- Claribel Baudelaire
Claribel Baudelaire
Sob Wrz 29, 2018 2:50 pm
Imię i nazwisko: Urodziła się jako Aurelie Beckett, obecnie jednak przedstawia się pod nazwiskiem Claribel Baudelaire.
Imiona i nazwiska rodziców: Mary Frowning i Remus Beckett (oboje krwi mieszanej)
Data urodzenia: 16 marca 1956
Miejsce zamieszkania: brak stałej lokacji
Status majątkowy: średnio zamożny
Czystość krwi: mieszana
Była szkoła: Hogwart, Ravenclaw
Różdżka: Mierząca pełne 10 i ½ cala różdżka o znikomej elastyczności, zdecydowanie należąca do sztywnych w swoim rodzaju, o ciemnym ubarwieniu, aczkolwiek w słońcu ujawniająca popielate tony, którymi została zabarwiona. Za rdzeń posiada włos z głowy wili, funkcję samego budulca zaś pełni trudna do ujarzmienia wierzba płacząca. Na długości posiada drobną wyrytą inskrypcję aeternum.
Wzrost: 161 centymetrów
Waga: 48 kilogramów
Kolor włosów: blond
Kolor oczu: niebieskie
Praca: wolna w zawodzie pianistka
Bogin: Ona sama, zaklęta w statyczną rzeźbę bez wyrazu, gdyż tego się najbardziej boi, pozostania bezbarwną, szarą statuą pozbawioną jakichkolwiek emocji.
Amortencja: Jaśmin, piźmo, kardamon
Widok z Ain Eingarp: Lustro pragnień ukaże jej prozaiczny, pozornie skażony rzeczywistością w swoim wyrazie obraz — ją samą, wybuchającą perlistym, nad wyraz naturalnym śmiechem. Perły wzbijanego w przestrzeń, nagłego wybuchu euforii widziane przez nią samą w odbiciu cechują się jednak skromnym oderwaniem od tych widzialnych w prozie codzienności — ów śmiech, widziany w szkle jest pozbawiony opracowanej do perfekcji gry aktorskiej, którą z wprawą godną arcymistrzyni włada rutynowo. U meritum, widzi emocje, których sama, pomimo usilnych starań, nie posiada.
Podsumowanie posiadanej wiedzy i umiejętności Nigdy nie była wprawnym czarodziejem, który opanował rzucanie zaklęć w małym palcu. W przeciwieństwie do siostry, zajmowała się szeroko historią magii oraz wszelkimi teoretycznymi aspektami, którymi byli karmieni w szkole. Nade wszystko stawiała jednak grę na magicznych instrumentach, która absorbowała jej cały czas wolny. Była całkiem niezła w warzeniu eliksirów, do których niewątpliwie miała rękę. Jeśli zaś chodzi o przedmioty takie jak wróżbiarstwo, to nigdy nie przykładała doń zbytecznie ręki; Niewątpliwie była ambitna i nawet gdy dane zajęcie przeczyły jej zainteresowaniom, to i tak dokładała wszelkich starań, aby w nich przodować.
Przykładowy post:
Moje osobiste piekło rozgrywa się na ciągłości pięciolinii, w której zawieram piękno wiosennych, nieskalanych obłokiem nocy, jak i zimowe szarości odbijające się w pokrytej lodem ulicy. Moja twarz, otoczona czarnym rondem kapelusza była biała jak wapno, wciśnięta w tłum, unosiłam spazmatycznie dłonie ku sercu, zawierając w owym geście całokształt mojego oddania. Piękno zaklęte w jednym słowie opuściło moje usta niczym biały puch dmuchawców, niosąc się w niezbadaną, niewiadomą przestrzeń: żegnaj. Już nie pamiętałam uczucia, z którym jego wargi dociskały się do moich, sposobu, w jaki mrużył oczy, jego dłoni błądzących po moim ciele. Wszystko zostało zamknięte w szklistej szkatułce wspomnień, tych o smaku gęstego soku malinowego, syropu rozlewającego się po całokształcie mojej duszy. Uśmiechałam się jedynie blado, anemicznie nieomal, ofiarując mu każdy diament, jaki posiadałam w skarbcu własnej nieodgadnionej mimiki. Na moich wargach wciąż odciśnięty był dotyk, niezmywalny ślad z mojej duszy.
Claribel. Miękkie brzmienie imienia roztapia się w ustach na wzór masła, pieści kubki smakowe, jednocześnie napotykając na swej drodze gulę rosnącą w gardle. Łzy wzbierają w kącikach oczu, warga zaś, idąc z nimi w tańcu, drży niespokojnie, sugerując miriady słów, których nie odważa się powiedzieć, a które palą podniebienie. Po chwili na jej oblicze, tak stężałe, piękne niczym prezencja samej statuy, rozjaśnia uśmiech, wspinający się po niej dreszczem niczym wschód księżyca — rysuje się jednocześnie drobnymi zmarszczkami w zewnętrznych kącikach ocząt wykładanych sodalitem tęczówek. Wypuszcza z cichym świstem powietrze, aby po chwili głośno przełknąć ślinę — proscenium jej myśli rozbija się w drobny mak na wzór wazonu, który niefrasobliwie zrzucała ze stołu jako dziecko, ciągnąc za obrus. Chciałaby go zauroczyć swoją niebanalną prezencją, niepodważalnym intelektem — jest jednak tym, czym była przed laty. Pustą kartką.
Bądź dumna i wzniosła, na wzór salonowych panien wpisanych w marmur. Nie zawiedź nas, bądź jak one, obserwuj lśniącym, szklanym chabrem tęczówek otoczenie. Niech Twoje piękno przerośnie wielokrotnie samą Afrodytę — wszak czym innym jesteś, jeśli nie boginią piękna?
Przyjacielska, jowialna uwertura nigdy nie była do niej nieodzownie przyklejona — nie posługiwała się zgrabnie słowem na wzór rówieśniczek, które zaskarbiały sobie każde przychylne spojrzenie dorosłych. Ona zaś, drobna w posturze, cyniczna w słowie, uśmiechała się jedynie, gdy czujny wzrok ojca zatrzymywał się nań z ciepłem, do którego był zdolny tylko wobec swojej pierworodnej. Nade wszystko poważna, ceniąca sobie ponad towarzystwo poezję, ulegałą urokom jednostek, żywiąc doń ciekawość, jaką Fellini obdarzał swoje potwory. Skromne szaleństwo, które obracało jaśniejące promienie słońca w złowrogie, ciemne chmury nad jej głową nakazywało bezsprzecznie zakochiwanie się w ludziach absurdalnie niezasługujących na choć kroplę uczucia. Była jednak w tym mistrzynią już od lat dziecięcych, kochała się w krzywdzie, a najbardziej w tej, która dotykała jej przędzony przez Mojry żywot.
Mój ciężki oddech jest raptem bezdźwięcznym szeptem, którym pokalałam tę przeklętą przestrzeń. Już wiem, że nie ma remedium na moje cierpienie, że już zawsze jestem na nie skazana, skuta jedwabnymi kajdanami oddania w miłości. Absorbuje mnie świadomość, iż potrzebuję tylko jednych dłoni, których nic mi nie zastąpi, stanowi to cierń umiejscowiony w moim tętniącym sercu. Ból zawsze zamienia się w elegie poranku, w którym tęsknota zabija we mnie wszelkie emocje. Wbijając o poranku wzrok w czerń parzonej kawy, wzdrygam się na myśl, jakoby te dłonie miały posiadać kogoś innego.
Istniała jako plamka na nieboskłonie, nieistotna jedna milionowa wszechświata, chcąca namalować swoją drogę pośród drzew o koronach rozłożystych jak nitki waty cukrowej. Odnajdywała własne obrzmiałe ja na samym krańcu wielobarwnej tęczy, brzmiąc czystymi, niepokalanymi perłami głosu, które rozbijały się o lśniącą podłogę, rozbiegając się na wszystkie strony wszechrzeczy. Duchy jej własnych snów, sennych koszmarów, również tych roztańczonych na jawie dręczyły jej umysł, pozostawiając po własnych ramach blade ślady pośród wzburzonych myśli. Przez tę przeklętą narrację szarego wnętrza, gasnącego blasku, spłowiałego serca — niegdyś o barwie soczystego, trującego jabłka, obecnie zaś przyjmującego rozmaitość barw późnojesiennej jarzębiny stała się cieniem samej siebie. Chciała istnieć w pełni tanatycznej magii znaczenia tego prostego stwierdzenia, zaciskając co rusz nerwowo palce w pięść, wbijając paznokcie we wrażliwy naskórek, powracała do bieżącej rzeczywistości, przeklinając wielokrotnie własną jaźń, która błądziła pośród metafor pięknych jak orchidee i równie okrutnych w barwie. Westchnęła — cicho, pod nosem, ledwie dosłyszalnie — wszak przekonała się na własnej skórze, jak mściwe potrafi być oblicze Hypnosa, gdy zdejmuje z powiek sen, ściągając go na wiekuisty niebyt.
I zakwitła, niczym pąki róż na wiosnę — policzki barwione czerwienią jabłek, błyszczący błękit wejrzenia oraz układające się jej ramionach fale jasnych włosów, które w słońcu mieniły się złociście niczym łan zboża. Daleka jej była kokieteria rówieśniczek, a i bycie uwodzoną przychodziło jej z trudem — jedynym, czym była w stanie uraczyć mężczyzn, był jej nienaganny uśmiech, ukrywający w sobie perłową jasność zębów, delikatne zmarszczki, którymi znaczyły się w jego rytmie zewnętrzne kąciki oczu i cięte słowo. Była delikatna niczym same motyle skrzydła, na wzór których jej usta opuszczały melodyjne dźwięki, gdy raczyła śpiewem własne lustrzane odbicie. Niewinność zapierała dech w jej piersiach, tonąc w kolejnym uczuciu, bezsprzecznie nazywanego zakochaniem, gdy jej serce zostawało rozbite w drobny mak po raz kolejny. Oferowała zbyt wiele, otrzymując raptem ochłapy emocji, którymi nie była w stanie się nakarmić; I czas płynął, niczym wartki nurt rzeczny, pory roku wybijane orkiestrami zapisywały się w jej pamięci, gdy kolejna wiosna odznaczała się szklistymi torami łez na jej policzkach.
Imiona i nazwiska rodziców: Mary Frowning i Remus Beckett (oboje krwi mieszanej)
Data urodzenia: 16 marca 1956
Miejsce zamieszkania: brak stałej lokacji
Status majątkowy: średnio zamożny
Czystość krwi: mieszana
Była szkoła: Hogwart, Ravenclaw
Różdżka: Mierząca pełne 10 i ½ cala różdżka o znikomej elastyczności, zdecydowanie należąca do sztywnych w swoim rodzaju, o ciemnym ubarwieniu, aczkolwiek w słońcu ujawniająca popielate tony, którymi została zabarwiona. Za rdzeń posiada włos z głowy wili, funkcję samego budulca zaś pełni trudna do ujarzmienia wierzba płacząca. Na długości posiada drobną wyrytą inskrypcję aeternum.
Wzrost: 161 centymetrów
Waga: 48 kilogramów
Kolor włosów: blond
Kolor oczu: niebieskie
Praca: wolna w zawodzie pianistka
Bogin: Ona sama, zaklęta w statyczną rzeźbę bez wyrazu, gdyż tego się najbardziej boi, pozostania bezbarwną, szarą statuą pozbawioną jakichkolwiek emocji.
Amortencja: Jaśmin, piźmo, kardamon
Widok z Ain Eingarp: Lustro pragnień ukaże jej prozaiczny, pozornie skażony rzeczywistością w swoim wyrazie obraz — ją samą, wybuchającą perlistym, nad wyraz naturalnym śmiechem. Perły wzbijanego w przestrzeń, nagłego wybuchu euforii widziane przez nią samą w odbiciu cechują się jednak skromnym oderwaniem od tych widzialnych w prozie codzienności — ów śmiech, widziany w szkle jest pozbawiony opracowanej do perfekcji gry aktorskiej, którą z wprawą godną arcymistrzyni włada rutynowo. U meritum, widzi emocje, których sama, pomimo usilnych starań, nie posiada.
Podsumowanie posiadanej wiedzy i umiejętności Nigdy nie była wprawnym czarodziejem, który opanował rzucanie zaklęć w małym palcu. W przeciwieństwie do siostry, zajmowała się szeroko historią magii oraz wszelkimi teoretycznymi aspektami, którymi byli karmieni w szkole. Nade wszystko stawiała jednak grę na magicznych instrumentach, która absorbowała jej cały czas wolny. Była całkiem niezła w warzeniu eliksirów, do których niewątpliwie miała rękę. Jeśli zaś chodzi o przedmioty takie jak wróżbiarstwo, to nigdy nie przykładała doń zbytecznie ręki; Niewątpliwie była ambitna i nawet gdy dane zajęcie przeczyły jej zainteresowaniom, to i tak dokładała wszelkich starań, aby w nich przodować.
Przykładowy post:
Moje osobiste piekło rozgrywa się na ciągłości pięciolinii, w której zawieram piękno wiosennych, nieskalanych obłokiem nocy, jak i zimowe szarości odbijające się w pokrytej lodem ulicy. Moja twarz, otoczona czarnym rondem kapelusza była biała jak wapno, wciśnięta w tłum, unosiłam spazmatycznie dłonie ku sercu, zawierając w owym geście całokształt mojego oddania. Piękno zaklęte w jednym słowie opuściło moje usta niczym biały puch dmuchawców, niosąc się w niezbadaną, niewiadomą przestrzeń: żegnaj. Już nie pamiętałam uczucia, z którym jego wargi dociskały się do moich, sposobu, w jaki mrużył oczy, jego dłoni błądzących po moim ciele. Wszystko zostało zamknięte w szklistej szkatułce wspomnień, tych o smaku gęstego soku malinowego, syropu rozlewającego się po całokształcie mojej duszy. Uśmiechałam się jedynie blado, anemicznie nieomal, ofiarując mu każdy diament, jaki posiadałam w skarbcu własnej nieodgadnionej mimiki. Na moich wargach wciąż odciśnięty był dotyk, niezmywalny ślad z mojej duszy.
Claribel. Miękkie brzmienie imienia roztapia się w ustach na wzór masła, pieści kubki smakowe, jednocześnie napotykając na swej drodze gulę rosnącą w gardle. Łzy wzbierają w kącikach oczu, warga zaś, idąc z nimi w tańcu, drży niespokojnie, sugerując miriady słów, których nie odważa się powiedzieć, a które palą podniebienie. Po chwili na jej oblicze, tak stężałe, piękne niczym prezencja samej statuy, rozjaśnia uśmiech, wspinający się po niej dreszczem niczym wschód księżyca — rysuje się jednocześnie drobnymi zmarszczkami w zewnętrznych kącikach ocząt wykładanych sodalitem tęczówek. Wypuszcza z cichym świstem powietrze, aby po chwili głośno przełknąć ślinę — proscenium jej myśli rozbija się w drobny mak na wzór wazonu, który niefrasobliwie zrzucała ze stołu jako dziecko, ciągnąc za obrus. Chciałaby go zauroczyć swoją niebanalną prezencją, niepodważalnym intelektem — jest jednak tym, czym była przed laty. Pustą kartką.
Bądź dumna i wzniosła, na wzór salonowych panien wpisanych w marmur. Nie zawiedź nas, bądź jak one, obserwuj lśniącym, szklanym chabrem tęczówek otoczenie. Niech Twoje piękno przerośnie wielokrotnie samą Afrodytę — wszak czym innym jesteś, jeśli nie boginią piękna?
Przyjacielska, jowialna uwertura nigdy nie była do niej nieodzownie przyklejona — nie posługiwała się zgrabnie słowem na wzór rówieśniczek, które zaskarbiały sobie każde przychylne spojrzenie dorosłych. Ona zaś, drobna w posturze, cyniczna w słowie, uśmiechała się jedynie, gdy czujny wzrok ojca zatrzymywał się nań z ciepłem, do którego był zdolny tylko wobec swojej pierworodnej. Nade wszystko poważna, ceniąca sobie ponad towarzystwo poezję, ulegałą urokom jednostek, żywiąc doń ciekawość, jaką Fellini obdarzał swoje potwory. Skromne szaleństwo, które obracało jaśniejące promienie słońca w złowrogie, ciemne chmury nad jej głową nakazywało bezsprzecznie zakochiwanie się w ludziach absurdalnie niezasługujących na choć kroplę uczucia. Była jednak w tym mistrzynią już od lat dziecięcych, kochała się w krzywdzie, a najbardziej w tej, która dotykała jej przędzony przez Mojry żywot.
Mój ciężki oddech jest raptem bezdźwięcznym szeptem, którym pokalałam tę przeklętą przestrzeń. Już wiem, że nie ma remedium na moje cierpienie, że już zawsze jestem na nie skazana, skuta jedwabnymi kajdanami oddania w miłości. Absorbuje mnie świadomość, iż potrzebuję tylko jednych dłoni, których nic mi nie zastąpi, stanowi to cierń umiejscowiony w moim tętniącym sercu. Ból zawsze zamienia się w elegie poranku, w którym tęsknota zabija we mnie wszelkie emocje. Wbijając o poranku wzrok w czerń parzonej kawy, wzdrygam się na myśl, jakoby te dłonie miały posiadać kogoś innego.
Istniała jako plamka na nieboskłonie, nieistotna jedna milionowa wszechświata, chcąca namalować swoją drogę pośród drzew o koronach rozłożystych jak nitki waty cukrowej. Odnajdywała własne obrzmiałe ja na samym krańcu wielobarwnej tęczy, brzmiąc czystymi, niepokalanymi perłami głosu, które rozbijały się o lśniącą podłogę, rozbiegając się na wszystkie strony wszechrzeczy. Duchy jej własnych snów, sennych koszmarów, również tych roztańczonych na jawie dręczyły jej umysł, pozostawiając po własnych ramach blade ślady pośród wzburzonych myśli. Przez tę przeklętą narrację szarego wnętrza, gasnącego blasku, spłowiałego serca — niegdyś o barwie soczystego, trującego jabłka, obecnie zaś przyjmującego rozmaitość barw późnojesiennej jarzębiny stała się cieniem samej siebie. Chciała istnieć w pełni tanatycznej magii znaczenia tego prostego stwierdzenia, zaciskając co rusz nerwowo palce w pięść, wbijając paznokcie we wrażliwy naskórek, powracała do bieżącej rzeczywistości, przeklinając wielokrotnie własną jaźń, która błądziła pośród metafor pięknych jak orchidee i równie okrutnych w barwie. Westchnęła — cicho, pod nosem, ledwie dosłyszalnie — wszak przekonała się na własnej skórze, jak mściwe potrafi być oblicze Hypnosa, gdy zdejmuje z powiek sen, ściągając go na wiekuisty niebyt.
I zakwitła, niczym pąki róż na wiosnę — policzki barwione czerwienią jabłek, błyszczący błękit wejrzenia oraz układające się jej ramionach fale jasnych włosów, które w słońcu mieniły się złociście niczym łan zboża. Daleka jej była kokieteria rówieśniczek, a i bycie uwodzoną przychodziło jej z trudem — jedynym, czym była w stanie uraczyć mężczyzn, był jej nienaganny uśmiech, ukrywający w sobie perłową jasność zębów, delikatne zmarszczki, którymi znaczyły się w jego rytmie zewnętrzne kąciki oczu i cięte słowo. Była delikatna niczym same motyle skrzydła, na wzór których jej usta opuszczały melodyjne dźwięki, gdy raczyła śpiewem własne lustrzane odbicie. Niewinność zapierała dech w jej piersiach, tonąc w kolejnym uczuciu, bezsprzecznie nazywanego zakochaniem, gdy jej serce zostawało rozbite w drobny mak po raz kolejny. Oferowała zbyt wiele, otrzymując raptem ochłapy emocji, którymi nie była w stanie się nakarmić; I czas płynął, niczym wartki nurt rzeczny, pory roku wybijane orkiestrami zapisywały się w jej pamięci, gdy kolejna wiosna odznaczała się szklistymi torami łez na jej policzkach.
- Caroline Rockers
Re: Claribel Baudelaire
Pią Paź 12, 2018 12:20 pm
Witaj na Magicznej Kołysance! Za ładną KP łap 10 dodatkowych fasolek.
Na podstawie karty przydzielam ci 4 atuty i 2 słabości.
Atuty:
- Wielkie serce - świadczy o wrażliwości i o sile przywiązywania się do innych. Postać nie potrafi być obojętna, gdy widzi że komuś dzieje się krzywda.
- Głos skowronka - postać wcale nie musiała odebrać jakiejś szczególnej edukacji muzycznej. Może nie mieć pojęcia o najnowszych albumach ani nawet o popularnych zespołach. Ale kiedy zacznie nucić starą, znaną wszystkim piosenkę, nawet najzagorzalszym przeciwnikom sztuki miękną serca. Ten głos, to po prostu dar.
- To coś - postać ma w sobie to coś, jakiś urok, magnetyzm, który przyciąga. Niektórzy myślą, że tylko wile mogą wpływać na innych w tak silny sposób, ale kiedy spojrzy się na tę postać... Może to urodziwa twarz, może ponętne kształty... A nade wszystko te oczy... Achhh, temu spojrzeniu nie naprawdę ciężko odmówić.
- Natchniony - postać dostrzega więcej niż inni. Jest w niej pewna liryczność, potrafi spojrzeć na rzeczywistość z innej perspektywy, dostrzec elementy, które nie są widoczne dla zwykłych śmiertelników.
- Pilność w nauce - świadczy o poświęcaniu dużej ilości czasu wszystkim dziedzinom, nawet tym, które niekoniecznie kogoś interesują. Wszystko w imię upewnienia się, że jest się na stabilnej pozycji.
Słabości:
- Marzyciel - postaci często zdarza się odpłynąć myślami, czy to w trakcie lekcji czy w trakcie rozmowy. Może mieć to wpływ na naukę, jeśli w trakcie zajęć zamyśli się na niezwiązany z nimi temat.
- Mrok serca - postać czuje wewnętrzny pociąg do ciemnej strony. Jej potęga kusi go i wabi, tak że niemal nie sposób jej nie ulec, a wszelkie próby opierania się będą o wiele trudniejsze niż w przypadku innych postaci.
Na podstawie karty przydzielam ci 4 atuty i 2 słabości.
Atuty:
- Wielkie serce - świadczy o wrażliwości i o sile przywiązywania się do innych. Postać nie potrafi być obojętna, gdy widzi że komuś dzieje się krzywda.
- Głos skowronka - postać wcale nie musiała odebrać jakiejś szczególnej edukacji muzycznej. Może nie mieć pojęcia o najnowszych albumach ani nawet o popularnych zespołach. Ale kiedy zacznie nucić starą, znaną wszystkim piosenkę, nawet najzagorzalszym przeciwnikom sztuki miękną serca. Ten głos, to po prostu dar.
- To coś - postać ma w sobie to coś, jakiś urok, magnetyzm, który przyciąga. Niektórzy myślą, że tylko wile mogą wpływać na innych w tak silny sposób, ale kiedy spojrzy się na tę postać... Może to urodziwa twarz, może ponętne kształty... A nade wszystko te oczy... Achhh, temu spojrzeniu nie naprawdę ciężko odmówić.
- Natchniony - postać dostrzega więcej niż inni. Jest w niej pewna liryczność, potrafi spojrzeć na rzeczywistość z innej perspektywy, dostrzec elementy, które nie są widoczne dla zwykłych śmiertelników.
- Pilność w nauce - świadczy o poświęcaniu dużej ilości czasu wszystkim dziedzinom, nawet tym, które niekoniecznie kogoś interesują. Wszystko w imię upewnienia się, że jest się na stabilnej pozycji.
Słabości:
- Marzyciel - postaci często zdarza się odpłynąć myślami, czy to w trakcie lekcji czy w trakcie rozmowy. Może mieć to wpływ na naukę, jeśli w trakcie zajęć zamyśli się na niezwiązany z nimi temat.
- Mrok serca - postać czuje wewnętrzny pociąg do ciemnej strony. Jej potęga kusi go i wabi, tak że niemal nie sposób jej nie ulec, a wszelkie próby opierania się będą o wiele trudniejsze niż w przypadku innych postaci.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach