Strona 1 z 2 • 1, 2
- Mistrz Gry
Gabinet profesor McGonagall
Wto Sty 06, 2015 12:35 am
Gabinet profesor McGonagall
Gabinet profesor McGonagall znajdował się na piętrze, które było jej najbliższe. Nieopodal klasy do Transmutacji, której uczyła, by zawsze mieć blisko i nigdy się nie spóźniać. Drewniane drzwi niczym nie różniły się od innych, na które uczniowie mogli spoglądać spacerując po korytarzu. Rzadko jednak zdarzało się, by były zamknięte - jedynie, gdy ktoś przebywał na konsultacjach, bądź szlabanie. Kobieta bowiem zawsze lubiła mieć wgląd na to, co działo się poza salą. No i przede wszystkim, jej domeną było stwierdzenie "moje drzwi są dla was zawsze otwarte", co traktowała bardzo dosłownie.
W środku pomieszczenie nie należało do największych, jednak nie było też maleńką klitką. Stało w nim kilka ławek na wypadek, gdyby więcej uczniów chciało zaczerpnąć dodatkowej wiedzy, bądź na szlabanie zjawili się wszyscy wytypowani. Pod wielkim, pełnym witraży oknem stało stare, bardzo ciężkie biurko złożone z ciemnego drewna. Na nim znajdowało się zawsze wiele pergaminów, papierzysk i ksiąg, z których profesor korzystała nieustannie. Nie mogło też zabraknąć kałamarza i pióra, którymi pisała wszystkie dokumenty, które zlecił jej dyrektor, bądź raporty z zajęć i dyżurów. Trzeba też dodać, że miało wiele szufladek, każdą zamykaną na klucz, w których McGonagall przechowywała ważne świstki i przedmioty.
Za biurkiem znajdowało się jedno, porządnie wykonane krzesło z jasnym i miłym w dotyku obiciem. Zdecydowanie wygodne i stworzone z myślą o komforcie osoby przesiadującej na nim godzinami. Z tyłu, za oknem rozpościerał się widok na dziedziniec, który McGonagall lubiła obserwować w wolnych chwilach.
Na ścianach pomieszczenia znajdowały się wysokie, równie ciemnie co biurko regały pełne najróżniejszych ksiąg. Przede wszystkim tych traktujących o Transmutacji, ale zdarzały się podręczniki nauczające zupełnie innych przedmiotów.
W środku pomieszczenie nie należało do największych, jednak nie było też maleńką klitką. Stało w nim kilka ławek na wypadek, gdyby więcej uczniów chciało zaczerpnąć dodatkowej wiedzy, bądź na szlabanie zjawili się wszyscy wytypowani. Pod wielkim, pełnym witraży oknem stało stare, bardzo ciężkie biurko złożone z ciemnego drewna. Na nim znajdowało się zawsze wiele pergaminów, papierzysk i ksiąg, z których profesor korzystała nieustannie. Nie mogło też zabraknąć kałamarza i pióra, którymi pisała wszystkie dokumenty, które zlecił jej dyrektor, bądź raporty z zajęć i dyżurów. Trzeba też dodać, że miało wiele szufladek, każdą zamykaną na klucz, w których McGonagall przechowywała ważne świstki i przedmioty.
Za biurkiem znajdowało się jedno, porządnie wykonane krzesło z jasnym i miłym w dotyku obiciem. Zdecydowanie wygodne i stworzone z myślą o komforcie osoby przesiadującej na nim godzinami. Z tyłu, za oknem rozpościerał się widok na dziedziniec, który McGonagall lubiła obserwować w wolnych chwilach.
Na ścianach pomieszczenia znajdowały się wysokie, równie ciemnie co biurko regały pełne najróżniejszych ksiąg. Przede wszystkim tych traktujących o Transmutacji, ale zdarzały się podręczniki nauczające zupełnie innych przedmiotów.
- Mercedes Bélanger
Re: Gabinet profesor McGonagall
Pią Wrz 25, 2015 3:12 pm
Życie Mercedes było ostatnimi dniami tak żywe i kolorowe, że sama nie mogła w to uwierzyć. Wesoło dreptała przez korytarz w stronę pokoju swojej ulubionej, najlepszej, najkochańszej (jak jej tutaj jeszcze nasłodzić?), totalnie-nie zezowatej opiekunki domu! Dziewczyna była stuprocentowo pewna, że pani McGonagall wysłucha jej opinii na temat regulaminu dotyczącego przechowywania nietypowych zwierzaków na terenie Hogwartu. Mercedes bowiem od jakiegoś czasu ukrywała nieopodal Zagrody swoją kaczkę imieniem Giselle. Bardzo zależało jej na tym, aby Giselle została pełnoprawnym mieszkańcem zamku. Skoro krukoni chodzili z wielkimi ptakami na ramionach i pchali się z nimi na lekcje, to dlaczego poczty Mercedes miała nie dostarczać wspaniała Giselle?
- HALO, PANI PROFESOR??? HALO? - delikatnie zapukała metalowym noskiem buta w drewniane drzwi, na wskutek czego po korytarzu poniósł się dźwięk rąbania pniaka. - HALOOO? - zawyła uprzejmie, szeroko się przy tym uśmiechając.
Tak, pani McGonagall musiała pomóc Mercedes z jej kwaczącym problemem. Kaczki to życie, kaczki to miłość. Kaczka rozumie twoje problemy. Kaczka nie zdradza... I można ją transmutować w kielich, o czym Mercedes z pewnością wspomni w tej pasjonującej rozmowie.
A kiedy już wyprosi kaczkę, to wyprosi też kucyka.... i odmaluje dormitorium na różowo! Totalnie!
- HALO, PANI PROFESOR??? HALO? - delikatnie zapukała metalowym noskiem buta w drewniane drzwi, na wskutek czego po korytarzu poniósł się dźwięk rąbania pniaka. - HALOOO? - zawyła uprzejmie, szeroko się przy tym uśmiechając.
Tak, pani McGonagall musiała pomóc Mercedes z jej kwaczącym problemem. Kaczki to życie, kaczki to miłość. Kaczka rozumie twoje problemy. Kaczka nie zdradza... I można ją transmutować w kielich, o czym Mercedes z pewnością wspomni w tej pasjonującej rozmowie.
A kiedy już wyprosi kaczkę, to wyprosi też kucyka.... i odmaluje dormitorium na różowo! Totalnie!
- Minerwa McGonagall
Re: Gabinet profesor McGonagall
Pią Wrz 25, 2015 3:37 pm
W przeciwieństwie do Mercedes, Minerwa zdawała się mieć kolejny, zwyczajny dzień jakich minęło jej w życiu wiele. Zwłaszcza odkąd zaczęła uczyć w Hogwarcie wpadła w pewnego rodzaju rutynę. Prowadzenie zajęć, korepetycje, szlabany, dyżury. od czasu do czasu mecze Quidditcha i zajęcia jakie zlecał jej dyrektor. Ciągle jednak musiała odpowiadać na te same pytania, pomagać w tych samych sprawach i karać za prawie identyczne przewinienia. Niemniej jednak, lubiła to. To tu znalazła swoją przystań i tu zamierzała zostać do późnych lat, póki będzie mogła jeszcze uczyć.
Tego dnia była trochę zmęczona. Była co prawda sobota, dzień wolny od zajęć i nie musiała uczyć po raz setny przemiany szczura w kielich. Ale poprzedniego wieczora złapała dwójkę uczniów w pokoju nieopodal długo po godzinie nocnej i czuła się zobowiązania do wygłoszenia im długiej pogadanki. Siedziała więc w swoim gabinecie, przepisywała bezwiednie raport z wczorajszego dyżuru i pogrążyła się w myślach.
Nagle usłyszała pukanie do drzwi gabinetu, które sprawiło, że aż podskoczyła w miejscu. Była święcie przekonana, że to pan Chamber zjawił się na odbycie swojego szlabanu, co z resztą bardzo dokładnie zaplanowała. Nauczy młodzieńca ogłady, a przynajmniej ma taką nadzieję. Nie chciała, by Gryfoni tracili punkty szybciej niż wszystkie inne domy razem wzięte. Podniosła się więc z krzesła i ruszyła w stronę drzwi, które tym razem wyjątkowo były zamknięte. Dopiero po drodze usłyszała dziewczęcy głos, który dobrze znała.
Mercedes.
Westchnęła na samą myśl, że dziewczyna coś od niej chciała. To nie tak, że McGonagall jej nie lubiła. Gryfonka bywała jednak kłopotliwa i lubiła wymyślać naprawdę dziwne rzeczy. No i traciła punkty zupełnie tak, jakby wylewała wodę z dzbanka. Ciekawe, co znowu wykombinowała.
- Już idę, już idę. - Odpowiedziała na zniecierpliwione wołanie Mercedes i otworzyła drzwi zapraszając ją do środka. Spojrzała na dziewczynę unosząc jedną z brwi do góry i przygotowała się na nawałnicę słów.
- W czym mogę pomóc, panno Bélanger? - Zapytała zamykając za nią drzwi i idąc w kierunku biurka.
Tego dnia była trochę zmęczona. Była co prawda sobota, dzień wolny od zajęć i nie musiała uczyć po raz setny przemiany szczura w kielich. Ale poprzedniego wieczora złapała dwójkę uczniów w pokoju nieopodal długo po godzinie nocnej i czuła się zobowiązania do wygłoszenia im długiej pogadanki. Siedziała więc w swoim gabinecie, przepisywała bezwiednie raport z wczorajszego dyżuru i pogrążyła się w myślach.
Nagle usłyszała pukanie do drzwi gabinetu, które sprawiło, że aż podskoczyła w miejscu. Była święcie przekonana, że to pan Chamber zjawił się na odbycie swojego szlabanu, co z resztą bardzo dokładnie zaplanowała. Nauczy młodzieńca ogłady, a przynajmniej ma taką nadzieję. Nie chciała, by Gryfoni tracili punkty szybciej niż wszystkie inne domy razem wzięte. Podniosła się więc z krzesła i ruszyła w stronę drzwi, które tym razem wyjątkowo były zamknięte. Dopiero po drodze usłyszała dziewczęcy głos, który dobrze znała.
Mercedes.
Westchnęła na samą myśl, że dziewczyna coś od niej chciała. To nie tak, że McGonagall jej nie lubiła. Gryfonka bywała jednak kłopotliwa i lubiła wymyślać naprawdę dziwne rzeczy. No i traciła punkty zupełnie tak, jakby wylewała wodę z dzbanka. Ciekawe, co znowu wykombinowała.
- Już idę, już idę. - Odpowiedziała na zniecierpliwione wołanie Mercedes i otworzyła drzwi zapraszając ją do środka. Spojrzała na dziewczynę unosząc jedną z brwi do góry i przygotowała się na nawałnicę słów.
- W czym mogę pomóc, panno Bélanger? - Zapytała zamykając za nią drzwi i idąc w kierunku biurka.
- Mercedes Bélanger
Re: Gabinet profesor McGonagall
Pią Wrz 25, 2015 7:52 pm
Oh, Mercedes dobrze znała takie dni, kiedy wszystko wygląda tak samo. Budzisz się, wstajesz z łóżka, myjesz zęby, jesz śniadanie, śpisz na lekcjach, myjesz twarz, kładziesz się... błędne koło bycia totalnym leniem. Raz na jakiś czas coś skleiła, albo namalowała, ale jej angażowanie się w cokolwiek nie przekraczało niezbędnego minimum. Była typowym artystą. No, ale ostatnio w jej życiu pojawił się on - zjawa, duszek, poltergeist. Jak tam chciał być nazywany. Mercedes była zbyt tępa żeby zrozumieć, że to nie ma żadnej racji bytu. Chciała go mieć - i już! Prawdziwa, stereotypowa kobieta. Uparła się na litość boską.
- Haloooo? - ciągnęła swój skowyt, ale drzwi gabinetu otworzyły się wreszcie, ukazując pomarszczoną panią profesor w całej jej żabiej okazałości. - Doberek McGongal! - powiedziała wesoło, wchodząc do gabinetu.
Nie, nie widziała w swoim zachowaniu nic szczególnie dziwnego bądź niestosownego. Poza tym Minewra już przywykła do jej bezczelnego zachowania i tekstów, po których wszyscy mieli ochotę zapaść się pod ziemię. To wyjaśniało dlaczego Mercedes nie posiadała żadnych przyjaciół i spędzała czas na smętnym snuciu się po szkolnych korytarzach bez wyraźnego celu... bo cóż innego miała robić? Przynajmniej Fleur przestała jej notorycznie posyłać złowieszcze spojrzenia, przejeżdżać palcem po szyi patrząc jej prosto w oczy i zezować na nią groźnie, kiedy nie potrafi czegoś na lekcjach zbiorowych.
- No więc, psze pani, wpadłam na genialny okaz kaczki. Taka totalnie bielutka jak śnieg, naprawdę czadowa. - opowiadała z pasją, ostro gestykulując przy tym rękoma. - Świetna jest. No i okazało się, że Giselle, bo tak ją nazwałam, nie prawa przebywać w Hogwarcie i donosić mi poczty.
Zacmokała z dezaprobatą.
No więc, przychodzę z zapytaniem, dlaczego niby? Skoro są gołębie, kruki, sowy, sikory jakieś i te inne - to co złego w kaczce? Jest unikalna, nie boi się deszczu. Może przynosić wiadomości pod wodę. - ciągnęła swój bezsensowny monolog zasiadając na profesorskim krześle. - Fajny ma pani stąd widok. No, w każdym razie - nie planuję nigdy zostać topielicą, chociaż to może być naprawdę interesująca forma pracy bądź śmierci... wiedziała pani, że samobójcy podobno zostają urzędnikami w zaświatach? No i czy mogę ją zatrzymać? Nie brudzi, jest czyściutka jak płatek letniego śniegu...
- Haloooo? - ciągnęła swój skowyt, ale drzwi gabinetu otworzyły się wreszcie, ukazując pomarszczoną panią profesor w całej jej żabiej okazałości. - Doberek McGongal! - powiedziała wesoło, wchodząc do gabinetu.
Nie, nie widziała w swoim zachowaniu nic szczególnie dziwnego bądź niestosownego. Poza tym Minewra już przywykła do jej bezczelnego zachowania i tekstów, po których wszyscy mieli ochotę zapaść się pod ziemię. To wyjaśniało dlaczego Mercedes nie posiadała żadnych przyjaciół i spędzała czas na smętnym snuciu się po szkolnych korytarzach bez wyraźnego celu... bo cóż innego miała robić? Przynajmniej Fleur przestała jej notorycznie posyłać złowieszcze spojrzenia, przejeżdżać palcem po szyi patrząc jej prosto w oczy i zezować na nią groźnie, kiedy nie potrafi czegoś na lekcjach zbiorowych.
- No więc, psze pani, wpadłam na genialny okaz kaczki. Taka totalnie bielutka jak śnieg, naprawdę czadowa. - opowiadała z pasją, ostro gestykulując przy tym rękoma. - Świetna jest. No i okazało się, że Giselle, bo tak ją nazwałam, nie prawa przebywać w Hogwarcie i donosić mi poczty.
Zacmokała z dezaprobatą.
No więc, przychodzę z zapytaniem, dlaczego niby? Skoro są gołębie, kruki, sowy, sikory jakieś i te inne - to co złego w kaczce? Jest unikalna, nie boi się deszczu. Może przynosić wiadomości pod wodę. - ciągnęła swój bezsensowny monolog zasiadając na profesorskim krześle. - Fajny ma pani stąd widok. No, w każdym razie - nie planuję nigdy zostać topielicą, chociaż to może być naprawdę interesująca forma pracy bądź śmierci... wiedziała pani, że samobójcy podobno zostają urzędnikami w zaświatach? No i czy mogę ją zatrzymać? Nie brudzi, jest czyściutka jak płatek letniego śniegu...
- Minerwa McGonagall
Re: Gabinet profesor McGonagall
Pią Wrz 25, 2015 9:16 pm
McGonagall znała Mercedes bardzo dobrze. W końcu dziewczyna była czołowym rozrabiaką Gryffindoru i często zjawiała się na pogadankach w gabinecie opiekunki. Minerwa nie mogła jednak powiedzieć, że nie lubi dziewczyny. Co to, to nie. Nie była najbystrzejsza i sprawiała masę kłopotów, ale miała w sobie pewien urok, którego przecież nie można było jej odmówić.
- Profesor McGonagall, panno Bélanger. - Powiedziała tylko i przekręciła oczami zastanawiając się, co dzisiaj zmalowała rudowłosa dziewczyna, że trafiła właśnie do niej. Nie pamiętała, by dostała informację o kolejnym wybryku, chociaż z tego, co się orientowała Mercedes ostatnio sobie szczególnie pofolgowała. Zwłaszcza w parze z Irytkiem.
- Kaczka? - Kobieta zdołała wydusić z siebie tylko tyle. Popatrzyła na dziewczynę z dezaprobatą i zastanawiała się, gdzież to dziecię podziało mózg. Słuchała dalej opowieści z zamiarem klapnięcia na profesorskim krześle, gdy została uprzedzona przez uczennicę.
- Po pierwsze, regulamin szkoły jasno określa, jakie zwierzęta można posiadać. Po drugie... - Tu spojrzała na krzesło. - Chyba pomyliły się pani siedzenia, panno Bélanger. - Dodała i od razu została zalana falą argumentacji rudowłosej. W połowie McGonagall zorientowała się, że już dawno straciła wątek.
- Myślę, że może pani napisać podanie do dyrektora w tej sprawie. Ale zanim zostanie rozpatrzone może minąć nawet miesiąc, czy dwa. Do tego czasu nie będzie co zrobić z kaczką. - Czasami Minerwa zastanawiała się, co siedziało w głowie tej dziewczyny i czemu za każdym razem przychodziła z coraz to głupszym pomysłem. No nic, chciała powrócić do odganiania dziewczyny od jej problemu, gdy ta całkowicie zmieniła temat. Oho, zagrywka na pana Chambera?
- Nie mogę wyrazić zgody na kaczkę. - Zakończyła temat ignorując dziwną wstawkę o samobójcach. Przez chwilę się zastanawiała, czy to miał być jakiś rodzaj gry emocjonalne. Mercedes dalej trajkotała i dopiero kilka sekund później do mcGonagall dotarło, że coś jej się w tym nie zgadza.
- Płatek letniego śniegu? Coś podobnego! Co też pani sobie wyobraża! Zachowuje się pani jakby była pod wpływem niedozwolonych substancji! - Zapytała nie wiedząc już, jak poradzić sobie z tym stworzeniem.
- Profesor McGonagall, panno Bélanger. - Powiedziała tylko i przekręciła oczami zastanawiając się, co dzisiaj zmalowała rudowłosa dziewczyna, że trafiła właśnie do niej. Nie pamiętała, by dostała informację o kolejnym wybryku, chociaż z tego, co się orientowała Mercedes ostatnio sobie szczególnie pofolgowała. Zwłaszcza w parze z Irytkiem.
- Kaczka? - Kobieta zdołała wydusić z siebie tylko tyle. Popatrzyła na dziewczynę z dezaprobatą i zastanawiała się, gdzież to dziecię podziało mózg. Słuchała dalej opowieści z zamiarem klapnięcia na profesorskim krześle, gdy została uprzedzona przez uczennicę.
- Po pierwsze, regulamin szkoły jasno określa, jakie zwierzęta można posiadać. Po drugie... - Tu spojrzała na krzesło. - Chyba pomyliły się pani siedzenia, panno Bélanger. - Dodała i od razu została zalana falą argumentacji rudowłosej. W połowie McGonagall zorientowała się, że już dawno straciła wątek.
- Myślę, że może pani napisać podanie do dyrektora w tej sprawie. Ale zanim zostanie rozpatrzone może minąć nawet miesiąc, czy dwa. Do tego czasu nie będzie co zrobić z kaczką. - Czasami Minerwa zastanawiała się, co siedziało w głowie tej dziewczyny i czemu za każdym razem przychodziła z coraz to głupszym pomysłem. No nic, chciała powrócić do odganiania dziewczyny od jej problemu, gdy ta całkowicie zmieniła temat. Oho, zagrywka na pana Chambera?
- Nie mogę wyrazić zgody na kaczkę. - Zakończyła temat ignorując dziwną wstawkę o samobójcach. Przez chwilę się zastanawiała, czy to miał być jakiś rodzaj gry emocjonalne. Mercedes dalej trajkotała i dopiero kilka sekund później do mcGonagall dotarło, że coś jej się w tym nie zgadza.
- Płatek letniego śniegu? Coś podobnego! Co też pani sobie wyobraża! Zachowuje się pani jakby była pod wpływem niedozwolonych substancji! - Zapytała nie wiedząc już, jak poradzić sobie z tym stworzeniem.
- Mercedes Bélanger
Re: Gabinet profesor McGonagall
Pią Paź 02, 2015 7:30 pm
Była zdruzgotana tym, że tak wspaniała kobieta jaką była McMcgongal nie była w stanie zrozumieć nagłej potrzeby posiadania w swoim codziennym ekwipunku prawdziwego, nie ignorującego cię przyjaciela. Irytek ostatnio nie pojawiał się na korytarzach, Michael wciąż był obrażony, a Kaylin nie była zbyt rozmowna (wolała romansować ze starszym o 500 lat profesorem, niż plotkować z rówieśniczką)... większej ilości znajomych nie posiadała.
- Spoko, możesz mówić mi Mercedes. - powiedziała i uśmiechnęła się od ucha do ucha, co w przypadku rudzielca było istną nowością - do tej pory tułała się po korytarzach zamyślona i smutna. Nie śmiała się nawet z własnych dowcipów. - Nie chcę czekać dwóch miesięcy. To dlatego tu jestem. - "dyskretnie" przyjrzała się leżącym na biurku papierom i dostrzegła na nich podpisany przez siebie dokument.
- A! Jednak nie tylko po to. - pacnęła się otwartą dłonią w czoło. Przecież to wszystko było takie oczywiste. - Nie podpisała pani mojego pozwolenia na pokaz kolorowych wybu... fajerwerków na zakończenie roku. Przecież dyrektor już się zgodził! Nooo! Wie pani, dużo myślałam nad tym co by tu zgotować i ostatnio, nie uwierzy pani (!) - Irytek poszedł ze mną na randkę. No, trochę zimny z niego koleś, ale wydaje mi się, że do siebie pasujemy. W każdym razie - siedzieliśmy sobie na tym zakazanym przez zagrożenie zawaleniem balkonie oglądając zachód słońca. Widziała pani kiedyś zachód słońca? Te kolory! Bo wie pani, jak ma pani ten taki śmieszny wykresik, że są fale światła i te sprawy, to ta czerwona najdłuższa jest najdłuższa i to dlatego - urwała, żeby nabrać powietrza, bo cały czas trajkotała jak najęta, ignorując tak przyziemne sprawy jak poprawna składnia czy odpowiednie akcenty na poszczególnych głoskach - jak słońce zachodzi i jest tak daleeeko, daleko - tutaj machnęła kilka razy rękoma - to dochodzi do nas tylko ta czerwona. Wiedziała pani? Mogę się założyć, że pani wiedziała. Żyje pani tak długo, że musi wiedzieć takie oczywiste rzeczy. Eh. O czym to ja...? Ah tak! No więc siedzieliśmy tak sobie i rozmawialiśmy, kiedy nagle doznałam takiego olśnienia. Zainspiruję to tym zachodem słońca. I będą smoki z ognia, gwiazdeczki... uh! Dużo gwiazdek. Trzeba będzie dużo materiału kupić, stypendium chyba nie wystarczy. Myśli pani, że jakiś bogaty czarodziej kupiłby mój obraz plenerowy? Gdybym opchnęła ich kilka to powinno pokryć koszty całego przedsięwzięcia. Może profesor Buła? On chyba nie ma żony ani dzieci. Mieszka w zamku. Tylko czasami znika z zamku, jakby gdzieś się spieszył. Ale chyba nie ma dziewczyny? Więc na co ma wydawać pieniądze? Może je wydać na mnie. Może kupić moje obrazy. To dobry pomysł. Porozmawiam z nim o tym. Czasami mam wrażenie, jakby patrzał na nie jak na kogoś gorszego, ale ostatecznie chyba dobry z niego koleś jest. Napisał książki. Musi być mądry. Pisanie książek jest domeną mądrych ludzi.
Mercedes jeszcze nie wiedziała, że takie fenomeny jak Zmierzch, czy 50 twarzy Greya będą kiedyś bestsellerami. Chociaż... czy ona czasami nie byłaby ich fanką?
W każdym razie - na pewno się pani spodoba. Czerwony to kolor Gryffindoru. Ale nie chcę, żeby było tak tylko czerwono. Inne kolory też są dobre. Tęcza jest bardzo radosna. Tak sobie myślałam, a może zwerbować do tego kluby? Że wie pani, jedni grają, inni śpiewają, a ci co kolorują te brzydkie, fuj, obrazki bez gustu to by mi pomogli odpalać. Tylko musiałabym kupić dużo lontu, bo oni chyba nie są na tyle odważni, żeby wrzucić zapałkę do środka kiedy się leci na miotle. Ja tak często robię. To dlatego noszę te śmieszne. gogle. - mówiąc to założyła gogle. - Nigdy nie wiadomo kiedy trzeba będzie coś wysadzić.
Mercedes nie potrzebowała przecież tworzenia jakichkolwiek bomb aby dokonać aktu destrukcji. Różdżka w dłoni tej dziewczynki była większym zagrożeniem niż... Ciężko to do czegokolwiek porównać.
Westchnęła.
- To jak z tą kaczką?
- Spoko, możesz mówić mi Mercedes. - powiedziała i uśmiechnęła się od ucha do ucha, co w przypadku rudzielca było istną nowością - do tej pory tułała się po korytarzach zamyślona i smutna. Nie śmiała się nawet z własnych dowcipów. - Nie chcę czekać dwóch miesięcy. To dlatego tu jestem. - "dyskretnie" przyjrzała się leżącym na biurku papierom i dostrzegła na nich podpisany przez siebie dokument.
- A! Jednak nie tylko po to. - pacnęła się otwartą dłonią w czoło. Przecież to wszystko było takie oczywiste. - Nie podpisała pani mojego pozwolenia na pokaz kolorowych wybu... fajerwerków na zakończenie roku. Przecież dyrektor już się zgodził! Nooo! Wie pani, dużo myślałam nad tym co by tu zgotować i ostatnio, nie uwierzy pani (!) - Irytek poszedł ze mną na randkę. No, trochę zimny z niego koleś, ale wydaje mi się, że do siebie pasujemy. W każdym razie - siedzieliśmy sobie na tym zakazanym przez zagrożenie zawaleniem balkonie oglądając zachód słońca. Widziała pani kiedyś zachód słońca? Te kolory! Bo wie pani, jak ma pani ten taki śmieszny wykresik, że są fale światła i te sprawy, to ta czerwona najdłuższa jest najdłuższa i to dlatego - urwała, żeby nabrać powietrza, bo cały czas trajkotała jak najęta, ignorując tak przyziemne sprawy jak poprawna składnia czy odpowiednie akcenty na poszczególnych głoskach - jak słońce zachodzi i jest tak daleeeko, daleko - tutaj machnęła kilka razy rękoma - to dochodzi do nas tylko ta czerwona. Wiedziała pani? Mogę się założyć, że pani wiedziała. Żyje pani tak długo, że musi wiedzieć takie oczywiste rzeczy. Eh. O czym to ja...? Ah tak! No więc siedzieliśmy tak sobie i rozmawialiśmy, kiedy nagle doznałam takiego olśnienia. Zainspiruję to tym zachodem słońca. I będą smoki z ognia, gwiazdeczki... uh! Dużo gwiazdek. Trzeba będzie dużo materiału kupić, stypendium chyba nie wystarczy. Myśli pani, że jakiś bogaty czarodziej kupiłby mój obraz plenerowy? Gdybym opchnęła ich kilka to powinno pokryć koszty całego przedsięwzięcia. Może profesor Buła? On chyba nie ma żony ani dzieci. Mieszka w zamku. Tylko czasami znika z zamku, jakby gdzieś się spieszył. Ale chyba nie ma dziewczyny? Więc na co ma wydawać pieniądze? Może je wydać na mnie. Może kupić moje obrazy. To dobry pomysł. Porozmawiam z nim o tym. Czasami mam wrażenie, jakby patrzał na nie jak na kogoś gorszego, ale ostatecznie chyba dobry z niego koleś jest. Napisał książki. Musi być mądry. Pisanie książek jest domeną mądrych ludzi.
Mercedes jeszcze nie wiedziała, że takie fenomeny jak Zmierzch, czy 50 twarzy Greya będą kiedyś bestsellerami. Chociaż... czy ona czasami nie byłaby ich fanką?
W każdym razie - na pewno się pani spodoba. Czerwony to kolor Gryffindoru. Ale nie chcę, żeby było tak tylko czerwono. Inne kolory też są dobre. Tęcza jest bardzo radosna. Tak sobie myślałam, a może zwerbować do tego kluby? Że wie pani, jedni grają, inni śpiewają, a ci co kolorują te brzydkie, fuj, obrazki bez gustu to by mi pomogli odpalać. Tylko musiałabym kupić dużo lontu, bo oni chyba nie są na tyle odważni, żeby wrzucić zapałkę do środka kiedy się leci na miotle. Ja tak często robię. To dlatego noszę te śmieszne. gogle. - mówiąc to założyła gogle. - Nigdy nie wiadomo kiedy trzeba będzie coś wysadzić.
Mercedes nie potrzebowała przecież tworzenia jakichkolwiek bomb aby dokonać aktu destrukcji. Różdżka w dłoni tej dziewczynki była większym zagrożeniem niż... Ciężko to do czegokolwiek porównać.
Westchnęła.
- To jak z tą kaczką?
- Minerwa McGonagall
Re: Gabinet profesor McGonagall
Nie Paź 04, 2015 5:00 pm
Profesor McGonagall wpatrywała się przez dłuższą chwilę w swoją uczennicę, nie do końca wiedząc, co powiedzieć. Za każdym razem, gdy w jej gabinecie pojawiała się Mercedes następowała chwila ciszy przerywana jedynie słowotokiem rudowłosej Gryfonki. Podobnie było i tym razem, dlatego Minerwa stała w milczeniu czekając, aż będzie się wreszcie mogła przebić przez monolog dziewczyny.
- Przede wszystkim, nie pamiętam kiedy przeszłyśmy na ty, panno Belanger. Odrobina szacunku i należyty sposób zwracania się do nauczycieli jest podstawą dobrego wychowania i na pewno ułatwiłoby rozwiązywanie niektórych spraw. Proszę potraktować to jako ostatnie ostrzeżenie, jeszcze jeden nieodpowiedni zwrot i będę zmuszona odjąć Gryfonom punkty. - Powiedziała głosem całkowicie spokojnym. Czasem zastanawiała się, skąd w tych wszystkich młodych jest tyle bezczelności. Za jej czasów dzieci bardziej szanowały starszych, choć nie można zaprzeczyć - wyjątki pokroju Mercedes również się zdarzały.
- Dyrektor jest bardzo zajęty, nic dziwnego, że to trwa tyle czasu. Nadal jednak nie sądzę, by kaczka w szkole była do zaakceptowania. - Zaczęła wywód, który miała zamiar kontynuować jeszcze przez dłuższą chwilę, gdy zobaczyła wścibski wzrok Gryfonki skierowany na jej dokumenty. Nie miałaby nic przeciwko temu, zwłaszcza, że akurat dzisiaj nie wypełniała niczego, co powinno zostać tajemnicą. Mimo wszystko uznała, że dziewczyna posuwa się odrobinę za daleko i już miała ją upomnieć. Gdyby nie fakt, że ta - tradycyjnie już - ponownie weszła jej w słowo.
- Spokojnie, jeżeli dyrektor wyraził zgodę na pokaz fajerwerków, na pewno podpiszę to podanie. Musisz się jednak uzbroić w cierpliwość. To bardzo przydatna cecha, tak swoją drogą. - Dodała zaglądając w papiery i biorąc do ręki ten jeden konkretny. Przejrzała go na szybko jednocześnie słuchając kolejnych słów dziewczyny i podpisując świstek. Chwilę później jednak zamarła. Czy ona naprawdę była na tyle głupia, by przyznać się jej nie tylko do randki z Irytkiem (na Merlina, co ten stwór sobie wyobrażał!) to jeszcze do łamania regulaminu szkoły. Jednym ruchem ponownie stanęła przy Mercedes i założyła sobie ręce na piersi.
- Panno Belanger! Śmie mi pani prosto w twarz, bez jakiejkolwiek skruchy powiedzieć, że za nic miała pani zakaz nałożony przez dyrektora szkoły? - Powiedziała piorunując ją wzrokiem. - Za złamanie regulaminu szkoły i zakazu jestem zmuszona odjąć Gryffindorowi całe trzydzieści (!) punktów. Mam nadzieję, że to się więcej nie powtórzy. - Zakończyła swój wywód w myślach kalkulując, jak daleko za innymi domami znaleźli się teraz Gryfoni. Serce ją od tego bolało, ale musiała być sprawiedliwa. Gdyby uczeń z każdego innego domu postąpił w ten sposób, zareagowałaby tak samo.
- I dalej. Przede wszystkim, proszę nie nazywać profesora Bułhakowa "profesorem Bułą", tu wracamy do wcześniejszej uwagi na temat szacunku. I nie sądzę, by stosownym było interesowanie się tym, czy ma on dziewczynę czy nie. - Och, gdyby Minerwa wiedziała, że Mercedes nie była jedyną, która ostatnimi dniami się nad tym zastanawiała. Zapewne dostałaby zawału serca, gdyby tylko znała myśli pewnej Krukoneczki.
- Poza tym, mam nadzieję, że nie ma pani zamiaru stosować tych swoich niebezpiecznych sztuczek na miotle podczas zakończenia roku, bo inaczej będę musiała cofnąć zgodę dyrektora. A tego chyba pani nie chce, prawda? - Dodała kręcąc głową z niedowierzaniem, ale jednocześnie podała jej podpisane podanie ze zgodą na pokaz fajerwerków, który tak bardzo się Gryfonce marzył.
- Jaka ka-... Ach, kaczka. - Minerwa spojrzała na dziewczę zdając sobie sprawę z tego, że nie odpuści tak łatwo. - Zobaczę, co da się zrobić. Ale nie nastawiałabym się na to jakoś specjalnie. W najbliższym czasie porozmawiam z dyrektorem o tej pani kaczce. - Dodała chcąc mieć ją jak najszybciej z głowy. Kaczka. To sobie wymyśliła!
- Przede wszystkim, nie pamiętam kiedy przeszłyśmy na ty, panno Belanger. Odrobina szacunku i należyty sposób zwracania się do nauczycieli jest podstawą dobrego wychowania i na pewno ułatwiłoby rozwiązywanie niektórych spraw. Proszę potraktować to jako ostatnie ostrzeżenie, jeszcze jeden nieodpowiedni zwrot i będę zmuszona odjąć Gryfonom punkty. - Powiedziała głosem całkowicie spokojnym. Czasem zastanawiała się, skąd w tych wszystkich młodych jest tyle bezczelności. Za jej czasów dzieci bardziej szanowały starszych, choć nie można zaprzeczyć - wyjątki pokroju Mercedes również się zdarzały.
- Dyrektor jest bardzo zajęty, nic dziwnego, że to trwa tyle czasu. Nadal jednak nie sądzę, by kaczka w szkole była do zaakceptowania. - Zaczęła wywód, który miała zamiar kontynuować jeszcze przez dłuższą chwilę, gdy zobaczyła wścibski wzrok Gryfonki skierowany na jej dokumenty. Nie miałaby nic przeciwko temu, zwłaszcza, że akurat dzisiaj nie wypełniała niczego, co powinno zostać tajemnicą. Mimo wszystko uznała, że dziewczyna posuwa się odrobinę za daleko i już miała ją upomnieć. Gdyby nie fakt, że ta - tradycyjnie już - ponownie weszła jej w słowo.
- Spokojnie, jeżeli dyrektor wyraził zgodę na pokaz fajerwerków, na pewno podpiszę to podanie. Musisz się jednak uzbroić w cierpliwość. To bardzo przydatna cecha, tak swoją drogą. - Dodała zaglądając w papiery i biorąc do ręki ten jeden konkretny. Przejrzała go na szybko jednocześnie słuchając kolejnych słów dziewczyny i podpisując świstek. Chwilę później jednak zamarła. Czy ona naprawdę była na tyle głupia, by przyznać się jej nie tylko do randki z Irytkiem (na Merlina, co ten stwór sobie wyobrażał!) to jeszcze do łamania regulaminu szkoły. Jednym ruchem ponownie stanęła przy Mercedes i założyła sobie ręce na piersi.
- Panno Belanger! Śmie mi pani prosto w twarz, bez jakiejkolwiek skruchy powiedzieć, że za nic miała pani zakaz nałożony przez dyrektora szkoły? - Powiedziała piorunując ją wzrokiem. - Za złamanie regulaminu szkoły i zakazu jestem zmuszona odjąć Gryffindorowi całe trzydzieści (!) punktów. Mam nadzieję, że to się więcej nie powtórzy. - Zakończyła swój wywód w myślach kalkulując, jak daleko za innymi domami znaleźli się teraz Gryfoni. Serce ją od tego bolało, ale musiała być sprawiedliwa. Gdyby uczeń z każdego innego domu postąpił w ten sposób, zareagowałaby tak samo.
- I dalej. Przede wszystkim, proszę nie nazywać profesora Bułhakowa "profesorem Bułą", tu wracamy do wcześniejszej uwagi na temat szacunku. I nie sądzę, by stosownym było interesowanie się tym, czy ma on dziewczynę czy nie. - Och, gdyby Minerwa wiedziała, że Mercedes nie była jedyną, która ostatnimi dniami się nad tym zastanawiała. Zapewne dostałaby zawału serca, gdyby tylko znała myśli pewnej Krukoneczki.
- Poza tym, mam nadzieję, że nie ma pani zamiaru stosować tych swoich niebezpiecznych sztuczek na miotle podczas zakończenia roku, bo inaczej będę musiała cofnąć zgodę dyrektora. A tego chyba pani nie chce, prawda? - Dodała kręcąc głową z niedowierzaniem, ale jednocześnie podała jej podpisane podanie ze zgodą na pokaz fajerwerków, który tak bardzo się Gryfonce marzył.
- Jaka ka-... Ach, kaczka. - Minerwa spojrzała na dziewczę zdając sobie sprawę z tego, że nie odpuści tak łatwo. - Zobaczę, co da się zrobić. Ale nie nastawiałabym się na to jakoś specjalnie. W najbliższym czasie porozmawiam z dyrektorem o tej pani kaczce. - Dodała chcąc mieć ją jak najszybciej z głowy. Kaczka. To sobie wymyśliła!
- Mercedes Bélanger
Re: Gabinet profesor McGonagall
Wto Paź 06, 2015 11:10 pm
Mercedes cmoknęła ustami i posłała nauczycielce przepraszające spojrzenie. Nie chciała przecież odejmować punktów Gryfonom - wygadała się przez czyste zapominalstwo i nieokiełznaną głupotę. Dobrze wiedziała, że kobieta doskonale to rozumie. Nie użerała się przecież z tym niezbyt kumatym okazem od wczoraj. Niedługo stuknie im okrągłe pięć lat burzliwej znajomości. Nie była na tyle cwana jak Potter, aby na wszystkim uchodzić sucho, przez co zwracała na siebie zdecydowanie zbyt wiele niepotrzebnej uwagi.
- Oh, niech się pani nie gniewa. Czasami mam wrażenie, że słowa płyną z moich ust nawet wtedy, kiedy tego nie chcę. Gdzieś czytałam wypowiedź takiego znanego filozofa... jak on się tam nazywał... nie pamiętam. Często zdarza mi się nie pamiętać. Dlatego właśnie chciałam kupić sobie niezapominajkę, albo coś, ale okazało się, że ona nie przypomina o tym czego zapomniałeś. Głupota. Robi się fioletowa kiedy o czymś zapomnisz. Ze mną zfioletowałaby bardziej, bo zapomniałabym o czym mogłam zapomnieć. W każdym razie, ten filozof o którym wcześniej wspomniałam - powiedział kiedyś, że kiedy przekręcamy słowa, albo mówimy je kiedy nie chcemy, to tak naprawdę jest to głos naszego serca. Nie, nie serca. Po prostu zagapiamy się i mówimy to o czym myślimy, a nie to, co chcemy powiedzieć. Może to dlatego wypowiadam się tak chaotycznie? Mimo wszystko jestem artystką. Mój mózg działa trochę inaczej. - wstała z krzesła i strzepała z niego niewidzialne pyłki kurzu. - Żartowałam z tymi zapałkami. Przecież zniósł by je wiatr. No, ale bez latania na miotle się nie obejdzie. Jeszcze nie udoskonaliłam wszystkich zaklęć. Nie mogę ćwiczyć ich w zamku, bo podpaliłabym znowu jakiś gobelin. Przez przypadek znaczy się. Pamięta pani przecież ten incydent z drugiej klasy, kiedy próbowałam zamienić szczura w kielich i niechciana iskra poszła na dywan. Nie wiem czemu tak się dzieje. Coś takiego jest w tej magii, że kiedy naprawdę się skupiam na efekcie, to jeszcze bardziej mi to nie wychodzi. A kiedy machnę różdżką tak o, od niechcenia - nagle cud. Fanfary. Jeże klaszczą. Sowy hu-huczą. Delfiny gęgają. Tak między nami powiem, że było to powodem dla którego zrezygnowałam z lekcji zaklęć. Po prostu denerwowało mnie to, że wszyscy osiągali dobre wyniki od niechcenia, a ja jedna pomimo wielkich, naprawdę wielkich starań wciąż pozostawałam w cieniu. Wie panie jak to jest? Mi było trochę przykro. Mam nadzieję, że nigdy pani tego nie doświadczyła, bo nikomu źle nie życzę. Nie rozumiem ludzi, którzy wzajemnie życzą sobie źle. Powinniśmy się kochać. Nam nie wolno nienawidzić. - posmutniała. Bycie obiektem niechęci tak sporego grona uczniów nie należało do rzeczy najprzyjemniejszych i chociaż Mercedes nauczyła się to w pewnym stopniu akceptować - wciąż ją czasami bolało. Że jest sama. Że nikt się nią nie przejmuje. Że na święta nie dostaje nawet skarpetek od dyrektora, a inni tak.
Nie chciała być od nikogo lepsza. Nie chciała być rozpoznawalną gwiazdą. Chciała mieć po prostu kogoś. Bliskiego. Kogoś, kogo mogłaby nazwać swoim. Kogoś, kto by ją oswoił. Chroniłby przed niebezpieczeństwami świata. Czasami by podziwiał.
Czasami szepnąłby miłe słowo.
Nie wiedziała, czy szuka wśród złych ludzi, czy po prostu prawdziwa przyjaźń nie była jej dana. Wiedziała tylko, że samotność była wyjątkowo bolesna. Samotność, nie bycie samym. Bo bycie samym jej nie przeszkadzało. Przeszkadzało jej uczucie pustki i świadomość, że nie ma w Hogwarcie osoby, o której mogłaby pomyśleć cieplej.
Oprócz Irytka.
Ale Irytek nie czuł tego samego.
- Wielka szkoda, że odjęła mi pani te punkty. Naprawdę chciałabym kiedyś zobaczyć jak Gryffindor zdobywa puchar domów, ale ciężko jest mi się do tego przyczynić. Punkty dostaje się za odpowiedzi na lekcjach i dobre zachowanie, a ja... pojawiam się zbyt często w nieodpowiednich miejscach. - chociażby w Wielkiej Sali, gdzie została publicznie ośmieszona przez poltergeista, na którym tak bardzo jej zależało. - Oh, chyba mam prawo zastanawiać się nad tym, czy jeden z moich ulubionych nauczycieli posiada życiową partnerkę. Profersor Buła..hakow również zasługuje na miłość. Naprawdę dobrze dogaduje się z uczniami. Może nie ze mną, ale ja jestem trudnym przypadkiem... Gdybym ja za to odpowiadała to z pewnością dałabym mu podwyżkę. I więcej zadań do roboty. No, może poza organizacją wycieczek do Hogsmeade. Widzę jak się męczy. Niestety to nie ja jestem dyrektorem Hogwartu i są raczej nikłe szanse na to, aby się coś w tej kwestii kiedykolwiek zmieniło.
Mina dziewczyny zmieniła się diametralnie. Oczy błysnęły. Usta otworzyły w szerokim uśmiechu. Wyglądała na zdziwioną (ale czym?!) i szczęśliwą z powodu zapewnienia jej o tym, że sprawa Giselle trafi niebawem do władz najwyższych.
- Nie wiem jak pani dziękować! Naprawdę zależy mi na tej kaczce. Jest w mojej rodzinie od pokoleń. No dobrze, nie jest. Ale musi pani przyznać, że całkiem zabawnie to brzmi. Lubię dobre dowcipasy.
Klasnęła w dłonie uradowana.
Kaczki to życie, kaczki to miłość. Giselle była wśród nich najwspanialsza i najwierniejsza. Była wzorcem do naśladowania dla innych kaczek. Kwakała, latała, pływała, skakała, piórka czyściła, ryby łowiła, listy nosiła... mamo, jaka ona była piękna! Mercedes uwielbiała oglądać ją w całym majestacie, kiedy rozprostowywała skrzydła gotowa do ucieczki przed rudą wariatką.
- Oh, niech się pani nie gniewa. Czasami mam wrażenie, że słowa płyną z moich ust nawet wtedy, kiedy tego nie chcę. Gdzieś czytałam wypowiedź takiego znanego filozofa... jak on się tam nazywał... nie pamiętam. Często zdarza mi się nie pamiętać. Dlatego właśnie chciałam kupić sobie niezapominajkę, albo coś, ale okazało się, że ona nie przypomina o tym czego zapomniałeś. Głupota. Robi się fioletowa kiedy o czymś zapomnisz. Ze mną zfioletowałaby bardziej, bo zapomniałabym o czym mogłam zapomnieć. W każdym razie, ten filozof o którym wcześniej wspomniałam - powiedział kiedyś, że kiedy przekręcamy słowa, albo mówimy je kiedy nie chcemy, to tak naprawdę jest to głos naszego serca. Nie, nie serca. Po prostu zagapiamy się i mówimy to o czym myślimy, a nie to, co chcemy powiedzieć. Może to dlatego wypowiadam się tak chaotycznie? Mimo wszystko jestem artystką. Mój mózg działa trochę inaczej. - wstała z krzesła i strzepała z niego niewidzialne pyłki kurzu. - Żartowałam z tymi zapałkami. Przecież zniósł by je wiatr. No, ale bez latania na miotle się nie obejdzie. Jeszcze nie udoskonaliłam wszystkich zaklęć. Nie mogę ćwiczyć ich w zamku, bo podpaliłabym znowu jakiś gobelin. Przez przypadek znaczy się. Pamięta pani przecież ten incydent z drugiej klasy, kiedy próbowałam zamienić szczura w kielich i niechciana iskra poszła na dywan. Nie wiem czemu tak się dzieje. Coś takiego jest w tej magii, że kiedy naprawdę się skupiam na efekcie, to jeszcze bardziej mi to nie wychodzi. A kiedy machnę różdżką tak o, od niechcenia - nagle cud. Fanfary. Jeże klaszczą. Sowy hu-huczą. Delfiny gęgają. Tak między nami powiem, że było to powodem dla którego zrezygnowałam z lekcji zaklęć. Po prostu denerwowało mnie to, że wszyscy osiągali dobre wyniki od niechcenia, a ja jedna pomimo wielkich, naprawdę wielkich starań wciąż pozostawałam w cieniu. Wie panie jak to jest? Mi było trochę przykro. Mam nadzieję, że nigdy pani tego nie doświadczyła, bo nikomu źle nie życzę. Nie rozumiem ludzi, którzy wzajemnie życzą sobie źle. Powinniśmy się kochać. Nam nie wolno nienawidzić. - posmutniała. Bycie obiektem niechęci tak sporego grona uczniów nie należało do rzeczy najprzyjemniejszych i chociaż Mercedes nauczyła się to w pewnym stopniu akceptować - wciąż ją czasami bolało. Że jest sama. Że nikt się nią nie przejmuje. Że na święta nie dostaje nawet skarpetek od dyrektora, a inni tak.
Nie chciała być od nikogo lepsza. Nie chciała być rozpoznawalną gwiazdą. Chciała mieć po prostu kogoś. Bliskiego. Kogoś, kogo mogłaby nazwać swoim. Kogoś, kto by ją oswoił. Chroniłby przed niebezpieczeństwami świata. Czasami by podziwiał.
Czasami szepnąłby miłe słowo.
Nie wiedziała, czy szuka wśród złych ludzi, czy po prostu prawdziwa przyjaźń nie była jej dana. Wiedziała tylko, że samotność była wyjątkowo bolesna. Samotność, nie bycie samym. Bo bycie samym jej nie przeszkadzało. Przeszkadzało jej uczucie pustki i świadomość, że nie ma w Hogwarcie osoby, o której mogłaby pomyśleć cieplej.
Oprócz Irytka.
Ale Irytek nie czuł tego samego.
- Wielka szkoda, że odjęła mi pani te punkty. Naprawdę chciałabym kiedyś zobaczyć jak Gryffindor zdobywa puchar domów, ale ciężko jest mi się do tego przyczynić. Punkty dostaje się za odpowiedzi na lekcjach i dobre zachowanie, a ja... pojawiam się zbyt często w nieodpowiednich miejscach. - chociażby w Wielkiej Sali, gdzie została publicznie ośmieszona przez poltergeista, na którym tak bardzo jej zależało. - Oh, chyba mam prawo zastanawiać się nad tym, czy jeden z moich ulubionych nauczycieli posiada życiową partnerkę. Profersor Buła..hakow również zasługuje na miłość. Naprawdę dobrze dogaduje się z uczniami. Może nie ze mną, ale ja jestem trudnym przypadkiem... Gdybym ja za to odpowiadała to z pewnością dałabym mu podwyżkę. I więcej zadań do roboty. No, może poza organizacją wycieczek do Hogsmeade. Widzę jak się męczy. Niestety to nie ja jestem dyrektorem Hogwartu i są raczej nikłe szanse na to, aby się coś w tej kwestii kiedykolwiek zmieniło.
Mina dziewczyny zmieniła się diametralnie. Oczy błysnęły. Usta otworzyły w szerokim uśmiechu. Wyglądała na zdziwioną (ale czym?!) i szczęśliwą z powodu zapewnienia jej o tym, że sprawa Giselle trafi niebawem do władz najwyższych.
- Nie wiem jak pani dziękować! Naprawdę zależy mi na tej kaczce. Jest w mojej rodzinie od pokoleń. No dobrze, nie jest. Ale musi pani przyznać, że całkiem zabawnie to brzmi. Lubię dobre dowcipasy.
Klasnęła w dłonie uradowana.
Kaczki to życie, kaczki to miłość. Giselle była wśród nich najwspanialsza i najwierniejsza. Była wzorcem do naśladowania dla innych kaczek. Kwakała, latała, pływała, skakała, piórka czyściła, ryby łowiła, listy nosiła... mamo, jaka ona była piękna! Mercedes uwielbiała oglądać ją w całym majestacie, kiedy rozprostowywała skrzydła gotowa do ucieczki przed rudą wariatką.
- Minerwa McGonagall
Re: Gabinet profesor McGonagall
Sro Paź 14, 2015 2:42 pm
Przepraszające spojrzenie Mercedes było jej bardzo dobrze znane. Dziewczę już od pierwszego roku pakowało się w kłopoty i Minerwa wiedziała, że w większości robiła to bezwiednie. Gdy udało jej się już lepiej poznać Gryfonkę ani razu nie wątpiła w jej dobre intencje, dziewczyna nie była zła. Trafiała jednak w nieodpowiednie miejsca o nieodpowiedniej porze i często, cóż, po prostu nie myślała. Zawsze, gdy miała odjąć jej punkty, coś w środku ją kuło z żalu, jednak znała swoje obowiązki. Była wicedyrektorką Hogwartu i nie mogła pozwolić na to, by sympatia do któregokolwiek z uczniów wpłynęła na osąd sytuacji.
- Nie sądzę, by w tym przypadku pani największym problemem były słowa. Choć nie przeczę, czasem powinna pani ugryźć się w język i pomyśleć przed wypowiedzeniem czegoś nierozsądnego. To pewnie by pomogło na większość problemów. - Mówiła głosem spokojnym, nawet na chwilę nie unosząc się gniewem. Mimo wszystko, lubiła Mercedes, jak innych podobnych jej uczniów. Odrobinę nieporadni, mówiący za dużo... Pewnie jeszcze nie jednego takiego przyjmie pod swoje skrzydła w karierze nauczycielskiej, którą objęła. Na słowa dziewczyny o niezpominajce nawet się uśmiechnęła, powstrzymując od śmiechu. Gdyby dziewczę było młodsze, z pewnością pogłaskałaby ją po głowie, by uspokoić i zmniejszyć trochę słowotok, jaki jej się znowu wylał z ust. Ach, ileż to dziewczę potrafiło paplać!
- Nie każdy jest dobry we wszystkim. Musisz znaleźć swoją dziedzinę i w niej się szkolić. Jeżeli odpowiednio się postarasz, na pewno osiągniesz w czymś sukces. Zaklęcia mogą ci nie wychodzić, ale na pewno radzisz sobie lepiej na innych zajęciach. - Chciała pocieszyć uczennicę. Nie lubiła, gdy Gryfoni tracili pewność siebie i czuli się w taki sposób, jaki opisała Mercedes. Sama może nigdy nie była w niczym kiepska, miała jednak na koncie kilka niepowodzeń, bardziej życiowych, które pozwoliły jej rozumieć każdego nieszczęśliwego człowieka.
- Liczę, że w przyszłości będzie pani bardziej zważała na swoje czyny, panno Belanger. Mnie też nie uśmiecha się odejmowanie punktów Gryfonom przez cały czas. - Dodała z lekkim uśmiechem na ustach. Miała nadzieję, że dziewczyna chociaż trochę zacznie się powstrzymywać. Nie liczyła na cud, ale przydałoby jej się trochę ogłady!
- Każdy zasługuje na miłość, to fakt. - Zgodziła się z uczennicą. Przed oczami pojawił jej się jeden, konkretny mężczyzna z dawnych czasów. Czasów jej młodości, tak odległych, że powinna już o tym wszystkim zapomnieć. Ból jednak pozostał do teraz i tylko dzięki pomocy Albusa miała zajęcia, które nie pozwalały jej się nad sobą użalać przez całe życie.
- Nie ma się jeszcze z czego cieszyć. Najpierw porozmawiam z dyrektorem i dopiero potem zobaczymy, jak rozwinie się sytuacja. - Powiedziała już całkiem spokojnym tonem. Czy ona naprawdę chciała zawracać Albusowi głowę kaczką? - Coś jeszcze, czy mogę uznać to spotkanie za skończone? - Zapytała nie wiedząc, czy Gryfonka ma jeszcze jakąś sprawę, czy mogła wracać do swoich obowiązków.
- Nie sądzę, by w tym przypadku pani największym problemem były słowa. Choć nie przeczę, czasem powinna pani ugryźć się w język i pomyśleć przed wypowiedzeniem czegoś nierozsądnego. To pewnie by pomogło na większość problemów. - Mówiła głosem spokojnym, nawet na chwilę nie unosząc się gniewem. Mimo wszystko, lubiła Mercedes, jak innych podobnych jej uczniów. Odrobinę nieporadni, mówiący za dużo... Pewnie jeszcze nie jednego takiego przyjmie pod swoje skrzydła w karierze nauczycielskiej, którą objęła. Na słowa dziewczyny o niezpominajce nawet się uśmiechnęła, powstrzymując od śmiechu. Gdyby dziewczę było młodsze, z pewnością pogłaskałaby ją po głowie, by uspokoić i zmniejszyć trochę słowotok, jaki jej się znowu wylał z ust. Ach, ileż to dziewczę potrafiło paplać!
- Nie każdy jest dobry we wszystkim. Musisz znaleźć swoją dziedzinę i w niej się szkolić. Jeżeli odpowiednio się postarasz, na pewno osiągniesz w czymś sukces. Zaklęcia mogą ci nie wychodzić, ale na pewno radzisz sobie lepiej na innych zajęciach. - Chciała pocieszyć uczennicę. Nie lubiła, gdy Gryfoni tracili pewność siebie i czuli się w taki sposób, jaki opisała Mercedes. Sama może nigdy nie była w niczym kiepska, miała jednak na koncie kilka niepowodzeń, bardziej życiowych, które pozwoliły jej rozumieć każdego nieszczęśliwego człowieka.
- Liczę, że w przyszłości będzie pani bardziej zważała na swoje czyny, panno Belanger. Mnie też nie uśmiecha się odejmowanie punktów Gryfonom przez cały czas. - Dodała z lekkim uśmiechem na ustach. Miała nadzieję, że dziewczyna chociaż trochę zacznie się powstrzymywać. Nie liczyła na cud, ale przydałoby jej się trochę ogłady!
- Każdy zasługuje na miłość, to fakt. - Zgodziła się z uczennicą. Przed oczami pojawił jej się jeden, konkretny mężczyzna z dawnych czasów. Czasów jej młodości, tak odległych, że powinna już o tym wszystkim zapomnieć. Ból jednak pozostał do teraz i tylko dzięki pomocy Albusa miała zajęcia, które nie pozwalały jej się nad sobą użalać przez całe życie.
- Nie ma się jeszcze z czego cieszyć. Najpierw porozmawiam z dyrektorem i dopiero potem zobaczymy, jak rozwinie się sytuacja. - Powiedziała już całkiem spokojnym tonem. Czy ona naprawdę chciała zawracać Albusowi głowę kaczką? - Coś jeszcze, czy mogę uznać to spotkanie za skończone? - Zapytała nie wiedząc, czy Gryfonka ma jeszcze jakąś sprawę, czy mogła wracać do swoich obowiązków.
- Mercedes Bélanger
Re: Gabinet profesor McGonagall
Pią Paź 16, 2015 11:00 pm
Mercedes zapragnęła wywrócić oczami, ale powstrzymała się od tego gestu, bo McGonagall nie wydawała się być dzisiaj szczególnie przyjazna. W teatralny sposób udała zamyślenie, zatrzepotała rzadkimi rzęskami i powiedziała wreszcie:
- To wszystko... chyba. Tak mi się przynajmniej wydaje w tym momencie. Najwyżej wpadnę do pani profesor jeszcze dzisiaj. Albo jutro. Albo kiedyś tam. Nie wybieram się nigdzie w najbliższym czasie, więc to całkiem możliwe, że z nudów panią profesor nawiedzę. Znaczy, errr... haha... nie, że z nudów, tylko z totalnie ważnym problemem przyjdę. Bardzo ładny kandelabr ma pani w gabinecie. - żadnego kandelabru nie widziała, ale skomplementować przecież mogła - O czym to ja...? Do widzenia.
I tak po prostu sobie poszła.
[z tematu]
- To wszystko... chyba. Tak mi się przynajmniej wydaje w tym momencie. Najwyżej wpadnę do pani profesor jeszcze dzisiaj. Albo jutro. Albo kiedyś tam. Nie wybieram się nigdzie w najbliższym czasie, więc to całkiem możliwe, że z nudów panią profesor nawiedzę. Znaczy, errr... haha... nie, że z nudów, tylko z totalnie ważnym problemem przyjdę. Bardzo ładny kandelabr ma pani w gabinecie. - żadnego kandelabru nie widziała, ale skomplementować przecież mogła - O czym to ja...? Do widzenia.
I tak po prostu sobie poszła.
[z tematu]
- Christian Chamber
Re: Gabinet profesor McGonagall
Sob Paź 17, 2015 1:03 pm
W końcu przyszedł ten czas, kiedy Christian miał odbębnić swoją karę za szwendanie się po szkole o zabronionych porach. I miał nadzieję, że nie będzie to wymagało od niego wykorzystania swojej dotychczasowej wiedzy z zajęć - no chyba, że dotyczyło to zaklęć wszelkiej maści, wtedy jak najbardziej mógłby taką karę odrabiać. Ostatecznie mógłby nawet pisać sto razy na kawałku pergaminu, że nie będzie opuszczał dormitorium po godzinie policyjnej, czy jak to tam inaczej określał status szkoły. Stał tak pod drzwiami gabinetu, który to niedawno nieudolnie ominął zwracając na siebie uwagę podejrzliwiej pani profesor. Słyszał, że prowadzi ona rozmowę z jedną z uczennic, której głos oczywiście kojarzył.
Po krótkiej chwili drzwi otworzyły się, a z pomieszczenia wyszła znana mu z widzenia Gryfonka. Posłał jej na powitanie uśmiech, choć prawdopodobnie został on przez nią niezauważony. W końcu kiedy wychodziła z gabinetu wyglądała na lekko zmieszaną czy zamyśloną, w co chłopak nie wnikał. Zapukał kulturalnie w drewniane drzwi po czym za pozwoleniem pani profesor przekroczył próg i zatrzymał się przy wejściu, zamykając za sobą majestatyczne wrota.
- Dzień dobry. Kazała mi pani przyjść na szlaban czy coś takiego, więc jestem. - mówił spokojnie, choć wyraźnie wolałby być teraz gdzie indziej. Nie wykluczał jednak opcji, że może uda mu się coś z tych wyrównawczych zajęć wyciągnąć. Miał oczywiście na myśli coś o wiele ciekawszego niż przypomnienie zasad panujących w Hogwarcie czy lekcji pokory i dobrego wychowania.
Po krótkiej chwili drzwi otworzyły się, a z pomieszczenia wyszła znana mu z widzenia Gryfonka. Posłał jej na powitanie uśmiech, choć prawdopodobnie został on przez nią niezauważony. W końcu kiedy wychodziła z gabinetu wyglądała na lekko zmieszaną czy zamyśloną, w co chłopak nie wnikał. Zapukał kulturalnie w drewniane drzwi po czym za pozwoleniem pani profesor przekroczył próg i zatrzymał się przy wejściu, zamykając za sobą majestatyczne wrota.
- Dzień dobry. Kazała mi pani przyjść na szlaban czy coś takiego, więc jestem. - mówił spokojnie, choć wyraźnie wolałby być teraz gdzie indziej. Nie wykluczał jednak opcji, że może uda mu się coś z tych wyrównawczych zajęć wyciągnąć. Miał oczywiście na myśli coś o wiele ciekawszego niż przypomnienie zasad panujących w Hogwarcie czy lekcji pokory i dobrego wychowania.
- Minerwa McGonagall
Re: Gabinet profesor McGonagall
Sob Paź 17, 2015 4:56 pm
Minerwa jeszcze przez chwilę wpatrywała się w Mercedes. Cóż, od lat wiedziała, że z tym dziewczęciem po prostu nie da się nudzić! Na szczęście jednak rozmowa potoczyła się całkiem gładko i już po jakimś czasie Gryfonka zbierała się do wyjścia. McGnonagall pominęła uwagę dziewczyny o nudzie i tylko uśmiechnęła się do niej ciepło.
- W porządku. Jeżeli będzie miała pani jakiś problem panno Belanger, zapraszam w każdej chwili. - Powiedziała utwierdzając ją w przekonaniu, że zawsze jest gotowa do pomocy. Taka już była. Uczyła z zamiłowania do tego, a nie tylko dlatego, że coś w jej życiu nie wyszło. Choć prawda była taka, że właśnie nie wyszło. Wylądowała w Hogwarcie, gdzie udało jej się poskładać swoje życie i z wdzięczności do Albusa postanowiła zostać i póki będzie miała siły, będzie uczyć. Nie przeszkadzało jej to jednak, gdyż polubiła to zajęcie od razu. Już od młodych lat dobra była w korepetycjach i tłumaczeniu niezrozumiałych formułek uczonych na zajęciach.
- Do widzenia. - Powiedziała i gdy drzwi zamknęły się za rudowłosą piętnastolatką, Minerwa ponownie podeszła do biurka, by wypełnić kolejny stos papierów czekających tylko na jej podpis.
Nie dane jej jednak było postawić ani jednej literki, gdy po sali rozległo się pukanie do drzwi. Westchnęła cicho i zaprosiła do środka kolejną osobę, która coś od niej chciała. Takie było życie wicedyrektorki, opiekunki domu i po prostu - nauczycielki. Choć musiała przyznać, że już dawno takich tłoków w gabinecie nie miała!
- Dzień dobry panie Chamber. - Powiedziała ciepłym głosem i uśmiechnęła się do Gryfona, choć jego wizyta z pewnością nie była radosna. Wiedziała, co u niej robił. Nadszedł czas na jego szlaban, który miała nadzorować. I choć była zawsze do wszystkiego przygotowana, tym razem nie miała konkretnych planów na to, w jaki sposób miał spędzić czas w jej gabinecie. No nic, wymyśli coś na poczekaniu. Tak wiele rzeczy przychodziło jej do głowy!
- Proszę usiąść. Zaraz dam panu zadanie. - Powiedziała składając wreszcie podpis na tej kartce, która czekała na to od momentu, w którym do gabinetu weszła Belanger.
Podsumowanie sesji z Mercedes:
Gryffindor: -30 punktów
- W porządku. Jeżeli będzie miała pani jakiś problem panno Belanger, zapraszam w każdej chwili. - Powiedziała utwierdzając ją w przekonaniu, że zawsze jest gotowa do pomocy. Taka już była. Uczyła z zamiłowania do tego, a nie tylko dlatego, że coś w jej życiu nie wyszło. Choć prawda była taka, że właśnie nie wyszło. Wylądowała w Hogwarcie, gdzie udało jej się poskładać swoje życie i z wdzięczności do Albusa postanowiła zostać i póki będzie miała siły, będzie uczyć. Nie przeszkadzało jej to jednak, gdyż polubiła to zajęcie od razu. Już od młodych lat dobra była w korepetycjach i tłumaczeniu niezrozumiałych formułek uczonych na zajęciach.
- Do widzenia. - Powiedziała i gdy drzwi zamknęły się za rudowłosą piętnastolatką, Minerwa ponownie podeszła do biurka, by wypełnić kolejny stos papierów czekających tylko na jej podpis.
Nie dane jej jednak było postawić ani jednej literki, gdy po sali rozległo się pukanie do drzwi. Westchnęła cicho i zaprosiła do środka kolejną osobę, która coś od niej chciała. Takie było życie wicedyrektorki, opiekunki domu i po prostu - nauczycielki. Choć musiała przyznać, że już dawno takich tłoków w gabinecie nie miała!
- Dzień dobry panie Chamber. - Powiedziała ciepłym głosem i uśmiechnęła się do Gryfona, choć jego wizyta z pewnością nie była radosna. Wiedziała, co u niej robił. Nadszedł czas na jego szlaban, który miała nadzorować. I choć była zawsze do wszystkiego przygotowana, tym razem nie miała konkretnych planów na to, w jaki sposób miał spędzić czas w jej gabinecie. No nic, wymyśli coś na poczekaniu. Tak wiele rzeczy przychodziło jej do głowy!
- Proszę usiąść. Zaraz dam panu zadanie. - Powiedziała składając wreszcie podpis na tej kartce, która czekała na to od momentu, w którym do gabinetu weszła Belanger.
Podsumowanie sesji z Mercedes:
Gryffindor: -30 punktów
- Christian Chamber
Re: Gabinet profesor McGonagall
Nie Paź 18, 2015 12:53 pm
Jak pani profesor postanowiła, tak też posłuszny tym razem uczeń zajął odpowiednie miejsce przy biurku opiekunki. Nie stresował się zupełnie niczym, nawet jeśli brał pod uwagę autorytet nieugiętej i stanowczej nauczycielki transmutacji. Przyszedł tutaj, aby tylko ten jeden błąd młodości został mu wybaczony i zmazany z kartoteki, bo o reszcie błędów McGonagall dowiedzieć się nie mogła. Christian i tak nie mógł wiedzieć, że KTOŚ TU JUŻ ZAPRACOWAŁ NA UJEMNE PUNKTY W GRYFFINDORZE BARDZIEJ NIŻ ON, ale może to i lepiej. Chyba by się załamał psychicznie na najbliższe kilka dni, bo potem zapewne by mu przeszło. Tak trudno było załapać dodatkowe punkty dla domu, a wystarczyło kichnąć w nieodpowiednim momencie i wszystko szło się... psuć.
Gryfon dreptał sobie nóżkami w miejscu, próbując znaleźć jakieś bardziej interesujące zajęcie, bo czekanie na polecenie nauczycielki zaczynało go irytować. Zaczął się także zastanawiać, czy faktycznie papierkowa robota w Hogwarcie zajmuje tyle czasu, czy kobieta była po prostu zabiegana do tego stopnia, że nie mogła znaleźć chwili na klepnięcie kilku podpisów. Być może przydałoby im się zatrudnić jakąś sekretarkę załatwiającą tą całą papierkową robotę. Christian ostatecznie nie mógł wytrzymać takiego siedzenia w ciszy, bo było to dla niego wyłącznie marnowaniem czasu na nic nie warte... czekanie. Postanowił że poruszy pewien niewygodny temat, który przez ostatnie dni regularnie go męczył i nie dawał spokoju.
- Pani Profesor, co się wydarzyło wtedy na błoniach? Mam na myśli tą całą walkę czy coś... Myśli pani, że jesteśmy bezpieczni i Hogwart poradziłby sobie z kolejnym atakiem...? - zapytał z wyraźnym zaciekawieniem, bo sam nie brał w tym udziału. Nie mógł teraz nawet sobie przypomnieć gdzie w tamtym czasie się znajdował, prawdopodobnie został odeskortowany do jakiejś bezpiecznej strefy przez nauczycieli. Czuł jednak, że historia może się w najbliższym czasie powtórzyć, a uczniowie mogą nie być na to przygotowani. Sam również nie był gotowy, ale prawdopodobnie z całych sił starałby się temu zaprzeczyć. Do głowy przychodziło mu wiele pytań, ale chciał najpierw usłyszeć odpowiedź od opiekunki Gryfonów. Miał tylko nadzieje, że nie będzie próbowała omijać tematu i odwieźć go od jakichkolwiek przemyśleń w tej sprawie, bo jak wiadomo - tematy zakazane są najchętniej poruszane przez ludzi.
Gryfon dreptał sobie nóżkami w miejscu, próbując znaleźć jakieś bardziej interesujące zajęcie, bo czekanie na polecenie nauczycielki zaczynało go irytować. Zaczął się także zastanawiać, czy faktycznie papierkowa robota w Hogwarcie zajmuje tyle czasu, czy kobieta była po prostu zabiegana do tego stopnia, że nie mogła znaleźć chwili na klepnięcie kilku podpisów. Być może przydałoby im się zatrudnić jakąś sekretarkę załatwiającą tą całą papierkową robotę. Christian ostatecznie nie mógł wytrzymać takiego siedzenia w ciszy, bo było to dla niego wyłącznie marnowaniem czasu na nic nie warte... czekanie. Postanowił że poruszy pewien niewygodny temat, który przez ostatnie dni regularnie go męczył i nie dawał spokoju.
- Pani Profesor, co się wydarzyło wtedy na błoniach? Mam na myśli tą całą walkę czy coś... Myśli pani, że jesteśmy bezpieczni i Hogwart poradziłby sobie z kolejnym atakiem...? - zapytał z wyraźnym zaciekawieniem, bo sam nie brał w tym udziału. Nie mógł teraz nawet sobie przypomnieć gdzie w tamtym czasie się znajdował, prawdopodobnie został odeskortowany do jakiejś bezpiecznej strefy przez nauczycieli. Czuł jednak, że historia może się w najbliższym czasie powtórzyć, a uczniowie mogą nie być na to przygotowani. Sam również nie był gotowy, ale prawdopodobnie z całych sił starałby się temu zaprzeczyć. Do głowy przychodziło mu wiele pytań, ale chciał najpierw usłyszeć odpowiedź od opiekunki Gryfonów. Miał tylko nadzieje, że nie będzie próbowała omijać tematu i odwieźć go od jakichkolwiek przemyśleń w tej sprawie, bo jak wiadomo - tematy zakazane są najchętniej poruszane przez ludzi.
- Minerwa McGonagall
Re: Gabinet profesor McGonagall
Nie Paź 18, 2015 4:14 pm
Utrata punktów dla Gryffindoru zdecydowanie bardziej bolała Minerwę niż większość uczniów, którzy swoimi wygłupami co chwila pakowali się w kolejne tarapaty. Czasami zastanawiała się, czemu los pokarał ją takim a nie innym domem, jednak zawsze kończyła te wywód tą samą myślą. Bo mimo wszystko, to właśnie Gryfni byli bliscy jej sercu i niezależnie od ich wybryków, była w stanie wybaczyć im naprawdę wiele. Choć rygor i dyscyplinę musiała utrzymać, taka już była.
Kiedy Christian usiadł na swoim miejscu zakreśliła kilka podpisów i skierowała swój wzrok wprost na niego. Przez niespodziewaną wizytę panny Belanger nie miała czasu dokładnie przemyśleć tego szlabanu. Jadnak jedno było pewne - praca w tym zamku zawsze się znajdzie, więc Chris nie musiał obawiać się nudy. No, może niekoniecznie nudy, ale braku zadania. Nim jednak jakieś mu powierzyła, zadał pytanie, które nieco zbiło ją z rytmu. Rozumiała jego ciekawość, jednak nie spodziewała się tego teraz, tutaj, w takiej formie. Westchnęła i odłożyła pióro.
- To były bardzo smutne wydarzenia panie Chamber. - Zaczęła nie mając w zwyczaju wciskania uczniom kitów. Co miała powiedzieć? Że to był wypadek? Teraz, kiedy śledztwo jeszcze trwało nic tak naprawdę nie było wiadome.
- Hogwart to w tej chwili najbezpieczniejsze miejsce panie Chamber. A my, nauczyciele, zrobimy wszystko, by nic wam się nie stało. Nie ma się pan czego obawiać. - Próbowała go w pewien sposób uspokoić. Mówiła prawdę, Hogwart naprawdę był najbezpieczniejszą przystanią, choć tak naprawdę nawet Minerwa nie zdawała sobie sprawy z tego, jak wiele zła zakorzeniło się w murach zamku. Jak wiele czarnych, podłych charakterów kryło swoje prawdziwe twarze pod maskami miłych i przystępnych ludzi. McGonagall naprawdę wierzyła w to, że Hogwart obroni się przed wszystkim, co przyjdzie z zewnątrz. Nie wzięła jednak pod uwagę tego, że zło może zaatakować od środka. I właśnie dlatego teraz tak bardzo nie wiedziała, co mówić w takich sytuacjach. Wydarzenia na Błoniach wciąż chodziły jej po głowie, nie mogła tego zapomnieć. Albus miał na głowie wiele spraw, więc rozmowy z uczniami takie jak ta zostawały na jej głowie.
- No, ale przyszedł pan tu dzisiaj z innego powodu, prawda? Może mi pan wytłumaczyć, cóż to było za spotkanie po nocy z koleżanką? - Zapytała lustrując go tym typowym dla siebie, surowym lecz z nutą ciepła wzrokiem.
Kiedy Christian usiadł na swoim miejscu zakreśliła kilka podpisów i skierowała swój wzrok wprost na niego. Przez niespodziewaną wizytę panny Belanger nie miała czasu dokładnie przemyśleć tego szlabanu. Jadnak jedno było pewne - praca w tym zamku zawsze się znajdzie, więc Chris nie musiał obawiać się nudy. No, może niekoniecznie nudy, ale braku zadania. Nim jednak jakieś mu powierzyła, zadał pytanie, które nieco zbiło ją z rytmu. Rozumiała jego ciekawość, jednak nie spodziewała się tego teraz, tutaj, w takiej formie. Westchnęła i odłożyła pióro.
- To były bardzo smutne wydarzenia panie Chamber. - Zaczęła nie mając w zwyczaju wciskania uczniom kitów. Co miała powiedzieć? Że to był wypadek? Teraz, kiedy śledztwo jeszcze trwało nic tak naprawdę nie było wiadome.
- Hogwart to w tej chwili najbezpieczniejsze miejsce panie Chamber. A my, nauczyciele, zrobimy wszystko, by nic wam się nie stało. Nie ma się pan czego obawiać. - Próbowała go w pewien sposób uspokoić. Mówiła prawdę, Hogwart naprawdę był najbezpieczniejszą przystanią, choć tak naprawdę nawet Minerwa nie zdawała sobie sprawy z tego, jak wiele zła zakorzeniło się w murach zamku. Jak wiele czarnych, podłych charakterów kryło swoje prawdziwe twarze pod maskami miłych i przystępnych ludzi. McGonagall naprawdę wierzyła w to, że Hogwart obroni się przed wszystkim, co przyjdzie z zewnątrz. Nie wzięła jednak pod uwagę tego, że zło może zaatakować od środka. I właśnie dlatego teraz tak bardzo nie wiedziała, co mówić w takich sytuacjach. Wydarzenia na Błoniach wciąż chodziły jej po głowie, nie mogła tego zapomnieć. Albus miał na głowie wiele spraw, więc rozmowy z uczniami takie jak ta zostawały na jej głowie.
- No, ale przyszedł pan tu dzisiaj z innego powodu, prawda? Może mi pan wytłumaczyć, cóż to było za spotkanie po nocy z koleżanką? - Zapytała lustrując go tym typowym dla siebie, surowym lecz z nutą ciepła wzrokiem.
- Christian Chamber
Re: Gabinet profesor McGonagall
Pon Paź 19, 2015 5:27 pm
Wysłuchał uważnie odpowiedzi nauczycielki, ale nie można było stwierdzić, że jej słowa go w jakikolwiek sposób usatysfakcjonowały. Tak naprawdę usłyszał tylko to, co sam spodziewał się usłyszeć, i co zapewne powiedziałby mu każdy inny belfer z tej szkoły. Bezpieczeństwo? Było tylko tam, gdzie sięgał wzrok profesorów czy bardziej wyszkolonych uczniów, a i tego nie można było być w stu procentach pewnym. Zło nie śpi i atakuje tam, gdzie ma szanse na powodzenie, więc ironią jest twierdzenie o domniemanym bezpieczeństwie Hogwartu, w którym przecież nie tak dawno doszło do tragedii. Christian oczywiście rozumiał podejście McGonagall i nie wątpił w jej zdolności ani to, że sama w pojedynkę byłaby w stanie poskromić kilku potężnych czarnoksiężników jednocześnie. W końcu miała wyjątkowo długi staż jako czarownica, to pewnie zna masę zaklęć, o których nie śniło się żadnemu, nawet najbardziej ambitnemu Krukonowi. Nie zmieniało to jednak faktu, że chłopak nie zamierzał się oszukiwać i odstawiać ten temat na bok.
- A uczniowie? Nie mogą cały czas polegać na nauczycielach, powinni umieć o siebie zadbać gdyby jednak coś się wydarzyło, Pani Profesor. Wydaje mi się, że OPCM to za mało, a na Klub Pojedynków nie chodzą wszyscy, może...może przydałoby się coś w rodzaju lekcji praktycznej? - przedstawił po krótce swój pomysł, bo według niego nic nie sprawdzało się lepiej niż praktyka. Może dlatego, że był dość ruchliwym dzieckiem i wolał wszystkiego wypróbować, niż na to patrzeć i analizować. Poczuł jak pupsko zsuwa mu się z krzesła więc musiał się poprawić, by nie dostać linijką po głowie za brak należytego szacunku poprzez nieodpowiednie siedzenie. Kątem oka zerknął na McGonagall zastanawiając się, czy aby na pewno patrzy na niego, a nie gdzieś w bok. Odkaszlnął nim zaczął swoją mowę.
- Już pani mówiłem, pani profesor. Przyleciałem tam na skrzydłach miłości, bo mi się ona bardzo podobała. No i tak jakoś wyszło, że nas pani przyłapała i ten...odjęła punkty i dała karę, dlatego tu jestem. - przedstawił ponownie kłamliwą historyjkę, bo wolał nie mówić prawdy aby Gryffindor kolejny raz nie ucierpiał. Już chyba przez te wszystkie lata zdążył się nauczyć, że uczciwość w szkole nie popłaca!
- A uczniowie? Nie mogą cały czas polegać na nauczycielach, powinni umieć o siebie zadbać gdyby jednak coś się wydarzyło, Pani Profesor. Wydaje mi się, że OPCM to za mało, a na Klub Pojedynków nie chodzą wszyscy, może...może przydałoby się coś w rodzaju lekcji praktycznej? - przedstawił po krótce swój pomysł, bo według niego nic nie sprawdzało się lepiej niż praktyka. Może dlatego, że był dość ruchliwym dzieckiem i wolał wszystkiego wypróbować, niż na to patrzeć i analizować. Poczuł jak pupsko zsuwa mu się z krzesła więc musiał się poprawić, by nie dostać linijką po głowie za brak należytego szacunku poprzez nieodpowiednie siedzenie. Kątem oka zerknął na McGonagall zastanawiając się, czy aby na pewno patrzy na niego, a nie gdzieś w bok. Odkaszlnął nim zaczął swoją mowę.
- Już pani mówiłem, pani profesor. Przyleciałem tam na skrzydłach miłości, bo mi się ona bardzo podobała. No i tak jakoś wyszło, że nas pani przyłapała i ten...odjęła punkty i dała karę, dlatego tu jestem. - przedstawił ponownie kłamliwą historyjkę, bo wolał nie mówić prawdy aby Gryffindor kolejny raz nie ucierpiał. Już chyba przez te wszystkie lata zdążył się nauczyć, że uczciwość w szkole nie popłaca!
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach