Go down
Caroline Rockers
Oczekujący
Caroline Rockers

Kwatery Avellina Louvel - Page 5 Empty Re: Kwatery Avellina Louvel

Czw Lip 14, 2016 2:27 pm
Są tak odległe, lecz właśnie to sprawia, że są tak nadzwyczajne. Te gwiazdy, te zgubne jasne punkty na ciemnym niebie, które nie zawsze mają ochotę się pokazać. Dzisiaj jednak były widoczne tak jak księżyc, który był prawie w całej swej okazałości. Ukojenie, pragnienia przeplatane ofiarami, trwałe piękno... tym w istocie były dla niej. Może i towarzyszyła im groźba i przypomnienie, ale ona zadawała się tego nie dostrzegać. To przecież nie było istotne i wolała myśleć, że gdzieś tam, gdzieś za nimi znajduje się On, Wojna i że jest bezpieczny. Przynajmniej na tyle zasługiwał za te poświęcenie.
Dlaczego? Bo są piękne i chłodniejsze ode mnie. Są doskonałe i zapisane jest w nich przeznaczenie całego świata. Nawet nasze. Jakże niepokojąca to może być wiedza!
Zwłaszcza, że pod ziemią czekają kolejne schodki, którymi przyjdzie mi kroczyć do bram piekieł. W końcu to tam pomieszkuje sama śmierć. Może jednak złamię ten wzór, zyskując przekleństwo niczym osobiste błogosławieństwo? Może ono sprawi, że stanę się samą śmiercią?
Nie będę tęsknić za człowieczeństwem, jest przecież takie ulotne.
Gwiazdy zdobią również i mój herb, lecz dla mnie to powód do szczęścia.
Bluźnij, bo tym razem ja tego nie zrobię.
Niech grzeszą, niewidzialni sprzymierzeńcy, ci którzy przecież nie staną oficjalnie ze mną w ramię w ramię, bo tego nie potrzebuję. Będę stać i tak dumnie, wyprostowana, z uniesioną głową. Wszystkie oceany, morza, jeziora i rzeki zmienią się w lód. Nawet deszcz, który ucieka spod opieki chmur.
Będąc od zawsze w wodzie jak mam traktować słońce, którym od zawsze gardziłam? Jesteś przecież ogniem, którego nie znoszę.
Wiesz przecież, że nie mogę.
Słońce jest okrutne i egoistyczne, bo pragnie Orfeusza, swojego wybranka tylko dla siebie.
A co jeśli okażę się być barbarzyńskim Zwycięstwem w stosunku do ciebie, Głodzie? Co jeśli to nie będzie prosta śmierć a twe ciało zostanie pocięte, zmiażdżone i rozrzucone po całej krainie? Różdżkę zaś dam w środek kręgu na wzór poukładanego nieba. Nikt nie wybaczy tej okrutnej zbrodni, choć przecież nawet tego nie pragnę.
Dziś nikt nie odniósł ani małego ani dużego zwycięstwa w ich potyczce. Zakończyła się ona remisem, ku niepocieszeniu Ślizgonki, która czuła niedosyt - niedosyt ten jednakże został przykryty zmęczeniem. Leniwie przyglądała się mu, bez zbędnych emocji, które mogłyby zaważyć na wiernym oddaniu jego postaci. Skinęła głową na znak krótkiej, niezobowiązującej wdzięczności i udała się wedle wskazówek do łazienki, nie poświęcając uwagi jego sypialni. W końcu najpierw należało załatwić fizjologiczne potrzeby. Weszła do środka, zamknęła za sobą drzwi i rozejrzała się krótko, bez zdziwienia przyjmując fakt, że panował tutaj porządek. Zajęła miejsce na toalecie, przejeżdżając dłonią po swoim karku i gdy skończyła, spłukała wodę i umyła ręce oraz twarz. Najchętniej wzięłaby też kąpiel, ale nie chciała sprawdzać jego cierpliwości. Przynajmniej nie teraz, skoro w jego rękach spoczywały teraz jej przedmioty. Wytarła się jednym z ręczników, które wisiały nieopodal umywalki i spojrzała w lustro. Była strasznie blada i białka zdążyły się zrobić nieco zaczerwienione, zapewne ze zmęczenia. Skrzywiła się i opuściła łazienkę, słysząc muzykę sączącą się z gramofonu.
Ziewnęła, rozciągając się i idąc dalej, aż w końcu ponownie znalazła się w centralnym pomieszczeniu.
Podeszła do niego cicho i stanęła obok, byleby nie dotknąć go choćby ramieniem. Zerknęła na jego kątem oka po czym bez słowa sięgnęła po jego odpalony papieros i przyłożyła do swoich warg, zaciągając się nim i patrząc przed siebie.
Nie chciała widzieć jego twarzy.
- Praktykantom nie wypada palić - odezwała się cicho, trochę zaczepnie. Dym uciekł z jej ust. Przymknęła nawet oczy by delektować się tą muzyką.



Rudolf Lestrange
Przestępczość
Rudolf Lestrange

Kwatery Avellina Louvel - Page 5 Empty Re: Kwatery Avellina Louvel

Pią Lip 15, 2016 9:31 pm
Luna była kobietą, której twarz Rudolf zdążył pokochać.
Choć w jej oczach odbija się fałszywy blask gwiazd, swego fałszu nie ukrywa. Jej niedoskonałości nie okrywają się pozornym pięknem jasności, lecz w całej swej pobrużdżonej okazałości obnażają się przed światem. To właśnie Luna wysłuchuje bez słowa lamentu strudzonych dusz, to właśnie Luna swym kradzionym blaskiem osusza rynny wyżłobione przez łzy na opuchniętych policzkach.
To ona rzuca swe blade światło na wysokie, niebezpieczne cienie tańczące w zapomnianych alejach i to ona czujnym okiem spogląda na drżące w niepokoju serca. To ku niej zwracają się oczy Rudolfa, gdy poszukuje latarni na swej drodze. Nie swej żony, lecz właśnie pięknej Luny wypatrywał przez azkabańskie, wilgotne mury.
Śmierć nie ma domu. Śmierć jest niespokojną podróżniczką, zbierającą żniwa ze wszystkich stron świata. Śmierć podąża znanymi tylko sobie ścieżkami, lecz nie ma celu. Nie ma tronu, na którym mogłaby spocząć, nie ma podnóżka, na którym mogłaby ułożyć strudzone wieczną drogą stopy. Nigdy z grzbietu nie zdejmuje płaszcza, bo i nie ma go gdzie powiesić. Cały swój dorobek nosi na sobie, a nawet zebrane dusze nigdy nie należą do niej. Czyż nie jest to przygnębiająca myśl?
W swoim Piekle nie znajdziesz Kostuchy. Być może minie Cię, jeden niepozorny cień wśród wrzeszczących, zaklętych w cierpieniu jestestw, lecz nie zdążysz ujrzeć jej twarzy. Któż może rzec, że Śmierć w istocie ma twarz? Pozbawiła się tożsamości, by śmiertelnym ulżyć w bólu i znużeniu, pozbawiła się domu, by nieść im ukojenie. Zerwała ze swego silnego szkieletu mięśnie i skórę, by nic nie przeszkodziło jej w podróży.
Śmierć bardziej jest łaskawa i kochająca niż wszelkie wysokie bóstwa, na które spoglądamy spod stóp ich wzgórz, świątyń i posągów. Bardziej łaskawa niż Ty, drogie Zwycięstwo.
Śmierć żywi się skradzionym życiem, Luna lśni skradzionym blaskiem, a my...
Powiedz, Caroline, co Ty ukradłaś Fortunie?
Czy żyjąc pożyczonym czasem i śmiejąc się pożyczoną radością, kiedykolwiek mogli będziemy nazwać coś naszym? Czy to zwycięstwo, o którym śnisz i marzysz na jawie, nie będzie tylko kradzionym bibelotem, który postawisz na komodzie w sypialni? Będzie wystarczająco ładne i zgrabne, by móc na nie patrzeć przed snem. Dopóki ktoś nie okradnie i Ciebie, zabierając Ci jedyną otuchę. Wolałabyś, by ograbił Cię również z życia?
Rudolf wiedział, że kradł cenne minuty swego własnego życia, bez ruchu opierając się o kamienny parapet i wpatrując w księżyc. Muzyka płynąca z gramofonu wślizgnęła się pod jego skórę, wpełznęła w pustą czaszkę i znów wyleciała w gęstą atmosferę jego komnat wraz z melodyjnym pomrukiem wymykającym się spomiędzy jego warg, materializując się w obłoku dymu papierosowego. Ze swoistego transu wyrwała go Rockers kradnąca jego papierosa. Spojrzał na nią z udawanym oburzeniem, nim wyrwał go młodej dziewczynie. Przesunął w jej stronę paczkę mugolskich papierosów, które leżały obok, odpalił jej własnego swą mugolską zapalniczką i uśmiechnął szelmowsko w reakcji na jej słowa.
- Ale poszukiwanemu śmierciożercy, mordercy i psychopacie już wypada – odpowiedział, zręcznie wskakując na parapet i usadawiając się na nim wygodnie. - Muszę dbać o swój image. Brakuje mi niestety skórzanego płaszcza i flaszki taniego trunku, by być personifikacją demoralizacji.
Zaciągnął się znów papierosem, zamykając oczy i wsłuchując w spokojną melodię. Nieśmiałe podmuchy wiatru muskały jego odsłonięte ramiona i plecy otulone tylko cienką tkaniną jasnej koszuli.
- Powiedz, Caroline, czego się obawiasz? – spytał, nie rozwierając powiek. Mógł mieć na myśli jej życzenie. Mógł mieć na myśli sekrety jej duszy, które chciał skraść, niczym ta wzgardzona Kostucha. Mógł nie mieć na myśli nic.
W końcu spojrzał na nią przez gęstą zasłonę dymu.
Jej twarz przypominała oblicze Luny.
Caroline Rockers
Oczekujący
Caroline Rockers

Kwatery Avellina Louvel - Page 5 Empty Re: Kwatery Avellina Louvel

Sob Lip 16, 2016 12:09 am
Jakże zdradliwą i zmienną była twoja wybranka. Jakże daleką i chłodną, niczym te gwiazdy, które nie były tak dla ciebie istotne. Tafla tego obiektu była kusząca, ale też i częściej sprawiająca kłopoty. To była słabość, a ja nie jestem w stanie patrzeć na nią z podziwem.
Punkty będące tak daleko są mi bliższe, nawet jeśli są okrutniejsze od księżyca.
Wskazuje drogę, ale ile razy się przy tym myli. Jej niedoskonałości są wręcz rażące, kosztują nawet życie.  Nie mogę cię jednak winić. Choć czasem chciałabym.
Są dwie śmierci. Jedna Śmierć to ta kłamliwa, odziana w łachmany i ukryta za dwoma kłami istota, ma nawet swojego wierzchowca, a druga jest tą skromniejszą, przemykającą kostuchą.  Bez ludzkiego bagażu. Często przecież zagląda do piekła. Może to nie jest jej dom, ale coś, co ten dom przypomina. Nigdy się nie zastanawiałeś?
Może ja też nie chcę mieć celu, choć to zdaje się być teraz takie abstrakcyjne w moich ustach.
Wystarczy jeden ruch a ktoś umiera - jest szybsza od ludzkiego czasu.
Podróż wydaje się być w tym przypadku sensowną odpowiedzią.
To przecież nie moja rola by przynosić łaskę i ukojenie, dla mnie zresztą nie istnieli bogowie. Został tylko Sąd Ostateczny.
Tak jak Ty żywisz się tym, co zostanie ci rzucone byleby choć na chwilę zaspokoić swój wieczny głód, Głodzie. Mi jedynie potrzeba walk, które mogłabym wygrywać.
My... mamy jedynie to, co zdobędziemy. Własną siłą. Nie rozumiesz? To nie kradzież, to walka.
Walczę w imię zwycięstw, w imię samej siebie, bo bez tego nie byłoby mnie. Nawet jeśli nie dają mi szans, nie powstrzyma to moich pragnień.
A ty? Co zrobisz z tym, co zdobędziesz, co pochłoniesz? Nie stanie się tą częścią ciebie? Śmieszne. Chcesz więc to wszystko oddać?
To śmiało, zrób to, Głodzie. No zrób to.
Nie dam siebie okraść, jestem wystarczająco zdeterminowana by do tego nie dopuścić.
Żyła i teraźniejszą i przyszłością, próbując oddzielić się od przeszłości, która jednak wciąż i wciąż wyciągała po nią swoje ręce, wbijając się paznokciami w twardy lód i trzymając się uparcie. Jedynie muzyka i mieszanina różnych oszukańczych środków były w stanie pomóc w pozbyciu się jej, bo sen nie wywiązywał się już ze swojej roli. Przynajmniej nie w przypadku Caroline. Jego cichy głos wymieszał się z melodią, tworząc jedno i właśnie to trafiło do jej uszu. Nie odnalazła obcej, ukrytej nuty. Wszystko przez zgubne zmęczenie. Gdy tylko to zrobił, przewróciła oczami jednak kąciki jej warg zadrgały, zwłaszcza po tym, co jej odpowiedział.
- Nie zachowujesz się jak typowy psychopata - ucięła krótko i zerknęła na paczkę, którą jej podsuwał. - Mugolskie, a sądziłam, że stać cię na więcej.
Sięgnęła jednak, bo przecież potrzebowała nikotyny mimo swojej dumy,  poczekała na odpalenie jej papierosa, choć mogła to zrobić różdżką i zaciągnęła się. Bardzo mocno. Odsunęła się nieznacznie od parapetu i popatrzyła gdzieś ponad jego ramieniem. Nie odpowiedziała, jedynie parsknęła krótko, wypuszczając dym i kołysząc się niemal niezauważalnie w rytm muzyki. Kilka ciemnych kosmyków uniosło się do góry pod wpływem wiatru, a ona sama w końcu mu się lepiej przyjrzała. Chmurne oczy były nieco zmrużone a dym unosił się w górę łagodnie. Na czole pojawiła się bruzda, a oczy przeniosły się na księżyc, który czasem zaglądał przez ciemne chmury.
- Porażki - odpowiedziała o dziwo łagodnie, strzepując popiół do popielniczki, która również znajdowała się na parapecie. Odwzajemniła spojrzenie.
Papieros się zaraz skończy, a wraz z nim i walka ze snem.
Znowu będzie remis.
Rudolf Lestrange
Przestępczość
Rudolf Lestrange

Kwatery Avellina Louvel - Page 5 Empty Re: Kwatery Avellina Louvel

Sob Lip 16, 2016 12:09 am
Czyż nietrudno jest gardzić tym, czego się nie pojmuje? Czyż nietrudno jest z własnych barków zepchnąć winę na barki obcego. Tego, którego emocji nigdy nie zdołało się ujrzeć, którego twarz zwykła nosić jeden tylko wyraz.
Czy w Twych oczach jedno zaledwie noszę obliczę i jednym tylko tonem w uszach Twych rozbrzmiewa mój głos? Czy dłonie me tylko jedną pieszczotą zagarniają Twe ciało, a słowa synonimem są jednego wyrazu? Powiedz, czy w świetle i cieniu tej czerwcowej nocy me ciało wciąż zachowuje jeden swój wymiar?
Zuchwała z Ciebie dziewczyna, Caroline. Spoglądając na ten letni nieboskłon śmiesz łgać, że w życiu Twym nie ma celu, że nie pragniesz dobrnąć końca swej drogi, choć to gwiazd chciałabyś dotrzeć.
Łudzisz się, że spojrzysz raz jeszcze w jego oczy? Czerń zdążyła przysłonić już ordynarną żółć cytrynu. W gruncie rzeczy, w wojnie chodzi o głód.
Jesteś głodna zwycięstwa, lecz czy coś jeszcze nasyciłoby ten wieczny głód? Co, jeśli nigdy nie dane będzie Ci wygrać? W końcu pokonane przez Ciebie oczy w końcu raz ostatni okryją powieki, a wywalczone dobra rozsypią się w proch. Lepiej jest wyszarpać z obcych dłoni cokolwiek, co złagodzi łaknienie, niż oczekiwać uczty, której przysmaki w końcu oblezie pleśń.
Oddam wszystko, gdy już nie będzie mi potrzebne, gdy wycie wilczego apetytu wreszcie zamilknie, a pożar w mych żyłach ugasi wilgotna gleba.
- Może nie poznałaś jeszcze tego rodzaju psychopaty? – spytał, a w jego głosie słyszalne było rozbawienie. - Mugolskie, bo przecież wszystko, co mugolskie jest parszywe. Jest to mój ukłon w stronę czarodziejskiej publiki, idealnie obrazuje moje spaczenie.
Wzruszył ramionami, jak gdyby nie miał nic do powiedzenia, jeżeli w grę wchodził wybór własnych papierosów. Koszula o mugolskim kroju opięła się na jego ramionach, które nigdy nie były wyjątkowo muskularne. Rudolf, nawet na długo po ukończeniu Hogwartu, zachował swą sylwetkę ścigającego. Wciąż w końcu się ścigał – ze śmiercią, z czasem, z Aurorami. Zastanawiał się tylko, jaki kształt przybierze jego znicz pod koniec tego niezwykle wyczerpującego meczu. Wiedział, że dobrze się z nim zaznajomi, w końcu Lestrange żadnego meczu nie przegrał.
Niepokojąco spokojny głos dziewczyny wytrącił go z transu, a wyraz głębokiego zamyślenia na jej twarzy wystarczył, by jego wzrok znów skupił się na otaczającej go rzeczywistości. Świeże, letnie powietrze wystarczyło dziś, by upoić go swą lekkością, odurzyć zapachem rozkwitu. Zeskoczył z gracją z parapetu i z dziwnie uspokajającym uśmiechem wyciągnął papierosa z dłoni Rockers. Zgasił go bezceremonialnie, pustkę w dłoni dziewczyny zastępując swą własną. Bez ostrzeżenia okręcił ślizgonkę wokół jej własnej osi, wolną dłonią stukając w gramofon stojący w rogu pokoju. Melodia, która rozbrzmiała znacznie różniła się od poprzedniej, przywodząc mimowolny, beztroski uśmiech na twarz Rudolfa. Kładąc delikatnie dłoń na talii dziewczyny, zaczął prowadzić w ich tańcu. Pierwszy raz ich kroki nie zamykały się w gwałtownych ruchach różdżek i werbalnych potyczkach.
- Kto mógłby śmieć odebrać Ci zwycięstwo? – spytał spokojnie i cicho, nie przerywając ich tańca. - Pozwól, że wytrącę z ich dłoni bluźnierczy miecz, który ważą się podnieść nad Twą skroń.
Choć jego słowa trącić mogły ironią, w tamtej chwili były niczym więcej, niż szczerością. Niegdyś mogła doszukać się w nich pogardy, tego wieczoru również mogła podjąć się tej syzyfowej pracy.
Pogarda nie przychodzi łatwo, gdy ignorancja opuszcza zmysły.


Caroline Rockers
Oczekujący
Caroline Rockers

Kwatery Avellina Louvel - Page 5 Empty Re: Kwatery Avellina Louvel

Sob Lip 16, 2016 2:19 am
Czyż nie jest tak z tobą, gdy spoglądasz na mnie? Nie musisz kłamać, nikt nie patrzy, nikt nie ujrzy tych myśli, które skrywasz w swej głowie i nie oceni, choć i tak pewnie by cię to nie obchodziło. Czy gardzę tobą, twoim wyrazem, twoją obojętnością? Powiedziałam wcześniej, że tak w istocie jest.
Zarówno tobie jak i mi jest to na rękę. Tylko spójrz jak zachłannie próbujemy udowodnić swoją dominację. Może nie w tym momencie, teraz staramy się odetchnąć... ale czy w tej pozornej chwili ciszy nie ma swoistej groźby? Jesteśmy wężami. Nauczyliśmy się kąsać wtedy, gdy ofiara się tego nie spodziewa.
Co więc zrobimy teraz?
Chcesz bym zapamiętała cię inaczej czy pragniesz raczej, żebym w ogóle cię zapamiętała, bojąc się, że gdy to się skończy skończysz gdzieś pod grubą warstwą zeszłorocznego śniegu? Jesteś bardzo egoistycznym człowiekiem. Sam już chyba do końca nie wiesz czego chcesz. Przez to nie zauważysz momentu, gdy wbiję kły w twoje gardło i zacznie sączyć się jad.
Zaśpiewaj mi więc, dotknij bez potrzeby układania dłoni na moim ciele, przemów innymi słowami.
Kim chcesz być, Głodzie w tę czerwcową noc?
Chcę łgać choć jeszcze nie zaczęłam, czy i ja nie mogę sobie pozwolić na odrobinę zaprzeczeń? Moja droga jest dość zawiła, nigdy niczego nie obiecałam, nigdy też nie mówiłam na głos o swoich pragnieniach. Nie miałam takiej potrzeby.
Jesteś ode mnie zuchwalszy, skoro poruszasz takie tematy bez najmniejszych obaw. Czy wiesz, że nie powinieneś wspominać o oczach lśniących w ciemnościach niczym kwas? To jego śmiech brzęczy mi często w uszach.
Czyżbyś chciał mnie nakarmić? Nie starczy jadła dla naszej dwójki, mam nadzieję, że o tym wiesz. Cii... zamilcz na chwilę... Cii... ja zawsze wygrywam.
To nie może się zmienić.
Nawet jeśli uczta będzie spełnieniem wszystkich zagubionych po drodze marzeń? Nawet jeśli dania główne okażą się być wystarczającym zadośćuczynieniem za zapleśniałe przystawki?
Tak bez walki? Tak po prostu? Nie powinieneś.
Puściła kilka kółek, odrobinę tęskniąc za swoimi czarodziejskimi papierosami spoczywającymi w jej dormitorium. Ale skoro nie ma tego, co się lubi to...
- Bredzisz - mruknęła, znowu cicho parskając i jedną dłonią przecierając zmęczone oczy. - Infantylny bunt.
Nie zamierzała rozwinąć swojej wypowiedzi, skupiła się za to na papierosie, który jeszcze tkwił między jej palcami. Spojrzenie następnie popłynęło w stronę jego ramion schowanych zręcznie w prostej koszuli, by zatrzymać się nieco  wyżej, a mianowicie na jego szyi.
Kiedyś musi być ten pierwszy przegrany mecz.
Wdychała świeże powietrze wymieszane z papierosowym dymem, czując jak melodia prowadzi ją w stronę łóżka. Nadal jednak walczyła, jeszcze troszeczkę byleby do ostatniego bucha. Spojrzała na Rudolfa podejrzliwie, gdy ten postanowił zeskoczyć z parapetu i żeby tego było mało zabrać jej papierosa i bezczelnie zgasić.
- Jeszcze nie skoń... - zamarła, gdy w jej dłoni umieścił swoją i pociągnął za sobą. Na krótki moment zakręciło się jej w głowie pod wpływem obrotu, czuła się jakby wsiadła na wyjątkowo złośliwą miotłę, będąc przy tym sama w nie najlepszym stanie by się z nią użerać. Melodia zmieniła się na powolniejszą, leniwszą, bardziej pasującą do lata. Zamrugała zaskoczona swoimi chmurnymi oczami i spojrzała na niego w chwili, gdy położył na jej talii drugą dłoń. Niepewnie wykonała półkroku w tył i mimowolnie przypomniała sobie taniec ze swoim ojcem, gdy była jeszcze dzieckiem. Kręciła się wtedy wiele razy w kółko, a potem jeszcze bracia dołączali i tworzyli przedziwne figury taneczne, których z pewnością nie pochwaliłaby ich matka. Była zakłopotana. Nim. Tym tańcem. Swoją reakcją. I tym, że nie wiedziała, co ma zrobić. Na chwilę na jej twarzy zagościł grymas, który ukryła pod zasłoną ciemnych włosów, lecz nie cofnęła się. Pozwoliła mu się prowadzić.
Być może była to wina tego, że nie miała wystarczająco dużo siły by go za to ukarać.
Być może była to wina tego, że jej to nie przeszkadzało.
Drgnęła i przymknęła powieki, kładąc na krótką chwilę swój podbródek na jego ramieniu blisko Lestrange'owego ucha.
- Co chcesz tym osiągnąć? - Spytała cicho, kołysząc się z nim nieznacznie. Nie otwierała oczu. - Mogę cię podeptać.
Westchnęła nieznacznie, nie znajdując pogardy i pozwalając sobie na chwilę naiwnej słabości.
I to przeminie.
- Kiedyś się doigrasz - długie blade palce drugiej ręki musnęły w końcu jego plecy.
Rudolf Lestrange
Przestępczość
Rudolf Lestrange

Kwatery Avellina Louvel - Page 5 Empty Re: Kwatery Avellina Louvel

Nie Lip 17, 2016 2:54 pm
Nie mógłbym rzec, że widok Twej twarzy budzi we mnie pogardę. Uczucie, które rozpiera me ciało i wykwita na twarzy rumieńcem wzburzonej krwi, przyrównać mógłbym raczej do pożałowania i frustracji. Źródło emocji, o których istnieniu zdążyłem już zapomnieć, wytrysnęło śmiertelnym strumieniem miesiące temu, gdy błysk światła z Twej różdżki raz pierwszy pozbawił mnie wzroku i rozsądku.
Nigdy nie byłem gadem, choć godło Salazara przez lata zdobiło me szaty. W srebrze i szmaragdach znalazłem swój dom, lecz wilczymi łapami roztrzaskałem drogocenne kamienie wieloletniej tradycji, błyskotki szlifowane sprytem i ambicją. Ich okruchy wbiły się w mą skórę, powędrowały lśniącym pyłem wzdłuż żył, gnieżdżąc się głęboko w sercu, które zbyt wielkie jest, by móc zmieścić się w ciele żmii.
Wbrew mej woli, cierpliwość weszła mi w krew.
Tylko dlatego godzę się czekać.
Nie ukąszę Cię. Długimi kłami wgryzę się w Twą szyję, w delikatną i miękką tkankę opuchniętą od adrenaliny, rozszarpię na strzępy i podepczę łapami wszystko, czego innym nie udało się złamać. Pochłonę, ukradnę istotę Twojej osoby i oddam gwiazdom, gdy przyjdzie na to czas. Pamięć o Tobie będę nosił nisko w żołądku, tam gdzie rodzi się pasja i nienawiść, kwaśnym smakiem wybuchając w przełyku.
Każdy dzień jest ucztą, a Twoja przegrana będzie idealnym zwieńczeniem tylko jednej z nich.
Dziś nasycę się widokiem Twej twarzy, zapachem Twych wilgotnych włosów i wspomnieniem emocji, których nigdy wcześniej nie ważyłaś się mi ofiarować.
- Zniżam się do poziomu swej publiki, Caroline. Obawiam się, że rzeczywistej sztuki pospólstwo mogłoby nie pojąć. – odparował. - Zresztą, dorosłość jest niezwykle nużąca.
To senne spojrzenie było najbardziej z oczywistych zaproszeń do tańca, było milczącą zgodą, do której wypowiedzenia nie zamierzał jej zmuszać. Pozwolił, by spokojny rytm ich tańca ukołysał jej nerwy, by wybrana przez niego melodia i noszony przez niego zapach otuliły jej nozdrza, tłamsząc resztki niepokoju. Uśmiechnął się ponad ramieniem dziewczyny, słysząc jej cichy szept.
- I zniszczyć kolejną parę moich butów? – spytał z udawanym przerażeniem. - Nawet Ty nie jesteś tak okrutna, Caroline.
Przy kolejnym zwrocie piosenki obrócił ich raz kolejny, przesuwając się jednocześnie w głąb pomieszczenia. Niezauważenie zmierzali w kierunku drzwi do jego sypialni, a on sam mimowolnie począł kciukiem śledzić małe kółka na okrytej cienką koszulką skórze jej talii. Nie zauważył momentu, w którym sam się rozluźnił, a ów taniec przestał być wymuszoną próbą ukołysania zamarłych w ofensywnej pozycji ciał.
- Przestań walczyć, Caroline – mruknął cicho, delikatnie masując jej bok. - Rano podejmiesz się kolejnej bitwy.
Przekroczyli próg, a piosenka znów się zmieniła. Pchnął dziewczynę lekko na swoje łóżko, ujmując twarz dziewczyny w dłonie. Odgarnął z jej twarzy zbłąkane kosmyki włosów, spoglądając jej w oczy własnymi, w których dostrzec mogłaby tylko szczerość i łagodność. Ciepło, które rzadko gościło w jego ciele, zupełnie inne od niszczycielskich płomieni namiętności.
- Za półtorej godziny Cię obudzę i wrócisz do swojego dormitorium. Będzie wystarczająco późno, by i Filch przytulił się do swej podusi i umiłowanej kotki. – powiedział, z delikatnym uśmiechem na ustach.
Odsunął się w końcu i obrócił plecami do uczennicy, otwierając swoją szafę. Szybkim ruchem strząsnął z ramion koszulę i założył coś swojego, rozkoszując się miękkością tkaniny i tym, jak swobodnie czuł się w swoich własnych ubraniach. W przeciwieństwie do większości czystokrwistych czarodziejów, lubował się w pozbawianiu się masek, kłamstw i intryg. Ten rodzaj społecznego tańca męczył go niewyobrażalnie. Teraz znalazł chwilę na odpoczynek.
Spojrzał jeszcze raz na bladą twarz Caroline, nim po chwili zastanowienia postanowił zgasić światło.
- Zajmę się teraz Twoim życzeniem, jeśli nie masz nic przeciwko – powiadomił ją, stając w progu i opierając się o framugę drzwi. - Czy moją prywatną skrytkę w Banku Gringotta uznajesz za wystarczająco bezpieczne miejsce?
Nie, pogarda nie była emocją, którą odczuwał spoglądając na jej oświetloną blaskiem księżyca i gwiazd twarz.
Caroline Rockers
Oczekujący
Caroline Rockers

Kwatery Avellina Louvel - Page 5 Empty Re: Kwatery Avellina Louvel

Nie Lip 17, 2016 3:45 pm
Niech będzie więc ta frustracja i pożałowanie, trzymaj się tego mocno, nie możesz pozwolić by coś innego cię zmyliło, by coś wpłynęło na twój sposób widzenia mojej twarzy. Dawka z każdym dniem powinna być coraz większa, wpływać na ten kwas żołądkowy, który podchodziłby ci do gardła na mój widok. Nie oczekuję po tobie opanowania i rozwagi, pragnę zaciśnięcia się dłoni na twoim wnętrzu, przyglądania się skutkom swojej własnej trucizny.
O niczym innym przecież w naszym wypadku nie mogłoby być mowy.
Wilczy reprezentant, odziany w szaty pychy, sprytu i przebiegłości z wężowymi odznakami na piersi. I choć kamienie szlachetne kruszą się pod twymi łapami to i tak będą tam tkwić okruszki, świadectwo twojej przynależności, nawet jeśli była ona przez ciebie niechciana.
Nigdy nie mówiłam, że jesteś Żmiją. To do mnie w końcu należy ten przydomek. Ty... ty możliwe, że byłbyś grzechotnikiem.
Ja nie jestem cierpliwa i nie będę tego znosiła tak jak ty.
Wiesz że w tej sytuacji z pewnością i ty zginiesz? Czy to jest tego warte?
Nie jesteś przypadkiem tchórzem, Głodzie?
Nie znajdę się tak wysoko na niebie, nawet jeśli będziesz tak bardzo próbował. W końcu przy takim marnym końcu nie wywiązałabym się ze swoich zadań.
Nie zniknę w twoim wnętrzu i pamięć o mnie nie pozostanie w tobie długo... wiesz dlaczego? Bo ci na to nie pozwolę. Bo nie uważam żebyś na to zasługiwał.
Nie oddam się w twe ręce, nie pozwolę sobie na chwilę słabości, którą mógłbyś w taki sposób wykorzystać by zniszczyć lód z którego jestem stworzona,  by wedrzeć się do środka. No  dalej, spróbuj zacisnąć palce na mojej szyi by poczuć tę namiastkę rozkoszy jaką jest władza nad drugim człowiekiem.
Patrz, czuj, wspominaj. To wszystko i tak ulegnie destrukcji, to i tak zostanie zapomniane przez każdą część twojego ciała. Moja twarz tak bliska twojej, moje włosy tak blisko twoich, a emocja tak nikła i daleka.
Oboje w końcu zanurzyli się w czymś bardzo niestabilnym.
- Czcze gadanie - dodała sucho, starając się nie patrzeć mu w oczy. Nie zasłużył. Gdy nadszedł taniec, oszczędzała swoje siły, nie mówiąc za wiele. Uspokajała się, płynęła cicho, czując każdym mięśniem jego bliskość. To było niedozwolone, ale mimo to nie odsunęła się od niego. Pozwalał sobie na dużo, nawet za dużo, biorąc pod uwagę, że zwracał się do niej po imieniu, że dotykał ją w taki, wręcz beztroski, sposób.
- Stać cię na nie - odparła złośliwie i wzięła głębszy oddech. Kiedy ją obrócił, jej prawa stopa w końcu nadepnęła na jego stopę. Lewą. Ponownie zakręciło się jej w głowie, a świat wokół stał się na kilka długich sekund zamazany. Wyprostowała się nagle, pod wpływem jego dotyku a następnie poczuła szereg ciarek, które przeszły jej po kręgosłupie. Chmurne oczy spojrzały na jego twarz, gdy ponownie pozwolił sobie na kolejny ruch.
- To jest niemożliwe... - powiedziała to równie cicho, bardziej zmęczonym głosem, przetrzymując na dłużej jego plecy. Zaskoczona wylądowała na jego łóżku i posłała mu niezbyt zachwycone spojrzenie.
- To nie było... - przerwała, gdy zauważyła ten wzrok, gdy poczuła ponownie ten dotyk na swojej skórze tym razem dotkliwszy niż wcześniej. Nie dokończyła, drżącą dłonią dotknęła jego jakby próbowała go powstrzymać albo odwzajemnić gest. Odwróciła spojrzenie. - Nie patrz tak na mnie.
Mimowolnie jednak jej palce musnęły jego policzek, a następnie zasłoniły ciemne oczy. Kiwnęła tylko głową, przymykając powieki i podciągając się na jego łóżku by ułożyć się wygodnie na poduszce. Nie spojrzała na Lestrange'a ponownie, zamiast tego błądziła dłońmi po jego pościeli, wdychając ten niewdzięczny zapach.
Zrobiło się w końcu ciemno.
- Niech będzie - wymruczała sennie i przekręciła się na bok, czując jak odpływa w krainę Morfeusza. - I... dziękuję, Rudolfie.
Nieznacznie się uśmiechnęła, gdy w końcu poddała się tej przyjemnej fali snu w łóżku pachnącym kimś, komu przecież nie ufała.
W tamtym momencie nie czuła pogardy.
Rudolf Lestrange
Przestępczość
Rudolf Lestrange

Kwatery Avellina Louvel - Page 5 Empty Re: Kwatery Avellina Louvel

Wto Lip 19, 2016 11:21 pm
Skutki mej trucizny ujrzę na Twej twarzy, na skórze rozpalonej od żaru furii, w oczach rozdartych gromami wściekłości. Sam wybrałem sobie jad, który płynie w mych żyłach; zdążyłem już się uodpornić.
Czy możesz to samo powiedzieć o sobie, Żmijo?
Ciekaw jestem, czy kłębi się w Tobie tyle naiwności, byś mogła rzec, że stworzyłaś siebie samą. Zastanawia mnie, kogo oblicze zerka na Ciebie zza zakurzonej tafli lustra, w które nie możesz zerkać zbyt często, skoro wciąż żywisz nadzieję, że jesteś swą własną panią. Że nie jesteś marionetką, pozbawioną świadomości lalką, kreacją obcej istoty, która ułożyła Twój byt niczym witraż z różnych barw cierpienia i upokorzenia.
Czasem jednak wyzierasz zza kolorowych szkiełek i prawdziwy odcień Twych oczu piękniejszy jest od tego arcydzieła.
Myślę, że Twe oczy chciałbym zachować dla siebie.
Są niczym szklane kule zawierające w sobie cały Wszechświat. Wszystkie katastrofy, tragedie, epidemie i klęski zamknęłaś w swych oczach; upchnęłaś weń wszystkie rozczarowania, porażki, zdrady i grzechy. Są niczym krągłe i lśniące puszki Pandory, a Twe prawdziwe oblicze może być największym przekleństwem, jakie mogłoby zeń pierzchnąć i splugawić świat. Gdybym spoglądał w Twe oczy wystarczająco długo, mógłbym uwierzyć w cudowną świętość.
Usypujesz w końcu trony z nicości, swe posadzki odziewasz w dywany utkane z pustki, a zamek swój budujesz nad ziejącą otchłanią. Przeczysz śmiertelnym prawom, buntujesz się przeciw naturze rzeczywistości, odrzucasz dogmaty logiki – czyż nie jesteś cudem, Caroline?
Rudolf zaśmiał się cicho, gdy nastąpiło niemożliwe.
- Bardzo proszę – odrzekł, choć uszy dziewczyny musiały pozostać głuche na jego słowa.
Powoli opuścił swą sypialnię, bezdźwięcznie zamykając za sobą drzwi. Oparł się na moment o chłodne drewno, zwieszając głowę i zamykając oczy. Poczucie absurdu błądziło gdzieś wśród poplątanych myśli, rozgarniając drobnymi dłońmi skołtunione nici świadomości. W tym labiryncie wyobrażeń i emocji na rozsądek czekało wiele pułapek, a i on znużony już był podróżą. Z cichym westchnieniem Rudolf podniósł wzrok na swoje biurko, gdzie wciąż groźnie zerkał na niego dobytek Caroline.
Odepchnął się lekko od drzwi i skierował w stronę centrum pokoju, sięgając po każdy z przedmiotów z osobna.
Potarł dłonią noszącą wyraźne ślady użytkowania skórę kurtki. Mimowolnie zadrżał, czując delikatną, niemal niewyczuwalną pieszczotę magii, która objęła jego nadgarstek zaborczo. Ten dreszcz nie należał do przyjemnych odczuć, lecz dla Rudolfa – czarodzieja, do którego ucha czarna magia szeptała słodkie nic – zdążył stać się czymś pożądanym. Zmarszczył brwi, spoglądając na odzienie z błyskiem podejrzliwości i niechcianego zainteresowania. W końcu ostrożnie położył ją na krześle, na którym niegdyś siedziała ślizgonka.
Jego oczy powędrowały ku małej książeczce. Nie mogąc powstrzymać ukłucia zaciekawienia, sięgnął po dziennik i otworzył okładkę. To jest, otworzyłby, gdyby było to możliwe. Materiał nie ustępował pod jego palcami, uparcie pozostając zamkniętym. Zaintrygowany, kupiony determinacją Rockers, odłożył go na bok.
Myślodsiewnię wraz ze wspomnieniem ułożył na kurtce.
Gdy zasiadł ponownie za biurkiem, w swym wysokim fotelu, spojrzał raz jeszcze na dziennik dziewczyny. Przyciągnął go do siebie i korzystając z chwili skupienia, rzucił w głowie odpowiednie zaklęcie. Wystarczyło jedno, bezróżdżkowe Cistem Aperio, by notes otworzył się przed nim pokornie.
Rudolf zajrzał do środka.
Naprawdę radzę nie ruszać. 
Nawet, jak zauważycie, że gdzieś tam wystaje z kieszeni i będzie Was 
niesamowicie korciło to nie polecam 
by sięgać po niego ręką, czy też różdżką.
Chyba, że chcecie umrzeć. 
Powoli i okrutnie.

Lestrange uśmiechnął się do siebie. Usłyszał te słowa wypowiedziane głosem, który zdążył utożsamić z rykiem Harpii. Niestety, Rockers nie spodziewała się masochistycznych, nazbyt ciekawskich śmierciożerców, gdy tworzyła zapiski swego życia. Rozparł się wygodnie w swym fotelu i rozkoszował lekturą, która okazała się być znacznie bardziej zdradziecką przygodą, niż mógłby się spodziewać.
Godzina zamknęła się w ciszy przerywanej miarowym oddechem. Wybiła trzaśnięciem okładki.
Dziennik znalazł swe miejsce na kupce, którą Rudolf zaniósł w ramionach do swej sypialni. Stąpał cicho, spokojnie, wsłuchując się w ciche westchnienia śpiącej dziewczyny.
W alkierzu, w którym śpisz.
W pokoju, w którym roisz.
Dokładnie tam, gdzie... śnisz.

Gdy obrócił się sprzed komody, by spojrzeć raz jeszcze na spokojne oblicze Caroline, zamarł. Splątane, czarne loki rozsypały się na satynowej poduszce, wtapiając w ciemność ujarzmianą tylko przez nieśmiały blask księżyca. Bladą twarz wygładził sen, skradając z gładkiego teraz czoła zmarszczki zmartwień i trosk, a na poły szalone oczy przykryły jasne powieki.
Jestem idealnym kryształem lodu. Idealnie zamaskowaną istotą w trwałych maskach. 
Była kruchą istotą, którą Morfeusz objął czule, chroniąc przed okrucieństwem chwil obudzonych. Tak łatwo byłoby ją zniszczyć. Jej istota rozsypałaby się w jego dłoniach, zmieniając w diamentowy pył lśniący pod czujnym wzrokiem Luny. Sięgnął po różdżkę.
Uważaj dziewczynko, bo przyjdzie czas by zważyć twoje grzechy na wadze. 
Myślisz, że twoja maska to przetrzyma? 
Mi ciebie nie będzie brak, gdy wskażę na ciebie palcem.

Zdawała się tak niewinna. Podszedł do łóżka, a miękki dywan stłumił całkowicie jego kroki. Czubkiem różdżki odgarnął z bladej twarzy ciemne włosy, kreśląc na białej skórze skomplikowane wzory.
Fysalliadanos.
Jestem obok, ale odwróciłam się już tyłem
Będę stała tu wciąż, gdy przestanie bić ci serce.

Wepchnął różdżkę do tylnej kieszeni, potrząsając głową. Blade palce ostrożnie chwyciły kosmyk utkany z jedwabiu nocy, układając go z namaszczeniem na ciemnej pościeli. Przycupnął na krawędzi łóżka, nieobecnie przeczesując włosy dziewczyny dłonią.
- Tak to świadomość czyni nas tchórzami. I naturalne rumieńce porywu namysł rozcieńcza w chorobliwą bladość, a naszym ważkim i szczytnym zamiarom refleksja plącze szyki, zanim któryś zdąży przerodzić się w czyn - wyrecytował szeptem.
Wsłuchiwał się w oddech Rockers, poznając rytm jej serca, licząc długie rzęsy rzucające cienie na policzki.
Kurwa, jak mógłby kiedykolwiek wzgardzić poznanym?

_______________
Cistem Aperio: -3 PŻ
Caroline Rockers
Oczekujący
Caroline Rockers

Kwatery Avellina Louvel - Page 5 Empty Re: Kwatery Avellina Louvel

Sro Lip 20, 2016 12:22 am
Wzgardzić poznanym w ten sposób powinieneś, dla swej wygody i bezpieczeństwa.
Trucizna, ta trucizna w tobie... cóż to jest? Czy może równać się z tą, która znajduje się w moich kłach i atakuje serce? Nie lekceważ mnie, wszak jesteś po prostu zbyt łapczywym wilkiem, tak miało przecież pozostać. I mimo furii krążącej w mych żyłach, nadal będę zimna, nadal będę mroziła zamiast rozpalać. Innej roli w tym przypadku nie mam.
Trucizna choć daje się nawet mi we znaki to nie sprawia, że czuję jakbym miała umrzeć - wręcz przeciwnie! - to ona przyczynia się do tego, że życie nie przecieka między moimi palcami.
Ja nie stworzyłam siebie samej. Ja tworzę siebie samą.
Nawet jeśli ten proces będzie trwać i trwać... ale oczywiście nie musisz mi wierzyć. Czy nie polega to właśnie na tym? Przyjmujesz lub odpychasz słowa od gładkiej, może jedynie nieznacznie naznaczonej pierwszymi oznakami zmęczenia, twarzy. Ludzkie ciało było przecież tak niedoskonałe.
Nie mam nadziei, Głupcze. Mam pewność i tylko ona daje mi gwarancję, daje mi wolę by walczyć dalej, by wygrywać kiedy tylko się da.
Jakimi kolorami więc określiłbyś mój, jak to nazwałeś, witraż? Które najczęściej się powtarzają?
Za witrażem kryje się obraz - przegniły, paskudny, wywołujący odruchy wymiotne, ale... wiesz co? Nie wstydzę się go. To w końcu moja dusza. I może tylko czasem oczy zwracają się w nieznaną sobie stronę i łagodnieją niczym morskie fale. Płyną, kojąco się rozmazują na bezużytecznym płótnie, rozmiękczając ostre rysy.
Jaki odcień właśnie widzisz? Jak bardzo zależy ci na moich oczach? Chciałbyś umieścić je w szklanej kuli by spoglądać na nie godzinami?
Zaraza czasem myli się ze Zwycięstwem, niektórzy twierdzą, że jest to synonim. Przed zarazą nie ma ucieczki, obdziera ona często z godności i uczuć, pozostawiając jedynie trupy i zgliszcza. Czy jedno równa się drugie? Czy wyciągnąłbyś rękę i otworzyłbyś choć jedną zakazaną puszkę Pandory, sprawiając że wszelkie plugastwo pogrążyłoby w ruinie obecny świat? Zaryzykowałbyś, nawet jeśli oznaczałoby to moje ostateczne zwycięstwo?
Stół zdaje się być gotowy; biały obrus, unoszące się w powietrzu świece, świeżo ścięte kwiaty, podany posiłek. Jak myślisz, co znajdziesz na swoim talerzu? A może też zostanie ci coś wepchnięte głęboko do gardła?
Nie bój się, tym razem nie będę to ja.
Czyż nie zgrzeszyłeś przeciwko mnie, Rudolfie? Czyż nie jesteś za bardzo naiwny w grzeszących oczach próbując odnaleźć świętość? Lód z którego buduję ten zamek jest ostry i bezlitosny, czy nie zraża cię to?
Nie, nie jestem cudem. Cuda pragną uwagi, pragną miłości i wielbienia, a ja... ja pragnę władzy i nienawiści, pragnę najgorszej z namiętności.
Oto moja wizja.
Wizja uzupełniona o kolejne szczegóły.
Zdążyła już zasnąć, gdy jej odpowiedział. Nie podzielała żadnego z uczuć, które obecnie wstrząsnęły Rudolfem Lestrangem, które tak wytrąciły go z pozornie beztroskiej równowagi. Była daleko myślami, nie czuła własnego ciała, które przesunęło się w prawą stronę a z ust wymsknęło się niezrozumiałe mruknięcie. Była w pustce, sen na razie nie zagościł w jej głowie. Nie wiedziała, co w tamtym momencie czyni mężczyzna, że sięga po jedną z najcenniejszych rzeczy - o ile nie najcenniejszą - które mu powierzyła. Włosy musnęły blade policzki, pierś unosiła się i opadała. Na razie nie musiała się obawiać. Czym była godzina, która upłynęła? Niczym, jedynie wstępem do głębokiego snu, który miał nadejść. Caroline przewróciła się na drugą stronę, zarzuciła na część siebie nieświadomie jego pościel, a jej oddech przyspieszył.
Widziała zieleń, widziała niebieskie niebo, które bardziej przypominało jej taflę niespokojnego morza. Szła przed siebie, nie do końca rozumiejąc dokąd idzie, a co jakiś czas, gdy rozglądała się na boki widziała rozsypujące się rzeźby przywódców. Wszystko zdawało się być normalne, dopóki nie mignęła jej figura przedstawiająca jej ojca. Cała we krwi, płacząca.
I wtedy też zaczęła płakać.
W rzeczywistości jednak, ciało Rockers jedynie nieco skuliło się w sobie i stęknęło. Nic więcej. Powoli jej powłoka cielesna się uspokajała na nowo.
Co zaś ze snem?
Szła dalej, przełykając gorzkie łzy, słysząc jak niebo się śmieje Jego śmiechem, czując jak trawa za nią płonie i zauważając cień matki przed sobą.
Zatopiona w głębokim śnie, nie usłyszała jak ktoś naprawdę się do niej zbliża. Była przecież daleko, dalej niż gabinet profesora Louvela. Nieświadomie poddała się jego dotykowi, łagodniała na nowo pod jego wpływem, uspokajała oddech, który przez krótki moment był zbyt nieregularny.
Słowa wymieszały się ze snem, z Jego śmiechem z nieba, który towarzyszył jej w tej podróży. Cień matki zniknął, widziała za to Jego. Ciemne kosmyki, łagodny brąz przebijający się przez toksyczną żółć.
- Zo... zo... stań - wymamrotała przez sen i mimowolnie przesunęła się w stronę jedynego ciepła, w śnie złapała dłoń Shane'a, w rzeczywistości koszulę Rudolfa.
- Zostań... - przy Wojnie zdołała się rozpłakać, przy Głodzie pozwoliła na jedną łzę, która opuściła prawe oko. Zamknięte. Tak naprawdę nieświadome jak reszta jej ciała.
Czy zło powinno mieć tak ludzki odruch?



Rudolf Lestrange
Przestępczość
Rudolf Lestrange

Kwatery Avellina Louvel - Page 5 Empty Re: Kwatery Avellina Louvel

Pią Lip 22, 2016 1:29 pm
Piękno zamknięte jest w biciu serca, w oddechu, w krwawiących ranach i drżących dłoniach.
Piękno jest życiem, które tańczy pod powierzchnią Twej skóry, które sączy się przez cichą melodię Twych słów.
Nie sądzę, bym mógł miłować Twe martwe oczy, zamglone obojętnością i śmiercią.
To życie – to marne, żałosne i pełne rozczarowań życie – jest tym, które pożera moją uwagę i wyszarpuje z głębin umysłu zachwyt. Twe oczy są oknami do Twego wnętrza i być może źle obrałem swój komplement w słowa.
Krajobraz Twej duszy, bogata kraina Twego wnętrza jest tym, co mnie fascynuje.
Być może to właśnie po Twą duszę chciałbym sięgnąć. Zanurzyć dłonie we krwi, śluzie i wnętrznościach, zabłądzić w labirynt śmiertelnych komórek i tkanek, rozgarnąć palcami pulsujące organy i sięgnąć głęboko po życie, które bije w Twej piersi.
Nie sądzę, bym mógł kiedykolwiek na stałe nasycić ten głód, lecz do odważnych świat należy.
Powalę Twą fortecę, rozdrapię mury z marmuru chłodnej skóry, rozszarpię gardziel, wypatroszę trzewia, roztrzaskam czaszkę i może gdzieś w środku znajdę to piękno. Może uda mi się ujarzmić jego efemeryczną naturę, schwycić nim wycieknie wraz ze szkarłatną krwią, nim ucieknie daleko w przestworza rozgwieżdżonego granatu i umości się wygodnie w ramionach Wojny.
Twój witraż nie jest istotny.
Jest on zaledwie misternie skonstruowaną klatką, więzieniem za którego kratami kryje się prawdziwe piękno. Ten obraz – przegniły, paskudny i wywołujący odruchy wymiotne, jak go nazwałaś – jest tym, co największą nosi wartość. Mógłbym skłamać i opisać Ci setki odcieni bieli, czerni, czerwieni, zieleni, błękitu, żółci czy oranżu, lecz kłamstwa nigdy nie spływały z łatwością z mych warg.
Nie zgrzeszę, próbując zawrzeć Twe barwy w nędznym spektrum.
Rudolf drgnął, gdy drobna dłoń zacisnęła się na jego rozpiętej koszuli. Zmarszczył brwi, jak gdyby wyrwany z głębokiego snu próbował pojąć istotę rzeczywistości, w której nagle, zbyt gwałtownie się znalazł. Powieki Caroline wciąż okrywały te miłowane przez niego oczy, drżąc tylko nieznacznie, gdy dziewczyna swym dzikim wzrokiem omiatała senne krainy.
- Cśśś... – mruknął po chwili zaskoczonego milczenia, obejmując dłoń Rockers własną.
Powoli oderwał ją od swej koszuli, splatając ich palce i kładąc na swych kolanach. Starł kciukiem samotną łzę lśniącą się niczym najszlachetniejszy kamień na policzku dziewczyny. Bez zastanowienia uniósł swą dłoń do warg, smakując słony smutek dziewczyny na języku.
- Och, Caroline, oczywiście, że zostanę. Dotrzymuję przecież własnych obietnic – szepnął, a w jego głosie pobrzmiewało jakieś rozgoryczone, złamane rozbawienie.
Spoglądając na niespokojne, jak gdyby złamane cierpieniem ciało ślizgonki, postanowił ułożyć się na łóżku obok i położyć ciężką głowę dziewczyny na swej piersi. Ich dłonie wciąż były ze sobą złączone, a drugą gładził spokojnie gęste, ciemne włosy, wpatrując się w sufit, wzrokiem przebijając twardy kamień, sięgając nim gwiazd. Nie rozumiał, skąd w nim nagła potrzeba ukojenia jej bólu. Nie rozumiał, dlaczego wraz tą pojedynczą łzą jej smutek zdawał się umościć na dnie jego żołądka, ciężki i nieznośny. Była mu dziś bliższa, lecz tego również nie potrafił pojąć.
-Precz stąd, węże dwużądliste; precz stąd, żmijo, precz zjadliwa; padalce, jeże kolczyste; pani nasza tu spoczywa – począł recytować cicho, niczym kołysankę. -Filomelo, ty pieśniami; do snu lulaj ją tu z nami; lula, lula, lulaby, lula, lula, lulaby; niech żadna czarów potęga; słodkiej pani nie dosięga; więc dobranoc, lulaby!
Zastanawiał się, dlaczego wersety słynnego poety były pierwszym, co wydobywało się z jego krtani, gdy myślał o Caroline. Być może jej podobieństwo do tragicznej postaci, odwaga, z jaką stawiała czoło fortunie i pasja, z jaką doprowadzała do klęski wszystkich swych wrogów przywoływały wspomnienie szekspirowskich tragedii. Być może.
Szeptał wciąż słodkie nicości.
- Precz stąd, przędzące pająki; długonogie precz kosarze; czarne żuki, chrząszcze, bąki; precz ślimaku z glistą w parze! – kontynuował, czując łaskotanie włosów Caroline na policzku, ciepło jej ciała przy swoim boku, pieszczotę jej oddechu na szyi. - Filomelo, ty pieśniami; do snu lulaj ją tu z nami; lula, lula, lulaby, lula, lula, lulaby; niech żadna czarów potęga; słodkiej pani nie dosięga; więc dobranoc, lulaby!
Zakończył w końcu, z cichym westchnieniem, spoglądając w dół na czarną plątaninę włosów na swej piersi.
Nawet w jej niepokoju, w lęku i smutku, na jawie czy we śnie, w jej obliczu czyhało nań coś pięknego. Najwidoczniej nawet w nocy ta młoda wiedźma, która chciała powalić świat na kolana, nie mogła spocząć. Jej podróż jeszcze się nie zakończyła, a na zbędne przystanki nie było czasu.
Jakże podobni byli do siebie, w swym życiu i tułaczce.
Caroline Rockers
Oczekujący
Caroline Rockers

Kwatery Avellina Louvel - Page 5 Empty Re: Kwatery Avellina Louvel

Pią Lip 22, 2016 2:44 pm
Piękno twe jest więc zgubne. Ta idea zdaje się być bardzo niepewna, trudna do pojęcia. Tak jak zresztą cały ty. Sam przecież niejednokrotnie pozbywałeś się swojego piękna, które tkwiło w innych ludziach, czyż nie tak będzie również ze mną? Jeśli udałoby ci się pochwycić mnie w swoje sidła na dłużej, złapać pazurami moje resztki skrzydeł, które nigdy nie pozwolą mi latać? Te destrukcyjne, ludzkie oczy w końcu wypełniłyby się pustką i obojętnością, a całe ciało upadłoby na ziemię, zamierając w karykaturalnej pozie. Może śmiałabym się na końcu, może jednak udałoby ci się zmusić mnie do płaczu byś mógł pozyskać łzy, ostatni składnik swojego wymarzonego dzieła na które patrzyłbyś tylko ty. A może robiłabym obie rzeczy naraz, albo żadną, patrząc w twoje oczy niewzruszona, tym samym cię rozczarowując.
I tak nie godzę się przyjąć taki komplement, a tobie przecież nawet nie wypada w żadnej przestrzeni rzucać tak dużych słów, które uniesie powietrze, żywioł, zdawałoby się, całkowicie z nami nie związany, a jednak wpływający zarówno na wodę jak i ogień.
Czy chciałbyś usłyszeć: "danie zostało podane do stołu" i spoglądać na mnie z góry, gdy spożywałbyś każdą część mego ciała osobno, delektując się tak gorzkim, a przy tym ostrym posmakiem?
Twa fascynacja taka niezdrowa, niemożliwa do całkowitego nasycenia!
Spróbuj przedrzeć się przez te wszystkie bariery, które postawiłam. Spróbuj spalić maski oblepione krwią i lodem, który trwalszy jest od każdego zaklęcia. Jesteś pewny, że ci się uda? Jesteś pewny, że przeżyjesz taką podróż?   Zamarznięta skamielina wygląda prędzej na dekorację schowaną za wszystkimi innymi organami, jedno z wejść by zobaczyć tak paskudny obraz.
Byłoby doprawdy szkoda, gdybyś się jednak rozczarował tym, co byś znalazł. Ja jednak tego bym już nie ujrzała i chyba to byłaby jedyna rzecz, jakiej bym żałowała.
Czyż nie mówiłam, że Niebo to nie moje miejsce? Och, nie słuchasz mnie zbyt uważnie, Głodzie. Błąd. Pewnie później trafiłbyś tam gdzie ja. Może wtedy byśmy się zrozumieli.
Albo i nie.
Ciebie zaś widzę głównie w czerwieni i czerni z odrobiną oranżu. Najpewniej niż  dodać ani odjąć.
Nie zgrzeszysz? Przecież już zgrzeszyłeś i wciąż to robisz, Rudolfie. Przyjrzyj się uważnie swoim czynom, sprawdź zawartość swojej własnej głowy w której przecież dzieje się obecnie tyle sprzecznych rzeczy.
A nawet się nie starałam.
Ta dłoń mogła się teraz wydawać drobna, ale przecież wcale taka nie była, gdy padało na nią światło dnia codziennego. Palce kurczowo trzymały się jego koszuli, choć nie miała nawet świadomości, co tak naprawdę robi. W śnie było to o wiele prostsze, choć jakże przy tym wyczerpujące. Odprężyła się, rozluźniła niespodziewany chwyt, pozwalając by nią pokierował. W sennej krainie szła po prostu dalej z Nim u boku, nie mijając już pomników a jedynie ziemię na którą zaczął padać śnieg z ciemnych, szarych chmur. Odetchnęła. Nie słyszała Rudolfa, słyszała jedynie Shane'a z którym kroczyła daleko. On też został, przynajmniej na chwilę. W końcu nie pozwoliła mu odejść.
Nie poczuła tego jak jej ciało zostało nieznacznie przesunięte - spała wystarczająco twardo, by nie przejmować się prawdziwą rzeczywistością. Leżała praktycznie na kimś, kogo przecież nie darzyła żadną sympatią i zrozumieniem, nieświadoma tego zdradzieckiego wybryku.
W śnie pojawiła się melodia a wraz z nią zaczęły płynąć niekoniecznie znane jej słowa. Shane tylko się zaśmiał i zaczął biec, a ona próbowała go dogonić. Nie udało się. Mogła się tego spodziewać.
Nie udało się.
Śniegu było coraz więcej, usiadła więc na pniu, który pojawił się znikąd i słuchała, bo przecież... co jej jeszcze zostało?
Precz stąd, przędzące pająki; długonogie precz kosarze...
Przymknęła oczy również we śnie, nie rozpoznając głosu nucącego te słowa, pozwalając by śnieg przykrył również i ją. Została sama. Tak jak tego oczekiwała.
Została sama.
Jej wargi niemalże dotykały szyi Rudolfa, z boku wydawało się to być niemą pieszczotą, próbą dosięgnięcia czegoś, co zdawało się być tak blisko, a było jednak daleko.
... niech żadna czarów potęga; słodkiej pani nie dosięga; więc dobranoc, lulaby!
Jakże również dalecy w swym życiu i tułaczce.
Senna podróż powoli dobiegała końca, mimo że przecież nadal siedziała na pniu i przyglądała się jak śniegu jest coraz więcej.
Jej białe królestwo.
W rzeczywistości ciało Rockers dało się otulić Lestrange'owi, pozwoliło na tę serię niezrozumiałych gestów. Czuło się bezpiecznie.
Palce na chwilę uniosły się do jego twarzy, objęły jego pokryty zarostem policzek, musnęły następnie wargi, sprawdzając ich strukturę. W końcu się obudziła.
Powoli jej oczy się otworzyły i nieobecnie objęły nieznaną przestrzeń w której się znajdowała. Dopiero po chwili dotarło do niej, gdzie jest, co się wydarzyło i że właściwie to na kimś leży. Ciało się najeżyło, wzdrygnęło i dziewczyna natychmiastowo się odsunęła. Spojrzała w tamtą stronę i jej chmurne tęczówki spotkały się z tymi niemalże czarnymi.
- Co - spytała głupio, po czym odchrząknęła i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej. - Co to ma znaczyć. Wyjaśnij.
Nie wiedziała czy powinna być wściekła na niego czy raczej na siebie, że pozwoliła sobie na taką lekkomyślność.
Pierwsza opcja wydawała jej się jednak bardziej pociągająca.
Rudolf Lestrange
Przestępczość
Rudolf Lestrange

Kwatery Avellina Louvel - Page 5 Empty Re: Kwatery Avellina Louvel

Sob Lip 23, 2016 7:02 pm
Czy cokolwiek było łatwe do pojęcia?
Moglibyśmy oszukiwać się aż do końca własnych dni, bezgranicznie wierząc w nasze uprzedzenia i mylne założenia, ukrywając się za grubymi warstwami upartej ignorancji. Moglibyśmy odwrócić wzrok od tajemniczych aspektów, od niezrozumiałych zmarszczek, od nieprzebranych głębin ziejących w oczach, od niepojętych jeszcze aluzji i niepoznanych do końca gestów, lecz nie zmieniłoby to nigdy jednego prostego faktu. W stosunku do siebie, Caroline, jesteśmy głupcami.
W naszej arogancji tkwi naiwność, o którą oskarżamy najpodlejszych z bluźnierców i wzgardzonych grzeszników, większa nawet od tej, którą pielęgnują w sobie niewinni optymiści. Zdawać by się mogło, że wejrzeliśmy już w świat, spojrzeliśmy na brunatne pola okryte zwłokami, miast śniegu, zerknęliśmy z wypracowaną obojętnością na uśmiechy, w których zamiast radości zamknięta została histeria i desperacja. Zdawać by się mogło, że wszystkie oblicza naszej rzeczywistości zostały wyryte pod naszymi powiekami, głęboko w naszych umysłach, w pamięci, której nie da się porzucić z łatwością równą tej, z jaką odrzucamy własną moralność. A jednak, w kwestii samych siebie, Rockers, pozostajemy okrutnie ślepi.
Tej nocy Luna, z typową dla siebie łaskawością, delikatną pieszczotą srebrnych palców zdjęła z oczu Rudolfa to ohydne bielmo. Oświetliła napisane atramentem duszy litery, słowa i wersy, które trudniejsze były do pojęcia niż większość ludzkich tragedii, jakich pozostawał wiernym świadkiem. Nigdy nie kwestionował losu, jego warg nigdy jeszcze nie splugawiło to żałosne dlaczego, wątpliwość nie rozpalała jego gardła, a retoryczne pytania nie tłoczyły się w przełyku. Tej nocy jednakże w zapisanym troską notatniku odnalazł więcej pytań, niż odpowiedzi, a potrzeba zrozumienia przytłoczyła żądzę i głód, które zdążyły na dobre już zadomowić się w jego trzewiach.
Z tęsknotą spoglądał na ciało, które zamykało w sobie cały niepoznany jeszcze wszechświat, góry ambicji, równiny determinacji i doliny zwątpienie. Spoglądał na bladą skórę wiedząc, że gdzieś pod nią rozlega się wielki krajobraz nieosiągalnej i straconej dla jego umysłu duszy.
Ruchy Caroline przytłaczały go tak samo, jak wizja światów, którymi nigdy nie będzie dane mu podróżować, których tajemniczych zakątków nie zdobędzie swym wzrokiem. Niepewne palce na jego wargach rzuciły zaklęcie, które odebrało mu wolę poruszenia się, które na dobre wbiło jego ciało w miękki materac. Dopiero rytm jej serca, który stał się uwięzią chroniącą jego umysł od ucieczki w nieznane, przyspieszając zdążył wyrwać go z namysłu, z tego transu, który całkowicie przyćmił jego świadomość.
Jej słowa, tak znajomo, tak słodko ostre i wrogie wystarczyły, by złamać zaklęcie.
Spojrzał na dziewczynę z obojętnością, mistrzowsko sfabrykowaną.
Wyjaśnij?
- Zdawałaś się tkwić w niewątpliwie nieprzyjemnym śnie, a zależało mi na Twoim wypoczynku. Większość istot żyjących postrzega bliskość jako uspokajającą czy pocieszającą – wytłumaczył sucho, wzruszając poniekąd ramionami, gdy już sam się podniósł. - Wybacz, że naruszyłem twoją przestrzeń w ten sposób, lecz powodowane było to błędnym założeniem, że w Twym przypadku efekt będzie podobny.
Odwrócił wzrok, wstając z łóżka i zapalając po kolei kilka świec, z których każda tkwiła w innym, pozornie przypadkowym kącie pokoju. Nie potrafił wyjaśnić, nawet przed samym sobą, więc postanowił ukryć się za chłodnymi faktami, które jeszcze nigdy go nie zawiodły. Choć w jego ruchach nikt nie mógłby ujrzeć nic nieodpowiedniego, on sam czuł się, jak gdyby zamieszkał w nowym, obcym ciele, ucząc się go na nowo. Każdy ruch i krok zdawał się być zdradziecki, jak gdyby w ciągu minuty miał potknąć się o własne stopy – czy w końcu jego własny umysł nie zdradził go już kilkukrotnie tego wieczoru? Stojąc plecami do dziewczyny wykrzywił się we frustracji, czując złość powoli pełznącą w górę jego gardła. Zacisnął zęby, a potrzeba poznania wreszcie uwolniła ze swych śmiertelnie groźnych i niezłomnych łańcuchów ten słodki głód, żądzę i wściekłość. Był wściekły i chyba raz pierwszy był wściekły na siebie. Wściekłość ta była mu obca, nie była bowiem wcale gorąca i niszczycielska, nie wybuchała czerwienią pod powiekami. Była chłodna, jak dotyk palców Caroline na jego wargach. Tak samo, jak owej pieszczoty, tej emocji nie mógł pojąć.
Odetchnął głęboko, spoglądając z niechęcią na swoje drżące delikatnie dłonie. Przymykając na chwilę oczy zagarnął wszystkie emocje głęboko do swego wnętrza. Czuł, jak chłodna, nieobecna pustka wypełnia jego czaszkę, pozbawiając jego twarz wyrazu. Wyprostował się, poruszył nieznacznie barkami i siłą ujarzmił własne ciało, znów stając się jego panem. Nie chciał spoglądać na twarz Rockers, bojąc się, że ujrzy jej oblicze i raz jeszcze znajdzie je pięknym; zamiast tego podniósł stosik przedmiotów, jakie przyniosła do jego gabinetu i mechanicznie ułożył na dnie najniższej z szuflad jego komody. Po jej wyjściu rzuci nań kilka zaklęć ochronnych, nim napisze list do Gringotta i wyśle swego skrzata domowego z przesyłką. W końcu musiał się jednak obrócić. Uczynił to, opierając się o mebel i splatając ramiona na piersi. Był całkowicie zamknięty, nawet jego ciemne oczy zdawały się być niedostępne i pozbawione wyrazu.
Wpatrywał się w twarz Caroline, odpędzając od siebie usilnie jakiekolwiek myśli.
Najwidoczniej w tym meczu większość czasu spędzi unikając tłuczków. Jaka szkoda, że pałkarzem była jego własna, pierdolona świadomość.
Caroline Rockers
Oczekujący
Caroline Rockers

Kwatery Avellina Louvel - Page 5 Empty Re: Kwatery Avellina Louvel

Sob Lip 23, 2016 8:22 pm
Czy jest coś, czego wymagasz w tę letnią czerwcową noc? Nie chodzi tu o tę listę żądań, która ułożyła ci się w głowie, którą chciałbyś kiedyś przeczytać na głos mi i wszystkim innym osobom, albo po prostu własnemu odbiciu w lustrze. Możliwe jednak, że odrzuciłbyś ten pomysł od siebie, wyśmiał, uznał za nieaktualny. To nieważne. Skupmy się na tym pierwszym pytaniu. Nawet powtórzę.
Czy jest coś, czego wymagasz  w tę letnią czerwcową noc?
Ignorancja jest łatwa, do kłamstwa się można przyzwyczaić, choć przecież stałam i przed tobą prawdziwa, bez zbędnego udawania. Ciesząca się z twego nieszczęścia i bólu, choćby i najmniejszego. Czy oczekujesz, że będę tą, która cię zrozumie, która dostarczy ci upragnionego ukojenia? A może że zrezygnuję z ataku, że pozwolę sobie przed tobą rozebrać się z wszystkich niepotrzebnych warstw, choć nawet tego przed snem nie czynię? Odnaleźć w ciemnej toni jeziora twą dłoń i chwycić i nigdy nie puścić - tego chcesz? W końcu pozwoliłeś sobie na tę nieuwagę, sięgnąłeś do czegoś, co jest cząstką mnie, pochłonąłeś słowa napisane przez moją niedoskonałość, śmiertelność i trafiłeś tam, gdzie nie chciałeś być. I teraz czekasz, aż... aż cię uwolnię?
Wystarczą przecież jeszcze tylko dwa życzenia i wszystko wokół ciebie się rozpłynie, będzie daleko poza twoim zasięgiem.
Mogę być i głupcem, ignorantem, upartą suką w stosunku do ciebie. Zdradzę ci kolejną tajemnicę.
Kocham nienawidzić i kocham być nienawidzona.
Nieprzemyślana zachcianka? Wpojona dawno temu lekcja? Ale przecież...! Przecież to było takie przyjemne. Widzieć tak zgubne uczucie w obcych oczach, wyczuwać nieraz strach, który temu towarzyszył.
Czy długo będę musiała się starać, żebyś mnie znienawidził, Rudolfie? Żebyś przeklinał mnie każdą częścią swego ciała, byś splunął krwią na samą myśl mojej osoby?
A może jednak będzie lepiej jak zamkniemy się w swoich arogancjach, nie dopuścimy siebie zbyt blisko, a następnie wyrzucimy z pamięci jako nic nie znaczące pionki, mimo że na swoich własnych szachownicach każde z nas dzierży swoją wymarzoną władzę.
Histeria i desperacja - i one przeplatały się przez pojedyncze karty mojego życia niczym przez doprawdy rozkosznie mdły dramat.
I może powinniśmy nadal pozostać ślepi na siebie samych, kurczowo trzymać zamknięte powieki, gdy tylko istnieje możliwość spojrzenie w głąb tej drugiej osoby?
Zobaczyłeś za wiele, wiesz? Gdybym o tym wiedziała, możliwe, że nie przeżyłbyś tej nocy.
Księżyc zaglądał przez okno, które nie zostało zasłonięte przez żadne zasłony, jakby mieszkaniec tego pokoju nie bał się, że może zostać przyłapany. Niewypowiedziane słowa, melodie, które nie mogło wyłapać ludzkie ucho, krążyły wokół niej. Sny, których nie dane będzie jej odtworzyć, opuściły jej głowę wraz z rozwarciem powiek. Jego czynów nie rozumiała i nie starała się zrozumieć, choć potrzebowała znać ich cel. Nie tego przecież oczekiwała, zasypiając w jego pokoju i myślała, że jest to wystarczająco jasne. Nie mogła przecież wiedzieć tego, że coś się zmieniło przez te kilka godzin snu. To, że wcześniej pozwoliła mu na taką swawolę w stosunku do swojej osoby było argumentowane jednym. Zmęczeniem. Nawet jeśli potencjalnie było to niepokojąco przyjemnym doświadczeniem. Nie budzącym obrzydzenia. Nadal nie była w pełni obudzona i wypoczęta, ale dochodziła już do siebie. Powoli.
Wraz z drzemką wskaźnik jej cierpliwości nieco się zwiększył. Słuchała go, unosząc jedną brew do góry.
- Zależało ci na moim wypoczynku? - Powtórzyła za nim, robiąc bliżej nieokreśloną minę. Następnie z nie do końca sprecyzowanego przez nią samą powodu spochmurniała. - Nie prosiłam cię o to. Nie prosiłam cię o to byś się o mnie troszczył, wiesz? To było z twojej strony zupełnie zbędne.
Była chłodna, powoli wracała do normalnej siebie, żeby przypadkiem nie dać mu satysfakcji z tego, że zasnęła u niego ze zmęczenia. Przyglądała się mu przez chwilę, a następnie przejechała palcami po swoich ciemnych kosmykach i rozejrzała się po pokoju, zauważając nowe detale.
- Dość skromnie tu żyjesz, kto by pomyślał - mruknęła i cicho ziewnęła, zasłaniając dłonią swoje usta. Na zewnątrz nadal było ciemno, więc łatwo było się domyśleć, że jeszcze nie było szóstej. Z nikłym zainteresowaniem skierowała swoje chmurne tęczówki na pobliską komodę, następnie na puchaty i czysty dywan, aż w końcu spojrzała na niego  i widziała jak jego barki drgają. Zmrużyła swoje chłodne oczy z zastanowieniem i przejechała stopą po łóżku praktykanta, starając się nie myśleć o tym, dlaczego obudziła się w tak nietypowej pozycji. Wściekłość zaś zostawiła na potem. Obserwowała kolejne ruchy Lestrange'a, jakby podejrzewała go o to, że coś kombinuje. W końcu zanim sięgnęłaby po swoją różdżkę trochę czasu by minęło, więc miałby nad nią pewną przewagę.  Jeden z ciemnych kosmyków musnął jej policzek, gdy w końcu spojrzała w jego oczy.
W końcu to ja tutaj byłam pałkarzem. Czego się spodziewałeś?
Podniosła się leniwie z łóżka i ruszyła  w jego stronę, zatrzymując się jakiś krok od niego.
- Miałeś szansę skorzystać z okazji i udowodnić swoją wyższość, a jednak tego nie zrobiłeś... - przerwała i złapała go za podbródek. - Co to ma znaczyć?
Każda akcja rodzi reakcję.
Jaka więc będzie twoja?
Rudolf Lestrange
Przestępczość
Rudolf Lestrange

Kwatery Avellina Louvel - Page 5 Empty Re: Kwatery Avellina Louvel

Nie Lip 24, 2016 6:38 pm
Czy moje wymagania mają dla Ciebie jakąkolwiek wartość, słodka Caroline?
Czy me słowa i życzenia nie zgubią się w głębinach Twoich ambicji i chciwości, czy nie stłamsi ich egocentryczna determinacja i desperacja, którą udaje Ci się ukrywać za maską obojętności? Oboje rzuciliśmy me pragnienia w otchłań niepamięci, wsłuchując się w pusty huk, który nigdy nie nadszedł.
W Twym umyśle nie ma miejsca na moje żądania.
Co sprawia, że śmiesz sądzić, iż kiedykolwiek dane będzie Ci usłyszeć moje życzenia?
Gdy już opadną łańcuchy, którymi skułaś mą wolę i wolność, nie będę zbawił Twych uszu modlitwami o łaskę. Zabiorę bezceremonialnie to, czego mógłbym zapragnąć, wyrywając życie i duszę z Twej niebijącej już piersi, skradnę Twe myśli i zastąpię świat swym własnym obliczem. Ujrzę, jak w twych przepastnych oczach kreujesz dla mnie świat, zbudowany na fundamentach lęku i niepokoju, okryty nieprzebranym firmamentem nienawiści.
Gdy już przyjdzie mi spełnić swe pragnienia, w Twym sercu nie będzie miejsca dla nikogo innego, a Twe ciało nie będzie znało pieszczoty odmiennej od tej, jaką ofiaruję Ci własnym dotykiem.
Powinnaś pamiętać, Caroline, ból jest najsłodszą z rozkoszy, a ja od dawna jestem hedonistą.
Czy powtarzasz te frazesy przed snem?
Czy próbujesz przekonać samą siebie, spoglądając w lśniącą taflę zwierciadła, że nienawiść, którą widzisz we własnych oczach jest tym, co miłujesz? Być może jesteś bardziej naiwna, niż do tej pory śmiałem sądzić.
Myślę, że ten grzech mógłbym Ci wybaczyć.
Wszak jesteś jeszcze młoda, a świat widujesz zza spódnicy swej matki. Być może udało Ci się zerknąć przez palce na istotę nieszczęścia, być może odważyłaś się zapragnąć cudzego cierpienia.
Nienawiść daje władzę. Nie sądzisz, że miłość zniewala z większym okrucieństwem?
Jeśli to zgubne emocje są tym, czego pragniesz, czy nie pożądałabyś pasji, która wojowników pozbawiała broni, myślicielom odbierała zmysły, a krew uzdrowicieli zmieniała w samobójczą truciznę?
Być może swoją wymarzoną władzę dane będzie Ci ujrzeć w okrągłych oczach kochanka, rozżarzonych pasją i zamglonych oczarowaniem.
Rudolf stracił pozorną kontrolę, jaką do tej pory dzierżył w dłoniach. Władza przesypywała się przez jego palce, którymi kurczowo próbował zatamować strumień emocji, jaki groził zatopieniem jego kwater. Tym razem nie mógł znaleźć w rozszalałych uczuciach ani odrobiny przyjemności. Obcy żywioł rościł sobie prawa do jego świadomości, powódź goryczy i frustracji powoli odbierała mu dech w piersiach, szaleńczym rykiem wzywając do walki jego instynkty.
Pierwszym instynktem była obojętność.
Pustka, która ziała w centrum jego duszy, a jej krawędzie były ostrzejsze od lodu, z jakiego wykuła swe maski dziewczyna.
- Zbędne i nie na miejscu – sprecyzował, zdając sobie doskonale sprawę ze swego błędu. - Pozostaje mi tylko wyrażenie mej skruchy i obietnica uniknięcia kolejnych tego rodzaju ekscesów.
Nie potrafił patrzeć na dziewczynę, którą zdawał się dobrze poznać w ciągu minionej godziny. Jej twarz na zawsze miała nosić oznaki troski i zmęczenia, a jej szaty zawsze wydawać miały mu się zbroją. Byli nazbyt do siebie podobni, by mógł pozostać na nią prawdziwie obojętny. Jego chłód i oschłość były maską; maską, która przylegała dokładnie do skóry, która tłamsiła poczucie wolności, która wyrywała z jego ust słowa, jakich nie chciał nigdy wypowiadać.
Drugim instynktem była agresja.
Zacisnął palce wokół nadgarstka Caroline, odrywając jej dłoń od swojej twarzy.
- Nic. – odpowiedział, wpatrując się w jej chmurne oczy. Kłamstwo przyszło mu z łatwością, a na ustach zagościł jadowicie chłodny uśmiech. - Moje czyny znaczą tyle, co sobie wyobrażasz, Caroline. Jakie mają dla Ciebie znaczenie?
Pytanie rzucił, niczym obelgę, a złość i kpina pobrzmiewające w jego głosie były niczym ostrze desperacko zaciśnięte w dłoni samobójcy, a wyraz uporu w oczach stanowił bezczelne wyzwanie.
Łatwiej było mu sfabrykować ignorancję, niż przyznać do błędu.
Zresztą, czy jego opinie i myśli mogły mieć dla niej jakąkolwiek wartość?
Caroline Rockers
Oczekujący
Caroline Rockers

Kwatery Avellina Louvel - Page 5 Empty Re: Kwatery Avellina Louvel

Pon Lip 25, 2016 12:25 am
Sądzę, że żadna z otrzymanych odpowiedzi by cię nie usatysfakcjonowała. Bo czy ciekawość wystarczy, nawet ta zakryta szczelnie przez maski obojętności i niewzruszenia, byś był chętny do zdradzenia choćby rąbka tajemnicy?
Nawet jeśli by mnie to nie obchodziło to chciałabym je usłyszeć. Nawet jeśli miałoby się to zgubić w głębinach mych ambicji, bo przecież chciwa nie jestem. Myślisz, że już wystarczająco mnie rozgryzłeś, doświadczyłeś choćby części tego, co tam drzemie głęboko we mnie.
Nie, to zdecydowanie niemożliwe byś mnie rozumiał, by twoje ciemne oczy wiedziały jaka jestem naprawdę. Cała ja. Panuje twoja pora, a jednak ty tak zdecydowanie milczysz, choć przecież wcześniej dobitnie mnie uświadamiałeś o tylu rzeczach!
Czy powinnam się przejąć tobą? Twoim losem? Odrzucić wcześniej przyjęte zasady, które panowały w mej głowie od momentu, kiedy tylko zapukałam w te nieszczęsne drzwi?
Czasem ciekawi mnie los takiego niepozornego pionka na szachownicy, który porusza się ze zdecydowaniem króla.
Nie mów więc, obejdę się ze smakiem w takim razie.
Co? Twoja pycha. Czyż nie jest właśnie tak, Rudolfie? To twoja pycha sprawi, że w końcu nie wytrzymasz i powiesz mi swoje życzenia, ale co zrobisz, gdy cię wyśmieję? Wzgardzę tobą?
Co wtedy zrobisz?
W naszych wewnętrznych dialogach pełno jest pytań na które albo odpowiadamy albo je ignorujemy, depczemy za pomocą twardych stóp. Pod twymi jest ogień, pod moimi jedynie lód. Powiedz mi, ile jesteś w stanie wytrzymać w tej niewoli? Z dnia na dzień twoje niezadowolenie będzie rosnąć, jestem tego pewna. Powinieneś się modlić, powinieneś błagać o łaskę, nawet jeśli nie mnie to coś w co jest dla ciebie bytem doskonałym.
Może powinieneś skierować swe modlitwy do Eurydyki, Orfeuszu?
Doskonale. Wreszcie przechodzisz do konkretów.
Duszę? Proszę bardzo, zabierz ją.
Ciało? Ciało też.
Ale wszystko osobno, aż nie zostanie nic. Co wtedy otrzymasz? Również nic. Myślisz jednak, że ci się uda zawładnąć wszystkim co mam? Ty naiwny głupcze, potępiony kłamco.
Tym co dla ciebie stworzę będzie jedynie grobowiec, który zniknie z mej pamięci i pamięci świata. Po twoich pragnieniach nie zostanie ślad, zniszczę je wszystkie, wyrwę twe wciąć bijące i gorące serce, i zamknę.
Ból jest najlepszą z rozkoszy, Głodzie. Dlatego będę taka szczęśliwa, gdy ujrzę jak dla mnie cierpisz, jak wzdrygasz się przed moim chłodnym dotykiem. Taki pewny, taki naiwny, że jego prawda jest tą prawdą, którą i ja powinnam przyjąć. Spójrz, wciąż myślę tak samo.
Czy jest jakiś grzech, który ja mogłabym tobie wybaczyć?
Matki zostawmy za sobą, przecież nie wypada bym i ja wspominała twoją, tą która w twym bracie widziała wszystko. Miłość? Nie znam tego uczucia, jest mi obce a nienawiść jest przystępniejsza i połączona ze strachem daje niezwykłe efekty. Kochankowie upadają, czekają zbyt długo, bo aż całą wieczność. Ja nie potrafię czekać, nie chcę zresztą czekać ani miłować i widzieć w kimś kogoś tak godnego.
Już jedna godna mnie osoba odeszła.
Jesteś więc mną oczarowany, zdradliwy Głodzie? Masochistycznie uległeś tym wybrykom, które ci zaprezentowałam?
Była opanowana mimo niepokojącego uczucia w brzuchu, które zaciskało swoje szpony na jej organach. Sen przeminął, pozostawił tylko ją w miarę przystępnym stanie i z głębokimi cieniami malującymi się pod chmurnymi oczami. Widziała jego drobne, nieoczekiwane ruchy, napięcie poszczególnych mięśni i jeszcze większą ochotę miała by sprawdzić, co to oznacza i co kryje się pod tym sztucznym niewzruszeniem. Nie przyjmowała do wiadomości jego odpowiedzi.
- Powinieneś, choć czy twoje obietnice rzeczywiście są takie pewne? - Spytała, prychając cicho pod nosem. Co widziała, gdy na niego patrzyła? Rudolfa Lestrange'a, dumnego mężczyznę z dobrze zarysowanymi plecami, z arystokratycznymi rysami twarzy, które ciężej było dostrzec przez zarost do którego najwyraźniej miał zamiłowanie. Ciemne, rozwiane włosy i czarne oczy, które skrywały w sobie mnóstwo płomieni, o ile nie maskował się obojętnością. Nie chciała wiedzieć, co on widzi, patrząc na nią. Nie podobało jej się to, że był od niej wyższy.
Agresja była też tym, co było jej doskonale znane.
Odwzajemniła spojrzenie, nie mając zamiaru patrzeć gdzieś indziej. Nie była zdenerwowana, tylko jedynie nieco zirytowana. Odpowiedź, której jej udzielił nie satysfakcjonowała. Zupełnie. Skrzywiła się nieznacznie. Drugą, wolną rękę skierowała na jego kark, czując jak jego przydługie włosy muskają jej skórę.
- Nie wierzę ci - odpowiedziała sucho, nawet nie próbując wyszarpać się z jego uścisku, mimo że czuła jak ciarki przechodzą jej przez ciało. Zmarszczyła czoło na jego kolejne słowa. - Kłamiesz. Wiem, że kłamiesz. Nie obchodzą cię moje wyobrażenia, po prostu robisz to na co masz ochotę. Chcesz mnie zmylić... chcesz mnie oszukać.
Odetchnęła ciężko, odwzajemniając jego bezczelne, pełne wyzwania spojrzenie. Przejechała paznokciami po skórze jego karku.
- Więc moje czyny znaczą dla ciebie tyle samo? Skoro twoje nie mają dla mnie, powiedzmy, żadnego znaczenia, to moje dla ciebie również? - Jej dłoń zjechała za kołnierz jego koszuli, zaś na twarzy pojawił się pewny siebie uśmiech, który po kilku sekundach zniknął.
Chciałabym poznać twoje myśli.
Nagle jej twarz zbliżyła się do jego, a o policzek Lestrange'a został oparty jej własny.
Nie powiedziała ani słowa.
Sponsored content

Kwatery Avellina Louvel - Page 5 Empty Re: Kwatery Avellina Louvel

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach