Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
- Kim Miracle
Re: Las Sherwood
Czw Lut 21, 2019 10:51 am
Słowa, które wypowiedział uderzyły ją jak pierwszy kamień rzucony w grzesznice. Najbardziej bolesny i najbardziej ognisty. Słowa palące jak rozpalona stal. Bała się tych słów. Nie chciała ich słyszeć, ani do siebie dopuszczać. To bolało i miała wrażenie, że chłopak nawet nie zdaje sobie z tego sprawy. Mówił, co umysł przyniósł mu wraz ze śliną na język. Wypowiadał te słowa jak zaklęcia wręcz nieświadomie. Tak wyglądał. Tak go widziała.
Złodzieja, który wbijał sztylet w jej serce. Nie dość, że skradł jej duszę to jeszcze kradnie jej życie. Ból wwiercał się w jej serce z każdym słowem jakie było do niej skierowane. Każda myśl, która zjawiała się w jej głowie dokładała siły do ciosu w serce. Stała tak przyglądając się mu uważnie, a bladoniebieskie światełko nadal oświetlało ich twarze z dołu. Robin wydał się jej być jeszcze bardziej przerażający w takim oświetleniu niż jakby stał w cieniu. Twarz blada, włosy ciemne. Oczy błyszczące od światła różdżki.
Kim nie zdawała sobie sprawy z tego, że wyciągnięty patyk w jej dłoni mógł być oznaką jej złych zamiarów, nieprzewidywalności. Chęcią ataku na jej rozmówcę. W jej oczach patyk był latarką, która uchroniła ja przed wpadnięciem na kamienie, czy korzenie i zetknięciem z ziemią. Nie chciała upaść i zrobić sobie krzywdy, dlatego drogę wolała oświetlać sobie w ten sposób.
— W takim razie moje życie również do mnie nie należy – odrzekła i na chwilę zamilkła. Jakby szukała kolejnych słów. — Ciebie Robinie również można skraść? – zapytała cicho, a jej ciało wykonało kolejny krok w jego stronę. List ją hipnotyzował. Sprawiał, że chciała go ukraść, zabrać z jego łask. Bała się, bo nie chciała, aby ktokolwiek dostał tę wiadomość.
— Chciałam poczuć ulgę, ale wiadomość nigdy nie miała być wysłana – odpowiedziała, ale jej wzrok nie był obecny. Obserwował nadal kartkę w jego dłoniach. — Proszę, oddaj mi tą wiadomość – wyszeptała, a jej niebieskie oczy skierowały się w końcu na jego twarz.
Złodzieja, który wbijał sztylet w jej serce. Nie dość, że skradł jej duszę to jeszcze kradnie jej życie. Ból wwiercał się w jej serce z każdym słowem jakie było do niej skierowane. Każda myśl, która zjawiała się w jej głowie dokładała siły do ciosu w serce. Stała tak przyglądając się mu uważnie, a bladoniebieskie światełko nadal oświetlało ich twarze z dołu. Robin wydał się jej być jeszcze bardziej przerażający w takim oświetleniu niż jakby stał w cieniu. Twarz blada, włosy ciemne. Oczy błyszczące od światła różdżki.
Kim nie zdawała sobie sprawy z tego, że wyciągnięty patyk w jej dłoni mógł być oznaką jej złych zamiarów, nieprzewidywalności. Chęcią ataku na jej rozmówcę. W jej oczach patyk był latarką, która uchroniła ja przed wpadnięciem na kamienie, czy korzenie i zetknięciem z ziemią. Nie chciała upaść i zrobić sobie krzywdy, dlatego drogę wolała oświetlać sobie w ten sposób.
— W takim razie moje życie również do mnie nie należy – odrzekła i na chwilę zamilkła. Jakby szukała kolejnych słów. — Ciebie Robinie również można skraść? – zapytała cicho, a jej ciało wykonało kolejny krok w jego stronę. List ją hipnotyzował. Sprawiał, że chciała go ukraść, zabrać z jego łask. Bała się, bo nie chciała, aby ktokolwiek dostał tę wiadomość.
— Chciałam poczuć ulgę, ale wiadomość nigdy nie miała być wysłana – odpowiedziała, ale jej wzrok nie był obecny. Obserwował nadal kartkę w jego dłoniach. — Proszę, oddaj mi tą wiadomość – wyszeptała, a jej niebieskie oczy skierowały się w końcu na jego twarz.
- Cheyenne Collins
Re: Las Sherwood
Sro Lut 27, 2019 9:50 pm
Przypatrywał się dziewczynie. Było coś w jego zimnych, jasnych oczach. Coś nienaturalnego, jak u marionetek, coś pustego i twardego. Zdawał sobie z tego sprawę — prawdę mówiąc, jego ojciec stale powtarzał jak nienawidził tego spojrzenia. Jak drażniła go śmiałość, z jaką syn taksował wzrokiem ludzi wyższych stanem, mądrzejszych, starszych, jak zerkał na niego samego. Może rzecz w tym, że patrzył tak nieruchomo? Za wszelką cenę starał się odnaleźć w linii prostej spojrzenie nieznajomej, ale mimo natręctwa, okazał się mniej zajmujący niż list, który trzymał w wyprostowanych palcach.
Jakby chcąc sprawdzić swoją teorię obniżył wiadomość. Przed momentem znajdowała się tuż nad jego ramieniem. Teraz spoczywała naprzeciwko splotu słonecznego. Ciemne brwi ściągnęły się, wytwarzając między sobą mocną zmarszczkę zastanowienia.
Czy można go było skraść?
— Ukraść możesz ciało, a ono ma niewiele wspólnego z samym człowiekiem — odpowiedział wreszcie po dłuższym namyśle. Zbliżała się do niego i choć w normalnych okolicznościach pokusiłby się już o odwrót, byle tylko zachować odpowiednią odległość, jakieś betonowe łapska zakleszczyły się na jego kostkach i przytrzymały w miejscu. Mógł jedynie, w coraz większej bezsilności, przyglądać się, jak dziewczyna stawia następne i kolejne, i jeszcze jedne kroki.
Chciał zażartować, ale jeśli były dziedziny, z których oblewał, to krążyły wokół rozluźniania atmosfery kiepskimi wstawkami. Nie chodziło zresztą o to, że bał się nieznajomej, więc starał się przerwać milczenie. Bał się siebie, bo im mniej ich dzieliło, tym więcej pytań zajmowało jego umysł. Szumiało mu w skroniach od zainteresowania, niezdrowej, dziecięcej fascynacji tym, co wydawało mu się niepojęte. Kto tak naprawdę pisał listy tylko po to, aby ich nie wysłać? Kto przelewał cały swój żal na papier pachnący truskawkami, a potem spuszczał to z oka? Kim był adresat, że zasłużył sobie na tyle uczucia z jej strony?
Cheyenne wreszcie opuścił dłoń. Mógł sobie na to pozwolić, bo jej niebieskie oczy skierowały się ku niemu. Nie pokusił się o uśmiech, ani żaden inny grymas, który byłby w stanie zobrazować myśli. Milczał uparcie, nie wiedząc co powiedzieć.
Znalazł się w sytuacji, z którą nie miał nic wspólnego. Nie znał ani jasnowłosej laleczki, która z jakimś chorym obłąkaniem pragnęła listu, ani mężczyzny, który ją opuścił. Nie kojarzył jej też ze szkoły i był pewien, że ona także nie kojarzyła jego — przecież dokładał wszelkich starań, aby zlewać się z tłem, łazić z cienia w cień.
Skoro nic go nie łączyło z tą sprawą, powinien już teraz oddać to, co należało do Buraczka. Rozeszliby się, każdy w swoją stronę. Nie było łatwiejszej perspektywy.
A jednak, nim zdążył zarejestrować co robi, palce drugiej ręki zakleszczyły się na brzegu kartki i gdy jedna dłoń zaczęła schodzić w dół, druga trwała w bezruchu. Rozległ się dźwięk dartego materiału, równie bezwzględny, co trzaśnięcie drzwiami tuż po kłótni.
Jakby chcąc sprawdzić swoją teorię obniżył wiadomość. Przed momentem znajdowała się tuż nad jego ramieniem. Teraz spoczywała naprzeciwko splotu słonecznego. Ciemne brwi ściągnęły się, wytwarzając między sobą mocną zmarszczkę zastanowienia.
Czy można go było skraść?
— Ukraść możesz ciało, a ono ma niewiele wspólnego z samym człowiekiem — odpowiedział wreszcie po dłuższym namyśle. Zbliżała się do niego i choć w normalnych okolicznościach pokusiłby się już o odwrót, byle tylko zachować odpowiednią odległość, jakieś betonowe łapska zakleszczyły się na jego kostkach i przytrzymały w miejscu. Mógł jedynie, w coraz większej bezsilności, przyglądać się, jak dziewczyna stawia następne i kolejne, i jeszcze jedne kroki.
Chciał zażartować, ale jeśli były dziedziny, z których oblewał, to krążyły wokół rozluźniania atmosfery kiepskimi wstawkami. Nie chodziło zresztą o to, że bał się nieznajomej, więc starał się przerwać milczenie. Bał się siebie, bo im mniej ich dzieliło, tym więcej pytań zajmowało jego umysł. Szumiało mu w skroniach od zainteresowania, niezdrowej, dziecięcej fascynacji tym, co wydawało mu się niepojęte. Kto tak naprawdę pisał listy tylko po to, aby ich nie wysłać? Kto przelewał cały swój żal na papier pachnący truskawkami, a potem spuszczał to z oka? Kim był adresat, że zasłużył sobie na tyle uczucia z jej strony?
Cheyenne wreszcie opuścił dłoń. Mógł sobie na to pozwolić, bo jej niebieskie oczy skierowały się ku niemu. Nie pokusił się o uśmiech, ani żaden inny grymas, który byłby w stanie zobrazować myśli. Milczał uparcie, nie wiedząc co powiedzieć.
Znalazł się w sytuacji, z którą nie miał nic wspólnego. Nie znał ani jasnowłosej laleczki, która z jakimś chorym obłąkaniem pragnęła listu, ani mężczyzny, który ją opuścił. Nie kojarzył jej też ze szkoły i był pewien, że ona także nie kojarzyła jego — przecież dokładał wszelkich starań, aby zlewać się z tłem, łazić z cienia w cień.
Skoro nic go nie łączyło z tą sprawą, powinien już teraz oddać to, co należało do Buraczka. Rozeszliby się, każdy w swoją stronę. Nie było łatwiejszej perspektywy.
A jednak, nim zdążył zarejestrować co robi, palce drugiej ręki zakleszczyły się na brzegu kartki i gdy jedna dłoń zaczęła schodzić w dół, druga trwała w bezruchu. Rozległ się dźwięk dartego materiału, równie bezwzględny, co trzaśnięcie drzwiami tuż po kłótni.
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach