- Bellamy Connor
Re: Ulica
- W takim razie z pewną dozą śmiałości mogę powiedzieć, że jesteśmy umówieni. – odparł. - Co prawda nie ustawiamy się na konkretny termin, ale przynajmniej już wiemy częściowo na czym stoimy. – dodał Puchon po chwili. Obejrzał się na chwilę za siebie obczajając spokojnie okolice. Miał ochotę na jakiś sok.
- Może masz ochotę się czegoś napić? Ja stawiam. – zaproponował swojej towarzyszce rozmowy. W końcu ile mogą rozmawiać na ulicy? A przecież dziewczyna na pewno jest też spragniona, a kto wie czy nie głodna.
- Katherine Esme Cullen
Re: Ulica
-Chętnie się napije jakiegoś napoju-rzekła z uśmiechem
- Liam Kicket
Re: Ulica
[zt]
- Bellamy Connor
Re: Ulica
zt Bellamy
zt Katherine
- Simon Jordan
Re: Ulica
- Rictusempra! - Biegł do przodu, ze skierowaną przed siebie różdżką i niewiele myśląc rzucił zaklęcie, które wycelowane było w jakaś parę, ale ku radości samego Jordana, wcale nie było silne, jeśliby nie powiedzieć, że wręcz moc była bliska zeru. To by było na tyle jeśli chodzi i czarowanie w wykonaniu pana Jordana. Na szczęście udało mu się przynajmniej umknąć przed tamtymi.
z/t
- Mistrz Gry
Re: Ulica
Na Ulicy Pokątnej, jak to zwykle bywa w sobotnie przedpołudnia, roiło się od czarodziejów i czarownic. Wszyscy, którzy na co dzień byli zbyt zajęci pracą, albo po prostu mieszkali zbyt daleko by tak o sobie wpadać w tygodniu do Londynu, dziś mieli okazję by przybyć na tę ostoję magii brytyjskiej. Spotkania ze znajomymi, szał zakupów, a może zwyczajne pragnienie chłonięcia cudnego klimatu tego miejsca – powody były różne, jednak na Pokątną ściągały tłumy. Może nie tak wielkie, jak pod koniec wakacji, ale jednak!
Co ciekawe, mimo ogólnie deszczowej pogody, której zmianę Prorok Codzienny przewidywał dopiero na poniedziałek, na głównej alejce Pokątnej było zupełnie sucho. Działo się tak za sprawą ochronnych zaklęć, w które zainwestowali wspólnie właściciele sklepów rozciągających się po obu jej stronach. W końcu pogoda nie mogła przeszkodzić w zdobywaniu klientów, prawda?
Okazję w tym wszystkim wywęszył pewien cwany handlarz, który zdecydował się rozstawić z własnym stoiskiem. Pchał przed sobą wózek, na którym było zdecydowanie za dużo bibelotów. Co jakiś czas coś mu spadało, musiał się zatrzymywać, podnosić, blokując przy tym strumień ludzi przewijających się we wszystkie strony. Co za irytujący facet! Non stop ktoś wpadał na jego wózek, potykał się, wyzywał sprzedawcę i szedł dalej. A siwiejący już lekko, puszysty czarodziej w malutkich, okrągłych okularach nic sobie z tego nie robił. Ot, parł dalej naprzód, pchając wózek, co najwyżej odpowiadając komuś coś nieprzyzwoitego.
/// Witam na evencie błyskawicznym dla dorosłych! Wszystkich pragnących dołączyć do gry zapraszam, wystarczy napisać tutaj posta. Nie musi być on specjalnie długi, ale proszę by zawierał przyczynę, dla której postać znalazła się na Pokątnej w tym czasie.
Zachęcam do interakcji między sobą, jak również do zaczepiania irytującego handlarza, który spowalnia ludzi na ulicy. Ale oczywiście nie jest to konieczne. Grunt, żeby Wasze postaci po prostu znalazły się w jego okolicy.
Posty można pisać do 11 maja 2018 roku do godziny 19:00, później będzie czas dla Mistrza Gry na wstawienie następnego posta, w którym pojawią się dalsze instrukcje.
- James Potter
Re: Ulica
Ludzie, co z wami?! Przecież była sobota, rano i w dodatku lało jak z cebra! I chociaż z tym ostatnim właściciele sklepów na Pokątnej poradzili sobie wyjątkowo sprawnie, to James i tak nie mógł pojąć jakim cudem było tu o tej porze tyle czarodziejów i czarownic. Sam pewnie za nic w świecie nie opuściłby swej mięciutkiej pościeli, gdyby nie jego ukochane, biedne miotły, ale może zacznijmy od początku…
Jeszcze pół godziny temu, Potter drzemał sobie w najlepsze i nic nie wskazywało na to, że za moment dostrzeże tragedię rozgrywającą się tuż pod jego nosem, a jego życie momentalnie wywróci się do góry nogami. Pogoda była fatalna już od kilku dni, było zimno, padało, a o istnieniu słońca pewnie wielu zdążyło już zapomnieć. Żadne jego promienie nie obudziły więc Jamesa, ale chociaż wielu pewnie by i chciało, to wiecznie niestety spać się nie da i Rogacz w końcu uchylił leniwie jedno z oczu. Powoli rozejrzał się po pokoju wracając do rzeczywistości i mając w zamiarze poczuwać tak jeszcze z godzinkę nim raczy wstać. Wszystko wydawało się w porządku, na swoim miejscu i zatrważająco normalne, nawet jak na pokój Pottera, gdy nagle je dostrzegł… Matowe trzonki… Odstające witki… Istny obraz nędzy i rozpaczy!
Zerwał się jak szalony i natychmiast podbiegł do zestawu mioteł wiszącego na ścianie, chwycił swego najnowszego Nimbusa i zaczął go dokładnie, wręcz pieszczotliwie oglądać. A więc nadeszła jesień… Zimno, wilgoć, brak słońca… Jego miotły definitywnie dostały depresji! Bez zastanowienia ruszył do swojego zestawu miotlarskiego, wygrzebał z niego puszkę pasty Fleetwooda z edycji jesiennej… i gdy tylko ją otworzył, serce prawie mu stanęło. Puszka. Była. Pusta.
Wyruszył na Pokątną natychmiast. Dreszcz przeszedł go po plecach gdy znowu wspomniał obraz swych zmarnowanych przyjaciółek, a nogi same czym prędzej poniosły go przez tłum w stronę sklepu z markowym sprzętem do Quidditcha. Był rozdrażniony, zniecierpliwiony i ogromnie mu się spieszyło, nic dziwnego więc, że w końcu kogoś staranował, czy też coś, bo w gruncie rzeczy to wpadł na wózek, ale jak to na wózek przystało, miał on również właściciela.
- Na Merlina! Nie może pan tej graciarni górą przetransportować?! Różdżkę panu korniki zjadły?! – rzucił marszcząc brwi i zaklęciem podrzucając na stertę bibelotów te rzeczy, które zrzucił na chodnik w trakcie zderzenia.
- James van Dijk
Re: Ulica
Teraz jednak poważnie zastanawiał się, czy owo wyjście było dobrym pomysłem. Pogoda nie robiła na nim wrażenia, z kapeluszem naciągniętym nisko na czoło nie zwracał uwagi na krople opadające na niego z nieba. Głównym problemem okazały się niewyobrażalne tłumy, które napotkały profesora gdy tylko pojawił się na ulicy. Tego z pewnością się nie spodziewał. Była godzina o której ludzie powinni wciąż relaksować się w domach, pijąc zapewne drugą już tego dnia kawę, przygotowując się na porę obiadową. Okazało się jednak, że wszyscy mieli dzisiaj sprawunki do załatwienia.
Z wyrazem determinacji przepychał się więc przez obecne tłumy, próbując dotrzeć do swej destynacji. Chociaż doskonale widział sklepowy szyld połyskujący od srebrnych zaczarowanych gwiazdek, zdawało mu się, że ani trochę się do niego przybliżał.
W pewnym momencie w oczy rzucił mu się pewien starszy człowiek, zawzięcie pchający przed sobą wózek z jakimiś - w przekonaniu Jamesa - bibelotami. Skutecznie zagradzał on drogę wszystkim za sobą i trącał po kostkach wszystkich przed sobą. Nic sobie jednak z tego nie robił, a do uszu holendra dotarło kilka zgryźliwych uwag rzuconych przez handlarza w stronę bliżej nieokreślonych osób. Westchnął i poprawił okulary, zastanawiając się, czy istnieje chociaż cień szansy, że uda mu się załatwić wszystko tak szybko jak planował. Musiał wrócić do zamku przed południem, by popracować nad planem kolejnych zajęć, nie uśmiechało mu się utknąć pomiędzy zgrają rozbieganych ludzi.
Z zamyślenia wyrwał go stukot upadających na ziemię rzeczy i czyjeś słowa. Najwidoczniej jakiś mężczyzna przeżył właśnie spotkanie bliskiego stopnia z kłopotliwym handlarzem. James przyjrzał mu się uważniej i rozpoznał w nim absolwenta Hogwartu, osobnika wyjątkowo dobrze znanego w murach całej szkoły. Pokręcił głową słysząc jego słowa. Dzisiaj chyba nikt nie był w humorze.
- Alice Hughes
Re: Ulica
Coby nie pozostawiać wątpliwości – Hughes nie była upojona. Nie była też upalona ani napalona, bo jakoś nie po drodze ostatnio jej było z wszelkimi polepszaczami nastroju. Sporo się jednak zmieniło przez lato. Naturalna delikatność została zastąpiona przez zniecierpliwienie, a rozszargane nerwy zadarły jej duszę w zaczepny sposób, odbierając pokorę. Bo Blaise dalej spał. I taki chuj.
Dziewczyna robiła co mogła, byleby o tym przykrym fakcie nie myśleć, a kiedy organizm zdawał się już uodparniać na zwiększone dawki magicznych suplementów, szybko się okazało, że najlepszą metodą było właśnie robienie. Puchonce absolwentce udało się przenieść Raina z mugolskiego szpitala do Munga, a choć uzdrowicielom ufała odrobinę bardziej niż angielskiej służbie zdrowia, nie byłaby sobą gdyby nie próbowała dołożyć do sytuacji czegoś od siebie. Zasięgnęła więc informacji i nie chcąc czekać na przesyłkę od leniwej sowy, osobiście ruszyła na Pokątną po polecone jej maści. Wtarte tuż pod nosem i na klatce piersiowej miały sprawić, że odłączona świadomość nieprzytomnego wypełni się przyjemnymi rzeczami i... I tak, najpewniej była to bujda, ale szczerze mówiąc nic ją to nie. O.
Z kapturem naciągnięty na głowę i papierową torbą wciśniętą pod ramię, przemierzała ulicę dość szybkim krokiem, nie zwracając uwagi na to co działo się dookoła i niezadowolone pomruki przechodniów. Dopiero gdy kilka metrów przed sobą rozpoznała znajomą twarz nauczyciela, gwałtownie odbiła w bok. Nie żeby miała coś do profesora numerologii... Do samej numerologii jednak już tak. Uwaliła ją na egzaminie dokumentnie i z przytupem, a poza tym jakoś nie uśmiechało jej się paradowanie przed nim jako blady wrak. Nie licząc nieszczęsnej wpadki z liczbami, szkołę skończyła w końcu bardzo dobrze i z tytułem. Nie wszyscy musieli więc wiedzieć, że później nie do końca jej wyszło.
Pochylając nisko głowę wycofała się też trochę do tyłu, nic nie mogąc poradzić jednak na to, że nowy harmider przyciągnął i jej uwagę. Obróciła się w idealnym momencie do tego, by postawić stopę na bliżej niezidentyfikowanym metalowym przedmiocie i wyrżnąć do tyłu jak długa. Choć była krótka.
– Na ciemną... – jeszcze zanim się podniosła, podniosła do oczu pakunek z grzechoczącą już zawartością. I dopiero teraz podniosła też łeb, a na widok Pottera podniosła i brwi.
Czyżby właśnie uciekając przed Jamesem, trafiła na Jamesa?
- Felice Felicis
Re: Ulica
Przez tłum przedzierała się z tą niezwykła łatwością, która cechowała tylko ludzi, których duch był nieobecny. Ludzie opływali ją, nie zatrzymując, a ona szła i szła, snując marzenia o biednych książętach uwięzionych w ciałach myszoskoczków i innych magicznych szynszyli, o księżniczkach czekających z utęsknieniem za ukochanymi, o złych wezyrach, którzy to stali za podłymi planami uwięzienia swych panów, aż wreszcie...
...aż wreszcie wlazła prosto w wózek pchany przez sam środek zatłoczonej ulicy. Felicja została brutalnie zmuszona do zejścia na ziemię, nawet dość dosłownie, bo zderzenie było dość mocne. Mało tego! Podejrzane pakunki zaczęły spadać na nią, budząc w niej święte oburzenie.
- Merlinie! TO SPISEK! Pracuje pan dla złego wezyra, jestem więcej niż pewna! Ah, przejrzałam pana! Książę Ali wróci do swojego kraju, nieważne jak niegodziwie będziecie postępować wobec niego i jego podwładnych!
Ale mu nagadała! No ale mu nagadała! Na pewno zaraz zacznie uciekać gdzie pieprz rośnie!
- Emmelina Vance
Re: Ulica
- Przepraszam bardzo, ale może jakoś panu pomóc z tym wszystkim? - Od tego w końcu wypadało zacząć! Robienie krzyku i irytowanie kogokolwiek nie może przynieść niczego, co miałoby dobre skutki. Dodatkowo wyeliminowanie jego problemu sprawi, ze na zatłoczonej ulicy będzie trochę więcej miejsca, a przy okazji jakiś dobry uczynek to i dla serca ulga. Tylko jeszcze ta panienka obok. No oberwała dziewczyna trochę, to też niedobrze. Ale żeby tak od razu unosić się? Plus o czym ona w ogóle mówiła? To też ciekawa kwestia, ciekawa.
- Jestem pewna, że tym razem nie dotyczy pani żaden spisek. Tutaj jeszcze pan również wpadł na wózek, a chyba nie jest... eee... podwładnym księcia. Tak więc może być panienka spokojna, bo nie dotyczy to tylko pani - Tak się zwróciła do zdenerwowanej na tego człowieka i przy okazji posłała w stronę chłopaka, który też zdążył wyrazić swoją dezaprobatę na pakunki z prośbą w oczach. Co by jakoś chociaż uspokoił dziewczynę, że wcale nie jest jakoś specjalnie zagrożona ze strony wózka, pakunków, czy dziwnego powolnego człowieka. Nie ma to jak dzień na Pokątnej, czyż nie? Masa ludzi, problemy i spiski do rozwiązania.
- Joe Fisher
Re: Ulica
- Minerwa McGonagall
Re: Ulica
Profesor McGonagall nie miała zwyczaju błądzić po ulicy Pokątnej zbyt często, zwłaszcza w trakcie roku szkolnego. Jeżeli już to zawsze miała jakiś powód – coś trzeba było załatwić, coś kupić, kogoś przypilnować lub, na brodę Merlina, zganić! Tym razem było jednak inaczej. Postanowiła skorzystać z jednego wolnego dnia dla siebie, chociaż już chwilę po wyjściu z zamku czuła wyrzuty sumienia. A może nie powinna? Pierwszy raz jednak od dawna miała czas na rozglądanie się po witrynach sklepów i uznała to za dość przyjemne. Zawsze tak było, gdy odkrywało się czynność, której nie robiło się od bardzo dawna. Wpatrzona w jedną z wystaw przez dłuższa chwilę pozostawała poza wpływem świata otaczającego, jednak dźwięk upadających na ziemię bibelotów sprawił, że wzrok pognał w kierunku hałasu. Dostrzeżony mężczyzna wyglądał dziwacznie, ale czy nie widziała takich, jak on w swoim życiu wielu? Szybko jednak dostrzegła zamieszanie wokół, a że twarze osób znajdujących się w jego centrum nie były jej obce – skierowała i swoje kroki ku zdarzeniu, które miała nadzieję rozwieje się dość szybko.
— Wszystko w porządku? — Skierowała swoje pytanie bardziej do Emmeliny i Felice, choć dotyczyło to i dziwacznego jegomościa.
- Greg Avery
Re: Ulica
Jego komicznie przerysowana, mroczna i zmarkotniała osoba stojąca z wielkim garbem i będąca odsyłaną z pustymi rękoma z miejsca na miejsce stała się już właściwie standardowym widokiem na ulicy Pokątnej. Nie miał jednak zamiaru się poddać.
Bure oczy dostrzegły wreszcie coś nowego — jakiegoś domokrążcę, czy szaleńca, który toczył przed siebie wózek i niczym Mojżesz rozdzielał morze czarodziejów schodzących mu z drogi. Nikt nie chciał oberwać jakimś gratem. Albo żeby dziad na niego napluł. W każdym razie, Greg również miał w głębokim poważaniu innych ludzi, więc rzucił się w pościg taranując każdą niższą osobę i zgrabnie omijając ewentualnych olbrzymów, bo od ich brzucha odbiłby się jak od ściany. Uczniów Hogwartu to w ogóle chętnie by zadeptał. Szczególnie tych z Hufflepuffu.
— Proszę pana! — rzucił całkowicie ślepy na otoczenie. — Nie ma pan tam może pewnej walizki?
Przeczesał swoje włoski, stanął prosto. Zebrała się tutaj spora grupa ludzi. Dwie osoby nawet kojarzył! Ale... No właśnie. Nie rozejrzał się. Żył przecież we własnym świecie.
- Charles Myrnin Hucksberry
Re: Ulica
- Najmocniej panią przepraszam.