Strona 2 z 15 • 1, 2, 3 ... 8 ... 15
- James Potter
Re: Ulica
Pią Lis 21, 2014 4:42 pm
Nie spodziewał się, że doczeka się dnia, kiedy Lily Evans w ogóle zauważy, iż on, James "Rogacz" Potter konsekwentnie podjął się całkowitego wyzbycia się jej ze swojego życia. Była to jednak hipoteza nazbyt przekoloryzowana. Nie wyrzucił Lily ze swojego życia, po prostu przestał doszukiwać się w jej zachowaniu jakiś cieplejszych uczuć pod swoim adresem. Rzeczywiście, przestał już liczyć ile razy odrzuciła jego intencje i uczucia, doszedł więc do wniosku, że pozwolenie na to, aby sprawy toczyły się własnym rytmem, bez większej ingerencji i zaangażowania z jego strony, jest całkiem dobrą opcją. Nie miał pojęcia co dzieje się w głębi jej sera, co też sobie myślała. Zawsze przy niej był, nawet kiedy go odrzucała, zdawało się spływać to po nim jak po kaczce. Trwał przy Evans, wiedząc, że chciała się go pozbyć ze swojego życia, aż w końcu zaakceptował to i przystał na jej do tej pory pobożne życzenia. Co do nadziei, Evans jednak się myliła. James Potter nigdy nie pozbywał się nadziei ani wiary w ludzi. Po prostu zaakceptował wolę dziewczyny, może to naprostowałoby ich skomplikowaną ostatnio relację, w której sam się już pogubił i nie miał sił na analizowanie każdego przykrego słowa czy też gestu jakie miały miejsce. To miłe, że Evans zrozumiała, że bez niego jej życie będzie niepełne, ponieważ jego codzienność od ponad dwóch lat tak właśnie wyglądała. Szczęście, że miał przy sobie Huncwotów, którzy zawsze potrafili rozbudzić w nim dobry nastrój. Evans zadecydowała za nich oboje i zdawała się nie zmieniać zdania co do ich wspólnej relacji. Nie zauważył, że dziewczyna od dłuższej chwili wygląda, jakby biła się ze sprzecznymi myślami. Dziś mieli się zachowywać jakby jutra nie było, w końcu to właśnie sobie obiecali. James stwierdził jednak, że jak na razie ten ostatni dzień nie wygląda tak jak by sobie tego życzył, nie ingerował jednak w rozwój sytuacji, wolał, aby sprawy toczyły się własnym tokiem. Zerkał od czasu do czasu na Evans, a kiedy dziewczyna tego nie widziała, zbytnio zajęta chłonięciem każdego budynku, który mijali, on chłonął jej postać, jakby starał się zapamiętać każdy szczegół jej twarzy, ucząc się go na pamięć. Dla niepoznaki sprawił, że jego spojrzenie było obojętne i beznamiętne. Mijali budynki, obwieszone migoczącymi światełkami, oraz sklep Zonka, na którego wystawie zawsze znajdowało się coś dziwnego. Miał w zwyczaju zaglądać tam podczas wizyt w Hogsmeade, teraz jednak zaniechał tej tradycji. Dzień był zupełnie inny, a fakt, że towarzyszyła mu Lily Evans dodatkowo powiększał przepaść dzielącą go od zwyczajnej rzeczywistości. Szedł teraz przodem, nie zdawał sobie sprawy, że dziewczyna również posyła mu sekretne spojrzenia. W końcu przestał doszukiwać się w jej zachowaniu jakiejkolwiek zmiany pod względem jego osoby. Emanował prawie, że olimpijskim spokojem, który był tak niepodobny do jego codziennego stylu bycia. Wydawało się, jakby nic nie mogło wytrącić go teraz z równowagi. No, może nic prócz pewnej drobnej osóbki, która dreptała w zaspach niewydeptanego jeszcze śniegu tuż obok niego. Zerknął na dziewczynę z ukosa i uśmiechnął się mimowolnie.
- W takim razie powinnaś się cieszyć, masz jeszcze w i ę c e j czasu dla siebie. - Mruknął, oczywiście nawiązując do ich obecnej sytuacji, podczas której Lily mogła rzeczywiście odpocząć nie tylko od nadzorowania rozchukanej młodzieży, ale i od niego samego. Po chwili doszedł do pewnego zaskakującego wniosku i znów zerknął na Evans z szelmowskim uśmiechem na wargach. - Brakuje Ci okazji do wlepiania szlabanów? Czy może jesteś jak Filch, który tęskni za starymi zasadami, pozwalającymi na kary, a niekiedy tortury, podczas wykonywania owego szlabanu? Tego się po Tobie nie spodziewałem! - Zażartował, chcąc rozładować ciężar sytuacji. Bynajmniej on na powagę się nie silił, kiedy zobaczył minę Lily, stłumił śmiech, jednak kiedy dziewczyna nie mogła powstrzymać swojego rozbawienia, również się uśmiechnął. Oczywiście, że na temat sekretnych spraw Huncwotów, Rogacz trzymał język za zębami. Zauważył jej uniesioną brew i zagadkowe spojrzenie, które mu posłała, które mówiło samo przez siebie, że dziewczyna wie więcej, niż myślał. Stwierdził jednak, że tylko się zgrywała, nie było innej opcji. Poczuł szturchnięcie w ramię i mimowolnie wyszczerzył usta w uśmiechu, dobry humor zdawało się, że wrócił na dobre. Odpowiedział jej takim samym szturchnięciem, kiedy Lily znów zatopiła się w podziwianiu otoczenia. On sam zatopił się w rozmyślaniu nad tym, jak uśmiech może uprościć nawet najbardziej zawikłaną sytuację. Nagle wszystko wydawało się łatwiejsze i mniej zagmatwane. On, w przeciwieństwie do Lily, skrępowania nie czuł w praktycznie żadnej sytuacji, jego sumienie zawsze było spokojne i nienadwyrężone, nawet jeśli wpakował się w kolejne kłopoty. Mimo wszystko jednak czuł się jednak bardziej rozluźniony niż jeszcze chwilę temu. Szedł pogrążony w swoich myślach, nie wiedząc nawet wokół jakich tematów podążają myśli rudowłosej dziewczyny. Mimo, że Evans odkryła jeden z ich największych sekretów, nie sądził, by zdołała odkryć ich więcej. Zawsze kiedy próbowała ich o cokolwiek wypytywać, no Rogacza to najmniej, ale Remusa i Syriusza już owszem, to przyjaciele milczeli jak zaklęci. Taki był ich urok i musieli zachować jakieś pozory tajemniczości przecież! Kiedy rzucił żartobliwy przytyk w stronę Evans, dziewczyna zarumieniła się na jego słowa, co nie uszło jego uwadze. Mimo, że wyzbył się dopatrywania w jej zachowaniu jakichkolwiek aluzji czy też sympatii, to takie drobne reakcje i tak rejestrował. Zadowolony z siebie słuchał chwilę jej jąkającej się odpowiedzi. Uniósł brew, spoglądając na Lily z ukosa.
- Czyżby? A więc byłyście ciekawe jak to jest pójść do przesłodkiej herbaciarni i wybrałyście się tam całym stadkiem, ponieważ żadna solidarnie nie przyjęła zaproszenia od płci przeciwnej? - Wiedział, że dolewa powoli oliwy do ognia, ale po prostu nie mógł się powstrzymać. Evans miała zachrypnięty głos, a po tonie jej głosu wnioskował, że ma potrzebę wytłumaczenia się z tamtej sytuacji. Sam nie wiedział, czemu podrążył tak ten temat, w końcu miała prawo pójść na spotkanie z koleżankami, widocznie miał ochotę trochę się z nią podroczyć i zobaczyć jaka też będzie jej reakcja. Spochmurniał jednak, kiedy zobaczył, że uśmiech zszedł z jej twarzy, a iskierki rozbawienia, które jeszcze chwilę wcześniej dostrzegał w jej spojrzeniu, zgasły. Nie wiedział jednak, że to nie z jego powodu. Rozmowa została przerwana, ponieważ znaleźli się w środku i nie chcieli zakłócać ciszy lokalu, kupili dwa kubki gorącej i parującej czekolady i wyszli na ulicę, a roztańczone dzwoneczki były dopełnieniem zamykających się za nimi drzwi. Wziął łyka gorącego napoju, tęsknie spoglądając w stronę Trzech Mioteł. To był błąd, ponieważ poparzył sobie język i mimowolnie jęknął z bólu. Nie lubił tego chropowatego i szorstkiego uczucia, które zaraz po nim następowało. Ucząc się na błędach, szedł przez wioskę tuż obok Lily i nie zabierał się za picie tak gorącej jeszcze czekolady, która na zimnym powietrzu parowała jak niedogaszone ognisko koło chatki Hagrida. Trzymał więc kubek w dłoni i szedł pozwalając na to, aby sprawy toczyły się własnym rytmem. Nie zważał na to, że ktoś mógł ich przyłapać i donieść o ich obecności poza Hogwartem jakiemuś nauczycielowi. Przyzwyczajony był do chodzenia po Hogsmeade bez pozwolenia i było to dla niego już jak chleb powszedni. Rozumiał jednak niekiedy rozbiegane spojrzenie Lily i jej strzelanie oczami na lewo i prawo, jak gdyby się bała, że zza najbliższej chaty wyskoczy McGonagall i wlepi jej szlaban, albo co gorsza naruszy jej godność prefekta naczelnego i ofuknie, że szlaja się w towarzystwie Jamesa, korzystając w dodatku z tajnego przejścia. Kiedy wyrwały mu się słowa, całkowicie sprzeczne z jej dewizą dzisiejszego dnia, przystanął, ponieważ ona również to zrobiła, zmuszając oboje do postoju. Nie chciał przecież oblać jej gorącą czekoladą, nie tak miał wyglądać ten dzień. Popatrzył na nią pytająco, kiedy zaczęła mówić urywającym się głosem. Mówiła z niedowierzaniem, sama zdając sobie sprawę, że nie może się wysłowić. Milczał więc, czekając i dając szansę, żeby rozwinęła swoją myśl. Nie zrobiła tego jednak, ponieważ znów zaczęła pić czekoladę, co James zarejestrował z pewną dozą rozdrażnienia, ponieważ chciał usłyszeć co ma do powiedzenia. Czuł się obserwowany spod zasłony długich rzęs, więc również upił już łyk nieco ostudzonego napoju, bo co innego mógł zrobić w tej sytuacji. Całe szczęście, że nie miał tak analitycznego mózgu do takich zagmatwanych sytuacji, bo gdyby miał tyle myśli co Evans, to chyba dostawałby notorycznych migren i musiałby brać dni wolne od treningów. Bo to, że teraz Evans analizuje po raz kolejny wszystko od A do Z nie wątpił wcale. Z jej twarzy można było czytać jak z księgi i on to właśnie robił, mimo, że przecież wyzbył się błagania o jakikolwiek gest w jego stronę. Stał w miejscu, a jego napoju ubywało i ubywało. Miał już zacząć się lekko niecierpliwić, kiedy Evans zdobyła się na odwagę i w końcu podjęła przerwany wątek. Spojrzał więc w dół, napotykając na swojej drodze jej spojrzenie. To co właśnie powiedziała, zaskoczyło go. Po prostu palnął to co przyszło mu na myśl, dając tym samym dowód, że teza dnia dzisiejszego była przede wszystkim autorstwa Lily. Uniósł brwi i odpowiedział po chwili wachania.
- Nie powiedziałem tego, żeby to później odwoływać. Po prostu przyszło mi to do głowy i najpierw powiedziałem, a potem pomyślałem, że kłóci się to z naszym dzisiejszym tematem spotkania. - Miał już wzruszyć ramionami, kiedy Lily złapała go za dłoń i ścisnęła ją mocno, spoglądając nań z nadzieją. No nie, teraz to Ty przeczysz sama sobie. Pomyślał, ale spojrzenie jakie mu posłała bardzo mu się podobało i mimowolnie odwzajemnił uścisk ich splecionych na chwilę dłoni. Stał spokojnie i czekał, aż Lily zrobi kolejny ruch. Nie wykazywał żadnej inicjatywy, tak jak to sobie w duchu postanowił. Mimo wszystko dzisiaj zapomniał o całym bałaganie, który narobili. Miał ochotę wyrzucić to w cholerę, ponieważ dłużej nie mógł funkcjonować w takiej sytuacji. Kobiety być może mogą i to robią, on jednak chciał, aby sprawy postawione były jasno! Wóz, albo przewóz. Albo wróci z Hogsmeade z tarczą, albo na tarczy. Nie miał ochoty na kontynuowanie relacji pt. "to skomplikowane", ponieważ oboje wyniszczało to już psychicznie. O dniu jutrzejszym zupełnie nie myślał, ponieważ całkiem o nim zapomniał.
- Nie, Lily. To Ty to robisz. Nie dajesz mi żadnych nadziei, a później w chwili mojego zapomnienia i snucia pomysłów patrzysz tym swoim zielonookim wzrokiem, a w Twoich oczach nie ma niczego więcej niż właśnie nadzieja. Ja się swojej nie wyzbyłem, ponieważ to jest częścią mojego jestestwa, zaakceptowałem Twój pomysł, aby było tak jak sama tego pragniesz, a tu jest właśnie pies...nie, pies nie... ale kot zagrzebany, że Ty sama chyba jeszcze nie do końca wiesz czego tak naprawdę pragniesz, Lily. - Odpowiedział, trzymając jedną ręką jej delikatną dłoń, starał się schować ją w swojej, aby nie była narażona na niską temperaturę. Drugą miał ochotę pogładzić ją po zaróżowionym od mrozu policzku, jednak w połowie drogi zrezygnował z tego i opuścił dłoń. Patrzył na nią długo, czekając na jakąkolwiek decyzję, bo to ona była panią sytuacji. Ona była przecież Lily Evans. Pokręcił głową, słysząc jej słowa.
- Mylisz się, możemy wszystko. Taki właśnie miał być ten dzień, prawda? Inny od reszty. Powiedz mi jednak, jak Ty chcesz, żeby on wyglądał, nie tylko ten dzień, ale też cała reszta. Szczerze, od serca, bardzo Cię o to proszę. Nie chcę, aby były jakieś niedomówienia, teraz jest czas, aby postawić sprawę jasno i bez zbędnych zawiłości.
Patrzył jej w oczy i mimowolnie przepadał. Chciał wszystko wyjaśnić właśnie teraz i podjąć ostateczną decyzję, ponieważ dłużej nie mógł już wytrzymać. Bez jej spojrzenia, bez uśmiechu oraz bez radości ze spędzanego wspólnie czasu.
- W takim razie powinnaś się cieszyć, masz jeszcze w i ę c e j czasu dla siebie. - Mruknął, oczywiście nawiązując do ich obecnej sytuacji, podczas której Lily mogła rzeczywiście odpocząć nie tylko od nadzorowania rozchukanej młodzieży, ale i od niego samego. Po chwili doszedł do pewnego zaskakującego wniosku i znów zerknął na Evans z szelmowskim uśmiechem na wargach. - Brakuje Ci okazji do wlepiania szlabanów? Czy może jesteś jak Filch, który tęskni za starymi zasadami, pozwalającymi na kary, a niekiedy tortury, podczas wykonywania owego szlabanu? Tego się po Tobie nie spodziewałem! - Zażartował, chcąc rozładować ciężar sytuacji. Bynajmniej on na powagę się nie silił, kiedy zobaczył minę Lily, stłumił śmiech, jednak kiedy dziewczyna nie mogła powstrzymać swojego rozbawienia, również się uśmiechnął. Oczywiście, że na temat sekretnych spraw Huncwotów, Rogacz trzymał język za zębami. Zauważył jej uniesioną brew i zagadkowe spojrzenie, które mu posłała, które mówiło samo przez siebie, że dziewczyna wie więcej, niż myślał. Stwierdził jednak, że tylko się zgrywała, nie było innej opcji. Poczuł szturchnięcie w ramię i mimowolnie wyszczerzył usta w uśmiechu, dobry humor zdawało się, że wrócił na dobre. Odpowiedział jej takim samym szturchnięciem, kiedy Lily znów zatopiła się w podziwianiu otoczenia. On sam zatopił się w rozmyślaniu nad tym, jak uśmiech może uprościć nawet najbardziej zawikłaną sytuację. Nagle wszystko wydawało się łatwiejsze i mniej zagmatwane. On, w przeciwieństwie do Lily, skrępowania nie czuł w praktycznie żadnej sytuacji, jego sumienie zawsze było spokojne i nienadwyrężone, nawet jeśli wpakował się w kolejne kłopoty. Mimo wszystko jednak czuł się jednak bardziej rozluźniony niż jeszcze chwilę temu. Szedł pogrążony w swoich myślach, nie wiedząc nawet wokół jakich tematów podążają myśli rudowłosej dziewczyny. Mimo, że Evans odkryła jeden z ich największych sekretów, nie sądził, by zdołała odkryć ich więcej. Zawsze kiedy próbowała ich o cokolwiek wypytywać, no Rogacza to najmniej, ale Remusa i Syriusza już owszem, to przyjaciele milczeli jak zaklęci. Taki był ich urok i musieli zachować jakieś pozory tajemniczości przecież! Kiedy rzucił żartobliwy przytyk w stronę Evans, dziewczyna zarumieniła się na jego słowa, co nie uszło jego uwadze. Mimo, że wyzbył się dopatrywania w jej zachowaniu jakichkolwiek aluzji czy też sympatii, to takie drobne reakcje i tak rejestrował. Zadowolony z siebie słuchał chwilę jej jąkającej się odpowiedzi. Uniósł brew, spoglądając na Lily z ukosa.
- Czyżby? A więc byłyście ciekawe jak to jest pójść do przesłodkiej herbaciarni i wybrałyście się tam całym stadkiem, ponieważ żadna solidarnie nie przyjęła zaproszenia od płci przeciwnej? - Wiedział, że dolewa powoli oliwy do ognia, ale po prostu nie mógł się powstrzymać. Evans miała zachrypnięty głos, a po tonie jej głosu wnioskował, że ma potrzebę wytłumaczenia się z tamtej sytuacji. Sam nie wiedział, czemu podrążył tak ten temat, w końcu miała prawo pójść na spotkanie z koleżankami, widocznie miał ochotę trochę się z nią podroczyć i zobaczyć jaka też będzie jej reakcja. Spochmurniał jednak, kiedy zobaczył, że uśmiech zszedł z jej twarzy, a iskierki rozbawienia, które jeszcze chwilę wcześniej dostrzegał w jej spojrzeniu, zgasły. Nie wiedział jednak, że to nie z jego powodu. Rozmowa została przerwana, ponieważ znaleźli się w środku i nie chcieli zakłócać ciszy lokalu, kupili dwa kubki gorącej i parującej czekolady i wyszli na ulicę, a roztańczone dzwoneczki były dopełnieniem zamykających się za nimi drzwi. Wziął łyka gorącego napoju, tęsknie spoglądając w stronę Trzech Mioteł. To był błąd, ponieważ poparzył sobie język i mimowolnie jęknął z bólu. Nie lubił tego chropowatego i szorstkiego uczucia, które zaraz po nim następowało. Ucząc się na błędach, szedł przez wioskę tuż obok Lily i nie zabierał się za picie tak gorącej jeszcze czekolady, która na zimnym powietrzu parowała jak niedogaszone ognisko koło chatki Hagrida. Trzymał więc kubek w dłoni i szedł pozwalając na to, aby sprawy toczyły się własnym rytmem. Nie zważał na to, że ktoś mógł ich przyłapać i donieść o ich obecności poza Hogwartem jakiemuś nauczycielowi. Przyzwyczajony był do chodzenia po Hogsmeade bez pozwolenia i było to dla niego już jak chleb powszedni. Rozumiał jednak niekiedy rozbiegane spojrzenie Lily i jej strzelanie oczami na lewo i prawo, jak gdyby się bała, że zza najbliższej chaty wyskoczy McGonagall i wlepi jej szlaban, albo co gorsza naruszy jej godność prefekta naczelnego i ofuknie, że szlaja się w towarzystwie Jamesa, korzystając w dodatku z tajnego przejścia. Kiedy wyrwały mu się słowa, całkowicie sprzeczne z jej dewizą dzisiejszego dnia, przystanął, ponieważ ona również to zrobiła, zmuszając oboje do postoju. Nie chciał przecież oblać jej gorącą czekoladą, nie tak miał wyglądać ten dzień. Popatrzył na nią pytająco, kiedy zaczęła mówić urywającym się głosem. Mówiła z niedowierzaniem, sama zdając sobie sprawę, że nie może się wysłowić. Milczał więc, czekając i dając szansę, żeby rozwinęła swoją myśl. Nie zrobiła tego jednak, ponieważ znów zaczęła pić czekoladę, co James zarejestrował z pewną dozą rozdrażnienia, ponieważ chciał usłyszeć co ma do powiedzenia. Czuł się obserwowany spod zasłony długich rzęs, więc również upił już łyk nieco ostudzonego napoju, bo co innego mógł zrobić w tej sytuacji. Całe szczęście, że nie miał tak analitycznego mózgu do takich zagmatwanych sytuacji, bo gdyby miał tyle myśli co Evans, to chyba dostawałby notorycznych migren i musiałby brać dni wolne od treningów. Bo to, że teraz Evans analizuje po raz kolejny wszystko od A do Z nie wątpił wcale. Z jej twarzy można było czytać jak z księgi i on to właśnie robił, mimo, że przecież wyzbył się błagania o jakikolwiek gest w jego stronę. Stał w miejscu, a jego napoju ubywało i ubywało. Miał już zacząć się lekko niecierpliwić, kiedy Evans zdobyła się na odwagę i w końcu podjęła przerwany wątek. Spojrzał więc w dół, napotykając na swojej drodze jej spojrzenie. To co właśnie powiedziała, zaskoczyło go. Po prostu palnął to co przyszło mu na myśl, dając tym samym dowód, że teza dnia dzisiejszego była przede wszystkim autorstwa Lily. Uniósł brwi i odpowiedział po chwili wachania.
- Nie powiedziałem tego, żeby to później odwoływać. Po prostu przyszło mi to do głowy i najpierw powiedziałem, a potem pomyślałem, że kłóci się to z naszym dzisiejszym tematem spotkania. - Miał już wzruszyć ramionami, kiedy Lily złapała go za dłoń i ścisnęła ją mocno, spoglądając nań z nadzieją. No nie, teraz to Ty przeczysz sama sobie. Pomyślał, ale spojrzenie jakie mu posłała bardzo mu się podobało i mimowolnie odwzajemnił uścisk ich splecionych na chwilę dłoni. Stał spokojnie i czekał, aż Lily zrobi kolejny ruch. Nie wykazywał żadnej inicjatywy, tak jak to sobie w duchu postanowił. Mimo wszystko dzisiaj zapomniał o całym bałaganie, który narobili. Miał ochotę wyrzucić to w cholerę, ponieważ dłużej nie mógł funkcjonować w takiej sytuacji. Kobiety być może mogą i to robią, on jednak chciał, aby sprawy postawione były jasno! Wóz, albo przewóz. Albo wróci z Hogsmeade z tarczą, albo na tarczy. Nie miał ochoty na kontynuowanie relacji pt. "to skomplikowane", ponieważ oboje wyniszczało to już psychicznie. O dniu jutrzejszym zupełnie nie myślał, ponieważ całkiem o nim zapomniał.
- Nie, Lily. To Ty to robisz. Nie dajesz mi żadnych nadziei, a później w chwili mojego zapomnienia i snucia pomysłów patrzysz tym swoim zielonookim wzrokiem, a w Twoich oczach nie ma niczego więcej niż właśnie nadzieja. Ja się swojej nie wyzbyłem, ponieważ to jest częścią mojego jestestwa, zaakceptowałem Twój pomysł, aby było tak jak sama tego pragniesz, a tu jest właśnie pies...nie, pies nie... ale kot zagrzebany, że Ty sama chyba jeszcze nie do końca wiesz czego tak naprawdę pragniesz, Lily. - Odpowiedział, trzymając jedną ręką jej delikatną dłoń, starał się schować ją w swojej, aby nie była narażona na niską temperaturę. Drugą miał ochotę pogładzić ją po zaróżowionym od mrozu policzku, jednak w połowie drogi zrezygnował z tego i opuścił dłoń. Patrzył na nią długo, czekając na jakąkolwiek decyzję, bo to ona była panią sytuacji. Ona była przecież Lily Evans. Pokręcił głową, słysząc jej słowa.
- Mylisz się, możemy wszystko. Taki właśnie miał być ten dzień, prawda? Inny od reszty. Powiedz mi jednak, jak Ty chcesz, żeby on wyglądał, nie tylko ten dzień, ale też cała reszta. Szczerze, od serca, bardzo Cię o to proszę. Nie chcę, aby były jakieś niedomówienia, teraz jest czas, aby postawić sprawę jasno i bez zbędnych zawiłości.
Patrzył jej w oczy i mimowolnie przepadał. Chciał wszystko wyjaśnić właśnie teraz i podjąć ostateczną decyzję, ponieważ dłużej nie mógł już wytrzymać. Bez jej spojrzenia, bez uśmiechu oraz bez radości ze spędzanego wspólnie czasu.
- Lily Evans
Re: Ulica
Pią Lis 21, 2014 10:29 pm
A jednak stało się. Zaczęła mimowolnie dostrzegać coś więcej, niż to, czego zazwyczaj się trzymała tak kurczowo, nie dopuszczając do siebie możliwości, że on mógłby się zmienić. A kiedy powolutku następowały te zmiany, zrozumiała jak zaślepiona była w tej wymuszonej nienawiści w której do tej pory tkwiła. A dlaczego? To proste. To było łatwiejsze wyjście, które pozwalało na zachowanie tego osobistego bezpieczeństwa, które tak bardzo chciał zburzyć. Przynajmniej tak to postrzegała Evans przez te kilka lat podczas których starał się zwrócić jej uwagę. Ile to razy mu odmawiała! Ile to razy próbowała pozbyć się go ze swojego życia i to zupełnie bezskutecznie! A teraz kiedy dawał jej taką szansę, kiedy podarował jej upragnioną "wolność" ją to unieszczęśliwiło.
Demon, nie kobieta! I to jeszcze demon, który nie zdaje sobie sprawy z tego, jak potrafi mieszać i komplikować najprostsze rzeczy. Ale niee, ona musiała być uparta i dumna. Bo w końcu, co by było, gdyby się dowiedział, że tak z jednej skrajności popadła w drugą? I to w taką, gdzie nie mogła pozbyć się go ze swoich myśli; nawet książki nie pomagały jej się od tego oderwać. I jeszcze musiała wybierać i decydować nie dość, że o sobie, to jeszcze o nim. Bała się tej władzy, którą miała obecnie w rękach; ostatni raz kiedy ją posiadała nie skończyło się to dla nich najlepiej. Nie ma jednak co płakać nad rozlanym mlekiem i tylko wreszcie się zdecydować na to, czego tak naprawdę chce. A czego chciała Lily Evans? Przez pewien czas sądziła, że uwolnienia się od Jamesa Pottera, od jego nachalnych propozycji randek i od samej obecności okularnika. Potem przekształciło się to w chęć zmiany ich relacji w przyjaźń, co już samo w sobie było totalną porażką, przez co postanowiła całkowicie odciąć się od chłopaka, chcąc by wreszcie był szczęśliwy. No i skucha. Nie wyszło. Jeszcze bardziej wszystko pogmatwała, dostając od tego wszystkiego ogromnych wyrzutów sumienia. Nie przemyślała do końca tego kroku przez co potem czuła się okropnie, jak najgorsza osoba pod słońcem. A wiecie dlaczego? Bo w swej ślepej ufności, że wie co jest najlepsze dla nich obojga, postąpiła niezwykle egoistycznie. I nie bała się teraz do tego przyznać. Więc czego w końcu chciała ta rudowłosa istotka? Po prostu nie chciała, żeby odchodził, żeby udawał, że jej nie zna. Nie wyobrażała sobie, jak to miałoby wyglądać, gdyby całkowicie ją wyrzucił ze swojego życia. A na dodatek...czuła coś takiego w sercu, czego nie mogła do końca sprecyzować. Jakby ból na samą myśl o tym, że Potter mógłby być jednak szczęśliwy bez niej. Prawda, że straszna z niej egoistka? I sama ta świadomość cholernie ją przerażała.
Rzuciła mu krótkie spojrzenie, a jej zielone tęczówki zderzyły się z jego orzechowymi. I one...wydawały się Lily takie puste! Takie bezwyrazowe! Zupełnie, jakby ktoś zabrał te wszystkie iskierki z jego oczu. Nigdy nie sądziła, że mógłby patrzeć na nią tak obojętnie! Odwróciła szybko od niego wzrok, udając że interesuje ją jakiś napełniający się sam kociołek na jednej z wystaw. Nie mogła przecież dopuścić, żeby zauważył jak go obserwuje; jeszcze by sobie coś pomyślał!
- Czy ja wiem..? Przynajmniej się coś działo, a teraz, no cóż... - odpowiedziała cicho, niepewnym głosem i posłała mu delikatny uśmiech. Na jego słowa zmarszczyła czoło i przewróciła oczami, czując jak drgają jej kąciki ust. - Och tak! Wprost marzę o tym, żeby zastosować na Tobie jakieś średniowieczne tortury i patrzeć jak się wiercisz, próbując ściągnąć kajdany, Potter - dodała, parodiując poważny skrzeczący głos woźnego, po czym wybuchnęła śmiechem nie mogąc się powstrzymać.
Nigdy, nie mów nigdy. Nie wiadomo czy do końca roku nie odkryje więcej huncwockich sekretów, w końcu wszystko było jeszcze przed nią. A jeśli się postara, potrafiła być przekonująca. O wrodzonej upartości nawet nie wspomnę.
- Pff! Po prostu chciałyśmy spędzić ten czas razem, zamiast z jakimiś idiotami - odgryzła się i wystawiła w jego stronę język, po czym jednak spoważniała. Sprawa z Gwynem wydawała się już odległa, ale w jakiś sposób przewijała się w jej głowie, jakby nie mogła sobie tego odpuścić. To właśnie ten chłopak był przy niej, kiedy inni zajęci byli swoimi sprawami, a ona miała zbyt duży mętlik w głowie, żeby normalnie funkcjonować. To była jednak przeszłość. Przeszłość i nic więcej. Nie mogła wszak pozwolić by to psuło jej i Gryfonowi dzień. Jutra przecież miało nie być.
Kiedy jęknął z bólu, uniosła jedną brew do góry rozbawiona. Przypominał jej małe dziecko, które było zbyt niecierpliwe, żeby poczekać chwilę, aż czekolada ostygnie. Tak to jest, jak zamiast zwracać uwagę na to, co robi koncentruje się na czymś innym. Silniejszy podmuch zimowego wiatru rozwiał kilka rudych kosmyków, które poleciały jej na twarz. Przez moment nic więc nie widziała i próbowała odgarnąć włosy, które jak na złość nie chciały się ułożyć.
- Yhhhh - mruknęła Lily i przystanęła by poprawić swoją i tak już zniszczoną fryzurę. - A spróbuj się zaśmiać!
Od razu go ostrzegła, walcząc z upartymi włosami, aż w końcu wiatr się uspokoił i mogła ruszyć dalej. A i owszem, trochę się obawiała, że ktoś ich tutaj przyłapie i będą mieli kłopoty. Samo wyobrażenie sobie miny McGonagall, kiedy by się dowiedziała o tym, że zachowała się tak nieodpowiedzialnie i złamała kilka punktów regulaminu, sprawiał że poczuła ciarki przechodzące jej po plecach. Brrr...to było okropne w jej myślach, a co dopiero, gdyby odgrywało się w rzeczywistości! Podczas ponownego postoju było naprawdę kłopotliwie. Nie wiedziała, co konkretnie chciała tym osiągnąć, zwłaszcza że wyrzucała z siebie to tak nagle. I może brzmiało to dość nieskładnie, niemniej nie potrafiła do końca zebrać wszystkich myśli w jedną całość. Czasami sama się zastanawiała, jak to możliwe, że od tego wszystkiego nie zwariowała. We wszystkim doszukiwała się czegoś więcej, nie potrafiąc tak do końca ulec tej spontaniczności.
Sama więc wzięła kolejny łyk czekolady, żeby dodać sobie odwagi i nieco przeciągnąć tę chwilę, w której praktycznie dała się skompromitować. I nie, tym razem nie przez niego. Przez samą siebie.
Lily na chwilę odwróciła od Jamesa wzrok, patrząc gdzieś przez siebie i próbując się zebrać w sobie by podjąć konkretne kroki. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że sama sobie przeczyła, łamiąc pewne granice, które przecież sama wyznaczyła. Ale w końcu TEN dzień różnił się od całej reszty. Więc mogła się zapomnieć, prawda? Zagryzła dolną wargę ze zdenerwowania, czując jak odwzajemnia jej uścisk. Poczuła dziwne ciepło, które z serca spłynęło do brzucha.
- Nienawidzę kiedy masz rację - westchnęła chwilę później i w końcu spojrzała w te ciepłe orzechowe tęczówki, który zdawały się być jej największą klęską. Gdyby tylko wiedział, że praktycznie miał ją w garści. Że wystarczyło tylko to, jak teraz na nią patrzył, a traciła zdrowy osąd sytuacji. Że wydawała się przy nim taka słaba, taka bezbronna i nawet jej argumenty zaczynały tracić na znaczeniu. A może dobrze, że nie wiedział? Przynajmniej mogła udawać, że nadal jest całkowicie rozsądna. Ach, kogo ona chciała okłamać?
Nie odpowiedziała od razu, zastanawiając się nad tym, co konkretnie chce mu powiedzieć. Bała się, nie chciała mu dawać nadziei, a potem mu ją odebrać. To byłoby zbyt okrutne. A czy przypadkiem...nie robiła tego w tym momencie? Mogła sobie wmawiać, że to tylko dzisiaj, że przecież jutro będą siebie unikać i udawać, że nic takiego się nie wydarzyło. Problem polegał na to, że nie tego Evans pragnęła. Owszem, była niepewna wielu rzeczy, ale po tym wszystkim wiedziała, że nie chce go stracić. Przyjaźń między nimi nie wchodziła w grę, a bycie ze sobą...Merlinie! Co to w ogóle znaczy być ze sobą? Dlaczego to nie mogło być takie proste?
Robiło się coraz ciemniej i coraz więcej światełek zapalało się wokół nich, tworząc niesamowity klimat. I gdyby ta sytuacja nie była taka poważna, pewnie już dawno zaczęłaby się zachowywać, jak mała dziewczynka i rozglądać się na wszystkie strony i robić na śniegu aniołka. I mimo, że już dawno było po świętach to jednak ona zdawała się tego nie odczuwać.
- Nie chcę byś odchodził i mnie zapomniał - powtórzyła cicho i wolno, robiąc jeden krok w jego stronę i nie przerywając kontaktu wzrokowego. Uwolniła swoją dłoń z jego uścisku, po to tylko żeby złapać jego rękę i przybliżyć do swojej piersi pod którą biło jej serce. - Nie wiem, co mam Ci powiedzieć. Zwyczajnie nie wyobrażam sobie jutra, ani kolejnych dni bez Ciebie. Bez Twojej obecności. Twojej bliskości. Jestem głupia, że to wtedy powiedziałam. Jestem głupia, że skrzywdziłam Cię, myśląc że tak będzie najlepiej. Okazało się, że wybrałam najgorszą opcję z możliwych...
Przerwała i skierowała jego dłoń z serca wprost na swój policzek. Bijące od niej ciepło podziałało na nią uspokajająco, tak że aż przymknęła powieki. Mogłaby tak trwać wiecznie.
- Zależy mi na Tobie, James.
Demon, nie kobieta! I to jeszcze demon, który nie zdaje sobie sprawy z tego, jak potrafi mieszać i komplikować najprostsze rzeczy. Ale niee, ona musiała być uparta i dumna. Bo w końcu, co by było, gdyby się dowiedział, że tak z jednej skrajności popadła w drugą? I to w taką, gdzie nie mogła pozbyć się go ze swoich myśli; nawet książki nie pomagały jej się od tego oderwać. I jeszcze musiała wybierać i decydować nie dość, że o sobie, to jeszcze o nim. Bała się tej władzy, którą miała obecnie w rękach; ostatni raz kiedy ją posiadała nie skończyło się to dla nich najlepiej. Nie ma jednak co płakać nad rozlanym mlekiem i tylko wreszcie się zdecydować na to, czego tak naprawdę chce. A czego chciała Lily Evans? Przez pewien czas sądziła, że uwolnienia się od Jamesa Pottera, od jego nachalnych propozycji randek i od samej obecności okularnika. Potem przekształciło się to w chęć zmiany ich relacji w przyjaźń, co już samo w sobie było totalną porażką, przez co postanowiła całkowicie odciąć się od chłopaka, chcąc by wreszcie był szczęśliwy. No i skucha. Nie wyszło. Jeszcze bardziej wszystko pogmatwała, dostając od tego wszystkiego ogromnych wyrzutów sumienia. Nie przemyślała do końca tego kroku przez co potem czuła się okropnie, jak najgorsza osoba pod słońcem. A wiecie dlaczego? Bo w swej ślepej ufności, że wie co jest najlepsze dla nich obojga, postąpiła niezwykle egoistycznie. I nie bała się teraz do tego przyznać. Więc czego w końcu chciała ta rudowłosa istotka? Po prostu nie chciała, żeby odchodził, żeby udawał, że jej nie zna. Nie wyobrażała sobie, jak to miałoby wyglądać, gdyby całkowicie ją wyrzucił ze swojego życia. A na dodatek...czuła coś takiego w sercu, czego nie mogła do końca sprecyzować. Jakby ból na samą myśl o tym, że Potter mógłby być jednak szczęśliwy bez niej. Prawda, że straszna z niej egoistka? I sama ta świadomość cholernie ją przerażała.
Rzuciła mu krótkie spojrzenie, a jej zielone tęczówki zderzyły się z jego orzechowymi. I one...wydawały się Lily takie puste! Takie bezwyrazowe! Zupełnie, jakby ktoś zabrał te wszystkie iskierki z jego oczu. Nigdy nie sądziła, że mógłby patrzeć na nią tak obojętnie! Odwróciła szybko od niego wzrok, udając że interesuje ją jakiś napełniający się sam kociołek na jednej z wystaw. Nie mogła przecież dopuścić, żeby zauważył jak go obserwuje; jeszcze by sobie coś pomyślał!
- Czy ja wiem..? Przynajmniej się coś działo, a teraz, no cóż... - odpowiedziała cicho, niepewnym głosem i posłała mu delikatny uśmiech. Na jego słowa zmarszczyła czoło i przewróciła oczami, czując jak drgają jej kąciki ust. - Och tak! Wprost marzę o tym, żeby zastosować na Tobie jakieś średniowieczne tortury i patrzeć jak się wiercisz, próbując ściągnąć kajdany, Potter - dodała, parodiując poważny skrzeczący głos woźnego, po czym wybuchnęła śmiechem nie mogąc się powstrzymać.
Nigdy, nie mów nigdy. Nie wiadomo czy do końca roku nie odkryje więcej huncwockich sekretów, w końcu wszystko było jeszcze przed nią. A jeśli się postara, potrafiła być przekonująca. O wrodzonej upartości nawet nie wspomnę.
- Pff! Po prostu chciałyśmy spędzić ten czas razem, zamiast z jakimiś idiotami - odgryzła się i wystawiła w jego stronę język, po czym jednak spoważniała. Sprawa z Gwynem wydawała się już odległa, ale w jakiś sposób przewijała się w jej głowie, jakby nie mogła sobie tego odpuścić. To właśnie ten chłopak był przy niej, kiedy inni zajęci byli swoimi sprawami, a ona miała zbyt duży mętlik w głowie, żeby normalnie funkcjonować. To była jednak przeszłość. Przeszłość i nic więcej. Nie mogła wszak pozwolić by to psuło jej i Gryfonowi dzień. Jutra przecież miało nie być.
Kiedy jęknął z bólu, uniosła jedną brew do góry rozbawiona. Przypominał jej małe dziecko, które było zbyt niecierpliwe, żeby poczekać chwilę, aż czekolada ostygnie. Tak to jest, jak zamiast zwracać uwagę na to, co robi koncentruje się na czymś innym. Silniejszy podmuch zimowego wiatru rozwiał kilka rudych kosmyków, które poleciały jej na twarz. Przez moment nic więc nie widziała i próbowała odgarnąć włosy, które jak na złość nie chciały się ułożyć.
- Yhhhh - mruknęła Lily i przystanęła by poprawić swoją i tak już zniszczoną fryzurę. - A spróbuj się zaśmiać!
Od razu go ostrzegła, walcząc z upartymi włosami, aż w końcu wiatr się uspokoił i mogła ruszyć dalej. A i owszem, trochę się obawiała, że ktoś ich tutaj przyłapie i będą mieli kłopoty. Samo wyobrażenie sobie miny McGonagall, kiedy by się dowiedziała o tym, że zachowała się tak nieodpowiedzialnie i złamała kilka punktów regulaminu, sprawiał że poczuła ciarki przechodzące jej po plecach. Brrr...to było okropne w jej myślach, a co dopiero, gdyby odgrywało się w rzeczywistości! Podczas ponownego postoju było naprawdę kłopotliwie. Nie wiedziała, co konkretnie chciała tym osiągnąć, zwłaszcza że wyrzucała z siebie to tak nagle. I może brzmiało to dość nieskładnie, niemniej nie potrafiła do końca zebrać wszystkich myśli w jedną całość. Czasami sama się zastanawiała, jak to możliwe, że od tego wszystkiego nie zwariowała. We wszystkim doszukiwała się czegoś więcej, nie potrafiąc tak do końca ulec tej spontaniczności.
Sama więc wzięła kolejny łyk czekolady, żeby dodać sobie odwagi i nieco przeciągnąć tę chwilę, w której praktycznie dała się skompromitować. I nie, tym razem nie przez niego. Przez samą siebie.
Lily na chwilę odwróciła od Jamesa wzrok, patrząc gdzieś przez siebie i próbując się zebrać w sobie by podjąć konkretne kroki. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że sama sobie przeczyła, łamiąc pewne granice, które przecież sama wyznaczyła. Ale w końcu TEN dzień różnił się od całej reszty. Więc mogła się zapomnieć, prawda? Zagryzła dolną wargę ze zdenerwowania, czując jak odwzajemnia jej uścisk. Poczuła dziwne ciepło, które z serca spłynęło do brzucha.
- Nienawidzę kiedy masz rację - westchnęła chwilę później i w końcu spojrzała w te ciepłe orzechowe tęczówki, który zdawały się być jej największą klęską. Gdyby tylko wiedział, że praktycznie miał ją w garści. Że wystarczyło tylko to, jak teraz na nią patrzył, a traciła zdrowy osąd sytuacji. Że wydawała się przy nim taka słaba, taka bezbronna i nawet jej argumenty zaczynały tracić na znaczeniu. A może dobrze, że nie wiedział? Przynajmniej mogła udawać, że nadal jest całkowicie rozsądna. Ach, kogo ona chciała okłamać?
Nie odpowiedziała od razu, zastanawiając się nad tym, co konkretnie chce mu powiedzieć. Bała się, nie chciała mu dawać nadziei, a potem mu ją odebrać. To byłoby zbyt okrutne. A czy przypadkiem...nie robiła tego w tym momencie? Mogła sobie wmawiać, że to tylko dzisiaj, że przecież jutro będą siebie unikać i udawać, że nic takiego się nie wydarzyło. Problem polegał na to, że nie tego Evans pragnęła. Owszem, była niepewna wielu rzeczy, ale po tym wszystkim wiedziała, że nie chce go stracić. Przyjaźń między nimi nie wchodziła w grę, a bycie ze sobą...Merlinie! Co to w ogóle znaczy być ze sobą? Dlaczego to nie mogło być takie proste?
Robiło się coraz ciemniej i coraz więcej światełek zapalało się wokół nich, tworząc niesamowity klimat. I gdyby ta sytuacja nie była taka poważna, pewnie już dawno zaczęłaby się zachowywać, jak mała dziewczynka i rozglądać się na wszystkie strony i robić na śniegu aniołka. I mimo, że już dawno było po świętach to jednak ona zdawała się tego nie odczuwać.
- Nie chcę byś odchodził i mnie zapomniał - powtórzyła cicho i wolno, robiąc jeden krok w jego stronę i nie przerywając kontaktu wzrokowego. Uwolniła swoją dłoń z jego uścisku, po to tylko żeby złapać jego rękę i przybliżyć do swojej piersi pod którą biło jej serce. - Nie wiem, co mam Ci powiedzieć. Zwyczajnie nie wyobrażam sobie jutra, ani kolejnych dni bez Ciebie. Bez Twojej obecności. Twojej bliskości. Jestem głupia, że to wtedy powiedziałam. Jestem głupia, że skrzywdziłam Cię, myśląc że tak będzie najlepiej. Okazało się, że wybrałam najgorszą opcję z możliwych...
Przerwała i skierowała jego dłoń z serca wprost na swój policzek. Bijące od niej ciepło podziałało na nią uspokajająco, tak że aż przymknęła powieki. Mogłaby tak trwać wiecznie.
- Zależy mi na Tobie, James.
- James Potter
Re: Ulica
Sro Lis 26, 2014 2:09 am
A co takiego mogło się stać? Wiadomo, że w Jamesie Potterze nastąpiły pewne zmiany, nie było jednak ich znowu tak wiele. Prócz tego, że skończył ze szczeniackimi wybrykami i znęcaniem się nad Smarkerusem, był nadal tym samym Rogaczem. Być może to Lily patrzyła na niego innymi oczami, że zaczynała widzieć coś czego wcześniej nie chciała, albo bała się zobaczyć. Nadal był kapitanem drużyny Gryffindoru i męczył biednych zawodników w pogodę i niepogodę, a nawet podczas srogiej zimy potrafił wpaść na pomysł nowej taktyki do przećwiczenia, żeby wykorzystać w zbliżającym się meczu. Wciąż tak samo żartował z Syriuszem i nadal mieli swoje wybryki, często wspólne, a często też wymierzone w siebie nawzajem, tak jak wtedy, kiedy Rogacz poprzestawiał Syriuszowi zegarki, kiedy ten nie miał o tym zielonego pojęcia, tylko dlatego, żeby Łapa nie spóźnił się celowo na trening. To było łatwiejsze wyjście w wykonaniu Rogacza, które pozwalało na zachowanie bezpieczeństwa odnośnie zarezerwowanego wcześniej czasu treningu. Osobiste bezpieczeństwo w wykonaniu Lily Evans niekiedy raniło Pottera, albo doprowadzało do ostateczności, kiedy jednak nadszedł szczyt wszystkiego, postanowił odpuścić i pozwolić toczyć się sprawom własnym rytmem i chyba dobrze postąpił, bo nie sądził, że wiele jeszcze by takich sytuacji zniósł nerwowo. Miał na koncie wybuchy i przykre słowa, które nie raz wypowiadał, wolał jednak nie powtarzać tego po raz kolejny, ponieważ kiedy ochłonął, bardziej bolało go, że w ogóle się odezwał w ten sposób niż, że dał Evans nauczkę.
Demony mają to do siebie, że potrafią mieszać i komplikować najprostsze rzeczy. Lily Evans była pod tym względem jeszcze demoniątkiem, jednak szybko się uczyła i jej umiejętności zdawały się zwiększać z dnia na dzień. Uparta i dumna to było jej drugie i trzecie imię. Co by było gdyby dowiedział się, że z jednej skrajności popadła w drugą? I to w taką, gdzie nie mogła pozbyć się go ze swoich myśli? Na pewno nie wykorzystałby tego przeciwko niej, nawet jeśli wciąż tkwił w ich wspólnie ustalonej zasadzie. Gdyby nie przywołał na twarz maski obojętności, a w jego zachowanie nie wkradłoby się zniechęcenie całą sytuacją, pewnie cieszyłby się niezmiernie. Nic z tych rzeczy nie zauważał jednak, albowiem zdążył się wyzbyć analizowania jej gestów pod swoim adresem. Wybory bywają trudne i nic dziwnego, że Lily nie czuła się pewnie i bała się znajdując się w roli decydującej za nich oboje. Jednak kiedyś tę decyzję trzeba było podjąć, aby nie ciągnąć nieustannie trwający się dramat. Ostatnim razem jej decyzja nie wyszła nikomu na zdrowie, jednak oboje powinni pójść dalej i to co już minęło pozostawić przeszłości. Czego chciała Lily Evans? To mogłoby stać się pytaniem wiodącym wielu debat i seminariów retoryków, filozofów i Merlin raczy wiedzieć kogo jeszcze. Jedyne wiadome sprawy, których chciała rudowłosa to powrót czwórki Huncwotów jak i możliwość wlepiania więcej szlabanów, ponieważ ostatnimi czasy nie miała okazji, aby wywiązywać się ze wszystkich funkcji pani prefekt. Co do decyzji podjętych względem ich dalszych losów, to Rogacz chyba już wolał być jawnie odtrącony, ponieważ próba uszczęśliwiania przyjaźnią na siłę nie wchodziła już w grę, za późno było na próby tego typu, kiedy uczucia zaszły o krok dalej. Kiedy postanowiła całkowicie odciąć się od niego, często udawał, że jest szczęśliwy, ale czy tak rzeczywiście było? Sam nie wiedział, ponieważ przybierając maskę niezainteresowanego całą sytuacją, próbował jakoś doprowadzić do ładu swoje życie i starał się, aby rzeczywiście sprawa z Evans nie zaważyła na jego dalszym bytowaniu aż do tego stopnia. Wszystko się pogmatwało, że już bardzo dawno zdążył się zgubić w tym kto tak naprawdę zawinił. Trwając w swojej decyzji Evans postąpiła niezwykle egoistycznie, jednak nie była w tym osamotniona. On sam tego dnia, kiedy nie miał zamiaru brać sprawy w swoje ręce i pomóc zakłopotanej całą sytuacją dziewczynie, zachował się tak samo. Patrzył jak dziewczyna się krępuje, nie wie w jaki sposób się zachować czasami i nie wyszedł jej z pomocą, żeby rozładować sytuację, znów pozostawiając najważniejsze decyzje na jej głowie. Jasne, mógł postąpić inaczej, jednak na chwilę obecną nie mógł się na to zdobyć, być może w wyniku wszystkich odrzuceń, których doświadczył. Chciał bardzo pokazać, jak przestało mu zależeć. Wolał czekać aż sama powie wszystko, czego od niego oczekuje, niż sam zaczynać ten temat. Musiał usłyszeć to wprost, ponieważ nie chciał się łudzić jakimiś złudzeniami, albo niedomówieniami, które jak zwykle mógł rozpatrzeć niesłusznie na swoją korzyść. Niestety im bardziej starał się przywdziewać tę swoją maskę obojętności, tym bardziej chwilami zdawała się go zdradzać, ponieważ przez ułamek sekundy dostrzegł w jej oczach sprzeciw wobec tego, czego podjęła się wcześniej. Trwało to jednak zbyt krótko, aby uwierzył w to na dobre. Czasami zastanawiał się jak by to było, gdyby stał się naprawdę szczęśliwy bez niej, o dziwo, zawsze na takie myśli stawała mu przed oczami czarna dziura.
Po chwili znów napotkał to roziskrzone spojrzenie zielonych oczu i dostrzegł w nich reakcję na swoje beznamiętne i puste spojrzenie, bez jakiegokolwiek wyrazu. Poczuł uścisk w dołku, mając ochotę zawołać - Ciągle tam jestem, stały i niezmienny James, tylko nie chcę Ci tego pokazać, bo nie jestem gotowy na kolejną utratę Ciebie, Lily! – Nie powiedział tego jednak na głos, dokładnie ukrywając gorączkę, jaka paliła go od środka. Uważał, że po prostu nie powinien był tego robić, mimo, że czuł się źle, widząc rozczarowanie w jej oczach. Tak, dostrzegł jej rozczarowanie! A więc obojętność na jakiekolwiek znaki najwyraźniej mu minęła, albo ten dzień sprawił, że widział każdy ruch jej twarzy bardzo wyraźnie. Odwróciła wzrok, a James poczuł się, jak gdyby słońce zgasło na zawsze i nie było to przyjemne uczucie, pogrążające go w całkowitej ciemności. Lily oglądała na wystawie samo napełniający się kociołek, a on stał, przyglądając jej się ze smutkiem. Być może mogła dostrzec to w odbiciu wystawy, a być może zbytnio była pochłonięta zakupem. Dla pewności odsunął się na tyle, by nie widziała jego odbicia w wystawie, przecież nie mogła zobaczyć tego, jak ją nieustannie obserwuje! Wpatrywał się wtedy w nią, a między nimi narastała śpiewna cisza. Kiedy Lily nie mogła dostrzec jego wzroku, właśnie wtedy spojrzenie jego mówiło, że nic się nie zmieniło. A może mimo wszystko? Być może jego tęsknota osiągnęła już przejrzystą jak szkło moc, która teraz już będzie gotować się w nim aż do momentu wrzenia? James bał się tej chwili, i jak tylko mógł, trzymał się od Lily z daleka.
- Nie próbowałaś kiedyś sama załapać szlabanu? Wtedy też zazwyczaj coś się dzieje… – Uśmiechnął się również, lecz wyszło to dosyć blado. Jednak na jej kolejne słowa nie mógł powstrzymać się od szczerego rozbawienia.
- Fantazjujesz o tym, żeby zakuć mnie w kajdany, Evans? Kto wie, może kiedyś Ci na to pozowlę, pod warunkiem, że będzie to tylko i wyłącznie Twój loch, a nie woźnego, albo najlepiej… łóżko w Twoim dormitorium. – Odparł z uśmiechem, kiedy Lily zaczęła naśladować poważny i skrzeczący głos woźnego. Oboje wybuchnęli śmiechem, nie mogąc się powstrzymać.
Oczywiście, że nie zdąży odkryć wszystkich sekretów Huncwotów do końca roku szkolnego. Prędzej dowie się o nich z książek, które na pewno zostaną napisane ku ich pamięci. Jak na razie jeśli się postarała, potrafiła być prawdziwą diablicą i to z wrodzoną upartością. No ale cóż, kto wie? Kto wie?
- Nie wszyscy przedstawiciele płci brzydszej to idioci, weźmy na przykład takiego Remusa! – Zaperzył się na słowa dziewczyny i wytoczył najcięższe działo, czyli Lunatyka, którego lubili wszyscy. Mogli toczyć między sobą wojny, podchody, bójki i inne podstępy, ale Remus Lupin był osobą, którą lubili wszyscy i z którą liczyli się wszyscy. Nie wszyscy jednak wiedzieli o jego futerkowym problemie. Uniósł brwi, kiedy Lily jak gdyby nigdy nic pokazała mu język. Nie mogąc się powstrzymać, chwycił go w dwa palce i pociągnął delikatnie, na co dziewczyna poderwała się gwałtownie, a James zachichotał. Zaraz potem spoważniała, pogrążając się we własnych myślach. Gdyby wiedział o czym teraz Evans myśli, z pewnością by się wściekł i zostawił ją w Hogsmeade samą, żeby wróciła sobie na własną rękę. Na szczęście wbrew pozorom, nie opanował legilimencji do perfekcji. Poparzył się w język, co było karą chyba, za wcześniejsze pociągnięcie jej za jej własny. Lily miała odwagę spojrzeć na niego z rozbawieniem, co przyjął z chmurną miną, ponieważ bardzo nie lubił uczucia tej cierpkości na języku, nie było mu więc do śmiechu. Wtedy zawiał silniejszy wiatr, a kosmyki Lily rozwiały się we wszystkie strony, zasłaniając jej przy okazji całą twarz. Niezauważalnym ruchem ręki pomógł jej ogarnąć nieposłuszne włosy, uśmiechał się przy tym łobuzersko. Kiedy w końcu oczy dziewczyny wyjrzały spod rozczochranej czupryny, przywołał na twarz pozorną powagę.
- Nieee, gdzieżbym śmiał! – Rzekł spokojnie, tłumiąc przy okazji uśmiech rozbawienia. Kiedy doprowadziła się jako tako do ładu, mogli ruszyć dalej, a w oczach Lily pojawił się ten wyraz, który zdradzał, iż bała się, że zostaną odkryci. Rogacz tylko wywrócił oczami, ponieważ lubił ryzyko, poza tym jak już tu byli to nie miał zamiaru chować się po kątach jak jakiś przestępca. Przecież nie przyszli tu okradać Miodowego Królestwa. Czy spacerowanie jest przestępstwem? No chyba nie. Wtedy zatrzymali się ponownie i sytuacja stała się odrobinę kłopotliwa. James czekał cierpliwie, aż Lily zbierze myśli i popijał w milczeniu czekoladę. Konsekwentnie nie wychodził jej z pomocą, dopóki nie powiedziała mu tego, czego tak naprawdę pragnie. Z początku jej słowa brzmiały nieskładnie, James zdążył wypić napój i odstawił go na najbliższą ławkę, na której bynajmniej nie miał ochoty usiąść, ponieważ była cała mokra. Chwila była zbyt poważna, żeby nagle wyciągać różdżkę i osuszać siedzisko zaklęciem. Poza tym nie miał najmniejszej ochoty na siadanie. Wcale nie uważał, że Lily się skompromitowała, on sam nie wiedziałby od czego zacząć. Odwróciła wzrok, składając myśli w głowie, a on wykorzystał okazję, żeby jej się bezkarnie przyglądać. Wyczuwał, że Lily mimo wszystko, mimo wcześniejszym założeniom, nie ma siły trzymać się wyznaczonych granic, a sprawa ich relacji nadal pozostawała otwarta. Zawsze mogła się przecież zapomnieć, pomyślał. Przechylił lekko głowę, najmocniej na świecie starając się wyzbyć uśmiechu cisnącego mu się na wargi, kiedy przyznała mu rację. Zdołał jednak spoważnieć w porę, zanim zwróciła na niego wzrok. Patrzył w jej migdałowe tęczówki z całą mocą. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że jednym tylko spojrzeniem miał już ją w garści. Nie dopuszczał do siebie tej myśli, uważał, że Evans jest całkowicie rozsądna i nawet w taki dzień zachowa chłodną kalkulację. Jedynie jej oczy zdawały się mówić, że nie do końca jest to prawdą.
Jeśli teraz da mu nadzieję, która będzie trwać tak samo krótko jak ten wyznaczony tylko dla nich dzień, to chyba byłaby to ostatnia próba z jaką wyszedł Potter, aby naprostować ich sytuację. Bo co jeśli jutro ona będzie zdawała się go nie zauważać? Po co to wszystko? Równie dobrze w ogóle mogłoby się nie odbyć to spotkanie i spacer, rozstrzygający wszystko spacer. Powiedział jednak, że oczekuje jej zdania w tym temacie i konsekwentnie czekał na to co powie, bez względu na to co to miało być. Przygotowywał się na wszystkie możliwe opcje. Nie chciał dopuszczać do siebie myśli na razie, że jego wniosek i błaganie o miłość, dziewczyna w ogóle może rozpatrzeć pozytywnie. Jednak błaganiem o miłość przestał się zajmować, teraz chciał po prostu ustalić na jakiej stopie relacji się znajdują i co zrobią z tym dalej. Gdyby zaproponowała przyjaźń, może i by się zgodził, co prawda niechętnie i byłoby to dla niego pieruńsko niewystarczające. Bycie ze sobą, związek, co to w ogóle znaczy? Po prostu miłość, która wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma. Jego miłość do Lily nigdy nie ustała, nie ważne jak bardzo odgradzał się pancerzem zobojętnienia.
Zrobiło się naprawdę ciemno, a światełka wiszące w oknach, rozpoczęły grę kolorów, rzucając jasne snopy na ulicę, na której się zatrzymali. Wytworzył się niesamowity klimat, James nie zwracał jednak na to uwagi. Widział tylko Lily. Przyglądał się z zadumą dziewczynie, kiedy ta w końcu odważyła się wypowiedzieć słowa płynące z głębi jej serca. Zrobiła krok w jego stronę, uwalniając ich dłonie z mocnego uścisku, tylko po to, by przyłożyć dłoń do swego serca. Nie przerywał jej, wstrząśnięty tym jak mocno jej słowa wpłynęły na niego. Przyłożyła jego dłoń do swego policzka, a James mimowolnie położył drugą na jej drugim policzku. Kochana moja..., pomyślał z czułością. Opierał czoło o jej własne i szeptał, starając zapanować nad przyspieszonym oddechem.
- Nigdy bym nie odszedł, nawet jeśli kazałabyś mi iść do stu diabłów. – Dotykał delikatnie jej policzków, najostrożniej w świecie pieszcząc aksamitną skórę twarzy. Miał ochotę porwać ją w ramiona, jednak nie pozwolił sobie na to. Chciał, aby do samego końca to Lily była panią sytuacji. Znieruchomieli jak na zatrzymanym kadrze filmu, James wpatrywał się w zielone oczy ukochanej. Mogła poczuć jak pochwyciła ją bijąca od niego aura ciepła i miłości, otaczając niczym ochronny mur. James wciąż trzymał jej dłoń w swojej, jak gdyby nie był w stanie jej puścić. James był wzburzony i wcale tego nie ukrywał.
- Od tak dawna już pragnąłem to zrobić, poczuć Twoją skórę pod palcami, czuć jak wibruje pod dłonią. Chciałem Ci pokazać, jak bardzo… – Urwał, Lily już miała odsunąć jego rękę, ale wtedy on złapał ją za nadgarstek i przytulił usta do wnętrza jej dłoni. Znaleźli się bardzo blisko siebie, to zbyt silne przeżycie, i takie cudowne, a zarazem bolesne. Powolutku zaczął przyciągać ją coraz bliżej. Lily poczuła jego usta przy swoim uchu, przesunął je na policzek, tylko musnął, gdyby odrobinę odwróciła głowę, pocałowałby ją. Przez sekundę narastało pulsujące napięcie między nimi, żadne nie śmiało się nawet ruszyć, lecz Lily mogła poczuć, że James cały drży od hamowanych pragnień.
- Kocham Cię, Lily – Szepnął cicho, jak tchnienie wiatru.
- Nigdy nie kochałem żadnej innej, – ciągnął. – I nigdy nikogo innego nie pokocham.
To były wielkie słowa, lecz Lily wiedziała, że są prawdziwe.
- To co przed chwilą powiedziałaś, stanowi radość mego życia.
Ten szept napłynął jakby z najodleglejszych głębi jego duszy.
Demony mają to do siebie, że potrafią mieszać i komplikować najprostsze rzeczy. Lily Evans była pod tym względem jeszcze demoniątkiem, jednak szybko się uczyła i jej umiejętności zdawały się zwiększać z dnia na dzień. Uparta i dumna to było jej drugie i trzecie imię. Co by było gdyby dowiedział się, że z jednej skrajności popadła w drugą? I to w taką, gdzie nie mogła pozbyć się go ze swoich myśli? Na pewno nie wykorzystałby tego przeciwko niej, nawet jeśli wciąż tkwił w ich wspólnie ustalonej zasadzie. Gdyby nie przywołał na twarz maski obojętności, a w jego zachowanie nie wkradłoby się zniechęcenie całą sytuacją, pewnie cieszyłby się niezmiernie. Nic z tych rzeczy nie zauważał jednak, albowiem zdążył się wyzbyć analizowania jej gestów pod swoim adresem. Wybory bywają trudne i nic dziwnego, że Lily nie czuła się pewnie i bała się znajdując się w roli decydującej za nich oboje. Jednak kiedyś tę decyzję trzeba było podjąć, aby nie ciągnąć nieustannie trwający się dramat. Ostatnim razem jej decyzja nie wyszła nikomu na zdrowie, jednak oboje powinni pójść dalej i to co już minęło pozostawić przeszłości. Czego chciała Lily Evans? To mogłoby stać się pytaniem wiodącym wielu debat i seminariów retoryków, filozofów i Merlin raczy wiedzieć kogo jeszcze. Jedyne wiadome sprawy, których chciała rudowłosa to powrót czwórki Huncwotów jak i możliwość wlepiania więcej szlabanów, ponieważ ostatnimi czasy nie miała okazji, aby wywiązywać się ze wszystkich funkcji pani prefekt. Co do decyzji podjętych względem ich dalszych losów, to Rogacz chyba już wolał być jawnie odtrącony, ponieważ próba uszczęśliwiania przyjaźnią na siłę nie wchodziła już w grę, za późno było na próby tego typu, kiedy uczucia zaszły o krok dalej. Kiedy postanowiła całkowicie odciąć się od niego, często udawał, że jest szczęśliwy, ale czy tak rzeczywiście było? Sam nie wiedział, ponieważ przybierając maskę niezainteresowanego całą sytuacją, próbował jakoś doprowadzić do ładu swoje życie i starał się, aby rzeczywiście sprawa z Evans nie zaważyła na jego dalszym bytowaniu aż do tego stopnia. Wszystko się pogmatwało, że już bardzo dawno zdążył się zgubić w tym kto tak naprawdę zawinił. Trwając w swojej decyzji Evans postąpiła niezwykle egoistycznie, jednak nie była w tym osamotniona. On sam tego dnia, kiedy nie miał zamiaru brać sprawy w swoje ręce i pomóc zakłopotanej całą sytuacją dziewczynie, zachował się tak samo. Patrzył jak dziewczyna się krępuje, nie wie w jaki sposób się zachować czasami i nie wyszedł jej z pomocą, żeby rozładować sytuację, znów pozostawiając najważniejsze decyzje na jej głowie. Jasne, mógł postąpić inaczej, jednak na chwilę obecną nie mógł się na to zdobyć, być może w wyniku wszystkich odrzuceń, których doświadczył. Chciał bardzo pokazać, jak przestało mu zależeć. Wolał czekać aż sama powie wszystko, czego od niego oczekuje, niż sam zaczynać ten temat. Musiał usłyszeć to wprost, ponieważ nie chciał się łudzić jakimiś złudzeniami, albo niedomówieniami, które jak zwykle mógł rozpatrzeć niesłusznie na swoją korzyść. Niestety im bardziej starał się przywdziewać tę swoją maskę obojętności, tym bardziej chwilami zdawała się go zdradzać, ponieważ przez ułamek sekundy dostrzegł w jej oczach sprzeciw wobec tego, czego podjęła się wcześniej. Trwało to jednak zbyt krótko, aby uwierzył w to na dobre. Czasami zastanawiał się jak by to było, gdyby stał się naprawdę szczęśliwy bez niej, o dziwo, zawsze na takie myśli stawała mu przed oczami czarna dziura.
Po chwili znów napotkał to roziskrzone spojrzenie zielonych oczu i dostrzegł w nich reakcję na swoje beznamiętne i puste spojrzenie, bez jakiegokolwiek wyrazu. Poczuł uścisk w dołku, mając ochotę zawołać - Ciągle tam jestem, stały i niezmienny James, tylko nie chcę Ci tego pokazać, bo nie jestem gotowy na kolejną utratę Ciebie, Lily! – Nie powiedział tego jednak na głos, dokładnie ukrywając gorączkę, jaka paliła go od środka. Uważał, że po prostu nie powinien był tego robić, mimo, że czuł się źle, widząc rozczarowanie w jej oczach. Tak, dostrzegł jej rozczarowanie! A więc obojętność na jakiekolwiek znaki najwyraźniej mu minęła, albo ten dzień sprawił, że widział każdy ruch jej twarzy bardzo wyraźnie. Odwróciła wzrok, a James poczuł się, jak gdyby słońce zgasło na zawsze i nie było to przyjemne uczucie, pogrążające go w całkowitej ciemności. Lily oglądała na wystawie samo napełniający się kociołek, a on stał, przyglądając jej się ze smutkiem. Być może mogła dostrzec to w odbiciu wystawy, a być może zbytnio była pochłonięta zakupem. Dla pewności odsunął się na tyle, by nie widziała jego odbicia w wystawie, przecież nie mogła zobaczyć tego, jak ją nieustannie obserwuje! Wpatrywał się wtedy w nią, a między nimi narastała śpiewna cisza. Kiedy Lily nie mogła dostrzec jego wzroku, właśnie wtedy spojrzenie jego mówiło, że nic się nie zmieniło. A może mimo wszystko? Być może jego tęsknota osiągnęła już przejrzystą jak szkło moc, która teraz już będzie gotować się w nim aż do momentu wrzenia? James bał się tej chwili, i jak tylko mógł, trzymał się od Lily z daleka.
- Nie próbowałaś kiedyś sama załapać szlabanu? Wtedy też zazwyczaj coś się dzieje… – Uśmiechnął się również, lecz wyszło to dosyć blado. Jednak na jej kolejne słowa nie mógł powstrzymać się od szczerego rozbawienia.
- Fantazjujesz o tym, żeby zakuć mnie w kajdany, Evans? Kto wie, może kiedyś Ci na to pozowlę, pod warunkiem, że będzie to tylko i wyłącznie Twój loch, a nie woźnego, albo najlepiej… łóżko w Twoim dormitorium. – Odparł z uśmiechem, kiedy Lily zaczęła naśladować poważny i skrzeczący głos woźnego. Oboje wybuchnęli śmiechem, nie mogąc się powstrzymać.
Oczywiście, że nie zdąży odkryć wszystkich sekretów Huncwotów do końca roku szkolnego. Prędzej dowie się o nich z książek, które na pewno zostaną napisane ku ich pamięci. Jak na razie jeśli się postarała, potrafiła być prawdziwą diablicą i to z wrodzoną upartością. No ale cóż, kto wie? Kto wie?
- Nie wszyscy przedstawiciele płci brzydszej to idioci, weźmy na przykład takiego Remusa! – Zaperzył się na słowa dziewczyny i wytoczył najcięższe działo, czyli Lunatyka, którego lubili wszyscy. Mogli toczyć między sobą wojny, podchody, bójki i inne podstępy, ale Remus Lupin był osobą, którą lubili wszyscy i z którą liczyli się wszyscy. Nie wszyscy jednak wiedzieli o jego futerkowym problemie. Uniósł brwi, kiedy Lily jak gdyby nigdy nic pokazała mu język. Nie mogąc się powstrzymać, chwycił go w dwa palce i pociągnął delikatnie, na co dziewczyna poderwała się gwałtownie, a James zachichotał. Zaraz potem spoważniała, pogrążając się we własnych myślach. Gdyby wiedział o czym teraz Evans myśli, z pewnością by się wściekł i zostawił ją w Hogsmeade samą, żeby wróciła sobie na własną rękę. Na szczęście wbrew pozorom, nie opanował legilimencji do perfekcji. Poparzył się w język, co było karą chyba, za wcześniejsze pociągnięcie jej za jej własny. Lily miała odwagę spojrzeć na niego z rozbawieniem, co przyjął z chmurną miną, ponieważ bardzo nie lubił uczucia tej cierpkości na języku, nie było mu więc do śmiechu. Wtedy zawiał silniejszy wiatr, a kosmyki Lily rozwiały się we wszystkie strony, zasłaniając jej przy okazji całą twarz. Niezauważalnym ruchem ręki pomógł jej ogarnąć nieposłuszne włosy, uśmiechał się przy tym łobuzersko. Kiedy w końcu oczy dziewczyny wyjrzały spod rozczochranej czupryny, przywołał na twarz pozorną powagę.
- Nieee, gdzieżbym śmiał! – Rzekł spokojnie, tłumiąc przy okazji uśmiech rozbawienia. Kiedy doprowadziła się jako tako do ładu, mogli ruszyć dalej, a w oczach Lily pojawił się ten wyraz, który zdradzał, iż bała się, że zostaną odkryci. Rogacz tylko wywrócił oczami, ponieważ lubił ryzyko, poza tym jak już tu byli to nie miał zamiaru chować się po kątach jak jakiś przestępca. Przecież nie przyszli tu okradać Miodowego Królestwa. Czy spacerowanie jest przestępstwem? No chyba nie. Wtedy zatrzymali się ponownie i sytuacja stała się odrobinę kłopotliwa. James czekał cierpliwie, aż Lily zbierze myśli i popijał w milczeniu czekoladę. Konsekwentnie nie wychodził jej z pomocą, dopóki nie powiedziała mu tego, czego tak naprawdę pragnie. Z początku jej słowa brzmiały nieskładnie, James zdążył wypić napój i odstawił go na najbliższą ławkę, na której bynajmniej nie miał ochoty usiąść, ponieważ była cała mokra. Chwila była zbyt poważna, żeby nagle wyciągać różdżkę i osuszać siedzisko zaklęciem. Poza tym nie miał najmniejszej ochoty na siadanie. Wcale nie uważał, że Lily się skompromitowała, on sam nie wiedziałby od czego zacząć. Odwróciła wzrok, składając myśli w głowie, a on wykorzystał okazję, żeby jej się bezkarnie przyglądać. Wyczuwał, że Lily mimo wszystko, mimo wcześniejszym założeniom, nie ma siły trzymać się wyznaczonych granic, a sprawa ich relacji nadal pozostawała otwarta. Zawsze mogła się przecież zapomnieć, pomyślał. Przechylił lekko głowę, najmocniej na świecie starając się wyzbyć uśmiechu cisnącego mu się na wargi, kiedy przyznała mu rację. Zdołał jednak spoważnieć w porę, zanim zwróciła na niego wzrok. Patrzył w jej migdałowe tęczówki z całą mocą. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że jednym tylko spojrzeniem miał już ją w garści. Nie dopuszczał do siebie tej myśli, uważał, że Evans jest całkowicie rozsądna i nawet w taki dzień zachowa chłodną kalkulację. Jedynie jej oczy zdawały się mówić, że nie do końca jest to prawdą.
Jeśli teraz da mu nadzieję, która będzie trwać tak samo krótko jak ten wyznaczony tylko dla nich dzień, to chyba byłaby to ostatnia próba z jaką wyszedł Potter, aby naprostować ich sytuację. Bo co jeśli jutro ona będzie zdawała się go nie zauważać? Po co to wszystko? Równie dobrze w ogóle mogłoby się nie odbyć to spotkanie i spacer, rozstrzygający wszystko spacer. Powiedział jednak, że oczekuje jej zdania w tym temacie i konsekwentnie czekał na to co powie, bez względu na to co to miało być. Przygotowywał się na wszystkie możliwe opcje. Nie chciał dopuszczać do siebie myśli na razie, że jego wniosek i błaganie o miłość, dziewczyna w ogóle może rozpatrzeć pozytywnie. Jednak błaganiem o miłość przestał się zajmować, teraz chciał po prostu ustalić na jakiej stopie relacji się znajdują i co zrobią z tym dalej. Gdyby zaproponowała przyjaźń, może i by się zgodził, co prawda niechętnie i byłoby to dla niego pieruńsko niewystarczające. Bycie ze sobą, związek, co to w ogóle znaczy? Po prostu miłość, która wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma. Jego miłość do Lily nigdy nie ustała, nie ważne jak bardzo odgradzał się pancerzem zobojętnienia.
Zrobiło się naprawdę ciemno, a światełka wiszące w oknach, rozpoczęły grę kolorów, rzucając jasne snopy na ulicę, na której się zatrzymali. Wytworzył się niesamowity klimat, James nie zwracał jednak na to uwagi. Widział tylko Lily. Przyglądał się z zadumą dziewczynie, kiedy ta w końcu odważyła się wypowiedzieć słowa płynące z głębi jej serca. Zrobiła krok w jego stronę, uwalniając ich dłonie z mocnego uścisku, tylko po to, by przyłożyć dłoń do swego serca. Nie przerywał jej, wstrząśnięty tym jak mocno jej słowa wpłynęły na niego. Przyłożyła jego dłoń do swego policzka, a James mimowolnie położył drugą na jej drugim policzku. Kochana moja..., pomyślał z czułością. Opierał czoło o jej własne i szeptał, starając zapanować nad przyspieszonym oddechem.
- Nigdy bym nie odszedł, nawet jeśli kazałabyś mi iść do stu diabłów. – Dotykał delikatnie jej policzków, najostrożniej w świecie pieszcząc aksamitną skórę twarzy. Miał ochotę porwać ją w ramiona, jednak nie pozwolił sobie na to. Chciał, aby do samego końca to Lily była panią sytuacji. Znieruchomieli jak na zatrzymanym kadrze filmu, James wpatrywał się w zielone oczy ukochanej. Mogła poczuć jak pochwyciła ją bijąca od niego aura ciepła i miłości, otaczając niczym ochronny mur. James wciąż trzymał jej dłoń w swojej, jak gdyby nie był w stanie jej puścić. James był wzburzony i wcale tego nie ukrywał.
- Od tak dawna już pragnąłem to zrobić, poczuć Twoją skórę pod palcami, czuć jak wibruje pod dłonią. Chciałem Ci pokazać, jak bardzo… – Urwał, Lily już miała odsunąć jego rękę, ale wtedy on złapał ją za nadgarstek i przytulił usta do wnętrza jej dłoni. Znaleźli się bardzo blisko siebie, to zbyt silne przeżycie, i takie cudowne, a zarazem bolesne. Powolutku zaczął przyciągać ją coraz bliżej. Lily poczuła jego usta przy swoim uchu, przesunął je na policzek, tylko musnął, gdyby odrobinę odwróciła głowę, pocałowałby ją. Przez sekundę narastało pulsujące napięcie między nimi, żadne nie śmiało się nawet ruszyć, lecz Lily mogła poczuć, że James cały drży od hamowanych pragnień.
- Kocham Cię, Lily – Szepnął cicho, jak tchnienie wiatru.
- Nigdy nie kochałem żadnej innej, – ciągnął. – I nigdy nikogo innego nie pokocham.
To były wielkie słowa, lecz Lily wiedziała, że są prawdziwe.
- To co przed chwilą powiedziałaś, stanowi radość mego życia.
Ten szept napłynął jakby z najodleglejszych głębi jego duszy.
- Lily Evans
Re: Ulica
Sro Lis 26, 2014 9:40 pm
Błogosławiony dzień, miesiąc, rok, godzina, miejsce, chwila,
gdy zostałam więźniem tych dwojga błyszczących oczu.
Czasami tak jest, że więcej dostrzega się po pewnym czasie; te szczegóły których tak bardzo nie chciało się ujrzeć w znienawidzonej dotąd osobie. Ale czy na pewno kiedykolwiek go nienawidziła? Czy kiedykolwiek rzeczywiście darzyła go tak olbrzymią pogardą, o której tak często mówiła? A może to jedynie jej się wydawało? Może nie było innego sposobu by odciąć się od niego, by nie pozwolić na to aby w jakikolwiek sposób mógł do niej trafić? Nie chciała być jedną z wielu. Nie chciała być najtrudniejszą nagrodą do zdobycia. Chciała...chciała być kimś więcej. Niekoniecznie dla tego właśnie chłopaka, ale ogólnie. A sposoby jakie stosował wobec niej sprawiały, że tylko dawał jej kolejne powody by stawiać przy jego nazwisku coraz większą ilość krzyżyków, aż w końcu narobiło się ich tyle, że nienawiść była jedynym uczuciem, którym mogła go obdarzyć. Nigdy nikogo tak nie cierpiała jak Jego. Samo patrzenie na rozczochrane kosmyki, które sterczały we wszystkie możliwe strony, na pewny siebie uśmieszek i na ten psotny błysk w orzechowych oczach powodował, że dostawała szewskiej pasji. A na dodatek on to sprawnie wykorzystywał i jeszcze bardziej ją podjudzał jakby chciał, żeby nienawidziła go mocniej i mocniej. Może zdawał sobie sprawę, że między nienawiścią a miłością jest cienka granica? Że czasami ta granica zaczyna się zacierać? Jeśli tak, to był geniuszem w mieszaniu jej w głowie i w sercu. Przyzwyczaił ją do siebie, oswoił niczym Mały Książę lisa i sprawił, że w jakimś sensie należała do Niego. Czy to nie dziwne? Ona, Lily Evans w pewnym stopniu należała do Jamesa Pottera! Z pewnością niejednokrotnie złapałaby się za głowę i jęknęła z niedowierzania na samą myśl.
Najgorsze w takich demoniątkach jest to, że nawet nie zdają sobie sprawy z tego, jak wielka jest ich moc i siła oddziaływania. Czasami analizowanie wszystkiego było zwyczajnie bezsensowne; rudowłosa jednak zdawała się tego nie dostrzegać, sądząc że w obecnej sytuacji jest to jedyne "rozsądne" wyjście. Wiecie to jest po prostu pewnego rodzaju masochizm, z którego nie potrafiła się wyleczyć. Doszukiwała się we wszystkim czegoś więcej, jakiś ukrytych znaczeń, nie mogąc do siebie dopuścić myśli o tym, że powinna być po prostu szczęśliwa. Tak jakby szczęście to było coś złego dla niej, coś co równałoby się przegranej. Ta duma i upartość sprawiały, że nie potrafiła się oddać tak upragnionej i słodkiej beztrosce. Ale czy zostawienie wszystkiego, co było dotychczas przeszłości było zbyt łatwe? Poza tym tego nie da się zrobić, ot tak. Zapomnieć. Polecieć wyżej ku tym optymistycznym znakom jakie zdaje się nieść przyszłość. I jeszcze nie dopuszczać sobie myśli o niebezpieczeństwie jakie czai się za murami zamku w tym dorosłym świecie w które mieli wkroczyć.
Czego chciała Lily Evans? Czego pragnęło rude dziewczę? Niestety nie było jednej dobrej odpowiedzi na to pytanie. Można byłoby podać i z dziesięć pasujących odpowiedzi, a i tak nie byłoby to wszystko.
Nienawidzę tego, że cię nie potrafię nienawidzić,
Nawet nie troszkę,
Nawet nie ciut,
Wcale...
Czy domyślasz się już chociażby jednej odpowiedzi na te pytania, które tak szalały Ci w głowie przez tyle lat? Czy samym wzrokiem byłabym w stanie rozwiać choć część Twoich wątpliwości, Jamesie Potterze? Bo wiesz...wszystko ma jakąś cenę. Za każdy choćby najmniejszy kroczek do przodu trzeba zapłacić w odpowiednim momencie. I ja za takie decyzje płaciłam każdego dnia od momentu, kiedy odważyłam się zadać tak dotkliwe rany. Wbiłam że nie dość że Tobie sztylet w serce to jeszcze sobie. I tak dwa ciała legły nieszczęśliwie.
Krępowała się, gubiła w swoich słowach i w tym, co chciała mu przekazać. Tego nie można było odnaleźć w żadnej książce; nikt jeszcze nie pokusił się o ujęcie tego w jednej definicji, tworząc z tego temat o którym nie da się pisać w sposób racjonalny. Musiała walczyć. To tak jakby w jej środku mieszkały sobie dwie Evans i obie kłóciły się o to, która z nich ma rację i każda starała się, jak mogła by przejąć pełną kontrolę; tyle że to tak nie działało. Nie zdawała sobie sprawy jakie to mogło być ciężkie dla Pottera stać tu i czekać...na coś. Na cokolwiek. Na jej konkretną decyzję. Na zdecydowanie się w końcu na to, czego chce. Ona sama tego nie wiedziała! Dopiero pewne elementy zdawały się łączyć w jedno, odsłaniając odrobinę tego, jak powinna wyglądać jej decyzja. Już nawet ten samo napełniający się kociołek wiedział więcej od niej! To było takie frustrujące, kiedy stąpało się po tak cienkim lodzie. Przez ułamek chwili dostrzegła jego wahanie i coś na kształt smutku. Ale dlaczego..? Nie był już tego aż taki pewien? Może niepotrzebnie zmusiła go do tego wspólnego wyjścia? Może on tak naprawdę chciał już to zakończyć i odejść? Szczerze? Nie dziwiłaby mu się. W przeciwieństwie do niej on wiedział, czego chce i nie był dziecinny w swoich osądach, tak jak Lily. I choć ciężko było jej się do tego przyznać to zdawał się być bardziej dojrzalszy pod względem emocjonalnym niż ona sama.
- Nie dziękuję. Zdecydowanie wolę wlepiać je innym... - odparła rozbawiona i zmrużyła delikatnie zielone oczy. Na jego kolejne słowa nieco poczerwieniała na twarzy, po czym szturchnęła go w bok. - Na Merlina, Potter! A Tobie w głowie tylko jedno! Zboczeniec!
Udawała oburzony ton, ale po chwili nie mogła już wytrzymać i przyłączyła się do niego, ocierając łzy, które pojawiły się od tego śmiechu. A żeby przypadkiem się nie zdziwił pięknego słonecznego dnia, kiedy zacznie mu udowadniać jak dużo wie na ich temat. James zresztą też nie był takim aniołkiem - nawet w jego wyglądzie było coś demonicznego.
- O nie! Remusa w to nie mieszaj! On to inna bajka! To wręcz wzór dla wszystkich mężczyzn tego świata - powiedziała pewnie, machając ostrzegawczo palcem w jego stronę. Może nie wszyscy, ale znacząca większość. W końcu Lupin był jedyny w swoim rodzaju i co do tego nie było żadnych wątpliwości. Co do jego futerkowego problemu...miała pewne podejrzenia, ale na razie starała się z nimi nie ujawniać, oczekując na dalszy przebieg w tej sprawie. Wszystko kiedyś samo się rozwiążę, no może jeśli nie licząc tego, co działo się dzisiaj. Kiedy pociągnął ją za język, poderwała się gwałtownie i dała mu pstryczka w nos.
- Jesteś niepoważny!
Taak, można by uznać, że miała te szczęście, że James Potter nie opanował tak zaawansowanej dziedziny magii i nie wchodził jej do głowy, bo wtedy to dopiero by się bagno zrobiło! Zresztą myśli o Gwynie szybko poszły na bok, kiedy przypatrywała się, jak chłopak idzie z chmurną miną godną małego dziecka. Wydawał jej się wręcz niewinnym chłopczykiem, choć przecież wyglądał już o wiele dojrzalej. A na dodatek czuła się taka niska przy nim! Wydawało jej się wręcz, że szła obok olbrzyma. Zdecydowanie Gryfon zjadł za dużo drożdży w swoim życiu.
Kiedy wręcz wreszcie doszli do ładu z jej czupryną w jednej z witryn dostrzegła, jak bardzo ma potargane włosy. I nawet różdżka by nic tutaj nie dała!
- No niee, wyglądam prawie jak Ty z tą szopą na głowie... - jęknęła żałośnie, choć w jej ton skradła się nutka rozbawienia. - I jak wyglądam Potter? Umówisz się ze mną?
Zaczęła go naśladować, parodiując nawet jego sposób chodzenia i uśmiech, po czym ponownie zaczęła się rozglądać wokół siebie, upewniając się że nie ma w pobliżu żadnej znajomej postaci. No cóż, pewne rzeczy się po prostu nie zmieniają i nie ważne, co on sobie myślał na ten temat. I kiedy więc zatrzymali się, a ona zaczęła to wszystko wyrzucać z własnego wnętrza poczuła się jakby zrobiło jej się lżej. Jakby instynktownie czuła, że to co zrobiła było słuszne. W końcu miał prawo wiedzieć, nawet jeśli oznaczało to przyznanie się do słabości. A jej słabością ostatnimi czasy był...no cóż...on sam. Trzęsło jej się ciało, w gardle tkwiła jedna wielka gula, a ona sama się zastanawiała, czy nie lepiej byłoby po prostu stąd uciec jak najprędzej. A jednak nadal tu była jakby nie mogła tak po prostu odejść. I w sumie najprawdopodobniej taka była prawda. Spojrzenie jakim ją obdarzył wcale jej tego nie ułatwiało, wręcz czuła jak wszystko zaczyna się rozpływać. Każda pojedyncza bariera, która broniła ją przed nim. Zdrowy rozsądek wziął szlag. Tym razem wygrały głęboko skrywane uczucia, które niczym kolce wbijały się w jej ciało. To było niczym sen w którym zdawała się poruszać mechanicznie wedle czegoś, czego dawno już nie słuchała. Czy to co czuła do niego było miłością? Czy byłaby w stanie mu powiedzieć dwa tak proste słowa? Na ten moment każde choćby najmniejsze słówko kosztowało ją wiele.
Nie jestem na tyle odważna, mój drogi by powiedzieć Ci to wprost. Ale jeśli teraz odejdziesz to zrozumiem i o więcej prosić nie będę, bo nie zasługuję.
Niechaj czterdzieści tysięcy
Braci połączy serca - suma uczuć
Wciąż będzie mniejsza od mojej miłości.
Cóż ty chcesz dla niej zrobić?
Kolejne światełka rozbłysły tym razem nad nimi, a kolory zabłądziły na ich twarzach, które zdawały się być nieruchome, tak jak cała reszta. Jej też było ciężko się skupić na tym, co ją otaczało, bo zdawało się że jedynie co widziała to tylko te orzechowe tęczówki, które tak namiętnie się w nią wpatrywały. Czuła się jakby od samego tego spojrzenia miał stopnieć cały śnieg, który ich otaczał. Wciągnęła powietrze i otworzyła szeroko oczy, kiedy tylko przyłożył drugą dłoń położył na jej policzek, a swoje czoło oparł o jej. Nie wiedziała, jak ma się zachować, kiedy wiedziała że jest tak blisko. Bała się nawet poruszyć!
- A jednak byłeś gotowy by to zrobić... - wyszeptała cicho, nie mogąc oderwać od niego oczu. I ponownie zamknęła oczy, kiedy zaczął gładzić jej skórę. Nie chciała by przestał; prawie nawet zapomniała o tym, że musi oddychać. Nie powiedziała nic, kiedy zaczął mówić dalej, słuchając uważnie co ma jej do powiedzenia. A kiedy zbliżył usta do jej ucha..! Poczuła jakby zaraz miała się osunąć po ziemi, tak mocne to było dla niej odczucie! Westchnęła przeciągle i otworzyła najpierw jedno oko, potem drugie i skierowała swoje drżące dłonie na jego twarz, badając każdy choćby najmniejszy element, który się na niej znajdował. Obrysowała kształt jego oczu, nosa, po czym delikatnie zaczęła obrysowywać jego wargi, wpatrując się w nie uważnie, jakby chciała je dokładnie zapamiętać. Kiedy skończył mówić, uniosła powoli oczy do góry i uśmiechnęła się czule.
- Wiem, James. Teraz już to wiem - i zarzuciła mu ręce na szyję, po czym musnęła delikatnie ustami jego górną wargę, następnie dolną, po czym przeszła do prawego, a potem do lewego policzka i zbliżyła je do jego ucha.
- Dzień jednak dobiega końca i będziemy musieli stąd iść.
gdy zostałam więźniem tych dwojga błyszczących oczu.
Czasami tak jest, że więcej dostrzega się po pewnym czasie; te szczegóły których tak bardzo nie chciało się ujrzeć w znienawidzonej dotąd osobie. Ale czy na pewno kiedykolwiek go nienawidziła? Czy kiedykolwiek rzeczywiście darzyła go tak olbrzymią pogardą, o której tak często mówiła? A może to jedynie jej się wydawało? Może nie było innego sposobu by odciąć się od niego, by nie pozwolić na to aby w jakikolwiek sposób mógł do niej trafić? Nie chciała być jedną z wielu. Nie chciała być najtrudniejszą nagrodą do zdobycia. Chciała...chciała być kimś więcej. Niekoniecznie dla tego właśnie chłopaka, ale ogólnie. A sposoby jakie stosował wobec niej sprawiały, że tylko dawał jej kolejne powody by stawiać przy jego nazwisku coraz większą ilość krzyżyków, aż w końcu narobiło się ich tyle, że nienawiść była jedynym uczuciem, którym mogła go obdarzyć. Nigdy nikogo tak nie cierpiała jak Jego. Samo patrzenie na rozczochrane kosmyki, które sterczały we wszystkie możliwe strony, na pewny siebie uśmieszek i na ten psotny błysk w orzechowych oczach powodował, że dostawała szewskiej pasji. A na dodatek on to sprawnie wykorzystywał i jeszcze bardziej ją podjudzał jakby chciał, żeby nienawidziła go mocniej i mocniej. Może zdawał sobie sprawę, że między nienawiścią a miłością jest cienka granica? Że czasami ta granica zaczyna się zacierać? Jeśli tak, to był geniuszem w mieszaniu jej w głowie i w sercu. Przyzwyczaił ją do siebie, oswoił niczym Mały Książę lisa i sprawił, że w jakimś sensie należała do Niego. Czy to nie dziwne? Ona, Lily Evans w pewnym stopniu należała do Jamesa Pottera! Z pewnością niejednokrotnie złapałaby się za głowę i jęknęła z niedowierzania na samą myśl.
Najgorsze w takich demoniątkach jest to, że nawet nie zdają sobie sprawy z tego, jak wielka jest ich moc i siła oddziaływania. Czasami analizowanie wszystkiego było zwyczajnie bezsensowne; rudowłosa jednak zdawała się tego nie dostrzegać, sądząc że w obecnej sytuacji jest to jedyne "rozsądne" wyjście. Wiecie to jest po prostu pewnego rodzaju masochizm, z którego nie potrafiła się wyleczyć. Doszukiwała się we wszystkim czegoś więcej, jakiś ukrytych znaczeń, nie mogąc do siebie dopuścić myśli o tym, że powinna być po prostu szczęśliwa. Tak jakby szczęście to było coś złego dla niej, coś co równałoby się przegranej. Ta duma i upartość sprawiały, że nie potrafiła się oddać tak upragnionej i słodkiej beztrosce. Ale czy zostawienie wszystkiego, co było dotychczas przeszłości było zbyt łatwe? Poza tym tego nie da się zrobić, ot tak. Zapomnieć. Polecieć wyżej ku tym optymistycznym znakom jakie zdaje się nieść przyszłość. I jeszcze nie dopuszczać sobie myśli o niebezpieczeństwie jakie czai się za murami zamku w tym dorosłym świecie w które mieli wkroczyć.
Czego chciała Lily Evans? Czego pragnęło rude dziewczę? Niestety nie było jednej dobrej odpowiedzi na to pytanie. Można byłoby podać i z dziesięć pasujących odpowiedzi, a i tak nie byłoby to wszystko.
Nienawidzę tego, że cię nie potrafię nienawidzić,
Nawet nie troszkę,
Nawet nie ciut,
Wcale...
Czy domyślasz się już chociażby jednej odpowiedzi na te pytania, które tak szalały Ci w głowie przez tyle lat? Czy samym wzrokiem byłabym w stanie rozwiać choć część Twoich wątpliwości, Jamesie Potterze? Bo wiesz...wszystko ma jakąś cenę. Za każdy choćby najmniejszy kroczek do przodu trzeba zapłacić w odpowiednim momencie. I ja za takie decyzje płaciłam każdego dnia od momentu, kiedy odważyłam się zadać tak dotkliwe rany. Wbiłam że nie dość że Tobie sztylet w serce to jeszcze sobie. I tak dwa ciała legły nieszczęśliwie.
Krępowała się, gubiła w swoich słowach i w tym, co chciała mu przekazać. Tego nie można było odnaleźć w żadnej książce; nikt jeszcze nie pokusił się o ujęcie tego w jednej definicji, tworząc z tego temat o którym nie da się pisać w sposób racjonalny. Musiała walczyć. To tak jakby w jej środku mieszkały sobie dwie Evans i obie kłóciły się o to, która z nich ma rację i każda starała się, jak mogła by przejąć pełną kontrolę; tyle że to tak nie działało. Nie zdawała sobie sprawy jakie to mogło być ciężkie dla Pottera stać tu i czekać...na coś. Na cokolwiek. Na jej konkretną decyzję. Na zdecydowanie się w końcu na to, czego chce. Ona sama tego nie wiedziała! Dopiero pewne elementy zdawały się łączyć w jedno, odsłaniając odrobinę tego, jak powinna wyglądać jej decyzja. Już nawet ten samo napełniający się kociołek wiedział więcej od niej! To było takie frustrujące, kiedy stąpało się po tak cienkim lodzie. Przez ułamek chwili dostrzegła jego wahanie i coś na kształt smutku. Ale dlaczego..? Nie był już tego aż taki pewien? Może niepotrzebnie zmusiła go do tego wspólnego wyjścia? Może on tak naprawdę chciał już to zakończyć i odejść? Szczerze? Nie dziwiłaby mu się. W przeciwieństwie do niej on wiedział, czego chce i nie był dziecinny w swoich osądach, tak jak Lily. I choć ciężko było jej się do tego przyznać to zdawał się być bardziej dojrzalszy pod względem emocjonalnym niż ona sama.
- Nie dziękuję. Zdecydowanie wolę wlepiać je innym... - odparła rozbawiona i zmrużyła delikatnie zielone oczy. Na jego kolejne słowa nieco poczerwieniała na twarzy, po czym szturchnęła go w bok. - Na Merlina, Potter! A Tobie w głowie tylko jedno! Zboczeniec!
Udawała oburzony ton, ale po chwili nie mogła już wytrzymać i przyłączyła się do niego, ocierając łzy, które pojawiły się od tego śmiechu. A żeby przypadkiem się nie zdziwił pięknego słonecznego dnia, kiedy zacznie mu udowadniać jak dużo wie na ich temat. James zresztą też nie był takim aniołkiem - nawet w jego wyglądzie było coś demonicznego.
- O nie! Remusa w to nie mieszaj! On to inna bajka! To wręcz wzór dla wszystkich mężczyzn tego świata - powiedziała pewnie, machając ostrzegawczo palcem w jego stronę. Może nie wszyscy, ale znacząca większość. W końcu Lupin był jedyny w swoim rodzaju i co do tego nie było żadnych wątpliwości. Co do jego futerkowego problemu...miała pewne podejrzenia, ale na razie starała się z nimi nie ujawniać, oczekując na dalszy przebieg w tej sprawie. Wszystko kiedyś samo się rozwiążę, no może jeśli nie licząc tego, co działo się dzisiaj. Kiedy pociągnął ją za język, poderwała się gwałtownie i dała mu pstryczka w nos.
- Jesteś niepoważny!
Taak, można by uznać, że miała te szczęście, że James Potter nie opanował tak zaawansowanej dziedziny magii i nie wchodził jej do głowy, bo wtedy to dopiero by się bagno zrobiło! Zresztą myśli o Gwynie szybko poszły na bok, kiedy przypatrywała się, jak chłopak idzie z chmurną miną godną małego dziecka. Wydawał jej się wręcz niewinnym chłopczykiem, choć przecież wyglądał już o wiele dojrzalej. A na dodatek czuła się taka niska przy nim! Wydawało jej się wręcz, że szła obok olbrzyma. Zdecydowanie Gryfon zjadł za dużo drożdży w swoim życiu.
Kiedy wręcz wreszcie doszli do ładu z jej czupryną w jednej z witryn dostrzegła, jak bardzo ma potargane włosy. I nawet różdżka by nic tutaj nie dała!
- No niee, wyglądam prawie jak Ty z tą szopą na głowie... - jęknęła żałośnie, choć w jej ton skradła się nutka rozbawienia. - I jak wyglądam Potter? Umówisz się ze mną?
Zaczęła go naśladować, parodiując nawet jego sposób chodzenia i uśmiech, po czym ponownie zaczęła się rozglądać wokół siebie, upewniając się że nie ma w pobliżu żadnej znajomej postaci. No cóż, pewne rzeczy się po prostu nie zmieniają i nie ważne, co on sobie myślał na ten temat. I kiedy więc zatrzymali się, a ona zaczęła to wszystko wyrzucać z własnego wnętrza poczuła się jakby zrobiło jej się lżej. Jakby instynktownie czuła, że to co zrobiła było słuszne. W końcu miał prawo wiedzieć, nawet jeśli oznaczało to przyznanie się do słabości. A jej słabością ostatnimi czasy był...no cóż...on sam. Trzęsło jej się ciało, w gardle tkwiła jedna wielka gula, a ona sama się zastanawiała, czy nie lepiej byłoby po prostu stąd uciec jak najprędzej. A jednak nadal tu była jakby nie mogła tak po prostu odejść. I w sumie najprawdopodobniej taka była prawda. Spojrzenie jakim ją obdarzył wcale jej tego nie ułatwiało, wręcz czuła jak wszystko zaczyna się rozpływać. Każda pojedyncza bariera, która broniła ją przed nim. Zdrowy rozsądek wziął szlag. Tym razem wygrały głęboko skrywane uczucia, które niczym kolce wbijały się w jej ciało. To było niczym sen w którym zdawała się poruszać mechanicznie wedle czegoś, czego dawno już nie słuchała. Czy to co czuła do niego było miłością? Czy byłaby w stanie mu powiedzieć dwa tak proste słowa? Na ten moment każde choćby najmniejsze słówko kosztowało ją wiele.
Nie jestem na tyle odważna, mój drogi by powiedzieć Ci to wprost. Ale jeśli teraz odejdziesz to zrozumiem i o więcej prosić nie będę, bo nie zasługuję.
Niechaj czterdzieści tysięcy
Braci połączy serca - suma uczuć
Wciąż będzie mniejsza od mojej miłości.
Cóż ty chcesz dla niej zrobić?
Kolejne światełka rozbłysły tym razem nad nimi, a kolory zabłądziły na ich twarzach, które zdawały się być nieruchome, tak jak cała reszta. Jej też było ciężko się skupić na tym, co ją otaczało, bo zdawało się że jedynie co widziała to tylko te orzechowe tęczówki, które tak namiętnie się w nią wpatrywały. Czuła się jakby od samego tego spojrzenia miał stopnieć cały śnieg, który ich otaczał. Wciągnęła powietrze i otworzyła szeroko oczy, kiedy tylko przyłożył drugą dłoń położył na jej policzek, a swoje czoło oparł o jej. Nie wiedziała, jak ma się zachować, kiedy wiedziała że jest tak blisko. Bała się nawet poruszyć!
- A jednak byłeś gotowy by to zrobić... - wyszeptała cicho, nie mogąc oderwać od niego oczu. I ponownie zamknęła oczy, kiedy zaczął gładzić jej skórę. Nie chciała by przestał; prawie nawet zapomniała o tym, że musi oddychać. Nie powiedziała nic, kiedy zaczął mówić dalej, słuchając uważnie co ma jej do powiedzenia. A kiedy zbliżył usta do jej ucha..! Poczuła jakby zaraz miała się osunąć po ziemi, tak mocne to było dla niej odczucie! Westchnęła przeciągle i otworzyła najpierw jedno oko, potem drugie i skierowała swoje drżące dłonie na jego twarz, badając każdy choćby najmniejszy element, który się na niej znajdował. Obrysowała kształt jego oczu, nosa, po czym delikatnie zaczęła obrysowywać jego wargi, wpatrując się w nie uważnie, jakby chciała je dokładnie zapamiętać. Kiedy skończył mówić, uniosła powoli oczy do góry i uśmiechnęła się czule.
- Wiem, James. Teraz już to wiem - i zarzuciła mu ręce na szyję, po czym musnęła delikatnie ustami jego górną wargę, następnie dolną, po czym przeszła do prawego, a potem do lewego policzka i zbliżyła je do jego ucha.
- Dzień jednak dobiega końca i będziemy musieli stąd iść.
- James Potter
Re: Ulica
Wto Gru 02, 2014 4:25 am
Czasami tak też jest, że w znienawidzonej osobie dostrzega się wady, natomiast w ukochanej zaś wady. Ale czy na pewno Rogacz potrafiłby znienawidzić Lily Evans? Czy rzeczywiście darzył ją tak olbrzymią miłością, o której tak często kiedyś mówił? A może to jedynie mu się wydawało? Może powinien znaleźć sposób, by wreszcie odciąć się od niej, by nie pozwolić na to, aby w jakikolwiej jeszcze sposób mogła go skrzywdzić swoim odrzuceniem? Nie chciała być jedną z wielu. On nie chciał wielu, bo pragnął tylko jej. Nie dlatego, że miała być najtrudniejszą nagrodą do zdobycia, w ogóle nie miała być nagrodą. Chciał, aby wreszcie zrozumiała, że chciał zdobyć jej uczucia dla niej samej, ponieważ nie mógł bez niej żyć i w najskrytszych marzeniach Rogacza ona się na to godziła, po czym oboje oddawali się sobie nawzajem z najwyższym oddaniem, a potem, no cóż. Rogacz był już mężczyzną i każde aspekty miłości go absorbowały, jednak nie uważał tego za rzecz najważniejszą! On wbrew pozorom również chciał być kimś więcej niż tylko podziwianym przez tłumy uczniów Huncwotem. Tylko w przeciwieństwie do Lily, jego intencje były określone. Chciał być kimś więcej dla tej właśnie dziewczyny, niekoniecznie jakiejś innej, ani ogólnie. Ogólnie to on mógł prowadzić grządkę mandragor w ogródku. Kto Rogaczowi zabroni? Jasne było, że nie zawsze wykazał się najlepszymi sposobami, jeśli chodzi o Lily, często z bezsilności, ale też i z przekory sam powodował to, że dziewczyna wręcz musiała stawiać przy jego nazwisku coraz większą ilość krzyżyków, albo wręcz zamazywać jego nazwisko atramentem, dopóki w pergaminie nie wydziobała się dziura. Nigdy nikogo tak nie cierpiał jak Jej i to z tego powodu, że tak bardzo był zakochany. Czasem aż sam niedowierzał sobie, że mógł się do tego stopnia zadłużyć w takiej u p a r t e j g ę s i jak Evans. Wiedział zawsze kiedy dziewczyna go obserwuje, oceniając jak bardzo nienawidzi nawet samego jego doprawdy niewinnego wyglądu. Oczywiście, że ją podjudzał. A czy zostawało mu cokolwiek innego? Znał definicję tej cienkiej granicy tak samo jak fakt, że w przypadku Lily jest ona po prostu fikcją. Jej cienka granica zdawała się być nienaruszalną grubą krechą. Stopniowo ją do siebie przyzwyczaił, mimo, że przestał już o to zabiegać, sam jednak wcale do Niej nie należał. Przecież nie chciała go przyjąć.
Duma i upartość, jak to zwykła nazywać Lily, były gwoździem do Potterowej trumny. Gdyby tylko wiedział, że według niej to duma, w chwili złości chyba wytknąłby jej to za zwyczajne tchórzostwo i strach przed zaangażowaniem się w coś poważnego. Momentami myślał, że ona po prostu chce pozostać w fazie młodzieńczego dojrzewania do końca życia i nigdy nie będzie chciała wziąć odpowiedzialności za swoje uczucia ani podjąć dorosłej decyzji. Nikt nie mówi o zapominaniu tego, co już się wydarzyło, to miał być po prostu krok naprzód. Tak, jak Jamesowi zdawało się podejrzewać, dziewczyna bała się rozpoczynania życia w dorosłym świecie, poza bezpiecznymi murami zamku.
Czego więc pragnęło to rude cielątko? Niestety nie znał jasnej odpowiedzi i chyba nie jest to pytanie, które w ogóle miałoby jakąkolwiek odpowiedź.
Nie domyślam się ani jednej odpowiedzi, bo sam nie wiem jakie pytania szalały mi w głowie przez tyle lat. Być może ostatnimi czasy następowały one na przemian z wykrzyknikami, które ja stawiałem przy Twoim nazwisku. Samym wzrokiem, Evans? No nie wiem, nie wiem. Może odrobinkę, tyle co z brody Merlina skapnęło. Jednak wzrok to nie wszystko. Nie mów mi o cenie, Lily, bo nie sądzę, żebyś zapłaciła większą niż ja. Odważyłaś się zadać te rany, ponieważ tak było dla Ciebie prościej. Prostsze było samookaleczanie własnego serca niż przyznanie racji własnym uczuciom. Wbiłaś bardzo głęboko ten sztylet, Evans. A mimo wszystko ja wciąż stoję. Nie mam zamiaru legnąć jak nieszczęśliwy kochanek z greckiej czy Szekspirowskiej tragedii. Wciąż stoję, a Ty leżysz, pogrążona w przeszłości, z której nie potrafisz się wyrwać.
Stał i czekał, sam nie wiedział na co. Bynajmniej nie na cokolwiek. Gdyby miał czekać na cokolwiek, już dawno odszedłby z tego miejsca. Chciał jasnej sytuacji, żadnego cokolwiek, na brodę Merlina! Ostatnim czego by sobie życzył, było to, żeby Evans nabrała wyrzutów sumienia co do całego spotkania. Jeśli takie miało być jej podsumowanie, to on rzeczywiście chyba zacznie się zbierać. Ciemno się zrobiło, zimno, a rano miał znowu trening. Oczywiście, że wiedział czego chce, chociaż w przebywaniu z tak niezdecydowaną w tej kwestii osobą powoli tracił i własne rozeznanie.
- Wiedziałem, że masz coś z Flicha… – Parsknął, jednak nie zabrzmiało to jak dosłowny dźwięk, raczej jak jakiś grymas rozbawienia. Wiedział, że jego kolejne słowa wywołają właśnie taką reakcję. – Na Merlina, Evans! Jestem przecież mężczyzną, mam więc chyba do tego prawo? Poza tym dałabyś wreszcie odpocząć swemu sumieniu i na moment zapomniała o tym co wypada, a co nie. – Rzekł, unosząc brew do góry i uśmiechając się szelmowsko.
- Remus to wzór, ja jestem pierwowzorem, moja droga! – Rzekł typowo Huncwockim tonem, jakby tuszując to, co działo się w jego głowie podczas milczenia. Zamrugał, kiedy machała mu palcem przed nosem, po czym złapał go, przyciągnął do siebie i przygryzł opuszek. – To za karę! – Dodał, widząc jej minę. Zrobił to na moment przed jej okrzykiem o byciu niepoważnym. Dwa razy w ciągu minuty, ależ zrobił się z niego żartowniś, kto by pomyślał. Uniósł brwi, kiedy dziewczyna zaczęła go bezceremonialnie naśladować. Zrobił grymas, naśladując naburmuszoną pannę Evans i machnął jej ręką przed nosem, jakby chciał odgonić natrętną muchę.
- Jak piekło zamarznie, Evans! – Rzekł, naśladując dziewczęcy głos, lekko przemądrzały i poirytowany. Ograniczył się jednak do tego, ponieważ za nic w świecie nie zacząłby się ruszać jej sposobem, bo chyba odpadłyby mu nogi. Uśmiechnął się pod nosem widząc teatralne ruchy dziewczyny.
- Wcale się tak nie ruszam! – Oburzył się i podążył za jej wzrokiem na lewo i prawo. Zatrzymali się i to była kumulująca chwila całego ich spotkania. Dziewczyna wyrzuciła wszystko z siebie i zrobiło jej się lżej. Gdyby wiedział, że nazywa to słabością, chyba chwyciłby za ten jej zaczerwieniony od mrozu nochal i wytarmosił porządnie. Zrobił jednak zupełnie coś innego, co doprowadziło do tego, że Evans w końcu chociaż na chwilę straciła resztki zdrowego rozsądku. Nie wymagał od niej deklaracji miłosnych, nie sądził by była na to gotowa, ani w ogóle nie oczekiwał od niej odwzajemnienia w tym momencie. Wolał, by to płynęło z głębi jej serca, a nie powiedziane jakby dlatego, że wypada. On poczuł taką potrzebę i zrobił to, ponieważ James miał to do siebie, że robił to co chciał. Wpatrywał się w jej oczy intensywnie, jakby chciał zajrzeć do wnętrza jej duszy. Chciał ją tym spojrzeniem roztopić, ale jeśli miał też stopić cały śnieg, to nie widział nic przeciwko. Lily znieruchomiała jak posąg, kiedy dłońmi dotykał jej twarzy, a czoło przyłożył do jej czoła. Odsunął twarz i ponownie spojrzał jej w oczy.
- Zrobić co? – Spytał, zastanawiając się, czy ona mówi o odejściu czy o tym, że odważył się pieścić jej twarz dłońmi. Nie czekał na odpowiedź, wrócił do przerwanej czynności, przesuwając ostrożnie palcami po jej zaróżowionym od zimna policzku. Oddychaj, kochanie. Pomyślał z rozbawieniem, nie powiedział jednak tego na głos. Czuł, jak zadrżała, jakby miała osunąć się na ziemię, kiedy tylko przyłożył usta do jej ucha. Następnie to on zadrżał, kiedy jej dłonie odnalazły jego twarz. Zamknął oczy, delektując się tym doznaniem, które przypominało dotyk skrzydełek kolorowego motyla. Otworzył powoli powieki, kiedy palcami obrysowywała jego wargi, przyglądając się jej twarzy z zastanowieniem. Jego spojrzenie automatycznie pobiegło na wargi, a jego dłonie ujęły delikatnie smukłą szyję Lily.
- Zawsze to wiedziałaś, do tej pory po prostu nie chciałaś przyjąć do wiadomości. – Odparł i nie mówił już nic więcej, ponieważ dziewczyna zarzuciła mu ręce na szyję i musnęła delikatnie ustami jego wargi. Nie pozwolił jej tak szybko przejść do krótkich całusów w policzek. Przygarnął dziewczynę w prawdziwie niedźwiedzim uścisku. Pozwolił ustom zbliżyć się do jej twarzy, całował delikatnie, policzki, oczy, usta… Najpierw miękko i czule, później coraz bardziej zmysłowo. Całował ją i całował, spragniony czułości, nieprzytomny, opętany szałem miłości. Przełknął ślinę, odsunął ją nieco od siebie i spojrzał w jej twarz.
- Masz rację, wracajmy. – Rzekł, gładząc nieskończenie delikatnie dłońmi jej policzki. Pocałował ją w czoło, objął ramieniem i ruszyli w stronę zamku. Kubki po gorącym kakale zostały na ławce, ku pamiątce miejsca, przy którym wreszcie udało im się rozstrzygnąć swoje uczucia. James jednak po chwili sobie o nich przypomniał, wyciągnął różdżkę i zaklęciem odesłał do herbaciarni, nie przerywając kroku. Trzymał Lily blisko siebie, ponieważ wieczór był bardzo chłodny, ale nie tylko z tego powodu. Po prostu nie miał ochoty, aby było inaczej. Oparł przez chwilę policzek na jej głowie, kryjąc twarz w jej włosach, kiedy na jego twarzy pojawił się szeroki, szczęśliwy uśmiech.
/Myślę że można uznać to za skończenie sesji i rozpocząć nową! Zupełnie nową! <3(Która nie będzie kontynuacją mojego poprzednika:P Co nie zmienia faktu, że pozwoliła mi się wczuć w relacje:P)
Duma i upartość, jak to zwykła nazywać Lily, były gwoździem do Potterowej trumny. Gdyby tylko wiedział, że według niej to duma, w chwili złości chyba wytknąłby jej to za zwyczajne tchórzostwo i strach przed zaangażowaniem się w coś poważnego. Momentami myślał, że ona po prostu chce pozostać w fazie młodzieńczego dojrzewania do końca życia i nigdy nie będzie chciała wziąć odpowiedzialności za swoje uczucia ani podjąć dorosłej decyzji. Nikt nie mówi o zapominaniu tego, co już się wydarzyło, to miał być po prostu krok naprzód. Tak, jak Jamesowi zdawało się podejrzewać, dziewczyna bała się rozpoczynania życia w dorosłym świecie, poza bezpiecznymi murami zamku.
Czego więc pragnęło to rude cielątko? Niestety nie znał jasnej odpowiedzi i chyba nie jest to pytanie, które w ogóle miałoby jakąkolwiek odpowiedź.
Nie domyślam się ani jednej odpowiedzi, bo sam nie wiem jakie pytania szalały mi w głowie przez tyle lat. Być może ostatnimi czasy następowały one na przemian z wykrzyknikami, które ja stawiałem przy Twoim nazwisku. Samym wzrokiem, Evans? No nie wiem, nie wiem. Może odrobinkę, tyle co z brody Merlina skapnęło. Jednak wzrok to nie wszystko. Nie mów mi o cenie, Lily, bo nie sądzę, żebyś zapłaciła większą niż ja. Odważyłaś się zadać te rany, ponieważ tak było dla Ciebie prościej. Prostsze było samookaleczanie własnego serca niż przyznanie racji własnym uczuciom. Wbiłaś bardzo głęboko ten sztylet, Evans. A mimo wszystko ja wciąż stoję. Nie mam zamiaru legnąć jak nieszczęśliwy kochanek z greckiej czy Szekspirowskiej tragedii. Wciąż stoję, a Ty leżysz, pogrążona w przeszłości, z której nie potrafisz się wyrwać.
Stał i czekał, sam nie wiedział na co. Bynajmniej nie na cokolwiek. Gdyby miał czekać na cokolwiek, już dawno odszedłby z tego miejsca. Chciał jasnej sytuacji, żadnego cokolwiek, na brodę Merlina! Ostatnim czego by sobie życzył, było to, żeby Evans nabrała wyrzutów sumienia co do całego spotkania. Jeśli takie miało być jej podsumowanie, to on rzeczywiście chyba zacznie się zbierać. Ciemno się zrobiło, zimno, a rano miał znowu trening. Oczywiście, że wiedział czego chce, chociaż w przebywaniu z tak niezdecydowaną w tej kwestii osobą powoli tracił i własne rozeznanie.
- Wiedziałem, że masz coś z Flicha… – Parsknął, jednak nie zabrzmiało to jak dosłowny dźwięk, raczej jak jakiś grymas rozbawienia. Wiedział, że jego kolejne słowa wywołają właśnie taką reakcję. – Na Merlina, Evans! Jestem przecież mężczyzną, mam więc chyba do tego prawo? Poza tym dałabyś wreszcie odpocząć swemu sumieniu i na moment zapomniała o tym co wypada, a co nie. – Rzekł, unosząc brew do góry i uśmiechając się szelmowsko.
- Remus to wzór, ja jestem pierwowzorem, moja droga! – Rzekł typowo Huncwockim tonem, jakby tuszując to, co działo się w jego głowie podczas milczenia. Zamrugał, kiedy machała mu palcem przed nosem, po czym złapał go, przyciągnął do siebie i przygryzł opuszek. – To za karę! – Dodał, widząc jej minę. Zrobił to na moment przed jej okrzykiem o byciu niepoważnym. Dwa razy w ciągu minuty, ależ zrobił się z niego żartowniś, kto by pomyślał. Uniósł brwi, kiedy dziewczyna zaczęła go bezceremonialnie naśladować. Zrobił grymas, naśladując naburmuszoną pannę Evans i machnął jej ręką przed nosem, jakby chciał odgonić natrętną muchę.
- Jak piekło zamarznie, Evans! – Rzekł, naśladując dziewczęcy głos, lekko przemądrzały i poirytowany. Ograniczył się jednak do tego, ponieważ za nic w świecie nie zacząłby się ruszać jej sposobem, bo chyba odpadłyby mu nogi. Uśmiechnął się pod nosem widząc teatralne ruchy dziewczyny.
- Wcale się tak nie ruszam! – Oburzył się i podążył za jej wzrokiem na lewo i prawo. Zatrzymali się i to była kumulująca chwila całego ich spotkania. Dziewczyna wyrzuciła wszystko z siebie i zrobiło jej się lżej. Gdyby wiedział, że nazywa to słabością, chyba chwyciłby za ten jej zaczerwieniony od mrozu nochal i wytarmosił porządnie. Zrobił jednak zupełnie coś innego, co doprowadziło do tego, że Evans w końcu chociaż na chwilę straciła resztki zdrowego rozsądku. Nie wymagał od niej deklaracji miłosnych, nie sądził by była na to gotowa, ani w ogóle nie oczekiwał od niej odwzajemnienia w tym momencie. Wolał, by to płynęło z głębi jej serca, a nie powiedziane jakby dlatego, że wypada. On poczuł taką potrzebę i zrobił to, ponieważ James miał to do siebie, że robił to co chciał. Wpatrywał się w jej oczy intensywnie, jakby chciał zajrzeć do wnętrza jej duszy. Chciał ją tym spojrzeniem roztopić, ale jeśli miał też stopić cały śnieg, to nie widział nic przeciwko. Lily znieruchomiała jak posąg, kiedy dłońmi dotykał jej twarzy, a czoło przyłożył do jej czoła. Odsunął twarz i ponownie spojrzał jej w oczy.
- Zrobić co? – Spytał, zastanawiając się, czy ona mówi o odejściu czy o tym, że odważył się pieścić jej twarz dłońmi. Nie czekał na odpowiedź, wrócił do przerwanej czynności, przesuwając ostrożnie palcami po jej zaróżowionym od zimna policzku. Oddychaj, kochanie. Pomyślał z rozbawieniem, nie powiedział jednak tego na głos. Czuł, jak zadrżała, jakby miała osunąć się na ziemię, kiedy tylko przyłożył usta do jej ucha. Następnie to on zadrżał, kiedy jej dłonie odnalazły jego twarz. Zamknął oczy, delektując się tym doznaniem, które przypominało dotyk skrzydełek kolorowego motyla. Otworzył powoli powieki, kiedy palcami obrysowywała jego wargi, przyglądając się jej twarzy z zastanowieniem. Jego spojrzenie automatycznie pobiegło na wargi, a jego dłonie ujęły delikatnie smukłą szyję Lily.
- Zawsze to wiedziałaś, do tej pory po prostu nie chciałaś przyjąć do wiadomości. – Odparł i nie mówił już nic więcej, ponieważ dziewczyna zarzuciła mu ręce na szyję i musnęła delikatnie ustami jego wargi. Nie pozwolił jej tak szybko przejść do krótkich całusów w policzek. Przygarnął dziewczynę w prawdziwie niedźwiedzim uścisku. Pozwolił ustom zbliżyć się do jej twarzy, całował delikatnie, policzki, oczy, usta… Najpierw miękko i czule, później coraz bardziej zmysłowo. Całował ją i całował, spragniony czułości, nieprzytomny, opętany szałem miłości. Przełknął ślinę, odsunął ją nieco od siebie i spojrzał w jej twarz.
- Masz rację, wracajmy. – Rzekł, gładząc nieskończenie delikatnie dłońmi jej policzki. Pocałował ją w czoło, objął ramieniem i ruszyli w stronę zamku. Kubki po gorącym kakale zostały na ławce, ku pamiątce miejsca, przy którym wreszcie udało im się rozstrzygnąć swoje uczucia. James jednak po chwili sobie o nich przypomniał, wyciągnął różdżkę i zaklęciem odesłał do herbaciarni, nie przerywając kroku. Trzymał Lily blisko siebie, ponieważ wieczór był bardzo chłodny, ale nie tylko z tego powodu. Po prostu nie miał ochoty, aby było inaczej. Oparł przez chwilę policzek na jej głowie, kryjąc twarz w jej włosach, kiedy na jego twarzy pojawił się szeroki, szczęśliwy uśmiech.
/Myślę że można uznać to za skończenie sesji i rozpocząć nową! Zupełnie nową! <3
- Lily Evans
Re: Ulica
Wto Gru 02, 2014 9:40 pm
Pozostają tylko domysły i spekulacje na temat tego, czy jego miłość była rzeczywiście tak ogromna i zdolna wybaczyć każde jej przewinienie. A co do niej...czy rzeczywiście to, co czuła można było nazwać to tym tak znaczącym słowem? Czy byłaby zdolna poświęcić wszystko dla niego i zatracić się w nim bez reszty? Nie wiedziała, nie była tego pewna. Ale jeśli nie spróbuje to będzie żałować. Sama świadomość, że mógłby odejść, że mógłby odciąć się od niej całkowicie sprawiała, że w Evans budziły się dziwne instynkty, które stanowczo kazały jej działać, tak jak czuła. A czuła że jeśli go nie zatrzyma to pozbawi się tego, czego pragnęła najbardziej na świecie. Czegoś zupełnie wyjątkowego. Bo tak, to co między nimi było można nazwać czymś wyjątkowym, właściwie nawet bardzo. A było to...połączenie. Ich losy razem splatały się, tworząc jedną nić. I jeśli Lily by ją przerwała to byłoby to już zupełnie nieodwracalne i wręcz karygodne dla jej serca.
Łatwiej było wierzyć, że była trofeum, że chodziło mu tylko o to, żeby zasmakować zwycięstwa, pomieszać jej szyki, a potem odejść w celu odnalezienia czegoś lepszego. Tylko że akurat w tym aspekcie to było jedno wielkie kłamstwo, którym tak się karmiła. Od dłuższego czasu wiedziała, że to nie są jedynie szczeniackie zagrywki, że tu chodzi o coś więcej. O coś głębszego.
Oczywiście, że był już mężczyzną! Nawet Evans zdążyła to dostrzec i teraz mogła bez reszty pochłaniać jego nagłą dojrzałość nie tylko pod względem fizycznym, ale też i psychicznym. Pod względem cielesności, była jednak niewinna i czysta; nawet jej do głowy nie przychodziły takie myśli! Sam dotyk, pocałunki, zaledwie muśnięcia sprawiały, że głupiała i się czerwieniła. Nie była do tego zupełnie przyzwyczajona i przygotowana, mimo że liczyła sobie już te 18 lat. Zazdrościła mu tej pewności siebie, tej wiedzy o sobie samym. Bo chociaż ona znała odpowiedź na niemalże każde pytanie dotyczące lekcyjnych zagadnięć, to już z odpowiedziami odnośnie własnej osoby było ciężej. Tyle razy ile ona się na niego wydarła, robiła mu kazania, wyklinała pod niebiosa, rysowała jego karykatury, wymyślała coraz to kreatywniejsze plany by się go pozbyć, czy też używała ostatecznej broni w postaci cielesnych ciosów, nie dało się zwyczajnie zliczyć! I przenigdy by nie pomyślała, że tym razem to ona będzie się starała o Jamesa Pottera, to wręcz zakrapiało o ironię życia. Tak więc oboje tkwili w tej swojej upartości; ona pod względem nienawiści, on natomiast z powodu miłości.
Może to i prawda. Może zwyczajnie się bała. Nie chciała być od niego zależna w żadnym stopniu, nie chciała by stał się kimś tak ważnym w jej życiu. A jednak, no proszę bardzo, przyznaje się do tego szczerze, stało się!
I jeszcze do tego dochodziła ta sytuacja z Dorcas! Kiedy dostała od niej tamten list to myślała, że zwariuje. Zaczęła nawet wyżywać się na Merlinowi winnej maskotce, rzucając w nią we wszystkie strony. I zawsze, och zawsze szukała sobie powodu do zmartwień byleby nie podejmować od razu tak ważnych decyzji. I odkładała sobie to wszystko na później i później, aż tworzył się z tego wielki stosik, który stopniowo ją zasypywał. I następował ogromny wybuch, który zazwyczaj skupiał się na Jamesie! Więc zrobiła ten poważniejszy krok w jego stronę, mając nadzieję, że oboje tego nie pożałują.
A czego jeszcze chcesz, Jamesie Potterze? Chcesz bym całkowicie strzaskała wszelkiego rodzaju zasady i granice, którymi tak chętnie się otaczałam przez tyle lat? Może i tak. Nie można być jednak wszystkiego pewnym, James. Prostsze? A jednak okazało się, że w konsekwencji trudniejsze i bardziej bolesne. To nie przeminie prawda? Pod jakimś względem to nie dokończony komediodramat. Więc dobrze. Zmieńmy choć trochę ten scenariusz.
Zdawała sobie sprawę z tego, że mieszała i to nawet bardzo! Ale starała się, naprawdę się starała zmienić w tej kwestii i uczynić swe życie nieco mniej skomplikowanym i zawiłym.
- No dzięki! Ty naprawdę wiesz, jak oczarować dziewczynę, Potter... - mruknęła sama jednak nie kryjąc uśmiechu. Na jego następne słowa oburzyła się lekko, po czym szturchnęła go w pierś. - Serio? Jesteś mężczyzną? No to mnie teraz zaskoczyłeś...- i wybuchnęła cichym śmiechem, odsuwając się nieco od niego.
- A tak poza tym to zrobiłam coś, co mi nie wypada! Poszłam z Tobą nielegalnie do Hogsmeade. I co zrobisz, ha? Nic mi nie zrobisz! A na pewno nie powiesz mi, że to się nie liczy!
Przebiegła kawałek i chwyciła w odsłonięte dłonie trochę śniegu z którego zrobiła kulkę i rzuciła nią w stronę Pottera. Po chwili znowu się roześmiała.
- Chyba w snach! Remus jest ideałem mężczyzny! A Ty...Ty jesteś jego całkowitym przeciwieństwem i tyle w temacie! - Odparła, unosząc wyżej głowę i patrząc mu wyzywająco w oczy. Kiedy ją ugryzł, wydała z siebie krótki okrzyk i nieco się zaczerwieniła. - Ale z Ciebie zwierzę! Powinieneś mieć tabliczkę z ostrzeżeniem!
Odsunęła się szybko od chłopaka, żeby przypadkiem znowu jej gdzieś nie ugryzł. Nigdy nie wiadomo co strzeli mu do tej rozczochranej głowy. W sumie całkiem podobało jej się te udawanie Pottera, nawet uśmiechy i błyski w oczach starała się oddać wiernie. A kiedy jeszcze on przyłączył się do zabawy i zaczął odgrywać nią! Na początku nieco ją to zbiło z tropu, zwłaszcza że cała sytuacja była wręcz przekomiczna, ale nie zamierzała pierwsza przestać!
- I tak wiem, że mnie pragniesz, Potter! - Wyszczerzyła wszystkie ząbki w czarującym uśmiechu, po czym nie mogąc już wytrzymać zaczęła się śmiać. Po raz kolejny dzisiejszego dnia. Jakoś z nim wydawało się wszystko łatwe. Po chwili jednak się uspokoiła i już normalnie szła z nim krok w krok. - Ależ ruszasz się tak, zapewniam Cię.
I zaczęło się. Nagle wszystko co było wcześniej przestało mieć znaczenie w tej jednej konkretnej chwili. Czuła się, jakby ktoś ją potraktował jakimiś zaklęciem od którego kręciło jej się w głowie i w sercu. Na szczęście Evans jednak tego nie wiedział, jakoś nie wyobrażała sobie, jak ją tarmosi za nos. Gdyby tylko resztki zdrowego rozsądku! Ona wręcz straciła kontrolę nad całą sytuacją! Naprawdę chciała móc mu to powiedzieć i okazać, jednak nie była na to gotowa, a nie chciała później się z tego wycofywać. Chciała żeby to było w stu procentach szczerze. I przez to, że on robił to, co chciał, ona sama tylko bardziej się mieszała, czując się źle z tym, że nie potrafi tak pięknie i szczerze móc o tym powiedzieć. Jego dotyk był zarówno bólem, jak i lekarstwem na to, sprawiał że nie mogła myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, że ją dotyka. Zastanawiała się jedynie nad tym, czy lepiej żeby miała otwarte, czy też raczej zamknięte oczy.
- Odejść. Umarłabym chyba gdybyś naprawdę odszedł - mruknęła cicho, czując jak na jej policzki wstępuje gorąco. To co z nią wyprawiał, przekraczało wszelkie granice nie tylko zdrowego, ale i też nawet chorego rozsądku! Czuła się naprawdę niesamowicie, będąc tak blisko niego i móc go dotykać bez żadnego powodu. Znowu zadrżała, kiedy jego dłonie spoczęły na jej szyi. Nie odpowiedziała jedynie na jej ustach zamajaczyło coś na kształt uśmiechu, ale potem znów nastąpił przełom. Obdarowywali pocałunkami siebie nawzajem, sprawdzając przy okazji, kto jest bardziej podatny na ich wpływ. I trzeba było przyznać, że w jego ramionach przypominała bardziej czekoladę, która miała się zaraz roztopić, niżeli człowieka. Mruknęła coś niezrozumiałego, oddając jego pocałunki i zanurzając chłodne dłonie w jego rozczochranych włosach. Każdy jego kolejny pocałunek działał na nią mocniej i uderzał do głowy bardziej niż jakikolwiek alkohol. Na chwilę nawet odsunęła się od niego by oprzeć swój rozgrzany policzek o jego. A kiedy się od siebie odsunęli, Lily spojrzała najpierw gdzieś w bok mocno zmieszana, po czym odważyła się zajrzeć w jego orzechowe tęczówki.
- Źle na mnie działasz, wiesz? Jesteś naprawdę okropny i nic dziwnego, że trzymałam się z dala od Ciebie. Jesteś szatanem, to z pewnością jest to... - zaczęła mówić chwilę później, nadal zarumieniona, kiedy zmierzali w stronę zamku. Oczywiście musieli uważać, żeby na kogoś nie trafić, więc ponownie ruszyli tajnym przejściem, które było w Miodowym Królestwie i niedługo potem znaleźli się w Hogwarcie. Rudowłosa jednak nie odsuwała się od Jamesa nie bardziej, niż to było konieczne, wtulając się w jego ciepłe ciało.
- Zostałeś zesłany na moją zgubę, prawda?
[z/t x 2]
Łatwiej było wierzyć, że była trofeum, że chodziło mu tylko o to, żeby zasmakować zwycięstwa, pomieszać jej szyki, a potem odejść w celu odnalezienia czegoś lepszego. Tylko że akurat w tym aspekcie to było jedno wielkie kłamstwo, którym tak się karmiła. Od dłuższego czasu wiedziała, że to nie są jedynie szczeniackie zagrywki, że tu chodzi o coś więcej. O coś głębszego.
Oczywiście, że był już mężczyzną! Nawet Evans zdążyła to dostrzec i teraz mogła bez reszty pochłaniać jego nagłą dojrzałość nie tylko pod względem fizycznym, ale też i psychicznym. Pod względem cielesności, była jednak niewinna i czysta; nawet jej do głowy nie przychodziły takie myśli! Sam dotyk, pocałunki, zaledwie muśnięcia sprawiały, że głupiała i się czerwieniła. Nie była do tego zupełnie przyzwyczajona i przygotowana, mimo że liczyła sobie już te 18 lat. Zazdrościła mu tej pewności siebie, tej wiedzy o sobie samym. Bo chociaż ona znała odpowiedź na niemalże każde pytanie dotyczące lekcyjnych zagadnięć, to już z odpowiedziami odnośnie własnej osoby było ciężej. Tyle razy ile ona się na niego wydarła, robiła mu kazania, wyklinała pod niebiosa, rysowała jego karykatury, wymyślała coraz to kreatywniejsze plany by się go pozbyć, czy też używała ostatecznej broni w postaci cielesnych ciosów, nie dało się zwyczajnie zliczyć! I przenigdy by nie pomyślała, że tym razem to ona będzie się starała o Jamesa Pottera, to wręcz zakrapiało o ironię życia. Tak więc oboje tkwili w tej swojej upartości; ona pod względem nienawiści, on natomiast z powodu miłości.
Może to i prawda. Może zwyczajnie się bała. Nie chciała być od niego zależna w żadnym stopniu, nie chciała by stał się kimś tak ważnym w jej życiu. A jednak, no proszę bardzo, przyznaje się do tego szczerze, stało się!
I jeszcze do tego dochodziła ta sytuacja z Dorcas! Kiedy dostała od niej tamten list to myślała, że zwariuje. Zaczęła nawet wyżywać się na Merlinowi winnej maskotce, rzucając w nią we wszystkie strony. I zawsze, och zawsze szukała sobie powodu do zmartwień byleby nie podejmować od razu tak ważnych decyzji. I odkładała sobie to wszystko na później i później, aż tworzył się z tego wielki stosik, który stopniowo ją zasypywał. I następował ogromny wybuch, który zazwyczaj skupiał się na Jamesie! Więc zrobiła ten poważniejszy krok w jego stronę, mając nadzieję, że oboje tego nie pożałują.
A czego jeszcze chcesz, Jamesie Potterze? Chcesz bym całkowicie strzaskała wszelkiego rodzaju zasady i granice, którymi tak chętnie się otaczałam przez tyle lat? Może i tak. Nie można być jednak wszystkiego pewnym, James. Prostsze? A jednak okazało się, że w konsekwencji trudniejsze i bardziej bolesne. To nie przeminie prawda? Pod jakimś względem to nie dokończony komediodramat. Więc dobrze. Zmieńmy choć trochę ten scenariusz.
Zdawała sobie sprawę z tego, że mieszała i to nawet bardzo! Ale starała się, naprawdę się starała zmienić w tej kwestii i uczynić swe życie nieco mniej skomplikowanym i zawiłym.
- No dzięki! Ty naprawdę wiesz, jak oczarować dziewczynę, Potter... - mruknęła sama jednak nie kryjąc uśmiechu. Na jego następne słowa oburzyła się lekko, po czym szturchnęła go w pierś. - Serio? Jesteś mężczyzną? No to mnie teraz zaskoczyłeś...- i wybuchnęła cichym śmiechem, odsuwając się nieco od niego.
- A tak poza tym to zrobiłam coś, co mi nie wypada! Poszłam z Tobą nielegalnie do Hogsmeade. I co zrobisz, ha? Nic mi nie zrobisz! A na pewno nie powiesz mi, że to się nie liczy!
Przebiegła kawałek i chwyciła w odsłonięte dłonie trochę śniegu z którego zrobiła kulkę i rzuciła nią w stronę Pottera. Po chwili znowu się roześmiała.
- Chyba w snach! Remus jest ideałem mężczyzny! A Ty...Ty jesteś jego całkowitym przeciwieństwem i tyle w temacie! - Odparła, unosząc wyżej głowę i patrząc mu wyzywająco w oczy. Kiedy ją ugryzł, wydała z siebie krótki okrzyk i nieco się zaczerwieniła. - Ale z Ciebie zwierzę! Powinieneś mieć tabliczkę z ostrzeżeniem!
Odsunęła się szybko od chłopaka, żeby przypadkiem znowu jej gdzieś nie ugryzł. Nigdy nie wiadomo co strzeli mu do tej rozczochranej głowy. W sumie całkiem podobało jej się te udawanie Pottera, nawet uśmiechy i błyski w oczach starała się oddać wiernie. A kiedy jeszcze on przyłączył się do zabawy i zaczął odgrywać nią! Na początku nieco ją to zbiło z tropu, zwłaszcza że cała sytuacja była wręcz przekomiczna, ale nie zamierzała pierwsza przestać!
- I tak wiem, że mnie pragniesz, Potter! - Wyszczerzyła wszystkie ząbki w czarującym uśmiechu, po czym nie mogąc już wytrzymać zaczęła się śmiać. Po raz kolejny dzisiejszego dnia. Jakoś z nim wydawało się wszystko łatwe. Po chwili jednak się uspokoiła i już normalnie szła z nim krok w krok. - Ależ ruszasz się tak, zapewniam Cię.
I zaczęło się. Nagle wszystko co było wcześniej przestało mieć znaczenie w tej jednej konkretnej chwili. Czuła się, jakby ktoś ją potraktował jakimiś zaklęciem od którego kręciło jej się w głowie i w sercu. Na szczęście Evans jednak tego nie wiedział, jakoś nie wyobrażała sobie, jak ją tarmosi za nos. Gdyby tylko resztki zdrowego rozsądku! Ona wręcz straciła kontrolę nad całą sytuacją! Naprawdę chciała móc mu to powiedzieć i okazać, jednak nie była na to gotowa, a nie chciała później się z tego wycofywać. Chciała żeby to było w stu procentach szczerze. I przez to, że on robił to, co chciał, ona sama tylko bardziej się mieszała, czując się źle z tym, że nie potrafi tak pięknie i szczerze móc o tym powiedzieć. Jego dotyk był zarówno bólem, jak i lekarstwem na to, sprawiał że nie mogła myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, że ją dotyka. Zastanawiała się jedynie nad tym, czy lepiej żeby miała otwarte, czy też raczej zamknięte oczy.
- Odejść. Umarłabym chyba gdybyś naprawdę odszedł - mruknęła cicho, czując jak na jej policzki wstępuje gorąco. To co z nią wyprawiał, przekraczało wszelkie granice nie tylko zdrowego, ale i też nawet chorego rozsądku! Czuła się naprawdę niesamowicie, będąc tak blisko niego i móc go dotykać bez żadnego powodu. Znowu zadrżała, kiedy jego dłonie spoczęły na jej szyi. Nie odpowiedziała jedynie na jej ustach zamajaczyło coś na kształt uśmiechu, ale potem znów nastąpił przełom. Obdarowywali pocałunkami siebie nawzajem, sprawdzając przy okazji, kto jest bardziej podatny na ich wpływ. I trzeba było przyznać, że w jego ramionach przypominała bardziej czekoladę, która miała się zaraz roztopić, niżeli człowieka. Mruknęła coś niezrozumiałego, oddając jego pocałunki i zanurzając chłodne dłonie w jego rozczochranych włosach. Każdy jego kolejny pocałunek działał na nią mocniej i uderzał do głowy bardziej niż jakikolwiek alkohol. Na chwilę nawet odsunęła się od niego by oprzeć swój rozgrzany policzek o jego. A kiedy się od siebie odsunęli, Lily spojrzała najpierw gdzieś w bok mocno zmieszana, po czym odważyła się zajrzeć w jego orzechowe tęczówki.
- Źle na mnie działasz, wiesz? Jesteś naprawdę okropny i nic dziwnego, że trzymałam się z dala od Ciebie. Jesteś szatanem, to z pewnością jest to... - zaczęła mówić chwilę później, nadal zarumieniona, kiedy zmierzali w stronę zamku. Oczywiście musieli uważać, żeby na kogoś nie trafić, więc ponownie ruszyli tajnym przejściem, które było w Miodowym Królestwie i niedługo potem znaleźli się w Hogwarcie. Rudowłosa jednak nie odsuwała się od Jamesa nie bardziej, niż to było konieczne, wtulając się w jego ciepłe ciało.
- Zostałeś zesłany na moją zgubę, prawda?
[z/t x 2]
- Mistrz Gry
Re: Ulica
Sob Gru 13, 2014 7:39 pm
Rachunek:
James Potter:
1x Gorąca Czekolada
Razem: 5 sykli
Lily Evans:
1x Gorąca Czekolada
Razem: 5 sykli
James Potter:
1x Gorąca Czekolada
Razem: 5 sykli
Lily Evans:
1x Gorąca Czekolada
Razem: 5 sykli
- Regulus Black
Re: Ulica
Wto Gru 23, 2014 12:09 am
Uważaj, mała, śmiertelnie niebezpieczna żmijo, ponieważ nie jesteś jedyną, która tutaj umie gryźć. Psy też często bywają agresywne, zwłaszcza tak dumne jak Deerhoundy.
Regulusa wiele różniło od jego brata. Zwłaszcza typowy dla niego spokój i znużenie. Jako jeden z władców marionetek, mógł pozwolić sobie, aby wszystko szło po jego myśli niemal zawsze. Widać to było w jego postawie - zawsze przygotowany bezbłędnie do lekcji, jakby przewidywał co się wydarzy.
W chwili, kiedy równowaga jego świata zostaje zaburzona robił się nerwowy. Chmurne niebo w jego oczach zmieniało się w burzę. Powiedzmy sobie szczerze - "stabilność" w chwili, kiedy w okolicy pojawiała się Rockers znikała ze słownika.
Nic nie mogło wyniknąć dobrego ze spotkania dwojga władców marionetek.
Dziewczyna ciągnęła chłopaka niemal do samej wioski, a on nieco skonfundowany, pozwolił jej na to. Niech ma uciechę z prowadzenia Blacka za rękę! On i tak nie da zapiąć na swojej szyi obroży, nie zależnie od tego czy da się oswoić czy pozostanie bezpański. Jedynie jemu nie było tak do śmiechu jak jej, kiedy ściskała mocno jego dłoń (musiała sobie nieźle uścisk wyrobić na pałce, bo aż mu palce zbielały), jednocześnie zapewne czując chłód metalowego sygnetu z zielonym oczkiem.
Zaparł się w końcu i stanął na jednej uliczek, nie pozwalając jej biec dalej. Buntowniczy piesek.
- Może i wciągnęłaś mnie do swojego przedstawienia, ale nie myśl, że jestem Twoją małą marionetką. Ja jestem aktorem, Rockers. Nie sięgają mnie Twoje sznureczki.
Jeszcze nie sięgają.
Regulus lubił bawić się lalkami tak samo jak Caroline, ale był w tym znacznie mniej ambitny i mniej sprawiało mu to radości. Kilka łatwych do opanowania marionetek mu wystarczało, aby przeżywać każdy dzień w spokoju, po jego myśli. W przypadku Rockers było inaczej - ona czerpała z tego swoisty rodzaj satysfakcji, dlatego obierała sobie trudniejsze cele. Była zagrożeniem, przy niej wskaźnik nierównowagi aż szalał w jego głowie, prosząc, aby Regulus uciekał, jednak w tej chwili nie mógł. Musiał być pewien, że nie wyleje na niego całej masy białych odchodów, nawet jeśli będą nieprawdziwe.
Ciemnozielone oczy chłopaka stały się spokojniejsze, niczym niebo po burzy i genialnie pasowało się w panującą teraz pogodę.
- Proszę, panno Rockers, dostarcz mi rozrywki, ile tylko zapragniesz.
Rozłożył dłonie na boki w zachęcającym geście. Pewnie nie do końca wiedział na co się naraża.
Regulusa wiele różniło od jego brata. Zwłaszcza typowy dla niego spokój i znużenie. Jako jeden z władców marionetek, mógł pozwolić sobie, aby wszystko szło po jego myśli niemal zawsze. Widać to było w jego postawie - zawsze przygotowany bezbłędnie do lekcji, jakby przewidywał co się wydarzy.
W chwili, kiedy równowaga jego świata zostaje zaburzona robił się nerwowy. Chmurne niebo w jego oczach zmieniało się w burzę. Powiedzmy sobie szczerze - "stabilność" w chwili, kiedy w okolicy pojawiała się Rockers znikała ze słownika.
Nic nie mogło wyniknąć dobrego ze spotkania dwojga władców marionetek.
Dziewczyna ciągnęła chłopaka niemal do samej wioski, a on nieco skonfundowany, pozwolił jej na to. Niech ma uciechę z prowadzenia Blacka za rękę! On i tak nie da zapiąć na swojej szyi obroży, nie zależnie od tego czy da się oswoić czy pozostanie bezpański. Jedynie jemu nie było tak do śmiechu jak jej, kiedy ściskała mocno jego dłoń (musiała sobie nieźle uścisk wyrobić na pałce, bo aż mu palce zbielały), jednocześnie zapewne czując chłód metalowego sygnetu z zielonym oczkiem.
Zaparł się w końcu i stanął na jednej uliczek, nie pozwalając jej biec dalej. Buntowniczy piesek.
- Może i wciągnęłaś mnie do swojego przedstawienia, ale nie myśl, że jestem Twoją małą marionetką. Ja jestem aktorem, Rockers. Nie sięgają mnie Twoje sznureczki.
Jeszcze nie sięgają.
Regulus lubił bawić się lalkami tak samo jak Caroline, ale był w tym znacznie mniej ambitny i mniej sprawiało mu to radości. Kilka łatwych do opanowania marionetek mu wystarczało, aby przeżywać każdy dzień w spokoju, po jego myśli. W przypadku Rockers było inaczej - ona czerpała z tego swoisty rodzaj satysfakcji, dlatego obierała sobie trudniejsze cele. Była zagrożeniem, przy niej wskaźnik nierównowagi aż szalał w jego głowie, prosząc, aby Regulus uciekał, jednak w tej chwili nie mógł. Musiał być pewien, że nie wyleje na niego całej masy białych odchodów, nawet jeśli będą nieprawdziwe.
Ciemnozielone oczy chłopaka stały się spokojniejsze, niczym niebo po burzy i genialnie pasowało się w panującą teraz pogodę.
- Proszę, panno Rockers, dostarcz mi rozrywki, ile tylko zapragniesz.
Rozłożył dłonie na boki w zachęcającym geście. Pewnie nie do końca wiedział na co się naraża.
- Caroline Rockers
Re: Ulica
Sro Gru 24, 2014 12:35 am
Tylko, że żmija szybciej się schowa, niż taki pies.
Myślisz, że nie byłam przygotowana na takie ewentualności? Naiwny głupcze, który myśli, że jest zdolny do podniesienia wyżej tej poprzeczki.
Władca Marionetek? Czy rzeczywiście mogła siebie tak określić? Raz jej to uszło na sucho, lecz czy następnym razem osiągnie taki, lub lepszy efekt? Nie chciała zapeszać, nie chciała potem wycofywać się ze swoich słów, które niczym rój rozwścieczonych pszczół atakujących jej głowę. I czuła każde pojedyncze żądło, które wbijało się głębiej w skórę, zmierzając w stronę mózgu. Burza przeciwko burzy? Która jest potężniejsza? A może jesteśmy oboje niczym w porównaniu z tą, która wisi nad nami, niczym swoiste ostrzeżenie?
Domysły. Domysły. Domysły.
Witaj w świecie niezrozumiałych zawirowań i kroków! Tutaj nie było żadnego specjalnego planu działania, wszystko działo się na bieżąco, wedle mej woli.
Nie przejmowała się tym, że mocno ściskała jego rękę - pewne rzeczy przychodziły jej naturalnie, dzięki treningom. Ćwiczyła często do utraty tchu, czerpiąc z tego chorą satysfakcję za każdym razem, gdy trafiała w tłuczek, albo w coś, co miało go zastępować.
W końcu przystanęli, a C. jakby wyrwała się z dziwnego transu w którym tkwiła przez całą drogę. Zmrużyła chmurne oczy przez które pomknęła błyskawica i uśmiechnęła się szyderczo.
- Aktorem jest Avery. Ale Ty...Ty nim nie jesteś. Jesteś marionetką ze sznureczkami, które krępują każdy Twój większy ruch. To że to ja nie pociągam za Twoje nie oznacza, że w końcu tego nie zrobię. Jesteś głupcem Regulusie Black, sądząc że to - i złapała go za dłoń na której miał pierścień i podnosząc ją na wysokość jego oczu, tak żeby zielone oczko było na ich wysokości. - Mnie powstrzyma. Drewniany nosek drga, gdy kłamiesz.
Stuk i puk.
Kolejne drgnięcie.
Sadystyczna pieśń brnie coraz szybciej i głębiej, uruchamiając odpowiednie mechanizmy, które są odpowiedzialne za jej wybuchy lodowych płomieni.
Nanananana.
Uderzaj i biegnij!
Biegnę więc, biegnę prosto w przepaść za te słowa przekleństwa, które wydobyły liszajowate ręce z ciemności. Ta nauka nie została zapamiętana i dlatego poległa wtedy po raz pierwszy i rozpoczęła się destrukcja dobrej części jej duszy.
Gdyby mogła żyć bez tej bryły w środku, to już dawno by ją wyciągnęła z siebie i pozwoliła na to, żeby ostatnie cieplejsze okruchy, ostatnie słabości, ostatnie wzruszenia, ostatnie wyrzuty i ostatnie zgliszcza namiętności odeszły na zawsze. To były jedynie nędzne pozostałości, nic nie znaczące. Zaledwie kula u nogi, która sprawiała, że nie mogła pozbyć się tej resztki hamulców, które powstrzymywały jej przed niesieniem ostatecznej zagłady.
Bo gdyby ich nie było...mogłaby zabić ich wszystkich.
Zabić Rabastana, jej przyszłego męża.
Zabić Avery'ego, źródło piekielnych igraszek, których jej dostarczał.
Zabić Nailaha, wampira odpowiedzialnego za jej upokorzenia.
I zabić Collinsa. Pojebanego błazna, którego trujący dotyk wracał do niej w snach.
A tak? Choć się do tego nie przyznawała, była poniekąd od nich uzależniona. Byli tak toksyczni, że same opary wystarczały by mogła unosić wyżej swój miecz śmierci i wymierzać im kolejne kary, które miały być przedsmakiem przed zniszczeniem każdego z nich.
A teraz jej chmurne tęczówki były utkwione w tym małym chłopczyku, który sądził, że jest zdolny do pokonania potwora jego własną bronią.
Chciałeś zostać bohaterem, Mały Królu?
Moja burza nie skończy się tak prędko.
Jej blade palce zacisnęły się mocniej na naszyjniku, jakby dzięki temu zyskiwała przyzwolenie na wszystkie niedozwolone ruchy.
Podeszła bliżej niego i nie spuszczając z niego oczu, położyła dłonie na jego szyi, a kolano uniosła na wysokość jego brzucha, wbijając je w nie.
- Czy sądzisz, że jesteś wolny, Regulusie Black?
Bawiła się.
Rozkoszowała się napięciem, które delikatnie naprężało się między nimi. Długie odnóża białego pająka powoli zaciskały się na jego miękkiej skórze, kościste kolano zaś próbowało przekroczyć pewną barierę. Działała wolno, jakby była pod wpływem zaklęcia Impedimenta. W lodowych oczach błysnął krótki ostrzegawczy blask.
Na ile sobie pozwolisz?
Myślisz, że nie byłam przygotowana na takie ewentualności? Naiwny głupcze, który myśli, że jest zdolny do podniesienia wyżej tej poprzeczki.
Władca Marionetek? Czy rzeczywiście mogła siebie tak określić? Raz jej to uszło na sucho, lecz czy następnym razem osiągnie taki, lub lepszy efekt? Nie chciała zapeszać, nie chciała potem wycofywać się ze swoich słów, które niczym rój rozwścieczonych pszczół atakujących jej głowę. I czuła każde pojedyncze żądło, które wbijało się głębiej w skórę, zmierzając w stronę mózgu. Burza przeciwko burzy? Która jest potężniejsza? A może jesteśmy oboje niczym w porównaniu z tą, która wisi nad nami, niczym swoiste ostrzeżenie?
Domysły. Domysły. Domysły.
Witaj w świecie niezrozumiałych zawirowań i kroków! Tutaj nie było żadnego specjalnego planu działania, wszystko działo się na bieżąco, wedle mej woli.
Nie przejmowała się tym, że mocno ściskała jego rękę - pewne rzeczy przychodziły jej naturalnie, dzięki treningom. Ćwiczyła często do utraty tchu, czerpiąc z tego chorą satysfakcję za każdym razem, gdy trafiała w tłuczek, albo w coś, co miało go zastępować.
W końcu przystanęli, a C. jakby wyrwała się z dziwnego transu w którym tkwiła przez całą drogę. Zmrużyła chmurne oczy przez które pomknęła błyskawica i uśmiechnęła się szyderczo.
- Aktorem jest Avery. Ale Ty...Ty nim nie jesteś. Jesteś marionetką ze sznureczkami, które krępują każdy Twój większy ruch. To że to ja nie pociągam za Twoje nie oznacza, że w końcu tego nie zrobię. Jesteś głupcem Regulusie Black, sądząc że to - i złapała go za dłoń na której miał pierścień i podnosząc ją na wysokość jego oczu, tak żeby zielone oczko było na ich wysokości. - Mnie powstrzyma. Drewniany nosek drga, gdy kłamiesz.
Stuk i puk.
Kolejne drgnięcie.
Sadystyczna pieśń brnie coraz szybciej i głębiej, uruchamiając odpowiednie mechanizmy, które są odpowiedzialne za jej wybuchy lodowych płomieni.
Nanananana.
Uderzaj i biegnij!
Biegnę więc, biegnę prosto w przepaść za te słowa przekleństwa, które wydobyły liszajowate ręce z ciemności. Ta nauka nie została zapamiętana i dlatego poległa wtedy po raz pierwszy i rozpoczęła się destrukcja dobrej części jej duszy.
Gdyby mogła żyć bez tej bryły w środku, to już dawno by ją wyciągnęła z siebie i pozwoliła na to, żeby ostatnie cieplejsze okruchy, ostatnie słabości, ostatnie wzruszenia, ostatnie wyrzuty i ostatnie zgliszcza namiętności odeszły na zawsze. To były jedynie nędzne pozostałości, nic nie znaczące. Zaledwie kula u nogi, która sprawiała, że nie mogła pozbyć się tej resztki hamulców, które powstrzymywały jej przed niesieniem ostatecznej zagłady.
Bo gdyby ich nie było...mogłaby zabić ich wszystkich.
Zabić Rabastana, jej przyszłego męża.
Zabić Avery'ego, źródło piekielnych igraszek, których jej dostarczał.
Zabić Nailaha, wampira odpowiedzialnego za jej upokorzenia.
I zabić Collinsa. Pojebanego błazna, którego trujący dotyk wracał do niej w snach.
A tak? Choć się do tego nie przyznawała, była poniekąd od nich uzależniona. Byli tak toksyczni, że same opary wystarczały by mogła unosić wyżej swój miecz śmierci i wymierzać im kolejne kary, które miały być przedsmakiem przed zniszczeniem każdego z nich.
A teraz jej chmurne tęczówki były utkwione w tym małym chłopczyku, który sądził, że jest zdolny do pokonania potwora jego własną bronią.
Chciałeś zostać bohaterem, Mały Królu?
Moja burza nie skończy się tak prędko.
Jej blade palce zacisnęły się mocniej na naszyjniku, jakby dzięki temu zyskiwała przyzwolenie na wszystkie niedozwolone ruchy.
Podeszła bliżej niego i nie spuszczając z niego oczu, położyła dłonie na jego szyi, a kolano uniosła na wysokość jego brzucha, wbijając je w nie.
- Czy sądzisz, że jesteś wolny, Regulusie Black?
Bawiła się.
Rozkoszowała się napięciem, które delikatnie naprężało się między nimi. Długie odnóża białego pająka powoli zaciskały się na jego miękkiej skórze, kościste kolano zaś próbowało przekroczyć pewną barierę. Działała wolno, jakby była pod wpływem zaklęcia Impedimenta. W lodowych oczach błysnął krótki ostrzegawczy blask.
Na ile sobie pozwolisz?
- Regulus Black
Re: Ulica
Czw Gru 25, 2014 4:48 pm
Nie potrzebował się chować jak żmija. On działał po cichu, ale wiedział, że któregoś dnia będzie mógł z dumą stanąć przed całym światem i go zmienić. Na lepsze. Rasa ścierwa nie będzie już więcej rządziła światem. Czarodzieje pokażą swą wyższość... Władza to potęga, ale jej objęcie wymaga radykalnych środków...
Niewielu umiało podjąć wyzwanie.
Gdyby tylko żmija wiedziała dlaczego brunet nie nosił koszulek z krótkim rękawem. Być może dumna natura kiedyś zaprowadzi go gdzieś, gdzie sprytna żmija szczęśliwie nigdy nie zawita.
Podobne kolory duszy, a tak inni ludzie.
Na twarz chłopaka wstąpił uśmiech, kiedy tylko usłyszał nazwisko, które było mu dobrze znane.
- Spoglądasz na mnie przez pryzmat swoich koleżków, chociaż zamieniłaś ze mną dwa słowa. Zamazujesz sobie patrzenie na świat, wiesz o tym?
On patrzył na nią i nie miał nikogo innego przed oczami. Widział potargane, kruczoczarne włosy, mimo podobieństwa w kolorze, zupełnie nie przypominających jego. Widział burzliwe oczy, w których co chwila widać było błyski i czekał już tylko na ich konsekwencję - na grzmoty.
Skąd to było wiadome, że oboje nie są tylko małymi marionetkami? Regulus Black, chłopak, który każdy krok wykonywał zgodnie z oczekiwaniami ludzi wokół i nie miał nigdy okazji pokazać Małego Króla wewnątrz siebie. Czy w ogóle jeszcze Trzymał Niedźwiedzia? Czy był po prostu Czarny? Nawet on sam nie umiał na to odpowiedzieć, więc ona tym bardziej nie powie. Nawet nie pomyśli.
Uderzasz i uciekasz.
Bez dumy, ale ze spełnieniem.
Przymierzasz się, ale czy uderzysz?
Jak żmija zacisnęłaś się wokół szyi, ale nie wbijasz swoich zębów w skórę i nie wpuszczasz jadu.
I patrzysz. Patrzysz czy zedrze z Cię z siebie i zagryzie... Czy ucieknie, zapominając o otwartych ranach w Twoim ciele.
- Nie jestem.
Trzeba było być prawdziwym idiotą, aby się jej nie bać. Sam jej dotyk był palący jak żywy ogień i sprawiał, że tętno rosło. Ciągle czuł, że jeśli ją odepchnie, ona wyciągnie z kieszeni jakiś przedmiot, którym go zabije... Mimo że nie miała przy sobie nic takiego. Bo nie miała, prawda?
Czuł się jakby czekał aż paznokciami rozerwie mu gardło...
Brak kontroli sprawiał, że czuł się zagrożony. W spokojnych oczach pojawiały się nowe, ciemne chmury.
- A Ty sądzisz, że potrafisz odbierać wolność, Rockers?
Cofnął się o kilka kroków, pozwalając im obojgu wejść dokładnie w ciemną szczelinę między dwoma zatłoczonymi kawiarenkami. Pozwolił jej trzymać go w sytuacji patowej, jednak sam nie pozostawił siebie bezbronnego. Jego zimna jak lód dłoń przesunęła się na jej szyję. Mogła wyczuć na niej skrawek metalu, w ciemności miejsca błysnął zielony kamień.
Nie boisz się ciemności, Caroline? Ona pochłania wszystko. Przyśpieszone tętno jedynie uwalnia jej więcej.
Strach może uzależniać.
Niewielu umiało podjąć wyzwanie.
Gdyby tylko żmija wiedziała dlaczego brunet nie nosił koszulek z krótkim rękawem. Być może dumna natura kiedyś zaprowadzi go gdzieś, gdzie sprytna żmija szczęśliwie nigdy nie zawita.
Podobne kolory duszy, a tak inni ludzie.
Na twarz chłopaka wstąpił uśmiech, kiedy tylko usłyszał nazwisko, które było mu dobrze znane.
- Spoglądasz na mnie przez pryzmat swoich koleżków, chociaż zamieniłaś ze mną dwa słowa. Zamazujesz sobie patrzenie na świat, wiesz o tym?
On patrzył na nią i nie miał nikogo innego przed oczami. Widział potargane, kruczoczarne włosy, mimo podobieństwa w kolorze, zupełnie nie przypominających jego. Widział burzliwe oczy, w których co chwila widać było błyski i czekał już tylko na ich konsekwencję - na grzmoty.
Skąd to było wiadome, że oboje nie są tylko małymi marionetkami? Regulus Black, chłopak, który każdy krok wykonywał zgodnie z oczekiwaniami ludzi wokół i nie miał nigdy okazji pokazać Małego Króla wewnątrz siebie. Czy w ogóle jeszcze Trzymał Niedźwiedzia? Czy był po prostu Czarny? Nawet on sam nie umiał na to odpowiedzieć, więc ona tym bardziej nie powie. Nawet nie pomyśli.
Uderzasz i uciekasz.
Bez dumy, ale ze spełnieniem.
Przymierzasz się, ale czy uderzysz?
Jak żmija zacisnęłaś się wokół szyi, ale nie wbijasz swoich zębów w skórę i nie wpuszczasz jadu.
I patrzysz. Patrzysz czy zedrze z Cię z siebie i zagryzie... Czy ucieknie, zapominając o otwartych ranach w Twoim ciele.
- Nie jestem.
Trzeba było być prawdziwym idiotą, aby się jej nie bać. Sam jej dotyk był palący jak żywy ogień i sprawiał, że tętno rosło. Ciągle czuł, że jeśli ją odepchnie, ona wyciągnie z kieszeni jakiś przedmiot, którym go zabije... Mimo że nie miała przy sobie nic takiego. Bo nie miała, prawda?
Czuł się jakby czekał aż paznokciami rozerwie mu gardło...
Brak kontroli sprawiał, że czuł się zagrożony. W spokojnych oczach pojawiały się nowe, ciemne chmury.
- A Ty sądzisz, że potrafisz odbierać wolność, Rockers?
Cofnął się o kilka kroków, pozwalając im obojgu wejść dokładnie w ciemną szczelinę między dwoma zatłoczonymi kawiarenkami. Pozwolił jej trzymać go w sytuacji patowej, jednak sam nie pozostawił siebie bezbronnego. Jego zimna jak lód dłoń przesunęła się na jej szyję. Mogła wyczuć na niej skrawek metalu, w ciemności miejsca błysnął zielony kamień.
Nie boisz się ciemności, Caroline? Ona pochłania wszystko. Przyśpieszone tętno jedynie uwalnia jej więcej.
Strach może uzależniać.
- Caroline Rockers
Re: Ulica
Pią Gru 26, 2014 8:52 pm
Nie potrzebował?
To w końcu nadejdzie taki moment, że będzie musiał, bo zmusi go do tego świat. Pragnąc władzy był skazany na porażkę. W sumie tak jak ona. Poniekąd. Tylko że oboje myśleli o innych rodzajach rządzenia. C. chciała zająć wielki tron samej Śmierci, z którą tak często szła na układy. Wyobrażała sobie, jak to pięknie będzie zostać jej następczynią. Zresztą...od jakiegoś czasu, ta nazwa do niej ładnie przylegała. Była zapowiedzią tych najgorszych odczuć - między innymi był to właśnie strach. Paniczny strach przed nią, przed nową Śmiercią. Wychodziła z założenia, że służeniu temu, który nosił miano Czarnego Pana byłoby zbyt...fatalne w skutkach. Zwłaszcza, że w końcu ON również jest człowiekiem, prawda? A ona nie służyła ludziom; ona działała przeciw nim.
Podciągnij więc rękaw chłopczyku i okaż mi swe oznakowanie.
Wiesz, że bydło ma na swoim ciele znaki, które świadczą o przynależności do kogoś, hm?
A Ty...Ty też do kogoś należałeś. Tak jak reszta Twoich towarzyszy z jednej obory.
Jej szyderczy uśmiech się poszerzył, kiedy postanowił się odwdzięczyć poprzez słowa.
Zabawa więc się rozpoczynała.
- Moich...koleżków? Ojejejejejejej! Jakie mądre słówka płyną z Twoich zgniłych warg! Jakbyś nie wiedział, nie bawię się w żadne przyjaźnie - jej oczy uważnie śledziły każdą zmianę, która pojawiła się na jego twarzy.
Jak myślisz, która burza będzie potężniejsza? Ja stawiam, że dwie pomniejsze burze zostaną zniszczone przez Tą, która znajdowała się nad nimi!
Nie mogła należeć do marionetek! Już dawno zadbała o to, żeby przeciąć wszystkie sznurki, które przyczepiła do niej matka. A poza nią... poza nią nie istniał nikt zdolny do tego by ją kontrolować. Ba, by nawet spróbować to uczynić!
Mały zagubiony Król. Nie lekceważ jednak Królowej, która była przed Tobą. Skoro znałeś panią Biel, to ona była panią Czerwień na tej szachownicy.
Śnieżyca jest niczym bez lodu, nie zapominaj o tym! Na odwrót jednak działało to dość skutecznie.
Zresztą Śnieżek szybciej się topił.
Duma? Cóż za głupie nadawanie określeń!
Ślizgoni nigdy nie będą mieli prawa do Dumy. Dlaczego? Bo Salazar Slytherin nigdy nie był Dumny. Był za to Pyszny. A my wszyscy wręcz się od tej Pychy kleimy!
W końcu nadejdzie uderzenie. Pytanie mój Mały Królu z której strony, czyż nie?
I ucieknę w ciemność, jak zawsze!
Kiedy jej odpowiedział, Rockers radośnie się roześmiała i wbiła mu mocno kolano w brzuch, czekając aż zegnie się w pół. Pierwszy krok nastąpił!
Po chwili wyprostowała nogę, nie ściągając jednak palców z jego szyi. Chmurne tęczówki pociemniały z ekscytacji, która zaczęła opanowywać jej ciało.
Może zabije, a może nie. Pewności nie można było mieć. Bo o to chodziło właśnie chodziło w tej szampańskiej zabawie!
Narzędzie było zbędne. Miała w końcu różdżkę i siebie - była tych dwóch rzeczy tak pewna, że istniało ryzyko, że w końcu to ją zgubi. Na razie jednak z rękawa sypała dobrymi kartami. Na najlepszą byłoby jednak za wcześnie.
- Myślę, że znasz odpowiedź na to pytanie, Black.
Zęby błysnęły w uśmiechu, kiedy pociągnął ją ze sobą.
Mały chłopiec pokazał pazurki, sądząc że jeszcze zwycięsko wyjdzie z jej chaosu.
Gdy tylko poczuła jego dłoń na swojej szyi, wbiła z całej siły paznokcie w jego miękką skórę. Jak można bać się czegoś, co zna się tak dobrze? Czy masz wystarczająco dużo ciemności w sobie, żeby mnie zaskoczyć?
Żeby mnie przestraszyć?
Obietnice te tak pięknie brzmią! Lecz czy Mały Król dysponuje odpowiednią dawką szaleństwa, by być godnym przeciwnikiem Królowej Śniegu?
Przysunęła się do niego bliżej, tak że teraz oparła swój policzek o jego.
- Nie masz jaj.
To w końcu nadejdzie taki moment, że będzie musiał, bo zmusi go do tego świat. Pragnąc władzy był skazany na porażkę. W sumie tak jak ona. Poniekąd. Tylko że oboje myśleli o innych rodzajach rządzenia. C. chciała zająć wielki tron samej Śmierci, z którą tak często szła na układy. Wyobrażała sobie, jak to pięknie będzie zostać jej następczynią. Zresztą...od jakiegoś czasu, ta nazwa do niej ładnie przylegała. Była zapowiedzią tych najgorszych odczuć - między innymi był to właśnie strach. Paniczny strach przed nią, przed nową Śmiercią. Wychodziła z założenia, że służeniu temu, który nosił miano Czarnego Pana byłoby zbyt...fatalne w skutkach. Zwłaszcza, że w końcu ON również jest człowiekiem, prawda? A ona nie służyła ludziom; ona działała przeciw nim.
Podciągnij więc rękaw chłopczyku i okaż mi swe oznakowanie.
Wiesz, że bydło ma na swoim ciele znaki, które świadczą o przynależności do kogoś, hm?
A Ty...Ty też do kogoś należałeś. Tak jak reszta Twoich towarzyszy z jednej obory.
Jej szyderczy uśmiech się poszerzył, kiedy postanowił się odwdzięczyć poprzez słowa.
Zabawa więc się rozpoczynała.
- Moich...koleżków? Ojejejejejejej! Jakie mądre słówka płyną z Twoich zgniłych warg! Jakbyś nie wiedział, nie bawię się w żadne przyjaźnie - jej oczy uważnie śledziły każdą zmianę, która pojawiła się na jego twarzy.
Jak myślisz, która burza będzie potężniejsza? Ja stawiam, że dwie pomniejsze burze zostaną zniszczone przez Tą, która znajdowała się nad nimi!
Nie mogła należeć do marionetek! Już dawno zadbała o to, żeby przeciąć wszystkie sznurki, które przyczepiła do niej matka. A poza nią... poza nią nie istniał nikt zdolny do tego by ją kontrolować. Ba, by nawet spróbować to uczynić!
Mały zagubiony Król. Nie lekceważ jednak Królowej, która była przed Tobą. Skoro znałeś panią Biel, to ona była panią Czerwień na tej szachownicy.
Śnieżyca jest niczym bez lodu, nie zapominaj o tym! Na odwrót jednak działało to dość skutecznie.
Zresztą Śnieżek szybciej się topił.
Duma? Cóż za głupie nadawanie określeń!
Ślizgoni nigdy nie będą mieli prawa do Dumy. Dlaczego? Bo Salazar Slytherin nigdy nie był Dumny. Był za to Pyszny. A my wszyscy wręcz się od tej Pychy kleimy!
W końcu nadejdzie uderzenie. Pytanie mój Mały Królu z której strony, czyż nie?
I ucieknę w ciemność, jak zawsze!
Kiedy jej odpowiedział, Rockers radośnie się roześmiała i wbiła mu mocno kolano w brzuch, czekając aż zegnie się w pół. Pierwszy krok nastąpił!
Po chwili wyprostowała nogę, nie ściągając jednak palców z jego szyi. Chmurne tęczówki pociemniały z ekscytacji, która zaczęła opanowywać jej ciało.
Może zabije, a może nie. Pewności nie można było mieć. Bo o to chodziło właśnie chodziło w tej szampańskiej zabawie!
Narzędzie było zbędne. Miała w końcu różdżkę i siebie - była tych dwóch rzeczy tak pewna, że istniało ryzyko, że w końcu to ją zgubi. Na razie jednak z rękawa sypała dobrymi kartami. Na najlepszą byłoby jednak za wcześnie.
- Myślę, że znasz odpowiedź na to pytanie, Black.
Zęby błysnęły w uśmiechu, kiedy pociągnął ją ze sobą.
Mały chłopiec pokazał pazurki, sądząc że jeszcze zwycięsko wyjdzie z jej chaosu.
Gdy tylko poczuła jego dłoń na swojej szyi, wbiła z całej siły paznokcie w jego miękką skórę. Jak można bać się czegoś, co zna się tak dobrze? Czy masz wystarczająco dużo ciemności w sobie, żeby mnie zaskoczyć?
Żeby mnie przestraszyć?
Obietnice te tak pięknie brzmią! Lecz czy Mały Król dysponuje odpowiednią dawką szaleństwa, by być godnym przeciwnikiem Królowej Śniegu?
Przysunęła się do niego bliżej, tak że teraz oparła swój policzek o jego.
- Nie masz jaj.
- Regulus Black
Re: Ulica
Sob Gru 27, 2014 12:24 pm
Ludzie nie mają władzy, aby mieszać się w sprawy śmieci, Panienko. Twoje pragnienia z góry zostały skazane na porażkę. Tak, on przynależał do pewnej grupy, spełniał rozkazy. Jako jeden z niewielu nie kierowany strachem, a odwiecznym pragnieniem jego rasy. Władza nad tymi paskudnymi, niemagicznymi istotami, których natura kazała nazywać tak samo ludźmi jak ich. To było jego największym marzeniem i tylko u boku jednego człowieka mogło się to dokonać.
- Nie posądzam Cię o posiadanie przyjaciół. - wymruczał cicho, obserwując jej szaleńczy uśmiech. Doprawdy, co za słodka osóbka.
Specjalnie, aby nie dać jej powodów do uciechy, pozwalał jedynie drgać mięśniom na swojej twarzy.
Na szachownicy pojawiały się nowe figury, burzące ich czarno-biały porządek. Nowa Królowa ogłosiła swe przybycie i zalała przestrzeń swym szkarłatnym cieniem. Dwie królowe i jeden Czarny Król. Był na pozycji straconej.
Sądził, że jedynie światłości nie będzie mogła dosięgnąć jego ciemność, jednak było coś jeszcze, co właśnie pojawiło się w jego małym, ułożonym światku. Emocje, których nie pochłaniał pod swoją ciemną mgłą.
Szaleństwo. Szkarłatna Rozpacz.
Załamanie natury jakiejkolwiek gry. To, czego się unika, czego się nie chce, czegoś czego każdy uważa, że nie potrzebuje...
A jednak szczerze to intryguje i szczerze się tego pragnie. Tylko nikt o tym nie powie.
Duma była jego grzechem, jego skazą, czymś co nie czyniło go perfekcyjnym Ślizgonem... Wiedział to i czuł, że mimo przynależności do odcieni zieleni, nie spełnia wszystkich oczekiwań tegoż domu. Tak samo jak i swojego domu rodzinnego. Ciągłe wątpliwości, ciągłe zmartwienia ciągle gubiły go, niczym wiatr niosący ciemną mgłę jak małe dziecko w głąb czarnego, niebezpiecznego lasu.
Nikt z nas nie jest bezpieczny.
Nikt nie panuje nad swoim umysłem.
Nawet Ty, królowo szaleństwa.
Zgiął się wpół, czując jak kolano wbija się w jego przeponę, na chwilę odbierając oddech.
Powodowałaś same kłopoty.
Nie chcę walczyć... Nie chcę, żeby ktokolwiek wiedział, że walczę.
Ty nie jesteś ciemnością, Szkarłatna Pani. Ty jesteś ogniem, który wszystko trawi. Z natury podobnym do ciemności, która pochłania wszystko wokół, ale z ciemności można wyjść... Z ognia zostanie już tylko kupka popiołu.
Oddech przez chwilę był płytki, jakby chciał zebrać jak najwięcej powietrza. Poczuł jej palący dotyk na białej skórze.
Krew w żyłach przyśpieszyła, powodując szybsze bicie serca...
Czy to wyczuła?
Wykrzywił lekko blady nos, chwytając za jej nadgarstki lekko. Jego uścisk był pewny i mocny, niemal tak, jakby właśnie miał w dłoniach znicza. Nieraz zapewne widziała jak go łapał w dłonie. Odsunął te ręce od swojej skóry.
- Ogień powinno się gasić w zarodku. - powiedział. Przez chwilę zdemaskował się z uczuciem, które łatwo mogła obrócić przeciw niemu - jego palce drżały delikatnie, a na wierzchu dłoni trwała gęsia skórka.
W końcu postanowił zgasić ogień w zarodku.
Baw się ze mną, Rockers.
Zamienił się z nią miejscami, po czym przycisnął ją do ściany jednego z budynków, tyłem do siebie, a jej ręce zacisnął w mocnym uścisku na jej plecach. Jej policzek dotykał mocnej i brudnej ściany.
Wiedział, że mu się za to oberwie.
- Nie posądzam Cię o posiadanie przyjaciół. - wymruczał cicho, obserwując jej szaleńczy uśmiech. Doprawdy, co za słodka osóbka.
Specjalnie, aby nie dać jej powodów do uciechy, pozwalał jedynie drgać mięśniom na swojej twarzy.
Na szachownicy pojawiały się nowe figury, burzące ich czarno-biały porządek. Nowa Królowa ogłosiła swe przybycie i zalała przestrzeń swym szkarłatnym cieniem. Dwie królowe i jeden Czarny Król. Był na pozycji straconej.
Sądził, że jedynie światłości nie będzie mogła dosięgnąć jego ciemność, jednak było coś jeszcze, co właśnie pojawiło się w jego małym, ułożonym światku. Emocje, których nie pochłaniał pod swoją ciemną mgłą.
Szaleństwo. Szkarłatna Rozpacz.
Załamanie natury jakiejkolwiek gry. To, czego się unika, czego się nie chce, czegoś czego każdy uważa, że nie potrzebuje...
A jednak szczerze to intryguje i szczerze się tego pragnie. Tylko nikt o tym nie powie.
Duma była jego grzechem, jego skazą, czymś co nie czyniło go perfekcyjnym Ślizgonem... Wiedział to i czuł, że mimo przynależności do odcieni zieleni, nie spełnia wszystkich oczekiwań tegoż domu. Tak samo jak i swojego domu rodzinnego. Ciągłe wątpliwości, ciągłe zmartwienia ciągle gubiły go, niczym wiatr niosący ciemną mgłę jak małe dziecko w głąb czarnego, niebezpiecznego lasu.
Nikt z nas nie jest bezpieczny.
Nikt nie panuje nad swoim umysłem.
Nawet Ty, królowo szaleństwa.
Zgiął się wpół, czując jak kolano wbija się w jego przeponę, na chwilę odbierając oddech.
Powodowałaś same kłopoty.
Nie chcę walczyć... Nie chcę, żeby ktokolwiek wiedział, że walczę.
Ty nie jesteś ciemnością, Szkarłatna Pani. Ty jesteś ogniem, który wszystko trawi. Z natury podobnym do ciemności, która pochłania wszystko wokół, ale z ciemności można wyjść... Z ognia zostanie już tylko kupka popiołu.
Oddech przez chwilę był płytki, jakby chciał zebrać jak najwięcej powietrza. Poczuł jej palący dotyk na białej skórze.
Krew w żyłach przyśpieszyła, powodując szybsze bicie serca...
Czy to wyczuła?
Wykrzywił lekko blady nos, chwytając za jej nadgarstki lekko. Jego uścisk był pewny i mocny, niemal tak, jakby właśnie miał w dłoniach znicza. Nieraz zapewne widziała jak go łapał w dłonie. Odsunął te ręce od swojej skóry.
- Ogień powinno się gasić w zarodku. - powiedział. Przez chwilę zdemaskował się z uczuciem, które łatwo mogła obrócić przeciw niemu - jego palce drżały delikatnie, a na wierzchu dłoni trwała gęsia skórka.
W końcu postanowił zgasić ogień w zarodku.
Baw się ze mną, Rockers.
Zamienił się z nią miejscami, po czym przycisnął ją do ściany jednego z budynków, tyłem do siebie, a jej ręce zacisnął w mocnym uścisku na jej plecach. Jej policzek dotykał mocnej i brudnej ściany.
Wiedział, że mu się za to oberwie.
- Caroline Rockers
Re: Ulica
Nie Gru 28, 2014 8:14 pm
Więc teraz zgrabnie bawimy się eleganckimi nazwami, Paniczu? Zgubne nazewnictwo wprost z wyższych sfer! Czy ono kiedykolwiek znaczyło coś więcej, czy też było to zapakowanie trefnego produktu w szykowne opakowanie? Porażka.
Słowo klucz.
Ponoć dopóki wierzysz w coś wystarczająco mocno to Twoje marzenie się ziści. Może więc nie przegra? Może zdobędzie wszystko, o co tak zaciekle walczyła. Byłaby doskonałą władczynią - okrutną Śmiercią. I żaden człowiek nie byłby wyżej, niż ona. A Ty? Tak naprawdę nigdy byś nie rządził, bo Czarny Pan zawsze, ale to zawsze byłby wyżej niż Twoja osoba. To on nosiłby koronę, Mały Królu, a nie Ty. A potem, gdybyś przestał być użyteczny, odrzuciłby Cię w bok niczym niechcianego ołowianego żołnierzyka. Poświęciłby Cię na swojej szachownicy, tłumacząc to stratą konieczną.
Pionek potoczyłby się i spadł na ziemię.
Przekrzywiła głowę z udawaną ciekawością, gdy stwierdził tą oczywistość. Nie zabolało ją to, nie ukłuło, nie pozwoliło na jakieś głębsze refleksje z powodu tak prawdziwego stwierdzenia.
Hamował się.
Funkcjonował z włączonym hamulcem.
Należało się więc tego hamulca pozbyć.
Ona już dawno była na tej szachownicy. Już dawno zgarniała inne figury w swoje pułapki by w odpowiednim momencie ogłosić swe zwycięstwo. Czasem i zdarzały się błędy, za co dostawała rękawiczką w twarz, ale nie przyjmowała do świadomości tego, że miałaby przegrać. W jakikolwiek sposób. Biała Królowa nie była dla niej żadnym zagrożeniem; jedynie potulną owieczką, która miota swym białym puchem na różne strony, nie mogąc się zdecydować, czego tak naprawdę chce. Nie należało więc zajmować nią swojej uwagi, bardziej zresztą skupiała się na Małym Królu. Czy zamierzała zabrać go na swoją stronę? A może wolała uniemożliwić mu kolejne ruchy na planszy?
Bawmy się.
Nie pomyl Dumy z Pychą, chłopczyku. Bo wiesz, łatwo stracić granicę, między jedną a drugą i zanim się obejrzysz wpadniesz w przepaść. I będziesz spadał i spadał i tak już bez końca.
Wystarczy, że mój umysł wie, co robić. Co ma dalej nastąpić i jaki ma być efekt końcowy.
Ja gram! Gram naprawdę pięknie! I plączę, ach plączę, niczym struny duszyczki innych.
On zgiął się w pół, a ona się śmiała jeszcze głośniej, wśród burzowych chmur.
Nie walczysz? Więc zginiesz.
Może nie dziś, może nie jutro, ale to nastąpi.
Za mało cierpiałeś żeby to miała być Twoja godzina ostateczna.
Ciemność lubi ogień. Delektuje się nim, oblizuje sczerniałe wargi na samą myśl tego toksycznego zbliżenia. Łączą się razem w jedność, tworząc piekło z którego wyjść nie można.
Ona była ogniem lodu. Zamiast dostarczać ciepła, zamrażała wszystko, co tylko wchodziło z nią w jakąkolwiek relację. Najgorsze, że te efekty nie były widoczne gołym okiem; wychodziły dopiero z czasem, niczym obrzydliwe białe larwy przez jej autoportret duszy, naznaczony złem.
Czuła szybsze bicie jego serca! Zresztą trudno, żeby tego nie wyczuła, skoro była tak blisko niego; jej ciało zderzało się z jego ciałem.
Oboje walczyli.
Szarpała się, jak mogła, kiedy chwycił ją za nadgarstki, ale przy tym czuła rosnące podniecenie. Dlaczego? Bo nie był obojętny. Bo odpowiadał atakiem na atak i tym sposobem dawał jej gwarancję tego, że zaczyna również się bawić.
- Lodowego ognia nie ugasisz - odpowiedziała teatralnym szeptem, chichocząc. W nozdrza uderzył ją kolejny zapach. Ten upragniony, zapowiadający nowe wrażenia w ich wspólnej grze.
Bawię się, Black.
Kiedy ją obrócił i zaczął przyciskać do ściany, nie opierała się, udając że opadła z sił. A w momencie, gdy blady policzek Królowej Śniegu zetknął się z paskudną, obskurną częścią budynku, zaczęła chichotać głośniej, tak że jej ciałem wstrząsały urywane drgawki.
- Nie masz jaj. Boli to, co? A mimo wszystko nadal próbujesz oszukać siebie i mnie, że jest inaczej... - powiedziała cicho rozbawiona, powoli się opanowując. Odchyliła głowę do tyłu, tak że ciemne kosmyki musnęły jego twarz, a burzowe tęczówki na chwilę mu mignęły przed oczyma, zanim wykonała kolejny ruch. Wymierzyła mu kopa od tyłu prosto w krocze, po czym wykorzystując to, że jego uścisk zelżał, wyrwała się z niego i teraz to ona oplotła go rękoma, jakby chciała objąć Blacka całego, po czym popchnęła o ścianę, blokując mu swoim ciałem wyjście.
Nie tylko Ty, masz w sobie siłę, Mały Królu.
- Wzrusza mnie Twój opór. Czyżbyś bał się ciemności?
Słowo klucz.
Ponoć dopóki wierzysz w coś wystarczająco mocno to Twoje marzenie się ziści. Może więc nie przegra? Może zdobędzie wszystko, o co tak zaciekle walczyła. Byłaby doskonałą władczynią - okrutną Śmiercią. I żaden człowiek nie byłby wyżej, niż ona. A Ty? Tak naprawdę nigdy byś nie rządził, bo Czarny Pan zawsze, ale to zawsze byłby wyżej niż Twoja osoba. To on nosiłby koronę, Mały Królu, a nie Ty. A potem, gdybyś przestał być użyteczny, odrzuciłby Cię w bok niczym niechcianego ołowianego żołnierzyka. Poświęciłby Cię na swojej szachownicy, tłumacząc to stratą konieczną.
Pionek potoczyłby się i spadł na ziemię.
Przekrzywiła głowę z udawaną ciekawością, gdy stwierdził tą oczywistość. Nie zabolało ją to, nie ukłuło, nie pozwoliło na jakieś głębsze refleksje z powodu tak prawdziwego stwierdzenia.
Hamował się.
Funkcjonował z włączonym hamulcem.
Należało się więc tego hamulca pozbyć.
Ona już dawno była na tej szachownicy. Już dawno zgarniała inne figury w swoje pułapki by w odpowiednim momencie ogłosić swe zwycięstwo. Czasem i zdarzały się błędy, za co dostawała rękawiczką w twarz, ale nie przyjmowała do świadomości tego, że miałaby przegrać. W jakikolwiek sposób. Biała Królowa nie była dla niej żadnym zagrożeniem; jedynie potulną owieczką, która miota swym białym puchem na różne strony, nie mogąc się zdecydować, czego tak naprawdę chce. Nie należało więc zajmować nią swojej uwagi, bardziej zresztą skupiała się na Małym Królu. Czy zamierzała zabrać go na swoją stronę? A może wolała uniemożliwić mu kolejne ruchy na planszy?
Bawmy się.
Nie pomyl Dumy z Pychą, chłopczyku. Bo wiesz, łatwo stracić granicę, między jedną a drugą i zanim się obejrzysz wpadniesz w przepaść. I będziesz spadał i spadał i tak już bez końca.
Wystarczy, że mój umysł wie, co robić. Co ma dalej nastąpić i jaki ma być efekt końcowy.
Ja gram! Gram naprawdę pięknie! I plączę, ach plączę, niczym struny duszyczki innych.
On zgiął się w pół, a ona się śmiała jeszcze głośniej, wśród burzowych chmur.
Nie walczysz? Więc zginiesz.
Może nie dziś, może nie jutro, ale to nastąpi.
Za mało cierpiałeś żeby to miała być Twoja godzina ostateczna.
Ciemność lubi ogień. Delektuje się nim, oblizuje sczerniałe wargi na samą myśl tego toksycznego zbliżenia. Łączą się razem w jedność, tworząc piekło z którego wyjść nie można.
Ona była ogniem lodu. Zamiast dostarczać ciepła, zamrażała wszystko, co tylko wchodziło z nią w jakąkolwiek relację. Najgorsze, że te efekty nie były widoczne gołym okiem; wychodziły dopiero z czasem, niczym obrzydliwe białe larwy przez jej autoportret duszy, naznaczony złem.
Czuła szybsze bicie jego serca! Zresztą trudno, żeby tego nie wyczuła, skoro była tak blisko niego; jej ciało zderzało się z jego ciałem.
Oboje walczyli.
Szarpała się, jak mogła, kiedy chwycił ją za nadgarstki, ale przy tym czuła rosnące podniecenie. Dlaczego? Bo nie był obojętny. Bo odpowiadał atakiem na atak i tym sposobem dawał jej gwarancję tego, że zaczyna również się bawić.
- Lodowego ognia nie ugasisz - odpowiedziała teatralnym szeptem, chichocząc. W nozdrza uderzył ją kolejny zapach. Ten upragniony, zapowiadający nowe wrażenia w ich wspólnej grze.
Bawię się, Black.
Kiedy ją obrócił i zaczął przyciskać do ściany, nie opierała się, udając że opadła z sił. A w momencie, gdy blady policzek Królowej Śniegu zetknął się z paskudną, obskurną częścią budynku, zaczęła chichotać głośniej, tak że jej ciałem wstrząsały urywane drgawki.
- Nie masz jaj. Boli to, co? A mimo wszystko nadal próbujesz oszukać siebie i mnie, że jest inaczej... - powiedziała cicho rozbawiona, powoli się opanowując. Odchyliła głowę do tyłu, tak że ciemne kosmyki musnęły jego twarz, a burzowe tęczówki na chwilę mu mignęły przed oczyma, zanim wykonała kolejny ruch. Wymierzyła mu kopa od tyłu prosto w krocze, po czym wykorzystując to, że jego uścisk zelżał, wyrwała się z niego i teraz to ona oplotła go rękoma, jakby chciała objąć Blacka całego, po czym popchnęła o ścianę, blokując mu swoim ciałem wyjście.
Nie tylko Ty, masz w sobie siłę, Mały Królu.
- Wzrusza mnie Twój opór. Czyżbyś bał się ciemności?
- Regulus Black
Re: Ulica
Pon Gru 29, 2014 5:36 pm
Pytanie tylko czy on tak naprawdę pragnął rządzić... Ludzie władzę zawsze kojarzą sobie z niezależnością i wolnością, a jest przecież wręcz odwrotnie. On nie pragnął władzy dla siebie, ale dla czarodziejów. Stawiał siebie jako pionka na szachownicy tego świata.
Nie trzeba było się martwić... On przynajmniej był na tej szachownicy. A Ty, czy nie figurowałaś jedynie na swojej planszy?
Upadnę z hukiem... Nieusłyszanym.
Nie tego pragnąłem całe życie.
Należy pamiętać, że Śmierć jedynie zabiera zmarłych, jakby sprzątała lokal po ludzkiej imprezie. Sama Śmierć ingeruje tylko wtedy, kiedy odebrano jej to, co się należało. Już Czarny Król bliższy był tej postaci niż lubująca się w bólu i pożodze Szkarłatna Królowa. Lubisz ludzką stronę, która odczuwa...?
Ciągle czuł hamulec na swoich ruchach... Nigdy nie mógł swobodnie przesuwać się po planszy, pamiętając o wszystkich ważnych rzeczach w jego życiu. O rodzinie, o honorze, o swoim pieprzonym bracie, który zostawił go ze wszystkim na głowie, przez którego musiał być idealny za dwóch. Nienawidził go za to ciągle, kiedy wspominał stare czasy, kiedy jeszcze Syriusz nie trafił do Gryffindoru i kiedy nie poznał ich wszystkich.
Cios poniżej pasa zdecydowanie go powalił. Jęknął głośno, skalując się znacznie, jednak niedane było mu przybrać bezpieczniejszą pozycję. Czuł promieniujący ból, który przez chwilę zaćmił jego umysł. Nie zdołał utrzymać się na nogach, kiedy Caroline uwiesiła się na nim, więc osunął się razem z nią do pozycji siedzącej. Dlaczego ten chłodny ogień tak bardzo palił?
Przez chwilę nie docierały do niego żadne słowa.
Zdecydowanie posuwasz się za daleko, Caroline Rockers. Twój ogień jest zbyt blisko, swoim światłem zbyt mocno rozgania czarną mgłę... Tym, niebezpiecznym, palącym blaskiem, który oślepiał.
Jego oczy znów napełniły się blaskiem. Wtedy spojrzał prosto w te niebezpieczne, ogniste oczy przed nim.
- Ja jestem ciemnością. I tak.. Boję się. - powiedział cicho, po czym podkulił kolana delikatnie, aby upaść na ziemię, dziewczynę kładąc pod swoim ciałem. Złapał jej nadgarstki i przycisnął je do ziemi, siadając na jej udach, aby nogi już nie były w stanie zrobić mu krzywdy.
Nie neguję tego, że masz siłę, o Szkarłatna Królowo, jednak nie uda Ci się strącić Czarnego Króla z szachownicy.
Bawiło go postrzeganie Ciemności jako symbolu zła. Ciemności, w której kryć się mogło wszystko, dlatego każdy podchodził do niej ze strachem. Tajemniczość przerażała ludzi... On, jako Ciemność pochłaniał wszystko do siebie, ale nie tak jak Królowa, nie niszczył tego. To w nim tkwiło i sprawiało, że ciągle czuł się zgubiony w samym sobie.
Może i szaleństwo w nim było? Może było w nim też dobro?
O ile coś takiego istnieje.
- Nie pragnę go gasić. - szepnął, patrząc w wypełnione burzą oczy dziewczyny, na jej rozsypane po chłodnej ziemi włosy.
Zbliżasz się do Króla, sądząc, że jest w nim tajemnica wygrania tej gry?
Nie trzeba było się martwić... On przynajmniej był na tej szachownicy. A Ty, czy nie figurowałaś jedynie na swojej planszy?
Upadnę z hukiem... Nieusłyszanym.
Nie tego pragnąłem całe życie.
Należy pamiętać, że Śmierć jedynie zabiera zmarłych, jakby sprzątała lokal po ludzkiej imprezie. Sama Śmierć ingeruje tylko wtedy, kiedy odebrano jej to, co się należało. Już Czarny Król bliższy był tej postaci niż lubująca się w bólu i pożodze Szkarłatna Królowa. Lubisz ludzką stronę, która odczuwa...?
Ciągle czuł hamulec na swoich ruchach... Nigdy nie mógł swobodnie przesuwać się po planszy, pamiętając o wszystkich ważnych rzeczach w jego życiu. O rodzinie, o honorze, o swoim pieprzonym bracie, który zostawił go ze wszystkim na głowie, przez którego musiał być idealny za dwóch. Nienawidził go za to ciągle, kiedy wspominał stare czasy, kiedy jeszcze Syriusz nie trafił do Gryffindoru i kiedy nie poznał ich wszystkich.
Cios poniżej pasa zdecydowanie go powalił. Jęknął głośno, skalując się znacznie, jednak niedane było mu przybrać bezpieczniejszą pozycję. Czuł promieniujący ból, który przez chwilę zaćmił jego umysł. Nie zdołał utrzymać się na nogach, kiedy Caroline uwiesiła się na nim, więc osunął się razem z nią do pozycji siedzącej. Dlaczego ten chłodny ogień tak bardzo palił?
Przez chwilę nie docierały do niego żadne słowa.
Zdecydowanie posuwasz się za daleko, Caroline Rockers. Twój ogień jest zbyt blisko, swoim światłem zbyt mocno rozgania czarną mgłę... Tym, niebezpiecznym, palącym blaskiem, który oślepiał.
Jego oczy znów napełniły się blaskiem. Wtedy spojrzał prosto w te niebezpieczne, ogniste oczy przed nim.
- Ja jestem ciemnością. I tak.. Boję się. - powiedział cicho, po czym podkulił kolana delikatnie, aby upaść na ziemię, dziewczynę kładąc pod swoim ciałem. Złapał jej nadgarstki i przycisnął je do ziemi, siadając na jej udach, aby nogi już nie były w stanie zrobić mu krzywdy.
Nie neguję tego, że masz siłę, o Szkarłatna Królowo, jednak nie uda Ci się strącić Czarnego Króla z szachownicy.
Bawiło go postrzeganie Ciemności jako symbolu zła. Ciemności, w której kryć się mogło wszystko, dlatego każdy podchodził do niej ze strachem. Tajemniczość przerażała ludzi... On, jako Ciemność pochłaniał wszystko do siebie, ale nie tak jak Królowa, nie niszczył tego. To w nim tkwiło i sprawiało, że ciągle czuł się zgubiony w samym sobie.
Może i szaleństwo w nim było? Może było w nim też dobro?
O ile coś takiego istnieje.
- Nie pragnę go gasić. - szepnął, patrząc w wypełnione burzą oczy dziewczyny, na jej rozsypane po chłodnej ziemi włosy.
Zbliżasz się do Króla, sądząc, że jest w nim tajemnica wygrania tej gry?
- Caroline Rockers
Re: Ulica
Sob Sty 03, 2015 4:19 am
Dla wyższego dobra.
Mały Król poświęci koronę w imię dobrych intencji? Czy w ogóle można było je tak nazwać? Zapewne Ci, którzy ponoć stali w pełnym blasku tego ciepłego światła, poczuliby w tym momencie wstręt do jego osoby. Władza nie była wolnością.
Nic tak na dobrą sprawę nią nie było. To było jedynie kłamliwe marzenie, które ludzie wpychali sobie na siłę do głów i udawali że wszystko gra. Krew każdego z nich była skażona i nie ważne, czy był to mugol, szlama, czy czarodziej. Nędzne istoty, których plugawe języki kreśliły słowa naiwnych modlitw o lepszą przyszłość.
Szachownica świata? I Ty na niej?
Głupcze! Narcyzie!
Nie było nigdy żadnej szachownicy świata!
Jedyna plansza, która obecnie obowiązuje należy do mnie.
Upadniesz i przepadniesz wśród swych poprzedników.
Bo kimże Ty byłeś, jeśli nie jedynie marnym pionkiem, który miał w końcu odejść w zapomnienie?
Wszyscy należeli do Śmierci. Nie byłbyś w stanie kontrolować dusze i ciąć swą kosą te wszystkie linie, które należało skrócić. To było jej miejsce. Jej tron. Jej zabawki. Lodowy ogień pochłonie świat i sprowadzi cały szereg plag na bezwartościowe marionetki. Nikt nie przetrwa. Nawet Władcy. Nie, kiedy zajmie należne jej miejsce.
Ludzie to masa odpadów posklejana za pomocą słabego zaklęcia, które w każdej chwili może przestać działać.
Zabawne, że o tym wspomniał. O rodzinie. O honorze. No przecież tak! Zabawny, arcyważny honor rodziny Black! A nienawiść..! Nienawiść była najpiękniejszą melodią, która poruszała jej pozwijanymi strunami duszy!
A czym dla niej była rodzina? Kłamstwem. Obłudą. I graniem. Nieustającym graniem i tańczeniem na planszy by nie wpaść w żadną pułapkę. Najważniejsza koronowana głowa dla Niej była bliska zejścia z planszy z powodu druzgocącej Królowej. Matki. I wtedy Szkarad miałby zmierzyć się z ręką, która nią kiedyś sterowała.
Śmiała się przejęta tym przedstawieniem! Wirowała wśród zapachu jego strachu! To wydawało się takie proste i sprowadzające ukojenie dla jej obłąkanej osoby! Miała ochotę tonąć w tym obsesyjnym morzu rozkoszy!
Ciemność łaknęła Lodu.
Lód łaknął Ciemności.
Ale czy Ty miałeś prawo nazywać się Ciemnością, Regulusie Black?
Burza w jej oczach dziko rozbłysła od błyskawic.
- Jesteś? Jesteś nią? Więc jak możesz się bać samego siebie? JAK MOŻESZ SIĘ BAĆ SAMEGO SIEBIE? - Wycedziła, podnosząc w pewnym momencie głos. Następnie zachichotała nerwowo, jakby nie do końca rozumiała, co się teraz dzieje. Ponownie skorzystał z okazji i unieruchomił ją, lecz jaką miał pewność, że to ją zatrzyma?
Nie obalisz mnie, Mały Królu.
Nie dostrzegała jasnych stron Ciemności. Dla niej czerń była zarówno głębią, jak i pustką, która powinna niszczyć wszystko, co dobre. Dobroć nie miała prawa mieszać się ze Złem.
Żeby mieć nad kimś władzę należało niszczyć powolutku jego nadzieje.
Jego dobro.
Na jego słowa wzniosła oczy ku górze, nie mogąc powstrzymać małego uśmiechu, który zakradł się jej na wargi. Czuła jak jej włosy powoli nasiąkają wodą, jak barwi je błoto.
- Czego pragniesz? Zbliż się i mi to powiedz. Powiedz! Bądź pyszałkiem, Black. Pokaż swoją Czerń. Ujawnij się!
Nie poruszyła się. Ani nie drgnęła. Nawet nie próbowała się mu wyrywać.
Prowokowała, czekając na efekty.
Mały Król poświęci koronę w imię dobrych intencji? Czy w ogóle można było je tak nazwać? Zapewne Ci, którzy ponoć stali w pełnym blasku tego ciepłego światła, poczuliby w tym momencie wstręt do jego osoby. Władza nie była wolnością.
Nic tak na dobrą sprawę nią nie było. To było jedynie kłamliwe marzenie, które ludzie wpychali sobie na siłę do głów i udawali że wszystko gra. Krew każdego z nich była skażona i nie ważne, czy był to mugol, szlama, czy czarodziej. Nędzne istoty, których plugawe języki kreśliły słowa naiwnych modlitw o lepszą przyszłość.
Szachownica świata? I Ty na niej?
Głupcze! Narcyzie!
Nie było nigdy żadnej szachownicy świata!
Jedyna plansza, która obecnie obowiązuje należy do mnie.
Upadniesz i przepadniesz wśród swych poprzedników.
Bo kimże Ty byłeś, jeśli nie jedynie marnym pionkiem, który miał w końcu odejść w zapomnienie?
Wszyscy należeli do Śmierci. Nie byłbyś w stanie kontrolować dusze i ciąć swą kosą te wszystkie linie, które należało skrócić. To było jej miejsce. Jej tron. Jej zabawki. Lodowy ogień pochłonie świat i sprowadzi cały szereg plag na bezwartościowe marionetki. Nikt nie przetrwa. Nawet Władcy. Nie, kiedy zajmie należne jej miejsce.
Ludzie to masa odpadów posklejana za pomocą słabego zaklęcia, które w każdej chwili może przestać działać.
Zabawne, że o tym wspomniał. O rodzinie. O honorze. No przecież tak! Zabawny, arcyważny honor rodziny Black! A nienawiść..! Nienawiść była najpiękniejszą melodią, która poruszała jej pozwijanymi strunami duszy!
A czym dla niej była rodzina? Kłamstwem. Obłudą. I graniem. Nieustającym graniem i tańczeniem na planszy by nie wpaść w żadną pułapkę. Najważniejsza koronowana głowa dla Niej była bliska zejścia z planszy z powodu druzgocącej Królowej. Matki. I wtedy Szkarad miałby zmierzyć się z ręką, która nią kiedyś sterowała.
Śmiała się przejęta tym przedstawieniem! Wirowała wśród zapachu jego strachu! To wydawało się takie proste i sprowadzające ukojenie dla jej obłąkanej osoby! Miała ochotę tonąć w tym obsesyjnym morzu rozkoszy!
Ciemność łaknęła Lodu.
Lód łaknął Ciemności.
Ale czy Ty miałeś prawo nazywać się Ciemnością, Regulusie Black?
Burza w jej oczach dziko rozbłysła od błyskawic.
- Jesteś? Jesteś nią? Więc jak możesz się bać samego siebie? JAK MOŻESZ SIĘ BAĆ SAMEGO SIEBIE? - Wycedziła, podnosząc w pewnym momencie głos. Następnie zachichotała nerwowo, jakby nie do końca rozumiała, co się teraz dzieje. Ponownie skorzystał z okazji i unieruchomił ją, lecz jaką miał pewność, że to ją zatrzyma?
Nie obalisz mnie, Mały Królu.
Nie dostrzegała jasnych stron Ciemności. Dla niej czerń była zarówno głębią, jak i pustką, która powinna niszczyć wszystko, co dobre. Dobroć nie miała prawa mieszać się ze Złem.
Żeby mieć nad kimś władzę należało niszczyć powolutku jego nadzieje.
Jego dobro.
Na jego słowa wzniosła oczy ku górze, nie mogąc powstrzymać małego uśmiechu, który zakradł się jej na wargi. Czuła jak jej włosy powoli nasiąkają wodą, jak barwi je błoto.
- Czego pragniesz? Zbliż się i mi to powiedz. Powiedz! Bądź pyszałkiem, Black. Pokaż swoją Czerń. Ujawnij się!
Nie poruszyła się. Ani nie drgnęła. Nawet nie próbowała się mu wyrywać.
Prowokowała, czekając na efekty.
Strona 2 z 15 • 1, 2, 3 ... 8 ... 15
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach