Go down
James Potter
Oczekujący
James Potter

Polana z kominkiem i z kocem - Page 2 Empty Re: Polana z kominkiem i z kocem

Pią Sty 09, 2015 1:56 am
Jeśli chodzi o trupy, to James miał zamiar zwyciężyć w tym zakładzie. Mógł iść w tym celu po trupach. Albo inaczej. Po swoim trupie. Bo to, co właśnie zrodziło się w jego głowie, coraz bardziej utwierdzało go w przekonaniu, że jeśli wprowadzi swój plan w życie, może nie dożyć końca tych wydarzeń. Ale co tam, było warto. Gdyby James usłyszał, że Lily Evans jest skoncentrowana na strefie uczuciowej i poznawaniu go od nowa pod względem charakteru, to chyba zakrztusiłby się w tym momencie sokiem dyniowym. Zakrztusiłby się, gdyby był w posiadaniu takowej szklanicy soku. Ze zdziwieniem spojrzał na swoją dłoń, w której nagle pojawił się sok dyniowy. No tak, ściany mają uszy. Upił powoli łyk, jakby nie był pewien czy to aby na pewno sok dyniowy, a nie jakaś straszliwa pułapka w wykonaniu Evans. Może obdarła bahanki ze skóry i spuściła do kielichów ich żółć z małych żołądeczków, albo do zwyczajnego soku dolała eliksiru miłosnego, by jak najszybciej pozbyć się konkurencji w ich rywalizacji. Na szczęście, bądź nieszczęście nic z tych rzeczy nie miało miejsca. Upił łyk ostrożnie i dla własnego bezpieczeństwa odstawił szklankę od siebie. Pustą. No dobra, przesada, Evans i stawianie na uczucia dla jego osoby może i były odmiennymi biegunami magnetycznymi z dwa lata temu. Kiedy - poza przedrzeźnianiem, licznymi propozycjami randek, które najczęściej składane były w najbardziej niepoważny sposób, w jaki tylko można było sobie wyobrazić oraz awanturami - nie potrafili ze sobą praktycznie normalnie rozmawiać. Po tym czasie sytuacja uległa zmianie, nie nastała ona jednak tak do końca bezboleśnie. Na szczęście ten rozdział zdołali również za sobą zamknąć. Lily, jeśli było to w ogóle możliwe, pociągała Jamesa jeszcze bardziej niż miało to miejsce podczas tzw. SUMów. Dawno nie widział jej tak pełnej wdzięku, jak w tej chwili. Gdyby nie to, że mieli umowę, już dawno przyciągnąłby ją do siebie. W dodatku stała się wobec niego bardziej otwarta i spontaniczna. Gdzie kiedyś stanęłaby za jego plecami, by zasłonić mu oczy dla zabawy? Przy okazji pozwalając się całować na środku korytarza VII piętra. Co więcej, wkładając mu dodatkowo dłonie pod koszule. Wcześniej wyminęłaby go, mrucząc pod nosem „Niedoczekanie Twoje, Potter!” W dodatku robiąc najbardziej naburmuszoną minę, na jaką byłoby ją stać. Wspomnienie jej dłoni na swoim ciele i to w miejscu publicznym miał zamiar pielęgnować podczas bardzo samotnych nocy, które spędzał często na wsłuchiwaniu się w chrapanie Remusa Lupina. Swoją drogą, nie wiedział, czy to od przemian w każdą pełnię nabawił się zakrzywienia przegrody nosowej, czy to chrapanie było nieodłącznym dodatkiem do jego futerkowego problemu. James nie był aż tak ograniczony, by widzieć tylko te zmiany w zachowaniu Evans, które przyzwalały na odrobinę bliskości między nimi. Każdy uśmiech na jej twarzy, który był skierowany w jego kierunku, każdy żart lub nawet mało znaczące słowo wyrwane z kontekstu rozmowy traktował jak dar. Jasne, że nie zawsze musiał potrafić to okazać. To był czas, kiedy uczyli się siebie nawzajem i James miał przeczucie, że ten rok będzie jednym z lepszych w całym jego życiu, jeśli nawet nie przełomowym. Nagle zapomniał już, że znajdował się na ostatnim semestrze przed opuszczeniem Hogwartu. Zapomniał również o tym, że góry imienia Lily Evans były niedostępne dla jeleni. Nic bardziej mylnego, moja droga, sarenko.
W biodra idzie tylko kobietom. W biodra oraz w pupę. Mimo, że tłumaczycie sobie wszystkie, że czwarte pudełeczko czekoladek z Miodowego Królestwa, które pocisnęłyście po kolacji nadal pójdzie w cycki. Nie, moje drogie panie. Nie pójdzie. Chociaż gdyby rzeczywiście tak się stało, James Potter miałby więcej terenów do zwiedzania.
Jeśli chodzi o te Twoje stworzenia, to myślałem, że jesteś większą romantyczką. Chociaż te, które wymieniasz to same przyjemniaczki. Jedynym poważnym stworzeniem, do jakiego byłbym w stanie Cię porównać jest sfinks. Zapewne bardzo dobrze wiesz jak wygląda. Wydaje mi się, że to nie przypadek, Twoje włosy momentami przypominają prawdziwą lwią grzywę. Kto jak nie sfinks jest bardzo inteligentny? Kto uwielbia zagadki oraz rebusy? Kto uwielbia analizować wszystko co ją otacza, jak nie Lily Evans? W dodatku w pilnowaniu swojej… cnoty, bywasz bardziej niebezpieczna niż te stworzenia. Po tej krótkiej analizie stwierdzam, że przypadki nie istnieją. Darujmy sobie dalszy przegląd magicznych stworzeń. Pozostawmy to Newtowi Skamanderowi, który jest w tej dziedzinie bieglejszy.
Jak tu zostawić ulubiony zwierzyniec Hagrida, kiedy ich własne zachowania zaczynały się do tego sprowadzać. James nie szczędził Lily dowodów swojej miłości, jednak nie mógł w takiej chwili skupić się na podobnych rozważaniach, w jakich pogrążona była rudowłosa dziewczyna. Pewnie nie zdawała sobie sprawy jak jego świat został przewrócony do góry nogami, w dodatku nabrał takich jaskrawych kolorów, jakich nigdy jeszcze nie odczuwał. Był w stanie czekać naprawdę długo, aż tak zwana „zwierzyna” sama da się złapać. James nic tak nie nienawidził w życiu jak dwóch rzeczy. Pierwsza to Severus Snape, a druga to dramaty. Kiedy udało mu się sprawnie wyplątać z dotychczasowych, nie miał zamiaru wikłać się w kolejne, mimo, że te roztaczały nad nimi sieci jak pajęczyny w Zakazanym Lesie, obrzydliwie przylepiające się do ciała, jeśli się w nie wejdzie.
Pewność zwycięstwa emanowała z Pottera od chwili, gdy cały plan zrodził się w jego kosmatej, rozczochranej głowie. Zuchwałość w tym przypadku prowadziła tylko do zwycięstwa. Potter miał zamiar wykorzystać każdą przeszkodę jako swoją korzyść. Samo krążenie wokół Pottera nie doprowadziłoby raczej do jego kapitulacji. Prędzej dostałby po prostu zawrotów głowy. Postanowił wyłączyć myślenie i postawić na spontaniczność, tak, by dziewczyna nie mogła przewidzieć kolejnych jego ruchów. Jeśli nie przeanalizowała podczas swoich nieustających rozważań planu B, a nawet C, a może nawet D i E. Panna Evans chyba jeszcze mało wiedziała o Rogaczu, skoro wydawało jej się, że tak niewiele trzeba, by go pokonać. Fakt, że ona lepiej panowała, albo raczej ukrywała swoje pragnienia, jeszcze o niczym nie znaczył. James nie miał zamiaru przegrać, co nie znaczyło też, że nie pragnął jej dotyku. Dlatego też cała ta zabawa była jeszcze bardziej ekscytująca. Widział w jej oczach, że ma ochotę go udusić. I kto tu lepiej panuje nad swoimi emocjami? Uśmiechnął się triumfalnie, mimo, że ten pocałunek w nim również wywołał pożar, którego nie byłby w stanie tak prędko zwalczyć. Może nawet i nie chciał. Nie spuszczał z niej wzroku, w którym kryło się wiele sprzecznych emocji. Zainteresowanie tym co zaraz uczyni, pożądanie, wywołane jej niedawną bliskością, zadziorność i satysfakcja, że udało mu się wyprowadzić ją z równowagi. Pewność siebie, że uda mu się wygrać zakład bez większego problemu. Ale też radość z tego, że stał przez chwilę jak głupi na korytarzu VII piętra i dane im było się spotkać, a co najlepsze, Evans wcale nie miała zamiaru uciekać teraz przed nim do biblioteki. Kto powiedział, że nauka jest najważniejsza w życiu? Nie mógł sobie jakoś tego przypomnieć. Prawy kącik ust powędrował nieznacznie w górę. Evans nie spuszczała wzroku z jego dłoni, rozpinających guziki koszuli.
- Nie gorąco Ci, Evans? – Spytał przywołując na twarz lekko podstępny uśmieszek. Ich spojrzenia się spotkały i James mimowolnie uniósł brew do góry, przejrzał Lily i jej próby zachowania powagi. Wtedy wytoczył pierwszy „atak” na dziewczynę, nie mogąc powstrzymać rozbawienia tym, że jej twarz przybrała triumfalny wyraz. Nie tak szybko, Evans. Spoglądał jej przy tym z pasją w oczy, wyobrażając sobie, że jest tym krawatem. Że to on dotyka jej twarzy, po czym zjeżdża na smukłą szyję, coraz niżej, na dekolt, a następnie rozchyla poły jej koszuli i zjeżdża na krągłe piersi. Takie myśli krążyły mu po głowie, kiedy operował swoją bronią przy czym ani na chwilę nie odstępował wzrokiem jej spojrzenia. Przyglądał jej się z bardzo bliska, z łatwością mógłby jej dotknąć, gdyby zasady zakładu tego nie zabraniały. Uczył się jej na pamięć, zdając sobie sprawę, że mimo iż Lily jeszcze nijak nie zareagowała na jego zabiegi, wiedział, że jej się to podobało.
Kiedy przysunęła do niego swoją twarzyczkę, miał problemy z zachowaniem kontroli i wcale tego nie ukrywał. Miał do wyboru kilka opcji, mógł się minimalnie przysunąć i znów smakować jej ust, druga to odsunięcie się na bezpieczną odległość, by nie kusić losu. Ostatnia, którą notabene wybrał, to pozostanie w miejscu. Najtrudniejsza do wykonania, ale nikt nie mówił, że będzie łatwo, ani, że Potter będzie chodził na skróty. Przyglądał jej się spod zmrużonych powiek, ale kiedy nagle dmuchnęła mu w wargi, odskoczył lekko w tył zaskoczony. Roześmiał się, spoglądając na Evans wzrokiem pełnym miłości. Zrobił świadomy ruch ręką w powietrzu, jakby chciał odgarnąć jej włosy z czoła. Nie uczynił tego jednak, mimo, że jego palce od jej twarzy dzieliły dosłownie ułamki centymetrów. Lily zaczęła się wycofywać, więc on uczynił to samo, gratulując sobie w duchu, że nie zrobił tego jako pierwszy. Źrenice poszerzyły mu się do granic możliwości, sprawiając wrażenie całkowicie czarnych oczu. Przygryzł dolną wargę, obserwując jak Lily zdejmuje szatę, a następnie krawat. Puścił ją dopiero wtedy, kiedy dziewczyna się do niego odezwała. Dopiero kiedy usłyszał jej pytanie, zdał sobie sprawę, że od dłuższego czasu niczego nie powiedział.
- Nie, po prostu czasem zapominam przy Tobie języka w gębie. – Odparł z przekorą, przywołując na twarz pewny siebie uśmiech. Odprowadził jej krawat tęsknym spojrzeniem, a następnie przeniósł wzrok na jej koszulę, mając nadzieję, że Lily zacznie ją rozpinać. Nic z tych rzeczy. Zajęła się przeczesywaniem swoich długich włosów. – Nie, to znaczy tak. – Rzekł, sprawiając wrażenie niezgodnego z własnymi myślami. Nic dziwnego, w takich chwilach wszyscy jesteśmy Jamesem Potterem. Ciekawe tylko, czy w takich chwilach wszyscy wiemy co uroiło się w jego szalonej głowie? Całe to nieporadne zachowanie w większości przypadków było dokładnie przemyślane.  – Bardzo dobrze. – Uśmiechnął się w odpowiedzi na jej uśmiech, który zwaliłby go z nóg, gdyby nie to, że właśnie siedział na podłodze. Podkulił kolana pod brodę i przez chwilę nie ruszał się, tylko obserwował wykonywane przez Lily czynności. Właśnie zaczęła wcierać w szyję krem, który pojawił się tu znikąd. Nic dziwnego, w końcu znajdowali się w Pokoju Życzeń. Otworzył szerzej oczy, patrząc jak jej dłoń zsuwa się niżej i niżej pod kołnierz koszuli. Przestawał mu się momentami podobać ten cały zakład. Miał ochotę zerwać się z podłogi i ją w tym wszystkim wyręczyć. Nie minęła minuta, a Lily zaproponowała dokładnie to samo, jakby czytając mu w myślach.
- Nie ma sprawy, dla takich czynności warto jest przegrać. – Rzekł pozornie spokojnym tonem, jednak w jego oczach pojawiły się niebezpiecznie błyskające ogniki. Przywołał na twarz uśmiech, który wypadł dosyć zuchwale przy jego wcześniejszych słowach. Wyciągnął rękę po krem, aby Lily mu go podała. Jednak po chwili zorientował się, czym to może grozić.
- Ja wezmę krem, a Ty podwiń koszulę, albo najlepiej ją zdejmij. – Rzekł, gdy był już pewien, że głos mu się nie zachwieje z przejęcia. Nie miał zamiaru pozwalać na to, by gra zakończyła się tak szybko. Zabrał rękę, nim zorientowała się w tym, że właśnie chciał, by sama go mu podała. Podniósł się ze swojego bezpiecznego miejsca i chwycił krem w obie ręce. Nałożył odrobinę na palce i przejechał kciukiem po substancji okrężnym ruchem, sprawdzając konsystencję. Miał jasnoniebieski kolor i pachniał owocami leśnymi. Chociaż nie, pachniał jak jakaś owocowa guma do żucia, albo jogurt owocowy.
- Masz łyżeczkę? Zaraz go zjem. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu, podnosząc wzrok na Evans, która obróciła się do niego tyłem, odsłaniając swoje plecy. Dobrze, że nie widziała w tej chwili uśmiechu, jaki pojawił się na twarzy Jamesa. Nie wróżył on niczego dobrego. Pokręcił głową na widok koszuli, którą Evans nadal miała na sobie.
- Musisz ją całkowicie zdjąć, bo będzie mi przeszkadzać. – Żachnął się, a po chwili dodał jeszcze bardziej przekonująco. – Poza tym, może się pobrudzić… – Urwał, licząc na to, że Lily go jednak posłucha. Jedynym odzewem na jego słowa było tylko bardziej energiczne podciągnięcie tylnej części materiału na ramiona, by nie przykrywał jej pleców.
- No, niech Ci już będzie. Połóż się na brzuchu. – Nakazał, wskazując na koc, na którym dopiero co się całowali. Gdy Evans wreszcie wykonała swoje polecenie, James dołożył kremu na palce i poruszał dłońmi dokładnie jak pianista przygotowujący się do klawiszowego występu. Lily aż wzdrygnęła lekko ramionami triumfalnie, gotowa poczuć jako pierwsza dotyk dłoni Jamesa na swoim ciele. HA! Nic się jednak takiego nie stało. Potter wsmarował sobie szybko krem w dłonie, ponieważ nie w smak było mu wcierać go sobie w spodnie. W życiu jeszcze nie miał takich delikatnych dłoni jak w tej chwili. Aż dziwnie się z tym czuł, że jego palce przez następne godziny będą pachnieć jak owoce leśne. Wyciągnął z tylnej kieszeni spodni różdżkę, a zrobił to doprawdy bezszelestnie, ponieważ Lily w oczekiwaniu na dotknięcie jego dłoni, ukryła twarz, opierając czoło na splecionych ramionach pod głową. James nie zwlekał, wyczarował sporych rozmiarów kostkę lodu i ostrożnie skierował ją na skórę jej pleców. Dziewczyna pod wpływem chłodu automatycznie zadrżała. James nie zaprzestawał jednak swoich mini tortur. Z triumfalnym uśmiechem rzucił kolejne niewerbalne zaklęcie, sprawiając, że kawałek lodu zaczął się powoli przesuwać po jej ciele. Tempo przesuwania było powolne, lecz bardzo silnie oddziaływało na wszystkie jej nerwy i wrażliwe miejsca na skórze. Lily zszokowana przesunęła się na plecy, jednak lód został zaczarowany tak, że nie mógł z niej tak po prostu spłynąć, ani stopnieć sam z siebie. Przesunął się na brzuch, w okolicach bioder, pozostawiając po sobie wilgotne strużki zimnej wody. James z trudem przeniósł spojrzenie na twarz ukochanej. Przez chwilę miał ochotę przesunąć go pod materiał jej spódnicy, jednak zmienił zdanie i skierował go (machnięciem różdżki) w górę, wzdłuż pępka, w kierunku piersi. Lily wciąż pozostawała w koszuli, mimo, że ta była miejscami groteskowo uniesiona ku górze. Kostka lodu pozostawiała pod nią wilgotne plamy wody, które rozchodziły się szybko po materiale. James spojrzał na dziewczynę z demonicznym uśmiechem na ustach.
- Uważam, że ten zakład, b a r d z o d o b r z e nam zrobi, kochanie. – Rzekł, nie ukrywając tego, że głos pod wpływem wzrastającego pożądania stał się lekko schrypnięty. Nie mogąc się powstrzymać, chwycił znów swój krawat, który zwisał mu luźno z szyi i zaczął powtarzać cieńszym końcem jego materiału trasę, którą wcześniej przebyła kostka lodu. Przeklinał w duchu własne myśli, które podsuwały mu całkowicie zakazane obrazy. Jakby zamiast końcem tego krawatu, przesuwał po jej ciele własnym językiem. O tak, pragnął tego. Bardzo. W pewnym momencie stwierdził, że będzie to pierwsza rzecz jaką zrobi, gdy to się skończy. Kostka lodu znajdowała się już na wysokości jej piersi, a widział to po zszokowanej minie Lily. Nachylił się raptownie nad jej twarzą, patrząc pełnym namiętności wzrokiem w jej zielone oczy. Nie mógł oderwać od niej wzroku. spragniony jej widokiem. Nie tylko widokiem. Była taka piękna, taka seksowna, taka zakazana, a w rezultacie i nieosiągalna. Przesunął twarz w kierunku jej ucha, uważając, by nie dotknąć jej żadną częścią ciała.  
- Nie mogę dłużej z Tobą walczyć. Ty jesteś tym o co walczę, Lily. – Wyszeptał jej te słowa z pasją, wprost do ucha. Po czym idąc za jej wcześniejszym przykładem, wrócił do jej twarzy, tak, że dzieliły ich tylko centymetry, po czym dmuchnął w jej jeszcze nabrzmiałe od pocałunku wargi.
Lily Evans
Oczekujący
Lily Evans

Polana z kominkiem i z kocem - Page 2 Empty Re: Polana z kominkiem i z kocem

Pią Sty 09, 2015 10:38 pm
Kolejna różnica pomiędzy nimi, ponieważ ona z całą stanowczością na jaką było ją stać nie posunęłaby się, aż do tego. Ale skoro on był gotowy się poświęcić by wygrać, to przecież nie będzie mu tego zabraniała. Pozostaje kwestia tego, czy nie przeżyje, dlatego że ona go zamorduje, czy też z powodu samego siebie. Knucie tak szatańskich planów grozi pewnym ryzykiem o czym doskonale powinien wiedzieć. Aż takie to było dziwne, że starała się go poznać na nowo? Że nie chciała się kierować dotychczasowymi uprzedzeniami  względem jego osoby? Wierz mi lub nie, ale było to cholernie trudne zadanie by tak się przestawić i automatycznie nie reagować na wszelkie ruchy Jamesa gniewem, irytacją lub ucieczką.  Kiedy w jego dłoni pojawił się sok dyniowy, brwi rudowłosej automatycznie powędrowały do góry, w zielonych oczach zaś pojawiła się nieufność. Kto wie czy nie wykorzysta tego napoju przeciw niej byle tylko wygrać? Wszystko było możliwe! Lily miała się więc na baczności i obserwowała, jak chłopak wypija całą zawartość szklanki. Żebyście tylko ją widzieli! Evans praktycznie odetchnęła z ulgą, ciesząc się, że to nie był żaden spisek mający na celu złamania jej woli. W sumie trochę nawet zdziwiło ją, że sok dyniowy pojawił się w tym miejscu, bo to jakby łamało pewne prawa, które rządziły czarodziejskim światem, ale może to była kwestia tego, że sok ten już wcześniej był w pokoju? Wydawało się to jej całkiem racjonalne.  Co do wszelkich trucizn i eliksirów miłosnych...nigdy w życiu! Były one przecież surowo zabronione, a sama świadomość uciekania się do takich „sztuczek” była dla niej okropna!  
Dwa lata temu denerwował ją niesamowicie, przytłaczał całą swoją osobą  - nawet jego obecność w obrębie 200 metrów działała na nią, jak czerwona płachta na byka. Chyba jeszcze nikogo nie miała taką ochotę udusić, pogrzebać żywcem, zatłuc kociołkiem, wrzucić na sam środek szkolnego jeziora, potraktować najgorszymi urokami, jakie tylko przychodziły jej do głowy. Był niezaprzeczalnie najbardziej irytującym, narcystycznym i zapatrzonym w siebie typem, którego miała niemiłą okazję poznać. A awantury? Awantury były u nich na początku dziennym! Zawsze, jak wychodziła z dormitorium i choćby nie wiadomo, jak dobry humor miała, znikał on w momencie zderzenia się z Jamesem Potterem.  Nie potrafiła  - ba! – nawet nie chciała dostrzec jego dobrych stron. Lily wychodziła po prostu z założenia, że taki człowiek, jak on ich nie posiada. Oczywiście to stopniowo zaczęło ulegać zmianie. Oboje przyczynili się do tego, że ich relacje wkroczyły na nieco inny poziom. Sama się nieraz dziwiła, kiedy i jak to się stało. Przypominała sobie te wszystkie sytuacje, które mimowolnie wpłynęły na zmianę jej postrzegania Jamesa i sama nie do końca nie wiedziała, czy to było dobre, czy też złe. Ale w tym momencie, kiedy znajdowała się tak blisko niego, kiedy postanowiła się z nim założyć, czuła że nie zastąpiłaby tego niczym innym.  Owszem, sprawiał że na wierzch wychodziła jej skryta natura, którą znała zaledwie garstka osób, ale miała wrażenie, że wszystko dzieje się tak, jak powinno. A wiecie dlaczego? Bo działo się to, dzięki niemu. A skoro nie dała mu odejść, skoro nadal jest właśnie w tym, a nie innym miejscu i to praktycznie z własnej nieprzymuszonej woli, to oznacza, że tego tak naprawdę chce.  I to było słuszne.  Jej rozmyślania były bardziej melancholijne i pełne refleksji  na temat własnego „ja”.  Lily próbowała zwyczajnie zrozumieć, co się z nią dzieje i dlaczego stała się przy Potterze taka śmiała. Wcześniej przecież nie pozwoliłaby sobie na takie...grzeszki!  Ale co będzie potem? Pozwolą sobie na taką beztroskę, a następnie? Nie będzie przecież już tak wesoło. Tam na zewnątrz czai się wielki świat, który gotowy jest w każdej chwili ich „pożreć”. Bała się. Bała się, że odda się tak mocno tej spontaniczności, że potem nie będzie w stanie wrócić z chmur na ziemię.
Jeleń jest zbyt pewny siebie, skoro sądzi, że sarenka pozwoli by przekroczył tę magiczną granicę.
Co tam mruczysz w myślach? Mów głośniej, bo nic nie słyszę przez to szeleszczenie piątego pudełeczka czekoladek z Miodowego Królestwa z karmelową rozpływającą się w ustach zawartością.
Liczysz na większy romantyzm, Potter? Przed zakończeniem słownych, zwierzęcych potyczek pozwolę sobie odpowiedzieć ten ostatni raz. Skoro ja jestem sfinksem to Ty, mój panie jesteś hipogryfem. Zapewne uważałeś na tyle na ONMS żeby wiedzieć, jak wyglądają i poruszają się te stworzenia. Jesteś tak samo szybki, jak one – na miotle przypominasz mi je jeszcze bardziej. Poza tym bywasz niesamowicie dumny i łatwo Cię urazić, chociaż nie atakujesz od razu. O nie, pielęgnujesz nieraz te zniewagi w sobie by potem móc po nie sięgnąć.  Ale całą swoją osobą  jesteś...piękny i intrygujący przy bliższym poznaniu. Tak więc masz rację, znowu. Zostawmy to Newtonowi.
Myślisz, że nie będzie w stanie się oprzeć i sama przybiegnie do siebie byś mógł ją złapać i mieć? Sarenki potrzebują wolności równie mocno, co jelenie. I kolejna różnica. Im bardziej nienawidziłeś Severusa, tym mocniej ona zdawała się go bronić. Był dla niej bardzo bliski mimo granicy, która ich dzieliła. Mimo tych wszystkich rzeczy, które sprawiły, że ich więź nie była już taka silna, jak kiedyś. Ale Lily nie skreśliła tak od razu ludzi. I to jeszcze człowieka, który był taki samotny i dręczony przez życie. Byli przecież nadal przyjaciółmi. Oboje wiedzieli, że mogą na siebie liczyć, pomimo tego, co działo się w czarodziejskim świecie. Odnośnie zaś dramatów...sama za nimi nie przepadała. Zbyt wyciskały z jej oczu łzy. Zwłaszcza te dramaty, które pojawiały się w jej zasięgu.  
Zbytnia pewność siebie nie zawsze jest zaletą i nie wszystko można wykorzystać na swoją korzyść. Nawet Ty nie jesteś w stanie tego zrobić, Jamesie Potterze.  Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, przekrzywiając delikatnie głowę w prawą stronę. W takich momentach naprawdę żałowała, że nie potrafi czytać w myślach! Mogłaby wtedy spokojnie przygotować się na każdy jego ruch i wiedziałaby kiedy zaatakować. Niestety, pozostawały jedynie domysły i wszystko wskazywało na to, że Gryfon nie podda się tak łatwo i szybko, jak sądziła.  Potrafiła nad sobą zapanować, naprawdę. Nie okaże przecież słabości. Nie wobec niego, to by był szczyt wszystkiego! Nawet jeśli ogień nadal się tlił w środku, musiała pokazać na co ją stać.  Oboje więc obserwowali siebie uważnie, czekając  na to, co zrobi te drugie. I mimo że mimowolnie pragnęła po prostu utonąć w jego ramionach z zamkniętymi oczami, to tkwiła w jednym miejscu. Zwyczajnie czekając i planując. Nawet plany powtórkowe straciły na znaczeniu w obliczu tak niepokojącej rozgrywki. I przeklętych guziczków.
- Nie. Jest akurat – odparła w miarę swobodnie, przysuwając się do kominka i przybliżając swoją zgubę.  Co do potterowskiego krawatu, nie zamierzała z niczym się zdradzać. Odpowiedziała zresztą atakiem na atak. Kiedy odskoczył od niej, roześmiała się również i wtedy zaczęła się wycofywać. A potem rozpoczęła kolejną część swojej operacji pt. „Jak sprowokować Jamesa Pottera?”. Części jej garderoby opadła tuż obok niej, a ona nie zamierzała na tym poprzestać. Ponownie wybuchnęła śmiechem, kiedy chłopak się odezwał.  Posłała mu nieco wyzywające spojrzenie, kiedy wcierała krem w swoje ciało. A gdyby tylko zerwał się z podłogi i ruszył w jej strony to miałaby zwycięstwo w garści. Żeby więc ułatwić mu podjęcie decyzji, postawiła prawie wszystko na jedną kartę.  Spodziewała się jednak, że zgodzenie się na jej propozycję zajmie mu nieco więcej czasu.
- Obiecuję że moje zadanie dla Ciebie nie będzie zbyt ośmieszające – odpowiedziała wesoło, a w jej zielonych oczach pojawiły się iskierki. Nie wykryła jednak podstępu i już chciała mu podać krem, kiedy postanowił sam po niego sięgnąć. Zmarszczyła jedynie czoło, ale już po chwili prychnęła na jego kolejne słowa.
- Nie ma mowy, James  - zapach kremu ponownie się uniósł, kiedy otworzył pudełeczko, a ona z przyjemnością wciągnęła w powietrze. Uwielbiała wszelkiego rodzaju owoce i może i zapach tego specyfiku był nieco za słodki, to jednak nie przeszkadzało jej to w żadnym stopniu. Przewróciła oczami  i odwróciła się do niego plecami. – A spróbuj jakiś sztuczek to Cię zatłukę. Zrozumiałeś mnie?
Jeśli uważał, że nie będzie się stawiała to bardzo, ale to bardzo się mylił. Na jego następne słowa, spojrzała szybko w jego stronę, mrużąc gniewnie oczy. Nie powiedziała jednak nic, jedynie zacisnęła usta w bardzo wąską kreseczkę. Podwinęła więc koszulkę do góry i położyła się na brzuchu na kocu. Nie było to do końca wygodne dla niej, ale w końcu zwycięstwo wymagało pewnych poświęceń. Nawet jeśli było to poświęcenie poczucia komfortu. Była wręcz pewna tego, że udało jej się osiągnąć zamierzony cel! Aż miała ochotę odwrócić się i krzyknąć w jego stronę: „A nie mówiłam!”. Na to było jednak jeszcze za wcześnie, zwłaszcza że niczego nie poczuła. Jej myśli zaczęły gorączkowo przelatywać jej przez głowę, podsuwając wszelkie możliwe scenariusze.  No tak! Mogła się tego spodziewać! PODSTĘP! Kiedy już chciała się odwrócić, coś zimnego dotknęło jej pleców tak niespodziewanie, że aż cicho pisnęła.  Zwłaszcza że kostka lodu przesuwała się po jej ciele tak, że aż zaczęła drżeć z zimna. Kiedy gwałtownie przewróciła się na plecy, lód zaczął jeździć po jej brzuchu. Rudowłosa jedynie rzuciła Potterowi oburzone, można by rzec, nawet nieco zranione spojrzenie, że aż tak nieczysto zagrał! Poprawiła więc swoją koszulkę i sięgnęła po różdżkę. Kiedy kostka zaczęła wędrować ku górze, Lily machnęła nią a lód rozpłynął się. Całe jej ciało drżało od zimna, choć czuła jak wewnątrz wybucha w niej ogień. I nie, to nie był ogień pożądania. To był ogień wielkiej determinacji by odpłacić się pięknym za nadobne.  Jedną dłoń zacisnęła mocniej na różdżce, drugą zaś w pięść, którą chętnie uderzyłaby Jamesa w brzuch.
Wiedziałeś przecież, że ona bardzo szybko potrafiła przechodzić z jednej skrajności w drugą. A jednak odważyłeś się  zagrać jej na nosie.  Przygotuj się więc na najgorsze. Jeśli nie teraz, to później.
Po chwili uniosła głowę i spojrzała Ci prosto w twarz, a wargi jej zaczęły powoli rozciągać się w geście niebezpiecznego uśmiechu. Nie tylko pan, panie Potter, miał plany awaryjne! Panna Evans również, zwłaszcza że znała się na planowaniu, nie gorzej, niż pan.  Na jego słowa, uniosła jedną brew do góry.
- Zobaczymy – mruknęła po chwili, przyglądając się jego ruchom.  Kiedy ponownie użył swojego krawata, pozwoliła mu na to, czekając na odpowiedni moment.  Nawet nie zorientował się zbytnio, że kostki lodu już nie było, co działało na jej korzyść. Kiedy więc rozpoczął zabawę i błądził sobie po jej ciele wzrokiem, Lily chwyciła za koniec krawata i pociągnęła delikatnie, tak żeby się z nim przypadkiem nie zderzyć. Uśmiechnęła się szeroko na widok jego miny, a w jej oczach błysnęły psotne iskierki.
- I jak Ci się to podoba? Wiesz, że gdybym pociągnęła Cię mocniej to teoretycznie to TY dotknąłbyś  MNIE  jako pierwszy? – Spytała pozornie spokojnie, ale jej oczy mówiły coś zupełnie innego. – I nie miałbyś jak udowodnić tego, że to ja pierwsze Cię dotknęłam. Zwłaszcza, że trzymam Cię tylko za ten kawałek materiału. W momencie  gdybym zrobiła tę sztuczkę to Ty byś był na przegranej pozycji. I pomyśleć, że zwycięstwo mam tak blisko! I że to Ty sam mi podsunąłeś ten pomysł, James! – Zawołała zachwycona,  nie spuszczając z niego oczu. Pod wpływem jego słów zadrżała delikatnie, ale nie dała nic po sobie poznać. Kiedy dmuchnął w jej wargi, omal się nie wywróciła! Wiedział, kiedy wykorzystać  jej sztuczkę.  Evans zamrugała szybciej oczami i zagryzła delikatnie dolną wargę, nadal trzymając go pewnie za końcówkę krawata. W drugiej zaś nadal trzymała różdżkę o której sobie przypomniała po chwili. Wymówiła cicho zaklęcie i patrzyła, jak jego różdżka wylatuje mu z rąk i zmierza w jej stronę.  Ledwo, naprawdę ledwo, chwyciła ją w dłoń w której miała jeszcze swój patyk. Następnie odrzuciła je obie na koc, który znajdował się niedaleko, po czym znowu spojrzała na Jamesa, uśmiechając się niewinnie.
- Żadnych różdżek. Spróbuj wygrać w inny sposób – powiedziała to pewnym siebie głosem. – I mam propozycję. Albo sam dobrowolnie mnie dotkniesz, albo Cię do tego zmuszę. Co Ty na to?
I tym oto sposobem Lily Evans pokazała pazurki by wygrać.
Jesteśmy więc kwita.
James Potter
Oczekujący
James Potter

Polana z kominkiem i z kocem - Page 2 Empty Re: Polana z kominkiem i z kocem

Sob Kwi 18, 2015 1:00 pm
Kolejna różnica, ponieważ tych dwoje dzieliły same różnice. Gdy tylko James zrobił coś w jednym kierunku, Lily potrafiła obrać zupełnie odwrotny kierunek. Sam nie wiedział już, czy to była sprawa różnicy charakterów czy może celowo czasem robiła mu na opak. Ale jak to mówią, przeciwieństwa się przyciągają. Ostatnią rzeczą, jakiej by pragnął to całkowite podporządkowanie się z jej strony. Kochał wyzwania i nawet jeśli z Rudą wreszcie znaleźli się na prostej drodze, to wciąż potrafiła go zaskakiwać. Cała ta sytuacja była piekielnie zaskakująca, zwłaszcza kiedy w jego dłoni pojawił się sok. Przyjrzał się z podstępnym uśmiechem na ustach, widząc jej niepewność. O tak, sok mógł mu posłużyć również jako broń, jednak nie takie były jego plany. Miał w zanadrzu coś o wiele bardziej frustrującego. Lily odetchnęła z ulgą a James nie mógł powstrzymać drapieżnego uśmiechu zwycięzcy.
Przyglądał się dłuższą chwilę twarzy Lily. Dawno nie widział, by w przeciągu kilkunastu sekund na czyjejś twarzy wymalowało się tyle emocji, zwłaszcza, że Lily była mocno zamyślona. Z fascynacją patrzył jak spuszcza wzrok, spogląda chwilę gdzieś w bok, błądząc myślami bardzo daleko. Cień minionych lat, spędzonych w Hogwarcie. Wspomnienia dobre i takie, o których oboje woleliby zapomnieć. To jednak minęło i nie dało się już nic z tym zrobić. Ani cofnąć kiedyś wypowiedzianych słów ani rozegranych wydarzeń. Liczyło się już tylko tu i teraz. On również pochłonięty był myślami na temat ich wzajemnych zawiłości, wolał to jednak porzucić na rzecz zakładu, który miał w planie wygrać i nic, ale to nic nie mogło mu w tym przeszkodzić. Przecież nie mógł pozwolić na to, by Evans wymyśliła mu jakieś bzdurne zadanie, jak na przykład śpiewanie ballad Smarkowi, albo przepisywania jej notatek z Historii Magii począwszy od pierwszego roku w Hogwarcie. A tego było rzeczywiście sporo. Merlin musiałby obrócić z trzydzieści kursów tam i z powrotem prosto z domu Evans do Hogwartu. Chociaż… Ale z niego mugol. Ona to musiała mieć przy sobie. Przecież nie zostawiłaby najmniejszego skrawka pergaminu z zapisanymi notatkami i to podczas przygotowań do okropnych owutemów.
Może i zbytnia pewność siebie nie jest zaletą, może zaślepić do tego stopnia, że osobnik przeoczy jakiś mały szczególik, doprowadzający go do zguby. Uśmiechnął się na pozór niewinnie, z niebezpiecznym błyskiem w oku, widząc zmianę w jej gestykulacji. Skrzyżowane ręce na piersi i przeszywający wzrok jakim go właśnie obrzuciła, sprawiły, że powinien spuścić skromnie spojrzenie. Jednak on nie był Remusem Lupinem, który pod siłą spojrzenia Erin wywracał oczami na prawo i lewo. Żałowała, że nie potrafi czytać, a w tym momencie nie robiła nic innego. Gdyby to wszystko nie było na niby, można by się ubiegać nawet o legilimencję… Mniejsza z tym. Całe szczęście jednak, że żadne z nich nie znało legilimenji, ponieważ cała zabawa byłaby w tym przypadku bez sensu. Przesunął głodnym spojrzeniem po jej ciele, jakby od razu chcąc pozbawić ją zbędnego mundurka. Miał wrażenie, że po tym czasie, który z nią spędził będzie wiedział jak doprowadzić do tego, by szala zwycięstwa przechyliła się na jego stronę. Pewne jej zachowania potrafił przewidzieć, ale nigdy jeszcze nie dotyczyło to takiej intymnej sytuacji. No cóż, trzeba by spróbować.
- Akurat? Oj chyba coś blefujesz. – Przekrzywił głowę do przodu. Jego spojrzenie było doprawdy wymowne. Starał się, by oczy mu nie wyszły z orbit, gdy części z garderoby Lily spadały na podłogę. Tak naprawdę całe jego wahanie było elementem gry aktorskiej. Gdy tylko zaproponowała mu, aby wetrzeć w skórę krem, od razu na to przystał. Zmieniając szybko taktykę, sądził, że Evans nie przewidzi jego prawdziwych zamiarów. Kiedy nabrał dla niepoznaki odrobinę kremu na palce, odpowiedział na jej słowa. Wydawało mu się, że tak łatwo potrafił ją przejrzeć. Teraz miał zamiar przekonać się o tym, czy jego spostrzeżenia są słuszne.
- Zbyt ośmieszające? A więc nadal sądzisz, że pozwolę Ci zwyciężyć? – Spytał z zauważalną kpiną w głosie, mimo, że jego mina sugerowała iż jest ucieleśnieniem niewiniątka. Zignorował jej słowa sprzeciwu, napawając się słodkością (do porzygu) kremu do ciała.
- Oczywiście, kochanie. – Odpowiedział, przywołując na twarz wesoły uśmiech. Wtedy właśnie uderzył wraz ze swoim jakże genialnym planem. Nie sądził jednak, że w jej oczach dostrzeże coś na miarę rozczarowania. Poczuł ukłucie w sercu i gdyby nie to, że obrał sobie za cel przechytrzenie Lily, pewnie zaprzestałby dalszych ekscesów w tym kierunku. Niestety, zakład to zakład a James Potter zawsze takie rzeczy doprowadzał do końca. Poza tym, zawsze mógł jej to później wynagrodzić. Na przykład wyznaczając jej odrobinę delikatniejsze zadanie końcowe niż miał dotychczas w planach. W jednej chwili o wszystkim zapomniał, gdy jego kostka lodu zniknęła jak za sprawą, bądź co bądź, czarodziejskiej różdżki. Zmrużył oczy, przyglądając się jej zaciśniętej pięści. Nie dał po sobie poznać, że takie prędkie zbycie jego lodu jakoś go ugodziło. Co to, to nie. Chociaż spodziewał się po dziewczynie większej chęci do zabawy, bowiem w jego wykonaniu prym wiodła zabawa, natomiast rywalizacja była na drugim miejscu. Gdyby pozwolił, żeby wzięła nad nimi górę, mogłoby to doprowadzić do bardzo nieprzyjemnych skutków, a tego oboje raczej nie chcieli. Zbyt długą chwilę poświęcił na rozmyślanie, a Evans udało się wykorzystać chwilę jego nieuwagi i przyciągnąć go do siebie za pomocą jego drugiej broni. Krawata, oczywiście. Wysłuchał jej słów do końca z uniesioną nieznacznie brwią. Gdyby tylko wpadł na ten pomysł wcześniej. Jednak nie sądził, że Lily aprobowałaby tak… głupiutkie rozwiązanie.
- Moja droga… przebiegła wiedźmo. – Zaczął, przesuwając palcem wskazującym po dolnej wardze. Brwi zbiegły się w cynicznym, lecz rozbawionym spojrzeniu, a na czoło wstąpiła wąska zmarszczka. Przez chwilę szukał odpowiednich słów, by kontynuować to co zaczął. – Twoje założenie jest słuszne. Nie udowodniłbym, że to nie ja Ciebie dotknąłem, jednak chyba nie na tym polega zabawa, prawda? Nie mamy tutaj sekundanta, który nalicza nam punkty i wykreśla je tępym nożem na tapecie w Pokoju Życzeń. Jesteśmy tylko Ty – zbliżył twarz do jej ucha – i ja. Sami decydujemy jak to się skończy. Jednak kiedy przystałem na ten zakład, zrozumiałem, że założenia są zupełnie inne. Ten kto pierwszy dotknie, ma to zrobić z własnej woli, uwiedziony poczynaniami drugiej osoby, a nie do tego przymuszony. Ale skoro chcesz zwyciężyć kosztem dobrej zabawy, to proszę Cię bardzo. – Odsunął się i spojrzał na nią porozumiewawczo, podpierając się łokciem o podłogę. – Jednak wiedz, że nawet jeśli uznam Twoje zwycięstwo w ten sposób, to w głębi serca i tak wygram. Twój wybór, Evans. – Mruknął z uśmiechem, odsuwając się jeszcze bardziej. Wymienili spojrzenia, jednak wzrok Jamesa podążył na jej wargi, które właśnie przygryzła. Nie zwracał uwagi na jej dłoń zaciśniętą na swoim krawacie. Do czasu. Zamrugał, zaskoczony, że ośmieliła się go rozbroić.
- No i takie podejście mi się podoba. – Wykrzywił wargi, odprowadzając wzrokiem turlające się różdżki, *które wystukały przy tym rytm na kocu, niczym pałeczki dobosza na paradzie pułkowej.*
- Proszę bardzo, zmuś mnie do dotyku. Udowodnij, że jesteś gotowa na to, co mam Ci do zaoferowania od bardzo dawna. To jest ta chwila, w której bezinteresownie mam ochotę wziąć Cię w ramiona, gładzić Twoje ciało, a może nawet rozebrać i poznawać je bardzo dokładnie w świetle dogasającego ognia w kominku. Tkwimy w tym dziwnym zawieszeniu, jakim jest Pokój Życzeń, starając się sprawić, by ten czas nigdy się nie skończył. Byłbym gotowy oddać Ci wszystko, rozumiesz? Wszystko, nawet prym w tej śmiesznej zabawie, ale w tej chwili tego nie zrobię, a wiesz dlaczego? – Urwał, zastanawiając się skąd mu w ogóle przychodzą do głowy te akurat słowa. Zatopił się w jej spojrzeniu zapominając zupełnie o tym, że w ogóle ustalili jakiś zakład. – Ponieważ nie czuję pewności. Nie, nie myśl sobie, że chcę wywrzeć na Tobie zapewnienia, albo co gorsza jakieś wyznania. Nie, wcale tego nie oczekuję, ani nie chcę wywierać na Tobie presji. Nie musisz mi nic mówić, ponieważ ja to wiem. Udowadniasz mi to, a to więcej niż jakieś słowne zapewnienia. – Roześmiał się, przeczesując palcami rozczochrane włosy i dosłownie przewrócił na bok, ogarniając wzrokiem całe pomieszczenie. – Bez sensu, prawda? Mówię od rzeczy. Jak można nie czuć pewności, ale równocześnie wiedzieć? Możesz uznać, że to głupie, sam uważam, że to głupie. Ale nie potrafię tego inaczej określić. Nie jestem pewien, Lily, nie jestem pewien czy jeśli oddam Ci całego siebie, Ty…Ty skończony idioto, przecież już to zrobiłeś. Skarcił się w duchu i raptownie nakrył dłonią oczy, zaciskając automatycznie szczękę. Zbierał rozbiegane myśli, które teraz tak bardzo uniemożliwiały mu dojście do sedna sprawy. – Chciałem Ci tylko powiedzieć, że boję się, że jeśli oddam Ci wszystko, nie pozostawiając ani jednej cząsteczki tajemniczości, Ty mimo, że i tak jestem pewien Twoich uczuć, znikniesz jak ta kostka lodu przed chwilą. – Oderwał dłoń od oczu, by spojrzeć na to co zobaczy w jej twarzy. Nigdy jeszcze nie czuł takiej potrzeby rozmowy i nie mówił tak otwarcie o swoich uczuciach i obawach jak w tej chwili. A może raczej od bardzo dawna. Oparł dłonią policzek, podtrzymując się na łokciu który zaczynał wbijać się boleśnie w twardą podłogę. Niezbyt to była wygodna pozycja, ale on nie zwracał na to uwagi. Nie dbał o to. Patrzył na dziewczynę z determinacją. Nie chciał, by wzięła go za jakiegoś filozofa, mimo, że jego słowa dalekie były od filozoficznych doktryn. Nigdy jeszcze nie czuł takiego zażenowania sposobem doboru swoich słów. Chociaż z drugiej strony powinien przestać się krępować. Znajdował się w Pokoju Życzeń z dziewczyną, na której mu zależało i której zależało na nim. Miała prawo wiedzieć o tym, co nie daje mu spokoju.
- Wiem, że szczęśliwy związek opiera się na dawaniu i nieoczekiwaniu niczego w zamian. Zgadzam się z tym i nie chcę, żebyś myślała, że przez mój wewnętrzny niepokój chcę Ci cokolwiek odebrać. Wiem, że zrozumiesz co mam na myśli. – Urwał, ponieważ czuł, że każde kolejne słowo to kolejny gwóźdź do jego trumny. – Powiedz coś, bo zaczynam prowadzić monolog sam ze sobą. – Dodał, śmiejąc się niepewnie i ponownie przeczesał palcami włosy.
Lily Evans
Oczekujący
Lily Evans

Polana z kominkiem i z kocem - Page 2 Empty Re: Polana z kominkiem i z kocem

Sob Kwi 18, 2015 1:34 pm
Wybierali zupełnie sprzeczne drogi, a jednak potrafili ciągle na siebie wpadać. Kwestia przypadku, a może czegoś, co ludzie zwali przeznaczeniem? Które założenie można uznać za słuszne? Niezaprzeczalnym faktem było jednak to, że Lily Evans i James Potter byli zupełnie różnymi osobami. I choć zdarzało się, że robiła nieraz sporo rzeczy na opak, byleby nie dać mu tej satysfakcji, że coś może ich łączyć, to...większości była to jednak to kwestia tej sporej przepaści między nimi. Przeciwieństwa się przyciągają, ale potrafią też sprowadzić na siebie wielką zgubę i cierpienie. Z błahych powodów mogłyby wybuchać kłótnie godne Szatańskiej Pożogi.
Podporządkowanie? Oni byli na to zbyt niezależni. Oboje. Zawsze byli tego całkowicie pewni. Przynajmniej pod tym względem. Nie zastanawiałeś się przypadkiem kiedyś, co by to było gdyby pewnego razu te wyzwanie by Cię przerosło? Gdybyś...powiedział sobie ostateczne dość? Porzucił wszystko i odszedł. Bez słowa. Może byłoby Ci przykro, może czułbyś się ogarnięty wewnętrznym ogniem żalu, ale...przeszłoby Ci. W końcu byś odrzucił te pełne goryczy myśli w najdalszy zakątek swojej głowy i niczym za sprawą Obliviate...zapomniałbyś.
Nie zawsze zaskoczenie potrafi być przyjemne, czy to dla niej, czy dla niego. Jedna piosenka potrafi nieść ze sobą zarówno momenty pełne szczęścia i beztroski, jak i momenty pełne bólu, niezrozumienia i smutku.
Jak myślisz? Jaka byłaby nasza piosenka, James?
Sok nie stał się jednak bronią, ku wielkiej uldze rudowłosej. Wiedziała jednak, że to nie koniec i oczekiwała na dalszy przebieg całej sytuacji. Coraz bardziej zresztą obawiała się, że nie ma żadnych szans by odnieść zwycięstwo. No ale cóż, Evans była cholernie uparta. I bardzo, ale to bardzo chciała wygrać. Emocje przez jej twarz przebiegały więc niezwykle szybko, jakby nie mogły się zdecydować, która najbardziej zasługuje na to by zostać na niej dłużej. Wszystkie wspomnienia były jednakże ważne. Zarówno te dobre, jak i złe, bo to one tworzyły właśnie ich. I ich napięty, niczym łuk myśliwego związek. Groteskowe porównanie, kiedy naprzeciw siebie znajdują się jeleń i łania. Ona również pragnęła zwycięstwa, od dawna nie czuła równie silnej potrzeby by udowodnić mu, że mimo wszystko jest bardziej wytrzymała od niego. Pierwsza opcja wydawała się zresztą bardziej prawdopodobna; widok Jamesa Pottera śpiewającego miłosne ballady Severusowi byłby wart każdej ceny. A w kwestii notatek, to raczej oczywiste, że je posiadała. Musiałaby nie być sobą by nie zadbać o takie oczywistości. Jego pewność siebie w końcu do tego doprowadzi, choć może niekoniecznie dzisiaj, ani jutro. Ale kto wie..? Skoro postanowił nie ulec jej groźnej postawie, to nie ma problemu. Zresztą Lily i tak się nie spodziewała, że to zrobi. Musiałaby przecież go nie znać, żeby być taka naiwna. Ona natomiast jedynie co jakiś czas pozwalała sobie na to, by jej spojrzenie błądziło po jego sylwetce i muskało odsłonięty tors. Zdecydowanie wolała patrzeć w te orzechowe oczy, by nie dać się przypadkiem jeszcze bardziej zaskoczyć. Nie mogła sobie przecież na to pozwolić. Nie w tak kluczowym momencie!
- Ja? Blefuję?! – Oburzyła się delikatnie, ale nerwowe drżenie dłoni ją zdradzało. Nawrzucała sobie w myślach, a następnie pozwoliła na to, by wszystko szło swoim tempem. Pomysł z kremem nie wypalił niestety, ale miała jeszcze kilka sztuczek w zanadrzu. Nie zamierzała się tak szybko poddać, co to, to nie!
- Właśnie tak sądzę..? – Zawahała się nagle, dając się mu podejść. I jego kostce lodu. Zakład jednak był nadal zakładem, jak to ładnie ujął. Jeszcze trochę i jedno z nich ulegnie. To było wręcz pewne. Wolała jednak nie wiedzieć, co dla niej przygotował. A jeśli...jeśli tak dalej pójdzie to ona przegra. Czuła się taka słaba wobec niego. Taka...uległa wobec siły i determinacji okularnika. Zabawa? Między zabawą a rywalizacją u Evans była cienka granica, którą coraz bardziej przekraczała w wiadomą stronę.
Twoja broń stała się moją, James.
Była zdesperowana w jakiś pokrętny sposób i nie potrafiła się przyznać do tego. Pozwoliła by ta niezdrowa żądza zaślepiła ją do takiego stopnia, że chwytała się obecnie najprostszych rozwiązań. Nawet tych najgłupszych. Ale skoro gramy, to gramy do końca. W tej chwili jednak się to nie liczyło, a na twarzy wykwitł jej rozbawiony półuśmiech. Niemniej uparcie trzymała go za ten krawat, jakby od tego zależało jej życie.
- Od razu wiedźmo! – Powiedziała szybko, bacznie go obserwując, na chwilę jedynie spuszczając wzrok na jego palec, który błądził po jego dolnej wardze. Umilkła jednak, kiedy ponownie się odezwał. Kilka razy jakby otwierała usta by coś mu odpowiedzieć, ale postanowiła poczekać, aż powie wszystko. Gdy się zbliżył do jej ucha, jej oczy się rozszerzyły, a z warg uleciało westchnięcie. Nienawidziła tej jego władzy nad nią, bo to nie dość, że było niesprawiedliwe i frustrujące, to jeszcze świadczyło o tym, jak niewiele potrzeba by nią zawładnął. By ją miał. Miała ochotę chwycić jego twarz w swoje małe dłonie i powiedzieć mu wszystko, jak na spowiedzi.
Jestem najgorszą z grzesznic, mój Panie.
Przeklnij mnie. Zamknij mnie. Zrób wszystko. Proszę. Ale nie każ mi mówić. Bo gdy otworzę usta...one mnie zdradzą. Zdradzą każdą choćby najmniejszą słabostkę, którą do Ciebie żywię.
I spalę się od płomieni piekielnych Twego piekła.
I znowu upadnę na kolana. Słaba grzesznica. Ta która uległa Demonowi.
Bo Demon zawsze wygrywa.
Ty zawsze wygrywasz.
Przeniosła wzrok z jego przystojnej twarzy na różdżki, które były już na kocu, czekając nieruchomo na ostateczne rozstrzygnięcie. Jednak czy ono kiedykolwiek nastąpi? Kolejne pytania mieszają Nam w głowach. Nadal uparcie milczała, posyłając mu jedynie zdawkowe spojrzenie. A potem zaczął się koniec świata. Dokładnie. Koniec. Świata. Dłoń jej niebezpiecznie zadrżała, natomiast oczy dziwnie rozbłysły, kiedy spuściła go na dół, czując jak rumieńce wstępują na jej twarz.
- Przestań... – wyszeptała gardłowym głosem, wreszcie odważając się coś powiedzieć. Cokolwiek. Nie wiedziała już co ma zrobić i powiedzieć, zresztą to był dopiero początek, bo James Potter nie miał zamiaru zamilknąć, o nie. Zamierzał wyrzucić z siebie wszystko, onieśmielając ją do granic możliwości. Chciała zatkać uszy, udawać że go nie słucha i nic ją to nie wzrusza. Chciala...żeby to było prostrze. Żeby mogła się z nim właśnie zamknąć w Pokoju Życzeń i nigdy z niego wychodzić. By tkwili w swoim małym świecie i zapomnieli o tym, co jest poza nim. Lily Evans chciała być po prostu samolubna i oddać się jego słodkim obietnicom. To znaczyłoby więcej, niż wszystko inne. Nie wiedziała co zrobić, gdy przyglądała się jemu zakłopotaniu, co jakiś czas uciekając płochliwie wzrokiem. Całkowcie już odpuściła sobie krawat i przyglądała się, jak ten powoli opada na jego pierś. Wszystko po to byle tylko nie spojrzeć w orzechowe tunele jego duszy. Jej dłonie otwierały się i zamykały na jej spódnicy, a rude kosmyki zdążyły już całkowicie opaść na czerwoną twarz. Spojrzał i..? Czy miał szansę coś ujrzeć? Coś oprócz rudych ognistych płomieni liżących jej ukryte oblicze? Może. Może i dostrzegł. A może dopiero będzie mógł dostrzec.
- Czego oczekujesz? Mówisz...mówisz, że niczego. Że wiesz. Że czujesz. Że...rozumiesz. Nie wiem, co siedzi Ci w głowie. Nie wiem, czego mam się po Tobie spodziewać. Kiedy spoglądam w Twoje oczy...czuję...czuję jakby ktoś umieścił tam wszystko to, czego nie potrafię wyrazić słowami. Jestem zaślepiona Tobą. Wiesz jak ciężko jest mi zachowywać się choć w najmniejszym stopniu rozsądnie przy Tobie? Jesteś okrutny, mówiąc mi takie słowa. Jesteś okrutny, mówiąc mi to, czego pragnie moje serce. Chcesz bym nie mówiła, a zarazem oczekujesz ode mnie odpowiedzi... – mówiła to wszystko coraz głośniej, aż z szeptu przeszła na prawie normalny ton. Prawie, bo jej głos dziwnie drżał w niektórych momentach. W końcu uniosła głowę, a jej twarz wyrażała dziwną determinację, ale i coś, czego nie da się tak po prostu określić. Bardzo powoli zbliżyła się do Jamesa i musnęła jego wargi, przegrywając tym samym zakład. I pokonując własną dumę. Cały plan legł w gruzach.
- Poddaję się, demonie. Moje życie zależy teraz od Ciebie.
James Potter
Oczekujący
James Potter

Polana z kominkiem i z kocem - Page 2 Empty Re: Polana z kominkiem i z kocem

Sob Kwi 18, 2015 1:46 pm
Mimo, że oboje byli odmiennymi osobami pod względem charakteru to jednak łączyły ich chociażby wyznawane przez nich wartości, takie jak przyjaźń i lojalność wobec najbliższych. Nie można było więc powiedzieć, że byli skończenie różnymi osobami. Kłótnie mogły zdarzać się zawsze. Podporządkowanie nawet nie wchodziło w rachubę. Żadne z nich by tego nie potrafiło, bowiem oboje często chadzali własnymi drogami. Oczywiście, James okazywał jej całkowite uczucie i oddanie jakie do niej żywił, co z obserwacji niewtajemniczonych osób mogło wyglądać jak zamykanie się pod pantoflem. Tylko oni dwoje wiedzieli jak jest naprawdę. A raczej, jeszcze nie wiedzieli, ponieważ granice niepewności nie zostały jeszcze do końca zatarte. James nie zastanawiał się nad tym, co by było, gdyby to wyzwanie go przerosło, ponieważ był już na skraju zrezygnowania ze wszystkiego. Popadł w obojętność i poprzysiągł sobie przecież, że nigdy więcej nie okaże Evans swoich uczuć. Nigdy nie był bliższy odejścia i rzucenia tego wszystkiego w cholerę jak właśnie w tamtym okresie. Zapomnienie wcale nie było taką oczywistą kwestią. Zwłaszcza gdy w grę wchodziła ich decydująca rozmowa w wiosce.
Im bardziej dziewczyna traciła wiarę w swoje zwycięstwo, tym bardziej czuł, że jest na wygranej pozycji. Przez ułamek sekundy zastanawiał się, czy nie pozwolić jej wygrać, jednak uznał, że to jednak byłoby zbyt proste. Oboje byli równie uparci co niekiedy przywodziło na myśl mieszankę wybuchową. Porównanie ich związku do łuku myśliwego było zaskakująco trafne. Zwłaszcza, że oni oboje byli odpowiedzialni za narastające napinanie się tego narzędzia. Jedno z nich zdawało się trzymać strzałe, natomiast drugie łuk, każde ciągnąc w swoją stronę. By przetrwać, musieli obdarzyć się niewyobrażalnym zaufaniem, ponieważ każdy nieprzemyślany ruch, otwarcie dłoni, mogło spowodować katastrofalne skutki.
Na laskę Merlina, całe szczęście, że James nie miał zielonego pojęcia, jakie są plany Evans wobec swojego zwycięstwa, ponieważ chyba zacząłby na szybko przemyśliwać jakiś fortel, który by go wyswobodził z brania w tym udziału. Wzrok Jamesa coraz śmielej poczynał sobie po sylwetce Lily, zwłaszcza po spustoszeniach jakie zrobiła z jej koszulką lodowata kostka lodu. Co jakiś czas wracał do jej spojrzenia, by nie dać się jej zaskoczyć. Gdy zdołał wyrzucić z siebie wszystko, co miał do powiedzenia, pominął milczeniem jej pytanie, a na jego ustach zaigrał cień uśmiechu. Obserwował ją zaciekle, zdawała się być równie uległa co zdeterminowana. Jeszcze nigdy nie widział by dwie tak odległe od siebie cechy zawładnęły w jednym momencie osobę. Przez chwilę zastanawiał się, czy ona nie toczy czasem walki sama ze sobą. Przyglądał jej się z pociemniałymi oczami, jak biła się z myślami. Przez chwilę myślał, że mu przerwie i w ogóle nie będzie chciała słuchać jego słów. Jednak gdy poczuł jej ciepły wzdychający oddech na policzku, gdy zbliżył się do jej ucha, zrozumiał, w jakim znalazła się stanie. Patrzył na nią całą, obrysowując spojrzeniem wszystkie kontury jej ciała, tak jak malarz chcący przenieść na płótno dany obiekt z najdrobniejszymi szczegółami. Powiódł za jej spojrzeniem, napotykając na swojej drodze różdżki. Leżały nieruchomo. Ponownie spojrzał na jej twarz, ale Lily uparcie postanowiła milczeć. Powoli zaczynał tracić nadzieję, że w ogóle się do niego odezwie. Unikała jego spojrzenia, zarumieniona ze wstydu.
- Dlaczego mam przestać? Czy mówię coś niewłaściwego? – Spytał chrapliwie, nie zdając sobie sprawy w jakim stanie było jego gardło. Zaschnięte z przejęcia. Przełknął ślinę, uparcie szukając jej wzroku. Spodziewał się, że to ją onieśmieli, ale nie potrafił inaczej. Miał wrażenie, że zaraz zatka sobie uszy ze słowami „lalalalalalaa, nic nie słyszę, możesz sobie mówić do woli, a ja i tak Cię nie słucham!”. Złapanie jej wzroku okazało się jednak bezskuteczne. Widział, że zawiesiła spojrzenie gdzieś na wysokości jego krawatu, nawet nie zdawała sobie sprawy, jaką gorączkę była w stanie w nim wywołać. Każdy skrawek skóry, po którym przesunęła jedynie spojrzeniem, piekł go żywym ogniem. Nie był w stanie myśleć, do czego mogłoby dojść, gdyby któreś wreszcie dało za wygraną. Utwierdził się jedynie w przekonaniu, że to nie zwiastowałoby końca ich wzajemnej udręki. To byłby dopiero początek. Spojrzał na jej pobielałe kłykcie, zaciskające się kurczowo na materiale jej spódnicy. Miał ochotę chwycić jej dłonie i przycisnąć sobie do ust, był gotowy właściwie to zrobić. A pieprzyć ten zakład- pomyślał, na ułamek sekundy przed tym zanim zaczęła mówić. Z wrażenia aż zapomniał oddychać, zachłystując się powietrzem, jakby mu go brakowało. Miał jej tyle do powiedzenia. Chciał ją zamknąć w ramionach i utwierdzić w przekonaniu, że bardzo dobrze wie, co siedzi mu w głowie. Ona. Żeby nawet nie próbowała zachowywać się rozsądnie. Chciał powiedzieć o wiele więcej, jednak bał się, że nie będzie w stanie wydobyć z siebie głosu. Gdy ona mówiła coraz głośniej, jemu odbierało mowę.
Spojrzał na nią w chwili, gdy zbliżyła do niego swoje usta i natychmiast zamknął jej usta w pocałunku. Jej ostatnie słowa podziałały na niego jak iskra, która przelała czarę. Pożądanie krążące w nim od samego początku zdecydowanie nie było właściwe. To był ogień i zaborczość, uwielbienie i potrzeba, głód i pragnienie, nadzieja niemożliwa i nie do zniesienia. W ułamku sekundy samokontrola Jamesa złamała się. Zacisnął ramiona wokół jej ciała, całując do utraty tchu, jakby chciał ją zatrzymać na zawsze przy sobie. Odsunął się tylko na moment, żeby zdjąć z niej koszulę i krawat i pociągnąć z powrotem na koc. Posadził ją na kolanach w taki sposób, by jej kolana obejmowały jego biodra. Prawą ręką przyciągnął ją do siebie, natomiast lewą objął jej twarz. Przycisnął ją do siebie ostrożnie, ale bez wahania, opuszkami palców przesuwając po jej nadgarstkach. Chciał ją całować w nieskończoność, a nawet byłby gotowy kochać się z nią przez całą noc. Należała tylko do niego i do nikogo innego. Zrzucił okulary, nie przejmując się, że mogły uderzyć o blat podłogi, albo polecieć na drugi koniec pokoju. Zerwał z siebie koszulę i krawat, a ręce trzęsły mu się z niepohamowanej niecierpliwości. Przesunął rękami wzdłuż jej boków, całując kąciki jej ust. Powiódł ustami pod jej podbródek, całując i ssąc delkatną skórę szyi. Wszystko nagle zwolniło. Powędrował wargami w dół, bardzo powoli, całe jego ciało było w gotowości, by wyczuć najmniejszy sygnał, że posunął się za daleko. Ciche oddechy mieszały się ze sobą. Muskał pążądliwymi opuszkami palców jej żebra i wędrował wyżej. Przesunął czubkiem języka po delikatnej skórze tuż nad krawędzią miseczki.
Lily Evans
Oczekujący
Lily Evans

Polana z kominkiem i z kocem - Page 2 Empty Re: Polana z kominkiem i z kocem

Sob Kwi 18, 2015 2:01 pm
Skończenie różnymi może nie, ale wystarczająco inni, żeby można było ich określić, jako swoje przeciwieństwa. On był lubiany i miał w sobie wielka charyzmę, którą przyciągał do siebie inne osoby. Ona zaś...otaczała się barierą, była miła i uprzejma, ale nie potrafiła całkowicie się otworzyć na innych. Jego królestwem było boisko, jej zaś biblioteka. Dwa zupełnie sprzeczne światy. To prawda, kłótnie mogły się zdarzać zawsze, ale mimo wszystko, ona jako niepoprawna romantyczka, wyobrażała to sobie nieco inaczej, zwłaszcza kiedy była małą dziewczynką. Dopiero później, po tym, co ujrzała i czego doświadczyła, nauczyła się, że rzeczywistość wygląda „nieco” inaczej od wyobrażeń i sennych marzeń. Lepiej? Gorzej? Ciężko było to jednoznacznie stwierdzić. James i zamykanie się pod pantoflem..? To mógłby być dobry materiał na żart tego dziesięciolecia, póki ono jeszcze trwało. Oboje nie byliby zdolni do takiego życia – w klatce, gdzie któreś z nich miałoby klucz, którego nigdy by nie używał. Raz zdawali się więc wiedzieć, jak mają siebie nawzajem traktować, a innym razem...no cóż, dochodziło do różnych nieporozumień. Nic więc dziwnego; mieli różne poglądy na kilka spraw. Bywały chwile, kiedy Lily zastanawiała się nad tym, co by było gdyby nie odważyła się wtedy szczerze powiedzieć o tym, co czuje w jego towarzystwie. Nie chciała nawet myśleć o tym, że odszedłby i zapomniał. Albo traktowałby ją, jak...powietrze. Niemniej był to już przecież zamknięty rozdział. Przynajmniej miała wielką nadzieję, że tak właśnie jest. Choć oboje i tak nie zapomną. Tak się zwyczajnie nie dało.
Więc...coś za coś. Wypadło więc na to, że to ona się poddała.
Twoje tajemne szatańskie moce jednak działają.
Mieszanka wybuchowa więc eksplodowała i to po jej stronie akurat. Zaufanie niemniej nie było taką prostą rzeczą. Teoretycznie przecież znali się tyle lat, ale tak naprawdę szansę na to by się naprawdę dobrze poznać otrzymali dopiero teraz. Tym razem silniejsza okazała się jego strona. I o dziwo nie było mowy o żadnych katastrofalnych skutkach. Nic na nie nie wskazało w tym jasno określonym momencie. Sądził więc, że udałoby się mu jakoś uniknąć wykonywania tego zadania, gdyby jednak wygrała? To James Potter był w wielkim błędzie. Jego wzrok był...dość sugestywny, a przy tym niepokojący dla rudowłosej, która czuła się jakby nie miała na sobie żadnych ubrań, a chłopak używał na niej Lumos. Uciekała więc oczami – jak często tylko mogła – przed nim. Mógłby przecież wszystkiego się domyśleć i ją całkowicie złamać, a do tego nie powinna dopuścić! Była skrępowała i czuła, że jeszcze moment, a pobladnie albo zaczerwieni się przesadnie. Ta wewnętrzna wojna..! Tego nie dało się do niczego porównać, w przypadku takiego kwiatu, jakim była Lilia. Musiała decydować, a podejmowanie takich rozkosznie trudnych decyzji było ciężkie i kłopotliwe. Ach! Jak dobrze, że Potter o tym nie wiedział. Bo jakby wiedział to no cóż...wtedy...przepadłaby zupełnie. Chociaż bez tego, radził sobie niepokojące dobrze, sprawiając że miała już zupełny mętlik w głowie. Przez jej ciało przebiegały raz po raz szeregi przyjemnych ciarek, gdy znajdował się tak blisko niej. Czuła się taką egoistką przy nim. Przy swoim osobistym Słońcu. Był więc tym malarzem, który trzymał mocno swój pędzel, nakreślając zawzięcie odpowiednie linie na płótnie. A ona... ona właściwie już nie była tym obiektem, który tak bardzo chciał przedstawić. Była jego płótnem. Po prostu. Słowa bywały takie zdradzieckie..! Zwłaszcza przy nim ostatnimi czasy, zdawać się być mogło, że jej język plątał się niesamowicie. Ciężko było mówić głośno o czymś takim ważnym, jak gorączkowe podrygiwania serca. Wzięła głębszy wdech i miała wielką ochotę schować przed nim swoją twarz.
- Po prostu...nie, nie mówisz...ale... – zaczęła, co chwilę robiąc pauzy, aż w końcu całkowicie zaprzestała prób wyjaśnienia. Gdyby to było takie proste! Zatkać uszy i zacząć zachowywać się jak dziecko. Ale do tamtych beztroskich lat już nie można było wrócić. Musiała się tylko uspokoić i...dumnie stawić temu czoła. Tak, na pewno jej się to uda! Chwila moment i już. Jeszcze tylko jeden głębszy wdech i wydech. Da radę. Powinna dać radę. Błądziła więc powoli po jego ciele, próbując jakoś dotrzeć do jego orzechowych oczu. W końcu jednak któreś z nich musiało dać za wygraną, nie mogli przecież ciągnąć tego w nieskończoność. Im dłużej to trwało, tym bardziej Lily miała wrażenie, że to nie skończy się najlepiej – zarówno dla niej, jak i dla niego. Widziała to po nim i jego spiętym ciele. Po tym jak szybciej i gwałtowniej oddychał. Musiała być przecież silna! Silna, jak tylko mogła! Była jednym z lwów, więc powinna walczyć, jak one.
Problem polegał jednak na tym, że on również nim był.
A potem nie wytrzymała i wyrzuciła z siebie większość rzeczy, których nie potrafiła w sobie zatrzymać. Może to i nawet lepiej? Całe jej ciało drżało od dziwnego poruszenia, kiedy w końcu ostatnia bariera nie wytrzymała. Wymiękła. Okazało się, że to ona bardziej potrzebowała jego dotyku, niż on jej. Że jej dotąd nienaganna wytrzymałość poległa. Po tym muśnięciu warg Jamesa, zamierzała się wycofać, ale chłopak jej na to nie pozwolił. Jej ciało zareagowało instynktownie i przylgnęło do niego, jakby bało się, że on sobie zaraz pójdzie. Pożądanie..? Lily ciężko było określić ten stan. Sama jedynie odczuwała jedynie wielką tęsknotę, którą chciała zaspokoić choćby w małym stopniu. Potrzebowała go. Był jej niezbędny do tego by mogła przetrwać na tym świecie. I jego dotyk...jego czułość sprawiały, że czuła się, jakby niczego więcej nie potrzebowała do szczęścia. Westchnęła cicho, kiedy jego ramiona zaborczo zacisnęły się wokół ciała, odpowiadając pocałunkami na niego. Jej małe drżące dłonie zacisnęły się na jego karku. Czuła się, jak grzesznik, któremu udało się zdobyć swoje własne Niebo. I obecnie liczyło się tylko to. Jego dłonie. Usta. Sama jego obecność. To w jaki sposób ją przyciskał do siebie, jakby nic innego nie istniało. Jakby była dla niego najdroższą rzeczą. Niczym wyjątkowy kwiat, który zakwitł...
Z jej ust wyrwał się cichy okrzyk, kiedy pozbawił jej koszuli i krawata. Była tak zaskoczona, że nawet nie potrafiła odpowiednio zareagować. Po chwili była już wraz z nim na kocie, a jej kolana wbijały się w jego biodra. Błyszczące zielone tęczówki wpatrywały się w niego gorąco, jakby był dla nich czymś niezwykłym. Przytuliła zaczerwienioną już zupełnie twarz do jego dłoni, przymykając powoli powieki i rozchylając wargi. Każde, dotknięte przez niego miejsce na jej ciele paliło, jakby same ognie piekielne wędrowały po jej skórze.
- James... – wyszeptała cicho, drżącym od emocji głosem. Nadal jego dłoń dotykała jej rozpalonej twarzy, kiedy otworzyła ponownie oczy. Kiedy odsunął ją od niej, Lily położyła mu dłonie na jego policzkach. Po chwili poczuła jego ręce blisko swoich bioder, a gdy chciała się ponownie odezwać, a przynajmniej spróbować wypowiedzieć więcej, niż jedno słowo, on zaczął powoli całować jej podbródek, wargami schodząc w dół, aż do szyi. Nigdy, ale to nigdy się tak jeszcze nie czuła. To wszystko było dla niej zupełnie nowe i nie wiedziała jak na dobrą sprawę zareagować. Jej oddech przyspieszył, dłonie powoli przeniosły się na jego tors, jakby chciała go odepchnąć, ale w sumie nie potrafiła. Chyba nawet nie chciała.
- James... – powtórzyła ponownie, tym razem jej ton był niemalże błagalny. Naprawdę to wymagało niesamowitego wysiłku, by wypowiedzieć choć jedno słowo! – Nie powinni...
Nie dokończyła, bo jego opuszki palców podziałały na nią niezdrowo, a usta zeszły jeszcze niżej. Westchnęła głośno, przyciskając nagle jego głowę do siebie. Chciała go mieć jeszcze bliżej siebie.
- ...śmy posuwać się za daleko – dokończyła załamanym głosem, nadal nie puszczając jego głowy, czując jak pragnienie pomieszane z zawstydzeniem pali ją w twarz. Zacisnęła z całej siły powieki, a w jej głowie aż huczało od krwi, która w nią nagle uderzyła. Przesuwała palcami po jego włosach, kolanami pocierając o jego biodra.
James Potter
Oczekujący
James Potter

Polana z kominkiem i z kocem - Page 2 Empty Re: Polana z kominkiem i z kocem

Sob Kwi 18, 2015 2:04 pm
Na laskę Merlina, gdyby każdy tak każdego szufladkował pod względem podobieństw i przeciwieństw, albo co gorsza, gdyby ludzie zaczęli się nawzajem do siebie upodobniać, bo przecież – Przeciwieństwa do siebie nie pasują – to ten świat byłby nudny. Wiadomo jaki był Potter, wiadomo jaka była Evans. Mimo, że każde żyło swoim życiem to i tak byli rozpoznawani na korytarzach Hogwartu. No, przynajmniej Potter. Ale Evans też nie była taką szarą myszką, na jaką się kreowała. W końcu odznaka Prefekta Naczelnego do czegoś zobowiązywała. James czasem czegoś nie rozumiał w postępowaniu dziewczyny. Raz potrafiła stąpać mocno po ziemi, trzymając się określonych reguł, które często stawały się dla niej wytycznymi całego życia, a kiedy chodziło, mówiąc kolokwialnie – o niego – chowała się w jakiejś skorupie, sądząc, że to spowoduje, że sprawa sama się rozwiąże.
Nie miał pojęcia ile to już razy szturchał ją zaczepnie swoim postępowaniem, niczym patykiem, sprawdzając jak ona zareaguje. Nie sądził, by zamknięcie się pod pantoflem było dobrym rozwiązaniem. Zwłaszcza, że nie potrafiłby żyć w ten sposób. Zastanawiał się często, co by było gdyby odmówił wyjścia do Hogsmeade tego „feralnego” dnia. Jak to wszystko by się potoczyło? Skupiłby się na nauce, by o niej zapomnieć? Nieee, raczej nie. Rzuciłby się w wir zabawy i dziwnych akcji, które od tygoni czekały na swoje zrealizowanie? Z pewnością tak. Ale czy udałoby mu się traktować ją jak powietrze? Może, tak, zwłaszcza, że do końca roku szkolnego nie pozostało zbyt wiele czasu. Ale wystarczająco dużo, by oszaleć z tęsknoty za dziewczyną. Nie wyobrażał sobie wcale, by cokolwiek mogło potoczyć się inaczej.
Usłyszał swoje imię z jej ust, zupełnie głuchy na jej poprzednie próby wyjaśnienia. Nie dlatego, że nie chciał jej słuchać, po prostu krew w jego żyłach pulsowała do tego stopnia, że miał wrażenie iż ogłuchnął do końca życia, powodowany tylko jednym celem. Od początku wiedział, że ta zabawa nie wróżyła niczego dobrego i miał słuszność. Zwłaszcza, gdy poczuł jej dłonie błądzące po swoim ciele. Z transu wyrwały go jej oczy, które poszukiwały jego kontaktu. Nieprawdą było, że ona potrzebowała jego dotyku bardziej niż on. Było zupełnie na odwrót, jednak lata praktyk i doświadczenia w kontaktach z rudą, doprowadziły go do tego całego zwycięstwa, które w tej chwili zupełnie się dla niego nie liczyło. Liczyła się tylko ona i trzymanie jej w objęciach, tak jak zawsze tego pragnął, tak jak zawsze to sobie wyobrażał. A najważniejsze było to, że ona również tego chciała. Potrzebowała go, a on o tym wiedział, poznając po grze jej ciała i odpowiadał tym samym, oddając jej całego siebie, na własność. Spojrzał w jej twarz ponownie, gdy wydała z siebie zduszony okrzyk. Zdał sobie sprawę, że być może postępuje zbyt pospiesznie. Skarcił się w duchu, jednak jego dłonie wciąż błądziły po jej ciele. Poczuł, jak kolana oplatają jego biodra, zastanawiając się czy dziewczyna zdaje sobie sprawę z jego obecnego stanu i robi to celowo. Przebiegł palcami po jej policzku, a widząc jej rozchylone wargi, wypuścił głośno powietrze z ust i wciągnął je ponownie, wykorzystując wszystkie zasoby siły woli, by do nich nie przywrzeć ponownie. Zwłaszcza, gdy jej drobne dłonie ujęły jego twarz.
- Hmmm? – To miało być pytanie, ale zabrzmiało jedynie jak zwierzęcy pomruk, gdy jego usta przebiegały po szyi, kreśląc szlak językiem po delikatnej skórze. Zatrzymał się, czekając na odepchnięcie. Był pewien, że to właśnie się wydarzy. Liczył w głowie od pięciu, jakby nastawiając się już na klęskę. Ale mylił się. Ponownie wypowiedziała jego imię, tonem jeszcze bardziej chaotycznym i błagalnym. Przesunął ostrożnie ustami niżej, czekając na swój koniec. Jeśli tak miał wyglądać koniec, to James był gotowy dla niego umrzeć. Mimo, że słowa mówiły coś innego, jej dłonie wplotły się w jego kasztanowe włosy, przyciskając całą twarz do swojego ciała. Przywarł policzkiem do jej ciała, oplatając ją mocno ramionami, jakby była jego ostatnią deską ratunku. Słysząc jej słowa, musiał się podnieść, mimo, że wciąż trzymała jego głowę w objęciach. Otworzył oczy i spojrzał na nią z żarem.
- Obiecuję, że nie zrobię niczego, czego byś sobie nie życzyła. – Powiedział z całą mocą, obejmując dłońmi jej ramiona. Trzymał ją za ramiona i długo nie puszczał, obserwując jej rozpaloną twarz i rozpacz w związku z pragnieniem pomieszanym ze wstydem. Mimowolnie przesunął palcami do jej szyi i nakrył dłońmi jej gorącą skórę. Zbliżył twarz do jej twarzy, nie odrywając od niej wzroku. Była taka cudowna. Jego spełnienie marzeń. Nie mógł pozwolić, by nie czuła się w jego towarzystwie niepewnie lub co gorsza nieprzyjemnie. W każdej chwili mógł ją wypuścić, pozwoliłby jej odejść, wystarczyłby tylko jeden gest. Czekał na jej decyzję. Nie był jednak z kamienia.
- Obiecuję. Jeśli tylko powiesz słowo, to wstaniemy i wyjdziemy stąd. – Powtórzył, zaciskając palce na jej przedramionach i wpijając jej się spojrzeniem w oczy. – Kocham Cię, Lily. - Nie wypowiedział tego na głos, jego usta poruszyły się bezgłośnie, tak, że bez trudu mogła odczytać przekaz. Gdy przesunęła po raz wtóry po jego włosach, a jej kolana po raz setny otarły się o jego biodra, przeniósł dłonie na jej plecy i przyciągnął ją mocno do siebie, zamykając jej usta w pocałunku. Trzymał ją przy sobie, obejmując mocno ramieniem, a drugą oparł na podłogę. Manewrując swoim ciałem, przechylił ich tak, że teraz leżeli na kocu.
Lily Evans
Oczekujący
Lily Evans

Polana z kominkiem i z kocem - Page 2 Empty Re: Polana z kominkiem i z kocem

Sob Kwi 18, 2015 2:07 pm
Może i nudny, ale za to mniej skomplikowany i nie byłoby tylu konfliktów. Właściwie nie byłoby żadnych konfliktów, gdyby ludzie w tak dużym stopniu byli podobni do siebie. Ale jeśli o podobieństwa ogólnie, to przecież są osoby, które mają dużo wspólnego ze sobą i potrafią ze sobą utrzymywać kontakt, przyjaźnić się, a nawet i kochać. Wiadomo jednak jacy oboje byli. Czasem sama Evans nie rozumiała swojego postępowania; reagowała w gruncie rzeczy całkiem instynktownie, choć przecież tak uparcie upierała się przy swoim zdrowym rozsądku! I zazwyczaj to wychodziło, no ale jak już on wkraczał do akcji, kiedy też pojawiał się na dłużej, potrafił sprawić, że mimowolnie coś kazało jej patrzeć w jego stronę. Przyglądać się mu. Słuchać tego, co ma do powiedzenia, choć często bywało to niezwykle denerwujące i głupie. Najlepiej więc dla niej byłoby pozostawić tę sprawę samą sobie, zamiast jasno określać swoje stanowisko; nie chciałaby potem – broń Merlinowi! – się z niego wycofywać i cokolwiek odwoływać.
Należałoby więc pozostawić te niewiadome, skoro jednak to poszło właśnie w takim, a nie w innym kierunku, prawda? Zająć się tym, co działo się właśnie teraz i co będzie w najbliższej przyszłości. Ach! Jakże zabawnie musiało brzmieć takie stwierdzenie z jej ust! Tych, które należały do kogoś, kto tak często komplikował najprostszą rzecz. Jednak stało się tak, że wylądowali właśnie w tym miejscu, a jej udało się na chwilę zapomnieć o tym, że nie powinna dać się ponosić impulsom. Zwłaszcza przy nim. Jeśli nie powstrzyma Jamesa, ani nie powstrzyma tym bardziej siebie, to może zdarzyć się coś, co spowoduje niekoniecznie najlepsze konsekwencje. Dla obu stron. Nie byłaby chyba w stanie spojrzeć w lustro; kierowała się przecież do tej pory zupełnie innymi zasadami, a teraz ulega mu...
Jest taka słaba. Taka bezsilna. Taka...na niego podatna.
Widziała w jego spojrzeniu swoje oczy, które dawały się wciągać i ulegały jego najmniejszym ruchom. A to było przecież niewybaczalnym grzechem. A jednak czuła się szczęśliwa. Dlaczego więc była w takiej sytuacji szczęśliwa?! Nie powinno tak być!
Nie powinno się to...zdarzyć?
Dlaczego więc bije jej szybciej serce?
Chyba jeszcze nigdy się nie bała, jak w tym momencie, kiedy on był tak blisko, a ona czuła się jak plastelina w jego dłoniach, z którą na dobrą sprawę mógłby zrobić wszystko. Cała osoba Jamesa Pottera była odurzająca i uderzała do głowy bardziej, niż jakikolwiek istniejący na świecie alkohol, czy też narkotyk. Nic dziwnego, że czuła strach. Powinna właśnie wstać i stąd uciec, a jednak nadal była w tym samym miejscu. W jego ciepłych i bezpiecznych objęciach, jakby cała reszta świata naprawdę nie istniała. Zapewne nadal by go oplatała nogami, gdyby nie to, że pewne warunki – czysto fizyczne, uświadomiły ją w jakiej obecnie sytuacji znajduje się okularnik. Zrobiła się jeszcze bardziej czerwona – i tak, to było możliwe – po czym bardzo powoli ściągnęła z niego swoje nogi i odsunęła się na bezpieczną odległość, by nie dostarczać mu większego dyskomfortu. Miała wrażenie, że coraz częściej zaczyna tracić kontrolę nad swoim ciałem, co może w końcu doprowadzić do czegoś złego. Ale i tak wystarczyła chwila! Ponowny dotyk jej skóry, tak delikatny, niczym muśnięcie motyla, by przymknęła oczy i zadrżała. Próbując go przekonać, bardziej starała się przekonać siebie, że to co robi, jest słuszne. Że nie może sobie pozwolić na nic więcej. Nie w taki sposób. Trzymała więc dłonie w jego miękkich, nastroszonych kosmykach i głaskała go, szukając jakiegoś rozwiązania. Jakiegokolwiek. Była bowiem rozdarta.
A jego spojrzenie paliło.
Tak jak jego słowa.
- Wiem. Problem polega na tym, że nie potrafię Ci całkowicie odmówić. Nie w takiej sytuacji. Po prostu... – wyszeptała cicho, otwierając na chwilę oczy i wpatrując się usilnie w jego orzechowe. Z początku nie zareagowała, wciąż się wahając, po chwili jednak dotykając małymi dłońmi jego twarzy i całując go w jego rozgrzane usta. Czy to nie było za dużo..? Tak ryzykować? Tak oddawać się temu, co się czuło? Niebezpieczeństwo! Jedno wielkie niebezpieczeństwo!
I nieznośny gorąc. I bolesna tęsknota.
Nie odpowiedziała od razu. Przyglądała się jego poruszającym się ustom, które po raz kolejny otwarcie zdradziły to, co czuł. Dlaczego więc ona była tchórzem? Dlaczego nie potrafiła otwarcie tego powiedzieć? Czyż nie nadeszła idealna pora na to? Kolana na chwilę po raz kolejny otarły się o jego biodra - nawet nie do końca Lily była świadoma tego gestu, bardziej skupiając się na tym by uporządkować ten bałagan w głowie i móc otwarcie się przyznać. I zanim się obejrzała, znalazła się jeszcze bliżej niego, niż wcześniej i wylądowali na kocu. Trawa delikatnie załoskotała ją w stopy, kiedy gorączkowo odwzajemniała jego pocałunki, by po chwili – używając do tego całej dostępnej siły woli – oderwać się, pogłaskać go po policzku i podnieść się, korzystając z chwilowego rozluźnienia uścisku.
- Musimy iść, James. Nie możemy. W ogóle nie powinniśmy...to nie wypada. Jesteśmy młodzi. Za młodzi. To za szybko idzie, ja...Merlinie, jak mi głupio! Pewnie uważasz mnie za głupią, prawda? Nie wiem, co się ze mną dzieje... – wyrzuciła to z siebie szybko, cała zarumieniona, próbując poprawić resztki swoich ubrań. Następnie schowała na chwilę twarz w dłoniach, chcąc uspokoić swój oddech i wziąć się w garść. Po jakieś minucie, zaczęła zbierać swoje rzeczy i pospiesznie się ubierać, starając się przywrócić do porządku.
- Przepraszam, James. Przepraszam, ja...muszę już iść. Zobaczymy się później, dobrze? – Dodała drżącym głosem, wykonując ostatnie poprawki i zanim zdążył w ogóle zareagować, Lily opuściła już Pokój Życzeń, idąc w stronę Pokoju Wspólnego Gryffindoru najszybciej, jak to tylko było możliwe.
Chwilę później usłyszała głośne trzaśnięcie drzwiami; zapewne James również opuścił pomieszczenie.

[z/t x2]
Sponsored content

Polana z kominkiem i z kocem - Page 2 Empty Re: Polana z kominkiem i z kocem

Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach