Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
- Elizabeth Cook
Re: Gabinet pani Selwyn i pani Pomfrey
Sro Lis 19, 2014 5:07 pm
Uśmiechała się blado do chłopaka, prawda była zmęczona, ale chciała się upewnić, że nic mu nie jest. Dopóki sama się nie upewni, że nic mu naprawdę nie jest.
-No nie ma za co. - Jakoś chciała mu pomóc, choć niewątpliwie nazwanie ją aniołem poprawiło jej humor i jej także i tak niewielkie ego.
Faktycznie poszła później do dormitorium by odpocząć, a następnego dnia poszła go odwiedzić by sprawdzić czy nic mu nie jest. Później była zmartwiona innymi sprawami więc nie mogła zajrzeć do chłopaka, miała nadzieję, że wydobrzeje. Cały dzień chodziła smutna, a w dodatku była bardziej małomówna niż zazwyczaj, ale to tylko ona zauważyła.
z.t
-No nie ma za co. - Jakoś chciała mu pomóc, choć niewątpliwie nazwanie ją aniołem poprawiło jej humor i jej także i tak niewielkie ego.
Faktycznie poszła później do dormitorium by odpocząć, a następnego dnia poszła go odwiedzić by sprawdzić czy nic mu nie jest. Później była zmartwiona innymi sprawami więc nie mogła zajrzeć do chłopaka, miała nadzieję, że wydobrzeje. Cały dzień chodziła smutna, a w dodatku była bardziej małomówna niż zazwyczaj, ale to tylko ona zauważyła.
z.t
- Tobias Peacock
Re: Gabinet pani Selwyn i pani Pomfrey
Pią Gru 05, 2014 6:49 pm
Było zimno, zaczynało się ściemniać, a jemu i tak zachciało się spacerów na skraj Zakazanego Lasu. Czy tak zachowują się typowi Krukoni? Ale Tobias nie był przecież stereotypowym mieszkańcem domu Ravenclaw. Wręcz przeciwnie – wtykał nos w nieswoje sprawy i czasem wpadał w kłopoty, jak na przykład dzisiaj, gdy zapragnął pozwiedzać niedozwolone miejsce. Właściwie to nawet daleko nie zaszedł, bo gdy zainteresowało go jedno z drzew, ni stąd ni zowąd zjawił się nieśmiałek i nieco go poturbował. Gdyby tylko lepiej rzucał zaklęcia, pewnie by go unieruchomił, ale i tak szczęście, że skończył jedynie z podrapaną twarzą. Stworzeń nie można krzywdzić, więc nie mógł nic zrobić temu przeklętemu nieśmiałkowi, nawet jeśli o mały włos straciłby wzrok. Wredny zwierzak!
Wycierając twarz rękawem szaty, by krew nie ściekała mu po brodzie, wspiął się po schodach i w miarę możliwości niezauważenie zakradł do skrzydła szpitalnego. Gdyby go spotkał Filch, pewnie wlepiłby mu szlaban za brudzenie podłogi, a w ten sposób nie spotkał delikwenta.
Podszedł do drzwi gabinetu pielęgniarki i zapukał do nich, licząc na to, że ktoś jest w środku, skoro nie kręcił się przy łóżkach.
Wycierając twarz rękawem szaty, by krew nie ściekała mu po brodzie, wspiął się po schodach i w miarę możliwości niezauważenie zakradł do skrzydła szpitalnego. Gdyby go spotkał Filch, pewnie wlepiłby mu szlaban za brudzenie podłogi, a w ten sposób nie spotkał delikwenta.
Podszedł do drzwi gabinetu pielęgniarki i zapukał do nich, licząc na to, że ktoś jest w środku, skoro nie kręcił się przy łóżkach.
- Cornelia Selwyn
Re: Gabinet pani Selwyn i pani Pomfrey
Pią Gru 05, 2014 7:30 pm
Nelia przysypiała w fotelu, ale naprawdę tylko trochę. Odrobinkę! Popołudnie było spokojne, bez żadnych nagłych wypadków i zaledwie z czwórką uczniów w różnym wieku kurujących się na sali. Po obiedzie podała im lekarstwa i udała się do gabinetu, gdzie przysiadła na miękkim fotelu przy biurku z kubkiem kawy. Miała czytać nowy numer "Uzdrawiacza", który przyszedł do niej sowią pocztą dziś rano, ale szybko straciła zainteresowanie magiczną medycyną i pogrążyła się w mniej i bardziej przyjemnych rozmyślaniach. Myślała o córce i o tym, że chciałaby ją odwiedzić przy okazji nadchodzących urodzin. Dziewięć lat to poważna sprawa! Jeszcze dwa lata i pójdzie do Hogwartu! Jak ten czas leci... Jak zwykle, gdy myślała o Cathy, gdzieś w tle jej rozmyślań przewijał się Charles. Każde malutkie skojarzenie z jego osobą sprawiało, że marszczyła ze złością nos i przewracała zamkniętymi oczyma, jakby zmagała się z jakimś koszmarem. Jego kwestia wciąż była nierozstrzygnięta, a nic tak nie drażniło Cornelii jak niepewność i nieustane rozmyślania o potencjalnych scenariuszach. Będzie musiała jakoś rozwiązać ten problem, ale jeszcze nie dziś, nie teraz. Ale zanim Cathy pójdzie do szkoły. Dwa lata to wbrew pozorom nie aż tak dużo.
Z rozmyślań wyrwało ją stukotanie do drzwi. Drgnęła lekko na fotelu. Szybko przetarła zaspane oczy i podniosła się z fotela. Odchrząknęła, by oczyścić gardło i nie zwlekając otwarła drzwi. No to tyle jeśli chodzi o spokojne popołudnie.
- Widzę, że ktoś miał jakąś niemiłą przygodę. - przywitała Tobiasa, wpuszczając go do środka. Wskazała mu żeby usiadł na leżance i bez chwili zwłoki zabrała się za oglądanie zadrapań. Nie były zbyt głębokie, ale jak wszystkie rany twarzy dość obficie krwawiły. Jej palce delikatnie muskały jego skórę, dotyk uzdrowicielki był niemal niewyczuwalny.
- Co się stało? - zapytała rzeczowym tonem, choć miała już kilka typów. Wolała jednak poczekać na jego wersję zanim zabierze się za oczyszczanie i leczenie ran. Może urządziło go tak coś jadowitego? Wtedy procedury są nieco bardziej skomplikowane.
Z rozmyślań wyrwało ją stukotanie do drzwi. Drgnęła lekko na fotelu. Szybko przetarła zaspane oczy i podniosła się z fotela. Odchrząknęła, by oczyścić gardło i nie zwlekając otwarła drzwi. No to tyle jeśli chodzi o spokojne popołudnie.
- Widzę, że ktoś miał jakąś niemiłą przygodę. - przywitała Tobiasa, wpuszczając go do środka. Wskazała mu żeby usiadł na leżance i bez chwili zwłoki zabrała się za oglądanie zadrapań. Nie były zbyt głębokie, ale jak wszystkie rany twarzy dość obficie krwawiły. Jej palce delikatnie muskały jego skórę, dotyk uzdrowicielki był niemal niewyczuwalny.
- Co się stało? - zapytała rzeczowym tonem, choć miała już kilka typów. Wolała jednak poczekać na jego wersję zanim zabierze się za oczyszczanie i leczenie ran. Może urządziło go tak coś jadowitego? Wtedy procedury są nieco bardziej skomplikowane.
- Tobias Peacock
Re: Gabinet pani Selwyn i pani Pomfrey
Pią Gru 05, 2014 7:49 pm
Gdyby tylko Tobias miał świadomość tego, że zniszczył pani Selwyn drzemkę, pewnie byłoby mu przykro, tak odrobinkę. Sam nie lubił, kiedy budzono go ze snu, zwłaszcza jeśli w tle słychać było spokojną przygrywkę i jakieś śpiewy. To zaskakujące, jak bardzo mieszkanie z hippisami mogło wywołać odczucie niechęci. Przecież to tacy przyjaźni ludzie. Najwyraźniej Peacock rzeczywiście miał w sobie coś z pawia i to nie pozwalało mu ukazać, że czasem jednak mógł się tam dobrze bawić.
Potrząsnął głową, by wyrwać się z zadumy i usiadł na leżance, którą wskazała mu uzdrowicielka.
- Nawet bardzo – stwierdził, zastanawiając się, czy przypadkiem nie dostanie szlabanu za kręcenie się w okolicach Zakazanego Lasu. Ale przecież musiał się przyznać pani Selwyn, by mogła mu pomóc – zresztą, zawsze mógł powiedzieć, że to jeden z tych z opieki nad magicznymi stworzeniami. Profesor przecież wiecznie pokazywał im jakieś zwierzaki. Nie żeby lubił kłamstwo.
Palce uzdrowicielki nieco połaskotały mu twarz, przez co mimowolnie się uśmiechnął. Zadrapania – głębokie czy nie – piekły jednak strasznie. Niemal tak jak starcie z pazurami kota, do którego jednak zdołał już przywyknąć, bo wiecznie pałętały się po szkole. Musiał przyznać, że to odrobinę się różniło.
- Nieśmiałek. Wredne kreatury, nie uważa Pani?
Marzył o smokach, a nie potrafił uporać się nawet z czymś tak małym jak strażnik drzew. A przecież w przyszłości będzie miał z nimi do czynienia i to całkiem często. Może jednak powinien schować dumę, zapomnieć o tym, co mu wpajano do głowy i nauczyć się jakiś zaklęć obronnych? To nie gryzie i nie morduje, więc użycie różdżki w obronie własnej nie jest karane – wręcz przeciwnie. Czemu więc często czuł opory i zachowywał się jak zwykły tchórz, mimo że nie o to chodziło? Myślał, że Hogwart go zmienił, ale w rzeczywistości ukrył wszystko gdzieś w jego świadomości. Nie powinien się tym jednak zadręczać, zwłaszcza że wolnymi krokami zbliżał się koniec szkoły, a on nadal przeżywał sytuacje sprzed lat. Może to i trochę w jego stylu – rozpamiętywać wszystko, ale co mu po tym? Przeszłość nie wróci i się nie zmieni.
Potrząsnął głową, by wyrwać się z zadumy i usiadł na leżance, którą wskazała mu uzdrowicielka.
- Nawet bardzo – stwierdził, zastanawiając się, czy przypadkiem nie dostanie szlabanu za kręcenie się w okolicach Zakazanego Lasu. Ale przecież musiał się przyznać pani Selwyn, by mogła mu pomóc – zresztą, zawsze mógł powiedzieć, że to jeden z tych z opieki nad magicznymi stworzeniami. Profesor przecież wiecznie pokazywał im jakieś zwierzaki. Nie żeby lubił kłamstwo.
Palce uzdrowicielki nieco połaskotały mu twarz, przez co mimowolnie się uśmiechnął. Zadrapania – głębokie czy nie – piekły jednak strasznie. Niemal tak jak starcie z pazurami kota, do którego jednak zdołał już przywyknąć, bo wiecznie pałętały się po szkole. Musiał przyznać, że to odrobinę się różniło.
- Nieśmiałek. Wredne kreatury, nie uważa Pani?
Marzył o smokach, a nie potrafił uporać się nawet z czymś tak małym jak strażnik drzew. A przecież w przyszłości będzie miał z nimi do czynienia i to całkiem często. Może jednak powinien schować dumę, zapomnieć o tym, co mu wpajano do głowy i nauczyć się jakiś zaklęć obronnych? To nie gryzie i nie morduje, więc użycie różdżki w obronie własnej nie jest karane – wręcz przeciwnie. Czemu więc często czuł opory i zachowywał się jak zwykły tchórz, mimo że nie o to chodziło? Myślał, że Hogwart go zmienił, ale w rzeczywistości ukrył wszystko gdzieś w jego świadomości. Nie powinien się tym jednak zadręczać, zwłaszcza że wolnymi krokami zbliżał się koniec szkoły, a on nadal przeżywał sytuacje sprzed lat. Może to i trochę w jego stylu – rozpamiętywać wszystko, ale co mu po tym? Przeszłość nie wróci i się nie zmieni.
- Cornelia Selwyn
Re: Gabinet pani Selwyn i pani Pomfrey
Pią Gru 05, 2014 8:12 pm
Na twarzy uzdrowicielki zamajaczył cień uśmiechu. Ni to rozbawionego, ni rozczulonego. Trudno było dokładnie orzec. Na pewno bardzo miłego dla oka. Pielęgniarka bywała wprawdzie ostra dla swoich pacjentów, ale tylko wtedy, gdy szkodzili sobie lub innym uczniom. A gdy nikt nie patrzył naprawdę ich wszystkich lubiła. Uwielbiała niemalże! Jakby instynkt macierzyński nie przejmował się, że jej własne dziecko jest daleko stąd i traktował wszystkich małych i dużych podopiecznych jak jej potomstwo. Choć przecież niejeden uczeń przewyższał ją o głowę, a jej suknie nie bez powodu były skromne jak u zakonnicy (wszak wokół szalała burza nastoletnich hormonów!). Kobieta poklepała go pocieszająco po ramieniu i odeszła na chwilę, by wyciągnąć z szafki fiolkę z eliksirem odkażającym.
- Nie tyle wredne co głupiutkie. - rzuciła przez ramię, gdy szukała w szufladzie gazy. Nie mogła jej znaleźć, więc mruknęła z irytacją i sięgnęła po różdżkę. Wystarczyło Accio i już miała wszystko czego potrzebowała. Różdżkę wsunęła za pasek sukni i wróciła do Tobiasa.
- Czasem atakują nawet jak nie zrobi się im nic złego, tylko dlatego, że wydaje im się, że coś złego robimy. - mówiła z rozbawieniem. Miała miły dla ucha głos. Ciepły i miękki. Mówiła głównie po to, by odwrócić jego uwagę od szczypania na twarzy, gdy przemywała zadrapania. Mogłaby od razu zasklepić rany zaklęciem, ale nie chciała, by jakieś drobinki pazurów nieśmiałka doprowadziły później do magicznej infekcji. A może się przy okazji czegoś chłopak nauczy?
- Czasem wystarczy nastraszyć je czerwonymi iskrami, myślą, że to ogień i uciekają. - dodała. Mikstura, którą nałożyła na wacik i przecierała teraz jego twarz pachniała intensywnie ziołami, aż kręciło się w głowie. Kiedy skończyła sięgnęła po różdżkę i szybko zaleczyła obrażenia. Nie było nawet śladu. Uśmiechnęła się zadowolona. Różdżka znów wróciła za pasek, a Cornelia pochyliła się, by z bliska obejrzeć zaleczoną skórę. Dokładna do bólu!
- Lepiej?
- Nie tyle wredne co głupiutkie. - rzuciła przez ramię, gdy szukała w szufladzie gazy. Nie mogła jej znaleźć, więc mruknęła z irytacją i sięgnęła po różdżkę. Wystarczyło Accio i już miała wszystko czego potrzebowała. Różdżkę wsunęła za pasek sukni i wróciła do Tobiasa.
- Czasem atakują nawet jak nie zrobi się im nic złego, tylko dlatego, że wydaje im się, że coś złego robimy. - mówiła z rozbawieniem. Miała miły dla ucha głos. Ciepły i miękki. Mówiła głównie po to, by odwrócić jego uwagę od szczypania na twarzy, gdy przemywała zadrapania. Mogłaby od razu zasklepić rany zaklęciem, ale nie chciała, by jakieś drobinki pazurów nieśmiałka doprowadziły później do magicznej infekcji. A może się przy okazji czegoś chłopak nauczy?
- Czasem wystarczy nastraszyć je czerwonymi iskrami, myślą, że to ogień i uciekają. - dodała. Mikstura, którą nałożyła na wacik i przecierała teraz jego twarz pachniała intensywnie ziołami, aż kręciło się w głowie. Kiedy skończyła sięgnęła po różdżkę i szybko zaleczyła obrażenia. Nie było nawet śladu. Uśmiechnęła się zadowolona. Różdżka znów wróciła za pasek, a Cornelia pochyliła się, by z bliska obejrzeć zaleczoną skórę. Dokładna do bólu!
- Lepiej?
- Tobias Peacock
Re: Gabinet pani Selwyn i pani Pomfrey
Pią Gru 05, 2014 8:32 pm
- Patrząc z tej strony, trochę jak ludzie. Zrobią wszystko, żeby obronić siebie i swoje drzewo – stwierdził, zastanawiając się jeszcze przez chwilę nad nieśmiałkami. Nie spodziewał się ich na samym początku Zakazanego Lasu, już prędzej gdzieś w głębi. Najwidoczniej to miejsce będzie go zaskakiwać jeszcze przez długi czas, co nie zmienia faktu, że nie będzie się tam więcej kręcił. Z jednej strony trochę cierpiał, miał się przez to czegoś nauczyć, ale z drugiej – jego ciekawość rosła z każdą kolejną przygodą. A skoro to już ostatni rok, kiedy ogląda las, wypadałoby mu się jednak odrobinkę przyjrzeć.
- Naprawdę iskry by pomogły? Chciałem go unieruchomić, ale niespecjalnie mi wyszło.
Na iskry w życiu by nie wpadł, już prędzej na sam ogień, ale ten z talentem Tobiasa mógł sfajczyć pół szkoły. Przypadkiem zamiast zwykłym płomieniem, potraktowałby nieśmiałka Szatańską Pożogą, o której znalazł raz wzmiankę w bibliotece, a wtedy raczej skończyłby marnie. Jak wszyscy wokół zresztą.
Poczuł zapach, który przywodził nieco na myśl składzik w sali eliksirów, z którego czasem zgarniali brakujące składniki. Był jednak intensywniejszy, coś jak mugolska maść na bóle stawów, której używała jego babcia.
Skrzywił się, gdy uzdrowicielka odkażała rany. Dawno nie przychodził do szpitala ze skaleczeniami, więc zapomniał już, jakie to uczucie. Powinien chyba zapamiętać, że niezbyt przyjemne. A kiedy pani Selwyn skończyła, zadrapania nadal szczypały przez pozostałości eliksiru. Potem w ruch poszła różdżka.
Gdy zadała pytanie, dotknął swojej twarzy, nie czując już blizn po pazurkach ani krwi płynącej ciurkiem po policzkach i brodzie.
- Lepiej, dziękuję – powiedział, uśmiechając się do niej miło. Sam pewnie by się z tym wszystkim nie uporał, a następnego dnia czekałoby go mnóstwo pytań nauczycieli i uczniów, kto porysował mu twarz.
- Co to za mikstura? – Zapytał jeszcze, wskazując na fiolkę eliksiru, którym kobieta wysmarowała mu twarz. Może udałoby mu się ją kiedyś zrobić. Bardzo by mu się przydała, zważywszy na to, że pewnie nie raz jeszcze tu wpadnie, skoro ostatnimi czasy tak bardzo ciągnęło go do kłopotów.
- Naprawdę iskry by pomogły? Chciałem go unieruchomić, ale niespecjalnie mi wyszło.
Na iskry w życiu by nie wpadł, już prędzej na sam ogień, ale ten z talentem Tobiasa mógł sfajczyć pół szkoły. Przypadkiem zamiast zwykłym płomieniem, potraktowałby nieśmiałka Szatańską Pożogą, o której znalazł raz wzmiankę w bibliotece, a wtedy raczej skończyłby marnie. Jak wszyscy wokół zresztą.
Poczuł zapach, który przywodził nieco na myśl składzik w sali eliksirów, z którego czasem zgarniali brakujące składniki. Był jednak intensywniejszy, coś jak mugolska maść na bóle stawów, której używała jego babcia.
Skrzywił się, gdy uzdrowicielka odkażała rany. Dawno nie przychodził do szpitala ze skaleczeniami, więc zapomniał już, jakie to uczucie. Powinien chyba zapamiętać, że niezbyt przyjemne. A kiedy pani Selwyn skończyła, zadrapania nadal szczypały przez pozostałości eliksiru. Potem w ruch poszła różdżka.
Gdy zadała pytanie, dotknął swojej twarzy, nie czując już blizn po pazurkach ani krwi płynącej ciurkiem po policzkach i brodzie.
- Lepiej, dziękuję – powiedział, uśmiechając się do niej miło. Sam pewnie by się z tym wszystkim nie uporał, a następnego dnia czekałoby go mnóstwo pytań nauczycieli i uczniów, kto porysował mu twarz.
- Co to za mikstura? – Zapytał jeszcze, wskazując na fiolkę eliksiru, którym kobieta wysmarowała mu twarz. Może udałoby mu się ją kiedyś zrobić. Bardzo by mu się przydała, zważywszy na to, że pewnie nie raz jeszcze tu wpadnie, skoro ostatnimi czasy tak bardzo ciągnęło go do kłopotów.
- Cornelia Selwyn
Re: Gabinet pani Selwyn i pani Pomfrey
Pią Gru 05, 2014 9:02 pm
Zadowolona z efektów swojej pracy, ostatni raz przejechała palcami po jego czole i cofnęła się. Po zadrapaniach nie było nawet różowych śladów, jedynie czysta skóra. Niby nic wielkiego, ale dawało satysfakcję. Bez pośpiechu zaczęła sprzątać stanowisko pracy. Resztki jej drzemki poszły już w zapomnienie i panna Selwyn ponownie była pełna energii. Zaraz pewnie pójdzie doglądać reszty swoich podopiecznych. Póki co wciąż miała u siebie pacjenta. Krukon wydawał się miłym chłopcem, choć nie kojarzyła go z imienia i nazwiska. W przeciwieństwie do nauczycieli nie miała codziennej styczności z uczniami, byli u niej tylko Ci z problemami zdrowotnymi i ich kojarzyła doskonale. Taki Lupin na przykład! On i jego koledzy byli jej doskonale znani z widzenia. Wesoła gromadka, aż serce rosło, gdy patrzyła jak wspierają chorego przyjaciela.
- Pomogą. Chyba, że trafisz na jakiegoś wyjątkowo krwiożerczego nieśmiałka. - odpowiedziała, a w jej głosie słychać było rozbawienie. Widocznie wizja krwiożerczego stworzonka z niewiadomych powodów wywoływała u niej radość.
Zużyte środki higieniczne spłonęły w małej miseczce, która stała na biurku, po tym jak podpaliła je zaklęciem, ale pytanie ucznia sprawiło, że fiolka zamiast trafić do szafki z lekami pierwszej potrzeby, zakołysała się łagodnie w jej dłoni.
- Prosty eliksir odkażający. Głównie na bazie podbiału i anyżu. Niemal mugolski wyrób, gdyby nie dodatek ciamarnicy. - lekko przechyliła głowę w bok, jakby zamyślona. - Za moich czasów uczyliśmy się tego na eliksirach, ale nie wiem czy dalej macie to w programie. Przydatna rzecz. - uśmiechnęła się, a potem odstawiła eliksir na jego miejsce. Zerknęła na Tobiasa przez ramię. Czy wiedziała co mu chodzi po głowie? Może. Ale nawet jeśli, nie planowała ingerować. Jeśli zacznie robić uczniom awantury o wybryki, stracą do niej zaufanie i nie będą mówić prawdy. A to często przesądzało o poprawnej diagnozie. Niech nauczyciele ich strofują za wycieczki do Zakazanego Lasu.
- W czymś jeszcze mogę Ci pomóc? - zapytała. Może coś na katar albo na sen? Uczniowie mieli różne potrzeby.
- Pomogą. Chyba, że trafisz na jakiegoś wyjątkowo krwiożerczego nieśmiałka. - odpowiedziała, a w jej głosie słychać było rozbawienie. Widocznie wizja krwiożerczego stworzonka z niewiadomych powodów wywoływała u niej radość.
Zużyte środki higieniczne spłonęły w małej miseczce, która stała na biurku, po tym jak podpaliła je zaklęciem, ale pytanie ucznia sprawiło, że fiolka zamiast trafić do szafki z lekami pierwszej potrzeby, zakołysała się łagodnie w jej dłoni.
- Prosty eliksir odkażający. Głównie na bazie podbiału i anyżu. Niemal mugolski wyrób, gdyby nie dodatek ciamarnicy. - lekko przechyliła głowę w bok, jakby zamyślona. - Za moich czasów uczyliśmy się tego na eliksirach, ale nie wiem czy dalej macie to w programie. Przydatna rzecz. - uśmiechnęła się, a potem odstawiła eliksir na jego miejsce. Zerknęła na Tobiasa przez ramię. Czy wiedziała co mu chodzi po głowie? Może. Ale nawet jeśli, nie planowała ingerować. Jeśli zacznie robić uczniom awantury o wybryki, stracą do niej zaufanie i nie będą mówić prawdy. A to często przesądzało o poprawnej diagnozie. Niech nauczyciele ich strofują za wycieczki do Zakazanego Lasu.
- W czymś jeszcze mogę Ci pomóc? - zapytała. Może coś na katar albo na sen? Uczniowie mieli różne potrzeby.
- Tobias Peacock
Re: Gabinet pani Selwyn i pani Pomfrey
Pią Gru 05, 2014 9:18 pm
Zapamiętać wszystkich uczniów Hogwartu to nie lada wyzwanie i często dotyczyło też ich samych. To żadna niespodzianka spotkać kogoś nowego na korytarzu w tak wielkim zamczysku. Tobias miał czasem wrażenie, że Hogwart jest trochę jak Wszechświat – można iść przed siebie, a nigdy się nie skończy, bo schody skręcą w nowe miejsce albo nie wiadomo skąd pojawią się niewidzialne drzwi prowadzące na kolejny korytarz. Niemal jak w najgorszym koszmarze z labiryntem w roli głównej, tyle że tutaj kręcili się jacyś ludzie, na ścianach wisiały mówiące obrazy i w ten sposób zawsze znajdowało się drogę powrotną.
Wzdrygnął się na myśl o krwiożerczym nieśmiałku. Morderstwo dokonane przez kawałek żywego drewna, cóż – ciekawy temat dla Proroka Codziennego pod artykułem o Śmierciożercach, tuż obok przepisu na ciasto dyniowe i krzyżówki.
- Dziękuję za radę, zapamiętam – powiedział całkiem szczerze, notując sobie w głowie zaklęcie. Powinien je chyba nieco poćwiczyć, by nie zawiodło w decydującym momencie.
Wpatrywał się przez chwilę w płonącą zawartość miseczki, a gdy ogień zniknął, znów skupił wzrok na uzdrowicielce. Lubił się wpatrywać w płomienie i być może dlatego spędzał tyle czasu w fotelu przy kominku albo bawił różdżką, starając się wytworzyć różne kształty z niewielkich ogników, ale do tej pory wyszła mu tylko krzywa kulka.
- Musiałem to przespać – stwierdził zakłopotany. – Albo dopiero będziemy mieli ten temat.
Raczej by zapamiętał eliksir odkażający, prawda? Chyba powinien przestać bujać w obłokach, przynajmniej podczas zajęć, bo to go kiedyś zgubi. Ale Peacock niestety już taki był, że czasem za bardzo skupiał się nie na tym, co trzeba. Na przykład teraz miał zamiar poczytać nieco o nieśmiałkach, mimo że to stary materiał, który powinien mieć już w małym palcu. Jak ten roztargniony chłopak miał sobie poradzić w życiu?
Podniósł się z kozetki, by za chwilę skierować się do wyjścia.
- Chyba już nie. Dziękuję za to – mówiąc to, wskazał na miejsce na policzku, gdzie jeszcze przed chwilą było kilka ze szram. – Dobranoc.
Nie chciał już jej przeszkadzać ze względu na późną porę, choć mógłby ją jeszcze wypytać o kilka eliksirów czy zaklęć. Miała jednak i innych pacjentów, a korepetycji mógł szukać gdzieś indziej.
I wyszedł, zamykając za sobą drzwi gabinetu.
z/t
Wzdrygnął się na myśl o krwiożerczym nieśmiałku. Morderstwo dokonane przez kawałek żywego drewna, cóż – ciekawy temat dla Proroka Codziennego pod artykułem o Śmierciożercach, tuż obok przepisu na ciasto dyniowe i krzyżówki.
- Dziękuję za radę, zapamiętam – powiedział całkiem szczerze, notując sobie w głowie zaklęcie. Powinien je chyba nieco poćwiczyć, by nie zawiodło w decydującym momencie.
Wpatrywał się przez chwilę w płonącą zawartość miseczki, a gdy ogień zniknął, znów skupił wzrok na uzdrowicielce. Lubił się wpatrywać w płomienie i być może dlatego spędzał tyle czasu w fotelu przy kominku albo bawił różdżką, starając się wytworzyć różne kształty z niewielkich ogników, ale do tej pory wyszła mu tylko krzywa kulka.
- Musiałem to przespać – stwierdził zakłopotany. – Albo dopiero będziemy mieli ten temat.
Raczej by zapamiętał eliksir odkażający, prawda? Chyba powinien przestać bujać w obłokach, przynajmniej podczas zajęć, bo to go kiedyś zgubi. Ale Peacock niestety już taki był, że czasem za bardzo skupiał się nie na tym, co trzeba. Na przykład teraz miał zamiar poczytać nieco o nieśmiałkach, mimo że to stary materiał, który powinien mieć już w małym palcu. Jak ten roztargniony chłopak miał sobie poradzić w życiu?
Podniósł się z kozetki, by za chwilę skierować się do wyjścia.
- Chyba już nie. Dziękuję za to – mówiąc to, wskazał na miejsce na policzku, gdzie jeszcze przed chwilą było kilka ze szram. – Dobranoc.
Nie chciał już jej przeszkadzać ze względu na późną porę, choć mógłby ją jeszcze wypytać o kilka eliksirów czy zaklęć. Miała jednak i innych pacjentów, a korepetycji mógł szukać gdzieś indziej.
I wyszedł, zamykając za sobą drzwi gabinetu.
z/t
- Caroline Rockers
Re: Gabinet pani Selwyn i pani Pomfrey
Czw Lut 26, 2015 10:41 pm
//Przed eventem
Czasem smutek jest obłudą. Czasem nawet nienawiść nią jest. Czy rzeczywiście tak było? Tak łatwo przychodziło wpisywanie się w kolejne role, które dostarczał Nam świat i czas. Trzeba było jeszcze wiecznie patrzeć się przed siebie z poczuciem istnienia na własnych barkach. Kruchość...czy Caroline Rockers mogła uchodzić za kruchą osobę? Dziewczynę? A może kobietę? Ogólnie człowieka? Czy pasowała do jakieś kategorii?
Marionetka czasem przypomina sobie o tym, kim jest.
Lód wymieszany z ogniem. Gubiła się w tym. Paskudne myśli pełzały jej pod włosami w przechowalni wspomnień. Niebezpieczne zgrzyty w mechanizmie Królowej sprawiały, że ślady jej działań zostawały posypane śniegiem. Lód odziany w czerwień.
Czy lód jednak nadal miał prawo tak się zwać?
Niebezpieczne przyciąganie wybijało z jednostajnego rytmu, którym zazwyczaj kierowała. Cierpiała w imię siebie. Cierpiała każdego dnia za swój idealny świat.
A to kosztowało ją doprawdy wiele. I myślała o tym. Dokładnie rozważała każdy swój ruch, kiedy zmywała krew ze swojego ciała pod zimną wodą.
Cena za nakarmienie potwora, nawet jeśli ta krew należała często do niej.
Stawiała krzywo kroki, kiedy zmierzała do Skrzydła Szpitalnego, będąc już ku kresu swej wytrzymałości. Dobitnie zresztą świadczyły o tym sińce pod oczami i ciało, którym wciąż wstrząsały drgawki. Musiała więc w końcu udać się do Skrzydła Szpitalnego i stawić czoła swej dumie by pozwolić się wyleczyć z tych wszystkich ran, które nie zamierzały zagoić się same. Przynajmniej te, które były widoczne gołym okiem. Weszła do oślepiająco białego pomieszczenia i rozejrzała się wokoło w poszukiwaniu gabinetu, po czym ruszyła w stronę odpowiednich drzwi.
Czasem smutek jest obłudą. Czasem nawet nienawiść nią jest. Czy rzeczywiście tak było? Tak łatwo przychodziło wpisywanie się w kolejne role, które dostarczał Nam świat i czas. Trzeba było jeszcze wiecznie patrzeć się przed siebie z poczuciem istnienia na własnych barkach. Kruchość...czy Caroline Rockers mogła uchodzić za kruchą osobę? Dziewczynę? A może kobietę? Ogólnie człowieka? Czy pasowała do jakieś kategorii?
Marionetka czasem przypomina sobie o tym, kim jest.
Lód wymieszany z ogniem. Gubiła się w tym. Paskudne myśli pełzały jej pod włosami w przechowalni wspomnień. Niebezpieczne zgrzyty w mechanizmie Królowej sprawiały, że ślady jej działań zostawały posypane śniegiem. Lód odziany w czerwień.
Czy lód jednak nadal miał prawo tak się zwać?
Niebezpieczne przyciąganie wybijało z jednostajnego rytmu, którym zazwyczaj kierowała. Cierpiała w imię siebie. Cierpiała każdego dnia za swój idealny świat.
A to kosztowało ją doprawdy wiele. I myślała o tym. Dokładnie rozważała każdy swój ruch, kiedy zmywała krew ze swojego ciała pod zimną wodą.
Cena za nakarmienie potwora, nawet jeśli ta krew należała często do niej.
Stawiała krzywo kroki, kiedy zmierzała do Skrzydła Szpitalnego, będąc już ku kresu swej wytrzymałości. Dobitnie zresztą świadczyły o tym sińce pod oczami i ciało, którym wciąż wstrząsały drgawki. Musiała więc w końcu udać się do Skrzydła Szpitalnego i stawić czoła swej dumie by pozwolić się wyleczyć z tych wszystkich ran, które nie zamierzały zagoić się same. Przynajmniej te, które były widoczne gołym okiem. Weszła do oślepiająco białego pomieszczenia i rozejrzała się wokoło w poszukiwaniu gabinetu, po czym ruszyła w stronę odpowiednich drzwi.
- Cornelia Selwyn
Re: Gabinet pani Selwyn i pani Pomfrey
Pią Lut 27, 2015 10:29 am
/nie bardzo wiem jak działa bilokacja u NPC, ale jeśli takowej nie ma - jak wrócę do domu to zrobię Nelce zt z poprzedniego tematu/fabularnie przed spotkaniem z Jaredem/
Cornelię jak zwykle można było spotkać w tym oto gabinecie. Na swoim ulubionym fotelu (który na jej prośbę skrzaty przeniosły tutaj z Pokoju Wspólnego Gryffindou, ale hej! Nikt poza nią nie musi o tym wiedzieć!), zabijała wolny czas uzupełniając karty pacjentów. Miała ogromną szafkę na akta, która swoim rozmiarem znacznie przewyższała tą w gabinecie woźnego. Na niezliczonej ilości pergaminu kryła się historia medyczna każdego z uczniów Hogwartu. Caroline nie była oczywiście wyjątkiem od tej zasady. Choć jej karta była już w najwyższej szufladzie, razem z innymi siódmorocznymi. Gotowa na przeniesienie do archiwum, gdy skończą szkołę. Stamtąd za kolejne 10 lat będzie mogła zostać przesłana do samej Caroline lub zniszczona. Biurokracja była w Hogwarcie ogromna, a nie wszyscy zdawali sobie z tego sprawę. Panna Selwyn niestety była w samym sercu tej papierkowej roboty, zmuszona do niej przepisami. Na szczęście była w tym zajęciu pewna pociecha - co by się na świecie nie działo, zawsze potrzebny był ktoś kto zapisze to i wsadzi do odpowiedniej szuflady. Ot, taka kolej rzeczy.
Jej uwagę od karty pewnego puchona odciągnęła panna Rockers. Blada jak ściana, drżąca dziewczyna stanęła w drzwiach jej gabinetu i sprawiła, że zimny dreszczy prześlizgnął się po plecach pielęgniarki. Nie bała się rzecz jasna Caroline! Przerażał ją stan dziewczyny, który jako dość empatyczna osoba, nieomal współodczuwała. Upuściła pióro i pełnym wdzięku ruchem poderwała się na nogi. Sekundę później była już obok ślizgonki, podtrzymując ją silnym ramieniem.
- Och, dziewczyno. - westchnęła cicho, biorąc jednocześnie na siebie ciężar ciała Rockers i proawdząc ją wgłąb gabinetu. - Ale się załatwiłaś. - stanowczo usadziła ją na leżance i zabrała się do oględzin. Blada, wyczerpana, drżąca. Cud, że jeszcze stała na nogach w tym stanie! Cornelia zacisnęła usta w wyrazie ni to zmartwienia, ni dezaprobaty. Ujęła twarz Ce w dłonie, delikatnie nią pokręciła w poszukiwaniu urazów głowy, sprawdziła reakcję źrenic na światło i węzły chłonne.
- No to mów, co się stało. - poleciła, cofając się o krok. - Jak mi powiesz, szybciej nam pójdzie. - po tych słowach podeszła do szafki z lekarstwami i zaczęła wyciągać specyfiki, które na pewno będą jej potrzebne.
Cornelię jak zwykle można było spotkać w tym oto gabinecie. Na swoim ulubionym fotelu (który na jej prośbę skrzaty przeniosły tutaj z Pokoju Wspólnego Gryffindou, ale hej! Nikt poza nią nie musi o tym wiedzieć!), zabijała wolny czas uzupełniając karty pacjentów. Miała ogromną szafkę na akta, która swoim rozmiarem znacznie przewyższała tą w gabinecie woźnego. Na niezliczonej ilości pergaminu kryła się historia medyczna każdego z uczniów Hogwartu. Caroline nie była oczywiście wyjątkiem od tej zasady. Choć jej karta była już w najwyższej szufladzie, razem z innymi siódmorocznymi. Gotowa na przeniesienie do archiwum, gdy skończą szkołę. Stamtąd za kolejne 10 lat będzie mogła zostać przesłana do samej Caroline lub zniszczona. Biurokracja była w Hogwarcie ogromna, a nie wszyscy zdawali sobie z tego sprawę. Panna Selwyn niestety była w samym sercu tej papierkowej roboty, zmuszona do niej przepisami. Na szczęście była w tym zajęciu pewna pociecha - co by się na świecie nie działo, zawsze potrzebny był ktoś kto zapisze to i wsadzi do odpowiedniej szuflady. Ot, taka kolej rzeczy.
Jej uwagę od karty pewnego puchona odciągnęła panna Rockers. Blada jak ściana, drżąca dziewczyna stanęła w drzwiach jej gabinetu i sprawiła, że zimny dreszczy prześlizgnął się po plecach pielęgniarki. Nie bała się rzecz jasna Caroline! Przerażał ją stan dziewczyny, który jako dość empatyczna osoba, nieomal współodczuwała. Upuściła pióro i pełnym wdzięku ruchem poderwała się na nogi. Sekundę później była już obok ślizgonki, podtrzymując ją silnym ramieniem.
- Och, dziewczyno. - westchnęła cicho, biorąc jednocześnie na siebie ciężar ciała Rockers i proawdząc ją wgłąb gabinetu. - Ale się załatwiłaś. - stanowczo usadziła ją na leżance i zabrała się do oględzin. Blada, wyczerpana, drżąca. Cud, że jeszcze stała na nogach w tym stanie! Cornelia zacisnęła usta w wyrazie ni to zmartwienia, ni dezaprobaty. Ujęła twarz Ce w dłonie, delikatnie nią pokręciła w poszukiwaniu urazów głowy, sprawdziła reakcję źrenic na światło i węzły chłonne.
- No to mów, co się stało. - poleciła, cofając się o krok. - Jak mi powiesz, szybciej nam pójdzie. - po tych słowach podeszła do szafki z lekarstwami i zaczęła wyciągać specyfiki, które na pewno będą jej potrzebne.
- Caroline Rockers
Re: Gabinet pani Selwyn i pani Pomfrey
Pon Mar 02, 2015 3:27 pm
Nie interesowała ją jej medyczna historia. Mogła być zapisana gdziekolwiek łącznie ze wszystkimi jej wizytami w Skrzydle Szpitalnym, ale jakoś ją to nie obchodziło. Miała przecież ważniejsze rzeczy na głowie, a przejmowanie się swoim zdrowiem było takie...ludzkie. Odwiedzała zresztą Skrzydło Szpitalne dopiero, kiedy było to absolutną koniecznością. Biel, która atakowała ją z każdej strony nie działała na nią najlepiej. Czuła się jakby tkwiła wtedy w pustce. I to w tej, która nie przynosiła wcale ukojenia; wręcz przeciwnie! Działała, jak najgorsza toksyna na jej umysł, jak środek, który miał uśpić jej czujność.
Stan odrętwienia.
Papierzyska. Świstki. Zapisane drobnym, albo też szerokim pismem. Kto za te 10 lat będzie o tym pamiętać? O tym, że kiedykolwiek w Hogwarcie żyła i uczyła się taka osoba, jak Caroline Rockers? Może czasem mignie komuś jej nazwisko w jakieś kartotece. Ale tak? Nic poza tym. Nie przykładam zresztą do tego większej wagi.
Zresztą, nie zależało mi na tym zupełnie.
Na pamięci pasożytów, które wysysają wszystko, co najlepsze z otoczenia dla własnej poprawy samopoczucia.
Nie zapukała nawet do jej gabinetu, zwyczajnie weszła, jakby to była najnormalniejsza rzecz pod słońcem. Im niżej spadało jej poczucie rzeczywistości, tym bardziej traciła chęci do udawania, że pamięta o wszystkich dobrych manierach. O całym drobiazgowym przedstawieniu, które trzeba było odgrywać przed postronnymi osobami - takimi właśnie, jak ta pielęgniarka. Nie interesowała się nią, jako osobą, nie wzruszało C. to, z jakim współczuciem i troską na nią patrzyła, bo te uczucia...te uczucia były już dla Ślizgonki obce.
Brzmi z lekka żałośnie, jak wynurzenia jakieś sierotki? Nic bardziej mylnego!
To był niezaprzeczalny fakt, którego nie dało się podważyć. Nie, kiedy miało się do czynienia z lodowym ogniem.
Ni to lód w końcu. Ni to do końca ogień.
Więc jak można było ją określić?
Dała się podtrzymać kobiecie, korzystając z jej pomocy, choć z wielkim trudem to uczyniła, niemalże powstrzymując cisnące się na wargi przekleństwo i próbę odrzucenia jej dobrych chęci. Nie powiedziała nic, kiedy ta się odezwała, jakby nie mając nic zupełnie do powiedzenia. Jedynie zacisnęła sinawe wargi w geście zrezygnowania i zajęła miejsce na wskazanej przez pielęgniarce leżance. Jej ciałem targały nieustające drgawki, co jakiś czas przed oczyma majaczyły jej dziwaczne połączenia barw, jakby próbowały je sobą oczarować i przekonać, że zaraz będzie lepiej. Czarnowłosa starała się jednak z całych sił odrzucić od siebie te kłamliwe podszepty i wyciszyć w sobie to wszystko, co sprawiało, że ostatnimi czasy traciła nad sobą coraz częściej kontrolę. Urazów głowy może nie miała; przynajmniej tych widocznych, bo w końcu przecież Cornelia Selwyn nie potrafiła przeniknąć do środka i odkryć co działo się wewnątrz.
Może to i lepiej dla Ciebie, naiwna kobietko.
Małe szramy biegły po krańcach jej czoła, za uchem znajdował się mały krwiak, pod ubraniami zaś czaiły się blizny, zadrapania i siniaki. I kto wie, co jeszcze. Początkowo C. zaciekle milczała, nie mając zamiaru nic odpowiadać pielęgniarce, posyłając jej jednak obojętne, nieco zamglone spojrzenie, jakby była w zupełnie innym świecie. W świecie do którego nikt nie miał dostępu. Jednakże dość szybko się otrząsnęła, jak to miała w zwyczaju - w końcu nie chciała zwracać na siebie większej uwagi, niż zwykle i po chwili z niemałym trudem zaczęła mówić.
- Mały...wypadek. Spadłam ze schodów kilka razy, taka niezdara ze mnie, proszę pani - odpowiedziała niemalże żartobliwie. I może byłoby to wiarygodne, gdyby w jej lodowych oczach pojawiły się choć małe psotne iskierki. Ale nie..! Lód był nie do przebicia.
Stan odrętwienia.
Papierzyska. Świstki. Zapisane drobnym, albo też szerokim pismem. Kto za te 10 lat będzie o tym pamiętać? O tym, że kiedykolwiek w Hogwarcie żyła i uczyła się taka osoba, jak Caroline Rockers? Może czasem mignie komuś jej nazwisko w jakieś kartotece. Ale tak? Nic poza tym. Nie przykładam zresztą do tego większej wagi.
Zresztą, nie zależało mi na tym zupełnie.
Na pamięci pasożytów, które wysysają wszystko, co najlepsze z otoczenia dla własnej poprawy samopoczucia.
Nie zapukała nawet do jej gabinetu, zwyczajnie weszła, jakby to była najnormalniejsza rzecz pod słońcem. Im niżej spadało jej poczucie rzeczywistości, tym bardziej traciła chęci do udawania, że pamięta o wszystkich dobrych manierach. O całym drobiazgowym przedstawieniu, które trzeba było odgrywać przed postronnymi osobami - takimi właśnie, jak ta pielęgniarka. Nie interesowała się nią, jako osobą, nie wzruszało C. to, z jakim współczuciem i troską na nią patrzyła, bo te uczucia...te uczucia były już dla Ślizgonki obce.
Brzmi z lekka żałośnie, jak wynurzenia jakieś sierotki? Nic bardziej mylnego!
To był niezaprzeczalny fakt, którego nie dało się podważyć. Nie, kiedy miało się do czynienia z lodowym ogniem.
Ni to lód w końcu. Ni to do końca ogień.
Więc jak można było ją określić?
Dała się podtrzymać kobiecie, korzystając z jej pomocy, choć z wielkim trudem to uczyniła, niemalże powstrzymując cisnące się na wargi przekleństwo i próbę odrzucenia jej dobrych chęci. Nie powiedziała nic, kiedy ta się odezwała, jakby nie mając nic zupełnie do powiedzenia. Jedynie zacisnęła sinawe wargi w geście zrezygnowania i zajęła miejsce na wskazanej przez pielęgniarce leżance. Jej ciałem targały nieustające drgawki, co jakiś czas przed oczyma majaczyły jej dziwaczne połączenia barw, jakby próbowały je sobą oczarować i przekonać, że zaraz będzie lepiej. Czarnowłosa starała się jednak z całych sił odrzucić od siebie te kłamliwe podszepty i wyciszyć w sobie to wszystko, co sprawiało, że ostatnimi czasy traciła nad sobą coraz częściej kontrolę. Urazów głowy może nie miała; przynajmniej tych widocznych, bo w końcu przecież Cornelia Selwyn nie potrafiła przeniknąć do środka i odkryć co działo się wewnątrz.
Może to i lepiej dla Ciebie, naiwna kobietko.
Małe szramy biegły po krańcach jej czoła, za uchem znajdował się mały krwiak, pod ubraniami zaś czaiły się blizny, zadrapania i siniaki. I kto wie, co jeszcze. Początkowo C. zaciekle milczała, nie mając zamiaru nic odpowiadać pielęgniarce, posyłając jej jednak obojętne, nieco zamglone spojrzenie, jakby była w zupełnie innym świecie. W świecie do którego nikt nie miał dostępu. Jednakże dość szybko się otrząsnęła, jak to miała w zwyczaju - w końcu nie chciała zwracać na siebie większej uwagi, niż zwykle i po chwili z niemałym trudem zaczęła mówić.
- Mały...wypadek. Spadłam ze schodów kilka razy, taka niezdara ze mnie, proszę pani - odpowiedziała niemalże żartobliwie. I może byłoby to wiarygodne, gdyby w jej lodowych oczach pojawiły się choć małe psotne iskierki. Ale nie..! Lód był nie do przebicia.
- Cornelia Selwyn
Re: Gabinet pani Selwyn i pani Pomfrey
Pon Mar 02, 2015 11:40 pm
No tak, niektórzy nie doceniali siły słów zapisanych na niezliczonych kartkach. Jednostki, które były poza ogółem, a przynajmniej zdawało im się, że tam są. Wierzyły, że tam jest ich miejsce, czując się lepsze lub gorsze od średniej. Ale Cornelia jak nikt inny rozumiała, że nie ma czegoś takiego jak normalność czy przeciętność. Nie było czerni i bieli, była tylko szarość. Delikatnie rozmyta, czasem bliższa światła, a czasem cienia. W świecie składającym się z niezliczonej ilości przypadków - to kim byli było jedynie sumą ich słabości. Efektem ciągów przyczynowo-skutkowych. Nie mogła pomóc Caroline z jej demonami, nie zamierzała zresztą ich szukać. Ce była tylko jedną z wielu uczennic, kolejnym wpisem do akt. Ciągiem liter złożonym z jej niekoniecznie czytelnego, iście lekarskiego pisma. Cornelia też kiedyś nosiła w sobie ogień - dziki, pełen wściekłości. Gotowy zranić każdego kto znajdzie się w zasięgu jej wzroku i nie spełni jej oczekiwań. Ale z czasem ogień przygasł, a ona zrozumiała, że jedyną osobą, którą chciała zniszczyć i ukarać była ona sama. Zrozumienie tego było oczyszczające. Ale ta dziewczyna miała pod skórą lód, a w głowie worek dzikich kotów. I póki sama nie będzie chciała tego zmienić, nikt nie zrobi tego za nią.
- No tak... - mruknęła tylko nie kryjąc sceptycznego nastawienia, bo jak na jej oko, panna Rockers musiałaby spaść ze wszystkich schodów w tym zamku, by doprowadzić się do tego stanu. A na niezdarę nie wyglądała. Nie zamierzała jednak dociekać prawdy, nie to było jej zadaniem. Doświadczenia ostatnich miesięcy, jasno pokazywały, że uczniowie nie wierzą w jej zawodową dyskrecję. Cóż poradzić..?
- Wypij. - poleciła krótko, podsuwając jej pod nos malutki kieliszek wypełniony czerwonym elikisrem. Pachniał jak piołun i ziemia, choć nie zawierał żadnego z tych składników. To powinno ją nieco wzmocnić i rozjaśnić myśli. Gdy tylko odzyskała pusty kieliszek, odgarnęła ciemne włosy na bok i zaczęła wcierać w krwiaka zielonkawą maść. Szybko w jej dłoniach znalazł się kolejny specyfik, tym razem brązowy o niepokojąco ciągnącej konsystencji, który wtarła wprawnie w szramy na czole.
- Gdzie jeszcze? - zapytała wciąż tym samym uprzejmym, ale rzeczowym i nieznoszącym sprzeciwu tonem. Chciała zobaczyć kolejne zadrapania, które maść powinna usunąć razem z płytszymi bliznami, o ile nie pochodziły od zaklęć. Z urazami magicznymi zawsze było trudniej. Obserwowała Ce uważnie, czekając, aż jej spojrzenie się rozjaśni. To będzie znak, że pierwszy eliksir zadziałał i może pracować dalej. A pracy było tutaj sporo.
- No tak... - mruknęła tylko nie kryjąc sceptycznego nastawienia, bo jak na jej oko, panna Rockers musiałaby spaść ze wszystkich schodów w tym zamku, by doprowadzić się do tego stanu. A na niezdarę nie wyglądała. Nie zamierzała jednak dociekać prawdy, nie to było jej zadaniem. Doświadczenia ostatnich miesięcy, jasno pokazywały, że uczniowie nie wierzą w jej zawodową dyskrecję. Cóż poradzić..?
- Wypij. - poleciła krótko, podsuwając jej pod nos malutki kieliszek wypełniony czerwonym elikisrem. Pachniał jak piołun i ziemia, choć nie zawierał żadnego z tych składników. To powinno ją nieco wzmocnić i rozjaśnić myśli. Gdy tylko odzyskała pusty kieliszek, odgarnęła ciemne włosy na bok i zaczęła wcierać w krwiaka zielonkawą maść. Szybko w jej dłoniach znalazł się kolejny specyfik, tym razem brązowy o niepokojąco ciągnącej konsystencji, który wtarła wprawnie w szramy na czole.
- Gdzie jeszcze? - zapytała wciąż tym samym uprzejmym, ale rzeczowym i nieznoszącym sprzeciwu tonem. Chciała zobaczyć kolejne zadrapania, które maść powinna usunąć razem z płytszymi bliznami, o ile nie pochodziły od zaklęć. Z urazami magicznymi zawsze było trudniej. Obserwowała Ce uważnie, czekając, aż jej spojrzenie się rozjaśni. To będzie znak, że pierwszy eliksir zadziałał i może pracować dalej. A pracy było tutaj sporo.
- Caroline Rockers
Re: Gabinet pani Selwyn i pani Pomfrey
Wto Mar 03, 2015 3:12 pm
A co tu było do doceniania? Szereg papierkowych opinii, o których po jakimś czasie nikt nie będzie pamiętał? Czysta biurokracja, na której zależało jedynie tym, którzy woleli mieć wszystko dosadnie napisane na piśmie. Bycie gorszym. Bycie lepszym. Kwestia sporna, która nie pozwalała spać po nocach jednostkom wybitnym.
Jednostkom, które nie chciały należeć do ogólnego pospólstwa.
Nie ma czegoś takiego jak normalność, czy przeciętność..? Moja droga pani Selwyn, czyż nie rozumie pani tej śmiesznej zależności w dzisiejszych czasach? Czy jest pani aż tak silnie zaślepiona tą swoją szarością?
Czerń i biel. Tylko one były znaczące, bo reszta całkowicie się nie liczyła. Kto uparcie utrzymywał coś innego, ten mógł się srogo zawieść. Może i doświadczyła pani sporo w swoim życiu, ale kogo to zainteresuje? Tym bardziej powinnaś kobietko wiedzieć, że szarość zaczyna zanikać. I są do obrania tylko dwie drogi.
Droga światła i droga cienia.
Nikt nie mógł mi pomóc, nawet ja sama. I to jest w tym wszystkim najzabawniejsze.
Za dużo pewnych granic zostało przekroczonych by móc się tak zwyczajnie wycofać. Za wiele zmian zostało wprowadzonych w portrecie duszy by móc go tak po prostu zniszczyć i zapomnieć. Zresztą dlaczego niby trzeba by było to zrobić? W imię...ich?
Tych do których sama się zaliczałaś? Żebyście mogli nadal niszczyć świat? Lepiej więc żeby zostały z niego same zgliszcza i martwe rozpadające się ciała. Lepiej dla tej, której zwą...Śmierć.
Zresztą sama C., jak zostało trafnie ujęte jest tylko jedną z wielu uczennic. Szeregiem literek. O ile to, co w środku nosiła Rockers można było nazwać ogniem; wcześniej często było ujęte to jako wewnętrzny lód, którego nie będzie nic w stanie roztopić. W momencie więc, kiedy do lodu dochodził ogień, wtedy powstała naprawdę niebezpieczna mieszanka, zdolna do zniszczenia nawet samej Caroline. A na dodatek nie widziała zupełnej potrzeby by zmienić aktualny stan rzeczy.
Dziewczyna zamilkła ponownie, próbując przypadkiem nie zasnąć, ani też się nie przewrócić. Nie ufała pielęgniarce. Nikomu zresztą nie ufała. To że ta kobieta miała zupełnie inne zdanie na temat tego, co się jej stało, zupełnie nie interesowało Ślizgonkę. Na szczęście ta nie naciskała na nią, co czarnowłosa przyjęła z pewnego rodzaju ulgą. Bo gdyby taka pani matka dowiedziała się o tym, co obecnie dzieje się z jej osobą, nie byłoby zbyt przyjemnie. Oczami wyobraźni widziała wręcz te pełne wyrzutu i złości listy i obietnice o odpowiednim rozliczeniu się z Caroline. A co, jak co, ale Kalipso Enosis - Rockers doskonale znała się na niesieniu - jej zdaniem - słusznej sprawiedliwości. Drżące długie palce zacisnęły się więc na kieliszku i wypiła wszystko jednym duszkiem, nawet się przy tym nie krzywiąc. Piła paskudniejsze rzeczy. Przymknęła na chwilę powieki, pozwalając by chmurne tęczówki zniknęły pod pajęczą siecią żyłek skóry. Raz tylko syknęła, gdy brązowy specyfik dotknął jej szramy. Nie wiedziała, czy będzie w stanie tak się obnażyć przed praktycznie obcą kobietą by okazać całą rozbudowaną mapę swych blizn, zranień i innych obrażeń na swym ciele, zwłaszcza że większość z nich i tak nie zniknie. Nigdy. Po chwili wahania podciągnęła jednak białą szkolną koszulkę, która była częścią jej szkolnego mundurka.
- Polecałabym siniaki i zadrapania. Te blizny i tak nie znikną - powiedziała szorstkim tonem, niemalże uśmiechając się pod nosem szyderczo na samą myśl. Rozwarła powieki, a lodowate oczy zderzyły się z tymi fiołkowymi, należącymi do szkolnej pielęgniarki. Jej spojrzenie nie było już tak zamglone, a chmury w oczach nabrały wyraźniejszego wyrazu.
Eliksir zaczął więc działać.
Znaki zaś, które były starannie nakreślone na chudym białym ciele C., choć minął już jakiś czas odkąd się na nim pojawiły, wydawało się, jakby były świeże, gotowe w każdej chwili się otworzyć i buchnąć krwią.
Pominie to pani milczeniem, czy będzie dociekać prawdy?
Jednostkom, które nie chciały należeć do ogólnego pospólstwa.
Nie ma czegoś takiego jak normalność, czy przeciętność..? Moja droga pani Selwyn, czyż nie rozumie pani tej śmiesznej zależności w dzisiejszych czasach? Czy jest pani aż tak silnie zaślepiona tą swoją szarością?
Czerń i biel. Tylko one były znaczące, bo reszta całkowicie się nie liczyła. Kto uparcie utrzymywał coś innego, ten mógł się srogo zawieść. Może i doświadczyła pani sporo w swoim życiu, ale kogo to zainteresuje? Tym bardziej powinnaś kobietko wiedzieć, że szarość zaczyna zanikać. I są do obrania tylko dwie drogi.
Droga światła i droga cienia.
Nikt nie mógł mi pomóc, nawet ja sama. I to jest w tym wszystkim najzabawniejsze.
Za dużo pewnych granic zostało przekroczonych by móc się tak zwyczajnie wycofać. Za wiele zmian zostało wprowadzonych w portrecie duszy by móc go tak po prostu zniszczyć i zapomnieć. Zresztą dlaczego niby trzeba by było to zrobić? W imię...ich?
Tych do których sama się zaliczałaś? Żebyście mogli nadal niszczyć świat? Lepiej więc żeby zostały z niego same zgliszcza i martwe rozpadające się ciała. Lepiej dla tej, której zwą...Śmierć.
Zresztą sama C., jak zostało trafnie ujęte jest tylko jedną z wielu uczennic. Szeregiem literek. O ile to, co w środku nosiła Rockers można było nazwać ogniem; wcześniej często było ujęte to jako wewnętrzny lód, którego nie będzie nic w stanie roztopić. W momencie więc, kiedy do lodu dochodził ogień, wtedy powstała naprawdę niebezpieczna mieszanka, zdolna do zniszczenia nawet samej Caroline. A na dodatek nie widziała zupełnej potrzeby by zmienić aktualny stan rzeczy.
Dziewczyna zamilkła ponownie, próbując przypadkiem nie zasnąć, ani też się nie przewrócić. Nie ufała pielęgniarce. Nikomu zresztą nie ufała. To że ta kobieta miała zupełnie inne zdanie na temat tego, co się jej stało, zupełnie nie interesowało Ślizgonkę. Na szczęście ta nie naciskała na nią, co czarnowłosa przyjęła z pewnego rodzaju ulgą. Bo gdyby taka pani matka dowiedziała się o tym, co obecnie dzieje się z jej osobą, nie byłoby zbyt przyjemnie. Oczami wyobraźni widziała wręcz te pełne wyrzutu i złości listy i obietnice o odpowiednim rozliczeniu się z Caroline. A co, jak co, ale Kalipso Enosis - Rockers doskonale znała się na niesieniu - jej zdaniem - słusznej sprawiedliwości. Drżące długie palce zacisnęły się więc na kieliszku i wypiła wszystko jednym duszkiem, nawet się przy tym nie krzywiąc. Piła paskudniejsze rzeczy. Przymknęła na chwilę powieki, pozwalając by chmurne tęczówki zniknęły pod pajęczą siecią żyłek skóry. Raz tylko syknęła, gdy brązowy specyfik dotknął jej szramy. Nie wiedziała, czy będzie w stanie tak się obnażyć przed praktycznie obcą kobietą by okazać całą rozbudowaną mapę swych blizn, zranień i innych obrażeń na swym ciele, zwłaszcza że większość z nich i tak nie zniknie. Nigdy. Po chwili wahania podciągnęła jednak białą szkolną koszulkę, która była częścią jej szkolnego mundurka.
- Polecałabym siniaki i zadrapania. Te blizny i tak nie znikną - powiedziała szorstkim tonem, niemalże uśmiechając się pod nosem szyderczo na samą myśl. Rozwarła powieki, a lodowate oczy zderzyły się z tymi fiołkowymi, należącymi do szkolnej pielęgniarki. Jej spojrzenie nie było już tak zamglone, a chmury w oczach nabrały wyraźniejszego wyrazu.
Eliksir zaczął więc działać.
Znaki zaś, które były starannie nakreślone na chudym białym ciele C., choć minął już jakiś czas odkąd się na nim pojawiły, wydawało się, jakby były świeże, gotowe w każdej chwili się otworzyć i buchnąć krwią.
Pominie to pani milczeniem, czy będzie dociekać prawdy?
- Cornelia Selwyn
Re: Gabinet pani Selwyn i pani Pomfrey
Pon Mar 09, 2015 12:04 am
Jedyną, która mogła osądzać była historia. Ona zdecyduje czy ktoś faktycznie był specjalny. Czy istniało światło albo ciemność. A może właśnie niezliczone odcienie szarości. Nikt przecież nie jest kryształowo czysty. Nikt nie jest zupełnie przeżarty złem. Jest tylko kostka domina, która pociąga za sobą kolejne. Niekończący się ciąg przyczyny i skutku. Może kiedyś Caroline spojrzy na świat tak jak Cornelia. Starsza doświadczeniem, która jak nikt inny znała wszystkie odcienie świata od czystej bieli do głębokiej czerni. O ile dane jej będzie dożyć. Bo chyba nieszczególnie o siebie dbała, co? Demony w głowie tłumią instynkt samozachowawczy..?
Takie właśnie pytanie zadała sobie panna Selwyn, obserwując poranione ciało uczennicy. Czy ona nie miała instynktu samozachowawczego? Chęci przetrwania? Bo jeśli chciała walczyć, to skąd te konkretne blizny? Mogłaby zapytać, ale znała się na swojej pracy i na nastolatka dość dobrze, by wiedzieć, że dziewczyna nie odpowie. Albo skłamie. Na pewno nie otworzy się przed szkolną pielęgniarką. Która zresztą wcale nie chciała się, aż tak angażować. Choroby ciała leczyła z łatwością, ale choroby ducha... To zupełnie inna specjalizacja. Miała zamiar wypełnić swoje obowiązki dokładnie. Poskładać Caroline do stanu nadającego się do wypuszczenia ze Skrzydła Szpitalnego. Uzupełnić akta. I napisać notkę do jej opiekuna domu, by miał świadomość niepokojących rzeczy, które wyprawiały się z jego podopieczną. Choć jak znała Ślimaka, wiele nie zdziała. Zamiast nacierać przedramiona panny Rockers maścią, wróciła do swojej szafki i wyjęła z niej pusty słoiczek. Wypełniła go obficie maścią, zakręciła i wręczyła uczennicy.
- Raz dziennie. - poleciła nawet na moment nie tracąc swego profesjonalnego tonu. - Usuwa większość niemagicznych blizn. Jeśli będziesz potrzebowała więcej, zgłoś się. - potem znów zaczęła szperać po półkach. Wręczyła Ce kolejny kieliszek tym razem z zawartością w kolorze zielonym. Prawdziwa bomba witaminowa, która miała uzupełnić ewidentne braki w jej wyczerpanym organizmie. Kiedy odzyskała naczynko ofiarowała uczennicy jeszcze jeden lek na drogę. Fiolka pierwszego, czerwonego eliksiru o smaku piołunu.
- Również raz dziennie, przy posiłku. Konkretnym posiłku. To porcja na tydzień, fiolka sama dozuje. - jej spojrzenie zrobiło się trochę bardziej surowe. - Na tą chwilę to wszystko co mogę zrobić. Za tydzień chcę Cię tutaj zobaczyć. Sprawdzimy czy wszystko się ładnie goi. Więcej snu i jedzenia. Mniej biegania po schodach. - wyliczała na palcach, gdy już zamknęła szafkę na klucz. - Jak jeszcze raz zobaczę Cię w tym stanie, zostajesz na tydzień w Skrzydle i żadnych dyskusji.- zagroziła całkiem poważnie. W przeciwieństwie do woźnego, ona miała pozwolenie na więzienie uczniów wbrew ich woli. Nawet pasy się znajdą!
Takie właśnie pytanie zadała sobie panna Selwyn, obserwując poranione ciało uczennicy. Czy ona nie miała instynktu samozachowawczego? Chęci przetrwania? Bo jeśli chciała walczyć, to skąd te konkretne blizny? Mogłaby zapytać, ale znała się na swojej pracy i na nastolatka dość dobrze, by wiedzieć, że dziewczyna nie odpowie. Albo skłamie. Na pewno nie otworzy się przed szkolną pielęgniarką. Która zresztą wcale nie chciała się, aż tak angażować. Choroby ciała leczyła z łatwością, ale choroby ducha... To zupełnie inna specjalizacja. Miała zamiar wypełnić swoje obowiązki dokładnie. Poskładać Caroline do stanu nadającego się do wypuszczenia ze Skrzydła Szpitalnego. Uzupełnić akta. I napisać notkę do jej opiekuna domu, by miał świadomość niepokojących rzeczy, które wyprawiały się z jego podopieczną. Choć jak znała Ślimaka, wiele nie zdziała. Zamiast nacierać przedramiona panny Rockers maścią, wróciła do swojej szafki i wyjęła z niej pusty słoiczek. Wypełniła go obficie maścią, zakręciła i wręczyła uczennicy.
- Raz dziennie. - poleciła nawet na moment nie tracąc swego profesjonalnego tonu. - Usuwa większość niemagicznych blizn. Jeśli będziesz potrzebowała więcej, zgłoś się. - potem znów zaczęła szperać po półkach. Wręczyła Ce kolejny kieliszek tym razem z zawartością w kolorze zielonym. Prawdziwa bomba witaminowa, która miała uzupełnić ewidentne braki w jej wyczerpanym organizmie. Kiedy odzyskała naczynko ofiarowała uczennicy jeszcze jeden lek na drogę. Fiolka pierwszego, czerwonego eliksiru o smaku piołunu.
- Również raz dziennie, przy posiłku. Konkretnym posiłku. To porcja na tydzień, fiolka sama dozuje. - jej spojrzenie zrobiło się trochę bardziej surowe. - Na tą chwilę to wszystko co mogę zrobić. Za tydzień chcę Cię tutaj zobaczyć. Sprawdzimy czy wszystko się ładnie goi. Więcej snu i jedzenia. Mniej biegania po schodach. - wyliczała na palcach, gdy już zamknęła szafkę na klucz. - Jak jeszcze raz zobaczę Cię w tym stanie, zostajesz na tydzień w Skrzydle i żadnych dyskusji.- zagroziła całkiem poważnie. W przeciwieństwie do woźnego, ona miała pozwolenie na więzienie uczniów wbrew ich woli. Nawet pasy się znajdą!
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|