- Severus Snape
Severus Snape. [dorosły]
Wto Kwi 15, 2014 8:11 am
Imię i nazwisko:
Severus Snape
Imiona i nazwiska rodziców:
Eileen Prince i Tobiasz Snape
Data urodzenia:
9 stycznia 1960 roku
Miejsce zamieszkania:
Dom przy Spinner's End w Cokeworth
Status majątkowy:
Biedny
Czystość krwi:
Półkrwi
Była szkoła:
Slytherin, Hogwart
Różdżka:
Sosna, sierść warga, 13¼ cala
Wzrost:
Wieczór w Cokeworth był wyjątkowo chłodny kiedy młody Severus stanął naprzeciw zakurzonego, starego lustra, które któregoś dnia Eileen przytargała do salonu małego domku. Rzadko przeglądał się w jakimkolwiek zwierciadle, nie lubił widoku własnej twarzy. Teraz jednak wpatrywał się bez większego celu w swoją sylwetkę, zniekształconą przez wytartą powierzchnie lustra. Bez cienia zaskoczenia zauważył, że nogawki spodni zdawały się nietypowo przykrótkawe a gdy na ułamek sekundy wyprostował się, naprężony niczym struna wyglądał na o co najmniej kilka centymetrów wyższego. Szybko jednak potrząsnął głową wprawiając strąki włosów w ruch i odszedł od lustra, przyjmując swą zwyczajową, zgarbioną postawę.
175-180cm
Waga:
Siedział pochylony nad dziennikiem, skrzętnie przelewając kotłujące się w głowie myśli na papier. Kawałek odsłoniętego karku o niezdrowej, mlecznej barwie w słabym świetle księżyca wyglądał na jeszcze jaśniejszy niż zwykle. Kręgi poruszające się pod skórą wraz z każdym drgnięciem chłopaka sprawiały wrażenie, jakby w każdej chwili mogły bez większego trudu przebić się przez delikatną tkankę. Palce kurczowo trzymające pióro rozluźniały co jakiś czas swój uścisk, na te krótkie momenty gdy przygryzał wargę zastanawiając się nad kolejnym słowem, a doskonale widoczne kości dłoni wyglądały przy tym jak oddzielny, żywy organizm. Pod ciemną szatą narzuconą na ramiona skrywało się znacznie więcej szczelnie opiętych przez skórę kości, nie obleczonych mięśniami właściwymi dla chłopaka w jego wieku, on jednak zdawał się nie zwracać już na to uwagi.
około 70 kg
Kolor włosów:
Drzwi trzasnęły za Tobiaszem, który po kolejnym ataku złości opuścił trzęsący się ze starości dom i pobiegł najpewniej do najbliższego pubu, zalać nerwy podłą whiskey. Eileen stała nad blatem kuchennym, pocierając piekące od żelaznego uścisku męża ramię do którego powoli wracało czucie. Severus, chociaż był tylko dzieckiem i nie powinien mieć takich myśli, oczami wyobraźni widział jedynie rosnącego pod materiałem koszuli matki siniaka. Podszedł do niej i spróbował złapać za dłoń, ona jednak odsunęła się od chłopca, a wyraz jej twarzy przesłoniętej kruczymi włosami pozostał dla niego nieodgadniony. Stanął więc po prostu obok, ze spuszczoną głową, masując swe drobne ramię w niemym porozumieniu z matką. Jego twarz, na której już dawno wyschły łzy bezsilności, również zasłonięta była przez strąki ciemnych włosów. Przez ten ułamek sekundy, zanim Eileen wyszła bez słowa i zamknęła się w pokoju, wyglądali jak swe idealne kopie.
Kruczo czarne
Kolor oczu:
Doskonale pamiętał ten dzień, gdy jako dziecko przechadzał się wzdłuż brudnej, śmierdzącej rzeki ciągnącej się nieopodal jego domu. Co jakiś czas podnosił leżące na brzegu kamienie, brudząc przy tym palce zielonkawym szlamem i ciskał je do wody, patrząc jak spokojna tafla burzy się na ułamki sekundy. Spotkał wtedy dziwną, starszą kobietę, najpewniej bezdomną i alkoholiczkę, wtedy jednak nie mógł tego wiedzieć. Gdy zbliżyła się do niego był pewien, że zbeszta go za rzucanie kamieniami, ona jednak przystanęła zaraz obok, złapała go brudną, cuchnącą dłonią za brodę i spojrzała mu głęboko w oczy. Powiedziała mu wtedy, że nigdy nie widziała tak smutnego spojrzenia u dziecka w jego wieku. Oburzony Severus szybko strząsnął rękę kobiety ze swojej twarzy, odwrócił się i pobiegł przed siebie.
Czarne
Praca:
Aktualnie nie posiada pracy, ukończył naukę w Hogwarcie i rozważa wszelkie możliwe opcje dotyczące jego przyszłości. Niewykluczone, że powróci do zamku na praktyki, bądź podejmie się pracy w magicznej aptece. Prawdopodobnie dorabiać będzie pisując do Eliksirotwórstwa praktycznego.
Bogin:
Strach towarzyszył mu całe życie, za każdym razem przybierając inną postać. Jako dziecko, największym lękiem napawał go ojciec, o surowym spojrzeniu i dłoni twardej, skorej do wymierzania kar za najmniejsze przewinienie. Z czasem zorientował się, że to nie mężczyzny się bał, a przemocy, która się z nim wiązała. Gdy nauczył się akceptować ból, strach przeminął, a zastąpiła go złość. Ciężko stwierdzić, co przedstawiać może jego bogin teraz, gdy jest już starszy i lęk stał się nieodzowną częścią jego życia. Jest jednak coś, pewna rzecz, a raczej wydarzenie, z którym Severus nie mógłby się pogodzić - śmierć ukochanej osoby.
Ciało martwej Lily
Amortencja:
Miłość to coś, co przez długi czas nie istniało w rzeczywistości w której żył. W jego życiu nie było słowa "kochać", nie kochał rodziców, oni nie kochali jego, a tym bardziej siebie. Najsilniejszym uczuciem jakie towarzyszyło mu przez długi czas była nienawiść. Dopóki nie poznał roześmianej Lily, tak innej od tego co znał dotychczas. I tej polany pachnącej latem, na której wylegiwali się oglądając niebo przesłonięte białymi chmurami. Czuł wtedy subtelny zapach jej szamponu, gdy rude włosy łaskotały go po szyi, zapach ich dziecięcych, spoconych od grzejącego słońca ciał, zmieszany z wonią złotego zboża i polnych kwiatów. Długo nie zdawał sobie z tego sprawy, było to jednak wspomnienie, które najbliższe było jego definicji "miłości".
Widok z Ain Eingarp:
Ostatnią rzeczą jaką gotów był zaprzątać swą głowę Snape było to niesławne zwierciadło, pełne iluzorycznych wizji o szczęśliwym, cukierkowym życiu.
Nic nie bawiło go bardziej, a momentami nieomal obrzydzało, równie mocno jak te miraże, którymi niejednokrotnie dzielili się między sobą ci, którym udało się je ujrzeć.
Gdyby jednak jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności znalazł się w tym samym pomieszczeniu co ono, być może zobaczyłby siebie.
Pozornie takiego samego, jednak jakby innego.
Ta sama twarz, z haczykowatym nosem i ziemistą cerą, bez cienia uśmiechu.
Te same włosy, za długie, poskręcane w tłuste strąki.
Nawet ta sama sylwetka, przygarbiona, skryta pod czarnymi szatami.
Musiałby mocno zmrużyć oczy, zupełnie niczym starszy mężczyzna, dla którego wszystko to co przed nim zlewało się w jedną plamę, próbując dojrzeć jakiegolwiek przejawu, że może to być jego marzenie.
Wciąż jednak nie byłby w stanie stwierdzić, co też właściwie pokazywało mu Ain Eigarp.
Gotów byłby uwierzyć, że nawet w marzeniach nie widział siebie jako kogoś szczęśliwego. Że zawsze widzieć będzie jedynie samotności i odrazę.
Być może pozostałby w komnacie chwile dłużej, by w dziecinnej naiwności wpatrywać się w swe odbicie, szukając jakichkolwiek oznak zniekształcenia.
Zrozumiałby zapewne, choć nie potrafiłby tego przyznać, że nawet w najgłębiej skrywanych marzeniach nie widział siebie szczęśliwego, takiego jak inni. Zupełnie tak, jakby pisane mu było życie w ciągłej beznadziei.
Coś jednak majaczyłoby w tafli zwierciadła. Rzecz jasna nie mógłby stwierdzić, co to było. A może bał się stwierdzić?
Widziałby jedynie ten dziwnie znajomy, ognisty błysk gdzieś za nim, który jednak znikał za każdym razem gdy tylko się obrócił.
I to ciepło, przywodzące na myśl drugiego człowieka, które czuł w lewej dłoni.
Zaraz po tym subtelny, lekko wilgotny dotyk na jego policzku, który pozostawiałby nietypowe uczucie gdzieś w trzewiach.
Zapewne byłoby to jedyne co zapamiętałby zaraz po tym, gdy opuściłby pomieszczenie, by już nigdy do niego nie powrócić, nawet myślami.
Podsumowanie posiadanej wiedzy i umiejętności:
Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że Snape nie był dobrym uczniem. Był bowiem dobry. A właściwie bardzo dobry. W niektórych dziedzinach może i nawet najlepszy, nigdy jednak nie przyznałby tego otwarcie, nawet jeśli w myślach lubił tak o sobie mówić.
Szczególnymi zdolnościami i wiedzą wykazywał się w Eliksirach, w których, co jest bardzo zrozumiałe, stał się swego rodzaju wirtuozem. Podobnie wiele wysiłku i uwagi poświęcał również Obronie Przed Czarną Magią, która niezmiennie go fascynowała i fascynuje nadal. Nie do końca wiadomo, czy bardziej ta część z obroną, czy czarną magią.
W pozostałych dziedzinach radził sobie dobrze, aczkolwiek nie były one dla niego równie istotne.
Severus potrafi poświęcać wiele czasu na naukę, jeśli sprawa tego wymaga, i niezwykle szybko się uczy. Ukrywanie się za książkami od zawsze bowiem było dla niego najlepszą taktyką, by zapomnieć o otaczającym go świecie. Ponadto jest twórcą kilku zaklęć i zmienionych, ulepszonych receptur wielu eliksirów. Drzemie w nim wrodzona zdolność do leglimencji i oklumencji.
Jedynym problemem jest jego skłonność do zakazanych dziedzin magii, skutkująca znajomością wielu czarnomagicznych zaklęć.
Przykładowy post:
Niebo było niemal zupełnie błękitne tego dnia, kiedy z podręcznikiem do eliksirów przycisniętym kurczowo do piersi przechodził krużgankami otaczającymi jeden z licznich dziedzinców Hogwartu. Promienie słońca zdawały się coraz dłuższe i cieplejsze z dnia na dzień, co przyciągało spragnionych łaskotającego uczucia na twarzach uczniów. Trawa powoli z brzydkiej, brudnej zieleni przemieniała się w tą soczystą barwę, wręcz proszącą o to by się na niej położyć. Również liście na drzewach były coraz bardziej rozwinięte.
Wiosna.
Całe chmary uczniów wypełzały z murów zamku, by choć na chwilę oczyścić umysł po wyczerpujących egzaminach. Być może Seveurs cieszyłby się pogodą z resztą rówieśników, gdyby tylko wszystko wyglądało inaczej. Bezpiecznie czuł się jednak tylko skryty głęboko w cieniu, z dala od innych. Już chciał pochylić głowę, przesłonić twarz włosami i skierować się w stronę bezpiecznej przystani jaką były wilgotne, ciemne ślizgońskie lochy, gdy ujrzał ją.
Zawsze był zbyt słaby by oprzeć się jej widokowi. Była jedyną uciechą w jego życiu, a zarazem największą udręką.
Nie umiejąc się powstrzymać, wkroczył na dziedziniec i mijając wszystkich tych, którzy z najwyższą skutecznością ignorowali jego obecność, dotarł do jednego z drzew. Drobne liście okalające szeroko rozłożone gałęzie dawały dostatecznie dużo cienia, przysiadł więc na wystającym korzeniu. Na kolanach oparł otwartą książkę i na przemian wpatrywał się w wypisane na marginesach formułki oraz Lily, stojącą nieopodal. Rozmawiała z jakimiś Gryfonkami, zapewne koleżankami z roku. Jej usta układały się w słowo SUMy, a twarz rozpromieniała się co jakiś czas.
Tak bardzo chciał podejść, porozmawiać z nią, zapytać jak jej poszło, podroczyć się z nią, tak jak to robili gdy uczyli się razem. Coś jednak zawsze mu przeszkadzało. Zupełnie jakby była w nim dziwna blokada, która uwalniała falę paraliżującego strachu za każdym razem gdy tylko myślał o tym, by podejść do niej gdy nie była sama.
Przyjaciółka na tyle skutecznie zajęła jego myśli, że dopiero kiedy widok w całości zasłoniły mu czyjeś nogi, zorientował się, że przed nim znajdował się nie kto inny, jak cholerny Potter.
Severus uniósł wzrok by spojrzeć na niego kpiąco.
- Co jest Smarkerusie? - prychnął James, z tym paskudnym uśmieszkiem, którego Snape nigdy nie był w stanie zetrzeć z jego twarzy. Gryfon obrócił się, zapewne w celu wybadania w co z takim uwielbieniem wpatrywał się Ślizgon, po czym w akompaniamencie przeciągłego gwizdu przeniósł wzrok z powrotem na niego.
- No no, nasz Wycierus lubi bawić się w dziwaka i obserwować biedną Lily - zadrwił, nachylając się w stronę chłopaka. Dłonie wsparte miał na biodrach a jego spojrzenie wbite w Severusa było wyzywające, jeszcze bardziej niż zwykle.
- James, chyba musisz nauczyć naszego Smarka, że niegrzecznie jest tak się zachowywać - przeniósł spojrzenie czarnych oczu na właściciela kolejnych słów i ujrzał nikogo innego jak Syriusza Blacka. Obok niego z nieodgadnioną miną stał Lupin, a kawałek dalej Pettigrew, sprawiający wrażenie niepewnego, co właściwie tutaj robią.
Świetnie, Huncwoci w komplecie. Tylko tego było mu teraz trzeba.
Nim jednak zdążył zareagować, wstać, odpowiedzieć coś czy po prostu odejść, ujrzał zaciśniętą w dłoni Pottera różdżkę.
- Levicorpus! - słowa te zadudniły mu w uszach, zdawały się być przytłumione, jakby wypowiedział je ktoś zza drewnianych drzwi.
Jego własne zaklęcie! Przeciwko niemu! Ale... Skąd on je znał?
Myśli kotłowały w głowie Severusa, gdy poczuł jak Potter za pomocą magii zręcznie wywraca go do góry nogami. Podręcznik z świstwem spadł na ziemię, po drodzę gubiąc kilka kartek, które rozsypały się tuż pod jego lewitującą głową.
Szata opadała mu na twarz, odsłaniając blady brzuch, a upokorzenie i złość narastało w chłopaku. Próbował zasłonić się, wierzgać, zrobić cokolwiek, był jednak bezbronny. Nie miał nawet różdżki, co prawdopodobnie było jego największym błędem.
Słyszał jedynie głośne, szydercze śmiechy i uczniów powtarzających po którymś z Huncwotów niczym mantrę "Smarekus, Wycerius, Smarkerus, Wycierus!", a zza kotary włosów widział Jamesa, który zdawał się śmiać najgłośniej, zupełnie jakby opowiedział właśnie najwyborniejszy z dowcipów.
Zauważył jedynie błysk rudych włosów i dopiero gdy usłyszał znajomy głos zorientował się, że wszystko to widziała Lily.
Co za koszmar. Severus był teraz niewyobrażalnie wściekły. Że też musieli zrobić to teraz, kiedy ona tu była! Jakby dostatecznie mało miał zmartwień, teraz ona uzna go za słabeusza. Już zawsze widzieć w nim będzie tego bezbronnego dzieciaka, wiszącego w powietrzu, z twarzą czerwieniejącą od napływającej do głowy krwi.
- James, wystarczy, oszalałeś do reszty? - wykrzykiwała coś do Pottera, jednocześnie ściskając go za rękę, Ślizgon nie był jednak w stanie stwierdzić co dokładnie mówiła, bowiem z głuchym łoskotem upadł na ziemie, uderzając przy tym o wystający korzeń. Słyszał zrezygnowane pojękiwania uczniów, którzy niczym stado ptaków rozpierzchli się gdy tylko zabawa się skończyła.
Głowa pulsowała mu z bólu i złości. Przed oczami zrobiło mu się szaro, kiedy więc zaczął zbierać kawałki pergaminu, które wypadły z książki, nie wiedział kto złapał go za rękę próbując podnieść.
- Sev, Sev, nic ci nie jest? Merlinie, ten Potter i jego świta, są tacy nieodpowiedzialni! Banda gamoni - w tej chwili słowa te były dla niego niczym więcej jak ogromnym niedopowiedzeniem. Ta sama osoba sięgnęła po podręcznik znajdujący się właśnie pod jego dłonią, a Severus obrócił się gwałtownie, niczym zaszczute zwierze.
- Zostaw mnie w spokoju, szlamo! - warknął, pocierając przy tym twarz. Dopiero teraz dotarło do niego, do kogo skierował te słowa. Poczuł jak nagle wszystko staje się całkiem klarowne, jakby ktoś podał mu sole trzeźwiące.
Zrozumiał powagę swego błędu, kiedy tylko zobaczył zaskoczoną minę Lily.
I jej zielone oczy napływające łzami.
Snape na przemian otwierał i zamykał usta, chcąc jakoś przeprosić, cofnąć swe słowa, jednak czuł się jakby potraktowano go Jęzlepem. Gdy tylko chciał coś powiedzieć, z jego gardła wydobywał się jedynie niezrozumiały pomruk, zupełnie jakby się dławił.
- Lily... - wykrztusił jedynie, jej już jednak nie było. Podniosła się i pobiegła w stronę zamku, a on pozostał sam, na ziemi, z kolanami moknącymi od wciąż jeszcze wilgotnej trawy.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach