadziwiająco lekki, jeśli tylko odjąć przeciążenie niedowładnością ciała dającego ci się we znaki - tak i tobie zrobiło się dziwnie... lekko. Stałeś się dziwnie... rozbawiony?
To niedowierzanie... Wszystko przez niedowierzanie i samozachowawczy instynkt samoobronny, przeobrażający już przelewający się z czary goryczy stres, którego twoje serce nie bardzo mogło wytrzymać... ale skoro chce tylko krew (dopóki chce tylko krew) - niech bierze... świetnie... przynajmniej była szansa, że potem da ci spokój i że jednak przeżyjesz...
Tak jakbyś miał jakikolwiek wybór...
Kwestią czasu było teraz to, żebyś się udusił - drgnęły ci wargi ku górze, kiedy odpowiedziała na twoją jakże elegancką zaczepkę, nim zacisnąłeś powieki i zęby w przypływie nagłego ataku bólu, wstrzymując dech w klatce piersiowej, zapowietrzając się niemalże - pulsujący ból brzucha był coraz intensywniejszy - czy Gwendoline podejrzewała, że jesteś ranny? Skoro wiedziała, że jesteś wampirem, przynosząc srebrny bicz, skoro zamówiłeś krew i eliksir wiggenowy na ciężkie rany..? Ryzykowała..? Znała swoją wartość..? Ta walka mogłaby się zupełnie inaczej potoczyć... Mogłaby - ale teraz to ty jesteś związany i nie potrafisz przyzwyczaić się do zastałej cię sytuacji - wszystko coraz bardziej bolało, magiczne sznury coraz mocniej wydawały się w ciebie wpijać, a płuca coraz intensywniej dawały ci znać o konieczności pełnego działania, sprawiając, że nawet już nie miałeś ochoty jej odpowiadać w tej jakże kulturalnej rozmowie, której zalążek mogli tutaj mieć - ale dobrze wiedzieć, że za takie odzywki nie dostaje się w japę, wręcz na swój sposób wydawało jej się to podobać... co w sumie wcale nie wróżyło dobrze. Uchyliłeś powieki i zaczerpnąłeś powietrza przez usta - o unormowaniu oddechu nie mogło być jakiejkolwiek mowy, toteż próbowałeś bardziej skupić się na rozluźnieniu mięśni, wiedząc, że wtedy nie będzie ci ciało aż tak doskwierać - w teorii? Brzmiał to naprawdę banalnie, po prostu się rozluźnić - w praktyce? Nie potrafiłeś ich rozluźnić nawet o drobne mili milimetry.
Natłok głosów w głowie nawołujących o odzyskanie wolności wcale nie był śmieszny...
Obserwowałeś, jak wstaje i idzie po swoją torbę, jak ją tutaj przynosi - święta ziemia zbrukana przerzucaniem się czarami - musiała być święta, skoro nad nią wyrósł tak piękny dąb, dający wszystkim wytchnienie aż do zeszłego tygodnia - w końcu pojawiłeś się w tym miejscu, a to nie błogosławieństwo, a pech, ciągnęły się za tobą, prześladując każdy krok - tak jak ty teraz prześladowałeś spojrzeniem każdy krok Gwendoline, jakże radej z tego, że... ją nienawidzisz - och taaak, ta satysfakcja w jej oczach - mina wygranego, pewnego swego wygranego, która tylko rozpierdalała cię bardziej na milion kawałków - chyba dobrze, szczęście w nieszczęściu, że nie miałeś nadmiaru energii, by marnować jej na gniew, który czaił się tylko na obrzeżach, obejmując co prawda umysł jak swoisty strażnik, bestia stróżnicza, ale nie mogła go przejąć - ta prawdziwa Bestia spała, nazbyt wycieńczona, by przejmować nad tobą kontrolę.
Przymrużyłeś oczy od nagłego przebłysku światła, kiedy twoje zmysły połączone były z panującymi tutaj ciemnościami - minęła krótka chwila, dłuższa, niż dla Gwen, zanim się do niego przyzwyczaiłeś i znowu odszukałbyś jej sylwetkę, gdyby nie to, że twoje serce mocniej uderzyło, a ty szerzej oczy rozwarłeś, widząc przed sobą butelkę z krwią, czując gulę narastającą w gardle - kompletnie automatycznie rozchyliłeś wargi i wyciągnąłeś szyję w jej stronę, chociaż oczywistym było, że do tej krwi nie sięgniesz - kolejna doza niepokoju dodana do wszystkich ciężarków - po co przyniosła to wszystko, skoro cię spętała? To miał być jakiś trening?
Wszystkie te pytania i niepewności miały zostać rozwiane, wiesz? Szkoda tylko, że nigdy nie potrafiłeś do końca na poważnie wziąć tego, że jakaś istota ludzka przyjdzie kiedyś zabrać ci krwi.
- Co? - Drgnąłeś lekko, ciężko dysząc, by nawet omamiony widokiem juchy nie pominąć słów do ciebie kierowanych - nie tych, nie tak... absurdalnych. Wlepiłeś w nią spojrzenie, w którym nienawiść została zastąpiona niepewnością, w którym przeważył strach, które coraz mocniej nakryte było piętnem ostrego bólu, jaki co jakiś czas przecinał wyraźnie twoją twarz. Oj taaak, dobrze słyszałeś, nie potrzebowałeś się powtarzać - im dłużej wpatrywałeś się w jej twarz, tym bardziej się w tym przekonywałeś, coraz szerzej rozwierając powieki w swym niedowierzaniu zamieniającym się w szok - krew. Ona chciała twojej krwi.
Szarpnąłeś się w swym miniaturowej, prowizorycznej klatce.
- Nieeeee... - Pokręciłeś głową (kogo ty bardziej chcesz przekonać - siebie, czy ją?), nie zrywając z nią przez ten cały czas kontaktu wzrokowego, nawet nie mrugając - nie odważysz się mrugnąć, nie odważysz się spuścić jej z oczu, jakby trwał teraz czar, który nie pozwalał jej się ruszyć, niczego zrobić.
Nie mogła ruszyć twojej krwi!
Nie, nie, nie..! - dlaczego akurat twoją, dlaczego padło na ciebie, nie, to się nie mogło wydać, to, kim jesteś, co się stało z dziedzictwem nightraya..! Nie mogłeś tracić energii, nie w taki sposób, jak staniesz przed Colettem?! Oszalejesz, kiedy poczujesz jego zapach! Jak pokarzesz się na korytarzach! Byłeś dostatecznie powariowany z głodu... nie, nie - to na pewno głupi żart, to na pewno sen, bardzo kiepski sen...
- Heh... - Zaśmiałeś się: bardzo krótko, a co najistotniejsze: bardzo nerwowo. - Chyba... powinnaś się postarać, żebym tego nie przeżył. - Twój głos... wydawał się zadziwiająco lekki, jeśli tylko odjąć przeciążenie niedowładnością ciała dającego ci się we znaki - tak i tobie zrobiło się dziwnie... lekko. Stałeś się dziwnie... rozbawiony?
To niedowierzanie... Wszystko przez niedowierzanie i samozachowawczy instynkt samoobronny, przeobrażający już przelewający się z czary goryczy stres, którego twoje serce nie bardzo mogło wytrzymać... ale skoro chce tylko krew (dopóki chce tylko krew) - niech bierze... świetnie... przynajmniej była szansa, że potem da ci spokój i że jednak przeżyjesz...
Tak jakbyś miał jakikolwiek wybór...
- Gwendoline Tichý
Re: Memento
Sob Cze 13, 2015 2:46 pm
Właśnie: nie było tutaj nikogo, kto by sprzątał, nikogo, kto dbałby o to miejsce, czy chociażby tutaj zaglądał, by je zbadać lub wykorzystać. Walka mocno nadszczerbiła urok tego miejsca, ale przynajmniej dała mu pożreć kolejną ciekawa historię, jakiej był świadkiem, a na powtórzenie tego się nie zanosiło – w końcu nikogo już nie obchodziło zejście w głąb zimnego, nieoświetlonego korytarza i marsz w ciemno aż do jaskini tuż pod przeklętym dębem. Tak samo jak nikogo nie obchodziła scena, jaka się tutaj rozgrywała i cała szkoła pogrążona w smutku i żałobie miała głęboko gdzieś wywrzeszczane przekleństwa Sahira. Ciekawe tylko ile osób ucieszyłoby się widząc go takiego zaszczutego? Przyciskanego plackiem do kamieni, przydepniętego do poziomu gleby tak, że bardziej się już po prostu nie dało – zupełnie jakby młoda czarownica chciała iść ze starym nauczycielem Numerologi w konkury i przebić go w metodach tortur i osiągania ściśle upatrzonych sobie celów. Na szczęście Gwendoline nic nie wiedziała o Nightray'u, a nawet o Sahirze, ale to drugie miało się już niedługo zmienić, bo planowała tymi ślicznymi parzydełkami złapać go za jaja i uzależnić od siebie do stopnia, w którym zawrze mu gębę aż po grób w sposób mocniejszy niż zakaz wyższego w hierarchii wampira. Bo miała na względzie to, ze wampir czmychając stąd może od razu polecieć do, już i tak rozjuszonych po błoniach, nauczycieli i wszystko wygadać. Tego właśnie wolała uniknąć, ale miała jeszcze czas, by coś z tym zrobić; nie spieszyło jej się stąd ruszać; widok rosnącego strachu w tych czarnych jak węgiel oczach, upajał prawie tak mocno, jak jucha, która pozwalała temu ciału jeszcze jako-tako egzystować. Łowczyni nie zwracała nawet uwagi na to, że jej oponent ma problemy z oddychaniem – jeśli zamierzał stracić przytomność, to kolejne smagnięcie biczem rychło go ocuci i wrócą do rozmowy. Na tę chwilę po stali został tylko czerwony ślad na przyciśniętej mocno do torsu, dłoni oraz tuż pod brodą chłopaka, gdzie rana przez krótki moment pobroczyła kilkoma kroplami krwi i zmieniła w strup – wyglądała teraz jak rozgrzana, zaschnięta magma po erupcji wulkanu... znak, że skóra musiała naprawdę cierpieć i wołać przez torturę o pomstę do Niebios albo Piekła – gdzie tam Sahirowi bliżej. Na ten moment to musiało wystarczyć, kluczem w tresowaniu zwierząt był fakt, by na samym początku nie zbić ich za mocno, żeby nie przyzwyczajały się do bólu, ani nie brały każdego kolejnego, choćby odrobię słabszego manta, za litowanie się nad nimi. A o litowaniu się nie było mowy; choć kuszenie owszem, wchodziło w grę, takie jak np. litr upragnionego, zbawiennego płynu, jaki zaigrał przed tymi czarnymi oczami i zmusił wampira do wyciągnięcia szyi i próby pochwycenia w ostre kły czegoś, co miało go ocalić od bólu, słabości i znużenia. Ale nie sięgnął – smukłe palce wysunęły zamówiony towar z powrotem do dealera i potem odłożyły na posadzkę, by dołączył do towarzystwa, który był obietnicą upragnionego końca bólu. Przynajmniej tego związanego z raną na brzuchu, choć chyba właśnie próba oszukania Losu sprawiła, że Nailah wpadł i utopił się właśnie w dużo gorszym bagnie, o którego prawdziwych gabarytach nie miał jeszcze najmniejszego pojęcia.
Nie powtórzyła się po pytaniu wampira; nie dlatego, że nie czułą do tego chęci, ale potrzeby, bo on bardzo dokładnie wszystko usłyszał. Widać to było po jego twarzy... wystarczyło odczekać krótką chwilę i obserwować jak jego blada twarz, dotychczas zmarszczona w gniewie, powoli, powoli tężeje i przez zdziwienie gładko przepływa w skrajną odmianę strachu, który, serwowany w dużych ilościach, zwykle kończy się szaleństwem. A twarz Gwendoline? Niewzruszona, jakby to był już tysięczny raz, kiedy klęczała nad swoją ofiarą i wprowadzała ją do swojego maleńkiego pokoju kaźni, by przypiąć doń jak pasożyt i korzystać póki nosiciel nie padnie i nie pozostanie mu już tylko czekać na śmierć. Wtedy pasożyt ćwiartuje go i robi użytek ze wszystkiego co znajdzie, doprowadzając, do tak wielkiego upodlenia, że wszelkie resztki nie zasługiwały już nawet na pogrzeb w postaci umieszczenia ich w pudełku do butów i zakopaniu za szopą. Resztki ginęły w płomieniach, jakie służyły do podgrzania sobie posiłku. W przyrodzie i u Gwendoline nic się nie marnowało.
- Taak. - poprawiła go z lubieżnym uśmiechem, spijając jego szok, przestrach i kolejny wewnętrzny atak paniki jak najprzedniejsze wino. Pozwoliła wbić w siebie spojrzenie jak szpilkę w martwego motyla, którego należy przyczepić do korkowej tablicy. Kłócenie się z blondynką na temat tego co mogła, a czego nie mogła było równie owocne, co protest w sprawie rekwirowania różdżki. Już od pierwszego kroku w tej sali na oczach wampira złamała najcięższe prawa Hogwartu i Świata Czarodziejów i otwarcie przyznawała się, że na tym nie poprzestanie; próba spierania się z nią skończyłaby się gorzej niż ta walka.
- Wręcz przeciwnie, będziesz żył od teraz właśnie po to. Od jednego naszego spotkania do kolejnego, które to będę ci wyznaczać. - szurała końcem rączki bata po kamieniach. - Przy okazji masz zakaz chociażby myśleć, o tym, że mógłbyś mnie ugryźć. Każda próba walki albo buntu wobec mojej osoby skończy się dużo gorzej niż teraz. Jeśli sądzisz, że nie zrobię ci gorszej krzywdy, bo regulamin tej szkoły cie chroni, to pomyśl o tym pięknym regulaminie i o swojej aktualnej pozycji. I co najważniejsze: koronuje cię właśnie na króla twojego własnego śmietnika. Jeśli są tu jeszcze jakiś inne wampiry i narażą mi się, to ty będziesz za nie odpowiadał, więc lepiej przekaż im to, co ja przekazuje ci teraz.
Miała miękki głos, wcale nie musiała brzmieć na twardą, zdecydowaną a co najważniejsze: niemożliwie przerażającą, żeby każdą zmiana tonu głosu obserwować cykliczne spięcia na ciele Krukona.
- I co najważniejsze: oczywiście byłoby bardzo niemiło, gdyby ktoś dowiedział o naszym dzisiejszym romantycznym spotkaniu i moich planach wobec ciebie. - sięgnęła po swoja różdżkę i otrzepała ją z kurzu.
Nie powtórzyła się po pytaniu wampira; nie dlatego, że nie czułą do tego chęci, ale potrzeby, bo on bardzo dokładnie wszystko usłyszał. Widać to było po jego twarzy... wystarczyło odczekać krótką chwilę i obserwować jak jego blada twarz, dotychczas zmarszczona w gniewie, powoli, powoli tężeje i przez zdziwienie gładko przepływa w skrajną odmianę strachu, który, serwowany w dużych ilościach, zwykle kończy się szaleństwem. A twarz Gwendoline? Niewzruszona, jakby to był już tysięczny raz, kiedy klęczała nad swoją ofiarą i wprowadzała ją do swojego maleńkiego pokoju kaźni, by przypiąć doń jak pasożyt i korzystać póki nosiciel nie padnie i nie pozostanie mu już tylko czekać na śmierć. Wtedy pasożyt ćwiartuje go i robi użytek ze wszystkiego co znajdzie, doprowadzając, do tak wielkiego upodlenia, że wszelkie resztki nie zasługiwały już nawet na pogrzeb w postaci umieszczenia ich w pudełku do butów i zakopaniu za szopą. Resztki ginęły w płomieniach, jakie służyły do podgrzania sobie posiłku. W przyrodzie i u Gwendoline nic się nie marnowało.
- Taak. - poprawiła go z lubieżnym uśmiechem, spijając jego szok, przestrach i kolejny wewnętrzny atak paniki jak najprzedniejsze wino. Pozwoliła wbić w siebie spojrzenie jak szpilkę w martwego motyla, którego należy przyczepić do korkowej tablicy. Kłócenie się z blondynką na temat tego co mogła, a czego nie mogła było równie owocne, co protest w sprawie rekwirowania różdżki. Już od pierwszego kroku w tej sali na oczach wampira złamała najcięższe prawa Hogwartu i Świata Czarodziejów i otwarcie przyznawała się, że na tym nie poprzestanie; próba spierania się z nią skończyłaby się gorzej niż ta walka.
- Wręcz przeciwnie, będziesz żył od teraz właśnie po to. Od jednego naszego spotkania do kolejnego, które to będę ci wyznaczać. - szurała końcem rączki bata po kamieniach. - Przy okazji masz zakaz chociażby myśleć, o tym, że mógłbyś mnie ugryźć. Każda próba walki albo buntu wobec mojej osoby skończy się dużo gorzej niż teraz. Jeśli sądzisz, że nie zrobię ci gorszej krzywdy, bo regulamin tej szkoły cie chroni, to pomyśl o tym pięknym regulaminie i o swojej aktualnej pozycji. I co najważniejsze: koronuje cię właśnie na króla twojego własnego śmietnika. Jeśli są tu jeszcze jakiś inne wampiry i narażą mi się, to ty będziesz za nie odpowiadał, więc lepiej przekaż im to, co ja przekazuje ci teraz.
Miała miękki głos, wcale nie musiała brzmieć na twardą, zdecydowaną a co najważniejsze: niemożliwie przerażającą, żeby każdą zmiana tonu głosu obserwować cykliczne spięcia na ciele Krukona.
- I co najważniejsze: oczywiście byłoby bardzo niemiło, gdyby ktoś dowiedział o naszym dzisiejszym romantycznym spotkaniu i moich planach wobec ciebie. - sięgnęła po swoja różdżkę i otrzepała ją z kurzu.
- Sahir Nailah
Re: Memento
Sob Cze 13, 2015 3:17 pm
Tak? Przecież nie... Abstrakcyjność otaczającej cię rzeczywistości powoli, w jakże smukły sposób, zmieniała się w tą obiecaną, oceaniczną toń, nad którą wisiało nieme, czarne niebo - nic nie było widać, nic nie było słychać - tylko ty, pierzchające myśli przez brak tlenu, tylko świadomość tego, że meduza wciąż tańczy wokół, że ciągnie na dół, jak delikatnie, niczym doskonała tancereczka, nowa zabawka Śmierci, nowa Przewodniczka, o wiele ciekawsza od tej już zbyt zepsutej, która nie ma w sobie nawet tyle siły, by z całą mocą uwierzyć w słuszność dosiadania konia o trupich barwach i dzierżenia w dłoniach kosy - nie miałeś być przystosowany do jednego miejsca, ty miałeś bezszelestnie stąpać na miękkich poduszeczkach czarnych łap pośród wyższych od ciebie traw, leniwie spoglądać na świat ze swej własnej perspektywy, której nikt nigdy do końca nie pojmie, nikt nigdy do końca nie pozna - musiałbyś chyba natrafić na kogoś równie powalonego, co ty, chorego psychicznie... Wiecie co - dość trudno w tych głębinach odnaleźć oparcie dla nóg... Nie ma się czego pochwycić, a ty już nawet nie machasz rękoma, próbując wynurzyć się na powierzchnię - co jakiś czas jeszcze wyrwiesz kończynę, by sięgnąć do wierzchu tafli, by przypomnieć sobie, że nie jesteś coraz bliżej niej - zapadasz się coraz głębiej... Musisz sobie przypomnieć, czym było życie w całkowitej Czerni, gdzie nawet twoje oczy na nic się zdawały - Mistrz Planu, który go wykonywał, oplatał wokół twoich nadgarstków nowe tasiemki - nowy pan dla Psa? Wilk, który raz poznał smak kija, nie powinien drugi raz wymagać tresowania - przez jego umysł, nagięty, zmuszony do posłuszeństwa, przewijają się prawdy, gdy dno wydaje się coraz bliższe, a jednak ciągle nie można go osiągnąć, ginie się i traci rachubę, skąd i dokąd - nie musisz tego wiedzieć, ważne, że Ona to wie, prowadząc cię do swojego świata, jakże z tego rada, nie pozostawia nic do dodania - milcz, bo milczenie jest złotem - najlepiej zszyj sobie wargi i zapomnij o tej dziwnej, obrzydliwej rzeźbie o nazwie "duma", która stała w królestwie twej biblioteki, w królestwie tego jestestwa - kiedyś była piękna, wydawała się nie do zniszczenia, a teraz tylko to z niej zostało - te posklejane w bezładzie kawałki, które miały mydlić oczy wszystkich wokół... a najbardziej te twoje. Chyba to wszystko było naprawdę dobrym żartem. Sklejona w pocie czoła emancypacja własnej wartości (zupełne gówno nie warte uwagi), która miała służyć za samo-oszukiwanie się, a która teraz miała rujnować podstawy tego świata na twoich oczach - już odpadł jeden kawałek, kolejny okruszek gdzieś zleciał - posady tej wyspy unoszącej się pośród Otchłani zadrżały niebezpiecznie, a ty wiedziałeś, skąd to drganie i miast próbować coś z tym zrobić, wpatrywałeś się nadal w to jedno dzieło, czekając, aż znikną kolejne elementy, starając się podtrzymywać ją dłońmi, jakoś uchronić, nie mając w sobie nawet wiary w powodzenie tej mętnej misji, a jedynie jakiś marny odłam nadziei...
Nie patrzyłeś już na nią.
Opuściłeś powieki do połowy, uciekłeś matowiejącą otchłanią na posadzkę, słuchając wszystkiego, co mówiła, kiedy wszystkie siły i wola do walki opadały - a może to wina nadmiaru pulsujących bodźców rozsadzających każdą komórkę ciała wypływających z parzącej dłoni i brzucha..? Myślę, że to drżenie dłoni i dreszcze przebiegające po twoim karku były połączeniem zbyt wielu emocji i tego bólu, bym mógł jednoznacznie stwierdzić, co najmocniej dyktowało twe zachowanie - nie było odpowiedniego słowa, którym mógłbyś jej nawet odpowiedzieć, kiedy przez twój umysł przepływała kolejna masa pytań, niepewności, ale gdzie w tym wszystkim plany, powiedz..? Pozwolisz się jakiejś marnej dziewczynce zniewolić..? Ona już to zrobiła. Raz i bardzo skutecznie, rozdrapując wszystkie paranoje, które, jak sądziłeś, udało ci się choć trochę zepchnąć na bok - ale spójrz, nie możesz się poruszyć, kat nad tobą stoi - och, właścicielka, nowa właścicielka! Jeśli będziesz grzeczny, nic wielkiego się nie stanie - tego cię nauczono... Czasami bardziej zaboli, ale to nic w porównaniu do tego,co może się dziać przy próbach oporu, wniosek jest więc prosty: nie warto walczyć. Nie warto się opierać.
Tylko że jeszcze nie byłeś w aż tak tragicznym stadium - uparcie starałeś się zachować trzeźwość myślenia i walczyć z własną paniką - nie wiem, czy można tu było mówić o jakimkolwiek złamaniu - Nailah już był złamany - trzymał się ostatnim palcem na krawędzi, unosząc w swoim maciupkim, maluteńkim świecie własnych kłamstw pudełka, która zostało opisane krótkim zdanie: U mnie wszystko dobrze.
- Zabiję cię z różdżką, czy bez różdżki. - Mówiłeś coraz ciszej, ale jeszcze nie na tyle, by był jakikolwiek problem z dosłyszeniem cię. - Albo mam lepszy pomysł... Zamienię cię w jedną z nas, to by dopiero była zabawa... - Wróciłeś do niej spojrzeniem. - Jeśli sądzisz, że nie zrobię ci gorszej krzywdy, ponieważ pozbawisz mnie krwi, to znaczy, że jesteś albo półmózgiem, albo zwyczajnie przeżera cię naiwność. - Huh, coraz trudniej się mówiło, coraz trudniej było się skupić, urywałeś zdanie w próbach nabrania oddechu, wzrok coraz częściej zachodził ci mgłą. - Tak, też tak myślę... Jeszcze przypadkowo ktoś by się dowiedział, znajdując twojego trupa, że miałem motyw, by się ciebie pozbyć.
Nie patrzyłeś już na nią.
Opuściłeś powieki do połowy, uciekłeś matowiejącą otchłanią na posadzkę, słuchając wszystkiego, co mówiła, kiedy wszystkie siły i wola do walki opadały - a może to wina nadmiaru pulsujących bodźców rozsadzających każdą komórkę ciała wypływających z parzącej dłoni i brzucha..? Myślę, że to drżenie dłoni i dreszcze przebiegające po twoim karku były połączeniem zbyt wielu emocji i tego bólu, bym mógł jednoznacznie stwierdzić, co najmocniej dyktowało twe zachowanie - nie było odpowiedniego słowa, którym mógłbyś jej nawet odpowiedzieć, kiedy przez twój umysł przepływała kolejna masa pytań, niepewności, ale gdzie w tym wszystkim plany, powiedz..? Pozwolisz się jakiejś marnej dziewczynce zniewolić..? Ona już to zrobiła. Raz i bardzo skutecznie, rozdrapując wszystkie paranoje, które, jak sądziłeś, udało ci się choć trochę zepchnąć na bok - ale spójrz, nie możesz się poruszyć, kat nad tobą stoi - och, właścicielka, nowa właścicielka! Jeśli będziesz grzeczny, nic wielkiego się nie stanie - tego cię nauczono... Czasami bardziej zaboli, ale to nic w porównaniu do tego,co może się dziać przy próbach oporu, wniosek jest więc prosty: nie warto walczyć. Nie warto się opierać.
Tylko że jeszcze nie byłeś w aż tak tragicznym stadium - uparcie starałeś się zachować trzeźwość myślenia i walczyć z własną paniką - nie wiem, czy można tu było mówić o jakimkolwiek złamaniu - Nailah już był złamany - trzymał się ostatnim palcem na krawędzi, unosząc w swoim maciupkim, maluteńkim świecie własnych kłamstw pudełka, która zostało opisane krótkim zdanie: U mnie wszystko dobrze.
- Zabiję cię z różdżką, czy bez różdżki. - Mówiłeś coraz ciszej, ale jeszcze nie na tyle, by był jakikolwiek problem z dosłyszeniem cię. - Albo mam lepszy pomysł... Zamienię cię w jedną z nas, to by dopiero była zabawa... - Wróciłeś do niej spojrzeniem. - Jeśli sądzisz, że nie zrobię ci gorszej krzywdy, ponieważ pozbawisz mnie krwi, to znaczy, że jesteś albo półmózgiem, albo zwyczajnie przeżera cię naiwność. - Huh, coraz trudniej się mówiło, coraz trudniej było się skupić, urywałeś zdanie w próbach nabrania oddechu, wzrok coraz częściej zachodził ci mgłą. - Tak, też tak myślę... Jeszcze przypadkowo ktoś by się dowiedział, znajdując twojego trupa, że miałem motyw, by się ciebie pozbyć.
- Gwendoline Tichý
Re: Memento
Sob Cze 13, 2015 3:55 pm
Mijała powoli faza kompletnego zaszczucia, następne było zdziwienie i przerażenie, potem uparte tańczenie na granicy szaleństwa, aż w końcu przyszła faza gróźb.
Oh, słyszała go bardzo wyraźnie. Tak głęboko pod ziemią było tak cichutko, tu nawet powietrze się nie ruszało, nie przemieszczało jakoś szczególnie, a można by nawet liczyć na to, że pozostawiony tu tlen nie był zmieniany od dziesiątek lat. Żadnych okien, drzwi, a nawet nadziei. Postanowiła umilić sobie czas wysłuchiwaniem czczej gadaniny poprzez odszukanie wzrokiem i światłem różdżki, torby leżącej u stóp lekko przesuniętej ławki. Wtedy meduza wraz ze swoim światłem cicho oddaliła się się od pochwyconego kocura.
- Kontynuuj. - odparła, nie chcąc, żeby sobie przerywał tym nagłym aktem braku zainteresowania; wbrew dociekaniom: nadal słuchała. Podeszła wolno i ujęła pasek torby w ręce, namierzając przy okazji leżące na ławce wisiorki. Je też wzięła.
Po czym powróciła do Sahira akurat na czas końca jego tyrady.
- Wspaniałe. Wezmę sobie twoje groźby do serca, kundlu, choć sądzę, że jeśli podarowałbyś mi na urodziny wampirze zmysły i szaleńczy pociąg do krwi, to byłabym najgorszą tragedią, jaka spadłaby na tę szkołę. - skwitowała i wróciła na miejsce, przysiadając na jednym kolanie i przyglądając się zawieszonym na jej kruchej dłoni wisiorkom. Duperele, pamiątki i coś co pozwalało tej bestii chodzić w świetle dnia bez zmieniania się w oblepiony tłuszczem kurz. To był drugi raz w jej życiu, kiedy miała w rękach Spinel. Pierwszy należał do pewnego małego wampirka, którego rodzice kazali wepchnąć do osuszonej studni i poczekać aż słońce stanie w zenicie, a ten nie będzie miał gdzie się schować. To, że zamieniłby się w tzn. 'kupkę pyłu' byłoby bardzo romantyczną wersją prawdy. Bo pozostawił po sobie wykrzywiony w agonii szkielet oblepiony spalonymi mięśniami, poprzyklejanymi do odsłoniętego i gotującego się tłuszczu włosami, siedzącego na kałuży pościnanego i ubarwionego krwią białka. Smród był niesamowity.
Odłożyła łagodnie wisiorki tuż obok trzech zamówionych towarów, najwidoczniej tracąc nimi zainteresowanie, po czym bez zażenowania zajrzała do jego torby, przetrząsając prywatne rzeczy. Nie było tam niczego szczególnego. Zabezpieczone w opakowaniu pióro, zamknięty hermetycznie, zużyty do połowy kałamarz, dwa podręczniki jeden do Obrony Przed Czarną Magią, a drugi do Zaklęć, zwinięte ciasno pergaminy oraz jakaś wypożyczona z biblioteki, mocno przetarta książka. Ale było jeszcze coś. Czarownica sięgnęła dłonią do dna i wyciągnęła stamtąd zdecydowanie mniejszą gabarytami książeczkę, co najważniejsze: wyglądającą na całkiem nową, nawet mimo pozaginanych rogów swojej twardej oprawy. Otworzyła książeczkę na losowej, zapisanej stronie i szybko przemknęła wzrokiem po dekoracyjnym piśmie, szybko cofając się do pierwszej strony.
- Kto by pomyślał, że taki twardy mężczyzna jak ty prowadzi pamiętnik. - tym razem nawet miękkość jej głosu nie zasłoniła jawnej, rozbawionej kpiny. Pacnęła swoja zdobyczą, zamykając ją. - Opisujesz w nim jakieś poematy do ukochanej?
Przymknęła klapę torby i odłożyła ja kulturalnie na bok, jakby nic się nie stało, ale pamiętnika nie odłożyła na miejsce. Jedynie odwróciła się na moment, prostym Accio przywołując do siebie pogubione Galeony Sahira, jakie powrzucała spokojnie do mieszka, a ten spoczął w jej torbie. Wraz z prywatnymi rzeczami wampira.
Oh, słyszała go bardzo wyraźnie. Tak głęboko pod ziemią było tak cichutko, tu nawet powietrze się nie ruszało, nie przemieszczało jakoś szczególnie, a można by nawet liczyć na to, że pozostawiony tu tlen nie był zmieniany od dziesiątek lat. Żadnych okien, drzwi, a nawet nadziei. Postanowiła umilić sobie czas wysłuchiwaniem czczej gadaniny poprzez odszukanie wzrokiem i światłem różdżki, torby leżącej u stóp lekko przesuniętej ławki. Wtedy meduza wraz ze swoim światłem cicho oddaliła się się od pochwyconego kocura.
- Kontynuuj. - odparła, nie chcąc, żeby sobie przerywał tym nagłym aktem braku zainteresowania; wbrew dociekaniom: nadal słuchała. Podeszła wolno i ujęła pasek torby w ręce, namierzając przy okazji leżące na ławce wisiorki. Je też wzięła.
Po czym powróciła do Sahira akurat na czas końca jego tyrady.
- Wspaniałe. Wezmę sobie twoje groźby do serca, kundlu, choć sądzę, że jeśli podarowałbyś mi na urodziny wampirze zmysły i szaleńczy pociąg do krwi, to byłabym najgorszą tragedią, jaka spadłaby na tę szkołę. - skwitowała i wróciła na miejsce, przysiadając na jednym kolanie i przyglądając się zawieszonym na jej kruchej dłoni wisiorkom. Duperele, pamiątki i coś co pozwalało tej bestii chodzić w świetle dnia bez zmieniania się w oblepiony tłuszczem kurz. To był drugi raz w jej życiu, kiedy miała w rękach Spinel. Pierwszy należał do pewnego małego wampirka, którego rodzice kazali wepchnąć do osuszonej studni i poczekać aż słońce stanie w zenicie, a ten nie będzie miał gdzie się schować. To, że zamieniłby się w tzn. 'kupkę pyłu' byłoby bardzo romantyczną wersją prawdy. Bo pozostawił po sobie wykrzywiony w agonii szkielet oblepiony spalonymi mięśniami, poprzyklejanymi do odsłoniętego i gotującego się tłuszczu włosami, siedzącego na kałuży pościnanego i ubarwionego krwią białka. Smród był niesamowity.
Odłożyła łagodnie wisiorki tuż obok trzech zamówionych towarów, najwidoczniej tracąc nimi zainteresowanie, po czym bez zażenowania zajrzała do jego torby, przetrząsając prywatne rzeczy. Nie było tam niczego szczególnego. Zabezpieczone w opakowaniu pióro, zamknięty hermetycznie, zużyty do połowy kałamarz, dwa podręczniki jeden do Obrony Przed Czarną Magią, a drugi do Zaklęć, zwinięte ciasno pergaminy oraz jakaś wypożyczona z biblioteki, mocno przetarta książka. Ale było jeszcze coś. Czarownica sięgnęła dłonią do dna i wyciągnęła stamtąd zdecydowanie mniejszą gabarytami książeczkę, co najważniejsze: wyglądającą na całkiem nową, nawet mimo pozaginanych rogów swojej twardej oprawy. Otworzyła książeczkę na losowej, zapisanej stronie i szybko przemknęła wzrokiem po dekoracyjnym piśmie, szybko cofając się do pierwszej strony.
- Kto by pomyślał, że taki twardy mężczyzna jak ty prowadzi pamiętnik. - tym razem nawet miękkość jej głosu nie zasłoniła jawnej, rozbawionej kpiny. Pacnęła swoja zdobyczą, zamykając ją. - Opisujesz w nim jakieś poematy do ukochanej?
Przymknęła klapę torby i odłożyła ja kulturalnie na bok, jakby nic się nie stało, ale pamiętnika nie odłożyła na miejsce. Jedynie odwróciła się na moment, prostym Accio przywołując do siebie pogubione Galeony Sahira, jakie powrzucała spokojnie do mieszka, a ten spoczął w jej torbie. Wraz z prywatnymi rzeczami wampira.
- Sahir Nailah
Re: Memento
Sob Cze 13, 2015 5:01 pm
Czym innym były wampiry, jeśli nie pasożytami? Bo to właśnie określało całe ich jestestwo, pomimo jakże dumnego mówienia, że są na szczycie łańcucha biologicznego - oj tak, są, nie mają naturalnych wrogów, no, może oprócz wilkołaków znajdujących się z nimi niby na równi, a jednak krwiożercze pijawki stawiały te psy zazwyczaj nawet niżej niż ludzi - niby nie można oceniać po rasie, heh... owszem nie warto, ale trudno było uciec od pewnych przekonań, od nauk wyniesionych z domu, od wbijanych do głów słów dorosłych i kumpli z podwórka: wampiry to zło! Trzeba je wytępić! - pewnie dlatego większość by wiwatowała, gdyby mieli wzgląd do tej scenki, sami wzięliby do dłoni kamienie i pobawili się razem z Gwendoline - tłum zawsze kochał chleb i igrzyska, ta niema prawda wibrowała w powietrzu między nimi, tak jak jeszcze parę innych rzeczy, które pozostawały niedopowiedziane i wątpliwe, żeby struny głosowe w najbliższym czasie sięgnęły po te karty - przerażająco często wychodziło się bardziej szczęśliwym z niedoborem wiedzy, niż z jej nadmiarem... Jak to się miało do tego? Nie chciałeś wiedzieć, co się może to wydarzyć - powtarzałeś w głowie mantrę z prośbą, by się to już po prostu skończyło, przechodząc już przez wszystkie fazy, przez które tylko przejść mogłeś, wetknięty w tą klatkę, w królestwo cieni, które winno być twoim, ale ta zmyślna Meduza zamieniła ją na swoje, podcinając ci skrzydła - obojętnie, jak bardzo starałbyś się porzucić strach, ten ciągle wykręcał ci wnętrzności - czy może to znowu mieszało ci się z tym bólem fizycznym..?
- Ach tak? Możemy się przekonać... chcesz..? - Straciłeś ją z pola widzenia, ale to nic - wiedziała doskonale, że ma panowanie nad tą sytuacją, a to cię tylko jeszcze bardziej podjudzało, utrudniając próby skupienia się i poradzenia sobie z bólem i niedotlenieniem - chyba powoli odpływałeś... Gdzieś poszła, coś podnosiła - usłyszałeś brzęczenie metalu o metal i aż chciałoby się napisać, że jeszcze bardziej się spiąłeś, ale było to całkowicie niemożliwe na poziomie odczuwania, na którym się znajdowałeś i przy aktualnym napięciu wszystkich mięśni, jakbyś gotów był w każdym momencie się zerwać, a przecież nie mogłeś - czar wcale nie słabł, wyszedł jej doskonale, musisz przyznać, za to ty - owszem, słabłeś w oczach. Chciałbyś zetrzeć ten pierdolony spokój z jej twarzy... ale jeszcze bardziej chciałeś się stąd wynieść i po prostu wrócić do Coletta, dlatego: niech to się już skończy, niech ona zrobi, co ma do zrobienia, niech po prostu zostawi cię w spokoju... Czemu znowu na twojej drodze musiał stanąć ktoś, kto chciał założyć ci obrożę na szyję i nauczyć komendy "waruj"..?
Pamiętnik... - taak, trzyma go w tych dłoniach, w których trzyma też swoją różdżkę, w której trzymała bicz, a który jeszcze przed chwilą tak zmysłowo sunął po ziemi, cicho szemrząc, niczym niezmiernie wierny wąż podążający za swą panią krok w krok, co ani myślał odstąpić do jej boku, by szczerzyć kły na wszystkich, którzy tylko spróbują podnieść na nią rękę - pasowała ta bestia do niej, tak bardzo pasowała... i teraz, takie strategiczne pytanie: czy ty w ogóle masz prawo mieć jakiekolwiek sprzeciwy do tego, co robi..? Najgorsze było w tym wszystkim to, że wewnętrznie wcale nie odczuwałeś niesprawiedliwości tego wydarzenia - zasłużyłeś na to, o zgrozo! - zasłużyłeś w pełni, tak jak na o wiele gorsze kary, niż tylko ból z powodu niewygodnego zgięcia, niż tylko rozpierdalający umysł na tysiące kawałków ból dwóch ran i kawałka naruszonej skóry na dłoni - winieneś jeszcze jej dziękować za wyrównanie wszystkich grzechów, które popełniłeś, a których było za wiele, lecz... czy już nie nazbierałeś rozgrzeszenia na zapas przez całe swoje krótko-długie życie? Czy to na pewno było takie "w porządku"..?
Ponoć nie można trochę chcieć, a trochę nie, trochę mieć, a trochę nie - tak i ty nie powinieneś tak się chwiać, jak chwiała się twoja jaźń, niezdolna do obrania konkretnego punktu, czy powinieneś jednak mówić, czy milczeć, czy powinieneś próbować się bronić, czy jednak trwać w bezruchu i poddać się woli Losu, z którym tak nachalnie próbowałeś za każdym razem walczyć - tutaj, w tej chwili, o nic zawalczyć nie mogłeś, więc zamknąłeś oczy, z boleścią, nie chcąc dalej oglądać, co do swojej torby pakuje prócz twojego pamiętnika - więcej nie odpyskowałeś - tak, lepiej nie ciągnąć tej farsy, lepiej... co lepiej? No dalej, nie krępuj się - masz jakieś złote myśli do wypowiedzenia..?
Myśli lekko się rozpierzchły, ciało odrętwiało do tego stopnia, że przestałeś je czuć.
Nie, nie mdlej...
Myśl: pamiętnik... jak wiele w nim napisałeś... och, zbyt wiele, nawet do twoich skłonności do przekłamań we własnych dziełach.
Zbyt... wiele...
Masz wziąć odpowiedzialność za wampiry... Jak daleko ta kobieta mogła się posunąć, żeby zmusić cię do posłuszeństwa..? Spoglądając na dotychczasowy czas spędzony w jej obecności, nie było tak tragicznie - w sumie aktualnie, gdy zaakceptowałeś sytuację na swój sposób, było to jak spacerek w porównaniu do tego, co odpierdalał Vincent... Czy ona... chce tylko krwi? Jeśli tak bardzo jej chce to możesz nawet sam sobie ją upuszczać i po prostu jej dawać, jeśli to miałoby wszystko zażegnać, jeśli mógłbyś puścić w niepamięć to zdarzenie, jeno... coś ci mówiło, że z tą kobietą nie mógłbyś pójść na taki układ.
W jej oczach... w jej oczach nie było widać duszy.
- Już..? Możemy przejść do rzeczy, czy zamierzasz się jeszcze napawać swoim zwycięstwem..?
Tak, tak - szybko, szybciej, będzie po temacie, wszystko się zakończy, a ty o tym zapomnisz, zrobisz sobie papkę z mózgu i wrócisz do tego, co było, zanim przywędrowałeś do tego podziemnego pomieszczenia...
- Ach tak? Możemy się przekonać... chcesz..? - Straciłeś ją z pola widzenia, ale to nic - wiedziała doskonale, że ma panowanie nad tą sytuacją, a to cię tylko jeszcze bardziej podjudzało, utrudniając próby skupienia się i poradzenia sobie z bólem i niedotlenieniem - chyba powoli odpływałeś... Gdzieś poszła, coś podnosiła - usłyszałeś brzęczenie metalu o metal i aż chciałoby się napisać, że jeszcze bardziej się spiąłeś, ale było to całkowicie niemożliwe na poziomie odczuwania, na którym się znajdowałeś i przy aktualnym napięciu wszystkich mięśni, jakbyś gotów był w każdym momencie się zerwać, a przecież nie mogłeś - czar wcale nie słabł, wyszedł jej doskonale, musisz przyznać, za to ty - owszem, słabłeś w oczach. Chciałbyś zetrzeć ten pierdolony spokój z jej twarzy... ale jeszcze bardziej chciałeś się stąd wynieść i po prostu wrócić do Coletta, dlatego: niech to się już skończy, niech ona zrobi, co ma do zrobienia, niech po prostu zostawi cię w spokoju... Czemu znowu na twojej drodze musiał stanąć ktoś, kto chciał założyć ci obrożę na szyję i nauczyć komendy "waruj"..?
Pamiętnik... - taak, trzyma go w tych dłoniach, w których trzyma też swoją różdżkę, w której trzymała bicz, a który jeszcze przed chwilą tak zmysłowo sunął po ziemi, cicho szemrząc, niczym niezmiernie wierny wąż podążający za swą panią krok w krok, co ani myślał odstąpić do jej boku, by szczerzyć kły na wszystkich, którzy tylko spróbują podnieść na nią rękę - pasowała ta bestia do niej, tak bardzo pasowała... i teraz, takie strategiczne pytanie: czy ty w ogóle masz prawo mieć jakiekolwiek sprzeciwy do tego, co robi..? Najgorsze było w tym wszystkim to, że wewnętrznie wcale nie odczuwałeś niesprawiedliwości tego wydarzenia - zasłużyłeś na to, o zgrozo! - zasłużyłeś w pełni, tak jak na o wiele gorsze kary, niż tylko ból z powodu niewygodnego zgięcia, niż tylko rozpierdalający umysł na tysiące kawałków ból dwóch ran i kawałka naruszonej skóry na dłoni - winieneś jeszcze jej dziękować za wyrównanie wszystkich grzechów, które popełniłeś, a których było za wiele, lecz... czy już nie nazbierałeś rozgrzeszenia na zapas przez całe swoje krótko-długie życie? Czy to na pewno było takie "w porządku"..?
Ponoć nie można trochę chcieć, a trochę nie, trochę mieć, a trochę nie - tak i ty nie powinieneś tak się chwiać, jak chwiała się twoja jaźń, niezdolna do obrania konkretnego punktu, czy powinieneś jednak mówić, czy milczeć, czy powinieneś próbować się bronić, czy jednak trwać w bezruchu i poddać się woli Losu, z którym tak nachalnie próbowałeś za każdym razem walczyć - tutaj, w tej chwili, o nic zawalczyć nie mogłeś, więc zamknąłeś oczy, z boleścią, nie chcąc dalej oglądać, co do swojej torby pakuje prócz twojego pamiętnika - więcej nie odpyskowałeś - tak, lepiej nie ciągnąć tej farsy, lepiej... co lepiej? No dalej, nie krępuj się - masz jakieś złote myśli do wypowiedzenia..?
Myśli lekko się rozpierzchły, ciało odrętwiało do tego stopnia, że przestałeś je czuć.
Nie, nie mdlej...
Myśl: pamiętnik... jak wiele w nim napisałeś... och, zbyt wiele, nawet do twoich skłonności do przekłamań we własnych dziełach.
Zbyt... wiele...
Masz wziąć odpowiedzialność za wampiry... Jak daleko ta kobieta mogła się posunąć, żeby zmusić cię do posłuszeństwa..? Spoglądając na dotychczasowy czas spędzony w jej obecności, nie było tak tragicznie - w sumie aktualnie, gdy zaakceptowałeś sytuację na swój sposób, było to jak spacerek w porównaniu do tego, co odpierdalał Vincent... Czy ona... chce tylko krwi? Jeśli tak bardzo jej chce to możesz nawet sam sobie ją upuszczać i po prostu jej dawać, jeśli to miałoby wszystko zażegnać, jeśli mógłbyś puścić w niepamięć to zdarzenie, jeno... coś ci mówiło, że z tą kobietą nie mógłbyś pójść na taki układ.
W jej oczach... w jej oczach nie było widać duszy.
- Już..? Możemy przejść do rzeczy, czy zamierzasz się jeszcze napawać swoim zwycięstwem..?
Tak, tak - szybko, szybciej, będzie po temacie, wszystko się zakończy, a ty o tym zapomnisz, zrobisz sobie papkę z mózgu i wrócisz do tego, co było, zanim przywędrowałeś do tego podziemnego pomieszczenia...
- Gwendoline Tichý
Re: Memento
Sob Cze 13, 2015 6:01 pm
Pogładziła dłonią swoją zamkniętą torbę, puszyła się i rosła w siłę, podczas gdy On słabł. Oj słabł, bladł, marniał, gdyby mógł pewnie zwinąłby się do pozycji embrionalnej. Przymykał oczy, już nie pyskował, już był cichutko... wszystko byleby nie sięgać znowu po kij. A Ona wiedziała. Wiedziała, że są rzeczy gorsze od jej wiernego bicza, gorsze od takiego upodlenia i miała ich cały wachlarz skryty w palcach po miękkim materiałem eleganckich, białych rękawiczek.
Tak, w obecnej sytuacji praktycznie wiedziała, że jest ranny, nie wyglądałby na tak zbitego tylko po tak mało raniącym pojedynku i jedynie z oplatającymi go mackami. Coś ewidentnie musiało być na rzeczy i choć nie wiedziała i nie widziała sensu w pytaniu co konkretnie, to pożegnała się już na dzisiaj z większym upuszczaniem mu krwi. Jedynie po jego poddańczym stwierdzeniu, a nawet przewijającym się tam błaganiem, powoli i z charakterystycznym sykiem, wyjęła zza paska nóż sprężynowy.
- Będę się nią napawać jeszcze długo, ale skoro tak bardzo chcesz... - nóż kliknął otwierany, po czym czarownica celnie wbiła go w bok, niespecjalnie, ale z jakimś dziwnym szczęściem trafiając bardzo niedaleko dokuczającej Sahirowi rany. Szybko przekręciła ostrze o kilka stopni i opuściła nóż w dół, żeby ściekająca po nim niewielka ilość krwi, kroplami trafiała do podstawionej po niżej, maleńkiej fiolki. Pojemność tego naczyńka nie była zbyt duża, w mierniku wampirów mógł być to może.. jeden łyk? Żaden poważny uszczerbek, choć trudno to było ocenić przy aktualnym stanie zdrowotnym Krukona.
Gwendoline mogła zrobić większą ranę, przyspieszyć ten proces, oczywiście, że mogła, ale nie chciała. Wolała by jej ofiara już teraz dokładnie i z każdym detalem zapamiętała to upodlenie, te pęta, ten spokojny głos swojego kata i powolne obijanie się kropli własnej krwi o ścianki, i denko fiolki. Tak, chciała tylko krwi, tylko i aż. Ale przy okazji chciała też władzy i adrenaliny, co wraz z wcześniejszym, tworzyło mieszankę wybuchowa, która czyniła młodą czarownicę oprawcą, którego nieomal nie dało się zaspokoić i w pełni usatysfakcjonować. No i była jeszcze niezdecydowana z natury kobietą, więc poprzeczka szła wyżej o kolejne i kolejne stopnie. Tak samo jak rósł poziom krwi w fiolce.
Kap, kap, kap.
To krew czy woda z sufitu kapie na kamienny stół? Była burza, woda w końcu mogła przesiąknąć przez metry wilgotnej gleby i dojść aż tutaj. Może jakaś kropelka skapnie na rozgrzane od nagłej gorączki czoło wampira i przyniesie mu sekundę ułudnego ukojenia? Nic? Żadna się nie pisze? Najwidoczniej nie. Kapała więc tylko krew.
A kiedy skapnęło jej wystarczająco dużo dziewczyna bez ostrzeżenia wyszarpnęła broń z ciała i zakorkowała fiolkę, ją też wrzucając do torby. A Nailah bladł i bladł, przymykał oczy, bez zająknięcia poddawał się wszystkiemu, dusił i jakby... omdlewał? Świetnie się składało.
Blondynka podniosła się i bez pośpiechu zwinęła z sykiem stalowy bat, jaki przypięła do paska na plecach, tuż za grubszym materiałem szaty, po czym spojrzała na chłopaka z góry, poprawiając torbę zawieszoną na jej ramieniu.
- Więc jesteśmy umówieni. Do następnego razu. - mruknęła przyjemnie i z rozmachem zasadziła mu kopniaka w twarz, ostatecznie odbierając przytomność.
Finite Incantatem zniwelowało pęta.
z/t
Tak, w obecnej sytuacji praktycznie wiedziała, że jest ranny, nie wyglądałby na tak zbitego tylko po tak mało raniącym pojedynku i jedynie z oplatającymi go mackami. Coś ewidentnie musiało być na rzeczy i choć nie wiedziała i nie widziała sensu w pytaniu co konkretnie, to pożegnała się już na dzisiaj z większym upuszczaniem mu krwi. Jedynie po jego poddańczym stwierdzeniu, a nawet przewijającym się tam błaganiem, powoli i z charakterystycznym sykiem, wyjęła zza paska nóż sprężynowy.
- Będę się nią napawać jeszcze długo, ale skoro tak bardzo chcesz... - nóż kliknął otwierany, po czym czarownica celnie wbiła go w bok, niespecjalnie, ale z jakimś dziwnym szczęściem trafiając bardzo niedaleko dokuczającej Sahirowi rany. Szybko przekręciła ostrze o kilka stopni i opuściła nóż w dół, żeby ściekająca po nim niewielka ilość krwi, kroplami trafiała do podstawionej po niżej, maleńkiej fiolki. Pojemność tego naczyńka nie była zbyt duża, w mierniku wampirów mógł być to może.. jeden łyk? Żaden poważny uszczerbek, choć trudno to było ocenić przy aktualnym stanie zdrowotnym Krukona.
Gwendoline mogła zrobić większą ranę, przyspieszyć ten proces, oczywiście, że mogła, ale nie chciała. Wolała by jej ofiara już teraz dokładnie i z każdym detalem zapamiętała to upodlenie, te pęta, ten spokojny głos swojego kata i powolne obijanie się kropli własnej krwi o ścianki, i denko fiolki. Tak, chciała tylko krwi, tylko i aż. Ale przy okazji chciała też władzy i adrenaliny, co wraz z wcześniejszym, tworzyło mieszankę wybuchowa, która czyniła młodą czarownicę oprawcą, którego nieomal nie dało się zaspokoić i w pełni usatysfakcjonować. No i była jeszcze niezdecydowana z natury kobietą, więc poprzeczka szła wyżej o kolejne i kolejne stopnie. Tak samo jak rósł poziom krwi w fiolce.
Kap, kap, kap.
To krew czy woda z sufitu kapie na kamienny stół? Była burza, woda w końcu mogła przesiąknąć przez metry wilgotnej gleby i dojść aż tutaj. Może jakaś kropelka skapnie na rozgrzane od nagłej gorączki czoło wampira i przyniesie mu sekundę ułudnego ukojenia? Nic? Żadna się nie pisze? Najwidoczniej nie. Kapała więc tylko krew.
A kiedy skapnęło jej wystarczająco dużo dziewczyna bez ostrzeżenia wyszarpnęła broń z ciała i zakorkowała fiolkę, ją też wrzucając do torby. A Nailah bladł i bladł, przymykał oczy, bez zająknięcia poddawał się wszystkiemu, dusił i jakby... omdlewał? Świetnie się składało.
Blondynka podniosła się i bez pośpiechu zwinęła z sykiem stalowy bat, jaki przypięła do paska na plecach, tuż za grubszym materiałem szaty, po czym spojrzała na chłopaka z góry, poprawiając torbę zawieszoną na jej ramieniu.
- Więc jesteśmy umówieni. Do następnego razu. - mruknęła przyjemnie i z rozmachem zasadziła mu kopniaka w twarz, ostatecznie odbierając przytomność.
Finite Incantatem zniwelowało pęta.
z/t
- Sahir Nailah
Re: Memento
Sob Cze 13, 2015 6:47 pm
Zamknięte oczy, podcięte skrzydła, jedna samotna łza spływająca po policzku... och, żartuję - nie było żadnej łzy, tak samo jak i powieki nie były zamknięte - rozwarły się gwałtownie, bardzo mocno, tak samo jak i wargi obnażające ostre kły, spomiędzy których uciekł wydłużający się jęk - ciało zadrżało, fajerwerki pod kopułą umysłu eksplodowały - wiecie, że były tam przygotowywane przez cały ten czas, gdy Meduza bawiła się z Kotem w słynną zabawę "kotka i myszki"? Jeno u nich to Kot był Myszką, przyjmując rolę tych, których atakował, wtłaczając się w ich pozycję, choć znał już ją doskonale, nic nowego, nic, co mogłoby go odwieźć od dotychczasowego zachowania - tak przynajmniej myślałem... Co da przelana krew, co da nienawiść wymierzana przeciw nienawiści? Powiedziałeś kiedyś, że mosty zbudowane z nienawiści są lepsze, ponieważ są o wiele mocniejsze od miłości - te dwie bliźniacze emocje postawione obok siebie wypadały jednak tak samo intensywnie i nie chodzi o to, że nie zdążyłeś się o tym przekonać - nie zdążyłeś tego odpowiednio nazwać, tylko w tym czaił się ten problem - a tutaj..? Tutaj nawet nie czuć było nienawiści - nie od strony Gwendoline. Wydawała się kompletnie odcięta od jakichkolwiek emocji, tylko jej Zwierciadła Duszy czasami lśniły iście zwierzęcą podnietą polowania - Ona, drapieżnik, Ty - jej ofiara, którą znowu wstrząsnął dreszcz, kiedy ostrze przemieściło się w ciele... Wypadałoby teraz nie oddychać - tak, byłoby wspaniale, ale twe ciało nie chciało cię słuchać - nadal musiałeś walczyć o każdą, najmniejszą dawkę tlenu, twoja klatka piersiowa pracowała szybko, nierównomiernie, podczas gdy jej tak spokojnie - zauważyłbyś to, gdyby nie fakt, że wszystkie twoje myśli rozpadły się, jakby ten sztylet uderzył w lustro twego umysłu, rozsypując szkło po podłodze, a te zaczęło odbijać różne obrazy, które nie tworzyły wspólnie ładu i składu, a nie w okolice rany, w jeden z wielu teraz słabych punktów, które sprawiły, że oczy ci uciekły, że tylko dyszałeś, wyczuwając utratę niemal każdej kropelki, utrzymując się w stanie pół-świadomości - coś sprawiało, że nie mogłeś zapaść się w czerń, coś, nad czym się nie zastanawiałeś, nad czym nie miałeś szans dumać, kazało ci czerpać wszystkie bodźce otoczenia i wdychać zapylone powietrze do rozpalonego ciała - och, jeszcze się wynurzałeś, jeszcze gdzieś tutaj byłeś, ciągle wiedząc, gdzie jesteś, co się dzieje i, co najgorsze - jak kurewsko cię wszystko napierdala, niemal wymagając na twoim gardle wypowiedzenia prośby, by już cię zostawiła - ale tylko poruszyłeś bezgłośnie wargami i zatkałeś je - nie, nie poprosisz, to było poniżej... czego? Twojej dumy? Godności? Nie rozśmieszaj mnie, nie posiadałeś czegoś takiego jak duma, czy godność, mam ci o tym przypomnieć..? Nie wystarczy ci kija na karku, wilku? On dopiero cię dotyka, on jeszcze nawet porządnie nie uderzył, nie opadł na twoje łopatki, a zobacz, w jakim stanie jesteś - doskonale pamiętasz jego smak, a zobaczysz, że Gwendoline to zauważy prędzej, czy później, była zbyt inteligentna... i pomimo swej niechęci do wampirów, która była bardzo delikatnie ujęta, nie była przy okazji arogantką, by ignorować możliwości tej rasy... Odmierzana kropla po kropli, jak sunęły sekundy, bez pośpiechu, bo i gdzież Meduza śpieszyć się mogła..? Poświęcała swój cenny czas dla kundla leżącego u jej stóp tak grzecznie i w bezruchu, aż stawał przed oczyma jej obraz siedzącej w miękkim fotelu przed kominkiem, z łbem psiaka na kolanach i lampką wina w dłoni, zadowolonej, ukontentowanej - wszystko, by zaspokoić Księżniczkę, wszystko, by ją zadowolić, tylko stop, zaraz - czy miano księżniczki nie było obraźliwe dla kogoś, kto mógłby się ozwać Cesarzową..? Jak daleko sięgały jej macki i jak głęboko jeszcze mogły sięgnąć..? To wasze pierwsze spotkanie, a już z precyzją chirurga rozcinała blizny, otwierała rany, grzebała w nich, szukając tajemnic i zakamarków, które zatrzymałaby cię przy niej... przy niej? Dla niej, nie przy niej. Mógłbyś być zamkniętym w piwnicy workiem z krwią - czy to nie brzmi ci znajomo do pewnych teorii, które sam wygłaszałeś..?
Bardzo dobrze to zostało już ujęte - w swych jakże misternych manipulacjach i kłamstwach doprowadziłeś się właśnie do tego momentu - wysunąłeś prosto z paszczy Lwa, by wpaść w macki Meduzy. Na własne życzenie. Na własne zawołanie. Za własną, pieprzoną karę, która należała ci się za pozbawienie życia ponad dziesięciu, bogom winnych uczniów!
Więc tak, kapała tylko krew, rozpływając się w ciemnej wodzie, pięknie barwiąc ją najszlachetniejszą, królewską juchą - coby żadna kropelka się nie zmarnowała, prawda..? A wystarczyło wyciągnąć tylko sztylet, żeby popłynęło jej więcej, żeby wsiąknęła w czarną koszulę...
Spokój... widzisz? Nie było tak źle... Nie zabrała nawet dużo, zupełnie, jakby okazywała ci swą łaskę... albo zupełnie, jakby w swej inteligencji przewidziała, że jeśli weźmie więcej, nie będziesz w stanie się stąd pozbierać i to pomieszczenie stanie się twoim grobowcem - powieki miałeś strasznie ciężkie, lepiły ci się, głowa, zlepiona tylko z odczuwanych bodźców nakłuwanych komórek na twoim boku, wgniatała się w kamień, będąc cięższą od ołowiu - ale jesteś, ale myślisz, ale funkcjonujesz...
Byłeś, myślałeś, funkcjonowałeś.
Ostatni pokaz fajerwerek, ostatni mrok, który miał cię już pochłonąć - połknął cię gwałtem w swą paszczę i już nie wypuścił - świadomość ostatecznie całkowicie się ulotniła, kiedy but Gwendoline spotkał się z twoją twarzą, chyba tylko ostatecznym cudem nie łamiąc ci nosa...
A potem?
Potem pozostały tylko ślady walki i kropelki krwi na podłodze oraz wyżarte przez kwas plamy, na które zdołał opaść spowrotem kurz.
[z/t]
Bardzo dobrze to zostało już ujęte - w swych jakże misternych manipulacjach i kłamstwach doprowadziłeś się właśnie do tego momentu - wysunąłeś prosto z paszczy Lwa, by wpaść w macki Meduzy. Na własne życzenie. Na własne zawołanie. Za własną, pieprzoną karę, która należała ci się za pozbawienie życia ponad dziesięciu, bogom winnych uczniów!
Więc tak, kapała tylko krew, rozpływając się w ciemnej wodzie, pięknie barwiąc ją najszlachetniejszą, królewską juchą - coby żadna kropelka się nie zmarnowała, prawda..? A wystarczyło wyciągnąć tylko sztylet, żeby popłynęło jej więcej, żeby wsiąknęła w czarną koszulę...
Spokój... widzisz? Nie było tak źle... Nie zabrała nawet dużo, zupełnie, jakby okazywała ci swą łaskę... albo zupełnie, jakby w swej inteligencji przewidziała, że jeśli weźmie więcej, nie będziesz w stanie się stąd pozbierać i to pomieszczenie stanie się twoim grobowcem - powieki miałeś strasznie ciężkie, lepiły ci się, głowa, zlepiona tylko z odczuwanych bodźców nakłuwanych komórek na twoim boku, wgniatała się w kamień, będąc cięższą od ołowiu - ale jesteś, ale myślisz, ale funkcjonujesz...
Byłeś, myślałeś, funkcjonowałeś.
Ostatni pokaz fajerwerek, ostatni mrok, który miał cię już pochłonąć - połknął cię gwałtem w swą paszczę i już nie wypuścił - świadomość ostatecznie całkowicie się ulotniła, kiedy but Gwendoline spotkał się z twoją twarzą, chyba tylko ostatecznym cudem nie łamiąc ci nosa...
A potem?
Potem pozostały tylko ślady walki i kropelki krwi na podłodze oraz wyżarte przez kwas plamy, na które zdołał opaść spowrotem kurz.
[z/t]
- Mistrz Gry
Re: Memento
Sob Cze 13, 2015 6:54 pm
Gdyby ktoś się wsłuchał, mógłby usłyszeć pełen bólu szepty tych, którzy ongiś to miejsce odwiedzali - lecz nie miał kto słuchać - sala znów pozostała pusta, zapomniana, choć nad jej wejściem widniało dumne Pamiętaj! - i może już nie była taka całkowicie zapomniana..? Zdaje się, że te dwie istoty, które wymieniły się tutaj zaklęciami, zapamiętają sobie to ciche, spokojne miejsce, do którego nie docierał zgiełk szkoły...
Podsumowanie:
Sahir Nailah: -15% PŻ, +15 PD
Gwendoline Tichy: +15PD
Rachunek:
Sahir Nailah:
1x Słodki Mordownik (1 Galeon)
1x Krew ludzka 1l. (8 Galeonów)
1x Eliksir Wiggenowy (13 Sykli)
Razem: 9 Galeonów 13 Sykli
Podsumowanie:
Sahir Nailah: -15% PŻ, +15 PD
Gwendoline Tichy: +15PD
Rachunek:
Sahir Nailah:
1x Słodki Mordownik (1 Galeon)
1x Krew ludzka 1l. (8 Galeonów)
1x Eliksir Wiggenowy (13 Sykli)
Razem: 9 Galeonów 13 Sykli
- Natalie Dark
Re: Memento
Pią Mar 11, 2016 11:51 pm
(popołudnie) 14 maja 1978 roku
Natknęła się na to miejsce już wcześniej. Kiedyś, gdy zwiedzała przed laty lochy. Swego czasu często plątała się po szkole tylko po to, by ją poznać. To miejsce ją fascynowało. Było ogromne i pełne tajemnic. Dziś wiele z nich już poznała przez co szkoła straciła na uroku, jednak nadal potrafiła czasem zaskoczyć.
Dziewczyna zaszyła się tutaj po lekcjach, pozbywszy się już mundurka i przebrawszy w wygodniejsze czarne spodnie i jedną z białych koszul. W takim stroju czuła się znacznie lepiej. Co prawda, przed wyjściem narzuciła na siebie zaklęcie maskujące blizny, jednak zanim tu dotarła, straciło ono swoją moc. Chyba była zbyt roztargniona, gdy je rzucała. Nawet teraz jej się to czasem zdarzało.
Przysiadła na jednej z ławek i wsłuchała się w otaczającą ją ciszę. Na jej twarzy pojawił się po chwili delikatny uśmiech.
Cisza i spokój...
Po chwili zadrżała, co nieco popsuło tę sielską jak dla niej atmosferę lochów. Tutaj było zimno. Chyba nawet bardziej niż w pozostałych częściach podziemi. Zmarszczyła nos, ale wtedy przypomniała sobie o zaklęciu, które niedawno znalazła.
Pogrzebała chwilę w swojej nieodłącznej torbie.
Jest!
Uśmiechnęła się, kładąc książkę obok siebie na wybranej stronie i przebiegając tekst wzrokiem.
Ayean. Ogrzewa ciało. Działa nawet w najcięższych warunkach.
Zanotowała w głowie najważniejsze informacje dotyczące działania i rzucania zaklęcia, po czym przystąpiła do działania. Wyjęła ze spodni różdżkę i przymknęła na moment powieki, by oczyścić umysł.
- Ayean. - Machnęła różdżką i wycelowała w siebie. Błysnęło lekko niebieskawe światło i dziewczynie od razu przestało doskwierać zimno. Niestety, działanie nie było długotrwałe, bo po kilku minutach wertowania książki znowu zadrżała.
Powtórzyła czynność jednak tym razem zamiast się ogrzać, zafundowała sobie tylko chłodny powiew wiatru, który poplątał jej włosy.
- Świetnie - mruknęła do siebie z sarkazmem i otworzyła znowu książkę na zaklęciu by sprawdzić, czy niczego nie pomyliła.
Natknęła się na to miejsce już wcześniej. Kiedyś, gdy zwiedzała przed laty lochy. Swego czasu często plątała się po szkole tylko po to, by ją poznać. To miejsce ją fascynowało. Było ogromne i pełne tajemnic. Dziś wiele z nich już poznała przez co szkoła straciła na uroku, jednak nadal potrafiła czasem zaskoczyć.
Dziewczyna zaszyła się tutaj po lekcjach, pozbywszy się już mundurka i przebrawszy w wygodniejsze czarne spodnie i jedną z białych koszul. W takim stroju czuła się znacznie lepiej. Co prawda, przed wyjściem narzuciła na siebie zaklęcie maskujące blizny, jednak zanim tu dotarła, straciło ono swoją moc. Chyba była zbyt roztargniona, gdy je rzucała. Nawet teraz jej się to czasem zdarzało.
Przysiadła na jednej z ławek i wsłuchała się w otaczającą ją ciszę. Na jej twarzy pojawił się po chwili delikatny uśmiech.
Cisza i spokój...
Po chwili zadrżała, co nieco popsuło tę sielską jak dla niej atmosferę lochów. Tutaj było zimno. Chyba nawet bardziej niż w pozostałych częściach podziemi. Zmarszczyła nos, ale wtedy przypomniała sobie o zaklęciu, które niedawno znalazła.
Pogrzebała chwilę w swojej nieodłącznej torbie.
Jest!
Uśmiechnęła się, kładąc książkę obok siebie na wybranej stronie i przebiegając tekst wzrokiem.
Ayean. Ogrzewa ciało. Działa nawet w najcięższych warunkach.
Zanotowała w głowie najważniejsze informacje dotyczące działania i rzucania zaklęcia, po czym przystąpiła do działania. Wyjęła ze spodni różdżkę i przymknęła na moment powieki, by oczyścić umysł.
- Ayean. - Machnęła różdżką i wycelowała w siebie. Błysnęło lekko niebieskawe światło i dziewczynie od razu przestało doskwierać zimno. Niestety, działanie nie było długotrwałe, bo po kilku minutach wertowania książki znowu zadrżała.
Powtórzyła czynność jednak tym razem zamiast się ogrzać, zafundowała sobie tylko chłodny powiew wiatru, który poplątał jej włosy.
- Świetnie - mruknęła do siebie z sarkazmem i otworzyła znowu książkę na zaklęciu by sprawdzić, czy niczego nie pomyliła.
- Mistrz Gry
Re: Memento
Pią Mar 11, 2016 11:51 pm
The member 'Natalie Dark' has done the following action : Rzuć kością
#1 'Lekcja' :
#1 Result :
--------------------------------
#2 'Lekcja' :
#2 Result :
#1 'Lekcja' :
#1 Result :
--------------------------------
#2 'Lekcja' :
#2 Result :
- Malcolm Grand
Re: Memento
Sob Mar 12, 2016 12:21 am
Przechadzanie się po Lochach było dla niego normalną rzeczą. Ostatnio jego ulubionym miejscem stało się V piętro, ale mimo wszystko czasem trzeba wrócić do tradycji. Lubił zaciemnione miejsca, w których mógł się skryć i myśleć nad wszystkim. Swego czasu, a dokładniej to po śmierci, uwielbiał trzymać się z daleka od ludzi. Szczególnie, że tutaj można było się spokojnie skryć przed wszystkim. No nie zawsze wychodziło tak jak chciał, bo czasem przypadkiem trafił na jakąś osóbkę. Teraz już mu to nie przeszkadzało, a wręcz przeciwnie. Może już nie był aż tak osamotnioną osobą, ale potrzebował też chwil dla siebie.
Postanowił przejść do części Lochów, które chyba są najmniej odwiedzane przez uczniów. Dawno go tam nie było, więc najwyższy czas to zmienić. Sunął zwinnie po korytarzy mijając kuchnię i wejście do Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Nie spotkał akurat nikogo, bo pewnie wszyscy są albo na obiedzie albo mają lekcję. Duch momentami tracił poczucie czasu, ale nie przejmował się tym, jego to już nie dotyczyło.
Gdy dotarł na miejsce to dostrzegł jedną z uczennic Hogwartu. Uśmiechnął się jak ją zobaczył. Kojarzył dziewczynę, w sumie trudno byłoby nie rozpoznać Ślizgonki skoro jest się duchem od ponad dwudziestu lat. Niestety nie wiedział na jej temat zbyt wiele. Może tyle, że była w ostatniej klasie i często widywał ją bardzo skupioną przy książkach.
- Witam serdecznie uroczą panienkę - skłonił się nisko lewitując kilka centymetrów nad ziemią.
Miejsce nie zmieniło się od momentu jak tu był. Wciąż wyglądało jakby przeżyło wojnę, a obskurny stół nadal gościł na samym środku. Podleciał bliżej i usadowił się na ławce obok dziewczyny.
- Co cię sprowadza do tego miejsca? - powiedział z uśmiechem.
Postanowił przejść do części Lochów, które chyba są najmniej odwiedzane przez uczniów. Dawno go tam nie było, więc najwyższy czas to zmienić. Sunął zwinnie po korytarzy mijając kuchnię i wejście do Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Nie spotkał akurat nikogo, bo pewnie wszyscy są albo na obiedzie albo mają lekcję. Duch momentami tracił poczucie czasu, ale nie przejmował się tym, jego to już nie dotyczyło.
Gdy dotarł na miejsce to dostrzegł jedną z uczennic Hogwartu. Uśmiechnął się jak ją zobaczył. Kojarzył dziewczynę, w sumie trudno byłoby nie rozpoznać Ślizgonki skoro jest się duchem od ponad dwudziestu lat. Niestety nie wiedział na jej temat zbyt wiele. Może tyle, że była w ostatniej klasie i często widywał ją bardzo skupioną przy książkach.
- Witam serdecznie uroczą panienkę - skłonił się nisko lewitując kilka centymetrów nad ziemią.
Miejsce nie zmieniło się od momentu jak tu był. Wciąż wyglądało jakby przeżyło wojnę, a obskurny stół nadal gościł na samym środku. Podleciał bliżej i usadowił się na ławce obok dziewczyny.
- Co cię sprowadza do tego miejsca? - powiedział z uśmiechem.
- Natalie Dark
Re: Memento
Sob Mar 12, 2016 12:48 am
Zdążyła właśnie doczytać ostatni akapit dotyczący zaklęcia, gdy usłyszała przy wejściu czyjś głos. Odruchowo zerwała się z miejsca, zaskoczona faktem, iż nie zaalarmowały jej z zawczasu czyjeś kroki. W takiej ciszy po kamiennych korytarzach wszystko się strasznie niosło.
Spojrzała na chłopaka szeroko otwartymi oczami i po chwili to do niej dotarło.
Duch. Kolejny. Hogwart jest nimi wypełniony, a mimo to nadal mnie zaskakują.
Dygnęła w odpowiedzi na powitanie i ukłon. Kiedy odnalazła się już w sytuacji, zachowywanie wpojonych jej dobrych nawyków nie było trudne.
- Och witaj - odpowiedziała, widocznie się już uspokajając i zerknęła na leżące koło niej rzeczy.
- Szukałam spokoju, a oddalone od reszty zamku części lochów wydają się pod tym względem najlepsze. - Wskazała gestem leżącą nieopodal książkę i torebkę.
- Proszę, możesz przy mnie posiedzieć, jeśli chcesz. - Pokazała mu dłonią drugą ławkę i wróciła na miejsce. Uśmiechnęła się uprzejmie.
Niespecjalnie go kojarzyła, ale to jej nie przeszkadzało. Nie była na tyle zmęczona, by odganiać od siebie wszystkich, którzy tylko spróbują się zbliżyć.
Spojrzała na chłopaka szeroko otwartymi oczami i po chwili to do niej dotarło.
Duch. Kolejny. Hogwart jest nimi wypełniony, a mimo to nadal mnie zaskakują.
Dygnęła w odpowiedzi na powitanie i ukłon. Kiedy odnalazła się już w sytuacji, zachowywanie wpojonych jej dobrych nawyków nie było trudne.
- Och witaj - odpowiedziała, widocznie się już uspokajając i zerknęła na leżące koło niej rzeczy.
- Szukałam spokoju, a oddalone od reszty zamku części lochów wydają się pod tym względem najlepsze. - Wskazała gestem leżącą nieopodal książkę i torebkę.
- Proszę, możesz przy mnie posiedzieć, jeśli chcesz. - Pokazała mu dłonią drugą ławkę i wróciła na miejsce. Uśmiechnęła się uprzejmie.
Niespecjalnie go kojarzyła, ale to jej nie przeszkadzało. Nie była na tyle zmęczona, by odganiać od siebie wszystkich, którzy tylko spróbują się zbliżyć.
- Malcolm Grand
Re: Memento
Sob Mar 12, 2016 12:59 am
Uśmiechnął się do dziewczyny kiedy wykazała uprzejmość wobec niego. Nie wiedział, że Ślizgoni potrafili być tacy mili. Jak on chodził do szkoły to to było nie do pomyślenia.
- Dziękuje - zerknął na nią i spojrzał na to co czytała.
Zaklęcia... Ciekawa sprawa.
- Uczysz się? - zapytał nagle i przeczytał akurat zaklęcie, które widniało na stronie - Ayean. Ciepło? Oh, jak czasem tego brakuje. - powiedział i dodał do tego ciepły uśmiech.
Oczywiście duch uwielbiał być taki kulturalny i miły. Nie zmieniało się to u niego. Bardzo chciał zrobić dobre wrażenie na innych. Może to przesada, ale w sumie co mu szkodziło. Nowe znajomości były dla niego korzystne, a szczególnie jeśli natrafił na mieszkankę domu węża. To jeszcze bardziej motywowało Malcolma do pozostania w tym miejscu.
- Z chęcią zostanę - oznajmił dziewczynie i rozsiadł się wygodnie, jeśli tak można nazwać lewitację nad ławką.
- Dziękuje - zerknął na nią i spojrzał na to co czytała.
Zaklęcia... Ciekawa sprawa.
- Uczysz się? - zapytał nagle i przeczytał akurat zaklęcie, które widniało na stronie - Ayean. Ciepło? Oh, jak czasem tego brakuje. - powiedział i dodał do tego ciepły uśmiech.
Oczywiście duch uwielbiał być taki kulturalny i miły. Nie zmieniało się to u niego. Bardzo chciał zrobić dobre wrażenie na innych. Może to przesada, ale w sumie co mu szkodziło. Nowe znajomości były dla niego korzystne, a szczególnie jeśli natrafił na mieszkankę domu węża. To jeszcze bardziej motywowało Malcolma do pozostania w tym miejscu.
- Z chęcią zostanę - oznajmił dziewczynie i rozsiadł się wygodnie, jeśli tak można nazwać lewitację nad ławką.
- Natalie Dark
Re: Memento
Sob Mar 12, 2016 1:04 am
Uprzejmość nie była dla niej niczym wyjątkowym albo inaczej. Była dla niej naturalna i uważała, że pewne zasady powinny być zachowywane przez wszystkich. Nie wymagała teatralności i niskich pokłonów od ludzi w jej wieku jednak zwykłe skinienie głowy czy wzajemny szacunek były dla niej czymś obowiązkowym. Jeśli się ich nie zachowywało, można było z marszu stracić w oczach Ślizgonki i może nawet nigdy się już nie zrehabilitować. Oczywiście, nawet jej zdarzały się gorsze dni, kiedy warczała na wszystko co się zbliżyło, ale na ogół starała się tego nie robić.
Skinęła głową.
- Może być przydatne w codziennym życiu. Aż dziwię się, że nie ma go w podstawie programowej - przytaknęła i dodała kilka słów od siebie.
Spojrzała na ducha z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Było jej go pod tym względem trochę szkoda. Odczuwanie temperatury było jednym z ludzkich zmysłów i bycie tego pozbawionym musiało być dla kogoś dziwne. Doskonale wiedziała, że sama woli chłód, jednak miała wrażenie, że i ona może kiedyś zatęsknić za odrobiną ciepła po śmierci.
Podobno czasem jest ono wyczuwalne, gdy się skupi na temperaturze przy ogniu.
Niestety, to nigdy nie było to samo.
Znowu zadrżała. Powinna była jednak zabrać ze sobą płaszcz. Będzie musiała o tym w przyszłości pamiętać.
- Wrócę do ćwiczeń, jeśli pozwolisz. - Posłała mu kolejny krótki uśmiech i machnęła różdżką tak, jak poprzednio.
- Ayean. - Delikatny lekko niebieski błysk znowu dotknął jej ciała, a chłód panujący w pomieszczeniu przestał jej doskwierać.
Odchrząknęła.
- Chyba się nie przedstawiłam. Jestem Natalie Dark, a ty to..? - Nie poczuwała się do obowiązku znania wszystkich zmarłych dusz wałęsających się po zamku. Przecież nawet imienia Sulivan nie znała, dopóki nie było jej to potrzebne.
Dopiero po chili zdała sobie sprawę z tego, że poprzednio rzucone zaklęcie nie zdołało objąć prawej dłoni, dlatego spróbowała niewerbalnie to poprawić jednak różdżka ani myślała posłuchać. Nawet się nie odezwała.
Skinęła głową.
- Może być przydatne w codziennym życiu. Aż dziwię się, że nie ma go w podstawie programowej - przytaknęła i dodała kilka słów od siebie.
Spojrzała na ducha z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Było jej go pod tym względem trochę szkoda. Odczuwanie temperatury było jednym z ludzkich zmysłów i bycie tego pozbawionym musiało być dla kogoś dziwne. Doskonale wiedziała, że sama woli chłód, jednak miała wrażenie, że i ona może kiedyś zatęsknić za odrobiną ciepła po śmierci.
Podobno czasem jest ono wyczuwalne, gdy się skupi na temperaturze przy ogniu.
Niestety, to nigdy nie było to samo.
Znowu zadrżała. Powinna była jednak zabrać ze sobą płaszcz. Będzie musiała o tym w przyszłości pamiętać.
- Wrócę do ćwiczeń, jeśli pozwolisz. - Posłała mu kolejny krótki uśmiech i machnęła różdżką tak, jak poprzednio.
- Ayean. - Delikatny lekko niebieski błysk znowu dotknął jej ciała, a chłód panujący w pomieszczeniu przestał jej doskwierać.
Odchrząknęła.
- Chyba się nie przedstawiłam. Jestem Natalie Dark, a ty to..? - Nie poczuwała się do obowiązku znania wszystkich zmarłych dusz wałęsających się po zamku. Przecież nawet imienia Sulivan nie znała, dopóki nie było jej to potrzebne.
Dopiero po chili zdała sobie sprawę z tego, że poprzednio rzucone zaklęcie nie zdołało objąć prawej dłoni, dlatego spróbowała niewerbalnie to poprawić jednak różdżka ani myślała posłuchać. Nawet się nie odezwała.
- Mistrz Gry
Re: Memento
Sob Mar 12, 2016 1:04 am
The member 'Natalie Dark' has done the following action : Rzuć kością
#1 'Lekcja' :
#1 Result :
--------------------------------
#2 'Lekcja' :
#2 Result :
#1 'Lekcja' :
#1 Result :
--------------------------------
#2 'Lekcja' :
#2 Result :
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach