Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
- Evan Rosier
Re: Przedział V
Pią Cze 30, 2017 9:11 am
- Och, jakaś ty miła! Więc mów dalej, McKinnon, w jakich okolicznościach postanowiłaś ujawnić swoje zamiłowanie do nudyzmu?
Tak, tak, mógł spijać jad z jej ust.
Złośliwości go nie ruszały. Raczej bawiły, ale na jego ustach nie pojawiał się (co do zasady) uśmiech wesołości. Był nazbyt poważany w szacie idealnie zapiętej pod sam kołnierz, jakby szykował się na wielką uroczystość, a nie swobodny powrót do domu. Zwykle nie odznaczał się schludnym ubiorem, więc mógł niepokoić tą zmianą. Nie, ten kąśliwy ton był muzyką dla jego uszu. Jego wewnętrzny spokój zakłóciło wywołanie wspomnień. Z emocjami z przeszłości radził sobie gorzej niż z teraźniejszymi - idealnie wygłuszonymi dla chłodnego serca. Brew delikatnie drgnęła, gdy na ułamek sekundy cofnął się te siedem lat i lekko zaskoczony zrozumiał, że wtedy również był ubrany elegancko, tak jak wypadało dziedzicowi Rosierów. Wyróżniał się na tle dzieci i nastolatków w codziennych, swobodnych strojach, jeszcze te kilka godzin zanim znowu ubiorą szaty Hogwartu i będą je nosić codziennie.
Nie znał prawie nikogo wśród rówieśników, a starsi krewniacy raczej nie tracili czasu na opiekę nad dzieciakiem. Wszedł do pierwszego wagonu, gdzie zobaczył puste miejsca. Los z niego zakpił, gdy pierwszą osobą, z którą się zaprzyjaźnił była McKinnon - czarownica mugolskiego pochodzenia.
Tym razem w ich spotkaniu nie było przypadku. No, może nie licząc dwójki Gryfonów, taki los człowieka, że nie na wszystko ma wpływ. Jednak gdyby nie spotkał McKinnon w tym momencie, mógłby ją przydybać w mniej sprzyjających (dla niej) okolicznościach. Teraz miała obstawę i jak się domyślał sama również zaopatrzyła się w różdżkę. Chęć sprawdzenia tego, jeszcze bardziej potęgowała jego gesty dłonią, której przedłużeniem był magiczny kijek.
- Zawsze dotrzymuję obietnic. - Puścił oczko do dziewczyny.
Jego słowa nie miały nic wspólnego z jego uczciwością. W tą cechę jego charakteru wątpił każdy, kto zobaczył te ciemne oczy. Dalej ignorował resztę pasażerów przedziałów, ale jego oko coraz częściej uciekało w stronę Pottera. Jego wyraz twarzy i napięcie mięśni prowokował Ślizgona do dalszych docinek. W myślach ganił się, że przecież nie przyszedł tutaj rozpoczynać burdę. Mimo to odruchowo przesuwał swój pierścień kciukiem i widział ich spojrzenia na swoich dłoniach. Nie pomógł kolejny niespodziewany gość. Jakiś gówniarz z pchlarzem tylko na chwilę odwrócił uwagę Rosiera. Nawet niespodzianka, jak została po kocie nie wpłynęła na jego minę poza nieznacznym zgrzytnięciem zębów. Napiął się, gdy Potter sięgnął po różdżkę i czujnie słuchał każdego zaklęcia, jakie Gryfon wypowiadał. Gdyby jedno z zaklęć zostało wycelowane w Rosiera, pewnie nie zdążyłby zareagować: za mała odległość i jedno mrugnięcie oczu, a po śmierdzącym prezencie nie został ślad. Napięcie mięśni nie ustało, zwłaszcza gdy Potter zwrócił się bezpośrednio do Ślizgona.
- Spokojnie, Potter - wycedził przez zaciśnięte zęby. Nawet jeśli spodobał mu się gest wymierzony w debila z pchlarzem, nie dał po sobie poznać. Wstał ze swojego miejsca i całą uwagę skupił na chłopaku. - Jeszcze się zmęczysz rolą błędnego rycerza.
Ten nazbyt spokojny ton Ślizgona nie zwiastował niczego dobrego. Jednak wciąż poza bycia irytującym natrętem nie wykonał ruchu sugerującego złe zamiary względem pasażerów przedziału. Nie licząc stałego wymachiwania różdżką. Jego zachowanie mogło budzić niepokój, ale zaraz, zaraz. Może ma potrzebę przeprowadzenia z kimś towarzyskiej pogawędki (w przypadku Rosiera wydawało się to niemożliwe) lub patrzeć, jak niektórzy tracą równowagę ducha.
On przecież był niewinny.
Tak, tak, mógł spijać jad z jej ust.
Złośliwości go nie ruszały. Raczej bawiły, ale na jego ustach nie pojawiał się (co do zasady) uśmiech wesołości. Był nazbyt poważany w szacie idealnie zapiętej pod sam kołnierz, jakby szykował się na wielką uroczystość, a nie swobodny powrót do domu. Zwykle nie odznaczał się schludnym ubiorem, więc mógł niepokoić tą zmianą. Nie, ten kąśliwy ton był muzyką dla jego uszu. Jego wewnętrzny spokój zakłóciło wywołanie wspomnień. Z emocjami z przeszłości radził sobie gorzej niż z teraźniejszymi - idealnie wygłuszonymi dla chłodnego serca. Brew delikatnie drgnęła, gdy na ułamek sekundy cofnął się te siedem lat i lekko zaskoczony zrozumiał, że wtedy również był ubrany elegancko, tak jak wypadało dziedzicowi Rosierów. Wyróżniał się na tle dzieci i nastolatków w codziennych, swobodnych strojach, jeszcze te kilka godzin zanim znowu ubiorą szaty Hogwartu i będą je nosić codziennie.
Nie znał prawie nikogo wśród rówieśników, a starsi krewniacy raczej nie tracili czasu na opiekę nad dzieciakiem. Wszedł do pierwszego wagonu, gdzie zobaczył puste miejsca. Los z niego zakpił, gdy pierwszą osobą, z którą się zaprzyjaźnił była McKinnon - czarownica mugolskiego pochodzenia.
Tym razem w ich spotkaniu nie było przypadku. No, może nie licząc dwójki Gryfonów, taki los człowieka, że nie na wszystko ma wpływ. Jednak gdyby nie spotkał McKinnon w tym momencie, mógłby ją przydybać w mniej sprzyjających (dla niej) okolicznościach. Teraz miała obstawę i jak się domyślał sama również zaopatrzyła się w różdżkę. Chęć sprawdzenia tego, jeszcze bardziej potęgowała jego gesty dłonią, której przedłużeniem był magiczny kijek.
- Zawsze dotrzymuję obietnic. - Puścił oczko do dziewczyny.
Jego słowa nie miały nic wspólnego z jego uczciwością. W tą cechę jego charakteru wątpił każdy, kto zobaczył te ciemne oczy. Dalej ignorował resztę pasażerów przedziałów, ale jego oko coraz częściej uciekało w stronę Pottera. Jego wyraz twarzy i napięcie mięśni prowokował Ślizgona do dalszych docinek. W myślach ganił się, że przecież nie przyszedł tutaj rozpoczynać burdę. Mimo to odruchowo przesuwał swój pierścień kciukiem i widział ich spojrzenia na swoich dłoniach. Nie pomógł kolejny niespodziewany gość. Jakiś gówniarz z pchlarzem tylko na chwilę odwrócił uwagę Rosiera. Nawet niespodzianka, jak została po kocie nie wpłynęła na jego minę poza nieznacznym zgrzytnięciem zębów. Napiął się, gdy Potter sięgnął po różdżkę i czujnie słuchał każdego zaklęcia, jakie Gryfon wypowiadał. Gdyby jedno z zaklęć zostało wycelowane w Rosiera, pewnie nie zdążyłby zareagować: za mała odległość i jedno mrugnięcie oczu, a po śmierdzącym prezencie nie został ślad. Napięcie mięśni nie ustało, zwłaszcza gdy Potter zwrócił się bezpośrednio do Ślizgona.
- Spokojnie, Potter - wycedził przez zaciśnięte zęby. Nawet jeśli spodobał mu się gest wymierzony w debila z pchlarzem, nie dał po sobie poznać. Wstał ze swojego miejsca i całą uwagę skupił na chłopaku. - Jeszcze się zmęczysz rolą błędnego rycerza.
Ten nazbyt spokojny ton Ślizgona nie zwiastował niczego dobrego. Jednak wciąż poza bycia irytującym natrętem nie wykonał ruchu sugerującego złe zamiary względem pasażerów przedziału. Nie licząc stałego wymachiwania różdżką. Jego zachowanie mogło budzić niepokój, ale zaraz, zaraz. Może ma potrzebę przeprowadzenia z kimś towarzyskiej pogawędki (w przypadku Rosiera wydawało się to niemożliwe) lub patrzeć, jak niektórzy tracą równowagę ducha.
On przecież był niewinny.
- Marlene McKinnon
Re: Przedział V
Pią Cze 30, 2017 5:10 pm
[Charlie śpi i nie miał mi kto poprawić więc przepraszam za liczne błędy]
Do głowy by jej nie przyszło, że propozycja Pottera była samolubna. Jeśli tak wyglądała samolubność to Marlene mogła tylko żałować, że nie udało jej się poznać większej ilości takich samolubów. Dla niej ta propozycja była czymś wielkim. - Ano sama - przytaknęła. - Ostatnio brakuje w moim życiu dramatyzmu - dodała z ironicznym uśmiechem. Dramatów mniejszych i większych wcale jej nie brakowało, ale przecież James doskonale o tym wiedział, nie musiała mu niczego tłumaczyć. Sekundę później ironia została zastąpiona przez klasyczny, radosny wyszczerz zębów, który w towarzystwie Pottera zdecydowanie za często pojawiał się na jej twarzy. Powoli zaczynała się tego obawiać. Nie po tyle lat pracowała na reputację marudy i zrzędy żeby teraz wychodzić na miłą panienkę. Chyba powinna była spotkać się z Charlie, przy kuzynce marudzenie i podważanie wszystkiego wychodziło jej niemal odruchowo. Wywróciła oczami - o nie, a tak bardzo liczyłam na to, że w końcu się od siebie uwolnimy - parsknęła radosnym śmiechem. Wcale na to liczyła. Ktoś przecież musi zawiązać mu muchę, kiedy Lily postanowi wreszcie zostać jego żoną, a Marlene szczerze wątpiła żeby Black posiadł tą, jakże trudną, umiejętność. Także, Potter jej potrzebował, nie było co do tego żadnych wątpliwości. No i ona, ona też go potrzebowała. Zmarszczyła brwi. Znowu myślała. Bo przecież gdyby z nim zamieszkała? Dosłownie na chwilę. Tylko do czasu aż zacznie normalnie chodzi i znajdzie pracę. Matt może poczekać. Nie odczuwała już wobec niego dzikiej żądzy zemsty (a nawet gdyby odczuwała, zdawała sobie sprawę z tego, że musiałaby trenować miesiącami gdyby naprawdę chciała się go pozbyć). Wciąż chciała z nim porozmawiać, ale przecież rozmowa mogła poczekać. Tylko kilka tygodni. - Naprawdę sądzisz, że mogłabym się u Ciebie zatrzymać? - Zapytała niepewnie choć była przecież pewna, że nie proponowałby jej czegoś tylko i wyłącznie z grzeczności. - Oczywiście, wyniosę się od razu gdy tylko zacznę pracę - zapewniła pośpiesznie. - Gospoda pod Świńskim Łbem stale szuka pracowników więc nie powinno być trudno. - Spuściła wzrok. Oczywiście, żadna praca nie hańbiła. Dawno też pogodziła się z tym, że nigdy nie zostanie wielkim uzdrowicielem, ale wciąż czuła się nieswojo gdy musiała przyznać się do tego, że zamierza stać za barem i sprzedawać słabej jakości wódkę. Tak, to zdecydowanie w nią godziło.
Choć Rosier działał jej na nerwy nie mogła zdobyć się na to, żeby wyrzucić go z przedziału. Sama nigdy by się do tego nie przyznała, ale czerpała dziwną radość z jego obecności. Radość? Nie, to na pewno nie była radość. Męczył ją, denerwował, sprawiał, że źle się czuła. W przeciwieństwie do chłopca z którym bawiła się w dzieciństwie, starszy Rosier nie wzbudzał w niej żadnych ciepłych, ani pozytywnych uczuć. Wiedziała, że jego towarzystwo jej szkodzi, a mimo to podświadomie go pragnęła. Uśpione przez lata uczucia z których istnienia nie zdawała sobie sprawy, odżyły kilkanaście dni temu gdy znów usłyszała jego głos. Wbrew wszelkiej logice (bo czy to możliwe żeby dziecięce sympatie były aż tak silne? Wątpiła w to) cholernie chciała się do niego przytulić. Z drugiej strony, chciała też po prostu wyrwać mu serce i z satysfakcją rzucić je na jego na twarz.
Odpowiedziała Jamesowi pełnym wdzięczności uśmiechem. To miłe, że rozbawiła go jej uwaga. W jakiś sposób dodało jej to otuchy. Słysząc jednak kolejne słowa Rosiera, zdrętwiała. Ach, a więc wiedział o tej konkretnej scenie jaką urządziła na błoniach? Przymknęła oczy próbując opanować wypływające na twarz rumieńce. - Wydawało mi się, że prawdziwa - celowo podkreśliła to słowo - wiedźma, powinna płonąć na stosie nago. - Wzruszyła ramionami jednocześnie karcąc się w duchu. Czy naprawdę chciała dać się zabić tylko po to żeby udowodnić mu, że zasługuję na różdżkę? Teraz, gdy działanie czarnej magii opadło, wydawało jej się to niedorzeczne. Czy naprawę jej powody były aż tak płytki? Spojrzała na swoje zbielałe palce i nieco poluzowała uścisk. Różowy materiał i tak był już cały pognieciony.
- Nie, nie zawsze - zaprzeczyła, znów hardo unosząc głowę. - Mam cytować? - Uniosła brew, a jednak doskonale wiedziała, że niczego nie zacytuje. Słowa wciąż bolały. Nie chciała ich też wypowiadać przy Jamesie. Wiedziała, że to nie jej powinno być głupio, ale mimo to...Czasami obwiniała się o to, że to z jej winy chłopak złamał swoją obietnicę. ''Nie przestanę Cię lubić z powodu nazwiska, głupia''. Zastanawiała się czy pamiętał tamtą rozmowę na wrzosowisku. Pociąg jechał, a ona powoli zaczynała się wyciszać. Rozpamiętywanie przeszłości działało na nią kojąco.
Nie skomentowała wejścia Nathaniela chociaż spojrzenie, które posłała w kierunku jego pleców mogło zabić. Czy naprawdę ktoś taki został przydzielony do jej domu? Jak?
Niepewnie spojrzała na Jamesa gdy ten chwycił za różdżkę jednak zaraz skarciła się w myślach. Jak ona w ogóle mogła tak pomyśleć? Przecież doskonale wiedziała, że Potter nie skrzywdzi Ślizgona bez jej wyraźnej zgody. Miała wrażenie, że James rozumie więcej niż ona, że rozumie, że gdyby mu coś zrobił skrzywdziłby przy tym i ją. Ona sama nie była tego świadoma. Może to i lepiej.
Mimo wszystko jednak, sytuacja stała się napięta. Teraz już nie tylko James i Rosier trzymali swoje różdżki w pogotowiu, Dreama też do nich dołączyła. Marlene spojrzała najpierw na jednego, a później na drugiego chłopaka. Oboje byli dziwnie spięci. Kiedy Rosier wstał ona również podniosła się ze swojego miejsca. Zrobiła to zdecydowanie niezgrabnie i mniej sprawniej niż on, ale pozycja stojąca zapewniała jej jakie takie poczucie kontroli nad sytuacją. Jedną dłonią oparła się o szybę, drugą położyła na ramieniu Ślizgona tym samym łamiąc jego zakaz o niedotykaniu jego osoby. Trudno, blondynka potrzebowała jakiejś podpórki. - Siadaj Rosier - syknęła zwężając oczy. Nie chciała żeby z jej powodu Jamesowi stała się krzywda. Nie, że nie mógł się sam obronić, ale wystarczyło, że już wczoraj za nią oberwał, dzisiaj naprawdę nie musiał.
Do głowy by jej nie przyszło, że propozycja Pottera była samolubna. Jeśli tak wyglądała samolubność to Marlene mogła tylko żałować, że nie udało jej się poznać większej ilości takich samolubów. Dla niej ta propozycja była czymś wielkim. - Ano sama - przytaknęła. - Ostatnio brakuje w moim życiu dramatyzmu - dodała z ironicznym uśmiechem. Dramatów mniejszych i większych wcale jej nie brakowało, ale przecież James doskonale o tym wiedział, nie musiała mu niczego tłumaczyć. Sekundę później ironia została zastąpiona przez klasyczny, radosny wyszczerz zębów, który w towarzystwie Pottera zdecydowanie za często pojawiał się na jej twarzy. Powoli zaczynała się tego obawiać. Nie po tyle lat pracowała na reputację marudy i zrzędy żeby teraz wychodzić na miłą panienkę. Chyba powinna była spotkać się z Charlie, przy kuzynce marudzenie i podważanie wszystkiego wychodziło jej niemal odruchowo. Wywróciła oczami - o nie, a tak bardzo liczyłam na to, że w końcu się od siebie uwolnimy - parsknęła radosnym śmiechem. Wcale na to liczyła. Ktoś przecież musi zawiązać mu muchę, kiedy Lily postanowi wreszcie zostać jego żoną, a Marlene szczerze wątpiła żeby Black posiadł tą, jakże trudną, umiejętność. Także, Potter jej potrzebował, nie było co do tego żadnych wątpliwości. No i ona, ona też go potrzebowała. Zmarszczyła brwi. Znowu myślała. Bo przecież gdyby z nim zamieszkała? Dosłownie na chwilę. Tylko do czasu aż zacznie normalnie chodzi i znajdzie pracę. Matt może poczekać. Nie odczuwała już wobec niego dzikiej żądzy zemsty (a nawet gdyby odczuwała, zdawała sobie sprawę z tego, że musiałaby trenować miesiącami gdyby naprawdę chciała się go pozbyć). Wciąż chciała z nim porozmawiać, ale przecież rozmowa mogła poczekać. Tylko kilka tygodni. - Naprawdę sądzisz, że mogłabym się u Ciebie zatrzymać? - Zapytała niepewnie choć była przecież pewna, że nie proponowałby jej czegoś tylko i wyłącznie z grzeczności. - Oczywiście, wyniosę się od razu gdy tylko zacznę pracę - zapewniła pośpiesznie. - Gospoda pod Świńskim Łbem stale szuka pracowników więc nie powinno być trudno. - Spuściła wzrok. Oczywiście, żadna praca nie hańbiła. Dawno też pogodziła się z tym, że nigdy nie zostanie wielkim uzdrowicielem, ale wciąż czuła się nieswojo gdy musiała przyznać się do tego, że zamierza stać za barem i sprzedawać słabej jakości wódkę. Tak, to zdecydowanie w nią godziło.
Choć Rosier działał jej na nerwy nie mogła zdobyć się na to, żeby wyrzucić go z przedziału. Sama nigdy by się do tego nie przyznała, ale czerpała dziwną radość z jego obecności. Radość? Nie, to na pewno nie była radość. Męczył ją, denerwował, sprawiał, że źle się czuła. W przeciwieństwie do chłopca z którym bawiła się w dzieciństwie, starszy Rosier nie wzbudzał w niej żadnych ciepłych, ani pozytywnych uczuć. Wiedziała, że jego towarzystwo jej szkodzi, a mimo to podświadomie go pragnęła. Uśpione przez lata uczucia z których istnienia nie zdawała sobie sprawy, odżyły kilkanaście dni temu gdy znów usłyszała jego głos. Wbrew wszelkiej logice (bo czy to możliwe żeby dziecięce sympatie były aż tak silne? Wątpiła w to) cholernie chciała się do niego przytulić. Z drugiej strony, chciała też po prostu wyrwać mu serce i z satysfakcją rzucić je na jego na twarz.
Odpowiedziała Jamesowi pełnym wdzięczności uśmiechem. To miłe, że rozbawiła go jej uwaga. W jakiś sposób dodało jej to otuchy. Słysząc jednak kolejne słowa Rosiera, zdrętwiała. Ach, a więc wiedział o tej konkretnej scenie jaką urządziła na błoniach? Przymknęła oczy próbując opanować wypływające na twarz rumieńce. - Wydawało mi się, że prawdziwa - celowo podkreśliła to słowo - wiedźma, powinna płonąć na stosie nago. - Wzruszyła ramionami jednocześnie karcąc się w duchu. Czy naprawdę chciała dać się zabić tylko po to żeby udowodnić mu, że zasługuję na różdżkę? Teraz, gdy działanie czarnej magii opadło, wydawało jej się to niedorzeczne. Czy naprawę jej powody były aż tak płytki? Spojrzała na swoje zbielałe palce i nieco poluzowała uścisk. Różowy materiał i tak był już cały pognieciony.
- Nie, nie zawsze - zaprzeczyła, znów hardo unosząc głowę. - Mam cytować? - Uniosła brew, a jednak doskonale wiedziała, że niczego nie zacytuje. Słowa wciąż bolały. Nie chciała ich też wypowiadać przy Jamesie. Wiedziała, że to nie jej powinno być głupio, ale mimo to...Czasami obwiniała się o to, że to z jej winy chłopak złamał swoją obietnicę. ''Nie przestanę Cię lubić z powodu nazwiska, głupia''. Zastanawiała się czy pamiętał tamtą rozmowę na wrzosowisku. Pociąg jechał, a ona powoli zaczynała się wyciszać. Rozpamiętywanie przeszłości działało na nią kojąco.
Nie skomentowała wejścia Nathaniela chociaż spojrzenie, które posłała w kierunku jego pleców mogło zabić. Czy naprawdę ktoś taki został przydzielony do jej domu? Jak?
Niepewnie spojrzała na Jamesa gdy ten chwycił za różdżkę jednak zaraz skarciła się w myślach. Jak ona w ogóle mogła tak pomyśleć? Przecież doskonale wiedziała, że Potter nie skrzywdzi Ślizgona bez jej wyraźnej zgody. Miała wrażenie, że James rozumie więcej niż ona, że rozumie, że gdyby mu coś zrobił skrzywdziłby przy tym i ją. Ona sama nie była tego świadoma. Może to i lepiej.
Mimo wszystko jednak, sytuacja stała się napięta. Teraz już nie tylko James i Rosier trzymali swoje różdżki w pogotowiu, Dreama też do nich dołączyła. Marlene spojrzała najpierw na jednego, a później na drugiego chłopaka. Oboje byli dziwnie spięci. Kiedy Rosier wstał ona również podniosła się ze swojego miejsca. Zrobiła to zdecydowanie niezgrabnie i mniej sprawniej niż on, ale pozycja stojąca zapewniała jej jakie takie poczucie kontroli nad sytuacją. Jedną dłonią oparła się o szybę, drugą położyła na ramieniu Ślizgona tym samym łamiąc jego zakaz o niedotykaniu jego osoby. Trudno, blondynka potrzebowała jakiejś podpórki. - Siadaj Rosier - syknęła zwężając oczy. Nie chciała żeby z jej powodu Jamesowi stała się krzywda. Nie, że nie mógł się sam obronić, ale wystarczyło, że już wczoraj za nią oberwał, dzisiaj naprawdę nie musiał.
- James Potter
Re: Przedział V
Pią Cze 30, 2017 10:10 pm
Uśmiechnął się na jej brak dramatyzmu i zamyślił na chwilę. Nawet jeśli po tych wszystkich wydarzeniach stwierdziła, że spokój odnajdzie w samotności to grubo się myliła. Zbrzydłoby jej to po jednym dniu, a w tym przeklętym domu to pewnie chwilę po tym jakby do niego weszła. O nie. James do tego nie dopuści. Choćby się teraz zapierała rękami i nogami to nie pozwoli jej tam mieszkać.
Z jego chwilowego wyłączenia wyrwał go wyszczerz Marlene. Natychmiast się nim zaraził.
- Będziesz musiała się lepiej postarać. Widzisz, taka Lily próbuje się mnie pozbyć od… zawsze – stwierdził marszcząc brwi w skupieniu – A ja… - przyciął się. No właśnie… A on? Chyba historyjka którą chciał jej teraz sprzedać straciła ważność kilka miesięcy temu. Zaczął o tym mówić bardziej z przyzwyczajenia niż z chłodnej analizy faktów. Wypuścił Lily z rąk, a przecież miał ją w nich trzymać bezpieczną do końca życia. I pomimo żalów i pretensji, czuł teraz że to on zawiódł, bo jak nie trzeba było to potrafił ją dręczyć dzień w dzień, a gdy powinien uczepić się jej jak ostatniej deski ratunku, po prostu skapitulował - …dalej o niej myślę – dodał w końcu, chociaż nijak miało się to do tego co chciał przecież przez to powiedzieć. Miał jednak nadzieję, że Marlene go zrozumie.
- Pewnie – odparł jakby była to oczywista oczywistość – Pokój już czeka – dodał z nutką dramatyzmu – I chyba nie myślisz, że pozwolę ci tam pracować? – stwierdził twardo. Może i nie powinien aż tak się wtrącać, ale naprawdę twierdził że zasłużyła sobie na coś lepszego – Umówmy się tak… Najpierw wydobrzejesz, sprzedasz dom, pozałatwiasz sprawy które musisz pozałatwiać, poukładasz sobie wszystko w tej swojej pięknej blond główce, odpoczniesz i wtedy wrócimy do tej rozmowy – dodał z uśmiechem i zagryzł wszystko żelkiem. Dla niego było to jasne i oczywiste, pewnie dlatego że sam nigdy nie narzekał na brak pieniędzy, nie dało się ukryć że wychował się w domu gdzie spełniane były wszystkie jego zachcianki. Może i momentami było aż nazbyt widać, że jest trochę rozpieszczony i sam czasami zapominał, że przecież nie wszyscy mieli tyle farta w życiu co on. Sporo się zmieniło po śmierci jego siostry, dało mu to porządnego kopa w tyłek, bo w końcu zabrano mu coś więcej niż byłby w stanie wyobrazić sobie, że może stracić.
- Marlene, nie musisz mu nic tłumaczyć – stwierdził dobitnie mierząc Rosiera wściekłym spojrzeniem. Co za kretyn. Naprawdę miał chęć zedrzeć mu z twarzy ten podły wyraz. Naszła go nagła ochota wymierzenia mu klasycznego prawego sierpowego. Tego by się raczej nie spodziewał i może ta głupia różdżka wypadła by mu z ręki, bo jak będzie dalej tak nią machał to zaraz sobie oko wykole.
Przed jakimkolwiek ruchem powstrzymywała go jedynie Marlene. Prawdą było, że James nie miał pojęcia co łączy tę dwójkę i do czego zmierza ta pogmatwana rozmowa. Swoją osobistą nienawiść do Rosiera musiał zatrzymać dla siebie. Nie miał jednak zielonego pojęcia jak McKinnon wogóle mogła do siebie dopuścić kogoś takiego jak Evan.
Po wizycie pchlarza trochę puściły mu nerwy. Nie krył się już z różdżką, zresztą Rosier przecież ze swoją też.
Prychnął na jego uwagę. Gdy ślizgon wstał, James podniósł się równie szybko. Był gotowy na każdy jego ruch. Przez moment stali tak twarzą w twarz z różdżkami w rękach. Chwilę analizował jego słowa i nie był zbyt zadowolony z wniosków jakie wysnuł.
- Módl się żebym nie musiał odgrywać go przez ciebie – wycedził, a przed kolejnym ruchem powstrzymała go dłoń Marlene. Na ramieniu Rosiera.
Z jego chwilowego wyłączenia wyrwał go wyszczerz Marlene. Natychmiast się nim zaraził.
- Będziesz musiała się lepiej postarać. Widzisz, taka Lily próbuje się mnie pozbyć od… zawsze – stwierdził marszcząc brwi w skupieniu – A ja… - przyciął się. No właśnie… A on? Chyba historyjka którą chciał jej teraz sprzedać straciła ważność kilka miesięcy temu. Zaczął o tym mówić bardziej z przyzwyczajenia niż z chłodnej analizy faktów. Wypuścił Lily z rąk, a przecież miał ją w nich trzymać bezpieczną do końca życia. I pomimo żalów i pretensji, czuł teraz że to on zawiódł, bo jak nie trzeba było to potrafił ją dręczyć dzień w dzień, a gdy powinien uczepić się jej jak ostatniej deski ratunku, po prostu skapitulował - …dalej o niej myślę – dodał w końcu, chociaż nijak miało się to do tego co chciał przecież przez to powiedzieć. Miał jednak nadzieję, że Marlene go zrozumie.
- Pewnie – odparł jakby była to oczywista oczywistość – Pokój już czeka – dodał z nutką dramatyzmu – I chyba nie myślisz, że pozwolę ci tam pracować? – stwierdził twardo. Może i nie powinien aż tak się wtrącać, ale naprawdę twierdził że zasłużyła sobie na coś lepszego – Umówmy się tak… Najpierw wydobrzejesz, sprzedasz dom, pozałatwiasz sprawy które musisz pozałatwiać, poukładasz sobie wszystko w tej swojej pięknej blond główce, odpoczniesz i wtedy wrócimy do tej rozmowy – dodał z uśmiechem i zagryzł wszystko żelkiem. Dla niego było to jasne i oczywiste, pewnie dlatego że sam nigdy nie narzekał na brak pieniędzy, nie dało się ukryć że wychował się w domu gdzie spełniane były wszystkie jego zachcianki. Może i momentami było aż nazbyt widać, że jest trochę rozpieszczony i sam czasami zapominał, że przecież nie wszyscy mieli tyle farta w życiu co on. Sporo się zmieniło po śmierci jego siostry, dało mu to porządnego kopa w tyłek, bo w końcu zabrano mu coś więcej niż byłby w stanie wyobrazić sobie, że może stracić.
- Marlene, nie musisz mu nic tłumaczyć – stwierdził dobitnie mierząc Rosiera wściekłym spojrzeniem. Co za kretyn. Naprawdę miał chęć zedrzeć mu z twarzy ten podły wyraz. Naszła go nagła ochota wymierzenia mu klasycznego prawego sierpowego. Tego by się raczej nie spodziewał i może ta głupia różdżka wypadła by mu z ręki, bo jak będzie dalej tak nią machał to zaraz sobie oko wykole.
Przed jakimkolwiek ruchem powstrzymywała go jedynie Marlene. Prawdą było, że James nie miał pojęcia co łączy tę dwójkę i do czego zmierza ta pogmatwana rozmowa. Swoją osobistą nienawiść do Rosiera musiał zatrzymać dla siebie. Nie miał jednak zielonego pojęcia jak McKinnon wogóle mogła do siebie dopuścić kogoś takiego jak Evan.
Po wizycie pchlarza trochę puściły mu nerwy. Nie krył się już z różdżką, zresztą Rosier przecież ze swoją też.
Prychnął na jego uwagę. Gdy ślizgon wstał, James podniósł się równie szybko. Był gotowy na każdy jego ruch. Przez moment stali tak twarzą w twarz z różdżkami w rękach. Chwilę analizował jego słowa i nie był zbyt zadowolony z wniosków jakie wysnuł.
- Módl się żebym nie musiał odgrywać go przez ciebie – wycedził, a przed kolejnym ruchem powstrzymała go dłoń Marlene. Na ramieniu Rosiera.
- Evan Rosier
Re: Przedział V
Pon Lip 03, 2017 6:23 pm
Co odpowiedziałby dzisiaj, gdyby przypomniała mu o ich obiecanej przyjaźni. Czy obietnice składane za dzieciaka mogły się liczyć w dorosłym życiu? Jako bachor pewnie jeszcze nie rozumiał znaczenia obietnicy. Obecnie całkowicie bagatelizował. Słowa nic nie znaczyły. Niedomówienia i kłamstwa tym bardziej. Nienawidził jej, bo widział w niej kłamczuchę, a jako dziecko wszystko wyolbrzymiał. W sumie już mu to zostało. Niewątpliwe wskazywały na to jego maniery i słowa.
Kto powiedział, że zerwanie przyjaźni wiąże się z zaprzestaniem lubienia kogoś? Tyle powstało cudownych powieści (głównie romantycznych, o!) z historią bohaterów, którym nigdy nie dane było zrealizowanie swoich pragnień. To mógł być przypadek, los, przeznaczenie - jakkolwiek to nazwiesz - z pewnością nie wydarzyło się bez powodu. Rosier zawsze podły dla drugiego człowieka, a jednak nigdy jeszcze nie posunął się w skrzywdzeniu McKinnon, jak zdarzyło się to z innymi jej podobnymi czarodziejami. Nie napawało go to dumą. Widział w niej swoją słabość i wciąż otwartą ranę. Zastanawiał się czy koniec jej żywota nareszcie zakończy tą odrobinę litości, która go ogarniała na jej widok. Wyrwałby w końcu tą drzazgę raz na zawsze. Jednak musiał jeszcze poczekać.
- Dobrze, że jeszcze nie spłonęłaś - rzekł cicho i powoli w odpowiedzi, delikatnie gładząc palcem swoje usta. Nie uszło jego uwadze rumień na policzkach McKinnon, ani zdenerwowanie zdradzane przez delikatne ruchy ciała. - Prawdziwą wiedźmę, należy najpierw poddać torturom.
Czerpał przyjemność z obserwowania, jak wpływają na nią jego słowa. Każda jej reakcja działała jak płachta na byka i zachęcała do posunięcia się dalej, i dalej. Mógł czuć się jak kot, który złapał mysz, lecz jeszcze jej nie zabił. Przyniósł swojemu panu i prezentował, jak się bawi zdobyczą. Raz uszkodzi jej nogę, raz ogon, ale chociaż mysz jest skazana na śmierć, broni się przed swym oprawcą ucieczką. Daremnie.
Słowa Pottera zignorował stoickim spokojem, więc tylko kątem oka widział, jak chłopak przeżywa obecność Ślizgona w przedziale. Miał ochotę pozbyć się Gryfonów raz na zawsze. Kurcze, nie dowierzał, że jeszcze tego nie zrobił. Był zdecydowanie za dobry dla robali.
Oderwał plecy od oparcia i usiadł na skraju siedzenia. Oparł łokcie o szeroko rozstawione kolana, a dłonie splótł na środku. Długimi palcami powoli przesuwał po kłykciach. Kącik ust, który powędrował w górę podkreślił jego kości policzkowe - nieco wyraźniejsze niż kilka tygodni temu. Chłopak wyraźnie schudł, zrobił się bardziej żylasty, wyraźnie tracił mięśnie uzyskane podczas gry w quidditcha (o ile w ogóle grał). Chwila moment i byle wietrzyk mógłby go przewrócić.
- Czas, start - odpowiedział i czekał na gorzkie żale dziewczyny. Och, nie, prawie kobiety. Dziwne, że w przedziale siedzieli prawie dorośli ludzie, a bliżej im było do gówniarzy, którzy robią wyliczankę, kto jest bardziej dorosły. Wynik nie nadszedł, zabawa została przerwana przez innego niedorozwiniętego bachora, który nagle wszedł i pozostawił niesmak po prezencie, o wiele gorszym od rodzynek podarowanych na Halloween. Napięta atmosfera tylko się zaostrzyła. Wszyscy w napięciu czekali na pierwszy ruch na szachownicy.
Mini potyczka na spojrzenia z Potterem - kto wytrzyma dłużej bez mrugania!
Rosier był tym typem osoby, która wymuszała na dżentelmenach reakcji obronnych i obronnej względem delikatnych dam. Zapewne wystarczyłby sierpowy i typowo męska bijatyka. Idealny sposób na rozładowanie wysokiego poziomu testosteronu dwóch młodzików. Gdyby Rosier mógł zmarnować siłę swoich wątłych ramion na dobrze zbudowanego Gryfona, na pewno wybrałby bardziej sprzyjające okoliczności od ciasnego przedziału w pędzącym pociągu.
Syk z ust Krukonki - nieprawdopodobne! Z wężem niewiele miało to wspólnego, a jednak bardziej dotarło do Ślizgona, niż słodki i przejęty ton księżniczki, która nie chcę, aby jej zalotnicy walczyli o jej rękę. Może tylko dzięki temu nie wyłamał jej ramienia za przekroczenie dawno ustalonej granicy.
Powędrował za wzrokiem Gryfona na swoje ramię.
Nie mógł chyba bardziej znieruchomieć przez przebieg całej tej porąbanej sytuacji w przedziale numer pięć.
Głośno przełknął ślinę. Przekrzywił szyję na bok, aż trzasnęły kręgi. Zmrużył wężowe oczy, gdy ponownie wlepił je w Krukonkę.
- McKinnon - powiedział twardo. Wątpliwe było, aby zaraz miał pocałować dziewczynę. Mimo to jego twarz zatrzymała się w niewielkiej odległości od rumianej buzi. Przesunął się dalej i głowę zatrzymał tak, aby jego usta były tuż przy jej uchu. Cicho wypowiedział kilka słów znanych tylko jej. Potter nie mógł widzieć, jak wargi Ślizgona ledwo muskają ciało Marlene McKinnon i wypuszczają ciepłe powietrze wywołujące dreszcz na całym ciele.
Streścił się, tak jak życzył sobie Gryfon. Jednak chłopak musiał się nauczyć, że nie ma niczego za darmo. Nie był szlachetnym rycerzem i nie brał do siebie słów delikatnych dam. Jako ten zły smok mógł walczyć z bohaterem. Nawet Gryfon powinien się nauczyć, że ogień parzy.
Nim całkiem odsunął się od McKinnon i ponownie spojrzał w jej oczy, nieznaczenie chwycił różdżkę w ten sposób, że była wymierzona w Jamesa Pottera. Teraz potwór mógł, albo złożyć pocałunek na ustach księżniczki, albo pozbyć się błędnego rycerza.
- Petrificus Totalus - krzyknął z wyciągniętą różdżką w stronę Pottera. Odepchnął McKinnon od siebie na kiepskiej jakości siedzenie, aż sprężyny zazgrzytały.
Szybko odwrócił się w stronę Dreamy i ponowił zaklęcie.
#1 w Pottera
#2 w Dramę
Kto powiedział, że zerwanie przyjaźni wiąże się z zaprzestaniem lubienia kogoś? Tyle powstało cudownych powieści (głównie romantycznych, o!) z historią bohaterów, którym nigdy nie dane było zrealizowanie swoich pragnień. To mógł być przypadek, los, przeznaczenie - jakkolwiek to nazwiesz - z pewnością nie wydarzyło się bez powodu. Rosier zawsze podły dla drugiego człowieka, a jednak nigdy jeszcze nie posunął się w skrzywdzeniu McKinnon, jak zdarzyło się to z innymi jej podobnymi czarodziejami. Nie napawało go to dumą. Widział w niej swoją słabość i wciąż otwartą ranę. Zastanawiał się czy koniec jej żywota nareszcie zakończy tą odrobinę litości, która go ogarniała na jej widok. Wyrwałby w końcu tą drzazgę raz na zawsze. Jednak musiał jeszcze poczekać.
- Dobrze, że jeszcze nie spłonęłaś - rzekł cicho i powoli w odpowiedzi, delikatnie gładząc palcem swoje usta. Nie uszło jego uwadze rumień na policzkach McKinnon, ani zdenerwowanie zdradzane przez delikatne ruchy ciała. - Prawdziwą wiedźmę, należy najpierw poddać torturom.
Czerpał przyjemność z obserwowania, jak wpływają na nią jego słowa. Każda jej reakcja działała jak płachta na byka i zachęcała do posunięcia się dalej, i dalej. Mógł czuć się jak kot, który złapał mysz, lecz jeszcze jej nie zabił. Przyniósł swojemu panu i prezentował, jak się bawi zdobyczą. Raz uszkodzi jej nogę, raz ogon, ale chociaż mysz jest skazana na śmierć, broni się przed swym oprawcą ucieczką. Daremnie.
Słowa Pottera zignorował stoickim spokojem, więc tylko kątem oka widział, jak chłopak przeżywa obecność Ślizgona w przedziale. Miał ochotę pozbyć się Gryfonów raz na zawsze. Kurcze, nie dowierzał, że jeszcze tego nie zrobił. Był zdecydowanie za dobry dla robali.
Oderwał plecy od oparcia i usiadł na skraju siedzenia. Oparł łokcie o szeroko rozstawione kolana, a dłonie splótł na środku. Długimi palcami powoli przesuwał po kłykciach. Kącik ust, który powędrował w górę podkreślił jego kości policzkowe - nieco wyraźniejsze niż kilka tygodni temu. Chłopak wyraźnie schudł, zrobił się bardziej żylasty, wyraźnie tracił mięśnie uzyskane podczas gry w quidditcha (o ile w ogóle grał). Chwila moment i byle wietrzyk mógłby go przewrócić.
- Czas, start - odpowiedział i czekał na gorzkie żale dziewczyny. Och, nie, prawie kobiety. Dziwne, że w przedziale siedzieli prawie dorośli ludzie, a bliżej im było do gówniarzy, którzy robią wyliczankę, kto jest bardziej dorosły. Wynik nie nadszedł, zabawa została przerwana przez innego niedorozwiniętego bachora, który nagle wszedł i pozostawił niesmak po prezencie, o wiele gorszym od rodzynek podarowanych na Halloween. Napięta atmosfera tylko się zaostrzyła. Wszyscy w napięciu czekali na pierwszy ruch na szachownicy.
Mini potyczka na spojrzenia z Potterem - kto wytrzyma dłużej bez mrugania!
Rosier był tym typem osoby, która wymuszała na dżentelmenach reakcji obronnych i obronnej względem delikatnych dam. Zapewne wystarczyłby sierpowy i typowo męska bijatyka. Idealny sposób na rozładowanie wysokiego poziomu testosteronu dwóch młodzików. Gdyby Rosier mógł zmarnować siłę swoich wątłych ramion na dobrze zbudowanego Gryfona, na pewno wybrałby bardziej sprzyjające okoliczności od ciasnego przedziału w pędzącym pociągu.
Syk z ust Krukonki - nieprawdopodobne! Z wężem niewiele miało to wspólnego, a jednak bardziej dotarło do Ślizgona, niż słodki i przejęty ton księżniczki, która nie chcę, aby jej zalotnicy walczyli o jej rękę. Może tylko dzięki temu nie wyłamał jej ramienia za przekroczenie dawno ustalonej granicy.
Powędrował za wzrokiem Gryfona na swoje ramię.
Nie mógł chyba bardziej znieruchomieć przez przebieg całej tej porąbanej sytuacji w przedziale numer pięć.
Głośno przełknął ślinę. Przekrzywił szyję na bok, aż trzasnęły kręgi. Zmrużył wężowe oczy, gdy ponownie wlepił je w Krukonkę.
- McKinnon - powiedział twardo. Wątpliwe było, aby zaraz miał pocałować dziewczynę. Mimo to jego twarz zatrzymała się w niewielkiej odległości od rumianej buzi. Przesunął się dalej i głowę zatrzymał tak, aby jego usta były tuż przy jej uchu. Cicho wypowiedział kilka słów znanych tylko jej. Potter nie mógł widzieć, jak wargi Ślizgona ledwo muskają ciało Marlene McKinnon i wypuszczają ciepłe powietrze wywołujące dreszcz na całym ciele.
Streścił się, tak jak życzył sobie Gryfon. Jednak chłopak musiał się nauczyć, że nie ma niczego za darmo. Nie był szlachetnym rycerzem i nie brał do siebie słów delikatnych dam. Jako ten zły smok mógł walczyć z bohaterem. Nawet Gryfon powinien się nauczyć, że ogień parzy.
Nim całkiem odsunął się od McKinnon i ponownie spojrzał w jej oczy, nieznaczenie chwycił różdżkę w ten sposób, że była wymierzona w Jamesa Pottera. Teraz potwór mógł, albo złożyć pocałunek na ustach księżniczki, albo pozbyć się błędnego rycerza.
- Petrificus Totalus - krzyknął z wyciągniętą różdżką w stronę Pottera. Odepchnął McKinnon od siebie na kiepskiej jakości siedzenie, aż sprężyny zazgrzytały.
Szybko odwrócił się w stronę Dreamy i ponowił zaklęcie.
#1 w Pottera
#2 w Dramę
- Mistrz Gry
Re: Przedział V
Pon Lip 03, 2017 6:23 pm
The member 'Evan Rosier' has done the following action : Rzuć kością
#1 'Pojedynek' :
#1 Result : 5, 6
--------------------------------
#2 'Pojedynek' :
#2 Result : 6, 6
#1 'Pojedynek' :
#1 Result : 5, 6
--------------------------------
#2 'Pojedynek' :
#2 Result : 6, 6
- Marlene McKinnon
Re: Przedział V
Wto Lip 04, 2017 1:57 am
- A Ty pozbyłeś jej się sam - dopowiedziała swoje brutalne, alternatywne zakończenie. Słysząc jednak wersję chłopaka, westchnęła cichutko i nachylając się do przodu, mocno, jak na wątłą blondynkę, uścisnęła jego dłonie. A więc jednak tęsknił za Rudą? No tak, przecież właśnie tego się spodziewała. Właściwie, była tego niemal pewna, chociaż dopóki Potter milczał na temat Evans dopóty ona mogła sądzić, że Ruda przestała już nawiedzać jego myśli. Niestety, Evans wciąż była obecna w jego życiu chociaż obecność ta, wbrew temu czego życzyłaby sobie blondynka, nie była obecnością namacalną. Wielka szkoda. - Ej, głowa do góry! - zarządziła energicznie wciąż trzymając jego dłonie. - Sprawa nie jest do końca przegrana dopóki nie jest zamknięta, a dobrze wiesz, że ani Ty ani Evans jeszcze jej nie zamknęliście - chyba nie była mistrzem pocieszania. - Kiedy wrócimy do Londynu umówisz się z nią na rozmowę. Ostatnią, spokojną rozmowę. Przedstawisz sprawę jasno. Zawaliłeś owszem, ale ona też wodzi Cię za nos, a Ty skaczesz jak ta tresowana małpka - mówiła szybko jednak mimo pozornego chaosu, który panował w jej wypowiedzi, starannie dobierała słowa. - Więc porozmawiacie na spokojnie. Powiesz jej co czujesz, ale powiesz też, że nie możesz czekać. Bo naprawdę nie możesz - mocniej ścisnęła jego dłonie - nie można całe życie żyć przeszłością. Masz przed sobą długie, cudowne lata. Bardzo chciałabym żebyś spędził je z Lily, ale jeśli to nie będzie możliwe musisz iść do przodu - zakończyła, w końcu go puszczając. Właściwie nie miała prawa dawać mu rad. Blondynka też przecież ciągle egzystowała w przeszłości, co więcej, chwilowo nie zamierzała tego zmieniać, ale z drugiej strony, dawała mu te rady właśnie po to, żeby James nie podzielił jej losu. Ktoś tu przecież musiał twardo stąpać po ziemi. - Tak czy siak. Oboje jeszcze macie otwarty rozdział pod tytułem ''związek'' i dopóki żadne z was nie postanowi go zamknąć, możesz mieć nadzieję. - Chyba zasłużyła na żelkę. - Odbiegłam od tematu, a przecież chciałam tylko powiedzieć, że nie chcę próbować się Ciebie pozbyć. Nawet jeśli czasami zrzędzę. Miło jest wiedzieć, że ktoś, gdzieś, w jakiś sposób się o mnie troszczy. A jeśli pokój już czeka... - ostatni raz się zawahała. Przecież to tylko kilka tygodni. Nie wprowadza się do niego na zawsze. - Jeśli naprawdę czeka to ja chętnie z niego skorzystam. Głupio by było gdyby się zmarnował.
Zmarszczyła brwi słysząc padając z jego ust pytanie. No...Właściwie to nie zastanawiała się nad tym czy Potter pozwoli być jej barmanką, czy nie, ale przecież musiała gdzieś pracować. Wiedziała, że James nigdy nie miał problemów z pieniędzmi, pewnie nawet mogłaby pożyczyć od niego całkiem sporą sumę galeonów, ale...Nie chciała. Nie mogła być od kogoś aż tak zależną. - Muszę gdzieś pracować - zaprotestowała łagodnie. - Nawet jeśli odpadną mi koszty mieszkania to przecież i tak muszę za coś żyć. Nie mogą być twoją utrzymanką - lekko pokręciła głową. - Ale jeśli mogę trochę powybrzydzać, obiecaj mi proszę, że nie będę miała pokoju naprzeciwko Blacka - znów się uśmiechnęła.
Czy słowa pocieszenia, które kierowała do Pottera miałby być również w jakimś stopniu pocieszające dla niej samej? Boże, nie! Nie potrzebowała miłych słówek bo w przeciwieństwie do Pottera ona nie miała prawa mieć żadnych złudzeń. Marlene potrzebowała słów. Ostrych jak brzytwa, raniących słów. Słów, które uświadomiłyby jej, że to, że jako jedna z nielicznych szlam nigdy nie doznała pełnego okrucieństwa Rosiera nie jest zasługą żadnych jego uczuć czy słabości jaką odczuwał względem jej osoby. Potrzebowała słów, które sprowadziłby ją na ziemię. Wybiłyby z jej głowy ten chory pomysł, że wciąż ma na niego jakiś wpływ. Że jest ważna.
Mocniej zacisnęła pięści. Zdawała sobie sprawę z tego, że jej nerwy nakręcały go jeszcze bardziej, ale nie potrafiła ich opanować. Usta, które jeszcze nie tak dawno rozciągały się w szerokim uśmiechu, teraz ściągnęły się w wąską linię. James miał rację, nie musiała mu się z niczego tłumaczyć. W ogóle nie musiała mu odpowiadać. Jedyne co musiała, to uwolnić się spod wpływu jego spojrzenia.
Atmosfera była gęsta i Marlene zdecydowanie nie czuła się dobrze. Prawdopodobnie, jeśli naprawdę chciała uwolnić się spod jego władzy, powinna była przestać się w niego wpatrywać, jednak coś w twarzy Ślizgona niepokoiło ją do tego stopnia, że nie mogła oderwać od niego oczu. Wydawało jej się, że schudł, zmizerniał, sińce pod oczami sugerowały, że miał za sobą wiele nieprzespanych nocy. Zmarszczyła brwi. Nie była pewna jak powinna to interpretować.
Była też pełna podziwu dla Jamesa. Mimo nerwowej i napiętej sytuacji biło od niego jakieś wewnętrzne ciepło, spokój i siła, które powodowały, że cały sercem pragnęła schować się za jego plecami. Czuła się przy nim bezpiecznie i mimo zakłopotanie, które powodował fakt, że naraziła go na taką nieprzyjemną sytuację, naprawdę cieszyła się z jego obecności. Miała swojego rycerza. A rycerz ten aktualnie zerkał na jej dłoń, opartą na ramieniu smoka. Marlene podchwyciła jego spojrzenie i odruchowo puściła Rosiera jednak było już za późno. Były Ślizgon stał teraz zdecydowanie za blisko niej, a jego usta znajdowały się w miejscu w którym absolutnie nigdy nie powinny się znaleźć. Mimowolnie zadrżała gdy wypuszczane z ust Rosiera, ciepłe powietrze, omiotło okolice jej ucha. I tak słabe kolana, ugięły się gdy usta chłopaka weszły w kontakt z jej skórą. W środku krzyczała. To nie powinno było się dziać. Jego dotyk, pozbawiony wszelkiej czułości i delikatności, brzydził ją, odpychał, a jednocześnie była gotowa się w nim zatracić. Mieszał jej w głowie, a ona bezkarnie mu na to pozwalała. W dodatku jej głupie ciało cały czas sygnalizowało mu, że jest zadowolone z takiego obrotu spraw. Nieomal jęknęła gdy chłopak skończył mówić i niestety, ale nie mogłaby być pewną tego, że jęk ów byłby spowodowany usłyszaną treścią, a nie nagle przerwanym kontaktem fizycznym.
Spojrzenie, którym go obdarowała było pełnie niedowierzania, złości i...Strachu. Bała się. Pierwszy raz w życiu udało się mu ją naprawdę przestraszyć. Nie wiedziała kim był stojący przed nią człowiek,ale była pewna, że w żaden sposób nie przypominał on jej dawnego przyjaciela. Zdziwiona tym odkryciem nie zauważyła wymierzonej w Pottera różdżki.
Nie zauważyła też kiedy, kiedy po raz kolejny ją od siebie odepchnął.
On też nie zauważył kilku rzeczy. Zajęty Potterem nie zarejestrował momentu w którym Marlene znowu się podniosła. - Nie jestem twoją zabawką. Nie pozwolę Ci się tak traktować - powiedziała roztrzęsionym głosem. Starała się nie płakać. A później na oślep zaczęła okładać go pięściami. Naprawdę mocno.
Zmarszczyła brwi słysząc padając z jego ust pytanie. No...Właściwie to nie zastanawiała się nad tym czy Potter pozwoli być jej barmanką, czy nie, ale przecież musiała gdzieś pracować. Wiedziała, że James nigdy nie miał problemów z pieniędzmi, pewnie nawet mogłaby pożyczyć od niego całkiem sporą sumę galeonów, ale...Nie chciała. Nie mogła być od kogoś aż tak zależną. - Muszę gdzieś pracować - zaprotestowała łagodnie. - Nawet jeśli odpadną mi koszty mieszkania to przecież i tak muszę za coś żyć. Nie mogą być twoją utrzymanką - lekko pokręciła głową. - Ale jeśli mogę trochę powybrzydzać, obiecaj mi proszę, że nie będę miała pokoju naprzeciwko Blacka - znów się uśmiechnęła.
Czy słowa pocieszenia, które kierowała do Pottera miałby być również w jakimś stopniu pocieszające dla niej samej? Boże, nie! Nie potrzebowała miłych słówek bo w przeciwieństwie do Pottera ona nie miała prawa mieć żadnych złudzeń. Marlene potrzebowała słów. Ostrych jak brzytwa, raniących słów. Słów, które uświadomiłyby jej, że to, że jako jedna z nielicznych szlam nigdy nie doznała pełnego okrucieństwa Rosiera nie jest zasługą żadnych jego uczuć czy słabości jaką odczuwał względem jej osoby. Potrzebowała słów, które sprowadziłby ją na ziemię. Wybiłyby z jej głowy ten chory pomysł, że wciąż ma na niego jakiś wpływ. Że jest ważna.
Mocniej zacisnęła pięści. Zdawała sobie sprawę z tego, że jej nerwy nakręcały go jeszcze bardziej, ale nie potrafiła ich opanować. Usta, które jeszcze nie tak dawno rozciągały się w szerokim uśmiechu, teraz ściągnęły się w wąską linię. James miał rację, nie musiała mu się z niczego tłumaczyć. W ogóle nie musiała mu odpowiadać. Jedyne co musiała, to uwolnić się spod wpływu jego spojrzenia.
Atmosfera była gęsta i Marlene zdecydowanie nie czuła się dobrze. Prawdopodobnie, jeśli naprawdę chciała uwolnić się spod jego władzy, powinna była przestać się w niego wpatrywać, jednak coś w twarzy Ślizgona niepokoiło ją do tego stopnia, że nie mogła oderwać od niego oczu. Wydawało jej się, że schudł, zmizerniał, sińce pod oczami sugerowały, że miał za sobą wiele nieprzespanych nocy. Zmarszczyła brwi. Nie była pewna jak powinna to interpretować.
Była też pełna podziwu dla Jamesa. Mimo nerwowej i napiętej sytuacji biło od niego jakieś wewnętrzne ciepło, spokój i siła, które powodowały, że cały sercem pragnęła schować się za jego plecami. Czuła się przy nim bezpiecznie i mimo zakłopotanie, które powodował fakt, że naraziła go na taką nieprzyjemną sytuację, naprawdę cieszyła się z jego obecności. Miała swojego rycerza. A rycerz ten aktualnie zerkał na jej dłoń, opartą na ramieniu smoka. Marlene podchwyciła jego spojrzenie i odruchowo puściła Rosiera jednak było już za późno. Były Ślizgon stał teraz zdecydowanie za blisko niej, a jego usta znajdowały się w miejscu w którym absolutnie nigdy nie powinny się znaleźć. Mimowolnie zadrżała gdy wypuszczane z ust Rosiera, ciepłe powietrze, omiotło okolice jej ucha. I tak słabe kolana, ugięły się gdy usta chłopaka weszły w kontakt z jej skórą. W środku krzyczała. To nie powinno było się dziać. Jego dotyk, pozbawiony wszelkiej czułości i delikatności, brzydził ją, odpychał, a jednocześnie była gotowa się w nim zatracić. Mieszał jej w głowie, a ona bezkarnie mu na to pozwalała. W dodatku jej głupie ciało cały czas sygnalizowało mu, że jest zadowolone z takiego obrotu spraw. Nieomal jęknęła gdy chłopak skończył mówić i niestety, ale nie mogłaby być pewną tego, że jęk ów byłby spowodowany usłyszaną treścią, a nie nagle przerwanym kontaktem fizycznym.
Spojrzenie, którym go obdarowała było pełnie niedowierzania, złości i...Strachu. Bała się. Pierwszy raz w życiu udało się mu ją naprawdę przestraszyć. Nie wiedziała kim był stojący przed nią człowiek,ale była pewna, że w żaden sposób nie przypominał on jej dawnego przyjaciela. Zdziwiona tym odkryciem nie zauważyła wymierzonej w Pottera różdżki.
Nie zauważyła też kiedy, kiedy po raz kolejny ją od siebie odepchnął.
On też nie zauważył kilku rzeczy. Zajęty Potterem nie zarejestrował momentu w którym Marlene znowu się podniosła. - Nie jestem twoją zabawką. Nie pozwolę Ci się tak traktować - powiedziała roztrzęsionym głosem. Starała się nie płakać. A później na oślep zaczęła okładać go pięściami. Naprawdę mocno.
- James Potter
Re: Przedział V
Wto Lip 04, 2017 7:49 pm
Zakończenie Marlene raziło go niczym piorun. Serce momentalnie zaczęło mu walić w piersi tak mocno, że aż wstrzymał oddech. W końcu ktoś powiedział to na głos. Jakoś w umyśle Jamesa nie brzmiało to tak strasznie jak wyrzucone w eter. Potrafił tak się sam oszukiwać, wymyślać masę powodów przez które doszło do tej sytuacji, że momentami czuł się prawie niewinny. A teraz? Prawda w oczy kole, tylko jak do tego wszystkiego doszło? Kiedy? Co on ze sobą zrobił po śmierci Erin, że w tak szybkim tempie wszystko zaprzepaścił? Od tamtej pory posunął się do tylu nierozsądnych rzeczy, że przebił chyba samego siebie.
Wychrypiał swoje zakończenie, chociaż nijak trzymało się ono kupy. Tęsknił z nią, owszem, cały ten czas, tylko dlaczego nic z tym nie zrobił? Dlaczego wtedy jeszcze bardziej ją odtrącał? Nie potrafił tego wytłumaczyć, ani sobie, ani Marlene, ani tym bardziej Lily. Śmierć Erin oderwała go od rzeczywistości, wszystko przestało być ważne, po prostu brnął do przodu, ale nijak nie można było nazwać tego życiem. Tak jakby umarł razem z nią, a teraz powoli wracał do żywych przypominając sobie o uczuciach które mieszkały w nim wcześniej.
Pozwolił jej ścisnąć swoje dłonie, chociaż miał ochotę po prostu wyjść z przedziału i przestać o tym myśleć. Mocno go krępowała ta sytuacja i nie potrafił się z nią pogodzić. Przecież Potter miał zawsze to czego chciał, dlaczego i tym razem nie mogło to się tak skończyć?
Słuchał słów Marlene ze spojrzeniem twardo wbitym w okno. Nie chciał spuszczać wzroku, ale nie miał też odwagi patrzeć jej w oczy. Okazywanie jakichkolwiek słabości rezerwował tylko dla Syriusza i Remusa, no i dla Erin która potrafiła go zawsze ustawić do pionu. Powinien wziąć się w garść, parsknąć śmiechem, rzucić jakimś żartem, zapewnić McKinnon że wszystko jest pod kontrolą. Tymczasem siedział milczący dając się ściskać za ręce i pocieszać.
- Nie wiem – rzucił, gdy już puściła jego dłonie i mógł je ciasno spleść na piersi wypuszczając ciężko powietrze z płuc – W sumie to ten rozdział nigdy się oficjalnie nie zaczął, więc mógł się równie nieoficjalnie zakończyć – uśmiechnął się sztucznie jakby chciał zamaskować to jak teraz się czuje. Chciał jej powiedzieć o swoich wątpliwościach, o tym wszystkim nad czym się ostatnio tyle zastanawiał i o Snapie i że Lily… Nie, nie zdoła z siebie tego teraz wykrztusić.
Z ulga przyjął zmianę tematu.
- Też tak sądzę – skwitował, już ze szczerszym uśmiechem, na wieść że Marlene zdecydowała się u niego zostać – Black będzie zawiedziony – stwierdził wyobrażając sobie tak naprawdę jak Łapa cieszy się, że nie będą mieszkać sami, już nie mówiąc o jego wielkiej radości z faktu, że nowy współlokator jest płci damskiej.
Gdy do przedziału wkroczył Rosier atmosfera momentalnie zgęstniała. James nie analizował czy coś zmieniło się w wyglądzie ślizgona. Wystarczyło mu spojrzenie w jego jadowite oczy by stwierdzić, że w kwestii która mogłaby Pottera interesować nie zmienił się ani trochę. Dalej był tym samym parszywym człowiekiem.
Z chłodnym niesmakiem i powagą przyglądał się wszystkim gestom Evana i Marlene. Chyba nie dopuszczał do siebie myśli, że coś mogłoby się między nimi kiedykolwiek wydarzyć. To było zbyt absurdalne.
Nawet jeśli uczucia jakie w tej chwili krążyły po przedziale były nie takie jakich spodziewałby się James, jednego był pewny: Rosier nie może mieć dobrych zamiarów. Trzymał więc różdżkę w pogotowiu, dając Marlene przestrzeń do działania, czy mu się to podobało czy nie.
Gdy Potter już miał zareagować jak wściekły ojciec, odpychając tę dwójkę od siebie, dostrzegł wymierzoną w siebie różdżkę ślizgona. Zaklęcie jak jad popłynęło z jego ust, a James natychmiast zareagował.
- Protego! – odbił atak i nie czekając na kolejny ruch Rosiera, rzucił – Expelliarmus! – i chociaż z przyjemnością wywaliłby go nawet oknem z pociągu, to nie planował burdy, a chciał jedynie unieszkodliwić go i ochronić Marlene. Nie zatrzymał jej jednak gdy zaczęła okładać ślizgona pięściami.
__________
Zaklęcia, bonus +1 za PD
1. Protego 6.3
2. Expelliarmus 3.4
Wychrypiał swoje zakończenie, chociaż nijak trzymało się ono kupy. Tęsknił z nią, owszem, cały ten czas, tylko dlaczego nic z tym nie zrobił? Dlaczego wtedy jeszcze bardziej ją odtrącał? Nie potrafił tego wytłumaczyć, ani sobie, ani Marlene, ani tym bardziej Lily. Śmierć Erin oderwała go od rzeczywistości, wszystko przestało być ważne, po prostu brnął do przodu, ale nijak nie można było nazwać tego życiem. Tak jakby umarł razem z nią, a teraz powoli wracał do żywych przypominając sobie o uczuciach które mieszkały w nim wcześniej.
Pozwolił jej ścisnąć swoje dłonie, chociaż miał ochotę po prostu wyjść z przedziału i przestać o tym myśleć. Mocno go krępowała ta sytuacja i nie potrafił się z nią pogodzić. Przecież Potter miał zawsze to czego chciał, dlaczego i tym razem nie mogło to się tak skończyć?
Słuchał słów Marlene ze spojrzeniem twardo wbitym w okno. Nie chciał spuszczać wzroku, ale nie miał też odwagi patrzeć jej w oczy. Okazywanie jakichkolwiek słabości rezerwował tylko dla Syriusza i Remusa, no i dla Erin która potrafiła go zawsze ustawić do pionu. Powinien wziąć się w garść, parsknąć śmiechem, rzucić jakimś żartem, zapewnić McKinnon że wszystko jest pod kontrolą. Tymczasem siedział milczący dając się ściskać za ręce i pocieszać.
- Nie wiem – rzucił, gdy już puściła jego dłonie i mógł je ciasno spleść na piersi wypuszczając ciężko powietrze z płuc – W sumie to ten rozdział nigdy się oficjalnie nie zaczął, więc mógł się równie nieoficjalnie zakończyć – uśmiechnął się sztucznie jakby chciał zamaskować to jak teraz się czuje. Chciał jej powiedzieć o swoich wątpliwościach, o tym wszystkim nad czym się ostatnio tyle zastanawiał i o Snapie i że Lily… Nie, nie zdoła z siebie tego teraz wykrztusić.
Z ulga przyjął zmianę tematu.
- Też tak sądzę – skwitował, już ze szczerszym uśmiechem, na wieść że Marlene zdecydowała się u niego zostać – Black będzie zawiedziony – stwierdził wyobrażając sobie tak naprawdę jak Łapa cieszy się, że nie będą mieszkać sami, już nie mówiąc o jego wielkiej radości z faktu, że nowy współlokator jest płci damskiej.
Gdy do przedziału wkroczył Rosier atmosfera momentalnie zgęstniała. James nie analizował czy coś zmieniło się w wyglądzie ślizgona. Wystarczyło mu spojrzenie w jego jadowite oczy by stwierdzić, że w kwestii która mogłaby Pottera interesować nie zmienił się ani trochę. Dalej był tym samym parszywym człowiekiem.
Z chłodnym niesmakiem i powagą przyglądał się wszystkim gestom Evana i Marlene. Chyba nie dopuszczał do siebie myśli, że coś mogłoby się między nimi kiedykolwiek wydarzyć. To było zbyt absurdalne.
Nawet jeśli uczucia jakie w tej chwili krążyły po przedziale były nie takie jakich spodziewałby się James, jednego był pewny: Rosier nie może mieć dobrych zamiarów. Trzymał więc różdżkę w pogotowiu, dając Marlene przestrzeń do działania, czy mu się to podobało czy nie.
Gdy Potter już miał zareagować jak wściekły ojciec, odpychając tę dwójkę od siebie, dostrzegł wymierzoną w siebie różdżkę ślizgona. Zaklęcie jak jad popłynęło z jego ust, a James natychmiast zareagował.
- Protego! – odbił atak i nie czekając na kolejny ruch Rosiera, rzucił – Expelliarmus! – i chociaż z przyjemnością wywaliłby go nawet oknem z pociągu, to nie planował burdy, a chciał jedynie unieszkodliwić go i ochronić Marlene. Nie zatrzymał jej jednak gdy zaczęła okładać ślizgona pięściami.
__________
Zaklęcia, bonus +1 za PD
1. Protego 6.3
2. Expelliarmus 3.4
- Mistrz Gry
Re: Przedział V
Wto Lip 04, 2017 7:49 pm
The member 'James Potter' has done the following action : Rzuć kością
#1 'Pojedynek' :
#1 Result : 5, 2
--------------------------------
#2 'Pojedynek' :
#2 Result : 2, 3
#1 'Pojedynek' :
#1 Result : 5, 2
--------------------------------
#2 'Pojedynek' :
#2 Result : 2, 3
- Evan Rosier
Re: Przedział V
Sro Lip 05, 2017 6:44 pm
Rozczulające, jak ludzie przejmują się losami innych. Zamartwiają się cudzymi sprawami. A to tylko po to, aby nie myśleć o własnych problemach. Ubolewanie nad czyimś złamanym sercem było bezpieczniejsze, niż zagłębianie się w odmęty własnego nieszczęścia. Marnowanie czasu. Głupie. Wokół tyle rzeczy do zrobienia, ale to złamane serce jest priorytetem. Chrzanić widmo śmierci, czekające za twoim ramieniem, aż w końcu popełnisz ten jeden mały błąd. Nie odwracalny błąd. Dziwnym losem się złożyło, że w dzisiejszych czasach wystarczyło być zwyczajną szlamą - ot, taką oczywiście od urodzenia. Raczej innego sposobu nie ma.
Ocierasz się ciągle o śmierć, ale hm, muszę znaleźć pracę, hm, znaleźć mieszkanie. I nie wiesz, czy już postradałaś zmysły, czy jak każdy zdrowy człowiek planujesz przyszłość, nie myśląc o bardzo prawdopodobnym spłonięciu na stosie. Jakby się zastanowić, dawno nie palili czarownic. Idealny test na sprawdzenie czy szlamy w ogóle można nazywać czarodziejami. U, i podpłomyki przy okazji można upiec.
Jednak zanim to nastąpi zastanawiajmy się dalej nad oddalająca się potencjalną żoną i dziećmi... Szukajmy pracy, mieszkania... Przecież kompletnie nic złego się nie dzieje! Zdecydowanie łatwiej by było, gdyby każdy czarodziej schowałby się pod łóżkiem i przez wiele dni z niego nie wychodził. Przede wszystkim nie uciekał, nie walczył i grzecznie czekał w kolejce na śmierć, aby dołączyć do bliskich. W końcu życie nie ma sensu, pozostaje tylko płakać.
Gorzej niż w tandetnym romansie.
Gdyby to interesowało Evana pewnie czułby się zaszczycony rolą bad boy'a dla delikatnej dziewczyny, ale interesowało go bardziej posiadanie ptaszka w zdobionej klatce. Może nawet kupiłby złotą, jeśli ptaszyna byłaby grzeczna. Zamiast tego wierzgała, dziobała, drapała i stale próbowała uciec. Mimo to wciąż była niedaleko i sama wlatywała prosto do klatki. Wyraźnie miała jakieś problemy psychiczne i wykazywała niezdrowe przywiązanie do swojego oprawcy. Biedna ptaszyna. Chciała pokazać, że działa, że coś robi dla własnego dobra. Mimo to wciąż stała w miejscu. Nic się nie zmieniło. Ptaszyna drżała, jednocześnie bojąc się kata i tęskniąc za nim, a raczej za adrenaliną i palpitacjami serca, gdy Rosier był blisko.
Nawet tak oziębły człowiek miał ciepły oddech.
To co się działo mogło już uchodzić za absurdalne, skoro różdżka Rosiera nie wymierzyła zaklęcia tylko w McKinnon. Chociaż, kto wie, co by się wydarzyło, gdyby Potter padł na ziemię, niczym trup - tak jak powinien. Rosier zgrzytnął zębami, na zaklęcie ochronne, które częściowo ochroniło przeciwnika, a przede wszystkim nie dało pełnego rezultatu. Nie zdążył jednak odpowiednio zareagować, gdy szybka ptaszyna zaczęła okładać go pięściami, a Gryfon już wycelował różdżką w Ślizgona. Próbował złapać jej ręce, jakoś ją przytrzymać lub znowu odepchnąć, a drugą odpowiedzieć zaklęciem, jednak Expelliarmus odrzucił ich dwójkę na podłogę.
Gdyby okoliczności były bardziej sprzyjające, pewnie nastałoby chwilowe zwolnienie czasu, gdy ich twarze znalazły się blisko siebie. Wyczekujący moment czy któreś z nich odważy się wykonać następny krok. Zamiast tego Rosier na chwilę zgubił różdżkę. Zniszczył moment przewracając Krukonkę gwałtownym ruchem, aby sięgnąć po różdżkę, na której dziewczyna leżała.
Słabostka znowu zniszczyła jego plany. Nie na długo.
- Desmaio! - krzyknął, ale różdżka zaraz wypadła mu z ręki i zaklęcie nie dosięgnęło celu. Drugą ręką pochwycił swoją różdżkę, nie wstając rzucił kolejne zaklęcie.
- Acusdolor!
Zaraz po rzuceniu zaklęcia wstał, ciągnąc za sobą McKinnon mocno trzymając ją za ramię.
- Ty się naprawdę prosisz o śmierć - wycedził przez zaciśnięte zęby tuż w jej twarz.
Tak dużo się dzieje, że nie ogarniam, jak to wszystko interpretować. Szczególnie po przeczytaniu swojego posta.
Z racji tego, że Dreama nie odpisuje, uznaję, że trafiło ją zaklęcie.
Ocierasz się ciągle o śmierć, ale hm, muszę znaleźć pracę, hm, znaleźć mieszkanie. I nie wiesz, czy już postradałaś zmysły, czy jak każdy zdrowy człowiek planujesz przyszłość, nie myśląc o bardzo prawdopodobnym spłonięciu na stosie. Jakby się zastanowić, dawno nie palili czarownic. Idealny test na sprawdzenie czy szlamy w ogóle można nazywać czarodziejami. U, i podpłomyki przy okazji można upiec.
Jednak zanim to nastąpi zastanawiajmy się dalej nad oddalająca się potencjalną żoną i dziećmi... Szukajmy pracy, mieszkania... Przecież kompletnie nic złego się nie dzieje! Zdecydowanie łatwiej by było, gdyby każdy czarodziej schowałby się pod łóżkiem i przez wiele dni z niego nie wychodził. Przede wszystkim nie uciekał, nie walczył i grzecznie czekał w kolejce na śmierć, aby dołączyć do bliskich. W końcu życie nie ma sensu, pozostaje tylko płakać.
Gorzej niż w tandetnym romansie.
Gdyby to interesowało Evana pewnie czułby się zaszczycony rolą bad boy'a dla delikatnej dziewczyny, ale interesowało go bardziej posiadanie ptaszka w zdobionej klatce. Może nawet kupiłby złotą, jeśli ptaszyna byłaby grzeczna. Zamiast tego wierzgała, dziobała, drapała i stale próbowała uciec. Mimo to wciąż była niedaleko i sama wlatywała prosto do klatki. Wyraźnie miała jakieś problemy psychiczne i wykazywała niezdrowe przywiązanie do swojego oprawcy. Biedna ptaszyna. Chciała pokazać, że działa, że coś robi dla własnego dobra. Mimo to wciąż stała w miejscu. Nic się nie zmieniło. Ptaszyna drżała, jednocześnie bojąc się kata i tęskniąc za nim, a raczej za adrenaliną i palpitacjami serca, gdy Rosier był blisko.
Nawet tak oziębły człowiek miał ciepły oddech.
To co się działo mogło już uchodzić za absurdalne, skoro różdżka Rosiera nie wymierzyła zaklęcia tylko w McKinnon. Chociaż, kto wie, co by się wydarzyło, gdyby Potter padł na ziemię, niczym trup - tak jak powinien. Rosier zgrzytnął zębami, na zaklęcie ochronne, które częściowo ochroniło przeciwnika, a przede wszystkim nie dało pełnego rezultatu. Nie zdążył jednak odpowiednio zareagować, gdy szybka ptaszyna zaczęła okładać go pięściami, a Gryfon już wycelował różdżką w Ślizgona. Próbował złapać jej ręce, jakoś ją przytrzymać lub znowu odepchnąć, a drugą odpowiedzieć zaklęciem, jednak Expelliarmus odrzucił ich dwójkę na podłogę.
Gdyby okoliczności były bardziej sprzyjające, pewnie nastałoby chwilowe zwolnienie czasu, gdy ich twarze znalazły się blisko siebie. Wyczekujący moment czy któreś z nich odważy się wykonać następny krok. Zamiast tego Rosier na chwilę zgubił różdżkę. Zniszczył moment przewracając Krukonkę gwałtownym ruchem, aby sięgnąć po różdżkę, na której dziewczyna leżała.
Słabostka znowu zniszczyła jego plany. Nie na długo.
- Desmaio! - krzyknął, ale różdżka zaraz wypadła mu z ręki i zaklęcie nie dosięgnęło celu. Drugą ręką pochwycił swoją różdżkę, nie wstając rzucił kolejne zaklęcie.
- Acusdolor!
Zaraz po rzuceniu zaklęcia wstał, ciągnąc za sobą McKinnon mocno trzymając ją za ramię.
- Ty się naprawdę prosisz o śmierć - wycedził przez zaciśnięte zęby tuż w jej twarz.
Tak dużo się dzieje, że nie ogarniam, jak to wszystko interpretować. Szczególnie po przeczytaniu swojego posta.
Z racji tego, że Dreama nie odpisuje, uznaję, że trafiło ją zaklęcie.
- Mistrz Gry
Re: Przedział V
Sro Lip 05, 2017 6:44 pm
The member 'Evan Rosier' has done the following action : Rzuć kością
#1 'Pojedynek' :
#1 Result : 2, 1
--------------------------------
#2 'Pojedynek' :
#2 Result : 6, 4
#1 'Pojedynek' :
#1 Result : 2, 1
--------------------------------
#2 'Pojedynek' :
#2 Result : 6, 4
- Marlene McKinnon
Re: Przedział V
Czw Lip 06, 2017 3:29 am
- wpadnij wieczorem do mojej sypialni. Upiję Cię i dokończymy tę rozmowę - zażartowała chociaż żartem do końca to nie było. - A na samopoczucie Blacka niestety nie mam wpływu, chociaż sądzę, że odrobina prywatności może go uszczęśliwić. Nowa Ruda pewnie nie czułaby się komfortowo z myślą, że za ścianą siedzi ociekająca seksapilem blondyna. - Znów zażartowała.
I w tej chwili naprawdę mogłaby przybić Potterowi piątkę. Ona również nie dopuszczała do siebie myśli że między nią i Evanem mogłoby się coś kiedykolwiek wydarzyć. Tak, zdecydowanie. To było zbyt absurdalne. A jednak miała nadzieję, że mimo wszystko, skrywany przez Rosiera wulkan uczuć wybuchnie i...No i tyle. Nie liczyła na żaden romantyczny związek. Chciała po prostu uratować jego duszę. Ciężko było jej pogodzić się z myślą, że ktoś, kto w jakiś sposób był bliski jej sercu, w niedługiej przyszłości miał stać się zimnym, wyrachowanym i pozbawionym serca mordercą. Raz przechodziła już przez coś podobnego i zdecydowanie nie chciała aby to doświadczenie wpisało się w jej prywatną listę dziesięciu rzeczy, z którymi powinna zmagać się przynajmniej raz do roku.
Później wszystko potoczyło się bardzo szybko. James chyba się wkurzył. Zresztą, rozumiała go. Sama chętnie przyłożyłaby czymś Ślizgonowi. Poza tym, testosteron, tak, testosteron na pewno robił swoje. No i fakt, że był po prostu kochanym chłopakiem, wpakował się w kłopoty z jej powodu. A ona w żaden sposób nie mogła mu pomóc. Trudno było pomóc, kiedy leżało się na podłodze. Chociaż, zawsze mogła go kopnąć. Rosiera oczywiście, nie Pottera. Decyzję podjęła w tej samej chwili w której po raz kolejny zaatakował Jamesa. Następnie podniosła się do pozycji siedzącej - przestańcie! - Krzyknęła, nieco zbyt histerycznie, a czując, że z tego poziomu i tak nie ma za wiele do gadania, znów podniosła się na nogi. - Przestańcie! - zażądała raz jeszcze, chociaż sama zdawała sobie sprawę z tego jak absurdalnie to brzmiało. Jmmi nie mógł zaprzestać swojej obrony, a Rosier...Cóż, Rosier nie był zainteresowany jej prośbami. Pisnęła gdy drugie zaklęcie powędrowało w stronę Gryfona. Odruchowo również rzuciła się w jego kierunku, nie myślała za wiele. Chyba chciała po prostu posłużyć mu za ludzką tarczę. Ułamek sekundy później, okazało się, że miała szansę na spełnienie się w tej roli jednak to nie Pottera miała ochraniać.
- Rosier, puść mnie - zaprotestowała, a do jej głosu znów wdarła się ta piskliwa nuta. Czyżby jej strach znów się spotęgował? Próbowała się wyszarpać, jednak osłabiona wczorajszą nocą nie miała na to dostatecznie dużej siły. Dłoń trzymająca jej ramię była jak imadło. To nie miało tak wyglądać. Przecież wcale nie prosiła się o śmierć, chciała tylko wrócić do domu. Spokojnie, w towarzystwie dobrego kolegi. Przyjaciela może. Chociaż...Mimo zdenerwowania, strachu, latających wkoło zaklęć i absurdu tej sytuacji i tak nie wierzyła w to, że Evan ją zabije. Po pierwsze, w pociągu była cała masa nauczycieli, a po drugie (i to przekonywało ją bardziej) to był Rosier. On by jej przecież nigdy nie skrzywdził.
Chyba była głupia, że wciąż w to wierzyła.
I w tej chwili naprawdę mogłaby przybić Potterowi piątkę. Ona również nie dopuszczała do siebie myśli że między nią i Evanem mogłoby się coś kiedykolwiek wydarzyć. Tak, zdecydowanie. To było zbyt absurdalne. A jednak miała nadzieję, że mimo wszystko, skrywany przez Rosiera wulkan uczuć wybuchnie i...No i tyle. Nie liczyła na żaden romantyczny związek. Chciała po prostu uratować jego duszę. Ciężko było jej pogodzić się z myślą, że ktoś, kto w jakiś sposób był bliski jej sercu, w niedługiej przyszłości miał stać się zimnym, wyrachowanym i pozbawionym serca mordercą. Raz przechodziła już przez coś podobnego i zdecydowanie nie chciała aby to doświadczenie wpisało się w jej prywatną listę dziesięciu rzeczy, z którymi powinna zmagać się przynajmniej raz do roku.
Później wszystko potoczyło się bardzo szybko. James chyba się wkurzył. Zresztą, rozumiała go. Sama chętnie przyłożyłaby czymś Ślizgonowi. Poza tym, testosteron, tak, testosteron na pewno robił swoje. No i fakt, że był po prostu kochanym chłopakiem, wpakował się w kłopoty z jej powodu. A ona w żaden sposób nie mogła mu pomóc. Trudno było pomóc, kiedy leżało się na podłodze. Chociaż, zawsze mogła go kopnąć. Rosiera oczywiście, nie Pottera. Decyzję podjęła w tej samej chwili w której po raz kolejny zaatakował Jamesa. Następnie podniosła się do pozycji siedzącej - przestańcie! - Krzyknęła, nieco zbyt histerycznie, a czując, że z tego poziomu i tak nie ma za wiele do gadania, znów podniosła się na nogi. - Przestańcie! - zażądała raz jeszcze, chociaż sama zdawała sobie sprawę z tego jak absurdalnie to brzmiało. Jmmi nie mógł zaprzestać swojej obrony, a Rosier...Cóż, Rosier nie był zainteresowany jej prośbami. Pisnęła gdy drugie zaklęcie powędrowało w stronę Gryfona. Odruchowo również rzuciła się w jego kierunku, nie myślała za wiele. Chyba chciała po prostu posłużyć mu za ludzką tarczę. Ułamek sekundy później, okazało się, że miała szansę na spełnienie się w tej roli jednak to nie Pottera miała ochraniać.
- Rosier, puść mnie - zaprotestowała, a do jej głosu znów wdarła się ta piskliwa nuta. Czyżby jej strach znów się spotęgował? Próbowała się wyszarpać, jednak osłabiona wczorajszą nocą nie miała na to dostatecznie dużej siły. Dłoń trzymająca jej ramię była jak imadło. To nie miało tak wyglądać. Przecież wcale nie prosiła się o śmierć, chciała tylko wrócić do domu. Spokojnie, w towarzystwie dobrego kolegi. Przyjaciela może. Chociaż...Mimo zdenerwowania, strachu, latających wkoło zaklęć i absurdu tej sytuacji i tak nie wierzyła w to, że Evan ją zabije. Po pierwsze, w pociągu była cała masa nauczycieli, a po drugie (i to przekonywało ją bardziej) to był Rosier. On by jej przecież nigdy nie skrzywdził.
Chyba była głupia, że wciąż w to wierzyła.
- James Potter
Re: Przedział V
Czw Lip 06, 2017 9:43 pm
Na twarzy Pottera zagościł dwuznaczny uśmieszek – Och, a myślałem, że na nagi trening – nie mógł się powstrzymać by nie powiedzieć tego na głos. Oj no, był facetem. Może dla kogoś postronnego znaczenie tych słów byłoby nad wyraz wymowne, James jednak miał przeczucie, że może sobie pozwolić na taki żart przy Marlene.
Na wzmiankę o Blacku parsknął śmiechem. Wiele rzeczy można o nim powiedzieć, ale z pewnością nie to że był wiernym kochankiem. Jakoś Rogacz nie był przekonany, że Syriusz mógłby do tego stopnia dbać o sferę uczuciową tej biednej dziewczyny, by dla niej odmówić sobie kontaktów z innymi.
- Ona to z pewnością nie czułaby się komfortowo – zapewnił – Ale Łapa? Przecież to pies na baby - dosłownie i w przenośni, chciał dodać. A odrobina zazdrości tylko dodawała pikanterii.
Rosier. Jego przybycie od początku nie wróżyło niczego dobrego. James był nieźle zdezorientowany absurdem tego całego zajścia, ale starał się to ukryć, szukając namiętnie w tym wszystkim jakiejś logiki, ciągu przyczynowo skutkowego, czegokolwiek co tłumaczyłoby dziwne zachowanie nie tyko Evana, ale również Marlene.
Zaklęcie jakie ślizgon wymierzył w niego i Dreamę tylko spotęgowało jego mętlik w głowie. Nie umknęło jego uwadze, że nie zaatakował McKinnon, nie licząc potyczki słownej, ani to jak blisko trzymał ją przy sobie. Śmierdziało to bardzo paskudnie. W coś ty się wpakowała, głupia…
Nie przewidział, że Expelliarmus będzie na tyle silne by prócz wyrwania różdżki przewrócić również Rosiera razem z Marlene na podłogę. Przedział był mały, pojedynkowanie się magią przy takich odległościach było nieźle utrudnione, żeby nie powiedzieć że niedorzeczne.
- Finite Incantatem – szybko poleciało w stronę gryfonki i już wyciągnął rękę by oderwać McKinnon od tego psychopaty, gdy ten wręcz przerzucił ją na swoją drugą stronę i szybko chwycił różdżkę celując w Pottera. Tym razem James miał po prostu farta, bo pewnie nie zdarzyłby zareagować. Odruchowo się cofnął chociaż zaklęcie się nie powiodło. Marlene zaczęła krzyczeć by przestali, a Pottera tylko to zdezorientowało, bo niby jak miał przestać? Bronił ją, bronił siebie, przecież to Rosier zaatakował, miał dać mu się obezwładnić i pozwolić by wywlekł ją stąd siłą, albo dręczył, czy cokolwiek co chciał jej zrobić po tym jak pozbędzie się jego i Dreamy? Bo raczej na potulną rozmowę to on nie przyszedł, to musiało być coś co wzbudziłoby sprzeciw gryfonów, naprawdę Marlene tego nie widziała?
Jej krzyki sprawiły, że przez chwilę się zawahał. I to był błąd. Kolejne zaklęcie Rosiera ugodziło go w ramię popychając go przy tym z całą siłą na okno. Skrzywił się czując promieniujący ból. Szybko jednak się wyprostował, a widok jak ślizgon robi z Marlene żywą tarczę tylko zagotował w nim wszystkie wnętrzności. Jakim trzeba być marginesem społecznym żeby posunąć się do czegoś takiego?
- Relashio! – warknął i korzystając z tego w jak małej odległości byli od siebie po prostu rzucił się w ich stronę nie czekając czy jego zaklęcie zadziała tak jakby sobie tego życzył oddzielając tę dwójkę, czy nie – Puść ją! – krzyknął wymierzając mu cios z pięści prosto w twarz, drugą ręką odciągając Marlene.
__________
Zaklęcia, bonus +1 za PD
1. Finite Incantatem 3.6
2. Relashio 6.4
Na wzmiankę o Blacku parsknął śmiechem. Wiele rzeczy można o nim powiedzieć, ale z pewnością nie to że był wiernym kochankiem. Jakoś Rogacz nie był przekonany, że Syriusz mógłby do tego stopnia dbać o sferę uczuciową tej biednej dziewczyny, by dla niej odmówić sobie kontaktów z innymi.
- Ona to z pewnością nie czułaby się komfortowo – zapewnił – Ale Łapa? Przecież to pies na baby - dosłownie i w przenośni, chciał dodać. A odrobina zazdrości tylko dodawała pikanterii.
Rosier. Jego przybycie od początku nie wróżyło niczego dobrego. James był nieźle zdezorientowany absurdem tego całego zajścia, ale starał się to ukryć, szukając namiętnie w tym wszystkim jakiejś logiki, ciągu przyczynowo skutkowego, czegokolwiek co tłumaczyłoby dziwne zachowanie nie tyko Evana, ale również Marlene.
Zaklęcie jakie ślizgon wymierzył w niego i Dreamę tylko spotęgowało jego mętlik w głowie. Nie umknęło jego uwadze, że nie zaatakował McKinnon, nie licząc potyczki słownej, ani to jak blisko trzymał ją przy sobie. Śmierdziało to bardzo paskudnie. W coś ty się wpakowała, głupia…
Nie przewidział, że Expelliarmus będzie na tyle silne by prócz wyrwania różdżki przewrócić również Rosiera razem z Marlene na podłogę. Przedział był mały, pojedynkowanie się magią przy takich odległościach było nieźle utrudnione, żeby nie powiedzieć że niedorzeczne.
- Finite Incantatem – szybko poleciało w stronę gryfonki i już wyciągnął rękę by oderwać McKinnon od tego psychopaty, gdy ten wręcz przerzucił ją na swoją drugą stronę i szybko chwycił różdżkę celując w Pottera. Tym razem James miał po prostu farta, bo pewnie nie zdarzyłby zareagować. Odruchowo się cofnął chociaż zaklęcie się nie powiodło. Marlene zaczęła krzyczeć by przestali, a Pottera tylko to zdezorientowało, bo niby jak miał przestać? Bronił ją, bronił siebie, przecież to Rosier zaatakował, miał dać mu się obezwładnić i pozwolić by wywlekł ją stąd siłą, albo dręczył, czy cokolwiek co chciał jej zrobić po tym jak pozbędzie się jego i Dreamy? Bo raczej na potulną rozmowę to on nie przyszedł, to musiało być coś co wzbudziłoby sprzeciw gryfonów, naprawdę Marlene tego nie widziała?
Jej krzyki sprawiły, że przez chwilę się zawahał. I to był błąd. Kolejne zaklęcie Rosiera ugodziło go w ramię popychając go przy tym z całą siłą na okno. Skrzywił się czując promieniujący ból. Szybko jednak się wyprostował, a widok jak ślizgon robi z Marlene żywą tarczę tylko zagotował w nim wszystkie wnętrzności. Jakim trzeba być marginesem społecznym żeby posunąć się do czegoś takiego?
- Relashio! – warknął i korzystając z tego w jak małej odległości byli od siebie po prostu rzucił się w ich stronę nie czekając czy jego zaklęcie zadziała tak jakby sobie tego życzył oddzielając tę dwójkę, czy nie – Puść ją! – krzyknął wymierzając mu cios z pięści prosto w twarz, drugą ręką odciągając Marlene.
__________
Zaklęcia, bonus +1 za PD
1. Finite Incantatem 3.6
2. Relashio 6.4
- Mistrz Gry
Re: Przedział V
Czw Lip 06, 2017 9:43 pm
The member 'James Potter' has done the following action : Rzuć kością
#1 'Pojedynek' :
#1 Result : 2, 5
--------------------------------
#2 'Pojedynek' :
#2 Result : 6, 3
#1 'Pojedynek' :
#1 Result : 2, 5
--------------------------------
#2 'Pojedynek' :
#2 Result : 6, 3
- Evan Rosier
Re: Przedział V
Pią Lip 07, 2017 5:27 pm
Nie myślał dużo zaczynając rzucać zaklęciami. Po prostu koleś go wkurzał i miał dosyć jego wtrącania się, dziwnych min i tego, że spoufalał się z McKinnon. Gdyby się po prostu zamknął, spotkanie nie przerodziłoby się w czarodziejską burdę. A może nie...? Rosier siał zamęt, tak gdzie się pojawił. W sercu dziewczyny i w życiu innych. Byle jak najskuteczniej wszystkich wyprowadzić z równowagi, zmusić do nierozsądnych czynów. Sam postępował nie dużo myśląc, bo wolał działać. Może lepiej by się przygotował, gdyby zaplanował całe zdarzenie. Jednak wyszło na jaw, że brakuje mu odpowiednich umiejętności, aby walczyć z rówieśnikiem. Był sam sobie winny. Na szczęście opuszczał ściany Hogwartu, aby uczyć się na własnej skórze, jak beznadziejnym jest czarodziejem.
Wiara była głupia, gdy wiedziało się, że Ślizgon jest ostatnią osobą, która mogłaby mieć dobre zamiary w stosunku do czarodziei w przedziale piątym. Zabić? Nie, nie przyszło mu to w tej chwili do głowy. Rozrywka nie przewidywała nieboszczyków. Nie był przecież nekromantą. A co niektórzy nie mieli zginąć. Jeszcze nie.
Nie był zaskoczony zaklęciem, które wyrwało mu z objęć Krukonkę. Dziewczyna ponownie opadła na siedzenie przedziału, a on sam uderzył plecami o szybę drzwi przedziału. Pobliski przechodzień na chwilę się zatrzymał zaskoczony usłyszawszy huk. Jednak zaraz odszedł, gdy zauważył, że Ślizgon obrywa od Pottera. Przyjął na siebie cios, a z rozciętej wargi popłynęła krew. Nieco oprzytomniał i gwałtownie zatrzymał kolejny cios, swój za to wycelował prosto w nos Gryfona. Potter na chwilę stracił równowagę, a cała trójka zaczęła kotłować się przy oknie przedziału.
Rosier zrozumiał, że stracił tutaj za dużo czasu. Zwlekał z prawdziwym celem swojej obecności w pociągu.
- Fumos - rzucił, a pomieszczenie owiała niewielka mgiełka. Na tyle słaba, że było widać ruchy każdej osoby, ale na tyle mleczna, aby na chwilę wszystkich zdekoncentrować. Rosier przybliżył się ponownie do McKinnon, ale tym razem mówił na tyle głośno, aby mogli go inni usłyszeć. Tuż przed jej oczyma zawisła jego poszarzała twarz, a z wargi płynął strumyk krwi. W ciemnych oczach nie było widać jego źrenic, przez co wyglądał upiornie. Niósł złe, a jednocześnie długo wyczekiwane wieści.
- McKinnon, jeśli go rozczarujesz i nie będziesz czekać grzecznie w domu, może to się dla ciebie szybciej skończyć, niż się spodziewasz.
Wyszedł nim mgła opadła, a były to sekundy. Opuszczając przedział otarł rękawem krwawiącą wargę i założył długi kaptur zakrywający mu twarz.
[z/t]
Wiara była głupia, gdy wiedziało się, że Ślizgon jest ostatnią osobą, która mogłaby mieć dobre zamiary w stosunku do czarodziei w przedziale piątym. Zabić? Nie, nie przyszło mu to w tej chwili do głowy. Rozrywka nie przewidywała nieboszczyków. Nie był przecież nekromantą. A co niektórzy nie mieli zginąć. Jeszcze nie.
Nie był zaskoczony zaklęciem, które wyrwało mu z objęć Krukonkę. Dziewczyna ponownie opadła na siedzenie przedziału, a on sam uderzył plecami o szybę drzwi przedziału. Pobliski przechodzień na chwilę się zatrzymał zaskoczony usłyszawszy huk. Jednak zaraz odszedł, gdy zauważył, że Ślizgon obrywa od Pottera. Przyjął na siebie cios, a z rozciętej wargi popłynęła krew. Nieco oprzytomniał i gwałtownie zatrzymał kolejny cios, swój za to wycelował prosto w nos Gryfona. Potter na chwilę stracił równowagę, a cała trójka zaczęła kotłować się przy oknie przedziału.
Rosier zrozumiał, że stracił tutaj za dużo czasu. Zwlekał z prawdziwym celem swojej obecności w pociągu.
- Fumos - rzucił, a pomieszczenie owiała niewielka mgiełka. Na tyle słaba, że było widać ruchy każdej osoby, ale na tyle mleczna, aby na chwilę wszystkich zdekoncentrować. Rosier przybliżył się ponownie do McKinnon, ale tym razem mówił na tyle głośno, aby mogli go inni usłyszeć. Tuż przed jej oczyma zawisła jego poszarzała twarz, a z wargi płynął strumyk krwi. W ciemnych oczach nie było widać jego źrenic, przez co wyglądał upiornie. Niósł złe, a jednocześnie długo wyczekiwane wieści.
- McKinnon, jeśli go rozczarujesz i nie będziesz czekać grzecznie w domu, może to się dla ciebie szybciej skończyć, niż się spodziewasz.
Wyszedł nim mgła opadła, a były to sekundy. Opuszczając przedział otarł rękawem krwawiącą wargę i założył długi kaptur zakrywający mu twarz.
[z/t]
- Mistrz Gry
Re: Przedział V
Pią Lip 07, 2017 5:27 pm
The member 'Evan Rosier' has done the following action : Rzuć kością
'Pojedynek' :
Result : 2, 4
'Pojedynek' :
Result : 2, 4
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach