Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
- Liv Mendez
Re: Znikająca Sala
Nie Cze 14, 2015 9:47 pm
Nie mogła znaleźć sobie miejsca po pogrzebie. Chociaż, to wcale nie była nowość. Nawet przed nim już tak było. Snuła się z kąta, w kąt. Jakby ta ona, ‘prawdziwa ona’, zakurzona, schowana w najgłębszym schowku w jej głowie, wyszła z niego i nie potrafiła się dopasować do otaczającego świata. Jakby od jej ostatniego ‘wyjścia’ minęło setki lat. Wszystko wyglądało inaczej, jakby zaszły jakieś ogromne zmiany. A przecież tak nie było. Nic się nie zmieniło. Wciąż ci sami ludzie, te same miejsce… Jednak wraz czuła się jak puzzel, który nie pasuje do układanki, który na siłę próbuje się wbić w puste miejsce, aby tylko je zapełnić, pomimo zepsucia całego widoku. Nie rozumiała tego, nie pojmowała. Postanowiła, że spróbuje tak żyć. W swoim świetle, nie ukrywając się za murami, które na nowo musiałaby zbudować, po tym jak zostały zniszczone. Jeśli by zapuścić się daleko, bardzo daleko, kilka z nich pozostało. Tam ogień nie sięgnął. Aczkolwiek w tamten rejon Gryfonka bała się zapędzać. Posiadała swoją ciemną stronę. Posiadała ją i chorobliwie się jej bała. Nigdy nie wiedziała co może tam spotkać, gdy się zapomni i pomknie za daleko. Pomieszczenie te, chroniły czerwone drzwi. Widziała je tysiące razy, ale nigdy nie nacisnęła na klamkę. Nie. Nie zrobiła tego. Jak już wspomniałam przed chwilą, za bardzo się tego bała. A więc, gdy jej kawałek wciąż nie pasował do całokształtu, postanowiła, że stworzy własną układankę. To chyba było najlepsze wyjście. Zero murów, zero masek, wszystko spójne i logiczne. Tylko jak się do tego zabrać? Hmm…?
Stale szukała miejsca dla siebie i coraz bardziej wszystko w niej buzowało. Czy aż tak źle z nią było? Próbowała na nowo nawiązać kontakt z współlokatorkami, ale szło jej to opornie. Dziewczyny nie mogły albo nie chciały kolejny raz wybaczyć jej dziwnego zachowania, a ona nie miała siły zapewnić ich, że już więcej się to nie powtórzy. Rzuciła to. Pozwoliła by Los sam zadecydował co z tym zrobić. Może z biegiem czasu zaakceptują ją i wpasują się w jej plansze. Może… Jednak czy Liv będzie miała aż tak dużo zaparcia i silnej woli by wytrwać w swoim postanowieniu, czy może już przy kolejnej przeszkodzie zrezygnuje i na nowo spiłuje kąty materiału, z którego jest zbudowana, aby wpasować się w tamtą układankę, której wcale nie lubiła, która w ogóle jej się nie podobała, która była sztuczna i nieprzyjemna…? Kto wie…? Kto może odpowiedzieć na to pytanie...? Chyba nikt. Jednak dość tych rozmyślań. Wystarczy. Należy skupić się na tu i teraz.
Wszystko w niej wirowało. W niej i wokół niej. Wszystko. Musiała się chować i przeczekać tą emocjonalną burzę. Pierwsze miejsce o którym pomyślała to biblioteka. Miała nadzieję zaszyć się miedzy regałami, sięgnąć po jakąś książkę i zapomnieć o wszystkim. Zrezygnowała z tego pomysłu, od razu gdy otworzyła drzwi do pomieszczenia. Było przepełnione uczniami, jakby wszyscy w jednej chwili musieli uzupełnić notatki, napisać eseje i referaty. Zacisnęła dłonie w piątki, tak, że kosteczki jej zbielały. Nawet nie wiedząc czemu, sytuacja bardzo ją zirytowała. Trzasnęła drzwiami i ruszyła w głąb korytarza nie patrząc na nikogo. Chciała udać się na błonia, ale schody akurat dzisiaj, akurat jej postanowiły zrobić psikus i znalazła się na drugim piętrze. Westchnęła i ruszyła szybkim krokiem, aż zatrzymała się przed pewnymi drzwiami. Dałaby sobie rękę odciąć, że nigdy wcześniej ich nie widziała. Chociaż… Może… Sięgnęła po klamkę i nacisnęła ją, może trochę zbyt mocno. Drzwi się otworzyły i wpadła do niewielkiego pomieszczenia. Było w nim pełno jakiś rupieci, kilka ławek na środku, szafa i komoda. Rozejrzała się. Było tylko jedno, jedyne okno, które wpuszczało delikatną smugę światła do pomieszczenia, rozświetlając jedynie jego środek. Postanowiła, ze tu pozostanie. To było idealne miejsce do zaszycia się, do przeczekania tej burzy. Musiała zając czymś myśli. Musiała… Musiała… Musiała poczuć ból. Ból fizyczny, który zagłuszy ból psychiczny. Nie… Nie będzie się okaleczać. Nie… Kolejny raz rozejrzała się po Sali. Nagle podeszła do komody i przesunęła ją do drzwi, uniemożliwiając dzięki temu otwarcie drzwi. Później zaczęła przesuwać wszystkie ławki, które były dość ciężkie, pod ścianę, przedstawiać wszystkie duperele. Te najcięższe, jakieś statuetki, figurki i inne tego typu podobne rzeczy. Niektóre z nich rozwalała o podłogę i inne o ściany. Nie używała różdżki. Chciała czuć każdy pracujący mięsień. Chciała czuć, że żyje, że to wszystko to prawda, a nie jedynie złudzenie. Wszystko w pomieszczeniu ustawiła tak, że środek był pusty, jakby przygotowała sobie miejsce do walki. Walki samej ze sobą. Ring. A może to była scena? Scena, na której miała zatańczyć swój własny taniec? Taniec pełen emocji, które teraz w niej buzowały? W jej środku. Chociaż na twarzy nie było niczego widać. Ciężko dysząc osunęła się na podłogę i się na niej położyła. Nawet nie zauważyła kiedy obdarła sobie przedramię. Dopiero spotkanie podrażnionej skóry z brudną podłoga przypomniało o sobie niemiłym pieczeniem. Wciąż z trudem łapiąc oddech, wpatrywała się w sufit.
Stale szukała miejsca dla siebie i coraz bardziej wszystko w niej buzowało. Czy aż tak źle z nią było? Próbowała na nowo nawiązać kontakt z współlokatorkami, ale szło jej to opornie. Dziewczyny nie mogły albo nie chciały kolejny raz wybaczyć jej dziwnego zachowania, a ona nie miała siły zapewnić ich, że już więcej się to nie powtórzy. Rzuciła to. Pozwoliła by Los sam zadecydował co z tym zrobić. Może z biegiem czasu zaakceptują ją i wpasują się w jej plansze. Może… Jednak czy Liv będzie miała aż tak dużo zaparcia i silnej woli by wytrwać w swoim postanowieniu, czy może już przy kolejnej przeszkodzie zrezygnuje i na nowo spiłuje kąty materiału, z którego jest zbudowana, aby wpasować się w tamtą układankę, której wcale nie lubiła, która w ogóle jej się nie podobała, która była sztuczna i nieprzyjemna…? Kto wie…? Kto może odpowiedzieć na to pytanie...? Chyba nikt. Jednak dość tych rozmyślań. Wystarczy. Należy skupić się na tu i teraz.
Wszystko w niej wirowało. W niej i wokół niej. Wszystko. Musiała się chować i przeczekać tą emocjonalną burzę. Pierwsze miejsce o którym pomyślała to biblioteka. Miała nadzieję zaszyć się miedzy regałami, sięgnąć po jakąś książkę i zapomnieć o wszystkim. Zrezygnowała z tego pomysłu, od razu gdy otworzyła drzwi do pomieszczenia. Było przepełnione uczniami, jakby wszyscy w jednej chwili musieli uzupełnić notatki, napisać eseje i referaty. Zacisnęła dłonie w piątki, tak, że kosteczki jej zbielały. Nawet nie wiedząc czemu, sytuacja bardzo ją zirytowała. Trzasnęła drzwiami i ruszyła w głąb korytarza nie patrząc na nikogo. Chciała udać się na błonia, ale schody akurat dzisiaj, akurat jej postanowiły zrobić psikus i znalazła się na drugim piętrze. Westchnęła i ruszyła szybkim krokiem, aż zatrzymała się przed pewnymi drzwiami. Dałaby sobie rękę odciąć, że nigdy wcześniej ich nie widziała. Chociaż… Może… Sięgnęła po klamkę i nacisnęła ją, może trochę zbyt mocno. Drzwi się otworzyły i wpadła do niewielkiego pomieszczenia. Było w nim pełno jakiś rupieci, kilka ławek na środku, szafa i komoda. Rozejrzała się. Było tylko jedno, jedyne okno, które wpuszczało delikatną smugę światła do pomieszczenia, rozświetlając jedynie jego środek. Postanowiła, ze tu pozostanie. To było idealne miejsce do zaszycia się, do przeczekania tej burzy. Musiała zając czymś myśli. Musiała… Musiała… Musiała poczuć ból. Ból fizyczny, który zagłuszy ból psychiczny. Nie… Nie będzie się okaleczać. Nie… Kolejny raz rozejrzała się po Sali. Nagle podeszła do komody i przesunęła ją do drzwi, uniemożliwiając dzięki temu otwarcie drzwi. Później zaczęła przesuwać wszystkie ławki, które były dość ciężkie, pod ścianę, przedstawiać wszystkie duperele. Te najcięższe, jakieś statuetki, figurki i inne tego typu podobne rzeczy. Niektóre z nich rozwalała o podłogę i inne o ściany. Nie używała różdżki. Chciała czuć każdy pracujący mięsień. Chciała czuć, że żyje, że to wszystko to prawda, a nie jedynie złudzenie. Wszystko w pomieszczeniu ustawiła tak, że środek był pusty, jakby przygotowała sobie miejsce do walki. Walki samej ze sobą. Ring. A może to była scena? Scena, na której miała zatańczyć swój własny taniec? Taniec pełen emocji, które teraz w niej buzowały? W jej środku. Chociaż na twarzy nie było niczego widać. Ciężko dysząc osunęła się na podłogę i się na niej położyła. Nawet nie zauważyła kiedy obdarła sobie przedramię. Dopiero spotkanie podrażnionej skóry z brudną podłoga przypomniało o sobie niemiłym pieczeniem. Wciąż z trudem łapiąc oddech, wpatrywała się w sufit.
- Sahir Nailah
Re: Znikająca Sala
Pon Cze 15, 2015 12:20 am
Gniew? Co w tobie tańczy, co gra w tej duszy? Powiesz mi? Co to za drzwi, dlaczego tak bardzo się ich boisz i co za nimi zamknęłaś? Masz tyle sekretów, a wszystkie one cudownie opakowane - jak można było się oprzeć oczętom barwy gorącej czekolady? Widzisz? Same tu pytania - jesteś taka okrutna! - nie chcesz odpowiedzieć na żadne z nich, skupiasz się na sobie, ha! - ty, egoistka, ty! - ta niby poszkodowana, która nagle zamienia się w winną, w oprawczynie tej sali, w której gościł spokój, dopóki się w niej nie pojawiłaś - sali, której ponoć wcześniej nie było, to i nikt nie powinien za nią płakać, jeśli wszystko nagle zmieni miejsce swojego pobytu i jeszcze stan, w jakim było - przemeblowanie odbywało się w iście spektakularnym stylu, aż żałuję, że nie mogłem go zobaczyć, za to wiesz co? - doskonale wszystko słyszałem. Tak, tak - pozwolę sobie dopisać swoje cztery grosze, które sprawią, że Czarny Kot ominie wysokie barykady, przez jakie, z całym szacunkiem, nawet wampir chyba by się nie przedarł, gdyby nie zamienił się w tarana i nie wrąbał na zastawioną bramę do Królestwa Słońca tej Nimfy z pełnym rozpędem - z buta wjeżdżam, jak to mawiają... Nie, nie - nie było żadnego "z buta wjeżdżam", ino o spokoju nie wypada mi również pisać - bo widzicie - to okno, o którym Liv wspomniała, rzeczywiście widniało sobie na środku sali i było otwarte na oścież - wiosenne powietrze wpadało do środka i dodawało trzy do dwóch w tworzonej przez brunetkę kreacji, kiedy wirowała w swoim rytmie i rytmie przewalanych i przesuwanych mebli, gdy raz za razem zmuszała swoje mięśnie do wysiłku, chcąc prześcignąć własne możliwości i wyjść poza granice własnych ograniczeń - wychodziła? Nie było znaku stop, ani żadnej pomocnej dłoni, która wspomogłaby ją w tym dziele zniszczenia - podpalony świat wibrował rezonacjami i smugami pyłu wokół niej, a w oddali ciągle szalały żarłoczne płomienie, które ciągle domagały się więcej, więcej..!, a urzeczona ich blaskiem i wiciem się Gryfonka spełniała ich życzenie, dolewając oliwy - wszystko to w jednym sercu, w jednym tak drobnym ciele, uwierzylibyście, gdybyście nie zobaczyli? Ta spokojna dziewczyna, która ciągle przemykała bokiem, ta szara myszka codzienności, która z całych sił starała się dopasować do środowiska, starała się być zaakceptowaną - widzicie teraz prawdziwą ją? Jak szaleje, jak miażdży, jak usuwa sprzed siebie przeszkody i robi to, co zapewne chętnie zrobiłaby z paroma osobami, które poruszyły jej delikatne struny - wrażliwa, zbyt wrażliwa, zbyt przyjemna w swej wrażliwości i jednocześnie zbyt smutna - skazana na cierpienie w ciszy, nie mogąc otworzyć ust, by wykrzyczeć całego bólu rozszarpującego ją od środka w środku tłumu, bo przecież jak tłum by to przyjął..? I jeszcze ten strach - ten paraliżujący strach, że okazana słabość przyciągnęłaby... takich jak ty. I miała pewnie rację. Czy ktoś potraktowałby ją poważnie, gdyby zmieniła się z uległej niewiasty w dziką lwicę, którą od zawsze tak naprawdę była? Powiedzieliby: co ty robisz, Liv? Przecież to do ciebie nie pasuje, przecież to nie ty... - och, a może to ja za bardzo generalizuję i spycham społeczeństwo w najgorsze, bo te szare i jednostajne, barwy? Aż uniosę się wielką skromnością i napiszę, że brak mi wiary w moją ewentualną pomyłkę w tym temacie - zbyt wielu było tych, którzy potwierdzali tą teorię, zbyt mało takich, jak ta szalejąca w czterech ścianach Lwica - tych, co spoglądając jednocześnie widzą. Już to chyba wcześniej przerabialiśmy, prawda?
Tak więc - wrócę do dopisywania swoich trzech groszy, na których dopisanie chyba mogę sobie pozwolić, tak jak otworzyłem okno, które pominęła autorka panienki Mendez - otworzone rzeczywiście, jak zostało napisane, wpuszczało prócz świeżego powietrza, wiązkę światła - okno, jak na standardy Hogwartu, nie było zbyt szerokie, wydawało się inne od wszystkich, a może to tylko jakieś takie moje chore wyobrażenie, żeby spełnić się grafomańsko i z czystej przyjemności więcej ponaciskać literek na klawiaturze - tak czy siak nad tą salą ktoś był. Oj tak, był - na dachu wylegiwał się pewien Czarny Kotałkę, blady, chłodny, przybrany w czerń, dla której został stworzony - narodził się specjalnie po to, by oddać jej hołd i wieść od początku Śmierć na swoim ramieniu i pecha w ślad za sobą, który aż nazbyt często uderzał w niego samego - od ostatniego czasu, kiedy się widzieli, niby niewiele się zmieniło - bardziej pobladł, zapadłe żyły rysowały się fioletem na śnieżnej, miękkiej fakturze skóry, a ciemne kręgi pod oczami jeszcze mocniej zarysowały - był poniedziałek, po zajęciach - w końcu trudno oczekiwać, że ktoś z nich zrezygnuje z lekcji i pójdzie na wagary, prawda? No dobrze, w przypadku Nailaha nie było to takie dziwne, ale - rozumiecie, mimo całej głupiej gadaniny, jaki to on nie jest zły, mimo faktu, że kiblował - zaliczał się do uczniów bardzo dobrych... o ile nie wybitnych - po prostu miał tą łatwość w uczeniu się, miał to uwielbienie do uczenia się i... swoistą konieczność, gdy nie miał żadnego innego utrzymania poza stypendium szkolnym - tak więc - był - drzemał pod cieniami chmur, a mimo to było dość ciepło - tylko czekać, aż spadnie deszcz, aż rozpoczną się burze - a rozpoczęła, tylko że nie ta na niebie wielkiego świata, a ta na niebie świata Liv Mendez, której grzmoty i gromy dotarły do wrażliwych uszu Emancypacji Czerni, który rozchylił ciężkie powieki, wsłuchując się w te hałasy, jeszcze nie wiedząc, kto się tak produkuje tam, na dole, kto tak szura, kto rozbija te wszystkie przedmioty - ktoś z pewnością wściekły, co..?
Pierwsza kropla deszczu, jakby w odpowiedzi na wszystko, co Liv czuła, spadła ci na nos, prowadząc do mrugnięcia i jawnego zachęcenia, byś sam się przekonał, co tam się dzieje.
Zniszczenie na żądanie, panno Mendez.
- No proszę... - Słychać było walnięcie ciężkich buciorów o podłogę - podarte glany, których blachy z przodu już były widoczne przez zdartą skórę, a podeszwy były wręcz skandalicznie starte, z niedowiązanymi sznurówkami, walnęły o kamienną posadzkę i Czarny Kot pojawił się w pokoju, wsuwając się do pomieszczenia tak, jak na dach wszedł - wsuwając się przez okno drogą powrotną. Ubrany w powycierane, ciemne dżinsy, których nogawki wpuszczone były w cholewy butów, czarny golf i powycieraną, o numer za dużą, stanowczo wychodzoną skórę, która powinna była już dawno zostać odstawiona na śmietnik, z naszywkami na nią naszytymi prezentującymi wszelakie rockowe kapele, z typowym burdelem na głowie, kiedy miękkie, proste włosy ustawiały się każdy we własną stronę - bardzo typowo...
Naprawdę niewiele się zmieniło - przynajmniej względnie - u niego.
A u niej?
- Próbujesz teraz udawać wielką buntowniczkę i okazujesz to niszcząc meble? - Uśmiechnął się ironicznie.
Tak więc - wrócę do dopisywania swoich trzech groszy, na których dopisanie chyba mogę sobie pozwolić, tak jak otworzyłem okno, które pominęła autorka panienki Mendez - otworzone rzeczywiście, jak zostało napisane, wpuszczało prócz świeżego powietrza, wiązkę światła - okno, jak na standardy Hogwartu, nie było zbyt szerokie, wydawało się inne od wszystkich, a może to tylko jakieś takie moje chore wyobrażenie, żeby spełnić się grafomańsko i z czystej przyjemności więcej ponaciskać literek na klawiaturze - tak czy siak nad tą salą ktoś był. Oj tak, był - na dachu wylegiwał się pewien Czarny Kotałkę, blady, chłodny, przybrany w czerń, dla której został stworzony - narodził się specjalnie po to, by oddać jej hołd i wieść od początku Śmierć na swoim ramieniu i pecha w ślad za sobą, który aż nazbyt często uderzał w niego samego - od ostatniego czasu, kiedy się widzieli, niby niewiele się zmieniło - bardziej pobladł, zapadłe żyły rysowały się fioletem na śnieżnej, miękkiej fakturze skóry, a ciemne kręgi pod oczami jeszcze mocniej zarysowały - był poniedziałek, po zajęciach - w końcu trudno oczekiwać, że ktoś z nich zrezygnuje z lekcji i pójdzie na wagary, prawda? No dobrze, w przypadku Nailaha nie było to takie dziwne, ale - rozumiecie, mimo całej głupiej gadaniny, jaki to on nie jest zły, mimo faktu, że kiblował - zaliczał się do uczniów bardzo dobrych... o ile nie wybitnych - po prostu miał tą łatwość w uczeniu się, miał to uwielbienie do uczenia się i... swoistą konieczność, gdy nie miał żadnego innego utrzymania poza stypendium szkolnym - tak więc - był - drzemał pod cieniami chmur, a mimo to było dość ciepło - tylko czekać, aż spadnie deszcz, aż rozpoczną się burze - a rozpoczęła, tylko że nie ta na niebie wielkiego świata, a ta na niebie świata Liv Mendez, której grzmoty i gromy dotarły do wrażliwych uszu Emancypacji Czerni, który rozchylił ciężkie powieki, wsłuchując się w te hałasy, jeszcze nie wiedząc, kto się tak produkuje tam, na dole, kto tak szura, kto rozbija te wszystkie przedmioty - ktoś z pewnością wściekły, co..?
Pierwsza kropla deszczu, jakby w odpowiedzi na wszystko, co Liv czuła, spadła ci na nos, prowadząc do mrugnięcia i jawnego zachęcenia, byś sam się przekonał, co tam się dzieje.
Zniszczenie na żądanie, panno Mendez.
- No proszę... - Słychać było walnięcie ciężkich buciorów o podłogę - podarte glany, których blachy z przodu już były widoczne przez zdartą skórę, a podeszwy były wręcz skandalicznie starte, z niedowiązanymi sznurówkami, walnęły o kamienną posadzkę i Czarny Kot pojawił się w pokoju, wsuwając się do pomieszczenia tak, jak na dach wszedł - wsuwając się przez okno drogą powrotną. Ubrany w powycierane, ciemne dżinsy, których nogawki wpuszczone były w cholewy butów, czarny golf i powycieraną, o numer za dużą, stanowczo wychodzoną skórę, która powinna była już dawno zostać odstawiona na śmietnik, z naszywkami na nią naszytymi prezentującymi wszelakie rockowe kapele, z typowym burdelem na głowie, kiedy miękkie, proste włosy ustawiały się każdy we własną stronę - bardzo typowo...
Naprawdę niewiele się zmieniło - przynajmniej względnie - u niego.
A u niej?
- Próbujesz teraz udawać wielką buntowniczkę i okazujesz to niszcząc meble? - Uśmiechnął się ironicznie.
- Liv Mendez
Re: Znikająca Sala
Pon Cze 15, 2015 12:13 pm
Na kim ma się skupiać skoro ostatnie dnie spędza prawie w zupełnej samotności…? Wiesz co Ci powiem…? Nie przeszkadzało jej to. Było jej to w sumie na rękę. Mogła wszystko na spokojnie zanalizować. Sprawdzić gdzie popełniła błąd, gdzie to wszystko się zaczęło, w którym momencie zaczęła przywdziewać różne maski i budować coraz to nowe mury i kryjówki. W głębi duszy dokładnie wiedziała, ale bała się do tego przyznać i wciąż przypisywała początek innym wydarzeniom. Widzisz… Ciągle towarzyszy jej strach, jakby był nieodłączną częścią jej życia, jakby wplątał się w jej brązowe włosy i był uciążliwym kołtunem, którego nie da się w żaden sposób rozczesać i usunąć. Dużo pytań, mało odpowiedzi… Nie powinno Cię to dziwić. Jesteś dokładnie taki sam. Skrywasz tyle tajemnic w sobie, ale mało którą odkrywasz. Już znasz jakie to uczucie… Stać i wpatrywać się w jeden wielki znak zapytania. Z jej spojrzenia nie wyczytasz co kryje się za drzwiami, są za głęboko. Ona też nie wyjawi tego. Nie otworzyła nigdy, przed nikim tych drzwi, zapewne nie zrobi tego i przed tobą. Nie dzisiaj. Bo niby dlaczego miałaby to zrobić?
Leżała na tej zimnej, brudnej podłodze wciąż ciężko oddychając, ale nagle zrobiło się tak przyjemnie. Każdy mięsień ją bolał, ale jakby w środku zrobiło się trochę lżej. Nie potrafiła krzyczeć, nie potrafiła ranić innych, nie płakała już od ładnych kilku lat. Wszystko w sobie dusiła. To było jedyne wyjście by wyładować się, by oczyścić swoje ciało. Nawet pomogło. Teraz chciała jedynie poleżeć w samotności, może zasnąć i przespać ten dzisiejszy dzień. Wiecie jak to jest. Gdy czegoś bardzo chcemy, rzadko kiedy to otrzymujemy. Przynajmniej u niej, ta zasada, się sprawdzała. Zamknęła oczy i spróbowała unormować swój oddech, gdy nagle usłyszała głośny stukot. Od razu poderwała się z miejsca, do pozycji siedzącej i wyjęła różdżkę. Trzymała ją jeszcze przez chwilę uniesioną, gdyż chłopak ustawił się tak, że centralnie za nim było okno. Widziała jedynie zarys jego ciała i czerń. Pomrugała kilka razy. To była ta Czerń. Opuściła dłoń i schowała różdżkę do kieszeni.
- Wystraszyłeś mnie – powiedziała nie patrząc na niego. – Jak…? Dobra, nie pytam – wzruszyła ramionami i przesunęła się pod szafę. Oparła się o nią i spojrzała na Sahira, który również się przesunął, tak że widziała jego twarz. Od ich spotkanie minęło zaledwie kilka dni, ale on wyglądał jeszcze gorzej. Zlustrowała go od stóp do głów zatrzymując się na tych czarnych tęczówkach. I kolejny raz poczuła to dziwne uczucie, jak Nic ciaśniej zaplata się w ogół ich ciał. Otchłań. Otchłań, którą tak chętnie zwiedzała. Otchłań, z której tak szybko uciekła, gdy zrobiło się zbyt niebezpiecznie. Chociaż tak nie miało być.
Przepraszam.
Jak Ogród, mój Upadły Aniele? Czy chociaż jeden kwiatek się ostał, czy może już wszystko zniszczyłeś? A może przykryłeś go ciemną płachtą aby nie rzucał Ci się w oczy? Liv czasami podchodziła do barierki i spoglądała na Twoje Królestwo, ale drzwi nadal były zamknięte. Panowała taka cisza, jakbyś opuścił te miejsce albo zaszył się daleko, tak że nie mogła dosłyszeć żadnych dźwięków. Otwórz swoją klatkę. Wyjdź z niej. Bestio. Chociaż już wcześniej powiedziała, że dla niej nie jesteś Bestią. Sam powiedziałeś, że ludzi chcieli, stworzyli taką osobę i stałeś się ich największym koszmarem. Na ich własne życzenie. Jesteście podobni. Też tworzyła maski, które ludzie chcieli widzieć. Tylko ty tak wczułeś się w tą rolę. Może nawet ją pokochałeś…? Być może dlatego tak was do siebie ciągnęło. Wciąż patrzyłeś na nią z góry. Może usiądziesz obok Kocie? Przecież wiesz, że nie jest w stanie zrobić Ci nic złego. Chyba…
- Nic nie próbuje udowadniać – powiedziała spokojnie. Widzisz… Wszystko w niej buzowało, ale na twarzy gościł jakiś spokój. Może to przez tą czarną magię. A może… Nawet nie mogłeś ujrzeć strachu w jej oczach. Nauczyła się czegoś od ostatniego spotkania. A po za tym, tak jak powiedziałeś, tak jak chciałeś, połamane kości zrosły się na nowo i są silniejsze. Twoje szpileczki wbijane w ciało już tak nie bolą. Przyzwyczaiła się, że są nieodłączną częścią ciebie. Znosiła je bez żadnego grymasu.
Ona? Ona może jedynie jest bledsza, a czekolada nie jest już tak gorąca i przejrzysta, jakby coś mąciło tafle tej cieszy. To burza. Burza, która niszczyła wszystko w niej, ale na zewnątrz nie dawała żadnych oznak. Spojrzała na swój nadgarstek, który skrywany był pod czarnym sweterkiem. Rana była już prawie niewidoczna. Przeniosła wzrok na niego, sprawdzając czy chłopak potrzebuje krwi. Czy kolejny raz będzie chciał się na niej pożywić. To było bezsensowne, bo skąd mogła to wiedzieć. Nic nie dało się wyczytać z jego twarzy. Jak zawsze.
- Tej Sali i tak wcześniej nie było. Przynajmniej tak mi się wydaje, więc co komu przeszkadza, że trochę ją przemeblowałam? A Ty chyba jesteś ciekawski skoro musiałeś sprawdzić co tu się dzieje. Więc Ci powiem. To tylko ja. Nic nadzwyczajnego. Jak chcesz możesz już opuścić to pomieszczenie. Przez drzwi, okno czy jak se tam chcesz – powiedziała lekko poirytowana. Czemu? A któż to wie… Wszystko i tak już wirowało.
- Wdziałam Cię na pogrzebie – rzuciła tak po prostu. Przynajmniej chciała aby tak to zabrzmiało. Naprawdę chciała zobaczyć jak zareaguje. Wydawało jej się, że takie rzeczy w ogóle nie będą go interesowały, skoro opuszcza lekcje, zaszywa się w różnych dziwnych miejsca. Uważała, że pogrzeb na Błoniach, to ostatnie miejsce gdzie mogłaby go spotkać.
Leżała na tej zimnej, brudnej podłodze wciąż ciężko oddychając, ale nagle zrobiło się tak przyjemnie. Każdy mięsień ją bolał, ale jakby w środku zrobiło się trochę lżej. Nie potrafiła krzyczeć, nie potrafiła ranić innych, nie płakała już od ładnych kilku lat. Wszystko w sobie dusiła. To było jedyne wyjście by wyładować się, by oczyścić swoje ciało. Nawet pomogło. Teraz chciała jedynie poleżeć w samotności, może zasnąć i przespać ten dzisiejszy dzień. Wiecie jak to jest. Gdy czegoś bardzo chcemy, rzadko kiedy to otrzymujemy. Przynajmniej u niej, ta zasada, się sprawdzała. Zamknęła oczy i spróbowała unormować swój oddech, gdy nagle usłyszała głośny stukot. Od razu poderwała się z miejsca, do pozycji siedzącej i wyjęła różdżkę. Trzymała ją jeszcze przez chwilę uniesioną, gdyż chłopak ustawił się tak, że centralnie za nim było okno. Widziała jedynie zarys jego ciała i czerń. Pomrugała kilka razy. To była ta Czerń. Opuściła dłoń i schowała różdżkę do kieszeni.
- Wystraszyłeś mnie – powiedziała nie patrząc na niego. – Jak…? Dobra, nie pytam – wzruszyła ramionami i przesunęła się pod szafę. Oparła się o nią i spojrzała na Sahira, który również się przesunął, tak że widziała jego twarz. Od ich spotkanie minęło zaledwie kilka dni, ale on wyglądał jeszcze gorzej. Zlustrowała go od stóp do głów zatrzymując się na tych czarnych tęczówkach. I kolejny raz poczuła to dziwne uczucie, jak Nic ciaśniej zaplata się w ogół ich ciał. Otchłań. Otchłań, którą tak chętnie zwiedzała. Otchłań, z której tak szybko uciekła, gdy zrobiło się zbyt niebezpiecznie. Chociaż tak nie miało być.
Przepraszam.
Jak Ogród, mój Upadły Aniele? Czy chociaż jeden kwiatek się ostał, czy może już wszystko zniszczyłeś? A może przykryłeś go ciemną płachtą aby nie rzucał Ci się w oczy? Liv czasami podchodziła do barierki i spoglądała na Twoje Królestwo, ale drzwi nadal były zamknięte. Panowała taka cisza, jakbyś opuścił te miejsce albo zaszył się daleko, tak że nie mogła dosłyszeć żadnych dźwięków. Otwórz swoją klatkę. Wyjdź z niej. Bestio. Chociaż już wcześniej powiedziała, że dla niej nie jesteś Bestią. Sam powiedziałeś, że ludzi chcieli, stworzyli taką osobę i stałeś się ich największym koszmarem. Na ich własne życzenie. Jesteście podobni. Też tworzyła maski, które ludzie chcieli widzieć. Tylko ty tak wczułeś się w tą rolę. Może nawet ją pokochałeś…? Być może dlatego tak was do siebie ciągnęło. Wciąż patrzyłeś na nią z góry. Może usiądziesz obok Kocie? Przecież wiesz, że nie jest w stanie zrobić Ci nic złego. Chyba…
- Nic nie próbuje udowadniać – powiedziała spokojnie. Widzisz… Wszystko w niej buzowało, ale na twarzy gościł jakiś spokój. Może to przez tą czarną magię. A może… Nawet nie mogłeś ujrzeć strachu w jej oczach. Nauczyła się czegoś od ostatniego spotkania. A po za tym, tak jak powiedziałeś, tak jak chciałeś, połamane kości zrosły się na nowo i są silniejsze. Twoje szpileczki wbijane w ciało już tak nie bolą. Przyzwyczaiła się, że są nieodłączną częścią ciebie. Znosiła je bez żadnego grymasu.
Ona? Ona może jedynie jest bledsza, a czekolada nie jest już tak gorąca i przejrzysta, jakby coś mąciło tafle tej cieszy. To burza. Burza, która niszczyła wszystko w niej, ale na zewnątrz nie dawała żadnych oznak. Spojrzała na swój nadgarstek, który skrywany był pod czarnym sweterkiem. Rana była już prawie niewidoczna. Przeniosła wzrok na niego, sprawdzając czy chłopak potrzebuje krwi. Czy kolejny raz będzie chciał się na niej pożywić. To było bezsensowne, bo skąd mogła to wiedzieć. Nic nie dało się wyczytać z jego twarzy. Jak zawsze.
- Tej Sali i tak wcześniej nie było. Przynajmniej tak mi się wydaje, więc co komu przeszkadza, że trochę ją przemeblowałam? A Ty chyba jesteś ciekawski skoro musiałeś sprawdzić co tu się dzieje. Więc Ci powiem. To tylko ja. Nic nadzwyczajnego. Jak chcesz możesz już opuścić to pomieszczenie. Przez drzwi, okno czy jak se tam chcesz – powiedziała lekko poirytowana. Czemu? A któż to wie… Wszystko i tak już wirowało.
- Wdziałam Cię na pogrzebie – rzuciła tak po prostu. Przynajmniej chciała aby tak to zabrzmiało. Naprawdę chciała zobaczyć jak zareaguje. Wydawało jej się, że takie rzeczy w ogóle nie będą go interesowały, skoro opuszcza lekcje, zaszywa się w różnych dziwnych miejsca. Uważała, że pogrzeb na Błoniach, to ostatnie miejsce gdzie mogłaby go spotkać.
- Sahir Nailah
Re: Znikająca Sala
Pon Cze 15, 2015 10:15 pm
Nie będę się dziwił, nie będę pytał, nie będę taranował tych drzwi ani dobijał się do nich, żądając, by zostały otworzone - były skryte w tym mroku, który okalał twoje Królestwo Słońca - jak każde miejsce, tak i w nim panowały cienie w podziemiach, do których drogi były zablokowane i dostępne tylko nielicznym - ty o nich wiedziałaś, w końcu byłaś panią tego miejsca, tylko, bez urazy - mimo moich fantazji, idealizacji i wznoszenia niewiast na pewne wyższe poziomy, w których o wiele przyjemniej było za nimi podążać, by potem spychać je z podestu i zadeptywać jak robactwo (oj, nie, przepraszam, robiłem to samo bez względu na płeć, jeśli tylko ktoś przyciągnął mnie swoją charakterystyczną, osobliwą barwą) - wiedziałem, że twoje królestwo nie jest tak idealne - to, do którego mnie zapraszałaś i chciałaś pokazać jego piękne zakątki - a wiesz, ja o wiele chętniej zwiedzam te biedne dzielnice, te podziemia - chcę hołubić piękno, a jednocześnie doszukuję się w tym pięknie największego zniszczenia - u ciebie i jedno i drugie jest tak doskonale widoczne, że staję się ćmą przyciąganą do płomienia - daj mi, daj mi to wszystko! - w zamian..? W zamian ewentualnie mogę spalić jeszcze skrawek dręczącej cię ziemi, choć widzę, że nauczyłaś się, jak korzystać z krzemieni, które podarowałem ci w te drobne dłonie, co czynią krzywdę..? Bzdura, nie pomyślałbym nawet, że możesz nimi ranić - patrz, jakie delikatne... splamione krwią..? Bo powiedz, skąd ta czerwień drzwi, o których poważę się zapomnieć? A przynajmniej udam przed tobą, że o nich zapominam - jeśli już wracamy na jedną scenę, pojawiam się na niej niezapowiedziany - ja, jeden z aktorów, jeśli już jest to twoja scena - zagram według twojego scenariusza - przygotowałaś dla mnie jakiś? No śmiało, mogę zagrać, kogo tylko chcesz - brata, ojca, wesołego kolegę, wroga, klasowego błazna - pokarz, pokarz już ten scenariusz, widzę, że go trzymasz..! Nie zdziwiłbym się, gdyby był pusty. Patrzysz na mnie wielkimi, sarnimi oczyma, kiedy stoję w blasku światła, stanowiąc dla niego jakże schematyczne przeciwieństwo, z różdżką wycelowaną w moją pierś, wystraszona, skupiona - ucieczka? Jesteś w końcu Lwicą, nie będziesz panikować i uciekać tylko dlatego, że ktoś wkroczył za kulisy twego przedstawienia, chociaż wyraźnie ustawiłaś znak ostrzegawczy, by się doń nie zbliżać, ponieważ prowadzisz swoją sesję, ponieważ... ekspresyjnie wyrażasz samą siebie - nie ćwiczysz jednej z ról, nie - ćwiczysz, uczysz się na nowo, co oznacza bycie sobą - jeśli cię to pocieszy, to sam tego do końca nie rozumiałem jeszcze do niedawna, ale... jakie to jest pocieszenie? Trochę marne, trochę słabe, trochę żałosne, a trochę nawet z sensem - huuuh? Widzisz, co z tego wychodzi? Umyka sens tego wszystkiego, sens mnie samego - nie szkodzi, bo przyniosłem ze sobą reflektor, który z bezczelnym uśmieszkiem ustawiam na ziemi i kierują na ciebie - oślepniesz? Oślepnij, fantastycznie, będę miał z tego większy ubaw, więcej ze śmiechu - wszedłem na tarasy twego królestwa, pojawiłem się z nim, chociaż nie wiem, czy czasem nie pojawiłem się wraz z tym moim okalającym sylwetkę - no wiesz, dzikie koty tak mają, że przychodzą i odchodzą, w zależności od tego, jak zachowywał się wielki człowieczek, który próbował je do siebie swoim "kici kici" zwabić, podczas gdy te patrzyły na nich jak na idiotów, skoro sądzili, że coś takiego naprawdę ich ściągało - ściągało je to samo, co przyciągało mnie do ludzi: aura. I oczy. Mówiłem ci już, jak piękne masz oczy? Co za dużo komplementów, to nie zdrowo, ale czasami trzeba zmiękczyć pewne naprawione złamania, by znowu można było je zniszczyć - taka niekończąca się zabawa, ciągłe budowanie klocków lego i zbieranie tych wspomnianych już puzzli do kupy. Niby za każdym razem inaczej... gówno prawda. Za każdym razem takie same - niczym nie różniłaś się wtedy, pod tamtą fontanną, od tej osoby, na którą teraz spoglądałem.
Uśmiechnął się ulotnie, ironicznie, pod nosem, opierając dłoń na biodrze, jednocześnie przechylając głowę na ramię z cichym, krótkim prychnięciem, które jakoby miały być swoistym potwierdzeniem - tak, nie pytaj, po prostu jestem na scenie, czy nie możesz już tego docenić i wykorzystać? Patrz: po afiszowałem się do ciebie, doprawdy, powinnaś składać mi hołd, nędzna śmiertelniczko... No dobrze, dobrze, żartuję, aż tak źle w jego umyśle nie było, przynajmniej nie w tym momencie - zwyczajnie zgadzał się z Liv, że nie było żadnej potrzeby, by wypytywać o to, skąd się tu wziął - a naprawdę długo tam na dachu leżał, próbując spowrotem wbić się w półsen, w którym się znajdował - ta sala, ten daszek, był dobry - w cieniu o tej godzinie, z dala od krzykliwego i hałaśliwego dziedzińca... tylko bez przewidzianych rabanów w postaci kompletnej apokalipsy - przyznaję, nie spodziewał się tego i nie brał na to poprawki - początkowo nawet sądził, że jest tam jakaś bójka, w którą nie warto się mieszać, ale kiedy wsłuchiwał się dalej, łatwo było wyłapać, że dobiegają z tych czterech ścian kroki tylko jednej pary nóg - więc na logikę... trudno o jednoosobową bójkę. Albo nie, jednak nie tak trudno: Liv to właśnie udowodniła. Odbiłeś od niej spojrzeniem, by przejechać wzrokiem po całym pomieszczeniu i uczynionym tu burdelu - zrobił parę kroków do wnętrza, odsuwając się od okna, by wyjść z jego blasku, na odlew lekko przesuwając za sobą ręką, żeby przymknąć okiennicę, która zatrzymała się w połowie drogi do framugi - pchnąłeś lekko dłonią najbliższą, przewróconą szafkę, która zagradzała dojście do drzwi - w swojej wędrówce przeszedłeś obok, siedzącej w tym momencie, Liv, zatrzymując się teraz do niej plecami - tak na czystą logikę (tak, znowu się na nią powołam): powinieneś wyglądać lepiej, skoro ostatnio, świetnie się przy tym bawiąc, pozbawiłeś jej krwi - jasne, powinieneś... jak widać okradzenie dziewczęcia z posoki, by oddać jej duszę, którą w Pokerze zastawiła, nie wyszło aż tak wartościowo, jakby mógł sobie tego życzyć. Zresztą: któż to wiedział, jakie szlaki zdążył przemierzyć przez tych kilka dni...
- Gdybym był wredny, a przecież jestem kwintesencją ludzkiej dobroci i miłości, powiedziałbym, że najwyraźniej życie musi cię rozpieszczać, skoro masz w sobie tyle poszanowania dla pieniądza i materialnej strony życia... - Złapałeś bladymi palcami kraniec cienkiej, ale twardej, ścianki ścianki, która pochłonęła zastanawiająco wiele twojej uwagi - naciskałeś ją coraz mocniej, coraz mocniej, mięśnie ręki zadrżały ci wyraźnie nawet pomimo wiszącej na tobie, o rozmiar (przynajmniej) za dużej kurtki, drewno strzyknęło nieprzyjemnie, jęknęło, wyraźnie sprzeciwiając się takiemu traktowaniu, coś trzasnęło - odpuściłeś i cofnąłeś rękę, przesuwając w bok, by zapleść dłonie za plecami, tracąc nią zainteresowanie - na drewnie, gdzie wcześniej zaciskał palce, pojawiło się niewielkie pęknięcie... ale kto by tam je zauważył? - Ale oczywiście nie jestem osobą wredną, a to byłby pojazd jakichś niskich lotów, który zupełnie by do ciebie nie trafił... - Trudno stwierdzić, czy to było pytanie - zatrzymał się tym razem przy krześle, przyglądając się jego złamanej nodze, by schylić się po nią - huh, niezła broń na wampiry, jeśli tylko wierzyć legendą, że wbicie kołka w serce krwiopicjów je zabija - no jasne, że zabija, kretyni, kogo by kurwa nie zabił kawał ostrego drewna w tak ważnym narządzie? - Nie? - Można by chyba odebrać wrażenie, że twoje okazane w barwie głosu zainteresowanie było udawane... - Więc co? To taki rodzaj sportu? "Nie mam odwagi przywalić koleżaneczce z dormitorium, więc wyżyję się na Bogu winnych meblach"? - Moglibyście równie dobrze rozmawiać o tym, że w sumie zeszłego roku jakoś mało było śniegu, nie to co za czasów, kiedy byliście mali - z drugiej strony jakoś nie wierzę, żeby do takiej rozmowy między wami miało dojść - w końcu Sahir był taki przewidywalny i schematyczny... nie ma to jak zasłużona reputacja przewidywalnego człowieka-skurwiela. Ups, przepraszam - słaby żart z tym człowiekiem.
Przepraszasz? Daj spokój. To tak, jakbyś przepraszała za swój charakter - rozumiem, przywykłaś do tego, ale nie waż się powtarzać tych nawyków w mojej obecności, jeśli nie chcesz zostać znowu zmiażdżona i przybita do tablicy korkowej okazów motylków, jakie zebrałem - to niemal tak, jakbyś mi współczuła, jakbyś okazywała litość, jakbyś żałowała swoich czynów, wstydziła się swojego charakteru - mam bardzo wiele opisów dla tego jednego, konkretnego przepraszam, którego na szczęście nie wypowiedziałaś, a które byłoby dla mnie jak czerwona płachta na byka. Nie to, że doceniam siłę tego słowa - niekoniecznie musi iść to w parze z tym zakazem.
- Jestem ciekawski. W moim wypadku ostrzeżenie, że ciekawość jest pierwszym stopniem do Piekła jest tak samo irracjonalne, jak twoje próby zachowywania spokoju, które mnie wpieprzają. - Rzuciłeś kawałkiem drewna w stronę Liv, ale nie celowałeś w nią - noga od krzesła odbiła się od podłogi, by poturlać się kawałek dalej, aż brzdąknęła w spotkaniu ze ścianą i tam zatrzymała. Tak naprawdę nie jej spokój cię tak irytował - mógłbym napisać to samo, rzeczywiście, masz rację, Liv: na jego twarzy gościł spokój, jego błędne oczy, wejścia do bezmiaru bezgwiezdnego kosmosu, nie miały w sobie duszy, która zdradzałaby, co tak naprawdę czuł - jakby nie czuł. Wszak były to oczy zwierzęcia, które nie mogły należeć do kogoś czującego - należały raczej do kogoś, kto nie był w stanie odczuwać już bólu. Tak jak i rysowała się twoja twarz. Kamienna maska - czy przybrałaś ją świadomie, miałaś aż tak wiele do ukrycia? Czy to odruch bezwarunkowy, odruch samoobrony. - Obudziłaś mnie. - Tak, no przecież, bo przecież na drzwiach sali było napisane: na dachu śpi Sahir Nailah, nie hałasować, bo zrobi wam z dupy jesień średniowiecza - to takie oczywiste, wszyscy powinni to wiedzieć, że pan szlachetny książę postanowił sobie akurat tutaj urządzić drzemkę. - Oooh, czyżby szanowna księżniczka wypraszała mnie stąd? - Skrzywił się odrobinę, okazując swoje niezadowolenie i zaplótłszy ręce na klatce piersiowej, oparł się pośladkami o kraniec przesuniętego biurka, by zatrzymać otchłań na swojej rozmówczyni. - Czy tym razem znowu próbujesz mi udowodnić swoją bezwartościowość? - Proszę bardzo: rozmowa się zaczyna, rozmowa biegnie - w dość absurdalnym kierunku... a może od początku miała w nim podążać?
Ogród... Znów chcesz wejść do Świata Mroku, by go zobaczyć..?
Nie sądzisz, że jesteś teraz zbyt rozchwiana? Zbyt niestabilna emocjonalnie, by ryzykować błądzenie wśród cieni?
- I co w związku z tym, że widziałaś mnie na pogrzebie?
Uśmiechnął się ulotnie, ironicznie, pod nosem, opierając dłoń na biodrze, jednocześnie przechylając głowę na ramię z cichym, krótkim prychnięciem, które jakoby miały być swoistym potwierdzeniem - tak, nie pytaj, po prostu jestem na scenie, czy nie możesz już tego docenić i wykorzystać? Patrz: po afiszowałem się do ciebie, doprawdy, powinnaś składać mi hołd, nędzna śmiertelniczko... No dobrze, dobrze, żartuję, aż tak źle w jego umyśle nie było, przynajmniej nie w tym momencie - zwyczajnie zgadzał się z Liv, że nie było żadnej potrzeby, by wypytywać o to, skąd się tu wziął - a naprawdę długo tam na dachu leżał, próbując spowrotem wbić się w półsen, w którym się znajdował - ta sala, ten daszek, był dobry - w cieniu o tej godzinie, z dala od krzykliwego i hałaśliwego dziedzińca... tylko bez przewidzianych rabanów w postaci kompletnej apokalipsy - przyznaję, nie spodziewał się tego i nie brał na to poprawki - początkowo nawet sądził, że jest tam jakaś bójka, w którą nie warto się mieszać, ale kiedy wsłuchiwał się dalej, łatwo było wyłapać, że dobiegają z tych czterech ścian kroki tylko jednej pary nóg - więc na logikę... trudno o jednoosobową bójkę. Albo nie, jednak nie tak trudno: Liv to właśnie udowodniła. Odbiłeś od niej spojrzeniem, by przejechać wzrokiem po całym pomieszczeniu i uczynionym tu burdelu - zrobił parę kroków do wnętrza, odsuwając się od okna, by wyjść z jego blasku, na odlew lekko przesuwając za sobą ręką, żeby przymknąć okiennicę, która zatrzymała się w połowie drogi do framugi - pchnąłeś lekko dłonią najbliższą, przewróconą szafkę, która zagradzała dojście do drzwi - w swojej wędrówce przeszedłeś obok, siedzącej w tym momencie, Liv, zatrzymując się teraz do niej plecami - tak na czystą logikę (tak, znowu się na nią powołam): powinieneś wyglądać lepiej, skoro ostatnio, świetnie się przy tym bawiąc, pozbawiłeś jej krwi - jasne, powinieneś... jak widać okradzenie dziewczęcia z posoki, by oddać jej duszę, którą w Pokerze zastawiła, nie wyszło aż tak wartościowo, jakby mógł sobie tego życzyć. Zresztą: któż to wiedział, jakie szlaki zdążył przemierzyć przez tych kilka dni...
- Gdybym był wredny, a przecież jestem kwintesencją ludzkiej dobroci i miłości, powiedziałbym, że najwyraźniej życie musi cię rozpieszczać, skoro masz w sobie tyle poszanowania dla pieniądza i materialnej strony życia... - Złapałeś bladymi palcami kraniec cienkiej, ale twardej, ścianki ścianki, która pochłonęła zastanawiająco wiele twojej uwagi - naciskałeś ją coraz mocniej, coraz mocniej, mięśnie ręki zadrżały ci wyraźnie nawet pomimo wiszącej na tobie, o rozmiar (przynajmniej) za dużej kurtki, drewno strzyknęło nieprzyjemnie, jęknęło, wyraźnie sprzeciwiając się takiemu traktowaniu, coś trzasnęło - odpuściłeś i cofnąłeś rękę, przesuwając w bok, by zapleść dłonie za plecami, tracąc nią zainteresowanie - na drewnie, gdzie wcześniej zaciskał palce, pojawiło się niewielkie pęknięcie... ale kto by tam je zauważył? - Ale oczywiście nie jestem osobą wredną, a to byłby pojazd jakichś niskich lotów, który zupełnie by do ciebie nie trafił... - Trudno stwierdzić, czy to było pytanie - zatrzymał się tym razem przy krześle, przyglądając się jego złamanej nodze, by schylić się po nią - huh, niezła broń na wampiry, jeśli tylko wierzyć legendą, że wbicie kołka w serce krwiopicjów je zabija - no jasne, że zabija, kretyni, kogo by kurwa nie zabił kawał ostrego drewna w tak ważnym narządzie? - Nie? - Można by chyba odebrać wrażenie, że twoje okazane w barwie głosu zainteresowanie było udawane... - Więc co? To taki rodzaj sportu? "Nie mam odwagi przywalić koleżaneczce z dormitorium, więc wyżyję się na Bogu winnych meblach"? - Moglibyście równie dobrze rozmawiać o tym, że w sumie zeszłego roku jakoś mało było śniegu, nie to co za czasów, kiedy byliście mali - z drugiej strony jakoś nie wierzę, żeby do takiej rozmowy między wami miało dojść - w końcu Sahir był taki przewidywalny i schematyczny... nie ma to jak zasłużona reputacja przewidywalnego człowieka-skurwiela. Ups, przepraszam - słaby żart z tym człowiekiem.
Przepraszasz? Daj spokój. To tak, jakbyś przepraszała za swój charakter - rozumiem, przywykłaś do tego, ale nie waż się powtarzać tych nawyków w mojej obecności, jeśli nie chcesz zostać znowu zmiażdżona i przybita do tablicy korkowej okazów motylków, jakie zebrałem - to niemal tak, jakbyś mi współczuła, jakbyś okazywała litość, jakbyś żałowała swoich czynów, wstydziła się swojego charakteru - mam bardzo wiele opisów dla tego jednego, konkretnego przepraszam, którego na szczęście nie wypowiedziałaś, a które byłoby dla mnie jak czerwona płachta na byka. Nie to, że doceniam siłę tego słowa - niekoniecznie musi iść to w parze z tym zakazem.
- Jestem ciekawski. W moim wypadku ostrzeżenie, że ciekawość jest pierwszym stopniem do Piekła jest tak samo irracjonalne, jak twoje próby zachowywania spokoju, które mnie wpieprzają. - Rzuciłeś kawałkiem drewna w stronę Liv, ale nie celowałeś w nią - noga od krzesła odbiła się od podłogi, by poturlać się kawałek dalej, aż brzdąknęła w spotkaniu ze ścianą i tam zatrzymała. Tak naprawdę nie jej spokój cię tak irytował - mógłbym napisać to samo, rzeczywiście, masz rację, Liv: na jego twarzy gościł spokój, jego błędne oczy, wejścia do bezmiaru bezgwiezdnego kosmosu, nie miały w sobie duszy, która zdradzałaby, co tak naprawdę czuł - jakby nie czuł. Wszak były to oczy zwierzęcia, które nie mogły należeć do kogoś czującego - należały raczej do kogoś, kto nie był w stanie odczuwać już bólu. Tak jak i rysowała się twoja twarz. Kamienna maska - czy przybrałaś ją świadomie, miałaś aż tak wiele do ukrycia? Czy to odruch bezwarunkowy, odruch samoobrony. - Obudziłaś mnie. - Tak, no przecież, bo przecież na drzwiach sali było napisane: na dachu śpi Sahir Nailah, nie hałasować, bo zrobi wam z dupy jesień średniowiecza - to takie oczywiste, wszyscy powinni to wiedzieć, że pan szlachetny książę postanowił sobie akurat tutaj urządzić drzemkę. - Oooh, czyżby szanowna księżniczka wypraszała mnie stąd? - Skrzywił się odrobinę, okazując swoje niezadowolenie i zaplótłszy ręce na klatce piersiowej, oparł się pośladkami o kraniec przesuniętego biurka, by zatrzymać otchłań na swojej rozmówczyni. - Czy tym razem znowu próbujesz mi udowodnić swoją bezwartościowość? - Proszę bardzo: rozmowa się zaczyna, rozmowa biegnie - w dość absurdalnym kierunku... a może od początku miała w nim podążać?
Ogród... Znów chcesz wejść do Świata Mroku, by go zobaczyć..?
Nie sądzisz, że jesteś teraz zbyt rozchwiana? Zbyt niestabilna emocjonalnie, by ryzykować błądzenie wśród cieni?
- I co w związku z tym, że widziałaś mnie na pogrzebie?
- Liv Mendez
Re: Znikająca Sala
Wto Cze 16, 2015 2:06 pm
Nie… Dzisiaj nie była gotowa by ponownie odwiedzić Twe Królestwo. Nie zrobiłaby tego, bez Twojego zaproszenia. Nie chciała wpychać się w Twój Świat, skoro w pewnym stopniu, miała świadomość jak wygląda. Jak bardzo jest niebezpieczny. Tak, teraz próbowała pokazać jaka to one nie jest odważna, rozwalając wszystko po kolei, co było pod ręką, ale tak naprawdę, nie chciała przechodzić przez mury Twego ogrodzenia. Widzisz… Nawet nie planowała odwiedzin, a przyszedłeś… Chociaż tak bardzo unikałeś tego ostatnim razem. Cóż się stało, że zmieniłeś swe zdanie, Upadły Aniele? Wszedłeś na scenę, jej scenę, ale dzisiaj Cię nie zapraszała. Lubiłeś robić wszystko na przekór? Chyba sprawiało Ci to dużą przyjemność – przyjemność, której ona jakoś nie rozumiała. Jak już wspomniałam, Liv nie była przygotowana na gości w swoim Pałacu. Tak… Nawet wywiesiła karteczkę, przed drzwiami, z napisem ‘Przepraszam, dzisiaj nieczynne.’ Jednak to Cię nie zatrzymało. A być może jeszcze bardziej zachęciło… Hmm…? Więc, trzymała w swoich kruchych, delikatnych, bladych dłoniach scenariusz, ale nie było tam roli dla Ciebie. Nie przywykła do wymuszania na ludziach, zmiany ich zachowania. Nie chciała być jak inni, którzy sami ją do tego zmuszają. Scenariusz ten zawiera tylko kilka wersów. To nowy początek. Dopiero zaczęła go pisać. Pisać spektakl, który będzie jej życiem. Chcesz? Proszę, weź go i dopisz swój udział w jej historii. Nie zabraniam. Przecież lubisz wszystko kontrolować. Daje Ci tą możliwość. Zapewne, nawet gdyby sama napisała dla Ciebie rolę, nie zastosowałbyś się do niej. Mam rację?
Chcesz żeby oślepła? Chcesz znów się zabawić? Przecież wiesz jak to jest. W Twych ciemnościach też nic nie widziała. Błąkała się i szukała jakiegoś punktu zaczepienia, gdy puściłeś jej dłoń. Jednak… Gdy jeden zmysł przestaje działać reszta uaktywnia się jeszcze bardziej. Aczkolwiek, czy to coś pomoże? Niby tym razem znajduje się na swoim terytorium, które powinna dobrze znać. Wydawało jej się, że zna każdy zakamarek, każdy zaułek, ale jej wiele rzeczy się wydaje. Tak jak wydaje się, że wciąż coś ją do Ciebie przyciąga, jakaś niewidzialna siła, coś nad czym ona w ogóle nie panuje. Próbuj! Kolejny raz Ci na to pozwalam. Nie za dużo tego? Ty uwielbiasz sprawdzać granice ludzi, a ona coraz bardziej pragnie dowiedzieć się jak daleko może się posunąć. Ostatnio już przekroczyła jedną z barier, Twoich barier. Czy teraz czas odnaleźć jej? Skoro tak Cie to bawi, skoro masz z tego przyjemność, śmiało. Siły na walkę zostały wyczerpane, teraz jedynie co pozostało, to przyjmowanie w ciszy pocisków rzucanych przez Ciebie. Kolejny raz chcesz połamać te miejsca, które dopiero co się zrosły? Może wybierz inny punkt… Blizny są jeszcze świeże, choć wyglądają ładnie. Nie ropieją, nie krwawią. Tak to już u niej było. Hgh… Kolejny raz skupiamy się za bardzo na Gryfonce, która przecież nie jest nikim ważny, a to Ty jesteś gościem.
Liv przyglądała się chłopakowi. Każdy jego ruch, każdy jego krok. Wszystko analizowała, jakby chciała domyśleć się jakie tym razem są jego zamiary, co za chwile uczyni. Nic z tego się nie sprawdzało. Chyba już powinna się do tego przyzwyczaić. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Nie da się przyzwyczaić do Sahira, on stale zaskakuje. Tak, wciąż ją zaskakuje. Może i uważasz, że jest schematyczny, drogi narratorze, ale on nigdy nie reaguje, tak jak zakłada Liv. Nigdy. Tak i tym razem. Delikatnie podskoczyła gdy kawałek drewna świsnął tuż obok niej i upadł metr dalej. Chyba Ci się nudzi Sahirze…
- Jedno zaklęcie i wszystko powróci do poprzedniego stanu – powiedziała spokojnie. Nie tym razem, Nailah. Dzisiaj nie wyprowadzisz jej z równowagi, gdyż i tak jej już nie posiadała. Zastanawiam się jak ona jeszcze się trzyma. Wszystko w środku było zniszczone, tak jak i w tym pomieszczeniu, ale wciąż siedziała, wciąż się poruszała. Nie pokruszyła się na tysiąc kawałków, a wiatr, który wtargnął teraz do pomieszczenia, na nowo otwierając okno, nie rozwiał ich. Jak…? Sama nie wiem… - Widzę, że i ty masz je gdzieś – powiedziała cicho i wbiła wzrok w trampki, jakby były najciekawszą rzeczą pod słońcem.
- Wole taki akt wyładowania emocji. Nie krzywdzę przy tym nikogo. A po za tym przywalenie koleżance raczej nie sprawiłoby mi przyjemności – głos jej nawet nie zadrżał. Był jak czysta piosenka. Czy miła…? Nie mnie to oceniać. – Współlokatorki też nie są niczemu winne, więc wybrałam mniejsze zło.
Dobrze. Nie będzie przepraszała, przynajmniej spróbuje zapomnieć o tym słowie, w Twojej obecności. Nie lubisz gdy ktoś okazuje Ci współczucie? Nawet jeśli nie chce Cię wyśmiać, a jedynie wspomóc? Aż tak tego nienawidzisz…? Przecież każdy ma swoje słabości, Ty również je posiadasz. Inni je widzą, o ile mają na tyle odwagi by pobyć trochę dłużej w Twojej obecności. O ile, wytrwają twój sarkazm i cięty język. O ile, spojrzą ponad to. O ile, zechcą odnaleźć w Tobie cząstkę człowieczeństwa. Nie jesteś przyzwyczajony do tego? Nie dziwie się. Większość ludzi, już po kilku minutach rozmowy wycofuje się. Ah… Sami boją się tych szpileczek, które wbijasz w ciało rozmówcy, z tym szaleńczym śmiechem. Aczkolwiek, znalazło się paru śmiałków. Szaleńców, którzy wytrzymali początkowe ciosy. Jednak Ty wciąż robisz wszystko by ich odepchnąć. Nie u wszystkich, ale w tym przypadku, chyba tak właśnie jest.
- Jestem białą myszką chowającą się po kąta – źle. Jestem spokojna – źle. Jestem hałaśliwa – źle. Ciężko Cię zrozumieć Sahir – podniosła głowę i jej czekoladowe tęczówki spotkały się z czarną Otchłanią. Nie chciała mu się przypodobać. Nic z tych rzeczy, ale nie rozumiała dlaczego wciąż krytykuje jej zachowanie. Nie ma nic ciekawszego do roboty. Nie kazała mu tutaj przychodzić. W sumie, był ostatnią osobą, którą myślała, ze dzisiaj spotka.
Nie skomentowała jego wypowiedzi. Obudziła… No cóż… Może iść dalej spać. Już teraz będzie cicho. Co miała zrobić, zrobiła. Nawet gdyby chciała, nie miała siły, aby to wszystko własnoręcznie posprzątać i przywrócić do poprzedniego stanu. Rozejrzała się po pomieszczeniu i uśmiechnęła się do siebie. To naprawdę pomogło. Czuła się trochę lepiej. Jej mózg zajął się czymś innym, niż tylko rozmyślaniem nad przeszłością. Dlaczego nigdy przedtem nie wpadła na ten pomysł. Następnym razem będzie musiała sprawdzić czy nikogo nie ma w pobliżu. No może nie nikogo, a Sahira Nailah’a.
- Ile razy mam powtarzać, że nie próbuje Ci nic udowodnić – uśmiech znikł z jej twarzy. Ile jeszcze chcesz w to grać? Nie możemy przeskoczyć tej części, kiedy ciągle naskakujesz na nią? Nie… No dobrze. Jakoś będzie musiała sobie z tym poradzić. – Uważaj mnie za kogo sobie chcesz. Mogę być nawet bezwartościowa – zbyt dużo zabawy z przekonywaniem Ciebie, co i tak nie przyniosłoby zapewne skutku. Myśli co chce, wolny człowieku. Najważniejsze, że ona zna swoją cenę. Hahahaha. Dobre żarty. Zostawmy ten temat…
Ogród…
Ty mi powiedz. Powiedz czy cokolwiek z niego pozostało. To nie był odpowiedni czas by do niego zaglądała. Zgubiła wszystkie potrzebne przedmioty, a kwiatki jeszcze nie wydały pąków. Jeszcze trzeba poczekać, ale powiedz. Będzie wiedziała na co musi się przygotować. Jak dużo zapasów zrobić.
- No cóż… Nie spodziewałam się, że pojawiasz się na takich wydarzeniach – wzruszyła ramionami. – Myślałam, że nie obchodzą Cię losy innych.
Chcesz żeby oślepła? Chcesz znów się zabawić? Przecież wiesz jak to jest. W Twych ciemnościach też nic nie widziała. Błąkała się i szukała jakiegoś punktu zaczepienia, gdy puściłeś jej dłoń. Jednak… Gdy jeden zmysł przestaje działać reszta uaktywnia się jeszcze bardziej. Aczkolwiek, czy to coś pomoże? Niby tym razem znajduje się na swoim terytorium, które powinna dobrze znać. Wydawało jej się, że zna każdy zakamarek, każdy zaułek, ale jej wiele rzeczy się wydaje. Tak jak wydaje się, że wciąż coś ją do Ciebie przyciąga, jakaś niewidzialna siła, coś nad czym ona w ogóle nie panuje. Próbuj! Kolejny raz Ci na to pozwalam. Nie za dużo tego? Ty uwielbiasz sprawdzać granice ludzi, a ona coraz bardziej pragnie dowiedzieć się jak daleko może się posunąć. Ostatnio już przekroczyła jedną z barier, Twoich barier. Czy teraz czas odnaleźć jej? Skoro tak Cie to bawi, skoro masz z tego przyjemność, śmiało. Siły na walkę zostały wyczerpane, teraz jedynie co pozostało, to przyjmowanie w ciszy pocisków rzucanych przez Ciebie. Kolejny raz chcesz połamać te miejsca, które dopiero co się zrosły? Może wybierz inny punkt… Blizny są jeszcze świeże, choć wyglądają ładnie. Nie ropieją, nie krwawią. Tak to już u niej było. Hgh… Kolejny raz skupiamy się za bardzo na Gryfonce, która przecież nie jest nikim ważny, a to Ty jesteś gościem.
Liv przyglądała się chłopakowi. Każdy jego ruch, każdy jego krok. Wszystko analizowała, jakby chciała domyśleć się jakie tym razem są jego zamiary, co za chwile uczyni. Nic z tego się nie sprawdzało. Chyba już powinna się do tego przyzwyczaić. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Nie da się przyzwyczaić do Sahira, on stale zaskakuje. Tak, wciąż ją zaskakuje. Może i uważasz, że jest schematyczny, drogi narratorze, ale on nigdy nie reaguje, tak jak zakłada Liv. Nigdy. Tak i tym razem. Delikatnie podskoczyła gdy kawałek drewna świsnął tuż obok niej i upadł metr dalej. Chyba Ci się nudzi Sahirze…
- Jedno zaklęcie i wszystko powróci do poprzedniego stanu – powiedziała spokojnie. Nie tym razem, Nailah. Dzisiaj nie wyprowadzisz jej z równowagi, gdyż i tak jej już nie posiadała. Zastanawiam się jak ona jeszcze się trzyma. Wszystko w środku było zniszczone, tak jak i w tym pomieszczeniu, ale wciąż siedziała, wciąż się poruszała. Nie pokruszyła się na tysiąc kawałków, a wiatr, który wtargnął teraz do pomieszczenia, na nowo otwierając okno, nie rozwiał ich. Jak…? Sama nie wiem… - Widzę, że i ty masz je gdzieś – powiedziała cicho i wbiła wzrok w trampki, jakby były najciekawszą rzeczą pod słońcem.
- Wole taki akt wyładowania emocji. Nie krzywdzę przy tym nikogo. A po za tym przywalenie koleżance raczej nie sprawiłoby mi przyjemności – głos jej nawet nie zadrżał. Był jak czysta piosenka. Czy miła…? Nie mnie to oceniać. – Współlokatorki też nie są niczemu winne, więc wybrałam mniejsze zło.
Dobrze. Nie będzie przepraszała, przynajmniej spróbuje zapomnieć o tym słowie, w Twojej obecności. Nie lubisz gdy ktoś okazuje Ci współczucie? Nawet jeśli nie chce Cię wyśmiać, a jedynie wspomóc? Aż tak tego nienawidzisz…? Przecież każdy ma swoje słabości, Ty również je posiadasz. Inni je widzą, o ile mają na tyle odwagi by pobyć trochę dłużej w Twojej obecności. O ile, wytrwają twój sarkazm i cięty język. O ile, spojrzą ponad to. O ile, zechcą odnaleźć w Tobie cząstkę człowieczeństwa. Nie jesteś przyzwyczajony do tego? Nie dziwie się. Większość ludzi, już po kilku minutach rozmowy wycofuje się. Ah… Sami boją się tych szpileczek, które wbijasz w ciało rozmówcy, z tym szaleńczym śmiechem. Aczkolwiek, znalazło się paru śmiałków. Szaleńców, którzy wytrzymali początkowe ciosy. Jednak Ty wciąż robisz wszystko by ich odepchnąć. Nie u wszystkich, ale w tym przypadku, chyba tak właśnie jest.
- Jestem białą myszką chowającą się po kąta – źle. Jestem spokojna – źle. Jestem hałaśliwa – źle. Ciężko Cię zrozumieć Sahir – podniosła głowę i jej czekoladowe tęczówki spotkały się z czarną Otchłanią. Nie chciała mu się przypodobać. Nic z tych rzeczy, ale nie rozumiała dlaczego wciąż krytykuje jej zachowanie. Nie ma nic ciekawszego do roboty. Nie kazała mu tutaj przychodzić. W sumie, był ostatnią osobą, którą myślała, ze dzisiaj spotka.
Nie skomentowała jego wypowiedzi. Obudziła… No cóż… Może iść dalej spać. Już teraz będzie cicho. Co miała zrobić, zrobiła. Nawet gdyby chciała, nie miała siły, aby to wszystko własnoręcznie posprzątać i przywrócić do poprzedniego stanu. Rozejrzała się po pomieszczeniu i uśmiechnęła się do siebie. To naprawdę pomogło. Czuła się trochę lepiej. Jej mózg zajął się czymś innym, niż tylko rozmyślaniem nad przeszłością. Dlaczego nigdy przedtem nie wpadła na ten pomysł. Następnym razem będzie musiała sprawdzić czy nikogo nie ma w pobliżu. No może nie nikogo, a Sahira Nailah’a.
- Ile razy mam powtarzać, że nie próbuje Ci nic udowodnić – uśmiech znikł z jej twarzy. Ile jeszcze chcesz w to grać? Nie możemy przeskoczyć tej części, kiedy ciągle naskakujesz na nią? Nie… No dobrze. Jakoś będzie musiała sobie z tym poradzić. – Uważaj mnie za kogo sobie chcesz. Mogę być nawet bezwartościowa – zbyt dużo zabawy z przekonywaniem Ciebie, co i tak nie przyniosłoby zapewne skutku. Myśli co chce, wolny człowieku. Najważniejsze, że ona zna swoją cenę. Hahahaha. Dobre żarty. Zostawmy ten temat…
Ogród…
Ty mi powiedz. Powiedz czy cokolwiek z niego pozostało. To nie był odpowiedni czas by do niego zaglądała. Zgubiła wszystkie potrzebne przedmioty, a kwiatki jeszcze nie wydały pąków. Jeszcze trzeba poczekać, ale powiedz. Będzie wiedziała na co musi się przygotować. Jak dużo zapasów zrobić.
- No cóż… Nie spodziewałam się, że pojawiasz się na takich wydarzeniach – wzruszyła ramionami. – Myślałam, że nie obchodzą Cię losy innych.
- Sahir Nailah
Re: Znikająca Sala
Sro Cze 17, 2015 9:57 am
Zobacz, jak wszystko się płynnie zmienia: to chcesz, to nie chcesz - może jeszcze nosisz na tych bliznach bandaże, żeby je ukryć..? Nie mogę ich zobaczyć, kryjesz je pod ubraniem, nie widzę - kto tu został oślepiony..? Czy jeszcze coś widzisz? Chyba przyszedł na scenę z opaską na oczach - czy więc świat, który roztaczał się za jego plecami na zarysie karych skrzydeł, był dla ciebie niebezpieczniejszy, kiedy jego właściciel nie spoglądał, co się w nim dzieje? Gdybyś wytężyła wzrok jestem pewien, że dostrzegłabyś poruszające się cienie w tym głębokim mroku, od którego dzielił cię wysoki mur i brama, których istnienie było czysto-umowne, tak jak zresztą istnienie waszych królestw, o których ciągle wspominaliście, po których ciągle maszerowaliście, podsycając tylko chorą jaźń Nailaha - czyżby ta twoja również była chora..? Skażona własnymi urojeniami i kreującymi się marami, które powstawały z grobu, chyba wyczuwając, że bardzo blisko im do Władcy Nocy, jaki bardzo chętnie wyciągnie do nich dłoń - tamte drzwi... one chyba powstają za tamtymi drzwiami- są pochodem zmarłych, pochodem upadłych, które sczerniłyby twoje białe skrzydła, gdyby tylko się wydostały - coraz bardziej jestem zafrasowany, niepewien, czy sięgać dalej, czy jednak pozostać w miejscu, w którym się zatrzymałem - tam, na deskach tego teatru, na których nowy aktor przyglądał się scenarzystce, odnajdując ją pomimo tego, że ona go wcale nie szukała, nie wysyłała żadnego zaproszenia - nie wiem nawet, czy pytać o to, czy w ogóle chciałaby go odnajdywać po ostatnim razie... Aktor widzi - nic tu do roboty - zrywa kontakt wzrokowy z pracodawczynią, by spojrzeć na kartki trzymane w jej dłoniach - całkowicie puste kartki, które w wyobraźni płoną - aż przychodzi zastanowienie, czy już się nauczyłaś, jak zamieniać w popiół wszystko wokół siebie - chyba tak... poganiania rozgrzanym żelazem skoczyłaś w przód, prosto w paszczę agresywnej bestii, która doprowadziła cię do przechylenia czary goryczy, w której bardzo wiele się już płynu nazbierało - wszak nie nazwę tego czystą zabawą, niszczeniem dla przyjemności - wiem, wiem, tam dalej są karty twojego życia, chociaż nie wiem, czy poukładane, wydaje mi się, że właśnie starałaś się je jakoś uporządkować, choć w tym momencie, gdy zjawił się Czarny Kot, zostałaś od tej pracy dość brutalnie odciągnięta, tylko jeszcze nie wiem, czy ci to tak naprawdę przeszkadzało. Masz rację - nie przeszkadzał mu znak, który wywiesiłaś na drzwiach - no wiesz, żeby go dostrzec, trzeba jeszcze wchodzić drzwiami... a on wyszedł zza kurtyny, wyłonił się z cieni, jakby był tutaj od zawsze, jakby wchodził na swoje, nie wyduszając z siebie żadnego "dzień dobry", "przepraszam, czy nie przeszkadzam?", "czy mogę zostać?" - nie, skądże znowu! Zjawił się, zatrzymał i rzekł: "dawaj dla mnie rolę", tylko że nie wyciągnął po niej ręki, badając te płonące w jego oczach (jego,nie twoich) karty z wyrazem trudnym do odgadnięcia, wciąż tak samo obojętnym, znudzonym... ty również nie wyciągnęłaś w jego kierunku ręki z kartkami. Nie miałaś ich przecież. Jego rola nigdy nie miała być nawet drugoplanową, co tu dopiero mówić o pierwszo - był po prostu Kotem, który pojawiał się epizodycznie, Demonem, który zjawił się, by podszeptać na uszko głównej bohaterce parę rzeczy, od których ciarki strachu przebiegały ją po skórze - tylko tyle i aż tyle: ktoś, kto nie kształtuje fabuły, a zarazem ktoś, kto przenika na wskroś, kogo oczu i błędnego, ciężkiego spojrzenia nie da się zapomnieć - wszak na tym podobno to ma polegać, to "życie" - żeby coś po sobie pozostawić, nawet jeśli miałaby być to tak ulotna rzecz, jak ludzkie wspomnienia. Naprawdę więc sądzisz, że to dobry pomysł, podchodzić do niego z piórem i kałamarzem, kartkami i dobrą wolą, wskazać na stolik i powiedzieć: "pisz"? Skąd wiesz, co powstanie wśród tych nigdy nie spalających się kart, kiedy on je weźmie do dłoni? Nie musiał nawet dotykać pióra, wiesz? Sam dotyk jego skóry wystarczył, by biel zabarwiła się zgniłą zielenią, barwą samej Śmierci, by jad, jaki w sobie trzymał, przesiąknął przez jego jestestwo i zniszczył to, co uważałaś za śnieżnobiałe - już więcej by takim nie było... potem musiałabyś na tych kartach tworzyć dalej, starając się ich przypadkiem nie dotknąć dłonią - jeszcze pytasz, czy to byłaby dla niego przyjemność? A jak sądzisz? Ja jestem pewien, że sama nie bawiłabyś się zbyt dobrze - to nie było nawet straszne, czy zatrważające - to było po prostu smutne... Taka oczywistość co do tego, w którą stronę to wszystko może się potoczyć - przecież od samego początku wiedziałaś, że jego świat spala się wyjątkowo jasnym płomieniem i pozostawia po sobie tylko zgliszcza, że podchodzić jest niebezpiecznie - nawarstwiające się blizny cię zahartowały, to dobrze... Tylko że te blizny również zniszczyły piękne, czyste ciało niewinnej nimfy, spacerującej po tafli wód niczym morska bryza przynosząca na policzki chłód i orzeźwienie dla zmęczonych... Jesteśmy nienormalni, jesteśmy marginesem społeczeństwa, jesteśmy tymi, którzy musieli ustąpić, nie będąc w stanie się dopasować - czyżbyś już przestała próbować? Czyżbyś odrzuciła wcześniejsze dogmaty, w których celem głównym było przetarcie tych krawędzi puzzla, byś mogła się wsunąć w doskonałą układankę? Patrz, patrz! - mam miliony pytań, a na wszystkie pragnę odpowiedzi - chodź tutaj, zapomnij o scenariuszu - oto moja odpowiedź - nie będzie dopisywania niczego, bo szkoda mi na to czasu - dźgnę cię nożem pod żebra i zobaczymy, co się stanie i dokąd zaprowadzi nas droga twej krwi pokrywającej podłogę... Dobrze ostatnio spałaś? Dobrze jadłaś? Mam nadzieję, że tak - wyglądasz na bardzo silną, wyglądasz... Och... Opuszcza aktor swą głowę - chciał cię dźgnąć, więc czemu sam broczy krwią..? Jego blade dłonie się nią pokrywają... Tak, wyglądasz tak, jakbyś to ty była osobą dzierżącą ostrze, a on jej ofiarą.
Nie zapomnijmy jednak, że to tylko spektakl... Zobaczmy, co zrobisz, zobaczmy, co zrobisz! Czuł się ofiarą twoich własnych manipulacji - twoich masek, jakie na siebie zakładałaś, twojej rozchwianej, kilku biegunowej osobowości, przez którą nie można było zakładać czegoś "na pewno" - sądzę, że mogłabyś się zdziwić - nie wiem tylko jeszcze, czy pozytywnie - mógł zatańczyć do twoich nut, które byś przygotowywała, dlaczego by nie? Lubił wyzwania - ale nie wiem, czy miał do nich odpowiednio wiele cierpliwości, nawet jeśli pozory czasami potrafiły zwieść na manowce, co do stopnia możliwości jego zaakceptowania czegokolwiek, co obcierało się o jego ramię - lepiej spoglądać, ale nie dotykać, słuchać, ale nie za wiele mówić - w tym drugim przypadku było to o tyle trudne, że przy nim milczenie było raczej trudne... Chcesz o to walczyć? O ten reflektor, który na ciebie skierował, opierając się nonszalancko z boku, pewny siebie, jak zwykle - należał chyba do tego rodzaju osób, które w każdej sytuacji mogłyby powiedzieć: wszystko idzie zgodnie z planem, nawet jeśli ich plan różnił się o 180 stopni od tego, co działo się aktualnie - i nikt nie wpadał w panikę, bo przecież taki był jego plan, bo oczywiście wszystko toczyło się tak, jak on tego chciał i jak to przewidział... nawet jeśli żadnej z tych rzeczy tak naprawdę nie przewidział. Nie pytajcie mnie, dlaczego tak jest - to raczej ja chciałbym o to was zapytać, skor już jakiś blask fleszy miał zostać na niego skierowany.
Masz rację. Nudzi mi się.
Sam chciałbym wiedzieć, jak to możliwe... wydawałaś się taka lekka, jak pył, jak babie lato, piękne w tańczącym słońcu, nietrwałe i ulotne, za którym się biegło - lub raczej jak dmuchawiec - oj tak, ten zdawał się doskonałym odzwierciedleniem tego, że mogłaś rozmyć się wraz z każdym przebłyskiem światła - ty obserwowałaś jego, on obserwował ciebie - i wiesz, muszę powiedzieć, że ustępował twojej sile. Sile twojego wejrzenia. Ta delikatność, a jednocześnie coś, co sprawiało, że w twoich źrenicach tańczył ogień - okręcał się wokół tej czarnej wysepki leniwie i powoli, niczym czar Inferno, jeno nie było limitu czasowego, po którym miało być wielkie BUM i zmieść pół Hogwartu z ziemi - paradoks... bo jak można być tak idyllicznym, a jednocześnie prezentować sobą niewzruszenie marmurowego posągu, w którym zmęczenie można było dopatrzeć dopiero na dnie, tam, gdzie nie było paliwa dla płomieni do pożerania i pozostały tylko zgliszcza? Co to za pasożyt cię pożerał? Czymkolwiek był - był przerażający, tyle mogę powiedzieć na pewno...
- Dostosowuję się do regulaminu zabaw w twojej piaskownicy. - Nie zupełnie: dla niego chyba nie istniało coś takiego, jak "regulaminy", choć, spoglądając na to, jaki był na co dzień - po prostu kompletnie milcząca, odziana w czerń Mara, której większość wolała ustępować z drogi, kiedy szedł korytarzem, chłopak, który siedział w kącie klasy w zupełnej ciszy, do kogo nikt się nigdy nie dosiadał, a który spędzał czas na wpatrywaniu się w okno lub notowaniu i rysowaniu czegoś na kartach pergaminów - przecież był taki sam, jak każdy inny człowiek, spędzający czas w niemal identyczny sposób - chodził na zajęcia, na których zdarzało mu się nie pojawiać, ale jakoś nauczyciele nigdy nie zadawali pytań, jakoś nikt nigdy nie odejmował Krukonom punktów za jego nieobecności - zdarzało się, że nie było go tydzień, dwa, że zapadał się pod ziemię i nie było go widać nawet na korytarzach, ani nikt nie słyszał, co się z nim dzieje - bo tak naprawdę nigdy nikogo koło niego nie było. Oto chwila błysku fleszy nakierowanych na wielebnego, niezaproszonego gościa, który wbił tutaj co najmniej z buta i najwyraźniej nie zamierzał spędzać na tych deskach czasu spokojnie - huh, ten sztylet - naprawdę chciał ją dźgnąć, chyba było to oczywiste w jego ruchach naturalnego, urodzonego drapieżnika do tego, by zabijać - a może on po prostu zawsze się tak poruszał..? Z gracją wyrośniętego kota, którego kroków nawet nie słychać...
Nie było żadnej odpowiedzi na twoje słowa i chyba nigdy nie miało być - nie oczekiwał po tobie, że powiesz: tak, chciałam im przywalić - to było takie mało dziewczęce... a jednocześnie nie sprowokowałby tych słów, gdyby miał pewność, że coś takiego się nie pojawi - chowane w tobie urazy winny ujrzeć światło dnia, by czasem te blizny się znowu nie otworzyły... Może rzeczywiście lepiej będzie obrać inne punkty w twoim ciele? Czy tamte rany nadal bolały, pomimo ich zagojenia się?
A ty byś nie nienawidziła, gdybyś wiedziała, że jesteś silna, że możesz zdobyć świat i unosić się w przestworzach, a ktoś nagle zaczyna ci współczuć? Niby czego? Co tu do współczucia? Może te jego czarne oczy, w których brak było duszy, może to, że późno chodzi spać, a wcześnie wstawał, albo nie spał, bo znowu się śćpał..? Narkotyki niszczą ludzi, ale tworzą legendy - wyrastał samemu sobie na legendę i nie widział powodów, dla których inni mieli go żałować - współczucie jest przeznaczone dla słabych, nikt go nie potrzebuje, ono tylko rozmiękcza i prowadzi nas prostą drogą do ciotowatości - Nailah nie mógł tego zaakceptować. Nie okazywał współczucia i nie chciał go. Chciał czegoś więcej - chciał, żebyś również trzymała w dłoni nóż, chciał twojej nienawiści, niechęci, chciał, żebyś wbiła mu ten sztylet między łopatki, kiedy się odwróci, żeby odejść, albo prosto w serce, jeśli kiedyś będziesz miała tyle odwagi - tego właśnie chciał... Nawet jeśli twe kruche dłonie nie zostały przeznaczone do barw czerwieni. Wyjawienie tych paru punkcików wymaga wniesienia pewnej poprawki do twojej wizji przyszłości - on cię nie odpychał - on cię przyciągał, albo raczej sam był przyciągany i nic nie mógł na to poradzić - stawał się niewolnikiem twojej obecności, jak ćma do płomienia, a zamiast z tym walczyć, łapał mocno za te raniące, ostre wstążki, które was oplątywały i przyciągał się do ciebie - masz rację, z uśmiechem, z bardzo złym uśmiechem, bo płonącym jego szaleństwem i rządzą woni krwi, nie ważne, czyja krew zostanie przelana - dalej, dalej, Liv..! Nie uda mi się ciebie sprowokować?
Czarnowłosy zatrzymał się, nawiązując kontakt wzrokowy z dziewczęciem po tym, jak uniosła czekoladę ze swoich butów, w których spojrzenie topiła, starając się odnaleźć własne myśli - albo miała je gotowe, tylko nie chciała ich wszystkich wypowiadać - w tej studzience było bardzo wiele skarbów do eksploracji, a ty uwielbiałeś zbierać klejnoty i zapomniane księgi starych czasów, by dodawać je do kolekcji w swojej bibliotece - coś jednak nie szły mu puzzle twej osobowości, muszę przyznać - pomylił jakiś jeden kawalątek...
Ciężko mnie zrozumieć, ciężko mnie zrozumieć... - Wałkowałeś te słowa w swoim mózgu, mieląc je... i wiedząc, że sam siebie nie rozumiałeś. I nie do końca wiedziałeś, czego właściwie po niej oczekujesz. Chyba niczego. Chyba nie chciałeś od niej niczego konkretnego, to miała być normalna rozmowa - normalna w twoim pojęciu, jak widać, odbiegała od norm ogólnoprzyjętych, nie to, żebym wprowadzał tutaj jakąś nieodkrytą już prawdę...
Jakiś kawałek bardzo, bardzo się nie zgadzał...
Nie podobało ci się to.
Tak bardzo przypominała ci Merry...
Wampir obnażył kły, wydając z siebie przeciągły syk niezadowolenia - niezadowolenia i gniewu, z którym się wręcz obnosił - może naprawdę powinieneś stąd wyjść..? Pójść dalej swoją drogą..?
Zdradzę ci pewien sekret, drogi czytelniku...
To Sahir próbował tutaj coś udowodnić. Fakt, że przekręcał kota ogonem był tylko jednym z zabiegów...
- Ach tak? - Kucnął parę kroków przed Liv - pewne słowa cisnęły się na usta: słowa, których nie mogłeś wypowiedzieć.
Kolejna rundka Pokera, Liv?
- Może po prostu cię nie lubię, dlatego ciągle jest źle? - Przechylił głowę na ramię, przywdziewając na wargi arogancki, powiedziałbym nawet, że wywyższający go, uśmiech.
W moim ogrodzie, gdzie długa zima,
Zmroziła wszystkie ciepłe uczucia,
W moim ogrodzie, gdzie strumień źródła
Zastygł w bezruchu, a czas umykał...
- A ciebie obchodzą?
Nie zapomnijmy jednak, że to tylko spektakl... Zobaczmy, co zrobisz, zobaczmy, co zrobisz! Czuł się ofiarą twoich własnych manipulacji - twoich masek, jakie na siebie zakładałaś, twojej rozchwianej, kilku biegunowej osobowości, przez którą nie można było zakładać czegoś "na pewno" - sądzę, że mogłabyś się zdziwić - nie wiem tylko jeszcze, czy pozytywnie - mógł zatańczyć do twoich nut, które byś przygotowywała, dlaczego by nie? Lubił wyzwania - ale nie wiem, czy miał do nich odpowiednio wiele cierpliwości, nawet jeśli pozory czasami potrafiły zwieść na manowce, co do stopnia możliwości jego zaakceptowania czegokolwiek, co obcierało się o jego ramię - lepiej spoglądać, ale nie dotykać, słuchać, ale nie za wiele mówić - w tym drugim przypadku było to o tyle trudne, że przy nim milczenie było raczej trudne... Chcesz o to walczyć? O ten reflektor, który na ciebie skierował, opierając się nonszalancko z boku, pewny siebie, jak zwykle - należał chyba do tego rodzaju osób, które w każdej sytuacji mogłyby powiedzieć: wszystko idzie zgodnie z planem, nawet jeśli ich plan różnił się o 180 stopni od tego, co działo się aktualnie - i nikt nie wpadał w panikę, bo przecież taki był jego plan, bo oczywiście wszystko toczyło się tak, jak on tego chciał i jak to przewidział... nawet jeśli żadnej z tych rzeczy tak naprawdę nie przewidział. Nie pytajcie mnie, dlaczego tak jest - to raczej ja chciałbym o to was zapytać, skor już jakiś blask fleszy miał zostać na niego skierowany.
Masz rację. Nudzi mi się.
Sam chciałbym wiedzieć, jak to możliwe... wydawałaś się taka lekka, jak pył, jak babie lato, piękne w tańczącym słońcu, nietrwałe i ulotne, za którym się biegło - lub raczej jak dmuchawiec - oj tak, ten zdawał się doskonałym odzwierciedleniem tego, że mogłaś rozmyć się wraz z każdym przebłyskiem światła - ty obserwowałaś jego, on obserwował ciebie - i wiesz, muszę powiedzieć, że ustępował twojej sile. Sile twojego wejrzenia. Ta delikatność, a jednocześnie coś, co sprawiało, że w twoich źrenicach tańczył ogień - okręcał się wokół tej czarnej wysepki leniwie i powoli, niczym czar Inferno, jeno nie było limitu czasowego, po którym miało być wielkie BUM i zmieść pół Hogwartu z ziemi - paradoks... bo jak można być tak idyllicznym, a jednocześnie prezentować sobą niewzruszenie marmurowego posągu, w którym zmęczenie można było dopatrzeć dopiero na dnie, tam, gdzie nie było paliwa dla płomieni do pożerania i pozostały tylko zgliszcza? Co to za pasożyt cię pożerał? Czymkolwiek był - był przerażający, tyle mogę powiedzieć na pewno...
- Dostosowuję się do regulaminu zabaw w twojej piaskownicy. - Nie zupełnie: dla niego chyba nie istniało coś takiego, jak "regulaminy", choć, spoglądając na to, jaki był na co dzień - po prostu kompletnie milcząca, odziana w czerń Mara, której większość wolała ustępować z drogi, kiedy szedł korytarzem, chłopak, który siedział w kącie klasy w zupełnej ciszy, do kogo nikt się nigdy nie dosiadał, a który spędzał czas na wpatrywaniu się w okno lub notowaniu i rysowaniu czegoś na kartach pergaminów - przecież był taki sam, jak każdy inny człowiek, spędzający czas w niemal identyczny sposób - chodził na zajęcia, na których zdarzało mu się nie pojawiać, ale jakoś nauczyciele nigdy nie zadawali pytań, jakoś nikt nigdy nie odejmował Krukonom punktów za jego nieobecności - zdarzało się, że nie było go tydzień, dwa, że zapadał się pod ziemię i nie było go widać nawet na korytarzach, ani nikt nie słyszał, co się z nim dzieje - bo tak naprawdę nigdy nikogo koło niego nie było. Oto chwila błysku fleszy nakierowanych na wielebnego, niezaproszonego gościa, który wbił tutaj co najmniej z buta i najwyraźniej nie zamierzał spędzać na tych deskach czasu spokojnie - huh, ten sztylet - naprawdę chciał ją dźgnąć, chyba było to oczywiste w jego ruchach naturalnego, urodzonego drapieżnika do tego, by zabijać - a może on po prostu zawsze się tak poruszał..? Z gracją wyrośniętego kota, którego kroków nawet nie słychać...
Nie było żadnej odpowiedzi na twoje słowa i chyba nigdy nie miało być - nie oczekiwał po tobie, że powiesz: tak, chciałam im przywalić - to było takie mało dziewczęce... a jednocześnie nie sprowokowałby tych słów, gdyby miał pewność, że coś takiego się nie pojawi - chowane w tobie urazy winny ujrzeć światło dnia, by czasem te blizny się znowu nie otworzyły... Może rzeczywiście lepiej będzie obrać inne punkty w twoim ciele? Czy tamte rany nadal bolały, pomimo ich zagojenia się?
A ty byś nie nienawidziła, gdybyś wiedziała, że jesteś silna, że możesz zdobyć świat i unosić się w przestworzach, a ktoś nagle zaczyna ci współczuć? Niby czego? Co tu do współczucia? Może te jego czarne oczy, w których brak było duszy, może to, że późno chodzi spać, a wcześnie wstawał, albo nie spał, bo znowu się śćpał..? Narkotyki niszczą ludzi, ale tworzą legendy - wyrastał samemu sobie na legendę i nie widział powodów, dla których inni mieli go żałować - współczucie jest przeznaczone dla słabych, nikt go nie potrzebuje, ono tylko rozmiękcza i prowadzi nas prostą drogą do ciotowatości - Nailah nie mógł tego zaakceptować. Nie okazywał współczucia i nie chciał go. Chciał czegoś więcej - chciał, żebyś również trzymała w dłoni nóż, chciał twojej nienawiści, niechęci, chciał, żebyś wbiła mu ten sztylet między łopatki, kiedy się odwróci, żeby odejść, albo prosto w serce, jeśli kiedyś będziesz miała tyle odwagi - tego właśnie chciał... Nawet jeśli twe kruche dłonie nie zostały przeznaczone do barw czerwieni. Wyjawienie tych paru punkcików wymaga wniesienia pewnej poprawki do twojej wizji przyszłości - on cię nie odpychał - on cię przyciągał, albo raczej sam był przyciągany i nic nie mógł na to poradzić - stawał się niewolnikiem twojej obecności, jak ćma do płomienia, a zamiast z tym walczyć, łapał mocno za te raniące, ostre wstążki, które was oplątywały i przyciągał się do ciebie - masz rację, z uśmiechem, z bardzo złym uśmiechem, bo płonącym jego szaleństwem i rządzą woni krwi, nie ważne, czyja krew zostanie przelana - dalej, dalej, Liv..! Nie uda mi się ciebie sprowokować?
Czarnowłosy zatrzymał się, nawiązując kontakt wzrokowy z dziewczęciem po tym, jak uniosła czekoladę ze swoich butów, w których spojrzenie topiła, starając się odnaleźć własne myśli - albo miała je gotowe, tylko nie chciała ich wszystkich wypowiadać - w tej studzience było bardzo wiele skarbów do eksploracji, a ty uwielbiałeś zbierać klejnoty i zapomniane księgi starych czasów, by dodawać je do kolekcji w swojej bibliotece - coś jednak nie szły mu puzzle twej osobowości, muszę przyznać - pomylił jakiś jeden kawalątek...
Ciężko mnie zrozumieć, ciężko mnie zrozumieć... - Wałkowałeś te słowa w swoim mózgu, mieląc je... i wiedząc, że sam siebie nie rozumiałeś. I nie do końca wiedziałeś, czego właściwie po niej oczekujesz. Chyba niczego. Chyba nie chciałeś od niej niczego konkretnego, to miała być normalna rozmowa - normalna w twoim pojęciu, jak widać, odbiegała od norm ogólnoprzyjętych, nie to, żebym wprowadzał tutaj jakąś nieodkrytą już prawdę...
Jakiś kawałek bardzo, bardzo się nie zgadzał...
Nie podobało ci się to.
Tak bardzo przypominała ci Merry...
Wampir obnażył kły, wydając z siebie przeciągły syk niezadowolenia - niezadowolenia i gniewu, z którym się wręcz obnosił - może naprawdę powinieneś stąd wyjść..? Pójść dalej swoją drogą..?
Zdradzę ci pewien sekret, drogi czytelniku...
To Sahir próbował tutaj coś udowodnić. Fakt, że przekręcał kota ogonem był tylko jednym z zabiegów...
- Ach tak? - Kucnął parę kroków przed Liv - pewne słowa cisnęły się na usta: słowa, których nie mogłeś wypowiedzieć.
Kolejna rundka Pokera, Liv?
- Może po prostu cię nie lubię, dlatego ciągle jest źle? - Przechylił głowę na ramię, przywdziewając na wargi arogancki, powiedziałbym nawet, że wywyższający go, uśmiech.
W moim ogrodzie, gdzie długa zima,
Zmroziła wszystkie ciepłe uczucia,
W moim ogrodzie, gdzie strumień źródła
Zastygł w bezruchu, a czas umykał...
- A ciebie obchodzą?
- Liv Mendez
Re: Znikająca Sala
Czw Cze 18, 2015 2:06 pm
Proszę Cię… Zatrzymaj się. Zatrzymaj się. Nie bez powodu te mary ukryte są za drzwiami. Liv potrzebowała wiele pracy by je tam wepchnąć, zamknąć i bardzo dokładnie ukryć kluczyk, którego nikt nie znajdzie. Kluczyk… Nie… To był ogromny klucz, bardzo ciężki. I weź takie coś schowaj…. Na dodatek, żeby było jeszcze trudniej, spróbuj zapomnieć miejsce, w którym zostawiło się ów przedmiot, aby kiedyś w przypływie emocji nie sięgnąć po niego i nie otworzyć tych przeklętych drzwi, jak pudełka Pandory. Obawiała się. Obawiała się swych własnych Demonów. Tej uśpionej Bestii, zapewne nie tak groźnej jak Twoja, lecz na jej drobniutkie ciało zbyt niszczycielskiej. A coraz częściej słyszała stukot i hałas dobiegający z zakamarka jej duszy, o którym tak nieudolnie próbowała zapomnieć. Zwiedzaj jej Królestwo, jeśli tylko chcesz, ale nie idź tam. Wyczuwają Cię, są coraz bardziej poruszone, budzą się ze snu zimowego i na nowo pragną ujrzeć światło dzienne. Władco Mroku, Twoja ciemność je tylko podsyca, a one… One, w łatwy sposób, całkowicie zgaszą ten płomień. Płomień, który wciąż się tlił. Płomień, który był tak dobrze zakorzeniony. Wtedy ta niewinna istota, która siedzi przed tobą, stanie się sama dla siebie największy zagrożeniem. Nauczyłeś ją jak posługiwać się krzemieniem, jak rozpalać ognisko, jak podpalać wszystko dookoła. Widzisz jaką mądrą jest uczennicą? Jednak zapomniałeś powiedzieć jak ugasić ten pożar, by płomienie nie spaliły doszczętnie wszystkiego, pozostawiając jedynie zgliszcza. By płomienie nie spaliły jej samej. By płomienie nie spaliły tego popiołu, który pozostanie. A może sam tego nie potrafisz? Może ta wiedza nie jest Ci potrzebna? Chyba dobrze czujesz się na tym pobojowisku, ale Liv chciała na nowo odbudować swój świat. Spalić tylko to co sztuczne, oczyścić miejsce i na nowo wznieć Pałac. Piękniejszy, lepszy. Gdzie ma szukać odpowiedzi? Została pozostawiona sama sobie?
Twoje mary, widziała ich cienie za Twoimi plecami, jak leniwe poruszały się po Twoim Zamku. Wolne. Były wolne. Spokojnie przemierzały Twoją posiadłość i wyglądały, jakby bardzo dobrze znały otoczenie. Zamykasz je? Nie, chyba nie… To nie byłoby do Ciebie podobne. Wybacz jej, ale chyba nie chciałaby ich poznać, nie teraz, gdy jej się rozbudzają. Ostatnim razem pragnęła ujrzeć twe Demony, jednak nie dzisiaj. Nie była dość silna na spotkanie z nimi. Po części bała się, że ponownie puścisz jej dłoń by sprawdzić jak się zachowa, przecież tak bardzo lubiłeś wystawiać ludzi na próbę. Już o tym wspominaliśmy.
Rozrzucone karty. Próbowała je ułożyć. Tak chronologicznie, tak poprawnie, ale chyba jakaś się gdzieś zgubiła. A może to Ty ukryłeś jedną z nich? Przyszedłeś tak niespodziewanie. Przyszedłeś na próbę, która nie miała miejsca, której nawet nie było w planach. Aczkolwiek bardzo skutecznie odciągnąłeś jej uwagę od tego bałaganu spoczywającego na deskach teatru. Kim byłeś dla niej? Kim ona była dla Ciebie? Ostatnim razem wydawało się, że Liv znalazła odpowiedź na to pytanie. Miałeś spalać jej mury, jej mosty, ale przecież sam nauczyłeś ją tej czynności. Jednak wciąż jesteście splątani tą cienką, ale jakże silną nicią. Mimo iż próbujecie czasami odepchnąć jedno od drugiego, wydaje się, że wtedy odległość między wami jeszcze bardziej się zmniejsza. Jak to możliwe… Nie rozumiem. Nie ogarniam tego. Już Ci na to pozwoliła. Wyciągnęła kartki w Twoją stronę. Wypaliłeś znak na jej skórze. Teraz wszystko w Twoich rękach, czy dotkniesz ich, czy może schowasz ręce do kieszeni, pozwalając by to Los sam napisał waszą historię. Nie wymuszoną, nie wyimaginowaną… Aby Los zapisywał wszystko co widzi, co dzieje się teraz. Nie myśląc o przyszłości, skupiając się tylko i wyłącznie na tu i teraz. Na niczym innym.
Jak już wcześniej wspomniałeś, blizny zniszczyły jej ciało, ale przecież ich nie dostrzegasz. Dziewczyna dokładnie je skrywa. To co widoczne dla Twoich oczu, nie ma na sobie blizn – chyba, że kolejny raz zajrzysz do jej duszy. Tam na pewno je dostrzeżesz. Tam nic nie da się ukryć. Zbyt dużo marnotrawiła sił na nieudolne spiłowywanie swojego ciała, na zmienianie kształtu. Kształtu, który wcale jej się nie podobał. Co zatem jest lepsze? Tak dużo pytań… Tak mało odpowiedzi. Mam kolejne i jak się domyślam nie ostatnie. Jak to możliwe, że Los was połączył, że Przeznaczenie skrzyżowała wasze szlaki? Ty, który ciągle ranisz, świadomy swoich czynów i ona, która nienawidzi zadawania cierpienia. Jednak krwawisz… A przecież nawet nie trzymała ostrza w swoich dłoniach. To Ty je wciąż dzierżyłeś, ale i Ty również krwawiłeś. Nie tak miało być. To nie twoja dróżka miała zostać naznaczona czerwienią. Tylko jej. To jej krew miała wyznaczyć wasz wspólny szlak, po którym przez pewien czas stąpalibyście ramie w ramię. Nie dotykając się nawzajem, ale odczuwając swoją bliską obecność. Ona nie robiła tego świadomie, nie miała pojęcia jak jej maski wpływają na Twoją osobę, na Twoją duszę. Widzisz, te puzzle, które układałeś przy jednej z półek w swojej bibliotece chyba nie są tak proste. Ona chętnie sama zobaczyłaby efekt końcowy, wiec Upadły Aniele, którego skrzydła nie potrafiły podnieść tego mizernego ciała pod niebo, zawołaj ją, gdy tylko uda Ci się skończyć układankę.
Myślałam, że Ciebie nic nie może przerazić.
Zaskoczyłeś mnie.
Więc proszę nie zmierzaj dalej w tamtym kierunku.
Nie przyciągaj jego uwagi.
Tym razem to Kocur wszedł do piaskownicy i położył się na jej brzegu, leniwie przyglądając się poczynaniom dziewczynki. Och… Dzieci ponownie uciekły. Zabrały wszystko co miały pod ręką i opuściły plac zabaw. Czemu tak się Ciebie boją, mój Kocie? Chyba wiem, Liv chyba też, ale cóż, o jej szaleństwie też już rozmawialiśmy, więc nic dziwnego, że ona nie przestraszyła się nowego osobnika, który wtargnął do piaskownicy. Jesteście zatem tylko Ty i Ona. Znów zaczynasz pacać ją swoją dużą łapą? Przyciągasz uwagę, kiedy ona, wygląda na zbyt zainteresowaną czarnymi piórami, które upuścił pewien Anioł. Piórami, z których próbuje wyczytać całą prawdę. Piórami, które brudzą jej rączki. Tak Kocie, już na Ciebie patrzy. Już przysuwa się bliżej, jednak nie próbuje pogłaskać. Wpatruje się w czarne ślepia i delikatnie się uśmiecha. Dzisiaj jest ostrożniejsza. Nie chce zbudzić Bestii. Otworzyłeś już jej klatkę? Czy wciąż jest zamknięta? Gdzie znikasz? Co robisz przez czas swojej nieobecności? Przez te kilka miesięcy, kiedy chodziliście razem na zajęcia, obserwowała twoje dziwne zniknięcia. Na początku nie zastanawiała się nad nimi. Nie zwracała na nie uwagi. Aczkolwiek ostatnimi czasy non stop, gdy widziała puste miejsce, które zwykłeś zawsze zajmować, w jej głowie gromadziło się tak wiele pytań. Pytań, których nie miała prawa Ci zadać. Pytań, których nigdy nie zadała i chyba nie zada.
Ból to nieodłączna cześć naszego życia. Sprawia, że żyjemy, że wciąż reagujemy na bodźce, na otaczający nas świat. To on sprawia, że wiemy, kiedy coś nam sprawia krzywdę, kiedy powinniśmy zaprzestać pewnych zachowań. Są ludzie, którzy lubią ból. Ona do nich nie należała. Oczywiście bywały takie dni, jak ten, kiedy po prostu musiała coś poczuć. Zależy też o jakim bólu mówimy. Tym fizycznym czy psychicznym... Agh…
A Ty, Bracie Śmierci, lubisz ból?
Dlaczego tak bardzo pragniesz tej nienawiści, tego zła, tej krwi? Przecież ten obrazek do niej nie pasuje. Zmienia ją. Nie będzie już łagodnym lwiątkiem, który tylko czasami pokazuje pazurki. Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Chyba musze przestać zadawać tyle pytań, jednak jak ich nie zadawać, skoro skrywasz aż tyle tajemnic, Czarny Kocie. Otulasz się płachtą niewiedzy. A to wzbudza cholerne zaciekawienie.
Pozwolisz o jeszcze jedno pytanie? Kim była Mery, że aż tak bardzo wzburzyłeś się na wspomnienie o niej? Liv wzdrygnęła się gdy ukazałeś swoje białe kły. Kolejny raz zatopisz je w jej ciele? Znieruchomiała na ułamek sekundy. Jeśli patrzyłeś w jej oczy mogłeś ujrzeć w nich również strach, który pojawił się znienacka, ale równie szybko znikł, aby ponownie ta mgła, która rozmazywała obraz oplotła jej tęczówki, a na jej twarzy ukazał się również uśmiech, ale bardzo delikatny.
- O tym mówię, Sahirze. Ciężko Cię zrozumieć. Na początku mówisz, że jestem interesującą osobą o ile nie chowam się jak szczur po kątach – zrobiła małą pauzę. Widzisz pamięta dokładnie Twoje słowa. – A teraz mówisz, że mnie nie lubisz – nie ruszyła się z miejsca, uporczywie wpatrywała się w Twoje ciemne oczy. – Czuj co chcesz. Już Ci dzisiaj o tym mówiłam – nie będzie zabiegała o twoją uwagę. Chcesz, możesz odejść w tej chwili. Nie trzyma Cię tutaj siłą. Możesz powrócić do swoje drzemki. – W takim razie, dlaczego poświęcasz czas na rozmowę ze mną. Kolejny raz – jak długo byliście zaklęci? Jak długo żadne z was, nie zmieniło nawet o milimetr pozycji?
Cisza.
…
- Cóż za pytanie. Obchodzą… Może nie znałam ich zbyt dobrze, ale byli częścią tego całego społeczeństwa. Jak można przejść obojętnie obok śmierci jedenastu uczniów – nie miała pojęcia, kto zawinił. Nie miała pojęcia, czy byli niewinni, czy sami nie przyczynili się do swojej śmierci, czy sami nie ściągnęli na siebie takiego losu. Nie miała pojęcia, jednak to nie oznacza, że ich śmierć spłynęła po dziewczynie bez wywoływania jakichkolwiek emocji.
Kolejna rundka gry, której wciąż dobrze nie znała, a w której Ty byłeś Mistrzem. Cóż, chyba nie było nic dziwnego w tym, że skinęła głową, w końcu jest Czerwona. Odwaga to coś co zawsze gościło w jej sercu.
- Jesteś jeszcze bardziej nie ufny niż ja.
Twoje mary, widziała ich cienie za Twoimi plecami, jak leniwe poruszały się po Twoim Zamku. Wolne. Były wolne. Spokojnie przemierzały Twoją posiadłość i wyglądały, jakby bardzo dobrze znały otoczenie. Zamykasz je? Nie, chyba nie… To nie byłoby do Ciebie podobne. Wybacz jej, ale chyba nie chciałaby ich poznać, nie teraz, gdy jej się rozbudzają. Ostatnim razem pragnęła ujrzeć twe Demony, jednak nie dzisiaj. Nie była dość silna na spotkanie z nimi. Po części bała się, że ponownie puścisz jej dłoń by sprawdzić jak się zachowa, przecież tak bardzo lubiłeś wystawiać ludzi na próbę. Już o tym wspominaliśmy.
Rozrzucone karty. Próbowała je ułożyć. Tak chronologicznie, tak poprawnie, ale chyba jakaś się gdzieś zgubiła. A może to Ty ukryłeś jedną z nich? Przyszedłeś tak niespodziewanie. Przyszedłeś na próbę, która nie miała miejsca, której nawet nie było w planach. Aczkolwiek bardzo skutecznie odciągnąłeś jej uwagę od tego bałaganu spoczywającego na deskach teatru. Kim byłeś dla niej? Kim ona była dla Ciebie? Ostatnim razem wydawało się, że Liv znalazła odpowiedź na to pytanie. Miałeś spalać jej mury, jej mosty, ale przecież sam nauczyłeś ją tej czynności. Jednak wciąż jesteście splątani tą cienką, ale jakże silną nicią. Mimo iż próbujecie czasami odepchnąć jedno od drugiego, wydaje się, że wtedy odległość między wami jeszcze bardziej się zmniejsza. Jak to możliwe… Nie rozumiem. Nie ogarniam tego. Już Ci na to pozwoliła. Wyciągnęła kartki w Twoją stronę. Wypaliłeś znak na jej skórze. Teraz wszystko w Twoich rękach, czy dotkniesz ich, czy może schowasz ręce do kieszeni, pozwalając by to Los sam napisał waszą historię. Nie wymuszoną, nie wyimaginowaną… Aby Los zapisywał wszystko co widzi, co dzieje się teraz. Nie myśląc o przyszłości, skupiając się tylko i wyłącznie na tu i teraz. Na niczym innym.
Jak już wcześniej wspomniałeś, blizny zniszczyły jej ciało, ale przecież ich nie dostrzegasz. Dziewczyna dokładnie je skrywa. To co widoczne dla Twoich oczu, nie ma na sobie blizn – chyba, że kolejny raz zajrzysz do jej duszy. Tam na pewno je dostrzeżesz. Tam nic nie da się ukryć. Zbyt dużo marnotrawiła sił na nieudolne spiłowywanie swojego ciała, na zmienianie kształtu. Kształtu, który wcale jej się nie podobał. Co zatem jest lepsze? Tak dużo pytań… Tak mało odpowiedzi. Mam kolejne i jak się domyślam nie ostatnie. Jak to możliwe, że Los was połączył, że Przeznaczenie skrzyżowała wasze szlaki? Ty, który ciągle ranisz, świadomy swoich czynów i ona, która nienawidzi zadawania cierpienia. Jednak krwawisz… A przecież nawet nie trzymała ostrza w swoich dłoniach. To Ty je wciąż dzierżyłeś, ale i Ty również krwawiłeś. Nie tak miało być. To nie twoja dróżka miała zostać naznaczona czerwienią. Tylko jej. To jej krew miała wyznaczyć wasz wspólny szlak, po którym przez pewien czas stąpalibyście ramie w ramię. Nie dotykając się nawzajem, ale odczuwając swoją bliską obecność. Ona nie robiła tego świadomie, nie miała pojęcia jak jej maski wpływają na Twoją osobę, na Twoją duszę. Widzisz, te puzzle, które układałeś przy jednej z półek w swojej bibliotece chyba nie są tak proste. Ona chętnie sama zobaczyłaby efekt końcowy, wiec Upadły Aniele, którego skrzydła nie potrafiły podnieść tego mizernego ciała pod niebo, zawołaj ją, gdy tylko uda Ci się skończyć układankę.
Myślałam, że Ciebie nic nie może przerazić.
Zaskoczyłeś mnie.
Więc proszę nie zmierzaj dalej w tamtym kierunku.
Nie przyciągaj jego uwagi.
Tym razem to Kocur wszedł do piaskownicy i położył się na jej brzegu, leniwie przyglądając się poczynaniom dziewczynki. Och… Dzieci ponownie uciekły. Zabrały wszystko co miały pod ręką i opuściły plac zabaw. Czemu tak się Ciebie boją, mój Kocie? Chyba wiem, Liv chyba też, ale cóż, o jej szaleństwie też już rozmawialiśmy, więc nic dziwnego, że ona nie przestraszyła się nowego osobnika, który wtargnął do piaskownicy. Jesteście zatem tylko Ty i Ona. Znów zaczynasz pacać ją swoją dużą łapą? Przyciągasz uwagę, kiedy ona, wygląda na zbyt zainteresowaną czarnymi piórami, które upuścił pewien Anioł. Piórami, z których próbuje wyczytać całą prawdę. Piórami, które brudzą jej rączki. Tak Kocie, już na Ciebie patrzy. Już przysuwa się bliżej, jednak nie próbuje pogłaskać. Wpatruje się w czarne ślepia i delikatnie się uśmiecha. Dzisiaj jest ostrożniejsza. Nie chce zbudzić Bestii. Otworzyłeś już jej klatkę? Czy wciąż jest zamknięta? Gdzie znikasz? Co robisz przez czas swojej nieobecności? Przez te kilka miesięcy, kiedy chodziliście razem na zajęcia, obserwowała twoje dziwne zniknięcia. Na początku nie zastanawiała się nad nimi. Nie zwracała na nie uwagi. Aczkolwiek ostatnimi czasy non stop, gdy widziała puste miejsce, które zwykłeś zawsze zajmować, w jej głowie gromadziło się tak wiele pytań. Pytań, których nie miała prawa Ci zadać. Pytań, których nigdy nie zadała i chyba nie zada.
Ból to nieodłączna cześć naszego życia. Sprawia, że żyjemy, że wciąż reagujemy na bodźce, na otaczający nas świat. To on sprawia, że wiemy, kiedy coś nam sprawia krzywdę, kiedy powinniśmy zaprzestać pewnych zachowań. Są ludzie, którzy lubią ból. Ona do nich nie należała. Oczywiście bywały takie dni, jak ten, kiedy po prostu musiała coś poczuć. Zależy też o jakim bólu mówimy. Tym fizycznym czy psychicznym... Agh…
A Ty, Bracie Śmierci, lubisz ból?
Dlaczego tak bardzo pragniesz tej nienawiści, tego zła, tej krwi? Przecież ten obrazek do niej nie pasuje. Zmienia ją. Nie będzie już łagodnym lwiątkiem, który tylko czasami pokazuje pazurki. Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Chyba musze przestać zadawać tyle pytań, jednak jak ich nie zadawać, skoro skrywasz aż tyle tajemnic, Czarny Kocie. Otulasz się płachtą niewiedzy. A to wzbudza cholerne zaciekawienie.
Pozwolisz o jeszcze jedno pytanie? Kim była Mery, że aż tak bardzo wzburzyłeś się na wspomnienie o niej? Liv wzdrygnęła się gdy ukazałeś swoje białe kły. Kolejny raz zatopisz je w jej ciele? Znieruchomiała na ułamek sekundy. Jeśli patrzyłeś w jej oczy mogłeś ujrzeć w nich również strach, który pojawił się znienacka, ale równie szybko znikł, aby ponownie ta mgła, która rozmazywała obraz oplotła jej tęczówki, a na jej twarzy ukazał się również uśmiech, ale bardzo delikatny.
- O tym mówię, Sahirze. Ciężko Cię zrozumieć. Na początku mówisz, że jestem interesującą osobą o ile nie chowam się jak szczur po kątach – zrobiła małą pauzę. Widzisz pamięta dokładnie Twoje słowa. – A teraz mówisz, że mnie nie lubisz – nie ruszyła się z miejsca, uporczywie wpatrywała się w Twoje ciemne oczy. – Czuj co chcesz. Już Ci dzisiaj o tym mówiłam – nie będzie zabiegała o twoją uwagę. Chcesz, możesz odejść w tej chwili. Nie trzyma Cię tutaj siłą. Możesz powrócić do swoje drzemki. – W takim razie, dlaczego poświęcasz czas na rozmowę ze mną. Kolejny raz – jak długo byliście zaklęci? Jak długo żadne z was, nie zmieniło nawet o milimetr pozycji?
Cisza.
…
- Cóż za pytanie. Obchodzą… Może nie znałam ich zbyt dobrze, ale byli częścią tego całego społeczeństwa. Jak można przejść obojętnie obok śmierci jedenastu uczniów – nie miała pojęcia, kto zawinił. Nie miała pojęcia, czy byli niewinni, czy sami nie przyczynili się do swojej śmierci, czy sami nie ściągnęli na siebie takiego losu. Nie miała pojęcia, jednak to nie oznacza, że ich śmierć spłynęła po dziewczynie bez wywoływania jakichkolwiek emocji.
Kolejna rundka gry, której wciąż dobrze nie znała, a w której Ty byłeś Mistrzem. Cóż, chyba nie było nic dziwnego w tym, że skinęła głową, w końcu jest Czerwona. Odwaga to coś co zawsze gościło w jej sercu.
- Jesteś jeszcze bardziej nie ufny niż ja.
- Sahir Nailah
Re: Znikająca Sala
Czw Cze 18, 2015 3:41 pm
Mój Ogród, Mój świat - Mój brzydki, skropiony krwią świat, która zamieniona w czerń nie dawała się odróżnić od podłoża - nie ma tu nic pięknego, prócz tego kawałka ogrodu - trwa, przykryty pod płachtą - gdzieś w głębi tej krainy, gdzie trupi odór odtrąca, gdzie kurz wsuwa się w nos i usta, doprowadzając do ataków kaszlu - w cieniach nie ma przegranych i wygranych, tutaj wszyscy są na równi, wszyscy tak samo pobłądzili - stali się cieniami, które dostrzegasz, ale z którymi nie możesz się spotkać - nikt tego nie dokona... Może co najwyżej zamienić słówko ze Śmiercią, co przygląda ci się pustymi oczodołami - tylko lepiej się nie nachylaj, lepiej nie podchodź - pod kopytami kościstego Rumaka, na którym Jeździec zasiadał, wiły się białe larwy robactwa wysuwające z zaognionych ran konia, z których nie wyciekała już nawet posoka - tu wszystko zamiera w bezruchu, nie dociera nawet podmuch wiatru, a wiosna, która była tuż obok, odchodzi w popłochu, rozpryskuje się pod napływem smoły ogarniającej umysły i ciała, pożerającej, zapraszającej, by wejść w niepoznane labirynty, gdzie ukoronowana została wielka trójca: Strach, Tajemnica i Śmierć - Panowie i Panie Nocy, przybrane w piękne suknie, co nie posiadają nawet strażników w swym pałacu - wszak ich nie potrzebowały... Widziałaś, żeby ktoś kiedyś wrócił z czymś w dłoniach z penetracji takiego grobowca? Nawet jeśli powracali - powracali zmienieni, a zmian tych w żaden sposób nie dało się cofnąć - tak i jesteś Ty - po drugiej stronie raju, Słoneczna Nimfa kąpiąca się w porannych słońcach Niegasnącej Gwiazdy, przyglądająca się temu wszystkiemu z drugiej strony lustra - jesteśmy własnymi odbiciami krzywych zwierciadeł, gdzieś podobni, gdzieś od siebie inni, w punktach "x", których nie nazwę, by nie rozpryskiwać magii połączonej szyby. Więc stoimy - widzę Cię... Widzę Ciebie i Twoje drzwi za plecami - czerwone, przyciągają wzrok, jednak nie odrywam oczu od twej sylwetki. Gdzie ukryłaś klucz..? Szepcą do mnie demony z odrzuconej przez Ciebie Pustki i kłębowisk oszustw, którym nie miałaś odwagi wyjść naprzeciw, chociaż nie jestem w stanie ich zrozumieć, to nadal słucham uważnie - poświęcam im (tobie) każdy kawalątek mej mentalności - niech oni szepcą, ja poobserwuje twe Zwierciadła Duszy, skoro już widzę je zza drugiej strony szkła - może twe usta coś wypowiedzą..? Może znowu, zwabiona, zatruta ciekawością i czymś, czego nie potrafiłaś wyjaśnić, wyciągniesz dłoń i przyjdzie mi ją ująć - przejdziesz przez wrota tych światów i znowu znajdziesz się w miejscu, gdzie nie ma już przebłysków jakichkolwiek blasków - zobaczysz ogród - nadal tam stoi, z boku, oświetla je światło, które spada na nie przez drzwi łączące nasze różne światy - każda nauka przychodzi z czasem - może ci się wydawać, że bezsensowna szamotanina nie ma sensu, a ty pobierasz nauki za pół darmo, zabierając mój czas, który przecież nie musi być ci poświęcany - ach, słodki sen, którego często tak brakuje - słodki sen, którego nie da się zbyt wiele zaznać, gdy to, czego się boimy, kumuluje się w jedną, czarną breję i zalewa nas, nie pozwalając oddychać - masz tak? Jestem pewien, że śnią ci się koszmary... Może da się je przegonić pstryknięciem bladych palców, a może ten gest tylko zwiększy ich natężenie? Spróbujemy? Ty - Lwico - do odważnych świat należy, słyszałaś to we własnym umyśle nie raz i nie dwa razy - przez ciernie do gwiazd się dochodzi, o ile nie boi się pojawienia kolejnych blizn, ran... O ile ma się wystarczająco dużo mądrości, by nie brnąć w kolczaste krzewy na oślep. Dołożę więc dwa kawałeczki do mojej układanki: ostrożna i nie działająca pochopnie w swym szaleństwie - najwyraźniej musisz być tą trudniejszą wersją puzzli, tymi w 3d - och, co za nieeleganckie porównanie... Słowo się rzekło, nie zamierzam go odwracać - pewnie nawet nie dałabyś mi ich odwołać... Zbyt bystra, zbyt pamiętliwa, zbyt... zbyt jaka..? Zbyt rozsądna w swym szaleństwie. Ja wiem, że nie próbujesz mi nic udowadniać - wiem, że nie próbujesz na siłę spychać się w dół, wiem, jak mało racji miałem mówiąc o "emo-pierdoleniu" - nie jestem na tyle głupi, by nie oddzielać ziaren od plewu - szukasz samej siebie i starasz się uporządkować swój świat, a nie zniszczyć go doszczętnie, jak chciałem ci wskazać - czy ty więc jesteś świadoma, że każda rewolucja pożera swoje ofiary..? Chciałbym ci to pokazać - i dojrzeć, jak nogi załamują się pod tobą, pod ciężarem, który sama byś sobie tworzyła na ramionach - ale ty jesteś taka oporna, taka inteligentna... I wiesz, czego jeszcze jestem świadom, a do czego ty nie dotarłaś..? Tego, że ja CHCIAŁEM, byś próbowała mi coś udowodnić. Byś próbowała zmienić to, co czuję... twoje podejście sprawiało, że serce zaczynało mocniej mi uderzać - wszystko z powodu nerwów! - nerwy są niezdrowe, ponoć szkodą karnacji, wyglądowi, czy coś w tym stylu (przemknęła przez uszy rozmowa dwóch dziewcząt) - nie skazuj mnie na stracenie takiej ładnej buźki, no weź, nie bądź taka... Wyczuwasz ten egocentryzm, tą hipokryzję? Jesteś w swojej formie na mnie odporna, a ja? A ja nic z tym nie mogę zrobić - dotarłem do ciebie tak głęboko, jak mogłem, a teraz musiałbym się wysilić, żeby zabrnąć dalej, tymczasem niczym pantera zamknięta za szybą zoo ujadałem jak zwierzę ze wścieklizną, rozbijając się o tą szybę - bezsilność. Brak sił, brak możliwości, ta ścieżka krwi zostawiana przez każdy odcisk stopy na białych kartkach podarowanych w dłonie - jeśli nie masz gotowego scenariusza, nie wręczaj mu tego - wystarczyło jedno uderzenie ręką, jedno odtrącenie, by te karty wyleciały w powietrze i zatańczyły w powietrzu, by zaraz opaść na podłogę - smutne świadectwo wybuchu wszechświata - tylko czemu tych dwóch aktorów-scenarzystów nadal tu stoi? Może to kolejna lekcja: jeśli piszesz scenariusz, pisz go dobrze, nie pozostawiaj nic do dopowiedzenia - droga Liv, podejmujesz się czegoś bardzo ciężkiego - podejmujesz się budowania na zgliszczach poprzedniego świata nowego - jeśli więc budujesz, buduj dobrze: jeden mały błąd i wszystko znowu może runąć... Nic na szybko, nic na siłę - wolno, ale skutecznie - może musisz popracować nad zamkami w swym świecie, by nikt się tak bez pardonu nie wdzierał i nie tworzył kolejnego spustoszenia, jak czarnowłosy - z drugiej strony nie sądzę, by wielu takich bezczelnych tutaj było...
Jak gasić płomienie? - oto jest pytanie, które zawisnęło w powietrzu i rozniosło membraną echa w bębenkach usznych - świat chyba mój dzisiaj nie wstanie, zginął w rozścielonych łóżkach gotowych do snu - jak gasić? - nie wiem, po co ci ta wiedza? - niech spłonie wszystko, przecież chciałaś, przecież chciałaś! Jest źle? - będzie lepiej! Usiądź i obserwuj - patrz, jaka cudowna jest ta kraina, którą wybrukujemy Piekło! - wstrzymaj powietrze, bezdech nadchodzi w tym zachwycie - ta łuna jest przepiękna, wygląda jak wstające słońce - zenit jest pomarańczą, ciepłą barwą, jaka oddala się od nas z każdym momentem - już ostygnęła ziemia, przez którą ognisty potop przeszedł? Dobrze, teraz wstań, lub zostań i obserwuj dalej - odejdę bez łez i bez krzyku, tak jak Śmierć, która obserwowała wszystko z niewidzialnego dla śmiertelnych punktu - odejdę... I przyniosę wiadro z wodą. Nawet ty nie krzyczysz i nie płaczesz. Nawet się nie oglądniesz. Nawet nie zauważysz, że zniknąłem - twe oczy, utkwione w twojej własnej, prywatnej czasoprzestrzeni - ta czasoprzestrzeń jest taka wielka..!
I tylko te jedne drzwi nie mogą spłonąć - nic nie może się do nich zbliżyć...
Tykanie zegara jest jak bicie serca, które chce wyskoczyć z klatki i przełamać żebra - boli, ale nie ma tutaj nikogo, kto mógłby narzekać i miał te prawo - trzeba się dostosować i podporządkować - pojawił się ten ruch, który zadowolił, ten przebłysk strachu w twoich oczach - dobrze, więc nadal się boisz, bardzo dobrze - więc może powinna się pojawić taryfa ulgowa? Nie, mały przebłysk tego zadowolenia nie odkupi wszystkich win - spisuję je na jednej z kart poplamionych jego własną krwią - tej samej kartce, którą mu dałaś, by pisał swój scenariusz - miast tego zaczynał kreślić jakiś dla Ciebie - chaotycznie, bez ładu i składu, trzęsącą się dłonią wyrywając wręcz jej strukturę, wpisywał kolejne słowa, z których chyba nic konkretnego nie mogło powstać - stanowiła sumę jego własnego strachu i bólu nakładającą się na twe jestestwo, które przelewał na twoją kruchą sylwetkę - może właśnie chciał zobaczyć te blizny, znowu obedrzeć cię z szat - tylko że trwał po innej stronie świata i tylko ty mogłaś przekroczyć granicę - czaił się, niczym czarna pantera, na swoją potencjalną ofiarę, mamią i wabiąc - a ofiara miała własny rozum i wiedziała, że nie przekracza się granicy opisanej "nie zbliżać dłoni!", gdy bestii tańczyła furiach w spojrzeniu - robił to, gdy przerośnięty kot był spokojniejszy, kiedy wiedziała, że wejście tam nie jest aż tak ekstremalnie niebezpieczne, jak dzisiaj...
Och, nie lubisz bólu..? A przecież sama do niego przyszłaś, by go poczuć. Ból czasem orzeźwiał. Ból rujnował, by potem można było wykorzystać poprzedni szkielet budowli do wzniesienia czegoś lepszego. Ból sprawiał, że odkrywaliśmy prawdziwych siebie - on i strach, bo zbyt często szły ze sobą w parze i, co najważniejsze - powód, dla którego Brat Śmierci kochał ból - ból udowadniał, że żyjemy. Nie pozostawiał co do tego najmniejszych nawet złudzeń...
Może tak naprawdę Sahir Nailah nie różnił się wiele od innych - może i on chciał cię zmienić, Liv, i wymusić na tobie założenie maski, która by mu się spodobała..? Może go przeceniasz? Może zbyt wiele o nim myślisz, snując swych teorii? Huh, nie, jakoś nie wierzę w to ostatnie pytanie... Abstrakcyjność wzrasta - więc może zbyt wiele tutaj jest po prostu złudzeniem i zbyt wiele kłamstw Mistrz Rozdania nałożył na ten stolik, by samemu objąć go rozumem. I tak wkraczaliście w ten niebezpieczny krąg.
Następna chwila była sekundą - może dwiema, zanim wampir wysunął się do przodu i całym ciężarem ciała opadł na Liv, łapiąc ją za nadgarstki i przygwożdżając do ziemi, by oprzeć nogi na wysokości jej bioder po obu stronach - zawisnął nad nią na odległość wyprostowanych ramion, oddychając głęboko - z czymś walczył, z czymś się spierał? - prezentowałaś sobą o wiele lepszy poziom opanowania, niż on - tak, Kocur zaczepia dziewczynkę, Kocur domaga się uwagi - no dalej, zrób coś, uderz go, dźgnij nożem, którym on chciał cię dźgnąć - ten ból, ta przyjemność - uderz tak, by uszło więcej krwi, która uderzała do głowy... Ten zastój, który między nimi zastał - ten zastój został przerwany tym jednym ruchem - teraz zagościł jeszcze raz... wielka gula rosła w gardle czarnowłosego, który nie był przez nią nawet powiedzieć czegoś sensownego i tylko wpatrywał się w słabą dziewczynkę pod sobą - nie taką słabą, ale przecież tego nie przyznasz, nie teraz, kiedy twój umysł był tak targany, jak targane są żagle na maszcie podczas wichury, gnąc się to w jedną, to drugą stronę - winien się cofnąć do portu, tak byłoby bezpieczniej - zamiast tego pcha tą łajbę na pełne morze, gdzie fale miotały nim na prawo i lewo - cóż z tego? Nieśmiertelność i nieskończoność trzymają go za rękę i prowadzą na deskę, by nurkować w tych ciemnych wodach...
Może mi się po prostu nudzi..?
Wampir warknął krótko, urwanie i gwałtownie się cofnął, uwalniając Liv i złażąc z niej, by usiąść gdzieś dwa kroki dalej, z oczyma oderwanymi od jej sylwetki, wetkniętymi w dłonie, którymi zaczął szukać po kieszeniach papierosów, a które podejrzanie trudne były do znalezienia... Może ich po prostu nie było - nie wiem - skończył na tym, że po chwili chaotycznego macania kieszeni uniósł w końcu znużone spojrzenie na rozmówczynię i zamarł w bezruchu.
- Co niby bym zyskał, ufając ludziom? - Minęło dość dużo czasu od jej ostatniego zdania, nim w końcu rozchylił usta tak, jakby nic się nie stało, z tą samą kpiną, cynizmem i ironią. - Chyba tylko kołek pod żebra. Taki prezent mogę sobie załatwić i bez "zaufania". - Rozluźniłeś mięśnie i opuściłeś ręce: fajek nie było, ale za to było coś o wiele fajniejszego, o czym zupełnie zapomniałeś w natłoku ostatnich zdarzeń. - Wiesz to. Przecież ty też boisz się tego kołka. - Ukąszenie jej... nie mogłeś jej znowu ukąsić - co by się stało, gdyby gdzieś nagle zemdlała i ktoś zobaczył znamię po kłach? Chyba nie muszę wam odpowiedzieć na to pytanie i możecie sobie sami co nie co dopowiedzieć.
- Mam sobie iść? - Huh, dlaczego poświęcasz dla niej czas... bo... chciałeś? Tylko tyle i aż tyle. Kaprys, któremu się poddawałeś, bo dlaczego nie..? Ponieważ miała w sobie coś takiego, co cię przyciągało z siłą, jakiej nie potrafiłeś się oprzeć... - To, że cię nie lubię, nie stanowi oksymoronu z tym, że jesteś interesująca.
Jak gasić płomienie? - oto jest pytanie, które zawisnęło w powietrzu i rozniosło membraną echa w bębenkach usznych - świat chyba mój dzisiaj nie wstanie, zginął w rozścielonych łóżkach gotowych do snu - jak gasić? - nie wiem, po co ci ta wiedza? - niech spłonie wszystko, przecież chciałaś, przecież chciałaś! Jest źle? - będzie lepiej! Usiądź i obserwuj - patrz, jaka cudowna jest ta kraina, którą wybrukujemy Piekło! - wstrzymaj powietrze, bezdech nadchodzi w tym zachwycie - ta łuna jest przepiękna, wygląda jak wstające słońce - zenit jest pomarańczą, ciepłą barwą, jaka oddala się od nas z każdym momentem - już ostygnęła ziemia, przez którą ognisty potop przeszedł? Dobrze, teraz wstań, lub zostań i obserwuj dalej - odejdę bez łez i bez krzyku, tak jak Śmierć, która obserwowała wszystko z niewidzialnego dla śmiertelnych punktu - odejdę... I przyniosę wiadro z wodą. Nawet ty nie krzyczysz i nie płaczesz. Nawet się nie oglądniesz. Nawet nie zauważysz, że zniknąłem - twe oczy, utkwione w twojej własnej, prywatnej czasoprzestrzeni - ta czasoprzestrzeń jest taka wielka..!
I tylko te jedne drzwi nie mogą spłonąć - nic nie może się do nich zbliżyć...
Tykanie zegara jest jak bicie serca, które chce wyskoczyć z klatki i przełamać żebra - boli, ale nie ma tutaj nikogo, kto mógłby narzekać i miał te prawo - trzeba się dostosować i podporządkować - pojawił się ten ruch, który zadowolił, ten przebłysk strachu w twoich oczach - dobrze, więc nadal się boisz, bardzo dobrze - więc może powinna się pojawić taryfa ulgowa? Nie, mały przebłysk tego zadowolenia nie odkupi wszystkich win - spisuję je na jednej z kart poplamionych jego własną krwią - tej samej kartce, którą mu dałaś, by pisał swój scenariusz - miast tego zaczynał kreślić jakiś dla Ciebie - chaotycznie, bez ładu i składu, trzęsącą się dłonią wyrywając wręcz jej strukturę, wpisywał kolejne słowa, z których chyba nic konkretnego nie mogło powstać - stanowiła sumę jego własnego strachu i bólu nakładającą się na twe jestestwo, które przelewał na twoją kruchą sylwetkę - może właśnie chciał zobaczyć te blizny, znowu obedrzeć cię z szat - tylko że trwał po innej stronie świata i tylko ty mogłaś przekroczyć granicę - czaił się, niczym czarna pantera, na swoją potencjalną ofiarę, mamią i wabiąc - a ofiara miała własny rozum i wiedziała, że nie przekracza się granicy opisanej "nie zbliżać dłoni!", gdy bestii tańczyła furiach w spojrzeniu - robił to, gdy przerośnięty kot był spokojniejszy, kiedy wiedziała, że wejście tam nie jest aż tak ekstremalnie niebezpieczne, jak dzisiaj...
Och, nie lubisz bólu..? A przecież sama do niego przyszłaś, by go poczuć. Ból czasem orzeźwiał. Ból rujnował, by potem można było wykorzystać poprzedni szkielet budowli do wzniesienia czegoś lepszego. Ból sprawiał, że odkrywaliśmy prawdziwych siebie - on i strach, bo zbyt często szły ze sobą w parze i, co najważniejsze - powód, dla którego Brat Śmierci kochał ból - ból udowadniał, że żyjemy. Nie pozostawiał co do tego najmniejszych nawet złudzeń...
Może tak naprawdę Sahir Nailah nie różnił się wiele od innych - może i on chciał cię zmienić, Liv, i wymusić na tobie założenie maski, która by mu się spodobała..? Może go przeceniasz? Może zbyt wiele o nim myślisz, snując swych teorii? Huh, nie, jakoś nie wierzę w to ostatnie pytanie... Abstrakcyjność wzrasta - więc może zbyt wiele tutaj jest po prostu złudzeniem i zbyt wiele kłamstw Mistrz Rozdania nałożył na ten stolik, by samemu objąć go rozumem. I tak wkraczaliście w ten niebezpieczny krąg.
Następna chwila była sekundą - może dwiema, zanim wampir wysunął się do przodu i całym ciężarem ciała opadł na Liv, łapiąc ją za nadgarstki i przygwożdżając do ziemi, by oprzeć nogi na wysokości jej bioder po obu stronach - zawisnął nad nią na odległość wyprostowanych ramion, oddychając głęboko - z czymś walczył, z czymś się spierał? - prezentowałaś sobą o wiele lepszy poziom opanowania, niż on - tak, Kocur zaczepia dziewczynkę, Kocur domaga się uwagi - no dalej, zrób coś, uderz go, dźgnij nożem, którym on chciał cię dźgnąć - ten ból, ta przyjemność - uderz tak, by uszło więcej krwi, która uderzała do głowy... Ten zastój, który między nimi zastał - ten zastój został przerwany tym jednym ruchem - teraz zagościł jeszcze raz... wielka gula rosła w gardle czarnowłosego, który nie był przez nią nawet powiedzieć czegoś sensownego i tylko wpatrywał się w słabą dziewczynkę pod sobą - nie taką słabą, ale przecież tego nie przyznasz, nie teraz, kiedy twój umysł był tak targany, jak targane są żagle na maszcie podczas wichury, gnąc się to w jedną, to drugą stronę - winien się cofnąć do portu, tak byłoby bezpieczniej - zamiast tego pcha tą łajbę na pełne morze, gdzie fale miotały nim na prawo i lewo - cóż z tego? Nieśmiertelność i nieskończoność trzymają go za rękę i prowadzą na deskę, by nurkować w tych ciemnych wodach...
Może mi się po prostu nudzi..?
Wampir warknął krótko, urwanie i gwałtownie się cofnął, uwalniając Liv i złażąc z niej, by usiąść gdzieś dwa kroki dalej, z oczyma oderwanymi od jej sylwetki, wetkniętymi w dłonie, którymi zaczął szukać po kieszeniach papierosów, a które podejrzanie trudne były do znalezienia... Może ich po prostu nie było - nie wiem - skończył na tym, że po chwili chaotycznego macania kieszeni uniósł w końcu znużone spojrzenie na rozmówczynię i zamarł w bezruchu.
- Co niby bym zyskał, ufając ludziom? - Minęło dość dużo czasu od jej ostatniego zdania, nim w końcu rozchylił usta tak, jakby nic się nie stało, z tą samą kpiną, cynizmem i ironią. - Chyba tylko kołek pod żebra. Taki prezent mogę sobie załatwić i bez "zaufania". - Rozluźniłeś mięśnie i opuściłeś ręce: fajek nie było, ale za to było coś o wiele fajniejszego, o czym zupełnie zapomniałeś w natłoku ostatnich zdarzeń. - Wiesz to. Przecież ty też boisz się tego kołka. - Ukąszenie jej... nie mogłeś jej znowu ukąsić - co by się stało, gdyby gdzieś nagle zemdlała i ktoś zobaczył znamię po kłach? Chyba nie muszę wam odpowiedzieć na to pytanie i możecie sobie sami co nie co dopowiedzieć.
- Mam sobie iść? - Huh, dlaczego poświęcasz dla niej czas... bo... chciałeś? Tylko tyle i aż tyle. Kaprys, któremu się poddawałeś, bo dlaczego nie..? Ponieważ miała w sobie coś takiego, co cię przyciągało z siłą, jakiej nie potrafiłeś się oprzeć... - To, że cię nie lubię, nie stanowi oksymoronu z tym, że jesteś interesująca.
- Liv Mendez
Re: Znikająca Sala
Nie Cze 21, 2015 5:47 pm
Jak już wiele razy było wspominane – każde doświadczenie nas czegoś uczy. Tak i dzisiaj, gdzieś głęboko pragnęła ponownie przejść przez tą niewidzialną linie oddzielające wasze Krainy, tak różne, ale za razem tak podobne, gdy choć trochę wysili się wzrok i dostrzeże to, co obydwoje tak próbujecie ukryć. Jednak nikt nie chce doszukiwać się podobieństw. Nikt nie chce patrzeć głębiej. Ludziom wystarczy to co powierzchowne. Białe jest białe, a czarne jest czarne. Nie dostrzegają kolorów pomiędzy. Nie widzą całej gamy barw. Uważają, że człowiek zły, to człowiek zły w całości, to człowiek, który nie posiada ani jednego dobrego pierwiastka. Podobne myślenie mają w drugą stronę. Tak też, widząc dwa różne światy, nie są w stanie pojąć, jak to możliwe, że ON i ONA posiadają własny stoliczek, przy którym zasiadają i rozpoczynają walkę, rozgrywkę, która dla obserwatorów jest zupełnie niezrozumiała. Znajdują wspólny język, choć nie jest miły i przyjemny. Bywa jadowity i kąśliwy, ale potrafią się porozumieć. Znajdują wspólny ton i rozpoczynają tworzyć muzykę, która nie jest miła dla uszu. Nie przez pierwsze momenty, lecz później zaczyna płynąć, zaskakiwać i ciekawić. Któż jest na tyle wytrwały by doczekać takiego momentu? Chyba nikt. Kolejny raz pozostawieni sami sobie. Nie wydają się zdziwieni ani zasmuceni. Cóż... Inni... Inni zakłóciliby melodię ich oddechów. Wszyscy spoglądający na tą dwójkę, nigdy nie pojmą znaczenia owej nici, o której wcześniej pisaliśmy. Jakże mogliby pojąć, skoro ta dwójka, sama do końca nie wiedziała jak powstała i czemu wciąż, bez względu na poczynania zacieśnia się coraz bardziej i bardziej. Każde doświadczenie nas czegoś uczy. Liv pragnęła głęboko kolejny raz odwiedzić Twoją Ciemność, ale wiedziała, że musi być na to dobrze przygotowana. Tam trzeba być uważnym, tam należy być ostrożnym, jeśli nie chce się zgubić i już nigdy nie odnaleźć drogi powrotnej w przeciągu kilku chwil. Wciąż jesteś dla niej ogromną tajemnicą. Odciągała uwagę od tej przenikającej na wskroś ciemności, aby tylko nie wbiec tam, nie patrząc na konsekwencje. Nie... Dzisiaj nie jest samobójczynią. Nigdy nią nie była. Chyba. Jednak bardzo dobrze usłyszeć, że Ogród wciąż tam jest, że w przypływie ostatniego spotkania nie zniszczyłeś go, a jedynie ukryłeś. Przykryłeś, schowałeś od tego całego smutku panującego w Twoim wnętrzu. Naprawdę chciałeś by coś Ci udowodniła? Stąd te wszystkie zagrywki. Te kłody pod nogi. Dlatego nie zniszczyłeś Ogrodu? Nadzieja, która jak to mówią, jest matką głupich... Znasz ją? Widzisz... Tak jak budowanie nowego świata jest pracochłonne, trudne i wymagające ogromnej uwagi, tak i udowodnienie czegokolwiek Twojej osobie jest bardzo ciężkim zadaniem. Zadaniem, które zabiera dużo energii. Aby urosło nowe drzewo potrzeba wielu lat. Na początku trzeba przygotować ziemie, a to nie jest takie proste jak się wydaje. Nie chciała Ci nic udowodnić, tak mówiła, aczkolwiek, być może nieświadomie, wciąż się usprawiedliwiała. Swoje zachowania, swoje słowa. Jak mogłaby próbować coś w Tobie zmieniać, skoro nie dawała sobie rady sama ze sobą? Jak na razie badała grunt. Daj jej czas. Bądź cierpliwy. Tylko jak uspokoić tą Bestie, która drzemała w Tobie?
Potrafisz ją zaczarować. Potrafisz ja omamić, choć wciąż uważała, że panuje nad tym co się dzieje. Nie panuje i dobrze to widzisz. Tak jak powiedziałeś, tak i zrobiła. Usiadła i przyglądała się jak każdy zakamarek płonie, jak każdy skrawek jej świata ginie. Oh... Jeszcze więcej pracy, jeszcze więcej do odbudowywania. A może masz racje? Może trzeba, aby to wszystko zamieniło się w popiół. Co jeśli, te zdrowe tereny, wraz były zakażone? Choroba na nowo ogarnęła by ciało? Dobrze. Pozwalała na to wszystko, po części wiedząc bardzo dobrze o konsekwencjach czynów. Ufała Ci? Nie wiem. Nie mam pojęcia, ale to nie zmienia faktu, że zgadzała się potulnie na każdą rewolucje. Zgaś ten ogień! Przynieś wodę!
Drzwi...
Ten kawałek, tego pomieszczenie chyba nigdy nie będzie można zniszczyć. Jest jedna możliwość. Otworzyć drzwi i wypuścić wszystko, co skrywało się za nimi. Wypuścić i zacząć z tym walczyć. Zabijać. Sukcesywnie, jeden po drugim. I nie dać się zabić. Co prawda, pomieszczenie zostanie, ale będzie puste. Tylko, jak na razie, było to niewykonalne. Zastanawiam się czy kiedykolwiek Liv, będzie na tyle odważna, aby zmierzyć się, aby sięgnąć po klucz i przekręcić go. Zapewne nie.
Ból orzeźwia, masz rację. Huh... Znowu się zgadzam. To jednak nie oznaczało, że go lubiła. Miała świadomość, że jest od nieodłączną częścią życia, że jest wpisany w ludzkie istnienie, jednak to nie zmieniało jej stosunku do tej sytuacji. Tak... Dzięki niemu można poczuć, że się żyje. Dzisiaj chciała to poczuć. Usilnie tego pragnęła czuć jak każdy mięsień pracuje. Działo się to sporadycznie. Na dłuższą metę, nie była by wstanie udźwignąć tego ciężaru. Jej nogi ugięłyby się, ciało złamałoby się w pół. Ah… Chciałeś widzieć jak upada…
Nie zarejestrowała momentu kiedy chłopak rzucił się na nią. W jednej chwili wpatrywała się w jego postać, znajdującą się metr od niej, a w drugiej wpatrywała się w jego Otchłań, która znajdowała się tylko kilkanaście centymetrów od jej twarzy. Oddech przyśpieszył. Nie była na to gotowa, nie zakładała nawet takiego obrotu spraw. Znieruchomiała, a jej ciało ogarną strach. Powinna się bronić. Co zamierasz zrobić? Wszystko w niej krzyczało, a jednak stała się jak kłoda, która płynęła wraz z prądem nie stawiając jakiegokolwiek oporu. Nie szamotała się, nie krzyczała. To nie było sensu. To wszystko przez obrazy, które zalały ją. Nie widziała Twojej twarzy, choć wciąż spojrzenie skierowane było na Twoją osobę. Nie widziała Ciebie i tego co właśnie działo się z Twoim ciałem. Widziała jedynie obrazy, które jej mózg odnalazł, odnalazł gdzieś w czeluściach i wypuszczał, tworząc film, który dziewczyna dobrze znała, którego nienawidziła. Zacisnęła powieki, nawet gdyby chciała byłeś silniejszy. Nie można tego ukryć. Co się tu dzieje? Nie trwało długo, a uścisk zelżał. Była wolna. Otworzyła oczy, a przed sobą ujrzała sufit, któremu już dzisiaj się przyglądała. Do jej oczu napłynęły łzy. Boże… Ona nigdy nie płacze. Próbowała uspokoić oddech i swoje ciało, które zaczęło drżeć. Gdzie podziało się jej opanowanie? Przecież nic się nie stało. Nic się nie stało. Kolejnaą maskę, może nieświadomie, ale zerwałeś z taką łatwością. Liv zaczęła szybko mrugać, aby żadna z łez nie uciekła i nie spłynęła po policzkach. Nie mogła na to pozwolić! Podniosła się do poprzedniej pozycji, ale odsunęła się od chłopaka. Nie podniosła głowy, wpatrywała się w nieokreślony punkt. Dopiero po chwili doszły do jej uszu, słowa chłopaka. Kiedy była pewna, że nie będzie mógł nic wyczytać z jej wyrazu twarzy, spojrzała na niego.
- Głupi jesteś? Tak się rzucać na ludzi, czy może to Twoje hobby? – atakowała go w tak nieudolny sposób. Chciała po prostu odwrócić swoją uwagę. Chciała ponownie schować obrazy, które błądziły wciąż w świadomości. To nie była jego wina. Znaczy nieświadomie przyczynił się do tego, ale przecież nie mógł wiedzieć. Kiedy serce przestało jej łomotać jak oszalałe, dostrzegła emocje, które targały Wampirem. Nie miała pojęcia co się stało. Co zrobiła, że Bestia ponownie uciekła z klatki. Widzisz... Jest troszeczkę inaczej. Dzisiaj nie ucieka. Być może dlatego, że jej myśli zajęte były czymś innym, niż rejestrowaniem nadchodzącego niebezpieczeństwa. Teraz nie było odwrotu. Ona wycofana, jeszcze przestraszona wpatrywała się w błyszczące ślepia Bestii.
- Nigdy tak nie rób – powiedziała przez zaciśnięte żeby.
Te drzwi…
Tak głośno…
Nie wiedziała co odpowiedzieć. Miał rację. Cholernie bała się kołka, dlatego też unikała ludzi. A kiedyś tak nie było. Chętnie poznawała nowych ludzi i obdarzała ich zaufaniem. Kiedyś.
- Tak. Nie. Nie wiem – powiedziała zrezygnowana. Nie mogła pozbierać myśli. Kolejny raz wszystko w niej buzowało. Strach, ból, gniew. – Po tym co zrobiłeś przed chwilą, powinnam Cię stąd wykopać – no właśnie... Powinna, a jednak tego nie zrobiła. Dlaczego?
- Czyli jednak mnie nie lubisz – na jej twarzy zagościł uśmiech. – Nie wiem czy powinnam się z tego powodu cieszyć czy może smucić... Chociaż skąd mam wiedzieć czy mówisz prawdę? W jakiejkolwiek kwestii – przekręciła głowę. Tak... Skupmy się na Tobie, Czarny Kocie, skoro chciałeś uwagi.
Potrafisz ją zaczarować. Potrafisz ja omamić, choć wciąż uważała, że panuje nad tym co się dzieje. Nie panuje i dobrze to widzisz. Tak jak powiedziałeś, tak i zrobiła. Usiadła i przyglądała się jak każdy zakamarek płonie, jak każdy skrawek jej świata ginie. Oh... Jeszcze więcej pracy, jeszcze więcej do odbudowywania. A może masz racje? Może trzeba, aby to wszystko zamieniło się w popiół. Co jeśli, te zdrowe tereny, wraz były zakażone? Choroba na nowo ogarnęła by ciało? Dobrze. Pozwalała na to wszystko, po części wiedząc bardzo dobrze o konsekwencjach czynów. Ufała Ci? Nie wiem. Nie mam pojęcia, ale to nie zmienia faktu, że zgadzała się potulnie na każdą rewolucje. Zgaś ten ogień! Przynieś wodę!
Drzwi...
Ten kawałek, tego pomieszczenie chyba nigdy nie będzie można zniszczyć. Jest jedna możliwość. Otworzyć drzwi i wypuścić wszystko, co skrywało się za nimi. Wypuścić i zacząć z tym walczyć. Zabijać. Sukcesywnie, jeden po drugim. I nie dać się zabić. Co prawda, pomieszczenie zostanie, ale będzie puste. Tylko, jak na razie, było to niewykonalne. Zastanawiam się czy kiedykolwiek Liv, będzie na tyle odważna, aby zmierzyć się, aby sięgnąć po klucz i przekręcić go. Zapewne nie.
Ból orzeźwia, masz rację. Huh... Znowu się zgadzam. To jednak nie oznaczało, że go lubiła. Miała świadomość, że jest od nieodłączną częścią życia, że jest wpisany w ludzkie istnienie, jednak to nie zmieniało jej stosunku do tej sytuacji. Tak... Dzięki niemu można poczuć, że się żyje. Dzisiaj chciała to poczuć. Usilnie tego pragnęła czuć jak każdy mięsień pracuje. Działo się to sporadycznie. Na dłuższą metę, nie była by wstanie udźwignąć tego ciężaru. Jej nogi ugięłyby się, ciało złamałoby się w pół. Ah… Chciałeś widzieć jak upada…
Nie zarejestrowała momentu kiedy chłopak rzucił się na nią. W jednej chwili wpatrywała się w jego postać, znajdującą się metr od niej, a w drugiej wpatrywała się w jego Otchłań, która znajdowała się tylko kilkanaście centymetrów od jej twarzy. Oddech przyśpieszył. Nie była na to gotowa, nie zakładała nawet takiego obrotu spraw. Znieruchomiała, a jej ciało ogarną strach. Powinna się bronić. Co zamierasz zrobić? Wszystko w niej krzyczało, a jednak stała się jak kłoda, która płynęła wraz z prądem nie stawiając jakiegokolwiek oporu. Nie szamotała się, nie krzyczała. To nie było sensu. To wszystko przez obrazy, które zalały ją. Nie widziała Twojej twarzy, choć wciąż spojrzenie skierowane było na Twoją osobę. Nie widziała Ciebie i tego co właśnie działo się z Twoim ciałem. Widziała jedynie obrazy, które jej mózg odnalazł, odnalazł gdzieś w czeluściach i wypuszczał, tworząc film, który dziewczyna dobrze znała, którego nienawidziła. Zacisnęła powieki, nawet gdyby chciała byłeś silniejszy. Nie można tego ukryć. Co się tu dzieje? Nie trwało długo, a uścisk zelżał. Była wolna. Otworzyła oczy, a przed sobą ujrzała sufit, któremu już dzisiaj się przyglądała. Do jej oczu napłynęły łzy. Boże… Ona nigdy nie płacze. Próbowała uspokoić oddech i swoje ciało, które zaczęło drżeć. Gdzie podziało się jej opanowanie? Przecież nic się nie stało. Nic się nie stało. Kolejnaą maskę, może nieświadomie, ale zerwałeś z taką łatwością. Liv zaczęła szybko mrugać, aby żadna z łez nie uciekła i nie spłynęła po policzkach. Nie mogła na to pozwolić! Podniosła się do poprzedniej pozycji, ale odsunęła się od chłopaka. Nie podniosła głowy, wpatrywała się w nieokreślony punkt. Dopiero po chwili doszły do jej uszu, słowa chłopaka. Kiedy była pewna, że nie będzie mógł nic wyczytać z jej wyrazu twarzy, spojrzała na niego.
- Głupi jesteś? Tak się rzucać na ludzi, czy może to Twoje hobby? – atakowała go w tak nieudolny sposób. Chciała po prostu odwrócić swoją uwagę. Chciała ponownie schować obrazy, które błądziły wciąż w świadomości. To nie była jego wina. Znaczy nieświadomie przyczynił się do tego, ale przecież nie mógł wiedzieć. Kiedy serce przestało jej łomotać jak oszalałe, dostrzegła emocje, które targały Wampirem. Nie miała pojęcia co się stało. Co zrobiła, że Bestia ponownie uciekła z klatki. Widzisz... Jest troszeczkę inaczej. Dzisiaj nie ucieka. Być może dlatego, że jej myśli zajęte były czymś innym, niż rejestrowaniem nadchodzącego niebezpieczeństwa. Teraz nie było odwrotu. Ona wycofana, jeszcze przestraszona wpatrywała się w błyszczące ślepia Bestii.
- Nigdy tak nie rób – powiedziała przez zaciśnięte żeby.
Te drzwi…
Tak głośno…
Nie wiedziała co odpowiedzieć. Miał rację. Cholernie bała się kołka, dlatego też unikała ludzi. A kiedyś tak nie było. Chętnie poznawała nowych ludzi i obdarzała ich zaufaniem. Kiedyś.
- Tak. Nie. Nie wiem – powiedziała zrezygnowana. Nie mogła pozbierać myśli. Kolejny raz wszystko w niej buzowało. Strach, ból, gniew. – Po tym co zrobiłeś przed chwilą, powinnam Cię stąd wykopać – no właśnie... Powinna, a jednak tego nie zrobiła. Dlaczego?
- Czyli jednak mnie nie lubisz – na jej twarzy zagościł uśmiech. – Nie wiem czy powinnam się z tego powodu cieszyć czy może smucić... Chociaż skąd mam wiedzieć czy mówisz prawdę? W jakiejkolwiek kwestii – przekręciła głowę. Tak... Skupmy się na Tobie, Czarny Kocie, skoro chciałeś uwagi.
- Sahir Nailah
Re: Znikająca Sala
Nie Cze 21, 2015 6:35 pm
Nie chcę uwagi... nie takiej, którą dawałaś mi dobrowolnie - chcę właśnie tej, która biła z ciebie potężną falą jak sprzed chwili - odczuwaj właśnie ten ból, smutek, tą nienawiść - wymierzaj w niego gniew - zrób to, zrób! Popatrz - daję ci łuk do rąk, jeśli nie potrafisz posługiwać się nożem i boisz, że nie zetrzesz krwi z dłoni, kiedy zostaną nią już skropione - masz tutaj łuk i strzały, nie musisz się śpieszyć - możesz to zrobić powoli, możesz się nauczyć, nie musisz od razu trafiać w samo serce - raz trafisz w nogę, raz trafisz w bok, aż w końcu dobrniesz do celu - dalej, nienawidź! Cierp, Liv, cierp i tańcz dla mnie tak, jak to robiłaś przy fontannie, a pokocham cię tak, jak nikogo innego - będziesz moją piękną nimfą, zamknę cię w szklanej kuli, pośród fal, byś tam mogła konać w nieskończoność, uciekając od świata, który cię ranił - zabiorę cię dla samego siebie, dobrze? Poddasz się, czy nie poddasz - to nie miało znaczenia - zarówno jako lalka pozostaniesz tak samo piękna, jak i walcząca, chociaż, no wiesz - wolę tą drugą opcję - wolę obserwować, jak dzień w dzień będziesz się mierzyć z tymi czerwonymi drzwiami, stawać naprzeciwko nich, jak dzień w dzień twoje Zwierciadła Duszy będą tężeć, a gorąca czekolada przestanie być w płynnym stanie na co dzień - będzie się rozgrzewać tylko wtedy, gdy pochylisz się nad rannym stworzeniem i przygarniesz go do swojego czystego, poranionego serca, kiedy ujrzysz wróbelka z połamanym skrzydłem, lub łasicę z ranną łapką - ale na co dzień będziesz zbudowana ze stali - czy dostrzegasz to? Nie jestem lepszy od wszystkich innych - pragnę cię kształtować na swój sposób - czy nie sprzeciwisz się więc, nie będziesz chciała uciec? Cała ta historia jest tłem dla twego rozwoju - wszystkie te podszepty diabła na twoim ramieniu to pokusy, na które jesteś wystawiana - niektórym opierasz się lepiej, innym gorzej - a przecież nie jesteś w stanie uciec, kiedy nagle silne, sprężyste, zimne ciało przygniata cię do podłogi, wyraźnie nad tobą górując - och, mógłby zrobić z tobą tak wiele - to stąd te obrazy - czy tylko mi się wydaje, czy one przeciekają od dziurki do klucza tych czerwonych drzwiczek, tego naszego tabu, wokół którego dzisiaj się kręcimy? Nasza przepaść, w którą możemy się zapaść, tylko na nas czeka - to, czy utrzymamy się na powierzchni, zależy tylko od twojej siły i tego, jak długo będziesz w stanie opierać się kąsającym cieniom, które pustoszą rozum szalonego wampira wiszącego nad twą osobą, kiedy w oczach zbierały ci się mgły, kiedy te twoje oczy zaszły mgłą, nie widząc już niczego - i chyba to sprawiło, że szaleństwo delikatnie ustąpiło, pozwalając czarnowłosemu cofnąć się do poprzedniej pozycji, gdzie ofensywa zamieniła się na kompletny bezruch - tylko na chwileczkę, tylko na czas zbierania myśli i wodzenia samego siebie wśród morza pokus - ale nie, to mnie mało obchodzi - przecież ja wiem, ja widzę, co dzieje się w jego głowie, a co dzieje się w twojej..? Mówisz, że on jest dla ciebie tajemnicą - och, a może byłoby łatwiej, gdybyś jednak przestała upierać się, że on ma w sobie jakąś drobinkę dobra? Nawet jego oczy mówią, że brak w nim duszy - oczy, w których nie da się przejrzeć, a odczuwa się to zgubne uczucie stania nad wspomnianą przepaścią, odczuwa to pragnienie, by przechylić się w przód i poddać grawitacji, która w swym bezbrzeżnym locie zamieni się płynnie w stan nieważkości - i ciekawe, ile można by się tak unosić..? Ile czasu dałoby się lewitować, nim nastąpiłby finalny "KONIEC" pisany dużymi literami, zamykający księgę naszej opowieści? Nie dla ciebie, Liv, jeszcze zakończenie twojej własnej opowieści - ja chcę widzieć, jak się rozwija - gdyby coś ci groziło - zawołaj, co..? Przybiegnę, by cię chronić - trzeba dbać o skarby, które zagarnia się w palce, kiedy rości się samoistnie prawo do niszczenia ich tylko własnymi dłońmi.
To miała być bardzo niezdrowa znajomość.
I myślę, że wiedzieli o tym już pierwszego dnia, kiedy ich oczy się ze sobą zetknęły.
Jej łzy, jej łzy... Słyszałeś całkiem niedawno, od Mathiasa, z którym potem Liv miała mieć przeżycia, a może to było od Ellie..? Nie ważne - w każdym razie przy spotkaniu z nim słyszałeś, że silnie nie płaczą dlatego, że są słabi, tylko dlatego, że byli silni zbyt długo - uwierzysz w takie pieprzenie idiotyzmów? Płacz nie jest niczym złym - przynajmniej nie jest zły w przypadku niewiast, które, przecież to nie żadne odkrycie Marsa, były o wiele bardziej emocjonalne - płacz oczyszczał, płacz pozwalał zaznać katharsis, po którym wszystko stawało się prostsze, wszystko zaczynało tonąć w pustce - o ile tylko pozwalaliśmy na wybuch tego płaczu i nie wstrzymywaliśmy go w sobie - tak i czarnowłosy podniósł się, bacznie obserwując Liv Mendez, pozbierawszy się już w sobie - albo może i nawet nie pozbierał - grunt, że wstał - drapieżnik w czerni, który przesunął gładko w kierunku niewiasty, za nic sobie mając jej niemal krzyk, w którym potępiała jego rzucenie się - zupełnie, jakbyś brał to sobie do serca... a może właśnie brałeś? Pozostawię to dla siebie - nie skoczył ponownie, nie od razu - zatrzymał się, kiedy ta drżała przy oknie, odwrócona do niego plecami, żywiąc się jej słabością i umierając przy niej, wylewając marne wiadereczka wody na całe płomienie, która to woda wyparowywała szybciej, niż zdążyła płomienie choćby musnąć - tutaj są tylko dwa wyjścia - albo uwierzymy w to, że fundamenty nowego świata, tej naszej rewolucji, której dokonujemy, mają zostać zbudowane na całkowicie świeżej ziemi, albo też siądziemy i zaczniemy płakać, że stało się tak, a nie inaczej - jak sądzisz, którą stronę pokazałby ci Sahir Nailah? Mówiłem przed chwilą o płaczu - tak, tak, jest dobry, ale tylko wtedy, kiedy trzeba wyrzucić z siebie emocje - nie w momencie, kiedy jest prostym użalaniem się nad sobą - nie masz czasu na użalanie w starciu z tą Bestią, panno Mendez, mówię to otwarcie - jeśli w końcu zrozumiesz, dlaczego powinnaś się go bać, dlaczego mówią o nim Potwór, to zacznij uciekać - ponieważ masz świętą rację, że aby zbliżyć się do niego trzeba cierpliwości - anielskiej cierpliwości i tony tomiszcz traktujących o jego sposobach bycia, potrzeba lat - jak dotąd udało się to tylko jednej osobie, która została zamknięta w jego sercu, bezpieczna i ukochana, dająca nadzieję na lepsze jutro... Boję się, że twój ogród się zakurzy i pozostanie tylko marną pamiątką po tobie samej. Boję się, że to zdobyte z wielkim trudem wiaderko posłuży już tylko do podlewania go, by nie zmarł... Pytasz, dlaczego go zachował? Ponieważ kochał piękno. Kochał piękno i idylliczność dobra i życia, którego sam w sobie poszukiwał, starając się ocalić resztki człowieczeństwa... tak, tak, brzmi strasznie patetycznie, prawda?
Bo i właśnie patos wisiał nad nim wielką, czarną chmurą, która miast deszczem - pluła z siebie kwasem.
Wiedzieli, że to miała być bardzo toksyczna przyjaźń.
- Dlaczego? - Zapytał jakże uprzejmie, zbliżając się jeszcze o parę kroków - o, znowu był przy niej, niemal na wyciągnięcie ręki, znowu naruszał jej przestrzeń osobistą, znowu wszystko burzył, niszczył, każde z jej murów - nie, nie, nie chcę reflektorów na sobie - trzymaj je, trzymaj... - Coś takiego jak kłamstwo nie istnieje. - Tym razem nie będzie dotyku. - Istnieją tylko moje i twoje prawdy. Dlatego ja nigdy nie kłamię. - Nie przekroczył niewidzialnej linii, która została przez ciebie nakreślona na podłodze, tworząc między wami niewidzialną ścianę... - Tak, nie, nie wiesz? To w końcu tak, nie, czy nie wiesz? - Och. Niewidzialna ściana pękła, przekroczył ją, uśmiechając się... był to bardzo paskudny uśmiech, był to bardzo drapieżny uśmiech. - Mam się nie zbliżać? Nie chcesz przy mnie wylewać swych cennych łez?
To miała być bardzo niezdrowa znajomość.
I myślę, że wiedzieli o tym już pierwszego dnia, kiedy ich oczy się ze sobą zetknęły.
Jej łzy, jej łzy... Słyszałeś całkiem niedawno, od Mathiasa, z którym potem Liv miała mieć przeżycia, a może to było od Ellie..? Nie ważne - w każdym razie przy spotkaniu z nim słyszałeś, że silnie nie płaczą dlatego, że są słabi, tylko dlatego, że byli silni zbyt długo - uwierzysz w takie pieprzenie idiotyzmów? Płacz nie jest niczym złym - przynajmniej nie jest zły w przypadku niewiast, które, przecież to nie żadne odkrycie Marsa, były o wiele bardziej emocjonalne - płacz oczyszczał, płacz pozwalał zaznać katharsis, po którym wszystko stawało się prostsze, wszystko zaczynało tonąć w pustce - o ile tylko pozwalaliśmy na wybuch tego płaczu i nie wstrzymywaliśmy go w sobie - tak i czarnowłosy podniósł się, bacznie obserwując Liv Mendez, pozbierawszy się już w sobie - albo może i nawet nie pozbierał - grunt, że wstał - drapieżnik w czerni, który przesunął gładko w kierunku niewiasty, za nic sobie mając jej niemal krzyk, w którym potępiała jego rzucenie się - zupełnie, jakbyś brał to sobie do serca... a może właśnie brałeś? Pozostawię to dla siebie - nie skoczył ponownie, nie od razu - zatrzymał się, kiedy ta drżała przy oknie, odwrócona do niego plecami, żywiąc się jej słabością i umierając przy niej, wylewając marne wiadereczka wody na całe płomienie, która to woda wyparowywała szybciej, niż zdążyła płomienie choćby musnąć - tutaj są tylko dwa wyjścia - albo uwierzymy w to, że fundamenty nowego świata, tej naszej rewolucji, której dokonujemy, mają zostać zbudowane na całkowicie świeżej ziemi, albo też siądziemy i zaczniemy płakać, że stało się tak, a nie inaczej - jak sądzisz, którą stronę pokazałby ci Sahir Nailah? Mówiłem przed chwilą o płaczu - tak, tak, jest dobry, ale tylko wtedy, kiedy trzeba wyrzucić z siebie emocje - nie w momencie, kiedy jest prostym użalaniem się nad sobą - nie masz czasu na użalanie w starciu z tą Bestią, panno Mendez, mówię to otwarcie - jeśli w końcu zrozumiesz, dlaczego powinnaś się go bać, dlaczego mówią o nim Potwór, to zacznij uciekać - ponieważ masz świętą rację, że aby zbliżyć się do niego trzeba cierpliwości - anielskiej cierpliwości i tony tomiszcz traktujących o jego sposobach bycia, potrzeba lat - jak dotąd udało się to tylko jednej osobie, która została zamknięta w jego sercu, bezpieczna i ukochana, dająca nadzieję na lepsze jutro... Boję się, że twój ogród się zakurzy i pozostanie tylko marną pamiątką po tobie samej. Boję się, że to zdobyte z wielkim trudem wiaderko posłuży już tylko do podlewania go, by nie zmarł... Pytasz, dlaczego go zachował? Ponieważ kochał piękno. Kochał piękno i idylliczność dobra i życia, którego sam w sobie poszukiwał, starając się ocalić resztki człowieczeństwa... tak, tak, brzmi strasznie patetycznie, prawda?
Bo i właśnie patos wisiał nad nim wielką, czarną chmurą, która miast deszczem - pluła z siebie kwasem.
Wiedzieli, że to miała być bardzo toksyczna przyjaźń.
- Dlaczego? - Zapytał jakże uprzejmie, zbliżając się jeszcze o parę kroków - o, znowu był przy niej, niemal na wyciągnięcie ręki, znowu naruszał jej przestrzeń osobistą, znowu wszystko burzył, niszczył, każde z jej murów - nie, nie, nie chcę reflektorów na sobie - trzymaj je, trzymaj... - Coś takiego jak kłamstwo nie istnieje. - Tym razem nie będzie dotyku. - Istnieją tylko moje i twoje prawdy. Dlatego ja nigdy nie kłamię. - Nie przekroczył niewidzialnej linii, która została przez ciebie nakreślona na podłodze, tworząc między wami niewidzialną ścianę... - Tak, nie, nie wiesz? To w końcu tak, nie, czy nie wiesz? - Och. Niewidzialna ściana pękła, przekroczył ją, uśmiechając się... był to bardzo paskudny uśmiech, był to bardzo drapieżny uśmiech. - Mam się nie zbliżać? Nie chcesz przy mnie wylewać swych cennych łez?
- Liv Mendez
Re: Znikająca Sala
Pon Cze 22, 2015 1:14 pm
Co jeśli jej dłonie były już kiedyś zabrudzone krwią? Co jeśli zna te uczucie? Co jeśli bardzo dobrze wytarła ślady i wszystko umieściła tam za drzwiami? Co jeśli dobrze wie jak wycelować w serce? Co jeśli…? No powiedz… Bo jak na razie możemy gdybać. Możemy, póki drzwi są zamknięte, póki wszystko jest owiane mgłą tajemnicy, mimo iż parę obrazów uciekło przez dziurkę, znalazło sposób jak się wydostać. Jednak pamiętajmy, że kryją się tam większe rzeczy, być może groźniejsze. Skąd możesz mieć pewność, że nie skieruje pocisku od razu w twoją pierś? Nie boisz się tego? Czekasz na to? Widzisz… Ty tego pragniesz – ona od tego ucieka, więc sięga po te narzędzia, ale nic z nimi nie robi, choć za drzwi wydobywają się coraz głośniejsze wrzaski i krzyki, które powoli zaczynają mącić w głowie. Nie wiem jak dajesz sobie radę z nimi na co dzień. Chcesz zabrać ją do siebie – to bardzo kuszące, ale jakże i niebezpieczne. To przecież przy tobie przebudzają się te mary, te zjawy, te demony. Co zrobisz, gdy one same – podsycane mrokiem, bólem i cierpieniem – wyważą drzwi i zaczną niszczyć od środka te drobne ciało? Przecież to już nie będzie ona. To nie będzie ta Liv, którą spotkałeś przy fontanną. Tak, wpychasz ją w klatkę. Klatkę, która tym razem jest interesująca, przyjemna, ale to wciąż klatka. Nie ma co mamić oczu, więc nie obiecuje, że nieuciekanie, ze nie zbije tej kuli i nie skoczy w te zburzone morze, aby tylko poczuć namiastkę wolności. Taka już jest i chyba masz o tym świadomość. Jak na razie czynisz wszystko to, co ona chciała zrobić sama lecz się bała. Wydawało się, że zniszczenie murów, masek jest niewykonalne. A Ty z taką łatwością podpaliłeś świat, jakbyś robił to codziennie. Bo tak jest. Bo to robisz.
Każdy obdarzony jest pierwiastkiem dobroci, każdy go posiada. Z czasem, decydujemy co z nim zrobić, czy go rozwijać czy też uśpić. Przepraszam, mała poprawka, albo my decydujemy, albo wydarzenia nas do tego zmuszają. Liv poszła tą pierwszą drogą, wtapiała kawałek po kawałeczku we własną duszę, dzięki czemu czuła jego obecność również w Twoim wnętrzu. Ten niewielki pierwiastek był bardzo dobrze ukryty, zapomniany, uśpiony. Tak jak jej mary… Widzisz, wystarczyła tylko chwila, a zbudziły się ze snu. Posiadasz go i usilnie próbujesz udowodnić innym, że tak nie jest. Jeżeli tylko znajdzie się osoba, która zechce go szukać. Wydaje mi się, że jest ich niewiele. Zakładają, że jesteś zły i tyle. A skądś musiało się to wziąć, tylko skąd Sahirze? Zdradzisz mi? Liv jest uparta, jeśli wie, że ma rację. W tej kwestii czuje, że się nie myli, więc raczej nie zmieni swojego zdania. Chociaż, jak chcesz to próbuj. Sam powiedziałeś, że ludzie szukali Potwora, że ludzie chcieli go zobaczyć, a Ty im na to pozwoliłeś. Stałeś się ich koszmarem. I chociaż sama się Ciebie boi, właśnie w takich momentach, jak ten przed chwilą, to wciąż nie uważa Cię za Potwora. Tak więc, stoicie nad przepaścią przyglądając się temu co jest przed wami i za wami. Dwa wyjścia. Chociaż nie… Zawsze możecie postać na tej granicy i balansować na krawędzi. A Ty chyba lubisz ten dreszczyk emocji i niebezpieczeństwo, które wciąż jest obecne. Jeśli postawiłaby zły krok, pomyliła się o jeden raz za dużo, wskoczyłbyś za nią w tą otchłań, czy może uchwycił byś jej rękę i ponownie wyciągnął na powierzchnie?
Płacz. A jednak zauważyłeś, jak walczyła sama z sobą by opanować te emocje, które nią targały. Zgodzę się z Tobą, w kolejnej kwestii. Tak, łzy są oczyszczające. Niektórzy w przypływie emocji krzyczą, biją, rozwalają wszystko co mają pod ręką, a niektórzy płaczą. Tylko dla niej, płacz to również oznaka słabości. Kiedyś - dwa lata temu - obiecała sobie, ze nikt nie zobaczy jak płacze. Oh… Może źle wcześniej to ujęłam. Ona nie płaczę przy innych. Zdarzało jej się, oczywiście. Jednak zawsze robiła to w samotności. Nie chciała by ktokolwiek widział, by ktokolwiek współczuł. Nie chciała słuchać słów, które zawsze pojawiały się w takich sytuacjach: ‘Wszystko będzie w porządku.’, ‘Nic się nie stało.’, ‘Miałem gorzej.’ I wiele innych podobnych zdań. Te słowa zawsze padały, nawet jeśli ktoś nie znał powodu, nie znał sytuacji. Były takie puste i nic nieznaczące, dlatego też, nie płakała przy innych. Nie chciała robić tego również przy Tobie. Zwłaszcza przy Tobie, Upadły Aniele. To jakby pokazywała Ci stronice księgi, które zostały kiedyś wyrwane, by żaden nieproszony gość, który zajrzy w kartki jej życia ich nie odnalazł. A w tym momencie, jakby sama już po nie sięgała, już wyjmowała z szuflady i wyciągała w Twoją stronę. Jednak nie. Udało się zapanować. Jak na razie…
Kochasz piękno, ale ukrywasz go pod czarną płachtą. Zdejmij ją, pozwól by barwa kwiatów, choć na chwile rozbłysła w tej ciemności, aby zapach rozszedł się po okolicy. Nawet jeśli za chwile zostanie zatruty, a wszystko zgnije i zwiędnie. Nawet jeśli… Przecież obiecała Ci, że stworzy kolejny. Będzie tworzyć tak dużo, aż Twoje Królestwo przyzwyczai się do niego i nie zechce już niszczyć, i robactwo będzie omijać je szerokim łukiem. Powtórzę kolejny raz, ona dotrzymuje tajemnic.
Przyjaźń.
Mocne słowo, Sahirze. Słowo, którego ona już nie używała. Chyba nawet zapomniała co oznacza. Już dawno nie nazywała kogokolwiek swoim przyjacielem. Bo wszyscy Ci, którzy wcześniej nosili te miano pozostawili ją, wbili kołek w brzuch i uciekli, nawet nie oglądając się za pozostawioną samej sobie, krwawiącą postacią. I teraz… Teraz na nowo będzie mogła poznać co oznacza. Chociaż… Tak, to nie będzie normalna przyjaźń. Każdy z nich to wie. Każdy ma świadomość, ale obydwoje tego pragną, mimo iż żadne nie chce się przyznać. Jeszcze za wcześnie na wypowiadanie takich słów na głos. To jeszcze nie ten czas…
Stała odwrócona do niego plecami, próbując wszystko zebrać do kupy. Oh.. te karty pozostawione na deskach teatru, niechciany wiatr porwał i porozrzucał po całym amfiteatrze. Jak je wszystkie odnaleźć? Nie było czasu na rozmyślania. Nie było czasu… Usłyszała ciche kroki chłopaka. Zbliżał się. Mimowolnie całe ciało spięło się. Odwróciła się i chciała się cofnąć. Był za blisko. Za blisko. Zrobiła parę kroków w tył, ale natknęła się na stolik, który wcześniej sama ustawiła w tym miejscu. Syknęła cicho, gdy poczuła jak coś wbija się w jej dłoń, kiedy chciała wesprzeć się na blacie. Nie obejrzała się. Wciąż czekoladowe tęczówki utkwione były w Otchłani.
- Bo może źle się to dla Ciebie skończyć – warknęła. – Nie ładnie tak naruszać przestrzeń osobistą drugiej osoby – wyciągnęła rękę, aby odepchnąć go na bezpieczną odległość, ale dopiero teraz ujrzała małą stróżkę krwi cieknącą po dłoni. Schowała ją szybko za siebie. Na stoliczku musiała leżeć jakaś ostra część z rozbitych wazonów.
- Oh… Przecież już stwierdziłeś, że jestem bezmózgiem, więc nie powinny dziwić Cię moje niezdecydowane odpowiedzi – coraz bardziej czuła, jak ból rozchodzi się wzdłuż jej ręki. Zacisnęła usta w cienką linię. Niebezpieczeństwo. Wszystko krzyczało. Wszystkie czerwone lampki raziły po oczach ostrzegając. A hałas z pomieszczenia w jej głowie był prawie nie do zniesienia – Chciałbyś zobaczyć jak płaczę. Chciałbyś zobaczyć jak jestem bezsilna – pokiwała delikatnie głową, ale nie ruszyła się ani o centymetr. – Nie doczekasz się – próbowała być pewna i stanowcza. Chociaż słabo jej to wychodziło.
Każdy obdarzony jest pierwiastkiem dobroci, każdy go posiada. Z czasem, decydujemy co z nim zrobić, czy go rozwijać czy też uśpić. Przepraszam, mała poprawka, albo my decydujemy, albo wydarzenia nas do tego zmuszają. Liv poszła tą pierwszą drogą, wtapiała kawałek po kawałeczku we własną duszę, dzięki czemu czuła jego obecność również w Twoim wnętrzu. Ten niewielki pierwiastek był bardzo dobrze ukryty, zapomniany, uśpiony. Tak jak jej mary… Widzisz, wystarczyła tylko chwila, a zbudziły się ze snu. Posiadasz go i usilnie próbujesz udowodnić innym, że tak nie jest. Jeżeli tylko znajdzie się osoba, która zechce go szukać. Wydaje mi się, że jest ich niewiele. Zakładają, że jesteś zły i tyle. A skądś musiało się to wziąć, tylko skąd Sahirze? Zdradzisz mi? Liv jest uparta, jeśli wie, że ma rację. W tej kwestii czuje, że się nie myli, więc raczej nie zmieni swojego zdania. Chociaż, jak chcesz to próbuj. Sam powiedziałeś, że ludzie szukali Potwora, że ludzie chcieli go zobaczyć, a Ty im na to pozwoliłeś. Stałeś się ich koszmarem. I chociaż sama się Ciebie boi, właśnie w takich momentach, jak ten przed chwilą, to wciąż nie uważa Cię za Potwora. Tak więc, stoicie nad przepaścią przyglądając się temu co jest przed wami i za wami. Dwa wyjścia. Chociaż nie… Zawsze możecie postać na tej granicy i balansować na krawędzi. A Ty chyba lubisz ten dreszczyk emocji i niebezpieczeństwo, które wciąż jest obecne. Jeśli postawiłaby zły krok, pomyliła się o jeden raz za dużo, wskoczyłbyś za nią w tą otchłań, czy może uchwycił byś jej rękę i ponownie wyciągnął na powierzchnie?
Płacz. A jednak zauważyłeś, jak walczyła sama z sobą by opanować te emocje, które nią targały. Zgodzę się z Tobą, w kolejnej kwestii. Tak, łzy są oczyszczające. Niektórzy w przypływie emocji krzyczą, biją, rozwalają wszystko co mają pod ręką, a niektórzy płaczą. Tylko dla niej, płacz to również oznaka słabości. Kiedyś - dwa lata temu - obiecała sobie, ze nikt nie zobaczy jak płacze. Oh… Może źle wcześniej to ujęłam. Ona nie płaczę przy innych. Zdarzało jej się, oczywiście. Jednak zawsze robiła to w samotności. Nie chciała by ktokolwiek widział, by ktokolwiek współczuł. Nie chciała słuchać słów, które zawsze pojawiały się w takich sytuacjach: ‘Wszystko będzie w porządku.’, ‘Nic się nie stało.’, ‘Miałem gorzej.’ I wiele innych podobnych zdań. Te słowa zawsze padały, nawet jeśli ktoś nie znał powodu, nie znał sytuacji. Były takie puste i nic nieznaczące, dlatego też, nie płakała przy innych. Nie chciała robić tego również przy Tobie. Zwłaszcza przy Tobie, Upadły Aniele. To jakby pokazywała Ci stronice księgi, które zostały kiedyś wyrwane, by żaden nieproszony gość, który zajrzy w kartki jej życia ich nie odnalazł. A w tym momencie, jakby sama już po nie sięgała, już wyjmowała z szuflady i wyciągała w Twoją stronę. Jednak nie. Udało się zapanować. Jak na razie…
Kochasz piękno, ale ukrywasz go pod czarną płachtą. Zdejmij ją, pozwól by barwa kwiatów, choć na chwile rozbłysła w tej ciemności, aby zapach rozszedł się po okolicy. Nawet jeśli za chwile zostanie zatruty, a wszystko zgnije i zwiędnie. Nawet jeśli… Przecież obiecała Ci, że stworzy kolejny. Będzie tworzyć tak dużo, aż Twoje Królestwo przyzwyczai się do niego i nie zechce już niszczyć, i robactwo będzie omijać je szerokim łukiem. Powtórzę kolejny raz, ona dotrzymuje tajemnic.
Przyjaźń.
Mocne słowo, Sahirze. Słowo, którego ona już nie używała. Chyba nawet zapomniała co oznacza. Już dawno nie nazywała kogokolwiek swoim przyjacielem. Bo wszyscy Ci, którzy wcześniej nosili te miano pozostawili ją, wbili kołek w brzuch i uciekli, nawet nie oglądając się za pozostawioną samej sobie, krwawiącą postacią. I teraz… Teraz na nowo będzie mogła poznać co oznacza. Chociaż… Tak, to nie będzie normalna przyjaźń. Każdy z nich to wie. Każdy ma świadomość, ale obydwoje tego pragną, mimo iż żadne nie chce się przyznać. Jeszcze za wcześnie na wypowiadanie takich słów na głos. To jeszcze nie ten czas…
Stała odwrócona do niego plecami, próbując wszystko zebrać do kupy. Oh.. te karty pozostawione na deskach teatru, niechciany wiatr porwał i porozrzucał po całym amfiteatrze. Jak je wszystkie odnaleźć? Nie było czasu na rozmyślania. Nie było czasu… Usłyszała ciche kroki chłopaka. Zbliżał się. Mimowolnie całe ciało spięło się. Odwróciła się i chciała się cofnąć. Był za blisko. Za blisko. Zrobiła parę kroków w tył, ale natknęła się na stolik, który wcześniej sama ustawiła w tym miejscu. Syknęła cicho, gdy poczuła jak coś wbija się w jej dłoń, kiedy chciała wesprzeć się na blacie. Nie obejrzała się. Wciąż czekoladowe tęczówki utkwione były w Otchłani.
- Bo może źle się to dla Ciebie skończyć – warknęła. – Nie ładnie tak naruszać przestrzeń osobistą drugiej osoby – wyciągnęła rękę, aby odepchnąć go na bezpieczną odległość, ale dopiero teraz ujrzała małą stróżkę krwi cieknącą po dłoni. Schowała ją szybko za siebie. Na stoliczku musiała leżeć jakaś ostra część z rozbitych wazonów.
- Oh… Przecież już stwierdziłeś, że jestem bezmózgiem, więc nie powinny dziwić Cię moje niezdecydowane odpowiedzi – coraz bardziej czuła, jak ból rozchodzi się wzdłuż jej ręki. Zacisnęła usta w cienką linię. Niebezpieczeństwo. Wszystko krzyczało. Wszystkie czerwone lampki raziły po oczach ostrzegając. A hałas z pomieszczenia w jej głowie był prawie nie do zniesienia – Chciałbyś zobaczyć jak płaczę. Chciałbyś zobaczyć jak jestem bezsilna – pokiwała delikatnie głową, ale nie ruszyła się ani o centymetr. – Nie doczekasz się – próbowała być pewna i stanowcza. Chociaż słabo jej to wychodziło.
- Sahir Nailah
Re: Znikająca Sala
Pon Cze 22, 2015 3:33 pm
- Oooch..? - Wyniosły uśmiech, lekko uniesiony podbródek - pewność siebie - pewność siebie, która wreszcie wzrastała wraz z każdym zawahaniem tego dziewczęcia, które przed tobą stało, wraz z każdym jej wycofywaniem się - ona się do ciebie obraca przodem, krzyżujecie swoje spojrzenia - wy dwoje, straceńcy, wy dwoje - Wyklęci - och tak, bo macie swoje światy i wasza świadomość rozwija się o wiele szerzej i potężniej od przeciętnego, szarego tłumu, którego teorii nie będę po raz kolejny rozwijać - wystarczy jedno spojrzenie czerni, które pali, wystarczy jedno spojrzenie czekolady, które uderza - kiedy ty marniejesz, on rozkwita - czy już czasem nie szeptałem ci do ucha tej teorii, byś dalej pozwalała się wodzić Diabłu na pokuszenie, w którym uparcie Diabła nie chciałaś dostrzegać? Oto więc masz swojego Anioła i Demona w jednym ciele, który łączył wszystkie niezbędne cechy, które wraz z czasem z tobą spędzonym pozwalałyby zamieniać mu się w mosiężny klucz do tych szkarłatnych wrót - on bardzo lubi szkarłat, bardzo go pożąda, dlatego tak go do niego ciągnie - tylko że tym razem nie kieruje się celowo ku nim - zgodnie z twoją winą puścił je mimochodem - niech przepadną tak, jak tego chciałaś - więc pytanie, czy robi więcej z tego, co chciałaś, by zostało uczynione, czy może właśnie z tego, czego nie chciałaś i przed czym wolałaś uciec - głoszenie teorii w waszych głowach odbywało się bardzo głośno, kiedy próbowaliście ponownie dopasować się w tańcu do swoich kroków i rytmów oddechów, do bicia serc - na razie wam nie wychodziło, na razie ciągłe zgrzyty i celowe deptanie partnera czyniło z tego szamotaninę, w której o wiele silniejszy partner wręcz bezczelnie wykorzystywał swoją fizyczną przewagę... ale czy popchnąłby ją dobrowolnie w otchłań? Czy gdyby tam skoczyła - skoczyłby za nią, czy może łapał i wciągał spowrotem? Bardzo ciekawe zagadnienie - obawiam się tylko, że w takim stopniu, w jakim jest ciekawe, w takim samym może pozostać bez odpowiedzi - kolejny zgrzyt w tańcu... Ale przynajmniej rozważamy tylko dwie z wielu opcji - przecież równie dobrze może zostać na krawędzi i z satysfakcją patrzeć, jak Liv Mendez ginie... tylko że gdyby miał tak zrobić, to nie trzymałby pod czarną płachtą pięknego ogrodu, czyż nie? Ogrodu, który nie może zostać odkryty, by jego słodka woń i jasność nie przysłoniła całego jego królestwa syfu i ubóstwa - był zbyt barwny, zbyt piękny sam w sobie - owszem, powiedziałaś, że jesteś gotowa na stworzenie nowego i tworzenie takowych od podstaw wciąż i bezustannie - ale miałaś swoje problemy, własne przebudowy na własnych ziemiach - nie powinnaś więc poświęcać nadmiaru energii na odtworzenie rozpłaszczonych cudów na jałowych glebach ciemności - twoja praca, twój wkład, już został doceniony - teraz cierpliwości... spod tej płachty i tak unosiła się woń - kroczek po kroczku, w odpowiednich dawkach - to, czego on nie mógł zaoferować tobie, ciągle pchając cię gwałtem w przód, popychając, wrzucając do coraz to nowych wód, na których brzegu stał, by z satysfakcją mówić: a teraz się ratuj... Lub teraz obserwuj, gdy był tak blisko - pewne szczególiki, te cienie pod oczyma, niewielkie, ale dotkliwe oparzenie na linii szczęki, pękniętą, dolną wargę, które były popękane z wysuszenia, bandaż na prawej dłoni - małe sygnały, niby nic, a jednak wciąż wiele - przecież tacy jak on, buntownicy z wyboru, jak to ktoś kiedyś określił, ciągle wdają się w jakieś sprzeczki, czyż nie? Utrzymał odległość kroku między wami, intensywnie pochłaniając woń unoszącą się wokół ciebie i badając wszystkie przebłyski w czekoladzie, która nastawiła się teraz na złość - złość ofiary przystawionej do ściany, która za wszelką cenę chciała udowodnić, że wciąż ma dumę i wyjście z tej sytuacji - znasz to, to uczucie pali cię od wczorajszego dnia i miesza w głowie, rozkładając twoje ręce i pozwalając się ukrzyżować na własnej drodze - tej poznaczonej krwią, bardzo długiej i zarośniętej chaszczami - ach, umrzeć za grzechy ludzkości..! Nie, nie - masz tyle grzechów, że to ukrzyżowanie ledwo starczyłoby za ciebie samego - chcesz mieć jeszcze na sumieniu... oj, przepraszam, zapomniałem - ty nie masz sumienia.
Kiedy miał już postąpić krok do przodu, poczuł twoje dłonie na swojej klatce piersiowej - pchnęłaś go, a on poddał się, cofając o dwa kroki, gdy do mieszanki kurzu i ciała Gryfonki dołączyła ta dobrze mu już znana - opuścił głowę, spoglądając na miejsce, w której twoja skóra zetknęła się z jego koszulą i złapał jej rąbek w blade palce, by ją unieść, zmiąć, spojrzeć tam, gdzie krew obtarła się o jego materiał, wyłączając wszystkie hamulce, które uderzały w nim ostrzegawczym gongiem, chroniąc przed ostatecznością kroków, do których nie powinien się posuwać - tylko dlaczego nie, skoro chciał, skoro mógł? Chcesz tego? Nie oszukasz mnie, że nie - ból orzeźwia i sprawia, że nabieramy pewności co do tego, że żyjemy, ale również pcha w ramiona braku samokontroli - przynajmniej mogę tak śmiało powiedzieć o wampirach - odbierając im zdolność logicznego myślenia, przemieniając ten pożar ciała, zapalenie gardła, gorączkę, w silną i instynktowną potrzebę, by z tymi dolegliwościami sobie poradzić.
Krew otarta o koszulę... Przyjaźń, huh? Słowo "przyjaciel" rzeczywiście jest nic nie warte - słówko jak słówko, które używa się, gdy chce się coś mocno zaakcentować... albo raczej tak powinno być to słowo używane. Zranili cię, prawda, Liv? Dlatego nie potrafisz zaufać, dlatego trzymasz się na dystans... Co, jeśli jest osoba, która nie pozwala ci dystansu zachować? Nie wiem, tak na dobrą sprawę, ile czasu osoba, która ponad wszystko umiłowała wolność, mogłaby sama kogoś niewolić. Sądzę, że jesteś kanarkiem na złotym łańcuszku, w złotej klatce, któremu cesarz ten złoty łańcuszek z nóżki odpina i otwiera drzwiczki - już kiedyś sama powiedziałaś, że uczysz się na nowo oddychać... Nauczymy się tego do końca - choć teraz przychodzi nam wdychać woń płonącego świata...
Wpatrujesz się w tą koszulę jak zahipnotyzowany, dłonie zaczynają ci drżeć, oddech się urywa, wzrok zachodzi mgłą, czernią, przestajesz analizować obrazy, słowa, bodźce, gdy nogi stają się jak z waty i błędnik zaczyna wariować - huh, no przecież, że powiedziałeś jej, że jest bezmózgiem, no przecież, że powiedziałeś, że jej nie lubisz, no przecież, że skojarzyła ci się z Mery... z Juliet..? Kim one były, zapytasz? Były swojego czasu bardzo istotnymi jednostkami w życiu pewnego chłopaka, który wcale nie był zły, a raczej który obawiał się, że świat złym go nazwie i oskarży o bycie Czarnym Kotem, który przynosi tylko nieszczęście... Tak, tak - to były naprawdę ważne osoby, pełne dobroci - osoby, które zniknęły - nie miały się więcej pojawić. Miały być jednymi z wielu dowodów, jednymi z wielu osób, które powiedzą: trzymaj się z daleka, Czarny Kocie Nieszczęścia. I nie wiem, ile jest w tym prawdy, ile przekłamań, a ile zwykłych niedomówień - nigdy się już tego nie dowiem, bo ich nie było. Tak po prostu - tak jak tych osób, które rozpłynęły się z twego życia, droga Liv.
Bezsilność, co..? To dopiero jest bezsilność - stać tak, w bezruchu, dawać się zatruwać woni krwi, bo tak na dobrą sprawę niczego nie możesz z tym zrobić - nie uciekniesz, nie poruszysz się - jedynym sposobem jest poddać się, miast walczyć, kiedy już wyrwiesz się z odrętwienia i słabości - racja, mówienie wszystko będzie dobrze zazwyczaj jest bardzo upierdliwe, chociaż doszedłem do wniosku, że wszystko zależy od tego, kto nam to mówi i w jakiej sytuacji. Czasami... z ust niektórych... brzmi to naprawdę tak, jakby mogło być dobrze. Jakby coś lepszego tylko czekało na nas za rogiem... ale sądzę że do tego trzeba być tym, kim Nailah nigdy nie był - promykiem światła i nadziei, kimś ciepłym, kto nie jest odzwierciedleniem ludzkiego upadku. Odrywasz swoją dłoń od koszuli, której opuszki palców na krańcach zabarwiły się, od wilgotnej plamki na koszuli, czerwienią - teraz w nie wbiłeś wzrok - zacisnąłeś zęby, ściągnąłeś brwi, czując nieprzyjemne ciągnięcie w nieszczęśliwie zasklepionej ranie na boku, uświadamiając sobie, że przecież musisz znów oddychać i nie zapomnieć, jak się to robi - ale ten oddech tak palił... chyba niepotrzebnie starałeś się biegać wokół tego ognia i próbować go gasić - sam się poparzyłeś. Och, nonsens - ty chciałeś go przecież podjudzać, nie gasić... Czy jak to w końcu jest? Czego ty właściwie chcesz? Czego ty chcesz od Liv Mendez? Coś jej teraz powiedzieć? Nie potrafiłeś pozbierać myśli, które rozsypały się po podłodze niczym tafla ze stłuczonego szkła.
Kiedy miał już postąpić krok do przodu, poczuł twoje dłonie na swojej klatce piersiowej - pchnęłaś go, a on poddał się, cofając o dwa kroki, gdy do mieszanki kurzu i ciała Gryfonki dołączyła ta dobrze mu już znana - opuścił głowę, spoglądając na miejsce, w której twoja skóra zetknęła się z jego koszulą i złapał jej rąbek w blade palce, by ją unieść, zmiąć, spojrzeć tam, gdzie krew obtarła się o jego materiał, wyłączając wszystkie hamulce, które uderzały w nim ostrzegawczym gongiem, chroniąc przed ostatecznością kroków, do których nie powinien się posuwać - tylko dlaczego nie, skoro chciał, skoro mógł? Chcesz tego? Nie oszukasz mnie, że nie - ból orzeźwia i sprawia, że nabieramy pewności co do tego, że żyjemy, ale również pcha w ramiona braku samokontroli - przynajmniej mogę tak śmiało powiedzieć o wampirach - odbierając im zdolność logicznego myślenia, przemieniając ten pożar ciała, zapalenie gardła, gorączkę, w silną i instynktowną potrzebę, by z tymi dolegliwościami sobie poradzić.
Krew otarta o koszulę... Przyjaźń, huh? Słowo "przyjaciel" rzeczywiście jest nic nie warte - słówko jak słówko, które używa się, gdy chce się coś mocno zaakcentować... albo raczej tak powinno być to słowo używane. Zranili cię, prawda, Liv? Dlatego nie potrafisz zaufać, dlatego trzymasz się na dystans... Co, jeśli jest osoba, która nie pozwala ci dystansu zachować? Nie wiem, tak na dobrą sprawę, ile czasu osoba, która ponad wszystko umiłowała wolność, mogłaby sama kogoś niewolić. Sądzę, że jesteś kanarkiem na złotym łańcuszku, w złotej klatce, któremu cesarz ten złoty łańcuszek z nóżki odpina i otwiera drzwiczki - już kiedyś sama powiedziałaś, że uczysz się na nowo oddychać... Nauczymy się tego do końca - choć teraz przychodzi nam wdychać woń płonącego świata...
Wpatrujesz się w tą koszulę jak zahipnotyzowany, dłonie zaczynają ci drżeć, oddech się urywa, wzrok zachodzi mgłą, czernią, przestajesz analizować obrazy, słowa, bodźce, gdy nogi stają się jak z waty i błędnik zaczyna wariować - huh, no przecież, że powiedziałeś jej, że jest bezmózgiem, no przecież, że powiedziałeś, że jej nie lubisz, no przecież, że skojarzyła ci się z Mery... z Juliet..? Kim one były, zapytasz? Były swojego czasu bardzo istotnymi jednostkami w życiu pewnego chłopaka, który wcale nie był zły, a raczej który obawiał się, że świat złym go nazwie i oskarży o bycie Czarnym Kotem, który przynosi tylko nieszczęście... Tak, tak - to były naprawdę ważne osoby, pełne dobroci - osoby, które zniknęły - nie miały się więcej pojawić. Miały być jednymi z wielu dowodów, jednymi z wielu osób, które powiedzą: trzymaj się z daleka, Czarny Kocie Nieszczęścia. I nie wiem, ile jest w tym prawdy, ile przekłamań, a ile zwykłych niedomówień - nigdy się już tego nie dowiem, bo ich nie było. Tak po prostu - tak jak tych osób, które rozpłynęły się z twego życia, droga Liv.
Bezsilność, co..? To dopiero jest bezsilność - stać tak, w bezruchu, dawać się zatruwać woni krwi, bo tak na dobrą sprawę niczego nie możesz z tym zrobić - nie uciekniesz, nie poruszysz się - jedynym sposobem jest poddać się, miast walczyć, kiedy już wyrwiesz się z odrętwienia i słabości - racja, mówienie wszystko będzie dobrze zazwyczaj jest bardzo upierdliwe, chociaż doszedłem do wniosku, że wszystko zależy od tego, kto nam to mówi i w jakiej sytuacji. Czasami... z ust niektórych... brzmi to naprawdę tak, jakby mogło być dobrze. Jakby coś lepszego tylko czekało na nas za rogiem... ale sądzę że do tego trzeba być tym, kim Nailah nigdy nie był - promykiem światła i nadziei, kimś ciepłym, kto nie jest odzwierciedleniem ludzkiego upadku. Odrywasz swoją dłoń od koszuli, której opuszki palców na krańcach zabarwiły się, od wilgotnej plamki na koszuli, czerwienią - teraz w nie wbiłeś wzrok - zacisnąłeś zęby, ściągnąłeś brwi, czując nieprzyjemne ciągnięcie w nieszczęśliwie zasklepionej ranie na boku, uświadamiając sobie, że przecież musisz znów oddychać i nie zapomnieć, jak się to robi - ale ten oddech tak palił... chyba niepotrzebnie starałeś się biegać wokół tego ognia i próbować go gasić - sam się poparzyłeś. Och, nonsens - ty chciałeś go przecież podjudzać, nie gasić... Czy jak to w końcu jest? Czego ty właściwie chcesz? Czego ty chcesz od Liv Mendez? Coś jej teraz powiedzieć? Nie potrafiłeś pozbierać myśli, które rozsypały się po podłodze niczym tafla ze stłuczonego szkła.
- Liv Mendez
Re: Znikająca Sala
Wto Cze 23, 2015 12:17 pm
Cisza. Nastała tak nagle. Nie było słuchać nawet waszych oddechów. Czyżbyście oboje zapomnieli o tej naturalniej czynności…? Oddychaj Liv. Wdech i wydech. To proste. Potrafisz to zrobić. No już! Chyba jednak nie. Uczmy się tego od początku. Nauczmy się tego od nowa, mimo iż powietrze jest tak zanieczyszczone. To dobrze. Musicie się zahartować. Ona musi. Jeśli nauczy się oddychać w takich warunkach, to później będzie tylko łatwiej i przyjemniej. Jeszcze raz. Wdech i wydech. Dasz radę! Swoje spojrzenie utkwiła na czerwonej plamie. W tym momencie zapomniała nawet o bólu, który rozchodził się wzdłuż dłoni. Przeczuwała zagrożenie. Bestia. Stała przed nią. Zahipnotyzowana, ale to jedynie cisza przed burzą. Uciekać? Walczyć? Poddać się? W jej głowie zapanowała totalny chaos. To nie powinno się tak potoczyć. Przyszła do znikającej Sali, aby pobyć w samotności, aby pozbierać kawałki swojego świata, a spotkała Jego. I kolejny raz wszystko idzie nie tak jak powinno. Ten scenariusz na nic się staje. Nie ma sensu marnować czasu na wymyślanie, skoro Los sam zmienia jego treść, ze śmiechem przyglądając się konsekwencjom. Chyba otrzymaliście jakąś podrobioną talie kart do tej partii pokera. Ani ona nie wygrywa, ani ty. Porzućcie karty. Porzućcie stoliczek. Walka odbywa się jedynie na krawędzi tych czarnych i czekoladowych tęczówek. Czy wciąż znajdujecie się w Sali? Wciąż przebywacie na terenie Hogwartu? Wydaje mi się jakby wasze ciała lewitowały w pustce. W nowej czasoprzestrzeni, stworzonej przez przypadek. Zamknięci. Nie ma drzwi. Nie ma murów. Nie ma nic. Nie da się nigdzie ukryć, schować, uciec. Ile to już trwa? Jak długo? Czy w ogóle da się to określić? Nawet czas przestał się liczyć. Bardzo powoli przeniosła wzrok na Twoją twarz. Och… Sahirze, dzieliły was centymetry. Jak mogła nie zobaczyć tych wszystkich blizn, tych ran. Zarówno tych świeżych, które powstały niedawno, jak i tych, o których może sam już zapomniałeś. To takie małe pamiątki. Bolesne pamiątki. Pamiątki wydarzeń z Twojej historii. Historii, którą Liv Mendez chciałaby kiedyś poznać. Chciałaby kiedyś zajrzeć do Twojej księgi i odnaleźć te dawne stronice. Chociaż to bardzo ciężka sprawa, zważywszy na waszą relację, którą już nawet nie potrafię nazwać. Ile miałeś przygód? Z których wyszedłeś zwycięsko, a z których jako przegrany? To chore. Ranisz ją, łamiesz każdą część ciała po kolei, nie zostawiając ani jednego kawała, sprawiasz, że demony, o których usilnie chciała zapomnieć, na nowo wyłażą na światło dzienne. Już sama nie wiem, które rzeczy przeważają. Jednak chciałeś zamknąć ją w klatce, ale sam ukochałeś sobie wolność. I chyba to sprawia, że wciąż chce zagłębiać się coraz dalej i dalej, wciąż pchana na nieznane wody, odnajduje siłę by wypłynąć na powierzchnię. To nadzieja, że przy Tobie i ona kiedyś zazna tego uczucia, że przetniesz ten łańcuszek, a ona wyleci na świat. Tylko co wtedy? Przecież nie zna terytorium poza murami, za którymi wciąż była więziona. Czy będzie potrafiła tak żyć? Myślę, że tak. Wszystko metodą prób i błędów. Parę siniaków więcej, cóż to jest. Skończmy nad tym rozmyślać. Jeszcze przyjdzie odpowiednia pora. Trzeba się skupić na tu i teraz. Na Tobie, stojącym przed Gryfonką i wpatrujący się w tą plamę. Jak bardzo ta niewinna dziewczyna chciałaby wiedzieć co dzieje się w Twoje głowie. Mimo ogarniającego strachu i paniki działo się coś czego nie potrafiła opisać. Chciała Ci pomóc. Ten grymas bólu wykrzywiający Twoją twarz. Już chciała wyciągnąć rękę, która wciąż znajdowała się za jej plecami. Widziała dokładnie co działo się z Twoim ciałem. Jeszcze chwile temu to ona drżała, teraz Ty nie panowałeś nad ciałem. Co zrobić? Co zrobić? Rozejrzała się po Sali, jakby mogła odnaleźć tam odpowiedz.
Nie znalazła jej.
Wykorzystując moment nieuwagi chłopaka, ramieniem odepchnęła go delikatnie, zwiększając dystans między wami i wyminęła jego osobę. Stali do siebie plecami. On próbując pozbierać swoje myśli, ona przyglądając się rozharatanej dłoni.
- Kurwa – przeklęła pod nosem. Jak możliwe, że aż tak głęboko się zraniła. Jak możliwe, że wcześniej tego nie czuła. Cała dłoń ubrudzona była gęstą, ciepłą, czerwoną cieczą. Nie miała nawet możliwości oczyścić ją. Na chwilę zapomniała o chłopaku, zapomniała, że wciąż był w tym samy pomieszczeniu co ona, że wciąż był Wampirem, który potrzebuje krwi. Jednak to tylko na krótką chwile. Na króciutki moment. Coś zastukała za nią. Znieruchomiała i wyprostowała się. Bestia. Bestia się rozbudziła. Bardzo powoli odwróciła się.
- Sahir… - wyszeptała widząc jego twarz. I nie była w stanie nic więcej powiedzieć. Rób co chcesz. Nie będzie się broniła. To nawet nie miałoby sensu. Już jest na przegranej pozycji. Jednak działo się coś dziwnego. W jej oczach nie było strachu. Uleciał gdzieś. Czekolada zastygła, przygotowana na to co może za chwile się stać. Pogodzona z tym. Przecież już to przerabialiście. To Twoja natura. To nieodłączna część Ciebie. Mimowolnie spojrzała na nadgarstek. Poprzednie rany jeszcze do końca się nie zagoiły. Nie wyleczyły. Widzisz… Ona też zdobywa pamiątki. Pamiątki waszej historii. Zarówno na ciele jak i na duszy. Zarówno te, które można dostrzec gołym okiem, jak i te wewnątrz, te, które tylko ona potrafi ujrzeć. Milczała. Żaden dźwięk nie zakłócał już tej ciszy. Nieme przyzwolenie. Tak mi się wydaję, ale czy w ogóle Cię to obchodzi? Przecież nigdy nie pytasz o zgodę. Nigdy jej nie potrzebujesz.
Nie znalazła jej.
Wykorzystując moment nieuwagi chłopaka, ramieniem odepchnęła go delikatnie, zwiększając dystans między wami i wyminęła jego osobę. Stali do siebie plecami. On próbując pozbierać swoje myśli, ona przyglądając się rozharatanej dłoni.
- Kurwa – przeklęła pod nosem. Jak możliwe, że aż tak głęboko się zraniła. Jak możliwe, że wcześniej tego nie czuła. Cała dłoń ubrudzona była gęstą, ciepłą, czerwoną cieczą. Nie miała nawet możliwości oczyścić ją. Na chwilę zapomniała o chłopaku, zapomniała, że wciąż był w tym samy pomieszczeniu co ona, że wciąż był Wampirem, który potrzebuje krwi. Jednak to tylko na krótką chwile. Na króciutki moment. Coś zastukała za nią. Znieruchomiała i wyprostowała się. Bestia. Bestia się rozbudziła. Bardzo powoli odwróciła się.
- Sahir… - wyszeptała widząc jego twarz. I nie była w stanie nic więcej powiedzieć. Rób co chcesz. Nie będzie się broniła. To nawet nie miałoby sensu. Już jest na przegranej pozycji. Jednak działo się coś dziwnego. W jej oczach nie było strachu. Uleciał gdzieś. Czekolada zastygła, przygotowana na to co może za chwile się stać. Pogodzona z tym. Przecież już to przerabialiście. To Twoja natura. To nieodłączna część Ciebie. Mimowolnie spojrzała na nadgarstek. Poprzednie rany jeszcze do końca się nie zagoiły. Nie wyleczyły. Widzisz… Ona też zdobywa pamiątki. Pamiątki waszej historii. Zarówno na ciele jak i na duszy. Zarówno te, które można dostrzec gołym okiem, jak i te wewnątrz, te, które tylko ona potrafi ujrzeć. Milczała. Żaden dźwięk nie zakłócał już tej ciszy. Nieme przyzwolenie. Tak mi się wydaję, ale czy w ogóle Cię to obchodzi? Przecież nigdy nie pytasz o zgodę. Nigdy jej nie potrzebujesz.
- Sahir Nailah
Re: Znikająca Sala
Wto Cze 23, 2015 1:16 pm
Wiesz... ten świat był po prostu okrutny. Bardzo okrutnie obdzierał nas wszystkich z naszego dzieciństwa i ciepłych myśli na przyszłość, bardzo powoli pozbawiał całej niewinności, jaką byliśmy otoczeni i wielkich pragnień zbawienia wszystkich wokól nas - takich nagich, zbezczeszczonych, wypuszczał potem Bóg ze swojego ogrodu i mówił, byśmy sobie radzili - dalej tak samo, jak robiliśmy to pod jego bezpiecznym spojrzeniem. I nadal niektórzy naiwnie będą mówić, że w niego wierzą, że to na pewno jakiś większy, boski plan, który został przygotowany specjalnie dla nich - nawet nie zastanawiają się, ilu ludzi myśli tak samo, jak oni, w tym samym momencie - tysiące, miliony?
My nie mamy tych złudzeń.
Wszyscy zostaniemy pochowani w tej samej glebie, może na różnych kontynentach, może na różnych cmentarzach, a może wielu z nas nie doświadczy nawet prawowitego pochówku - bo nie wszyscy mają rodziny i krewnych, którzy wyłożyliby pieniądze na to, by godny pochówek został urządzony - pogrzeb - coś, co miało nas pożegnać z tym okrutnym światem, miał byś swoistą koroną skurwysyństwa życia, które chciało nas wodzić za nos i cieszyć się nim, dziękować za każdy dzień, jaki został nam dany, albowiem "życie" samo w sobie jest największym darem od tego ślepego Boga... Cieszysz się, że żyjesz? Boisz się śmierci? Bardzo wielu ludzi się jej boi - co więc, jeśli powiem, że Sahir Nailah bał się życia? Że każdy dzień był jak przekleństwo zesłane na jego głowę, jak czarny krzyż postawiony na całe jego jestestwo, gdzie droga, taka trudna do przebycia dla wszystkich innych, była jeszcze trudniejsza dla niego, bo to on pierwszy przecinał te nieoznaczone szlaki..? Poznanie historii tych wszystkich blizn, z których większość już po prostu zniknęła, poddana naturalnej mocy regeneracyjnej wampirów, śledzenie ich szlaków, gdzie miały swój początek, a w którym punkcie zostały zagojone, gdzie zamierzały zostać pochłonięte i stać się gładką skórą - powiadają, że to nie te blizny na ciele są tymi najgorszymi, ale one są jak pieczątka, która zostaje przybijana na całe nasze jestestwo - taką pieczątką były ślady po kłach na twoim nadgarstku - oddawanie krwi wampirowi jest niebezpieczne, zdajesz sobie z tego sprawę? Raz, drugi raz - w porządku, najwyżej nogi zaczną się pod tobą załamywać ze zmęczenia, ale skoro rzecz stała się pierwszy raz, a teraz zezwalałaś na nią po raz drugi, to co będzie potem? Co będzie z wami? I kim dla siebie jesteście? Chciałbym wiedzieć - chciałbym wiedzieć, czym jest ta pustka, w której nagle się znaleźliście.
Nie czuję gruntu pod nogami... Cicho, ciemno... Powieki opadają do połowy obciążone zmęczeniem okładającym się na mięśniach i wysysającym z nich całą energię - tu było dobrze, tu było wygodnie, tu było bezpiecznie - pryskały wszystkie te maski, znikały karty, stoliczek - tak obnażeni możemy na siebie spoglądać jak równy na równego - widzę twoje rany, czy ty widzisz moje? Wypada wiaderko z dłoni, wypada krzesiwo z twych palców - nie mamy broni, Liv - nie mamy siły, by nadal ją toczyć... Uwielbiam to odprężenie, kiedy krew spływa po wyrzeźbionym trudami życia ciele - czy ty też je kochasz, czy może dopiero je poznajesz..? Jesteś tak samo zmęczona jak ja, czy może jeszcze gorzeje w tobie ogień..? Widzisz - nie ma mnie na tym świecie - tam, gdzie odwracam się do ciebie, tam, gdzie z twoich warg wysuwa się przekleństwo, tam, gdzie robię kolejne kroki w twoim kierunku - może wreszcie wpadliśmy do jakiegoś świata pomiędzy..? Choć to chyba moje sakrum - moja prywatna klatka, w której nic nie płonie, w której nie można wyczuć podłoża, a oddech jest tylko wykraczającą poza świadomość, bezwarunkową czynnością - tutaj nie ma żadnych cieni, Śmierci, wiedźm, ni trupiobladego rumaka, z którego oczodołów i nozdrzy sypią się białe larwy, roznosząc ze sobą wszystkie choroby i smród rozkładających się trupów - nie ma tu niczego - nie ma nawet myśli... Twoje serce chyba jednak za mocno bije - słyszę je nawet tu - za mocno, byś mogła odczuć wspaniałość tej wszechrzeczy... Więc, czy u mnie w porządku? Tak - u mnie wszystko gra, u mnie wszystko dobrze...
Jak było z tym przyzwoleniem..? Skoro już zbliżył się, tak powoli, a jednak tak ociężale, skoro ujął zimną dłonią twoją dłoń i uniósł ją delikatnie do swych ust, by przejechać po ranie językiem, czując cudowną słodycz wszystkich doznań, emocji i wstrząśnień, jakie miały miejsce w twoim drobnym ciele na przestrzeni tych niewielu chwil, odkąd Czarny kot pojawił się w tym pomieszczeniu, w którym chciałaś znaleźć spokój, czując smak tej krwi przemieszany z posmakiem kurzu, który zdążyła zebrać skóra pośród przejeżdżania nią po wszystkich tych meblach - jego oczy traciły na tej głębi, stały się puste w inny sposób, niż były dotychczas, bo stały się matowe w swoim kompletnym braku osobowości - niczym lalka, nakręcona maszyna, w której nie zostało nic - istniała tylko wierzchnia powłoka - jak to więc możliwe, że taka bezduszna kukła potrafiła być bardziej delikatna niż świadom zmysłów osobnik..? Przysunął się do niej jeszcze bliżej, nachylił do jej szyi, zawisnął parę milimetrów nad nią nosem, węsząc otumaniający zapach, by zaraz powrócić do dłoni, czując ciepło cieczy dotykające jego własną, oziębłą skórę.
Chcę poznać szlaki Twoich blizn, Liv Mendez. Mam wiele pragnień, które we mnie wyzwalasz, wiele różnych myśli nakładających się na umysł, wiele dziwnych, gwałtownych odruchów, które sprawiają, że nie jestem w stanie pojąć, czego koniec końców chcę - ale na pewno nie chcę się od ciebie uwalniać. Nie teraz. Nie teraz... Mógłbym być twoim cieniem - cienie co prawda znikają, zapomina się o nich, ale kiedy staniesz w odpowiednim miejscu zawsze mogą się pojawić. Mógłbym być wichurą zamkniętą w słoiku, mieszkającą w twojej kieszeni, co znika, kiedy uchylić wieko, ale kiedy otworzyć je znowu to wracała. Mógłbym być ogniem, który pali i niszczy, który pożera cię i trawi każdy fragment twego ciała, by pozostawić tylko pył, albo łykiem chłodniej wody w upalny dzień... Więc kim jestem? Zapewne tylko zwykłym chłopakiem, który spotkał na swojej drodze niezwykłą osobę. To jest po prostu złe miejsce i nieodpowiedni czas, byś choćby zbliżyła do mnie swe palce, nieodpowiednie miejsce i zły czas, żebym pchał cię do przodu i myślał, czy to wszystko jest w porządku z tobą samą, jak to przeżywasz, czy strzelisz z łuku, na którym znajdowała się strzała, gdy poczujesz, że odpada ci skóra z kości - że ja zrywam tą skórę z kości...
Czy to w porządku?
Strzel, kiedy będziesz gotowa.
U mnie naprawdę wszystko w porządku.
My nie mamy tych złudzeń.
Wszyscy zostaniemy pochowani w tej samej glebie, może na różnych kontynentach, może na różnych cmentarzach, a może wielu z nas nie doświadczy nawet prawowitego pochówku - bo nie wszyscy mają rodziny i krewnych, którzy wyłożyliby pieniądze na to, by godny pochówek został urządzony - pogrzeb - coś, co miało nas pożegnać z tym okrutnym światem, miał byś swoistą koroną skurwysyństwa życia, które chciało nas wodzić za nos i cieszyć się nim, dziękować za każdy dzień, jaki został nam dany, albowiem "życie" samo w sobie jest największym darem od tego ślepego Boga... Cieszysz się, że żyjesz? Boisz się śmierci? Bardzo wielu ludzi się jej boi - co więc, jeśli powiem, że Sahir Nailah bał się życia? Że każdy dzień był jak przekleństwo zesłane na jego głowę, jak czarny krzyż postawiony na całe jego jestestwo, gdzie droga, taka trudna do przebycia dla wszystkich innych, była jeszcze trudniejsza dla niego, bo to on pierwszy przecinał te nieoznaczone szlaki..? Poznanie historii tych wszystkich blizn, z których większość już po prostu zniknęła, poddana naturalnej mocy regeneracyjnej wampirów, śledzenie ich szlaków, gdzie miały swój początek, a w którym punkcie zostały zagojone, gdzie zamierzały zostać pochłonięte i stać się gładką skórą - powiadają, że to nie te blizny na ciele są tymi najgorszymi, ale one są jak pieczątka, która zostaje przybijana na całe nasze jestestwo - taką pieczątką były ślady po kłach na twoim nadgarstku - oddawanie krwi wampirowi jest niebezpieczne, zdajesz sobie z tego sprawę? Raz, drugi raz - w porządku, najwyżej nogi zaczną się pod tobą załamywać ze zmęczenia, ale skoro rzecz stała się pierwszy raz, a teraz zezwalałaś na nią po raz drugi, to co będzie potem? Co będzie z wami? I kim dla siebie jesteście? Chciałbym wiedzieć - chciałbym wiedzieć, czym jest ta pustka, w której nagle się znaleźliście.
Nie czuję gruntu pod nogami... Cicho, ciemno... Powieki opadają do połowy obciążone zmęczeniem okładającym się na mięśniach i wysysającym z nich całą energię - tu było dobrze, tu było wygodnie, tu było bezpiecznie - pryskały wszystkie te maski, znikały karty, stoliczek - tak obnażeni możemy na siebie spoglądać jak równy na równego - widzę twoje rany, czy ty widzisz moje? Wypada wiaderko z dłoni, wypada krzesiwo z twych palców - nie mamy broni, Liv - nie mamy siły, by nadal ją toczyć... Uwielbiam to odprężenie, kiedy krew spływa po wyrzeźbionym trudami życia ciele - czy ty też je kochasz, czy może dopiero je poznajesz..? Jesteś tak samo zmęczona jak ja, czy może jeszcze gorzeje w tobie ogień..? Widzisz - nie ma mnie na tym świecie - tam, gdzie odwracam się do ciebie, tam, gdzie z twoich warg wysuwa się przekleństwo, tam, gdzie robię kolejne kroki w twoim kierunku - może wreszcie wpadliśmy do jakiegoś świata pomiędzy..? Choć to chyba moje sakrum - moja prywatna klatka, w której nic nie płonie, w której nie można wyczuć podłoża, a oddech jest tylko wykraczającą poza świadomość, bezwarunkową czynnością - tutaj nie ma żadnych cieni, Śmierci, wiedźm, ni trupiobladego rumaka, z którego oczodołów i nozdrzy sypią się białe larwy, roznosząc ze sobą wszystkie choroby i smród rozkładających się trupów - nie ma tu niczego - nie ma nawet myśli... Twoje serce chyba jednak za mocno bije - słyszę je nawet tu - za mocno, byś mogła odczuć wspaniałość tej wszechrzeczy... Więc, czy u mnie w porządku? Tak - u mnie wszystko gra, u mnie wszystko dobrze...
Jak było z tym przyzwoleniem..? Skoro już zbliżył się, tak powoli, a jednak tak ociężale, skoro ujął zimną dłonią twoją dłoń i uniósł ją delikatnie do swych ust, by przejechać po ranie językiem, czując cudowną słodycz wszystkich doznań, emocji i wstrząśnień, jakie miały miejsce w twoim drobnym ciele na przestrzeni tych niewielu chwil, odkąd Czarny kot pojawił się w tym pomieszczeniu, w którym chciałaś znaleźć spokój, czując smak tej krwi przemieszany z posmakiem kurzu, który zdążyła zebrać skóra pośród przejeżdżania nią po wszystkich tych meblach - jego oczy traciły na tej głębi, stały się puste w inny sposób, niż były dotychczas, bo stały się matowe w swoim kompletnym braku osobowości - niczym lalka, nakręcona maszyna, w której nie zostało nic - istniała tylko wierzchnia powłoka - jak to więc możliwe, że taka bezduszna kukła potrafiła być bardziej delikatna niż świadom zmysłów osobnik..? Przysunął się do niej jeszcze bliżej, nachylił do jej szyi, zawisnął parę milimetrów nad nią nosem, węsząc otumaniający zapach, by zaraz powrócić do dłoni, czując ciepło cieczy dotykające jego własną, oziębłą skórę.
Chcę poznać szlaki Twoich blizn, Liv Mendez. Mam wiele pragnień, które we mnie wyzwalasz, wiele różnych myśli nakładających się na umysł, wiele dziwnych, gwałtownych odruchów, które sprawiają, że nie jestem w stanie pojąć, czego koniec końców chcę - ale na pewno nie chcę się od ciebie uwalniać. Nie teraz. Nie teraz... Mógłbym być twoim cieniem - cienie co prawda znikają, zapomina się o nich, ale kiedy staniesz w odpowiednim miejscu zawsze mogą się pojawić. Mógłbym być wichurą zamkniętą w słoiku, mieszkającą w twojej kieszeni, co znika, kiedy uchylić wieko, ale kiedy otworzyć je znowu to wracała. Mógłbym być ogniem, który pali i niszczy, który pożera cię i trawi każdy fragment twego ciała, by pozostawić tylko pył, albo łykiem chłodniej wody w upalny dzień... Więc kim jestem? Zapewne tylko zwykłym chłopakiem, który spotkał na swojej drodze niezwykłą osobę. To jest po prostu złe miejsce i nieodpowiedni czas, byś choćby zbliżyła do mnie swe palce, nieodpowiednie miejsce i zły czas, żebym pchał cię do przodu i myślał, czy to wszystko jest w porządku z tobą samą, jak to przeżywasz, czy strzelisz z łuku, na którym znajdowała się strzała, gdy poczujesz, że odpada ci skóra z kości - że ja zrywam tą skórę z kości...
Czy to w porządku?
Strzel, kiedy będziesz gotowa.
U mnie naprawdę wszystko w porządku.
- Liv Mendez
Re: Znikająca Sala
Wto Cze 23, 2015 4:21 pm
Bała się Śmierci. Panicznie się jej bała. Jak myślisz, dlaczego dwa razy już uciekła przed nią? Wiedziała, że to jeszcze nie ten moment, że to jeszcze nie ta chwila. Nie wiadomo czemu, Ona – Kostucha - również się na to zgodziła i wypuściła ją ze swych kościstych dłoni, a przecież wcale nie musiała. Jednak uparcie o niej pamiętała i błądziła za nią, po korytarzach życia, wciąż wymyślając coraz to nowsze, lepsze zasadzki. Byłeś jedną z nich? Przecież jesteś jej Bratem, a pojawiłeś się tak nagle. Pojawiłeś się znikąd i zacząłeś mącić. Mącić tą spokojną tafle czekolady. Tak, pamiętam. Upadłe Anioły są do tego stworzone. To ich zadanie. Rób to dalej, skoro i tak nie jesteście w stanie rozłączyć waszych istnień. Skoro nie chcecie tego robić. To oznaczało, że żyje, że jeszcze nie wszystko zastygło. Przez swoje czyny, sprawiasz, że na nowo odnajduje siły do walki. A przecież chcesz niszczyć. Może nawet do końca nie wiesz co tak naprawdę czynisz. A może taki był plan, od samego początku. Zamienić w popiół, by powstała jak Fenix. Nowe życie. Nowe szanse. Nowe… Nowe…
Ty zaś boisz się życia. Będąc wciąż w pobliżu Śmierci, Otchłani, trudno przyjmować ten blask, te światło. Jesteś przyzwyczajony do życia w ciemności. Wzrok musi się przyzwyczaić do nowego natężenia, ale oni na to nie patrzą. Każą Ci iść. Iść po ścieżkach, które nie istnieją, które sam musisz wydeptać, stworzyć. Jak to zrobić, skoro światło oślepia? Błądzisz po omacku i depczesz co popadnie. Niszczysz to co piękne, ale skąd możesz o tym wiedzieć. Przecież nic nie widzisz. Nie dziwie się, że boisz się życia. Będąc na Twoim miejscu sama bym się bała.
Może jest jakieś wyjście? Może jest jakiś sposób?
Mogłaby powoli przyzwyczajać Cię do tej jasności. Stopniowo. Bez pośpiechu. Tak, żebyś nie czuł, że cokolwiek Ci narzuca. Małymi dawkami. Powolutku. Spokojnie. Tak, żebyś w końcu mógł normalnie widzieć. Mógł bezpiecznie deptać swoje ścieżki. Tak jak Ty chcesz. Chociaż, Czarny Kocie - uwielbiasz niebezpieczeństwo, ale to tylko propozycja. Nie musisz jej przyjmować. Tak jak i Ty, pokazałbyś jej ciemność i może udałoby się przekonać Gryfonkę, że Śmierć nie jest taka straszna jak ją malują. Może. Przemyślmy tą opcję.
Nie zdawała sobie sprawy jak bardzo niebezpieczne jest oddawanie krwi. Jak mogła? Na swojej drodze spotkała pierwszego Wampira. Posiadała niewielką wiedzę, na ten temat. Wiedzie, która skupiała się na informacjach wyczytanych w podręcznikach, o ile one mówiły prawdę. Oczywiście, utrata zbyt dużej ilości krwi jest niebezpieczna. O tym wiedziała. W końcu jej matka była lekarzem. Jednak od ostatniego spotkania minęło kilka dni, a czuła się w miarę dobrze. Kto powiedział, że następnym razem również się zgodzić. Och… Można się tego domyśleć. Masz racje. Jej ogromna chęć ratowania wszystkich dookoła, zapominając zupełnie o sobie. Również chciałaby znać odpowiedź na te pytania. Od dłuższego czasu mnie dręczą i za każdym razem nie odnajduje odpowiedzi. Czy kiedykolwiek będzie dane nam poznać, czym ta dwójka, stała się dla siebie?
A więc to koniec. Koniec, który będzie trwał wiecznie, bo jak możecie wydostać się z tego zakątka, o którym istnieniu nawet wy nie mieliście pojęcia. Niczego tu niema. Nie posiadacie broni, masek, mostów, murów. Więc dlaczego wydaje mi się, że nawet ta pustka wiruje wokół was. A może to wy wirujecie? Och.. Nie wiem… Nie mam pojęcia. Ciężko mi to nazwać. Zarówno to co dzieje się na zewnątrz, jak i wewnątrz. Jakby słowa nie były w stanie tego opisać. Jakby ich wydźwięk był nic nie znaczący, w porównaniu z tym co dzieje się w waszych oczach, w waszych głowach, a w końcu w waszych sercach.
Uważnie przyglądała się chłopakowi. Widziała każdą zmianę w jego spojrzeniu, ruchu, po prostu byciu. Och… Dziewczyno w co Ty się pakujesz? Dlaczego wystawiasz się jako chętny na pożarcie przez Bestie? Uciekaj! Uciekaj! Nie. Wciąż stała. Stała w tym samym miejscu. Zmarszczyła brwi, gdy Krukon dotknął jej rany. Jej źrenice poszerzyły się jeszcze bardziej gdy Sahir przybliżył się do jej szyi. Prawie niezauważalnie drgnęła. Jednak to wystarczyło by zbić, otaczającą was niewidzialną, bardzo delikatną bańkę. Jakby wiedząc, że nie tędy droga, powróciłeś do dłoni. Cóż zamierzasz zrobić? Nie wyrywa jej. Czyżby to moment próby? Nie bądźmy śmieszni. Po co jakakolwiek próba. Już nie jesteśmy w teatrze. Już nie jesteśmy na deskach sceny. Nie potrzeba żadnych dowodów. Nie potrzeba niczego. Była zwyczajną dziewczyną. Nie wiem co w niej widzisz. Nie wiem dlaczego, chcesz być tym wszystkim, ale powiem jedno: Bądź. Mimo wszystko bądź. Nawet nie pamiętam, kiedy przestałeś wbijać szpilki w jej ciało. Kiedy to wszystko się skończyło, ale i zaczęło. Nie posiadała broni w swoich dłoniach, przecież przed chwilą jeą wypuściła. W tym samym momencie, w którym Ty wypuściłeś wiaderko. Ogień pożera Was, ale ona nie czuła języków płomieni, które lizały wasze ciała. Trwajcie. Trwajcie tak, aż wiatr nie rozwieje popiołu, którym się staniecie. Wszystkie przedmioty leżą u waszych stóp, jednak to za daleko by po nie sięgnąć. Za daleko…
Nie strzeli.
Jak mogłaby uczynić to swojej Gwieździe Mroku.
Powoli wysunęła swoją dłoń, z Twojego uścisku. Odsunęła się parę kroków, ale wciąż wpatrywała się w Twoje oczy. Nawet nie wiedziała czemu to zrobiła. Odruch. Bańka pękła. Wszystko płonie. Wy płoniecie.
- Chyba powinnam coś z tym zrobić – jej głos był jak cicha, ciepła melodia, pośród całego krzyku świata. Jej głos nawet nie zadrżał. Powinna się bać, powinna uciekać, a jedyne co zrobiła to wypowiedziała tak głupie i banalne słowa.
Ty zaś boisz się życia. Będąc wciąż w pobliżu Śmierci, Otchłani, trudno przyjmować ten blask, te światło. Jesteś przyzwyczajony do życia w ciemności. Wzrok musi się przyzwyczaić do nowego natężenia, ale oni na to nie patrzą. Każą Ci iść. Iść po ścieżkach, które nie istnieją, które sam musisz wydeptać, stworzyć. Jak to zrobić, skoro światło oślepia? Błądzisz po omacku i depczesz co popadnie. Niszczysz to co piękne, ale skąd możesz o tym wiedzieć. Przecież nic nie widzisz. Nie dziwie się, że boisz się życia. Będąc na Twoim miejscu sama bym się bała.
Może jest jakieś wyjście? Może jest jakiś sposób?
Mogłaby powoli przyzwyczajać Cię do tej jasności. Stopniowo. Bez pośpiechu. Tak, żebyś nie czuł, że cokolwiek Ci narzuca. Małymi dawkami. Powolutku. Spokojnie. Tak, żebyś w końcu mógł normalnie widzieć. Mógł bezpiecznie deptać swoje ścieżki. Tak jak Ty chcesz. Chociaż, Czarny Kocie - uwielbiasz niebezpieczeństwo, ale to tylko propozycja. Nie musisz jej przyjmować. Tak jak i Ty, pokazałbyś jej ciemność i może udałoby się przekonać Gryfonkę, że Śmierć nie jest taka straszna jak ją malują. Może. Przemyślmy tą opcję.
Nie zdawała sobie sprawy jak bardzo niebezpieczne jest oddawanie krwi. Jak mogła? Na swojej drodze spotkała pierwszego Wampira. Posiadała niewielką wiedzę, na ten temat. Wiedzie, która skupiała się na informacjach wyczytanych w podręcznikach, o ile one mówiły prawdę. Oczywiście, utrata zbyt dużej ilości krwi jest niebezpieczna. O tym wiedziała. W końcu jej matka była lekarzem. Jednak od ostatniego spotkania minęło kilka dni, a czuła się w miarę dobrze. Kto powiedział, że następnym razem również się zgodzić. Och… Można się tego domyśleć. Masz racje. Jej ogromna chęć ratowania wszystkich dookoła, zapominając zupełnie o sobie. Również chciałaby znać odpowiedź na te pytania. Od dłuższego czasu mnie dręczą i za każdym razem nie odnajduje odpowiedzi. Czy kiedykolwiek będzie dane nam poznać, czym ta dwójka, stała się dla siebie?
A więc to koniec. Koniec, który będzie trwał wiecznie, bo jak możecie wydostać się z tego zakątka, o którym istnieniu nawet wy nie mieliście pojęcia. Niczego tu niema. Nie posiadacie broni, masek, mostów, murów. Więc dlaczego wydaje mi się, że nawet ta pustka wiruje wokół was. A może to wy wirujecie? Och.. Nie wiem… Nie mam pojęcia. Ciężko mi to nazwać. Zarówno to co dzieje się na zewnątrz, jak i wewnątrz. Jakby słowa nie były w stanie tego opisać. Jakby ich wydźwięk był nic nie znaczący, w porównaniu z tym co dzieje się w waszych oczach, w waszych głowach, a w końcu w waszych sercach.
Uważnie przyglądała się chłopakowi. Widziała każdą zmianę w jego spojrzeniu, ruchu, po prostu byciu. Och… Dziewczyno w co Ty się pakujesz? Dlaczego wystawiasz się jako chętny na pożarcie przez Bestie? Uciekaj! Uciekaj! Nie. Wciąż stała. Stała w tym samym miejscu. Zmarszczyła brwi, gdy Krukon dotknął jej rany. Jej źrenice poszerzyły się jeszcze bardziej gdy Sahir przybliżył się do jej szyi. Prawie niezauważalnie drgnęła. Jednak to wystarczyło by zbić, otaczającą was niewidzialną, bardzo delikatną bańkę. Jakby wiedząc, że nie tędy droga, powróciłeś do dłoni. Cóż zamierzasz zrobić? Nie wyrywa jej. Czyżby to moment próby? Nie bądźmy śmieszni. Po co jakakolwiek próba. Już nie jesteśmy w teatrze. Już nie jesteśmy na deskach sceny. Nie potrzeba żadnych dowodów. Nie potrzeba niczego. Była zwyczajną dziewczyną. Nie wiem co w niej widzisz. Nie wiem dlaczego, chcesz być tym wszystkim, ale powiem jedno: Bądź. Mimo wszystko bądź. Nawet nie pamiętam, kiedy przestałeś wbijać szpilki w jej ciało. Kiedy to wszystko się skończyło, ale i zaczęło. Nie posiadała broni w swoich dłoniach, przecież przed chwilą jeą wypuściła. W tym samym momencie, w którym Ty wypuściłeś wiaderko. Ogień pożera Was, ale ona nie czuła języków płomieni, które lizały wasze ciała. Trwajcie. Trwajcie tak, aż wiatr nie rozwieje popiołu, którym się staniecie. Wszystkie przedmioty leżą u waszych stóp, jednak to za daleko by po nie sięgnąć. Za daleko…
Nie strzeli.
Jak mogłaby uczynić to swojej Gwieździe Mroku.
Powoli wysunęła swoją dłoń, z Twojego uścisku. Odsunęła się parę kroków, ale wciąż wpatrywała się w Twoje oczy. Nawet nie wiedziała czemu to zrobiła. Odruch. Bańka pękła. Wszystko płonie. Wy płoniecie.
- Chyba powinnam coś z tym zrobić – jej głos był jak cicha, ciepła melodia, pośród całego krzyku świata. Jej głos nawet nie zadrżał. Powinna się bać, powinna uciekać, a jedyne co zrobiła to wypowiedziała tak głupie i banalne słowa.
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach