Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
- Charles Myrnin Hucksberry
Re: Park nad Niemnem
Pon Sty 02, 2017 4:29 am
Wtedy okazałoby się, że mają za dużo władzy, skoro tak bezkarnie sobie żartują, nie ponosząc za to żadnej kary. Czyż wtedy ludzie naprawdę nie zyskaliby miano bogów, mając taką moc wpływania? Może logiczne, może i nie, nie od dziś wiadomo, że logika często lubiła zawodzić, zwłaszcza w takich sytuacjach. Nie powinni jednak dać się zwariować, nadzorować kroki by nikogo nie narazić, urazić, nie zmienić czyjegoś przeznaczenia. Przeprosiny za istnienie i za jakiekolwiek zmiany. I zwykli, szarzy ludzie, czarodzieje i mugole, kobiety, mężczyźni i dzieci, i każdy z osobna tego wielkiego świata. Czyż nie była to przerażająca wizja?
Och, Emmelino, zastanów się nad tym dobrze, mój aniele. Chcesz tak ryzykować, być może przyczyniając się do tego, że te słowa stałyby się prawdą?
Zmiana życia nie jest tylko domeną dostępnych ponad nimi Bogów czy tego zdradzieckiego Losu. Są wszak jeszcze inne, wyjątkowe atrybuty, które wpływają na odbiór rzeczywistości. Pojedyncze kawałeczki układanek, a każda z nich ważna lub ważniejsza i odpowiednia zapłata za to, co się trafi. Wszystko i nic, oto odpowiedź.
Wszystko i nic, choć nit nie jest sobie tego do końca wyobrazić tej nieskończoności a także czegoś, co występuje po pustce, bo w końcu pustka nie oznacza sakramentalnego nic, bo jest poziom wyżej. Pustka jest czymś więcej niż nicością.
Stworzyła nas woda i ziemia, a także powietrze i ogień. A one powstały przez przypadek, więc summa summarum również i my. Skąd jednak wziął się przypadek? Może właśnie z tej nicości, której nie jesteśmy ogarnąć.
Może nic nie ma sensu.
- Czyli jak dobrze zrozumiałem, dla Twojego mózgu obecnie obce jest słowo "nie"? - Uniósł jedną brew do góry zaintrygowany, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. - Wiesz, że niebezpiecznie jest mówić takie rzeczy na głos? I to jeszcze mężczyźnie? Mężczyźnie, którego nie znasz?
Zaiste oboje stali się dziećmi, chociaż Charles miał nadal świadomość, że był nadal i mężczyzną. Z różdżką.
- Hm... możliwe. Coś być może w tym jest - odparł rozbawiony, przekrzywiając głowę a część ciemnych kosmyków opadła mu na czoło, więcej nie miał zamiaru powiedzieć, stwierdzając, że wszystkie wyjaśnienia są satysfakcjonujące. Choć może nie myślał zbyt rozsądnie, będąc pod wpływem alkoholu. To było takie orzeźwiające i proste, ach! Przyjemna noc w urodziwym towarzystwie. Wykorzystując jednak odpowiedni moment, gdy Emmelina była skupiona na czymś innym, przysunął się nieco bardziej i wyczarowując kolejne zwierzątka przed swoją twarzą, przyciągnął jej spojrzenie. Następnie położył powoli różdżkę na zielonej trawie, po czym chwycił ją za podbródek i złożył zachęcający pocałunek na jej wargach.
Bóg chyba nie zdążył Cię ostrzec.
Och, Emmelino, zastanów się nad tym dobrze, mój aniele. Chcesz tak ryzykować, być może przyczyniając się do tego, że te słowa stałyby się prawdą?
Zmiana życia nie jest tylko domeną dostępnych ponad nimi Bogów czy tego zdradzieckiego Losu. Są wszak jeszcze inne, wyjątkowe atrybuty, które wpływają na odbiór rzeczywistości. Pojedyncze kawałeczki układanek, a każda z nich ważna lub ważniejsza i odpowiednia zapłata za to, co się trafi. Wszystko i nic, oto odpowiedź.
Wszystko i nic, choć nit nie jest sobie tego do końca wyobrazić tej nieskończoności a także czegoś, co występuje po pustce, bo w końcu pustka nie oznacza sakramentalnego nic, bo jest poziom wyżej. Pustka jest czymś więcej niż nicością.
Stworzyła nas woda i ziemia, a także powietrze i ogień. A one powstały przez przypadek, więc summa summarum również i my. Skąd jednak wziął się przypadek? Może właśnie z tej nicości, której nie jesteśmy ogarnąć.
Może nic nie ma sensu.
- Czyli jak dobrze zrozumiałem, dla Twojego mózgu obecnie obce jest słowo "nie"? - Uniósł jedną brew do góry zaintrygowany, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. - Wiesz, że niebezpiecznie jest mówić takie rzeczy na głos? I to jeszcze mężczyźnie? Mężczyźnie, którego nie znasz?
Zaiste oboje stali się dziećmi, chociaż Charles miał nadal świadomość, że był nadal i mężczyzną. Z różdżką.
- Hm... możliwe. Coś być może w tym jest - odparł rozbawiony, przekrzywiając głowę a część ciemnych kosmyków opadła mu na czoło, więcej nie miał zamiaru powiedzieć, stwierdzając, że wszystkie wyjaśnienia są satysfakcjonujące. Choć może nie myślał zbyt rozsądnie, będąc pod wpływem alkoholu. To było takie orzeźwiające i proste, ach! Przyjemna noc w urodziwym towarzystwie. Wykorzystując jednak odpowiedni moment, gdy Emmelina była skupiona na czymś innym, przysunął się nieco bardziej i wyczarowując kolejne zwierzątka przed swoją twarzą, przyciągnął jej spojrzenie. Następnie położył powoli różdżkę na zielonej trawie, po czym chwycił ją za podbródek i złożył zachęcający pocałunek na jej wargach.
Bóg chyba nie zdążył Cię ostrzec.
- Emmelina Vance
Re: Park nad Niemnem
Sob Sty 07, 2017 10:35 pm
Ludzie od zawsze chcieli tylko więcej i więcej, więc co dziwnego byłoby w fakcie posiadania takiej władzy? Skoro ciągle ją powiększają, coraz częściej ustawiają ludzi tak, jak im to pasuje, decydują kto i z kim będzie, dlaczego, z kim powinno przyjaźnić się dziecko, za kogo wyjść pasierbica, jaki zawód uprawiać ma siostrzenica - to już na porządku jest dziennym, że cudze życie obchodzi nas nawet, kiedy nie mamy na takie sytuację wpływu. I tak będą plotkować, snuć teorię i przekazywać je dalej. Może nie jest to boska moc - możliwość zrujnowania czyichś marzeń, planów i egzystencji to chyba najgorsza możliwa władza. Szczególnie, że można uczynić to wcale nie chcąc - cóż, może nie jest to więc władza tylko umiejętność, która doprowadza powoli społeczeństwo do upadku? Bogowie muszą więc posiadać władzę nad nią. Może tylko tym różnią się od naszych bliźnich. Może wszyscy potrafimy w takim samym stopniu tworzyć, jak i niszczyć i tylko to, że nie zachowujemy między tym równowagi sprawia, że nie mamy prawa tytułuować się bogami?
A może rzeczywiście w tym wszystkim nie ma żadnej metody, sposobu, schematu, sensu. Może po prostu tkwimy tutaj tylko po to, by trwać, a tym którym bardziej się chce - żyć. I może wszystko zależy tylko od nas samych bo Boga ani Losu nie ma. A może właśnie wszystko to jest, ale nie jesteśmy warci nawet ich uwagi? Może właśnie o to chodzi w życiu - by nie zastanawiać się nad tym wszystkim tylko iść dalej, niezależnie od tego, jaka jest prawda? Wszystko można podważyć, o każdą sprawę można się kłócić. Zapisywać puste karty lub bazgrać po już zapełnionych.
Można. Tylko czy warto?
Skoro to w takim samym stopniu może być racjonalne, co uchodzić za wariactwo.
- Obecnie, a może zawsze. Wyzwania pozwalają przełamywać własne bariery i się rozwijać - Raz się żyje. Jeśli człowiek czegoś nie spróbuje to nigdy się nie dowie, co się tak naprawdę może wydarzyć i czy było warto. Zaprzeczanie jest więc tylko formą odsuwania się w bezpieczny kącik, a on wcale nie gwarantuje interesującego życia. Ułożone życie może być dobre, ale tylko dla kogoś, kto nigdy nie chciał od życia radości płynącej ze spontanicznego działania. Ona jeszcze mogła tak żyć, bo nikt nigdy nie zaproponował jej poza pracą czegoś, co mogło połączyć stabilizację z życiem pełną piersią, na najwyższych obrotach.
- Od kiedy bycie mężczyzną powinno przerażać? Ponoć kobieta to symbol nieładu, niezgody i kuszenia - Oczywiście rozumiała o co mu chodzi. Prawdopodobnie powinna odczuwać jakikolwiek niepokój. Tyle, że jej świat jest nieco jaśniejszy od tego w którym inni żyją. Pełen wiary w ludzi i patrzenia z innej perspektywy - widziała od zawsze możliwość, że druga osoba jest o wiele lepszym człowiekiem niż ona, więc nie ma prawa go osądzać ani tym bardziej wątpić w to, że może być taką. Może to brak świadomości bycia zaledwie kobietą w towarzystwie mężczyzny, który ma wiele możliwości.
A może to po prostu ogromna siła wiary we własną intuicję?
Albo to alkohol. Na niego też wszystko możemy zwalić. Może dlatego była na tyle rozproszona i zachwycona czymś, że nie zwróciła uwagi na jakikolwiek znak, że zaraz wszystko skupi się na czymś innym niż urocze zwierzątka. Bóg jej nie ostrzegł, ale czy ona w ogóle by tego chciała?
Bo niewiele się zastanawiając po prostu odwzajemniła pocałunek przysuwając się bliżej niego. Czy z tym też powinna czuć się źle? Bóg powinien dać jej w takim razie o tym znać, bo nie czuła się ani trochę winna. W sumie to chciała prosić tego tam u góry, jeśli istnieje, by akurat to udało się jej zapamiętać. Nawet, jeśli miałaby potem żałować, że mogą się już nigdy więcej nie spotkać, że się wygłupiła, cokolwiek. Tyle, że dla niej to nie ma znaczenia. Rzeczy trzeba przyjmować takimi, jakimi są, więc tak, czy inaczej było warto się nie odsunąć, bo to tu i teraz. Jutro jeszcze będzie miało swoją szansę, by nadejść.
A może rzeczywiście w tym wszystkim nie ma żadnej metody, sposobu, schematu, sensu. Może po prostu tkwimy tutaj tylko po to, by trwać, a tym którym bardziej się chce - żyć. I może wszystko zależy tylko od nas samych bo Boga ani Losu nie ma. A może właśnie wszystko to jest, ale nie jesteśmy warci nawet ich uwagi? Może właśnie o to chodzi w życiu - by nie zastanawiać się nad tym wszystkim tylko iść dalej, niezależnie od tego, jaka jest prawda? Wszystko można podważyć, o każdą sprawę można się kłócić. Zapisywać puste karty lub bazgrać po już zapełnionych.
Można. Tylko czy warto?
Skoro to w takim samym stopniu może być racjonalne, co uchodzić za wariactwo.
- Obecnie, a może zawsze. Wyzwania pozwalają przełamywać własne bariery i się rozwijać - Raz się żyje. Jeśli człowiek czegoś nie spróbuje to nigdy się nie dowie, co się tak naprawdę może wydarzyć i czy było warto. Zaprzeczanie jest więc tylko formą odsuwania się w bezpieczny kącik, a on wcale nie gwarantuje interesującego życia. Ułożone życie może być dobre, ale tylko dla kogoś, kto nigdy nie chciał od życia radości płynącej ze spontanicznego działania. Ona jeszcze mogła tak żyć, bo nikt nigdy nie zaproponował jej poza pracą czegoś, co mogło połączyć stabilizację z życiem pełną piersią, na najwyższych obrotach.
- Od kiedy bycie mężczyzną powinno przerażać? Ponoć kobieta to symbol nieładu, niezgody i kuszenia - Oczywiście rozumiała o co mu chodzi. Prawdopodobnie powinna odczuwać jakikolwiek niepokój. Tyle, że jej świat jest nieco jaśniejszy od tego w którym inni żyją. Pełen wiary w ludzi i patrzenia z innej perspektywy - widziała od zawsze możliwość, że druga osoba jest o wiele lepszym człowiekiem niż ona, więc nie ma prawa go osądzać ani tym bardziej wątpić w to, że może być taką. Może to brak świadomości bycia zaledwie kobietą w towarzystwie mężczyzny, który ma wiele możliwości.
A może to po prostu ogromna siła wiary we własną intuicję?
Albo to alkohol. Na niego też wszystko możemy zwalić. Może dlatego była na tyle rozproszona i zachwycona czymś, że nie zwróciła uwagi na jakikolwiek znak, że zaraz wszystko skupi się na czymś innym niż urocze zwierzątka. Bóg jej nie ostrzegł, ale czy ona w ogóle by tego chciała?
Bo niewiele się zastanawiając po prostu odwzajemniła pocałunek przysuwając się bliżej niego. Czy z tym też powinna czuć się źle? Bóg powinien dać jej w takim razie o tym znać, bo nie czuła się ani trochę winna. W sumie to chciała prosić tego tam u góry, jeśli istnieje, by akurat to udało się jej zapamiętać. Nawet, jeśli miałaby potem żałować, że mogą się już nigdy więcej nie spotkać, że się wygłupiła, cokolwiek. Tyle, że dla niej to nie ma znaczenia. Rzeczy trzeba przyjmować takimi, jakimi są, więc tak, czy inaczej było warto się nie odsunąć, bo to tu i teraz. Jutro jeszcze będzie miało swoją szansę, by nadejść.
- Charles Myrnin Hucksberry
Re: Park nad Niemnem
Nie Mar 05, 2017 3:57 pm
Nic dziwnego, może tym należało się martwić. Nic dziwnego lecz to nie oznacza, że nie niebezpiecznego, bo, ha, to była wielce niebezpieczna sytuacja, oznaczona mnóstwem ostrzegawczych naklejek; nawet w świecie czarodziejów ta nazwa została przyjęta. Sytuacja była bardziej zawiła dziecinko, granice nie zawsze są łatwe do pojęcia, rody to zagmatwane struktury w których rzadko kto jest tak naprawdę się odnaleźć. Mimo że i mugole znają ten rodzaj zależności, pozostał zaledwie nikły zalążek dawnych czasów. Czy płacą posagi, czy wystosowują oficjalne listy, czy dobierają stroje rodowe przez kilka miesięcy, czy urządzają skrupulatną rozpiskę atrakcji i zacierają ręce w ramach dobrej transakcji? Za pomyślność naszą i waszą! Piękna ta pańska córka, przystojny ten pański syn, jakże elegancko razem się prezentują, jakże dumnie. Wnieśmy wysoko kielichy by oddać im cześć! Plotki i opinie są częścią istnienia ludzkiego, kto by długo wytrzymał bez powiedzenia choćby kilku słów o danej osobie? Nawet tych najszczerszych, nawet tych broniących - tak się prezentowaliśmy. To "gorszy" rodzaj tej władzy, tej mocy, ale nadal będący jej częścią. Władza bywa umiejętnością, bo nie każdy potrafi władać, nawet po otrzymaniu odpowiednich przywilejów i insygniów. Niektórzy władzę mają we krwi, niektórzy się jej uczą. Co więc z tymi, którzy tę równowagę zachowują? Są takie osoby, muszą być, ich moc tworzenia i destrukcji jest równa, wspaniale się uzupełnia i wzajemnie przenika. Są z tymi wybrańcami?
To oni są bogami o których śniły miliony? Miliardy? Biliony?
Wychodził sam z założenia, że jeśli zrobi się coś wystarczającą ilość razy to co dany Bóg to sam staje się Bogiem. Odróżniał poszczególnych bogów i samego Boga, chyba tego Boga, co rządził innymi bogami w tej zaprezentowanej gromadzie; imion nie ma sensu wymieniać. Czasami był bliżej mitów greckich, czasem bardziej wierzył w nową falę religii czarodziejskiej, która lubiła się rodzić w piwnicach samodzielnie budowanych domów. Niczego nie ma, jesteśmy niewarci uwagi i upadamy nieskończoną ilość razy. Oto kim jesteśmy. Wielki potwór zwany Nicością zapewne uwielbia pożerać nasze martwe ciała.
Na tym jednak koniec, racjonalnie powinni tkwić w tej zaprezentowanej im rzeczywistości. On i ona ryzykowali, może nawet ceną większą niż przypuszczali a może tak naprawdę niczym więcej jak czasem jak wyimaginowanymi żalami, które mogłyby pojawić się kolejnego dnia. Karmili się więc teraz tą spontanicznością w ładnym parku w którym zapewne lubili przebywać mugole. Pachniało tak ładnie wiosną, tymi wszystkimi rozkwitającymi kwiatami, świeżym powietrzem. Praca została gdzieś tam z tyłu, eliksiry zdrowotne i obronne zaklęcia to wszystko się schowało za drzewami. Zaśmiał się, kręcąc głową niemal niedowierzająco.
- Źle mnie zrozumiałaś, nie bycie mężczyzną a bycie w towarzystwie z mężczyzną. Sam na sam. Z obcym, należałoby dodać ponownie. Emmelino... jesteś niemądra - mruknął, nie mogąc zapanować nad uśmiechem, który naturalnie wypłynął na jego wargi. Za bardzo ufała światu, za bardzo ufała nieznajomym w tym jemu, ale było w tym coś uroczego, świeżego, łagodnego. Nie chciał łamać jej wiary, nie chciał zaburzać tego niewinnego rytmu życia.
Albo zupełnie wszystko. Wszystko i nic. Jak zawsze, jak wiele opowieści, które miały już wcześniej miejsce. W tym parku, mieście, kraju, na świecie.
Taka niemądra.
Nocne stworzenia dawały znać, może pewnie gdzieś latały sobie świetliki, kiedy też się do niej przesunął i obie dłonie spoczęły najpierw na jej karku, po czym popłynęły niżej na plecy. Może zapamięta, w końcu w alkoholu nie było Eliksiru Zapomnienia jak niektórym mogłoby się to wydawać. Charles nie miał zdania, zapewne nie czułby się winny, ale teraz ciężko było cokolwiek wywnioskować na podstawie tych przesłanek. Po dłuższej chwili pocałunek stał się bardziej namiętny, jego język rozchylił jej wargi, wdarł się pewnie do środka i sam Hucksberry wylądował z Emmeliną na miękkiej trawie. Oboje wstawieni, oboje w tym gorączkowym tańcu, tak jak i jego dłonie przesuwały się niżej aż spoczęły na jej biodrach.
Oderwał się na chwilę, przyglądając się jej krótko zanim jego usta dotknęły tej delikatnej, zapewne kruchej szyi.
Czy nadal mogłaby latać, gdyby skręcił jej kark?
To oni są bogami o których śniły miliony? Miliardy? Biliony?
Wychodził sam z założenia, że jeśli zrobi się coś wystarczającą ilość razy to co dany Bóg to sam staje się Bogiem. Odróżniał poszczególnych bogów i samego Boga, chyba tego Boga, co rządził innymi bogami w tej zaprezentowanej gromadzie; imion nie ma sensu wymieniać. Czasami był bliżej mitów greckich, czasem bardziej wierzył w nową falę religii czarodziejskiej, która lubiła się rodzić w piwnicach samodzielnie budowanych domów. Niczego nie ma, jesteśmy niewarci uwagi i upadamy nieskończoną ilość razy. Oto kim jesteśmy. Wielki potwór zwany Nicością zapewne uwielbia pożerać nasze martwe ciała.
Na tym jednak koniec, racjonalnie powinni tkwić w tej zaprezentowanej im rzeczywistości. On i ona ryzykowali, może nawet ceną większą niż przypuszczali a może tak naprawdę niczym więcej jak czasem jak wyimaginowanymi żalami, które mogłyby pojawić się kolejnego dnia. Karmili się więc teraz tą spontanicznością w ładnym parku w którym zapewne lubili przebywać mugole. Pachniało tak ładnie wiosną, tymi wszystkimi rozkwitającymi kwiatami, świeżym powietrzem. Praca została gdzieś tam z tyłu, eliksiry zdrowotne i obronne zaklęcia to wszystko się schowało za drzewami. Zaśmiał się, kręcąc głową niemal niedowierzająco.
- Źle mnie zrozumiałaś, nie bycie mężczyzną a bycie w towarzystwie z mężczyzną. Sam na sam. Z obcym, należałoby dodać ponownie. Emmelino... jesteś niemądra - mruknął, nie mogąc zapanować nad uśmiechem, który naturalnie wypłynął na jego wargi. Za bardzo ufała światu, za bardzo ufała nieznajomym w tym jemu, ale było w tym coś uroczego, świeżego, łagodnego. Nie chciał łamać jej wiary, nie chciał zaburzać tego niewinnego rytmu życia.
Albo zupełnie wszystko. Wszystko i nic. Jak zawsze, jak wiele opowieści, które miały już wcześniej miejsce. W tym parku, mieście, kraju, na świecie.
Taka niemądra.
Nocne stworzenia dawały znać, może pewnie gdzieś latały sobie świetliki, kiedy też się do niej przesunął i obie dłonie spoczęły najpierw na jej karku, po czym popłynęły niżej na plecy. Może zapamięta, w końcu w alkoholu nie było Eliksiru Zapomnienia jak niektórym mogłoby się to wydawać. Charles nie miał zdania, zapewne nie czułby się winny, ale teraz ciężko było cokolwiek wywnioskować na podstawie tych przesłanek. Po dłuższej chwili pocałunek stał się bardziej namiętny, jego język rozchylił jej wargi, wdarł się pewnie do środka i sam Hucksberry wylądował z Emmeliną na miękkiej trawie. Oboje wstawieni, oboje w tym gorączkowym tańcu, tak jak i jego dłonie przesuwały się niżej aż spoczęły na jej biodrach.
Oderwał się na chwilę, przyglądając się jej krótko zanim jego usta dotknęły tej delikatnej, zapewne kruchej szyi.
Czy nadal mogłaby latać, gdyby skręcił jej kark?
- Emmelina Vance
Re: Park nad Niemnem
Wto Mar 07, 2017 9:56 pm
Kilka słów o innej osobie to jeszcze nie plotkowanie. Zresztą nawet ono samo w sobie może być pozytywne. Wszystko sprowadza się do tego, że zwyczajnie nie jest to opłacalne. Bo przecież ta panienka ma ładniejsze włosy to powinna poczuć, że ma gorsze buty niż ta druga, on jest przystojny, więc temu obok trzeba podkreślić fakt, że nigdy nie dorówna tamtemu urodą. Budujemy swoje szczęście na umniejszeniu wartości innych. To proste, bo wtedy nie trzeba naprawiać niczego w sobie. Nie ma też problemu z pogodzeniem się z własnym niedoskonałościami, bo przecież inni mają jeszcze większe. Nasza władza rzeczywiście wykorzystywana jest więc jak umiejętność.
Bardzo źle rozwinięta w dodatku.
Bo przecież jak niewielu dostrzega belkę we własnym oku? Jak trudno jest panować nad czymkolwiek skoro zmiany zaczyna się od wszystkie dookoła zamiast od siebie. O to przecież chodzi, prawda? By pierw uratować samego siebie, a dopiero potem innych. Tak samo, jak nie ratuje się tonącego, kiedy nie potrafi się pływać. Zabawne, że łatwo idzie zapomnienie o tym, że władza to odpowiedzialność za wszystkich - bardzo dosłownie, bo również za samego siebie. Jeden ruch, jedna pomyłka, jeden fałsz - i każda rzecz się zmienia. Wystarczył jeden mały wstrząs, by Emmelina poczuła to na własnej skórze. I tak właśnie skończyła w tym miejscu. Dlatego też chciała wierzyć, że są też inni. Którzy nie są samolubni, a zarazem mają na uwadze swoje dobro. Chciała do tego dążyć. Wierzyła, że możliwa jest równowaga.
Wiara. Zabawne małe wielkie słowo. Religia. Bóg. To bardzo trudne słowa, szczególnie dla kogoś, kto swoje życie spędza w szpitalu. To chyba zmienia perspektywę. Nie mogłaby wierzyć szczerze w to, że to wszystko, co może dać świat. Że sensu naprawdę nie ma. Najlepszym więc sposobem jest się nie zastanawiać. W końcu jeśli jest jakaś Siła Wyższa to docenia dobrze czyniących. A to bardzo zgadzało się z tym, czego chciała Emmelina. Nic więcej nie było jej nigdy potrzebne w tych rozmyślaniach. Jeśli jest, to powinno być lepsze od głupiutkich ludzi. Jeśli jest, to chce, by żyli uczciwie. Jeśli żyje się uczciwie to nie powinno mieć pretensji niezależnie od tego, czy jest mnogie, czy pojedyncze, czy bardziej rację mają nowe fale, czy stare. A jeśli tego nie ma to nie ma znaczenie to, czy o tym myśli, czy nie. Tak więc w obu wersjach nic się nie kłóci z jej życiem. Czy można jednak stać się Bogiem?
Pewnie nie udzieliłaby prędko odpowiedzi. W końcu nigdy nad tym nie myślała. Świat jest, jaki jest. Można go czynić lepszym lub gorszym, tylko tyle. Po co więc skupiać się na tym, czego nie tknie się tak łatwo? Wierzyła natomiast w to, że bogów można sobie stworzyć.
Pieniądz, praca, władza, siła, miłość, nadzieja, prawda, rodzina, zwycięstwo - wszystko to bywa świętością dla większych i mniejszych grup ludzi. Wszystko może zyskać boskość. Słowa, krzyk, łzy, śpiew. Wszystko, co chcemy. Tak więc skoro potrafimy tworzyć to może naprawdę mamy wiele wspólnego z tym lub czym, co stworzyło świat.
Albo z czymś, co sobie wymyśliliśmy. W końcu Bogiem może być po prostu to, co chcemy by tym było. Jeśli w to wierzymy.
Niemądra?
Widziała coś zupełnie innego. Czuła się bardzo inteligentna w tym momencie. Pozwoliła na ten codzienny rytm życia. Wzięła oddech tego wszystkiego, co ją pochłania na co dzień. Dała sobie szansę na spotkanie kogoś, rozmowę, miły wieczór w inny sposób niż dotychczas. Cudownie jest widzieć plusy swojego zajęcia. Ale jak dawno temu po prostu wyszła, żeby się z kimś spotkać bez myślenia, że musi zrobić jeszcze tysiąc innych rzeczy w pracy? Kiedy ostatnio dała szansę, by zaistniało jej życie prywatne? Kiedy ostatnio spontanicznie poszła na spacer? Jakim cudem ominęło ją bliższe spotkanie z alkoholem? Jak wiele rzeczy jeszcze ominęła? Boże, jeśli istniejesz, odpowiedz! Kiedy ona była ostatnim razem w parku!? Kocha swoje życie, to nie ulega wątpliwości.
Ale kiedy pozwoliła sobie pożyć jak wolny człowiek?
Dziś. Dziś po prostu pobyła sobą. W trochę mniej wstydliwej wersji, ale jednak. Następnego dnia pewnie będzie się bała, co sobie o niej pomyślał. Pewnie napisze niekończący się list z przeprosinami. Tyle, że nie dlatego, że czuje się źle z tym, co się wydarzyło. Po prostu tak nakazuje kultura, prawda?
Przede wszystkim nie chciała jednak, by on poczuł się urażony. Liczyła się z uczuciami innych ludzi.
To wszystko nie jest niemądre. Na ten poplątany i dziwny sposób Emmeliny jest uzasadnione. Ten mały świat, którego nie chciał naruszać rządzi się swoimi prawami. Tak, naiwnymi. Ale jakże uroczymi w swojej prostocie - dążymy do dobra, szukamy go, staramy się tworzyć, dzielić z innymi i akceptujemy. Ufała, że ludzie to podłapują.
Że w chwilach taki jak ta, kiedy leży na trawie, wpatruje się w oczy, które już wcześniej przykuły jej uwagę i oddaje się pocałunkom to nikt nie chce skręcić jej karku, bo po prostu miło jest latać razem z nią chociaż przez chwilę.
Czy łatwo byłoby pokruszyć takie coś?
- Bycie mężczyzną nie czyni Cię od razu zagrożeniem - Jego wargi dotykały jej szyi w tym momencie - skoro to takie niemądre to dlaczego ona jeszcze nie uciekła, a on wcale nie spróbował zniechęcić jej na przyszłość do takich rzeczy tylko brnął dalej? A może inaczej - dlaczego ta niemądra sytuacja tak bardzo im odpowiada?
- Obcy jest zaś potencjalnym niebezpieczeństwem niezależnie od płci. Ale nawet najlepsi przyjaciele kiedyś byli dla nas obcymi - Mówiąc to delikatnie pogłaskała go po policzku wierzchem dłoni, jakby chciała zatrzymać się w tej chwili. By czas przestał biec tak szybko. Zresztą hej, była na ten moment śmiertelnie poważna.
- Ale jeśli tak często sugerujesz, że jestem nierozsądna to może rzeczywiście muszę uciekać? - I tak po prostu ze śmiechem spróbowała się przeturlać po trawie, jak dziecko.
Patrząc na to obiektywnie - tak jest niemądra.
Ale jakże nudno byłoby, gdyby zachowywała się inaczej!
Bardzo źle rozwinięta w dodatku.
Bo przecież jak niewielu dostrzega belkę we własnym oku? Jak trudno jest panować nad czymkolwiek skoro zmiany zaczyna się od wszystkie dookoła zamiast od siebie. O to przecież chodzi, prawda? By pierw uratować samego siebie, a dopiero potem innych. Tak samo, jak nie ratuje się tonącego, kiedy nie potrafi się pływać. Zabawne, że łatwo idzie zapomnienie o tym, że władza to odpowiedzialność za wszystkich - bardzo dosłownie, bo również za samego siebie. Jeden ruch, jedna pomyłka, jeden fałsz - i każda rzecz się zmienia. Wystarczył jeden mały wstrząs, by Emmelina poczuła to na własnej skórze. I tak właśnie skończyła w tym miejscu. Dlatego też chciała wierzyć, że są też inni. Którzy nie są samolubni, a zarazem mają na uwadze swoje dobro. Chciała do tego dążyć. Wierzyła, że możliwa jest równowaga.
Wiara. Zabawne małe wielkie słowo. Religia. Bóg. To bardzo trudne słowa, szczególnie dla kogoś, kto swoje życie spędza w szpitalu. To chyba zmienia perspektywę. Nie mogłaby wierzyć szczerze w to, że to wszystko, co może dać świat. Że sensu naprawdę nie ma. Najlepszym więc sposobem jest się nie zastanawiać. W końcu jeśli jest jakaś Siła Wyższa to docenia dobrze czyniących. A to bardzo zgadzało się z tym, czego chciała Emmelina. Nic więcej nie było jej nigdy potrzebne w tych rozmyślaniach. Jeśli jest, to powinno być lepsze od głupiutkich ludzi. Jeśli jest, to chce, by żyli uczciwie. Jeśli żyje się uczciwie to nie powinno mieć pretensji niezależnie od tego, czy jest mnogie, czy pojedyncze, czy bardziej rację mają nowe fale, czy stare. A jeśli tego nie ma to nie ma znaczenie to, czy o tym myśli, czy nie. Tak więc w obu wersjach nic się nie kłóci z jej życiem. Czy można jednak stać się Bogiem?
Pewnie nie udzieliłaby prędko odpowiedzi. W końcu nigdy nad tym nie myślała. Świat jest, jaki jest. Można go czynić lepszym lub gorszym, tylko tyle. Po co więc skupiać się na tym, czego nie tknie się tak łatwo? Wierzyła natomiast w to, że bogów można sobie stworzyć.
Pieniądz, praca, władza, siła, miłość, nadzieja, prawda, rodzina, zwycięstwo - wszystko to bywa świętością dla większych i mniejszych grup ludzi. Wszystko może zyskać boskość. Słowa, krzyk, łzy, śpiew. Wszystko, co chcemy. Tak więc skoro potrafimy tworzyć to może naprawdę mamy wiele wspólnego z tym lub czym, co stworzyło świat.
Albo z czymś, co sobie wymyśliliśmy. W końcu Bogiem może być po prostu to, co chcemy by tym było. Jeśli w to wierzymy.
Niemądra?
Widziała coś zupełnie innego. Czuła się bardzo inteligentna w tym momencie. Pozwoliła na ten codzienny rytm życia. Wzięła oddech tego wszystkiego, co ją pochłania na co dzień. Dała sobie szansę na spotkanie kogoś, rozmowę, miły wieczór w inny sposób niż dotychczas. Cudownie jest widzieć plusy swojego zajęcia. Ale jak dawno temu po prostu wyszła, żeby się z kimś spotkać bez myślenia, że musi zrobić jeszcze tysiąc innych rzeczy w pracy? Kiedy ostatnio dała szansę, by zaistniało jej życie prywatne? Kiedy ostatnio spontanicznie poszła na spacer? Jakim cudem ominęło ją bliższe spotkanie z alkoholem? Jak wiele rzeczy jeszcze ominęła? Boże, jeśli istniejesz, odpowiedz! Kiedy ona była ostatnim razem w parku!? Kocha swoje życie, to nie ulega wątpliwości.
Ale kiedy pozwoliła sobie pożyć jak wolny człowiek?
Dziś. Dziś po prostu pobyła sobą. W trochę mniej wstydliwej wersji, ale jednak. Następnego dnia pewnie będzie się bała, co sobie o niej pomyślał. Pewnie napisze niekończący się list z przeprosinami. Tyle, że nie dlatego, że czuje się źle z tym, co się wydarzyło. Po prostu tak nakazuje kultura, prawda?
Przede wszystkim nie chciała jednak, by on poczuł się urażony. Liczyła się z uczuciami innych ludzi.
To wszystko nie jest niemądre. Na ten poplątany i dziwny sposób Emmeliny jest uzasadnione. Ten mały świat, którego nie chciał naruszać rządzi się swoimi prawami. Tak, naiwnymi. Ale jakże uroczymi w swojej prostocie - dążymy do dobra, szukamy go, staramy się tworzyć, dzielić z innymi i akceptujemy. Ufała, że ludzie to podłapują.
Że w chwilach taki jak ta, kiedy leży na trawie, wpatruje się w oczy, które już wcześniej przykuły jej uwagę i oddaje się pocałunkom to nikt nie chce skręcić jej karku, bo po prostu miło jest latać razem z nią chociaż przez chwilę.
Czy łatwo byłoby pokruszyć takie coś?
- Bycie mężczyzną nie czyni Cię od razu zagrożeniem - Jego wargi dotykały jej szyi w tym momencie - skoro to takie niemądre to dlaczego ona jeszcze nie uciekła, a on wcale nie spróbował zniechęcić jej na przyszłość do takich rzeczy tylko brnął dalej? A może inaczej - dlaczego ta niemądra sytuacja tak bardzo im odpowiada?
- Obcy jest zaś potencjalnym niebezpieczeństwem niezależnie od płci. Ale nawet najlepsi przyjaciele kiedyś byli dla nas obcymi - Mówiąc to delikatnie pogłaskała go po policzku wierzchem dłoni, jakby chciała zatrzymać się w tej chwili. By czas przestał biec tak szybko. Zresztą hej, była na ten moment śmiertelnie poważna.
- Ale jeśli tak często sugerujesz, że jestem nierozsądna to może rzeczywiście muszę uciekać? - I tak po prostu ze śmiechem spróbowała się przeturlać po trawie, jak dziecko.
Patrząc na to obiektywnie - tak jest niemądra.
Ale jakże nudno byłoby, gdyby zachowywała się inaczej!
- Charles Myrnin Hucksberry
Re: Park nad Niemnem
Pią Mar 31, 2017 10:45 pm
Z kilku robi się kilkanaście, z kilkunastu kilkadziesiąt, z kilkadziesiąt kilkaset i tak lecimy dalej z cyframi, aż tworzy się nieskończoność i szereg słów otacza osobę i przykleja się do niej wszystko, co tylko możliwe. Tak tworzy się schemat. Jak i kiedy stworzył się schemat Emmeliny Vance? Czy wie o sobie więcej niż inni, czy raczej odkrywa siebie od nowa, słysząc strzępki rozmów, podania od osób postronnych? A może... może właśnie od takich nieznajomych jak Charles? To musi być duży ciężar spoczywających na tak kruchych jak szyja barkach, ciężar istnień, ciężar słów i uczuć i miłosierdzia. Wszystko takie ciężkie. Może wartość zależy od nic nieznaczących głupot na które nikt nie zwraca uwagi, mijając je wyraźnie lekceważąco? Może. Hucksberry strasznie polubił to słowo, chociaż nieraz doprowadzało go do szewskiej pasji, zwłaszcza, kiedy starał się używać bardziej bogatego słownictwa by nie wypaść z wprawy. Sprawiało mu to przyjemność, kiedy język uderzał o podniebienie podczas trudniejszych kombinacji. Większe niedoskonałości w innych brzmią bardzo zdradliwie, dlatego mimo wszystko należałoby uważać, nawet jeśli Charles wierzy, że Emmelina nie użyłaby ich w złym znaczeniu. W końcu to ona miała skrzydła, to ona ogarniała cały świat jednym swym spojrzeniem i w dłoniach dzierżyła magię zupełnie inną od tego w czym specjalizował się nauczyciel Obrony Przed Czarną Magią. Było to wyczuwalne w jej perfumach, nawet w alkoholowym oddechu. Ile osób tak naprawdę można uratować? Czy jakby topiła się bez różdżki, uratowałaby prędzej siebie czy dwójkę sierot? A może kryminalistę?
Niektórzy próbują ratować, nawet jeśli się na tym niekoniecznie znają.
Władza... Ma tyle różnych definicji zupełnie jak wszystko inne. Niesamolubni ludzie? Musiała uważać, mieć oczy szeroko otwarte ta kruszyna, ten piękny ptak o czystym głosie, anioł. Musiała uważać by ktoś nie ukradł jej tej wiary, nie złamał czegoś cenniejszego niż kręgosłup. Ravenclaw słynął z trudnych słów, choć jeszcze bardziej z trudnych pytań, których struktura zdawała się być banalnie prosta, ale o tym małym szczególiku panna Vance mogła nie wiedzieć. Wyjdą więc na plus po tym nie zastanawianiu się? A co jeśli dała się pochłonąć bez reszty, nie bacząc na zaklęcia, eliksiry, na przedmioty ochronne? Jakby skończyli, budząc się obok siebie, znając się przez jedną noc, lecz nie wcześniej i... później?
Trudne pytania.
Uczciwie, na Merlina! Uczciwie, jak mógłby być uczciwy, wątpił, żeby tak było, nawet jeśli dobrze zaciskałby powieki i utrwalałby się w tym, że czyni właściwie, dokładnie tak jak chce.
Nadal niemądra, zbyt łatwowierna wśród pięknych kwiatów, w zadbanym parku, choć pewnie mniejsze grzeszki są dobrze poukrywane jak puste strzykawki mugolskich grzeszników, popękane okulary, rozbite butelki, opakowania po gumach do żucia i czekoladkach, może poszarpane ubrania. Ale dobrze, niech będzie, że teraz są na tyle bystrzy na ile pozwala im upojenie alkoholowe. Żeby tylko ten oddech nie był za duży, by jej płuca to jednak wytrzymały. Na te pytania odpowiedzi nie był w stanie udzielić, może nawet nie chciał próbować.
Dziś i dziś, i może każdego obcego dnia, może nastąpił przełom, a może jutro będzie tak samo, kiedy zaświeci słońce lub zacznie padać deszcz.
Urażony? Z jakiego powodu miałby czuć się urażony?
Emmelino, słońce, nie bluźnij.
Oto więc dzieją się cuda, oto więc chwilowo przymknie na nie oko, leżąc w miękkiej trawie, czując chłodny wiatr na swych ciepłych policzkach. A miód płynął i płynął, czasem się jednak zatrzymywał, czasem zastygał, ale wszystko po coś. Wolał się jej przyglądać jak lata, czasem jak do niego podlatuje, leniwie sprawdzając czy jest prawdziwa czy jednak wymysłem jego wyobraźni. Dzisiaj może tego nie zrobi, może nie będzie próbował niebezpiecznych rzeczy. Ale kiedyś pewnego dnia ktoś inny może skradać się do tej szyi, próbować odnaleźć źródło ostatniego tchnienia.
Czy na pewno chcesz znać odpowiedź na to pytanie?
- Ryzyko jest większe - powiedział cicho, nie musząc się nad tym zastanawiać. Tak wyszło. Tak po prostu wyszło. Tak jak drzewa pobierają wodę, jak czarnoksiężnicy lubują się w czarnej magii, tak oni w tym stanie łatwiej potrafili na to przystać. On może nawet bardziej niż ona. Czasem ciężko jest być samotnym, choć przecież nigdy tak do końca nie był sam.
- Zaskakujące wnioski, ale mogą być dobrą podstawą do tego by w przyszłości łatwiej cię zaskoczyć, podejść... - dodał nieco zaintrygowany, nieco mrużąc oczy pod wpływem tego dotyku. Pozwolił jej na to, bo tak było prościej. Bo tak było przyjemniej. Nie myśleć. Może czas zupełnie przestać myśleć?
- Zgadzam się - pokiwał niby poważnie głową, ale tak naprawdę sam się śmiał i również się poturlał w jej stronę, po czym ją złapał ostrożnie i złożył dłuższy pocałunek na tych ciepłych, śmiejących się ustach. Zaczepnie złapał za materiał jej szaty* i pociągnął.
Ostatnia szansa.
* Jeśli to nie szata, popraw mnie proszę XD
Niektórzy próbują ratować, nawet jeśli się na tym niekoniecznie znają.
Władza... Ma tyle różnych definicji zupełnie jak wszystko inne. Niesamolubni ludzie? Musiała uważać, mieć oczy szeroko otwarte ta kruszyna, ten piękny ptak o czystym głosie, anioł. Musiała uważać by ktoś nie ukradł jej tej wiary, nie złamał czegoś cenniejszego niż kręgosłup. Ravenclaw słynął z trudnych słów, choć jeszcze bardziej z trudnych pytań, których struktura zdawała się być banalnie prosta, ale o tym małym szczególiku panna Vance mogła nie wiedzieć. Wyjdą więc na plus po tym nie zastanawianiu się? A co jeśli dała się pochłonąć bez reszty, nie bacząc na zaklęcia, eliksiry, na przedmioty ochronne? Jakby skończyli, budząc się obok siebie, znając się przez jedną noc, lecz nie wcześniej i... później?
Trudne pytania.
Uczciwie, na Merlina! Uczciwie, jak mógłby być uczciwy, wątpił, żeby tak było, nawet jeśli dobrze zaciskałby powieki i utrwalałby się w tym, że czyni właściwie, dokładnie tak jak chce.
Nadal niemądra, zbyt łatwowierna wśród pięknych kwiatów, w zadbanym parku, choć pewnie mniejsze grzeszki są dobrze poukrywane jak puste strzykawki mugolskich grzeszników, popękane okulary, rozbite butelki, opakowania po gumach do żucia i czekoladkach, może poszarpane ubrania. Ale dobrze, niech będzie, że teraz są na tyle bystrzy na ile pozwala im upojenie alkoholowe. Żeby tylko ten oddech nie był za duży, by jej płuca to jednak wytrzymały. Na te pytania odpowiedzi nie był w stanie udzielić, może nawet nie chciał próbować.
Dziś i dziś, i może każdego obcego dnia, może nastąpił przełom, a może jutro będzie tak samo, kiedy zaświeci słońce lub zacznie padać deszcz.
Urażony? Z jakiego powodu miałby czuć się urażony?
Emmelino, słońce, nie bluźnij.
Oto więc dzieją się cuda, oto więc chwilowo przymknie na nie oko, leżąc w miękkiej trawie, czując chłodny wiatr na swych ciepłych policzkach. A miód płynął i płynął, czasem się jednak zatrzymywał, czasem zastygał, ale wszystko po coś. Wolał się jej przyglądać jak lata, czasem jak do niego podlatuje, leniwie sprawdzając czy jest prawdziwa czy jednak wymysłem jego wyobraźni. Dzisiaj może tego nie zrobi, może nie będzie próbował niebezpiecznych rzeczy. Ale kiedyś pewnego dnia ktoś inny może skradać się do tej szyi, próbować odnaleźć źródło ostatniego tchnienia.
Czy na pewno chcesz znać odpowiedź na to pytanie?
- Ryzyko jest większe - powiedział cicho, nie musząc się nad tym zastanawiać. Tak wyszło. Tak po prostu wyszło. Tak jak drzewa pobierają wodę, jak czarnoksiężnicy lubują się w czarnej magii, tak oni w tym stanie łatwiej potrafili na to przystać. On może nawet bardziej niż ona. Czasem ciężko jest być samotnym, choć przecież nigdy tak do końca nie był sam.
- Zaskakujące wnioski, ale mogą być dobrą podstawą do tego by w przyszłości łatwiej cię zaskoczyć, podejść... - dodał nieco zaintrygowany, nieco mrużąc oczy pod wpływem tego dotyku. Pozwolił jej na to, bo tak było prościej. Bo tak było przyjemniej. Nie myśleć. Może czas zupełnie przestać myśleć?
- Zgadzam się - pokiwał niby poważnie głową, ale tak naprawdę sam się śmiał i również się poturlał w jej stronę, po czym ją złapał ostrożnie i złożył dłuższy pocałunek na tych ciepłych, śmiejących się ustach. Zaczepnie złapał za materiał jej szaty* i pociągnął.
Ostatnia szansa.
* Jeśli to nie szata, popraw mnie proszę XD
- Emmelina Vance
Re: Park nad Niemnem
Nie Kwi 09, 2017 7:06 pm
Przy takich pytaniach jest szansa na rezygnację z tego "może". Emmelina zna samą siebie zdecydowanie lepiej niż inni, natomiast od reszty dowiaduje się, jaki obraz dostrzegają. To tak, jakby przepuszczać człowieka przez zwierciadło. Widzisz tyle ile pochłoniesz. Czasami tylko trudno jest słuchać o tych strzępkach. Kiedy dociera do Ciebie, że patrząc w lustro też coś odbija się przez zwierciadło i... pomijasz kawałek. Mimo tego, że tak wiele dostrzegasz to w tym dobrodziejstwie inwentarza nagle odkrywasz coś, czego wcześniej nie było. Nie trzeba szukać daleko - jej poświęcenie dla pracy i przekonanie, że to dobre. Po czym jest tak zmęczona, że tak naprawdę naraziła innych na konsekwencję własnych błędów. Nic się nie stało, ale mogło. I w pełnym obrazie szczerej chęci pomagania pominęła tak prosty aspekt, jak własną fizyczność. Na jej słabość i ułomność. A niby codziennie widzi to w lustrze. Nie da się przecież uciec przed samym sobą. Ją dogoniła ta świadomość. I dlatego wzięła przerwę, napiła się i zaczepiła go. To wszystko mogło się nie wydarzyć, gdyby to dostrzegła. Skutki tego? Niedługo pewnie wszyscy się dowiemy, jakież to one będą. Pewnym jest, że wciąż zostanie przy swoim i przy okazji chociaż trochę sobie odpuści, by więcej nie było potrzeby do brania wolnego. Dopiero po tym następują wszelakie możności i ich braki. Ale czy te dobre chęci, ten strach nawet przed własną nieodpowiedzialnością to już magia? W końcu to nie jest nic dobrego, że tak to się potoczyło. Czy dobrym jest fakt, że karała samą siebie rozmyślaniami nad tym? Czy to dobrze, że czuła się winna i chce to zmienić? A może właśnie nie ma w tym wszystkim nic dobrego?
Może Emmelina wiedząc, że nie dałaby uratować wszystkich tonących po prostu utonęłaby razem z nimi, by dotrzymać im towarzystwa w cierpieniu? A może taka decyzja wynikałaby ze strachu przed późniejszym życiem? Ze świadomością, że kogoś jednak nie dało się uratować i pobawiła się w Boga? W końcu musiałaby wybrać. A co dobrego jest w wybieraniu kto ma prawo żyć dalej, a kto nie? Panna Vance chciała się znać na ratowaniu. Całe swoje życie sprowadziła do ratowania innych. A może tak naprawdę powinna ratować samą siebie przed własną naiwnością, ufnością i wiarą w innych? Czy to dobre, że będąc świadomą takiej możliwości, że ktoś po prostu pewnego dnia rozkruszy ją w drobny mak... po prostu ma nadzieję? Czy to sprawiedliwe, że tak wiele ryzykuje, kiedy inni są na skraju?
Właśnie dlatego Charles mógłby czuć się urażony. Emmelina bardzo dobrze zdawała sobie sprawę z tego, jak w oczach wielu ludzi źle wygląda takie zachowanie, jakie sobą dziś zaprezentowała. Pijąca, zbyt rozgadana, zabrakło jej uprzejmości, dystansu, kultury. W końcu tak, jak to próbował jej uświadomić - poszła nie wiadomo gdzie z nie wiadomo kim i O ZGROZO jest kobietą. To tak, jakby podstawić się pod wielki baner PLOTKI i jeszcze pomóc pisać. Tyle, że ona po prostu ufała, szczególnie kiedy coś jeszcze bardzo łatwo rozwiązało jej myśli. Pewnie gdyby ktoś ją tej nocy skrzywdził to ludzie skwitowaliby to krótki "sama się o to prosiła". I cóż, czy pomyliliby się bardzo?
Więc gdzież tu bluźnierstwo? Przecież ma pełne prawo do tego, by się na nią oburzyć. Przecież nic o nim nie wie, nawet tego, czy nie jest w związku! O takich ewentualnościach też sobie przypomni. Ale jutro. Jutro będzie trudny dzień. Bo uświadomi sobie, jak bardzo nie wzięła pod uwagę jego uczuć. Taki właśnie jest jej świat. Można być winnym niezależnie od tego, czy się chciało. W końcu nie każda zbrodnia popełniana jest z premedytacją. Można być winnym ignorancji wobec drugiego istnienia. To jest o wiele gorsze w jej małym świecie.
Większe? Ryzyko się nie zmienia. Jest względne, to prawie jak ruletka. Raz trafi się ktoś bardzo niebezpieczny, innym razem nie. I co z tego? Oznacza to, że trzeba zacząć uciekać przed wszystkim tak na wszelki wypadek?
- Łatwo mnie zaskakiwać. Tylko nie ma potrzeby podchodzić. Nie jest zbyt skomplikowana, wystarczy pytać, jeśli chce się wiedzieć [b] - Dobrze zadane pytanie to satysfakcjonująca odpowiedź z jej strony. Czyżby chciał jakieś zadać? Dlaczego miałby ją podchodzić skoro jak widać, niewiele potrzebne jest do tego, by ją zaskoczyć. Prawdopodobnie, jakby chciał to od dłuższego czasu leżałaby gdzieś zakopana i nikt nigdy nie dowiedziałby się o tym, że w ogóle tutaj była.
- [b] Niby się śmiejesz, ale mam wrażenie, że z nas dwojga to ty bardziej chcesz, żebym uciekła niż ja. Dlaczego? A może tylko mi się tak wydaję? - To zabrzmiało nawet poważnie mimo tego, że mówiła to raczej z troską niż obawą albo wyrzutem. Po prostu chciała zrozumieć.
Może to ostatnia szansa na to, by się dowiedziała czemu ta rozmowa poszła w tę stronę?
Zresztą... Merlinie! Bardzo chciała, żeby jej się tylko wydawało. Lubiła swoje obecne wyobrażenie tego człowieka. Jakkolwiek mogło być niepewne, niedoskonałe i odległe od prawdziwego.
Może Emmelina wiedząc, że nie dałaby uratować wszystkich tonących po prostu utonęłaby razem z nimi, by dotrzymać im towarzystwa w cierpieniu? A może taka decyzja wynikałaby ze strachu przed późniejszym życiem? Ze świadomością, że kogoś jednak nie dało się uratować i pobawiła się w Boga? W końcu musiałaby wybrać. A co dobrego jest w wybieraniu kto ma prawo żyć dalej, a kto nie? Panna Vance chciała się znać na ratowaniu. Całe swoje życie sprowadziła do ratowania innych. A może tak naprawdę powinna ratować samą siebie przed własną naiwnością, ufnością i wiarą w innych? Czy to dobre, że będąc świadomą takiej możliwości, że ktoś po prostu pewnego dnia rozkruszy ją w drobny mak... po prostu ma nadzieję? Czy to sprawiedliwe, że tak wiele ryzykuje, kiedy inni są na skraju?
Właśnie dlatego Charles mógłby czuć się urażony. Emmelina bardzo dobrze zdawała sobie sprawę z tego, jak w oczach wielu ludzi źle wygląda takie zachowanie, jakie sobą dziś zaprezentowała. Pijąca, zbyt rozgadana, zabrakło jej uprzejmości, dystansu, kultury. W końcu tak, jak to próbował jej uświadomić - poszła nie wiadomo gdzie z nie wiadomo kim i O ZGROZO jest kobietą. To tak, jakby podstawić się pod wielki baner PLOTKI i jeszcze pomóc pisać. Tyle, że ona po prostu ufała, szczególnie kiedy coś jeszcze bardzo łatwo rozwiązało jej myśli. Pewnie gdyby ktoś ją tej nocy skrzywdził to ludzie skwitowaliby to krótki "sama się o to prosiła". I cóż, czy pomyliliby się bardzo?
Więc gdzież tu bluźnierstwo? Przecież ma pełne prawo do tego, by się na nią oburzyć. Przecież nic o nim nie wie, nawet tego, czy nie jest w związku! O takich ewentualnościach też sobie przypomni. Ale jutro. Jutro będzie trudny dzień. Bo uświadomi sobie, jak bardzo nie wzięła pod uwagę jego uczuć. Taki właśnie jest jej świat. Można być winnym niezależnie od tego, czy się chciało. W końcu nie każda zbrodnia popełniana jest z premedytacją. Można być winnym ignorancji wobec drugiego istnienia. To jest o wiele gorsze w jej małym świecie.
Większe? Ryzyko się nie zmienia. Jest względne, to prawie jak ruletka. Raz trafi się ktoś bardzo niebezpieczny, innym razem nie. I co z tego? Oznacza to, że trzeba zacząć uciekać przed wszystkim tak na wszelki wypadek?
- Łatwo mnie zaskakiwać. Tylko nie ma potrzeby podchodzić. Nie jest zbyt skomplikowana, wystarczy pytać, jeśli chce się wiedzieć [b] - Dobrze zadane pytanie to satysfakcjonująca odpowiedź z jej strony. Czyżby chciał jakieś zadać? Dlaczego miałby ją podchodzić skoro jak widać, niewiele potrzebne jest do tego, by ją zaskoczyć. Prawdopodobnie, jakby chciał to od dłuższego czasu leżałaby gdzieś zakopana i nikt nigdy nie dowiedziałby się o tym, że w ogóle tutaj była.
- [b] Niby się śmiejesz, ale mam wrażenie, że z nas dwojga to ty bardziej chcesz, żebym uciekła niż ja. Dlaczego? A może tylko mi się tak wydaję? - To zabrzmiało nawet poważnie mimo tego, że mówiła to raczej z troską niż obawą albo wyrzutem. Po prostu chciała zrozumieć.
Może to ostatnia szansa na to, by się dowiedziała czemu ta rozmowa poszła w tę stronę?
Zresztą... Merlinie! Bardzo chciała, żeby jej się tylko wydawało. Lubiła swoje obecne wyobrażenie tego człowieka. Jakkolwiek mogło być niepewne, niedoskonałe i odległe od prawdziwego.
- Charles Myrnin Hucksberry
Re: Park nad Niemnem
Pon Kwi 17, 2017 5:06 pm
Szansa jest, ale czy można z niej skorzystać, co ważniejsze!, czy chce się z niej skorzystać to już inna kwestia. Może Charles nie chciał, może wolał się buntować, znowu to "może", te wahania, to niezdecydowanie. Oto więc w jego głowie powstawał obraz jedyny w swoim rodzaju, anioła, którego skrzydła splamił swymi nikczemnymi dłońmi, będąc tym, co krąży między wyimaginowanym niebem a piekłem, co czasem ośmiela się grzeszyć przeciwko religiom świata w głowie stając się na kilka sekund bogiem albo jego zalążkiem. Ile pochłaniali siebie a ile tych obrazów, które sami tworzyli? Zwierciadło pewnie długo nie wytrzyma tych spojrzeń, trochę oskarżających, trochę ciekawskich i niepewnych. Nie szukał więc aż tak daleko, w końcu jej praca pozostawała daleko poza jego zasięgiem, tak samo i przekonania, bo to tylko co mu dawała było zaledwie tymi strzępkami, choć i tak się nimi zadowalał.
Skutki będą bardziej widoczne niż sądziła, bo Hucksberry dość łatwo zmienił zdanie by z tych niewidocznych śladów uczynić coś większego, trwalszego - możliwe, że tylko na kilka dni, ale to już jakiś początek, czyż nie?
Wszędzie było sporo magii, w nich samych chyba najwięcej. Nawet jeśli dzisiaj używali jej naprawdę niewiele. Tyle winy! Te drżące, kruche ramiona mogą nie być w stanie tego ciężaru udźwignąć, pomimo starań. Jeśli nie ma w tym nic dobrego to zaczną wypadać jej białe pióra i palce Nieba nie wyznaczą nowej trasy pannie Vance, a to byłby okropnie smutny los. Na pewno dużo łez by poleciało, zalałoby część Anglii.
To poświęcenie! Oto dziewczę naznaczone wieczną niewinnością, dopóki nie postanowi jej tego odebrać jakiś mężczyzna. Wybory są częścią życia, sami jesteśmy sobie i innym sędziami, to już dawno się przyjęło w człowieczeństwie. Póki co, może jednak ratować życia, póki co może cieszyć się z uśmiechów i odczuwać smutek w momentach, kiedy nic nie może zrobić. Istniało dużo możliwości, miała szansę zanim to czyjeś słowa lub czyny pozbawią ją oddechu, odbiorą życie jakże egoistycznie i okropnie.
Nie mógł i nie czuł się urażony, nie wobec takiej uległości, nawet się przed nim nie broniła, nie zasłaniała, nie ukrywała przed tymi słowami i spojrzeniami. Oboje pewnie złamali dzisiaj dużo punktów etykiety i już przepadli w tym bagnie wszelkich upadków. Na chwilę. Wolałby w takiej sytuacji nie dać się złapać, nie trafić do gazet, nie lubił robić karier i do tego tak nieetycznych.
Oboje bluźnili, skoro nie wiedział sam, czy nie jest przypadkiem w związku czy pod wpływem jakiegoś zaklęcia lub eliksiru wpływającego na pamięć. Tyle niewiadomych, ale do tego już doszli.
Jego uczucia były teraz gładkie, łatwe i przyjemne. Co jeśli też wykazywał ignorancję, tylko że w przypadku jej samej? Powinien uważać się za winnego?
Pewna odpowiedź, panno Vance. Gratulacje.
- Zapamiętam - stwierdził, nie mając przecież pewności, alkohol za łatwo szumiał w głowie. Jeśli kiedyś się jeszcze spotkają, wtedy zapewne przyjdzie czas na pytania. Na krótki moment spoważniał, ale chwilę później wiosenne powietrze dalej niosło jego śmiech. Teraz? Zrozumieć? Życzył jej powodzenia, bo on sam nawet nie próbował. Ucieczka... ucieczka bywa przydatną rzeczą. Złapał za jej nadgarstki i zbliżył się do jej szyi, składając na niej dłuższy pocałunek, gryząc i drażniąc, zostawiając pierwszy ślad. Drugi pozostawił na jej lewej ręce, dokładnie na nadgarstku, kiedy powtórzył gest. W końcu by ją puścił i podniósłby się, otrzepując.
- Może nie ma żadnego powodu i za dużo myślisz - odpowiedział jej dopiero wtedy, posyłając odrobinę drwiący uśmiech.
- Do widzenia, panno Vance.
I ruszył w swoją stronę, postanawiając skorzystać z Błędnego Rycerza. Z teleportacją wolał nie ryzykować.
[z/t]
Od aut.: Dzięki za sesję <3 TROCHĘ SIĘ NAM PRZECIĄGNĘŁO, ALE BĘDZIE DUŻO FASOL ZA TO
Skutki będą bardziej widoczne niż sądziła, bo Hucksberry dość łatwo zmienił zdanie by z tych niewidocznych śladów uczynić coś większego, trwalszego - możliwe, że tylko na kilka dni, ale to już jakiś początek, czyż nie?
Wszędzie było sporo magii, w nich samych chyba najwięcej. Nawet jeśli dzisiaj używali jej naprawdę niewiele. Tyle winy! Te drżące, kruche ramiona mogą nie być w stanie tego ciężaru udźwignąć, pomimo starań. Jeśli nie ma w tym nic dobrego to zaczną wypadać jej białe pióra i palce Nieba nie wyznaczą nowej trasy pannie Vance, a to byłby okropnie smutny los. Na pewno dużo łez by poleciało, zalałoby część Anglii.
To poświęcenie! Oto dziewczę naznaczone wieczną niewinnością, dopóki nie postanowi jej tego odebrać jakiś mężczyzna. Wybory są częścią życia, sami jesteśmy sobie i innym sędziami, to już dawno się przyjęło w człowieczeństwie. Póki co, może jednak ratować życia, póki co może cieszyć się z uśmiechów i odczuwać smutek w momentach, kiedy nic nie może zrobić. Istniało dużo możliwości, miała szansę zanim to czyjeś słowa lub czyny pozbawią ją oddechu, odbiorą życie jakże egoistycznie i okropnie.
Nie mógł i nie czuł się urażony, nie wobec takiej uległości, nawet się przed nim nie broniła, nie zasłaniała, nie ukrywała przed tymi słowami i spojrzeniami. Oboje pewnie złamali dzisiaj dużo punktów etykiety i już przepadli w tym bagnie wszelkich upadków. Na chwilę. Wolałby w takiej sytuacji nie dać się złapać, nie trafić do gazet, nie lubił robić karier i do tego tak nieetycznych.
Oboje bluźnili, skoro nie wiedział sam, czy nie jest przypadkiem w związku czy pod wpływem jakiegoś zaklęcia lub eliksiru wpływającego na pamięć. Tyle niewiadomych, ale do tego już doszli.
Jego uczucia były teraz gładkie, łatwe i przyjemne. Co jeśli też wykazywał ignorancję, tylko że w przypadku jej samej? Powinien uważać się za winnego?
Pewna odpowiedź, panno Vance. Gratulacje.
- Zapamiętam - stwierdził, nie mając przecież pewności, alkohol za łatwo szumiał w głowie. Jeśli kiedyś się jeszcze spotkają, wtedy zapewne przyjdzie czas na pytania. Na krótki moment spoważniał, ale chwilę później wiosenne powietrze dalej niosło jego śmiech. Teraz? Zrozumieć? Życzył jej powodzenia, bo on sam nawet nie próbował. Ucieczka... ucieczka bywa przydatną rzeczą. Złapał za jej nadgarstki i zbliżył się do jej szyi, składając na niej dłuższy pocałunek, gryząc i drażniąc, zostawiając pierwszy ślad. Drugi pozostawił na jej lewej ręce, dokładnie na nadgarstku, kiedy powtórzył gest. W końcu by ją puścił i podniósłby się, otrzepując.
- Może nie ma żadnego powodu i za dużo myślisz - odpowiedział jej dopiero wtedy, posyłając odrobinę drwiący uśmiech.
- Do widzenia, panno Vance.
I ruszył w swoją stronę, postanawiając skorzystać z Błędnego Rycerza. Z teleportacją wolał nie ryzykować.
[z/t]
Od aut.: Dzięki za sesję <3 TROCHĘ SIĘ NAM PRZECIĄGNĘŁO, ALE BĘDZIE DUŻO FASOL ZA TO
- Emmelina Vance
Re: Park nad Niemnem
Czw Maj 04, 2017 10:07 pm
Upadki. Każdemu się zdarzają, prawda? To nic dziwnego, że małe dziecko musi wielokrotnie przytulić ziemię, by wreszcie zacząć utrzymywać się na własnych nogach. Tylko dorosły może przestać rozumieć potrzebę upadku. W końcu potem się zawsze wstaje. Ach, ale czy na pewno? Przecież nadchodzi ten "o jeden raz za dużo" i już ktoś się nie ruszy. Czy Emmelina tak nie skończy? Przecież już dziś była nieszczęśliwa. Już dziś mogła spotkać osobę, która sama turlała się po ziemi i nie miała powodu, by wstawać, osobę, która lubuje się w ściąganiu innych w tę samą stronę albo i pod ziemię. To możliwe. Ale możliwości zawsze jest wiele. To tylko kwestia wyboru. Ona jest winna swoich. Dla niektórych nic nieznaczących, a dla niej stanowiących o wszystkim. I stąd te wszystkie możliwości, potencjalne sytuacje i zachowania. Pewnie to wszystko nie skończy się dobrze. Nie każdy oprze się zestrzeleniu ptaka tylko dlatego, że pięknie śpiewa. Tak samo nie każdy cofnie się przed wyeliminowaniem takiej istoty, jak ona.
Pewność. Chyba nie można jej mieć. Z dzisiejszego dnia tyle chyba oboje się nauczyli. Tyle, że ta kobieta nie miała w zwyczaju kłamać, więc... czemu i nie uwierzyć w szczerość jej słów? Jaki sens byłoby okłamywać obcego, szczególnie, że nie wiadomo kiedy, jak i czy w ogóle jeszcze się kiedyś spotkają? Najłatwiej ponoć rozmawiać z obcym o ważnych sprawach, bo nie trzeba się wstydzić osądu, bo nie wróci do nas z hukiem, jak od krewnych i przyjaciół.
Za dużo myślisz - Teraz dopiero zacznie, analizując te słowa odbijające się echem w głowie.
- Emmelino... - Rzuciła tylko tyle w odpowiedzi. Może to niewiele, ale sama wiedziała ile znaczy dla niej różnica między byciem "panną", a po prostu Emmeliną.
Posiedziała tam potem jeszcze. Czyżby znowu kusiła los? Dopiero po pewnym czasie, kiedy skończyła swoje rozmyślania ruszyła się, by wrócić.
/zt
Trochę po czasie, ale również dziękuję!
Pewność. Chyba nie można jej mieć. Z dzisiejszego dnia tyle chyba oboje się nauczyli. Tyle, że ta kobieta nie miała w zwyczaju kłamać, więc... czemu i nie uwierzyć w szczerość jej słów? Jaki sens byłoby okłamywać obcego, szczególnie, że nie wiadomo kiedy, jak i czy w ogóle jeszcze się kiedyś spotkają? Najłatwiej ponoć rozmawiać z obcym o ważnych sprawach, bo nie trzeba się wstydzić osądu, bo nie wróci do nas z hukiem, jak od krewnych i przyjaciół.
Za dużo myślisz - Teraz dopiero zacznie, analizując te słowa odbijające się echem w głowie.
- Emmelino... - Rzuciła tylko tyle w odpowiedzi. Może to niewiele, ale sama wiedziała ile znaczy dla niej różnica między byciem "panną", a po prostu Emmeliną.
Posiedziała tam potem jeszcze. Czyżby znowu kusiła los? Dopiero po pewnym czasie, kiedy skończyła swoje rozmyślania ruszyła się, by wrócić.
/zt
Trochę po czasie, ale również dziękuję!
- Severus Snape
Re: Park nad Niemnem
Pon Sie 28, 2017 4:46 pm
Dni, gdy Severus opuszczał śmierdzące zaułki Spinner End bez konkretnego celu wciąż pozostawały rzadkością. Nawet teraz, gdy już nigdy miał nie przekroczyć progu Hogwartu, a na pewno nie jako uczeń, zaszywał się w ciemnym pokoju, chłonąc błogą samotność sączącą się z obdrapanych ścian. Za oknem rozpościerało się wielkie, szare nic a on zatapiał się w rozmyślaniach na długie godziny, by nagle wyrwać się z letargu na dźwięk trzaskających drzwi obwieszczających jeden z nielicznych momentów gdy Tobiasz stawiał się w domu. Ostatnio coraz rzadziej się tutaj pojawiał, chyba, że spił się tak bardzo, że zaczynał odczuwać palącą potrzebę by po raz kolejny wylać żale o swym smutnym życiu przed swą żoną.
Chociaż teraz nie miało już to dla niego znaczenia, teraz kiedy w ułamku sekundy mógłby zakończyć żałosny żywot mężczyzny, którego mimo woli gdzieś z tyłu głowy nazywać musiał ojcem - szara rzeczywistość od której tak łatwo odwykał gdy pozostawał w szkole coraz mocniej dawała mu się we znaki. Nie mógł znieść dźwięku skrzypiących schodów gdy Tobiasz chwiejnym krokiem zmierzał na górę, by i jemu wykrzyczeć coś w twarz, pozostawiając po sobie smród nadtrawionego alkoholu i kropelki żółtej śliny. Severus wiedział, że teraz czekał tylko na jego śmierć i niemal lekkim strachem napawała go ulga z jaką przyjąłby o niej wiadomość. On jednak wciąż żył, ledwo, ale żył. Któregoś dnia więc Snape po prostu wyszedł z domu i udał się do Londynu. Byle dalej od tego wszystkiego co czekać mogło na niego w Cokeworth każdego wieczora.
Wcześniej już zdążył zaproponować przyjacielowi spotkanie, na peronie, gdy ostatecznie rozstawali się przeszłością, teraz więc jedynie pospiesznie wysłał do niego liścik z godziną i miejscem. Nie wiedział, czy Alistaire się zjawi, nie miało to jednak znaczenia.
Dał się ponieść nogom, wędrując po ulicach zatłoczonego miasta i z niesmakiem przyjmując ciepłe promienie muskające go stale po twarzy oraz piekące ramiona odziane w czarną szatę, aż dotarł do zacisznego parku. Pora była niemal wieczorna, dzięki czemu miejsce powoli zaczynało pustoszeć i teraz zaledwie garstka ludzi przemierzała zacienione alejki. Nie było to miejsce do którego normalnie by się wybrał, chciał jednak spokoju. Spokoju, którego teraz nie zaznałby nigdzie blisko centrum, w którym powoli budziło się głośne, przepełnione alkoholem nocne życie londyńskiej społeczności. Wszystko to wywoływało dzisiaj w Severusie szczególne mdłości, nie pozostawało mu więc nic innego jak przysiąść na jednej z ławek blisko wejścia do parku, w którego stronę zerkał ukradkiem, wyczekując pojawienia się znajomej mu twarzy.
Chociaż teraz nie miało już to dla niego znaczenia, teraz kiedy w ułamku sekundy mógłby zakończyć żałosny żywot mężczyzny, którego mimo woli gdzieś z tyłu głowy nazywać musiał ojcem - szara rzeczywistość od której tak łatwo odwykał gdy pozostawał w szkole coraz mocniej dawała mu się we znaki. Nie mógł znieść dźwięku skrzypiących schodów gdy Tobiasz chwiejnym krokiem zmierzał na górę, by i jemu wykrzyczeć coś w twarz, pozostawiając po sobie smród nadtrawionego alkoholu i kropelki żółtej śliny. Severus wiedział, że teraz czekał tylko na jego śmierć i niemal lekkim strachem napawała go ulga z jaką przyjąłby o niej wiadomość. On jednak wciąż żył, ledwo, ale żył. Któregoś dnia więc Snape po prostu wyszedł z domu i udał się do Londynu. Byle dalej od tego wszystkiego co czekać mogło na niego w Cokeworth każdego wieczora.
Wcześniej już zdążył zaproponować przyjacielowi spotkanie, na peronie, gdy ostatecznie rozstawali się przeszłością, teraz więc jedynie pospiesznie wysłał do niego liścik z godziną i miejscem. Nie wiedział, czy Alistaire się zjawi, nie miało to jednak znaczenia.
Dał się ponieść nogom, wędrując po ulicach zatłoczonego miasta i z niesmakiem przyjmując ciepłe promienie muskające go stale po twarzy oraz piekące ramiona odziane w czarną szatę, aż dotarł do zacisznego parku. Pora była niemal wieczorna, dzięki czemu miejsce powoli zaczynało pustoszeć i teraz zaledwie garstka ludzi przemierzała zacienione alejki. Nie było to miejsce do którego normalnie by się wybrał, chciał jednak spokoju. Spokoju, którego teraz nie zaznałby nigdzie blisko centrum, w którym powoli budziło się głośne, przepełnione alkoholem nocne życie londyńskiej społeczności. Wszystko to wywoływało dzisiaj w Severusie szczególne mdłości, nie pozostawało mu więc nic innego jak przysiąść na jednej z ławek blisko wejścia do parku, w którego stronę zerkał ukradkiem, wyczekując pojawienia się znajomej mu twarzy.
- Alistaire Mulciber
Re: Park nad Niemnem
Sro Wrz 06, 2017 8:25 pm
Alistaire nadzwyczaj często opuszczał rodzinną posiadłość, by zapuścić się wgłąb splątanych, londyńskich uliczek i poszukiwać czegoś, co okazać by się mogło słodkim wybawieniem od nudy jego życia. Tak, uciekał od nudy - bo przecież jakie inne problemy mógł mieć panicz Mulciber, schowany przed niesprawiedliwością świata w swych wygodnych pokojach?
Severus i Alistaire zamieszkiwali osobne rzeczywistości, jak mogłoby się zdawać, lecz udało im się znaleźć wspólny język. Język, którego – być może – inni mieszkańcy ich wymiarów pojąć by nie mogli.
Powątpiewał w Mulcibera? To się nie godzi, panie Snape!
Oczywiście, że Alistaire zamierzał zjawić się na spotkaniu z przyjacielem. Prawdę mówiąc, sam z chęcią wyciągnąłby z tej jego szopy, którą ktoś śmiał nazywać domem. Choćby na tydzień, dwa, miesiąc lub dekadę, lecz nawet pomimo głębokiej miłości, jaką darzył go ojciec (albo może właśnie z jej powodu), nie było to takie łatwe. Pozostawało mu więc majestatyczne knucie przed kominkiem.
Podążał więc uliczką prowadzącą do parku, obserwując mijających go przechodniów i ciemniejące już niespiesznie niebo.
Rozejrzał się uważnie, poszukując jakże charakterystycznej sylwetki Severusa. Czarną chmurę nad jego głową można było niemal zauważyć już zza bramki.
Mimowolnie nieco się uśmiechnął – był to wyraz, który wielu mógłby wydać się bardziej drwiącym półuśmieszkiem niźli szczerym wyrazem zadowolenia.
- Witaj, tajemniczy nieznajomy – mruknął odrobinę drwiąco, całując powietrze obok severusowego policzka i opadając na ławkę obok chłopaka. – Cóż sprowadza tak czarującego mężczyznę w takie miejsce, jak to i w taką porę, jak ta?
Spoglądał na twarz Snape’a, wyszukując na jego twarzy czegokolwiek martwiącego.
Wyciągnąłby z kieszeni paczkę papierosów i poczęstował Severusa – tak profilaktycznie.
Severus i Alistaire zamieszkiwali osobne rzeczywistości, jak mogłoby się zdawać, lecz udało im się znaleźć wspólny język. Język, którego – być może – inni mieszkańcy ich wymiarów pojąć by nie mogli.
Powątpiewał w Mulcibera? To się nie godzi, panie Snape!
Oczywiście, że Alistaire zamierzał zjawić się na spotkaniu z przyjacielem. Prawdę mówiąc, sam z chęcią wyciągnąłby z tej jego szopy, którą ktoś śmiał nazywać domem. Choćby na tydzień, dwa, miesiąc lub dekadę, lecz nawet pomimo głębokiej miłości, jaką darzył go ojciec (albo może właśnie z jej powodu), nie było to takie łatwe. Pozostawało mu więc majestatyczne knucie przed kominkiem.
Podążał więc uliczką prowadzącą do parku, obserwując mijających go przechodniów i ciemniejące już niespiesznie niebo.
Rozejrzał się uważnie, poszukując jakże charakterystycznej sylwetki Severusa. Czarną chmurę nad jego głową można było niemal zauważyć już zza bramki.
Mimowolnie nieco się uśmiechnął – był to wyraz, który wielu mógłby wydać się bardziej drwiącym półuśmieszkiem niźli szczerym wyrazem zadowolenia.
- Witaj, tajemniczy nieznajomy – mruknął odrobinę drwiąco, całując powietrze obok severusowego policzka i opadając na ławkę obok chłopaka. – Cóż sprowadza tak czarującego mężczyznę w takie miejsce, jak to i w taką porę, jak ta?
Spoglądał na twarz Snape’a, wyszukując na jego twarzy czegokolwiek martwiącego.
Wyciągnąłby z kieszeni paczkę papierosów i poczęstował Severusa – tak profilaktycznie.
- Severus Snape
Re: Park nad Niemnem
Czw Wrz 07, 2017 3:20 pm
Jego myśli wędrowały w bliżej nieokreślonym kierunku z każdą sekundą jaką spędził na ławce, oczekując rychłego przybycia przyjaciela. Równie dobrze pod gęstwiną kruczych włosów toczyć mogły się rozważania dotyczące zielonych liści na drzewie obok, czy też żwirku jakim wysypane były parkowe alejki. Wszystkie, nawet najbardziej trywialnie tematy zdawały się lepszą opcją niż myślenie o rzeczywistości panującej w jego domu. Tak jak się spodziewał, nie musiał czekać długo na pojawienie się znajomej sylwetki w bramie.
Chociaż doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że chłopak nie przepuściłby żadnej okazji by opuścić swą rezydencję - nawet dla tak wątpliwej rozrywki jaką było spotkanie z Severusem - musiał jednak przyznać przed samym sobą, że przyjął jego obecność z dobrze skrywaną ulgą.
Gdy Alistaire przywitał się z nim, poczuł jak początkowy ciężar, który dźwigał od kilku dni na wątłych ramionach nieco zelżał. Niemal gotów był uśmiechnąć się w odpowiedzi, jednak delikatny ruch warg wywołał jedynie coś na wzór grymasu zniesmaczenia. Szczęśliwie kto jak kto, ale jego przyjaciel zwykle doskonale wiedział, jakie uczucia mu towarzyszyły.
- Och, uwierz, sam chciałbym wiedzieć - odpowiedział, rozglądając się po parku. Poza kilkoma ciemniejącymi figurkami wciąż plątającymi się między drzewami wokół nie było prawie nikogo. Teraz naprawdę zaczął się zastanawiać, dlaczego wybrał akurat ten park, w niemagicznej części Londynu. Za późno jednak było na rozmyślania. Pozwolił by między nimi na moment zapadła cisza, która w ich wypadku nigdy nie bywała niezręczna a wzrok wbił w dłonie splątane na nogach.
- Obawiam się, że jeśli wszystko tak dalej pójdzie, następnym razem odwiedzisz mnie w więzieniu, gdzie trafię za morderstwo - odezwał się w końcu, podejmując niemrawą próbę ujęcia tego w formie żartu. Niestety, jego grobowy ton jak zwykle sprawił, że brzmiało to nadzwyczaj poważnie. On sam zresztą nie był już taki pewien, czy faktycznie chciał, by to był żart.
Cokolwiek co wiązało się z ewentualną śmiercią Tobiasza, było ostatnimi czasy jedyną przyjemną myślą jaka mu towarzyszyła.
Komu jednak mógłby o tym powiedzieć? Że życzył śmierci własnemu ojcu? Ba, nawet momentami chciał być tym, który do tej śmierci doprowadzi - nie były to pragnienia o jakich mówiło się innym. Oczami wyobraźni widział cień przerażenia na twarzy Lily, gdyby kiedykolwiek jej o tym powiedział. Potrząsnął głową, zupełnie jakby chciał odpędzić tę wizję.
Ona by nie zrozumiała. Nie miała w sobie uczuć tego rodzaju, które trawiły go od środka od wielu już lat.
Wiedział jednak, że Alistaire był prawdopodobnie jedyną osobą, która przyjęłaby takie rozmyślania bez mrugnięcia okiem.
Chociaż doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że chłopak nie przepuściłby żadnej okazji by opuścić swą rezydencję - nawet dla tak wątpliwej rozrywki jaką było spotkanie z Severusem - musiał jednak przyznać przed samym sobą, że przyjął jego obecność z dobrze skrywaną ulgą.
Gdy Alistaire przywitał się z nim, poczuł jak początkowy ciężar, który dźwigał od kilku dni na wątłych ramionach nieco zelżał. Niemal gotów był uśmiechnąć się w odpowiedzi, jednak delikatny ruch warg wywołał jedynie coś na wzór grymasu zniesmaczenia. Szczęśliwie kto jak kto, ale jego przyjaciel zwykle doskonale wiedział, jakie uczucia mu towarzyszyły.
- Och, uwierz, sam chciałbym wiedzieć - odpowiedział, rozglądając się po parku. Poza kilkoma ciemniejącymi figurkami wciąż plątającymi się między drzewami wokół nie było prawie nikogo. Teraz naprawdę zaczął się zastanawiać, dlaczego wybrał akurat ten park, w niemagicznej części Londynu. Za późno jednak było na rozmyślania. Pozwolił by między nimi na moment zapadła cisza, która w ich wypadku nigdy nie bywała niezręczna a wzrok wbił w dłonie splątane na nogach.
- Obawiam się, że jeśli wszystko tak dalej pójdzie, następnym razem odwiedzisz mnie w więzieniu, gdzie trafię za morderstwo - odezwał się w końcu, podejmując niemrawą próbę ujęcia tego w formie żartu. Niestety, jego grobowy ton jak zwykle sprawił, że brzmiało to nadzwyczaj poważnie. On sam zresztą nie był już taki pewien, czy faktycznie chciał, by to był żart.
Cokolwiek co wiązało się z ewentualną śmiercią Tobiasza, było ostatnimi czasy jedyną przyjemną myślą jaka mu towarzyszyła.
Komu jednak mógłby o tym powiedzieć? Że życzył śmierci własnemu ojcu? Ba, nawet momentami chciał być tym, który do tej śmierci doprowadzi - nie były to pragnienia o jakich mówiło się innym. Oczami wyobraźni widział cień przerażenia na twarzy Lily, gdyby kiedykolwiek jej o tym powiedział. Potrząsnął głową, zupełnie jakby chciał odpędzić tę wizję.
Ona by nie zrozumiała. Nie miała w sobie uczuć tego rodzaju, które trawiły go od środka od wielu już lat.
Wiedział jednak, że Alistaire był prawdopodobnie jedyną osobą, która przyjęłaby takie rozmyślania bez mrugnięcia okiem.
- Alistaire Mulciber
Re: Park nad Niemnem
Sob Wrz 23, 2017 8:00 pm
Merlinie, Severus powinien popracować trochę nad swoją mimiką. Na pewno mógłby znaleźć odpowiedni eliksir wzmacniający mięśnie twarzy.
Alistaire jednak był już do tego przyzwyczajony, nie oczekiwał więc promiennych uśmiechów i beztroskiego chichotu. Chociaż, może gdyby go upił? Hm. Pomysł wart rozważenia.
- Możemy więc zaufać, że była to boska ingerencja. Lub cokolwiek, co brzmi bardziej dostojnie, niż „wiedziony desperacją włóczę się bez celu po Londynie” – skwitował, wzruszając ramionami.
Odpalił swojego papierosa, odchylając głowę, żeby spojrzeć w letnie niebo. Wyciszył się w pewnym stopniu. Obecność Severusa miała na niego dziwny wpływ, stabilizowała go w pewnym stopniu.
Spojrzał na chłopaka kątem oka. Nie potraktował tego, jako żartu. Miał wielką nadzieję, że Snape faktycznie się na tym zastanawia.
- Wolałbym nie – zacząłby. – Rozczarowałbyś mnie, gdybyś nie był w stanie pozbyć się zwłok. Poza tym, nie odwiedziłbym cię w więzieniu, bo byłbym zbyt wkurwiony, że mnie nie zaprosiłeś na zabawę
Nie pozwól, by twe sny pozostawały snami, czy coś takiego. Obaj wiedzieli, że zarówno Severusowi, jak i reszcie społeczeństwa ta śmierć wyszłaby na dobre.
Nie powinien w ogóle o niej myśleć. Nie powinien przejmować się tym, co ta... gryfonka sobie pomyśli. Czy zasłużyła sobie czymkolwiek na severusowe względy? Alistaire śmiał wątpić.
Alistaire jednak był już do tego przyzwyczajony, nie oczekiwał więc promiennych uśmiechów i beztroskiego chichotu. Chociaż, może gdyby go upił? Hm. Pomysł wart rozważenia.
- Możemy więc zaufać, że była to boska ingerencja. Lub cokolwiek, co brzmi bardziej dostojnie, niż „wiedziony desperacją włóczę się bez celu po Londynie” – skwitował, wzruszając ramionami.
Odpalił swojego papierosa, odchylając głowę, żeby spojrzeć w letnie niebo. Wyciszył się w pewnym stopniu. Obecność Severusa miała na niego dziwny wpływ, stabilizowała go w pewnym stopniu.
Spojrzał na chłopaka kątem oka. Nie potraktował tego, jako żartu. Miał wielką nadzieję, że Snape faktycznie się na tym zastanawia.
- Wolałbym nie – zacząłby. – Rozczarowałbyś mnie, gdybyś nie był w stanie pozbyć się zwłok. Poza tym, nie odwiedziłbym cię w więzieniu, bo byłbym zbyt wkurwiony, że mnie nie zaprosiłeś na zabawę
Nie pozwól, by twe sny pozostawały snami, czy coś takiego. Obaj wiedzieli, że zarówno Severusowi, jak i reszcie społeczeństwa ta śmierć wyszłaby na dobre.
Nie powinien w ogóle o niej myśleć. Nie powinien przejmować się tym, co ta... gryfonka sobie pomyśli. Czy zasłużyła sobie czymkolwiek na severusowe względy? Alistaire śmiał wątpić.
- Severus Snape
Re: Park nad Niemnem
Sob Wrz 30, 2017 1:36 pm
Czuł z każdą sekundą, że napięcie i złość, które z niezwykłą siłą kumulowało się w nim przez te ostatnie parę dni coraz bardziej opadało. Ostatnie promienie niknącego już słońca wciąż uporczywie starały się dosięgnąć jego twarzy, tym razem jednak zdawało się to mniej nieznośne. Chociaż nigdy nie mówił tego otwarcie, cieszył się, że miał przyjaciela u swego boku.
On zawsze go rozumiał i nigdy nie wystawił go do wiatru.
Niemal uśmiechnął się na jego słowa, wiedziony swobodą jaką zawsze czuł w obecności Alistaire'a, szybko jednak się zreflektował. Nie lubił swojego uśmiechu. Właściwie nie było chyba rzeczy, którą by w sobie lubił. Najlepiej czuł się wtedy, gdy nie można było powiedzieć co czuł w danym momencie. Zawsze chował się za nieistniejącą ścianą.
Oparł się o ławkę odchylając głowę do tyłu, sprawiając tym samym, że wiecznie opadające na twarz włosy odsłoniły teraz skrawek szczupłej, niezdrowo bladej szyi. Przyglądał się dymowi, który wypuszczony z ust chłopaka zamieniał się w fantazyjne wzory w powietrzu, zanim kompletnie zniknął.
Merlinie, gdybym mógł być jak ten dym, pomyślał.
Spojrzał na Ala i tym razem nie zdołał powstrzymać uśmiechu, który nieznacznie naciągnął skórę na jego policzkach. No tak, oczywiście, że nie mógłby przepuścić takiej okazji.
- Spokojnie, jeśli tylko natrafi się okazja, postaram się jak najszybciej posłać do ciebie sowę z zaproszeniem na prywatkę pod tytułem "Pozbądźmy się ciała mojego upierdliwego ojca" - mruknął, nadając swej wypowiedzi nutę żartu, ledwie wyczuwalną, jednak wciąż obecną.
Jakoś tak nagle przestał czuć się źle ze swoimi myślami. A przynajmniej tymi związanymi z Tobiaszem.
- Jak mijają ci te, póki co, wieczne wakacje? - dodał po chwili, ponownie przenosząc wzrok na wirujący dym.
Miał wielką nadzieje, że chociaż jego przyjaciel miał się dobrze. Dosyć miał kontaktu tylko z samym sobą i swoimi problemami.
On zawsze go rozumiał i nigdy nie wystawił go do wiatru.
Niemal uśmiechnął się na jego słowa, wiedziony swobodą jaką zawsze czuł w obecności Alistaire'a, szybko jednak się zreflektował. Nie lubił swojego uśmiechu. Właściwie nie było chyba rzeczy, którą by w sobie lubił. Najlepiej czuł się wtedy, gdy nie można było powiedzieć co czuł w danym momencie. Zawsze chował się za nieistniejącą ścianą.
Oparł się o ławkę odchylając głowę do tyłu, sprawiając tym samym, że wiecznie opadające na twarz włosy odsłoniły teraz skrawek szczupłej, niezdrowo bladej szyi. Przyglądał się dymowi, który wypuszczony z ust chłopaka zamieniał się w fantazyjne wzory w powietrzu, zanim kompletnie zniknął.
Merlinie, gdybym mógł być jak ten dym, pomyślał.
Spojrzał na Ala i tym razem nie zdołał powstrzymać uśmiechu, który nieznacznie naciągnął skórę na jego policzkach. No tak, oczywiście, że nie mógłby przepuścić takiej okazji.
- Spokojnie, jeśli tylko natrafi się okazja, postaram się jak najszybciej posłać do ciebie sowę z zaproszeniem na prywatkę pod tytułem "Pozbądźmy się ciała mojego upierdliwego ojca" - mruknął, nadając swej wypowiedzi nutę żartu, ledwie wyczuwalną, jednak wciąż obecną.
Jakoś tak nagle przestał czuć się źle ze swoimi myślami. A przynajmniej tymi związanymi z Tobiaszem.
- Jak mijają ci te, póki co, wieczne wakacje? - dodał po chwili, ponownie przenosząc wzrok na wirujący dym.
Miał wielką nadzieje, że chociaż jego przyjaciel miał się dobrze. Dosyć miał kontaktu tylko z samym sobą i swoimi problemami.
- Alistaire Mulciber
Re: Park nad Niemnem
Nie Gru 03, 2017 6:41 pm
Alistaire powinien zostać uzdrowicielem duchowym, jeżeli jego obecność taki wpływ miała na słynny już ze swej stałości chujowy humor Severusa. Słońce mogłoby działać na niego w podobny sposób, gdyby tylko nie usiłował go zgasić każdym swym spojrzeniem. Mulciber aż się dziwił, że nie zniknęło ono jeszcze za horyzontem, całkiem spłoszone.
Alistaire lubił jego uśmiech. Lubił, kiedy jakimś cudem zapominał o spierdoleniu swojej sytuacji życiowej, kiedy te wszystkie absurdalne lęki umykały jego uwadze i śmiał się beztrosko. Nie znosił natomiast tego, co zrobiło z nim życie, a raczej inni ludzie. Czasem nie znosił tych wszystkich ślizgońskich tradycji i uprzedzeń, przez które Snape nawet w Hogwarcie nie mógł czuć się do końca na miejscu. A przecież Hogwart i świat czarodziejski były jak najbardziej jego miejscem.
Panicz Mulciber przyglądał się za to Severusowi, starając się odgadnąć, co tym razem się wydarzyło.
Poruszył trochę szelmowsko brwiami, bardzo zadowolony z tego, że udało mu się przywołać na Severusową twarz chociaż cień uśmiechu.
- Trochę wcześniej, proszę. Mam nowe buty, które na pewno bardzo ładnie wyglądałyby w jego odbycie – zdradził całkiem poważnie. Były z lśniącej skóry i miały nieco spiczasty nosek, jak gdyby stworzony do znęcania się nad niesfornymi, mugolskimi ojcami.
To dobrze, mógłby powiedzieć Alistaire, gdyby przyjaciel podzielił się z nim tymi rozważaniami. Od tego był, czyż nie?
- Chujowo – wzruszył ramionami, zaciągając się mocno. – Nie tak chujowo, jak tobie, ale jak na moje standardy, to całkiem, kurwa, chujowo.
Nie chciał jednak rozmawiać o swoich problemach, które zdawały się być niezwykle błahe w porównaniu z tym, z czym borykał się Severus. Czuł się niemal winny, że cokolwiek w jego życiu mu przeszkadzało.
- Ale możemy się napić. Porządnie schlać i pośpiewać z mugolami. Ewentualnie pograć w karty. To brzmi, jak dobre rozwiązanie każdego z problemów – zaproponował, zmieniając pozycję tak, by położyć nogi na kolanach Snape’a, rozkładając się wygodnie na ławce.
Jego pomysły zdecydowanie brzmiały jak coś, co zaproponowałby uzdrowiciel.
Alistaire lubił jego uśmiech. Lubił, kiedy jakimś cudem zapominał o spierdoleniu swojej sytuacji życiowej, kiedy te wszystkie absurdalne lęki umykały jego uwadze i śmiał się beztrosko. Nie znosił natomiast tego, co zrobiło z nim życie, a raczej inni ludzie. Czasem nie znosił tych wszystkich ślizgońskich tradycji i uprzedzeń, przez które Snape nawet w Hogwarcie nie mógł czuć się do końca na miejscu. A przecież Hogwart i świat czarodziejski były jak najbardziej jego miejscem.
Panicz Mulciber przyglądał się za to Severusowi, starając się odgadnąć, co tym razem się wydarzyło.
Poruszył trochę szelmowsko brwiami, bardzo zadowolony z tego, że udało mu się przywołać na Severusową twarz chociaż cień uśmiechu.
- Trochę wcześniej, proszę. Mam nowe buty, które na pewno bardzo ładnie wyglądałyby w jego odbycie – zdradził całkiem poważnie. Były z lśniącej skóry i miały nieco spiczasty nosek, jak gdyby stworzony do znęcania się nad niesfornymi, mugolskimi ojcami.
To dobrze, mógłby powiedzieć Alistaire, gdyby przyjaciel podzielił się z nim tymi rozważaniami. Od tego był, czyż nie?
- Chujowo – wzruszył ramionami, zaciągając się mocno. – Nie tak chujowo, jak tobie, ale jak na moje standardy, to całkiem, kurwa, chujowo.
Nie chciał jednak rozmawiać o swoich problemach, które zdawały się być niezwykle błahe w porównaniu z tym, z czym borykał się Severus. Czuł się niemal winny, że cokolwiek w jego życiu mu przeszkadzało.
- Ale możemy się napić. Porządnie schlać i pośpiewać z mugolami. Ewentualnie pograć w karty. To brzmi, jak dobre rozwiązanie każdego z problemów – zaproponował, zmieniając pozycję tak, by położyć nogi na kolanach Snape’a, rozkładając się wygodnie na ławce.
Jego pomysły zdecydowanie brzmiały jak coś, co zaproponowałby uzdrowiciel.
- Severus Snape
Re: Park nad Niemnem
Pią Gru 22, 2017 8:30 pm
Severus nigdy zbytnio nie zastanawiał się nad tym co myślą o nim inni ludzie, a już z całą pewnością nie zaprzątał sobie głowy rozmyślaniami nad tym czy ktoś w ogóle się nim przejmuje. Ze swoim, oczywiście niezwykle pozytywnym, podejściem do życia, przy takich rozmyślaniach najprawdopodobniej miałby jeszcze większą niż zwykle ochotę by się zabić. Chociaż przyjaciele przecież od tego byli, żeby się martwić i dbać o siebie nawzajem, dla byłego ślizgona było to czymś wysoce niewiarygodnym i nietypowym. Czasami chciał być normalny i wierzyć w bezwarunkową miłość i sympatię między dwójką ludzi, jednak jego upośledzenie społeczne i emocjonalne było tak głębokie, że było to niemal niemożliwe.
Szczytem było dla niego rozmawianie z kimś częściej niż raz na rok, i to całkiem szczere rozmawianie, a nie nic nie znacząca gadka. Był więc niezwykle wdzięczny, nawet jeśli o tym nie mówił głośno, że Al był nielicznym z tych, którzy z nim wytrzymywali. Zresztą, prawdopodobnie obaj byli siebie warci. Severus nie znał drugiej takiej osoby jak chłopak siedzący właśnie obok niego, który z pełną powagą proponował mu penetrowanie odbytu jego ojca skórzanym butem.
- Och, Alistaire, mam wrażenie, że cokolwiek będącego w twoim posiadaniu wyglądałoby niezwykle korzystnie w jego odbycie - rzucił nieco uszczypliwie i spojrzał na niego znacząco, a na jego ustach zamajaczył znów cień uśmiechu. Można by zapewne założyć, że owy cień to jedyny rodzaj uśmiechu do jakiego był zdolny, biorąc pod uwagę, że był chyba jedynym pozytywnym grymasem jaki pojawiał się na jego twarzy.
Nieznacznie spochmurniał na nowo słysząc jego słowa. Obaj byli zupełnie innymi ludźmi, ich życie było niczym dwa zupełnie skrajne końce kija a ich problemy zawsze przyjmowały zupełnie inną skalę i postać. Mimo to, nigdy nie umniejszał zmartwieniom przyjaciela. Wiedział, że i on momentami miał ciężko. Chociaż zupełnie nie rozumiał tego świata wysokich rodów, bogatych, z zasadami, robił wszystko co w jego mocy by przynajmniej dodawać mu otuchy. Otworzył usta, z zamiarem zapytania o ową chujowość sytuacji, szybko jednak zmienił zdanie. Jeśli Al chciałby się z nim podzielić swym problemem, zrobiły to. A Severus nie miał w zwyczaju ciągnąć ludzi za język. W wyrazie zrozumienia jedynie ścisnął nieznacznie nogę chłopaka która wylądowała na jego kolanach. Normalnie najpewniej zepchnąłby je z siebie, posyłając kumplowi jakąś zgryźliwą uwagę, dziś jednak łaknął wszelkich interakcji z przychylną mu osobą, a nie awanturniczym ojcem czy oschłą matką.
- Śpiew nie jest moją mocną stroną - pokręcił głową na tą propozycję, niemal z odrobiną strachu zerkając na nieobliczalnego przyjaciela. Jednak druga jej część zdawała się znacznie bardziej interesująca i być może mógł się na nią zgodzić. - Ale schlanie się w tej sytuacji brzmi jak jedyna słuszna opcja.
Mruknął, przyglądając się horyzontowi, za którym niknęły już ostatnie, przygaszone promienie słońca. Na niebie zaczynało majaczyć coraz więcej gwiazd a powietrze nieznacznie ochłodziło się, mimo to, wciąż było niezwykle przyjemnie.
Szczytem było dla niego rozmawianie z kimś częściej niż raz na rok, i to całkiem szczere rozmawianie, a nie nic nie znacząca gadka. Był więc niezwykle wdzięczny, nawet jeśli o tym nie mówił głośno, że Al był nielicznym z tych, którzy z nim wytrzymywali. Zresztą, prawdopodobnie obaj byli siebie warci. Severus nie znał drugiej takiej osoby jak chłopak siedzący właśnie obok niego, który z pełną powagą proponował mu penetrowanie odbytu jego ojca skórzanym butem.
- Och, Alistaire, mam wrażenie, że cokolwiek będącego w twoim posiadaniu wyglądałoby niezwykle korzystnie w jego odbycie - rzucił nieco uszczypliwie i spojrzał na niego znacząco, a na jego ustach zamajaczył znów cień uśmiechu. Można by zapewne założyć, że owy cień to jedyny rodzaj uśmiechu do jakiego był zdolny, biorąc pod uwagę, że był chyba jedynym pozytywnym grymasem jaki pojawiał się na jego twarzy.
Nieznacznie spochmurniał na nowo słysząc jego słowa. Obaj byli zupełnie innymi ludźmi, ich życie było niczym dwa zupełnie skrajne końce kija a ich problemy zawsze przyjmowały zupełnie inną skalę i postać. Mimo to, nigdy nie umniejszał zmartwieniom przyjaciela. Wiedział, że i on momentami miał ciężko. Chociaż zupełnie nie rozumiał tego świata wysokich rodów, bogatych, z zasadami, robił wszystko co w jego mocy by przynajmniej dodawać mu otuchy. Otworzył usta, z zamiarem zapytania o ową chujowość sytuacji, szybko jednak zmienił zdanie. Jeśli Al chciałby się z nim podzielić swym problemem, zrobiły to. A Severus nie miał w zwyczaju ciągnąć ludzi za język. W wyrazie zrozumienia jedynie ścisnął nieznacznie nogę chłopaka która wylądowała na jego kolanach. Normalnie najpewniej zepchnąłby je z siebie, posyłając kumplowi jakąś zgryźliwą uwagę, dziś jednak łaknął wszelkich interakcji z przychylną mu osobą, a nie awanturniczym ojcem czy oschłą matką.
- Śpiew nie jest moją mocną stroną - pokręcił głową na tą propozycję, niemal z odrobiną strachu zerkając na nieobliczalnego przyjaciela. Jednak druga jej część zdawała się znacznie bardziej interesująca i być może mógł się na nią zgodzić. - Ale schlanie się w tej sytuacji brzmi jak jedyna słuszna opcja.
Mruknął, przyglądając się horyzontowi, za którym niknęły już ostatnie, przygaszone promienie słońca. Na niebie zaczynało majaczyć coraz więcej gwiazd a powietrze nieznacznie ochłodziło się, mimo to, wciąż było niezwykle przyjemnie.
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach