Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
- Adam Miracle
Re: Herbaciarnia u pani Puddifoot
Pon Sty 05, 2015 4:56 pm
Adam uśmiechnął się słysząc jej odpowiedź. Zawód aurora… Być może pragnął dla młodej czegoś innego, mniej niebezpiecznego, ale nie zamierzał ją powstrzymywać. Skoro chciała, niech tak będzie!
- Ale wiesz, że czeka Cię ładne trzy lata kursy przygotowawczego, prawda? Tu nie tylko chodzi o nasze umiejętności, ale również charakter. Sprawności fizycznej Ci nie brakuje, więc o to się nie martwię. Bardziej się obawiam czy… czy niektóre rzeczy, które zobaczysz podczas szkolenia, a potem podczas pracy, nie zniszczą Twojej osobowości. – Chyba po raz pierwszy o czymś takim mówił. Kochał Kim, a w szczególności za to, jaka była pozytywna. Bał się, że pewnego dnia ten uśmiech może zgasnąć. Byłoby to chyba najgorsze co mogłoby się mu przytrafić.
- To nie tak, że nie wierzę w Ciebie. O prostu… Boję się o Ciebie. Jak każdy ojciec boi się o swoją córkę. – Zatkał się herbatą. Był facetem, zazwyczaj nigdy nie prawił takich morałów córce. Owszem, często mówił jej, że ją kocha. Ale coś takiego? Chyba naprawdę w pracy musiał naoglądać się dziwnych rzeczy, zrozumiał realność zagrożenia ze strony pewnego czarnoksiężnika i zaczął się bać. Tak po ludzku.
- Ty? I nie będziesz miała chłopaka? – Spojrzał na nią i uniósł jedną brew do góry. – Paczka z Londynu niczego nie dowodzi. Po prostu znali Cię od urodzenia. Jestem pewien, że jakiś się znajdzie i pewnie jakiś już jest na horyzoncie, tylko nie chcesz mi powiedzieć, abym go czasami nie wybadał. – Siorbnął znowu herbaty. – Nie wierzę, że Ty, która masz urodę po matce, zostaniesz sama. Nie ma takiej możliwości nawet. – Zrobił minę w stylu „bicz plis”.
- Dobre miejsce, a jeszcze bardziej odżywa, kiedy są tam koncerty. Nie zapomniane wspomnienia, naprawdę. Pamiętam jak po skończeniu Hogwartu, poszliśmy tam całą ekipą. Jak Twoja mama wywijała! Nigdy nie myślałem, że tak potrafi! – Wenus… Ciekawe jak się jej żyło? Może powinien jej poszukać? I powiedzieć Kim? Ale to nie ta pora, nieodpowiednia. Jak skończy szkołę, to może dopiero wtedy jej wyzna prawdę. Może…
- Ale wiesz, że czeka Cię ładne trzy lata kursy przygotowawczego, prawda? Tu nie tylko chodzi o nasze umiejętności, ale również charakter. Sprawności fizycznej Ci nie brakuje, więc o to się nie martwię. Bardziej się obawiam czy… czy niektóre rzeczy, które zobaczysz podczas szkolenia, a potem podczas pracy, nie zniszczą Twojej osobowości. – Chyba po raz pierwszy o czymś takim mówił. Kochał Kim, a w szczególności za to, jaka była pozytywna. Bał się, że pewnego dnia ten uśmiech może zgasnąć. Byłoby to chyba najgorsze co mogłoby się mu przytrafić.
- To nie tak, że nie wierzę w Ciebie. O prostu… Boję się o Ciebie. Jak każdy ojciec boi się o swoją córkę. – Zatkał się herbatą. Był facetem, zazwyczaj nigdy nie prawił takich morałów córce. Owszem, często mówił jej, że ją kocha. Ale coś takiego? Chyba naprawdę w pracy musiał naoglądać się dziwnych rzeczy, zrozumiał realność zagrożenia ze strony pewnego czarnoksiężnika i zaczął się bać. Tak po ludzku.
- Ty? I nie będziesz miała chłopaka? – Spojrzał na nią i uniósł jedną brew do góry. – Paczka z Londynu niczego nie dowodzi. Po prostu znali Cię od urodzenia. Jestem pewien, że jakiś się znajdzie i pewnie jakiś już jest na horyzoncie, tylko nie chcesz mi powiedzieć, abym go czasami nie wybadał. – Siorbnął znowu herbaty. – Nie wierzę, że Ty, która masz urodę po matce, zostaniesz sama. Nie ma takiej możliwości nawet. – Zrobił minę w stylu „bicz plis”.
- Dobre miejsce, a jeszcze bardziej odżywa, kiedy są tam koncerty. Nie zapomniane wspomnienia, naprawdę. Pamiętam jak po skończeniu Hogwartu, poszliśmy tam całą ekipą. Jak Twoja mama wywijała! Nigdy nie myślałem, że tak potrafi! – Wenus… Ciekawe jak się jej żyło? Może powinien jej poszukać? I powiedzieć Kim? Ale to nie ta pora, nieodpowiednia. Jak skończy szkołę, to może dopiero wtedy jej wyzna prawdę. Może…
- Kim Miracle
Re: Herbaciarnia u pani Puddifoot
Pon Sty 05, 2015 5:28 pm
Wysłuchała go uważnie, a potem bardziej się wyszczerzyła. Ona miałaby się nie uśmiechać? Wiedziała, że jak tata takie rzeczy gada – to znaczy, że się martwi. Zrobiła poważną minę, na tyle na ile potrafiła, ale jej niebieskie oczy nadal się uśmiechały. No cóż, przy swoim tacie nie umie się nie uśmiechać.
- Tato, spokojnie. Wbrew pozorom mam silny charakter i nie dam się tak łatwo zmienić, choćby nie wiem co – uśmiechnęła się lekko. Skoro rozmawiacie o poważnych sprawach pokaże tobie, że nie jest już dzieckiem, a dorosłą kobietą.- A ja bardzo chcę to robić.
- Nie masz o co się bać. Poradzę sobie, skoro ty dałeś radę to ja też – napiła się herbaty, a po chwili roześmiała się z tej miny, ale szybko zrobiła naburmuszoną minę i zaczęła siorbać herbatę.
- Nikogo nie ma – burknęła, a gdy wspomniał o mamie lekko się uśmiechnęła. Wiedziała, że jest do niej podobna i cieszyła się z tego powodu.- I co z tego, że jestem ładna? To nie znaczy, że kogoś będę mieć, a skoro chcę być aurorem jestem narażona na niebezpieczeństwo. Po co inni mają się o mnie martwić?- zapytała.
Tak, jej poglądy tak mówią, że nie powinna być problemem dla innych. On sobie sama poradzi i nie może obciążać innych.
- Ostatnio u nas w pokoju wspólnym była impreza. Mój znajomy ją zorganizował. Pół szkoły się zleciało, bo on rozdawał innym hasło. Było super. Mojemu koledze z Gryffindoru pomogłam zwinąć kule dyskotekową, ale ciii, nikomu ani słowa. W prawdzie nie wiem skąd Zordon ją wziął, ale było genialnie – powiedziała rozradowana.
- A z mamą, często chodziliście na imprezy?- zapytała po chwili namysłu.
- Tato, spokojnie. Wbrew pozorom mam silny charakter i nie dam się tak łatwo zmienić, choćby nie wiem co – uśmiechnęła się lekko. Skoro rozmawiacie o poważnych sprawach pokaże tobie, że nie jest już dzieckiem, a dorosłą kobietą.- A ja bardzo chcę to robić.
- Nie masz o co się bać. Poradzę sobie, skoro ty dałeś radę to ja też – napiła się herbaty, a po chwili roześmiała się z tej miny, ale szybko zrobiła naburmuszoną minę i zaczęła siorbać herbatę.
- Nikogo nie ma – burknęła, a gdy wspomniał o mamie lekko się uśmiechnęła. Wiedziała, że jest do niej podobna i cieszyła się z tego powodu.- I co z tego, że jestem ładna? To nie znaczy, że kogoś będę mieć, a skoro chcę być aurorem jestem narażona na niebezpieczeństwo. Po co inni mają się o mnie martwić?- zapytała.
Tak, jej poglądy tak mówią, że nie powinna być problemem dla innych. On sobie sama poradzi i nie może obciążać innych.
- Ostatnio u nas w pokoju wspólnym była impreza. Mój znajomy ją zorganizował. Pół szkoły się zleciało, bo on rozdawał innym hasło. Było super. Mojemu koledze z Gryffindoru pomogłam zwinąć kule dyskotekową, ale ciii, nikomu ani słowa. W prawdzie nie wiem skąd Zordon ją wziął, ale było genialnie – powiedziała rozradowana.
- A z mamą, często chodziliście na imprezy?- zapytała po chwili namysłu.
- Adam Miracle
Re: Herbaciarnia u pani Puddifoot
Wto Sty 06, 2015 12:15 am
Może i Adam często puszczał „samopas” swoją córę ale to tylko dlatego, że jej ufał i… prawdę mówiąc nie do końca wiedział jak wychowuje się dziewczynki. Owszem, mógł próbować zrobić z nią damę, ale skoro miał taką pracę, a nie inną, nie miał nawet co próbować.
Miracle uśmiechnął się szeroko, kiedy Kim zapewniła go o swojej sile charakteru oraz, że bardzo chce być aurorem. Czego mógł wiec pragnąć? Skoro tego chciała, nie będzie jej zabraniał. Wysunął w jej stronę dłoń i pogłaskał ją delikatnie po wierzchu skóry dłoni rzecz jasna.
- Naprawdę czasami zapominam, że masz też i moje cechy. – Pokręcił głową. Trzeba było widzieć jego minę, kiedy dowiedział się, że jego córka wylądowała w Hufflepuffie! Bardzo w to nie wierzył. Ale może coś w tym było? W końcu Borsuczki były przyjazne. Jak i jego córka.
- Oj nie mów tak. To, że ja nie związałem się z nikim po śmierci Twojej mamy, nie znaczy, że Ty nie powinnaś znaleźć sobie kogoś. Widzisz… Może i praca aurora jest niebezpieczna, ale to wcale nie oznacza, że masz poświęcać dla niej wszystko. Kiedy się pojawiłaś w moim życiu, było mi o wiele lżej wracać do domu, bo wiedziałem, że ktoś tam na mnie czeka. Zresztą, zobaczysz. Co będę Ci opowiadał? Niedługo staniesz się prawdziwie dorosła i będziesz musiała podjąć swoje własne decyzje. Porada od starszego: nigdy nie wybieraj samotności i nie mów, że to ze względów bezpieczeństwa. To najgłupsza rzecz, jaką można zrobić. – Westchnął ciężko. Właściwie sam nie wiedział dlaczego nie związał się z żadną kobietą na dłużej. Może nadal myślał o Wenus? Kiedy dowiedział się, że być może kobieta była zmuszona oddać mu Kim, nawet podświadomość nie pozwalała mu wybrać jakiejś pani, która zajęłaby się nim i domem? Nie znał odpowiedzi na wszystkie pytania. Był tylko słabym człowiekiem.
- Kula dyskotekowa? No ładnie! Moja Kim to imprezowiczka! – Zaśmiał się. – W sumie nam też się zdarzało. Szalone imprezy w Wieży Gryffindoru. Pamiętam jak mój kumpel… Dobra, nieważne. – Machnął ręką, ponieważ to jedno wspomnienie było wyjątkowo obrzydliwe.
- Jak zawsze opowiadałem Ci, wszystko zaczęło się dopiero po szkole. Do dzisiaj pamiętam nieprzespane noce i imprezy na plaży. Wszędzie niemagiczni ludzie, drinki z palemkami… To były czasy! – Zaśmiał się.
Miracle uśmiechnął się szeroko, kiedy Kim zapewniła go o swojej sile charakteru oraz, że bardzo chce być aurorem. Czego mógł wiec pragnąć? Skoro tego chciała, nie będzie jej zabraniał. Wysunął w jej stronę dłoń i pogłaskał ją delikatnie po wierzchu skóry dłoni rzecz jasna.
- Naprawdę czasami zapominam, że masz też i moje cechy. – Pokręcił głową. Trzeba było widzieć jego minę, kiedy dowiedział się, że jego córka wylądowała w Hufflepuffie! Bardzo w to nie wierzył. Ale może coś w tym było? W końcu Borsuczki były przyjazne. Jak i jego córka.
- Oj nie mów tak. To, że ja nie związałem się z nikim po śmierci Twojej mamy, nie znaczy, że Ty nie powinnaś znaleźć sobie kogoś. Widzisz… Może i praca aurora jest niebezpieczna, ale to wcale nie oznacza, że masz poświęcać dla niej wszystko. Kiedy się pojawiłaś w moim życiu, było mi o wiele lżej wracać do domu, bo wiedziałem, że ktoś tam na mnie czeka. Zresztą, zobaczysz. Co będę Ci opowiadał? Niedługo staniesz się prawdziwie dorosła i będziesz musiała podjąć swoje własne decyzje. Porada od starszego: nigdy nie wybieraj samotności i nie mów, że to ze względów bezpieczeństwa. To najgłupsza rzecz, jaką można zrobić. – Westchnął ciężko. Właściwie sam nie wiedział dlaczego nie związał się z żadną kobietą na dłużej. Może nadal myślał o Wenus? Kiedy dowiedział się, że być może kobieta była zmuszona oddać mu Kim, nawet podświadomość nie pozwalała mu wybrać jakiejś pani, która zajęłaby się nim i domem? Nie znał odpowiedzi na wszystkie pytania. Był tylko słabym człowiekiem.
- Kula dyskotekowa? No ładnie! Moja Kim to imprezowiczka! – Zaśmiał się. – W sumie nam też się zdarzało. Szalone imprezy w Wieży Gryffindoru. Pamiętam jak mój kumpel… Dobra, nieważne. – Machnął ręką, ponieważ to jedno wspomnienie było wyjątkowo obrzydliwe.
- Jak zawsze opowiadałem Ci, wszystko zaczęło się dopiero po szkole. Do dzisiaj pamiętam nieprzespane noce i imprezy na plaży. Wszędzie niemagiczni ludzie, drinki z palemkami… To były czasy! – Zaśmiał się.
- Kim Miracle
Re: Herbaciarnia u pani Puddifoot
Wto Sty 06, 2015 6:51 pm
Kim to wcale nie przeszkadzało. W końcu lubiła chodzić po Londynie ze swoją paczką, a też rozumiała, że jej tata nie za bardzo wie jak zająć się nią, więc nie miała nic przeciwko takiemu życiu.
- W końcu z tobą mieszkam, uczę się od ciebie - wyszczerzyła się.
Ona na początku też nie była zadowolona z bycia Puchonką. Zawsze chciała trafić do Gryffindoru. Zawsze tego chciała i jej pierwsze dni w Hufflepuff były dosyć dziwne, bo nie chciała się tam zaaklimatyzować, ale gdy trafiła do drużyny, gdy poznała innych ludzi nie chciałaby zamienić tego miejsca na inne. Tu czuje się dobrze i jest z tego zadowolona.
- Taaatoo, ale będę miała przyjaciół, a tak od razu nie będę chciała się wiązać. Poczekam sobie trochę - machnęła ręką. Uparta jak nikt, ale ona po prostu tak myśli, mimo że chciałaby mieć kogoś więcej niż przyjaciela.
Zaśmiała się, czy od razu imprezowiczka? Nie wiadomo, ale ta w ich pokoju wspólnym nie była jedyną imprezą. W końcu z chłopakami podczas wakacji gdzieś też wychodziła. Właściwie to za namową Maxa, ale zawsze przez niego wszystko kończyło się jakąś bójką, a wtedy musieli uciekać, ale i tak było zabawnie.
Mimowolnie uśmiechnęła się.
- Lubię słuchać jak mówisz o mamie.
W prawdzie wiedziała, że tata czasami nie chciał o niej mówić, to jednak ona pytała. W końcu zawsze jej tego brakowało - mamy, która by ją stroiła i czesała. Może czasami też chciała ubierać sukienki, których się wypierała. Nie mogła pozwolić na to, że pokaże iż jest słabą dziewczynką.
- W końcu z tobą mieszkam, uczę się od ciebie - wyszczerzyła się.
Ona na początku też nie była zadowolona z bycia Puchonką. Zawsze chciała trafić do Gryffindoru. Zawsze tego chciała i jej pierwsze dni w Hufflepuff były dosyć dziwne, bo nie chciała się tam zaaklimatyzować, ale gdy trafiła do drużyny, gdy poznała innych ludzi nie chciałaby zamienić tego miejsca na inne. Tu czuje się dobrze i jest z tego zadowolona.
- Taaatoo, ale będę miała przyjaciół, a tak od razu nie będę chciała się wiązać. Poczekam sobie trochę - machnęła ręką. Uparta jak nikt, ale ona po prostu tak myśli, mimo że chciałaby mieć kogoś więcej niż przyjaciela.
Zaśmiała się, czy od razu imprezowiczka? Nie wiadomo, ale ta w ich pokoju wspólnym nie była jedyną imprezą. W końcu z chłopakami podczas wakacji gdzieś też wychodziła. Właściwie to za namową Maxa, ale zawsze przez niego wszystko kończyło się jakąś bójką, a wtedy musieli uciekać, ale i tak było zabawnie.
Mimowolnie uśmiechnęła się.
- Lubię słuchać jak mówisz o mamie.
W prawdzie wiedziała, że tata czasami nie chciał o niej mówić, to jednak ona pytała. W końcu zawsze jej tego brakowało - mamy, która by ją stroiła i czesała. Może czasami też chciała ubierać sukienki, których się wypierała. Nie mogła pozwolić na to, że pokaże iż jest słabą dziewczynką.
- Adam Miracle
Re: Herbaciarnia u pani Puddifoot
Sro Sty 07, 2015 7:36 pm
Adam pokiwał głową. Miał to jedno szczęście, że dziewczyna nigdy nie miała mu za złe za te wszystkie błędy wychowawcze, które popełnił. Był chyba pod tym względem jednym z najbardziej szczęśliwych ojców, ponieważ Kim nigdy w złości nie krzyczała, że go nienawidzi i że zniszczył jej życie. Nic takiego nie miało miejsca. Może więc nie był wcale takim złym rodzicem, jak mu się wydawało, że był? Możliwe.
- Mam tylko nadzieję, że nie nauczyłaś się bałaganić oraz przychodzić stanowczo za późno do domu. – Chociaż z tym nigdy nie było problemu. Adam nigdy nie mówił Kim, kiedy miała przychodzić, ale i tak przychodziła o takiej porze, że mężczyzna nie miał nic jej do zarzucenia. To się dopiero nazywało bezstresowe wychowanie! Nigdy w ich domu nie panowały żadne zasady, ale i tak oboje wiedzieli, czego wolno, a czego nie.
- Tylko nie czekaj dziesięciu lat, dobrze? Wiesz… Chciałbym powtórzyć zabawę w ojca jeszcze raz! Teraz mogę tylko pobawić się w dziadka. Więc pewnie też i stąd cała moja gadka. – Zaśmiał się szczerze. Nie planował jednak ożenić się ani doczekać się kolejnej dziatwy. On już przeżył swoje najlepsze lata, teraz był czas Kim. On już był… teraz był tylko dla niej i dla swojej pracy. Wykonał zadanie, teraz mógł tylko czekać, aby pomóc córce w dalszym życiu, o ile będzie sobie tego życzyła.
Adam westchnął, kiedy Kim wspominała o Wenus. Od tamtego dnia w sklepie poważnie zastanawiał się, gdzie teraz się znajduje? Co robi? Kto nią steruje? I poczuł też, że pomimo tego, że minęło już siedemnaście lat, tęskni za nią.
- Ja również za nią tęsknię. – Dopił do końca swoją herbatę. Chyba czas na jakieś ciastko, aby poprawić sobie humor!
- Co powiesz, aby jeszcze zjeść jakieś ciacho? Zawsze kupowałem tutaj sernik malinowy. – Zawsze, znaczy się na randkach, kiedy był uczniakiem.
- Mam tylko nadzieję, że nie nauczyłaś się bałaganić oraz przychodzić stanowczo za późno do domu. – Chociaż z tym nigdy nie było problemu. Adam nigdy nie mówił Kim, kiedy miała przychodzić, ale i tak przychodziła o takiej porze, że mężczyzna nie miał nic jej do zarzucenia. To się dopiero nazywało bezstresowe wychowanie! Nigdy w ich domu nie panowały żadne zasady, ale i tak oboje wiedzieli, czego wolno, a czego nie.
- Tylko nie czekaj dziesięciu lat, dobrze? Wiesz… Chciałbym powtórzyć zabawę w ojca jeszcze raz! Teraz mogę tylko pobawić się w dziadka. Więc pewnie też i stąd cała moja gadka. – Zaśmiał się szczerze. Nie planował jednak ożenić się ani doczekać się kolejnej dziatwy. On już przeżył swoje najlepsze lata, teraz był czas Kim. On już był… teraz był tylko dla niej i dla swojej pracy. Wykonał zadanie, teraz mógł tylko czekać, aby pomóc córce w dalszym życiu, o ile będzie sobie tego życzyła.
Adam westchnął, kiedy Kim wspominała o Wenus. Od tamtego dnia w sklepie poważnie zastanawiał się, gdzie teraz się znajduje? Co robi? Kto nią steruje? I poczuł też, że pomimo tego, że minęło już siedemnaście lat, tęskni za nią.
- Ja również za nią tęsknię. – Dopił do końca swoją herbatę. Chyba czas na jakieś ciastko, aby poprawić sobie humor!
- Co powiesz, aby jeszcze zjeść jakieś ciacho? Zawsze kupowałem tutaj sernik malinowy. – Zawsze, znaczy się na randkach, kiedy był uczniakiem.
- Kim Miracle
Re: Herbaciarnia u pani Puddifoot
Pią Sty 09, 2015 8:21 pm
Zaśmiała się cicho i słuchała dalej. Jeszcze nigdy nie myślała o tym, aby zakładać jakąś rodzinę. Nawet nie wiedziała, czy byłaby dobrą mamą. Uśmiechnęła się lekko.
- Pożyjemy zobaczymy - powiedziała tylko.
To prawda miała przed sobą dużo życia, ale nie za bardzo wiedziała co z nim zrobić. Ona nie planuje przyszłości, bo nie wie, czy dożyje jutra. Wiedziała, że chce być Aurorem, ale co dalej? Nie za bardzo wiedziała co ma się dziać z jej życiem. To trochę smutne, ale prawdziwe. Zauważyła tą reakcję na wspomnienie o Wenus. Czasami lubiła o niej wspominać, bo w końcu jej nie pamięta i często to ją martwi, bo wbrew pozorom coś powinna mieć w swojej głowie związane z tą kobietą, a jest pustka. Jedna czarna dziura. Nic, kompletnie nic nie ma.
Pokręciła głową.
- Nie mam ochoty na nic słodkiego - wyszczerzyła się.
Kim słynęła z tego, że nie je za dużo słodkiego, bo po prostu nie ma ochoty. Dla niej zawsze jest tego za dużo, ale je lubi, np. czekolada.
- Chyba powinnam już iść - wstała z miejsca i popatrzyła na swojego tatę. Wolałaby wrócić do domu. Miałaby szansę na spotkanie z Danielem i porozmawianie z nim na spokojnie. Wiadomo jednak, że nic by z tego nie wynikło. On był strasznie uparty.- Do zobaczenia tato - przytuliła go i wyszła.
[z/t]
- Pożyjemy zobaczymy - powiedziała tylko.
To prawda miała przed sobą dużo życia, ale nie za bardzo wiedziała co z nim zrobić. Ona nie planuje przyszłości, bo nie wie, czy dożyje jutra. Wiedziała, że chce być Aurorem, ale co dalej? Nie za bardzo wiedziała co ma się dziać z jej życiem. To trochę smutne, ale prawdziwe. Zauważyła tą reakcję na wspomnienie o Wenus. Czasami lubiła o niej wspominać, bo w końcu jej nie pamięta i często to ją martwi, bo wbrew pozorom coś powinna mieć w swojej głowie związane z tą kobietą, a jest pustka. Jedna czarna dziura. Nic, kompletnie nic nie ma.
Pokręciła głową.
- Nie mam ochoty na nic słodkiego - wyszczerzyła się.
Kim słynęła z tego, że nie je za dużo słodkiego, bo po prostu nie ma ochoty. Dla niej zawsze jest tego za dużo, ale je lubi, np. czekolada.
- Chyba powinnam już iść - wstała z miejsca i popatrzyła na swojego tatę. Wolałaby wrócić do domu. Miałaby szansę na spotkanie z Danielem i porozmawianie z nim na spokojnie. Wiadomo jednak, że nic by z tego nie wynikło. On był strasznie uparty.- Do zobaczenia tato - przytuliła go i wyszła.
[z/t]
- Adam Miracle
Re: Herbaciarnia u pani Puddifoot
Pią Sty 09, 2015 8:52 pm
No nic. Auror został sam. Spoglądał na pustą filiżankę herbaty i tak zrobiło mu się smutno jeszcze bardziej niż było. Siedemnaście lat temu kobieta zostawiła mu dziecko, a sama zniknęła na zawsze z jego życia. Teraz córka dorasta i również ona zniknie z jego życia.
Adam Miracle poczuł się bardzo niepotrzebny. Swoją misję już wykonał, mógł udać się na zasłużony spoczynek. Poprosił o rachunek i zapłacił za herbatę. Odechciało mu się jeść nawet słodkie, bo przecież sam nie będzie nic jadł. Chciał zjeść ciacho z córą, tak jak to robili za dawnych lat.
Nie mógł przecież oskarżać Kim za to, że dorasta. Powinien się właściwie cieszyć, że chciała widzieć się ze starym. Westchnął ciężko, podniósł się z miejsca. Zapłacił za herbaty i opuścił miejsce.
W chuj mu było smutno, jak chyba jeszcze nigdy nie było.
[Opuszczam temat.]
Adam Miracle poczuł się bardzo niepotrzebny. Swoją misję już wykonał, mógł udać się na zasłużony spoczynek. Poprosił o rachunek i zapłacił za herbatę. Odechciało mu się jeść nawet słodkie, bo przecież sam nie będzie nic jadł. Chciał zjeść ciacho z córą, tak jak to robili za dawnych lat.
Nie mógł przecież oskarżać Kim za to, że dorasta. Powinien się właściwie cieszyć, że chciała widzieć się ze starym. Westchnął ciężko, podniósł się z miejsca. Zapłacił za herbaty i opuścił miejsce.
W chuj mu było smutno, jak chyba jeszcze nigdy nie było.
[Opuszczam temat.]
- Mistrz Gry
Re: Herbaciarnia u pani Puddifoot
Sob Sty 10, 2015 10:05 pm
Rachunek:
Adam Miracle:
2x herbata (4 sykle)
Razem: 8 sykli
Adam Miracle:
2x herbata (4 sykle)
Razem: 8 sykli
- Lavena Whisper
Re: Herbaciarnia u pani Puddifoot
Czw Mar 12, 2015 4:18 pm
Promienie słoneczne niepewnie przedzierały się przez zwały szarych chmur zaległych na nieboskłonie, okładając wszystko migotliwą poświatą. Powietrze wyciskało perłowe mgiełki z ust przechodniów. Topniejący śnieg tworzył błotniste kałuży, a kostka brukowa alejek lśniła tu i tam, niczym przedziwnej urody kamienie szlachetne, pełne skazy.
Drobna kobieta zdawała się wyróżniać w tłumie wracających z pracy Czarownic i Czarodziejów, a jednocześnie ginęła w nim, niczym ostatnie tchnienie porwane przez nurt mrocznej Tamizy.
Śnieżnobiałe włosy okalały drobną twarzyczkę, a przyduży beżowy płaszcz okrywał ciało, niczym swoista tarcza, zasłaniająca wszystko, maskująca.
Fiołkowe oczy nosiły ślady czerwonych obwódek, zdradzających stan emocjonalny młodej kobiety.
Zdawać by się mogło, iż te wszystkie straty, które poniosła w swym młodym życiu winny ją zahartować, jednak nigdy nie czuła się silniejsza. Wręcz przeciwnie, miała wrażenie, iż słabnie, aż nie zaczynała przypominać ledwie narodzonego źrebięcia - nieporadnego, zagubionego w nowym świecie.
Dolna warga utknęła w potrzasku zębów, gdy zagryzła ją, mijając parę Czarownic rozmawiających o czymś przyciszonymi głosami.
Poczuła na sobie spojrzenie jednej z kobiet i skuliła się w sobie, przyspieszając kroku, aż nie dostrzegła swej szalupy ratunkowej, jaką była mała Herbaciarnia, do której uwielbiała przychodzić jeszcze jako uczennica Hogwartu. Chociaż widok schodzących się w tym miejscu par wprawiał ją w melancholijny nastrój, nie potrafiła sobie odmówić filiżanki gorącej herbaty, rozgrzewającej nie tylko ciało, ale i duszę.
Wspaniałe, ulotne uczucie.
Otworzyła drzwi, które zaskrzypiały cicho, zdradzając jej przybycie.
Mroźny wiatr wtargnął za nią, bawiąc się połami płaszcza. Zadrżała i czym prędzej przymknęła drzwi, rzucając szybkie spojrzenie salce.
Odetchnęła dyskretnie i widocznie się rozluźniła, gdy wewnątrz nie zastała żywego ducha.
Zamrugała powiekami, słysząc nagle czyjś miękki, dobrotliwy głos.
- Witam serdecznie.
Zerknęła w stronę lady i ujrzała kobietę w średnim wieku, o gęstych czarnych włosach spiętych w gruby kok.
Uśmiechnęła się leciutko samymi kącikami ust i skinęła głową kobiecie, zbliżając się do lady.
- Poproszę jedną filiżankę Earl Grey - przemówiła swym cichym głosem.- Z mlekiem - uzupełniła, rzucając kobiecie, jakby przepraszające spojrzenie.
Sama skierowała się do stolika ukrytego w najdalszym kącie.
Zsunęła z ramion ciężki płaszcz i przewiesiła go przez oparcie krzesła. Miała na sobie za duży o dwa rozmiary brązowy, wełniany sweter, a także niebieskie, dżinsowe spodnie. Nawet to ubranie wyglądało na maskowanie, niźli swobodny strój.
Przysiadła na brzegu krzesła, układając na kolanach skórzaną torbę. Przesunęła długimi, smukłymi palcami po jej wierzchu, po kieszonce, gdzie nadal przechowywała znamienny telegram.
Drobna kobieta zdawała się wyróżniać w tłumie wracających z pracy Czarownic i Czarodziejów, a jednocześnie ginęła w nim, niczym ostatnie tchnienie porwane przez nurt mrocznej Tamizy.
Śnieżnobiałe włosy okalały drobną twarzyczkę, a przyduży beżowy płaszcz okrywał ciało, niczym swoista tarcza, zasłaniająca wszystko, maskująca.
Fiołkowe oczy nosiły ślady czerwonych obwódek, zdradzających stan emocjonalny młodej kobiety.
Zdawać by się mogło, iż te wszystkie straty, które poniosła w swym młodym życiu winny ją zahartować, jednak nigdy nie czuła się silniejsza. Wręcz przeciwnie, miała wrażenie, iż słabnie, aż nie zaczynała przypominać ledwie narodzonego źrebięcia - nieporadnego, zagubionego w nowym świecie.
Dolna warga utknęła w potrzasku zębów, gdy zagryzła ją, mijając parę Czarownic rozmawiających o czymś przyciszonymi głosami.
Poczuła na sobie spojrzenie jednej z kobiet i skuliła się w sobie, przyspieszając kroku, aż nie dostrzegła swej szalupy ratunkowej, jaką była mała Herbaciarnia, do której uwielbiała przychodzić jeszcze jako uczennica Hogwartu. Chociaż widok schodzących się w tym miejscu par wprawiał ją w melancholijny nastrój, nie potrafiła sobie odmówić filiżanki gorącej herbaty, rozgrzewającej nie tylko ciało, ale i duszę.
Wspaniałe, ulotne uczucie.
Otworzyła drzwi, które zaskrzypiały cicho, zdradzając jej przybycie.
Mroźny wiatr wtargnął za nią, bawiąc się połami płaszcza. Zadrżała i czym prędzej przymknęła drzwi, rzucając szybkie spojrzenie salce.
Odetchnęła dyskretnie i widocznie się rozluźniła, gdy wewnątrz nie zastała żywego ducha.
Zamrugała powiekami, słysząc nagle czyjś miękki, dobrotliwy głos.
- Witam serdecznie.
Zerknęła w stronę lady i ujrzała kobietę w średnim wieku, o gęstych czarnych włosach spiętych w gruby kok.
Uśmiechnęła się leciutko samymi kącikami ust i skinęła głową kobiecie, zbliżając się do lady.
- Poproszę jedną filiżankę Earl Grey - przemówiła swym cichym głosem.- Z mlekiem - uzupełniła, rzucając kobiecie, jakby przepraszające spojrzenie.
Sama skierowała się do stolika ukrytego w najdalszym kącie.
Zsunęła z ramion ciężki płaszcz i przewiesiła go przez oparcie krzesła. Miała na sobie za duży o dwa rozmiary brązowy, wełniany sweter, a także niebieskie, dżinsowe spodnie. Nawet to ubranie wyglądało na maskowanie, niźli swobodny strój.
Przysiadła na brzegu krzesła, układając na kolanach skórzaną torbę. Przesunęła długimi, smukłymi palcami po jej wierzchu, po kieszonce, gdzie nadal przechowywała znamienny telegram.
- Charles Myrnin Hucksberry
Re: Herbaciarnia u pani Puddifoot
Pią Mar 13, 2015 4:55 pm
//Po evencie disneyowskim; Charles jeszcze nie do końca rozumie, co się wtedy tam wydarzyło
Pogoda może nie była jego szczytem marzeń, ale była na tyle przyjemna, że w sumie mógł się udać na małą wycieczkę do Hogsmeade. Wyglądał całkiem typowo, jak na siebie; dzisiaj przyodział ciemnobrązową szatę, która w mugolskich kręgach mogłaby uchodzić za przydługi płaszcz, pod spodem zaś czaiła się schludna koszula w oliwkowym odcieniu, ciemne spodnie, oraz eleganckie czarne półbuty. Mimo chaosu, który nieraz czaił się w jego głowie, trzeba było przyznać, że Charles Myrnin Hucksberry dbał o takie szczegóły, jak w miarę przystępny wygląd. Półdługie włosy zaś opadały swobodnie na jego barki, a gęste miodowe tęczówki wpatrywały się z dziwną nostalgią przed siebie. Uważnie jednak stawiał kroki, by przypadkiem nie zanurzyć swych stóp w jakieś błotnistej kałuży, których pełno było o tej porze roku w Hogsmeade. Z początku, gdy tak sobie spacerował, nie zauważył kręcącej się wśród tłumu tych wszystkich Czarownic i Czarodziejów, nietypowej drobnej kobiety. Zapewne gdyby ujrzał ją choć przez chwilę, jej twarz zapadłaby mu na długo w pamięci. W tamtej jednak chwili, nie miał aż takiego szczęścia. Może wtedy, gdyby ujrzał tę bladą twarzyczkę w której czaiły się przygnębione fiołkowe oczy..skłoniłby swój umysł do pewnych refleksji? Nie tylko ona bowiem ponosiła w tych czasach straty; zresztą...niezależnie od czasów, które w danej chwili panowały, każdy ponosił jakieś straty – większe lub mniejsze. Trzeba było zwyczajnie nauczyć się być odpornym, a to, co z przykrością stwierdzał, nie było takie łatwe. I chyba nikt nigdy do końca nie nauczy się pewnych gestów, które pozwolą mu na to by beznamiętnie przyjąć wiadomość o kolejnej śmierci ważnej dla tego kogoś osoby. Istniało jednak coś takiego, jak znieczulica...i ona na pewnym etapie łapała wybranego człowieka i sprawiała, że potrafił normalnie żyć ze Śmiercią, która dyszała mu w kark. Charles chodził więc sobie spokojnie, bez zbytniego pośpiechu między uliczkami tej wioski, aż poczuł nagłą potrzebę by czegoś się napić. I jako że godzina była za wczesna na typowo męskie ekscesy, a wbrew pozorom, Charles nie był przecież alkoholikiem – choć to mogła być kwestia sporna – więc postawił na coś bardziej kojącego i aromatycznego. Na herbatę. A gdzie podawano najlepszą herbatę w tej wiosce? Oczywiście w herbaciarni u pani Puddifoot, która słynęła również z dobierania niepokojących połączeń kolorów na różne okolicznościowe święta. I nie tylko. Swego czasu, mężczyzna był bardzo często zaciągany do tego miejsca, zwłaszcza za czasów szkoły. Młode panienki kochały te miejsce – w tym i Delilah – i chętnie wybierały je na miejsce spotkań. Na szczęście, albo i nie...te czasy przeminęły. Sentyment niemniej pozostał, tak więc Myrnin przekroczył próg pubu, przywitał się z madame Puddifoot i zajął jedno z miejsc, oczekując na swoją aromatyczną zieloną herbatkę. W między czasie pozwolił sobie na rozejrzenie się po praktycznie pustym lokalu, aż jego czujne oczy natrafiły na tajemniczą sylwetkę w kącie herbaciarni. Najbardziej charakterystycznym elementem owej osoby były śnieżnobiałe włosy, które wzbudziły jego ciche zainteresowanie. Po fryzurze ocenił, że jest to kobieta, a kiedy owa istotka uniosła swoją twarz, był już tego pewny w stu procentach. Oparł głowę o dłoń, niemniej leniwie odwrócił od niej spojrzenie, kierując ją w stronę kobiety, która przyniosła mu filiżankę z gorącą herbatą.
- Dziękuję – podziękował cicho z zachrypniętym głosem i zaczął obserwować życie za oknem lokalu, pozornie tracąc zainteresowanie nieznajomą.
/Wybacz za możliwe błędy ;.;
Pogoda może nie była jego szczytem marzeń, ale była na tyle przyjemna, że w sumie mógł się udać na małą wycieczkę do Hogsmeade. Wyglądał całkiem typowo, jak na siebie; dzisiaj przyodział ciemnobrązową szatę, która w mugolskich kręgach mogłaby uchodzić za przydługi płaszcz, pod spodem zaś czaiła się schludna koszula w oliwkowym odcieniu, ciemne spodnie, oraz eleganckie czarne półbuty. Mimo chaosu, który nieraz czaił się w jego głowie, trzeba było przyznać, że Charles Myrnin Hucksberry dbał o takie szczegóły, jak w miarę przystępny wygląd. Półdługie włosy zaś opadały swobodnie na jego barki, a gęste miodowe tęczówki wpatrywały się z dziwną nostalgią przed siebie. Uważnie jednak stawiał kroki, by przypadkiem nie zanurzyć swych stóp w jakieś błotnistej kałuży, których pełno było o tej porze roku w Hogsmeade. Z początku, gdy tak sobie spacerował, nie zauważył kręcącej się wśród tłumu tych wszystkich Czarownic i Czarodziejów, nietypowej drobnej kobiety. Zapewne gdyby ujrzał ją choć przez chwilę, jej twarz zapadłaby mu na długo w pamięci. W tamtej jednak chwili, nie miał aż takiego szczęścia. Może wtedy, gdyby ujrzał tę bladą twarzyczkę w której czaiły się przygnębione fiołkowe oczy..skłoniłby swój umysł do pewnych refleksji? Nie tylko ona bowiem ponosiła w tych czasach straty; zresztą...niezależnie od czasów, które w danej chwili panowały, każdy ponosił jakieś straty – większe lub mniejsze. Trzeba było zwyczajnie nauczyć się być odpornym, a to, co z przykrością stwierdzał, nie było takie łatwe. I chyba nikt nigdy do końca nie nauczy się pewnych gestów, które pozwolą mu na to by beznamiętnie przyjąć wiadomość o kolejnej śmierci ważnej dla tego kogoś osoby. Istniało jednak coś takiego, jak znieczulica...i ona na pewnym etapie łapała wybranego człowieka i sprawiała, że potrafił normalnie żyć ze Śmiercią, która dyszała mu w kark. Charles chodził więc sobie spokojnie, bez zbytniego pośpiechu między uliczkami tej wioski, aż poczuł nagłą potrzebę by czegoś się napić. I jako że godzina była za wczesna na typowo męskie ekscesy, a wbrew pozorom, Charles nie był przecież alkoholikiem – choć to mogła być kwestia sporna – więc postawił na coś bardziej kojącego i aromatycznego. Na herbatę. A gdzie podawano najlepszą herbatę w tej wiosce? Oczywiście w herbaciarni u pani Puddifoot, która słynęła również z dobierania niepokojących połączeń kolorów na różne okolicznościowe święta. I nie tylko. Swego czasu, mężczyzna był bardzo często zaciągany do tego miejsca, zwłaszcza za czasów szkoły. Młode panienki kochały te miejsce – w tym i Delilah – i chętnie wybierały je na miejsce spotkań. Na szczęście, albo i nie...te czasy przeminęły. Sentyment niemniej pozostał, tak więc Myrnin przekroczył próg pubu, przywitał się z madame Puddifoot i zajął jedno z miejsc, oczekując na swoją aromatyczną zieloną herbatkę. W między czasie pozwolił sobie na rozejrzenie się po praktycznie pustym lokalu, aż jego czujne oczy natrafiły na tajemniczą sylwetkę w kącie herbaciarni. Najbardziej charakterystycznym elementem owej osoby były śnieżnobiałe włosy, które wzbudziły jego ciche zainteresowanie. Po fryzurze ocenił, że jest to kobieta, a kiedy owa istotka uniosła swoją twarz, był już tego pewny w stu procentach. Oparł głowę o dłoń, niemniej leniwie odwrócił od niej spojrzenie, kierując ją w stronę kobiety, która przyniosła mu filiżankę z gorącą herbatą.
- Dziękuję – podziękował cicho z zachrypniętym głosem i zaczął obserwować życie za oknem lokalu, pozornie tracąc zainteresowanie nieznajomą.
/Wybacz za możliwe błędy ;.;
- Lavena Whisper
Re: Herbaciarnia u pani Puddifoot
Pią Mar 13, 2015 5:17 pm
Wpatrywała się w wytartą klapę brązowej torby, gładząc opuszkami palców miękki materiał skóry. Uniosła głowę i spojrzała z nieśmiałym uśmiechem na kobietę, która przyniosła zamówioną filiżankę kawy.
- Dziękuję bardzo - głos Laveny był niezwykle cichy i miękki, niczym szept wiosennego zefiru tańcującego pośród wrzosowisk.
Kobieta odpowiedziała uśmiechem i wróciła za kontuar.
Lavena wróciła spojrzeniem fiołkowych oczu ku torbie, a następnie długimi palcami odpięła metalową sprzączkę, odetchnąwszy przy tym, jakby zbierała się na odwagę.
Wyciągnęła ze środka gruby dziennik obleczony w sfatygowaną beżowo kremową skórę, wyprawioną w delikatne, zawiłe złociste wzory, układające się w słowa:
Ułożyła dziennik na blacie stolika, przesuwając filiżankę herbaty tak, aby nie zsunąć jej przypadkiem na podłogę.
Przewertowała grube pergaminowe karty, mijając wycinki z gazet, zdjęcia, ususzone rośliny i wiele innych pamiątek oklejonych przy słowach opisujących wspomnienia.
Wspomnienia, czymże one są, jak nie wysublimowaną torturą mającą zadawać katusze nie tylko, sercu, ale i umysłowi.
Zmarszczyła jasne brwi, dzierżąc w prawej dłoni prosty, grafitowy ołówek, stukając nim rytmicznie o kant blatu.
Nie od razu uniosła głowę, gdy dzwoneczek nad drzwiami zdradził czyjeś wtargnięcie w ten mały, magiczny zakątek, pełen uroku nie dzięki zaklęciom, a przyjemnej ciepłej atmosferze i uczuciu spokoju.
W tym miejscu nie istnieli Śmierciożercy, mordy, strach.
Skrzyżowała łydki w kolanach, kryjąc je pod krzesłem, jednocześnie sięgając po filiżankę gorącej herbaty.
Dopiero wtedy uniosła wolno głowę i rozejrzała się po sali, wyczuwając na sobie muśnięcie czyjegoś wzroku - to tak, jakby zareagować na swoje imię wypowiedziane w tłumie.
Fiołkowe tęczówki dosłownie na jedno uderzenie serca spoczęły na mężczyźnie, który wyglądał przez okno. Potarła zaokrągloną końcówką ołówka o wargi. Może była po prostu przewrażliwiona.
Umknęła zatem spojrzeniem, wracając do dziennika i dopiero wtedy na chropowatym pergaminie zakwitły pierwsze słowa.
- Dziękuję bardzo - głos Laveny był niezwykle cichy i miękki, niczym szept wiosennego zefiru tańcującego pośród wrzosowisk.
Kobieta odpowiedziała uśmiechem i wróciła za kontuar.
Lavena wróciła spojrzeniem fiołkowych oczu ku torbie, a następnie długimi palcami odpięła metalową sprzączkę, odetchnąwszy przy tym, jakby zbierała się na odwagę.
Wyciągnęła ze środka gruby dziennik obleczony w sfatygowaną beżowo kremową skórę, wyprawioną w delikatne, zawiłe złociste wzory, układające się w słowa:
Człowiek tak wiele może i tak wiele potrafi zrobić - oczywiści musi tego chcieć...
W końcu tak niewiele potrzeba, by słowem namalować uśmiech na czyjejś twarzy...
(wystarczy otworzyć serce, by drugiemu sercu podarować trochę ciepła)...
Pogładziła te słowa, zagryzając odrobinkę dolną wargę.W końcu tak niewiele potrzeba, by słowem namalować uśmiech na czyjejś twarzy...
(wystarczy otworzyć serce, by drugiemu sercu podarować trochę ciepła)...
Ułożyła dziennik na blacie stolika, przesuwając filiżankę herbaty tak, aby nie zsunąć jej przypadkiem na podłogę.
Przewertowała grube pergaminowe karty, mijając wycinki z gazet, zdjęcia, ususzone rośliny i wiele innych pamiątek oklejonych przy słowach opisujących wspomnienia.
Wspomnienia, czymże one są, jak nie wysublimowaną torturą mającą zadawać katusze nie tylko, sercu, ale i umysłowi.
Zmarszczyła jasne brwi, dzierżąc w prawej dłoni prosty, grafitowy ołówek, stukając nim rytmicznie o kant blatu.
Nie od razu uniosła głowę, gdy dzwoneczek nad drzwiami zdradził czyjeś wtargnięcie w ten mały, magiczny zakątek, pełen uroku nie dzięki zaklęciom, a przyjemnej ciepłej atmosferze i uczuciu spokoju.
W tym miejscu nie istnieli Śmierciożercy, mordy, strach.
Skrzyżowała łydki w kolanach, kryjąc je pod krzesłem, jednocześnie sięgając po filiżankę gorącej herbaty.
Dopiero wtedy uniosła wolno głowę i rozejrzała się po sali, wyczuwając na sobie muśnięcie czyjegoś wzroku - to tak, jakby zareagować na swoje imię wypowiedziane w tłumie.
Fiołkowe tęczówki dosłownie na jedno uderzenie serca spoczęły na mężczyźnie, który wyglądał przez okno. Potarła zaokrągloną końcówką ołówka o wargi. Może była po prostu przewrażliwiona.
Umknęła zatem spojrzeniem, wracając do dziennika i dopiero wtedy na chropowatym pergaminie zakwitły pierwsze słowa.
Pasmo porażek, oczekiwań nie mogących się nigdy spełnić. Strach przed kolejną stratą i obojętność anonimowych...
- Charles Myrnin Hucksberry
Re: Herbaciarnia u pani Puddifoot
Pią Mar 13, 2015 7:36 pm
/Zamówiłaś herbatę, a potem piszesz o kawie, a potem znowu o herbacie. Czyli masz kawę i herbatę? Wolę się upewnić ;.;
Widok za oknem nie był co prawda jakoś wybitnie porywający, ale na tyle odciągał myśli od poważniejszych spraw, że sprawiał Charliemu niemałą ulgę. Mógł zwyczajnie sobie odetchnąć – nie myśleć o ilości obowiązków i tonach papierzysk, które czekały na niego w jego nauczycielskim gabinecie. Niby nic...taka posadka nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią, a jak przychodzi, co do czego to wychodzi, że oprócz nieskończonej ilości prac domowych, dodatkowych zajęć, dochodzą jeszcze takie rzeczy, jak rozwiązanie różnego rodzaju zagadek. Może to i lepiej, że tyle tego było..? Przynajmniej odwracało to jego uwagę od Delilah, która lubiła mieszać w jego głowie. Na szczęście ostatnimi czasy wyciszyła się i Charles niemalże mógł uważać się za normalnego, choć przecież normalność takowa nie istniała w jego słowniku. Wspomnienia w takim przypadku mogły śmiało uchodzić za piekielnie groźną broń; zwłaszcza dla niego, bowiem nie zamierzały mu odpuścić i nawiedzały go w wolnych chwilach. Zazwyczaj były to mgliste obrazy; zaledwie strzępki jego dawnego życia, ale nieraz...były takie namacalne, jakby odgrywały się od nowa. I to było w sumie najbardziej przerażające dla Myrnina. Przyjemna, ciepła atmosfera..? Taak, wyczuwał ją tutaj doskonale, niemniej nie można było tak na zawsze zamknąć się w tych czterech ścianach z gorącą dawką herbaty i obserwować sobie, jak za oknem życie toczy się swoim rytmem. O nich również nie zapomni czas. Ani tym bardziej Śmierciożercy.
Z chęcią ponownie utkwiłby w niej swoje ciekawskie spojrzenie, ale ta istotka mogłaby się przecież przestraszyć. Hucksberry doskonale zdawał sobie sprawę z tego jak to funkcjonowało i że wyszedłby na namolnego i – o zgrozo! – niegrzecznego typa. Postanowił więc to sobie na spokojnie rozważyć i ewentualnie przysiąść się do niej, by móc rozluźnić się i dać porwać się świeżemu, zupełnie niewinnemu podmuchu wiatru.
Tym razem to ona spojrzała na niego, jakby instynktownie odkrywając, że chwilę wcześniej to on podarował jej jedno ze swoich spojrzeń. Upił więc łyczka swojej herbaty i niemalże niezauważalnie się uśmiechnął. Po chwili podniósł się ze swoją filiżanką ze stolika i zgarnął jeszcze spodeczek, a następnie ruszył w jej stronę. Nie zajął od razu miejsca – o nie! - bo to byłoby oznaką braku wychowania. Zamiast tego, znacząco odchrząknął.
- Raczy pani wybaczyć, ale czy mógłbym się do pani dosiąść i zająć trochę czasu..? Chyba, że to byłoby zbytnim nietaktem, wtedy naturalnie wycofam się by pani nie przeszkadzać.
Widok za oknem nie był co prawda jakoś wybitnie porywający, ale na tyle odciągał myśli od poważniejszych spraw, że sprawiał Charliemu niemałą ulgę. Mógł zwyczajnie sobie odetchnąć – nie myśleć o ilości obowiązków i tonach papierzysk, które czekały na niego w jego nauczycielskim gabinecie. Niby nic...taka posadka nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią, a jak przychodzi, co do czego to wychodzi, że oprócz nieskończonej ilości prac domowych, dodatkowych zajęć, dochodzą jeszcze takie rzeczy, jak rozwiązanie różnego rodzaju zagadek. Może to i lepiej, że tyle tego było..? Przynajmniej odwracało to jego uwagę od Delilah, która lubiła mieszać w jego głowie. Na szczęście ostatnimi czasy wyciszyła się i Charles niemalże mógł uważać się za normalnego, choć przecież normalność takowa nie istniała w jego słowniku. Wspomnienia w takim przypadku mogły śmiało uchodzić za piekielnie groźną broń; zwłaszcza dla niego, bowiem nie zamierzały mu odpuścić i nawiedzały go w wolnych chwilach. Zazwyczaj były to mgliste obrazy; zaledwie strzępki jego dawnego życia, ale nieraz...były takie namacalne, jakby odgrywały się od nowa. I to było w sumie najbardziej przerażające dla Myrnina. Przyjemna, ciepła atmosfera..? Taak, wyczuwał ją tutaj doskonale, niemniej nie można było tak na zawsze zamknąć się w tych czterech ścianach z gorącą dawką herbaty i obserwować sobie, jak za oknem życie toczy się swoim rytmem. O nich również nie zapomni czas. Ani tym bardziej Śmierciożercy.
Z chęcią ponownie utkwiłby w niej swoje ciekawskie spojrzenie, ale ta istotka mogłaby się przecież przestraszyć. Hucksberry doskonale zdawał sobie sprawę z tego jak to funkcjonowało i że wyszedłby na namolnego i – o zgrozo! – niegrzecznego typa. Postanowił więc to sobie na spokojnie rozważyć i ewentualnie przysiąść się do niej, by móc rozluźnić się i dać porwać się świeżemu, zupełnie niewinnemu podmuchu wiatru.
Tym razem to ona spojrzała na niego, jakby instynktownie odkrywając, że chwilę wcześniej to on podarował jej jedno ze swoich spojrzeń. Upił więc łyczka swojej herbaty i niemalże niezauważalnie się uśmiechnął. Po chwili podniósł się ze swoją filiżanką ze stolika i zgarnął jeszcze spodeczek, a następnie ruszył w jej stronę. Nie zajął od razu miejsca – o nie! - bo to byłoby oznaką braku wychowania. Zamiast tego, znacząco odchrząknął.
- Raczy pani wybaczyć, ale czy mógłbym się do pani dosiąść i zająć trochę czasu..? Chyba, że to byłoby zbytnim nietaktem, wtedy naturalnie wycofam się by pani nie przeszkadzać.
- Lavena Whisper
Re: Herbaciarnia u pani Puddifoot
Pią Mar 13, 2015 8:21 pm
/Hah, nie, herbatę - wybacz, jak pisałam post mały się koło mnie kręcił xD No i piłam przy tym kawę, więc... podświadomość xD
Ręka znieruchomiała w końcu, ołówek zaprzestał tańca na pustych kartach pergaminu, pragnąc wypełnić je swą szarą obecnością.
Wbrew oczekiwań, nie postrzegała świata w samych szarych barwach. Wiele było w jej wizualizacji świata kolorów, jednak były wyblakłe, tylko gdzieniegdzie naznaczone intensywniejszym kleksem. Prawie wszystkie dotyczyły jej dzieciństwa, następnie była czerń i szarość dnia codziennego i zmagania się z przeciwnościami losu. Dopiero, gdy przybyła do Hogwartu świat jej otoczyła aura sepii. To był przełom. A dążenie do upragnionego celu niesienia pomocy - a tym samym bycia użyteczną nadało jej życiu sensu, nawet jeżeli było one pozbawione romantycznych wzlotów i upadków, smaku prawdziwej przynależności do grupy. Dla niej liczyło się już samo to, że czuła, iż ten świat jest jej światem.
Z zamyśleniem spojrzała na porcelanową filiżankę, na której filigranowym boku wtopiono pędzlem purpurowy kwiat.
Palcem wskazującym przesunęła po krawędzi spodeczka, zmazując jedną osiadłą na nim kroplę letniego już wywaru.
Westchnęła, a dopiero wtedy jej uszu doszło zgrzytnięcie odsuwanego krzesła.
Nie spojrzała jednak w stronę mężczyzny, który kontemplował wcześniej życie za oknem, niczym za szybą akwarium. Czyż nie tym było ono dla Laveny? Chociaż była jego częścią, byty w nim lawirujące zdawały się poza jej zasięgiem.
Niemalże podskoczyła na krześle, gdy usłyszała nad sobą głos. Na stoliku ułożył się przejrzysty, mroczny cień, zygzakiem otulając filiżankę, karty dziennika, aż padł na nią. Zagryzła dolną wargę, zamykając dziennik i bardzo powoli uniosła głowę.
Biała grzywka osłaniała jej czoło, a duże fiołkowe ślepia zdawały się nie tyle zdumione, co zlęknione.
Czy to moja wina? To przez to, że na niego spojrzałam? - pomyślała, a pomiędzy jej brwiami pojawiła się charakterystyczna głęboka zmarszczka.
Odchrząknęła, układając dłoń na okładce dziennika. Długie palce wpiły się w skórę.
Zerknęła w twarz mężczyzny, a następnie umknęła spojrzeniem gdzieś w bok, zaś na jej policzkach i szyi wykwitła purpura, zdradzając nie tylko jej zmieszanie, ale przede wszystkim zawstydzenie.
- Ja... - zaczęła niepewnie.
Skinęła głową.
- P-proszę, jeżeli ma pan taką ochotę - dodała, a różowe usta wygięły się w nieznacznym, rozedrganym uśmiechu.
Nie rozumiała motywów mężczyzny. Czyżby czuł się samotny i szukał towarzysza rozmów? Jeżeli tak... Dlaczego akurat ona i to miejsce? To nie przepadał za tłokiem? Tyle niewypowiedzianych pytań, ale ani jednego nie zadała.
Końcówką języka zwilżyła w nerwowym geście dolną, biedną wargę, która zazwyczaj najbardziej cierpiała przy jej napadach onieśmielenia.
Odetchnęła drżącym haustem powietrza i spojrzała na niego, a raczej gdzieś w okolice jego szyi i piersi, nie mając śmiałości patrzeć mu w oczy.
- Przepraszam, jeżeli okazałam się nietaktowna, zerkając na pana, panie...? - zawiesiła głos i zamrugała powiekami, a czerwień pogłębiła swa odcień na jej zaróżowionych dotąd polikach.
Ręka znieruchomiała w końcu, ołówek zaprzestał tańca na pustych kartach pergaminu, pragnąc wypełnić je swą szarą obecnością.
Wbrew oczekiwań, nie postrzegała świata w samych szarych barwach. Wiele było w jej wizualizacji świata kolorów, jednak były wyblakłe, tylko gdzieniegdzie naznaczone intensywniejszym kleksem. Prawie wszystkie dotyczyły jej dzieciństwa, następnie była czerń i szarość dnia codziennego i zmagania się z przeciwnościami losu. Dopiero, gdy przybyła do Hogwartu świat jej otoczyła aura sepii. To był przełom. A dążenie do upragnionego celu niesienia pomocy - a tym samym bycia użyteczną nadało jej życiu sensu, nawet jeżeli było one pozbawione romantycznych wzlotów i upadków, smaku prawdziwej przynależności do grupy. Dla niej liczyło się już samo to, że czuła, iż ten świat jest jej światem.
Z zamyśleniem spojrzała na porcelanową filiżankę, na której filigranowym boku wtopiono pędzlem purpurowy kwiat.
Palcem wskazującym przesunęła po krawędzi spodeczka, zmazując jedną osiadłą na nim kroplę letniego już wywaru.
Westchnęła, a dopiero wtedy jej uszu doszło zgrzytnięcie odsuwanego krzesła.
Nie spojrzała jednak w stronę mężczyzny, który kontemplował wcześniej życie za oknem, niczym za szybą akwarium. Czyż nie tym było ono dla Laveny? Chociaż była jego częścią, byty w nim lawirujące zdawały się poza jej zasięgiem.
Niemalże podskoczyła na krześle, gdy usłyszała nad sobą głos. Na stoliku ułożył się przejrzysty, mroczny cień, zygzakiem otulając filiżankę, karty dziennika, aż padł na nią. Zagryzła dolną wargę, zamykając dziennik i bardzo powoli uniosła głowę.
Biała grzywka osłaniała jej czoło, a duże fiołkowe ślepia zdawały się nie tyle zdumione, co zlęknione.
Czy to moja wina? To przez to, że na niego spojrzałam? - pomyślała, a pomiędzy jej brwiami pojawiła się charakterystyczna głęboka zmarszczka.
Odchrząknęła, układając dłoń na okładce dziennika. Długie palce wpiły się w skórę.
Zerknęła w twarz mężczyzny, a następnie umknęła spojrzeniem gdzieś w bok, zaś na jej policzkach i szyi wykwitła purpura, zdradzając nie tylko jej zmieszanie, ale przede wszystkim zawstydzenie.
- Ja... - zaczęła niepewnie.
Skinęła głową.
- P-proszę, jeżeli ma pan taką ochotę - dodała, a różowe usta wygięły się w nieznacznym, rozedrganym uśmiechu.
Nie rozumiała motywów mężczyzny. Czyżby czuł się samotny i szukał towarzysza rozmów? Jeżeli tak... Dlaczego akurat ona i to miejsce? To nie przepadał za tłokiem? Tyle niewypowiedzianych pytań, ale ani jednego nie zadała.
Końcówką języka zwilżyła w nerwowym geście dolną, biedną wargę, która zazwyczaj najbardziej cierpiała przy jej napadach onieśmielenia.
Odetchnęła drżącym haustem powietrza i spojrzała na niego, a raczej gdzieś w okolice jego szyi i piersi, nie mając śmiałości patrzeć mu w oczy.
- Przepraszam, jeżeli okazałam się nietaktowna, zerkając na pana, panie...? - zawiesiła głos i zamrugała powiekami, a czerwień pogłębiła swa odcień na jej zaróżowionych dotąd polikach.
- Charles Myrnin Hucksberry
Re: Herbaciarnia u pani Puddifoot
Sob Mar 14, 2015 11:06 pm
Jego postrzeganie świata? Było dosyć...kłopotliwe. Tak, kłopotliwe to doprawdy było chyba najbardziej trafne, jak dla niego słowo. Sama świadomość różnorodności tych kolorów i ich odcieni sprawiała, że zaczynało mu się kręcić w głowie. Bo...świat nie składał się z samej czerni i bieli, ani nawet też z szarości. To była cała jedna wielka cholerna tęcza, która potrafiła naprawdę człowiekiem wstrząsnąć. Choć – oczywiście, jak zawsze jakieś choć być musiało – mugole do niedawna mieli w tych swoich skrzynkach czarno-białe obrazy świata. Pamiętał, jak raz widział takiego u Jamesa. Pamiętał jakby to było wczoraj...
Ale w tej chwili nie było to przecież, aż tak znaczące. Był w zupełnie w innym miejscu i w tej części Anglii do której Ryan nie miał miejsca. Zresztą mężczyzny i tak nie było pośród żywych od jakiegoś czasu. No ale Charles, jak to Charles miał w zwyczaju zapominać o takich „drobiazgach”. To mogłoby być nawet całkiem zabawne, gdyby miało prawo być takie. No ale cóż, nie było. Jaki pech. Przełomy dotykają każdego, lecz nie zawsze były one pozytywne. Powinna więc się cieszyć tym, co miała. Może brzmiało to absurdalnie od kogoś takiego, jak on, no ale...co szkodzi spróbować zaskoczyć?
Miała więc swój świat. I w sumie należał on również do niego. I do „grupki” innych, którzy majaczyli gdzieś za oknem, dając nikły znak o swoim istnieniu. Gdyby Myrnin zwracał taką szczególną uwagę na wygląd jego filiżanki, zapewne łatwo mógłby wskazać malowniczą gałązkę z drobnymi pączkami. Ale no przecież teraz jego głowa były zajęta innymi myślami. Zapewne gdyby chciała mogłaby jakoś dołączyć do całej reszty rybek w ich wodnym więzieniu. Pytanie, czy to było to, o czym marzyła? Już samo patrzenie na jej drobną posturę i bladą twarzyczkę, dawało Hucksberry’emu odpowiedź negatywną. Stał więc nad nią, cierpliwie oczekują jej odpowiedzi. W między czasie wzrokiem błądził po jej dłoniach, które zacisnęły się kurczowo na cienkiej książce. Być może dla nieznajomej było to czymś osobistym; ciężko to było tak stwierdzić. Kiedy więc w końcu uniosła głowę do góry, przekrzywił nieznacznie swoje ciało, jakby chciał spojrzeć na jej fiołkowe oczy z innej perspektywy. Nie mógł wiedzieć o czym myślała, o legilimencji też nie było mowy, poza tym nie lubił wchodzić z buciorami w czyjeś myśli, jeśli nie miał ku temu powodu. Zresztą...takie „przygody” mogły się niekoniecznie dobrze skończyć. Kąciki warg nawet mu nie drgnęły, gdy młoda kobieta oblała się doprawdy intrygującym kolorem. Oczy może pojaśniały delikatnie; wpatrywały się w nią teraz zresztą bardzo uważnie. Nie przerywał jej. Nie wchodził w zdanie, tylko czekał aż się do końca wypowie. Myrnin nie oczekiwał zresztą żadnego cieplejszego powitania – był inaczej nauczony, a dzięki temu rzadko co potrafiło go zaskoczyć. I zedrzeć z jego twarzy opanowanie. Kiedy się zgodziła, postawił najpierw na stoliku spodeczek a na nim filiżankę, po czym zrobił jej w stronę coś na kształt ukłonu i zajął miejsce naprzeciw niej.
Jego motywy? A co ona na to, jeśli okaże się...że nie miał żadnych? Ach, samotność! Niee, Charles nigdy nie miał takiej przyjemności by coś takiego odczuwać. I nie, to nie świadczy o tym, że miał dużo przyjaciół, czy znajomych. Po chwili założył nogę na nogę i bardzo powoli uniósł filiżankę, rozkoszując się wspaniałą wonią herbaty. Przymknął nawet z zadowoleniem powieki.
- Dziękuję, łaskawa pani, że zgodziła się pani na to bym się dosiadł, pomimo tak nieprzyjaznych czasów i trudności w nawiązywaniu jakichkolwiek kontaktów. Coraz bardziej to powszechne, nie uważa, pani..?
Kiedy zadała mu pytanie, otworzył powoli jedno oko, po czym drugie – przypominał przy tym bardzo leniwego kota, odpoczywającego na kanapie – i spojrzał zastanawiająco na jej twarz.
- W takim razie, to wpierw pani powinna wybaczyć mi ogromny nietakt, jaki ośmieliłem się popełnić, posyłając w pani stronę przeciągłe spojrzenie, praktycznie od razu gdym przestąpił próg tegoż lokalu. Kolejnym objawem mego niewychowania, okazał się brak podania chociaż swego nazwiska. Raczy więc pani wybaczyć i przyjąć me najszczersze przeprosiny – odezwał się cicho, swoim zachrypniętym głosem, po czym odgarnął kilka kosmyków ze swojej twarzy i posłał jej uprzejmy uśmiech. – W skrócie jestem zwany Charlesem Myrninem Hucksberry’m. A pani..? O ile nie będzie to za śmiałe pytanie z mej strony?
Ale w tej chwili nie było to przecież, aż tak znaczące. Był w zupełnie w innym miejscu i w tej części Anglii do której Ryan nie miał miejsca. Zresztą mężczyzny i tak nie było pośród żywych od jakiegoś czasu. No ale Charles, jak to Charles miał w zwyczaju zapominać o takich „drobiazgach”. To mogłoby być nawet całkiem zabawne, gdyby miało prawo być takie. No ale cóż, nie było. Jaki pech. Przełomy dotykają każdego, lecz nie zawsze były one pozytywne. Powinna więc się cieszyć tym, co miała. Może brzmiało to absurdalnie od kogoś takiego, jak on, no ale...co szkodzi spróbować zaskoczyć?
Miała więc swój świat. I w sumie należał on również do niego. I do „grupki” innych, którzy majaczyli gdzieś za oknem, dając nikły znak o swoim istnieniu. Gdyby Myrnin zwracał taką szczególną uwagę na wygląd jego filiżanki, zapewne łatwo mógłby wskazać malowniczą gałązkę z drobnymi pączkami. Ale no przecież teraz jego głowa były zajęta innymi myślami. Zapewne gdyby chciała mogłaby jakoś dołączyć do całej reszty rybek w ich wodnym więzieniu. Pytanie, czy to było to, o czym marzyła? Już samo patrzenie na jej drobną posturę i bladą twarzyczkę, dawało Hucksberry’emu odpowiedź negatywną. Stał więc nad nią, cierpliwie oczekują jej odpowiedzi. W między czasie wzrokiem błądził po jej dłoniach, które zacisnęły się kurczowo na cienkiej książce. Być może dla nieznajomej było to czymś osobistym; ciężko to było tak stwierdzić. Kiedy więc w końcu uniosła głowę do góry, przekrzywił nieznacznie swoje ciało, jakby chciał spojrzeć na jej fiołkowe oczy z innej perspektywy. Nie mógł wiedzieć o czym myślała, o legilimencji też nie było mowy, poza tym nie lubił wchodzić z buciorami w czyjeś myśli, jeśli nie miał ku temu powodu. Zresztą...takie „przygody” mogły się niekoniecznie dobrze skończyć. Kąciki warg nawet mu nie drgnęły, gdy młoda kobieta oblała się doprawdy intrygującym kolorem. Oczy może pojaśniały delikatnie; wpatrywały się w nią teraz zresztą bardzo uważnie. Nie przerywał jej. Nie wchodził w zdanie, tylko czekał aż się do końca wypowie. Myrnin nie oczekiwał zresztą żadnego cieplejszego powitania – był inaczej nauczony, a dzięki temu rzadko co potrafiło go zaskoczyć. I zedrzeć z jego twarzy opanowanie. Kiedy się zgodziła, postawił najpierw na stoliku spodeczek a na nim filiżankę, po czym zrobił jej w stronę coś na kształt ukłonu i zajął miejsce naprzeciw niej.
Jego motywy? A co ona na to, jeśli okaże się...że nie miał żadnych? Ach, samotność! Niee, Charles nigdy nie miał takiej przyjemności by coś takiego odczuwać. I nie, to nie świadczy o tym, że miał dużo przyjaciół, czy znajomych. Po chwili założył nogę na nogę i bardzo powoli uniósł filiżankę, rozkoszując się wspaniałą wonią herbaty. Przymknął nawet z zadowoleniem powieki.
- Dziękuję, łaskawa pani, że zgodziła się pani na to bym się dosiadł, pomimo tak nieprzyjaznych czasów i trudności w nawiązywaniu jakichkolwiek kontaktów. Coraz bardziej to powszechne, nie uważa, pani..?
Kiedy zadała mu pytanie, otworzył powoli jedno oko, po czym drugie – przypominał przy tym bardzo leniwego kota, odpoczywającego na kanapie – i spojrzał zastanawiająco na jej twarz.
- W takim razie, to wpierw pani powinna wybaczyć mi ogromny nietakt, jaki ośmieliłem się popełnić, posyłając w pani stronę przeciągłe spojrzenie, praktycznie od razu gdym przestąpił próg tegoż lokalu. Kolejnym objawem mego niewychowania, okazał się brak podania chociaż swego nazwiska. Raczy więc pani wybaczyć i przyjąć me najszczersze przeprosiny – odezwał się cicho, swoim zachrypniętym głosem, po czym odgarnął kilka kosmyków ze swojej twarzy i posłał jej uprzejmy uśmiech. – W skrócie jestem zwany Charlesem Myrninem Hucksberry’m. A pani..? O ile nie będzie to za śmiałe pytanie z mej strony?
- Lavena Whisper
Re: Herbaciarnia u pani Puddifoot
Pon Mar 16, 2015 11:29 am
Często bywa tak, iż raz posmakowawszy swego więzienia, które daje pewne złudne poczucie bezpieczeństwa, zaczynaliśmy uważać je nie tylko za swój dom, ale i ostoję - bezpieczną przystań, do której przybiła na kilka chwil, a zaznawszy ciszy, wykradała każdy kolejny dzień, aby nie musieć ponownie wypływać na bezkresne wody oceanu zwące się niepewnością dnia jutrzejszego.
Strach przed bólem, odrzuceniem był często objawami alienacji, której oddała się młoda kobieta, zbyt powykrzywiana emocjonalnie, aby zdobyć się na tą swoistą odwagę dalszego życia - czerpania z niego pełnymi garściami, gdyż miała je tylko jedno i nigdy więcej się ono nie powtórzy.
Było tak niewiele chwil, którym oddawała się w pełni. Tylko przebywając z chorymi i rannymi była tym, kim dawniej, a przynajmniej echem dawnej siebie. Wtedy odżywała, rozkwitała niczym pąk purpurowego kwiatu uwiecznionego na delikatnej fakturze filiżanki, wiecznie żywy, piękny, zachwycający.
Ona była jednak kwieciem jednej nocy, jednej chwili - rozkwitała, aby uwiędnąć w momencie, gdy praca się dla niej kończyła.
Czuła jego wzrok na swych dłoniach i twarzy, co tylko potęgowało jej skrępowanie, a policzki i szyja nabrały iście intrygującego odcienia, kontrastującego drastycznie z alabastrową cerą.
Obserwowała, jak stawia spodeczek, a potem filiżankę na blacie stolika, a potem pokłoniwszy się nieznacznie odsuwa krzesło i siada.
Krzyżując swe długie nogi zahaczył nieznacznie o jej kolana, na co zareagowała nagłym znieruchomieniem, a smukłe palce i długie zadbane paznokcie wpiły się głębiej w miękką beżową skórę dziennika, w którym kryła drogocenny dla siebie list, którego skrawek wystawał z brzegu, niczym skrzydło ćmy - delikatne, pergaminowe...
Niepewnie skierowała spojrzenie na mężczyznę, a w jej delikatnych oczach znać było nie tylko rezerwę i zawstydzenie, ale też odległy cień zainteresowania.
Uśmiechnęła się samymi kącikami bladych warg, ponownie odruchowo zagryzając dolną.
Odetchnęła i rozluźniła chwyt palców na dzienniku, przesuwając go bliżej siebie, aż schwyciła go w dłonie i przycisnęła do piersi, którą okrywał gruby, za duży brązowy sweter - jakby mógł ją ochronić, tylko przed czym?
Naprawdę przyjemnie było patrzeć, jak rozkoszuje się naparem herbaty. Nie wielu ostatnimi czasy widziała ludzi, doceniających ten trunek. O idealnie skomponowanej mieszance, mógł być równie smaczny i rozluźniający, niczym Ognista Whisky, czy aromatyczna kawa...
- Nie od dzisiaj wiadomo, że nietolerancja i uprzedzenia ograniczają nie tylko społeczność ludzi, ale i czarodziejów. Rasizm, fanatyczne wręcz obsesje na temat czystości krwi, religia, polityka... - tu uśmiechnęła się odrobinkę szerzej -... zawsze będą zarzewiem konfliktu.
Spuściła wzrok, kręcąc nieznacznie głową. Nie wiedziała, czy cieszyć się, że miała rację, a nie zwariowała, czy niepokoić zainteresowaniem, na które wszakże nie zasługiwała - ale przede wszystkim nie rozumiała.
- Zatem oboje, według mniemania, wykazaliśmy się iście nieprzyzwoitą ignorancją, panie Charlesie Myrninie Huckberry - czyżby to był niezbyt udany żart?
Zerknęła na mężczyznę, przekrzywiając odrobinkę głowę na prawo.
- Mnie zwą zaś Laveną Whisper, miło mi pana poznać, panie Myrninie Huckberry - przedstawiła się również swym miękkim głosem.
Odsunęła dziennik od swej piersi i ułożyła go na kolanach.
- Czy wolno mi zapytać, czym się pan zajmuje? - zagadnęła, sięgając jedną z wolnych dłoni po filiżankę ostygłej już herbaty.
Strach przed bólem, odrzuceniem był często objawami alienacji, której oddała się młoda kobieta, zbyt powykrzywiana emocjonalnie, aby zdobyć się na tą swoistą odwagę dalszego życia - czerpania z niego pełnymi garściami, gdyż miała je tylko jedno i nigdy więcej się ono nie powtórzy.
Było tak niewiele chwil, którym oddawała się w pełni. Tylko przebywając z chorymi i rannymi była tym, kim dawniej, a przynajmniej echem dawnej siebie. Wtedy odżywała, rozkwitała niczym pąk purpurowego kwiatu uwiecznionego na delikatnej fakturze filiżanki, wiecznie żywy, piękny, zachwycający.
Ona była jednak kwieciem jednej nocy, jednej chwili - rozkwitała, aby uwiędnąć w momencie, gdy praca się dla niej kończyła.
Czuła jego wzrok na swych dłoniach i twarzy, co tylko potęgowało jej skrępowanie, a policzki i szyja nabrały iście intrygującego odcienia, kontrastującego drastycznie z alabastrową cerą.
Obserwowała, jak stawia spodeczek, a potem filiżankę na blacie stolika, a potem pokłoniwszy się nieznacznie odsuwa krzesło i siada.
Krzyżując swe długie nogi zahaczył nieznacznie o jej kolana, na co zareagowała nagłym znieruchomieniem, a smukłe palce i długie zadbane paznokcie wpiły się głębiej w miękką beżową skórę dziennika, w którym kryła drogocenny dla siebie list, którego skrawek wystawał z brzegu, niczym skrzydło ćmy - delikatne, pergaminowe...
Niepewnie skierowała spojrzenie na mężczyznę, a w jej delikatnych oczach znać było nie tylko rezerwę i zawstydzenie, ale też odległy cień zainteresowania.
Uśmiechnęła się samymi kącikami bladych warg, ponownie odruchowo zagryzając dolną.
Odetchnęła i rozluźniła chwyt palców na dzienniku, przesuwając go bliżej siebie, aż schwyciła go w dłonie i przycisnęła do piersi, którą okrywał gruby, za duży brązowy sweter - jakby mógł ją ochronić, tylko przed czym?
Naprawdę przyjemnie było patrzeć, jak rozkoszuje się naparem herbaty. Nie wielu ostatnimi czasy widziała ludzi, doceniających ten trunek. O idealnie skomponowanej mieszance, mógł być równie smaczny i rozluźniający, niczym Ognista Whisky, czy aromatyczna kawa...
- Nie od dzisiaj wiadomo, że nietolerancja i uprzedzenia ograniczają nie tylko społeczność ludzi, ale i czarodziejów. Rasizm, fanatyczne wręcz obsesje na temat czystości krwi, religia, polityka... - tu uśmiechnęła się odrobinkę szerzej -... zawsze będą zarzewiem konfliktu.
Spuściła wzrok, kręcąc nieznacznie głową. Nie wiedziała, czy cieszyć się, że miała rację, a nie zwariowała, czy niepokoić zainteresowaniem, na które wszakże nie zasługiwała - ale przede wszystkim nie rozumiała.
- Zatem oboje, według mniemania, wykazaliśmy się iście nieprzyzwoitą ignorancją, panie Charlesie Myrninie Huckberry - czyżby to był niezbyt udany żart?
Zerknęła na mężczyznę, przekrzywiając odrobinkę głowę na prawo.
- Mnie zwą zaś Laveną Whisper, miło mi pana poznać, panie Myrninie Huckberry - przedstawiła się również swym miękkim głosem.
Odsunęła dziennik od swej piersi i ułożyła go na kolanach.
- Czy wolno mi zapytać, czym się pan zajmuje? - zagadnęła, sięgając jedną z wolnych dłoni po filiżankę ostygłej już herbaty.
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach