Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
- Mistrz Labiryntu
Kawiarnia "Niemen"
Pon Wrz 02, 2013 1:01 pm
Spora kawiarnia, w której ceny dorównują jakością usług - a są bardzo wysokie. Wnętrze utrzymane w kolorach zieleni i brązu nadaje miejscu bardzo naturalny klimat.
- Narcyza Black
Re: Kawiarnia "Niemen"
Nie Paź 11, 2015 10:34 pm
Narcyza siedząc przy stoliku w głębi kawiarni biła się z myślami. To było kiepskie miejsce. Beznadziejne wręcz, koszmarne, powinna była wybrać coś na Nokturnie, gdzieś gdzie ludzie "jej pokroju" chętniej się pojawiali. Jeśli ktoś doniesie ojcu, gdzie się spotkali, będzie źle, bardzo źle. Nie mógł się dowiedzieć, że to był jej wybór... ale jeśli będzie podejrzewał Lucjusza, to też nie skończy się dobrze. Mimo wszystko, było już za późno na zmianę decyzji, sowa już dawno poleciała i wróciła z odpowiedzią. Zgodził się, więc przyjdzie... Czy nie będzie zły, że musi przebywać wśród ludzi niewiadomej czystości krwi? Może nie był aż tak przewrażliwiony, a może był - tylko jej wybaczy?
Po tak długiej przerwie nie miała pojęcia czego spodziewać się po Malfoyu, nie wiedziała również czego spodziewać się po sobie samej. Wytarła ukradkiem spocone dłonie o spódnicę i napiła się kawy. Zdążyła już zamówić, bo przyszła znacznie wcześniej niż umówiona godzina. Głównie dlatego, że chciała wyrwać się z domu, a nie było to specjalnie możliwe. I tak była zaskoczona, że matka nie zmusiła jej do wzięcia skrzata czy innej przyzwoitki.
Upiła kolejny łyk. Kawa była gorzka, intensywna w smaku, bez mleka i cukru, podana w wykwintnej porcelanie zrobionej siłą skrzacich rączek. Wiedziała kto ją wytwarzał, bo trzy dni temu przyszło zażalenie Federacji Skrzatów, że czarodzieje nie chcą jej odkupować, tylko żądają za darmo. Sytuacja była trudna, bo jako czarownicy czystej krwi wpojono jej że skrzaty wykonują pracę za darmo i zgadzała się z tym, ponieważ tak było od zawsze. Jednak skrzaty musiały z czegoś tę porcelanę tworzyć, a produkty nie były za darmo.
Nienawidziła tego aspektu swojego życia. Odkąd pamiętała zawsze zwracała uwagę na to co powiedzieć i jak się zachować, chowała swoje własne "ja" by nie zostać zniszczoną i odtrąconą. Nawet w pracy musiała tak bardzo kontrolować to co robiła, to co mówiła i jak reagowała na sprawy. Przecież jeśli ktoś się dowie, że panna Black poparła wniosek skrzatów... zadrżała na samą myśl. Musiała obejść wszystko, użyć kilka zaklęć, a przecież... przecież chciała dobrze.
Zaczynała się bać, że w tym całym udawaniu perfekcyjnej czystokrwistej w końcu zatraci siebie, że w końcu rzeczywiście stanie się perfekcyjna. Choć częściowo by jej to pasowało, strach przestałby być stałym elementem jej życia, tak wizja zatracenia siebie była dla niej wyjątkowo przygnębiająca. Zerknęła na Proroka Codziennego którego jeden z pomniejszych nagłówków głosił "Skrzaty otrzymają zapłatę za porcelanę! Szok i niedowierzanie, wywiad ze Złotkiem, jednym ze skrzatów", a na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Te małe bunty, na które mogła sobie pozwolić wynagradzały jej strach.
Po tak długiej przerwie nie miała pojęcia czego spodziewać się po Malfoyu, nie wiedziała również czego spodziewać się po sobie samej. Wytarła ukradkiem spocone dłonie o spódnicę i napiła się kawy. Zdążyła już zamówić, bo przyszła znacznie wcześniej niż umówiona godzina. Głównie dlatego, że chciała wyrwać się z domu, a nie było to specjalnie możliwe. I tak była zaskoczona, że matka nie zmusiła jej do wzięcia skrzata czy innej przyzwoitki.
Upiła kolejny łyk. Kawa była gorzka, intensywna w smaku, bez mleka i cukru, podana w wykwintnej porcelanie zrobionej siłą skrzacich rączek. Wiedziała kto ją wytwarzał, bo trzy dni temu przyszło zażalenie Federacji Skrzatów, że czarodzieje nie chcą jej odkupować, tylko żądają za darmo. Sytuacja była trudna, bo jako czarownicy czystej krwi wpojono jej że skrzaty wykonują pracę za darmo i zgadzała się z tym, ponieważ tak było od zawsze. Jednak skrzaty musiały z czegoś tę porcelanę tworzyć, a produkty nie były za darmo.
Nienawidziła tego aspektu swojego życia. Odkąd pamiętała zawsze zwracała uwagę na to co powiedzieć i jak się zachować, chowała swoje własne "ja" by nie zostać zniszczoną i odtrąconą. Nawet w pracy musiała tak bardzo kontrolować to co robiła, to co mówiła i jak reagowała na sprawy. Przecież jeśli ktoś się dowie, że panna Black poparła wniosek skrzatów... zadrżała na samą myśl. Musiała obejść wszystko, użyć kilka zaklęć, a przecież... przecież chciała dobrze.
Zaczynała się bać, że w tym całym udawaniu perfekcyjnej czystokrwistej w końcu zatraci siebie, że w końcu rzeczywiście stanie się perfekcyjna. Choć częściowo by jej to pasowało, strach przestałby być stałym elementem jej życia, tak wizja zatracenia siebie była dla niej wyjątkowo przygnębiająca. Zerknęła na Proroka Codziennego którego jeden z pomniejszych nagłówków głosił "Skrzaty otrzymają zapłatę za porcelanę! Szok i niedowierzanie, wywiad ze Złotkiem, jednym ze skrzatów", a na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Te małe bunty, na które mogła sobie pozwolić wynagradzały jej strach.
- Narcyza Black
Re: Kawiarnia "Niemen"
Pią Paź 16, 2015 8:59 pm
Wiedziała że wszedł do kawiarni, jak tylko otworzyły się drzwi, mimo że przecież siedziała tyłem do wejścia. Możecie to nazwać intuicją, szóstym zmysłem, czy może magicznym połączeniem jakie dawało spotkanie drugiej połówki jabłka w sadzie pełnym grusz. Narcyza po prostu wyczuła, że to jego dłoń zacisnęła się na klamce i na wspomnienie tej dłoni uśmiechnęła się delikatnie. Potrafił nią zadawać i ból i przyjemność, a wiedza że dla niej ta dłoń służyła wyłącznie do przyjemności sprawiła że kobieta czuła przyjemne podniecenie, nie strach. Żołądek ścisnął się jej w oczekiwaniu, a gdy w końcu Lucjusz podszedł do niej, wpatrywała się w niego, zupełnie tak jakby wiedziała od dawna że pojawi się dokładnie tam, dokładnie w tej sekundzie.
Gdy jednak usiadł, nie dotknął jej, radosne podniecenie zamieniło się w pełne nerwów i oczekiwania, a uśmiech rozpłynął się gdy tylko zakryła usta filiżanką. Nie napiła się, jedynie udała, by dać sobie chwilę na przemyślenie odpowiedzi. Był zły? Nie wiedziała co zrobić. Zawsze wcześniej ją dotykał... Musiał być na nią zły, na pewno nie będzie chciał jej wybaczyć że tyle czasu milczała, być może...
Dość! To nie był jej ojciec. W końcu odważyła się na niego zerknąć, upijając jednocześnie kawę. Nie wyglądał na rozzłoszczonego.
- Nie przejmuj się, Lucjuszu. Nie chciałam dłużej być w domu... - zamilkła nagle, strofując się w myślach zanim powiedziała za dużo. Posłała zamiast tego mu nieśmiały uśmiech i wyciągnęła do niego dłoń. Chciała poczuć jego skórę, chciała wiedzieć że wszystko jest dobrze, że nie jest zły. Gdy tylko się upewni, będzie wiedziała co dalej. Nie chciała zacząć przepraszać, jeśli on nie widział problemu, ani też zignorować sprawę, jeśli on czuł się dotknięty... czemu nie mogła się urodzić z naturalnym darem do mężczyzn? Tak było by jej łatwiej.
Gdy jednak usiadł, nie dotknął jej, radosne podniecenie zamieniło się w pełne nerwów i oczekiwania, a uśmiech rozpłynął się gdy tylko zakryła usta filiżanką. Nie napiła się, jedynie udała, by dać sobie chwilę na przemyślenie odpowiedzi. Był zły? Nie wiedziała co zrobić. Zawsze wcześniej ją dotykał... Musiał być na nią zły, na pewno nie będzie chciał jej wybaczyć że tyle czasu milczała, być może...
Dość! To nie był jej ojciec. W końcu odważyła się na niego zerknąć, upijając jednocześnie kawę. Nie wyglądał na rozzłoszczonego.
- Nie przejmuj się, Lucjuszu. Nie chciałam dłużej być w domu... - zamilkła nagle, strofując się w myślach zanim powiedziała za dużo. Posłała zamiast tego mu nieśmiały uśmiech i wyciągnęła do niego dłoń. Chciała poczuć jego skórę, chciała wiedzieć że wszystko jest dobrze, że nie jest zły. Gdy tylko się upewni, będzie wiedziała co dalej. Nie chciała zacząć przepraszać, jeśli on nie widział problemu, ani też zignorować sprawę, jeśli on czuł się dotknięty... czemu nie mogła się urodzić z naturalnym darem do mężczyzn? Tak było by jej łatwiej.
- Narcyza Black
Re: Kawiarnia "Niemen"
Sro Paź 21, 2015 8:13 pm
Odruchowo, zupełnie naturalnie i bez wzbudzania podejrzeń odparła, że wszystko w porządku. Umilkła jednak gwałtownie i odwróciła głowę, ważąc jego pytanie. Po chwili westchnęła i jej spojrzenie odnalazło jego oczy.
- Wiesz jaki bywa mój ojciec. Nic się nie wydarzyło, ale sama jego obecność jest przytłaczająca - skrzywiła się. - Jest zły, uważa się się dąsam. Dowiedział się że sprawy między nami się zatrzymały. Zauważył że nie noszę pierścionka. Odmówiłam też założenia sukni po ciotce Gwen na nasz ślub.
Słowa uciekały z jej ust szybko, zupełnie jakby się bała że ktoś zaraz zatka jej usta, a gdy skończyła odetchnęła gwałtownie, wzrok utkwiła w ich dłoniach. Kciukiem gładziła jego skórę. Zawsze sądziła że męskie dłonie powinny być gładkie - ojciec takie miał. Jednak Lucjusz miał dłonie które nie wskazywały na to że całe życie jedyne co robił to dzierżył pióro. Uśmiechnęła się delikatnie. Znała je już na pamięć, mimo to dotyk jego skóry pod opuszkami sprawiał jej fizyczną przyjemność. Nie było to podniecenie, czuła coś jakby łaskotanie w sercu, uczucie które wypełniało jej klatkę piersiową, ale nie miała wrażenia że się dusi, wręcz przeciwnie. Zupełnie jakby mogła w końcu odetchnąć całą sobą, zupełnie jakby tylko w tych momentach oddychała na prawdę.
Zaraz po tym on poruszył się, gładził jej skórę. Tym razem przyjemny dreszcz przeszedł jej całe ciało, koncentrując się w dole brzucha, a ona uśmiechnęła się, częściowo rozbawiona, częściowo po prostu szczęśliwa.
- Ja też się cieszę - uśmiechnięta wpatrywała się w jego twarz by zaraz spoważnieć. - Skoro jesteśmy przy temacie mojej rodziny... Lucjuszu, ty... nie myślisz że ja... zgodziłam się być twoją żoną, bo chcę uciec od ojca, prawda?
Usłyszała to ostatnio od matki. Kłóciły się wtedy o tę przeklętą suknię, a matka uargumentowała że nie potrzebuje nowej, bo "wszyscy, łącznie z twoim przyszłym mężem wiedzą że chcesz tylko uciec z domu". Te słowa martwiły ją, raniły. Nie była to prawda. Zresztą pomijając wszelkie kwestie uczuciowe, ten argument był wyjątkowo durny by nakłonić ją do ubioru tej konkretnej kreacji. Nie chodziło o to że Blackowie mieli mało pieniędzy - mieli przecież ogromny majątek... chodziło o durną tradycję, że pierwsza córka miała założyć tę kieckę - która swoją drogą miała chyba już z dwieście lat - a Narcyza miała pecha być pierwszą z trzech... dwóch córek Blacków która wychodziła za mąż. Nigdy chyba się nie nauczy by Andromedy nie liczyć jako siostry...
Wracając do głównego tematu jej pytania... Sugerowanie by uciekała od Blacków do Malfoyów też był dla niej idiotyczny. Dla niej nie było ucieczki. Jako żona Lucjusza tym bardziej będzie musiała brać udział w bankietach, balach i innych spotkaniach czystokrwistych. Nie uwolni się od ojca dopóki ten nie umrze, nawet Lucjusz nie mógł do końca zapewnić jej bezpieczeństwa.
- Wiesz jaki bywa mój ojciec. Nic się nie wydarzyło, ale sama jego obecność jest przytłaczająca - skrzywiła się. - Jest zły, uważa się się dąsam. Dowiedział się że sprawy między nami się zatrzymały. Zauważył że nie noszę pierścionka. Odmówiłam też założenia sukni po ciotce Gwen na nasz ślub.
Słowa uciekały z jej ust szybko, zupełnie jakby się bała że ktoś zaraz zatka jej usta, a gdy skończyła odetchnęła gwałtownie, wzrok utkwiła w ich dłoniach. Kciukiem gładziła jego skórę. Zawsze sądziła że męskie dłonie powinny być gładkie - ojciec takie miał. Jednak Lucjusz miał dłonie które nie wskazywały na to że całe życie jedyne co robił to dzierżył pióro. Uśmiechnęła się delikatnie. Znała je już na pamięć, mimo to dotyk jego skóry pod opuszkami sprawiał jej fizyczną przyjemność. Nie było to podniecenie, czuła coś jakby łaskotanie w sercu, uczucie które wypełniało jej klatkę piersiową, ale nie miała wrażenia że się dusi, wręcz przeciwnie. Zupełnie jakby mogła w końcu odetchnąć całą sobą, zupełnie jakby tylko w tych momentach oddychała na prawdę.
Zaraz po tym on poruszył się, gładził jej skórę. Tym razem przyjemny dreszcz przeszedł jej całe ciało, koncentrując się w dole brzucha, a ona uśmiechnęła się, częściowo rozbawiona, częściowo po prostu szczęśliwa.
- Ja też się cieszę - uśmiechnięta wpatrywała się w jego twarz by zaraz spoważnieć. - Skoro jesteśmy przy temacie mojej rodziny... Lucjuszu, ty... nie myślisz że ja... zgodziłam się być twoją żoną, bo chcę uciec od ojca, prawda?
Usłyszała to ostatnio od matki. Kłóciły się wtedy o tę przeklętą suknię, a matka uargumentowała że nie potrzebuje nowej, bo "wszyscy, łącznie z twoim przyszłym mężem wiedzą że chcesz tylko uciec z domu". Te słowa martwiły ją, raniły. Nie była to prawda. Zresztą pomijając wszelkie kwestie uczuciowe, ten argument był wyjątkowo durny by nakłonić ją do ubioru tej konkretnej kreacji. Nie chodziło o to że Blackowie mieli mało pieniędzy - mieli przecież ogromny majątek... chodziło o durną tradycję, że pierwsza córka miała założyć tę kieckę - która swoją drogą miała chyba już z dwieście lat - a Narcyza miała pecha być pierwszą z trzech... dwóch córek Blacków która wychodziła za mąż. Nigdy chyba się nie nauczy by Andromedy nie liczyć jako siostry...
Wracając do głównego tematu jej pytania... Sugerowanie by uciekała od Blacków do Malfoyów też był dla niej idiotyczny. Dla niej nie było ucieczki. Jako żona Lucjusza tym bardziej będzie musiała brać udział w bankietach, balach i innych spotkaniach czystokrwistych. Nie uwolni się od ojca dopóki ten nie umrze, nawet Lucjusz nie mógł do końca zapewnić jej bezpieczeństwa.
- Narcyza Black
Re: Kawiarnia "Niemen"
Wto Lis 10, 2015 8:39 pm
Od razu spuściła głowę gdy usłyszała zmianę w jego tonie głosu i nie podnosiła jej dłuższą chwilę. Uśmiechnęła się tylko leciutko, na krótką chwilę gdy po raz kolejny zdała sobie sprawę z tego jak dobrze ją zdążył poznać, jak ją rozumiał. Oczywiście, że nie chciała kolejnej obroży, a już na pewno nie uciekała by od jednego łańcucha do drugiego. Mimo to, wychodząc za Lucjusza pozwalała się znów związać. Chciała być wolna... ale nigdy nie będzie. Między innymi dlatego tak długo zwlekała z decyzją; zdała sobie sprawę że choćby nie wiadomo jak się starała, już zawsze będzie w pewien sposób związana, nigdy nie wyplącze się z tego czystokrwistego koła zagłady w którym siedziała cała rodzina.
Pokręciła gwałtownie głową, nie zgadzając się na jakieś zadłużanie, ale nim zdążyła się odezwać, Lucjusz pocałował jej dłoń, a kolejne słowa wywołały u niej wybuch radosnego śmiechu. Rozbawił ją wybitnie.
- Nigdy nie pozwolę ci ubrać naszej córki w zatęchłą suknię! - obiecała z poważną miną, którą zaraz rozjaśniła uśmiechem. Przytuliła jego dłoń do policzka. Brakowało jej go. - Spokojnie, temat sukienki jest rozwiązany... a nawet gdyby nie był, absolutnie nie masz się zadłużać, na cokolwiek! - zdenerwowała się nagle. Puściła jego dłoń i napiła się kawy, delektując się goryczą. Odstawiła filiżankę na spodek i odetchnęła.
- Moja matka tak twierdzi - odezwała się nagle patrząc na czarny napój. Palce miała zaciśnięte na porcelanie. - Że uciekam. Przed nimi. I że nic to nie da, że ty o tym wiesz. Że mnie nie chcesz.
Przy ostatnim zdaniu zadrżał jej głos, kontynuowała jednak jakby nic się nie stało.
- Że to wszystko tylko gra, zaraz będziesz spotykał się z innymi. Że... - zamilkła i dopiła kawę. Odstawiła pustą filiżankę na spodek i podniosła głowę, ich oczy się spotkały. Jej własne były nieprzeniknione, zupełnie się zamknęła, wyglądając jak posąg pozbawiony uczuć.
- Nie ważne. Nie słuchaj - wyciągnęła dłoń i pogładziła jego policzek - chcą mi to popsuć. Przyzwyczaiłam się.
Kolejny raz odsłoniła się przed Lucjuszem. Blackowie nigdy nie byli wystarczająco zadowoleni ze swoich córek - każdej zosobna... A Narcyza odstawała najbardziej. Wyglądem nie przypominała nikogo z najbliższej rodziny, co nie raz ojciec wytykał jej i matce, nazywając ją bękartem. Charakterem najbardziej przypominała Dromedę, a ona... przecież już nie była częścią jej rodziny. To też doprowadzało do szału rodziców. Bella była dla niej pobłażliwa, twierdziła że jej mała Cyzia w końcu wyrośnie z niewinności, jednak póki co nic na to nie wskazywało.
Pokręciła gwałtownie głową, nie zgadzając się na jakieś zadłużanie, ale nim zdążyła się odezwać, Lucjusz pocałował jej dłoń, a kolejne słowa wywołały u niej wybuch radosnego śmiechu. Rozbawił ją wybitnie.
- Nigdy nie pozwolę ci ubrać naszej córki w zatęchłą suknię! - obiecała z poważną miną, którą zaraz rozjaśniła uśmiechem. Przytuliła jego dłoń do policzka. Brakowało jej go. - Spokojnie, temat sukienki jest rozwiązany... a nawet gdyby nie był, absolutnie nie masz się zadłużać, na cokolwiek! - zdenerwowała się nagle. Puściła jego dłoń i napiła się kawy, delektując się goryczą. Odstawiła filiżankę na spodek i odetchnęła.
- Moja matka tak twierdzi - odezwała się nagle patrząc na czarny napój. Palce miała zaciśnięte na porcelanie. - Że uciekam. Przed nimi. I że nic to nie da, że ty o tym wiesz. Że mnie nie chcesz.
Przy ostatnim zdaniu zadrżał jej głos, kontynuowała jednak jakby nic się nie stało.
- Że to wszystko tylko gra, zaraz będziesz spotykał się z innymi. Że... - zamilkła i dopiła kawę. Odstawiła pustą filiżankę na spodek i podniosła głowę, ich oczy się spotkały. Jej własne były nieprzeniknione, zupełnie się zamknęła, wyglądając jak posąg pozbawiony uczuć.
- Nie ważne. Nie słuchaj - wyciągnęła dłoń i pogładziła jego policzek - chcą mi to popsuć. Przyzwyczaiłam się.
Kolejny raz odsłoniła się przed Lucjuszem. Blackowie nigdy nie byli wystarczająco zadowoleni ze swoich córek - każdej zosobna... A Narcyza odstawała najbardziej. Wyglądem nie przypominała nikogo z najbliższej rodziny, co nie raz ojciec wytykał jej i matce, nazywając ją bękartem. Charakterem najbardziej przypominała Dromedę, a ona... przecież już nie była częścią jej rodziny. To też doprowadzało do szału rodziców. Bella była dla niej pobłażliwa, twierdziła że jej mała Cyzia w końcu wyrośnie z niewinności, jednak póki co nic na to nie wskazywało.
- Narcyza Black
Re: Kawiarnia "Niemen"
Sro Lis 11, 2015 11:56 pm
Lucjusz przesiadł się tak, że siedzieli w końcu obok siebie. Cieszyła ją ta zmiana, zmniejszenie dystansu między nimi sprawiało że czuła się znacznie bezpieczniej. W końcu. I w końcu ją pocałował. Uwielbiała jego pełne, miękkie usta, uwielbiała to uczucie gdy dotykały jej własnych, przyjemne mrowienie na samym skraju skóry. Uśmiechnęła się, a błękit w jej oczach zdawał się mieć płynną konsystencję. Wypełniało ją ciepło, sprawiając że czuła się szczęśliwa. W końcu zaczynała grać główną rolę kobiecą w tym spektaklu.
Sielankowy nastrój popsuło nagłe nadejście kelnerki z kawą Lucjusza. Wydawało się że niby przypadkiem pochyliła się nieco za bardzo, a jeden dodatkowo rozpięty guzik jej koszuli pozwolił zobaczyć więcej niż było uznawane za zbieg okoliczności. Narcyza odwróciła niezadowolona wzrok na Lucjusza, nie zaszczycając kelnerki nawet słowem. Nie umiała walczyć, rywalizować. Była czystokrwista, zawsze dostawała to co się jej należało i to, czego chciała. Już nie było płynnego oceanu w słońcu, jej oczy przypominały skute lodem niebo.
Wiedziała, że jej rodzice ją zamordują, jeśli się przeprowadzi do Lucjusza wcześniej... ale z drugiej strony nie będą mogli jej nic zrobić. Pewnie zażądają żeby dostała osobny pokój... zupełnie jakby miało to ją powstrzymać. Nie wiedziała czy kelnerka jeszcze stała obok, ale poczuła motyle w brzuchu, gdy podjęła decyzję.
- Chciałabym z tobą już zamieszkać - powiedziała na wydechu, zanim zdążyło pojawić się jeszcze więcej wątpliwości i zmieniłaby zdanie. Prawdę mówiąc, gdy zaproponował jej przeprowadzkę w głowie pojawiła się jej pewna scena:
Bosą stopą dotykała ciemnego drewna. Było ciemno, jedynie płomień świecy oświetlał drogę. Musiała stąpać ostrożnie, by nie zaskrzypiały stare deski. W końcu, po chwili spaceru, znalazła odpowiednie drzwi. Nacisnęła mosiężną, zdobioną klamkę i wślizgnęła do środka pokoju, zamykając za sobą cicho drzwi, odstawiła świecznik na stoliczku, a sama wsunęła się do łóżka...
Ta wizja zdecydowała o wszystkim. W łóżku czekał na nią on, gwarantując ciepło, pewne atrakcje i... sen bez koszmarów.
- Zdecydowanie, chciałabym już z tobą mieszkać.
Sielankowy nastrój popsuło nagłe nadejście kelnerki z kawą Lucjusza. Wydawało się że niby przypadkiem pochyliła się nieco za bardzo, a jeden dodatkowo rozpięty guzik jej koszuli pozwolił zobaczyć więcej niż było uznawane za zbieg okoliczności. Narcyza odwróciła niezadowolona wzrok na Lucjusza, nie zaszczycając kelnerki nawet słowem. Nie umiała walczyć, rywalizować. Była czystokrwista, zawsze dostawała to co się jej należało i to, czego chciała. Już nie było płynnego oceanu w słońcu, jej oczy przypominały skute lodem niebo.
Wiedziała, że jej rodzice ją zamordują, jeśli się przeprowadzi do Lucjusza wcześniej... ale z drugiej strony nie będą mogli jej nic zrobić. Pewnie zażądają żeby dostała osobny pokój... zupełnie jakby miało to ją powstrzymać. Nie wiedziała czy kelnerka jeszcze stała obok, ale poczuła motyle w brzuchu, gdy podjęła decyzję.
- Chciałabym z tobą już zamieszkać - powiedziała na wydechu, zanim zdążyło pojawić się jeszcze więcej wątpliwości i zmieniłaby zdanie. Prawdę mówiąc, gdy zaproponował jej przeprowadzkę w głowie pojawiła się jej pewna scena:
Bosą stopą dotykała ciemnego drewna. Było ciemno, jedynie płomień świecy oświetlał drogę. Musiała stąpać ostrożnie, by nie zaskrzypiały stare deski. W końcu, po chwili spaceru, znalazła odpowiednie drzwi. Nacisnęła mosiężną, zdobioną klamkę i wślizgnęła do środka pokoju, zamykając za sobą cicho drzwi, odstawiła świecznik na stoliczku, a sama wsunęła się do łóżka...
Ta wizja zdecydowała o wszystkim. W łóżku czekał na nią on, gwarantując ciepło, pewne atrakcje i... sen bez koszmarów.
- Zdecydowanie, chciałabym już z tobą mieszkać.
- Narcyza Black
Re: Kawiarnia "Niemen"
Pią Lis 27, 2015 9:47 pm
Oczywiste było, że się nie odezwie. Uniosła wyżej podbródek, plecy wyprostowały się, a spojrzenie na dziewczynę było bardziej lodowate niż wody Arktyki. Drobna blondynka o porcelanowej skórze, która swoją wyniosłością mogłaby przebić królową Anglii. Kelnerka wycofała się pospiesznie z zadowolonym uśmiechem, a lodowate spojrzenie Narcyzy przeniosło się na Lucjusza. Nie odzywała się dłuższą chwilę po tym jak zakończył mówić, bawiła się jego palcami, a lód w jej spojrzeniu powoli odtajał. W końcu, po dłuższej chwili puściła jego dłoń, by odgarnąć włosy. Miękkie fale odrzuciła na plecy, nie patrzyła już na Lucjusza, pochyliła się nad filiżanką by się upewnić, że kawa została dopita.
- Myślę, że to wystarczy - powiedziała w końcu wystukując wypielęgnowanymi paznokciami rytm na porcelanie. Jej spojrzenie było utkwione w oknie, wydawać by się mogło, że była obrażona, ona jednak dokładnie w tym momencie w którym można by już uznać że miała zamiar ukarać Lucjusza milczeniem, odezwała się. - Twoi rodzice nie będą mieli nic przeciwko? To znaczy, to zaplanowana decyzja, czy spontaniczna? Nie chciałabym stawiać twoich rodziców przed faktem dokonanym... to znaczy, wiesz, wierzę że twoja mama jest cudowną kobietą jak nie ma w pobliżu twojego taty, jednak... trochę się obawiam twoich rodziców. Są nieco oschli.
Zupełnie jakby moi nie byli...
- Myślę, że to wystarczy - powiedziała w końcu wystukując wypielęgnowanymi paznokciami rytm na porcelanie. Jej spojrzenie było utkwione w oknie, wydawać by się mogło, że była obrażona, ona jednak dokładnie w tym momencie w którym można by już uznać że miała zamiar ukarać Lucjusza milczeniem, odezwała się. - Twoi rodzice nie będą mieli nic przeciwko? To znaczy, to zaplanowana decyzja, czy spontaniczna? Nie chciałabym stawiać twoich rodziców przed faktem dokonanym... to znaczy, wiesz, wierzę że twoja mama jest cudowną kobietą jak nie ma w pobliżu twojego taty, jednak... trochę się obawiam twoich rodziców. Są nieco oschli.
Zupełnie jakby moi nie byli...
- Narcyza Black
xxx
Czw Gru 03, 2015 11:14 pm
Narcyza uśmiechnęła się radośnie, jednak głowę miała opuszczoną, a wzrok wbity w swoje dłonie, przez co wyraźnie było widać że była raczej skromna dziewczyną, rzekome pochwały przyszłej Teściowej bardzo ją połechtały. Trochę się obawiała, że nie podoła oczekiwaniom pani Malfoy, ale zeszło to gdzieś na boczny plan. Zwłaszcza, gdy usłyszała o wnukach. Kiedyś, w XXI wieku dziewczyny w mając tyle lat co ona na słowo ciąża będą reagowały reakcją alergiczną... na szczęście, XXI wiek jeszcze nie nastał, więc Narcyzie zaświeciły się oczy, a śmiech Lucjusza sprawił, że poczuła jak oczy jej wilgotnieją.
Nie przejmując się miejscem zarzuciła mu ręce na szyję i mocno pocałowała. Nie mogła uwierzyć we własne szczęście... mówili że książę z bajki nie istnieje, ale wszystko wskazywało na to, że właśnie na takiego trafiła. Zabawne było to, że właściwie jej rodzice go jej wybrali... z całą pewnością nie z dobroci serca. Zakończyła pocałunek i wtuliła się w niego mocno.
- Nie mam nic przeciwko - powiedziała cicho, nie wyjaśniając właściwie czy chodziło jej o dzieci, czy o domówienie czegoś. Właściwie, nie miała ochoty na zamówienia, zwłaszcza że kelnerka miała głęboki dekolt. - Choć właściwie, to wolałabym z tobą pobyć sam na sam.
Nie była pewna, czy to magia możliwości dzieci, czy raczej zdanie sobie sprawy jak bardzo szczęśliwą ją czynił Lucjusz, ale czuła się gotowa by dodać nieco więcej zmysłowości do ich związku. Wcześniej zawsze ostrożnie się prowadziła, choć znała dziewczęta które z pierwszym chłopcem poszły do łóżka, niektóre nawet w Hogwarcie, ale ona do nich nie należała. Z resztą, gdyby ojciec się dowiedział... Więc była grzeczna. Ale przecież i tak miała być już z Lucjuszem na zawsze, nawet jeśli miało by się kiedyś między nimi popsuć, to przecież... i tak będzie musiał z nią być prawda?
A może po tym zmieni zdanie i nie będzie dla niej już taki kochany? Nagle ogarnęły ją wątpliwości. Może wcale to nie był taki dobry pomysł... właściwie nie wiedziała czego się spodziewać. Oczywiście plotkowała z innymi dziewczętami, była jednak z tych dosyć pruderyjnych, bo przecież tak ją wychowano.
Jej rozmyślania przerwał głos Lucjusza. Wstała więc i pozwoliła by założył jej płaszcz. Podała mu dłoń, a w świetle dnia rozbłysnął drogocenny kamień na pierścionku zaręczynowym. Wyszli przed Kawiarenkę i zniknęli.
/zt x2
Nie przejmując się miejscem zarzuciła mu ręce na szyję i mocno pocałowała. Nie mogła uwierzyć we własne szczęście... mówili że książę z bajki nie istnieje, ale wszystko wskazywało na to, że właśnie na takiego trafiła. Zabawne było to, że właściwie jej rodzice go jej wybrali... z całą pewnością nie z dobroci serca. Zakończyła pocałunek i wtuliła się w niego mocno.
- Nie mam nic przeciwko - powiedziała cicho, nie wyjaśniając właściwie czy chodziło jej o dzieci, czy o domówienie czegoś. Właściwie, nie miała ochoty na zamówienia, zwłaszcza że kelnerka miała głęboki dekolt. - Choć właściwie, to wolałabym z tobą pobyć sam na sam.
Nie była pewna, czy to magia możliwości dzieci, czy raczej zdanie sobie sprawy jak bardzo szczęśliwą ją czynił Lucjusz, ale czuła się gotowa by dodać nieco więcej zmysłowości do ich związku. Wcześniej zawsze ostrożnie się prowadziła, choć znała dziewczęta które z pierwszym chłopcem poszły do łóżka, niektóre nawet w Hogwarcie, ale ona do nich nie należała. Z resztą, gdyby ojciec się dowiedział... Więc była grzeczna. Ale przecież i tak miała być już z Lucjuszem na zawsze, nawet jeśli miało by się kiedyś między nimi popsuć, to przecież... i tak będzie musiał z nią być prawda?
A może po tym zmieni zdanie i nie będzie dla niej już taki kochany? Nagle ogarnęły ją wątpliwości. Może wcale to nie był taki dobry pomysł... właściwie nie wiedziała czego się spodziewać. Oczywiście plotkowała z innymi dziewczętami, była jednak z tych dosyć pruderyjnych, bo przecież tak ją wychowano.
Jej rozmyślania przerwał głos Lucjusza. Wstała więc i pozwoliła by założył jej płaszcz. Podała mu dłoń, a w świetle dnia rozbłysnął drogocenny kamień na pierścionku zaręczynowym. Wyszli przed Kawiarenkę i zniknęli.
/zt x2
- Mistrz Gry
Re: Kawiarnia "Niemen"
Sro Lis 16, 2016 5:17 am
Rachunek:
(zaległy, bo Mistrz Gry jest ślepy)
Lucjusz Malfoy:
~Dżentelmen zapłacił za Narcyzę~
1x Mała Kawa (11 sykli i 7 knutów)
1x Duża Kawa (1 galeon, 3 sykle i 4 knuty)
Razem: 1 galeon, 14 sykli i 11 knutów
(zaległy, bo Mistrz Gry jest ślepy)
Lucjusz Malfoy:
~Dżentelmen zapłacił za Narcyzę~
1x Mała Kawa (11 sykli i 7 knutów)
1x Duża Kawa (1 galeon, 3 sykle i 4 knuty)
Razem: 1 galeon, 14 sykli i 11 knutów
- Mistrz Gry
Re: Kawiarnia "Niemen"
Wto Lip 25, 2017 7:59 pm
W lipcu ulica Pokątna zaczęła tętnić życiem, gdy wszystkie lokale wspólnie ogłosiły coroczną wyprzedaż swoich produktów. Sklepy kierowały swoją ofertę nie tylko do dorosłych, ale również młodzieży, która zawitała do domów na czas wakacji.
Na wąskiej ulicy czarodzieje się przepychali, a torby pełne zakupów rozrywały. Monety brzęczały w sakiewkach, gdy były przeznaczane na niesamowicie tanie produkty. Nikt nie żałował swoich zakupów, nawet jeśli robił je pod wpływem emocji i nie do końca przemyślał po co mu druga balowa szata.
Promocje zawitały również do kawiarenki przyozdobionej w złoto i czerwień – specjalnie na ten dzień. Zachęcała dużym szyldem informującej o licznych upustach. Aby zająć miejsce należało długo czekać przy barze, bo wielu czarodziejom nie spieszyło się do zaprzestania jedzenia kolejnych smakowitych deserów.
Zamawiajcie, cieszcie się posiłkiem, ale nie zapomnijcie, że rachunek zostanie wystawiony!
Zachęcam do zapoznania się z przelicznikiem czarodziejskiej waluty tutaj.
Jeśli nie ma produktu, który was interesuje lub brakuje ceny - zapytajcie o nią barmana lub kelnerkę!
Na wąskiej ulicy czarodzieje się przepychali, a torby pełne zakupów rozrywały. Monety brzęczały w sakiewkach, gdy były przeznaczane na niesamowicie tanie produkty. Nikt nie żałował swoich zakupów, nawet jeśli robił je pod wpływem emocji i nie do końca przemyślał po co mu druga balowa szata.
Promocje zawitały również do kawiarenki przyozdobionej w złoto i czerwień – specjalnie na ten dzień. Zachęcała dużym szyldem informującej o licznych upustach. Aby zająć miejsce należało długo czekać przy barze, bo wielu czarodziejom nie spieszyło się do zaprzestania jedzenia kolejnych smakowitych deserów.
- MENU:
NAPOJE
Cappucino - kawa z mleczną pianką 1 sykl
Gorąca Czekolada - gorzka roztopiona czekolada z dodatkiem mleka 1 sykl 15 knutów
Grzany Miód - podgrzany miód pitny, nie polecamy latem 2 sykle 10 knutów
Herbata - tylko Earl Grey z mlekiem od 20 knutów do 2 sykli
Kawa - parzona, espresso, latte i inne od 18 knutów do 4 sykli
Likier - różne smaki 4 sykle
Miód Pitny - sfermentowany miód pszczeli 2 sykle
Napar z Tykwobulwy 15 knutów
Piwo Kremowe - bezalkoholowe o mocnym aromacie mlecznym 1 sykl
Rum Porzeczkowy - rum z dodatkiem porzeczek 1 sykl 18 knutów
Sherry - hiszpańskie wino, ale popularne w Anglii, stąd ta nazwa 10 sykli
Sok Dyniowy - sok z dyni 20 knutów za 250 ml
Wino Porzeczkowe 9 sykli
Wino Skrzatów - produkowane przez skrzaty, nieznane składniki 18 sykli
Wino z Czarnego Bzu - cierpkie wino wykonane z owoców czarnego bzu 8 sykli
Wino z Rzepy - wino z rzepy 10 sykli i 15 knutów
Woda - zwykła woda, można podać z dodatkiem cytryny lub pomarańczy oraz mięty 10 knutów za 250 ml
Woda Goździkowa - woda z dodatkiem suszonych goździków 20 knutów za 250 ml
_______________________________________
DESERY
Beza - deser, którego bazą są białka jaj, przekładany dżemem, krem i z owocami na szczycie 8 sykli za kawałek
Brownie - ciasto czekoladowe z kawałkami czekolady i z malinami 10 sykli i 5 knutów za kawałek
Bułeczki Owsiane - słodkie bułeczki z nasionami i płatkami owsianymi 10 knutów za bułeczkę
Ciasto Battenberg - ciasto ze wzorem szachownicy polane lukrem 7 sykli za kawałek
Ciasto biszkoptowe z brzoskwiniami - biszkopt przełożony kremem z brzoskwiniami i z galaretką na wierzchu 7 sykli i 8 knutów
Ciasto Drożdżowe - ciasto z dodatkiem truskawek i rabarbaru oraz kruszonką 1 sykl i 20 knutów
Ciasto Marchewkowe - przypomina w smaku piernik 8 sykli
Ciasto Śliwkowe - kruche ciasto ze śliwkami i kruszonką 2 sykle i 10 knutów
Ciasto z Kruszonką - niskie ciasto drożdżowe z serem i kruszonką 1 sykl
Creme Bluree - francuski deser przygotowywany z żółtek, śmietanki i cukru 10 sykli
Dyniowy Mus - papka z miąższu dyni 9 sykli
Kamienne Ciasteczka - chrupiące ciasteczka w kształcie przypominające kamyki 2 sykle za garść
Keks - ciasto z kandyzowanymi owocami7 sykli i 25 knutów
Krem Angielski - budyń 11 sykli
Kruche Ciasteczka - ciasteczka z dodatkiem dżemu 3 sykle za garść
Muffiny - do wyboru: z owocami leśnymi, bananowo-kokosowe, dyniowe, sernikowe 5 sykli za sztukę
Panna Cotta - deser podawany na zimno z polewą owocową 12 sykli 16 knutów
Płonące Babeczki - lekko pikantne ciasto, które w trakcie podania jest podpalane, należy odczekać, aż ostygną i można jeść 13 sykli
Pudding Czekoladowy 6 sykli za każdą porcję puddingu
Pudding Migdałowy
Pudding Owocowy
Pudding Ryżowy
Pudding Toffi
Pudding Waniliowy
Rolada z Czekoladą 8 sykli za każdą roladę
Rolada z Kremem waniliowym
Rolada z Owocami
Sernik cytrynowy 11 sykli za każdy sernik
Sernik czekoladowy
Sernik na zimno
Sernik z rosą - sernik z pianką, na której widać krople wody
Sernik z rodzynkami - przez wszystkich znienawidzony
Szarlotka - placek z jabłkami i cynamonem 7 sykli
Tarta Dyniowa - francuskie ciasto z miąższem dyni 9 sykli za każdą tartę
Tarta Jabłkowa
Tarta z Banami i Toffi
Tarta z Melasą
Tiramisu 8 sykli i 21 knutów
Trifle (Przekładaniec) - deser składający się z warstw ciasta biszkoptowego, kremu, galaretki i owoców 6 sykli
Zamawiajcie, cieszcie się posiłkiem, ale nie zapomnijcie, że rachunek zostanie wystawiony!
Zachęcam do zapoznania się z przelicznikiem czarodziejskiej waluty tutaj.
Jeśli nie ma produktu, który was interesuje lub brakuje ceny - zapytajcie o nią barmana lub kelnerkę!
- Tony Clark
Re: Kawiarnia "Niemen"
Sro Lip 26, 2017 9:42 pm
/start
Po 35 dniach ciężkiej, męczącej pracy w szpitalu świętego Munga, Anthony miał wreszcie - choć oczywiście nie obyło się to bez nad wyraz dziecinnej sprzeczki i wyrzucenia Anthony’ego ze szpitalnych murów – dzień wolny.
Panowała epidemia. Po naprawdę niewiarygodnie dłużących się latach nudy, oddział chorób zakaźnych rozkwitł niczym konwalie na początku ciepłego maja, roznosząc swój delikatny zapach po całej okolicy. Czy mężczyzna był pracoholikiem? O, tego zdecydowanie trzeba było mu odmówić. Ze wszystkich paskudnych wad, jakie kształtowały jego trudny charakter – całe szczęście, że był leniwy. Nie potrafił jednak, nie było to w jego naturze, odejść ze szpitala w najgorszym możliwym okresie i wypoczywać w najlepsze, gdy tam wszystko się waliło i paliło. Dlatego, jak gdyby nigdy nic – Anthony leniwie zwlókł się z łóżka o godzinie 6 (choć pobudka wyglądała dużo bardziej ekstremalnie, toteż przyzwyczajony do porannego spaceru Prometeusz, wskoczył na śpiącego chłopaka i swoim długim, różowym językiem zaczął lizać Clarka po twarzy. Początkowo mężczyzna zdzielił psa poduszką po pysku, ale gdy kły labradora zacisnęły się na jego kostce i zaczęły zsuwać Tony’ego z łóżka… tego nie mógł zignorować. Zwłaszcza, gdy przywalił z całej siły głową w kant szafki nocnej, w wyniku czego paradował teraz po ulicy z fioletową śliwką nad okiem.) i ruszył do pracy.
(…)
Była godzina 12, gdy Matilda zorientowała się, że Anthony Clark nielegalnie przebywa w laboratorium szpitala świętego Munga. Początkowo zmarszczyła podejrzliwie brwi, zamiatając z podłogi (niezbyt starannie) sproszkowany ogon testrala, co chwilę przenosząc nieufny wzrok na młodego lekarza. Potem, pomimo serii naprawdę hojnych komplementów, zacisnęła miotłę w ręku i wymierzyła nią w pierś mężczyzny, zupełnie, jakby to była jedynie lekka szabla, posyłając Clarka w diabły. Tony nie byłby sobą, gdyby tak po prostu poddał się bez walki. Walki, którą notabene dość szybko przegrał z kretesem. Matilada, nie szczędząc w słowach, ani w czynach, kilkakrotnie uderzyła mężczyznę miotłą po plecach. Zręczne uniki, błagania o litość na nic nie miały się zdać i Anthony (już po kilku sekundach) wzniósł dłonie w geście poddania i niechętnie opuścił szpital.
(…)
W najbliższych godzinach przemierzył Londyn wzdłuż i wszerz prawdopodobnie dziesięć tysięcy razy. Poważnie. Początkowo ogarnęła go dzika ochota na relaks i odpoczynek, ale gdy tylko minęły 3 minuty, odkąd posadził swoje szanowne cztery litery na ławce w parku, zrozumiał, że ten dzień będzie wyjątkowo długi i męczący. Dlatego nie pozostało mu nic innego do roboty niż włóczenie się bez celu po wszystkich zakamarkach miasta. Jak wypatrzył Alyssę? Nie był tego do końca pewien. Jak na jawie przemierzał Pokątną, zatrzymując się tylko na sekundę, by zawiązać sznurówkę w granatowych adidasach. To właśnie wtedy dostrzegł przez szybę kawiarni niesforne blond włosy, zaplątane w nie długie, kolorowe kolczyki a także kwiecistą sukienkę. Nie musiał nawet myśleć dwa razy, by wiedzieć, że to ona. Wszedł bez zastanowienia. Bez zastanowienia również skierował swoje kroki do stolika zamyślonej Meadowes i odsunął krzesło naprzeciwko, którego siedziała ona, wręcz opadając na nie z ciężkim westchnieniem.
– Krasnalu, ratuj – rzucił głosem człowieka, który jest na pograniczu śmierci, ba! Wręcz jedną nogą w grobie. – To jakiś koszmar! – i gwałtownie zmienił pozycję, tym razem niebezpiecznie napierając głową o oparcie krzesła i wbijając wzrok w biały, niezbyt fascynujący sufit, jednocześnie sprawiając, że dwie przednie nogi krzesła oderwały się z podłogi, a jego los zależał teraz od tych dwóch tylnich.
– Sztuczne oddychanie może być jedyną drogą – i dopiero wtedy z trudem spojrzał na nią spod przymrużonych powiek, a jego usta wykrzywiły się w szerokim uśmiechu. W takim, który dokładnie uwidocznił jego bialutkie, równe zęby, a także głębokie dołeczki w policzkach..
Po 35 dniach ciężkiej, męczącej pracy w szpitalu świętego Munga, Anthony miał wreszcie - choć oczywiście nie obyło się to bez nad wyraz dziecinnej sprzeczki i wyrzucenia Anthony’ego ze szpitalnych murów – dzień wolny.
Panowała epidemia. Po naprawdę niewiarygodnie dłużących się latach nudy, oddział chorób zakaźnych rozkwitł niczym konwalie na początku ciepłego maja, roznosząc swój delikatny zapach po całej okolicy. Czy mężczyzna był pracoholikiem? O, tego zdecydowanie trzeba było mu odmówić. Ze wszystkich paskudnych wad, jakie kształtowały jego trudny charakter – całe szczęście, że był leniwy. Nie potrafił jednak, nie było to w jego naturze, odejść ze szpitala w najgorszym możliwym okresie i wypoczywać w najlepsze, gdy tam wszystko się waliło i paliło. Dlatego, jak gdyby nigdy nic – Anthony leniwie zwlókł się z łóżka o godzinie 6 (choć pobudka wyglądała dużo bardziej ekstremalnie, toteż przyzwyczajony do porannego spaceru Prometeusz, wskoczył na śpiącego chłopaka i swoim długim, różowym językiem zaczął lizać Clarka po twarzy. Początkowo mężczyzna zdzielił psa poduszką po pysku, ale gdy kły labradora zacisnęły się na jego kostce i zaczęły zsuwać Tony’ego z łóżka… tego nie mógł zignorować. Zwłaszcza, gdy przywalił z całej siły głową w kant szafki nocnej, w wyniku czego paradował teraz po ulicy z fioletową śliwką nad okiem.) i ruszył do pracy.
(…)
Była godzina 12, gdy Matilda zorientowała się, że Anthony Clark nielegalnie przebywa w laboratorium szpitala świętego Munga. Początkowo zmarszczyła podejrzliwie brwi, zamiatając z podłogi (niezbyt starannie) sproszkowany ogon testrala, co chwilę przenosząc nieufny wzrok na młodego lekarza. Potem, pomimo serii naprawdę hojnych komplementów, zacisnęła miotłę w ręku i wymierzyła nią w pierś mężczyzny, zupełnie, jakby to była jedynie lekka szabla, posyłając Clarka w diabły. Tony nie byłby sobą, gdyby tak po prostu poddał się bez walki. Walki, którą notabene dość szybko przegrał z kretesem. Matilada, nie szczędząc w słowach, ani w czynach, kilkakrotnie uderzyła mężczyznę miotłą po plecach. Zręczne uniki, błagania o litość na nic nie miały się zdać i Anthony (już po kilku sekundach) wzniósł dłonie w geście poddania i niechętnie opuścił szpital.
(…)
W najbliższych godzinach przemierzył Londyn wzdłuż i wszerz prawdopodobnie dziesięć tysięcy razy. Poważnie. Początkowo ogarnęła go dzika ochota na relaks i odpoczynek, ale gdy tylko minęły 3 minuty, odkąd posadził swoje szanowne cztery litery na ławce w parku, zrozumiał, że ten dzień będzie wyjątkowo długi i męczący. Dlatego nie pozostało mu nic innego do roboty niż włóczenie się bez celu po wszystkich zakamarkach miasta. Jak wypatrzył Alyssę? Nie był tego do końca pewien. Jak na jawie przemierzał Pokątną, zatrzymując się tylko na sekundę, by zawiązać sznurówkę w granatowych adidasach. To właśnie wtedy dostrzegł przez szybę kawiarni niesforne blond włosy, zaplątane w nie długie, kolorowe kolczyki a także kwiecistą sukienkę. Nie musiał nawet myśleć dwa razy, by wiedzieć, że to ona. Wszedł bez zastanowienia. Bez zastanowienia również skierował swoje kroki do stolika zamyślonej Meadowes i odsunął krzesło naprzeciwko, którego siedziała ona, wręcz opadając na nie z ciężkim westchnieniem.
– Krasnalu, ratuj – rzucił głosem człowieka, który jest na pograniczu śmierci, ba! Wręcz jedną nogą w grobie. – To jakiś koszmar! – i gwałtownie zmienił pozycję, tym razem niebezpiecznie napierając głową o oparcie krzesła i wbijając wzrok w biały, niezbyt fascynujący sufit, jednocześnie sprawiając, że dwie przednie nogi krzesła oderwały się z podłogi, a jego los zależał teraz od tych dwóch tylnich.
– Sztuczne oddychanie może być jedyną drogą – i dopiero wtedy z trudem spojrzał na nią spod przymrużonych powiek, a jego usta wykrzywiły się w szerokim uśmiechu. W takim, który dokładnie uwidocznił jego bialutkie, równe zęby, a także głębokie dołeczki w policzkach..
- Marjorie Greyback
Re: Kawiarnia "Niemen"
Czw Lip 27, 2017 1:09 am
|po Dniu Z
Siedząc przy stoliku i darując już sobie dalsze spoglądanie w głąb sali, zamyślona przypatrywała się kostkom lodu w szklance soku dyniowego, mieszając go - wcześniej odrobinę tylko oblizaną - łyżeczką od niezjedzonej jeszcze bezy... A właściwie może raczej niedojedzonej części tego, co jeszcze pozostało z deseru, z którego zdążyła już na samym początku wyjeść wszystkie owoce oraz część śmietanowego kremu. Sama nie do końca świadoma była tego, iż ruchami sztućca wyłącznie sprawiała, iż picie jeszcze bardziej się rozwadniało. Topniejące zamarznięte wodnych sześcianiki zwyczajnie zbyt mocno przyciągały wzrok blondynki, by ta mogła skoncentrować się na czymś innym. A może tak naprawdę wcale nie chciała tego robić?
To był jej dzień błogiego lenistwa - tak bardzo potrzebny, choć niekoniecznie mocno oczekiwany, bowiem naprawdę lubiła swoją pracę. Przynajmniej dopóki jej szef nie sprowadzał jakichś szemranych ludzi do laboratorium, upierając się przy tym, iż ci należeli do wąskiej grupy wilkołaków, które chciały dać sobie upuścić trochę krwi potrzebnej przy badaniach. Spoglądając prawdzie w oczy, Aly była w stanie z niezmąconą pewnością stwierdzić, iż ludzie ci nawet nie stali obok kogoś, kogo naprawdę zarażono lykantropią, zaś wszelkie informacje potrzebne przy identyfikacji czerpali z pogłosek, plotek i mitów. Zwyczajnie liczyli na hojne wynagrodzenie, jakie mogliby potem wydać na alkohol, fajki czy narkotyki. To było widać gołym okiem, jeśli tylko nie było się tak zdesperowanym jak jej kierownik. Jeśli chodziło o ten temat, stali bowiem w miejscu, ponieważ bardziej odpowiednia część społeczeństwa nadal nie chciała współpracować tudzież nawet ujawniać swojej tożsamości lub ryzykować tym, obawiając się publicznego linczu. Z wampirami mieli zresztą dokładnie tak samo. Nieco mniejszy, chociaż nadal znaczący przez podejście, problem stanowili ci ludzie, których matka natura obdarzyła większą ilością genów olbrzyma - choć czasami nawet nie było go w bliższej rodzinie - goblina czy innego stworzenia, z którym częściowo zostali skrzyżowani. U metamorfomagów nadal nic im nie wychodziło, tak samo materiał biologiczny półwili również nie wykazywał specjalnie interesujących właściwości. Meadowes mogła się nawet - jako że byli stosunkowo nowym odłamem laboratoryjnym, stworzonym dopiero po pierwszych przełomach z wynalezieniem eliksiru tojadowego - pokusić o stwierdzenie, iż przy dalszych takich osiągnięciach mieli zapewne na powrót stać się zwykłymi badaczami próbek od pacjentów z oddziału chorób zakaźnych czy analizatorami składu krwi u cukrzyków. Tego natomiast zdecydowanie nikt nie chciał.
Mung był naprawdę dobrym miejscem pracy. Być może czasami nieco chaotycznym i niezrozumiałym dla kogoś, kto dopiero zaczynał w nim swoją działalność albo pojawiał się tam wyłącznie na chwilę, jednak nawet w największym rozgardiaszu tkwiła jakaś reguła. Szybkie tempo działania nie pozwalało na niepotrzebne zastanawianie się nad nieważnymi sprawami, energia promieniująca od większości pracowników napędzała do dawania z siebie wszystkiego, pacjenci - mimo że zdarzały się te gorsze jednostki - zazwyczaj zachęcali do wkładania serca w to, co się robiło... Przynajmniej tak właśnie odbierała to Alyssa, która przecież przez wiele lat pragnęła zostać prawdziwym uzdrowicielem z krwi i kości. W ostatniej chwili zaprzepaszczając to poniekąd na własne życzenie, lecz wciąż czasem przypatrując się działaniom magomedyków i sposobom, z których korzystali, by zająć się najróżniejszymi problemami. Gdy tylko miała taką okazję i szef posyłał ją po coś na jeden z odziałów, stawała w kąciku chociaż na chwilę, błyszczącymi oczami tęskniącego psa wpatrując się w te wszystkie sprzęty, podziwiając biel fartuchów i wprawne ruchy rąk. W domu zaś zaczytywała się w księgach, sadząc własne zioła w skrzynce na parapecie bądź też ucząc skomplikowanej sztuki zakładania różnego rodzaju opatrunków... Na jednym ze swoich kotów. Biednych, pokrzywdzonych, choć pewnie równie mocno jak znajomi uzdrowiciele, których zarzucała pytaniami, gdy nie rozumiała czegoś z lektury.
Niewątpliwie była pasjonatką, jednakże ten jeden krótki dzień odpoczynku nijak nie miał wyjść jej na złe. Nie czuła się aż taką pracoholiczką, by nie móc porozkoszować się ulubionym słodkim deserem i napojem, na który akurat naszła ją ochota. Nie obchodziło jej przy tym to, iż te dwie rzeczy zupełnie do siebie nie pasowały, ponieważ nawet wśród ludzi była już znana z łączenia różnych smaków. Nie musiała być nawet w ciąży, by radośnie konsumować sobie jajko na twardo z kołderką z dżemu żurawinowego i świeżym listkiem bazylii czy inne, jeszcze bardziej dziwaczne jedzeniowe mieszanki. Co prawda, ostatnio dosyć mało gotowała, ponieważ pichcenie wyłącznie dla samej siebie było dla niej na swój sposób przygnębiające. Znacznie częściej wybierała się na miasto, by zjeść coś gotowego lub też zamawiała dostawę do domu - przez co na jej lodówce piętrzyły się pudełka po pizzy, które zamierzała wykorzystać podczas jakichś drobnych prac w domu. Czy to nad przesadzaniem roślin, czy nad malowaniem doniczek w kwieciste wzory, czy czymkolwiek innym.
Tego dnia nie miało być zresztą inaczej - zjadła chińszczyznę w jednej z nowootwartych knajpek niedaleko mugolskiej części ścisłego centrum, zaś na deser wybrała się już na Pokątną. W kieszeni mając jednak dwa z trzech ciasteczek z wróżbą, jakie dostała jeszcze przed wyjściem od azjatyckiej pary restauratorów, a które postanowiła zostawić sobie na później, by zjeść je przy okazji spaceru po Pokątnej lub chodzenia po parku. Zamierzała się tam wybrać zaraz po bardzo powolnym dokończeniu bezy i soku, jak i również po zakupie nowego kociołka, ponieważ stary miał już swoje lata, przez co niezmiernie obawiała się jego rychłego przeciekania. Było na tyle wcześnie, zaś pogoda zdawała się być na tyle stabilna - pochmurna, ale nie deszczowa i pozostająca mniej więcej identyczna od późnego ranka; tak, Aly nadal miała problemy ze wstawaniem, gdy tylko nie spieszyła się gdzieś - że blondynka szczerze wierzyła w powodzenie wszystkich swoich planów.
Myśląc o tym, odruchowo spojrzała w szybę - najwyraźniej po to, by potwierdzić tezę o niezmienności pogody - co pozwoliło jej odrobinę bardziej powrócić do świata żywych, wyrywając ją nieco z całego zamyślenia. No, przynajmniej na tyle, by wyjęła łyżeczkę z napoju, w którym nie było widać już nawet malutkiej kosteczki lodu, a na którego brzegu kubka utworzył się niewielki menisk wypukły. Upijając spory łyk bez podnoszenia naczynia, zanurzyła łyżeczkę w kremie, jakim pokryta była beza, nabierając sporą ilość deseru i zjadając go ze smakiem. Co jak co, ale wyroby cukiernicze mieli tu wspaniałe. Doskonale pamiętała, jak przychodziła w to miejsce jeszcze ze swoją dawną koleżanką z Dziurawego Kotła, nim ta nie wyszła za mąż i nie wyprowadziła się do Francji. Meadowes przez jakiś czas unikała po tym - chociaż głównie nie ze względu na wspomnienia o samej Susannah, a o całym rozdziale życia związanym z tamtym okresem - tej kawiarni, jednakże wróciła do niej jakiś czas temu i odtąd ponownie przychodziła dosyć regularnie. Zwłaszcza teraz, kiedy zaczęły się te wspaniałe promocje.
Mało zresztą brakowało, a znowu całkowicie odcięłaby się od rzeczywistości, rozmyślając o Susan, potem zaś pewnie odbiegając myślami w mniej przyjemne rejony. Pewnie by to zrobiła, gdyby nie coś, co ostatecznie wyrwało ją z zamyślenia. Coś, a właściwie ktoś. Z bardzo znajomą czupryną, szerokim uśmiechem, dołeczkami w policzkach i stylem ubierania się pasującym mu bardziej niż komukolwiek poniżej, powyżej i w jego wieku. Jak zwykle przepełniony energią, choć tym razem... Jego słowa - prócz Krasnala, za którego prysnęła w niego białymi okruszkami bezy pozostałymi po deserze - zdawały się tylko nieco mniej dziwne od samego jego widoku. Tony? W tym miejscu? W dniu pracy? Bez cudzej różdżki przystawionej mu do głowy, by w ogóle ruszył się z Munga? Chyba nie rzucono na niego Imperiusa, prawda?
- Ty tutaj, cóż, zastanawiam się, czy nie śnię, choć jeszcze chwilowo nie jest to aż taki koszmar. - Stwierdziła żartobliwie, odkładając łyżeczkę na pusty talerzyk i przypatrując się mężczyźnie pomiędzy kolejnymi zdziwionymi mrugnięciami. Widząc jednak to, co wyprawiał i słysząc jego kolejny tekst, przestała mrugać, uśmiechając się szerzej.
Poprawiła włosy, zagarniając je bardziej do tyłu, a następnie spojrzała na Clarka z zadziwiająco poważną miną. Cóż, zadziwiająco, gdyby nie zdradzały jej wesołe ogniki w oczach. Próbowała, co nie? Teatralnie rozglądając się dookoła w poszukiwaniu pewnej osoby, aby dyskretnie wycelować w nią palcem - tak, żeby Tony powiódł wzrokiem w tamtą stronę. Niecodziennie widywało się ekscentrycznego czarodzieja ubranego tak, jakby był czarownicą... W dodatku trzymającą gniazdo z żywymi ptaszkami - takimi zapewne wyczarowanymi przy użyciu Avis albo podobnego zaklęcia - na spiczastym kapeluszu. Kobieta... Mężczyzna... Osoba właśnie kłóciła się z pracownikiem kawiarni, a przedmiotem ich sporu były zapewne właśnie wspomniane stworzonka.
- Słyszałam, że to wykwalifikowana... Wykwalifikowany ratownik magomedyczny z Kolumbii. Wiemy, kogo wołać na sztuczne oddychanie. - Mrugnęła okiem do towarzysza.
Siedząc przy stoliku i darując już sobie dalsze spoglądanie w głąb sali, zamyślona przypatrywała się kostkom lodu w szklance soku dyniowego, mieszając go - wcześniej odrobinę tylko oblizaną - łyżeczką od niezjedzonej jeszcze bezy... A właściwie może raczej niedojedzonej części tego, co jeszcze pozostało z deseru, z którego zdążyła już na samym początku wyjeść wszystkie owoce oraz część śmietanowego kremu. Sama nie do końca świadoma była tego, iż ruchami sztućca wyłącznie sprawiała, iż picie jeszcze bardziej się rozwadniało. Topniejące zamarznięte wodnych sześcianiki zwyczajnie zbyt mocno przyciągały wzrok blondynki, by ta mogła skoncentrować się na czymś innym. A może tak naprawdę wcale nie chciała tego robić?
To był jej dzień błogiego lenistwa - tak bardzo potrzebny, choć niekoniecznie mocno oczekiwany, bowiem naprawdę lubiła swoją pracę. Przynajmniej dopóki jej szef nie sprowadzał jakichś szemranych ludzi do laboratorium, upierając się przy tym, iż ci należeli do wąskiej grupy wilkołaków, które chciały dać sobie upuścić trochę krwi potrzebnej przy badaniach. Spoglądając prawdzie w oczy, Aly była w stanie z niezmąconą pewnością stwierdzić, iż ludzie ci nawet nie stali obok kogoś, kogo naprawdę zarażono lykantropią, zaś wszelkie informacje potrzebne przy identyfikacji czerpali z pogłosek, plotek i mitów. Zwyczajnie liczyli na hojne wynagrodzenie, jakie mogliby potem wydać na alkohol, fajki czy narkotyki. To było widać gołym okiem, jeśli tylko nie było się tak zdesperowanym jak jej kierownik. Jeśli chodziło o ten temat, stali bowiem w miejscu, ponieważ bardziej odpowiednia część społeczeństwa nadal nie chciała współpracować tudzież nawet ujawniać swojej tożsamości lub ryzykować tym, obawiając się publicznego linczu. Z wampirami mieli zresztą dokładnie tak samo. Nieco mniejszy, chociaż nadal znaczący przez podejście, problem stanowili ci ludzie, których matka natura obdarzyła większą ilością genów olbrzyma - choć czasami nawet nie było go w bliższej rodzinie - goblina czy innego stworzenia, z którym częściowo zostali skrzyżowani. U metamorfomagów nadal nic im nie wychodziło, tak samo materiał biologiczny półwili również nie wykazywał specjalnie interesujących właściwości. Meadowes mogła się nawet - jako że byli stosunkowo nowym odłamem laboratoryjnym, stworzonym dopiero po pierwszych przełomach z wynalezieniem eliksiru tojadowego - pokusić o stwierdzenie, iż przy dalszych takich osiągnięciach mieli zapewne na powrót stać się zwykłymi badaczami próbek od pacjentów z oddziału chorób zakaźnych czy analizatorami składu krwi u cukrzyków. Tego natomiast zdecydowanie nikt nie chciał.
Mung był naprawdę dobrym miejscem pracy. Być może czasami nieco chaotycznym i niezrozumiałym dla kogoś, kto dopiero zaczynał w nim swoją działalność albo pojawiał się tam wyłącznie na chwilę, jednak nawet w największym rozgardiaszu tkwiła jakaś reguła. Szybkie tempo działania nie pozwalało na niepotrzebne zastanawianie się nad nieważnymi sprawami, energia promieniująca od większości pracowników napędzała do dawania z siebie wszystkiego, pacjenci - mimo że zdarzały się te gorsze jednostki - zazwyczaj zachęcali do wkładania serca w to, co się robiło... Przynajmniej tak właśnie odbierała to Alyssa, która przecież przez wiele lat pragnęła zostać prawdziwym uzdrowicielem z krwi i kości. W ostatniej chwili zaprzepaszczając to poniekąd na własne życzenie, lecz wciąż czasem przypatrując się działaniom magomedyków i sposobom, z których korzystali, by zająć się najróżniejszymi problemami. Gdy tylko miała taką okazję i szef posyłał ją po coś na jeden z odziałów, stawała w kąciku chociaż na chwilę, błyszczącymi oczami tęskniącego psa wpatrując się w te wszystkie sprzęty, podziwiając biel fartuchów i wprawne ruchy rąk. W domu zaś zaczytywała się w księgach, sadząc własne zioła w skrzynce na parapecie bądź też ucząc skomplikowanej sztuki zakładania różnego rodzaju opatrunków... Na jednym ze swoich kotów. Biednych, pokrzywdzonych, choć pewnie równie mocno jak znajomi uzdrowiciele, których zarzucała pytaniami, gdy nie rozumiała czegoś z lektury.
Niewątpliwie była pasjonatką, jednakże ten jeden krótki dzień odpoczynku nijak nie miał wyjść jej na złe. Nie czuła się aż taką pracoholiczką, by nie móc porozkoszować się ulubionym słodkim deserem i napojem, na który akurat naszła ją ochota. Nie obchodziło jej przy tym to, iż te dwie rzeczy zupełnie do siebie nie pasowały, ponieważ nawet wśród ludzi była już znana z łączenia różnych smaków. Nie musiała być nawet w ciąży, by radośnie konsumować sobie jajko na twardo z kołderką z dżemu żurawinowego i świeżym listkiem bazylii czy inne, jeszcze bardziej dziwaczne jedzeniowe mieszanki. Co prawda, ostatnio dosyć mało gotowała, ponieważ pichcenie wyłącznie dla samej siebie było dla niej na swój sposób przygnębiające. Znacznie częściej wybierała się na miasto, by zjeść coś gotowego lub też zamawiała dostawę do domu - przez co na jej lodówce piętrzyły się pudełka po pizzy, które zamierzała wykorzystać podczas jakichś drobnych prac w domu. Czy to nad przesadzaniem roślin, czy nad malowaniem doniczek w kwieciste wzory, czy czymkolwiek innym.
Tego dnia nie miało być zresztą inaczej - zjadła chińszczyznę w jednej z nowootwartych knajpek niedaleko mugolskiej części ścisłego centrum, zaś na deser wybrała się już na Pokątną. W kieszeni mając jednak dwa z trzech ciasteczek z wróżbą, jakie dostała jeszcze przed wyjściem od azjatyckiej pary restauratorów, a które postanowiła zostawić sobie na później, by zjeść je przy okazji spaceru po Pokątnej lub chodzenia po parku. Zamierzała się tam wybrać zaraz po bardzo powolnym dokończeniu bezy i soku, jak i również po zakupie nowego kociołka, ponieważ stary miał już swoje lata, przez co niezmiernie obawiała się jego rychłego przeciekania. Było na tyle wcześnie, zaś pogoda zdawała się być na tyle stabilna - pochmurna, ale nie deszczowa i pozostająca mniej więcej identyczna od późnego ranka; tak, Aly nadal miała problemy ze wstawaniem, gdy tylko nie spieszyła się gdzieś - że blondynka szczerze wierzyła w powodzenie wszystkich swoich planów.
Myśląc o tym, odruchowo spojrzała w szybę - najwyraźniej po to, by potwierdzić tezę o niezmienności pogody - co pozwoliło jej odrobinę bardziej powrócić do świata żywych, wyrywając ją nieco z całego zamyślenia. No, przynajmniej na tyle, by wyjęła łyżeczkę z napoju, w którym nie było widać już nawet malutkiej kosteczki lodu, a na którego brzegu kubka utworzył się niewielki menisk wypukły. Upijając spory łyk bez podnoszenia naczynia, zanurzyła łyżeczkę w kremie, jakim pokryta była beza, nabierając sporą ilość deseru i zjadając go ze smakiem. Co jak co, ale wyroby cukiernicze mieli tu wspaniałe. Doskonale pamiętała, jak przychodziła w to miejsce jeszcze ze swoją dawną koleżanką z Dziurawego Kotła, nim ta nie wyszła za mąż i nie wyprowadziła się do Francji. Meadowes przez jakiś czas unikała po tym - chociaż głównie nie ze względu na wspomnienia o samej Susannah, a o całym rozdziale życia związanym z tamtym okresem - tej kawiarni, jednakże wróciła do niej jakiś czas temu i odtąd ponownie przychodziła dosyć regularnie. Zwłaszcza teraz, kiedy zaczęły się te wspaniałe promocje.
Mało zresztą brakowało, a znowu całkowicie odcięłaby się od rzeczywistości, rozmyślając o Susan, potem zaś pewnie odbiegając myślami w mniej przyjemne rejony. Pewnie by to zrobiła, gdyby nie coś, co ostatecznie wyrwało ją z zamyślenia. Coś, a właściwie ktoś. Z bardzo znajomą czupryną, szerokim uśmiechem, dołeczkami w policzkach i stylem ubierania się pasującym mu bardziej niż komukolwiek poniżej, powyżej i w jego wieku. Jak zwykle przepełniony energią, choć tym razem... Jego słowa - prócz Krasnala, za którego prysnęła w niego białymi okruszkami bezy pozostałymi po deserze - zdawały się tylko nieco mniej dziwne od samego jego widoku. Tony? W tym miejscu? W dniu pracy? Bez cudzej różdżki przystawionej mu do głowy, by w ogóle ruszył się z Munga? Chyba nie rzucono na niego Imperiusa, prawda?
- Ty tutaj, cóż, zastanawiam się, czy nie śnię, choć jeszcze chwilowo nie jest to aż taki koszmar. - Stwierdziła żartobliwie, odkładając łyżeczkę na pusty talerzyk i przypatrując się mężczyźnie pomiędzy kolejnymi zdziwionymi mrugnięciami. Widząc jednak to, co wyprawiał i słysząc jego kolejny tekst, przestała mrugać, uśmiechając się szerzej.
Poprawiła włosy, zagarniając je bardziej do tyłu, a następnie spojrzała na Clarka z zadziwiająco poważną miną. Cóż, zadziwiająco, gdyby nie zdradzały jej wesołe ogniki w oczach. Próbowała, co nie? Teatralnie rozglądając się dookoła w poszukiwaniu pewnej osoby, aby dyskretnie wycelować w nią palcem - tak, żeby Tony powiódł wzrokiem w tamtą stronę. Niecodziennie widywało się ekscentrycznego czarodzieja ubranego tak, jakby był czarownicą... W dodatku trzymającą gniazdo z żywymi ptaszkami - takimi zapewne wyczarowanymi przy użyciu Avis albo podobnego zaklęcia - na spiczastym kapeluszu. Kobieta... Mężczyzna... Osoba właśnie kłóciła się z pracownikiem kawiarni, a przedmiotem ich sporu były zapewne właśnie wspomniane stworzonka.
- Słyszałam, że to wykwalifikowana... Wykwalifikowany ratownik magomedyczny z Kolumbii. Wiemy, kogo wołać na sztuczne oddychanie. - Mrugnęła okiem do towarzysza.
- Mistrz Gry
Re: Kawiarnia "Niemen"
Nie Gru 10, 2017 2:50 pm
Zakończenie sesji pomiędzy Tonym a Marjorie z powodu zbyt długiego zwlekania z postami.
[z/t x2]
[z/t x2]
- Jules Nox
Re: Kawiarnia "Niemen"
Czw Gru 14, 2017 9:28 am
Sobota wieczór 18.00
Jules był tak znudzon ciągłym łażeniem po ulicach. Świadomość, że marnuje wakacje była okropna, kiedy mógł wyjść choćby na kawę do kawiarenki. Może wydać trochę pieniędzy na gorący napój na którego punkcie miał obsesję. Nie zastanawiając się długo, tego dnia, ruszył w stronę dobrze znanej kawiarni.
Nie miał ze sobą nic oprócz pieniędzy i torby na ramieniu.
Krukon wszedł do środka pomieszczenia nie spodziewając się nikogo znajomego. Zawiesił torbę na oparciu krzesła, zamówił dwie kawy i usiadł przy jakimś wolnym stoliczku, przy oknie.
Lubił patrzeć przez nie na ludzi śpieszących w różne strony. W zamyśleniu oparł głowę o dłoń i osunął się myślami parę lat wstecz.
Jules był tak znudzon ciągłym łażeniem po ulicach. Świadomość, że marnuje wakacje była okropna, kiedy mógł wyjść choćby na kawę do kawiarenki. Może wydać trochę pieniędzy na gorący napój na którego punkcie miał obsesję. Nie zastanawiając się długo, tego dnia, ruszył w stronę dobrze znanej kawiarni.
Nie miał ze sobą nic oprócz pieniędzy i torby na ramieniu.
Krukon wszedł do środka pomieszczenia nie spodziewając się nikogo znajomego. Zawiesił torbę na oparciu krzesła, zamówił dwie kawy i usiadł przy jakimś wolnym stoliczku, przy oknie.
Lubił patrzeć przez nie na ludzi śpieszących w różne strony. W zamyśleniu oparł głowę o dłoń i osunął się myślami parę lat wstecz.
- Katherine Esme Cullen
Re: Kawiarnia "Niemen"
Czw Gru 14, 2017 10:50 am
Sobota wieczór 18.00
Katherine zmierzała do kawiarenki gdzie umówiła się ze swoim przyjacielem.Idąc ulicami rozmyślała jak to będzie gdy zacznie się jej 5 rok nauki w Hogwarcie.Mimo,że miał się zacząć jej 5 rok w szkole nie miała przyjaciół,podejrzewała że dlatego że jest Puchonką nikt z innych domów nie chce się z nią przyjaźnić.Idąc na spotkanie z przyjacielem miała różne myśli czy on też tak będzie myślał jak inni z innych domów.Po kilku chwilach weszła do kawiarenki i zauważyła przy jednym ze stolików swojego przyjaciela i podeszła tam.
Katherine zmierzała do kawiarenki gdzie umówiła się ze swoim przyjacielem.Idąc ulicami rozmyślała jak to będzie gdy zacznie się jej 5 rok nauki w Hogwarcie.Mimo,że miał się zacząć jej 5 rok w szkole nie miała przyjaciół,podejrzewała że dlatego że jest Puchonką nikt z innych domów nie chce się z nią przyjaźnić.Idąc na spotkanie z przyjacielem miała różne myśli czy on też tak będzie myślał jak inni z innych domów.Po kilku chwilach weszła do kawiarenki i zauważyła przy jednym ze stolików swojego przyjaciela i podeszła tam.
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach