Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
- Rudolf Greengrass
Re: Herbaciarnia u pani Puddifoot
Sro Lut 20, 2019 10:45 pm
Rudolf nie był człowiekiem, który w życiu kierował się stereotypami. Przeważnie wolał kierować się swoim własnym wyrobionym zdaniem, niż opinią ogółu. Było to spowodowane tym, że tłum bardzo często się mylił, oceniał pobieżnie nie zaglądając w szczegółu. Kiedy blondyn sam przystępował do śledztwa, mógł zajrzeć za kotarę i odkryć być może te jaśniejsze strony każdego człowieka.
-Może tiara przydziału źle mnie umieściła- Gryfon nie miał żadnego problemu z tym do jakiego domu mógłby należeć. Nawet o dziwo jego rodzice nie kładli nacisku na żaden konkretny dom, chociaż blondyn wiedział, że jego ojciec liczył na coś lepszego przynajmniej w jego mniemaniu.
-Trudno mi uwierzyć w to, że po tej ziemi chodzi czarodziej, który od a do z reprezentowałby sobą tylko tych kilka cech, które pasowały by do konkretnego domu- Tak blondyn właśnie w tej chwili próbował podważyć decyzje jakie podejmowała tiara przydziału. Chociaż było to bez wątpienia wyjątkowe a zarazem najbardziej stresujące przeżycie, to Rudolfowi z wiekiem coraz trudniej było zrozumieć, czym niby ten stary kapelusz się kierował podczas podejmowania decyzji. Jak głęboko była w stanie wejrzeć w czarodzieja, aby w przeciągu kilku chwil wybrać dla niego odpowiednie miejsce.
-Każdy z nas ma predyspozycje do robienia paskudnych rzeczy, oraz do zrobienia czegoś dobrego. Tak samo jak potrafimy odznaczyć się odwagą, ale i tchórzostwem- Człowiek to istotna, która była złożona z wielu sprzeczności, które jakoś trzeba było ze sobą pogodzić. Trzeba jakoś żyć z tymi przeciwnościami, i starać się je równoważyć tak, aby na sam koniec móc powiedzieć, że prowadziło się dobre życie.
-Pewnie jak bym się wysilił to bym sobie przypomniał- Odpowiedział dziewczynie ze śmiechem. Może faktycznie był ignorantem, ale przecież nie robił tego specjalnie...no dobrze, może odrobinę. Nie mniej kochał swoją rodzinę, chociaż ta często doprowadzała go do szewskiej pasji, nie rozumieli tak jak by on tego chciał, oraz też nie często byli dla niego oparciem. Dlatego też nie chciał dokładać do tego jeszcze swoich trzech knutów. Co oczywiście nie oznaczało, że jego dzieciństwo inaczej wyglądało. Również był zmuszany do poznawania historii rodziny, uczenia się drzewa genealogicznego, oraz co zgrozo francuskiego, którego i tak w żaden sposób nie był w stanie opanować, co stało się jednocześnie drzazgą w oku jego matki, która nie omieszkała mu tego wypomnieć w momencie, kiedy sama biegle posługiwała się tym językiem.
-To był plan moich rodziców. Chcieli dać mi imię, którego nie da się zdrobnić- W rzeczywistości był to naprawdę przemyślany plan. Blondyn od małego przechodził...niektórzy mogliby nazwać to katuszami, a wszystko po to, aby wyrósł na prawdziwego i silnego arystokratę. Imię od którego można bez problemu utworzyć zdrobnienie raczej by nie ułatwiało tej misji.
-Cóż...- Mruknął po chwilce milczenia podnosząc po raz kolejny filiżankę i upijając z niej łyka lekko już chłodnawej herbaty, po czym nadział na widelczyk kawałek ciasta i wpakował sobie do ust.
-Rodzice nie przewidzieli tego, jak pomysłowi są ludzie- Faktycznie zdrobnienie "Rudy" było zabawne, chociażby dlatego, iż chłopak z rudzielcami nie miał absolutnie nic wspólnego. Nawet gdyby się uprzeć i dokładnie przeszukać jego głowę, ni uświadczy się nawet jednego rudawego włoska.
-Z resztą...nie uważasz, że zdrobnienia męskich imion są...dziwne- Gryfon zdecydowanie wolał być Rudolfem niż Rudim, czy kimś innym.
-Może tiara przydziału źle mnie umieściła- Gryfon nie miał żadnego problemu z tym do jakiego domu mógłby należeć. Nawet o dziwo jego rodzice nie kładli nacisku na żaden konkretny dom, chociaż blondyn wiedział, że jego ojciec liczył na coś lepszego przynajmniej w jego mniemaniu.
-Trudno mi uwierzyć w to, że po tej ziemi chodzi czarodziej, który od a do z reprezentowałby sobą tylko tych kilka cech, które pasowały by do konkretnego domu- Tak blondyn właśnie w tej chwili próbował podważyć decyzje jakie podejmowała tiara przydziału. Chociaż było to bez wątpienia wyjątkowe a zarazem najbardziej stresujące przeżycie, to Rudolfowi z wiekiem coraz trudniej było zrozumieć, czym niby ten stary kapelusz się kierował podczas podejmowania decyzji. Jak głęboko była w stanie wejrzeć w czarodzieja, aby w przeciągu kilku chwil wybrać dla niego odpowiednie miejsce.
-Każdy z nas ma predyspozycje do robienia paskudnych rzeczy, oraz do zrobienia czegoś dobrego. Tak samo jak potrafimy odznaczyć się odwagą, ale i tchórzostwem- Człowiek to istotna, która była złożona z wielu sprzeczności, które jakoś trzeba było ze sobą pogodzić. Trzeba jakoś żyć z tymi przeciwnościami, i starać się je równoważyć tak, aby na sam koniec móc powiedzieć, że prowadziło się dobre życie.
-Pewnie jak bym się wysilił to bym sobie przypomniał- Odpowiedział dziewczynie ze śmiechem. Może faktycznie był ignorantem, ale przecież nie robił tego specjalnie...no dobrze, może odrobinę. Nie mniej kochał swoją rodzinę, chociaż ta często doprowadzała go do szewskiej pasji, nie rozumieli tak jak by on tego chciał, oraz też nie często byli dla niego oparciem. Dlatego też nie chciał dokładać do tego jeszcze swoich trzech knutów. Co oczywiście nie oznaczało, że jego dzieciństwo inaczej wyglądało. Również był zmuszany do poznawania historii rodziny, uczenia się drzewa genealogicznego, oraz co zgrozo francuskiego, którego i tak w żaden sposób nie był w stanie opanować, co stało się jednocześnie drzazgą w oku jego matki, która nie omieszkała mu tego wypomnieć w momencie, kiedy sama biegle posługiwała się tym językiem.
-To był plan moich rodziców. Chcieli dać mi imię, którego nie da się zdrobnić- W rzeczywistości był to naprawdę przemyślany plan. Blondyn od małego przechodził...niektórzy mogliby nazwać to katuszami, a wszystko po to, aby wyrósł na prawdziwego i silnego arystokratę. Imię od którego można bez problemu utworzyć zdrobnienie raczej by nie ułatwiało tej misji.
-Cóż...- Mruknął po chwilce milczenia podnosząc po raz kolejny filiżankę i upijając z niej łyka lekko już chłodnawej herbaty, po czym nadział na widelczyk kawałek ciasta i wpakował sobie do ust.
-Rodzice nie przewidzieli tego, jak pomysłowi są ludzie- Faktycznie zdrobnienie "Rudy" było zabawne, chociażby dlatego, iż chłopak z rudzielcami nie miał absolutnie nic wspólnego. Nawet gdyby się uprzeć i dokładnie przeszukać jego głowę, ni uświadczy się nawet jednego rudawego włoska.
-Z resztą...nie uważasz, że zdrobnienia męskich imion są...dziwne- Gryfon zdecydowanie wolał być Rudolfem niż Rudim, czy kimś innym.
- Calliope Selwyn
Re: Herbaciarnia u pani Puddifoot
Czw Lut 21, 2019 12:49 pm
Z kolei gdyby Calliope wylądowała w jakimkolwiek innym domu niż Slytherin, to prawdopodobnie zostałaby wydziedziczona. No, może jeszcze Ravenclaw uszedłby jej płazem, jednak nie obyłoby się bez kilkustronicowej tyrady w liście od rodziców, a może nawet dostałaby wyjca. Państwo Selwyn nie tolerowali sprzeciwów, a bycie przydzielonym do innego domu niż oni sobie zaplanowali, chyba klasyfikowało się jako pewien rodzaj niesubordynacji. Dlatego też godziny przed ceremonią przydziału były dla Call iście traumatyczne.
- Wydaje mi się, że tiara poprzez przydział sugeruje nam drogę, która jest dla nas najbardziej odpowiednia. Ale tak jak mówiłeś - wszystko zależy od nas - odparła, chociaż nie była do końca pewna, czy sama w to wierzy. Mogło się przecież okazać, że jej wybory umotywowane były liczbą dzieciaków w danym roczniku i potrzebą zapełnienia każdego dormitorium w miarę możliwości po równo. A może to wszystko była bzdura i czarodziejskie nakrycie głowy było zaczarowane tak, aby wykrzykiwać losowo nazwisko jednego z czterech czarodziejów. Trudno powiedzieć.
Co zaś się tyczyło przymuszania dzieci do nauki, to u Selwynów wymagana była znajomość eliksirów. Każdy Selwyn musiał być w tej dziedzinie dobry, dlatego od najmłodszych lat Ślizgonka była uczona odpowiedniego krojenia przeróżnych składników, zastosowań ingrediencji i składów wywarów oraz ich działania. Pamięta doskonale jak po kilka razy musiała siekać jakąś roślinę lub fragment zwierzęcia, bo ojcu wciąż coś nie pasowało. Dzięki temu Calliope przybyła do Hogwartu już zahartowana i miała ochotę się śmiać, gdy dziewczęta z mugolskich domów krzywiły się, kiedy miały wziąć do ręki ślimaka, albo śledzionę szczura.
- Może odrobinę. Niemniej uważam, że w niektórych sytuacjach pełne imiona brzmią zabawnie... o, wiem! Wyobraź sobie, że podczas śniadania ktoś mówi do Ciebie "Rudolfie, podaj mi masło". Ale zapamiętam sobie, żeby mówić do ciebie per Rudy, jeżeli będę chciała cię troszkę zirytować - odpadła ze złośliwym uśmieszkiem i wypiła kolejny łyk herbaty.
- Wydaje mi się, że tiara poprzez przydział sugeruje nam drogę, która jest dla nas najbardziej odpowiednia. Ale tak jak mówiłeś - wszystko zależy od nas - odparła, chociaż nie była do końca pewna, czy sama w to wierzy. Mogło się przecież okazać, że jej wybory umotywowane były liczbą dzieciaków w danym roczniku i potrzebą zapełnienia każdego dormitorium w miarę możliwości po równo. A może to wszystko była bzdura i czarodziejskie nakrycie głowy było zaczarowane tak, aby wykrzykiwać losowo nazwisko jednego z czterech czarodziejów. Trudno powiedzieć.
Co zaś się tyczyło przymuszania dzieci do nauki, to u Selwynów wymagana była znajomość eliksirów. Każdy Selwyn musiał być w tej dziedzinie dobry, dlatego od najmłodszych lat Ślizgonka była uczona odpowiedniego krojenia przeróżnych składników, zastosowań ingrediencji i składów wywarów oraz ich działania. Pamięta doskonale jak po kilka razy musiała siekać jakąś roślinę lub fragment zwierzęcia, bo ojcu wciąż coś nie pasowało. Dzięki temu Calliope przybyła do Hogwartu już zahartowana i miała ochotę się śmiać, gdy dziewczęta z mugolskich domów krzywiły się, kiedy miały wziąć do ręki ślimaka, albo śledzionę szczura.
- Może odrobinę. Niemniej uważam, że w niektórych sytuacjach pełne imiona brzmią zabawnie... o, wiem! Wyobraź sobie, że podczas śniadania ktoś mówi do Ciebie "Rudolfie, podaj mi masło". Ale zapamiętam sobie, żeby mówić do ciebie per Rudy, jeżeli będę chciała cię troszkę zirytować - odpadła ze złośliwym uśmieszkiem i wypiła kolejny łyk herbaty.
- Rudolf Greengrass
Re: Herbaciarnia u pani Puddifoot
Czw Lut 21, 2019 7:26 pm
-Zależy kto w co wierzy. Ja wolę wierzyć w to, że mam jakiś wpływ na swoje życie...jakoś łatwiej jest wówczas wstać z łóżka- Nie chciał zastanawiać się nad tym, czy coś takiego jak przeznaczenie naprawdę istniało. Może dlatego, że gdyby był zmuszony przyznać, że na los nie mamy żadnego wpływu bo już dawno wszystko zostało zaplanowane i przemyślane, po prostu odechciałoby mu się w ogóle żyć. A tak...nadal miał motywację, aby przeć do przodu, nawet jeżeli często się przewracał. Tak długo jak widział sens w tym, aby się podnosić to chciał to robić. Całe szczęście, że były to tematy, którymi on nie musiał się zajmować.
-Chociaż moja matka pokłada wielką wiarę w jasnowidzach- Mruknął po chwilce milczenia i zaśmiał się sam do siebie. Wiele go łączyło z matką, byli do siebie tak podobni, chociaż oddzieleni murem, którego nie można było przebić. Nie oznaczało to, jednak, że blondyn popierał swoją rodzicielkę dokładnie we wszystkim. Mieli podobne poglądy co do polityki, czy też obecnych wydarzeń na świecie, ale co do przewidywania przyszłości nigdy się nie zgodzą. Dla Gryfona były to tanie bajeczki, które czasami przypadkowo się spełniały. Dlatego też nie raz i nie dwa głośno nie popierał tej fascynacji matki.
-Nie muszę sobie tego wyobrażać- Przecież on tego typu zdania słyszał na każdym kroku, kiedy był w domu. "Rudolfie podejdź" "Rudolfie zrób to" Jego rodzice osiągnęli niemal mistrzostwo jeżeli chodzi o oficjalny ton głosu, szczególnie podczas rozmowy z ich własnym synem.
-Wybierasz się na ten bal, który ma się odbyć w szkole?- Zapytał się w końcu po chwili zaciekawiony. Domyślał się, że dziewczyna się wybierała. Ludzie ich pokroju nie powinni sobie pozwalać na omijanie takich przedsięwzięć. Jak to ojciec Rudolfa mawiał "każda okazja jest dobra, aby pokazać się z jak najlepszej strony"
-Chociaż moja matka pokłada wielką wiarę w jasnowidzach- Mruknął po chwilce milczenia i zaśmiał się sam do siebie. Wiele go łączyło z matką, byli do siebie tak podobni, chociaż oddzieleni murem, którego nie można było przebić. Nie oznaczało to, jednak, że blondyn popierał swoją rodzicielkę dokładnie we wszystkim. Mieli podobne poglądy co do polityki, czy też obecnych wydarzeń na świecie, ale co do przewidywania przyszłości nigdy się nie zgodzą. Dla Gryfona były to tanie bajeczki, które czasami przypadkowo się spełniały. Dlatego też nie raz i nie dwa głośno nie popierał tej fascynacji matki.
-Nie muszę sobie tego wyobrażać- Przecież on tego typu zdania słyszał na każdym kroku, kiedy był w domu. "Rudolfie podejdź" "Rudolfie zrób to" Jego rodzice osiągnęli niemal mistrzostwo jeżeli chodzi o oficjalny ton głosu, szczególnie podczas rozmowy z ich własnym synem.
-Wybierasz się na ten bal, który ma się odbyć w szkole?- Zapytał się w końcu po chwili zaciekawiony. Domyślał się, że dziewczyna się wybierała. Ludzie ich pokroju nie powinni sobie pozwalać na omijanie takich przedsięwzięć. Jak to ojciec Rudolfa mawiał "każda okazja jest dobra, aby pokazać się z jak najlepszej strony"
- Calliope Selwyn
Re: Herbaciarnia u pani Puddifoot
Czw Lut 21, 2019 8:15 pm
Calliope niestety nie miała żadnych predyspozycji związanych z jasnowidzeniem. Naprawdę starała się dostrzec w filiżance z herbatą coś więcej niż rozmoknięte fusy, lecz za każdym razem jej się nie udawało. Miała zasadniczy problem z dostrzeganiem ukrytych znaczeń w szklanych kulach i innych wątpliwych przedmiotach służących do wróżenia. Główną jej wadą było to, że widziała to, co faktycznie miała przed sobą i nie potrafiła zauważyć w tym niczego więcej.
- Czasem wątpię w to, że prawdziwi jasnowidze istnieją. Kiedy patrzę na taką jedną Krukonkę, która biega jak pijana po korytarzach i przepowiada wszystkim śmierć, to naprawdę nie chce mi się wierzyć w prawdziwość ich zdolności - odparła i lekko się wzdrygnęła. Nie miała pojęcia jak dziewczyna się nazywa, ale każdy uczeń Hogwartu na pewno znał ją z widzenia. Potargane włosy, setki paciorków i ten upiorny nieobecny wzrok. W takich przypadkach kwestionowała także decyzje tiary przydziału, zupełnie inaczej wyobrażała sobie inteligentnego Krukona.
- Wspominałam już, że po roku zrezygnowałam z wróżbiarstwa? - Zapytała po chwili wyraźnie rozbawiona. Odpuszczenie sobie tej farsy przyniosło jej prawie tak wielką ulgę, jak przydzielenie do Slytherinu i zrozumie to tylko ten, kto za każdym razem widział w szklanej kuli tylko odbicie własnej twarzy, a musiał wymyślać jakieś pierwszorzędne kłamstwo. W pewnym momencie człowiekowi kończą się już pomysły.
Na wzmiankę o balu skrzywiła się na milisekundę. Nie miała najmniejszej ochoty się na niego wybierać, ale w tym roku w okresie świątecznym nie mogła wrócić do domu. Rodzice powiedzieli jej, że będzie odbywał się przetarg, który oni zamierzają wygrać, lecz odniosła wrażenie, że ją okłamali i planowali coś innego. Nie było sensu się wtrącać, więc z braku jakiejkolwiek innej rozrywki zapisała się na bal.
- Tak, wybieram się. Do samego końca odkładałam tę decyzję i zapisałam się w ostatniej chwili. Zgaduję, że i ciebie na nim nie zabraknie - odparła i dokończyła herbatę.
- Czasem wątpię w to, że prawdziwi jasnowidze istnieją. Kiedy patrzę na taką jedną Krukonkę, która biega jak pijana po korytarzach i przepowiada wszystkim śmierć, to naprawdę nie chce mi się wierzyć w prawdziwość ich zdolności - odparła i lekko się wzdrygnęła. Nie miała pojęcia jak dziewczyna się nazywa, ale każdy uczeń Hogwartu na pewno znał ją z widzenia. Potargane włosy, setki paciorków i ten upiorny nieobecny wzrok. W takich przypadkach kwestionowała także decyzje tiary przydziału, zupełnie inaczej wyobrażała sobie inteligentnego Krukona.
- Wspominałam już, że po roku zrezygnowałam z wróżbiarstwa? - Zapytała po chwili wyraźnie rozbawiona. Odpuszczenie sobie tej farsy przyniosło jej prawie tak wielką ulgę, jak przydzielenie do Slytherinu i zrozumie to tylko ten, kto za każdym razem widział w szklanej kuli tylko odbicie własnej twarzy, a musiał wymyślać jakieś pierwszorzędne kłamstwo. W pewnym momencie człowiekowi kończą się już pomysły.
Na wzmiankę o balu skrzywiła się na milisekundę. Nie miała najmniejszej ochoty się na niego wybierać, ale w tym roku w okresie świątecznym nie mogła wrócić do domu. Rodzice powiedzieli jej, że będzie odbywał się przetarg, który oni zamierzają wygrać, lecz odniosła wrażenie, że ją okłamali i planowali coś innego. Nie było sensu się wtrącać, więc z braku jakiejkolwiek innej rozrywki zapisała się na bal.
- Tak, wybieram się. Do samego końca odkładałam tę decyzję i zapisałam się w ostatniej chwili. Zgaduję, że i ciebie na nim nie zabraknie - odparła i dokończyła herbatę.
- Rudolf Greengrass
Re: Herbaciarnia u pani Puddifoot
Czw Lut 28, 2019 9:50 pm
Rudolf od samego początku nie chodził na zajęcia z wróżbiarstwa. Nie chciał nawet pochylić się nad tym chociaż trochę bardziej, ponieważ widział w tym i tak stek bzdur, a nawet jeżeli faktycznie można było odkryć co kryje przed nami przyszłość, to gryfon nie widział sensu, aby tonąć w obrazach przyszłości. Zdecydowanie bardziej fascynowało go to co dzieje się tu i teraz, a nie to co wydarzy się za miesiąc. Co ma być to będzie, i bez względu na to co będzie trzeba to jakoś spróbować przetrwać.
-Ja odnoszę wrażenie, że wszyscy ci którzy zajmują się jasnowidzeniem nie są do końca normalni- Może miał po prostu pecha do wróżbitów, a może faktycznie to rzemiosło wymagało, od ludzi lekkiego wariactwa, chociaż patrząc po niektórych było to znacznie więcej niż "lekkie" Nie mniej, tak długo jak matka Rudolfa nie usiłowała wejść z tymi całymi wróżbami w jego życie, to nie miał najmniejszego zamiaru się buntować przeciwko temu. Każdy w końcu miał prawo wierzyć w to w co chce.
Bal - samo to słowo wywoływało na ciele gryfona mało przyjemne dreszcze. Wszelkie bankiety, bale, i inne tego typu przedsięwzięcia nie kojarzyły mu się najlepiej. Może dlatego, że on na balach jeszcze nigdy nie bawił się dobrze. Wszystko kręciło się wokół tego, aby zachowywał się dobrze, uśmiechał się i rozmawiał z ludźmi, których nawet i tak nie znał, lub których i tak nie zapamięta. Chociaż byłby zbyt niesprawiedliwy gdyby powiedział, że wszystkie bale były dla niego udręką. Te przyjęcia organizowane w szkole na odrobinkę lubił. Między innymi dlatego, że nie czuł na sobie badawczego spojrzenia ojca, który tylko czekał na jakiś jego błąd, tylko po to, aby potem wystosować w jego stronę godzinny wykład, jak to bardzo obraził gości.
-Tak...chociaż tym razem mam nadzieję, że nie będę aż tak źle. Myślę, że znalazłem dobrą partnerkę- O dziwo ten bal, który się zbliżał zaczął się malować w wyjątkowo jasny i nawet radosny sposób. Gryfon miał nadzieję, że w rzeczywistości tak będzie.
-Ja odnoszę wrażenie, że wszyscy ci którzy zajmują się jasnowidzeniem nie są do końca normalni- Może miał po prostu pecha do wróżbitów, a może faktycznie to rzemiosło wymagało, od ludzi lekkiego wariactwa, chociaż patrząc po niektórych było to znacznie więcej niż "lekkie" Nie mniej, tak długo jak matka Rudolfa nie usiłowała wejść z tymi całymi wróżbami w jego życie, to nie miał najmniejszego zamiaru się buntować przeciwko temu. Każdy w końcu miał prawo wierzyć w to w co chce.
Bal - samo to słowo wywoływało na ciele gryfona mało przyjemne dreszcze. Wszelkie bankiety, bale, i inne tego typu przedsięwzięcia nie kojarzyły mu się najlepiej. Może dlatego, że on na balach jeszcze nigdy nie bawił się dobrze. Wszystko kręciło się wokół tego, aby zachowywał się dobrze, uśmiechał się i rozmawiał z ludźmi, których nawet i tak nie znał, lub których i tak nie zapamięta. Chociaż byłby zbyt niesprawiedliwy gdyby powiedział, że wszystkie bale były dla niego udręką. Te przyjęcia organizowane w szkole na odrobinkę lubił. Między innymi dlatego, że nie czuł na sobie badawczego spojrzenia ojca, który tylko czekał na jakiś jego błąd, tylko po to, aby potem wystosować w jego stronę godzinny wykład, jak to bardzo obraził gości.
-Tak...chociaż tym razem mam nadzieję, że nie będę aż tak źle. Myślę, że znalazłem dobrą partnerkę- O dziwo ten bal, który się zbliżał zaczął się malować w wyjątkowo jasny i nawet radosny sposób. Gryfon miał nadzieję, że w rzeczywistości tak będzie.
- Calliope Selwyn
Re: Herbaciarnia u pani Puddifoot
Pią Mar 01, 2019 6:45 pm
Call chyba zbyt twardo stąpała po ziemi, żeby docenić mocno intuicyjną "sztukę" wróżbiarstwa. Jej konikiem były eliksiry i tego się trzymała. One były oparte na niezmiennych prawach przyrody, co czyniło je bajecznie logicznymi i schematycznymi. Wszystko w nich było takie, jakie widać, a nie takie, jak nam się wydaje, a gdy odwrócimy filiżankę o sto osiemdziesiąt stopni, to już może być czymś zupełnie innym.
- W pełni się z tobą zgadzam. Może ceną za trzecie oko jest postradanie zmysłów? - Rzuciła, jednak myślami odpłynęła już daleko od rzekomych jasnowidzów.
Bal w Hogwarcie. To zawsze było niesamowite przedstawienie, czasem nawet bardziej zajmujące niż udawane pokazy wróżbitów. Jak to w szkole, balowi towarzyszyło wiele emocji. Zawsze znalazła się przynajmniej jedna dziewczyna, która zanosiła się donośnym płaczem na schodach, jacyś chłopcy robili siebie pośmiewisko na parkiecie, a i nigdy nie zabrakło niemałego tłumu nabzdyczonych uczniów pod ścianami. Czyli młodzież w najwspanialszym wydaniu! Calliope nigdy nie angażowała się w tego typu rozrywki, ponieważ została perfekcyjnie wyszkolona przez swoich rodziców. Absolutną podstawą była powściągliwość. Nie pić, ani nie jeść zbyt wiele, nie dyskutować w zbyt ożywiony sposób, a na parkiecie pojawiać się okazjonalnie, żeby się nadto nie zmęczyć. Podczas szkolnego balu miała zamiar stosować się do powyższych rad, jednak gdzieś pomiędzy dyskretnie obserwować wszystko, co się działo dookoła.
- Kim jest ta szczęściara? - Zapytała wyraźnie zaintrygowana i wlepiła ciemne oczy w Gryfona. Po chwili jednak się zreflektowała.
- Wybacz, jeżeli jestem wścibska... ale wiesz, że prędzej czy później i tak się dowiem - odparła i uśmiechnęła się szeroko. Zaciekawiło ją, kogo wybrał Rudolf i czy została zaakceptowana przez rodzinę Greengrassów. Nie mógł przecież zaprosić mugolaczki, chyba że nie miał nic przeciwko karczemnej awanturze przy najbliższym spotkaniu z ojcem.
- W pełni się z tobą zgadzam. Może ceną za trzecie oko jest postradanie zmysłów? - Rzuciła, jednak myślami odpłynęła już daleko od rzekomych jasnowidzów.
Bal w Hogwarcie. To zawsze było niesamowite przedstawienie, czasem nawet bardziej zajmujące niż udawane pokazy wróżbitów. Jak to w szkole, balowi towarzyszyło wiele emocji. Zawsze znalazła się przynajmniej jedna dziewczyna, która zanosiła się donośnym płaczem na schodach, jacyś chłopcy robili siebie pośmiewisko na parkiecie, a i nigdy nie zabrakło niemałego tłumu nabzdyczonych uczniów pod ścianami. Czyli młodzież w najwspanialszym wydaniu! Calliope nigdy nie angażowała się w tego typu rozrywki, ponieważ została perfekcyjnie wyszkolona przez swoich rodziców. Absolutną podstawą była powściągliwość. Nie pić, ani nie jeść zbyt wiele, nie dyskutować w zbyt ożywiony sposób, a na parkiecie pojawiać się okazjonalnie, żeby się nadto nie zmęczyć. Podczas szkolnego balu miała zamiar stosować się do powyższych rad, jednak gdzieś pomiędzy dyskretnie obserwować wszystko, co się działo dookoła.
- Kim jest ta szczęściara? - Zapytała wyraźnie zaintrygowana i wlepiła ciemne oczy w Gryfona. Po chwili jednak się zreflektowała.
- Wybacz, jeżeli jestem wścibska... ale wiesz, że prędzej czy później i tak się dowiem - odparła i uśmiechnęła się szeroko. Zaciekawiło ją, kogo wybrał Rudolf i czy została zaakceptowana przez rodzinę Greengrassów. Nie mógł przecież zaprosić mugolaczki, chyba że nie miał nic przeciwko karczemnej awanturze przy najbliższym spotkaniu z ojcem.
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach