- Mistrz Gry
Wejście do Pokoju Życzeń
Wto Gru 30, 2014 7:53 pm
Wejście do Pokoju Życzeń
Pokój Życzeń - nazywany też przez skrzaty domowe pokojem „Przychodź - Wychodź” - ukazywał się tym, którzy go naprawdę potrzebowali. Kiedy się pojawia, wyposażony jest dokładnie w to, co akurat wywołującej go personie jest potrzebne. Najpierw jednak trzeba przejść przez drzwi, które prowadzą do pomieszczenia, o którym pomyśleliśmy.
- Sahir Nailah
Re: Wejście do Pokoju Życzeń
Sro Maj 20, 2015 8:07 pm
Artyzm... Robił z niego użytek, tak właśnie, plótł nuty, choć nie tak, jakby do końca chciał - kiedyś chciał zostać aurorem, jeszcze za młodu marzyły i snuły się wizje, w których zostawał gitarzystą, wszystko w tym słodkim dzieciństwie, kiedy jaźń ponoć była wolna i jeszcze nie spaczona dorosłością, dlatego mogliśmy widzieć samych siebie jako wolnych i wielkich, postawionych przed fleszami reflektorów, nawet jeśli w dniu dzisiejszym reflektory te były na twoją twarz kierowane tylko kiedy wchodziłeś na salę rozpraw, oskarżony o morderstwo, jawnie się do tego morderstwa przyznając - a tych sześciu chłopaków, których wcześniej zabiłeś..? To też mógłby być przejaw artyzmu. Szalonego, wiem o tym, lecz nadal artyzmu - mógłby malować krwią, mógłby rzeźbić w ciałach, odnajdując w nich piękno... Jeno doszukiwać się piękna w samym sobie? W swoim głosie..? Może, zupełnie jak w bajcie o Małej Syrence, mógłbyś stworzyć czar, który pozwoliłby ci porwać głos Coletta - może i mógłbyś, bo w twoim mniemaniu on był melodią, której nie chciałbyś zastępować żadną inną w czasie, który płynął między wami, ale jaki byłby pożytek z samej kwintesencji nut, jeśli nie płynąłby w nich przekaz? Jeśli te usta nie uśmiechałyby się więcej w taki sam sposób, nie mogąc z siebie wydobyć nawet najcichszego szumu? Odebrać komuś głos - to niemal tak, jakby tą osobę zabić... dla samego siebie - wszak nadal mógłbyś się z nim komunikować, czy to gestami, czy zapisami, lecz to nie o to chodziło - jeśli Colette był prezentem podarowanym przez Fortunę, jeśli był jej dzieckiem, o którego troszczyła się tak dobrze przez tyle lat, teraz rozumiejąc, że musi go wypuścić spod matczynej sukni i jeszcze raz zetknąć ze Śmiercią, z którą miał już do czynienia przed opuszczeniem brzucha matki, to prezent należało traktować z szacunkiem i nie psuć go, nawet jeśli Diabeł, co kochał szeptać wampirowi dobranoc na ucho, kusił i wodził za nos, by sprawdzać wytrzymałość Smoka na wszystko, co mógłbyś mu zaoferować, na całe niesztampowe okrucieństwo, jakie ocierało się o twój umysł, kiedy sam Smok gościł w jego centrum, obleczony wstęgami z milionami myśli, jakie się po nim przesuwały, ciągle zmieniając, nigdy nie pozostając w zastoju - czasem, jeśli Spokój pozwolił i pobłogosławił świętym tonem, potrafiły zniknąć - lecz wraz z nimi znikało też Miniaturowe Słońce, nie wiem więc, co było gorsze, a co lepsze, tak jak i sam nie potrafiłeś jeszcze znaleźć na to pytanie odpowiedzi - chyba nawet nie szukałeś, wystarczająco było rzeczy, które trzeba było naprostować, więc i nie było potrzeby dokładać nowych.
- Ach tak... Więc jestem aż tak egocentryczny... - Nie było to do końca pytanie, nie było to też do końca stwierdzenie, nie było to też do końca coś nowego, co zostało mu właśnie powiedziane, ale też nie było do końca oczywiste - ta półprawda jakoś skrywała się w jego umyśle, pytania płynęły z wewnętrznych przemyśleń, nawet jeśli ciągle się one obsuwały wokół Smoka, stawiając go jako centrum wszechświata, by prawdziwe Słońce mogło mu zazdrościć, że ten ma własną Ciemność, własną Noc, która gotowa była go opatulać ramionami, by mogło świecić jeszcze jaśniej, podtrzymując na swym hebanowym nieboskłonie. Lecz mówić, że nie zmartwiły cię cienie pod jego oczami? Że nie zastanawiałeś się nad tym, czy miał koszmary? Ciągle się nad tym zastanawiałeś. Może najłatwiej byłoby o to zapytać wprost, ale w niewiedzy drzemała pewna słodkość, która pozwalała pozostawać niewinnym - nawet jeśli ta niewinność miała tylko jeden, malutki milimetr... - Oczywiście, że się martwię twoimi cieniami pod oczami... Głupek... - Pół-szept był na tyle głośny, by miękko wślizgnąć się do uszu Coletta, kiedy zatrzymali się na rozejściu ich dróg - chodzili razem tylko na parę zajęć, a rozpoczynające się Eliksiry były tymi, na które Nailah nie uczęszczał - zamierzał pójść do dormitorium i się wykąpać... zmienić opatrunek... Dzień dzisiejszy przepowiadał mu kolejną słodycz, a on przygotowywał się na nią z delikatnym uśmiechem, który pojawił się na jego ustach. - Sam dla siebie okazałem się takim egocentrykiem, by myśleć, że to przeze mnie. - Wyciągnął dłoń, by dotknąć jej zewnętrzną stroną jego policzka, by go nie zabrudzić i przejechać po nim łagodnie w dół, stykając lodowatą skórę z tą bardziej nagrzaną, zsuwając nieco materiał szalika, którym jego szyja znowu została owinięta. - Nawet doszedłem do tego poziomu egocentryzmu, że pozwoliłem sobie pomyśleć, że za to teraz prowadzę cię do uśmiechu... - Nie było odpowiedzi w twej głowie na to, czy wyznawałeś to za bardziej smutne, czy też haniebne, że ważyłeś się myśleć, że twoje Słońce cię potrzebuje - pewność siebie? Ach, ona wydawała się otaczać jego sylwetkę, niewzruszona i mocna jak głaz, którego nie da się poruszyć, pomimo tego, że mówił o takich rzeczach, pomimo tego, że potrafił w ogóle w siebie nie wierzyć. Lecz jedno drugiemu o dziwo nie przeszkadzało. W tym chaosie, w tym krótkim momencie, kiedy ostatni raz na najbliższe godziny, ich oczy się się krzyżowały, znalazł się nagle niezachwiany ład, oaza spokoju na pustyni, gdzie dudniły burze piaskowe. Tutaj było tak cicho, tak chłodno, a piasek, który poza nią gryzł w skórę, był taki miękki... Połóż się, Smoku, odpocznij... Shhh... Nie strosz tak łusek, emocje również w twojej krwi sieją spustoszenie.
Na następne słowa nie odpowiedział nic - poczekał, aż Colette zniknie mu z pola widzenia i dopiero wtedy zamknął oczy i ściągnął brwi, nie ważąc się pomodlić o zbawienie - każdy musi pokutować, każdy musi dostać swoją karę za popełnione grzechy, a ty ich chyba uzbierałeś w ostatnim czasie za dużo na swoim koncie, by obejść się bez odpowiedniej zapłaty - więc dobrze, niech będzie - byle tylko tej zapłacie nie udało się zdominować wszystkiego wokół ciebie...
Czarnowłosy ruszył się w końcu z miejsca i skierował do dormitorium - jego doskonałe miejsce, puste, nagle przestało być takie puste, odkąd przenieśli tutaj paru uczniów - nie wnikałeś, dlaczego tak się stało, nie obchodziło cię nawet, kim ci uczniowie są - byli, jak wszyscy inni, nie zamierzałeś wchodzić z nimi w jakiekolwiek relacje i wystarczyło ci to, że oni również kontaktu nie szukali - nie potrzebowałeś niczego więcej... szkoda tylko, że teraz pilnowanie głodu stało się jeszcze bardziej utarczywe i jeśli tylko nadejdą trochę cieplejsze dni, przeniesiesz się do spania poza zamek, bo niby dlaczego nie, inaczej dadzą ci szlaban? Przynajmniej raz na jakiś czas, kiedy nie będzie padał deszcz... Poszedłeś pod prysznic, próbując zmyć z siebie myśli minionego tygodnia i wszystko, co było z nim związane - cały wstyd, cały bałagan, jaki się narobił, czerpiąc energię z promieni, którymi twe Słońce cię dzisiejszego ranka obłaskawiło, dając nadzieję na lepsze jutro swym wschodem, który przebiegał wręcz w oczach - trudno było się przy nim zachwycać iluzorycznością natury, kiedy ciągnąłeś do niego jak motyl do słodko pachnącego kwiatu...
Kąpiel nie pomagała - to samo ciało było nadal tak samo obrzydliwe i grzeszne, ta sama twarz nadal była tak samo odstręczająca i haniebna, ledwo powstrzymując cię przed wyrwaniem lustra ze ściany i rozbiciem go na milion kawałków - oparłeś się o umywalkę, opuszczając głowę i spoglądając, jak krople zsuwają się z twoich ciemnych kosmyków - w dormitorium nie było nikogo, panowała idealna cisza, wszyscy poszli na zajęcia, mało było samobójców rezygnujących z jednego z najważniejszych przedmiotów liczonych do prawie każdej pracy - ale ty nie byłeś w stanie na nich wytrzymać, ilość zapachów tam rozdzierała twój delikatny zmysł powonienia i doprowadzała do tak silnej migreny, że mdlałeś po kwadransie spędzonym w tamtym miejscu.
Tak odkryłeś, że nie zostaniesz nigdy aurorem.
Wyszedłeś do dormitorium po porządnym wytarciu się - czupryna Coletta rzeczywiście urosła, zauważyłeś to od razu, kiedy go zobaczyłeś - jak dotąd proces ten był niezauważalny, zbyt często się spotykaliście - a twoja? Nie zmieniła się ani o milimetr. Prawdopodobnie nigdy już się nie zmieni, tak samo, jak nie zmienisz się ty sam, lecz myśli krążące wokół uciekającego przez palce czasu odsunąłeś najszybciej, jak się dało, woląc nie wyobrażać sobie tego, jak to będzie trwać przy zmieniającym się Warpie i czy nie chcesz go przemienić, tak jak przemieniłeś Esmeraldę. Nie chciałeś. Bardziej pragnąłeś samemu stać się człowiekiem, nie chciałeś go brukać tą klątwą, ale żyć potem bez niego..? Niee, nigdy, nie dasz rady, nie przetrwasz... Stop. Nie myśl.
Wyłącz się.
Nie myśl.
Nailah ubrał się i poszedł na swoje zajęcia - te same twarze, te same korytarze... i te same przerażone i pełne obrzydzenia spojrzenia, które cię otaczały, a których spojrzenia ty nie odwzajemniałeś - wystarczyło ci to, że wszyscy schodzili ci z drogi. Nie potrzebowałeś ich. Miałeś Coletta. Nie potrzebowałeś nikogo innego.
Popołudnie zastało Sahira opartego o ścianę korytarza, gdzie obok widniały drzwi transmutacji, już po zajęciach, korytarz był zupełnie pusty - spał. Tak, Nailah spał, siedząc na ziemi, z głową przechyloną na ramię, bo tak jak nie lubił spać, tak potrafił, paradoksalnie, zasypiać wszędzie - zazwyczaj tak wykańczał ciało, że oczy same mu się zamykały, jeśli tylko pozwolił sobie na utkwienie w spokoju, ciszy i pustce.
- Ach tak... Więc jestem aż tak egocentryczny... - Nie było to do końca pytanie, nie było to też do końca stwierdzenie, nie było to też do końca coś nowego, co zostało mu właśnie powiedziane, ale też nie było do końca oczywiste - ta półprawda jakoś skrywała się w jego umyśle, pytania płynęły z wewnętrznych przemyśleń, nawet jeśli ciągle się one obsuwały wokół Smoka, stawiając go jako centrum wszechświata, by prawdziwe Słońce mogło mu zazdrościć, że ten ma własną Ciemność, własną Noc, która gotowa była go opatulać ramionami, by mogło świecić jeszcze jaśniej, podtrzymując na swym hebanowym nieboskłonie. Lecz mówić, że nie zmartwiły cię cienie pod jego oczami? Że nie zastanawiałeś się nad tym, czy miał koszmary? Ciągle się nad tym zastanawiałeś. Może najłatwiej byłoby o to zapytać wprost, ale w niewiedzy drzemała pewna słodkość, która pozwalała pozostawać niewinnym - nawet jeśli ta niewinność miała tylko jeden, malutki milimetr... - Oczywiście, że się martwię twoimi cieniami pod oczami... Głupek... - Pół-szept był na tyle głośny, by miękko wślizgnąć się do uszu Coletta, kiedy zatrzymali się na rozejściu ich dróg - chodzili razem tylko na parę zajęć, a rozpoczynające się Eliksiry były tymi, na które Nailah nie uczęszczał - zamierzał pójść do dormitorium i się wykąpać... zmienić opatrunek... Dzień dzisiejszy przepowiadał mu kolejną słodycz, a on przygotowywał się na nią z delikatnym uśmiechem, który pojawił się na jego ustach. - Sam dla siebie okazałem się takim egocentrykiem, by myśleć, że to przeze mnie. - Wyciągnął dłoń, by dotknąć jej zewnętrzną stroną jego policzka, by go nie zabrudzić i przejechać po nim łagodnie w dół, stykając lodowatą skórę z tą bardziej nagrzaną, zsuwając nieco materiał szalika, którym jego szyja znowu została owinięta. - Nawet doszedłem do tego poziomu egocentryzmu, że pozwoliłem sobie pomyśleć, że za to teraz prowadzę cię do uśmiechu... - Nie było odpowiedzi w twej głowie na to, czy wyznawałeś to za bardziej smutne, czy też haniebne, że ważyłeś się myśleć, że twoje Słońce cię potrzebuje - pewność siebie? Ach, ona wydawała się otaczać jego sylwetkę, niewzruszona i mocna jak głaz, którego nie da się poruszyć, pomimo tego, że mówił o takich rzeczach, pomimo tego, że potrafił w ogóle w siebie nie wierzyć. Lecz jedno drugiemu o dziwo nie przeszkadzało. W tym chaosie, w tym krótkim momencie, kiedy ostatni raz na najbliższe godziny, ich oczy się się krzyżowały, znalazł się nagle niezachwiany ład, oaza spokoju na pustyni, gdzie dudniły burze piaskowe. Tutaj było tak cicho, tak chłodno, a piasek, który poza nią gryzł w skórę, był taki miękki... Połóż się, Smoku, odpocznij... Shhh... Nie strosz tak łusek, emocje również w twojej krwi sieją spustoszenie.
Na następne słowa nie odpowiedział nic - poczekał, aż Colette zniknie mu z pola widzenia i dopiero wtedy zamknął oczy i ściągnął brwi, nie ważąc się pomodlić o zbawienie - każdy musi pokutować, każdy musi dostać swoją karę za popełnione grzechy, a ty ich chyba uzbierałeś w ostatnim czasie za dużo na swoim koncie, by obejść się bez odpowiedniej zapłaty - więc dobrze, niech będzie - byle tylko tej zapłacie nie udało się zdominować wszystkiego wokół ciebie...
Czarnowłosy ruszył się w końcu z miejsca i skierował do dormitorium - jego doskonałe miejsce, puste, nagle przestało być takie puste, odkąd przenieśli tutaj paru uczniów - nie wnikałeś, dlaczego tak się stało, nie obchodziło cię nawet, kim ci uczniowie są - byli, jak wszyscy inni, nie zamierzałeś wchodzić z nimi w jakiekolwiek relacje i wystarczyło ci to, że oni również kontaktu nie szukali - nie potrzebowałeś niczego więcej... szkoda tylko, że teraz pilnowanie głodu stało się jeszcze bardziej utarczywe i jeśli tylko nadejdą trochę cieplejsze dni, przeniesiesz się do spania poza zamek, bo niby dlaczego nie, inaczej dadzą ci szlaban? Przynajmniej raz na jakiś czas, kiedy nie będzie padał deszcz... Poszedłeś pod prysznic, próbując zmyć z siebie myśli minionego tygodnia i wszystko, co było z nim związane - cały wstyd, cały bałagan, jaki się narobił, czerpiąc energię z promieni, którymi twe Słońce cię dzisiejszego ranka obłaskawiło, dając nadzieję na lepsze jutro swym wschodem, który przebiegał wręcz w oczach - trudno było się przy nim zachwycać iluzorycznością natury, kiedy ciągnąłeś do niego jak motyl do słodko pachnącego kwiatu...
Kąpiel nie pomagała - to samo ciało było nadal tak samo obrzydliwe i grzeszne, ta sama twarz nadal była tak samo odstręczająca i haniebna, ledwo powstrzymując cię przed wyrwaniem lustra ze ściany i rozbiciem go na milion kawałków - oparłeś się o umywalkę, opuszczając głowę i spoglądając, jak krople zsuwają się z twoich ciemnych kosmyków - w dormitorium nie było nikogo, panowała idealna cisza, wszyscy poszli na zajęcia, mało było samobójców rezygnujących z jednego z najważniejszych przedmiotów liczonych do prawie każdej pracy - ale ty nie byłeś w stanie na nich wytrzymać, ilość zapachów tam rozdzierała twój delikatny zmysł powonienia i doprowadzała do tak silnej migreny, że mdlałeś po kwadransie spędzonym w tamtym miejscu.
Tak odkryłeś, że nie zostaniesz nigdy aurorem.
Wyszedłeś do dormitorium po porządnym wytarciu się - czupryna Coletta rzeczywiście urosła, zauważyłeś to od razu, kiedy go zobaczyłeś - jak dotąd proces ten był niezauważalny, zbyt często się spotykaliście - a twoja? Nie zmieniła się ani o milimetr. Prawdopodobnie nigdy już się nie zmieni, tak samo, jak nie zmienisz się ty sam, lecz myśli krążące wokół uciekającego przez palce czasu odsunąłeś najszybciej, jak się dało, woląc nie wyobrażać sobie tego, jak to będzie trwać przy zmieniającym się Warpie i czy nie chcesz go przemienić, tak jak przemieniłeś Esmeraldę. Nie chciałeś. Bardziej pragnąłeś samemu stać się człowiekiem, nie chciałeś go brukać tą klątwą, ale żyć potem bez niego..? Niee, nigdy, nie dasz rady, nie przetrwasz... Stop. Nie myśl.
Wyłącz się.
Nie myśl.
Nailah ubrał się i poszedł na swoje zajęcia - te same twarze, te same korytarze... i te same przerażone i pełne obrzydzenia spojrzenia, które cię otaczały, a których spojrzenia ty nie odwzajemniałeś - wystarczyło ci to, że wszyscy schodzili ci z drogi. Nie potrzebowałeś ich. Miałeś Coletta. Nie potrzebowałeś nikogo innego.
Popołudnie zastało Sahira opartego o ścianę korytarza, gdzie obok widniały drzwi transmutacji, już po zajęciach, korytarz był zupełnie pusty - spał. Tak, Nailah spał, siedząc na ziemi, z głową przechyloną na ramię, bo tak jak nie lubił spać, tak potrafił, paradoksalnie, zasypiać wszędzie - zazwyczaj tak wykańczał ciało, że oczy same mu się zamykały, jeśli tylko pozwolił sobie na utkwienie w spokoju, ciszy i pustce.
- Colette Warp
Re: Wejście do Pokoju Życzeń
Sro Maj 20, 2015 10:39 pm
Dzisiejsza lekcja była przypuszczalnie jedną z najtrudniejszych w ciągu ostatnich lat, koncentracja Colette była na tak niewyobrażalnie niskim poziomie, że nawet jak udało mu się tam dotrzeć i jeszcze przy okazji spóźnić, to i tak zawalał prawie każde zadanie i trzeba było mu pięć razy tłumaczyć, że ma coś rozgnieść, a nie ciąć, bo raz o mało nie rozbił szyby wymykającą mu się z palców, okrągłą pestką. Ale powoli, to dopiero w rozwinięciu tej opowieści. Na początku tej podróży Colette musiał przede wszystkim dotrzeć z wysokiego piętra zamku do jego lochów przed pobudką większości Puchonów. Konkretnie to musiał dobiec, mknąć na skrzydłach zalegającego na korytarzach kurzu, zanim dotarło do niego, że ma ochotę zawrócić i spędzić czas przed drzwiami dormitorium Ravenclawu. Dzisiaj jakby po długim rozstaniu wszystkie te emocje z utraconego terminu rzuciły się na niego i płynęły kwasem przez jego żyły, dając więcej siły - na tyle, że bez chwili wytchnienia przebrnął cichcem po korytarzach i dopiero jak dopadł się do pretensjonalnie żółtej kanapy w Pokoju Wspólnym, to zatrzymał z takim impetem, że prawie kaszląc, przyklęknął, wstrzymując się jej oparcia i wymieniając sobie tlen na całej powierzchni płuc. I uśmiechał się mały idiota, śmiał się praktycznie w końcu przysiadając niedbale obok mebla i normując oddech, wpatrywał w podłogę niewidzącym wzrokiem. Prześladowały go słowa Sahira, które śmiały się i wiły gdzieś obok jego nóg, podczas tej szalonej gonitwy aż tutaj; ale nie były złymi duchami, ani paranojami. Były wręcz jak przyjemny powiew, który niósł echo słodkich słów w ilości, w jakiej Colette tylko chciał; powtarzając je do momentu, aż nie wryły się w twardy podest jego myśli i nie osadziły się tam, malując subtelny uśmiech na jego ustach, kiedy oparł się sforsowany policzkiem o tył mebla i na dłuższą chwilę przymknął oczy, zawieszając w niebycie. Tam, gdzie cienkie wstęgi, sunące z wnętrza białego, rzucającego cień ognia, miękko pieściły skórę, nie sprawiały, że miał ochotę się wyrywać, nawet kiedy oplatały się kolejną warstwą na jego szyi – ciągle się przesuwały, niosły na sobie nowe słowa, zdania, piosenki i poezję. Nie opuściły go w dormitorium, gdzie szurał w ciszy pomiędzy śpiącymi kolegami, wyciągając z kufra pedantycznie poskładane ubrania. Wstążki ciągnęły się zanim jak kuriozalna peleryna, wiły się pod prysznicem, nawet szurały subtelnie pocierane ręcznikiem, żeby nie zamokły wodą, jaka ciekła po jego jasnej skórze. ...głupek... Uśmiechał się do siebie cały ten czas, nie zwracając uwagi na zaczepki innych, nie zależnie, czy odnosiły się do sprawy jego „idiotycznego wyrazu twarzy” czy do tego „czy wie co mieli zrobić na ”. Nic. Zero odzewu. Wyjebane. Już go nie było w Pokoju Wspólnym. Wyleciał stamtąd, owijając sobie te miękkie wstążki na ręce i zahaczył ledwie o, osadzoną na tym samym poziomie, kuchnię; tam pracujące skrzaty nie wyglądały na mniej zdziwionych niż Puchoni wcześniej. Ba, jednego Colette nawet o mało nie doprowadził do zawału, w pospiechu przeskakując nad jego drobną, wychudzoną postacią i dopadając się do szafek. Musiał coś zjeść ...głupek... nagle jakby cały głód z minionych dni, doprowadzał go do bólu brzucha i zmusił do klecenia kanapek z czymkolwiek co miał w zasięgu reki, wpakowania jednej do ust i... no tak, nie byłby sobą, jakby z ustami pełnymi żarcia nie przeprosił biednych magicznych stworzeń, których pracę tak ordynarnie zakłócił. Przełknął wtedy na szybko ogromny kęs i ukłonił im błyskawicznie, z uśmiechem jasnym jak góra złota, której Smoki zwykły pilnować, podziękował im za prace, po czym równie szybko wyleciał na zewnątrz. Dwie główki wychyliły się za nim zza drzwi, po czym spojrzały po sobie.
Jak to możliwe, że Sahir widział siebie inaczej niż Colette? Puchon sadził, że ma oczy wystarczająco duże i jedno nawet wystarczająco jasne, żeby wampir mógł się w nim bez oporów przejrzeć i dostrzec iskry, jakie otaczały jego osobę. Ja to możliwe, że mógł jakkolwiek kryć się z takim egocentryzmem, czy jeszcze kłócić z jego niezaprzeczalnym istnieniem...? Harmonią, jaka wymagała, by byli... ha... razem. Dość podchodów i niedowierzań; mieli być razem, koniec i basta. Colette nie spocznie, póki nie usłyszy tego z tych bladych ust. Tego, że Sahir też ma trudności z oddychaniem i że czuje się równie bezpiecznie w Smoczych szponach, co ogromny gad w jego miękkich, Kocich łapach. Że wie, że jego serce jest bezpieczne w kieszeni Colette, a imię w jego ustach.
„Miłość jest tym, co sprawia, że się uśmiechasz, nawet kiedy jesteś bardzo zmęczony.”
Siedział na lekcji Eliksirów. Dopiero zdał sobie z tego sprawę, kiedy jedna z dziewczyn miała problem w tym, że Colette siedział w cieplej klasie, wiosną w szaliku. Co za durne pytanie... pachniała Sahirem, jak miał go nie nosić?! Niedorzeczne. W odpowiedzi nie wydał z siebie żadnego dźwięku, tylko niczym spłoszony żółw ukrył twarz po nos w fałdkach czarno-żółtej wełny. ...głupek... Nie wiedział nawet za bardzo, co klecili na tej lekcji, po prostu wlepiał gały w nieruchomy kociołek, jak sroka w gnat i pewnie robiłby to do końca lekcji nie odczuwając pewnej nieprawidłowości, gdyby kolega z ławki obok nie zlitowałby się i nie rozpalił niewielkiego ognia pod nim. Kociołkiem, nie Colettem. Zapewne dziwnie rezolutna i maślana wdzięczność, z jaką po tym Warp na niego spojrzał, zwaliła biedaka z nóg. Ale poza ślicznymi oczami Puchon był na lekcji całkowicie i niezaprzeczalnie bezużyteczny, siedział tylko przy ławce cały napięty, opierając policzek na dłoni i w niewielkich interwałach uśmiechał do siebie, po czym ewentualnie dla zabawy trącał kociołek palcem, o mało nie wylewając zawartości na siebie. Reszta uczniów zdawała się być tym stanem przerażona i rozeszło się kilka szeptów, sugerujących mu zajrzenie do Skrzydła Szpitalnego. Głupi śmiertelnicyyy...
Nie znali życia.
Colette nie ogarnął nawet, czy dostał przez swój ogar jakieś minusowe punkty dla domu albo swojej skromnej osoby, bo gdy tylko Ślimak wymruczał: „No dobrze, na dzisiaj to chyba kon...” już nie było go w komnacie, a drzwi na korytarz zostały już do połowy otwarte. Już biegł... leciał zostawiając za sobą, zaścielające korytarze wstążki. Nawet schody go dziś nie denerwowały; pogwizdywał pod nosem, co chwile łapiąc się na tym, że miał atak nieuzasadnionego śmiechu. Przeskakiwał miarowo z jednej nogi na druga, czekając, aż schody wreszcie się zatrzymają, i kontynuował. Wyżej i wyżej, kolejne pietra i kolejne i w końcu dobrnął do siódmego pietra i sapnął, lekko kulejąc na nogę, w której strzyknęło mu kolano. Na tej wysokości było puściusieńko, najwidoczniej wszyscy zjechali się na opalany ogniem dziedziniec, żeby lekko przypalić sobie mordki – i dobrze. Mógł się odprężyć i po chwilowym, niecierpliwym spacerku zoczyć w końcu wymowną, czarną kulkę pod ścianą. O mój Boże... Sahir pewnie wydłubałby mu oczy, jakby wiedział z jakim rozczuleniem gapił się na niego ten mały... głupek, kiedy zobaczył, że wampir niczym prawdziwy Kocur, ułożył się gdziekolwiek i pochrapywał sobie w najlepsze. Nie lubił spać, huh? Jassne. Colette parsknął, ale zdążył szybko zakryć usta dłonią i nie dać nawet piśnięciu wymsknąć się spomiędzy ust. Obudzenie teraz śpiącej bestii byłoby barbarzyństwem; zasłużył sobie na chwilę odpoczynku, dlatego zaradny Puchon poszedł po rozum do głowy i zsunął z ramienia torbę, a z szyi długi, puchaty szalik i ułożył je na sobie niedaleko śpiocha, dokładając wszelkich starań do tego, żeby to prowizoryczne posłanie odpowiadało standardom przynajmniej jednogwiazdkowego hotelu. Po tym przyszła ta trudniejsza próba dla subtelności tego gada; zbliżył się do drzemiącego Kurukona i bez pośpiechu złapał go za ramiona, opierając jego ciężar na sobie i odsuwając go od ściany, po czym starannie, bez potłuczeń udało mu się ledwo, ledwo położyć go na boku i to w pozycji, w której ten nie będzie się czuł jak połamany. Odetchnął zadowolony z siebie, spoglądając na uśpioną twarz Sahira. Matko... jeśli kiedykolwiek, ktokolwiek spyta, co on takiego widzi w 'tym potworze', to w całym swoim opanowaniu i hipiskości, po prostu strzeli te osobę w pysk. Odgarnął mu czarne, rozsypane kosmyki z policzka i szybko zasiadł obok tak, by lewą rękę zatopić w smolistej czuprynie i pieścić go miarowo palcami za uchem; w drugą za to miał wetknięty ołówek, jakim cichutko szurał po kartkach notatnika. Nucił coś spokojnego pod nosem; coś, co nie było jakąś specjalną piosenką, ale teraz odpowiadało upojnej atmosferze i łaskotaniu, jakie końce kosmyków, fundowały dłoni Puchona.
Jak to możliwe, że Sahir widział siebie inaczej niż Colette? Puchon sadził, że ma oczy wystarczająco duże i jedno nawet wystarczająco jasne, żeby wampir mógł się w nim bez oporów przejrzeć i dostrzec iskry, jakie otaczały jego osobę. Ja to możliwe, że mógł jakkolwiek kryć się z takim egocentryzmem, czy jeszcze kłócić z jego niezaprzeczalnym istnieniem...? Harmonią, jaka wymagała, by byli... ha... razem. Dość podchodów i niedowierzań; mieli być razem, koniec i basta. Colette nie spocznie, póki nie usłyszy tego z tych bladych ust. Tego, że Sahir też ma trudności z oddychaniem i że czuje się równie bezpiecznie w Smoczych szponach, co ogromny gad w jego miękkich, Kocich łapach. Że wie, że jego serce jest bezpieczne w kieszeni Colette, a imię w jego ustach.
„Miłość jest tym, co sprawia, że się uśmiechasz, nawet kiedy jesteś bardzo zmęczony.”
Siedział na lekcji Eliksirów. Dopiero zdał sobie z tego sprawę, kiedy jedna z dziewczyn miała problem w tym, że Colette siedział w cieplej klasie, wiosną w szaliku. Co za durne pytanie... pachniała Sahirem, jak miał go nie nosić?! Niedorzeczne. W odpowiedzi nie wydał z siebie żadnego dźwięku, tylko niczym spłoszony żółw ukrył twarz po nos w fałdkach czarno-żółtej wełny. ...głupek... Nie wiedział nawet za bardzo, co klecili na tej lekcji, po prostu wlepiał gały w nieruchomy kociołek, jak sroka w gnat i pewnie robiłby to do końca lekcji nie odczuwając pewnej nieprawidłowości, gdyby kolega z ławki obok nie zlitowałby się i nie rozpalił niewielkiego ognia pod nim. Kociołkiem, nie Colettem. Zapewne dziwnie rezolutna i maślana wdzięczność, z jaką po tym Warp na niego spojrzał, zwaliła biedaka z nóg. Ale poza ślicznymi oczami Puchon był na lekcji całkowicie i niezaprzeczalnie bezużyteczny, siedział tylko przy ławce cały napięty, opierając policzek na dłoni i w niewielkich interwałach uśmiechał do siebie, po czym ewentualnie dla zabawy trącał kociołek palcem, o mało nie wylewając zawartości na siebie. Reszta uczniów zdawała się być tym stanem przerażona i rozeszło się kilka szeptów, sugerujących mu zajrzenie do Skrzydła Szpitalnego. Głupi śmiertelnicyyy...
Nie znali życia.
Colette nie ogarnął nawet, czy dostał przez swój ogar jakieś minusowe punkty dla domu albo swojej skromnej osoby, bo gdy tylko Ślimak wymruczał: „No dobrze, na dzisiaj to chyba kon...” już nie było go w komnacie, a drzwi na korytarz zostały już do połowy otwarte. Już biegł... leciał zostawiając za sobą, zaścielające korytarze wstążki. Nawet schody go dziś nie denerwowały; pogwizdywał pod nosem, co chwile łapiąc się na tym, że miał atak nieuzasadnionego śmiechu. Przeskakiwał miarowo z jednej nogi na druga, czekając, aż schody wreszcie się zatrzymają, i kontynuował. Wyżej i wyżej, kolejne pietra i kolejne i w końcu dobrnął do siódmego pietra i sapnął, lekko kulejąc na nogę, w której strzyknęło mu kolano. Na tej wysokości było puściusieńko, najwidoczniej wszyscy zjechali się na opalany ogniem dziedziniec, żeby lekko przypalić sobie mordki – i dobrze. Mógł się odprężyć i po chwilowym, niecierpliwym spacerku zoczyć w końcu wymowną, czarną kulkę pod ścianą. O mój Boże... Sahir pewnie wydłubałby mu oczy, jakby wiedział z jakim rozczuleniem gapił się na niego ten mały... głupek, kiedy zobaczył, że wampir niczym prawdziwy Kocur, ułożył się gdziekolwiek i pochrapywał sobie w najlepsze. Nie lubił spać, huh? Jassne. Colette parsknął, ale zdążył szybko zakryć usta dłonią i nie dać nawet piśnięciu wymsknąć się spomiędzy ust. Obudzenie teraz śpiącej bestii byłoby barbarzyństwem; zasłużył sobie na chwilę odpoczynku, dlatego zaradny Puchon poszedł po rozum do głowy i zsunął z ramienia torbę, a z szyi długi, puchaty szalik i ułożył je na sobie niedaleko śpiocha, dokładając wszelkich starań do tego, żeby to prowizoryczne posłanie odpowiadało standardom przynajmniej jednogwiazdkowego hotelu. Po tym przyszła ta trudniejsza próba dla subtelności tego gada; zbliżył się do drzemiącego Kurukona i bez pośpiechu złapał go za ramiona, opierając jego ciężar na sobie i odsuwając go od ściany, po czym starannie, bez potłuczeń udało mu się ledwo, ledwo położyć go na boku i to w pozycji, w której ten nie będzie się czuł jak połamany. Odetchnął zadowolony z siebie, spoglądając na uśpioną twarz Sahira. Matko... jeśli kiedykolwiek, ktokolwiek spyta, co on takiego widzi w 'tym potworze', to w całym swoim opanowaniu i hipiskości, po prostu strzeli te osobę w pysk. Odgarnął mu czarne, rozsypane kosmyki z policzka i szybko zasiadł obok tak, by lewą rękę zatopić w smolistej czuprynie i pieścić go miarowo palcami za uchem; w drugą za to miał wetknięty ołówek, jakim cichutko szurał po kartkach notatnika. Nucił coś spokojnego pod nosem; coś, co nie było jakąś specjalną piosenką, ale teraz odpowiadało upojnej atmosferze i łaskotaniu, jakie końce kosmyków, fundowały dłoni Puchona.
- Sahir Nailah
Re: Wejście do Pokoju Życzeń
Sro Maj 20, 2015 11:28 pm
Tylko dlatego, że takie błyski dostrzegał, kiedy spoglądał w zwierciadła jego duszy, tylko dlatego, że tak wiele mu mówił, nawet kiedy nie otwierał ust, zaklinając się w milczeniu tak, jak w tym momencie, kiedy leżał na Smoku z twarzą utkwioną w spokoju zupełnie innym od tego, który krył się w kamiennej masce, jaką na co dzień przybierał, tylko dlatego, że darzył go szacunkiem i odczuwał taki sam szacunek z jego strony, potrafił w sobie wylęgnąć taką myśl, która przychodziła jak komar, nie wiadomo skąd, nie wiadomo kiedy siadała na ręce, była cichutka, nie bzyczała uciążliwie i kąsała - jedno ugryzienie i już czuć to dziwne swędzenie, już wyrasta bąbel - zależy teraz tylko od nas, czy go rozdrapiemy i damy się mu powiększyć jeszcze bardziej, czy może olejemy i skupimy na innych rzeczach - tak i Nailah, nie potrafiąc odnaleźć siebie wartościowym, pozostawił to w zapomnienie i pozwolił sobie na wykasowanie tych paru śmiałych myśli, jakie przeszły mu przez umysł na dachu tej wieży, na której przyszło mu powitać Coletta po krótkiej nieobecności, która wydawała się przeciągać jednak w całą nieskończoność, dręcząc i nie dając spokoju do momentu ponownego zobaczenia - to były naprawdę ciężkie dni. Dni, po których nareszcie wstało słońce, a dobry Bóg idąc za rękę z Fortuną kładli na czubkach ich głów dłonie, by pozwolić im odetchnąć po napięciu, jakiemu nie powinno zostać poddane żadne ciało - z pewnością nie te należące do siedemnastolatków.
Ospała maszyna ruszyła po swoich torach - bardzo wolno i powolutku, nie ma dokąd się śpieszyć, oto i jest weekend, koniec wszelakich zajęć, przyjdzie czas odpoczynku i będzie można nałapać w dłonie jeszcze więcej cennego czasu, a w nim odnaleźć ukojenie i pooglądać więcej wschodów słońc, jeśli tylko pogoda na to pozwoli - aż przypomina się ten słodki weekend tuż przed błoniami... niewinny wypad, wiele słów między nimi, podarunki, krótkie spojrzenia - są zbyt nieuważni, zdecydowanie zbyt nieuważni, z tego może wyniknąć jakaś tragedia, myśl, Sahirze, używaj swojego umysłu - musisz się skupić na chronieniu Coletta, więc najpierw pomyśl, jak najskuteczniej ochronić go przed pechem, który niesiesz - dość trudne zadanie, może nawet zadanie niewykonalne? Zderzyliście się - Pech i Fortuna, więc teraz trzeba będzie zobaczyć, kto kogo będzie mocniej struwać, kto na kogo będzie mieć większy wpływ, bo jak dotąd byli jak Ying i Yang, co pomimo ciągłych przepychanek wiedzieli, że żadne z nich nie zwycięży - żadne z nich też do zwycięstwa nie dążyło, ponieważ jedno bez drugiego istnieć nie mogło. Nie będę stawiać pytania, czy Sahir mógł istnieć bez Coletta, czy też w drugą stronę: Colette bez Sahira - byli ogarnięci mamiącymi wpływami pierwszej miłości, w której odnajdywali słodycz w swoim towarzystwie, biorąc ją, jakże dojrzale, nawet z goryczą - już po tej jednej przygodzie z błoniami, którą przeżyli, mogli się rozejść, zachowując te sekrety, które ich łączyły, dla siebie i nigdy więcej się na siebie nie oglądać - mogli... ale tak, jak takie sytuacje potrafiły dzielić, tak i potrafiły łączyć.
Ich połączyła. I zrobiła to bardzo mocno.
Czarnowłosy zapadł w tak głęboki sen, wyczerpany całym tygodniem i gorączką, że nie poczuł nawet, kiedy coś z nim robiono - gdyby pojawił się tutaj ktoś przed Colettem, ktoś odważny, pewnie skończyłoby się to dość nieprzyjemnie, jednak jego rzeczy, jak i on sam, były nienaruszone - dopiero teraz miało się coś zmienić, dopiero teraz nadeszły dobre, pomocne dłonie, które nie miały nieść ze sobą żadnych nieprzyjemności, a lekkość w śnie, byle tylko czuć jego przy sobie i siebie przy nim - ta zależność od siebie wzajem... wszystko, co ze sobą dzielili, było coraz mocniejsze. Nie dało się tego nie zauważyć. Przebudził się tylko delikatnie, kiedy był przesuwany, żeby oprzeć się o Smoka, ale poziom nieprzytomności nie pozwolił mu nawet tego faktu zanotować, nawet nie otworzył oczu - chyba to znajomy zapach pozwolił jego instynktowi uznać, że może spać nadal, teraz nawet jeszcze mocniej - klatka piersiowa unosiła się ciągle w równostajnym rytmie, wydawało się, że nawet nie oddycha, choć jego serce uderzało nadmiernie wyraźnie. Niepokojąco wyraźnie, w tym typowym, o wiele wolniejszym od ludzkiego, rytmie - jego twarz przecięły zmarszczone brwi, lekko drgnął, by zaraz znowu zapaść w kompletny bezruch, uspokojony monotonnym ruchem palców - przecież tutaj siedział Colette, może gdzieś to dotarło do świadomości, to dotyk, który mógł wyciągnąć z duszy strach i niepokój, pozwolić na to, żeby śnić snem spokojnych... Czy czar został rzucony? Czy ten Bóg, co spaceruje z Fortuną, są na tyle łaskawi..?
Brzdęk...
Słychać tylko brzdęk metalowego kielicha o drewniany stół - to pewnie wino... oprócz tego brzdęku powinno być coś jeszcze - jakieś zapachy, oddech tego, kto to naczynie stawiał na blacie, poza dźwiękiem własnego, walącego serca powinno być coś jeszcze - twój własny oddech na przykład..? Lecz nie ma nic, nie ma rzeczywistości - dobrze, niech nie nadchodzi, chcesz już tak leżeć w tym bezruchu do końca świata, nie chcesz się podnosić, czujesz zapach pościeli, jakieś kwiaty - możesz sobie wyobrazić, że jesteś na łące, że nie ma żadnej krwi wokół ciebie, a ta słodka woń to właśnie woń jednego z polnych maków... Jesteś tam... stoisz, sam, pośród zieleni, nad głową błękit nieba i biała chmurka, co przysłania słońce - malowniczy widok... Łzy lecą po twojej twarzy, ale nie płaczesz - to ta presja wycisnęła je ze spojówek, ten ból, o którym da się zapomnieć, jeśli tylko zostaniesz na tej łące...
Dotyk.
Dłoń na głowie, łagodna, delikatna, czyjś uśmiech, równie delikatny - ufasz mu, nie masz innego wyboru, wszystko i tak... co wszystko i tak?
Dotyk...
Nie, nie, czujesz ciepło, nie, za blisko, nie, nie możesz się podnieść, ta dłoń jest za blisko, to ciało jest za blisko; wracaj na łąkę, szybko, tutaj nic się nie dzieje, możesz udawać, że zostałeś sam, zignoruj ból...
Nailah zerwał się do pionu i gwałtownie odsunął od Coletta, biorąc głęboki oddech i podparł się dla zachowania równowagi o wypolerowaną posadzkę dłońmi - zacisnął powieki, gdy włosy zakryły jego twarz, biorąc kolejny wdech i przytrzymał na chwilę powietrze w płucach, zanim je wypuścił przez usta - huh, chyba naprawdę, jak każdy kot, uwielbiałby spać, gdzie popadnie, wbrew temu, co powiedział, tracąc na to czas... gdyby nie to, że sny były tysiąc razy gorsze, od myśli, gdy nie miało się nad nimi kontroli.
Spróbowałeś rozluźnić mięśnie, czując, jak drżą, próbując ogarnąć rzeczywistość wokół siebie i rozróżnić sen od jawy, która ograniczała się chwilowo dla ciebie do podłogi, w którą się wpatrywałeś, zanim uniosłeś oczy, by rozejrzeć się na boki: najpierw w lewo, potem w prawo... och, jest. Patrzy na Ciebie. Jest to Słońce, które już wzeszło i teraz, zgodnie z prawami dnia, powinno udawać się ku zachodowi - ale On nie zajdzie, prawda? I nie zniknie, nie rozpłynie się w nicości...
- Co Ty tu robisz? - Parsknął, jakby kompletnie zapomniał, że się z nim miał tu spotkać - ale to nie tak, że zapomniał, po prostu nie był nawet świadom, że przeleżał tak na kolanach Coletta dobrą godzinę, a ten siedział rozłożony z jakimś notatnikiem, jak gdyby nigdy nic - za bardzo przeceniał swoje możliwości w tym wypadku, będąc pewnym, że usłyszałby, gdyby ktokolwiek się zbliżał - a tu nie dość, że Colette się zbliżył, to jeszcze znowu (poczuł to dopiero po chwili, z zaskoczeniem spoglądając na szalik na swojej klatce piersiowej) miał na sobie jego ciuch - wspaniale po prostu! - I co to robi na mnie? - Dodał tak samo opryskliwie.
Ospała maszyna ruszyła po swoich torach - bardzo wolno i powolutku, nie ma dokąd się śpieszyć, oto i jest weekend, koniec wszelakich zajęć, przyjdzie czas odpoczynku i będzie można nałapać w dłonie jeszcze więcej cennego czasu, a w nim odnaleźć ukojenie i pooglądać więcej wschodów słońc, jeśli tylko pogoda na to pozwoli - aż przypomina się ten słodki weekend tuż przed błoniami... niewinny wypad, wiele słów między nimi, podarunki, krótkie spojrzenia - są zbyt nieuważni, zdecydowanie zbyt nieuważni, z tego może wyniknąć jakaś tragedia, myśl, Sahirze, używaj swojego umysłu - musisz się skupić na chronieniu Coletta, więc najpierw pomyśl, jak najskuteczniej ochronić go przed pechem, który niesiesz - dość trudne zadanie, może nawet zadanie niewykonalne? Zderzyliście się - Pech i Fortuna, więc teraz trzeba będzie zobaczyć, kto kogo będzie mocniej struwać, kto na kogo będzie mieć większy wpływ, bo jak dotąd byli jak Ying i Yang, co pomimo ciągłych przepychanek wiedzieli, że żadne z nich nie zwycięży - żadne z nich też do zwycięstwa nie dążyło, ponieważ jedno bez drugiego istnieć nie mogło. Nie będę stawiać pytania, czy Sahir mógł istnieć bez Coletta, czy też w drugą stronę: Colette bez Sahira - byli ogarnięci mamiącymi wpływami pierwszej miłości, w której odnajdywali słodycz w swoim towarzystwie, biorąc ją, jakże dojrzale, nawet z goryczą - już po tej jednej przygodzie z błoniami, którą przeżyli, mogli się rozejść, zachowując te sekrety, które ich łączyły, dla siebie i nigdy więcej się na siebie nie oglądać - mogli... ale tak, jak takie sytuacje potrafiły dzielić, tak i potrafiły łączyć.
Ich połączyła. I zrobiła to bardzo mocno.
Czarnowłosy zapadł w tak głęboki sen, wyczerpany całym tygodniem i gorączką, że nie poczuł nawet, kiedy coś z nim robiono - gdyby pojawił się tutaj ktoś przed Colettem, ktoś odważny, pewnie skończyłoby się to dość nieprzyjemnie, jednak jego rzeczy, jak i on sam, były nienaruszone - dopiero teraz miało się coś zmienić, dopiero teraz nadeszły dobre, pomocne dłonie, które nie miały nieść ze sobą żadnych nieprzyjemności, a lekkość w śnie, byle tylko czuć jego przy sobie i siebie przy nim - ta zależność od siebie wzajem... wszystko, co ze sobą dzielili, było coraz mocniejsze. Nie dało się tego nie zauważyć. Przebudził się tylko delikatnie, kiedy był przesuwany, żeby oprzeć się o Smoka, ale poziom nieprzytomności nie pozwolił mu nawet tego faktu zanotować, nawet nie otworzył oczu - chyba to znajomy zapach pozwolił jego instynktowi uznać, że może spać nadal, teraz nawet jeszcze mocniej - klatka piersiowa unosiła się ciągle w równostajnym rytmie, wydawało się, że nawet nie oddycha, choć jego serce uderzało nadmiernie wyraźnie. Niepokojąco wyraźnie, w tym typowym, o wiele wolniejszym od ludzkiego, rytmie - jego twarz przecięły zmarszczone brwi, lekko drgnął, by zaraz znowu zapaść w kompletny bezruch, uspokojony monotonnym ruchem palców - przecież tutaj siedział Colette, może gdzieś to dotarło do świadomości, to dotyk, który mógł wyciągnąć z duszy strach i niepokój, pozwolić na to, żeby śnić snem spokojnych... Czy czar został rzucony? Czy ten Bóg, co spaceruje z Fortuną, są na tyle łaskawi..?
Brzdęk...
Słychać tylko brzdęk metalowego kielicha o drewniany stół - to pewnie wino... oprócz tego brzdęku powinno być coś jeszcze - jakieś zapachy, oddech tego, kto to naczynie stawiał na blacie, poza dźwiękiem własnego, walącego serca powinno być coś jeszcze - twój własny oddech na przykład..? Lecz nie ma nic, nie ma rzeczywistości - dobrze, niech nie nadchodzi, chcesz już tak leżeć w tym bezruchu do końca świata, nie chcesz się podnosić, czujesz zapach pościeli, jakieś kwiaty - możesz sobie wyobrazić, że jesteś na łące, że nie ma żadnej krwi wokół ciebie, a ta słodka woń to właśnie woń jednego z polnych maków... Jesteś tam... stoisz, sam, pośród zieleni, nad głową błękit nieba i biała chmurka, co przysłania słońce - malowniczy widok... Łzy lecą po twojej twarzy, ale nie płaczesz - to ta presja wycisnęła je ze spojówek, ten ból, o którym da się zapomnieć, jeśli tylko zostaniesz na tej łące...
Dotyk.
Dłoń na głowie, łagodna, delikatna, czyjś uśmiech, równie delikatny - ufasz mu, nie masz innego wyboru, wszystko i tak... co wszystko i tak?
Dotyk...
Nie, nie, czujesz ciepło, nie, za blisko, nie, nie możesz się podnieść, ta dłoń jest za blisko, to ciało jest za blisko; wracaj na łąkę, szybko, tutaj nic się nie dzieje, możesz udawać, że zostałeś sam, zignoruj ból...
Nailah zerwał się do pionu i gwałtownie odsunął od Coletta, biorąc głęboki oddech i podparł się dla zachowania równowagi o wypolerowaną posadzkę dłońmi - zacisnął powieki, gdy włosy zakryły jego twarz, biorąc kolejny wdech i przytrzymał na chwilę powietrze w płucach, zanim je wypuścił przez usta - huh, chyba naprawdę, jak każdy kot, uwielbiałby spać, gdzie popadnie, wbrew temu, co powiedział, tracąc na to czas... gdyby nie to, że sny były tysiąc razy gorsze, od myśli, gdy nie miało się nad nimi kontroli.
Spróbowałeś rozluźnić mięśnie, czując, jak drżą, próbując ogarnąć rzeczywistość wokół siebie i rozróżnić sen od jawy, która ograniczała się chwilowo dla ciebie do podłogi, w którą się wpatrywałeś, zanim uniosłeś oczy, by rozejrzeć się na boki: najpierw w lewo, potem w prawo... och, jest. Patrzy na Ciebie. Jest to Słońce, które już wzeszło i teraz, zgodnie z prawami dnia, powinno udawać się ku zachodowi - ale On nie zajdzie, prawda? I nie zniknie, nie rozpłynie się w nicości...
- Co Ty tu robisz? - Parsknął, jakby kompletnie zapomniał, że się z nim miał tu spotkać - ale to nie tak, że zapomniał, po prostu nie był nawet świadom, że przeleżał tak na kolanach Coletta dobrą godzinę, a ten siedział rozłożony z jakimś notatnikiem, jak gdyby nigdy nic - za bardzo przeceniał swoje możliwości w tym wypadku, będąc pewnym, że usłyszałby, gdyby ktokolwiek się zbliżał - a tu nie dość, że Colette się zbliżył, to jeszcze znowu (poczuł to dopiero po chwili, z zaskoczeniem spoglądając na szalik na swojej klatce piersiowej) miał na sobie jego ciuch - wspaniale po prostu! - I co to robi na mnie? - Dodał tak samo opryskliwie.
- Colette Warp
Re: Wejście do Pokoju Życzeń
Czw Maj 21, 2015 12:14 am
Obiecał mu coś narysować. Tak samo jak obiecał nie opuszczać i pełnić czynną służbę stróża, tak jak tutaj i teraz, gdzie bronił śpiącego kota od kradzieży, szlabanu za spanie w miejscach do tego nie przeznaczonych, czy też okazjonalnego wpierdolu. Stróżował więc długie chwile, szkicując coś z przerwami na przyglądanie się drzemiącemu wampirowi i zataczanie palcami łaskoczących okręgów w okolicach jego ucha i karku; nic specjalnego, ale czuł wtedy jak mięśnie śpiącego spinają się delikatnie, a ten bierze głębszy wdech albo pozwala małemu dreszczykowi przebiec sobie po jego ciele. I wtedy Col szkicował dalej. Może faktycznie miał jakąś głupią nadzieję, że jego obecność pomoże Sahirowi odpocząć jak to na śniącego przystało, zamiast męczyć się ze swoimi koszmarami. Głupia nadzieja... chyba jego promienie nie sięgały aż tak daleko.
A może to wina czegoś innego?
Poczuł to od razu, już przy pierwszym drgnieniu, jaki zaserwował mu wampir. To nie był dreszcz, o nie... to było coś silniejszego, jak nagłe spięcie mięśni, absolutnie wszystkich. Warp aż urwał szkicowanie i skupił na niespokojnie oddychającym przyjacielu. Zauważył, że coś jest nie tak i to, że nawet po mimice Krukona widać było, że teraz usilnie trzyma się snu, co nie przychodzi mu łatwo. Wtedy Colette pogładził go pogłowie jeszcze raz, ale dało to zupełnie odwrotny skutek od tego, niż się spodziewał. Było wręcz... gorzej. Sahir praktycznie wyszarpnął się spod dłoni i po kilku sekundach od tego odskoczył mocno na bok i oddychając głęboko, zamarł w bezruchu. Tak samo zastygł sam okularnik, ocucił go dopiero notatnik, jaki po chwilowym balansowaniu, wreszcie zsunął się z jego uda i pacnął na chłodną posadzkę. Wtedy zauważyli siebie nawzajem, chyba równie zdziwieni i wybici z rzeczywistości po tej specyficznej akcji.
Smokowi chwile to zajęło, zanim doszło do niego coś, czego wcześniej nie uwzględnił w swoim tureckim, błezbłędnym algorytmie. Dłonie, które do tej chwili miał lekko uniesione w obronnym geście, teraz obrócił spotem w stronę swojej twarzy i przyjrzał im. Może nie powinien...? Układanie Sahira na ziemi i gładzenie go jednak mogło dać nieprzyjemne skutki. Odstępstwo od reguły, jakie potaktowano jak... atak? Czyżby Smok właśnie przekroczył granicę...? W końcu kiedyś musiał - miał zawieszoną przed pyskiem marchewkę całą tę drogę i na jej końcu, wreszcie przyszła kolej na smagniecie kijem.
No i jeszcze ten ton, prawie jak wyrzut w jego stronę, że w ogóle powinien znajdować się teraz najlepiej po drugiej stronie globu.
- Cóż... - otrząsnął się i opuścił dłonie, zgarniając szkicownik z podłogi. - O ile mnie pamięć nie myli, toooo umówiliśmy się na naukę zaklęć dziś po zajęciach, ale mój Mentor postanowił przyciąć komara. No chyba, że plany się zmieniły i nie dostałem twojej sowy zwrotnej, że nie masz ochoty mnie już widzieć. Coś się stało? - dopytał, przysuwając do siebie własna torbę, jaka jeszcze minutę temu w połowie służyła Nailah'owi za poduszkę, rozpiął jej zamek i wpakował doń notatnik i maleńki piórnik. Kwestia szalika też delikatnie ukuła Colette w tyłek, zupełnie jakby dzisiejszy poranek w ogóle nie miał miejsca i Sahirowi wystarczyła godzinka snu, żeby powrócić do stanu wyjściowego.
- Leży. Sadziłem, że będzie ci wygodniej na bawełnianym szaliku, niż zimnej podłodze, to aż tak przeszkadza? - zamknął materiałową klapę torby.
A może to wina czegoś innego?
Poczuł to od razu, już przy pierwszym drgnieniu, jaki zaserwował mu wampir. To nie był dreszcz, o nie... to było coś silniejszego, jak nagłe spięcie mięśni, absolutnie wszystkich. Warp aż urwał szkicowanie i skupił na niespokojnie oddychającym przyjacielu. Zauważył, że coś jest nie tak i to, że nawet po mimice Krukona widać było, że teraz usilnie trzyma się snu, co nie przychodzi mu łatwo. Wtedy Colette pogładził go pogłowie jeszcze raz, ale dało to zupełnie odwrotny skutek od tego, niż się spodziewał. Było wręcz... gorzej. Sahir praktycznie wyszarpnął się spod dłoni i po kilku sekundach od tego odskoczył mocno na bok i oddychając głęboko, zamarł w bezruchu. Tak samo zastygł sam okularnik, ocucił go dopiero notatnik, jaki po chwilowym balansowaniu, wreszcie zsunął się z jego uda i pacnął na chłodną posadzkę. Wtedy zauważyli siebie nawzajem, chyba równie zdziwieni i wybici z rzeczywistości po tej specyficznej akcji.
Smokowi chwile to zajęło, zanim doszło do niego coś, czego wcześniej nie uwzględnił w swoim tureckim, błezbłędnym algorytmie. Dłonie, które do tej chwili miał lekko uniesione w obronnym geście, teraz obrócił spotem w stronę swojej twarzy i przyjrzał im. Może nie powinien...? Układanie Sahira na ziemi i gładzenie go jednak mogło dać nieprzyjemne skutki. Odstępstwo od reguły, jakie potaktowano jak... atak? Czyżby Smok właśnie przekroczył granicę...? W końcu kiedyś musiał - miał zawieszoną przed pyskiem marchewkę całą tę drogę i na jej końcu, wreszcie przyszła kolej na smagniecie kijem.
No i jeszcze ten ton, prawie jak wyrzut w jego stronę, że w ogóle powinien znajdować się teraz najlepiej po drugiej stronie globu.
- Cóż... - otrząsnął się i opuścił dłonie, zgarniając szkicownik z podłogi. - O ile mnie pamięć nie myli, toooo umówiliśmy się na naukę zaklęć dziś po zajęciach, ale mój Mentor postanowił przyciąć komara. No chyba, że plany się zmieniły i nie dostałem twojej sowy zwrotnej, że nie masz ochoty mnie już widzieć. Coś się stało? - dopytał, przysuwając do siebie własna torbę, jaka jeszcze minutę temu w połowie służyła Nailah'owi za poduszkę, rozpiął jej zamek i wpakował doń notatnik i maleńki piórnik. Kwestia szalika też delikatnie ukuła Colette w tyłek, zupełnie jakby dzisiejszy poranek w ogóle nie miał miejsca i Sahirowi wystarczyła godzinka snu, żeby powrócić do stanu wyjściowego.
- Leży. Sadziłem, że będzie ci wygodniej na bawełnianym szaliku, niż zimnej podłodze, to aż tak przeszkadza? - zamknął materiałową klapę torby.
- Sahir Nailah
Re: Wejście do Pokoju Życzeń
Czw Maj 21, 2015 12:44 am
Więc: stop, gdzie w końcu jesteśmy? To ciągle ten sam powóz, ten łagodny, ten pełen miłości? Spojrzenie, takie tego ranka łagodne, teraz miało to, czego mu brakowało, co wydawało się obce, może on nie był sobą, a może teraz właśnie sobą nie jest - oczy zwierzęcia, drapieżnika, gdy Colette był drugim drapieżnikiem, bo nie ofiarą, obojętnie, jakby jego myśli się nie układały, trudno było nazwać Warpa bezbronnym kotkiem, który ucieknie, kiedy tylko ten większy na niego prychnie - gdyby tak było, ta znajomość bardzo dawno przestałaby mieć prawa bytu, a jednak są tu i teraz i na pewno będą, pomimo agresji, która przecież nie powinna się pojawić... pomimo tego, że ten sen w swojej pierwszej fazie był naprawdę przyjemny, gdy czuł ochronę znajomego zapachu, gdy czuł cień smoczych skrzydeł nad sobą - tak, to jest jakiś zalążek raju, lecz wkroczyć tam..? Diabeł nie pozwalał - trzymał tu i teraz, zaciągał do wrót piekieł, gdzie przeszłość śmiała się w głos i gotowała była z niego kpić tak samo mocno, jak kiedyś szorstko traktowałeś tego, z którym właśnie krzyżowałeś spojrzenia, wielki Pan Niezadowolony, pasowałby do Ciebie taki tytuł... Ewentualnie obraz Czarnego Kota, co może najwyżej posyczeć na większego od siebie Smoka i spierdolić do kąta, zanim jeszcze Smok postanowiłby dać małemu ssakowi nauczkę, wspominając, kto tutaj ma więcej siły i kto jest górą. Małe to, a głupie, co..? Nie gryź ręki, co jeść daje, jak to mawiają, a jeśli gryziesz, toś idiota i tyle w tym temacie - więc dobrze, taaak, Nailah był idiotą, bo chociaż dłoń Warpa dosłownie nie karmiła go cały czas, nie krwią, nie o to chodzi - chodzi tutaj o karmę... tych wyższych lotów, rozumiecie? Która pozwala właśnie na to szczęście, na wyciszenie się... Nawet jeśli teraz rozchyla usta, zaciska zęby i z jego warg wydobywa się prawdziwy syk, kiedy wstaje na równe nogi, otrzepując najpierw dłonie - podniósł się za szybko, zdecydowanie za szybko - musiał znaleźć oparcie na ścianie, zanim odzyskał pion i mógł kontynuować swoje czynności doprowadzania się do powierzchownej ogłady, zaczesując palcami włosy do tyłu, które zaraz ułożyły się we własnym zamyśle na wszystkie strony świata - część oczywiście opadła mu na oczy, nie były chętne do zostawania na czubku łba, jak to było w namyśle twórczym tego, który próbował coś z nimi zrobić, nerwowo rozglądając się na boki, by upewnić się, że to nie jest sen, że naprawdę jest tu i teraz, a tamto nie było jego rzeczywistością - niestety jeszcze nie potrafił tego ocenić trzeźwym okiem, gorączka wszystko utrudniała, pchając go w kategorię złapanego w niedźwiedzie kleszcze wilka, co miota się i szarpie łapą, nie myśląc w obliczu niebezpieczeństwa nawet o tym, że może sobie zrobić tylko większą krzywdę... I nie, Colette nie był tu zagrożeniem. Colette był tym samym Smokiem, który leżał i którego Wilk musiał bronić - musi więc czym prędzej się uwolnić, prawda, to rozsądne, to bardzo rozsądne, tylko że... Sahirze, tutaj nie ma żadnego niebezpieczeństwa. Nic cię nie ściga, nikt cię nie goni, nie ma żadnych kleszczy, nie ma pułapek - zobacz, korytarz jest pusty, a jedynym zranionym tutaj jest... sam Colette. Widzisz to? No spójrz, spójrz tylko na jego minę - spoglądasz więc. I widzisz. I łączysz fakty - powoli, bo powoli, pewnie nie możesz się pozbierać tak szybko po jakiejś gwałtowności, która cię zaatakowała - ten dotyk... ten dotyk był dobrym dotykiem, a mimo to przechodziły cię nieprzyjemne, zimne ciarki, nawet jeśli w swej imaginacji uświadomiłeś sobie, że to Colette cię głaskał, próbując uspokoić twój sen - tak miły, tak czuły gest... Wędrujesz dłonią do miejsca, gdzie wziąć wyczuwałeś nagrzaną skórę, uświadamiając sobie moc zapachu, jaka przesiąknęła twoje ubranie, cały czas nim oddychałeś... jak długo spałeś? Jak dawno przyszedł Puchon? Powinieneś o to wszystko pytać?
- Przepraszam... - Nie, jego mina... nie, czemu znowu ma taką minę? Czemu znowu swoim skończonym kretynizmem musiałeś coś zepsuć? Zawsze musisz wszystko psuć, prawda? Nie byłbyś sobą, gdybyś po prostu mógł otworzyć oczy i uśmiechnąć się pięknie - nie, to wszystko były słodkie obrazki, jakie nie mogły przecinać rzeczywistości, którą dzieliłeś z Colettem, byłyby zbyt nieprawdopodobne, można by posądzać kogoś o spożycie eliksiru miłości - niebezpieczny temat, bardzo ciężkie oskarżenia, ale chyba możesz popracować nad sobą, żeby było lepiej, nie? TO chyba tak wiele nie kosztuje... Chyba było słowem-kluczem, jak się okazywało, bo tak naprawdę walka z samym sobą była zawsze najcięższą, jakiej byliśmy poddawani - łamanie swoich strachów, paranoi - niektóre rzeczy były nieuleczalne... A ty nie jesteś chyba nawet na minimalnie dobrej drodze, skoro ze zdziwionych, zastygłych oczu znowu zmieniły się one, w bardzo szybkim tempie, na te bardziej zwierzęce - słabość, słabość - to wszystko, co tak bardzo ludzkie, składało się na tą wielką słabość i uczucie wielkiego spłoszenia, kiedy zrobiło się coś nieodpowiedniego... Złapałeś za kraniec szala i przerzuciłeś go przez ramię, by owinąć go wokół siebie i skryć w nim usta, jak i nos, woląc się zatkać w sobie i już niczego więcej nie mówić, ostatni raz spoglądając w dwa końce korytarza - nikt tutaj nie szedł... Nie widać niestety było, czy jest ciemno, czy jasno - nie było tu okien. - Zaskoczyłeś mnie. - Wymruczałeś, zaplatając ręce na piersiach i odwracając od niego wzrok - nie lubiłeś czuć się winnym, kolejna rzecz do listy tych rzeczy, których bardzo nienawidzisz - wtedy czułeś się tak, jakbyś musiał się tłumaczyć - przynajmniej czułeś tą potrzebę... tylko przed Colettem. Nie chciałeś, żeby się gniewał. Żeby miał ci coś za złe, lub coś w tym stylu... To nie tak, że specjalnie dla niego się zmieniałeś, przecież to już było powiedziane - to było kompletnie naturalne... ta paradoksalna część, w której najpierw poznawało się tą paskudną część Nailaha, a dopiero po wielu mękach udawało się z niego wyciągnąć te lepsze - ale, o dziwo, większość tej lepszej właśnie nie lubiła. Bo była mdła - przynajmniej tak się Sahirowi wydawało.
Przysunął się o krok. Druugi. Tak, że już był przy niiiim... i kucnął, żeby dźgnąć go w ramię, z tak typowym dla siebie spojrzeniem, który wydawał się kompletnie zobojętniały na wszystko i jednocześnie znudzony, o zgrozo - zazwyczaj miał ten wyraz twarzy. O ile nie zamieniał go na wkurwionego, heh. I dźgnął go paluchem w to ramię.
- No... - Tak jakby chciał coś powiedzieć. Ale jakoś się nie udawało. A może wcale nie chciał nic mówić? Hm... - Col... - Ha, jak po prostu małe dziecko, które zrobiło coś nie tak i teraz nie umie porozmawiać normalnie z rodzicami, bo w sumie nie wie, co się dzieje. I Sahir nie wiedział, co się dzieje. Nie pamiętał już tego uczucia, że "zrobiło się coś nie tak". A tym bardziej nie pamiętał tego uczucia, kiedy chcieliśmy jakoś naprawić to, że zrobiliśmy coś źle. Zwłaszcza, że Sahir w sumie nie wiedział dokładnie, czemu Colette zrobił taką minę. I czemu on sam zareagował tak na niego gwałtownie po pobudce.
- Przepraszam... - Nie, jego mina... nie, czemu znowu ma taką minę? Czemu znowu swoim skończonym kretynizmem musiałeś coś zepsuć? Zawsze musisz wszystko psuć, prawda? Nie byłbyś sobą, gdybyś po prostu mógł otworzyć oczy i uśmiechnąć się pięknie - nie, to wszystko były słodkie obrazki, jakie nie mogły przecinać rzeczywistości, którą dzieliłeś z Colettem, byłyby zbyt nieprawdopodobne, można by posądzać kogoś o spożycie eliksiru miłości - niebezpieczny temat, bardzo ciężkie oskarżenia, ale chyba możesz popracować nad sobą, żeby było lepiej, nie? TO chyba tak wiele nie kosztuje... Chyba było słowem-kluczem, jak się okazywało, bo tak naprawdę walka z samym sobą była zawsze najcięższą, jakiej byliśmy poddawani - łamanie swoich strachów, paranoi - niektóre rzeczy były nieuleczalne... A ty nie jesteś chyba nawet na minimalnie dobrej drodze, skoro ze zdziwionych, zastygłych oczu znowu zmieniły się one, w bardzo szybkim tempie, na te bardziej zwierzęce - słabość, słabość - to wszystko, co tak bardzo ludzkie, składało się na tą wielką słabość i uczucie wielkiego spłoszenia, kiedy zrobiło się coś nieodpowiedniego... Złapałeś za kraniec szala i przerzuciłeś go przez ramię, by owinąć go wokół siebie i skryć w nim usta, jak i nos, woląc się zatkać w sobie i już niczego więcej nie mówić, ostatni raz spoglądając w dwa końce korytarza - nikt tutaj nie szedł... Nie widać niestety było, czy jest ciemno, czy jasno - nie było tu okien. - Zaskoczyłeś mnie. - Wymruczałeś, zaplatając ręce na piersiach i odwracając od niego wzrok - nie lubiłeś czuć się winnym, kolejna rzecz do listy tych rzeczy, których bardzo nienawidzisz - wtedy czułeś się tak, jakbyś musiał się tłumaczyć - przynajmniej czułeś tą potrzebę... tylko przed Colettem. Nie chciałeś, żeby się gniewał. Żeby miał ci coś za złe, lub coś w tym stylu... To nie tak, że specjalnie dla niego się zmieniałeś, przecież to już było powiedziane - to było kompletnie naturalne... ta paradoksalna część, w której najpierw poznawało się tą paskudną część Nailaha, a dopiero po wielu mękach udawało się z niego wyciągnąć te lepsze - ale, o dziwo, większość tej lepszej właśnie nie lubiła. Bo była mdła - przynajmniej tak się Sahirowi wydawało.
Przysunął się o krok. Druugi. Tak, że już był przy niiiim... i kucnął, żeby dźgnąć go w ramię, z tak typowym dla siebie spojrzeniem, który wydawał się kompletnie zobojętniały na wszystko i jednocześnie znudzony, o zgrozo - zazwyczaj miał ten wyraz twarzy. O ile nie zamieniał go na wkurwionego, heh. I dźgnął go paluchem w to ramię.
- No... - Tak jakby chciał coś powiedzieć. Ale jakoś się nie udawało. A może wcale nie chciał nic mówić? Hm... - Col... - Ha, jak po prostu małe dziecko, które zrobiło coś nie tak i teraz nie umie porozmawiać normalnie z rodzicami, bo w sumie nie wie, co się dzieje. I Sahir nie wiedział, co się dzieje. Nie pamiętał już tego uczucia, że "zrobiło się coś nie tak". A tym bardziej nie pamiętał tego uczucia, kiedy chcieliśmy jakoś naprawić to, że zrobiliśmy coś źle. Zwłaszcza, że Sahir w sumie nie wiedział dokładnie, czemu Colette zrobił taką minę. I czemu on sam zareagował tak na niego gwałtownie po pobudce.
- Colette Warp
Re: Wejście do Pokoju Życzeń
Czw Maj 21, 2015 1:22 am
Nie było pośpiechu, smok nauczył się czekać – dobry żart! Mówiony przez kogoś, kto nie mógł, po prostu nie mógł wytrwać na dupie na zajęciach, bo musiał już przybiec tu i dostać pałąkiem po łbie. I teraz z łezką w ślepi, spoglądał na Kocura zdezorientowany, z siniakiem na głowie i naklejonymi na jego szczycie, skrzyżowanymi plasterkami.
A tak naprawdę to nie.
Tak naprawdę, to faktycznie był nie mniej zdezorientowany, choć nie cechowało tego spłoszenie, albo poczucie bycia ofiarą, ale silna potrzeba wyjaśnienia tego, co się stało. Nie było tutaj niewinnych; reakcja Sahira składała się z wielu czynników sprawczych, jakie nakładały się na siebie i dawały wybuchową mieszankę, jaka właśnie na moment skisła atmosferę. Z tego powodu Warp daleki był też od złości, choć jak zwykle na prychnięcia i cierpkie uwagi ukochanego nie odpowiadał skruszonym przepraszam. Stroszył za to łuski tak długo, jak nie zauważył, że faktycznie zrobił coś złego, nieodpowiedniego czy nazbyt odważnego, szybkiego, nieoczekiwanego. Tutaj sygnał był tylko jeden, ale mimo wszystko jego odważna łapa nie nosiła na sobie śladów po kocich pazurach albo zębach. A Kocie futro nie zdobiła krew, ale pewnie łaskotki po jej długim mierzwieniu. Właściwie to jak nad tym dłużej pomyśleć i obserwować Sahira, jak to zresztą wnikliwie robił, to coś było śmiesznego w tym wszystkim. Wyskoczył z prowizorycznego wyrka jak z katapulty, posyczał, poprychał, postawił ogon sztywno do góry jak jego dumną kopię, a potem siadł na czarnym zadzie i zaczął z namaszczeniem wylizywać tkniętą przez niegodnego człowieka łapkę. Aż polak czuł jak w jego chwilowo chłodno potraktowanym ciele zaczyna od środka z wolna narastać ciepłota typowego rozbawienia; na szczęście robiła ekspansje na nowe tereny na tyle wolno, że jego twarz nadal mogła pozostać nie wzruszona i badawczo kontrolująca cały poprzebudzeniowy rytuał wampira.
Król w naturalnym środowisko, tuż po pobudce wygina się, prostuje przednie i tylne łapy, następnie pielęgnuje grzywę, symbol jego siły, który podczas godów ma ściągać do niego najlepsze samice. Jest głodny, ale nie spieszy się z ruszeniem na łowy; najpierw bada terytorium, niechętny do spotkania hien czy innych padlinożerców. Wyczuwa zapach innego samca i stroszy futro, ale nie podejmuje walki, zagrożenie jest minimalne. Czytała Krystyna Czubówna.
No właśnie, miotający się wilku, czemu ciągniesz za sobą sztywną łapę, co? Porusz nią, nic jej nie jest, to tylko sen, boli cię, bo spałeś na niej nieruchomo długi czas. A gad wisiał nad tobą i pilnował byś jak najdłużej pozostał nietknięty przez koszmar; i choć nie udało się, to nadal miał nadzieję, że awersja do snu nie przeniesie się na awersję do niego i jego nieudolności. Nic się nie zepsuło, po prostu powiedz mu, że ma tego nie robić. Faktycznie, to nie było mądre... w dobrej wierze, ale każdy wie, ze dobrymi chęciami Piekło jest wybrukowane; może to senne także? Mieli już rozmowę na ten temat kiedyś przy ognisku... o niechęci do dotyku, Smok brał to do siebie, ale czasem chciał milimetra więcej, w czasie kiedy jeszcze nie zasłużył, to poniekąd była gra nie-fair. Zdobył usta Sahira, nie całą jego głowę, zwłaszcza nie we śnie. Powinie to uszanować. Zachłanny gad. Myślał o Nim cały dzień, pilnował, żeby nie wyrąbać z durnym tekstem przy znajomych, popuścił wodze fantazji i wampir wolałby siedzieć się w Komnacie Tajemnic, zakleszczony pomiędzy Bazyliszkiem i Sam-Wiesz-Kim na wieczność, niż na sekundę znaleźć się w głowie Kotleciej.
Col zsunął torbę z kolan z powrotem na podłogę i poprawił się choć minimalnie wygodniej pod twardą ścianą i poczekał cierpliwie z niepewną mina, aż opleciony szalikiem Krukon podejdzie bliżej i dźgnie go w ramię. Poważnie to zrobił. Aż Warp kontrolnie spojrzał na swoja rękę, czy mu się aby nie przywidziało i następnie przeniósł na nowo jaśniejące spojrzenie z powrotem na twarz wampira.
- Ała, nie w szczepionkę! - wrzasnął nagle i rzucił się na niego, łapiąc oburącz za kark i przyciągając do siebie ze śmiechem. - Zaskoczyłem cię! Ja CIEBIE?! I jeszcze na mnie prychasz z tego powodu?! - rzucił złośliwie i sam zakleszczył ramieniem głowę Nailaha, czochrając dłonią jego ślicznie wcześniej wylizaną i wyczesaną fryzurkę. - Najpierw chcesz mnie uczyć Patronusa, a potem masz problem do mojego szalika, ty skurkowany...! Ja ci daaam, oj ja ci zaraz pokażę! Zrobię w ciebie benedyktyna! - dzielnie nie dawał się odczepić póki dosłownie nie naelektryzował połowy włosów przyjaciela i te nie zaczęły się praktycznie przyklejać mu do palców. - Wow... woah, co jest?!
A tak naprawdę to nie.
Tak naprawdę, to faktycznie był nie mniej zdezorientowany, choć nie cechowało tego spłoszenie, albo poczucie bycia ofiarą, ale silna potrzeba wyjaśnienia tego, co się stało. Nie było tutaj niewinnych; reakcja Sahira składała się z wielu czynników sprawczych, jakie nakładały się na siebie i dawały wybuchową mieszankę, jaka właśnie na moment skisła atmosferę. Z tego powodu Warp daleki był też od złości, choć jak zwykle na prychnięcia i cierpkie uwagi ukochanego nie odpowiadał skruszonym przepraszam. Stroszył za to łuski tak długo, jak nie zauważył, że faktycznie zrobił coś złego, nieodpowiedniego czy nazbyt odważnego, szybkiego, nieoczekiwanego. Tutaj sygnał był tylko jeden, ale mimo wszystko jego odważna łapa nie nosiła na sobie śladów po kocich pazurach albo zębach. A Kocie futro nie zdobiła krew, ale pewnie łaskotki po jej długim mierzwieniu. Właściwie to jak nad tym dłużej pomyśleć i obserwować Sahira, jak to zresztą wnikliwie robił, to coś było śmiesznego w tym wszystkim. Wyskoczył z prowizorycznego wyrka jak z katapulty, posyczał, poprychał, postawił ogon sztywno do góry jak jego dumną kopię, a potem siadł na czarnym zadzie i zaczął z namaszczeniem wylizywać tkniętą przez niegodnego człowieka łapkę. Aż polak czuł jak w jego chwilowo chłodno potraktowanym ciele zaczyna od środka z wolna narastać ciepłota typowego rozbawienia; na szczęście robiła ekspansje na nowe tereny na tyle wolno, że jego twarz nadal mogła pozostać nie wzruszona i badawczo kontrolująca cały poprzebudzeniowy rytuał wampira.
Król w naturalnym środowisko, tuż po pobudce wygina się, prostuje przednie i tylne łapy, następnie pielęgnuje grzywę, symbol jego siły, który podczas godów ma ściągać do niego najlepsze samice. Jest głodny, ale nie spieszy się z ruszeniem na łowy; najpierw bada terytorium, niechętny do spotkania hien czy innych padlinożerców. Wyczuwa zapach innego samca i stroszy futro, ale nie podejmuje walki, zagrożenie jest minimalne. Czytała Krystyna Czubówna.
No właśnie, miotający się wilku, czemu ciągniesz za sobą sztywną łapę, co? Porusz nią, nic jej nie jest, to tylko sen, boli cię, bo spałeś na niej nieruchomo długi czas. A gad wisiał nad tobą i pilnował byś jak najdłużej pozostał nietknięty przez koszmar; i choć nie udało się, to nadal miał nadzieję, że awersja do snu nie przeniesie się na awersję do niego i jego nieudolności. Nic się nie zepsuło, po prostu powiedz mu, że ma tego nie robić. Faktycznie, to nie było mądre... w dobrej wierze, ale każdy wie, ze dobrymi chęciami Piekło jest wybrukowane; może to senne także? Mieli już rozmowę na ten temat kiedyś przy ognisku... o niechęci do dotyku, Smok brał to do siebie, ale czasem chciał milimetra więcej, w czasie kiedy jeszcze nie zasłużył, to poniekąd była gra nie-fair. Zdobył usta Sahira, nie całą jego głowę, zwłaszcza nie we śnie. Powinie to uszanować. Zachłanny gad. Myślał o Nim cały dzień, pilnował, żeby nie wyrąbać z durnym tekstem przy znajomych, popuścił wodze fantazji i wampir wolałby siedzieć się w Komnacie Tajemnic, zakleszczony pomiędzy Bazyliszkiem i Sam-Wiesz-Kim na wieczność, niż na sekundę znaleźć się w głowie Kotleciej.
Col zsunął torbę z kolan z powrotem na podłogę i poprawił się choć minimalnie wygodniej pod twardą ścianą i poczekał cierpliwie z niepewną mina, aż opleciony szalikiem Krukon podejdzie bliżej i dźgnie go w ramię. Poważnie to zrobił. Aż Warp kontrolnie spojrzał na swoja rękę, czy mu się aby nie przywidziało i następnie przeniósł na nowo jaśniejące spojrzenie z powrotem na twarz wampira.
- Ała, nie w szczepionkę! - wrzasnął nagle i rzucił się na niego, łapiąc oburącz za kark i przyciągając do siebie ze śmiechem. - Zaskoczyłem cię! Ja CIEBIE?! I jeszcze na mnie prychasz z tego powodu?! - rzucił złośliwie i sam zakleszczył ramieniem głowę Nailaha, czochrając dłonią jego ślicznie wcześniej wylizaną i wyczesaną fryzurkę. - Najpierw chcesz mnie uczyć Patronusa, a potem masz problem do mojego szalika, ty skurkowany...! Ja ci daaam, oj ja ci zaraz pokażę! Zrobię w ciebie benedyktyna! - dzielnie nie dawał się odczepić póki dosłownie nie naelektryzował połowy włosów przyjaciela i te nie zaczęły się praktycznie przyklejać mu do palców. - Wow... woah, co jest?!
- Sahir Nailah
Re: Wejście do Pokoju Życzeń
Czw Maj 21, 2015 1:41 am
Hmmm, a może raczej zrywa ze swego legowiska i w napadzie szału morduje wszystko wokół? To brzmiało już zdecydowanie mniej jak Krysytna Czubówna, ale też i zdecydowanie bardziej realistycznie i bardziej dokładnie miało się do obecnej sytuacji, nawet jeśli sierść na kocim karku przestała się stroszyć i zwierze teraz łypało na tego, kto go tykał przez sen, nie wiedząc, czy bardziej się złościć, czy bardziej przepraszać, czy o co właściwie chodzi, zwłaszcza, że nie czuł, jakby do końca coś złego zrobił, a jednocześnie coś złego było w tej sytuacji i tym, jak zareagował na niego Smok - jakoś się coś tu poplątało, ale często jeszcze zdarzało im się plątać - to było nie do uniknięcia, skoro ciągle się siebie uczyli i nadal nie potrafili do końca upłynnić swoich zachowań, by nie doprowadzało to do zgrzytów - lecz to nic, nadal mają czas, poza tym nie może być tak idealnie, by żadnych zgrzytów nie było, zwłaszcza, że Colette starał się coraz bardziej zwiększać próg tolerancji Sahira na dotyk, a to... too dopiero było wyzwanie godne najodważniejszych, oj tak! I sądząc po tym, jednak Colette miał naprawdę dużo cierpliwości, bo gdyby jej nie miał, to i pewnie zabrakłoby mu którejś kończyny, kiedy Kocur dziabnąłby swoją paszczą i spłoszony uciekł w siną dal - spłoszony i z raz, dwa, trzy fochem - ooo, fochy to Sahir potrafił zarzucać iście kobiece!
Automatycznie Nailah podparł się o klatkę piersiową Coletta rękoma, kiedy tylko jego głowa została złapana i przyciągnięta w dół - zabrakło ci powietrza, ból przeciął całe ciało, więc nawet w pierwszej sekundzie nie zaprotestowałeś - dobrze, że Colette nie widział twojej miny, bo miałeś wrażenie, że przez tą jedną sekundę oczy ci z orbit wyjdą - na szczęście to było chwilowe, zaraz przeminęło, pozostawiając tylko skupienie się na słowach Puchona i tym, co też dzieje się z twoim łbem - napiąłeś minimalnie mięśnie rąk, chcąc się odepchnąć od chłopaka.
- Puuuszczaj! - Zawarczałeś, ale twoje aktualne położenie było naprawdę niekomfortowe i nawet nie bardzo dawało ci możliwości o zawalczenie o swoją wolność. - Puszczaj, ty skurwysynie jeden! - Warknąłeś drugi raz, szukając jakiegoś miejsca chociaż łaskotek, wbijając mu palce niemal pod żebra - i w końcu udało mu się odepchnąć w momencie, kiedy jego włosy były już całkowicie naelektryzowane - i naprawdę trudno byłoby tego nie wyczuć, nie potrzebował nawet lustra, żeby sięgnąć od razu do nieprzyjemnie bolącej skóry na głowie i spróbować przygładzić sterczące włosy. - Zadowolony? - Prychnąłeś sarkastycznie, podnosząc się na równe nogi i pochylając lekko, by potrząsnąć głową i namierzyć oczami te pojedyncze, cudowne, naelektryzowane, odstające, włoski... Wyprostowałeś się, pierwsze co, rzecz jasna, kierując spojrzenie na Coletta. - Jak to dobrze, że zaraz będę miał okazję ci wpierdolić... - Wysyczałeś chłodno, mrużąc oczy.
Automatycznie Nailah podparł się o klatkę piersiową Coletta rękoma, kiedy tylko jego głowa została złapana i przyciągnięta w dół - zabrakło ci powietrza, ból przeciął całe ciało, więc nawet w pierwszej sekundzie nie zaprotestowałeś - dobrze, że Colette nie widział twojej miny, bo miałeś wrażenie, że przez tą jedną sekundę oczy ci z orbit wyjdą - na szczęście to było chwilowe, zaraz przeminęło, pozostawiając tylko skupienie się na słowach Puchona i tym, co też dzieje się z twoim łbem - napiąłeś minimalnie mięśnie rąk, chcąc się odepchnąć od chłopaka.
- Puuuszczaj! - Zawarczałeś, ale twoje aktualne położenie było naprawdę niekomfortowe i nawet nie bardzo dawało ci możliwości o zawalczenie o swoją wolność. - Puszczaj, ty skurwysynie jeden! - Warknąłeś drugi raz, szukając jakiegoś miejsca chociaż łaskotek, wbijając mu palce niemal pod żebra - i w końcu udało mu się odepchnąć w momencie, kiedy jego włosy były już całkowicie naelektryzowane - i naprawdę trudno byłoby tego nie wyczuć, nie potrzebował nawet lustra, żeby sięgnąć od razu do nieprzyjemnie bolącej skóry na głowie i spróbować przygładzić sterczące włosy. - Zadowolony? - Prychnąłeś sarkastycznie, podnosząc się na równe nogi i pochylając lekko, by potrząsnąć głową i namierzyć oczami te pojedyncze, cudowne, naelektryzowane, odstające, włoski... Wyprostowałeś się, pierwsze co, rzecz jasna, kierując spojrzenie na Coletta. - Jak to dobrze, że zaraz będę miał okazję ci wpierdolić... - Wysyczałeś chłodno, mrużąc oczy.
- Colette Warp
Re: Wejście do Pokoju Życzeń
Czw Maj 21, 2015 2:28 am
Śmiał się a jakże, bo był na wygrano-wygranej pozycji i właśnie zmienił Sahira w indiańskiego wodza z pióropuszem na głowie, jaki ten natychmiast zaczął ogarniać. Podczas gdy Puchon poprawił tylko zsunięte rzez przepychankę okulary, wbity nieomal boleśnie w ścianę i obserwował tego wściekłego pedanta, przygryzając dolną wargę.
- No już, już... przestań ta gładzić, wyglądasz śliczniusio. - wypiął dumnie pierś i odkaszlnął, czując, że chyba dorobił się jakiś minimalnych siniaków na łopatkach. A w tle kot dalej prychał, trzepał głową na boki, poprawiał się, stroszył futro i miotał się z rozchełstaną szatą i szalikiem Żółtków na karku. Oj widocznie rozeźlony. Oj tak. Oj daleka droga przed nimi, w końcu oboje testowali siebie nawzajem i każdy znał słabości drugiego na ich własnych, indywidualnych płaszczyznach i każdy chciał lekko je nagiąć. Można to tłumaczyć, że powodem była chęć uczynienia kochanka silniejszym, odporniejszym, może nawet trochę bardziej człowieczym mimo wszystko, choć prawda była taka, że Colette był po prostu Zboczoną Świnią. Otóż to, i był przy tym jeszcze przebrzydłym egoistą, hedonistą i miał całkowicie odmienne zdanie od Sahira na jego własny temat, kiedy spoglądał w lustro. Nawet po Błoniach nie był w jego oczach zbrukany... nie miał na sobie śladu krwi, nawet na dłoniach, ani jej zapachu, nawet wspomnienia zostały zepchnięte na dalszy plan. Warp nie znał całej historii Nailah'a, nie wiedział jaki ten ma stosunek do całej swojej aparycji, a gdyby wiedział, pewnie wdrożyłby jakiś specjalny program polepszenia jego samooceny. Program byłby bardzo mało skomplikowany i za każdym razem dawał rezultaty, oraz łączył przyjemne z pożytecznym. Przyjemne dla Cola. A nazywał się: „Ty ściągasz koszule, a ja się ślinię”. W zestawie promocyjne dołącza się rozkładany znak ostrzegawczy „uwaga, śliska podłoga” oraz koszule zamienną, na wypadek rozerwania poprzedniej przez instruktora. Jedynie 6,66 w ZŁOmarkecie.
- Zadowolony. - palnął z sapnięciem i podniósł się ciężko, samemu też w pierwszej chwili posiłkując się z podparcia w postaci ściany. Nawet sam nie zdawał sobie sprawy, jak zesztywniały mu nogi i pochylił się, żeby na szybko rozmasować dłońmi uda, zanim dopadną go nieprzyjemne 'mrówki', których tak nie cierpiał. Podczas tej dziwnej czynności zaśmiał się urwanie. - Żebym ja ci zaraz nie wpierdolił, Nailah, nie bądź taki do przodu. - na moment podniósł łeb, żeby pokazać mu czerwony ochłap jęzora i wrócić do swojego pasjonującego zajęcia. Jeszcze chwila.
- Ja też przepraszam. … Sądziłem, że będzie ci się lepiej spało... no wiesz... jak będę cię pilnował. Mało owocna próba. - wyprostował się i poprzenosił jeszcze kilka razy ciężar z jednej nogi na drugą, po czym pochylił się wreszcie, żeby sięgnąć po torbę i zarzucić ją sobie na ramię. - To co, gotowy na ustawkę? - poruszył brewkami i minął go chwytając delikatnie na krótki moment za szalik. - Tylko nie tu; Pan pozwoli do tańca pięterko wyżej.
Sahir niczego nie podejrzewa, plan taki szatański, wow Smokeł, uszanowanko. To brzmi iście upiornie. Zwłaszcza kiedy tak nucąc swoją szatańska piosenkę, szatańskimi ustami, swobodnie prowadził swoją owieczkę na prawdziwa i niezaprzeczalną rzeźnię.
- Będziesz chciał podczas treningu sobie jeszcze na czymś poleżeć? Jakiś hamak? Kanapa? ...Jacuzzy? - zagaił niczym prawdziwy naciągacz, ale Sahir nie wydawał się tym specjalnie zainteresowany. A szkoda. Colette niczym dumny wynalazca chciał prawdziwie przygrubasić możliwościami tej nieziemskiej komnaty. Dlatego kiedy oboje w końcu przystanęli obok gobelinu z Barnabaszem Bzikiem i trollami, Colette przysunął się bliżej ściany, znajdującej się naprzeciwko wspomnianej ozdoby i zapukał cicho w ścianę. - Wyłaź, potrzebuję cię... - mruknął, wyglądając pewnie jak chory psychicznie, ale nie przejęty atrakcjami wizualnymi przesunął dłońmi po zimnej ścianie i zrobił kilka kilka kroków przed siebie, po czym obrócił się i powtórzył krótki spacerek nadal szepcząc: - Potrzebuje komnaty do ćwiczeń. Wielkiej. Całkowicie wygłuszonej. ...i sterty poduch w jej rogu. I kilku manekinów do ćwiczeń. Wielka sala do zaklęć. - kompletnie nie wiedział jak to działało, ale już kiedyś udało mu się dwa razy. Zwykle działało jak chodziło się jak debil obok ściany i powtarzało na głos, widok jaki chciało się zobaczyć po otwarciu wrót. O ile wrota w ogóle się pokażą. Sekret tkwił w dokładności, musiał dokładnie powiedzieć, co chciał, bo po wejściu już nic nie podlegało zmianie. Znowu oddalał się od centrum kawałka ścianki i musiał zawrócić. Mruczał pod nosem swoją mantrę i przymknął oczy, by ułatwić sobie wizualizację tego wszystkiego, jako ukoronowanie próśb. Ale nadal nic się nie działo, tylko rozpaczliwa cisza. Kolejny krok i kolejny, Puchon sunął powoli chłodniejącymi od dotyku kamienia palcami iw końcu coś strzyknęło pod jego dłonią, układając się w kształt klamki, jaką odruchowo zacisnął. Powoli niektóre z grupek kamieni ściany zaczęły się cofać o centymetr, lub dwa i ubarwiać brązem, aż nie przemieniły się w drewniane wrota. - Ha... HA! Ta-dam! I co, łyso ci teraz?! Pakuj się. – machnął na przyjaciela ręką i ufnie pchnął drzwi wchodząc raźno do środka i zostawiając torbę pod ścianą. Wewnątrz komnata była po prostu ogromna, z niewiarygodnie wysokim stropem i sporymi oknami, jakie wpuszczały jeszcze do wewnątrz odrobinę światła. Ku swoim zadowoleniu Colette zoczył w rogu Mount Everest z poduch i aż zamruczał zadowolony, obracając się na pięcie przodem do wdreptującego do środka Kocura.
- Mhmmm... - sięgnął po swoja różdżkę, wsuniętą za pasek spodni i dobył ją jak rewolwerowiec, na dzieńdobry rzucając zaklęcie, nie czekając aż Krukon chociażby zamknie za sobą drzwi. - Orbis!
[z/t x2]
- No już, już... przestań ta gładzić, wyglądasz śliczniusio. - wypiął dumnie pierś i odkaszlnął, czując, że chyba dorobił się jakiś minimalnych siniaków na łopatkach. A w tle kot dalej prychał, trzepał głową na boki, poprawiał się, stroszył futro i miotał się z rozchełstaną szatą i szalikiem Żółtków na karku. Oj widocznie rozeźlony. Oj tak. Oj daleka droga przed nimi, w końcu oboje testowali siebie nawzajem i każdy znał słabości drugiego na ich własnych, indywidualnych płaszczyznach i każdy chciał lekko je nagiąć. Można to tłumaczyć, że powodem była chęć uczynienia kochanka silniejszym, odporniejszym, może nawet trochę bardziej człowieczym mimo wszystko, choć prawda była taka, że Colette był po prostu Zboczoną Świnią. Otóż to, i był przy tym jeszcze przebrzydłym egoistą, hedonistą i miał całkowicie odmienne zdanie od Sahira na jego własny temat, kiedy spoglądał w lustro. Nawet po Błoniach nie był w jego oczach zbrukany... nie miał na sobie śladu krwi, nawet na dłoniach, ani jej zapachu, nawet wspomnienia zostały zepchnięte na dalszy plan. Warp nie znał całej historii Nailah'a, nie wiedział jaki ten ma stosunek do całej swojej aparycji, a gdyby wiedział, pewnie wdrożyłby jakiś specjalny program polepszenia jego samooceny. Program byłby bardzo mało skomplikowany i za każdym razem dawał rezultaty, oraz łączył przyjemne z pożytecznym. Przyjemne dla Cola. A nazywał się: „Ty ściągasz koszule, a ja się ślinię”. W zestawie promocyjne dołącza się rozkładany znak ostrzegawczy „uwaga, śliska podłoga” oraz koszule zamienną, na wypadek rozerwania poprzedniej przez instruktora. Jedynie 6,66 w ZŁOmarkecie.
- Zadowolony. - palnął z sapnięciem i podniósł się ciężko, samemu też w pierwszej chwili posiłkując się z podparcia w postaci ściany. Nawet sam nie zdawał sobie sprawy, jak zesztywniały mu nogi i pochylił się, żeby na szybko rozmasować dłońmi uda, zanim dopadną go nieprzyjemne 'mrówki', których tak nie cierpiał. Podczas tej dziwnej czynności zaśmiał się urwanie. - Żebym ja ci zaraz nie wpierdolił, Nailah, nie bądź taki do przodu. - na moment podniósł łeb, żeby pokazać mu czerwony ochłap jęzora i wrócić do swojego pasjonującego zajęcia. Jeszcze chwila.
- Ja też przepraszam. … Sądziłem, że będzie ci się lepiej spało... no wiesz... jak będę cię pilnował. Mało owocna próba. - wyprostował się i poprzenosił jeszcze kilka razy ciężar z jednej nogi na drugą, po czym pochylił się wreszcie, żeby sięgnąć po torbę i zarzucić ją sobie na ramię. - To co, gotowy na ustawkę? - poruszył brewkami i minął go chwytając delikatnie na krótki moment za szalik. - Tylko nie tu; Pan pozwoli do tańca pięterko wyżej.
Sahir niczego nie podejrzewa, plan taki szatański, wow Smokeł, uszanowanko. To brzmi iście upiornie. Zwłaszcza kiedy tak nucąc swoją szatańska piosenkę, szatańskimi ustami, swobodnie prowadził swoją owieczkę na prawdziwa i niezaprzeczalną rzeźnię.
- Będziesz chciał podczas treningu sobie jeszcze na czymś poleżeć? Jakiś hamak? Kanapa? ...Jacuzzy? - zagaił niczym prawdziwy naciągacz, ale Sahir nie wydawał się tym specjalnie zainteresowany. A szkoda. Colette niczym dumny wynalazca chciał prawdziwie przygrubasić możliwościami tej nieziemskiej komnaty. Dlatego kiedy oboje w końcu przystanęli obok gobelinu z Barnabaszem Bzikiem i trollami, Colette przysunął się bliżej ściany, znajdującej się naprzeciwko wspomnianej ozdoby i zapukał cicho w ścianę. - Wyłaź, potrzebuję cię... - mruknął, wyglądając pewnie jak chory psychicznie, ale nie przejęty atrakcjami wizualnymi przesunął dłońmi po zimnej ścianie i zrobił kilka kilka kroków przed siebie, po czym obrócił się i powtórzył krótki spacerek nadal szepcząc: - Potrzebuje komnaty do ćwiczeń. Wielkiej. Całkowicie wygłuszonej. ...i sterty poduch w jej rogu. I kilku manekinów do ćwiczeń. Wielka sala do zaklęć. - kompletnie nie wiedział jak to działało, ale już kiedyś udało mu się dwa razy. Zwykle działało jak chodziło się jak debil obok ściany i powtarzało na głos, widok jaki chciało się zobaczyć po otwarciu wrót. O ile wrota w ogóle się pokażą. Sekret tkwił w dokładności, musiał dokładnie powiedzieć, co chciał, bo po wejściu już nic nie podlegało zmianie. Znowu oddalał się od centrum kawałka ścianki i musiał zawrócić. Mruczał pod nosem swoją mantrę i przymknął oczy, by ułatwić sobie wizualizację tego wszystkiego, jako ukoronowanie próśb. Ale nadal nic się nie działo, tylko rozpaczliwa cisza. Kolejny krok i kolejny, Puchon sunął powoli chłodniejącymi od dotyku kamienia palcami iw końcu coś strzyknęło pod jego dłonią, układając się w kształt klamki, jaką odruchowo zacisnął. Powoli niektóre z grupek kamieni ściany zaczęły się cofać o centymetr, lub dwa i ubarwiać brązem, aż nie przemieniły się w drewniane wrota. - Ha... HA! Ta-dam! I co, łyso ci teraz?! Pakuj się. – machnął na przyjaciela ręką i ufnie pchnął drzwi wchodząc raźno do środka i zostawiając torbę pod ścianą. Wewnątrz komnata była po prostu ogromna, z niewiarygodnie wysokim stropem i sporymi oknami, jakie wpuszczały jeszcze do wewnątrz odrobinę światła. Ku swoim zadowoleniu Colette zoczył w rogu Mount Everest z poduch i aż zamruczał zadowolony, obracając się na pięcie przodem do wdreptującego do środka Kocura.
- Mhmmm... - sięgnął po swoja różdżkę, wsuniętą za pasek spodni i dobył ją jak rewolwerowiec, na dzieńdobry rzucając zaklęcie, nie czekając aż Krukon chociażby zamknie za sobą drzwi. - Orbis!
[z/t x2]
- Mistrz Gry
Re: Wejście do Pokoju Życzeń
Czw Maj 21, 2015 2:28 am
The member 'Colette Warp' has done the following action : Rzuć kością
'Pojedynek' :
Result : 3, 6
'Pojedynek' :
Result : 3, 6
- Natalie Dark
Re: Wejście do Pokoju Życzeń
Nie Lut 21, 2016 9:40 pm
(popołudnie) 24 kwietnia 1978 roku
Cholera. Dajcie mi wszyscy święty spokój. WSZYSCY.
Natalie miała tego dość. Chciała tylko usiąść i odpocząć gdzieś, czytając książkę, ale się oczywiście nie dało. A to pomóż mi z tym, a to był gdzieś potrzebny prefekt, a to wszędzie byli paplający coś ludzie... Hogwart nigdy nie wydawał się jej taki przepełniony.
Jedno ciche miejsce do czytania. Czy to tak wiele?
Załamała ręce, krążąc bezwiednie po korytarzu w te i wewte. Dopiero po chwili zorientowała się, że czegoś wcześniej nie dostrzegła. Drzwi. Całkiem dużych drzwi.
Jak mogłam to przeoczyć?
Uchyliła je, a jej oczom ukazała się przytulna komnata z kominkiem i regałem na książki.
To jakiś żart?
Po upewnieniu się, że to nie podpucha, weszła do środka. Odnalazła zbawienie.
(popołudnie) 30 kwietnia 1978 roku
Muszę uwarzyć ten eliksir, ale jeśli będę to robiła w pracowni Sluga, może nie skończyć się to najlepiej. Nie wolno nam tego ćwiczyć i już nam to zapowiedział.
Panna Dark, znów plątała się po szkole, bijąc się z myślami i rozważając, jak nie ryzykować kłopotami, a jednocześnie przygotować potrzebny jej eliksir. Tym razem znacznie szybciej dostrzegła drzwi.
Szukałam was ostatnio i was tutaj nie było.
Zmierzyła je groźnym wzrokiem, ale w końcu je uchyliła.
Chwila odpoczynku może... chwila.
Coś, jakby się trochę nie zgadzało. Tak. To pewnie wystrój. Zamiast kącika z książkami była tu sala do Eliksirów! Wyposażona! Z kociołkami i całą resztą!
Dobra. Nie mam pytań.
Dziewczyna znów zniknęła za drzwiami.
(popołudnie) 08 maja 1978 roku
Była wściekła. Chciała coś wysadzić. Dużo czegoś. Niestety, w szkole nie było wolno ot tak demolować sal, a panna Dark przestrzegała regulaminu... na ogół. Tak więc, nie miała się gdzie podziać.
Znów przechadzała się tym samym korytarzem. Zaczynała dostrzegać w tym już jakąś prawidłowość. Podświadomie ciągnęło ją do tego miejsca, gdy nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić.
I znowu. Zauważyła drzwi. Tym razem była pewna, że jeszcze przed chwilą ich tu nie było.
Co tym razem?
Uchyliła jedno skrzydło a tam ukazała się... rupieciarnia. Tak. Cała góra rzeczy, które można było zniszczyć i którymi można było się pobawić. Na jej twarzy wymalował się uśmiech.
Dobra. Oficjalnie kocham to miejsce.
Zniknęła za drzwiami. Tym razem, zapamiętując, gdzie powinna ich szukać i jak wyglądają podchody z nimi. Niestety, czym dokładnie była to miejsce, jeszcze nie zdołała się dowiedzieć. Z resztą, co z tego? Znalazła drzwi, które dawały jej to, czego potrzebowała. Kto by zadawał zbędne pytania?
[z/t]
Cholera. Dajcie mi wszyscy święty spokój. WSZYSCY.
Natalie miała tego dość. Chciała tylko usiąść i odpocząć gdzieś, czytając książkę, ale się oczywiście nie dało. A to pomóż mi z tym, a to był gdzieś potrzebny prefekt, a to wszędzie byli paplający coś ludzie... Hogwart nigdy nie wydawał się jej taki przepełniony.
Jedno ciche miejsce do czytania. Czy to tak wiele?
Załamała ręce, krążąc bezwiednie po korytarzu w te i wewte. Dopiero po chwili zorientowała się, że czegoś wcześniej nie dostrzegła. Drzwi. Całkiem dużych drzwi.
Jak mogłam to przeoczyć?
Uchyliła je, a jej oczom ukazała się przytulna komnata z kominkiem i regałem na książki.
To jakiś żart?
Po upewnieniu się, że to nie podpucha, weszła do środka. Odnalazła zbawienie.
(popołudnie) 30 kwietnia 1978 roku
Muszę uwarzyć ten eliksir, ale jeśli będę to robiła w pracowni Sluga, może nie skończyć się to najlepiej. Nie wolno nam tego ćwiczyć i już nam to zapowiedział.
Panna Dark, znów plątała się po szkole, bijąc się z myślami i rozważając, jak nie ryzykować kłopotami, a jednocześnie przygotować potrzebny jej eliksir. Tym razem znacznie szybciej dostrzegła drzwi.
Szukałam was ostatnio i was tutaj nie było.
Zmierzyła je groźnym wzrokiem, ale w końcu je uchyliła.
Chwila odpoczynku może... chwila.
Coś, jakby się trochę nie zgadzało. Tak. To pewnie wystrój. Zamiast kącika z książkami była tu sala do Eliksirów! Wyposażona! Z kociołkami i całą resztą!
Dobra. Nie mam pytań.
Dziewczyna znów zniknęła za drzwiami.
(popołudnie) 08 maja 1978 roku
Była wściekła. Chciała coś wysadzić. Dużo czegoś. Niestety, w szkole nie było wolno ot tak demolować sal, a panna Dark przestrzegała regulaminu... na ogół. Tak więc, nie miała się gdzie podziać.
Znów przechadzała się tym samym korytarzem. Zaczynała dostrzegać w tym już jakąś prawidłowość. Podświadomie ciągnęło ją do tego miejsca, gdy nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić.
I znowu. Zauważyła drzwi. Tym razem była pewna, że jeszcze przed chwilą ich tu nie było.
Co tym razem?
Uchyliła jedno skrzydło a tam ukazała się... rupieciarnia. Tak. Cała góra rzeczy, które można było zniszczyć i którymi można było się pobawić. Na jej twarzy wymalował się uśmiech.
Dobra. Oficjalnie kocham to miejsce.
Zniknęła za drzwiami. Tym razem, zapamiętując, gdzie powinna ich szukać i jak wyglądają podchody z nimi. Niestety, czym dokładnie była to miejsce, jeszcze nie zdołała się dowiedzieć. Z resztą, co z tego? Znalazła drzwi, które dawały jej to, czego potrzebowała. Kto by zadawał zbędne pytania?
[z/t]
- Lily Evans
Re: Wejście do Pokoju Życzeń
Czw Wrz 08, 2016 12:44 am
We czwórkę opuścili więc bibliotekę i razem udali się na VII piętro. Tym razem to właśnie ona, Lily przodowała, prowadząc Remusa, Alice i Severusa za sobą, pamiętając, choć nie do końca dokładnie, gdzie ma iść. Kilka razy skręciła w złe miejsce, ale w końcu jej się udało, zwłaszcza jak przypominała sobie spotkanie z Potterem, które odbyło się w Pokoju Życzeń. Na samą myśl nieznacznie się zarumieniła, zakrywając rumieniec swoimi rudymi włosami i starając się unikać spojrzeń innych. Kiedy rozejrzała się i upewniła, że nikogo oprócz nich nie ma, przystanęła przy dużej ścianie.
- To tutaj, teraz wyobraźcie sobie, co powinno być w komnacie w której zamierzamy ćwiczyć i wszyscy przejdźmy wzdłuż niej trzy razy - odezwała się Evans, wskazując na gładką powierzchnię. Wzięła głęboki wddech i pomyślała o wygodnym pomieszczeniu w którym znajdą się jakieś kopie dementorów, wygodne miejsca do siedzenia i może jakieś książki. Gdy już wszyscy się zdecydowali, zaczęła iść wzdłuż ściany.
~
Taka uwaga, na Lily mam dożywotni dostęp do Pokoju Życzeń, bo taką nagrodę sobie wybrałam na jednej z loterii. Jeśli ktoś też ma, choćby jednorazowy, niech wspomni, a jak nie to może zwyczajnie wspomnieć o jakichś plotkach i tak dalej. Możemy użyć stworzonej już sali treningowej albo stworzyć nowy, swój własny temat. Wszystko zależy od Was.
- To tutaj, teraz wyobraźcie sobie, co powinno być w komnacie w której zamierzamy ćwiczyć i wszyscy przejdźmy wzdłuż niej trzy razy - odezwała się Evans, wskazując na gładką powierzchnię. Wzięła głęboki wddech i pomyślała o wygodnym pomieszczeniu w którym znajdą się jakieś kopie dementorów, wygodne miejsca do siedzenia i może jakieś książki. Gdy już wszyscy się zdecydowali, zaczęła iść wzdłuż ściany.
~
Taka uwaga, na Lily mam dożywotni dostęp do Pokoju Życzeń, bo taką nagrodę sobie wybrałam na jednej z loterii. Jeśli ktoś też ma, choćby jednorazowy, niech wspomni, a jak nie to może zwyczajnie wspomnieć o jakichś plotkach i tak dalej. Możemy użyć stworzonej już sali treningowej albo stworzyć nowy, swój własny temat. Wszystko zależy od Was.
- Severus Snape
Re: Wejście do Pokoju Życzeń
Pią Wrz 09, 2016 10:18 am
W spokoju podążał za grupą przez kolejne korytarze zamku, zastanawiając, czy mógłby jeszcze się wycofać. Nie wiedział, czemu w ogóle się zgodził na całą tą głupią zabawę.
Błąd. Doskonale wiedział.
To wszystko przez to, że to właśnie Lily chciała go przy sobie. Być może był to z jej strony zwykły impuls, warunek, który wpadł jej do głowy jako dzieło przypadku. Nie miało to jednak znaczenia. Jeśli mógł być przy niej, świadom, że jej na tym zależy, nie mógł się wycofać. Nie musiał przecież wcale ćwiczyć zaklęcia razem z nimi. Może przystanąć z boku, poczekać na okazję do rozmowy z przyjaciółką.
Nie był gotów, na odsłanianie się przy innych. Co w jego życiu tak mocno sobie z niego kpiło, że ostatnio ciągle trafiał w sytuacje, których nie chciał. Przebywanie w towarzystwie Lily i jej znajomych było jedną z takich sytuacji.
Nie odzywał się jednak ani słowem, starając się być jak najbardziej w tyle za nimi. Z głową wciśniętą w ramiona, jakby chował się przed wszystkim wokół. Dopiero po chwili zauważył, że gryfonka zatrzymała się. Przed nimi jednak znajdowała się zwykła ściana. Wytłumaczenia przyjaciółki brzmiały dość... niedorzecznie, ale zaufał jej. Słyszał kiedyś jak ktoś w pokoju wspólnym wspominał o komnacie, która pojawia się akurat wtedy, kiedy bardzo się czegoś potrzebowało. Nie bardzo wiedział, co powinien sobie wyobrazić. Pomyślał więc po prostu o pomieszczeniu, odpowiednim do nauki zaklęć. Podążył za Lily, nie patrząc nawet na resztę ich małej grupy.
Błąd. Doskonale wiedział.
To wszystko przez to, że to właśnie Lily chciała go przy sobie. Być może był to z jej strony zwykły impuls, warunek, który wpadł jej do głowy jako dzieło przypadku. Nie miało to jednak znaczenia. Jeśli mógł być przy niej, świadom, że jej na tym zależy, nie mógł się wycofać. Nie musiał przecież wcale ćwiczyć zaklęcia razem z nimi. Może przystanąć z boku, poczekać na okazję do rozmowy z przyjaciółką.
Nie był gotów, na odsłanianie się przy innych. Co w jego życiu tak mocno sobie z niego kpiło, że ostatnio ciągle trafiał w sytuacje, których nie chciał. Przebywanie w towarzystwie Lily i jej znajomych było jedną z takich sytuacji.
Nie odzywał się jednak ani słowem, starając się być jak najbardziej w tyle za nimi. Z głową wciśniętą w ramiona, jakby chował się przed wszystkim wokół. Dopiero po chwili zauważył, że gryfonka zatrzymała się. Przed nimi jednak znajdowała się zwykła ściana. Wytłumaczenia przyjaciółki brzmiały dość... niedorzecznie, ale zaufał jej. Słyszał kiedyś jak ktoś w pokoju wspólnym wspominał o komnacie, która pojawia się akurat wtedy, kiedy bardzo się czegoś potrzebowało. Nie bardzo wiedział, co powinien sobie wyobrazić. Pomyślał więc po prostu o pomieszczeniu, odpowiednim do nauki zaklęć. Podążył za Lily, nie patrząc nawet na resztę ich małej grupy.
- Alice Hughes
Re: Wejście do Pokoju Życzeń
Pią Wrz 09, 2016 2:10 pm
Alice miała wrażenie, że im wyżej wchodzą tym powietrze staje się gęstsze. Nie wiedziała czy to za sprawą niecodziennego towarzystwa czy pełnego napięcia oczekiwania, z oczywistych względów wolała jednak mieć nadzieję, że chodzi o to drugie. Kilka razy zatrzymała się przy nieużywanych klasach, jednak widząc, że Lily nie spowalnia kroku kontynuowała wycieczkę, od czasu do czasu zerkając przez ramię czy Severus nię od nich nie odłączył. Wreszcie gryfonka zatrzymała się nieopodal gobelinu, na którym troll w spódniczce baletnicy okładał jakiegoś mężczyznę maczugą a Hughes uniosła brwi w pytającym geście. Już myślała, że prefekt naczelna gryffindoru ma zamiar ćwiczyć na korytarzu, zanim jednak zdążyła zadać pytanie, Lily rozwiała jej wątpliwości.
- Myślałam, że z tą ścianą to bujda... - Stwierdziła cicho, nie siląc się na to by ktoś ją usłyszał i przez chwilę stała w miejscu wyraźnie skonsternowana. Zaraz jednak otrząsnęła się i mając wrażenie, że wygląda jak idiotka zaczęła krążyć to w jedną, to w drugą stronę. O czym myślała? O obrzernym miejscu, tłumiącym dźwięki i pozwalającym im na dyskrecję. Nie pogardziłaby też, gdyby w środku znalazł się jeszcze bujany fotel.
- Myślałam, że z tą ścianą to bujda... - Stwierdziła cicho, nie siląc się na to by ktoś ją usłyszał i przez chwilę stała w miejscu wyraźnie skonsternowana. Zaraz jednak otrząsnęła się i mając wrażenie, że wygląda jak idiotka zaczęła krążyć to w jedną, to w drugą stronę. O czym myślała? O obrzernym miejscu, tłumiącym dźwięki i pozwalającym im na dyskrecję. Nie pogardziłaby też, gdyby w środku znalazł się jeszcze bujany fotel.
- Lily Evans
Re: Wejście do Pokoju Życzeń
Pon Wrz 12, 2016 5:37 am
Nie pomyślała o tym jak to wszystko mógł odebrać Severus - zupełnie nieświadomie posłużyła się manipulacją. Pewnie byłoby jej wstyd za siebie, ale teraz głowę miała zajętą innymi sprawami. Zerknęła jeszcze przez ramię by sprawdzić czy nadal za nią idą i posłała pokrzepiający uśmiech Ślizgonowi, wiedząc, że musi się czuć nieswojo w ich towarzystwie. Wiedziała, że gdyby dołączyli do nich Syriusz i James to byłoby niemożliwe, żeby ćwiczył z nimi. Lily nie rozglądała się na boki, nie chciała teraz podsycać swoich wspomnień o poprzednim pojawieniu się w tym miejscu. Kolejne pochodnie zapalały się wraz z ich kolejnymi krokami, a nieopodal rudowłosej jedna ze starych zbroi wydała z siebie kilka dość głośnych dźwięków.
- Nie, to nie bujda. Też na początku myślałam, że nic tutaj nie ma - odpowiedziała w stronę Alice i zaczęła wykonywać trzy okrążenia wokół ściany wraz z resztą, aż w końcu pojawiły się przed nimi duże drzwi. Rudowłosa otworzyła je pospiesznie i posyłając im krótki uśmiech, weszła do środka.
[z/t => Sala do ćwiczeń]
- Nie, to nie bujda. Też na początku myślałam, że nic tutaj nie ma - odpowiedziała w stronę Alice i zaczęła wykonywać trzy okrążenia wokół ściany wraz z resztą, aż w końcu pojawiły się przed nimi duże drzwi. Rudowłosa otworzyła je pospiesznie i posyłając im krótki uśmiech, weszła do środka.
[z/t => Sala do ćwiczeń]
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|