Go down
Kelly McCarthy
Oczekujący
Kelly McCarthy

Kwatery Avellina Louvel - Page 2 Empty Re: Kwatery Avellina Louvel

Sro Sty 20, 2016 11:51 pm
Znów wydęła usta w charakterystycznej już dla siebie minie. Ogon zaczął ją uwierać od siedzenia w niezbyt wygodnej pozycji.
Tak źle i tak niedobrze, czyż nie, panno McCarthy?
Czuła się doprawdy dobrze, pomijając doskwierający jej futrzany problem, ciągle wirujące w głowie podejrzenia i... Coś co jeszcze jej nie pasowało w całości tej na pozór idealnej układanki. Tyle, że jak na razie do końca nie była pewna co.
- Przepraszam, że nie zapukałam. Nie ukrywam, że trochę mi się spieszy. Nie chciałabym spędzić tu reszty nocy, błagając pana o pomoc. Chyba, że będzie się pan długo zastanawiał, nie ma problemu. Na podłodze jest wystarczająco miejsca, aby mnie ugościć. - rzuciła już żartem, wiercąc się w miejscu. Zaskakujące było opanowanie z jakim młody mężczyzna wykonywał nawet najprostsze czynności. Jakby miał przed sobą wieczność i nic ani nikt, nie mógłby jej zmącić. Jakby nic nie robiło na nim wrażenia. Zapewne mogłaby się rozebrać i pilnować ubrania, a on wciąż rzucałby ze swoim stoickim spokojem słowa, które wypada w takich sytuacjach mówić. (O ile oczywiście takie istniały.) Był bardzo podobny do McGonagall... Może trafił swój na swego?
Uniosła brwi, a między nimi pojawiła się malutka bruzda.
- Czuję się dobrze, próbuję pana podejść panie Louvel, ale widzę, że nic nie jest w stanie wyprowadzić pana z równowagi. To smutne. Podkreślam jednak, iż Sue nie myli się, a gdy chciałaby zwrócić list, poczekałaby na mnie w dormitorium. Wiem, że pan coś ukrywa, ale skoro to taka okropna tajemnica... Dobrze. - wzruszyła ramionami i przejechała dłonią po włosach, które opadły jej na oczy, ale dłoń niespodziewanie zatrzymała się w połowie drogi. Nieszczęsne uszy...
- Co pan wie na temat rodziny Lestrange? - wypaliła, zmieniając nagle przebieg całej rozmowy. Skoro już nie pobiegł po dyrektora, ponieważ nawiedza go po nocy szalona psychopatka, znaczyłoby to, iż w połowie jest godzien choć odrobiny zaufania. Zacisnęła usta wlepiając w niego spojrzenie.
I na co ci kolejne kłopoty, głupia?
Była po prostu ciekawa, chciała dowiedzieć się czegoś nowego. Poznać choć jedną z tajemnic rodu, który tak bardzo dbał o czystość krwi. Splotła palce dłoni razem i objęła koniuszek lisiego ogona.
- Jest w szkole jeden chłopak, Lestrange właśnie i wie pan... - skłamała. Po raz kolejny dzisiejszego wieczoru. Nie wyszło perfekcyjnie, głos zadrżał na moment. Wytłumaczeniem mógłby okazać się rzekomy wstyd nieszczęśliwie zakochanej nastolatki. Rabastan miał przecież wyjść w niedalekiej przyszłości za niejaką Rockers. Doskonale o tym wiedziała... Ale czy szanowny pan praktykant miał o tym pojęcie?
Nie zagłębiał się chyba w życie uczniów, bo jak sam odważył się stwierdzić, było to coś czym się brzydzi.
Więc śmiało!
Rudolf Lestrange
Przestępczość
Rudolf Lestrange

Kwatery Avellina Louvel - Page 2 Empty Re: Kwatery Avellina Louvel

Czw Sty 21, 2016 9:39 am
Ciekawość to pierwszy stopień do Piekła. Kelly, wzór dumnego Krukona, przemieszczała się brukiem dobrych chęci, z ogromnym zaangażowaniem zmierzając wprost w paszczę Cerbera. Podejrzliwość prześwitywała przez maskę pogodności, jaką przybrała. Rudolf był pewien, że jeżeli nie uda mu się uspokoić jej teraz, może nie mieć już takiej szansy. Dziewczyna nie powinna mieć możliwości drążenia interesującej jej kwestii, nowej zagadki, której rozwiązanie stało się dla niej niemal obowiązkiem. Być może pod tą wymuszoną (lub nie) głupotą chował się geniusz. Któż wie?
- Tak samo jak ty nie mam pojęcia, dlaczego twoja sowa znalazła się w moim gabinecie, jeśli nie miała przynieść zaadresowanego do mnie listu. - powiedział, wygładzając poły wełnianego płaszcza na prostym wieszaku. - Lecz skoro już to ustaliliśmy, możemy przejść do sedna twojej wizyty i złapać jeszcze ostatki snu.
Zatarł dłonie, odwracając się w końcu do McCarthy, która zdawała się umościć wygodnie na jego łóżku. Ukucnął przed dziewczyną, wyciągając z kieszeni różdżkę i nakazując jej pozostać nieruchomo. Minęło kilka sekund, które poświęcił na skupienie się i przypomnienie sobie rodzaju magii, którego to zaklęcie wymagało. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz przyszło mu je rzucić. Było jednakże pierwszym, którego nauczył się, nim przystąpił do nauki animagii. Kelly powinna była zrobić to samo.
- Homorphus! - rzekł, czysto i wyraźnie, celując w pierś dziewczyny.
Obserwował, jak jej lisie cechy powoli znikają, jak gdyby wpełzały na nowo pod skórę uczennicy. Wiedział, że zaklęcie się udało - jakże mogło być inaczej? Uśmiechnął się wstając, robiąc miejsce dla Kelly, by mogła wreszcie iść do swojego dormitorium. Wyglądała na zmęczoną, lecz coś niewątpliwie ją niepokoiło. Niespodziewanie, postanowiła męczący ją temat poruszyć właśnie z nim, a każde ziarno samokontroli Rudolfa było potrzebne, by zachował neutralny wyraz twarzy.
- O ile się nie mylę, jest to nazwisko jednego z brytyjskich rodów czystej krwi, prawda? - zapytał ze zmarszczonymi brwiami. Avellin był cudzoziemcem, udawanie niezrozumienia było na miejscu.
Jej pytanie zbiło go z tropu. Dlaczego McCarthy, dziewczyna którą zmuszony był skrzywdzić, chciała dowiedzieć się czegokolwiek o jego rodzinie? Chyba, że w istocie ten list przeznaczony był dla Rudolfa. Być może jego obecność w jej pamięci pozostała na dłużej, niż jeden wieczór. Zabawne, chciał usłyszeć, co miałaby mu do powiedzenia. Czy chciałaby dzielić się jakimikolwiek spostrzeżeniami. Być może zaczęła mu ufać. Być może to on był "nauczycielem", którego chciała powiadomić o swym spotkaniu w Zakazanym Lesie. Być może, być może... Za dużo niewiadomych. Choć emocje na twarzy Kelly były tak nagie i wyraźne, nie miał pojęcia, czego mógłby się po niej spodziewać.
- Rabastan? W istocie, jest w szkole taki jeden chłopak. - zażartował pozornie, z wielką uwagą oczekując jej kolejnych słów.
Nie sądził, by sprawa mogła w istocie dotyczyć Rabastana, choć jej głos zdradzał swego rodzaju wstyd i dyskomfort. Jeżeli jednak tak było... Nie był pewien, jak miał się z tym czuć. Jeżeli Kelly była na tyle głupia, by zaangażować się z jego młodszym bratem, czekało na nią głębokie rozczarowanie.
Kelly McCarthy
Oczekujący
Kelly McCarthy

Kwatery Avellina Louvel - Page 2 Empty Re: Kwatery Avellina Louvel

Czw Sty 21, 2016 5:53 pm
Czy aby pan Louvel nie przesadził z doborem rozmiaru? Płaszcz, który właśnie wieszał zapewne nie był dobrym wyborem. Musiał w nim wyglądać jak w worku po ziemniakach, jednakże nie przyszła tutaj pouczać szanownego pana praktykanta jak należało się ubierać i jakie trendy teraz panowały oraz szacować rozmiaru, który powinien był kupować. Wyglądał raczej na schludnego mężczyznę, którego ubiór zawsze pasował do sylwetki. Cóż. Być może to pamiątka, której żal było mu się pozbyć. Skwitowała swoje rozmyślania cichym mruknięciem, zbitkiem niewyraźnych słów.
- Dziękuję za pomoc. - uśmiechnęła się z ulgą wymalowaną na twarzy, jeszcze kilkukrotnie zaglądając za siebie czy, aby na pewno nie zostało nic po jej nieudanej próbie przemiany w lisa.
Kiedyś na pewno jej się uda, a wtedy wszystkim tym, którzy w nią nie wierzyli udowodni, że jednak potrafi i jest lepsza.
Kiedyś...
Kiedyś mogło nastąpić jutro. Kiedyś mogło nastąpić za rok. Kiedyś mogło nie nastąpić wcale. Być może to były jej ostatnie tchnienia. Być może to właśnie Louvel był ostatnią osobą, którą będzie widziała na oczy. Kiedyś, jutro, później jest nieprzewidywalne i przynosi ze sobą różne zdarzenia. Te szczęśliwe, tragiczne, smutne.
Jutro może przecież nie nadejść wcale, prawda?
Rozchyliła usta, jednak nie wydobyło się z nich żadne słowo. Nawet najmniejszy pomruk, który mógłby świadczyć o zainteresowaniu jego odpowiedzią. Nie będzie w stanie uczielić jej żadnych wskazówek, nie będzie w stanie powiedzieć jej nic, czego nie wie.
Więc po co jeszcze tu ślęczysz?
Po co pytasz?

- No tak. Ale uznajmy, iż nie było tematu. - machnęła ręką, powoli podnosząc się z łóżka. Zapewne przyszedł na nią czas, wnioskując po położeniu księżyca na niebie. Było późno, a każde z nich już powinno spać. A przynajmniej ona powinna znajdować się w swoim dormitorium.
Nie będzie go zadręczać swoimi przemyśleniami, bo jak chwilę temu zdała sobie sprawę... Nie wiedział zbyt wiele. A przynajmniej wnioskując to po jego minie, miała prawo tak przypuszczać. Rudowłose dziewcze zacisnęło usta w cienką kreskę.
- Czy jest coś co mogłabym dla pana zrobić, aby się odwdzięczyć? - miała nadzieję, że tą uprzejmością nie wpakuje się w jakiś konkretny bałagan. Oczywiście mogła zrobić wiele rzeczy, poukładać, posortować, posprzątać, cokolwiek byleby mieć pewność, iż futrzany problem nie wypełznie z tego pokoju.
Rudolf Lestrange
Przestępczość
Rudolf Lestrange

Kwatery Avellina Louvel - Page 2 Empty Re: Kwatery Avellina Louvel

Czw Sty 21, 2016 11:09 pm
Kelly powinna była się niepokoić. Powinna była już dawno poznać smak paranoi skubiącej z apetytem jej nerwy. W końcu była szlamą, skazą na honorze czarodziejskiej nacji. Gdyby Merlin obdarzył ją choć odrobiną intuicji wiedziałaby, w jak niebezpiecznej rzeczywistości przyszło jej żyć. Być może powinien być dumny ze swych talentów aktorskich, z twarzy, którą władał jak swą własną. Zamiast tego był... sfrustrowany. Udało mu się oszukać McGonagall, Dumbledore'a, nawet cholernego Bułhakova, nie wspominając już o mieszaninie uczniów. Jego misja okazała się boleśnie nudna. W chłodnych murach Hogwartu nie czekało na niego żadne wyzwanie, a zaufanie, którym szkolna społeczność zaczęła go darzyć było niemalże obrzydliwe. Nawet ona, ta bystra dziewczyna, która odważyła się zagrać z nim w grę o własne przetrwanie, przybiegła do niego z pomocą.
- Cieszę się, że mogłem pomóc - odpowiedział Kelly, z tym samym, serdecznym półuśmieszkiem na twarzy.
Cenił jej ambicję, której nie zdążyła stłamsić mugolska krew. Cenił determinację, która wypisana była wielkimi literami na jej młodej twarzy, jak gdyby rzucała całemu światu wyzwanie. Nie sądził, by ten bój udało jej się wygrać. Pomimo całej pasji, jaką skrywała w swej drobnej piersi, niepisane było jej przeżycie tej wojny. Każdy jej ruch decydował o mitycznym jutrze. Mogła zginąć dziś, z rąk Rudolfa. Mogła zginąć jutro, z rąk któregoś z wiernych, nieletnich popleczników Czarnego Pana. Jeżeli jednakże dane było jej zaczerpnąć w płuca nieskalane wojną powietrze... będzie to ostatni jej oddech. Lestrange będzie stał dumnie w szeregu zwycięzców, spoglądając obojętnie na płonące stosy ich przeciwników. Lord Voldemort i jego Śmierciożercy, nawet sam Rudolf, nie znali litości. Jakże mógł ją znać, jeśli jego rodzina pieczołowicie wykorzeniła go z gruntu, na którym przyszło mu dorastać? Jego matka zadbała o to, by nie zaprzątał sobie głowy błahostkami.
- Cóż, zanim to jednak zrobimy, chciałbym cię ostrzec. - powiedział, poważnym tonem, wpatrując się spokojnie w te rozświetlone życiodajną energią oczy. - Nie sądzę, by czystość krwi była tutaj postrzegana inaczej, niż we Francji. Lestrange'owie są rodziną o... Wieloletnich tradycjach, że tak to ujmę. Nie chciałbym być tym, któremu przyjdzie ratować Rabastana, jeżeli cię zrani. A jest to poniekąd nieuniknione, jeżeli dobrze zrozumiałem twoje intencje.
Chociaż przemawiał do Kelly z ostrożnością i delikatnością piętnującą każde z wypowiedzianych słów, w jego głosie kryła się stanowczość. Zdawał sobie sprawę z tego, że nadaremno strzępi język. Na nic groźby, ostrzeżenia i rady - McCarthy była swoją panią i tylko ona mogła decydować o swym żywocie. A on, niezależnie od tego, jak głupie mogłyby być jej decyzje, nie był w stanie jej od nich odwieść.
Dlaczego więc wciąż próbujesz, Lestrange? To zwykła szlama.
- Właściwie, to tak. Jest coś, co sprawiłoby mi ogromną radość i pozwoliło zasnąć spokojnie w nocy, zamiast patrolować zamkowe korytarze - rzekł, wiedziony impulsem. - Jeżeli masz zamiar kontynuować swą naukę, byłbym zaszczycony, gdybyś robiła to pod moim nadzorem. Lub nadzorem profesor Mcgonagall, oczywiście.
Pragnienie poznania krukonki lepiej tłumaczył sobie instynktem samozachowawczym.
Tłumaczyć sobie mógł.
Kelly McCarthy
Oczekujący
Kelly McCarthy

Kwatery Avellina Louvel - Page 2 Empty Re: Kwatery Avellina Louvel

Czw Sty 21, 2016 11:50 pm
Wywróciła oczyma ze zniecierpliwieniem. Wciąż to samo, w kółko, codziennie, w każdej sekundzie jej życia.
Jesteś szlamą, czego się spodziewasz?
Tak było, jest i będzie. W tych czasach nie liczy się miłość, przywiązanie, zaufanie, a sztywne konwenanse. Trzeba robić to, co wypada. Obracać się w gronie, o podobnym statusie społecznym. Wszystko co odstawało od ogólnie przyjętej normy było piętnowane, nazywane złem. Ale istnieje jeszcze przecież coś takiego jak zło konieczne, czyż nie?
- Może być pan spokojny. Rabastanowi nie spadnie żaden włos z głowy. Z resztą... Nasze dzieci byłyby okropnie brzydkie. - wzruszyła ramionami. Zwykle odstawała od norm społecznych. Mówiła co chciała, chodziła własnymi ścieżkami, robiła to, na co żywnie miała ochotę. Nie ograniczała się, nie baczyła na bezpieczeństwo czy innych. Ważne, aby dotrzeć do końca tej szalonej wędrówki. Kiedy zamknie oczy raz na zawsze, opadnie w wieczne objęcia Morfeusza - będzie szczęśliwa. To wiedziała napewno.
Szczęśliwy ten, który wie czego chce.
A ty?

Nie powinna była mówić wielu rzeczy, nie powinna była w ogóle tu być. A jednak trwała, będzie trwać. Niczym świeca, która gaszona podmuchami wiatru z każdej strony, rozpala się na nowo. Tym razem z większym blaskiem, wyższym płomieniem, aby rozświetlić jeszcze więcej w okół siebie.
Animagia pod okiem profesor McGonagall? Ten nowy praktykant chyba całkiem postradał zmysły. Oczywiście McCarthy uwielbiała lekcje transmutacji, ale nie do tego stopnia, aby spoufalać się z profesor, która... No cóż, bywała różna. Czasami nawet się jej obawiała, a czasami lubiła.
- Myślę, że profesor McGonagall nie byłaby uradowana moim towarzystwem po za godzinami lekcyjnymi... - rzuciła sucho, nie chcąc się zdradzić, iż w tym przypadku było wręcz odwrotnie. To Kelly nie wyobrażała sobie spędzenia dodatkowych kilku godzin tygodniowo z surową panią profesor, która bacznym okiem patrzyłaby na ręce dziewczyny. Nie postradała jeszcze zmysłów.
Rudowłose dziewcze westchnęło przeciągle, trochę ze zmęczenia, trochę ze zrezygnowania. Mogłaby się nawet poczuć tutaj jak u siebie, nie widziała żadnego problemu! W podskokach dopadła półkę koło łóżka i ściągnęła z niej jeden ambitniejszy tytuł, który dotyczył zaawansowanej transmutacji i rozłożyła tomiszczę na łóżku.
- Zapraszam do nauki, mam czas. A skoro pan nie zaśnie bez pilnowania mnie, nie musimy spać. - wskazała ręką na łóżko, po czym sama przysiadła na jego rogu.
Gdyby tylko Louvel spróbował ją wygonić, ona znalazłaby milion argumentów, dlaczego nie może tego zrobić. Sam w końcu przyznał, że będzie lepiej spał, jak tylko dziewczyna zgodzi się trenować z nim. Nie uwzględnił zaś ani dnia, ani godziny, kiedy miałaby ewentualnie przybyć na pierwszą dodatkową lekcje. Więc postanowiła wybrać za niego.
Nie uważasz, że czas przestać?
Otworzyła książkę na losowej stronie i ułożyła się wygodniej. Podczas czytania, wyglądała jakby świat zupełnie jej nie interesował. Większość włosów opadła na twarz, a ona sama robiła co raz to inną minę, jakby grała w grę, której za zadanie było przedstawianie przeczytanego tekstu za pomocą mimiki.
Wspominał ktoś może kiedyś, że jesteś psychiczna?
- Dysanimizacja homomorficzna*. - klasnęła w dłonie uradowana, a jej oczy rozbłysnęły. Zupełnie jak dziecko dostające lizaka. - Tu jest lis pogrzebany. - zmarszczyła nos.


*zabijcie mnie, jeżeli coś źle napisałam
Rudolf Lestrange
Przestępczość
Rudolf Lestrange

Kwatery Avellina Louvel - Page 2 Empty Re: Kwatery Avellina Louvel

Pią Sty 22, 2016 2:46 pm
Czy bez norm społecznych świat kontynuowałby istnieć? Czy w przypadku spalenia tego niepisanego kodeksu planetę zalałaby niepowstrzymana powódź przestępstw, zaraz i katastrof? Rudolf śmiał wątpić. Sztywne regułki stanowiły pozór utrzymanego ładu społecznego, wdrażając w ludzki system obcy światopogląd. A chociaż to właśnie te znienawidzone przez niego konwenanse były w jego dzieciństwie zastępstwem matczynego mleka, z pierwszym krokiem postawionym poza bramami posiadłości Lestrange'ów, wypluł ich jadowitą truciznę ze swych (nie) niewinnych ust. Smak dumy rodziców zastąpił obezwładniającą wolnością, która zaczęła płynąc w jego żyłach, wypleniając Stare Tradycje. Nigdy nie wyszło z nich nic dobrego.
- Dziękuję za to zapewnienie - parsknął ze szczerym rozbawieniem.
Rabastan był tak odmienny od Rudolfa, że przynajmniej jedno z nich musiało być owocem zdrady. Rabastan, o rysach delikatnych i chłopięcych, wciąż jeszcze emanował urokiem nastoletniego arystokraty, który zawdzięczał niepodzielnej uwadze ich matki, Severine. Starszy Lestrange z kolei... Dziedzic nie miał w sobie nic ze swej drogiej opiekunki. Był mężczyzną o psiej dzikości, której nawet jej zmyślne zaklęcia nie były w stanie go pozbawić. Jego twarz była sumą ostrych krawędzi i bujnego włosia, tak odmienna od lic czarodziejów o jego statusie.
Zresztą, ludzie na jego pozycji nie spoufalali się z plebejstwem. Nie brudzili mankietów swych luksusowych koszul szlamem, a tym bardziej nie oferowali niższym warstwom społecznym pomocy, jednakże to właśnie robił Rudolf. Czarny kundel rodziny.
Z doświadczenia wiedział, że spieranie się z McCarthy nie miało większego sensu. Dziewczyna była tak samo nieokiełznana, jak on - ona tylko nie miała w sobie ani grama zdrowego rozsądku czy podstawowych ludzkich instynktów. Przewrócił więc tylko oczyma i starannie podwinął rękawy swej jasnej koszuli, siadając na łóżku obok Kelly. Obok nie było do końca odpowiednim określeniem. Przycupnął jak najdalej od dziewczyny, opierając się o zagłówek i obserwując ją spod opuszczonych powiek.
Stanowiła fascynujące widowisko, całkowicie pochłonięta lekturą. Zastanawiał się, czy rozumiała cokolwiek z przeczytanych słów, lecz ogniki grające w jej oczach zdążyły udzielić mu odpowiedzi. Wbrew w swej woli, odprężył się, splatając ramiona za głową, pozwalając sobie odetchnąć po kolejnym dniu nadwerężonej samokontroli. Dziewczyna była wygodną towarzyszką. Nie zapełniała kojącej ciszy niepotrzebnymi wyrazami, zapewne nawet jej nie zauważyła. Po raz pierwszy widział w niej podobieństwo do samej Ravenclaw - umiłowanie do nauki, pragnienie zdobywania wiedzy, zapał chłonący całą jej uwagę. Jej skupienie uspokajało go, zasnuwało umysł miękkimi kłębami komfortu i w kilka minut Rudolf odpłynął. To znaczy, dopóki nie zrzuciła go na ziemię z głośnym klaśnięciem. Otworzył znów oczy, niezadowolony z dystrakcji.
- Czyli coś, od czego powinnaś była zacząć swą naukę - niemalże burknął. - Zaklęcie, którego na tobie użyłem należy do niezbędnych. Należy jednak przyznać, że gdyby jakimś cudem udała ci się całkowita przemiana, nie byłabyś w stanie go rzucić. Dlatego twoja praktyka była skazana na niepowodzenie.
Poprawił się na łóżku, gdy zauważył, że w ciągu swej półdrzemki zaczął zajmować znaczną jego część. Na całe szczęście jego stopy wciąż pozostawały poza krawędzią materaca. Zerknął na zegarek. Od czasu jej wtargnięcia minęło jakieś 30 minut, choć zdawać by się mogło, że tkwili tutaj razem od godzin. Lestrange rzadko kiedy tracił poczucie czasu, rzadko kiedy tracił koncentrację w jakimkolwiek towarzystwie. Byłby zaniepokojony, gdyby nie było mu tak cholernie przyjemnie.
Kelly McCarthy
Oczekujący
Kelly McCarthy

Kwatery Avellina Louvel - Page 2 Empty Re: Kwatery Avellina Louvel

Pią Sty 22, 2016 5:01 pm
Westchnęła głośno, niemal teatralnie i przetarła zmęczone oczy dłońmi. Człowiek o zdrowym rozsądku udałby się do swojego pokoju i najnormalniej w świecie poszedł spać. Ale oczywiście do panienki McCarthy nie można było przypisać żadnej "normalnej" cechy. Chcąc, nie chcąc ślęczała nadal nad otwartą książką, raz zerkając na szanownego pana praktykanta, raz na literki, które powoli zlewały się w niezrozumiałą całość. Jej uwadze umknęła drzemka szanownego pana praktykanta, ale z pewnością, jeżeli powtórzy swój występek, nie wyjdzie z tego cało. Nie wyganiał jej, więc i ona nie miała zamiaru iść. Ot uparta dziewucha, która chciała mieć wszystko już i teraz. A najlepiej jakby cała wiedza przychodziła sama i zagnieżdżała się w głowie już na zawsze.
Niestety na wszystko trzeba sobie zapracować. O zgrozo, ale ileż taka nauka mogłaby trwać!
- Zwykle nie było z tym problemu. Po prostu od jakiegoś czasu wszystko wydaje się bardziej skomplikowane i na niczym nie mogę się skupić. - wymruczała pod nosem, bardziej do siebie niż do niego.
Ale cóż było tego przyczyną?
Egzaminy, nauka, brak snu, a może coś innego?

Gdyby tylko mogła w jakiś sposób wyłączyć głos w swojej głowie, zrobiłaby to bez wahania i podziękowałaby Merlinowi za taki dar. To nie tak, że była rzeczywiście chora umysłowo. Czuła po prostu jakby ktoś siedział w jej głowie i krytykował wszystko, co udałoby jej się osiągnąć. Może to jakieś chore ambicje? Może to jakaś próba motywowania siebie, aby być jeszcze lepszym? A może po prostu małe alter-ego, które było tą złą częścią i gdyby ujrzało światło dzienne... Byłaby zupełnie innym człowiekiem. Bez moralnego kręgosłupa, krytykując wszystko w okół. Niszcząc ludzkie marzenia. Paląc wszystkie mosty. Bluźniąc.
- Ale może rzeczywiście... Gdyby do pańskiego gabinetu przybiegło zwierzę, zapewne nie wpadłby pan na to, że to może być uczeń, który potrzebuje pomocy. - podsunęła się pod zagłówek łóżka, aby mieć się o co oprzeć. Po kilku minutach milczenia z obu stron, uniosła głowę znad tekstu ziewając cicho.
- Ej. - dźgnęła go w łokieć widząc, że szanowny pan praktykant ma półprzymknięte oczy. Nie potrafiła określić czy śpi czy po prostu leży. Wolała się upewnić, przecież była tutaj i powinien skupić całą swoją szanowną uwagę na niej. Nie przyszła przecież na kawę!
Tak jak myślała, brak reakcji ze strony młodego mężczyzny, był niczym iskierka po połączeniu dwóch przewodów. Lampeczka nad jej głową zaświeciła się jasnym światłem, a na twarz wstąpił najszerszy uśmiech świata.
Przytrzymawszy pukle włosów gdzieś nad swoją głową, zadbała o to, aby nie obudzić go swoim gramoleniem się na łóżku.
Genialny, szatański, obrzydliwie głupi plan, McCarthy!
Gdzieś tam w środku głosik w jej głowie przywoływał ją do porządku, jednak bezskutecznie. Nachyliła się nad praktykantem na tyle, aby niemal dotykać ustami jego głowy.
- Kocham to. Tylko ty potrafisz tak bardzo seksownie chrapać. - wymruczała, po czym wsadziła palec do ust, który w chwilę później wylądował w jego uchu. Każdy chyba zna to nieprzyjemne uczucie. Przynajmniej mogła być pewna, że od tej chwili będzie słuchał każdego jej słowa z uwagą.
Rudolf Lestrange
Przestępczość
Rudolf Lestrange

Kwatery Avellina Louvel - Page 2 Empty Re: Kwatery Avellina Louvel

Sob Sty 23, 2016 12:05 am
Jakże mógłby chcieć ją wyprosić, jeżeli sama jej obecność napawała go tak niezachwianym spokojem? Mógł tłumaczyć to sobie atmosferą obopólnej akceptacji, znajomej chęci doskonalenia się, a nawet zwykłej ostrożności - przecież powinien obserwować dziewczynę, by upewnić się, że przy pierwszej lepszej okazji nie uda się do tej starej, czterookiej raszpli. McGonagall, choć niepozorna i rozsiewająca wokół siebie aurę niewzburzonego spokoju, stanowiła zagrożenie. Pomarszczona gryfonka była niczym lwica, szafując własnym życiem w obronie swych bliskich. Poniekąd nie dziwił się, że Kelly miała pewne obawy przed spędzaniem z nią większej ilości czasu, niż było to absolutnie konieczne. Lestrange wciąż nie mógł przeboleć, że to właśnie ona była jego mentorką.
Lęk przed gniewem nauczycielki transmutacji nie powstrzymał go jednak od ucięcia sobie drzemki. Prawdę mówiąc, nawet nie zauważył momentu, w którym miękka pościel otuliła go tak czule, wciągając w objęcia Morfeusza. Był to jednakże błąd, którego nie był w stanie uniknąć. Do tej pory każda noc spędzona w zamku wypełniona była pełnymi obaw szeptami, które wybudzały go z zalążków snów. Hogwart, choć kiedyś napełniał go błogim uczuciem swobody i niezachwianego bezpieczeństwa, dziś czynił z niego paranoika.
Ciężko się jednak dziwić, gdyż otoczony z każdej strony był wrogimi wojskami, a możliwości ucieczki były niebywale ograniczone. Nawet w swej arogancji nie był pewien, czy byłby w stanie pokonać złączonych w determinacji nauczycieli i zdolniejszych z uczniów. Dlatego też jego ciało nie buntowało się zbytnio, gdy jego nerwy po raz pierwszy od tygodni zaznały ukojenia. W jednej chwili pouczał Kelly o ważności odpowiedniego przygotowania, w drugiej zaś... w drugiej chwytał mocno nadgarstek napastnika, a różdżkę ściśniętą mocno w dłoni wbijał w jego krtań. Zdecydowanie dłużej niż zwykle zajęło mu zidentyfikowanie swego niedoszłego oprawcy, choć wpatrywał się w jego jasne oczy z morderczymi intencjami. Gdy jego nozdrza uderzył znajomy zapach waty cukrowej, który z nieznanego mu powodu zwykł otaczać McCarthy, odprężył się nieznacznie, puszczając ją i chowając różdżkę do kieszeni. Drżącą dłonią przeczesał czuprynę jasnych włosów.
- Wybacz - mruknął, z niezręcznym uśmiechem. - Nie rób tak więcej.
Podniósł się, prostując się i masując sobie kark, który zdążył zdrętwieć od niewygodnej pozycji. Unikał wzroku Kelly. Unikał oczu, które przez moment zdawały się być oczyma szkaradnych potworów sypiających pod jego łóżkiem. Wstał i okrążył łóżko, by spojrzeć w lustro, które wisiało na przeciwko skromnego mebla. Wyglądał, jak gdyby zobaczył ducha. Skrzywił się z niesmakiem i zamknął oczy, oddychając głęboko. Gdy poczuł, jak panika powoli rozluźnia swój uścisk, a sen ostatecznie opuszcza jego umysł, odwrócił się do Kelly. Uśmiechnął się, choć uśmiech ten wydawał się być nienaturalnie pogodny.
- Moje najszczersze przeprosiny. Wyniosłaś coś ze swej lektury? - nie zbliżył się do niej, splatając ramiona na piersi. W jego nonszalancji było coś wymuszonego.
To był moment, w którym powinien wygonić ją za drzwi swych kwater. Moment, w którym powinien był wziąć się w garść i zripostować jej nikczemne postępki. A jednak, nie był w stanie. Zbyt był rozkojarzony, by nawet o tym pomyśleć. Przez chwilę zastanawiał się nad wzięciem kolejnej dawki Eliksiru Rozgrzewającego, lecz dobrze pamiętał, jak skończyło się to ostatnim razem. Pomimo ofiarowywania mu chwilowej dystrakcji i dyskomfortu, którego najwidoczniej potrzebował, by móc się skoncentrować, wywar ów miał na niego dość nieprzewidywalny wpływ. Lepiej nie kusić Losu.
Kelly McCarthy
Oczekujący
Kelly McCarthy

Kwatery Avellina Louvel - Page 2 Empty Re: Kwatery Avellina Louvel

Sob Sty 23, 2016 12:41 am
Czy się bałaś, McCarthy?
Czy widziałaś może jak życie przelatuje ci przed oczami?

Na pewno nie bardziej, niż przy wędrówkach do Zakazanego Lasu. Na pewno nie bardziej niż wtedy. Nie bardziej niż...
Zdecydowanie była przygotowana na tego typu reakcję. W końcu każdy czarodziej w tych czasach, zareagowałby podobnie. Zaatakowani, bronimy się. Ot czysta logika ludzkiego umysłu. Z różdżką przytkniętą mocno do gardła, nie poruszyła się, jedynie szczerząc zęby w głupkowatym uśmiechu.
- A i owszem. - uradowana znów wygodnie rozsiadła się na łóżku szanownego pana praktykanta, nieznacznie odsuwając od siebie księgę, którą uprzednio zamknęła na rzecz robienia sobie żartów z młodego mężczyzny.
Jaką lekcje wyniosła? Oczywiście oprócz lawiny tekstu, którą prześledziła bacznym spojrzeniem, oprócz dokładnego zbadania wzrokiem całego pomieszczenia, było coś jeszcze. Wyciągnęła się na całej szerokości materaca, zupełnie jakby była u siebie, a nauka odbywałaby się pod okiem kolegi z rocznika, a nie szanowanego pana Louvela.
- Wygląda pan jak mała dziewczynka, kiedy pan śpi. To spostrzeżenie na dziś. - wzruszyła ramionami, a w jej spojrzeniu można było dostrzec tańczące iskierki rozbawienia. - Pan również wyniósł bardzo cenną lekcję z naszego spotkania. Nie można spać, kiedy wrogowie są w pobliżu. - uniosła obie brwi, aby za chwilę opuścić je spowrotem i powtórzyć ten gest jeszcze kilkukrotnie.
Oszalałaś.
Zsunęła ze stóp lakierowane buciki, które z cichym stukotem opadły na posadzkę i wsunęła nogi pod kołdrę, robiąc sobie jeszcze przy okazji oparcie z poduszek. Tak, zdecydowanie czuła się jak u siebie. Nie należała raczej do osób wstydliwych. Wszędzie czuła się jak w domu.
- To jak? Może pan mi teraz poczyta? - wyciągnęła w jego kierunku podręcznik, zaś drugą dłonią poklepała w materac obok siebie, dając mu znak, ażeby usiadł.
Miała wrażenie, że szanowny pan praktykant przestraszył się nie na żarty i teraz jakby bał się, że dziewczyna go co najmniej ugryzie.
- Nie sądziłam, że jestem tak straszna. - rzuciła żartobliwie, a dłoń w której wciąż wyciągała ciężkie tomiszcze zaczęła jej nieznacznie drżeć. Co jak co, ale siły miała tyle co nic. Właśnie dlatego zawsze była przegrana. Nieważne kim byłby przeciwnik, jeżeli miałoby dojść do starcia siłowego była odgórnie skazana na porażkę.
W ogóle, nie tylko wtedy.
Zmarszczyła nos, ganiąc swoje myśli za wchodzenia na zły tor. Czasami mogłaby przypuszczać, iż ma depresję. Ktoś, kto non stop zastanawia się jakie szanse miałby w starciu z wrogiem, nie był całkowicie zdrowy. A przede wszystkim, kiedy stawiała się na przegranej pozycji.
Chyba, że byłby to pierwszoroczniak.
Bez różdżki.
Z jednym chromosomem za dużo.
W dodatku na wózku inwalidzkim.

Wtedy może miała jakieś szanse. Była też trochę masochistką. Ale to odrębny temat, na który można by zużyć cały atrament współczesnego świata. Podobno wariaci są najniebezpieczniejszymi przeciwnikami?
Tacy, którym nie zależy. A może zależy?
Rudolf Lestrange
Przestępczość
Rudolf Lestrange

Kwatery Avellina Louvel - Page 2 Empty Re: Kwatery Avellina Louvel

Nie Sty 24, 2016 1:47 pm
Wojna zbierała swe żniwo w postaci spokoju ducha niemal wszystkich czarodziejów, nie pozbawiając ich tylko lęku i szczątków odruchów samozachowawczych. Odruchem bezwarunkowym Rudolfa był atak. Jego różdżka nie była stworzona do zaklęć kamuflujących czy uzdrowicielskich, nie. Jego różdżka była niczym ciężki miecz, unieszkodliwiający wszelkie zagrożenie.
McCarthy również stanowiła swego rodzaju groźbę. Miała na niego zły wpływ, tłumiła jego instynkty i naturalne reakcje, czyniąc bezbronnym skuteczniej, niż idealnie wykonany Expelliarmus. Lestrange sam nie był w stanie określić natury tych zręcznych zabiegów, które zdawały się przecież całkowicie przekraczać możliwości czarownicy. Zapewne nawet sam Merlin nie wiedział, dlaczego jej obecność czyniła z Króla Wilków potulne szczenię. Jej uwaga była niezwykle trafna, lecz Rudolf nie mógł powstrzymać oburzenia, jakie w nim wzbudziła. Rzucił jej nienawistne, obruszone spojrzenie spod zmarszczonych brwi, które nie trwało jednak długo, gdy dziewczyna bezceremonialnie ułożyła się pod jego kołdrą. Bezczelni Gryfoni―Zaraz. Spojrzał na nią niczym skonfundowany, doszukując się w jej osobie chociaż grama zdrowych zmysłów. Nie znalazł nic, więc tylko potrząsnął głową w niedowierzaniu.
- Powinniśmy odpuścić sobie tę naukę - rzekł, siadając na przeciwnym skraju łóżka, jak najdalej od dziewczyny. W przeciwieństwie do niej, nie czuł się pewnie w tej sytuacji. - Biorąc pod uwagę twoje zmęczenie, cała wiedza opuści cię do rana. Możemy kontynuować to spotkanie choćby jutro, lecz o przyzwoitej porze, panno McCarthy.
Wciąż jednak nie mógł się zdobyć, by nakazać jej opuszczenie jego kwater. Jej obecność w komnatach Rudolfa była równie niepożądana, jak nieunikniony spacer do krukońskiego dormitorium. Dla spokoju ducha będzie musiał jej towarzyszyć, lecz prawdę mówiąc, nie miał na to najmniejszej ochoty. Zaczynało go mdlić o monotonii korytarzy Hogwartu.
- Zdecydowanie mniej groźnie wyglądałaś z tymi uroczymi uszami na swojej głowie - zażartował z beztroską złośliwością.
Uczennica nie mogła być świadoma zagrożeń, które przecież mogły czyhać na Lestrange'a w każdym z ciemniejszych zakamarków zamków. Pomimo tego, że ona sama znajdowała się znacznie wyżej na liście osobników do "odstrzału", zdawała się nic sobie z tego nie robić. Czy tak bezbrzeżnie ufała swym kolegom i koleżankom, by sądzić, że żaden z nich nie ogołoci jej z życia, kiedy tylko nadarzy się ku temu okazja? To nie była już kwestia samej wojny, która zwykle odbywała się na zapomnianych frontach, na samym skraju czarodziejskiej świadomości. Tutaj w grę wchodziły poglądy, które były przecież tak osobiste. Samo jej istnienie stanowiło osobistą obelgę dla większości z czystokrwistych czarodziejów.
Kelly McCarthy
Oczekujący
Kelly McCarthy

Kwatery Avellina Louvel - Page 2 Empty Re: Kwatery Avellina Louvel

Nie Sty 24, 2016 1:52 pm
Ile mogły trwać potyczki czarodziei? Każdy walczył przecież o to samo, o lepsze jutro, nie bacząc ile żniw zbierze śmierć. Ile na pozór nic nie znaczących istnień pochłonie. Ile dni zleje się w całość, migocząc jedynie światłem wojny.
To nieuniknione.
Po której stronie wtedy staniesz?

Zasadnicze pytanie. Tak proste, zarazem tak trudne. Chciałaby stanąć oko w oko z tymi, którzy nazywali się panami śmierci. Tymi, którzy swoimi zimnymi łapskami wyrywali trzewia. Tymi, którzy z satysfakcją rzucali je na ziemię, aby w chwilę potem je zdeptać ze swoim paskudnym uśmieszkiem, który skutecznie obdzierał z godności. Oni wszyscy, bez żadnych wyjątków zasługiwali na śmierć. Powinni dostać to, co sami serwują. Na złotej tacy, jako główne danie. Przystawką powinno być cierpienie. Deptanie, gryzienie, doprowadzenie tych kreatur do dziecinnego płaczu. Powinni usłyszeć, poczuć, być.
Powinni dostać to, na co całe życie tak pracowali.
McCarthy zdawała sobie sprawę, że jest jedynie pionkiem, jak wszyscy. Mogła jedynie czekać na kolejny ruch przeciwnika. Z ukrycia obserwować wszystko, jednakże nie wynosząc z tego żadnej lekcji. Czasami chciała cofnąć się kilka lat wstecz i nigdy nie pojawić się w tym pojebanym świecie. Ale co by to zmieniło? Nic. Kompletne nic.
Mogłoby się wydawać, iż dziewczyna na chwilę zniknęła z kwater pana Louvela, wędrując myślami gdzieś ponad to wszystko. Jednakże obserwowała go, każdy ruch. Każde nawet najmniejsze drgnięcie mięśni jego twarzy. Co róż to mrużąc oczy.
- Jeżeli chce pan, abym sobie poszła, w porządku. - wzruszyła ramionami z cichym westchnieniem, które zwiastowało tylko kolejną falę nieprzemyślanych słów.- Jednakże, niech pan będzie pewien mojej wizyty w środku nocy. Bo kiedy czegoś chcę, to to dostaję. - ostrożnie wysunęła stopy spod okrycia.
Oczywiście, że nie zamierzała sobie odpuścić. Nie teraz, nie kiedy była tak daleko (a może tak blisko?). Książkę bezceremonialnie uznała za jej własność, pakując ją do swojej torby.
Na słowa o uszach, drgnęła cicho z półuśmiechem. Ni wesołym, ni smutnym. Nie wiedziała do końca czy ma traktować to jako komplement.
Wyprostowała się powoli i zwróciła twarzą w stronę szanownego pana praktykanta.
- Poradzę sobie sama, skoro sen jest dla pana ważniejszy niż zdrowie pana podopiecznych. - rzuciła zgryźliwie, zupełnie jakby się na niego obraziła za to, że dyskretnie postanowił ją wygonić.
Czego innego mógł się spodziewać po nastolatce, w dodatku Krukonce?
Rudolf Lestrange
Przestępczość
Rudolf Lestrange

Kwatery Avellina Louvel - Page 2 Empty Re: Kwatery Avellina Louvel

Czw Sty 28, 2016 9:53 pm
Zatem życzenie Kelly zostało spełnione, ot tak - nie raz, lecz znacznie większą ilość razy! McCarthy, czujesz się spełniona wiedząc, że stałaś twarzą w twarz z potworem, który mógł być Twym katem i nie zrobiłaś absolutnie nic? Pomijając oczywiście żałosną próbę zadania mu bólu i tarzanie się w błocie, lecz do tego ostatniego powinnaś się przyzwyczaić. Byłaś w końcu szlamą, a żebranie o życie u stóp silniejszych od Ciebie czarodziejów było Twym naturalnym środowiskiem. Nie sądzę jednak, byś miała szansę przywyknąć do tego wrażenia - kolejna taka sytuacja będzie już ostatnią. Masz rację, lepiej byłoby, gdybyś nie pojawiła się na tym świecie. Nie miałaś w końcu prawa bytu. Byłaś skazą na honorze czarodziejskiej rasy.
Rudolf świadom był tych wszystkich myśli, które niczym pajęcza sieć zostały splecione za młodu, by stłamsić jego własną jaźń. Ciężko jednakże było spojrzeć na tę młodą dziewczynę, której jasne i pełne pasji oczęta wpatrywały się w niewidoczny dla niego punkt. Niemalże poczuł smutek na myśl o całym tym życiu uciekającym z jej wątłego ciała. Jej energia była niczym płonąca pochodnia, którą z dumą niosła przez niezgłębione do tej pory zakamarki Rudolfowej samoświadomości. On sam był niczym nocny motyl lgnący do światła jej istnienia, prosto w ramiona klęski. Nie mógł pozwolić sobie na tego typu naiwne emocje, na przywiązanie, na szczerość. Zbyt długo żył w objęciach łgarstw, by być w stanie się z nich wyrwać. Prawdę mówiąc, nie znał nic poza nimi - nie tęsknił do mitycznej prawdy, którą tak bardzo Kelly zdawała się chcieć odkryć. Dlaczego, jak, kiedy, po co… Na niektóre pytania nie było dobrej odpowiedzi. Były tylko półprawdy i starannie dobrane słowa. Słowa, które należało wymierzyć ze śmiertelną precyzją, niczym najohydniejsze z zaklęć. Tym razem zrezygnował z ciosu, pozwalając pasywnie agresywnemu tonowi jej wypowiedzi ulecieć w nicość.
- Oboje dobrze wiemy, że sen jest niezbędny, byś choćby była w stanie przyłożyć się do nauki, panno McCarthy. Ślęczenie nad książką, z której i tak zapewne nie jesteś już zdolna nic rozumieć, do białego rana nie jest przykładem dbania o swoje zdrowie. - odrzekł z niewzruszonym spokojem, unosząc tylko brew w reakcji na jej zgryźliwość. - Nie sądź proszę, że w jakikolwiek sposób postanowiłem wygonić Cię ze swych kwater. Jeżeli uważasz, że jest to jedyne miejsce, w którym jesteś w stanie się skupić - jeżeli o mnie chodzi, możesz spać na podłodze. Proszę tylko, byś nie zachowywała się nieodpowiedzialnie i irracjonalnie, lekkomyślność nie wygląda dobrze na krukońskich buziach.
Jakaś mała część jego istoty wcale nie chciała, by odeszła. Nie chciała po raz kolejny pozostawić jej z poczuciem zdrady i rozczarowania, chociaż była to zdecydowanie odpowiednia rzecz do zrobienia. Spoglądał tylko w twarz Kelly, pozostawiając jej tę decyzję. Miał nadzieję, że wyjdzie. Miał nadzieję, że zostanie. Miał nadzieję, że wreszcie przestanie istnieć i nie będzie już w stanie przyprowadzać go o ból głowy chaotycznymi myślami, jakich była powodem.
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Kwatery Avellina Louvel - Page 2 Empty Re: Kwatery Avellina Louvel

Pon Kwi 18, 2016 2:32 am
Zakończenie sesji z powodu zbyt długiego zwlekania z odpisem ze strony Kelly.
[z/t x2]
Caroline Rockers
Oczekujący
Caroline Rockers

Kwatery Avellina Louvel - Page 2 Empty Re: Kwatery Avellina Louvel

Pią Cze 24, 2016 9:17 pm
Nie chciała tutaj przychodzić.
Możliwe, że na głos zabrzmiałoby to nieprzekonująco, ale szczerze powiedziawszy to miała to w głębokim poważaniu.  Wcześniej sprawdziła swoje rzeczy dokładnie, z dziwną satysfakcją odnotowując, że Omen nie przyniósł żadnej odpowiedzi zwrotnej. Avellin Louvel okazał się być nieco przewidujący, decydując się właśnie na ten ruch. Ostrożnie, za pomocą różdżki, przeniosła sznur wisielca do swojej torby w której już spoczywała myślodsiewnia oraz istotne wspomnienie, a także kurtka Shane'a i jej dziennik. Niemalże czuła jak coś niewidzialnego zaciska jej na gardle palce, pozbawiając możliwości swobodnego oddychania. Nie spodziewała się, że to przybierze taki obrót. Zupełnie. Ale to przecież nie oznaczało, że nie odzyska tego z powrotem. Odzyska. Oczywiście, że odzyska. Niemniej jej myśli stały się niespokojne, nie ufała też zupełnie temu ignorantowi, choć przecież miała u niego trzy życzenia od których nie mógł się uwolnić. Wiedziała, że nie będzie łatwo, że w jakiś sposób będzie zależna od Avellina Louvela. I cholernie jej się to nie podobało. Przed wyjściem odgarnęła jeszcze włosy z szyi, schowała swoją różdżkę do przedniej kieszeni i podciągnęła czarne spodnie do góry. Na szatę nawet nie zamierzała się silić. W końcu, gdy już zamknęła za sobą drzwi do dormitorium i pokonała cały ten dystans z lochów na VI piętro, okazało się, że zaledwie dziesięć minut dzieliło ją od ciszy nocnej. C. to nie przeszkadzało, skądże znowu! Im właśnie mniej osób ją widziało tym dla niej było lepiej, choć zdawała sobie sprawę z tego, że droga powrotna nie będzie już taka łatwa i przyjemna.
Jakby to coś zmieniało.
Torba jej ciążyła, myślodsiewnia w końcu nie należała do najlżejszych przedmiotów a poruszanie się z tym całym arsenałem nie było najłatwiejsze. Kiedy stanęła więc w końcu przed drzwiami do gabinetu Avellina Louvela, miała przyspieszony puls i kilka kropelek potu ozdobiło jej blade czoło powoli spływając w stronę chmurnych oczu w których kryły się małe błyskawice. Nie zamierzała się ani słowem do niego odezwać, zamierzając w  najprostszy sposób przekazać swoje pierwsze żądanie. Zapukała pewnie do wrót królestwa Głodu i czekała na odpowiedź.
Naprawdę nie chciała tutaj przychodzić.
Rudolf Lestrange
Przestępczość
Rudolf Lestrange

Kwatery Avellina Louvel - Page 2 Empty Re: Kwatery Avellina Louvel

Pią Cze 24, 2016 10:36 pm
Pierwsza czerwcowa noc chciała ofiarować Rudolfowi długo wyczekiwane ukojenie.
Czarna, upstrzona skrzącymi się gwiazdami szata Nyks zapewne otuliłaby jego zmysły zaborczo, a smukłe palce bogini sięgnęłyby wprost do wnętrza jego głośnego umysłu, wyciągając zeń ciemne smugi zbłąkanych w labiryncie myśli. Zapewne głębokim haustem zaczerpnąłby świeżego, wonnego powietrza, które wlewać mogłoby się poprzez rozwarte na oścież okna jego kwater. Zapewne znalazłby w wiecznie jasnej twarzy Selene piękno, o którego istnieniu zdawał się zbyt często zapominać. Zapewne.
To wszystko mogłoby mieć miejsce, gdyby jego kominek nie był wypełniony niebezpiecznie jasnym płomieniem, którego blask harcował rozpustnie po kamiennych ścianach. Gdyby w powietrzu nie wirowały w nieprzerwanym tańcu zapachy płonącego pergaminu i kończących się zbyt szybko papierosów. Gdyby srebrnego światła księżyca nie przytłumiła krwawa czerwień jego wściekłości, goryczy i frustracji.
Wraz z popielącymi się powoli skrawkami papieru, strzępy jego cierpliwości i kontroli powoli rozpływały się w nicość, pozostawiając po sobie zaledwie gorzki posmak na języku. Chociaż mogły to być papierosy. Lub brandy. Lub ten pierdolony Eliksir Wielosokowy. Rudolf sam nie był już pewien. Kamienny parapet nie pieścił jego łokci, kołnierzyk wyprasowanej koszuli nie był aksamitny w dotyku, kurtyny plątały się mu pod stopami, a nocne owady zbyt głośno trzepotały skrzydłami. Wszystko, absolutnie wszystko zachęcało go do rzucenia się w ramiona otchłani, która zerkała na niego ciekawie.  spoza krawędzi muru.
Owa otchłań zdawała się być znacznie sympatyczniejszą towarzyszką niż ta ślizgońska suka, której życiową ambicją stało się odebranie mu smaku egzystencji. Naiwność i nadzieja były niczym ambrozja na jego języku. Otumaniony ulgą, pozwolił sobie gardzić niekompetentnymi uczniami w ciszy własnych pokojów, pozwolił sobie na lekturę umiłowanych książek, pozwolił sobie nawet na sporadyczną szklanicę cudownej brandy. Najwidoczniej miesiąc spokoju to za dużo. Najwidoczniej widywanie tych zachmurzonych, gniewnych oczu niemalże każdego dnia to za mało. Musiała, oczywiście, że musiała w końcu wytrącić go z równowagi swoim szkaradnym charakterem pisma i kłaczącym wszędzie, niewytresowanym kocurem.
Kto normalny używa sów, czyż nie?
Może wypił odrobinę za dużo. Może nie powinien był wypalić połowy paczki papierosów w swoich komnatach. Najwidoczniej nie powinien był, bo gdy usłyszał pukanie do drzwi i zerwał się ze swego wzgardzonego miejsca przy oknie, zakręciło mu się w głowie, a podłoga nagle zbliżyła się do jego twarzy, tak samo jak to dno, do którego zmierzał. Spojrzał szybko w lustro, potargał swe blond włosy i spróbował wygnieść koszulę. Tak, czerwień białek jego oczu niezaprzeczalnie powodowana była wycieńczeniem.
Bardzo starannie się uspokoił. To jest, uspokoił rysy swej twarzy, wygładził ostre krawędzie uśmiechu, zmiękczył wzburzone spojrzenie. Zbudował się na nowo. I runął, gdy otworzył drzwi, a w jego progu stanął nikt inny, jak sama bogini zagłady spokoju jego ducha. (Jeżeli o jakimkolwiek spokoju jakiegokolwiek ducha można było kiedykolwiek jakkolwiek wspominać).
Dobry wieczór, panno Rockers – wycedził, a w jego głosie pobrzmiewało tyle słodyczy, że sam Dumbledore mógłby się zrzygać po jego usłyszeniu. - Czy nie jest za późno na taką wizytę?
Całym swym ciałem blokował dziewczynie wstęp do swego gabinetu. Nie miał zamiaru jej doń wpuszczać. Nie miał siły na użeranie się z jej burzą hormonów i niestabilnym temperamentem.
Pierwsza czerwcowa noc ofiarowała mu tylko niezrównoważoną Ślizgonkę i chyba już permanentnie spierdolony nastrój.
Sponsored content

Kwatery Avellina Louvel - Page 2 Empty Re: Kwatery Avellina Louvel

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach