Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
- Marjorie Greyback
Re: Salon
Sro Gru 06, 2017 9:15 pm
Nie planowała uściślać, do czego tak właściwie się nie nadawała. Ba, sądziła, że zapewne sam wiedział, o co chodziło, ponieważ to musiało - musiało - być nadzwyczaj widoczne. Spalony obiad, brak prawdziwego powitania, niewłaściwe kontakty z jego bratem, poczucie winy, niezbyt apetycznie wyglądające potrawy zastępcze zrobione z czegokolwiek, co mieli w lodówce... Nigdy nie było jej dalej do perfekcyjnej pani domu. Prawdę mówiąc, była fatalną panią domu. I czuła to, nie pojmując w tym momencie, jak bardzo przesadzała. Ba, użalanie się nad sobą wyglądało dla niej jak opcja, naprawdę odpowiednie wyjście.
- Po tym, jak odepchnął moje ręce, nakrzyczał na mnie, że... - Zaczęła ciężkim i niezmiennie przepełnionym emocjami głosem, powoli ponownie unosząc wzrok na Aleca, lecz wciąż jeszcze nie uśmiechając się do niego. Wręcz przeciwnie, poczuła, iż w pewnym sensie bagatelizował całą sprawę, przykazując jej tylko nie przejmować się tym, co w przypadku Alyssy nawet nie wchodziło w grę, przynajmniej nie w tej chwili. Nadal próbowała się uspokoić. A Ezra? Wiedziała, iż w gniewie mówiło się różne paskudne rzeczy, ale kiedy ona próbowała zapanować nad emocjami, on nadal zachowywał się okropnie. Ba, znacznie bardziej niż wcześniej, bowiem rozbijając jeden z jej ulubionych talerzy - o których mówiła mu zaledwie kilka dni przed całą awanturą - i wzgardzając usilnie przygotowywanym posiłkiem.
Owszem, nie wątpiła w to, iż Alec chciał ją pocieszyć, miał dobre intencje i mógł naprawdę wierzyć w to, że podobne słowa zmobilizują ją do pozbierania się. Była mu za to wdzięczna, ale nie potrafiła tak po prostu odnieść się do tego w taki sposób, jakiego po niej oczekiwał. Poniekąd pragnęła także, by zrobił coś więcej, nie zaś tylko cmoknął ją w czubek głowy i obdarzył raczej przereklamowanym, utartym stwierdzeniem o tym, iż nie należało przejmować się podobnymi zachowaniami. Sama nie do końca wiedziała, czego od niego chciała, ale miała ochotę tak po prostu się przytulić, poczuć obejmujące ją ramiona, może coś więcej. Zamiast tego kontynuowała tylko swoją wypowiedź, na powrót przypominając sobie całe wydarzenie i doznając przy tym poczucia winy, że tak ostro odniosła się w stosunku do dziecka.
- Że mam to cofnąć, że mnie nie lubi, że wyprowadza się do Duncana i że nasze dziecko jest głupie. - Powtórzyła te słowa, które najbardziej utkwiły jej w pamięci, moment później dodając jeszcze coś więcej. Nie tylko słowa Ezry tak bardzo ją przecież ugodziły, jego uczynki były poniekąd znacznie gorsze. I chociaż nie przepadała za skarżeniem się komukolwiek, potrzebowała to z siebie teraz wyrzucić. Już dawno nie czuła takiej konieczności, ale teraz... Zwyczajnie musiała. - On tak bardzo wrzeszczał, Alec. Połamał kredkę, rzucał nią, a potem rozbił talerz i zrzucił naleśniki na podłogę. Nie miałam nawet siły tego posprzątać... - Zakończyła, po raz kolejny wydając z siebie bardzo ciężkie, niesamowicie przeciągłe westchnienie, opierając się łokciami o stół i znowu na ułamek sekundy kryjąc twarz w dłoniach. Naprawdę nie lubiła, gdy ktokolwiek był świadkiem jej załamania, zwłaszcza ktoś, kogo darzyła tak silnym uczuciem i w czyich oczach chciała być dostatecznie dobrą osobą.
To było coś na kształt paradoksu... Potrzebowała go, potrzebowała się mu wyżalić, poczuć jego dotyk, ale jednocześnie wcale nie chciała okazywać się słaba. I to właśnie z tego powodu czuła się tak marnie, wspominając mu wcześniej, iż nie nadawała się do tego wszystkiego - do roli odpowiedzialnej matki i przykładnej żony. Takie sytuacje sprawiały, że dosłownie była w rozsypce, a przecież z pewnością miały ich jeszcze czekać. I nie powinna wymagać od niego tego, by się nimi zajmował. Ba, powinna być w stanie samodzielnie rozwiązać te problemy tak, aby nawet nie musieć mu o nich zbyt wiele wspominać. Dlatego - chociaż pokiwała głową, kiedy Alec wspomniał o tym, że pójdzie pogadać z Esdrasem - nie czuła się zbyt dobrze ze zwalaniem tego na niego.
Mimo to nie ruszyła w kierunku sypialni chłopca, przez cały czas siedząc przy stole i wstając tylko na chwilę, by nalać sobie zimnej wody z cytryną. Na zewnątrz wciąż jeszcze było dosyć ciepło, a jej nagle zrobiło się wyjątkowo gorąco, dlatego opróżniła szklankę dosłownie za jednym zamachem, ze stuknięciem odstawiając ją na stół... Dokładnie w tej samej chwili, w której w mieszkaniu rozległy się dźwięki karczemnej awantury. Być może - ba, z pewnością - uspokojenie kłótni należało do jej obowiązków, ale fizycznie nie była w stanie się podnieść.
Dopiero w chwili, w której wszyscy znaleźli się gdzieś pomiędzy kuchnią a salonem, przelotnie zerknęła na zapłakanego Esdrasa, jednakże nie wyciągnęła ramion w jego kierunku. Wiedziała, że i tak by ją odepchnął, ponieważ w tym momencie dosyć jasne było to, iż nienawidził zarówno jej, jak i Aleca, na którego spojrzała już dłużej. Nic jednak nie powiedziała, podnosząc się z krzesła i zmierzając w kierunku ich sypialni z zamiarem wcześniejszego położenia się. Musiał jej to, niestety, wybaczyć. O ile wcześniej - jeszcze przed całą tą aferą - pragnęła spędzić z nim bliski wieczór i jeszcze bliższą noc, o tyle teraz czuła się wyczerpana. Zarówno psychicznie, jak i fizycznie, chcąc tylko zasnąć i przespać wszelkie problemy. Już nie mogła tak po prostu od nich uciec, nie chciała zresztą tego zrobić, lecz nikt nie zakazał jej zakopać się pod kocem.
- Po tym, jak odepchnął moje ręce, nakrzyczał na mnie, że... - Zaczęła ciężkim i niezmiennie przepełnionym emocjami głosem, powoli ponownie unosząc wzrok na Aleca, lecz wciąż jeszcze nie uśmiechając się do niego. Wręcz przeciwnie, poczuła, iż w pewnym sensie bagatelizował całą sprawę, przykazując jej tylko nie przejmować się tym, co w przypadku Alyssy nawet nie wchodziło w grę, przynajmniej nie w tej chwili. Nadal próbowała się uspokoić. A Ezra? Wiedziała, iż w gniewie mówiło się różne paskudne rzeczy, ale kiedy ona próbowała zapanować nad emocjami, on nadal zachowywał się okropnie. Ba, znacznie bardziej niż wcześniej, bowiem rozbijając jeden z jej ulubionych talerzy - o których mówiła mu zaledwie kilka dni przed całą awanturą - i wzgardzając usilnie przygotowywanym posiłkiem.
Owszem, nie wątpiła w to, iż Alec chciał ją pocieszyć, miał dobre intencje i mógł naprawdę wierzyć w to, że podobne słowa zmobilizują ją do pozbierania się. Była mu za to wdzięczna, ale nie potrafiła tak po prostu odnieść się do tego w taki sposób, jakiego po niej oczekiwał. Poniekąd pragnęła także, by zrobił coś więcej, nie zaś tylko cmoknął ją w czubek głowy i obdarzył raczej przereklamowanym, utartym stwierdzeniem o tym, iż nie należało przejmować się podobnymi zachowaniami. Sama nie do końca wiedziała, czego od niego chciała, ale miała ochotę tak po prostu się przytulić, poczuć obejmujące ją ramiona, może coś więcej. Zamiast tego kontynuowała tylko swoją wypowiedź, na powrót przypominając sobie całe wydarzenie i doznając przy tym poczucia winy, że tak ostro odniosła się w stosunku do dziecka.
- Że mam to cofnąć, że mnie nie lubi, że wyprowadza się do Duncana i że nasze dziecko jest głupie. - Powtórzyła te słowa, które najbardziej utkwiły jej w pamięci, moment później dodając jeszcze coś więcej. Nie tylko słowa Ezry tak bardzo ją przecież ugodziły, jego uczynki były poniekąd znacznie gorsze. I chociaż nie przepadała za skarżeniem się komukolwiek, potrzebowała to z siebie teraz wyrzucić. Już dawno nie czuła takiej konieczności, ale teraz... Zwyczajnie musiała. - On tak bardzo wrzeszczał, Alec. Połamał kredkę, rzucał nią, a potem rozbił talerz i zrzucił naleśniki na podłogę. Nie miałam nawet siły tego posprzątać... - Zakończyła, po raz kolejny wydając z siebie bardzo ciężkie, niesamowicie przeciągłe westchnienie, opierając się łokciami o stół i znowu na ułamek sekundy kryjąc twarz w dłoniach. Naprawdę nie lubiła, gdy ktokolwiek był świadkiem jej załamania, zwłaszcza ktoś, kogo darzyła tak silnym uczuciem i w czyich oczach chciała być dostatecznie dobrą osobą.
To było coś na kształt paradoksu... Potrzebowała go, potrzebowała się mu wyżalić, poczuć jego dotyk, ale jednocześnie wcale nie chciała okazywać się słaba. I to właśnie z tego powodu czuła się tak marnie, wspominając mu wcześniej, iż nie nadawała się do tego wszystkiego - do roli odpowiedzialnej matki i przykładnej żony. Takie sytuacje sprawiały, że dosłownie była w rozsypce, a przecież z pewnością miały ich jeszcze czekać. I nie powinna wymagać od niego tego, by się nimi zajmował. Ba, powinna być w stanie samodzielnie rozwiązać te problemy tak, aby nawet nie musieć mu o nich zbyt wiele wspominać. Dlatego - chociaż pokiwała głową, kiedy Alec wspomniał o tym, że pójdzie pogadać z Esdrasem - nie czuła się zbyt dobrze ze zwalaniem tego na niego.
Mimo to nie ruszyła w kierunku sypialni chłopca, przez cały czas siedząc przy stole i wstając tylko na chwilę, by nalać sobie zimnej wody z cytryną. Na zewnątrz wciąż jeszcze było dosyć ciepło, a jej nagle zrobiło się wyjątkowo gorąco, dlatego opróżniła szklankę dosłownie za jednym zamachem, ze stuknięciem odstawiając ją na stół... Dokładnie w tej samej chwili, w której w mieszkaniu rozległy się dźwięki karczemnej awantury. Być może - ba, z pewnością - uspokojenie kłótni należało do jej obowiązków, ale fizycznie nie była w stanie się podnieść.
Dopiero w chwili, w której wszyscy znaleźli się gdzieś pomiędzy kuchnią a salonem, przelotnie zerknęła na zapłakanego Esdrasa, jednakże nie wyciągnęła ramion w jego kierunku. Wiedziała, że i tak by ją odepchnął, ponieważ w tym momencie dosyć jasne było to, iż nienawidził zarówno jej, jak i Aleca, na którego spojrzała już dłużej. Nic jednak nie powiedziała, podnosząc się z krzesła i zmierzając w kierunku ich sypialni z zamiarem wcześniejszego położenia się. Musiał jej to, niestety, wybaczyć. O ile wcześniej - jeszcze przed całą tą aferą - pragnęła spędzić z nim bliski wieczór i jeszcze bliższą noc, o tyle teraz czuła się wyczerpana. Zarówno psychicznie, jak i fizycznie, chcąc tylko zasnąć i przespać wszelkie problemy. Już nie mogła tak po prostu od nich uciec, nie chciała zresztą tego zrobić, lecz nikt nie zakazał jej zakopać się pod kocem.
[z/t]
- Alec Greyback
Re: Salon
Pią Gru 08, 2017 12:21 pm
/poniedziałek, dwa dni po rozgrywce Alki z Ezrą
Cały ten dzień był wyjątkowo dziwny. Począwszy od faktu, że Xarian jakimś dziwnym trafem postanowił wreszcie dać mu więcej autonomii, jednocześnie zatrudniając kolejną osobę, którą Greyback miał szkolić. Ten pomysł od początku mu się nie spodobał, bo nawet jeśli siedział w pracy po kilkanaście godzin było jej wystarczająco na jedną osobę. Przy dwóch? Cóż, był już tłok. A tak się składało, że Greybackowi poważnie zależało na większej pensji, bo domy, które podobały się Alyssie nie były w zasięgu ich kieszeni.
Była godzina 17, gdy otrzymał sowę od Alyssy, a to było prawdopodobnie najdziwniejszą rzeczą ze wszystkich, bo po pierwsze – nigdy tego nie robiła, a po drugie – umówili się, że nigdy nie będzie tego robić. Korespondencja w tych czasach była wyjątkowo łatwa do przechwycenia, a jej tajemnicy nie mieli zamiaru strzec ludzie, którym by ona przypadkiem wpadła w ręce. Alec ściągnął brwi ze zdumienia, rozrywając niechlujnie i wyjątkowo gwałtownie kopertę. Nie miał pojęcia, czego mógł się spodziewać, ale mimo wszystko podświadomość podsyłała mu same okropne rzeczy. Doskonale wiedział, że Alyssa nie pisałaby do niego bez żadnej przyczyn. Po rzuceniu okiem na treść listu, zmartwił się jeszcze bardziej i w tym momencie doskonale wiedział, że coś poważnego musiało się stać. Meadowes nigdy nie przegapiłaby okazji odebrania Ezry od starej Balbiny Abbott, która opiekowała się czarodziejskimi dziećmi, gdy ich opiekunowie byli w pracy. Nawet jeśli ostatnimi czasy relacje między nimi były wyjątkowo napięte, Alec doskonale wiedział, że ta część dnia była ulubioną porą jego żony. Wielokrotnie mu trajkotała do ucha, jak razem z Ezrą chodzili na jakieś placki i robili zakupy. Tego jednak dnia, to on miał odebrać Ezrę.
Greyback nie zostawał więc po godzinach, zamykając sklep nawet dziesięć minut przed planowanym zamknięciem i odsyłając stażystę z kwitkiem do domu. A potem po prostu w pośpiechu zapalił papierosa i udał się do mieszkania pani Abbott, by odebrać młodszego brata…
Gdyby wiedział, co dokładnie się stało, zapewne olałby i Dziurawy Kocioł, jak i odebranie Esdrasa i sam poszedł do Munga, by odebrać Alyssę z pracy. Zamiast tego po prostu siedział w salonie, paląc jednego papierosa za drugim i ze zniecierpliwieniem, złym przeczuciem oraz dziwnym uczuciem strachu czekał, stukając mocno palcami w oparcie fotela.
Cały ten dzień był wyjątkowo dziwny. Począwszy od faktu, że Xarian jakimś dziwnym trafem postanowił wreszcie dać mu więcej autonomii, jednocześnie zatrudniając kolejną osobę, którą Greyback miał szkolić. Ten pomysł od początku mu się nie spodobał, bo nawet jeśli siedział w pracy po kilkanaście godzin było jej wystarczająco na jedną osobę. Przy dwóch? Cóż, był już tłok. A tak się składało, że Greybackowi poważnie zależało na większej pensji, bo domy, które podobały się Alyssie nie były w zasięgu ich kieszeni.
Była godzina 17, gdy otrzymał sowę od Alyssy, a to było prawdopodobnie najdziwniejszą rzeczą ze wszystkich, bo po pierwsze – nigdy tego nie robiła, a po drugie – umówili się, że nigdy nie będzie tego robić. Korespondencja w tych czasach była wyjątkowo łatwa do przechwycenia, a jej tajemnicy nie mieli zamiaru strzec ludzie, którym by ona przypadkiem wpadła w ręce. Alec ściągnął brwi ze zdumienia, rozrywając niechlujnie i wyjątkowo gwałtownie kopertę. Nie miał pojęcia, czego mógł się spodziewać, ale mimo wszystko podświadomość podsyłała mu same okropne rzeczy. Doskonale wiedział, że Alyssa nie pisałaby do niego bez żadnej przyczyn. Po rzuceniu okiem na treść listu, zmartwił się jeszcze bardziej i w tym momencie doskonale wiedział, że coś poważnego musiało się stać. Meadowes nigdy nie przegapiłaby okazji odebrania Ezry od starej Balbiny Abbott, która opiekowała się czarodziejskimi dziećmi, gdy ich opiekunowie byli w pracy. Nawet jeśli ostatnimi czasy relacje między nimi były wyjątkowo napięte, Alec doskonale wiedział, że ta część dnia była ulubioną porą jego żony. Wielokrotnie mu trajkotała do ucha, jak razem z Ezrą chodzili na jakieś placki i robili zakupy. Tego jednak dnia, to on miał odebrać Ezrę.
Greyback nie zostawał więc po godzinach, zamykając sklep nawet dziesięć minut przed planowanym zamknięciem i odsyłając stażystę z kwitkiem do domu. A potem po prostu w pośpiechu zapalił papierosa i udał się do mieszkania pani Abbott, by odebrać młodszego brata…
(…)
Choć droga od Balbiny do mieszkania na Nokturnie trwała zaledwie kilka minut, wrócili do domu po o wiele dłuższym czasie, zatrzymując się na moment w Dziurawym Kotle, by kupić obiad na wynos. Jak łatwo się domyślić – Alec nie był zbyt zadowolony z tego faktu, natomiast spodziewał się, że ich lodówka świeciła pustkami, a zarówno on, Ezra jak i z całą pewnością – wracająca późno Alyssa – byli głodni. Postawił więc na stole szczelnie zapakowane obiady – dla siebie i Ezry wziął dyniowego steka, natomiast dla Alyssy pudding z ryżem morelowym, po czym pozostało mu cóż… tylko czekać.Gdyby wiedział, co dokładnie się stało, zapewne olałby i Dziurawy Kocioł, jak i odebranie Esdrasa i sam poszedł do Munga, by odebrać Alyssę z pracy. Zamiast tego po prostu siedział w salonie, paląc jednego papierosa za drugim i ze zniecierpliwieniem, złym przeczuciem oraz dziwnym uczuciem strachu czekał, stukając mocno palcami w oparcie fotela.
- Marjorie Greyback
Re: Salon
Pią Gru 08, 2017 1:02 pm
|kilka godzin po Mungu
Choć miała przemożną ochotę, by w swoim mało konkretnym i dosyć chaotycznym liście poprosić Aleca o to, aby odebrał ją z pracy, nie zrobiła tego. Nawet pomimo tego, jak fatalnie się czuła, usiłowała myśleć rozsądnie i nie narazić ich wszystkich na niebezpieczeństwo. Wystarczyła jej bowiem ta jedna śmierć, która tak bardzo nią wstrząsnęła. Znacznie bardziej, niżeli ktokolwiek mógłby sądzić, ponieważ nie chodziło tylko o to, jak irracjonalnie zachowywała się, gdy nie umiała zrozumieć, że to faktycznie był koniec i że jej ojciec rzeczywiście odszedł. Chodziło także o to, jak paskudnie poczuła się, kiedy wreszcie zaczęło to do niej dochodzić. Nigdy nie pomyślałaby, że była w stanie urządzić podobną scenę, płacząc - ba, prawie wyjąc niczym zranione zwierzę - krztusząc się własnymi łzami i nie będąc w stanie podnieść się z klęczek, na które upadła przy łóżku Thomasa.
Ktoś bardziej opanowany - nie była nawet w stanie dokładniej powiedzieć, kim była ta osoba; nie zapamiętała tego, wiedząc tylko, iż z pewnością musiał być to ktoś, kogo dosyć blisko znała, ponieważ nawet nie próbowała dyskutować z tą osobą - podsunął jej łagodnie myśl o tym, iż najprawdopodobniej powinna skontaktować się z kimś, kto mógłby wesprzeć ją w trudnych chwilach, a następnie ten sam Człowiek zakleił i wysłał przy niej wspomniany list. Problem tkwił jednak właśnie w tym, iż Alyssa nie zawarła tam ani słowa o całej sprawie, posługując się bardzo niezrozumiałymi zdaniami i kładąc nacisk na odebranie Ezry. Potem zaś pozwoliła wreszcie odprowadzić się do dyżurki uzdrowicieli, dając sobie wcisnąć kubek herbaty z walerianowym syropem.
Nie wiedziała, ile czasu spędziła w tamtym pomieszczeniu. Ba, nie pamiętała nawet, która była godzina, kiedy pędem opuściła laboratorium, kiedy jej ojciec zaczął się dusić, kiedy umarł i kiedy zaprowadzono ją do kantorku. Raz po raz, niczym w jakimś chorym transie, odtwarzała tylko w pamięci te wszystkie sceny, jakie miały miejsce tego dnia... I dotyczyły człowieka, z którym rozstała się w kłótni i nienawiści. Nie powiedziała mu, że go kocha, nie podziękowała za te dobre chwile, jakie mimo wszystko przewijały się przez ich wspólną historię, nie przeprosiła go za uniesienie się ani nie spróbowała raz jeszcze wytłumaczyć mu swojego punktu widzenia. Nie zrobiła nic z tego, a teraz... Było już za późno. Jej własne słowa, jakimi obdarzyła go na koniec spotkania w jadłodajni, sprawdziły się, lecz nie w stosunku do niego. O ironio, sama sobie przewidziała podobny los. Nie umiejąc teraz nawet pomyśleć o tym, aby chociaż spróbować to sobie wybaczyć.
Jej dziecko nie miało poznać dziadka... Żadnego. Nie miało też babci... Ani jednej. Miało za to matkę, która nie potrafiła teraz nawet skupić się na jego dobru, nie umiejąc przełknąć ani kawałka przyniesionej dla niej kanapki, która stanęła Alyssie w gardle, wywołując u niej odruch wymiotny. Wypluła ją do kosza, jednocześnie kaszląc przeraźliwie i głośno wydmuchując nos w chusteczkę, choć nie zrobiła tego zbyt dobrze, zaraz ponownie nim pociągając. A gdy w pomieszczeniu pojawił się ktoś chcący porozmawiać z nią na temat zmarłego... Znowu zaczęła łkać, dukając pojedyncze słowa, które w gruncie rzeczy nie miały większego sensu. To musiał być naprawdę zły sen, prawdziwy koszmar, jednak podświadomie nie umiała się co do tego przekonać. To było zbyt prawdziwe, za mocno rzeczywiste i bolesne...
...
...
...
Opuściła szpital dopiero późnym wieczorem, wstępnie ustalając sprawy związane ze zmarłym, orzeczeniem magomedyka o śmierci i chwilowym pobytem zmarłego w kostnicy, nim uda się załatwić mu godziwy pochówek, co było dopiero początkiem całego stosu czynności związanej ze śmiercią Thomasa. Nie wiedziała, jak miała poradzić sobie z całą resztą. Prawdę mówiąc, gdyby nie wsparcie, nie poradziłaby sobie nawet ze wspomnianymi rzeczami. Wreszcie jednak uspokoiła się na tyle, by móc skorzystać z Błędnego Rycerza i dostać się w okolice Nokturnu, resztę drogi przebywając już stosunkowo szybko, choć z pochyloną głową, skulonymi ramionami i powłócząc przy tym nadmiernie ciężkimi nogami.
Mobilizując się do tego, by wejść po długich schodach kamienicy, dłuższą chwilę próbowała trafić kluczem do zamka, co nie wychodziło jej ani zbyt dobrze, ani za płynnie. Kiedy jednak wreszcie otworzyła drzwi mieszkania, wślizgując się do środka i prawie natychmiast opierając się jedną ręką o ścianę. Dygocząc, ruszyła dalej, by ostatecznie paść tyłkiem na kanapę. Nie musiała nawet się rozglądać, by wiedzieć, że nie była sama.
- Mój ojciec... - Zaczęła, nawet nie ukrywając tego, w jakim stanie była. - Miał zawał... - I choć ton jej głosu jednoznacznie mówił o tym, jak się to skończyło, słowa on nie żyje nawet nie przeszły przez gardło Alyssy.
Choć miała przemożną ochotę, by w swoim mało konkretnym i dosyć chaotycznym liście poprosić Aleca o to, aby odebrał ją z pracy, nie zrobiła tego. Nawet pomimo tego, jak fatalnie się czuła, usiłowała myśleć rozsądnie i nie narazić ich wszystkich na niebezpieczeństwo. Wystarczyła jej bowiem ta jedna śmierć, która tak bardzo nią wstrząsnęła. Znacznie bardziej, niżeli ktokolwiek mógłby sądzić, ponieważ nie chodziło tylko o to, jak irracjonalnie zachowywała się, gdy nie umiała zrozumieć, że to faktycznie był koniec i że jej ojciec rzeczywiście odszedł. Chodziło także o to, jak paskudnie poczuła się, kiedy wreszcie zaczęło to do niej dochodzić. Nigdy nie pomyślałaby, że była w stanie urządzić podobną scenę, płacząc - ba, prawie wyjąc niczym zranione zwierzę - krztusząc się własnymi łzami i nie będąc w stanie podnieść się z klęczek, na które upadła przy łóżku Thomasa.
Ktoś bardziej opanowany - nie była nawet w stanie dokładniej powiedzieć, kim była ta osoba; nie zapamiętała tego, wiedząc tylko, iż z pewnością musiał być to ktoś, kogo dosyć blisko znała, ponieważ nawet nie próbowała dyskutować z tą osobą - podsunął jej łagodnie myśl o tym, iż najprawdopodobniej powinna skontaktować się z kimś, kto mógłby wesprzeć ją w trudnych chwilach, a następnie ten sam Człowiek zakleił i wysłał przy niej wspomniany list. Problem tkwił jednak właśnie w tym, iż Alyssa nie zawarła tam ani słowa o całej sprawie, posługując się bardzo niezrozumiałymi zdaniami i kładąc nacisk na odebranie Ezry. Potem zaś pozwoliła wreszcie odprowadzić się do dyżurki uzdrowicieli, dając sobie wcisnąć kubek herbaty z walerianowym syropem.
Nie wiedziała, ile czasu spędziła w tamtym pomieszczeniu. Ba, nie pamiętała nawet, która była godzina, kiedy pędem opuściła laboratorium, kiedy jej ojciec zaczął się dusić, kiedy umarł i kiedy zaprowadzono ją do kantorku. Raz po raz, niczym w jakimś chorym transie, odtwarzała tylko w pamięci te wszystkie sceny, jakie miały miejsce tego dnia... I dotyczyły człowieka, z którym rozstała się w kłótni i nienawiści. Nie powiedziała mu, że go kocha, nie podziękowała za te dobre chwile, jakie mimo wszystko przewijały się przez ich wspólną historię, nie przeprosiła go za uniesienie się ani nie spróbowała raz jeszcze wytłumaczyć mu swojego punktu widzenia. Nie zrobiła nic z tego, a teraz... Było już za późno. Jej własne słowa, jakimi obdarzyła go na koniec spotkania w jadłodajni, sprawdziły się, lecz nie w stosunku do niego. O ironio, sama sobie przewidziała podobny los. Nie umiejąc teraz nawet pomyśleć o tym, aby chociaż spróbować to sobie wybaczyć.
Jej dziecko nie miało poznać dziadka... Żadnego. Nie miało też babci... Ani jednej. Miało za to matkę, która nie potrafiła teraz nawet skupić się na jego dobru, nie umiejąc przełknąć ani kawałka przyniesionej dla niej kanapki, która stanęła Alyssie w gardle, wywołując u niej odruch wymiotny. Wypluła ją do kosza, jednocześnie kaszląc przeraźliwie i głośno wydmuchując nos w chusteczkę, choć nie zrobiła tego zbyt dobrze, zaraz ponownie nim pociągając. A gdy w pomieszczeniu pojawił się ktoś chcący porozmawiać z nią na temat zmarłego... Znowu zaczęła łkać, dukając pojedyncze słowa, które w gruncie rzeczy nie miały większego sensu. To musiał być naprawdę zły sen, prawdziwy koszmar, jednak podświadomie nie umiała się co do tego przekonać. To było zbyt prawdziwe, za mocno rzeczywiste i bolesne...
...
...
...
Opuściła szpital dopiero późnym wieczorem, wstępnie ustalając sprawy związane ze zmarłym, orzeczeniem magomedyka o śmierci i chwilowym pobytem zmarłego w kostnicy, nim uda się załatwić mu godziwy pochówek, co było dopiero początkiem całego stosu czynności związanej ze śmiercią Thomasa. Nie wiedziała, jak miała poradzić sobie z całą resztą. Prawdę mówiąc, gdyby nie wsparcie, nie poradziłaby sobie nawet ze wspomnianymi rzeczami. Wreszcie jednak uspokoiła się na tyle, by móc skorzystać z Błędnego Rycerza i dostać się w okolice Nokturnu, resztę drogi przebywając już stosunkowo szybko, choć z pochyloną głową, skulonymi ramionami i powłócząc przy tym nadmiernie ciężkimi nogami.
Mobilizując się do tego, by wejść po długich schodach kamienicy, dłuższą chwilę próbowała trafić kluczem do zamka, co nie wychodziło jej ani zbyt dobrze, ani za płynnie. Kiedy jednak wreszcie otworzyła drzwi mieszkania, wślizgując się do środka i prawie natychmiast opierając się jedną ręką o ścianę. Dygocząc, ruszyła dalej, by ostatecznie paść tyłkiem na kanapę. Nie musiała nawet się rozglądać, by wiedzieć, że nie była sama.
- Mój ojciec... - Zaczęła, nawet nie ukrywając tego, w jakim stanie była. - Miał zawał... - I choć ton jej głosu jednoznacznie mówił o tym, jak się to skończyło, słowa on nie żyje nawet nie przeszły przez gardło Alyssy.
- Alec Greyback
Re: Salon
Pią Gru 08, 2017 2:02 pm
Miał wrażenie, że od momentu powrotu do domu, a szczęknięciem zamka drzwi i wchodzącą do mieszkania Alyssą minęła wieczność. Choć wszystko mu mówiło, że powinien już przy progu sprawdzić, czy były powody do jakiejkolwiek obawy, Greyback tego nie zrobił. Nie ruszył się z fotela nawet na moment z pozornym spokojem wypalając piątego już papierosa i po prostu czekając. Liczył na to, że był jedynie przewrażliwiony i wręcz nadinterpretował przekazaną mu przez sowę wiadomość, ale wystarczyła tylko ta jedna sekunda, w której Alyssa wyłoniła się zza ściany korytarzyka, by zrozumiał.. a właściwie wciąż nie rozumiał co się stało. Wyglądem przypominała mu jednego z tych duchów, które pałętały się po Hogwarcie i uprzykrzały uczniom życie. Alec praktycznie natychmiastowo podniósł się z fotela, stając niemal na baczności i posyłając jej jedno z najbardziej nachalnych spojrzeń, ale ona zdawała się być jakby w transie. Nie odzywając się ani jednym słowem, obserwował jak blondynka go wymija i tak po prostu opada na kanapę… Oprócz tego że rzeczywiście wyglądała żałośnie, miał wrażenie, że cała jej postawa wołała o pomoc. Sam nie wiedział, dlaczego do momentu, w którym wreszcie się odezwała – nie ruszył się z miejsca, ani tym bardziej sam jako pierwszy nie wypowiedział żadnego słowa. Greyback był autentycznie przerażony, nie sądząc, że słowa wydobywające się z jej ust przyniosą mu aż tyle ulgi… Przełknął głośno ślinę, wręcz czując jak ciężar spada mu z serca, jednocześnie pogrążając się w to paskudne poczucie winy.
Rozumiał jej zachowanie, wiedział, że mocno to przeżywała, a jednak nie potrafił wykrzesać z siebie nawet krzty współczucia w kierunku zmarłego teścia. Gdy ją tylko zobaczył – sam nie wiedział skąd mu to przyszło do głowy – był przekonany, że coś złego stało się z ich dzieckiem. Dlatego też odetchnął z ulgą, jednocześnie dziękując samemu Merlinowi, że stary Meadowes odszedł z tego świata bez jego pomocy. Choć Alec nie miałby żadnych problemów jeśli chodzi o pozbawienie starego życia, tak nie sądził, by potrafił po tym normalnie patrzeć w twarz zapłakanej Alyssy. W tym momencie – to również było cholernie trudne, z tym że udało mu się zachować czyste sumienie. W stosunku do niej. Nie potrafiąc dłużej stać w jednym miejscu, powoli do niej podszedł, siadając tuż przy niej i obejmując ją mocno ramieniem. Takie sytuacje były dla niego cholernie trudne. Choć chciał zadać tyle pytań, odnośnie samej śmierci Thomasa, żadne słowo nie wydobyło się z jego ust. Po prostu… nie wiedział co powiedzieć. Zamiast tego przycisnął jej twarz do swojej klatki piersiowej, gładząc ją dłonią po plecach i opierając podbródek o czubek jej głowy. Będzie dobrze było tak akuratne w tej sytuacji, a jednak ona miała tego nigdy nie zrozumieć. Miała nigdy nie zrozumieć, że śmierć jej ojca poniekąd ocaliła nie tylko im życie, ale także pozwoliła zachować ich związek w dobrych relacjach.
– Jadłaś coś? – zapytał więc, jakby kompletnie ignorując całą sytuację, ale bynajmniej nie zrobił tego w złej wierze. Nie było słów, które miałyby jej ulżyć, jednocześnie sprawiając by wyrazy współczucia były szczere. Bo nie miały być. W tym tkwił problem. – Aly? – dodał mrukliwym tonem głosu, składając delikatny pocałunek na jej czole.
Rozumiał jej zachowanie, wiedział, że mocno to przeżywała, a jednak nie potrafił wykrzesać z siebie nawet krzty współczucia w kierunku zmarłego teścia. Gdy ją tylko zobaczył – sam nie wiedział skąd mu to przyszło do głowy – był przekonany, że coś złego stało się z ich dzieckiem. Dlatego też odetchnął z ulgą, jednocześnie dziękując samemu Merlinowi, że stary Meadowes odszedł z tego świata bez jego pomocy. Choć Alec nie miałby żadnych problemów jeśli chodzi o pozbawienie starego życia, tak nie sądził, by potrafił po tym normalnie patrzeć w twarz zapłakanej Alyssy. W tym momencie – to również było cholernie trudne, z tym że udało mu się zachować czyste sumienie. W stosunku do niej. Nie potrafiąc dłużej stać w jednym miejscu, powoli do niej podszedł, siadając tuż przy niej i obejmując ją mocno ramieniem. Takie sytuacje były dla niego cholernie trudne. Choć chciał zadać tyle pytań, odnośnie samej śmierci Thomasa, żadne słowo nie wydobyło się z jego ust. Po prostu… nie wiedział co powiedzieć. Zamiast tego przycisnął jej twarz do swojej klatki piersiowej, gładząc ją dłonią po plecach i opierając podbródek o czubek jej głowy. Będzie dobrze było tak akuratne w tej sytuacji, a jednak ona miała tego nigdy nie zrozumieć. Miała nigdy nie zrozumieć, że śmierć jej ojca poniekąd ocaliła nie tylko im życie, ale także pozwoliła zachować ich związek w dobrych relacjach.
– Jadłaś coś? – zapytał więc, jakby kompletnie ignorując całą sytuację, ale bynajmniej nie zrobił tego w złej wierze. Nie było słów, które miałyby jej ulżyć, jednocześnie sprawiając by wyrazy współczucia były szczere. Bo nie miały być. W tym tkwił problem. – Aly? – dodał mrukliwym tonem głosu, składając delikatny pocałunek na jej czole.
- Marjorie Greyback
Re: Salon
Pią Gru 08, 2017 2:24 pm
Jeśli przez pewien czas zdecydowanie sądziła, że mogło być tak po prostu wspaniale, ostatnie dni wręcz ją miażdżyły, wielokrotnie doprowadzając do huśtawki emocji i sprawiając, iż płakała więcej niż kiedykolwiek. I jeśli sama sytuacja związana z kłótnią z Ezrą była dla Alyssy wyjątkowo trudna, śmierć ojca okazała się być jeszcze podlejsza. Co miała powiedzieć? Podświadomie obwiniała się o to, co miało miejsce. Nawet jeśli nie wiedziała, kiedy dokładnie doszło do zawału, w którym momencie Thomas zaczął czuć się źle i ile czasu spędził w Mungu, nim do niego dotarła - wiedziała, że ktoś jej o tym wszystkim wspominał, ale nic nie pamiętała - czuła, że to miało związek z ich wcześniejszą awanturą. W swoim pragnieniu sprawienia, by byli wreszcie bardziej normalną rodziną, cóż, zagubiła się. Postąpiła niewłaściwie, być może nazbyt szybko i egoistycznie, ponieważ chciała mieć to z głowy...
Nie sądziła, iż ojciec - którego miała za tak twardego człowieka, o którym myślała, że jest prawdziwie końskiego zdrowia, nie biorąc pod uwagę jego wiecznego picia i popalania - był tak kruchy. A kiedy stało się to, co się stało... Popadła w coś na kształt transu przerywanego kolejnymi momentami załamania i paniki. Nie była nawet w stanie zbyt wiele mówić, mając wrażenie, że wyczerpała zasób słownictwa, zmuszana do tych wszystkich rozmów jeszcze w szpitalu. Powracając zaś do domu, do miejsca, w którym powinna czuć się lepiej, zupełnie nie wiedziała, co ze sobą robić. Kanapa wydawała jej się dostatecznie dobrym miejscem, na które mogła usiąść, zaś te cztery krótkie słowa całkowicie ją wyczerpały.
Mogła tylko siedzieć w miejscu, czując wdzięczność z powodu tego, co robił dla niej Alec - od gładzenia po plecach, po przytulanie czy całowanie w czoło - ale nie mając siły, by mu to powiedzieć. Wszystko wydawało jej się teraz takie... Niepotrzebne, bezsensowne i beznadziejne. Gdyby nie przytrzymywał jej przy sobie, prawdopodobnie w którymś momencie opadłaby na plecy, opierając się o niego teraz całym ciężarem ciała.
Rozchyliła wargi, jakby zamierzała coś powiedzieć, jednakże nie wydobył się spomiędzy nich nawet najcichszy dźwięk, a blondynka już sekundę później na powrót je zacisnęła, kręcąc jednocześnie głową. Nie panowała nad własnym głosem, nie chcąc odzywać się po raz kolejny, bowiem sama nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć. Pytanie o to, czy cokolwiek jadła, było takie... Irracjonalne, wręcz absurdalnie niepasujące do całej tej sytuacji... Miała tylko ochotę zaśmiać się na swój sposób desperacko, może także w pewnym sensie wariacko, lecz przez zaciśnięte gardło nie przedostało się nawet to. Już nie płakała, przynajmniej na ten moment, lecz nie była w stanie powstrzymać drżenia całego ciała.
Trzęsąc się niczym w febrze, jeszcze mocniej przytuliła się do mężczyzny, przyciskając twarz do jego koszulki. Czuła się trochę tak, jakby to nie była ona, jakby to nie było jej ciało. W tej chwili miała wrażenie, że obserwuje to wszystko z jakiegoś innego punktu, jest tylko widzem spoglądającym na to z oddalenia. Nie wiedziała, że to robi. Odcinając się od tego całego bólu, rozpaczy, wyrzutów sumienia... Przestawała czuć się materialnie. Odsuwając policzek od piersi mężczyzny, spojrzała na własne dłonie, poruszając palcami, jakby chciała sprawdzić, czy naprawdę była w stanie to zrobić. Nie chciała jeść, nie chciała pić, niczego nie chciała, znowu przylegając tylko do Aleca.
Nie sądziła, iż ojciec - którego miała za tak twardego człowieka, o którym myślała, że jest prawdziwie końskiego zdrowia, nie biorąc pod uwagę jego wiecznego picia i popalania - był tak kruchy. A kiedy stało się to, co się stało... Popadła w coś na kształt transu przerywanego kolejnymi momentami załamania i paniki. Nie była nawet w stanie zbyt wiele mówić, mając wrażenie, że wyczerpała zasób słownictwa, zmuszana do tych wszystkich rozmów jeszcze w szpitalu. Powracając zaś do domu, do miejsca, w którym powinna czuć się lepiej, zupełnie nie wiedziała, co ze sobą robić. Kanapa wydawała jej się dostatecznie dobrym miejscem, na które mogła usiąść, zaś te cztery krótkie słowa całkowicie ją wyczerpały.
Mogła tylko siedzieć w miejscu, czując wdzięczność z powodu tego, co robił dla niej Alec - od gładzenia po plecach, po przytulanie czy całowanie w czoło - ale nie mając siły, by mu to powiedzieć. Wszystko wydawało jej się teraz takie... Niepotrzebne, bezsensowne i beznadziejne. Gdyby nie przytrzymywał jej przy sobie, prawdopodobnie w którymś momencie opadłaby na plecy, opierając się o niego teraz całym ciężarem ciała.
Rozchyliła wargi, jakby zamierzała coś powiedzieć, jednakże nie wydobył się spomiędzy nich nawet najcichszy dźwięk, a blondynka już sekundę później na powrót je zacisnęła, kręcąc jednocześnie głową. Nie panowała nad własnym głosem, nie chcąc odzywać się po raz kolejny, bowiem sama nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć. Pytanie o to, czy cokolwiek jadła, było takie... Irracjonalne, wręcz absurdalnie niepasujące do całej tej sytuacji... Miała tylko ochotę zaśmiać się na swój sposób desperacko, może także w pewnym sensie wariacko, lecz przez zaciśnięte gardło nie przedostało się nawet to. Już nie płakała, przynajmniej na ten moment, lecz nie była w stanie powstrzymać drżenia całego ciała.
Trzęsąc się niczym w febrze, jeszcze mocniej przytuliła się do mężczyzny, przyciskając twarz do jego koszulki. Czuła się trochę tak, jakby to nie była ona, jakby to nie było jej ciało. W tej chwili miała wrażenie, że obserwuje to wszystko z jakiegoś innego punktu, jest tylko widzem spoglądającym na to z oddalenia. Nie wiedziała, że to robi. Odcinając się od tego całego bólu, rozpaczy, wyrzutów sumienia... Przestawała czuć się materialnie. Odsuwając policzek od piersi mężczyzny, spojrzała na własne dłonie, poruszając palcami, jakby chciała sprawdzić, czy naprawdę była w stanie to zrobić. Nie chciała jeść, nie chciała pić, niczego nie chciała, znowu przylegając tylko do Aleca.
- Alec Greyback
Re: Salon
Pią Gru 08, 2017 2:50 pm
Prawdopodobnie jeszcze nigdy nie widział Alyssy w takim stanie i szczerze mówiąc – ten widok dosłownie łamał mu serce. Co innego mu pozostało od przyciskania jej kruchego ciała do swojego, które w tym momencie stanowiło jakby ochronę, barierę. Tak, tym jednym uściskiem chciał ją chronić przed całym złem tego świata, chciał być jej cholerną tarczą, ale w tym momencie zdał sobie sprawę, że był kompletnie bezsilny i bezradny. Doskonale wiedział, że ta sytuacja nie będzie trwała wiecznie, a jednak sekundy dłużyły mu się niemiłośnie… Czuł jak Alyssa do niego przylega, ale ten dotyk był dla niego taki obcy. Zazwyczaj wkładała całą siłę i serce w tego typu sprawy, jednak w tym momencie Alec po prostu czuł jej stratę. Być może była to kwestia tego, jak blisko niego się znajdowała, a może po prostu za dobrze ją znał. Zazwyczaj mało empatyczny, teraz nie miał zamiaru nawet komentować jej stanu, ze spokojem przyjmując do wiadomości fakt, że nic nie jadła. Może nie powiedziała mu tego wprost, jednak zaprzeczenie ruchem głowy było dla niego dosadną odpowiedzią.
Mężczyzna dłonią odsunął z jej czoła i zapłakanej buzi opadające kosmyki blond włosów, po czym cichym, a jednak tak bardzo stanowczym głosem się odezwał.
– Musisz coś zjeść – starał się być jak najbardziej czuły i łagodny, by chociaż swoją postawą jej pomóc, ale to było tak cholernie trudne. Na ogół – wysilenie się do tego typu gestów sprawiało mu problemy, teraz było jeszcze gorzej. Zwłaszcza, że gdzieś w głębi lodowatego serca czuł swego rodzaju zadowolenie… Greyback przestał przesuwać dłonią po jej plecach, ostatecznie umiejscawiając ją na jej zaokrąglonym brzuchu, po cym znowu się odezwał:
– Po prostu zrób to dla dziecka, kochanie – było mu dziwnie z wypowiadaniem tego typu słów, ale czy miało to teraz jakieś znaczenie? Doskonale pamiętał o rozmowie z pielęgniarką, która była zaniepokojona wagą i sylwetką Alyssy. Bał się, naprawdę się bał, że załamanie mogło doprowadzić do czegoś naprawdę paskudnego, że dziewczyna nie będzie miała wystarczająco dużo siły, by utrzymać ich dziecko przy życiu. Dlatego to on musiał o to zadbać. Mruknął do niej coś w stylu, ze zaraz przyjdzie i powoli wyswobodził się z jej ramion, by udać się do kuchni po jedno z opakowań z Dziurawego Kotła. Starał się wszystko robić w jak najkrótszym czasie, ale jak na złość jego ruchy zaczęły być tak wyjątkowo niezgrabne. Miał tylko jeden cel – by wrócić do niej jak najszybciej, a w tym momencie wydawało się to cholernie trudne. Ostatecznie, nie wiedział ile minęło czasu, ale gdy wrócił do salonu z talerzem pełnym ryżu i puddingu, a także szklanką soku – ona zamiast siedzieć, po prostu leżała, tępo wpatrując się w sufit. Alec ostrożnie położył naczynia na stoliku, by podejść do swojej żony i wsunąć dłoń pod jej plecy. Starał się być delikatny i nie chcąc jej zrobić krzywdy samym dotykiem podniósł dziewczynę do siadu.
– Mam wszystko to co lubisz – powiedział dość nerwowym tonem głosu, przełykając głośno ślinę i biorąc talerz do ręki. Nie wiedział jak się do tego zabrać. Początkowo łudził się, że gdy podsunie Alyssie naczynie pod sam nos, to ona jakby odżyje, ale to się nie stało… Po kilku sekundach zorientował się, że i tym będzie musiał się zająć sam. Nabrał więc trochę ryżu, wymieszanego w lejącym puddingu na łyżkę i podsunął jej porcję do ust.
– Chociaż spróbuj – poprosił, brzmiąc przy tym niesamowicie desperacko. Wydawało mu się, że tkwił w koszmarze, a przecież najgorsze jeszcze było przed nimi...
Mężczyzna dłonią odsunął z jej czoła i zapłakanej buzi opadające kosmyki blond włosów, po czym cichym, a jednak tak bardzo stanowczym głosem się odezwał.
– Musisz coś zjeść – starał się być jak najbardziej czuły i łagodny, by chociaż swoją postawą jej pomóc, ale to było tak cholernie trudne. Na ogół – wysilenie się do tego typu gestów sprawiało mu problemy, teraz było jeszcze gorzej. Zwłaszcza, że gdzieś w głębi lodowatego serca czuł swego rodzaju zadowolenie… Greyback przestał przesuwać dłonią po jej plecach, ostatecznie umiejscawiając ją na jej zaokrąglonym brzuchu, po cym znowu się odezwał:
– Po prostu zrób to dla dziecka, kochanie – było mu dziwnie z wypowiadaniem tego typu słów, ale czy miało to teraz jakieś znaczenie? Doskonale pamiętał o rozmowie z pielęgniarką, która była zaniepokojona wagą i sylwetką Alyssy. Bał się, naprawdę się bał, że załamanie mogło doprowadzić do czegoś naprawdę paskudnego, że dziewczyna nie będzie miała wystarczająco dużo siły, by utrzymać ich dziecko przy życiu. Dlatego to on musiał o to zadbać. Mruknął do niej coś w stylu, ze zaraz przyjdzie i powoli wyswobodził się z jej ramion, by udać się do kuchni po jedno z opakowań z Dziurawego Kotła. Starał się wszystko robić w jak najkrótszym czasie, ale jak na złość jego ruchy zaczęły być tak wyjątkowo niezgrabne. Miał tylko jeden cel – by wrócić do niej jak najszybciej, a w tym momencie wydawało się to cholernie trudne. Ostatecznie, nie wiedział ile minęło czasu, ale gdy wrócił do salonu z talerzem pełnym ryżu i puddingu, a także szklanką soku – ona zamiast siedzieć, po prostu leżała, tępo wpatrując się w sufit. Alec ostrożnie położył naczynia na stoliku, by podejść do swojej żony i wsunąć dłoń pod jej plecy. Starał się być delikatny i nie chcąc jej zrobić krzywdy samym dotykiem podniósł dziewczynę do siadu.
– Mam wszystko to co lubisz – powiedział dość nerwowym tonem głosu, przełykając głośno ślinę i biorąc talerz do ręki. Nie wiedział jak się do tego zabrać. Początkowo łudził się, że gdy podsunie Alyssie naczynie pod sam nos, to ona jakby odżyje, ale to się nie stało… Po kilku sekundach zorientował się, że i tym będzie musiał się zająć sam. Nabrał więc trochę ryżu, wymieszanego w lejącym puddingu na łyżkę i podsunął jej porcję do ust.
– Chociaż spróbuj – poprosił, brzmiąc przy tym niesamowicie desperacko. Wydawało mu się, że tkwił w koszmarze, a przecież najgorsze jeszcze było przed nimi...
- Marjorie Greyback
Re: Salon
Pią Gru 08, 2017 3:20 pm
Gdyby miała jasno powiedzieć, ile godzin czy minut minęło od kolejnych wydarzeń, z pewnością nie byłaby w stanie tego zrobić, ponieważ jakiekolwiek ramy czasowe jak gdyby zacierały się obecnie w jej pamięci. Nie wiedziała, jak długo była w szpitalu, choć za oknem zaczynało już robić się ciemno, a było lato, więc musiała przebywać tam dosyć długo. Tym bardziej nie spojrzała także na zegarek na ścianie pokoju - który i tak nigdy nie pokazywał poprawnej pory, ale przynajmniej cokolwiek by jej dał - kiedy przekroczyła próg salonu. Nie pojmowała, ile czasu spędziła tak po prostu przytulona do Aleca, wcale nie chcąc się od niego odrywać ani tym bardziej - o dziwo, bo przecież zawsze to ona była gadułą w tej relacji - rozmawiać z nim tak, jakby zupełnie nic się nie stało.
Nie chciała go martwić, jednakże w tej chwili nawet nie zauważała tego, jaką miał minę, jaki był jego wyraz twarzy czy postawa. Nie była tak spostrzegawcza jak zazwyczaj, szczerze darując sobie prowadzenie jakichkolwiek obserwacji. Nie miała na to siły, marząc jedynie o tym, by to wszystko okazało się naprawdę złym snem. Nigdy nie miała cudownych relacji z ojcem, często skrycie winiła go za kiepskie dzieciństwo i brak określonych wzorców rodzicielskich, ale... Przynajmniej był gdzieś tam, nawet niekoniecznie przy niej. Wystarczyło, że wiedziała, iż zapewne kręcił się gdzieś po swoim biurze czy spędzał czas w mieszkaniu albo na służbowych spotkaniach. To jej w zupełności wystarczało.
Obawiała się jego reakcji i opinii, to prawda. Przez sposób, w jaki podchodził do jej męża i jego rodziny, dzień ślubu Alyssy - przynajmniej w części samej ceremonii w Ministerstwie Magii - nie był pozbawiony trosk i lęków. Thomas irytował ją swoim uporem, brakiem elastyczności i niemożnością postawienia się na miejscu kogoś innego, ale... Ale był jej tatą. Teraz nie liczyło się już nawet to, jakimi słowami pożegnał ją podczas późnego śniadania. Przestała być na niego niemożliwie wściekła, jak gdyby o tym zapomniała, choć bezpośrednio po tej sytuacji zarzekała się, że był to cios ostatecznie rujnujący ich przyszłe relacje. Obecnie zaś?
Nie zdając sobie nawet sprawy z tego, jak irracjonalnie to brzmiało, wybrałaby nawet tamte komentarze, nawet okropne uczynki, byleby mieć szansę to wszystko naprawić. Przecież mógł powoli się przekonać, mogła jakoś go urobić, zrobić cokolwiek, czego... Teraz nie była już w stanie... Bo nie żył. Odszedł dosłownie w ułamku sekundy, która wtedy zdawała się Aly tak długa, rozciągnięta w czasie, ale teraz była tylko mrugnięciem oka. Nawet się z nim nie pożegnała. On kazał jej wyjść i choć została, nie miała okazji powiedzieć mu o tym, co czuła. I w tej chwili tak bardzo tego potrzebowała... Pragnęła, niezależnie od reakcji Thomasa, szepnąć mu cicho, że go kochała. Nawet jeśli był okropnym ojcem, to mimo wszystko był jej tatą. Dbał o nią na swój chory, pogięty i nie zawsze dla niej korzystny sposób.
Jak w ogóle miała myśleć o czymś innym. Jedzenie? Próbowała przełknąć kanapkę, parząc się tylko nieopatrznie upitą gorącą herbatą, gdy jeszcze była w Mungu. Stąd wiedziała, że zaciśnięte gardło nie pozwoli jej niczego przełknąć. Nie czuła głodu, a bardziej ściskający się żołądek, nieustannie zwijający się i rozwijający supeł zamiast niego. Po raz kolejny wyraźnie potrząsnęła głową, tym razem jeszcze bardziej intensywnie, chcąc zaprotestować. Nawet argument o dobru dziecka nie do końca do niej docierał. Chciała dla niego dobrze. Oczywiście, że chciała dla niego dobrze, ale... Czy musiała wmuszać w siebie cokolwiek? Miała ochotę wymiotować, wypluć własny żołądek, kuląc się w sobie jeszcze bardziej, gdy tak przyciskała twarz do koszulki Aleca.
A gdy ten odsunął się od niej, wspominając coś o powrocie, posłała mu spojrzenie pełne bólu i niezrozumienia, utrzymując jeszcze przez chwilę ciało w pionie, lecz wreszcie poddając się i całkowicie opadając plecami na materac, którego wystające sprężyny uwierały ją w plecy. Zazwyczaj wiedziała, jak powinna ułożyć się, by ich nie czuć, ale w tym momencie nie robiło jej to żadnej różnicy. Wbijając spojrzenie w sufit, leżała w jednej pozycji, nie unosząc głowy nawet wtedy, gdy usłyszała postukiwanie talerzy, a na powierzchnię obok niej padł cień.
Była wdzięczna za to, że się starał, ale zapach jedzenia sprawiał, że zaczynało ją mdlić. Nie chciała nic jeść, ale nie zaprotestowała po raz kolejny, dosyć obojętnie dając się podnieść znowu do pozycji siedzącej. Podświadomie wiedziała, iż jej zachowanie było nie na miejscu i że w niczym nie pomagało w tej sytuacji. Nie chcąc martwić Aleca jeszcze bardziej, kiedy podsunął jej łyżkę pod nos, otwierając usta, ale nie biorąc jej do rąk. Prawie automatycznie, dosłownie machinalnie przełknęła to, co jej dał, nie przejmując się nawet powolnym smakowaniem. Tym razem nie otarła też łez, które same z siebie znowu zaczęły ciec po jej policzkach.
Nie chciała go martwić, jednakże w tej chwili nawet nie zauważała tego, jaką miał minę, jaki był jego wyraz twarzy czy postawa. Nie była tak spostrzegawcza jak zazwyczaj, szczerze darując sobie prowadzenie jakichkolwiek obserwacji. Nie miała na to siły, marząc jedynie o tym, by to wszystko okazało się naprawdę złym snem. Nigdy nie miała cudownych relacji z ojcem, często skrycie winiła go za kiepskie dzieciństwo i brak określonych wzorców rodzicielskich, ale... Przynajmniej był gdzieś tam, nawet niekoniecznie przy niej. Wystarczyło, że wiedziała, iż zapewne kręcił się gdzieś po swoim biurze czy spędzał czas w mieszkaniu albo na służbowych spotkaniach. To jej w zupełności wystarczało.
Obawiała się jego reakcji i opinii, to prawda. Przez sposób, w jaki podchodził do jej męża i jego rodziny, dzień ślubu Alyssy - przynajmniej w części samej ceremonii w Ministerstwie Magii - nie był pozbawiony trosk i lęków. Thomas irytował ją swoim uporem, brakiem elastyczności i niemożnością postawienia się na miejscu kogoś innego, ale... Ale był jej tatą. Teraz nie liczyło się już nawet to, jakimi słowami pożegnał ją podczas późnego śniadania. Przestała być na niego niemożliwie wściekła, jak gdyby o tym zapomniała, choć bezpośrednio po tej sytuacji zarzekała się, że był to cios ostatecznie rujnujący ich przyszłe relacje. Obecnie zaś?
Nie zdając sobie nawet sprawy z tego, jak irracjonalnie to brzmiało, wybrałaby nawet tamte komentarze, nawet okropne uczynki, byleby mieć szansę to wszystko naprawić. Przecież mógł powoli się przekonać, mogła jakoś go urobić, zrobić cokolwiek, czego... Teraz nie była już w stanie... Bo nie żył. Odszedł dosłownie w ułamku sekundy, która wtedy zdawała się Aly tak długa, rozciągnięta w czasie, ale teraz była tylko mrugnięciem oka. Nawet się z nim nie pożegnała. On kazał jej wyjść i choć została, nie miała okazji powiedzieć mu o tym, co czuła. I w tej chwili tak bardzo tego potrzebowała... Pragnęła, niezależnie od reakcji Thomasa, szepnąć mu cicho, że go kochała. Nawet jeśli był okropnym ojcem, to mimo wszystko był jej tatą. Dbał o nią na swój chory, pogięty i nie zawsze dla niej korzystny sposób.
Jak w ogóle miała myśleć o czymś innym. Jedzenie? Próbowała przełknąć kanapkę, parząc się tylko nieopatrznie upitą gorącą herbatą, gdy jeszcze była w Mungu. Stąd wiedziała, że zaciśnięte gardło nie pozwoli jej niczego przełknąć. Nie czuła głodu, a bardziej ściskający się żołądek, nieustannie zwijający się i rozwijający supeł zamiast niego. Po raz kolejny wyraźnie potrząsnęła głową, tym razem jeszcze bardziej intensywnie, chcąc zaprotestować. Nawet argument o dobru dziecka nie do końca do niej docierał. Chciała dla niego dobrze. Oczywiście, że chciała dla niego dobrze, ale... Czy musiała wmuszać w siebie cokolwiek? Miała ochotę wymiotować, wypluć własny żołądek, kuląc się w sobie jeszcze bardziej, gdy tak przyciskała twarz do koszulki Aleca.
A gdy ten odsunął się od niej, wspominając coś o powrocie, posłała mu spojrzenie pełne bólu i niezrozumienia, utrzymując jeszcze przez chwilę ciało w pionie, lecz wreszcie poddając się i całkowicie opadając plecami na materac, którego wystające sprężyny uwierały ją w plecy. Zazwyczaj wiedziała, jak powinna ułożyć się, by ich nie czuć, ale w tym momencie nie robiło jej to żadnej różnicy. Wbijając spojrzenie w sufit, leżała w jednej pozycji, nie unosząc głowy nawet wtedy, gdy usłyszała postukiwanie talerzy, a na powierzchnię obok niej padł cień.
Była wdzięczna za to, że się starał, ale zapach jedzenia sprawiał, że zaczynało ją mdlić. Nie chciała nic jeść, ale nie zaprotestowała po raz kolejny, dosyć obojętnie dając się podnieść znowu do pozycji siedzącej. Podświadomie wiedziała, iż jej zachowanie było nie na miejscu i że w niczym nie pomagało w tej sytuacji. Nie chcąc martwić Aleca jeszcze bardziej, kiedy podsunął jej łyżkę pod nos, otwierając usta, ale nie biorąc jej do rąk. Prawie automatycznie, dosłownie machinalnie przełknęła to, co jej dał, nie przejmując się nawet powolnym smakowaniem. Tym razem nie otarła też łez, które same z siebie znowu zaczęły ciec po jej policzkach.
- Alec Greyback
Re: Salon
Pią Gru 08, 2017 9:07 pm
Oglądanie jej w takim stanie nie sprawiało mu żadnej satysfakcji, nawet jeśli powodem tych zmartwień był tak bardzo znienawidzony Thomas Meadowes. Alec spoglądał na nią ze zmartwieniem, jednocześnie wiedząc, że musi zrobić wszystko, by jak najszybciej postawić ją na nogi. Gdyby nie fakt, że była w ciąży z pewnością podałby jej coś mocniejszego, ale w tym wypadku to nie wchodziło w grę. Musiał się nią zająć inaczej, bo dziewczyna w tym momencie nie nadawała się do życia. Miał nawet wrażenie, że ją całkowicie sparaliżowało i nie była skłonna otworzyć ust, by powiedzieć cokolwiek. Greyback – choć o zadowoleniu tutaj nie było mowy – jakby odetchnął z ulgą, gdy dziewczyna jednak wykonała to o co ją prosił i przyjęła pierwszą łyżkę ryżu. Alec posłał jej nikły, wyjątkowo blady uśmiech i odezwał się:
– Mówiłem, że będzie dobre. Kupiliśmy z Ezrą w Dziurawym. Choć do jedzenia się to nie powinno klasyfikować, to… – i wzruszył niby obojętnie ramionami, nabierając na łyżeczkę kolejną porcję pokarmu, jednocześnie przysuwając jej go do ust i wręcz błagając ją spojrzeniem, by zjadła jeszcze. Nie powiedział tego jednak na głos, a z jego ust wydobyły się słowa, dotyczące zupełnie czego innego. Nie był gadułą, ba! Był wyjątkowo kiepskim rozmówcą, jednak musiał się w tym momencie przełamać dla niej.
– Xarian – ten idiota – stracił resztki zdrowego rozsądku, wiesz? Dał mi do pomocy jakiegoś pierdolonego stażystę. Puchona. – i zaznaczył wyraźnie z jakiego domu pochodził ten chłopak, bo przecież Alyssa doskonale wiedziała, co Greyback sądził o domu Helgi Hufflepuff. Równie dobrze wiedział, co blondynka sądziła o jego postrzeganiu ludzi przez pryzmat takich drobnostek i jednak postanowił zaryzykować kłótnią. Byle powiedziała cokolwiek.
– Nie nadaje się, jest beznadziejny i kompletnie nie rozumie o co chodzi w interesach – wywrócił oczami, podsuwając jej kolejną łyżkę z jedzeniem. A potem jeszcze kolejną i kolejną. Powoli tracił grunt pod nogami, ale fakt, że Alyssa mechanicznie otwierała usta, by po chwili przełknąć to co jej podawał – napawała go entuzjazmem. Dlatego też na moment dał jej spokój, podsuwając szklankę z sokiem, by wzięła chociaż dwa łyki. Ta cała sytuacja była dla niego tak cholernie nowa i obca, ale pamiętał, gdy ona robiła dla niego dokładnie to samo. Tych kilka tygodni temu, gdy leżał na łóżku ledwo żywy po truciźnie Flinta, ona była przy nim. I teraz on musiał jej się odwdzięczyć.
– Znalazłem kilka domów w gazecie, w zupełnie innym miejscu niż patrzyliśmy – a raczej patrzyłaś, bo do tej pory Alec nie przykładał do tego w ogóle żadnej wagi i teraz było mu głupio. Wręcz obiecał sobie, że w weekend weźmie ją na spacer, na świeże powietrze i pokaże to co odkrył na ostatniej stronie Proroka. Ostatecznie Alec odłożył szklankę na stół, by ponownie zacząć jej podawać pudding z ryżem. Nie potrafił powiedzieć, czy Alyssie w ogóle to smakowało, ale to się nie liczyło. W tym momencie najważniejsze było to, że w ogóle cokolwiek jadła.
– Chciałabyś się umyć? – spytał po chwili, wycierając opuszką palców łzy, które zaczęły spływać po jej policzkach. Nie znosił tego, gdy płakała. Jednak dzisiaj nie miał zamiaru się na nią złościć z tego powodu.
– Mówiłem, że będzie dobre. Kupiliśmy z Ezrą w Dziurawym. Choć do jedzenia się to nie powinno klasyfikować, to… – i wzruszył niby obojętnie ramionami, nabierając na łyżeczkę kolejną porcję pokarmu, jednocześnie przysuwając jej go do ust i wręcz błagając ją spojrzeniem, by zjadła jeszcze. Nie powiedział tego jednak na głos, a z jego ust wydobyły się słowa, dotyczące zupełnie czego innego. Nie był gadułą, ba! Był wyjątkowo kiepskim rozmówcą, jednak musiał się w tym momencie przełamać dla niej.
– Xarian – ten idiota – stracił resztki zdrowego rozsądku, wiesz? Dał mi do pomocy jakiegoś pierdolonego stażystę. Puchona. – i zaznaczył wyraźnie z jakiego domu pochodził ten chłopak, bo przecież Alyssa doskonale wiedziała, co Greyback sądził o domu Helgi Hufflepuff. Równie dobrze wiedział, co blondynka sądziła o jego postrzeganiu ludzi przez pryzmat takich drobnostek i jednak postanowił zaryzykować kłótnią. Byle powiedziała cokolwiek.
– Nie nadaje się, jest beznadziejny i kompletnie nie rozumie o co chodzi w interesach – wywrócił oczami, podsuwając jej kolejną łyżkę z jedzeniem. A potem jeszcze kolejną i kolejną. Powoli tracił grunt pod nogami, ale fakt, że Alyssa mechanicznie otwierała usta, by po chwili przełknąć to co jej podawał – napawała go entuzjazmem. Dlatego też na moment dał jej spokój, podsuwając szklankę z sokiem, by wzięła chociaż dwa łyki. Ta cała sytuacja była dla niego tak cholernie nowa i obca, ale pamiętał, gdy ona robiła dla niego dokładnie to samo. Tych kilka tygodni temu, gdy leżał na łóżku ledwo żywy po truciźnie Flinta, ona była przy nim. I teraz on musiał jej się odwdzięczyć.
– Znalazłem kilka domów w gazecie, w zupełnie innym miejscu niż patrzyliśmy – a raczej patrzyłaś, bo do tej pory Alec nie przykładał do tego w ogóle żadnej wagi i teraz było mu głupio. Wręcz obiecał sobie, że w weekend weźmie ją na spacer, na świeże powietrze i pokaże to co odkrył na ostatniej stronie Proroka. Ostatecznie Alec odłożył szklankę na stół, by ponownie zacząć jej podawać pudding z ryżem. Nie potrafił powiedzieć, czy Alyssie w ogóle to smakowało, ale to się nie liczyło. W tym momencie najważniejsze było to, że w ogóle cokolwiek jadła.
– Chciałabyś się umyć? – spytał po chwili, wycierając opuszką palców łzy, które zaczęły spływać po jej policzkach. Nie znosił tego, gdy płakała. Jednak dzisiaj nie miał zamiaru się na nią złościć z tego powodu.
- Marjorie Greyback
Re: Salon
Pią Gru 08, 2017 9:34 pm
Nie zastanawiała się nad tym, jak to musiało wyglądać. Prawdę mówiąc, od czasu, kiedy robiła to niania, nikt jej nie karmił. Łyżeczką, widelczykiem czy czymś innym. Nawet w chorobie, starała się być dosyć samodzielna, nie chcąc wykorzystywać innych. Teraz jednak tak po prostu otwierała usta, bezmyślnie przełykając kolejne łyżki pokarmu, który w normalnych okolicznościach zapewne naprawdę mocno by jej smakował. Teraz zdawał jej się nieco za słodki, mdlący, ale jednocześnie także w pewien sposób pozbawiony smaku... Czuła się tak, jakby piła wodę z odrobiną cukru, który nie do końca się jeszcze rozpuścił, ale już nadawał cieczy ten specyficzny posmak... Z tą różnicą, że pudding i ryż były jak najbardziej skondensowane, nie wodniste. A ona łykała je niczym kaczka - szybko i bez smakowania.
I choć zdawałoby się, że nie była skupiona ani na jedzeniu, ani tym bardziej na słuchaniu wypowiedzi Aleca - który to nagle stał się jakby autentycznie rozmowny; ponownie, w innych okolicznościach zapewne by się z tego ucieszyła - ponieważ jej spojrzenie było jakby mętne i odległe, próbowała zmobilizować się na tyle, by spróbować zrozumieć to, co przekazywał jej mąż. Nawet jeśli była to typowa paplanina, która pasowałaby bardziej do niej niż do niego. Chociaż... Ona zdecydowanie nazwałaby spożywaną potrawę jedzeniem, no i w żadnym wypadku nie narzekałaby na byłego Puchona tylko przez to, że nim był. Choć stażystów też przecież czasem mieli i nie wszyscy nadawali się do dobrego współdziałania.
Te wypowiedzi - o ile zwykle sprawiłyby, że zaczęłaby mu tłumaczyć swój punkt widzenia - nic jednak nie zmieniły w obecnym zachowaniu Alyssy, która nadal po prostu opierała się o Aleca, dając się karmić i od czasu do czasu pociągając nosem, nim znowu nie zaczęła całkowicie się rozklejać. Nawet wspomnienie o kolejnych potencjalnych domach, jakie tym razem on znalazł... Naprawdę niewiele dało. Była ciekawa, owszem, gdzie się znajdowały, ale przytłoczenie za mocno ją pożerało. Dlatego nie zadała mu tego pytania, nie odzywając się praktycznie ani słowem. Przynajmniej dopóki nie zabrzmiał tak desperacko, ocierając jej łzy i pytając o mycie.
- Nie mam siły... - Siląc się wreszcie na jakąkolwiek odpowiedź, pociągnęła nosem, chwilę później wydając z siebie coś na kształt chlipnięcia. Doceniała jego próby porozumienia się z nią, ale zwyczajnie czuła się w tym momencie zdecydowanie zbyt otępiona i poniekąd także zobojętniała na czynniki zewnętrzne, pogrążając się w bardzo nieciekawych myślach, by chociażby spróbować podziękować mu za to wszystko. Nie umiała się do niego uśmiechnąć, ponieważ jakiekolwiek próby nawet nieznacznego uniesienia kącików ust były dla niej niedorzeczne, skazane na porażkę.
Mimo to, po dłuższej chwili milczenia, ponownie spojrzała na mężczyznę, dosyć ostrożnie kiwając głową. Być może faktycznie powinna się umyć. Było jej dosyć chłodno i sama nie wiedziała, skąd pochodziło to zimno. Czy czuła je wewnątrz? A może w pomieszczeniu faktycznie nie było zbyt ciepło? Gorąca woda mogła rozwiązać chociaż ten jeden problem, choć Alyssa nie sądziła, by to rzeczywiście było aż tak banalnie proste. Po raz pierwszy od początku tego dnia, poczuła jednak faktyczną chęć na cokolwiek, a to zmobilizowało ją do ponownego odezwania się. Nadal tym samym, nieco odległym i zamyślonym tonem głosu, ale przy jednoczesnym spojrzeniu w oczy Aleca. Po raz kolejny kiwnęła głową.
- Tak... - Zaczęła, co brzmiałoby jak faktyczne potwierdzenie, gdyby nie kolejne słowo dodane po sekundzie czy dwóch milczenia. - Sądzę... - Tak, faktycznie sądziła, że mogłaby wziąć przyjemną kąpiel, choć nie wyobrażała sobie podniesienia się z kanapy i przebycia drogi do łazienki. Nawet tak krótki dystans zdawał jej się czymś niemożliwie trudnym do pokonania, gdyż już teraz ciało odmawiało Alyssie posłuszeństwa. Gdyby nie podtrzymywanie, pewnie już dawno znalazłaby się znowu w pozycji leżącej na materacu. Tak właściwie, gdyby nie cokolwiek, pewnie leżałaby w ciszy i głodzie, bezmyślnie wpatrując się w sufit... I ani trochę by jej to nie obchodziło. Czuła, jak złe to było, ale... Nie umiała inaczej. Nie w tym momencie.
I choć zdawałoby się, że nie była skupiona ani na jedzeniu, ani tym bardziej na słuchaniu wypowiedzi Aleca - który to nagle stał się jakby autentycznie rozmowny; ponownie, w innych okolicznościach zapewne by się z tego ucieszyła - ponieważ jej spojrzenie było jakby mętne i odległe, próbowała zmobilizować się na tyle, by spróbować zrozumieć to, co przekazywał jej mąż. Nawet jeśli była to typowa paplanina, która pasowałaby bardziej do niej niż do niego. Chociaż... Ona zdecydowanie nazwałaby spożywaną potrawę jedzeniem, no i w żadnym wypadku nie narzekałaby na byłego Puchona tylko przez to, że nim był. Choć stażystów też przecież czasem mieli i nie wszyscy nadawali się do dobrego współdziałania.
Te wypowiedzi - o ile zwykle sprawiłyby, że zaczęłaby mu tłumaczyć swój punkt widzenia - nic jednak nie zmieniły w obecnym zachowaniu Alyssy, która nadal po prostu opierała się o Aleca, dając się karmić i od czasu do czasu pociągając nosem, nim znowu nie zaczęła całkowicie się rozklejać. Nawet wspomnienie o kolejnych potencjalnych domach, jakie tym razem on znalazł... Naprawdę niewiele dało. Była ciekawa, owszem, gdzie się znajdowały, ale przytłoczenie za mocno ją pożerało. Dlatego nie zadała mu tego pytania, nie odzywając się praktycznie ani słowem. Przynajmniej dopóki nie zabrzmiał tak desperacko, ocierając jej łzy i pytając o mycie.
- Nie mam siły... - Siląc się wreszcie na jakąkolwiek odpowiedź, pociągnęła nosem, chwilę później wydając z siebie coś na kształt chlipnięcia. Doceniała jego próby porozumienia się z nią, ale zwyczajnie czuła się w tym momencie zdecydowanie zbyt otępiona i poniekąd także zobojętniała na czynniki zewnętrzne, pogrążając się w bardzo nieciekawych myślach, by chociażby spróbować podziękować mu za to wszystko. Nie umiała się do niego uśmiechnąć, ponieważ jakiekolwiek próby nawet nieznacznego uniesienia kącików ust były dla niej niedorzeczne, skazane na porażkę.
Mimo to, po dłuższej chwili milczenia, ponownie spojrzała na mężczyznę, dosyć ostrożnie kiwając głową. Być może faktycznie powinna się umyć. Było jej dosyć chłodno i sama nie wiedziała, skąd pochodziło to zimno. Czy czuła je wewnątrz? A może w pomieszczeniu faktycznie nie było zbyt ciepło? Gorąca woda mogła rozwiązać chociaż ten jeden problem, choć Alyssa nie sądziła, by to rzeczywiście było aż tak banalnie proste. Po raz pierwszy od początku tego dnia, poczuła jednak faktyczną chęć na cokolwiek, a to zmobilizowało ją do ponownego odezwania się. Nadal tym samym, nieco odległym i zamyślonym tonem głosu, ale przy jednoczesnym spojrzeniu w oczy Aleca. Po raz kolejny kiwnęła głową.
- Tak... - Zaczęła, co brzmiałoby jak faktyczne potwierdzenie, gdyby nie kolejne słowo dodane po sekundzie czy dwóch milczenia. - Sądzę... - Tak, faktycznie sądziła, że mogłaby wziąć przyjemną kąpiel, choć nie wyobrażała sobie podniesienia się z kanapy i przebycia drogi do łazienki. Nawet tak krótki dystans zdawał jej się czymś niemożliwie trudnym do pokonania, gdyż już teraz ciało odmawiało Alyssie posłuszeństwa. Gdyby nie podtrzymywanie, pewnie już dawno znalazłaby się znowu w pozycji leżącej na materacu. Tak właściwie, gdyby nie cokolwiek, pewnie leżałaby w ciszy i głodzie, bezmyślnie wpatrując się w sufit... I ani trochę by jej to nie obchodziło. Czuła, jak złe to było, ale... Nie umiała inaczej. Nie w tym momencie.
- Alec Greyback
Re: Salon
Pią Gru 08, 2017 9:55 pm
Desperacko szukał jakiegokolwiek wyjścia, tematu, by blondynka odważyła się powiedzieć cokolwiek. Prowokował, poruszał te tematy, które zazwyczaj ją złościły, jednak dzisiaj… miał wrażenie, jakby coś w Alyssie umarło. I cholernie mu brakowało tej jednej części. Słowa, które wydobyły się z jej ust nie zadowoliły go w taki sposób, w jaki tego oczekiwał. Z jednej strony usłyszał jej głos, ale z drugiej nie wiedział, czy nie lepiej byłoby gdyby faktycznie nie odezwała się ani słowem. Jedyny pozytyw w tej całej sytuacji był fakt, że udało mu się w nią wcisnąć praktycznie całą porcję jedzenia. Nie oznaczało to jednak, że przestał ją karmić. Nie. Wciąż nabierał na łyżkę i wciąż jej przykładał do ust.
- Jutro będziesz miała wystarczająco siły – powiedział w końcu, podsuwając jej pod nos ostatnią łyżkę z jedzeniem, by po chwili odłożyć puste naczynie na stolik. Był z niej dumny, że udało jej w siebie wcisnąć chociaż cokolwiek. Z drugiej jednak strony wiedział, że to co przed chwilą pochłonęła nie było najlepszym z możliwych źródeł energii, to jednak w tym momencie postanowił na to przymknąć oko. Do tej pory przecież to lubiła i być może chociaż w jednej setnej sprawiło jej to jakąkolwiek przyjemność. Alec nie wyrywając się z jej uścisku, sięgnął po skrawek papieru, by nabazgrać na nim kilka słów, po czym wręczył liścik sowie, a także – po drodze udał się do łazienki, by odkręcić wodę, która w niedługim czasie miała wypełnić wannę po brzegi. A potem do niej wrócił, kucając przy niej, by powoli ściągnąć z jej stóp buty, a zaraz potem i skarpetki.
– Odprężysz się trochę – powiedział w końcu, przykładając usta do jej dłoni i delikatnie ją muskając. Widok tak mizernej Alyssy był dla niego ciężki do zniesienia i doskonale wiedział, że ta dziewczyna była jego największą z możliwych słabości. Chciał ją ochronić przed całym złem, ale w tej sytuacji był bezbronny i doskonale sobie zdawał z tego sprawę. Po drodze do łazienki zajrzał na moment do pokoju Ezry i powiedział mu, by chłopiec poszedł spać i pod żadnym pozorem nie opuszczał swojego pokoju. Po pierwsze chciał zaoszczędzić dziecku ten przykry widok, a po drugie nie stawiać Alyssy w tak niezręcznej sytuacji. Być może, by nawet tego nie zauważyła, ale nie chciał jej krępować. Alec podsunął do jej ust szklankę z sokiem, po czym rzucił.
– Pomogę ci się rozebrać, dobrze? – i nie czekając na odpowiedź, rozpiął guzik jej spodni i rozporek i nieco podnosząc ją na kanapie, zaczął zsuwać z niej spodnie, które po chwili wyswobodził z jej nóg i odłożył na podłogę. W tym momencie też zdał sobie sprawę, że jeszcze nigdy nie robił aż tak samolubnej rzeczy. Nachylił się jednak nad nią, by złożyć pocałunek na jej posiniaczonych kolanach, ale nie był to akt pożądania. Po chwili Alec sięgnął też do jej koszulki, którą również odłożył na ziemię.
– Zanim pójdziesz wziąć kąpiel, potrzebujesz czegoś, Aly? – spytał cicho, obejmując dłońmi jej twarz i przez chwilę spoglądając jej prosto w oczy. Sam nie wiedział do końca co chciał powiedzieć, ale tyle słów cisnęło mu się na usta. A jednak… żadne nie wydawało się odpowiednie.
- Jutro będziesz miała wystarczająco siły – powiedział w końcu, podsuwając jej pod nos ostatnią łyżkę z jedzeniem, by po chwili odłożyć puste naczynie na stolik. Był z niej dumny, że udało jej w siebie wcisnąć chociaż cokolwiek. Z drugiej jednak strony wiedział, że to co przed chwilą pochłonęła nie było najlepszym z możliwych źródeł energii, to jednak w tym momencie postanowił na to przymknąć oko. Do tej pory przecież to lubiła i być może chociaż w jednej setnej sprawiło jej to jakąkolwiek przyjemność. Alec nie wyrywając się z jej uścisku, sięgnął po skrawek papieru, by nabazgrać na nim kilka słów, po czym wręczył liścik sowie, a także – po drodze udał się do łazienki, by odkręcić wodę, która w niedługim czasie miała wypełnić wannę po brzegi. A potem do niej wrócił, kucając przy niej, by powoli ściągnąć z jej stóp buty, a zaraz potem i skarpetki.
– Odprężysz się trochę – powiedział w końcu, przykładając usta do jej dłoni i delikatnie ją muskając. Widok tak mizernej Alyssy był dla niego ciężki do zniesienia i doskonale wiedział, że ta dziewczyna była jego największą z możliwych słabości. Chciał ją ochronić przed całym złem, ale w tej sytuacji był bezbronny i doskonale sobie zdawał z tego sprawę. Po drodze do łazienki zajrzał na moment do pokoju Ezry i powiedział mu, by chłopiec poszedł spać i pod żadnym pozorem nie opuszczał swojego pokoju. Po pierwsze chciał zaoszczędzić dziecku ten przykry widok, a po drugie nie stawiać Alyssy w tak niezręcznej sytuacji. Być może, by nawet tego nie zauważyła, ale nie chciał jej krępować. Alec podsunął do jej ust szklankę z sokiem, po czym rzucił.
– Pomogę ci się rozebrać, dobrze? – i nie czekając na odpowiedź, rozpiął guzik jej spodni i rozporek i nieco podnosząc ją na kanapie, zaczął zsuwać z niej spodnie, które po chwili wyswobodził z jej nóg i odłożył na podłogę. W tym momencie też zdał sobie sprawę, że jeszcze nigdy nie robił aż tak samolubnej rzeczy. Nachylił się jednak nad nią, by złożyć pocałunek na jej posiniaczonych kolanach, ale nie był to akt pożądania. Po chwili Alec sięgnął też do jej koszulki, którą również odłożył na ziemię.
– Zanim pójdziesz wziąć kąpiel, potrzebujesz czegoś, Aly? – spytał cicho, obejmując dłońmi jej twarz i przez chwilę spoglądając jej prosto w oczy. Sam nie wiedział do końca co chciał powiedzieć, ale tyle słów cisnęło mu się na usta. A jednak… żadne nie wydawało się odpowiednie.
- Marjorie Greyback
Re: Salon
Pią Gru 08, 2017 10:22 pm
Nie wierzyła w to, co jej w tej chwili mówił. Nie, nie uważała, że ją okłamywał, jednakże jednocześnie po prostu nie była w stanie dać wiary jego słowom, bo to wszystko nie było przecież aż tak banalnie proste. Nawet w jej wyśnionym, wyidealizowanym świecie... Ludzie nie dochodzili do siebie w ten sposób. Potrzebowali na to czasu, ona także go potrzebowała. Nie chodziło o to, iż była teraz tak negatywna czy zobojętniała, nie. Podświadomie wiedziała jednak, że - o ile w ogóle będzie jej dane zasnąć tej nocy - jutro wcale nie obudzi się bez tego ciężaru spoczywającego na piersi i barkach. Jej ojciec nie żył, a to była w zdecydowanej części właśnie wina samej Alyssy. Nikt jej tego bezpośrednio nie powiedział, jednak... Wiedziała. Kilka nocnych godzin nie miało sprawić, iż Thomas powróci do życia. Odszedł i nic nie mogło tego zmienić.
Pokręciła więc głową, znowu nie próbując wysilić się na słowa, których wypowiadanie przychodziło jej niezmiernie ciężko. Była jednak przekonana o tym, iż podobny gest w zupełności wystarczał, by mogła przekazać nim Alecowi, jak bardzo się mylił. Nie uważała, że już nigdy nie będzie pełna energii czy chociaż trochę bardziej szczęśliwa i pozytywna. Wiedziała, iż ten stan nie będzie utrzymywał się zawsze, ale... Jedna noc nie była w stanie przywrócić jej sił do życia, uśmiechu i tego wszystkiego, co na ten moment utraciła i co zostało wyparte przez rozpacz, otępienie czy odrętwienie. Ponoć czas leczył rany, a te Aly były... Naprawdę ogromne. Jak na złość, nie było na to żadnego eliksiru. Paradoks domorosłej uzdrowicielki, czyż nie? Była w stanie wyleczyć nawet wyjątkowo okropne rany fizyczne, lecz te psychiczne były poza jej zasięgiem.
Rzucając przelotne spojrzenie zarówno na skrawek kartki, po której Alec zaczął coś bazgrać, jak i na przylatującą sowę, która wkrótce zabrała notkę mężczyzny i zniknęła za oknem, nie spytała męża o to, co robił. Choć przez moment ją to zastanowiło, zaledwie chwilkę później jej uwaga została odwrócona przez jego wyjście w - jak sądziła - kierunku łazienki, z której po chwili zaczął dochodzić dźwięk wody uderzającej o wannę. Tym razem Alyssa utrzymała się w pozycji siedzącej, patrząc martwo w punkt, w którym zniknął mężczyzna, a po jego powrocie tak po prostu mrugając i posyłając mu niezbyt wiele mówiące spojrzenie.
Nie zaprotestowała, gdy zaczął ją rozbierać. Uniosła tylko nogi na tyle, by jakoś mu to ułatwić, mimo że było to bardziej odruchowe niż zamierzone. Tak samo jak upicie łyka soku, którego szklankę dosłownie podsunął jej pod usta. Nie zaprotestowała ani nie potwierdziła chęci przyjęcia jego pomocy w rozbieraniu się, w tym momencie nie myśląc nawet o Ezrze, który przecież musiał być już gdzieś w mieszkaniu. Było bardzo późno, poza tym Alec wcześniej o nim wspominał, mówiąc też coś o Dziurawym Kotle. Nie zagłębiała się w to jednak, pozwalając mu zdejmować kolejne części garderoby i tylko w pewnej chwili powoli unosząc dłoń, by pogładzić go po włosach, gdy ucałował jej kolana.
Przesunęła po jego czuprynie niczym po sierści wielkiego kota, przymykając na moment oczy, a następnie otwierając je, gdy ujął jej twarz w swoje dłonie. Nie wiedziała, co powinna mu odpowiedzieć, jednakże zaledwie chwilę później wydusiła z siebie cichutkie i prosząco brzmiące pytanie.
- Zostaniesz tam ze mną?
Pokręciła więc głową, znowu nie próbując wysilić się na słowa, których wypowiadanie przychodziło jej niezmiernie ciężko. Była jednak przekonana o tym, iż podobny gest w zupełności wystarczał, by mogła przekazać nim Alecowi, jak bardzo się mylił. Nie uważała, że już nigdy nie będzie pełna energii czy chociaż trochę bardziej szczęśliwa i pozytywna. Wiedziała, iż ten stan nie będzie utrzymywał się zawsze, ale... Jedna noc nie była w stanie przywrócić jej sił do życia, uśmiechu i tego wszystkiego, co na ten moment utraciła i co zostało wyparte przez rozpacz, otępienie czy odrętwienie. Ponoć czas leczył rany, a te Aly były... Naprawdę ogromne. Jak na złość, nie było na to żadnego eliksiru. Paradoks domorosłej uzdrowicielki, czyż nie? Była w stanie wyleczyć nawet wyjątkowo okropne rany fizyczne, lecz te psychiczne były poza jej zasięgiem.
Rzucając przelotne spojrzenie zarówno na skrawek kartki, po której Alec zaczął coś bazgrać, jak i na przylatującą sowę, która wkrótce zabrała notkę mężczyzny i zniknęła za oknem, nie spytała męża o to, co robił. Choć przez moment ją to zastanowiło, zaledwie chwilkę później jej uwaga została odwrócona przez jego wyjście w - jak sądziła - kierunku łazienki, z której po chwili zaczął dochodzić dźwięk wody uderzającej o wannę. Tym razem Alyssa utrzymała się w pozycji siedzącej, patrząc martwo w punkt, w którym zniknął mężczyzna, a po jego powrocie tak po prostu mrugając i posyłając mu niezbyt wiele mówiące spojrzenie.
Nie zaprotestowała, gdy zaczął ją rozbierać. Uniosła tylko nogi na tyle, by jakoś mu to ułatwić, mimo że było to bardziej odruchowe niż zamierzone. Tak samo jak upicie łyka soku, którego szklankę dosłownie podsunął jej pod usta. Nie zaprotestowała ani nie potwierdziła chęci przyjęcia jego pomocy w rozbieraniu się, w tym momencie nie myśląc nawet o Ezrze, który przecież musiał być już gdzieś w mieszkaniu. Było bardzo późno, poza tym Alec wcześniej o nim wspominał, mówiąc też coś o Dziurawym Kotle. Nie zagłębiała się w to jednak, pozwalając mu zdejmować kolejne części garderoby i tylko w pewnej chwili powoli unosząc dłoń, by pogładzić go po włosach, gdy ucałował jej kolana.
Przesunęła po jego czuprynie niczym po sierści wielkiego kota, przymykając na moment oczy, a następnie otwierając je, gdy ujął jej twarz w swoje dłonie. Nie wiedziała, co powinna mu odpowiedzieć, jednakże zaledwie chwilę później wydusiła z siebie cichutkie i prosząco brzmiące pytanie.
- Zostaniesz tam ze mną?
- Alec Greyback
Re: Salon
Pią Gru 08, 2017 10:49 pm
Nie oczekiwał od niej zbyt wiele, tak naprawdę chciał mieć tylko jakikolwiek kontakt. Nawet ten pozorny, wzrokowy. Głupie kiwanie głową również po części go zadowalało. Doskonale wiedział, że jego słowa nijak miały pomóc w poprawie jej samopoczucia, ale próbował. I bynajmniej nie miało to nic wspólnego z egoizmem. To co do niej czuł nie pozwalało mu na zostawienie jej w spokoju. Widział po jej minie, że powrót do normalności miał zająć więcej czasu niż sam by tego oczekiwał, a jednak postanowił robić wszystko co w jego mocy, by choć trochę przyspieszyć ten proces. Po dźwiękach dochodzących z łazienki, doskonale zdawał sobie sprawę, że w wannie było wystarczająco dużo wody, by gorąca kąpiel zdołała zdjąć ciężar z ramion Alyssy. Dlatego ostrożnie pozbawił ją również i bielizny, jednocześnie opierając czoło o jej brzuch. Być może sprawiał wrażenie człowieka, który po części medytował i nie mijało się to z prawdą. Sam nie wiedział skąd wzięły się te wewnętrzne modły, ale próbował – telepatycznie zakląć samego Merlina o poprawę samopoczucia dla żony.
Choć może było to dziwne i kompletnie do niego niepodobne, w tej sytuacji nawet nie myślał o jakichkolwiek zbliżeniach, intymności, czy czymkolwiek tego rodzaju. Chciał za wszelką cenę poprawić jej humor i chyba nie byłoby rzeczy, na którą w tym momencie by się nie zgodził. Wiedział, że nie było to takie proste, ale przecież ich relacje nigdy takie nie były. To właśnie dlatego ciągle do siebie wracali. Bo było inaczej, bo nie było prosto, bo robili jakąś różnicę. Ich uczucie było wystarczająco silne, by miało znieść najgorsze chwile i w tym momencie Alec nie miał co do tego żadnych wątpliwości.
– Nie mam zamiaru cię zostawiać – powiedział w końcu, składając delikatny pocałunek na jej słonych od płaczu wargach, a potem tak po prostu podniósł się z podłogi, by jednocześnie wziąć na ręce nagie ciało Alyssy. Nie pozwoliłby jej w tym stanie wykonać aż tak dużego wysiłku, jakim było dojście do łazienki. Po części też wątpił, że wykonanie tych kilku kroków w jej przypadku było w ogóle możliwe. Nie zastanawiał się więc dwa razy. Trzymając ją mocno w swoich ramionach, poszedł prosto do łazienki, gdzie najpierw zakręcił kran, a dopiero potem ostrożnie – tak by przypadkiem woda jej nie oparzyła – włożył swoją żonę do wanny.
/zt dla Alki i Aka
Choć może było to dziwne i kompletnie do niego niepodobne, w tej sytuacji nawet nie myślał o jakichkolwiek zbliżeniach, intymności, czy czymkolwiek tego rodzaju. Chciał za wszelką cenę poprawić jej humor i chyba nie byłoby rzeczy, na którą w tym momencie by się nie zgodził. Wiedział, że nie było to takie proste, ale przecież ich relacje nigdy takie nie były. To właśnie dlatego ciągle do siebie wracali. Bo było inaczej, bo nie było prosto, bo robili jakąś różnicę. Ich uczucie było wystarczająco silne, by miało znieść najgorsze chwile i w tym momencie Alec nie miał co do tego żadnych wątpliwości.
– Nie mam zamiaru cię zostawiać – powiedział w końcu, składając delikatny pocałunek na jej słonych od płaczu wargach, a potem tak po prostu podniósł się z podłogi, by jednocześnie wziąć na ręce nagie ciało Alyssy. Nie pozwoliłby jej w tym stanie wykonać aż tak dużego wysiłku, jakim było dojście do łazienki. Po części też wątpił, że wykonanie tych kilku kroków w jej przypadku było w ogóle możliwe. Nie zastanawiał się więc dwa razy. Trzymając ją mocno w swoich ramionach, poszedł prosto do łazienki, gdzie najpierw zakręcił kran, a dopiero potem ostrożnie – tak by przypadkiem woda jej nie oparzyła – włożył swoją żonę do wanny.
/zt dla Alki i Aka
- Alec Greyback
Re: Salon
Nie Gru 10, 2017 6:29 pm
/2 dzień po śmierci Thomasa
Choć mijał drugi dzień od śmierci ojca Alyssy, ta – ku jego niezadowoleniu – wcale nie odżywała. Oczywiście, starała się z nim rozmawiać i było nieco bardziej samodzielna, ale praktycznie nie wychodziła z łóżka. Doskonale widział to, jak udawała, że śpi, gdy tylko wchodził do sypialni. Co mu wtedy pozostało? Po prostu wzdychał ciężko i obracał się na pięcie, by siąść nad wszystkimi papierami, które zdołało mu się przynieść z Ezrą z kamienicy Thomasa.
Właściwie sam nie wiedział, dlaczego ostatecznie postanowił się tym zająć, zwłaszcza, że na stole kuchennych widniała dotycząca zupełnie czego innego sterta papierzysk i formularzów od Borgina i Burkesa. Być może odczuwał wewnętrzny żal do swoich pracodawców, a być może – co było o wiele bardziej prawdopodobne – miał po prostu dość sprawy z Thomasem i chciał ją zamknąć jak najszybciej. Dlatego też – paląc papierosa, przeglądał przez te wszystkie dokumenty, licząc, że być może uda mu się znaleźć cokolwiek ciekawego. Być może łudził się, że znajdzie zajebiście istotne i wartościowe czarnomagiczne przedmioty, które nie tylko umocnią jego pozycję u BB ale także przyniosą im tak bardzo potrzebny zastrzyk gotówki, którą mieli przeznaczyć na zakup nowego domu. A jeśli już o tym była mowa, to piórem zakreślał w gazecie bardziej interesujące oferty mieszkaniowe, dzięki czemu miał kolejny pretekst na oderwanie się od rzeczy znienawidzonego teścia. Oczywiście – chciał jak najszybciej zakończyć te sprawy, ale gdy tylko bardziej zagłębiał się w sytuacji życiowej Thomasa, tym jeszcze większą czuł wobec niego nienawiść. Robił to dla Alyssy, to oczywiste, ale nie potrafił zacząć szanować starego Meadowesa, który za niecały tydzień miał zacząć wąchać kwiatki od spodu.
I kiedy Greyback mówił, że zrobiłby dla dziewczyny wszystko – miał na myśli dosłownie wszystko. Wszystko z wyjątkiem poczucia jakiejkolwiek więzi, sympatii, czy innych ciepłych uczuć w kierunku Thomasa… Alec zgasił papierosa w szklanej popielniczce, podnosząc się z fotela, by po raz któryś z kolei wysłać sowę zarówno do instytucji, które sprawowały pieczę nad finansami, zdrowiem Meadowesa, a także po to by umówić się na spotkanie z właścicielem niewielkiego domu na przedmieściach hrabstwa Kent. I o ile nie chciał zajmować się tego typu sprawami, o tyle wiedział, że Alyssa nie miała do tego głowy. Przypuszczał też, że na spotkanie również nie będzie chciała się udać. Odchodząc od okna, którego postanowił nie domykać, by choć trochę wywietrzyć mieszkanie, po raz kolejny zajrzał do sypialni, by sprawdzić co z Alyssą. O dziwo – nie spała, a jedynie siedziała na łóżku, najwidoczniej postanawiając się ubrać. Czuł, że to był naprawdę dobry znak, jednak oprócz przeciągłego spojrzenia w jej niebieskie oczy, nie odezwał się ani słowem, wracając do salonu. Zanim jednak ponownie rozsiadł się w niezbyt wygodnym fotelu, zaszedł do kuchni tylko po to, by nalać Alyssie soku dyniowego do szklanki i położyć trunek na stoliku w salonie.
Choć mijał drugi dzień od śmierci ojca Alyssy, ta – ku jego niezadowoleniu – wcale nie odżywała. Oczywiście, starała się z nim rozmawiać i było nieco bardziej samodzielna, ale praktycznie nie wychodziła z łóżka. Doskonale widział to, jak udawała, że śpi, gdy tylko wchodził do sypialni. Co mu wtedy pozostało? Po prostu wzdychał ciężko i obracał się na pięcie, by siąść nad wszystkimi papierami, które zdołało mu się przynieść z Ezrą z kamienicy Thomasa.
Właściwie sam nie wiedział, dlaczego ostatecznie postanowił się tym zająć, zwłaszcza, że na stole kuchennych widniała dotycząca zupełnie czego innego sterta papierzysk i formularzów od Borgina i Burkesa. Być może odczuwał wewnętrzny żal do swoich pracodawców, a być może – co było o wiele bardziej prawdopodobne – miał po prostu dość sprawy z Thomasem i chciał ją zamknąć jak najszybciej. Dlatego też – paląc papierosa, przeglądał przez te wszystkie dokumenty, licząc, że być może uda mu się znaleźć cokolwiek ciekawego. Być może łudził się, że znajdzie zajebiście istotne i wartościowe czarnomagiczne przedmioty, które nie tylko umocnią jego pozycję u BB ale także przyniosą im tak bardzo potrzebny zastrzyk gotówki, którą mieli przeznaczyć na zakup nowego domu. A jeśli już o tym była mowa, to piórem zakreślał w gazecie bardziej interesujące oferty mieszkaniowe, dzięki czemu miał kolejny pretekst na oderwanie się od rzeczy znienawidzonego teścia. Oczywiście – chciał jak najszybciej zakończyć te sprawy, ale gdy tylko bardziej zagłębiał się w sytuacji życiowej Thomasa, tym jeszcze większą czuł wobec niego nienawiść. Robił to dla Alyssy, to oczywiste, ale nie potrafił zacząć szanować starego Meadowesa, który za niecały tydzień miał zacząć wąchać kwiatki od spodu.
I kiedy Greyback mówił, że zrobiłby dla dziewczyny wszystko – miał na myśli dosłownie wszystko. Wszystko z wyjątkiem poczucia jakiejkolwiek więzi, sympatii, czy innych ciepłych uczuć w kierunku Thomasa… Alec zgasił papierosa w szklanej popielniczce, podnosząc się z fotela, by po raz któryś z kolei wysłać sowę zarówno do instytucji, które sprawowały pieczę nad finansami, zdrowiem Meadowesa, a także po to by umówić się na spotkanie z właścicielem niewielkiego domu na przedmieściach hrabstwa Kent. I o ile nie chciał zajmować się tego typu sprawami, o tyle wiedział, że Alyssa nie miała do tego głowy. Przypuszczał też, że na spotkanie również nie będzie chciała się udać. Odchodząc od okna, którego postanowił nie domykać, by choć trochę wywietrzyć mieszkanie, po raz kolejny zajrzał do sypialni, by sprawdzić co z Alyssą. O dziwo – nie spała, a jedynie siedziała na łóżku, najwidoczniej postanawiając się ubrać. Czuł, że to był naprawdę dobry znak, jednak oprócz przeciągłego spojrzenia w jej niebieskie oczy, nie odezwał się ani słowem, wracając do salonu. Zanim jednak ponownie rozsiadł się w niezbyt wygodnym fotelu, zaszedł do kuchni tylko po to, by nalać Alyssie soku dyniowego do szklanki i położyć trunek na stoliku w salonie.
- Marjorie Greyback
Re: Salon
Nie Gru 10, 2017 7:27 pm
|po wątku w sypialni
Być może wcale nie odczuwała specjalnej zmiany w swoim samopoczuciu, jednakże nie mogła przecież wiecznie leżeć w pościeli, po raz tysięczny jednego dnia licząc plamy po odłażącej farbie na suficie. Nawet jeśli nie czuła się dostatecznie silna, by wstawać, miała jakiś rodzaj motywacji skłaniającej ją ku temu. Mimo że nieodmiennie wyrzucała sobie to, iż przyczyniła się do śmierci ojca, jak i również to, jak fatalną córką dla niego była albo to, że nie mieli okazji tak prawdziwie się pożegnać... Z natury nie była kimś skłonnym do długotrwałych depresji. I nawet jeżeli czuła się przyćmiona bólem, przybita, senna, nieustannie zmęczona i wręcz wypruta psychicznie... Kiedyś musiała się podnieść. Choćby nawet po to, aby napić się zimnego soku z lodówki, smętnie gapiąc się przy tym w inne okno niż te, w które patrzyła dotychczas.
Prawdę mówiąc, być może powinno obchodzić ją to, co działo się w mieszkaniu - to, czy było w nim względnie czysto, pranie zostało zrobione albo zdjęte z suszarki, koty nie demolowały pomieszczeń - jednak... Nie myślała o tym. Wyłącznie od czasu do czasu przyłapywała się na przejawach - choć słabszych niż zwykle, za co było jej naprawdę wstyd - zainteresowania tym, czy jej rodzinie nie było źle. Czy mieli jakikolwiek obiad, czy nie musieli zmagać się z nagłymi problemami - o których zapewne i tak by jej w tym momencie nie powiedzieli - czy... Czy po prostu radzili sobie bez niej. Nie chodziło o to, iż Aly czuła się niezastąpiona albo uważała ich za ostatnie sieroty losu, nie. Nie potrafiła jednak się nie przejmować, co sprawiało natomiast, że znowu zaczynała pochlipywać, pogrążając się w dołujących rozmyślaniach.
Tego dnia także musiała sobie pochlipać. To było silniejsze od niej, przez co potrzebowała naprawdę dłuższego czasu, by znowu powrócić do zastanawiania się nad tym, czy powinna podjąć ten wysiłek i wreszcie podnieść się z łóżka gdzieś dalej, niżeli tylko do łazienki. Minęły już dwa długie dni, od kiedy ani nie widziała się z Ezrą, ani nie była nawet w salonie, ostatecznie odpuszczając także pójście do domu ojca po wszystkie papierzyska, ponieważ sama myśl o tym wywołała u niej w pewnej chwili najprostszy w świecie atak paniki. Nadal nie wiedziała, co w nią wtedy wstąpiło, ale zapoczątkowało długie leżenie w łóżku oraz udawanie snu praktycznie w większości chwil, w których Alec wchodził w dzień do sypialni.
Rozmawiali, owszem, ale z pewnością nie tak jak powinni. To zaś zdecydowanie nie był przepis na poprawienie czyjegokolwiek stanu. Czy jej psychiki, czy jego zmartwienia. Dziś także już kilka razy się widzieli, nie rozmawiając zbyt wiele, choć oboje przecież przebywali przez cały dzień w mieszkaniu. Kiedy więc wszedł do sypialni, rzucając jej naprawdę przeciągłe spojrzenie, lecz zupełnie nic przy tym nie mówiąc i znowu wychodząc... Alyssa ostatecznie zadecydowała, że wstanie. Nawet jeśli już zaczęła się bowiem ubierać, nie była w tamtym momencie aż tak zdecydowana jak teraz. Nie czując się ani trochę lepiej, ale mając ochotę wyjść z ciemnawego pokoju od strony zacienionego podwórka. Najlepiej tam, gdzie było znacznie jaśniej - w końcu świeciło słońce, a niebo było czyste - i gdzie mogła otworzyć do kogoś usta.
Poprawiając luźną sukienkę, którą kupiła jeszcze przed śmiercią Thomasa - a która nadal była jednym z nielicznych ciuchów, w jakie Aly jeszcze łatwo wchodziła - i wsuwając stopy w miękkie kapcie, wypełzła ze swojej jaskini, przysłaniając oczy ręką, gdy światło tak mocno uderzyło w jej powieki. Chwilę później dotransportowała się do kanapy, bez słowa na niej siadając, podciągając kolana pod brodę i wyciągając rękę po szklankę pełną soku. Nie wiedziała, czy była dla niej, ale... Była we własnym domu, pomiędzy swoimi ludźmi i... Bardzo, ale to bardzo chciało jej się pić. Tak bardzo, że dopiero po tym spojrzała na Aleca, jednocześnie wypijając wszystko za jednym zamachem.
Być może wcale nie odczuwała specjalnej zmiany w swoim samopoczuciu, jednakże nie mogła przecież wiecznie leżeć w pościeli, po raz tysięczny jednego dnia licząc plamy po odłażącej farbie na suficie. Nawet jeśli nie czuła się dostatecznie silna, by wstawać, miała jakiś rodzaj motywacji skłaniającej ją ku temu. Mimo że nieodmiennie wyrzucała sobie to, iż przyczyniła się do śmierci ojca, jak i również to, jak fatalną córką dla niego była albo to, że nie mieli okazji tak prawdziwie się pożegnać... Z natury nie była kimś skłonnym do długotrwałych depresji. I nawet jeżeli czuła się przyćmiona bólem, przybita, senna, nieustannie zmęczona i wręcz wypruta psychicznie... Kiedyś musiała się podnieść. Choćby nawet po to, aby napić się zimnego soku z lodówki, smętnie gapiąc się przy tym w inne okno niż te, w które patrzyła dotychczas.
Prawdę mówiąc, być może powinno obchodzić ją to, co działo się w mieszkaniu - to, czy było w nim względnie czysto, pranie zostało zrobione albo zdjęte z suszarki, koty nie demolowały pomieszczeń - jednak... Nie myślała o tym. Wyłącznie od czasu do czasu przyłapywała się na przejawach - choć słabszych niż zwykle, za co było jej naprawdę wstyd - zainteresowania tym, czy jej rodzinie nie było źle. Czy mieli jakikolwiek obiad, czy nie musieli zmagać się z nagłymi problemami - o których zapewne i tak by jej w tym momencie nie powiedzieli - czy... Czy po prostu radzili sobie bez niej. Nie chodziło o to, iż Aly czuła się niezastąpiona albo uważała ich za ostatnie sieroty losu, nie. Nie potrafiła jednak się nie przejmować, co sprawiało natomiast, że znowu zaczynała pochlipywać, pogrążając się w dołujących rozmyślaniach.
Tego dnia także musiała sobie pochlipać. To było silniejsze od niej, przez co potrzebowała naprawdę dłuższego czasu, by znowu powrócić do zastanawiania się nad tym, czy powinna podjąć ten wysiłek i wreszcie podnieść się z łóżka gdzieś dalej, niżeli tylko do łazienki. Minęły już dwa długie dni, od kiedy ani nie widziała się z Ezrą, ani nie była nawet w salonie, ostatecznie odpuszczając także pójście do domu ojca po wszystkie papierzyska, ponieważ sama myśl o tym wywołała u niej w pewnej chwili najprostszy w świecie atak paniki. Nadal nie wiedziała, co w nią wtedy wstąpiło, ale zapoczątkowało długie leżenie w łóżku oraz udawanie snu praktycznie w większości chwil, w których Alec wchodził w dzień do sypialni.
Rozmawiali, owszem, ale z pewnością nie tak jak powinni. To zaś zdecydowanie nie był przepis na poprawienie czyjegokolwiek stanu. Czy jej psychiki, czy jego zmartwienia. Dziś także już kilka razy się widzieli, nie rozmawiając zbyt wiele, choć oboje przecież przebywali przez cały dzień w mieszkaniu. Kiedy więc wszedł do sypialni, rzucając jej naprawdę przeciągłe spojrzenie, lecz zupełnie nic przy tym nie mówiąc i znowu wychodząc... Alyssa ostatecznie zadecydowała, że wstanie. Nawet jeśli już zaczęła się bowiem ubierać, nie była w tamtym momencie aż tak zdecydowana jak teraz. Nie czując się ani trochę lepiej, ale mając ochotę wyjść z ciemnawego pokoju od strony zacienionego podwórka. Najlepiej tam, gdzie było znacznie jaśniej - w końcu świeciło słońce, a niebo było czyste - i gdzie mogła otworzyć do kogoś usta.
Poprawiając luźną sukienkę, którą kupiła jeszcze przed śmiercią Thomasa - a która nadal była jednym z nielicznych ciuchów, w jakie Aly jeszcze łatwo wchodziła - i wsuwając stopy w miękkie kapcie, wypełzła ze swojej jaskini, przysłaniając oczy ręką, gdy światło tak mocno uderzyło w jej powieki. Chwilę później dotransportowała się do kanapy, bez słowa na niej siadając, podciągając kolana pod brodę i wyciągając rękę po szklankę pełną soku. Nie wiedziała, czy była dla niej, ale... Była we własnym domu, pomiędzy swoimi ludźmi i... Bardzo, ale to bardzo chciało jej się pić. Tak bardzo, że dopiero po tym spojrzała na Aleca, jednocześnie wypijając wszystko za jednym zamachem.
- Alec Greyback
Re: Salon
Nie Gru 10, 2017 8:15 pm
Chociaż był zadowolony z faktu, że dziewczyna postanowiła się jednak wyłonić z sypialni, wciąż nie odezwał się do niej ani jednym słowem. Słyszał skrzypienie podłogi, oraz otwierające się szerzej drzwi. Przed okazaniem jakiejkolwiek radości powstrzymywał go ten jeden szczegół – bo przecież nie wiedział, czy zaraz znowu się nie rozmyśli. Równie dobrze – mogła jedynie udać się do łazienki, a potem znowu zniknąć w czterech ścianach i udawać sen, za każdym razem gdy tylko do niej zaglądał. Cała ta sytuacja go dobijała. Miał wrażenie, że nieważne ile z siebie dawał, Alyssa go odpychała. Być może to właśnie wtedy postanowił nie okazywać żadnego zainteresowania, gdy wreszcie zaszczyciła go swoją osobą. Właściwie dalej coś kreślił w papierach, będąc niezwykle zajętym, dopiero przenosząc na nią wzrok, gdy poczuł jak kanapa się zapada pod wpływem jej ciężaru, a także gdy usłyszał jakby dźwięk przelewającego się w jej żołądku soku. Tak, to właśnie wtedy odłożył pióro i wreszcie postanowił popatrzeć prosto w jej oczy.
– Dobrze spałaś? – zapytał z westchnięciem, chociaż doskonale znał odpowiedź na pytanie. Kiedy naprawdę spała – nie miał wątpliwości, że rzeczywiście dobrze spała. W końcu sam o to zadbał, jednocześnie obserwując w środku nocy zmiany na jej twarzy i to jak rzeczywiście była odprężona. Sam więc nie wiedział, dlaczego postanowił zadać jej to pytanie – ale z całą pewnością nie potrafił ukryć nutki goryczy, ani tym bardziej dać jej do zrozumienia, że wiedział o jej oszustwie. Ale mimo wszystko odpuścił, na moment odwracając wzrok, by sięgnąć ręką po gazetę i podać ją Alyssie.
– Znalazłem kilka ogłoszeń – i choć oczekiwał od niej jak najszybszej opinii, odpowiedzi, nie powiedział tego na głos. Z drugiej strony, przecież i tak już wysłał sowę i wstępnie umówił się na spotkanie. Wciąż po cichu liczył, że nie będzie musiał tego zrobić sam, ale nie chciał też się za bardzo łudzić. Przecież doskonale wiedział, jak to będzie wyglądać. Niezależnie od tego co mu miała obiecać, czy oznajmić. Alec oparł się plecami o oparcie kanapy, po czym położył dłoń na jej kolanie. Być może i czuł do niej lekki żal, chociaż doskonale wiedział, że nie miał do tego prawa. Więc starał się jej tego nie okazywać. Najgorsze jednak było to, że naprawdę za nią tęsknił. Za jej gadulstwem, uśmiechem i czułością. Tęsknił za upojnymi nocami, za jej gotowaniem i za tym, jak witała go po powrocie z pracy…
– Jak się czujesz? – i zaraz potem obdarzył ją niezwykle badawczym spojrzeniem, bo chociaż pilnował, by cokolwiek jadła, wydawało mu się, że dziewczyna znacznie zbladła i być może nawet i schudła? Nie wiedział jednak o ile ten sąd był prawdziwy, bo przede wszystkim wyraz jej twarzy i bladość zniekształcały rzeczywistość. Dlatego też Alec dodał po chwili: – Zrobię ci śniadanie. Tosty? Jajecznica? Na co masz ochotę?
I nie, nie przyjmował odmowy, a ona z pewnością o tym wiedziała. Choć starał się o nią dbać, miał wrażenie, że i tak mógłby robić więcej. Więc nawet jeśli wciąż miała się upierać, że nie jest głodna, a sok wystarcza – to Alec nie miał zamiaru dłużej pozostawać spokojny i ugodowy. Śniadanie było podstawą. Zwłaszcza w jej stanie.
– Dobrze spałaś? – zapytał z westchnięciem, chociaż doskonale znał odpowiedź na pytanie. Kiedy naprawdę spała – nie miał wątpliwości, że rzeczywiście dobrze spała. W końcu sam o to zadbał, jednocześnie obserwując w środku nocy zmiany na jej twarzy i to jak rzeczywiście była odprężona. Sam więc nie wiedział, dlaczego postanowił zadać jej to pytanie – ale z całą pewnością nie potrafił ukryć nutki goryczy, ani tym bardziej dać jej do zrozumienia, że wiedział o jej oszustwie. Ale mimo wszystko odpuścił, na moment odwracając wzrok, by sięgnąć ręką po gazetę i podać ją Alyssie.
– Znalazłem kilka ogłoszeń – i choć oczekiwał od niej jak najszybszej opinii, odpowiedzi, nie powiedział tego na głos. Z drugiej strony, przecież i tak już wysłał sowę i wstępnie umówił się na spotkanie. Wciąż po cichu liczył, że nie będzie musiał tego zrobić sam, ale nie chciał też się za bardzo łudzić. Przecież doskonale wiedział, jak to będzie wyglądać. Niezależnie od tego co mu miała obiecać, czy oznajmić. Alec oparł się plecami o oparcie kanapy, po czym położył dłoń na jej kolanie. Być może i czuł do niej lekki żal, chociaż doskonale wiedział, że nie miał do tego prawa. Więc starał się jej tego nie okazywać. Najgorsze jednak było to, że naprawdę za nią tęsknił. Za jej gadulstwem, uśmiechem i czułością. Tęsknił za upojnymi nocami, za jej gotowaniem i za tym, jak witała go po powrocie z pracy…
– Jak się czujesz? – i zaraz potem obdarzył ją niezwykle badawczym spojrzeniem, bo chociaż pilnował, by cokolwiek jadła, wydawało mu się, że dziewczyna znacznie zbladła i być może nawet i schudła? Nie wiedział jednak o ile ten sąd był prawdziwy, bo przede wszystkim wyraz jej twarzy i bladość zniekształcały rzeczywistość. Dlatego też Alec dodał po chwili: – Zrobię ci śniadanie. Tosty? Jajecznica? Na co masz ochotę?
I nie, nie przyjmował odmowy, a ona z pewnością o tym wiedziała. Choć starał się o nią dbać, miał wrażenie, że i tak mógłby robić więcej. Więc nawet jeśli wciąż miała się upierać, że nie jest głodna, a sok wystarcza – to Alec nie miał zamiaru dłużej pozostawać spokojny i ugodowy. Śniadanie było podstawą. Zwłaszcza w jej stanie.
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|