Go down
Marjorie Greyback
Szpital św. Munga
Marjorie Greyback

Salon - Page 4 Empty Re: Salon

Nie Gru 10, 2017 8:50 pm
Chociaż Alec przecież nigdy nie zaliczał się do typowych gaduł, jego wcześniejsze milczenie nie przeszkadzało jej aż tak bardzo. Kiedy jeszcze jej ojciec żył, a wszystko było o niebo łatwiejsze - przynajmniej dla obecnej Aly, ponieważ ojciec dziewczyny wcale nie miał przecież ugodowego charakteru; blondynka obecnie jakby o tym zapominała, głównie przez większość czasu - do przełknięcia... Nie złościła się na mężczyznę o to, iż momentami naprawdę niewiele do niej mówił, momentami odzywając się niezbyt często, a czasami kompletnie wcale... Zwłaszcza wtedy, kiedy był na nią zły. Nie przeszkadzało jej to aż tak bardzo jak obecnie, ponieważ - paradoksalnie - chociaż sama głównie nie wydawała z siebie ani jednego dźwięku mogącego przypominać słowo, potrzebowała czegoś poza martwą - o ironio - ciszą.
W chwili, w której weszła do salonu, wypijając od razu całą szklankę soku, oczekiwała... Sama nie do końca wiedziała, czego. Być może faktycznych prób porozmawiania z nią, jakie podejmował wcześniej. A może jednak nawet najzwyklejszego w świecie hej czy jakiejś uwagi, nawet z cyklu tych niezmiernie uszczypliwych. Prawdę mówiąc, chciała od niego czegokolwiek, tylko nie nieprzyjemnego ignorowania, przez które czuła się naprawdę marnie.
Momentalnie zaczynała mieć bowiem wrażenie, iż nie tylko był zajęty, lecz także miał do niej jakieś pretensje, czy - co gorsza - zaczynały dopadać go wątpliwości dotyczące ich relacji. Niezależnie zaś, jak bardzo było to irracjonalne, zwłaszcza patrząc na to, że zajmował się nią w naprawdę troskliwy i czuły sposób... Nie umiała zagłuszyć tych podszeptów. Przecież musiał siedzieć z nią w domu, pogarszając tym samym swoją sytuację w pracy, a od tego... Od tego było niezmiernie blisko do tych złych scenariuszy, jakie atakowały jej myśli. Wiedziała, że to głupie, a jednak spojrzenie, jakie wbiła w Aleca, stało się bardziej badawcze niż wcześniej. Nie przypominała już aż tak bardzo typowego zombie, przypatrując się mężczyźnie do czasu, gdy odłożył pióro i sam na nią zerknął.
- Spokojnie. - Odpowiedziała, nadal nie mając jeszcze na tyle energii, by nieustannie odpowiadać mu w ten bardziej złożony sposób. Jedno słowo miało raczej wystarczyć, zwłaszcza że naprawdę niewiele mogła powiedzieć w tym temacie. O dziwo, nieprzyjemnie oczekiwane koszmary wcale nie nadchodziły - i to kolejną noc z rzędu - a ona wysypiała się niczym dziecko. Jedynym, czego jej tak naprawdę brakowało, była tylko obecność Aleca rankiem w łóżku, ponieważ niezmiennie budziła się, gdy on już był gdzieś w innej części mieszkania albo właśnie znikał w drzwiach na korytarz. Nie powiedziała mu tego teraz, ale naprawdę chciała, by to uległo zmianie. Brakowało jej ich poranków, nawet jeśli nie czuła się skora do jakichkolwiek gorętszych gestów.
Zresztą, w tym momencie nie kłamała przecież, ponieważ nie spytał jej, o które spanie chodziło. Mimo że miała wrażenie, iż starał się jej coś przekazać albo wprost, że wiedział o tym, iż nie mogła przesypiać tylu godzin dziennie... Wolała, by to była wyłącznie jej paranoja. Nie chciała, żeby myślał, że naumyślnie go unikała. Nic z tych rzeczy. Była tylko... Wyczerpana i potrzebowała czasu dla siebie, nie chcąc być mu jeszcze większym ciężarem, nad którym musiałby się nieustannie pochylać i przy którym miałby skakać dwadzieścia cztery godziny na siedem dni w tygodniu. To nie oznaczało przecież, iż nie chciała jego obecności...
Ale podobne zapewnienie także nie padło z jej strony, ponieważ Alec zdążył już zmienić temat i podać jej gazetę, którą odruchowo przyjęła, łapiąc papier nieco trzęsącą się dłonią i spoglądając na oznaczoną stronę. Nie wiedziała za bardzo, co miałaby powiedzieć w tym temacie, ponieważ nie była w stanie ukryć przed samą sobą, że nie umiała zbytnio skupić się na zaznaczonej treści. Spróbowała jednak przeczytać ogłoszenie ze zrozumieniem, przygryzając przy tym wargę i drapiąc się po brodzie. Nim cokolwiek powiedziała, odstawiła szklankę.
- Czy to nie jest... Daleko? - Spytała powoli, poruszając lekko brwią, po czym znowu zerknęła na gazetę, dodając bardziej ostrożnie i z nutą smutku. - Widzielibyśmy się jeszcze mniej... - Prawdopodobnie nie musiała tego mówić, być może nawet byłoby lepiej, gdyby nie powiedziała, ale to właśnie pierwsze przyszło jej na myśl, gdy spostrzegła miejsce, w którym sprzedawany był dom.
Być może to nie było wcale aż tak daleko od Londynu, jednakże Nokturn był znacznie bliżej miejsc pracy ich obojga, a patrząc na to, że Alec opuszczał ją nie tylko rano, lecz także w środku nocy... Ile mieliby dla siebie? Z tych nielicznych godzin, z których i tak większość była przeznaczona na sen. Chciała być z mężem, nie tylko mieć męża... Gdzieś tam, którego to Miejsca nadal nie znała. Patrząc na jego dłoń na jej kolanie... Zatęskniła za czasami, paradoksalnie tak niedawnymi, kiedy byli znacznie bliżej siebie. Teraz, przez ostatnie dni, jakby się rozmijali. Opiekował się nią, ale oboje czuli się widocznie źle w całej tej sytuacji. A ona nie chciała go przez to stracić.
- Nie wiem... Chyba się boję. Tego, co będzie... - Przyznając szczerze, posłała mu naprawdę poważne spojrzenie, zaraz odpowiadając na pytanie o śniadanie. - Naprawdę lubię te zmaltretowane na patelni jajka à la Greyback. - I nawet spróbowała się przy tym uśmiechnąć, usiłując także zażartować. Pierwszy raz od tych kilku dni, choć raczej z marnawym skutkiem.
Alec Greyback
Przestępczość
Alec Greyback

Salon - Page 4 Empty Re: Salon

Nie Gru 10, 2017 9:21 pm
Odpowiedź z ust dziewczyny nie do końca go zadowoliła, więc jedynie spojrzał na nią tym swoim powątpiewającym wzrokiem, jednocześnie i całkowicie wbrew własnej woli – wznosząc oczy ku górze. Tak, w jego głowie – to było jaśniejsze niż słońce. Nie wiedział dokładnie co robił nie tak, czy być może po prostu zakłócał jej przestrzeń osobistą. Miał wrażenie, jakby jej się uprzykrzał. Oczywiście, z pewnością potrzebowała trochę czasu dla siebie, ale na Merlina! Specjalnie wziął urlop, by przy niej być, a ona? Zamykała się w czterech ścianach, ledwo co się odzywając. Choć czuł, że nie powinien być o to zły, to nie potrafił ignorować myśli, które sukcesywnie krążyły po jego głowie i pogarszały jego samopoczucie. Z drugiej strony, kto mógł przypuszczać, że taki stary piernik jak Meadowes będzie miał aż tyle dokumentacji do załatwienia? Przez chwilę Greyback nawet miał wrażenie, że to kolejna próba Thomasa, by zagrać mu na nerwach. Najwidoczniej ojciec Alyssy nie był aż tak dobry w papierkowej robocie, jak w zatruwaniu cudzego życia…
– Dwie godziny pociągiem – pokiwał głową, bo rzeczywiście, odległość była dość spora, ale nie spodziewał się tego, że Alyssa mogła pomyśleć, że będzie mieszkać sama. Alec do końca nie wiedział, jak to wszystko się rozwiąże, ale z pewnością nie inwestowałby tylu pieniędzy w dom, w którym nie miałby mieszkać…
– Jest teleportacja, napiszemy podanie o świstoklik, może zainwestujemy w kominek Fiuu – podsuwał, wciąż nie rozumiejąc, że martwiła ją kwestia ich relacji. Przez moment po prostu myślał, że jedyne co ją niepokoi to kwestia dojazdu do Londynu, a to było przecież dla nich niezwykle istotne. W końcu było to centrum magicznego świata i z pewnością będą musieli tutaj bywać dość często, ale… ten świat nie należał już do nich. Dopiero jej spojrzenie uzmysłowiło mu, co tak naprawdę krążyło po jej myślach i nie potrafił jej nie odpowiedzieć szczerze. Więc po prostu.. cóż, wyrzucił z siebie gorzkie stwierdzenie.
– I tak mnie wyleją niebawem. Myślisz, że po co im stażysta? – i pokręcił z niedowierzaniem głową, jednocześnie podnosząc się z fotela. Przez moment miał nawet ochotę zapalić. Ba! Zaczął rozglądać się za fajkami, ale ostatecznie.. dał za wygraną. Nie tylko ona przechodziła ciężki okres, choć w rzeczywistości ich sytuacje były nie do porównania. Chociaż… może jednak? Praca z pewnością dała Alecowi o wiele więcej, niż Meadowes Alyssie.
– Czyli czego? Przecież tu jestemi nie pozwolę by coś się stało. Nie rozumiał do końca, czy mówiła o pogrzebie, papierkowej robocie, czy ogólnie o ich sytuacji. Czy zaczęło ją przerażać odgrywanie roli żony i matki? Jednak całe to napięcie i nienajlepsza atmosfera tak po prostu ustąpiły po tym jednym zdaniu. Alec wręcz wydobył z siebie coś na kształt krótkiego, rozbawionego śmiechu, jednocześnie wypowiadając z siebie aroganckie wiedziałem. Nawet jeśli narzekała na jego umiejętności kulinarne tylko w jednym możliwym daniu, już nigdy nie miał zamiaru jej uwierzyć, że jadali jajecznicę za często. Greyback nachylił się nad nią, by cmoknąć ją w głowę, po czym udał się do kuchni, by nastawić kuchenkę i zacząć przyrządzać śniadanie. Nie zajęło mu to dłużej niż pięć minut i w końcu wrócił do niej z talerzem pełnym ściętych jajek z dodatkiem boczku, a także kromkami chleba – bardzo grubo posmarowanymi masłem.

Marjorie Greyback
Szpital św. Munga
Marjorie Greyback

Salon - Page 4 Empty Re: Salon

Nie Gru 10, 2017 10:12 pm
- Jesteś zdecydowany na ten dom? - Spytała, ani nie zrzędząc, ani nie wyrażając radosnej aprobaty. Ot, będąc raczej nadal dosyć przygnębioną, ale bez większych zmian na niekorzyść.
Słysząc, w jaki sposób mówił o tamtej okolicy, zaczęła zastanawiać się, na ile wcześniej zdążył pomyśleć o tamtym miejscu. Miał to wszystko naprawdę solidnie wymyślone i raczej nie była w stanie podważyć jego argumentów, co do transportu... Przynajmniej do chwili, w której pomyślała i wypowiedziała jednocześnie.
- A co z Narglem? - Podróżowanie świstoklikiem czy przy pomocy kominka było dobre przez jakiś czas, ale w momencie, w którym miała być w znacznie bardziej zaawansowanej ciąży, blisko terminu albo już z małym dzieckiem... Nie wyobrażała sobie korzystania z czegoś takiego. A za pociągami, tak prawdę mówiąc, raczej nie przepadała. Nie chciała sprowadzać Aleca na ziemię, jednakże wolałaby być gdzieś, gdzie mogłaby liczyć na pomoc wykwalifikowanego uzdrowiciela i - Merlinem a prawdą - wolałaby rodzić w szpitalu, nie w domu. Nawet jeśli oznaczało to, iż musiałaby przez ten czas nadal żyć w miejscu, za którym nie przepadała. I które coraz mniej jej się podobało, spojrzawszy dodatkowo na sklep, w którym pracował Alec i zachowanie jego pracodawców.
- Jesteś dla nich za dobry. - Odpowiedziała, o dziwo, praktycznie natychmiast, tym razem ani trochę nie wahając się przed ujęciem myśli w słowa. Tak, tak uważała i to raczej nie miało się zmienić. Prawdę mówiąc, czuła się nieco sfrustrowana przez to, jak pracodawcy traktowali człowieka, który poświęcał im znacznie więcej czasu niż swojej rodzinie. Była niezadowolona z powodu tego, jakie to było miejsce, ponieważ naprawdę sądziła, że Aleca było stać na coś więcej niż tylko babranie się z czarnomagicznymi i niekoniecznie bezpiecznymi przedmiotami, aby napychać kieszenie bogatych snobów, którzy nawet go nie szanowali. Być może przez praktycznie cały czas zachowywała swoje spostrzeżenia dla siebie, wyłącznie momentami dając mu jak łagodniej do zrozumienia, iż nie lubiła jego pracy, ale teraz nie mogła nie pokręcić głową, krzywiąc się przy tym nieznacznie.
Nie zależało jej na pieniądzach, nie tak bardzo jak na jego obecności... I szczęściu. Dotychczas pojmowała, że czuł satysfakcję związaną z pracą, jednakże aktualnie spotykało ją tyle okropnych rzeczy, iż kolejna - związana z wyrzuceniem męża z pracy - nie byłaby dla Alyssy tak dużym ciosem jak dla Aleca. Owszem, czułaby smutek, ale związany wyłącznie ze skrzywdzeniem mężczyzny i jego dumy, nie z żałowaniem tej jakże wspaniałej posady. Pragnęła, by przede wszystkim był bezpieczny, a Borgin i Burkes? Zdecydowanie tego nie gwarantowali. Tak samo jak nocne wyprawy nie wiadomo gdzie. A przecież Greybacka naprawdę było stać na więcej, nie musiał tkwić w czymś podobnym. Prawdę mówiąc...
- Gdyby nie oni, sam mógłbyś mieć swój własny biznes. - Mruknęła, także podnosząc się z miejsca. Bardzo powoli wyciągając do niego rękę, pogładziła go po policzku, co - wraz z tą wyjątkowo, jak na ostatnie czasy, długą wypowiedzią - było jednym z nielicznych gestów, na które prawie wcale nie musiała się wysilać. To przyszło wyjątkowo naturalnie.
I choć sama była przytłoczona, nie umiała tak po prostu zostawić tego po tych gorzkich słowach ze strony Aleca. On pomagał jej przecież praktycznie przez cały czas, a zdecydowanie nie była pępkiem świata. Niezależnie od tego, jak okropnie się czuła, gdzieś tam pojmowała przecież, że jej tragedia nie była najgorszą z możliwych. Ludzie mieli swoje problemy, jej wcale nie był najokropniejszy, nieważne, jak bardzo cierpiała. Nie tylko ona obawiała się przyszłości, mimowolnie przysuwając się bliżej mężczyzny i po prostu go obejmując. Na krótką chwilę, ale liczył się przecież gest, prawda? Moment później poczuła jednak lekkie zawroty głowy, znowu przysiadając na kanapie.
- Niewiadomego. - Był tu, faktycznie. Był przy niej, ale nieznane zawsze było tym, przed czym czuła coś na kształt... Respektu. Obecnie jednak znacznie bardziej się tego obawiając, ponieważ nic nie było przecież tak banalnie proste. Nawet sam fakt, że teoretycznie wcale nie powinni się ze sobą zadawać, był... Ciężki. Kochała go, ale... Gdyby tylko ktoś się dowiedział... Z własnej winy straciła już ojca, nie mogła jeszcze stracić męża. Ani nikogo innego, kto był jej tak bliski. Mimo to, nie podejmowała tego tematu w chwili obecnej, nie chcąc wprowadzać pomiędzy nimi cięższej atmosfery, ponieważ już i tak nie było dobrze. Zamiast tego, spróbowała zrobić coś, by chociaż trochę rozproszyć ten cały mrok, chociaż nadal nie było jej do śmiechu.
Uśmiechnęła się za to, czując naprawdę sporą satysfakcję z tego, iż udało jej się nawet odrobinę uszczęśliwić Aleca... Mimo że momentami zdecydowanie miała dosyć wiecznego jedzenia jajecznicy. Lubiła ją, ale nie na każdy posiłek dnia. Ostatnio nie miała jednak okazji się nią przejeść, więc... Co jej szkodziło. Uśmiechając się znowu blado, gdy ją ucałował, śledziła go aż do momentu, kiedy zniknął w kuchni, przyglądając się temu, co przyniósł już po pięciu minutach.
- To dla pułku wojska czy jesteś bardzo głodny? - Spytała cicho, przyznając jednak, że może sama też była odrobinkę nienajedzona. Z pewnością jednak nie na tyle. To było zdecydowanie... Imponującej wielkości.
Alec Greyback
Przestępczość
Alec Greyback

Salon - Page 4 Empty Re: Salon

Wto Gru 12, 2017 6:39 pm
– Jestem zdecydowany, by stąd odejść - nie miał pojęcia skąd wzięło się w nim to uczucie, że ona wcale nie podzielała jego zdania. Czy nie widziała, jak cholernie się starał, by zmienić swoje dotychczasowe życie. Dla niej? Nie rozumiał też, co było nie tak z tym domem, ale sposób w jaki zadała mu to pytanie… Alec zacisnął mocno zęby, jeszcze raz zerkając na to ogłoszenie, zupełnie jakby tracąc całkowitą pewność co do tego, czy rzeczywiście mówili o tym samym budynku.
– A co z nim? – zapytał, prawdopodobnie rozumiejąc jeszcze mniej, ale ta chwila zawieszenia nie trwała długo. Alec odwrócił na moment spojrzenie z jej twarzy, by wbić wzrok w najbliższą ścianę i… no właśnie, pomyśleć. Być może to była część depresji, smutku spowodowanego utratą ojca, czy jak zwał tak zwał, ale nie spodziewał się, że w ich związku to on będzie do czegoś bardziej pozytywnie nastawiony. Sam argument z dzieckiem nie wydawał mu się jakiś nie do przeskoczenia. W jego rodzinnym domu, ojciec nigdy nie zdążył zabrać matki do szpitala i każde jedno dziecko urodziło się w małej wiosce przy pomocy sprowadzonego medyka. Dlaczego u nich tak nie mogło być? Dlaczego musiała być przy tym taka… powątpiewająca? Gdy on naprawdę wierzył, ze to mogło się udać…
– Wynajmiemy medyka, urodzisz w domu – tradycyjnie – nie chciał zabrzmieć, jakby za nią decydował, ale naprawdę zaczął go ten temat męczyć. Jeśli mieli patrzeć takimi kategoriami, to czy w ogóle jakiekolwiek miejsce było dla nich dobre? Najwidoczniej powinni po prostu nigdy nie wyprowadzać się z tego śmierdzącego, ledwie stojącego mieszkania. Nie skomentował już słów o jego dobroci w pracy, jedynie wzruszył obojętnie ramionami, bo w rzeczy samej jego stanowisko do tej sprawy było niezwykle nie w jego stylu. Nie podchodził do tego z żadnymi emocjami. Fakt, poświęcał stanowczo za dużo czasu w pracy, ale nie był to czas stracony. Wbrew pozorom – lubił takie życie. Gdyby nie Alyssa, gdyby nie dziecko – z pewnością nigdy nie opuściłby ani Nokturnu ani Borgina i Burkesa, nadal włócząc się po nocach poza domem.
– Szukam pracy, ale jest to trudne, gdy nie wiem, gdzie w ogóle będziemy mieszkać – być może i było to wycelowane bezpośrednio w nią, ale nie potrafił się powstrzymać przed rzuceniem tego komentarza. Okej, sam nie kwapił się do chodzenia na te wszystkie spotkania, zostawiając podjęcie decyzje Alyssie, ale to trwało tak długo. A oni nie mieli zbyt dużo czasu. Być może do czasu rozwiązania pozostały jeszcze miesiące, ale z każdym kolejnym dniem było trudniej. Dlatego, komentarz, żart ze strony Alyssy był im tak bardzo potrzebny w tej sytuacji. Nie tylko rozwiązał całe napięcie, ale nieco poprawił spojrzenie na całą tą sytuację. Greyback pokręcił kilkakrotnie głową, by rzucić jeden z najbardziej w jego stylu tekstów:
– Wszystkim się zajmęa ty po prostu się nie obawiaj. Może miał w sobie coś z rycerskości, bohaterstwa, czy innych rzeczy, w które nie wierzył i jawnie dyskryminował. Nie sądził, by było cokolwiek strasznego w nieznanym, dlatego też – być może nie powinien tego robić – ale jedynie wzruszył ramionami, by po chwili zniknąć w kuchni i zrobić dla Alyssy śniadanie.
– Masz wcisnąć w siebie tyle ile możesz. Nie żartuję, Meadowes – rzucił pozornie surowym tonem głosu, jedynie blado się uśmiechając i jednocześnie odchodząc kawałek od dziewczyny, by przystanąć przy stole. Było jeszcze kilka dokumentów do załatwienia i nieważne, jak bardzo, by się postarał – nie mógł tego zrobić za nią. Dlatego też wziął plik kartek do ręki i uniósł je w powietrze, a następnie z powrotem odłożyć na skraj stolika.
– Będziesz musiała się tym zająć.
Marjorie Greyback
Szpital św. Munga
Marjorie Greyback

Salon - Page 4 Empty Re: Salon

Wto Gru 12, 2017 8:23 pm
Nigdy nie powiedziałaby, że to Alec będzie bardziej skłonny ku opuszczeniu Londynu. Przecież zawsze powtarzał, że to właśnie był jego świat. Tymczasem obecnie to ona była znacznie mniej skłonna ku podobnemu posunięciu, jednocześnie naprawdę obawiając się aż takiego oddalenia od dużego miasta. Przyłapała się nawet na szukaniu argumentów... Wyciągając przy tym Nargla, co niewiele dało. No, prócz poinformowania jej o genialnych pomysłach męża.
- W domu? - Być może nie zastanawiała się do końca nad tym, jak to zabrzmiało, jednakże mimowolnie podkreśliła te słowa, patrząc na niego nieco niedowierzająco. To już nie były przecież te czasy, co dwadzieścia kilka lat temu. Pracowała w Mungu i choć nie do końca podobały jej się niektóre sytuacje, jakie miewały tam miejsce, ufała swoim znajomym z tego miejsca. Wiedziała, że dostałaby godną opiekę w jak najbardziej przyzwoitych warunkach. Być może odrobinę nie w porządku w stosunku do innych rodzących kobiet, które nie miały podobnych kontaktów, jednakże z pewnością miałaby tam znacznie łatwiej niż ciężarne z zewnątrz.
Wizja rodzenia w domu... Była dla niej może nie tyle nie do przyjęcia, co naprawdę niezachęcająca, a nawet zdecydowanie nieco odpychająca. Nie chciałaby być zdana wyłącznie na terenowego i zapewne obcego - ponieważ Mung nie obsługiwał tak dalekich okolic, na jakie obecnie patrzył Alec - uzdrowiciela wyłącznie z przenośnymi zapasami i brakiem bardziej zaawansowanych sprzętów. Jeszcze nie tak dawno całkowicie panikowała na myśl o ciąży i chociaż obecnie przekonała się do myśli o posiadaniu dziecka, ciesząc się na jego narodziny... Sam poród nadal był dla niej czymś dosyć przerażającym. Może nie panikowała, przynajmniej nie teraz, jednakże chciała mieć to wszystko mniej więcej zaplanowane i... Nie robić tego w domu. Poza tym, pozostawała jeszcze jedna drobna kwestia, o której postanowiła poinformować męża... Cóż, dosyć grobowym tonem głosu.
- Moja mama umarła rodząc w domu. - Czy naprawdę musiała przekonywać go jakkolwiek inaczej, że jego pomysł tradycyjnego porodu był kiepskim pomysłem? Nie chciała zranić go takim sposobem pokazania mu, że - cóż - raczej nie zamierzała zgodzić się na jego propozycję, jednakże po prostu była już na tyle zmęczona rodzącymi się problemami, iż mało co zważała na słowa. W głębi ducha naprawdę dalej pragnęła, by ostatnie dni okazały się tylko naprawdę paskudnym snem, z którego zaledwie za kilka chwil miałaby się obudzić. Myślenie - a tym bardziej decydowanie - o domu zdecydowanie nie było w tym momencie czymś, na co miałaby siłę. Nawet jeśli Alec nagle postanowił brać w tym udział.
- Myślisz, że dla mnie to jest łatwe? - Westchnęła ostatecznie, wbrew pozorom - przynajmniej dla samej siebie - nie brzmiąc, jakby czyniła mu wyrzuty, lecz jakby to także dosyć mocno ją przytłaczało. Co nie było kłamstwem, prawdę mówiąc, ponieważ włożyła tyle serca w swoją obecną pracę, teraz musząc z niej zrezygnować. Tak było bezpieczniej, owszem, ale... Mimo to, czuła się z tym dosyć kiepsko. - Chciałam zdać egzaminy, zrobić staż... - Nie żałowała tego, co się wydarzyło. Wręcz przeciwnie, naprawdę cieszyła się z posiadania męża czy dzieci - w tym jednego w drodze - ponieważ wreszcie ostrożnie zaczynała czuć się spełniona pod względem rodziny, ale... To oznaczało, że dotychczasowa praca musiała zniknąć. A dla wieloletniej pracoholiczki to było po prostu... Trudne. Nie tylko Alec musiał zmienić zawód.
Mimo to, nie chciała kłócić się o jego podejście. To była prawdopodobnie ostatnia rzecz, jakiej aktualnie potrzebowali, jakiej sama Alyssa nijak nie pragnęła. I tak miała wyrzuty sumienia, i tak nie było z nią zbyt dobrze, nawet jeśli jej stan zaczął się nieco poprawiać. Nie była już aż tak osowiała, ale zmęczenie niewątpliwie przez nią przemawiało. Psychiczne, nie fizyczne, ponieważ jednocześnie czuła, że przez ostatnie dni wyspała się po wsze czasy. Mimo to, miała jeszcze siłę, by spróbować zażartować, jednocześnie przyjmując, że Alec chciał się wszystkim zająć, nawet jeśli nie mógł przewidzieć wszelkich zdarzeń.
Z pewnością przewidział jednak, że nawet zwykłą, nie tak olbrzymią porcję miała zostawić mu do dojedzenia, robiąc kilka razy taką, aby samemu też się najeść. Nawet jeśli tego nie powiedział, posłała mu dosyć jednoznaczne spojrzenie, nim odpowiedziała na przykaz wciśnięcia w siebie takiej ilości, jaką tylko była w stanie. Ostatecznie jednak wcale nie odezwała się w tym temacie, kręcąc tylko głową i unosząc wzrok w kierunku sufitu, jakby chciała spytać go za jakie grzechy. Oczywiście, moment później biorąc widelec w nieco trzęsące się palce i zaczynając skubać jedzenie, przyglądając się przy tym temu, co robił mężczyzna.
- Czym? - Spytała, momentalnie mimowolnie drżąc, gdy pokazał jej papiery ojca, przypominając tym samym o Thomasie, jego śmierci... I choć miała ochotę znowu się rozpłakać, wstała i podeszła bliżej Aleca, odstawiając jednocześnie talerz na brzeg stołu i sięgając po kartki... Nim zdążyła jednak zareagować, stół zachybotał się i talerz z łoskotem poleciał na ziemię. Nie zastanawiając się zbyt wiele, spróbowała złapać go, nim rozbił się o podłogę, gwałtownie pochylając się ku deskom...
Alec Greyback
Przestępczość
Alec Greyback

Salon - Page 4 Empty Re: Salon

Sro Gru 13, 2017 9:16 pm
– Moja urodziła w ten sposób sześcioro i żyła – odpowiedział niemal natychmiast, nie bardzo chcąc się z nią w ten sposób licytować, ani szczególnie na ten temat, ale nie potrafił tak po prostu przemilczeć jej słowa. Nie sądził, by cokolwiek w tradycyjnym porodzie było ryzykownego, czy złego, a ona po prostu była uprzedzona jednym, malutkim wyjątkiem. Oczywiście – dla niej cholernie znaczącym. Nie, nie wiedział o tym, że matka Alyssy zmarła przy porodzie i prawdopodobnie byłby wielce zaskoczony, gdyby nie fakt, że musiał tak bardzo bronić swojej tezy. To nie tak, że chciał podejmować za nią decyzję, po prostu nie podobało mu się, że ona zadecydowała bez niego. W końcu to miał być ważny dzień również dla niego, czyż nie? Nie bardzo potrafił też zrozumieć skąd się brały te wszystkie niedorzeczności, a upieranie się, by porób został odebrany przez kogoś związanego z Mungiem…? Alec przetarł twarz dłonią.
– Weźmiemy kogoś z Munga, jeśli chcesz – po prostu… nie sądził, by skreślanie domu tylko i wyłącznie z tego powodu było racjonalne. Być może nie powinni się w ogóle przeprowadzać i być całe życie uwięzieni w tym mieszkaniu, które było przecież tak cholernie blisko szpitala. Mimo wszystko – nie chciał się z nią kłócić, dlatego ostatecznie wzruszył ramionami i mruknął: – zrób jak chcesz.
Mieli różne poglądy, a nie dość, że nie chciał się z nią sprzeczać, nie sądził by wywieranie nacisku było odpowiednie. Ostatecznie i tak miała ona zadecydować, chociaż – jeśli jakimś cudem zdecydowaliby się przeprowadzić gdziekolwiek to w jaki sposób miała zamiar zaplanować narodziny dziecka? W większości przypadków działo się to niezwykle niespodziewanie i nawet mieszkając w cholernej Dolinie Godryka nie zdążyłaby na czas, gdyby dziecko postanowiło opuścić jej ciało nieco szybciej…
– Nie musiałaś za mnie wychodzić – odwarknął w jej kierunku, czując się nieco.. urażony. Być może nie chciała zabrzmieć w ten sposób, ale zdecydowanie zabrzmiała. Tak, nie musiała mu po raz kolejny powtarzać, ze to przez niego rzuciła szkołę, ale przecież jej do tego nie zmuszał. Sama podjęła tą decyzję, a teraz czuła się niespełniona. Być może nie powinna też iść z nim do łóżka. Nie miałaby wówczas dziecka w drodze, a co za tym idzie, nie musiałaby rezygnować z pracy. Najwidoczniej to wszystko było jednym wielkim nieporozumieniem, bo ona chciała… no właśnie. Z tego wynika, że czegoś zupełnie innego niż miała. Tak zabolało go to, tak sprawiło, że sięgnął po paczkę papierosów i bez zastanowienia postanowił jednego odpalić. Być może mówiła to co myślała, ale… zdecydowanie nie powinna tego robić. Alec cofnął się kilka kroków w tył, obracając się do niej plecami i wyglądając przez okno. Jego życie też wyglądałoby teraz zdecydowanie inaczej. Prawdopodobnie siedziałby teraz w pracy i podrywał przypadkowe dziewczęta z Nokturnu. I nawet jeśli to była zdecydowanie bardziej zadawalająca perspektywa życia, nigdy nie żałował ich relacji. Ba, był w stanie zmienić to wszystko. Dla nich. Być może nie widziała tego, w jaki sposób poświęcił swoje dotychczasowe życie, wyrzekając się niemal wszystkiego. Miał wziąć ślub z Malfoy’ową córką, miał zostać wspólnikiem Borgina i Burkesa, miał nie mieć żadnych zobowiązań, wciąż włócząc się nocami po Nokturnie. I mimo, że uwielbiał to robić – dla nich postanowił to zmienić…
– Skrytka Gringotta – odparł niemal natychmiast, spoglądając na nią przez ramię i… no właśnie. To działo się strasznie szybko. W jednej chwili talerz zsunął się ze stołu, a odłamki szkła i jajecznica rozbiły się o podłogę, najprawdopodobniej raniąc, pochylającą się Alyssę. Nim Greyback zdążył się ruszyć, było już po fakcie. Mimo wszystko wyjątkowo szybko zrobił te dwa kroki, by położyć dłoń na jej ramieniu. – Wszystko okej? – spytał nie skrywając zatroskania, ale gołym okiem nie widział, by cokolwiek złego się stało, dlatego spokojnie dodał: Zaraz to ogarnę.
Marjorie Greyback
Szpital św. Munga
Marjorie Greyback

Salon - Page 4 Empty Re: Salon

Sro Gru 13, 2017 10:04 pm
Spojrzenie, jakie posłała Alecowi, słysząc jego praktycznie natychmiastową odpowiedź, dosyć jasno wskazywało na to, iż podobne słowa nijak jej nie przekonywały. Doskonale wiedziała, że mieli całkowicie różne doświadczenia, jeśli chodziło o takie sprawy... Wbrew pozorom, nie chciała także bagatelizować jego zdania czy nawet całkowicie pomijać przy podejmowaniu decyzji. Wręcz przeciwnie, naprawdę chciała, by wspólnie zastanawiali się nad tym wszystkim - począwszy od zakupu domu, poprzez inne plany na przyszłość i ostatecznie także narodziny dziecka - ale... Po prostu nie w taki sposób.
Naprawdę nie wiedziała, dlaczego upierał się przy swojej racji, nawet nie biorąc jej samopoczucia pod uwagę. Chciała czuć się bezpiecznie, a rodzenie w domu zdecydowanie nie kojarzyło jej się z tym brakiem zagrożeń. Jej matka umarła w takich warunkach, tracąc jednocześnie jedno z dwóch dzieci... Co praktycznie zdefiniowało całą przyszłość Alyssy, dzieciństwo dziewczyny czy relacje rodzinne. Kto wie, jak wyglądałaby ta chwila, gdyby Emily znajdowała się wtedy pod opieką wielu osób w Mungu, nie tylko jednego terenowego medyka, który nie zdążył nawet posłać po wsparcie.
Aly to przerażało, doprowadzając do naprawdę panicznego lęku, iż również u nich coś mogło pójść nie tak. Dlatego, nim się dobrze zastanowiła, dosyć dosadne słowa opuściły jej usta. Nie chciała nimi nikogo skrzywdzić, podtrzymywać kłótni czy nawet zaostrzać sporu, zwłaszcza że wciąż jeszcze mieli czas, ale naprawdę dołowało ją to, że Alec nawet nie starał się jej zrozumieć. Tu nie chodziło o kogoś z Munga, tu chodziło o bycie w szpitalu, gdzie wszystko było bardziej zorganizowane, pewniejsze, współczesne.
- Po prostu nie chcę skończyć jak moja mama. - I chociaż już tego nie dodała, słowa czy ty tego na prawdę nie rozumiesz dosłownie zawisły w powietrzu. Była zdecydowanie zbyt rozemocjonowana pierwszą ciążą, pierwszym własnym dzieckiem, ostatnimi wydarzeniami - zarówno tymi dobrymi, jak i fatalnymi - ślubem, poszukiwaniami domu... By się nie obawiać.
To tkwiło gdzieś tam pod jej skórą, momentami doprowadzając blondynkę do zawahania i niepewnych wewnętrznych pytań o to, co powinna uczynić, by sobie poradzić. Chciała być dobrą żoną, kochającą matką, świetną gospodynią... Kimkolwiek, kto miał zapewnić rodzinie jak najlepsze życie. Ale nie była matką Aleca, o czym on sam najwyraźniej zapominał. Nie byli swoimi rodzicami. Czasy się zmieniły, a niektóre tradycje powinny zaniknąć. Nie musiał na nią warczeć, bo była równie przytłoczona tym wszystkim, co i on w pewnych momentach. I poświęcała równie wiele, czego zdawał się nie zauważać, nie dając nawet zwrócić sobie uwagi.
- A ty nie musisz być taki nieprzyjazny. Chcę z tobą być. - Stwierdziła, tym razem już nie niepewnie czy cicho, a nawet dosyć twardo. Nie wspominając, co prawda, bezpośrednio o ślubie, ale nie kłamiąc. Z początku przecież proponowała inną opcję, nie małżeństwo. Potem jednak sama postanowiła to zrobić - wyjść za niego - wykazując inicjatywę zrobienia tego jak najszybciej. I nie żałowała. Ani wtedy, ani później, ani teraz. Przecież lata temu także o tym myślała, nawet jeśli wtedy ostatecznie się rozstali. Wrócili do siebie, a jej było dobrze. Lubiła być jego żoną, uważając, że miała dobrego męża. Doceniała te akty troski, ale warczenie na nią w momentach takich jak ten i wyrzucanie jej czegoś, co autentycznie ugodziło w nią swoim sensem...
Naprawdę niczego innego tak bardzo nie pragnęła, jak tego związku... Jednakże wcale nie musiała do tego wychodzić za mąż. Dziecko nie robiło przy tym żadnej różnicy, ponieważ byłaby w stanie tak po prostu uznać partnerstwo... Gdyby nie to, że on sam nie dopuszczał takiej opcji, przekonując ją do tego, by za niego wyszła. A teraz, kiedy już to zrobiła... Było dobrze, przynajmniej na samym początku, ponieważ teraz poczuła się tak, jakby warknięciem wymierzył jej policzek, jakby nagle zaczął podważać sens tego małżeństwa. Skoro nie musiała za niego wychodzić, jakie to miało dla niego znaczenie? To ją zabolało, prawdopodobnie równie mocno, co jej słowa jego.
- Na Merlina, staram się, żeby było dobrze. Może spróbuj to docenić, zamiast się na mnie rzucać. - Odgarniając sobie mocno włosy do tyłu, westchnęła z pewną irytacją, choć także z mocno przebijającym się zmęczeniem. A potem wreszcie powiedziała mu to z taką dosadnością, na jaką tylko było ją w tej chwili stać. - Mój. Ojciec. Nie. Żyje, Alec. Dostał zawału na wieść o tym, jaką ma wyrodną córkę. Czy możesz na chwilę przestać wymagać ode mnie niestworzonego? Potrzebuję czasu, żeby to sobie poukładać. Bo czuję się, jakbym to ja go zabiła. Ba, ja go zabiłam. I, na garbate gnomy, nie pal w domu.
Miała teraz nieodparte wrażenie, że oddalał się od niej nie tylko fizycznie, ale także psychicznie. Kiedy wyrzucał jej to, że nie wiedział, gdzie będą mieszkać, a więc także, gdzie przyjdzie mu pracować... Kiedy wspominał o tym, że jego matka rodziła w domu, więc ona również mogła to zrobić. Dawał jej do zrozumienia, że powinna dać mu decydować w podobnej sprawie, równocześnie warcząc na nią, że nawet nie musiała brać z nim ślubu... Zaczynała czuć się z tym fatalnie, momentalnie znowu mając ochotę skryć się w czterech ścianach sypialni, zakopując pod kocem i płacząc w poduszkę, bo miała już wystarczająco dużo problemów i smutków.
Wrażenie rozpadania się podstaw kruchego i świeżego małżeństwa rozstrajało ją emocjonalnie. Wbrew wszystkiemu i mimo pewności, co do tego, że kochała tego człowieka, a on odwzajemniał to uczucie... Nagle zaczęła obawiać się, że słowa jej ojca będą miały pokrycie w rzeczywistości. Wystarczył tylko tamten zirytowany wyrzut ze strony Aleca. I nawet jeśli chciała polepszyć atmosferę panującą teraz między nimi, wewnątrz nadal się trzęsła. Już nie tylko przez myśl o Thomasie.
Nawet nie wiedziała, kiedy ten nieszczęsny talerz tak mocno się zachybotał, ale nie miała okazji odpowiedzieć mężczyźnie, odruchowo pochylając się ku podłodze. Nie wiedziała, czy odłamki rozbryznęły się na tyle, by zadrasnąć jej skórę czy choćby osadzić się na ubraniu. Następną rzeczą, jaka momentalnie odwróciła uwagę Alyssy od szczątek naczynia, było wrażenie niepokojącego ciepła jakby spływającego jej po nogach.
- Alec... - Wydusiła z siebie, blednąc niczym ściana i odruchowo kuląc się jeszcze bardziej, gdy strużka krwi ściekająca jej po okrytej sukienką nodze zabarwiła podłogę na czerwono.
Alec Greyback
Przestępczość
Alec Greyback

Salon - Page 4 Empty Re: Salon

Czw Gru 14, 2017 9:18 pm
– Nie skończysz – odpowiedział w taki sposób, jakby był tego co najmniej pewien. Przecież obiecał, że się nią zajmie, czyż nie? Nie pozwoliłby jej na tak samolubny akt. Kochał ją, nie powinna mieć co do tego żadnych wątpliwości. A skoro ją kochał to znaczyło, że nic złego jej miało nie spotkać. Nieważne jak złe zdanie miała o tradycyjnych porodach, on miał zamiar zrobić dosłownie wszystko, by zarówno ona jak i ich dziecko byli bezpieczni. Take było jego zadanie, a on nie należał do osób, które były w stanie schrzanić coś, na czym mu tak bardzo zależało. Dlatego też dodał nieco nerwowym, dosadnym głosem: – Na brodę Merlina.
I tak powszechne powiedzenie, zabrzmiało teraz jak najgorsze z możliwych przekleństw. Być może pokazał aż nadto negatywnych emocji, ale jego celem nie była agresja, a wręcz przeciwnie. Tymi trzema prostymi słowami, chciał jedynie podkreślić fakt, że taki nie miał być los Alyssy. Był w tym momencie niezwykle egoistyczny, ale nie pozwoliłby jej w taki sposób odejść. Nie po tak cholernie długiej, krętej drodze, którą musiał przebyć, by uświadomić sobie, że to co czuł do tej kruchej blondwłosej dziewczyny to rzeczywiście była ta mityczna, znienawidzona przez niego miłość.
Dlatego tym bardziej zabolało go stwierdzenie, które wydobyło się z ust dziewczyny. I nawet jeśli teraz zapewniała, że chciała z nim być… on czuł, że miejsce, w którym się znaleźli nie do końca jej odpowiadało. Starał się, próbując dać jej jak najwięcej czułości – zarówno fizycznej, jak i tej słownej. Przez moment nawet uważał, że odwalał kawał niezłej roboty w byciu jej mężem, teraz jednak czuł się cholernie zraniony, dlatego zaśmiał się gorzko na jej zapewnienia, by wydobyć z siebie:
– Poważnie? Wyglądasz na zajebiście nieszczęśliwą – i zacisnął mocniej zęby, wydychając z płuc coraz większą ilość tytoniowego dymu. Sam nie wiedział, dlaczego te durne przekomarzania tak bardzo go dotknęły, ale jednak. Wszystko wydawało się nie tak. Być może na początku tez nie tryskał energią, być może i rzeczywiście po części zmusił ją do ślubu Merlina, ale u licha – przez ostatnie tygodnie na samą myśl o posiadaniu w domu kogoś, kto należał do niego… Sam fakt, że on też należał do kogoś… po raz pierwszy w życiu lubił wracać do swoich czterech ścian. Gdy za pierwszym razem ze sobą byli… to nie była miłość i teraz to wiedział. Nie kochał jej wtedy, jedynie uzależnił się od idei, wyobrażenia o posiadaniu Meadowes. Teraz natomiast był coraz mniej egoistyczny w swoich poczynaniach. Czy miała rację w tym, że się od niej odsuwał?
– Do cholery, Alyssa, nie widzisz tego wszystkiego? – i choć chciał jej wyrzucić, że nie była pępkiem świata, powstrzymał się w porę, jedynie gestykulując żywo i wskazując na całe to pomieszczenie. – To TY masz jakiś problem. Nie widzisz ilu rzeczy się wyrzekam. Dla Ciebie? – i prychnął pod nosem, kręcąc z niedowierzaniem głową. Jeśli ona czuła się niedoceniona, to Alec miał ochotę po prostu zacząć się głośno śmiać. Miał już tego dość. Najwidoczniej – im bardziej się starał, tym było gorzej. Więc gdzie ten sens? Gdzie logika?
– Jestem w stanie oddać wszystko, tylko po to, byś kurwa była zadowolona. Merlinie, nie bądź znowu tą głupią Krukonką.  Nie widzisz tego jak kurewsko cię kocham? Jak to jebane uczucie mnie zmienia? Czego do cholery jeszcze wymagasz? – nie miał w zwyczaju ani podnosić na nią głosu, ani tym bardziej się uzewnętrzniać. Teraz jednak nie miał siły się powstrzymywać, wyrzucając z siebie wszystko to co myślał. I tak samo zareagował na jej wyrzuty, początkowo jedynie kręcąc z niedowierzaniem głową i parskając pod nosem.
– Twój ojciec nie żyje bo chlał litrami wódkę, wkurwiał się o najmniejsze gówno i jadł te śmieciowe żarcie, Alyssa. To nie jest twoja wina. Dopadła go sprawiedliwość. I nie, nie jest i przykro, ze to mówię. Jest mi przykro, ze musiałaś przy tym być. Ale prawda jest taka, że stałoby się to prędzej, czy później, więc na litość Merlina przestań się zadręczać. – tego też nie powinien mówić, ale nie wytrzymał, był zmęczony, naprawdę był zmęczony. Przetarł twarz dłonią, by dodać nieco spokojniej i o wiele dobitniej: – Nie twoja wina.
I o ile chętniej by się z nią wciąż kłócił, o tyle los postanowił znowu spłatać mu figla. Chwila, w której talerz zleciał na ziemię, roztrzaskując się na drobny mak… stało się jakby coś o wiele gorszego. W ułamku sekundy dostrzegł, jak jego żona blednie na twarzy, by po chwili się skulić. Na początku tego nie rozumiał, ale wystarczyło tylko krótkie spojrzenie na jej udo, po którym płynęła stróżka krwi… To był koszmar. Jego osobiste piekło. W głowie niemal od razu stanęła mu rozmowa z tamtą pielęgniarką i choć powinien być zaskoczony – ba był zaskoczony – ale… tak. Ostrzegano go, że to może się stać, a teraz? Nie zastanawiał się zbyt długo, właściwie to działał pod wpływem chwili, nie wiedząc nawet kiedy odstawił papierosa na stolik. Tak po prostu podszedł do niej, by zadać to głupie pytanie:
– Skaleczyłaś się? – ale nie oczekiwał odpowiedzi na pytanie, bo przecież doskonale zdawał sobie sprawę z tego co było nie tak. Miał wrażenie, jakby był jedynie naocznym świadkiem tego wydarzenia, prawdopodobnie najgorszego w jego całym życiu. Serce biło mu jak oszalałe, a w gardle pojawiła się gula olbrzymich rozmiarów, ledwie pozwalająca mu przełknąć ślinę. Alec nachylił się, by momentalnie wziąć żonę na ręce i po chwili położyć ją na kanapie na plecach, w taki sposób, że zgiął jej nogi w kolanach i zawiesił o oparcie kanapy, chcąc, by znalazły się dużo wyżej niż głowa i reszta ciała.
– Nie denerwuj się, jestem z Tobą, Aly – starał się być niezwykle spokojny, ale nie potrafił nic poradzić na to, że głos mu drżał i pierwszy raz nie czuł wstydu. Był przestraszony, tak cholernie bał się o los jej i ich dziecka, a teraz wszystko wydawało się… Na moment zamknął oczy, delikatnie gładząc ją po głowie.
– Oddychaj spokojnie, wszystko będzie dobrze – i podstawił jej pod usta sok, chcąc by wzięła kilka łyków i nawodniła swój organizm. I może zdawał się, że wiedział co robi, to jednak… nie, nie wiedział. Nie wiedział co ma do cholery jasnej robić. Postanowił podłożyć jednak pod jej uda ręcznik, w taki sposób, by krew nie zaplamiła kanapy.
– Powiedz mi jak się czujesz. I... Czy… czujesz.. no wiesz.. czujesz go? – nie sądził, by te słowa były w stanie przejść przez jego gardło. Dlatego tak się czuł obco, zupełnie jakby właśnie stracił nad wszystkim kontrolę. Nie wiedział nawet kiedy postanowił oprzeć czoło o jej brzuch, a następnie złożyć na nim pocałunek.
Marjorie Greyback
Szpital św. Munga
Marjorie Greyback

Salon - Page 4 Empty Re: Salon

Czw Gru 14, 2017 10:44 pm
Wierzyła mu, naprawdę mu wierzyła. Przynajmniej w to, iż sam sądził, że był w stanie o wszystko zadbać, bowiem była prawie pewna, że... O losie, jej ojciec przecież musiał uważać tak samo. Mimo braku głębszej relacji pomiędzy Alyssą a Thomasem, dziewczyna zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo cieszył się z oczekiwania na dziecko i na ile mocno kochał Emily. To jednak nie wystarczyło, by zapobiec wszystkiemu, co dosłownie zniszczyło ich rodzinę. Co mogła więc powiedzieć? Nie chciała być czarnowidzem, to nie leżało w jej naturze, więc po prostu... Kiwnęła głową, przyjmując to do wiadomości i odpuszczając. Przynajmniej w tym temacie, gdyż kolejne... Następne doprowadziły już do realnej kłótni. Włącznie z warknięciami i niekoniecznie chcianymi słowami.
- Dwa dni temu straciłam ojca, z którym nawet nie zdążyłam się pogodzić. Umarł nienawidząc mnie, wydziedziczając mnie, każąc mi wyjść. Jak mam wyglądać? - Bardziej jęknęła niż warknęła, wreszcie to z siebie wyrzucając, jednakże nie czując się przy tym ani odrobinę lepiej. Prawdę mówiąc, czuła się bardzo źle, mając wrażenie, że Alec wymagał od niej wiecznego udawania, iż wszystko było dobrze. Owszem, znał ją jako optymistkę, kogoś wręcz nietypowo uśmiechniętego, kto praktycznie nigdy nie unosił głosu, ale...
Na gacie Merlina, czy naprawdę usiłował nadal wierzyć w to, że tylko taka była? Mimo wszelkich cech, które sprawiały, że na co dzień raczej udawało jej się zachowywać i myśleć pozytywnie, to była jedna z takich sytuacji, jakie momentalnie były w stanie zaburzyć cały ład i porządek w życiu Alyssy. I skłamałaby mówiąc, że nie potrzebowała przez to wsparcia. Ba, potrzebne było jej nawet coś więcej. Musiała dojść do siebie, a do tego czasu... Tak, miała być drażliwa, nawet jeśli stosunkowo szybko zaczynała żałować pochopnie wypowiedzianych słów.
- Nie tylko ty masz prawo czasem tracić panowanie nad sytuacją, w porządku? Kocham cię, czuję się dobrze w tym małżeństwie, ha, uważam, że nie mogłam trafić lepiej, bo jesteś dobrym mężem, ale... Czy nie rozumiesz, jak się czuję? Nie mam ani matki, ani ojca, ani nikogo z najbliższej rodziny, prócz kuzynek i ciotek. Mam tylko was. Ciebie i Ezrę, a ty... - Zawiesiła głos, nie chcąc powiedzieć czegoś, co byłoby wyłącznie wynikiem nadmiernego rozstrojenia emocjonalnego, a nie prawdą. Ostatecznie wydobywając z siebie tylko coś na kształt połączenia panicznego i nieświadomego roześmiania się z piskliwą nutą w głosie.
- Ty przestań palić w mieszkaniu. - Cóż, nawet w takiej sytuacji ją to irytowało. I było elementem kolejnego złożonego zdania, które - o ironio - wreszcie zaczęła znowu wypowiadać. Wcześniej będąc na to zbyt przybitą, lecz teraz czując coś na kształt adrenaliny wydzielanej przez jej ciało w wyniku może nie wrzaskliwej kłótni, ale zdecydowanego sporu. Nie chciała tego ciągnąć, podświadomie pragnęła, by oboje się przymknęli i powrócili do tego w bardziej spokojnym momencie, ponieważ kolejne padające słowa były tylko coraz bardziej nieprzyjemne. Autentycznie czuła teraz pomiędzy nimi oddalenie, dystans mimowolnie narzucany przez mężczyznę oraz wszystkie te negatywne emocje, jakie praktycznie nie pojawiały się przez ostatnie tygodnie. Chciała wrócić do tamtego stanu, ale teraz... Teraz musiała tylko wysłuchiwać bardziej lub mniej słusznych pretensji, nie mogąc powstrzymać się przed odnoszeniem się do tych zarzutów. To było silniejsze od niej.
- Wyrzekasz się też spędzania czasu razem, wiesz? Nie mówię, że nie widzę, ile robisz. Ale tak, mam problem, bo praktycznie cię nie widuję. Wychodzisz wcześnie rano, wracasz prawie po nocy, ba, nocami zdarza mi się budzić w pustym łóżku. To wszystko dla nas, ale chcę mieć męża, a nie przelotnie go widywać. Myślisz, że jak bardzo zależy mi na pieniądzach? - Wcześniej zamierzała zachować to dla siebie, przełykając jakoś wszystko w nadziei, że wkrótce sytuacja się zmieni.
Naprawdę potrzebowali dodatkowych funduszy, aczkolwiek nadal nie chciała zaakceptować tego, iż to tylko on zamierzał na nie pracować. Przecież nie była ani niepełnosprawna, ani głupia. Poza tym, czego już mu teraz nie powiedziała, mając na tyle taktu, by się przed tym powstrzymać... Przecież od samego początku wiedziała, na co się pisała, wchodząc w związek z nim. Oboje nie mieli stert pieniędzy w banku, ale przecież teoretycznie mieli siebie. A to było ważniejsze. No, byłoby, gdyby nie postanowił aż tak usilnie wypracowywać małej fortuny. Kosztem ich wspólnego czasu, relacji, bliskości... Tęskniła za nim, jednocześnie mieszkając w tym samym domu.
- Ale ja nie chcę, żebyś cokolwiek oddawał. Przecież nie musimy mieć wszystkiego na raz. Dojdziemy do tego, ale nie w taki sposób. Martwię się o ciebie, chcę cię bliżej niż tylko kilka godzin dziennie, z czego większość, kiedy idziemy spać. - Potrząsając głową, przetarła piekące oczy wierzchem dłoni, dodając nieco spokojniej - choć nadal nie podnosiła przecież jeszcze głosu - ale nadal w tym samym tonie. Pragnąc, żeby wreszcie pojął, co najbardziej dokuczało jej w ich aktualnej relacji. Nie chodziło o to, że czuła się przy nim nieszczęśliwa, że nie był dla niej dostatecznie dobrym mężczyzną, że nie chciała tego małżeństwa. Nic z tych rzeczy. Zwyczajnie bywały takie chwile, przelotne momenty podczas zwykłego dnia, kiedy czuła się potwornie samotna.
- Kocham. Cię. Ośle. - Mówiąc już prawdopodobnie wszystko, co leżało jej obecnie na sercu, westchnęła naprawdę mocno, czując się jeszcze znacznie bardziej wyczerpana niż wcześniej, choć przecież już przed kilkunastoma minutami była naprawdę zmęczona. Słysząc zaś dosyć ostrą odpowiedź na słowa o ojcu, ponownie przetarła ręką oczy, odzywając się już ciszej i bardziej... Być może nie potulnie, ale z pewnością nie tak, jakby znowu pragnęła podejmować kłótnię.
- Mimo wszystko, był moim ojcem. - Tak, nie potrafiła inaczej, bo niezależnie od tego, co zrobił - lub czego nie zrobił - Thomas, był on jednym z ostatnich najbliższych członków jej biologicznej rodziny. Nie potrafiła jednak nie zgodzić się z tym, że faktycznie... Prawdą było zarówno to, iż pił na umór, jak i jego wybuchy czy dieta. Ale był jej tatą. Sądziła, że Alec powinien to zrozumieć, bo sam nie miał przecież rodzica roku, a mimo to widziała, jak potrafił go bronić. A jednak... Najwyraźniej tego nie pojmował. Wcale a wcale.
Niezależnie od tego, kiedy i w jakich okolicznościach miało to miejsce, zawsze dosyć mocno przeżywała kłótnie pomiędzy nimi. Co prawda, praktycznie nigdy aż tak bezkrytycznie wszystkiego z siebie nie wyrzucając, lecz tym razem czuła się podobnie winna niepotrzebnego wypowiedzenia naprawdę głupich słów. Przecież w gruncie rzeczy chciała się przeprowadzić, a zmiana miejsca pracy nie była aż taką tragedią, zwłaszcza że blondynka i tak nie miała odpowiednich kwalifikacji, by kiedykolwiek awansować w Mungu. A jej obecna pensja nie była tak duża, jeśli spoglądało się na to przez pryzmat posiadania powiększającej się rodziny. Zarabiała najniższą możliwą kwotę i prawdopodobnie więcej mogła pozyskać choćby przez sprzedawanie eliksirów czy ziół. Bezpieczniejsze dla nich wszystkich.
Musiała o tym pomyśleć, wiedziała, że należało to zrobić, aczkolwiek nie czuła się teraz na siłach. Zarówno na wspominanie o tym, co powinna począć z obecną pracą, jak i na poszukiwanie domu - niezależnie od tego, jak odległego od Londynu - czy inne teoretycznie bardzo przyziemne decyzje będące dla niej aktualnie czymś dosyć niemożliwym. Nie potrafiła nawet wyobrazić sobie tego przeglądania ogłoszeń, oglądania pomieszczeń, dobierania firanek, gdy gdzieś tam jej ojciec czekał na pogrzeb, który należało załatwić. Wiedziała, że miał tak wiele spraw, którymi trzeba było się obecnie zająć. Lokatora w kamienicy, której osobiście nie chciała, naprawdę sporą posiadłość wymagającą albo sprzedaży, albo odrestaurowania... I tysiąca innych czynności. Począwszy od skrytki bankowej, na której papiery postanowiła jednak mimo wszystko zerknąć.
O ironio, będąc jasnowidzem, jednak nie umiejąc przewidzieć tego, co wydarzyło się zaledwie kilka chwil po tym, gdy podeszła do stołu z talerzem jajecznicy w dłoniach. Rozbicie naczynia było tak pozornie błahe, naprawdę nic nie znaczące, jednakże okazało się tylko wstępem do czegoś znacznie gorszego. Pochylając się ku porcelanowym odłamkom, moment później kuliła się już nie po to, by do nich sięgnąć, lecz przez widok, który sprawił, że zaczęła wpadać w panikę. Nie odpowiadając nawet na pytanie o to, czy się skaleczyła. Nie, tak nie wyglądało skaleczenie. Nie musiała być uzdrowicielem, by się na tym znać. Nie potrzebowała praktycznie nic więcej, by domyślić się, że to... Nie chciała przyjąć tego do wiadomości.
Dając się podnieść, choć jej twarz wykrzywił przestraszony grymas, a oczy stały się jeszcze bardziej wodniste i wprost olbrzymie, jakby zajmowały naprawdę znaczną część bladej twarzy bez cienia typowych rumieńców na policzkach. Mimowolnie się spięła, czując nadal tę wilgoć, ciepło i własne mocne walenie serca, które nieomal nie wyskakiwało jej z piersi. Czuła się zagubiona, zszokowana, przerażona. Nie przewidywała tego, a teraz... Jak miała się nie denerwować, mocno zaciskając rękę na brzegu rękawa Aleca, gdy podsunął jej szklankę z sokiem do ust. Napiła się, choć miała wrażenie, że jej gardło było niemożliwie zaciśnięte, doprowadzając jednak przy tym do wylania się części napoju. Mokra szyja i pomoczony na pomarańczowo dekolt nie miały jednak znaczenia.
- Ja... On... - Odpowiedziała, jąkając się i zacinając, ale jednak brzmiąc przy tym znacznie składniej niż by to przewidziała. - Tylko rano... Teraz on nie... Czy jest źle? Merlinie, Alec. - Próbowała uspokoić oddech, jednakże za każdą kolejną myślą zaczynała popadać w coraz to większą panikę. - Uzdrowiciel. Potrzebuję uzdrowiciela. Nie dojdę sama do Munga. - To mówiąc, jęknęła zdesperowanie, moment później dodając z paniką. - Nie zostawiaj mnie ani na chwilę. Obiecaj, że przy mnie zostaniesz. Boję się, nie wiem, co robić. - Nie chciała patrzeć na brzeg ręcznika zwisający z łóżka, jednak to zrobiła. Momentalnie zaczynając łkać.

[wątek zakończony, bo  ale lama!]
Pandora Sayre
Biznes
Pandora Sayre

Salon - Page 4 Empty Re: Salon

Czw Gru 21, 2017 5:30 pm
Przypadek, który sprawił, że właśnie stałam naprzeciwko drzwi wejściowych nowego mieszkania mojej kuzynki w kamienicy z samego serca Nokturnu, miał na imię Allectus Greyback. W kieszeni mojej plisowanej spódniczki wciąż znajdywał się skrawek pobrudzonego papieru z okropnie brzydkim pismem i o równie okropnie chłodnej treści. Sięgnęłam do kieszeni po małe zawiniątko, by jeszcze raz dokładniej się przyjrzeć, czy rzeczywiście trafiłam pod dobry adres. W głębi serca łudziłam się, że te straszące schody i obskurna klatka schodowa były efektem mojego roztrzepania a także chwilowego zaćmienia mózgu. Wystarczyło jednak jeszcze raz omieść wzrokiem wysłaną godzinę temu notatkę, by się upewnić, że ten koszmar w którym się znalazłam był zdecydowanie prawdziwy. Tak, oczywiście byłam tu już wcześniej, jednak zapamiętałam to miejsce o wiele inaczej. O wiele romantycznej. Jednak czy był sens upiększania myślami tego miejsca? Czy dekorowanie kwiatami i malowanie sufitu miało coś pomóc w obliczu otrzymanej treści? Z łaski swojej popilnuj dzisiaj Alyssę, wrócę w nocy – Greyback.
Po pierwsze – nie rozumiałam dlaczego w ogóle miałam pilnować mojej niesfornej kuzynki, ale niemal od razu przyjęłam do wiadomości fakt, że wciąż ubolewa nad poniesioną na początku tygodnia stratą. Choć nie przepadałam za moim wujkiem, głównie dlatego, że się po prostu go bałam, było mi strasznie szkoda Alyssy. Dlatego schowałam dumę do kieszeni i postanowiłam się dłużej nie gniewać za brak zaproszenia na ślub, który z pewnością i tak był okropnie ponury przez tego całego Greybacka. Dlatego też z trzeba kolorowymi torbami na ramieniu, czekałam aż ktoś otworzy mi drzwi. A dokładniej – mój ulubiony domownik. Nie musiałam długo czekać, by zobaczyć burzę ciemnych włosów i bystre, świecące oczka oraz usłyszeć piskliwy, radosny głosik. Praktycznie od razu przytuliłam do siebie Ezrę, by po chwili wręczyć mu zaliczkę za podsyłanie tych wszystkich cennych informacji. Takim też sposobem oddałam jedną z toreb siedmiolatkowi, który zdecydowanie lepiej miał się zająć czekoladowymi żabami, fasolkami wszystkich smaków i kartami czarodziejów – głównie zawodników Quidditcha. Gdzieś pomiędzy łakociami udało mi się jeszcze wcisnąć koszulkę jednego z graczy Quidditcha – niejakiego Nicholasa Irvine’a, ale osobiście nie wiedziałam nawet kim był. W wielkim skrócie – jego strój znajdował się wśród największych londyńskich promocji.
A potem… cóż, po prostu wkroczyłam pewnym siebie krokiem do salonu, gdzie praktycznie od razu napotkałam na widok leżącej na kanapie kuzynki. Być może się mnie nie spodziewała, bo jej mąż z pewnością był jednym wielkim dzikusem, który nie dzielił się ze swoją wspaniałą żoną takimi informacjami, ale… tego typu wstawki postanowiłam zostawić dla siebie. Przynajmniej na razie.
– Alisku! – krzyknęłam na powitanie, nawet nie zastanawiając się nad tym, dlaczego moja kochana kuzyneczka nie postanowiła się podnieść z tej niewygodnej i zapewne zawierającej setki nargli kanapy. Po prostu położyłam pozostałe dwie torby na podłogę i wyprostowałam się, ledwo dysząc.
– Na gniazdo Rogogna, ależ ty wielka! – zaśmiałam się dźwięcznie, nie mogąc się nadziwić kształtów jej brzucha. Mogłam nie lubić męża Alyssy, ale to dziecko rozczulało mnie miesiące przed przyjściem na świat. Dlatego zaraz dodałam: – Przyniosłam prezenty, dla tego malutkiego chochlika -  i podałam Alyssie jedną torbę, która w większości zawierała kilka par śpioszków, wyszywany przez moją mamę kocyk a także maskotkę – smoka, który gdy wyczuł spadek temperatury – zaczął się robić cieplejszy i zmieniać kolory.
Marjorie Greyback
Szpital św. Munga
Marjorie Greyback

Salon - Page 4 Empty Re: Salon

Czw Gru 21, 2017 6:27 pm
|jakiś czas po wątku z Ezrą

Było już praktycznie koło trzynastej - a przynajmniej na taką godzinę wskazywał jeden z najlepiej działających zegarów; choć i tak równie dobrze mogło być nawet po piętnastej czy szesnastej, bo zachmurzone niebo nie przepuszczało promieni poruszającego się po niebie słońca - kiedy Alyssa postanowiła wreszcie przenieść się z łóżka... Cóż, na kanapo-łóżko, żeby dalej zalegać pod kocem, choć już w innym pomieszczeniu. Niewątpliwie spory wkład w to miała wizyta Ezry, który tchnął w nią nieco życia, mobilizując tym samym Alyssę do tego, by wyszła gdzieś, gdzie było jaśniej i poniekąd także przyjemniej. Otwierając dwa okna i drzwi balkonowe, ułożyła się na materacu, okrywając ramiona miękkim kocem i prowadząc z Esdrasem naprawdę zawziętą dyskusję na temat nowego gatunku smoka, który ponoć został niedawno odkryty gdzieś w szkockich górach. Zastanawiając się nad tym, jak mógł zostać nazwany i podśmiewając się z propozycji chłopca, czuła się znacznie lepiej niż wcześniej tego dnia...
Wpadła nawet na pomysł wspólnego ugotowania obiadu, prosząc swojego małego pomocnika, by przyniósł jej ziemniaki, dwie miski - jedną na odpadki, drugą na obrane warzywa - i nożyk, a następnie zaczynając na leżąco skrobać dosyć dorodne bulwy. Nie do końca wiedziała jeszcze, jak zamierzali zająć się resztą, ale skoro tym razem nie mogli liczyć na pomoc Aleca, który tego ranka wyjechał oglądać domy, musieli poradzić sobie sami. Zresztą, przecież nie była tak całkowicie nieporadna, wiele razy wcześniej z łatwością zajmując się domem. Być może obecnie była w tym nieco ograniczona, ale miała dobre przeczucia. Całkowicie nie spodziewając się, że mąż zapewnił jej odpowiedni nadzór.
Prawdę mówiąc, kiedy usłyszała pukanie do drzwi, dosyć mocno się zdziwiła. Wcale nie zamierzając dać Ezrze otwierać drzwi, tylko odstawiając miski na stolik kawowy przy kanapie, aby chcieć podnieść się i samej powoli dotrzeć do wejścia. Traf - a właściwie sam Esdras - chciał jednak, że siedmiolatek zwyczajnie ją wyprzedził. Nie zdążyła nawet spuścić nóg z materaca, ostatecznie tylko poprawiając przykrycie i czekając na powrót dziecka. Z początku nie skojarzyła dźwięków, które do niej docierały, nie wyłapując charakterystycznej barwy głosu Pandory, dopóki nie usłyszała radosnego pisku Ezry. Uciecha, jaką miał z prezentów, a następnie jego dumne nadejście z torbą grubszą od niego samego, dosyć jasno dały jej do zrozumienia, kto postanowił ich odwiedzić. Nie znała przecież nikogo innego, kto był aż tak hojny i nawet wręcz rozrzutny przy robieniu prezentów. Późniejsze nadejście Pandy nie było dla niej zatem już aż tak wielkim zdziwieniem.
I chociaż nie podniosła się z kanapy, podświadomie stwierdzając, że chyba jednak nie powinna nieustannie podnosić się i znowu kłaść, wielokrotnie obciążając kręgosłup i puchnące nogi... Posłała kuzynce naprawdę szczery - choć dosyć blady - uśmiech, jednocześnie zastanawiając się, co też skłoniło młodszą blondynkę do złożenia im wizyty... I to akurat wtedy, gdy nie było ulubionego szwagra. Nie miała jednak okazji tak po prostu o to spytać, momentalnie zapominając, kiedy usłyszała tak... Szczery okrzyk.
- Na koronkowe majteczki Merlina, Pando, aleś ty mała! - Odgryzła się więc tylko w dosyć czuły sposób, dostrzegając jednocześnie torby przyniesione przez Pandorę i rzucając dziewczynie pytające spojrzenie, nim ta nie zaczęła mówić. Przejmując torbę od kuzynki, nie zajrzała jednak do środka, tym razem posyłając towarzyszce już nieco nazbyt wymuszenie wdzięczny uśmiech i nie utrzymując z nią zbytniego kontaktu wzrokowego. Co miała poradzić na to, iż robienie podobnych prezentów w obecnej sytuacji było odrobinę zbyt pochopne? Mimo że nie była zirytowana czy zła na blondynkę, nie zarzucając nic kuzynce, sam widok malutkiej nogawki wystającej z torby w nią ugodził.
- Dziękuję. - Mruknęła, zaledwie ułamek sekundy później zdecydowanie chcąc zmienić temat. - Jak się miewasz? - Słuchanie o szczęściu tak bliskiej osoby z pewnością miało być znacznie lepsze od jej własnych dramatów.
Pandora Sayre
Biznes
Pandora Sayre

Salon - Page 4 Empty Re: Salon

Czw Gru 21, 2017 7:38 pm
– Uznam to za komplement, Lisku. Ty też powinnaś – odpowiedziałam wesołym, dźwięcznym śmiechem wciąż jej się przyglądając, bo przecież… widok ciężarnych kobiet zawsze był taki magiczny. Nawet jeśli dziecko należało do tego ponurego, zgryźliwego gbura – nie mogłam poradzić na nic, że już zaczęłam sobie wyobrażać jak miał wyglądać mój siostrzeniec i jednocześnie nie mogłam powstrzymać się przez radości. Zawsze cieszyłam się na nowe życie, chociaż do tej pory znałam jedynie maleńkie sarny, feniksy i inne stworzonka. To jednak w przyszłości miało zacząć mówić. Naprawdę mówić. Nie musiałam już sobie wyobrażać zmyślonych konwersacji, a obserwowanie jak dorasta, zaczyna siadać, chodzić i biegać wydawało mi się wciąż owiane tajemnicą. Na samą myśl nie mogłam powstrzymać się przed szerokim, pełnym wzruszenia uśmiechem. I najwidoczniej po raz kolejny opatrznie zrozumiałam reakcję mojej kuzynki, która w tym momencie wydała mi się równie wzruszona co ja. Różnica polegała jednak na powodzie tego rozczulenia…
– Oh nie krępuj się, Aly! Powiedz co myślisz – ponagliłam ją samym spojrzeniem, będąc gotowa w każdej chwili, by zacząć rozpakowywać torbę za nią. Uwielbiałam obdarowywać i robić prezenty, ale jaka była z tego satysfakcja, skoro nie widziałam reakcji na otrzymany prezent? Oczywiście nie spodziewałam się czegoś takiego co otrzymałam od Ezry, ale czyżby? Przecież wiedziałam na co stać Alyssę w momencie radości i ekscytacji, mogłaby się wysilić na coś niesamowitego.
– Połowę zrobiła mama na drutach. Choć nie powiedziała mi tego wprost doskonale wiem, że patrzyła na mnie z wyrzutem, że to nie ja jestem w ciąży – i nie mogłam się powstrzymać, wiec wywróciłam teatralnie oczami. Choć widywałam moją mamę niezwykle rzadko, doskonale wiedziałam, jak chciała bym nie skończyła tak jak ona. Sęk w tym, że różniłyśmy się w każdym calu. Ona zawsze była popularną, chcianą przez chłopców dziewczyną, a na mnie patrzono jak na dziwadło. Szanse znalezienia chłopaka i ewentualnie założenia rodziny były bliższe zeru niż jakakolwiek cyfra z przedziału do jednej tysięcznej. Westchnęłam ciężko, kręcąc przy tym głową, by odgonić od siebie te wszystkie narglowe urojenia. Nie znosiłam tych istot za to jak mąciły moimi myślami. Dlatego też szybko dodałam:
– Oh, mam jeszcze prezent z okazji ślubu – powiedziałam radośnie, jednocześnie podając jej kolejną – o wiele cięższą torbę. Był to bowiem stary, antyczny zegar, z którego o pełnej godzinie wylatywał malutki feniks i krążył po całym pokoju, głośno zawodząc. Ostatecznie po kilku sekundach płonął w locie i zamieniał się w popiół, opadając na ziemię. Kochałam ten rodzaj niewinnej magii i gdy tylko zobaczyłam ten okaz na pchlim targu, wiedziałam, że się idealnie nada. Zadowolona z siebie, usiadłam tuż koło kuzynki, by zmrużyć bystro oczy.
– Czy mama się na mnie skarżyła? – nie przywykłam do tego, że ktokolwiek pytał mnie o samopoczucie, dlatego też spoglądałam na nią z tym dziwnie nieobecnym uśmiechem błąkającym po bladej, ozdobionej złotym brokatem twarzy. – W każdym razie! Powiedz jak się ma Twój malutki chochlik? I ty. O Ponuraku natomiast nie musisz wspominać.
Marjorie Greyback
Szpital św. Munga
Marjorie Greyback

Salon - Page 4 Empty Re: Salon

Czw Gru 21, 2017 9:47 pm
Nie powstrzymując się nawet odrobinę przed wzniesieniem wzroku w kierunku nieba - a może raczej sufitu kamienicy, który był tak zniszczony, że zobaczenie nieboskłonu nie byłoby wielkim zdziwieniem dla lokatorów - naprawdę otwarcie wywróciła oczami, chociaż bez wątpienia coś było w tym pandorowym komplemencie. Faktycznie czuła się duża, ale raczej jej to nie przeszkadzało. Ba, nie miała nic przeciwko temu stanowi, dopóki z jej dzieckiem miało być wszystko w porządku. I nawet jeśli od drugiej połowy ciąży miałaby leżeć plackiem, nie widząc swoich stóp... Była skłonna na to przystać, choć jeszcze nie było aż tak źle. Zarówno Panda, jak i ona sama dosyć mocno przesadzały. Aly była chuda, więc być może było to po niej nieco bardziej widać, ale przecież... Ruszała się, a nie toczyła, prawda? Prychając teraz pobłażliwie, nim odpowiedziała na słowa kuzynki.
- Uznam, uznam... I poczekam, aż sama będziesz duża, Pandziu. - Puszczając oczko w kierunku młodszej blondyny, zabrzmiała dokładnie tak, jakby... Nie żartowała, cóż. Prawdę mówiąc, naprawdę była skłonna wykonać swój diaboliczny plan, o ile tylko uda jej się zeswatać Pandorę z jakimś miłym, dobrym i kochającym mężczyzną. Niekoniecznie czystej krwi i raczej może nie niebotycznie bogatym, ponieważ tacy ludzie z natury byli bardziej trudni, a ona chciała jak najlepiej dla swojej ulubionej kuzynki, prawie że siostry.
Obecnie nie mogła jednak nic zrobić, jedynie zastanawiając się nad kandydatami i... Tony? Może Tony miał być dobry? Taka znajomość z pewnością przysłużyłaby się i Anthony'emu, i Pandzie, a także Aly i Alecowi, który swego czasu był przecież dosyć mocno zazdrosny o jej bliskiego przyjaciela. Ta dwójka raczej do siebie pasowała. Mieli podobne charaktery, oboje lubili ziołolecznictwo i medycynę, byli skłonni do odbywania przeróżnych przygód... Naprawdę warto było wziąć to pod uwagę, co zanotowała sobie w pamięci. Zaledwie chwilę później schodząc jednak z tematu swatek i historii miłosnych, cóż, bezpośrednio na dosyć twardą ziemię.
Bardziej z kultury niż z chęci, otwierając wreszcie przyniesioną przez Pandorę torbę, sama nie zauważyła nawet, jak mocno przygryzła zębami dolną wargę. Poczuła to dopiero w chwili, w której posmakowała własnej krwi, przełykając jednocześnie gorycz, jaka prawie dosłownie zebrała jej się w ustach. Ten prezent był... Uroczy, kochany, przecudowny, tylko nie w takich okolicznościach. Na dodatek Pandora była zdecydowanie zbyt nakręcona, by wyglądać na kogoś, kto miał świadomość aktualnej sytuacji... I Aly nie zamierzała sprowadzać jej na ziemię.
- Są... Śliczne... - Wyciągając kolejne rzeczy, obracając je w rękach i dosyć szybko - ale nie za szybko, jak miała nadzieję - znowu chowając do prezentowej torby, próbowała wyglądać na kogoś naprawdę szczęśliwego z otrzymanego prezentu. Nijak jej to jednak nie radowało, choć w normalnych okolicznościach z pewnością znacznie bardziej doceniłaby ten gest. Obecnie starając się jednak jak najszybciej zmienić temat, przechodząc do tego, co było słychać u kuzynki i dodatkowego wspomnienia o tym, że...
- Mam naprawdę miłego znajomego, wiesz. To uzdrowiciel, więc nie ma zbyt wiele czasu, by poznawać kobiety... I jest singlem. - Nawiązując do zachowania ciotki, która z pewnością chciałaby zobaczyć także własne wnuki, poruszyła sugestywnie brwiami. Tak, rozmawianie o czyimś życiu z pewnością było znacznie łatwiejsze niż poruszanie tematów dotyczących własnej, aktualnie dosyć ciężkiej, doli. Nawet jeśli zaledwie moment później powróciły do ślubu, za który Alyssa czuła się poniekąd winna. Nie przez samo zamążpójście, bo ono ją uszczęśliwiało. Przez to, iż nie zaprosili nawet najbliższych osób.
- Wiesz, że bym cię zaprosiła, prawda? - Spytała, przyjmując prezent i tym razem od razu zaglądając do środka, by wyjąć przedziwny, bliżej niezidentyfikowany... Zegar? Taki, który z pewnością nie wyglądał zwyczajnie i jeszcze bardziej niechybnie nie był normalny. - Dziękujemy. Szkoda, że nie zastałaś Aleca. Wyjechał wcześnie rano. - Wyjaśniając jeszcze, odchrząknęła cicho, nie wiedząc, czy powinna wyjaśnić Pandzie, iż zamierzali wyprowadzić się nieco dalej od Londynu. W końcu nie było to jeszcze nic całkowicie pewnego, a oni byli tylko na mozolnym etapie przeglądania ofert, które w większości wcale nie były takie wspaniałe. Magicznie retuszowane zdjęcia w gazetach, próby ukrycia mankamentów, odległość, hałas i chaos... Nie wiedziała, ile jeszcze miało im to zająć. A w mieście raczej nie mogli pozostać, nawet jeśli chciałaby być bliżej rodziny. W tym cioci, która wyjątkowo wcale nie mówiła nic takiego o Pandzie.
- Niee, to moja własna ciekawość... - Zaprzeczyła więc, odchrząkując i odwracając wzrok, gdy usłyszała kolejną próbę powrócenia do pierwotnego tematu. Naprawdę nie chciała o tym mówić, nawet z Pandorą. - Masz ochotę na herbatę? Ostatnio kupiłam taką, która w kubku wygląda prawie jak tęczowa. Z suszonych kwiatów... - Nie, udała, że nie usłyszała żadnego z ostatnich słów kuzynki, mając złudną i kruchą nadzieję, że ta odpuści...
Pandora Sayre
Biznes
Pandora Sayre

Salon - Page 4 Empty Re: Salon

Pią Gru 22, 2017 8:51 pm
– To się nigdy nie wydarzy, Lisku – odparłam praktycznie natychmiast, przez chwilę się nad tym zastanawiając. W rzeczy samej w swoim krótkim życiu miałam naprawdę wiele miłostek. Poczynając od kuzyna Barbentina, któremu zdołałam skraść pocałunek nim zdążył tragicznie odejść z tego świata. Był też Syriusz, o którym kompletnie szkoda gadać i całe szczęście udało mi się wyrwać z jego toksycznych szponów. Niesamowicie mi też zależało i nadal zależy na wielu innych osobach, ale co z tego skoro i tak nie miałam szans na coś więcej niż platoniczną miłość? O ile się orientowałam od tego nie można było ani zajść w ciążę, ani być szczęśliwą, ale przecież już wielokrotnie się myliłam. – No chyba, że postanowię wypić eliksir powiększający – odparłam, chichocząc pod nosem. Już dawno się przecież pogodziłam z myślą, że podzielę żywot mojej ukochanej mateczki. Dlatego też ze wszystkich sił miałam zamiar rozpieszczać mojego nienarodzonego siostrzeńca, który sprawiał, że już w tym momencie uginały mi się kolana. Alyssa nawet nie miała pojęcia, jak bardzo nie mogłam się go doczekać. Nie chodziło nawet o fakt samego dziecka, a o to, że być może moje relacje z Alyssą znacznie się poprawią. Nie chciała o tym wspominać, bo wypominanie nie leżało w moich intencjach. Ale nie mogłam odgonić od siebie myśli, że gdy Alyssa nie była z tym całym Greybackiem, nasze relacje były o stokroć bliższe. Lepsze.
– Oh, specjalnie kupiłam nieco większe, wiesz? Ten twój to kawał chłopa, więc pomyślałam, że chochlik również może być nieco większy, więc kazałam wydziergać coś odpowiedniego. Myślisz, że to dobry pomysł? Oh, te mi się podobają najbardziej – trajkotałam zupełnie, jakby ktoś mnie postanowił nakręcić, ostatecznie wskazując na ostatnią parę ciuszków, które Alyssa chowała do torby. Nie zauważyłam niczego dziwnego w jej zachowaniu, a niewyraźny wyraz jej twarzy zdecydowanie zrzuciłam na fakt, że musiała się czuć niezwykle zagubiona w całej tej sytuacji.
– Żadnego swatania, Lisku. To zawsze kończy się katastrofą, zwłaszcza w mojej sytuacji. Poza tym założę się, że ten cały znajomy jest zainteresowany inną Sayre – i puściłam jej oczko, mając dokładnie to na myśli, co za pewno wyciągnęła Alyssa z mojej wypowiedzi. Mimo wszystko posłałam jej wyjątkowo ciepły uśmiech, siadając tuż obok niej. Nie skomentowałam też słów o zaproszeniu na ślub, zupełnie jakbym nie dosłyszała jej wypowiedzi. Nie chciałam udawać, że ta sprawa mnie zraniła, ale również nie zamierzałam jej robić wyrzutów do końca życia. Alyssa doskonale wiedziała, że nie postąpiła najlepiej.
– Wiem, dlatego tu jestem. Nie powiedział ci? – i zmarszczyłam badawczo czoło, jednocześnie sięgając do kieszeni spódniczki, by podać jej przeuroczą wiadomość, jaką otrzymałam od jej wybitnie miłego i przyjemnego męża. A kiedy Alyssa nagle zmieniła temat, coś jakby mnie zaalarmowało, że nie wszystko jest w porządku. Nie wiedziałam jednak, jak błędne wnioski wyciągnęłam z jej całej postawy. Przełknęłam cicho ślinę, by spytać szeptem:
– Bije cię? Lisku! To o to chodzi? – wyglądała marnie, a to wszystko po prostu układało się w taką niezbyt piękną ale bardzo prawdopodobną układankę. I zaaferowana własnym „odkryciem” pokręciłam wielokrotnie głową na jej ofertę. Jeśli moje przypuszczenia były trafne, herbata była ostatnią rzeczą na jaką miałam ochotę.
Marjorie Greyback
Szpital św. Munga
Marjorie Greyback

Salon - Page 4 Empty Re: Salon

Pią Gru 22, 2017 9:45 pm
- Nigdy nie mów nigdy, kochana. - Cóż, w pewnym okresie życia sama wątpiła w to, czy dane jej będzie założyć rodzinę, jednakże wszystko zmieniło się w zadziwiająco szybkim tempie. Los lubił wywracać rzeczywistość do góry nogami, a życie było jak pudełko czekoladek, w którym nigdy nie wiadomo, na co się trafi. Mimo takiego gadania, Pandora z pewnością miała dać się umówić na randkę w ciemno... Ewentualnie dwie, trzy, cztery czy pięć. Tyle, ile było potrzeba, by zamienić eliksir powiększający na naprawdę sporego faceta, a potem brzuszek. I choć Aly już jej o tym nie wspomniała, po prostu wyglądając jak ktoś, kto planował coś niecnego, cicho zaśmiała się z żartu... Mając swoje niecne zamiary.
Chwilę później nie było jej już jednak aż tak do śmiechu, a trajkotanie Pandy wlatywało jednym uchem do głowy Alyssy, przepuszczając przez nią niektóre słowa, a inne pozostawiając, by obijały się tam nieprzyjemnie. Zupełnie niczym Nargle, choć jej własny Nargiel... Mógł być faktycznie spory, duży, ale nawet maleńki. Ciemnowłosy, jasnowłosy, czarnooki, niebieskooki, zawzięty, ugodowy, energiczny, wiecznie ospały... Jakikolwiek. Byleby faktycznie był. A to... To nie było już takie pewne. Nie chciała jednak o tym mówić, woląc poruszać inne tematy, bo w ostatnim czasie zbyt wiele smutków gościło w tym mieszkaniu. Kolejne nie były już potrzebne.
- Nie sądzę, bo to przyjaciel tej innej Sayre, która na dodatek wcale nie jest już zainteresowana romansami. Tak mi się przynajmniej zdaje, bo cioteczka Ivory nigdy nie odczuwała pociągu do mężczyzn tego typu. - Posyłając Pandorze uśmiech i mrugając do niej jednym okiem, udała, że nie zrozumiała tamtej sugestii. Było to znacznie lepsze wyjście niż rozmawianie o Anthonym w kontekście tego, iż Aly mogła mu się w jakikolwiek sposób podobać. Byli przyjaciółmi z pracy i taka opcja zdecydowanie jej pasowała. Owszem, był taki czas, kiedy zastanawiała się, czy nie mogłoby z tego nic wyjść, ale jednak... O ile tylko dało się tak teraz powiedzieć, było jej naprawdę dobrze w obecnej sytuacji. Czuła się szczęśliwa w związku, otoczona opieką, troską... I nie chciała tego zmieniać. Za to chętnie upiększyłaby kolorową, aczkolwiek niezupełnie tęczową, rzeczywistość Pandory.
- Jest naprawdę miłym mężczyzną, a wspólna herbata i ciastko nigdy nikogo nie zabiły, Pandziu... - Mruknęła, wbijając w kuzynkę takie spojrzenie, które w tym momencie przebijało chyba nawet najbardziej szczenięce oczy Esdrasa. Naprawdę chciała szczęścia i dla Pandy, i dla Tony'ego, więc... Dlaczego nie miałaby spróbować zapewnić im to za jednym zamachem? Zwłaszcza że letnia pogoda sprzyjała przecież rozwojowi uczuć. Może nie aż tak bardzo jak wiosna, ale... Tak, tak, tak, taki scenariusz byłby naprawdę owocny i cokolwiek, co mówiła młodsza blondynka, nijak nie miało tego zmienić. Pomijając dyskretnie fakt, iż poniekąd zrobiło to zejście z tematu...
Aly nie mogła jednak nie zmarszczyć brwi i nie skupić się na treści podanej jej karteczki, kiedy Pandora wspomniała, że to Alec ją tutaj przysłał. Prawdę mówiąc, było to najprawdopodobniej coś bardziej niemożliwego od znalezienia kolonii jednorogich tęczowych słoni na Marsie, bo ta dwójka... Cóż, w najlepszym razie się tolerowała i niezależnie od tego, jak bardzo Alyssa starała się ich zaprzyjaźnić, nie miało to większych skutków. Z tego względu dosyć mocno się zdziwiła, popadając w konsternację, jednakże stosunkowo szybko zaczynając znowu wszystko rozumieć.
Wystarczyły dwa rzuty okiem na karteczkę, aby pojęła, o co chodziło. Jednocześnie kręcąc tylko głową w odpowiedzi na pytanie towarzyszki, po czym naprawdę postanawiając zmienić dosyć trudny temat związany z pilnowaniem jej, dzieckiem i wszystkim innym. Herbatka z pewnością miała zrobić swoje, a przynajmniej tak sądziła Aly. Nie łudząc się za bardzo, iż nie powrócą do ciężkich kwestii, ale mając cień nadziei, że uda jej się to jakoś odwlec w czasie. Przynajmniej do momentu, w którym usłyszała znacząco zaniepokojony szept. W przeciwieństwie do kuzynki, nie reagując jednak tak cicho.
- Co? - Spytała, mrugając w całkowitym braku zrozumienia. Myślała, że się przesłyszała, miała nadzieję, że się przesłyszała, bo zdecydowanie nie chciała, by Pandora także zaliczała się do osób oceniających Aleca w taki sposób. Moment później musiała jednak przyjąć to do wiadomości, nie za bardzo wiedząc, co powiedzieć, bo... Było źle, ale zdecydowanie nie w tym sensie. - Nie, Pandziu, na Merlina, nie! - Zaprotestowała w dosyć wyrazisty sposób, kręcąc przy tym głową. - Jest wspaniałym mężem, ale... Chodziotożezdzieckiemniejestdobrze. - Wyrzucając to z siebie na jednym wydechu, momentalnie tak po prostu złapała się ramienia Pandory, przytulając się do niej, jakby naprawdę mocno tego potrzebowała... Bo potrzebowała.
Sponsored content

Salon - Page 4 Empty Re: Salon

Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach