Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
- Remus J. Lupin
Re: Las
Sob Wrz 26, 2015 6:56 pm
Pełnia. Drżał na samo to słowo. Na samą myśl o niej trząsł się jak osika na wietrze. Wiele razy zadawał sobie pytanie dlaczego on, czemu akurat trafiło to na niego i skazano na wieczną mękę. Nie. To nie była wina jego ojca, chociaż zawsze powtarzał, że jest inaczej. W każde wakacje czy święta, jak tylko wracał do domu, przepraszał go za wszystko. Doszło nawet do tego, że pokłócili się i Remus wygarnął mu, że chociaż raz w życiu, kiedy jest w domu, chce się cieszyć ze spędzanego z nimi czasu, a nie tego by mu przypominano kim jest. W całej tej sprawie jedyną winną osobą był niejaki Fenrir Greyback i nikt inny. Spojrzał w lustro przed wyjściem. Spojrzała na niego blada, pozbawiona życia twarz. Podkrążone, sine oczy straciły cały swój złoty blask, a włosy, które tak staranie zawsze czesał, były teraz gęstą plątaniną czegoś niezidentyfikowanego. Bruzdy na skórze powodowały, że jeszcze bardziej się sobą brzydził. Ile on by dał, by być jak Syriusz. Albo jak James. Szlag, nawet jak Peter! Bez blizn. Bez strachu. I bez zezwierzęcenia. Po prostu kimś zwyczajnym. Westchnął. Wziął głęboki oddech i wyprostował się. Musi iść. Musi się wymknąć ze szkoły i zdążyć do Lasu nim wzejdzie księżyc, który ma być kolejnym krwawym w jego życiu. Wyszedł z łazienki i zszedł na dół, do salonu. Kilka osób skierowało na niego swoje spojrzenia, ale widząc jak wygląda, powrócili do swoich zajęć. Szkoda im było fatygi, by o cokolwiek pytać. Poprawił odznakę prefekta. Wiedział, że nie ma dzisiaj dyżuru, ale jak zwykle miał już wybraną wymówkę, gdyby ktoś, czyt. Filch lub McGonagall, go złapał. Szedł przed siebie udając, że kontroluje korytarze. Na szczęście na nikogo nie wpadł i wymknął się z zamku tajemnym przejściem. Na dworze było już ciemno. Szedł przed siebie krocząc z wysokiej trawie, aż znalazł się w Zakazanym Lesie. Uprzedził przyjaciół, że spotkają się tutaj zamiast, jak zwykle, we Wrzeszczącej Chacie. Tam nie mogli pójść, gdyż nie będzie z nimi tym razem Petera. Chciał być tu pierwszy, aby spokojnie przygotować się na najgorsze. Jeśli w ogóle można się do tego w jakikolwiek sposób przygotować. Nie sposób sobie tego nawet wyobrazić. Przedarł się przez ostatnie chaszcze, nie bacząc na poszarpaną od nich szatę, potem to naprawi. Przysiadł na jakimś kamieniu i czekał, w myślach odliczając czas.
[z/t]
[z/t]
- Kelly McCarthy
Re: Las
Sro Paź 14, 2015 6:19 pm
Że też dała się namówić Irytkowi na ten głupi układ. Stała teraz gdzieś w okolicy błoni w kompletnym bezruchu próbując sobie przypomnieć po co ona tam właściwie idzie. Przecież w Wielkiej Sali było pod dostatkiem słodyczy i gdyby tylko poprosiła, skrzaty być może (z łaską, ale zawsze), rzuciłyby jej jakieś smakołyki. Ale nie! Ona teraz próbowała pokazać jaka to nie jest odważna i uparta, tylko szaleniec w środku nocy zapuszczałby się w samotności do Zakazanego Lasu, bo ma układ z duchem. Szaleństwo! Szaleństwo i jeszcze raz szaleństwo!
Im dalej szła, tym mniej widziała. Może zaledwie tyle, co na wyciągnięcie ręki, ale nie chciała używać zaklęć, wolała pozostać niezauważona. Więc przedzierała się przez zarośla i krzaki, które kaleczyły jej dłonie. Palce prawej dłoni niemal już jej zsiniały od tego jak kurczowo trzymała różdżkę. Gdyby tylko teraz coś ją zaatakowało, jej jedyną nadzieją były zaklęcia. Bo przecież co takie chuchro może komukolwiek zrobić? Ledwie miała siłę nosić torbę z książkami i między zajęciami narzekała na ból z powodu zbyt ciężkich ksiąg, które kazano im nosić.
Było chłodno już przed murami szkoły, a im dalej szła w las, tym temperatura stawała się niższa. Okryła się ciaśniej szatą, która miała na plecach i przystanęła na moment nie wiedząc, w jakim kierunku powinna teraz wyruszyć. Więc stała tak sierotka po środku śmiertelnie niebezpiecznego lasu i szukała jelenia. Nie w przenośni, dosłownie!
Wcisnęła różdżkę za pas spodni, gdzieś w okolicy kości biodrowej i potarła skostniałe dłonie. Słyszała jak serce w jej piersi z każdą sekundą łomocze co raz głośniej, jakby zaraz miało wyrwać się z jej piersi i uciec. Wytężyła spojrzenie, aby dostrzec cokolwiek w tej egipskiej ciemności i ruszyła jeszcze dalej, mając wrażenie, że gdzieś w pobliskich krzakach coś się rusza. Napewno nie było to zwierze, którego szuka, ale postanowiła badać każdą poszlakę.
Myślami starała się być gdzie indziej, gdzieś, gdzie jest ciepło, przytulnie i przede wszystkim bezpiecznie. Gdzieś w pokoju wspólnym z kubkiem herbaty w dłoniach, marzyła, aby znaleźć już to czego szuka i wynosić się stąd jak najdalej. Wszystkie te pająki, które plątały się wśród sterty uschniętych liści (mimo, iż była wiosna!) doprowadzały ją do szaleństwa, pohukiwania sów, ciche szelesty wiatru. Miała wrażenie, że las każe jej się stąd wynosić, ale ona była nieugięta i dalej szła w zaparte.
Odwróciła się gwałtownie o 180*, kiedy jakiś szelest wydał się głośniejszy niż reszta.
Im dalej szła, tym mniej widziała. Może zaledwie tyle, co na wyciągnięcie ręki, ale nie chciała używać zaklęć, wolała pozostać niezauważona. Więc przedzierała się przez zarośla i krzaki, które kaleczyły jej dłonie. Palce prawej dłoni niemal już jej zsiniały od tego jak kurczowo trzymała różdżkę. Gdyby tylko teraz coś ją zaatakowało, jej jedyną nadzieją były zaklęcia. Bo przecież co takie chuchro może komukolwiek zrobić? Ledwie miała siłę nosić torbę z książkami i między zajęciami narzekała na ból z powodu zbyt ciężkich ksiąg, które kazano im nosić.
Było chłodno już przed murami szkoły, a im dalej szła w las, tym temperatura stawała się niższa. Okryła się ciaśniej szatą, która miała na plecach i przystanęła na moment nie wiedząc, w jakim kierunku powinna teraz wyruszyć. Więc stała tak sierotka po środku śmiertelnie niebezpiecznego lasu i szukała jelenia. Nie w przenośni, dosłownie!
Wcisnęła różdżkę za pas spodni, gdzieś w okolicy kości biodrowej i potarła skostniałe dłonie. Słyszała jak serce w jej piersi z każdą sekundą łomocze co raz głośniej, jakby zaraz miało wyrwać się z jej piersi i uciec. Wytężyła spojrzenie, aby dostrzec cokolwiek w tej egipskiej ciemności i ruszyła jeszcze dalej, mając wrażenie, że gdzieś w pobliskich krzakach coś się rusza. Napewno nie było to zwierze, którego szuka, ale postanowiła badać każdą poszlakę.
Myślami starała się być gdzie indziej, gdzieś, gdzie jest ciepło, przytulnie i przede wszystkim bezpiecznie. Gdzieś w pokoju wspólnym z kubkiem herbaty w dłoniach, marzyła, aby znaleźć już to czego szuka i wynosić się stąd jak najdalej. Wszystkie te pająki, które plątały się wśród sterty uschniętych liści (mimo, iż była wiosna!) doprowadzały ją do szaleństwa, pohukiwania sów, ciche szelesty wiatru. Miała wrażenie, że las każe jej się stąd wynosić, ale ona była nieugięta i dalej szła w zaparte.
Odwróciła się gwałtownie o 180*, kiedy jakiś szelest wydał się głośniejszy niż reszta.
- Sahir Nailah
Re: Las
Sro Paź 14, 2015 7:07 pm
Noc - więc już ucieka Twoje serce?
Tum-tum. Tum-tum. TUM-TUM!
Namalujesz mi ten ostatni obraz swoją krwią - nie bój się, masz jej wystarczająco wiele w swoich zyłach - wyszepczesz mi parę słów do ucha - och, będę cię słuchał! - jako twój kochanek będę ci Nocą i Krwią, Śmiercią i Życiem - idealnym bytem, w którym granice zamykają, doświadczonym mistycyzmem sekretów bytu - nie martw się, zapłacze nad twoją głową Księżyc - zobacz, zadrzyj głowę w górę - dzisiaj świecił wystarczająco blado, by cienie tańczące na twoim ciele pośród koszmarnie powyginanymi gałęziami były niemal niezauważlne - Noc Cię pochłania, Noc Cię zrozumie - powietrze targa stronami twojego jestestwa i ukłąda je na gonitwie myśli i pragnień - powiedz, no dalej, zacznij już szeptać - gdzioe znajduję się twój opunkt "x", który wystarczy nacisnąć, by rozpoczęła się panika..? TO jeszcze nie teraz - napawaj się chwilą samotności, która mamiła cię swą ułudą - przecież słyszysz te sowy, wyobrażasz sobie robale pełzające pod twoimi nogami, stonogi o długich, chitynowych ciałach i wielu nogach, które przesuwały sie bezszelestnie po runie leśnym, każdy z tych pająków, które ostrzyły swoje szczęki, czekając - cierpliwi drapieżnicy - na taką sarenkę... może jednak coś mniejszego - może zadowolą się muchami, ćmami, które trzepotały swoimi skrzydałkami - jedna z nich przeleciała tuż przed twoją twarzą, jej idylliczny byt otarł się o twój policzek, kiedy w niego uderzyła, zwabiona blaskiem twych oczu - natychmiast odleciała...
Och - wpadła w pajęczą sieć.
Myślisz, że coś się tu skrywa? - gwałtownie się obracasz, wsłuchując się w złowieszcze milczenie gwiazd, co towarzyszyły obojętnej Lunie przyozdabiającej twe ogniste włosy srebrzystą, ciężką koroną - była zimna, lodowata, wycięta z samego lodu - i z niej spłynęła po kosmykach lodowata kropla wsuwająca się za kołnierz - różnica temp-eratur, gdy twe ciało było tak nagrzane - proszę cię, droga Kelly - to naprawdę powietrze było chłodne, czy to po prostu twoja imaginacja rzeczywistości? Uważaj, wyobraźnia jest fałszywa - co tu dla ciebie jest prawdą, a co fałszem, gdy ludzka sylwetka zatańczyła na granicy twego wzroku tylko po to, by zaraz Kruk z głośnym krzekiem wyleciał spomiędzy krzewów i czmychnęła przed twą sylwetką?
Krakanie wtórowało waleniu serca.
To Noc, Moja Kelly - och, już Moja, przecież przywołałaś mnie do siebie - i widzisz, posłałem Ci już w finezyjnym akcie swego zwiastuna - szlachetne ptaki o wysokiej inteligencji splamione nieczystą czernią, nasączone brudem żerowania na trupach - oto z jakim ptakiem Nas kojarzono - co o tym sądzisz, Mccarthy, gdy spoglądasz codzienne w lustro, gdy szykujesz swój mundurek na zajęcia, na którego godle widnieje nie Kruk, a właśnie orzeł?
No dalej - powiedz mi, co tu jest prawdą, a co fałszem? Obiecuję, że zostanie to między nami - między wirującymi cieniami, które dawno pożarły Cię w swoich ramionach, kiedy tylko zdecydowałaś się tutaj zbliżyć - i tak na 50 osób tych 49 będzie mówić prawdę, ale jedna będzie kłamać - komu ufasz teraz? Mi, Absolutowi, czy Irytkowi - poltergeistowi od siódmej żałoby, wabiącego cię do tak BEZPIECZNEGO miejsca, do którego chodzenie było surowo zabronione - i gdybyś miała wybierać, to czy wolałabyś nie ufać wszystkim z powodu jednego kłamcy, czy może jednak narażać się na zdradę, ale jednak ufać? Cokolwiek wybierzesz nie ma to żadnego znaczenia, przynajmniej nie dla mnie - jesteś wszak pojedynczą jednostką wkraczającego do mojego małego świata, nad którym czuwała Luna ze swymi tancerkami na granacie firmamentu - Ja tu będę Śmiercią spoglądającą po cichu ze strychu na twe kroki - może już spoglądam, może jeszcze mnie tu nie ma - wystarczy, byś czuła smród zgniłego oddechu na karku, byś widziała biel larw wyżerających wnętrzności trupiobladego konia dosiadanego przez Czwartego Jeźdźca po zadęciu w trąby, po otworzeniu przez Baranka czwartej pieczęci - i tak mówił - Chodź, a patrzaj! Oto koń płowy, a tego, który siedział na nim, imię było Śmierć, a Otchłań mu towarzyszyła. (...)
Kelly, Kelly, Kelly... Gdzieś Ty zawędrowała tak późną porą, gdy wszystkie grzeczne dziewczynki powinny dawno spać, hmm..?
Tum-tum. Tum-tum. TUM-TUM!
Namalujesz mi ten ostatni obraz swoją krwią - nie bój się, masz jej wystarczająco wiele w swoich zyłach - wyszepczesz mi parę słów do ucha - och, będę cię słuchał! - jako twój kochanek będę ci Nocą i Krwią, Śmiercią i Życiem - idealnym bytem, w którym granice zamykają, doświadczonym mistycyzmem sekretów bytu - nie martw się, zapłacze nad twoją głową Księżyc - zobacz, zadrzyj głowę w górę - dzisiaj świecił wystarczająco blado, by cienie tańczące na twoim ciele pośród koszmarnie powyginanymi gałęziami były niemal niezauważlne - Noc Cię pochłania, Noc Cię zrozumie - powietrze targa stronami twojego jestestwa i ukłąda je na gonitwie myśli i pragnień - powiedz, no dalej, zacznij już szeptać - gdzioe znajduję się twój opunkt "x", który wystarczy nacisnąć, by rozpoczęła się panika..? TO jeszcze nie teraz - napawaj się chwilą samotności, która mamiła cię swą ułudą - przecież słyszysz te sowy, wyobrażasz sobie robale pełzające pod twoimi nogami, stonogi o długich, chitynowych ciałach i wielu nogach, które przesuwały sie bezszelestnie po runie leśnym, każdy z tych pająków, które ostrzyły swoje szczęki, czekając - cierpliwi drapieżnicy - na taką sarenkę... może jednak coś mniejszego - może zadowolą się muchami, ćmami, które trzepotały swoimi skrzydałkami - jedna z nich przeleciała tuż przed twoją twarzą, jej idylliczny byt otarł się o twój policzek, kiedy w niego uderzyła, zwabiona blaskiem twych oczu - natychmiast odleciała...
Och - wpadła w pajęczą sieć.
Myślisz, że coś się tu skrywa? - gwałtownie się obracasz, wsłuchując się w złowieszcze milczenie gwiazd, co towarzyszyły obojętnej Lunie przyozdabiającej twe ogniste włosy srebrzystą, ciężką koroną - była zimna, lodowata, wycięta z samego lodu - i z niej spłynęła po kosmykach lodowata kropla wsuwająca się za kołnierz - różnica temp-eratur, gdy twe ciało było tak nagrzane - proszę cię, droga Kelly - to naprawdę powietrze było chłodne, czy to po prostu twoja imaginacja rzeczywistości? Uważaj, wyobraźnia jest fałszywa - co tu dla ciebie jest prawdą, a co fałszem, gdy ludzka sylwetka zatańczyła na granicy twego wzroku tylko po to, by zaraz Kruk z głośnym krzekiem wyleciał spomiędzy krzewów i czmychnęła przed twą sylwetką?
Krakanie wtórowało waleniu serca.
To Noc, Moja Kelly - och, już Moja, przecież przywołałaś mnie do siebie - i widzisz, posłałem Ci już w finezyjnym akcie swego zwiastuna - szlachetne ptaki o wysokiej inteligencji splamione nieczystą czernią, nasączone brudem żerowania na trupach - oto z jakim ptakiem Nas kojarzono - co o tym sądzisz, Mccarthy, gdy spoglądasz codzienne w lustro, gdy szykujesz swój mundurek na zajęcia, na którego godle widnieje nie Kruk, a właśnie orzeł?
No dalej - powiedz mi, co tu jest prawdą, a co fałszem? Obiecuję, że zostanie to między nami - między wirującymi cieniami, które dawno pożarły Cię w swoich ramionach, kiedy tylko zdecydowałaś się tutaj zbliżyć - i tak na 50 osób tych 49 będzie mówić prawdę, ale jedna będzie kłamać - komu ufasz teraz? Mi, Absolutowi, czy Irytkowi - poltergeistowi od siódmej żałoby, wabiącego cię do tak BEZPIECZNEGO miejsca, do którego chodzenie było surowo zabronione - i gdybyś miała wybierać, to czy wolałabyś nie ufać wszystkim z powodu jednego kłamcy, czy może jednak narażać się na zdradę, ale jednak ufać? Cokolwiek wybierzesz nie ma to żadnego znaczenia, przynajmniej nie dla mnie - jesteś wszak pojedynczą jednostką wkraczającego do mojego małego świata, nad którym czuwała Luna ze swymi tancerkami na granacie firmamentu - Ja tu będę Śmiercią spoglądającą po cichu ze strychu na twe kroki - może już spoglądam, może jeszcze mnie tu nie ma - wystarczy, byś czuła smród zgniłego oddechu na karku, byś widziała biel larw wyżerających wnętrzności trupiobladego konia dosiadanego przez Czwartego Jeźdźca po zadęciu w trąby, po otworzeniu przez Baranka czwartej pieczęci - i tak mówił - Chodź, a patrzaj! Oto koń płowy, a tego, który siedział na nim, imię było Śmierć, a Otchłań mu towarzyszyła. (...)
Kelly, Kelly, Kelly... Gdzieś Ty zawędrowała tak późną porą, gdy wszystkie grzeczne dziewczynki powinny dawno spać, hmm..?
- Kelly McCarthy
Re: Las
Sro Paź 14, 2015 7:30 pm
Z każdą sekundą, którą tu spędzała bała się co raz bardziej. Miała wrażenie, że nie jest tu sama, może i miała rację... Wszystkie te zwierzęta, wiatr, księżyc. To one były tu z nią ale czy dodawały jej w ten sposób odwagi? Nie, umacniały ją w fakcie, że jest tutaj jak nieproszony gość, ktoś, kto powinien siedzieć w dormitorium i czytać książki o takich miejscach i przygodach, a nie być ich głównym bohaterem.
- Niech to wszystko szlag! - mruknęła do siebie, cicho, cichuteńko. Bała się obudzić jakiegoś potwora, niczym z jej największych koszmarów nocnych. Bała się wszystkiego, dosłownie. Nawet własnego cienia, który dzielnie za nią podążał. Był rozmyty, delikatny, oddzielał się swoją czernią na tle runa oświetlanego jedynie słabym blaskiem księżyca.
Dziękowała Bogu, że nie było dzisiaj pełni, że nie spotka tutaj żadnego wilkołaka żądnego krwi, nie pomyślała o innych stworzeniach, bo były dla niej tak nieoczywiste jak świat magii zanim dostała list.
Może i byłoby lepiej, gdyby wciąż uczęszczała do szkoły dla mugoli? Zwykłej, bez całego czarowania, mistycznych stworów i eliksirów, które potrafiły wszystko.
Wyjęła ponownie swoją różdżkę, gest obronny. Jaka była przeszczęśliwa - o ile można było nazwać tak uczucie targające nią w tym momencie. Okazało się, że to tylko zwykły kruk, który zbłądził gdzieś i zboczył zapewne z toru lotu.
A może to znak? Kolejny z kolejnych, że nie powinno jej tu być? Powtarzała sobie to zdanie w głowie już setki razy, a była w lesie zaledwie kilka minut, a może z godzinę? Czas wydawał się zatrzymać tutaj w miejscu, jakby zacieśniając na jej szyi czarne łapska, które zaciskały się co raz mocniej i ciągnęły ją dalej w głąb. Las żył - swoim życiem, którego nigdy nie będzie w stanie poznać, ani w pełni zrozumieć.
Swoje myśli skupiła teraz tylko i wyłącznie na zadaniu. Z każdym krokiem przyspieszała tempa mając wrażenie, że coś ją goni i zaraz dopadnie wciągając w jakieś bagno i już na zawsze zostanie pod ziemią. Zgnije i wraz z ostatnim oddechem zda sobie sprawę, że źle zrobiła, że myliła się myśląc, że nic jej się nie stanie.
Oczy miała szeroko otwarte, a wszystkie zmysły działały teraz na najwyższych obrotach.
Co chwilę zerkała za siebie z duszą na ramieniu. Znów schowała różdżkę, bo dawało jej to złudną nadzieję, że nie będzie jej tutaj potrzebna i jest bezpieczna. Ha! Bezpieczeństwo w Zakazanym Lesie! To jakby powiedzieć, że czarne jest białe, a białe czarne.
Niemal zachłystywała się powietrzem, które wpadało do jej płuc i sprawiało wrażenie tak gęstego i wilgotnego, jakby zaraz miała się udusić. Zadrżała i przystanęła w miejscu zdając sobie sprawę, że się zgubiła.
Wszystkie drzewa wyglądały jednakowo, każdy krzak zlewał się w ciemności w jedność, nie było już drogi powrotnej... Nie teraz, nie teraz kiedy jest tak blisko a zarazem tak daleko od swojego celu!
Nie zamierzała wracać, była uparta, głupia i próbowała za wszelką cenę udowodnić, że sobie poradzi, nawet teraz, kiedy nie wiedziała co ma robić. Opuściła powoli głowę starając się pozbierać wszystkie myśli, które wirowały jej w głowie.
"Wracaj ty idiotko!" - tylko to słyszała i tylko w te słowa była w stanie uwierzyć, ale odtrącała tę myśl od siebie co raz bardziej. Serce mówiło jedno, rozum drugie, a jej odwaga trzecie.
Och jakaż była niewinna i bezbronna!
- Niech to wszystko szlag! - mruknęła do siebie, cicho, cichuteńko. Bała się obudzić jakiegoś potwora, niczym z jej największych koszmarów nocnych. Bała się wszystkiego, dosłownie. Nawet własnego cienia, który dzielnie za nią podążał. Był rozmyty, delikatny, oddzielał się swoją czernią na tle runa oświetlanego jedynie słabym blaskiem księżyca.
Dziękowała Bogu, że nie było dzisiaj pełni, że nie spotka tutaj żadnego wilkołaka żądnego krwi, nie pomyślała o innych stworzeniach, bo były dla niej tak nieoczywiste jak świat magii zanim dostała list.
Może i byłoby lepiej, gdyby wciąż uczęszczała do szkoły dla mugoli? Zwykłej, bez całego czarowania, mistycznych stworów i eliksirów, które potrafiły wszystko.
Wyjęła ponownie swoją różdżkę, gest obronny. Jaka była przeszczęśliwa - o ile można było nazwać tak uczucie targające nią w tym momencie. Okazało się, że to tylko zwykły kruk, który zbłądził gdzieś i zboczył zapewne z toru lotu.
A może to znak? Kolejny z kolejnych, że nie powinno jej tu być? Powtarzała sobie to zdanie w głowie już setki razy, a była w lesie zaledwie kilka minut, a może z godzinę? Czas wydawał się zatrzymać tutaj w miejscu, jakby zacieśniając na jej szyi czarne łapska, które zaciskały się co raz mocniej i ciągnęły ją dalej w głąb. Las żył - swoim życiem, którego nigdy nie będzie w stanie poznać, ani w pełni zrozumieć.
Swoje myśli skupiła teraz tylko i wyłącznie na zadaniu. Z każdym krokiem przyspieszała tempa mając wrażenie, że coś ją goni i zaraz dopadnie wciągając w jakieś bagno i już na zawsze zostanie pod ziemią. Zgnije i wraz z ostatnim oddechem zda sobie sprawę, że źle zrobiła, że myliła się myśląc, że nic jej się nie stanie.
Oczy miała szeroko otwarte, a wszystkie zmysły działały teraz na najwyższych obrotach.
Co chwilę zerkała za siebie z duszą na ramieniu. Znów schowała różdżkę, bo dawało jej to złudną nadzieję, że nie będzie jej tutaj potrzebna i jest bezpieczna. Ha! Bezpieczeństwo w Zakazanym Lesie! To jakby powiedzieć, że czarne jest białe, a białe czarne.
Niemal zachłystywała się powietrzem, które wpadało do jej płuc i sprawiało wrażenie tak gęstego i wilgotnego, jakby zaraz miała się udusić. Zadrżała i przystanęła w miejscu zdając sobie sprawę, że się zgubiła.
Wszystkie drzewa wyglądały jednakowo, każdy krzak zlewał się w ciemności w jedność, nie było już drogi powrotnej... Nie teraz, nie teraz kiedy jest tak blisko a zarazem tak daleko od swojego celu!
Nie zamierzała wracać, była uparta, głupia i próbowała za wszelką cenę udowodnić, że sobie poradzi, nawet teraz, kiedy nie wiedziała co ma robić. Opuściła powoli głowę starając się pozbierać wszystkie myśli, które wirowały jej w głowie.
"Wracaj ty idiotko!" - tylko to słyszała i tylko w te słowa była w stanie uwierzyć, ale odtrącała tę myśl od siebie co raz bardziej. Serce mówiło jedno, rozum drugie, a jej odwaga trzecie.
Och jakaż była niewinna i bezbronna!
- Sahir Nailah
Re: Las
Sro Paź 14, 2015 7:58 pm
Nie, nie - zamknij je - czy cokolwiek zrobiłoby ci teraz różnicę? Widzieć albo nie widzieć - to ta prawda, która pozostawała ukryta, poza twoją zdolnością zrozumienia - jesteś oto przed lustrem - i to odbicie, które widzisz, to bardzo krzywo zwierciadło - masz odbicie mętne rzeczywistości, drugą stronę medalu - czemu tutaj jesteś/ Biegnij, no dalej! - jesteś tą Łanią, po którą weszłaś międyz drzewa - nie musisz już jej szukać - zobacz, jak wydłużają się twe nogi, a jak jednocześnie ciążą, jak twoje ciało poddaje się grawitacji - chcesz przyśpieszyć? - wydajesz się ciągle stać w miejscu - tutajw szystkie drzewa wyglądają tak samo - są powyginanymi dłońmi wiedźm o pokracznych palcach zakończonych szponami, które obrosły czernią liści - wyciągają się po ciebie, jak sięgała ciemność do twojego gardła i co ci pozostaje, słodka Krukoneczko? Pozostaje ci wsłuchiwać się w ich szept - potrafisz pojąć, o czym do ciebie mówią? A mówią o znakach, które starasz się pochłonąć umysłem, by zaraz je odepchnąć - samooszukiwanie się to wielka sztuka - wypróbujmy, czy ją posiadasz... Myśl, zastanawiaj się dalej - nad tym, co tu robisz i po co tutaj przybyłaś - lub może zastanów się nad tym, dlaczego uciekasz, czemu coraz szybciej się poruszasz, skoro schowawszy różdżkę do samej siebie mówisz, iż nic ci tu nie grozi? Odrzuć strach i wygraj z pustką - nie wygrasz i Mnie nie odrzucisz - popatrz, Wiedźmy już wplątują się w falowane kosmyki twych włosów, szarpią cię za szaty - twe krzywe odbicie zaczyna nabierać żywtoności, gdy las wokół ciebie powstaje na zawołanie Luny - musiałaś je przegapić... Doprawdy - ten Dzwon nawołujący Koszmary do uczty był bardzo głośny - jak możesz być taką ignorantką, moja niemądra zabaweczko?
Obserwowana Zabaweczko przez tego, który zwykł nazywać Śmierć swoją siostrą, ale wiesz co? Ostatnio, dzień po dniu, ją mordował - tylko po to, by samemu zaciskać bynajmniej nie kościste, ale równie blade, co poszarzałe kości, palce na drewnianej rękojeści kosy - unosił ją co wieczór - uniósł ją i teraz, gdy wszechrzecz szeptała mu to, czego Tyś nie potrafiła, Krukoneczko, pojąć, a co wkradało się do twej duszy podpisanym traktatem ze zwierzęcym instynktem samozachowawczym - a czy chociaż słyszysz, jak znów Dzwon Żałobny dzwoni? To już na twoją cześć... I słyszysz, jak wtóruje mu pieśń kosy? Oj, to tylko chora wyobraźnia...
Nie mówiłem, byś nie ufał mi na słowo?
Ja jestem Ten, Który Kłamie.
Więc czy stojąc przed lustrem czasem zastanawiasz się, co jest oszustwem, a co nie?
- Dokąd tak biegniesz, Samotna Łanio..? - Głos - czy teraz rozumiesz, czy teraz łapiesz? - Rozlegał się z twojej prawej strony - i nie sposób stwierdzić, czy był oddalony o ciebie o krok, czy może o 10 metrów - w ciemności ustanowionej przez gęste gałęzie wzrok ludzi, tak ułomny, zawodził i manipulował wyobraźnią jeszcze lepiej, niźli robił to Beksiński na swych obrazach - mrukliwy, spokojny, zdecydowanie męski...
I nikt się nie wysunął z tej ciemności.
Obserwowana Zabaweczko przez tego, który zwykł nazywać Śmierć swoją siostrą, ale wiesz co? Ostatnio, dzień po dniu, ją mordował - tylko po to, by samemu zaciskać bynajmniej nie kościste, ale równie blade, co poszarzałe kości, palce na drewnianej rękojeści kosy - unosił ją co wieczór - uniósł ją i teraz, gdy wszechrzecz szeptała mu to, czego Tyś nie potrafiła, Krukoneczko, pojąć, a co wkradało się do twej duszy podpisanym traktatem ze zwierzęcym instynktem samozachowawczym - a czy chociaż słyszysz, jak znów Dzwon Żałobny dzwoni? To już na twoją cześć... I słyszysz, jak wtóruje mu pieśń kosy? Oj, to tylko chora wyobraźnia...
Nie mówiłem, byś nie ufał mi na słowo?
Ja jestem Ten, Który Kłamie.
Więc czy stojąc przed lustrem czasem zastanawiasz się, co jest oszustwem, a co nie?
- Dokąd tak biegniesz, Samotna Łanio..? - Głos - czy teraz rozumiesz, czy teraz łapiesz? - Rozlegał się z twojej prawej strony - i nie sposób stwierdzić, czy był oddalony o ciebie o krok, czy może o 10 metrów - w ciemności ustanowionej przez gęste gałęzie wzrok ludzi, tak ułomny, zawodził i manipulował wyobraźnią jeszcze lepiej, niźli robił to Beksiński na swych obrazach - mrukliwy, spokojny, zdecydowanie męski...
I nikt się nie wysunął z tej ciemności.
- Kelly McCarthy
Re: Las
Sro Paź 14, 2015 8:14 pm
Serce załomotało jej w piersi jeszcze mocniej, jeszcze bardziej dając do zrozumienia, że zaraz dobiegnie jego kres życia. Zupełnie jakby miała atak paniki, drzewa powoli przysuwały się ku niej, szeleszcząc złowieszczo. Zwierzęta jakby w sekundzie ożyły i każde z nich wydało z siebie bliżej niezidentyfikowany dźwięk, który złożony w całość z szumem wiatru muskającego liście, roztaczał aurę nie do opisania. Zatrzymała się, kiedy do jej uszu dobiegł czyjś głos. To na pewno tylko jej wyobraźnia...
To tylko wyobraźnia, McCarthy do cholery! Zadrżała, ale już nie z zimna, a ze strachu.
Trzeba było głupia posłuchać samej siebie, wsłuchać się w las, jak z każdym krokiem szeptał, abyś nie szła dalej, aby twoje stopy zatrzymały się i zwróciły w kierunku, z którego przyszłaś... Teraz nie ma już odwrotu...
Nie wyjęła różdżki, która wciąż dzielnie spoczywała tak blisko jej ciała, że przy każdym ruchu czuła jej obecność, to dodawało jej nieco odwagi, ale czymże ona była! Zwykłym nieuchwytnym motylem, który przylatywał do niej w spokojniejszych momentach, a kiedy pojawiał się strach, odwaga odlatywała łopocąc cicho skrzydełkami gdzieś w mrok.
Czuła, że im dłużej stoi, tym jej nogi robią się cięższe, a oddech płytszy. Zamknęła oczy, nie chciała wiedzieć, kto, albo co do niej mówi. Nie chciała już patrzeć we wszechotaczający ją mrok. Chciała być daleko stąd.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że może tu zginąć, czuła zimny oddech kostuchy na plecach. Śmierdział zgnilizną i krwią swoich ofiar.
- Kim jesteś? - zapytała już nieco głośniej mając jednak nadzieję, że tylko wiatr jej odpowie. Drżała, nawet jej głos nie potrafił być teraz opanowany. Ręce swobodnie spuszczone wzdłuż ciała nie wisiały spokojnie, a podrygiwały w szalonym tańcu strachu i niepewności. Chciałaby powiedzieć coś jeszcze, do postaci, która prawdopodobnie tu jest i ją widzi, ale nie wiedziała nawet o co ma zapytać ani gdzie skierować swój głos.
Powoli otworzyła oczy z nadzieją, że już jest gdzie indziej, bezpieczna i z dala od tego wszystkiego. Jakaż była głupia!
- Nie chcę ci zrobić krzywdy... - wymruczała te słowa cicho, jednak wiedziała, że owy ktoś ją usłyszy. I jakie to zabawne, że proponuje bezpieczeństwo komuś, kogo nie widzi, nie wie kim jest i jakie ma zamiary!
Przecież równie dobrze, to ona mogła ucierpieć w tym spotkaniu, bo gdyby nie kawałek magicznego patyka, byłaby bezbronna jak zwierzyna na polowaniu. Mogła jedynie uciekać w nadziei, że nikt jej nie dogoni.
Ale w którą stronę? W prawo, w lewo? Przecież sama nie wiedziała gdzie się znajduje, co gorsza gdyby obrała kierunek w głąb lasu i spotkała coś o wiele gorszego niż tylko (miejmy nadzieję) swoją chorą wyobraźnię, która potrafiła wyimagować głos gdzieś spomiędzy drzew.
Jaka byłaś głupia!
To tylko wyobraźnia, McCarthy do cholery! Zadrżała, ale już nie z zimna, a ze strachu.
Trzeba było głupia posłuchać samej siebie, wsłuchać się w las, jak z każdym krokiem szeptał, abyś nie szła dalej, aby twoje stopy zatrzymały się i zwróciły w kierunku, z którego przyszłaś... Teraz nie ma już odwrotu...
Nie wyjęła różdżki, która wciąż dzielnie spoczywała tak blisko jej ciała, że przy każdym ruchu czuła jej obecność, to dodawało jej nieco odwagi, ale czymże ona była! Zwykłym nieuchwytnym motylem, który przylatywał do niej w spokojniejszych momentach, a kiedy pojawiał się strach, odwaga odlatywała łopocąc cicho skrzydełkami gdzieś w mrok.
Czuła, że im dłużej stoi, tym jej nogi robią się cięższe, a oddech płytszy. Zamknęła oczy, nie chciała wiedzieć, kto, albo co do niej mówi. Nie chciała już patrzeć we wszechotaczający ją mrok. Chciała być daleko stąd.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że może tu zginąć, czuła zimny oddech kostuchy na plecach. Śmierdział zgnilizną i krwią swoich ofiar.
- Kim jesteś? - zapytała już nieco głośniej mając jednak nadzieję, że tylko wiatr jej odpowie. Drżała, nawet jej głos nie potrafił być teraz opanowany. Ręce swobodnie spuszczone wzdłuż ciała nie wisiały spokojnie, a podrygiwały w szalonym tańcu strachu i niepewności. Chciałaby powiedzieć coś jeszcze, do postaci, która prawdopodobnie tu jest i ją widzi, ale nie wiedziała nawet o co ma zapytać ani gdzie skierować swój głos.
Powoli otworzyła oczy z nadzieją, że już jest gdzie indziej, bezpieczna i z dala od tego wszystkiego. Jakaż była głupia!
- Nie chcę ci zrobić krzywdy... - wymruczała te słowa cicho, jednak wiedziała, że owy ktoś ją usłyszy. I jakie to zabawne, że proponuje bezpieczeństwo komuś, kogo nie widzi, nie wie kim jest i jakie ma zamiary!
Przecież równie dobrze, to ona mogła ucierpieć w tym spotkaniu, bo gdyby nie kawałek magicznego patyka, byłaby bezbronna jak zwierzyna na polowaniu. Mogła jedynie uciekać w nadziei, że nikt jej nie dogoni.
Ale w którą stronę? W prawo, w lewo? Przecież sama nie wiedziała gdzie się znajduje, co gorsza gdyby obrała kierunek w głąb lasu i spotkała coś o wiele gorszego niż tylko (miejmy nadzieję) swoją chorą wyobraźnię, która potrafiła wyimagować głos gdzieś spomiędzy drzew.
Jaka byłaś głupia!
- Sahir Nailah
Re: Las
Czw Paź 15, 2015 8:30 am
Co za wspaniały bal, chociaż tylko nas dwoje jest w tańcu - nie podnoszono kotary na deskach teatru - och, nie potrzebowaliśmy tego - mogliśmy tak kręcić się w gęstej czerni, bo przecież wiemy - nie obudzi nas teraz słońce, które obudzi nas z tego wydłużającego się snu - jak myślisz, ile już czasu minęło? To nie były godziny - to były minuty, które nie chciały się zakończyć - odliczamy więc do północy, wraz z nami kroczył świat, a za nami? Nie chcesz wiedzieć, co ujrzałem za własnymi plecami - tam powstawała Noc - widowisko pogiętych sylwetek, kuriozalnych kształtów - kolejne do kolekcji chciwie wyciągających po twoje jestestwo, a ty tak uparcie trzymasz tą duszę w sobie..! To jest to, co drapieżnik kocha w polowaniach - nie chodzi o końcowy wynik - on jest i tak przesądzony - chodzi o ten szalony bieg, kiedy serce ofiary zaczyna bić szybciej - serce tygrysa przyśpiesza wraz z gazelim - o adrenalinę, która uderza do głowy i zakrywa świat swoim szkarłatem, który zmienia wszystkie sczerniałe barwy pośród tymi liśćmi - już było za późno na uświadomienie sobie, że czasem źle być tym głównym bohaterem w pewnej książce, chociaż w jednym rozdziale - tłum zawsze domagał się krwi - igrzysk, chleba i krwi! - to podniecało równie mocno, co tego lwa ganiającego na piasku za gladiatorem - przecież wiesz, kto tu był kim na deskach tej płaskiej nawierzchni, gdzie mech uginał się pod butami i korzenie wystawały nad ziemię podstawiając przeszkody pod nogi, by jeszcze trudniej było przeć do przodu. Wiedziałaś, bo czułaś już oddech na swoim karku.
Przesunął się w bok, obserwując zmęczonymi oczami kobiecą sylwetkę - tej, której oczy biegały wokół, próbując odnaleźć źródło dźwięku - kroki nie wydawały z siebie żadnego szmeru, instynktownie omijały co bardziej suche liście, co bardziej fałszywe gałązki, które tylko czekały na to, by zostać nadepniętymi - nie trzeba tu krzyczeć, nie trzeba nawet szeptać - najgorsze bestie to właśnie te, które nosiły na sobie ludzką skórę i nie odróżnisz ich od swego najlepszego przyjaciela - smród wilkołaków - kiedy była pełnia, wczoraj, przedwczoraj? - ta woń nadal była intensywna, wyganiała wszystkie bestie z tych terenów - wszystkie, prócz ciebie samego - powodowała niesmak, związywała żołądek w supeł, podczas gdy gardło od wewnątrz nakłuwane było tysiącami ostrzy, domagając się ugaszenia pożaru w nim panującego - i do tych woni zapchlonych kundli dołączała słodka, woniąca strachem i niepewnością, nuta niewieściego ciała, nagrzanego od śpieszenia się, by wydostać się stąd czym prędzej - może jeszcze nie teraz, hmm..? Pobawimy się przez drobną chwilkę... Oto i więc kolejny obiekt do nienawidzenia - nie ważne, jak masz na imię, nie ważne, jaką masz twarz, nie ważne jak drobne jest twe ciało i jak bardzo wymaga delikatności, by się nie złamało - możesz być kobietą, albo mężczyzną, czarnym, albo białym, mugolem, albo czystokrwistym... Więc po co nagle miałby odpowiedzieć na to kuriozalne pytanie? Gdzieś, jakiś kraniec jego świadomości, mówił mu, że jesteś jedną z Krukonek, które widywał w Pokoju Wspólnym - podświadomość coś tam szeptała, pomiędzy tymi wszystkimi echami słów lasu wylewającym się nadmiarem poziomu abstrakcji na wyobraźni, coś było jednak o opanowani się - chyba tak, chyba coś takiego kręciło się pod czaszką nakrytą czarnymi włosami rozsypującymi się na czole i potylicy w ich twórczym nieładzie.
Ta odwaga będzie motylem, którego złapię i zmiażdżę w rękach - lecz może magiczny pyłek, który wydostanie się spomiędzy moich palców, z jego skrzydeł, zaślepi ci oczy na tyle, byś podjęła akcję działania.
Dłoń Śmierci - lecz nie skostniała, choć tak samo blada, jak poszarzałe kości - wysunęła się z mroku i padło na nią światło Luny - ujęła smukłymi palcami artysty kilka gałęzi, by przesunąć je w bok - i tam, na granicy światłocienia, pojawiła się sylwetka, której oczy zetknęły się z oczyma Kelly McCarthy - nie sposób było stwierdzić, kim był dokładnie, nie wysuwał się w pole srebrzystej łuny, by pozwolić sobie na rozpoznanie twarzy.
- Mmm... jak dobrze to słyszeć... - Splótł ręce pod klatką piersiową, nie ruszając się o krok dalej.
Przesunął się w bok, obserwując zmęczonymi oczami kobiecą sylwetkę - tej, której oczy biegały wokół, próbując odnaleźć źródło dźwięku - kroki nie wydawały z siebie żadnego szmeru, instynktownie omijały co bardziej suche liście, co bardziej fałszywe gałązki, które tylko czekały na to, by zostać nadepniętymi - nie trzeba tu krzyczeć, nie trzeba nawet szeptać - najgorsze bestie to właśnie te, które nosiły na sobie ludzką skórę i nie odróżnisz ich od swego najlepszego przyjaciela - smród wilkołaków - kiedy była pełnia, wczoraj, przedwczoraj? - ta woń nadal była intensywna, wyganiała wszystkie bestie z tych terenów - wszystkie, prócz ciebie samego - powodowała niesmak, związywała żołądek w supeł, podczas gdy gardło od wewnątrz nakłuwane było tysiącami ostrzy, domagając się ugaszenia pożaru w nim panującego - i do tych woni zapchlonych kundli dołączała słodka, woniąca strachem i niepewnością, nuta niewieściego ciała, nagrzanego od śpieszenia się, by wydostać się stąd czym prędzej - może jeszcze nie teraz, hmm..? Pobawimy się przez drobną chwilkę... Oto i więc kolejny obiekt do nienawidzenia - nie ważne, jak masz na imię, nie ważne, jaką masz twarz, nie ważne jak drobne jest twe ciało i jak bardzo wymaga delikatności, by się nie złamało - możesz być kobietą, albo mężczyzną, czarnym, albo białym, mugolem, albo czystokrwistym... Więc po co nagle miałby odpowiedzieć na to kuriozalne pytanie? Gdzieś, jakiś kraniec jego świadomości, mówił mu, że jesteś jedną z Krukonek, które widywał w Pokoju Wspólnym - podświadomość coś tam szeptała, pomiędzy tymi wszystkimi echami słów lasu wylewającym się nadmiarem poziomu abstrakcji na wyobraźni, coś było jednak o opanowani się - chyba tak, chyba coś takiego kręciło się pod czaszką nakrytą czarnymi włosami rozsypującymi się na czole i potylicy w ich twórczym nieładzie.
Ta odwaga będzie motylem, którego złapię i zmiażdżę w rękach - lecz może magiczny pyłek, który wydostanie się spomiędzy moich palców, z jego skrzydeł, zaślepi ci oczy na tyle, byś podjęła akcję działania.
Dłoń Śmierci - lecz nie skostniała, choć tak samo blada, jak poszarzałe kości - wysunęła się z mroku i padło na nią światło Luny - ujęła smukłymi palcami artysty kilka gałęzi, by przesunąć je w bok - i tam, na granicy światłocienia, pojawiła się sylwetka, której oczy zetknęły się z oczyma Kelly McCarthy - nie sposób było stwierdzić, kim był dokładnie, nie wysuwał się w pole srebrzystej łuny, by pozwolić sobie na rozpoznanie twarzy.
- Mmm... jak dobrze to słyszeć... - Splótł ręce pod klatką piersiową, nie ruszając się o krok dalej.
- Kelly McCarthy
Re: Las
Czw Paź 15, 2015 12:43 pm
Drgnęła, kiedy do jej uszu po raz kolejny dobiegł dźwięk czyjegoś głosu. Czyli to nie była jej wyobraźnia, która w ciemnoścaich potrafi płatać przeróżne figle. Nie było to też żadne zwierzę, które mogłaby powalić jednym, prostym machnięciem różdżki, nie...
To było coś więcej - człowiek? W każdym razie poprzysięgła sobie, że nigdy nikomu nie zrobi krzywdy, chociażby kosztem własnego zdrowia - lub co gorsza życia. Nawet w obliczu ataku, wolała uciekać, tyle ile sił w nogach, bądź tylko się bronić, nigdy atakować. Miała bardzo, ale to bardzo skomplikowaną naturę, której nie sposób było czasem zrozumieć. Jak każdy miała swoje zasady.
Nie zawahała się jednak przed tym, żeby chwycić za szlufkę spodni, obok której spoczywała jedyna jej broń. Mogła uciec, o tak... A przynajmniej rzucić się szalonym pędem wśród wszystkich drzew, z nadzieją, że w końcu gdzieś dobiegnie. Ale jakie były jej szansę w porównaniu z kimś, kto być może znał las lepiej niż własne kieszenie?
A ona, zbłąkana duszyczka, pełna naiwności i przekonania, że nic złego się nie stanie - była kompletnie zdezorientowana, a strach skutecznie paraliżował niemal każdą część jej ciała, sprawiając, że każda noga ważyła teraz tyle, co dorodny słoń. Wbijała się w ziemię co raz głębiej, czuła jakby wręcz spadała w czarną otchłań, z której nie ma ucieczki, w której nie ma ni grama światła.
Przełknęła głośno ślinę chcąc pozbyć się ścisku w krtani, niemal czuła jak zimne łapska obejmują jej gardło, nie pozwalając wypowiedzieć ani słowa. Zacisnęła dłonie w pięści, aby ukryć ich drżenie. Pokazywanie słabości przed potencjalnym zagrożeniem nie było jednym z najlepszych pomysłów, więc postanowiła udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Jak jej to wyszło? Raczej marnie...
W głowie już słyszała kościelne dzwony i szloch rodziców, czuła się jakby niemal mogła dotknąć Śmierci, ale zaraz... Skąd mogła wiedzieć, że owy obcy chce jej wyrządzić krzywdę? Intuicja?
- Czego chcesz? - zapytała szeptem, powoli odwracając głowę w kierunku cichych szmerów gdzieś za jej plecami, nie była na tyle odważna, aby spojrzeć prosto na postać, która stała w mroku. Być może nie chciała wiedzieć kto, ani co z nią rozmawia.
/teraz nieco krócej, obiecuję poprawę, ale się spieszę.
To było coś więcej - człowiek? W każdym razie poprzysięgła sobie, że nigdy nikomu nie zrobi krzywdy, chociażby kosztem własnego zdrowia - lub co gorsza życia. Nawet w obliczu ataku, wolała uciekać, tyle ile sił w nogach, bądź tylko się bronić, nigdy atakować. Miała bardzo, ale to bardzo skomplikowaną naturę, której nie sposób było czasem zrozumieć. Jak każdy miała swoje zasady.
Nie zawahała się jednak przed tym, żeby chwycić za szlufkę spodni, obok której spoczywała jedyna jej broń. Mogła uciec, o tak... A przynajmniej rzucić się szalonym pędem wśród wszystkich drzew, z nadzieją, że w końcu gdzieś dobiegnie. Ale jakie były jej szansę w porównaniu z kimś, kto być może znał las lepiej niż własne kieszenie?
A ona, zbłąkana duszyczka, pełna naiwności i przekonania, że nic złego się nie stanie - była kompletnie zdezorientowana, a strach skutecznie paraliżował niemal każdą część jej ciała, sprawiając, że każda noga ważyła teraz tyle, co dorodny słoń. Wbijała się w ziemię co raz głębiej, czuła jakby wręcz spadała w czarną otchłań, z której nie ma ucieczki, w której nie ma ni grama światła.
Przełknęła głośno ślinę chcąc pozbyć się ścisku w krtani, niemal czuła jak zimne łapska obejmują jej gardło, nie pozwalając wypowiedzieć ani słowa. Zacisnęła dłonie w pięści, aby ukryć ich drżenie. Pokazywanie słabości przed potencjalnym zagrożeniem nie było jednym z najlepszych pomysłów, więc postanowiła udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Jak jej to wyszło? Raczej marnie...
W głowie już słyszała kościelne dzwony i szloch rodziców, czuła się jakby niemal mogła dotknąć Śmierci, ale zaraz... Skąd mogła wiedzieć, że owy obcy chce jej wyrządzić krzywdę? Intuicja?
- Czego chcesz? - zapytała szeptem, powoli odwracając głowę w kierunku cichych szmerów gdzieś za jej plecami, nie była na tyle odważna, aby spojrzeć prosto na postać, która stała w mroku. Być może nie chciała wiedzieć kto, ani co z nią rozmawia.
/teraz nieco krócej, obiecuję poprawę, ale się spieszę.
- Sahir Nailah
Re: Las
Czw Paź 15, 2015 6:55 pm
Nie wolno przekraczać granicy, nie wolno się nadmiernie zbliżać - więc co, pojawi się teraz jakiś dobry Anioł, który sięgnie do was ramionami i... co? Co dalej zrobi? Złożoność, przyczyna i skutek każdego działania - no tak, bo przecież jakimś cudem panna McCarthy się tutaj znalazła, po coś wyszła z bezpiecznej szkoły, z jakiegoś powodu nagle zapomniała o tym, że miała szukać łani i teraz, uciekając przed rzeczami, których dostrzec i dosłyszeć nie mogła, stanęła przed kolejnym tworem, do którego ni się zbliżyć, ni na niego spojrzeć, ni wyczuć jej woni - lepiej oszukiwać samą siebie, że to nadal tylko ułuda, a kiedy już się posmakuje zmysłami w jakikolwiek sposób, to nagle autosugestia rozpryskiwała się niczym lustro, w którą właśnie niesforny pięciolatek kopnął piłkę - miał tylko pięć lat, nie miał żadnej siły... a jednak lustro przewróciło się i teraz jego kawałki rozsypały z dźwiękiem łamanego szkła, po podłodze, dając pewność, że przynajmniej jedno z nas potnie sobie palce, kiedy będziemy próbowali podnosić każdy z kolejnych odłamków. I tak wpadła bomba do piwnicy, napisała na tablicy... Na kogo wypadnie... na tego...
Bęc.
Nie bierz tego do siebie, to naprawdę nie będzie nic osobistego - czego chcieć może Cień obejmowany przez Noc od Dziecka Słońca - twoja skóra pachnie bardzo ponętnie wśród tego smrodu wilczego futra i woni rozkładających się, jesiennych liści, które skrył na całą zimę śnieg - większość z nich zdążyła się poddać rozpadowi, inne zdążyły wyschnąć i fałszywie szeleściły w buszu poza naszym polem widzenia - powonienie słońca samego w sobie, odgłos uderzanego serca, co łopocze o żebra - dobrze, dobrze! - Mów mi tak jeszcze, wpadam w objęcia marzeń - heh, dostrzegasz, jak wulgarnie to brzmi..? Marzyć o niewieścim ciele - a może o tym raczej, co to ciało utrzymuje przy życiu? Cień uniósł głowę i zamknął powieki - niedostrzegalny ruch, gdy stałaś do niego plecami, ale jego westchnienie było już całkowicie wyraźne - westchnienie przemieszane ze zwierzęcym syknięciem w sporze człowieka z bestią, gdzie granice przestawały istnieć - nie dlatego, że jedna ze stron wygrywała, wiesz..? To wcale nie był syndrom, który większość tak kocha wyolbrzymiać, syndrom: on jest taki skrzywdzony przez życie... - to była idealna kooperacja - to właśnie ta granica, której nie ma, więc i nie pojawi się dobry aniołek, który kogokolwiek z nas przyjdzie uratować. Ty będziesz tym aniołkiem. Tylko przyjdzie ci pomagać wbrew swej woli - taki tam maleńki szczególik, przygasimy na chwilę twój promyczek światła, zgoda? Zgaśniesz, droga Gwiazdo, ale tylko na moment, tylko na chwilę...
Heh.
Jeśli, rzecz jasna, będziesz miała szczęście.
Trzasnęła jedna z gałązek - tuż za plecami rudowłosej - a lodowata dłoń wampira już zaciskała się w stalowym uścisku na przegubie Krukonki - tym, który dążył do uchwycenia różdżki.
- Najpierw zapewniasz, że nic mi nie grozi, a teraz pytasz, czego chcę? - Druga ręka czarodzieja sięgnęła do karku Kelly, unieruchamiając jej szyję.
Bęc.
Nie bierz tego do siebie, to naprawdę nie będzie nic osobistego - czego chcieć może Cień obejmowany przez Noc od Dziecka Słońca - twoja skóra pachnie bardzo ponętnie wśród tego smrodu wilczego futra i woni rozkładających się, jesiennych liści, które skrył na całą zimę śnieg - większość z nich zdążyła się poddać rozpadowi, inne zdążyły wyschnąć i fałszywie szeleściły w buszu poza naszym polem widzenia - powonienie słońca samego w sobie, odgłos uderzanego serca, co łopocze o żebra - dobrze, dobrze! - Mów mi tak jeszcze, wpadam w objęcia marzeń - heh, dostrzegasz, jak wulgarnie to brzmi..? Marzyć o niewieścim ciele - a może o tym raczej, co to ciało utrzymuje przy życiu? Cień uniósł głowę i zamknął powieki - niedostrzegalny ruch, gdy stałaś do niego plecami, ale jego westchnienie było już całkowicie wyraźne - westchnienie przemieszane ze zwierzęcym syknięciem w sporze człowieka z bestią, gdzie granice przestawały istnieć - nie dlatego, że jedna ze stron wygrywała, wiesz..? To wcale nie był syndrom, który większość tak kocha wyolbrzymiać, syndrom: on jest taki skrzywdzony przez życie... - to była idealna kooperacja - to właśnie ta granica, której nie ma, więc i nie pojawi się dobry aniołek, który kogokolwiek z nas przyjdzie uratować. Ty będziesz tym aniołkiem. Tylko przyjdzie ci pomagać wbrew swej woli - taki tam maleńki szczególik, przygasimy na chwilę twój promyczek światła, zgoda? Zgaśniesz, droga Gwiazdo, ale tylko na moment, tylko na chwilę...
Heh.
Jeśli, rzecz jasna, będziesz miała szczęście.
Trzasnęła jedna z gałązek - tuż za plecami rudowłosej - a lodowata dłoń wampira już zaciskała się w stalowym uścisku na przegubie Krukonki - tym, który dążył do uchwycenia różdżki.
- Najpierw zapewniasz, że nic mi nie grozi, a teraz pytasz, czego chcę? - Druga ręka czarodzieja sięgnęła do karku Kelly, unieruchamiając jej szyję.
- Kelly McCarthy
Re: Las
Czw Paź 15, 2015 8:00 pm
Czuła jak krew gotuje jej się w żyłach, jak uderza do głowy i głucho dudni. Zupełnie jakby na moment straciła jeden z tak bardzo potrzebnych jej zmysłów - słuch. Szumiało jej w głowie, a przed oczami zrobiło się na moment ciemno. Czuła, że zaraz całe ciało, włącznie ze świadomością odmówi jej posłuszeństwa. Nie mogła sobie teraz pozwolić na żadną chwilę słabości, o nie, nie.
Moja droga musisz walczyć. Szczególnie teraz, kiedy toczysz pojedynek z samym dzieckiem nocy.
Teraz, kiedy nie masz wyboru i już tu jesteś.
Teraz, kiedy jedyną przydatną cechą jest odwaga.
Teraz, kiedy potrzebujesz jej jak nigdy dotąd...
Z głośnym sykiem zaciągnęła powietrze słysząc odgłos kroków, nie mogła się mylić, coś się zbliża. Nie jest nastawione przyjaźnie, ani nie da jej spokoju. Nie pozwoli jej odejść tam skąd przyszła, kto wie, czy nie wyruszy w inną drogę... Na pewno nie do zamku, w drogę na koniec świadomości, na koniec życia, które było na tyle krótkie, że nie miała nawet czego wspominać. Zacisnęła mocno powieki. Nie może się teraz rozkleić, nie będzie błagała o litość, nie da tej satysfakcji. Błagała w myślach, aby to był jeden z jej najgorszych koszmarów. Błagała o to, aby zaraz zbudzić się wśród ciepłej pościeli, wśród całego bałaganu dormitorium, ze swoim kotem u boku. Błagała, ale... Kogo?
Boga, siebie, podświadomość, las?
Nie odwróciła się, kiedy czuła zbliżającą się postać. Nie miała na tyle odwagi, zabrakło jej sił, zabrakło wszystkiego. Nawet woli walki. Czuła, że nie jest to człowiek, nie ktoś, kto za chwilę odejdzie. Że to nie żart jednego z uczniów, którzy lubili łamać regulamin tak jak ona dzisiejszej nocy.
Poczuła mocny uścisk na swoim nadgarstku, momentalnie poluźniła dłoń. Dała się prowadzić w tej zabawie. Zupełnie jak kotek i myszka, tylko, że to nie ona była drapieżnikiem. Otworzyła oczy, aby móc dostrzec chociaż z kim ma doczynienia. Za wszelką cenę chciała się odwrócić, zobaczyć, zerknąć tylko! Jak wielkie niebezpieczeństwo jej grozi.
Chłód otulił jej ciało i serce. Była jak w potrzasku, szarpnęła dłonią, chcąc ją uwolnić z uścisku, jednak na próżno. Na nic były jej krzyki, wołania o pomoc, bo i tak nikt jej tutaj nie usłyszy.
Więc jej usta, niemal już sine z zimna wciąż były mocno zaciśnięte.
Powiedzieć coś? Wyrywać się? Krzyczeć? Gryźć? Kopać?
- Widzę, że nie marnujesz czasu. - syknęła do niego i skuliła się, kiedy tylko poczuła dłoń na swoim karku. Poczuła się sparaliżowana nie tylko szargającymi nią emocjami, ale też dotykiem mężczyzny.
- Czego chcesz? - powtórzyła, tym razem głośniej i odważniej. Znów szarpnęła dłonią, aby dać mu do zrozumienia, że bez walki się nie podda.
Moja droga musisz walczyć. Szczególnie teraz, kiedy toczysz pojedynek z samym dzieckiem nocy.
Teraz, kiedy nie masz wyboru i już tu jesteś.
Teraz, kiedy jedyną przydatną cechą jest odwaga.
Teraz, kiedy potrzebujesz jej jak nigdy dotąd...
Z głośnym sykiem zaciągnęła powietrze słysząc odgłos kroków, nie mogła się mylić, coś się zbliża. Nie jest nastawione przyjaźnie, ani nie da jej spokoju. Nie pozwoli jej odejść tam skąd przyszła, kto wie, czy nie wyruszy w inną drogę... Na pewno nie do zamku, w drogę na koniec świadomości, na koniec życia, które było na tyle krótkie, że nie miała nawet czego wspominać. Zacisnęła mocno powieki. Nie może się teraz rozkleić, nie będzie błagała o litość, nie da tej satysfakcji. Błagała w myślach, aby to był jeden z jej najgorszych koszmarów. Błagała o to, aby zaraz zbudzić się wśród ciepłej pościeli, wśród całego bałaganu dormitorium, ze swoim kotem u boku. Błagała, ale... Kogo?
Boga, siebie, podświadomość, las?
Nie odwróciła się, kiedy czuła zbliżającą się postać. Nie miała na tyle odwagi, zabrakło jej sił, zabrakło wszystkiego. Nawet woli walki. Czuła, że nie jest to człowiek, nie ktoś, kto za chwilę odejdzie. Że to nie żart jednego z uczniów, którzy lubili łamać regulamin tak jak ona dzisiejszej nocy.
Poczuła mocny uścisk na swoim nadgarstku, momentalnie poluźniła dłoń. Dała się prowadzić w tej zabawie. Zupełnie jak kotek i myszka, tylko, że to nie ona była drapieżnikiem. Otworzyła oczy, aby móc dostrzec chociaż z kim ma doczynienia. Za wszelką cenę chciała się odwrócić, zobaczyć, zerknąć tylko! Jak wielkie niebezpieczeństwo jej grozi.
Chłód otulił jej ciało i serce. Była jak w potrzasku, szarpnęła dłonią, chcąc ją uwolnić z uścisku, jednak na próżno. Na nic były jej krzyki, wołania o pomoc, bo i tak nikt jej tutaj nie usłyszy.
Więc jej usta, niemal już sine z zimna wciąż były mocno zaciśnięte.
Powiedzieć coś? Wyrywać się? Krzyczeć? Gryźć? Kopać?
- Widzę, że nie marnujesz czasu. - syknęła do niego i skuliła się, kiedy tylko poczuła dłoń na swoim karku. Poczuła się sparaliżowana nie tylko szargającymi nią emocjami, ale też dotykiem mężczyzny.
- Czego chcesz? - powtórzyła, tym razem głośniej i odważniej. Znów szarpnęła dłonią, aby dać mu do zrozumienia, że bez walki się nie podda.
- Sahir Nailah
Re: Las
Czw Paź 15, 2015 9:01 pm
Tracisz go? To dobrze, bo on zyskuje - napawającym jest każda chwila egzaltacji syndromów życiowych, które zaczynały wariować, pompując adrenalinę prosto do serca, wbijając się do głowy i przysłaniając zdrowy rozsądek, lub może go rozświetlając - dobrze ci się teraz myśli, hm? Obojętnie z jakiej strony nie staram się na to spojrzeć przypomina ta scena jedną z wielu historii, którymi matki, obojętnie, czy czarodziejki, czy mugolki, straszą swoje córki - nie chodź tam i tam, zgwałcą cię, sprzedadzą, zostaniesz skrzywdzona! - ach, no i oczywiście, co najważniejsze, jak mógłbym to pominąć - nigdy nie rozmawiaj z obcymi... Pogwałciłaś wszystkie te zasady, Kelly, więc teraz twoje słowa, twoja wewnętrzna modlitwa bezpośrednio nawet do Boga nie kierowana, rozbrzmiewa w pustce - i ciemność się z ciebie naśmiewa i Luna szydzi, a gwiazdy jej towarzyszące kołyszą drwiąco swymi ezoterycznymi głowami - jeśli więc masz liczyć na cud, to licz tylko i wyłącznie na siebie - może jakieś minimum się wydarzy, w końcu nie ma rzeczy niemożliwych. Wyszłaś nocą z bezpiecznej przystani, nie powiedziałaś nikomu o swoim kroku, rozpoczęłaś pogawędkę z nieznajomym... nie, zapomnij - Fortuna, o ile kiedykolwiek cię dotykała, teraz o tobie zapomniała - jej lekkiego, jedwabnego płaszczu nie ma twych ramionach, który uchroniłby cię przed Złem - więc doświadcz go na swojej skórze w pełni, chłoń każdą komórką ciała... Wyczuj jak podniecenie rośnie wprost proporcjonalnie do twego przerażenia... Nienasycenie ludzką krwią, która jest jak narkotyk - im więcej jej spożywasz, tym bardziej jej pragniesz.
Czy wiesz, droga Kelly, jak to jest głodować nie przez parę godzin, a przez dłużące się nieznośnie dnie i tygodnie?
Mój drogi, musisz polować - szczególnie teraz, gdy złapałeś pomiędzy pazury niesforną myszkę...
Teraz, kiedy nie masz już wyboru i tu jesteś.
Teraz, kiedy najbardziej przydatną cechą jest jej strach.
Teraz. Tak po prostu.
Natychmiast.
I co? Mam pleść smutną opowieść dalej? O tym, jak zimny wiatr igrał na krańcach ich zmysłów dotyków, dzieląc i łącząc zarazem, kiedy dreszcz za dreszczem rozpełzał się od kręgosłupów? Z rozchylonych warg wampira wydobył się obłoczek pary od oddechu skrajnie spokojnego pomimo całej tej sytuacji, średnio przytomnego mimo siły, z jaką twoje palce przytrzymywały ofiarę - kim ona była? - nawet nie potrafiłeś rozpoznać jej twarzy, dobrze się jej nie przyjrzałeś - cały obraz zamazany był w jedno - szarpała się pomiędzy twoimi szponami wraz z tym, jak ty mocniej ją przytrzymywałeś, fundując jej pewne siniaki - och, pamiętałeś, że Łanie kochają wręcz kopać w wiadome miejsca - i nie zamierzałeś jej na to pozwolić.
Tylko po co to wszystko..?
- Ja..? - Przysunąłeś się do niej bardziej, naciskając lewą, przytrzymującą kark ręką, na nią, by zmusić ją do pochylenia się, gdy przylgnąłeś niemal do jej pleców, wystawiając podbródek nad jej bark, by musnąć wargami ucho. - To nie ja, Dziecię Słońca, zabłądziłem nieproszony na tereny Śmierci. - Pchnąłeś ją mocno do przodu na drzewo znajdujące się tuż przed wami, kompletnie omamiony dzwonieniem jej serca, pulsem krwi i zapachem - zaciągnąłeś się mocniej powietrzem i przymknąłeś oczy - sam nie bardzo wiedziałeś, kiedy postąpiłeś ten jeden krok w jej kierunku, by złapać ją za włosy, kucnąwszy przed nią, by szarpnąć nimi i zadrzeć jej głowę do góry. - To miejsce... Ten czas... nie jest dla takich dzieci, jak Ty.
Czy wiesz, droga Kelly, jak to jest głodować nie przez parę godzin, a przez dłużące się nieznośnie dnie i tygodnie?
Mój drogi, musisz polować - szczególnie teraz, gdy złapałeś pomiędzy pazury niesforną myszkę...
Teraz, kiedy nie masz już wyboru i tu jesteś.
Teraz, kiedy najbardziej przydatną cechą jest jej strach.
Teraz. Tak po prostu.
Natychmiast.
I co? Mam pleść smutną opowieść dalej? O tym, jak zimny wiatr igrał na krańcach ich zmysłów dotyków, dzieląc i łącząc zarazem, kiedy dreszcz za dreszczem rozpełzał się od kręgosłupów? Z rozchylonych warg wampira wydobył się obłoczek pary od oddechu skrajnie spokojnego pomimo całej tej sytuacji, średnio przytomnego mimo siły, z jaką twoje palce przytrzymywały ofiarę - kim ona była? - nawet nie potrafiłeś rozpoznać jej twarzy, dobrze się jej nie przyjrzałeś - cały obraz zamazany był w jedno - szarpała się pomiędzy twoimi szponami wraz z tym, jak ty mocniej ją przytrzymywałeś, fundując jej pewne siniaki - och, pamiętałeś, że Łanie kochają wręcz kopać w wiadome miejsca - i nie zamierzałeś jej na to pozwolić.
Tylko po co to wszystko..?
- Ja..? - Przysunąłeś się do niej bardziej, naciskając lewą, przytrzymującą kark ręką, na nią, by zmusić ją do pochylenia się, gdy przylgnąłeś niemal do jej pleców, wystawiając podbródek nad jej bark, by musnąć wargami ucho. - To nie ja, Dziecię Słońca, zabłądziłem nieproszony na tereny Śmierci. - Pchnąłeś ją mocno do przodu na drzewo znajdujące się tuż przed wami, kompletnie omamiony dzwonieniem jej serca, pulsem krwi i zapachem - zaciągnąłeś się mocniej powietrzem i przymknąłeś oczy - sam nie bardzo wiedziałeś, kiedy postąpiłeś ten jeden krok w jej kierunku, by złapać ją za włosy, kucnąwszy przed nią, by szarpnąć nimi i zadrzeć jej głowę do góry. - To miejsce... Ten czas... nie jest dla takich dzieci, jak Ty.
- Kelly McCarthy
Re: Las
Czw Paź 15, 2015 9:16 pm
Wszystkie zmysły wyostrzyły się jeszcze radziej. Czuła na swojej skórze jego dotyk, słyszała jego głos, zimny oddech omiótł jej szyję. Była przerażona, gdzieś w środku, mała dziewczynka, która się w niej skrywała schowała się w kąt i ukryła głowę. Boże nie!
Coś ty najlepszego dziecino zrobiła?
Co przyszło ci do głowy?
Teraz poczujesz ból swoich decyzji.
Uścisk był tak mocny, że czuła jakby łamał jej kości, z resztą teraz nawet myśl ją bolała. Gdzieś tam w śroku, w jej serce i umysł wbijało się tysiąc igieł. Tysiąc niepotrzebnych myśli. Jej głupota była niemal namacalna. Mogłaby jej dotknąć, o tak.
- Ty... - zanim jakiekolwiek słowo zdążyło wypłynąć spomiędzy jej zsiniałych warg poczuła szarpnięcie, najpierw w tył, później poleciała przed siebie. Nie złapała równowagi, nie spodziewała się tak szybkiego ataku. Myślała, ze będzie się z nią tylko droczył, że w końcu sobie odpuści i da jej spokój. Och jak bardzo się myliła!
Jak bliskie było spotkanie z drzewem? Oj bardzo... Wyciągnęła obie dłonie przed siebie, aby ochronić się przed upadkiem, z marnym niestety skutkiem, z głośnym trzaskiem odłamującej się kory padła na ziemię. Pokaleczyła dłonie o gałęzie, które do tej pory leżały na ziemi, chciała się podnieść, czuła ucisk w głowie, którą uderzyła w jeden z korzeni.
Był za silny, walka... Byłaby niczym z wiatrakami.
Jednym oddechem, mogła się rozsypać niczym dmuchawiec, wystarczy, że on by tego chciał.
Wystarczy, że chce...
Szarpnięcie, ciemność, powoli spływajaca ze skroni gorąca krew. Wszystko działo się tak szybko! Za szybko!
Złapała jego dłoń, która zacisnęła się na jej włosach, ciągnęła nieubłaganie w górę, a ona nie miała siły wstać. Oszołomiona, zagubiona, tracąca nadzieję. Jęknęła tylko cicho i zamknęła oczy.
- Czego chcesz, ty potworze? - warknęła i spróbowała rozluźnić jego uścisk. Jedna łza spłynęła po jej policzku, to koniec.
To koniec McCarthy twojego nędznego żywota.
Zgnijesz w tym lesie, nikt cię nie odnajdzie.
Czeluści piekieł już wyciągają po ciebie swoje szpony.
Coś ty najlepszego dziecino zrobiła?
Co przyszło ci do głowy?
Teraz poczujesz ból swoich decyzji.
Uścisk był tak mocny, że czuła jakby łamał jej kości, z resztą teraz nawet myśl ją bolała. Gdzieś tam w śroku, w jej serce i umysł wbijało się tysiąc igieł. Tysiąc niepotrzebnych myśli. Jej głupota była niemal namacalna. Mogłaby jej dotknąć, o tak.
- Ty... - zanim jakiekolwiek słowo zdążyło wypłynąć spomiędzy jej zsiniałych warg poczuła szarpnięcie, najpierw w tył, później poleciała przed siebie. Nie złapała równowagi, nie spodziewała się tak szybkiego ataku. Myślała, ze będzie się z nią tylko droczył, że w końcu sobie odpuści i da jej spokój. Och jak bardzo się myliła!
Jak bliskie było spotkanie z drzewem? Oj bardzo... Wyciągnęła obie dłonie przed siebie, aby ochronić się przed upadkiem, z marnym niestety skutkiem, z głośnym trzaskiem odłamującej się kory padła na ziemię. Pokaleczyła dłonie o gałęzie, które do tej pory leżały na ziemi, chciała się podnieść, czuła ucisk w głowie, którą uderzyła w jeden z korzeni.
Był za silny, walka... Byłaby niczym z wiatrakami.
Jednym oddechem, mogła się rozsypać niczym dmuchawiec, wystarczy, że on by tego chciał.
Wystarczy, że chce...
Szarpnięcie, ciemność, powoli spływajaca ze skroni gorąca krew. Wszystko działo się tak szybko! Za szybko!
Złapała jego dłoń, która zacisnęła się na jej włosach, ciągnęła nieubłaganie w górę, a ona nie miała siły wstać. Oszołomiona, zagubiona, tracąca nadzieję. Jęknęła tylko cicho i zamknęła oczy.
- Czego chcesz, ty potworze? - warknęła i spróbowała rozluźnić jego uścisk. Jedna łza spłynęła po jej policzku, to koniec.
To koniec McCarthy twojego nędznego żywota.
Zgnijesz w tym lesie, nikt cię nie odnajdzie.
Czeluści piekieł już wyciągają po ciebie swoje szpony.
- Sahir Nailah
Re: Las
Pią Paź 16, 2015 11:40 am
Owszem - On, przywołana na zawołanie Śmierć - Jej brat może raczej..? To już była zbyt niska tytulatura - poezją pięło się do najwyższych piedestałów, gdzie było miejsce dla urodzonych w nieodpowiednich czasach bohaterów romantycznych snujących swoje mroczne fantazje o Polach Elizejskich - a te zawsze przelane były krwią... To nienawiść - to ta niechęć do wszystkiego, co stało niżej, co jawiło się obrysem karaluchów, kiedy znajdowało się tak wysoko, że można było zdejmować Lunę z nieboskłonu, by jej koronę osadzać sobie na skroniach - tych nienaruszonych, z których nie sunęła cenna krew - to z tego punktu spoglądał na biedną, maluczką Kelly pełzającą u jego stóp - tą samą, u której otwarcie skóry było o posunięciem jednego kroku za bardzo w przód. Cała ta otoczka rozleniwienia, całe wrażenie snu, które okręcało się wokół jego sylwetki i obijało o niego niczym nieznośny bąk, który nie był w stanie złapać stabilizacji lotu, więc po prostu wibrował swymi skrzydłami w powietrzu ze ślepą nadzieją trafienia gdziekolwiek - wszystko to rozsadzało komórki od środka, nagle powodując mocne uderzenie serca o klatkę piersiową w przypływie energii, chęci, siły - spoglądanie na Kelly przybrało zupełnie nowy wyraz - wyraz, w którym była już tylko kawałkiem mięsa, na którego czai się wygłodniały, wyleniały wilk powarkując w krzakach na widok rannej ofiary - więc uciekać? Dokąd? Jak sama zauważyłaś - dokąd uciekać w miejscu, którego ścieżek się nie zna, a nagła pomoc była równie prawdopodobna co nagłe objawienie boskiemu. Więc krzyczeć? Lecz do kogo? Może usłyszy cię leśniczy, może Hagrid tu przybiegnie, może zwabisz swym krzykiem akromantule, centaury i cholera wie, co jeszcze drzemało w tych lasach.
Nie krzyczysz.
Nie uciekasz.
I bardzo mądrze.
Wystarczyło złapać ją za pukiel miękkich, pachnących szamponem włosów - nie miałaś siły wstawać? - to nic, podniósł się o własnych siłach bez większych problemów i jednym huknięciem przygwoździł do drzewa, na które wcześniej cię rzucił, by przylgnąć do twej osoby, blokując swoimi nogami twoje, byś nie mogła nimi nadmiernie wierzgać, zbierając twoje nadgarstki w swoją dłoń, by zacisnąć na nie palce i zadrzeć ponad twoją głowę, przyszpilając je do kory, która wrzynała się chętnie w skórę, a drugą ręką znów szarpnąłeś ją za włosy, by obnażyła szyję, po której przejechałeś krańcem nosa - przed jego oczami panował całkowity blank space, w jego umyśle nie zachodziły żadne procesy - działał tylko ten jeden milimetr, ten malutki ułamek, który ciągle zawodził jestem głodny...
Tak okropnie głodny...
Westchnął znowu, nieprzytomnie-rozbudzony w całym tym amoku i nierealności zdarzeń i puścił ją tylko po to, by uderzyć ją pięścią w wątrobę, by straciła chęci na dalsze, ewentualne wiercenie, by ją zmroczyło i przestała się skupiać na tym, co dzieje się z jej ciałem, gdy strategiczny punkt pulsował zbyt wysokim natężeniem bólu - i gdy znów podciągnąłeś ją w górę, by nie mogła się zginać dla własnego komfortu, po raz kolejny obnażyłeś jej szyję - tylko po to, by zatopić w tej oszałamiająco pachnącej skórze swoje kły.
Nie krzyczysz.
Nie uciekasz.
I bardzo mądrze.
Wystarczyło złapać ją za pukiel miękkich, pachnących szamponem włosów - nie miałaś siły wstawać? - to nic, podniósł się o własnych siłach bez większych problemów i jednym huknięciem przygwoździł do drzewa, na które wcześniej cię rzucił, by przylgnąć do twej osoby, blokując swoimi nogami twoje, byś nie mogła nimi nadmiernie wierzgać, zbierając twoje nadgarstki w swoją dłoń, by zacisnąć na nie palce i zadrzeć ponad twoją głowę, przyszpilając je do kory, która wrzynała się chętnie w skórę, a drugą ręką znów szarpnąłeś ją za włosy, by obnażyła szyję, po której przejechałeś krańcem nosa - przed jego oczami panował całkowity blank space, w jego umyśle nie zachodziły żadne procesy - działał tylko ten jeden milimetr, ten malutki ułamek, który ciągle zawodził jestem głodny...
Tak okropnie głodny...
Westchnął znowu, nieprzytomnie-rozbudzony w całym tym amoku i nierealności zdarzeń i puścił ją tylko po to, by uderzyć ją pięścią w wątrobę, by straciła chęci na dalsze, ewentualne wiercenie, by ją zmroczyło i przestała się skupiać na tym, co dzieje się z jej ciałem, gdy strategiczny punkt pulsował zbyt wysokim natężeniem bólu - i gdy znów podciągnąłeś ją w górę, by nie mogła się zginać dla własnego komfortu, po raz kolejny obnażyłeś jej szyję - tylko po to, by zatopić w tej oszałamiająco pachnącej skórze swoje kły.
- Kelly McCarthy
Re: Las
Pią Paź 16, 2015 12:30 pm
Och głupiutka.
Jak się teraz czujesz?
Dalej pragniesz pokazać jaka odwaga w tobie drzemie?
Nadzieja gasła, jak powoli wypalający się knot w świecy. Była ulotna, delikatna, wystarczył mały podmuch, aby przestała w cokolwiek już wierzyć. Nie otaczało jej teraz ciepło, a przerażający chłód. Zimno, które było nie do opanowania. Płakała, nie powstrzymywała się już, nie chciała się powstrzymywać. Jak małe dziecko, które w ciemności zgubiło swoją rodzicielkę, które błądziło w poszukiwaniach, które kończyły się niepowodzeniem.
Zaciskała raz po raz drobne piąstki, wierzgała nogami, rękami, z całych sił próbowała się uwolnić. Uwolnić z tego miejsca, z jego silnych objęć, z uczucia bezsilności. Chciała uciec, jak najdalej, jak najszybciej.
Krzyczeć, tyle ile sił miała w płucach, walczyć, uciekać, pędzić, schować się, zamknąć oczy i błagać, aby koszmar się skończył.
Nie patrzeć na niego, nie być bezsilną, nie błagać o litość.
Łzy, to jedyne co jej pozostało.
Szarpnęła raz i kolejny, i jeszcze jeden, na marne. Nie rozumiała. Jej głowę wypełniała przerażająca pustka, wypełniona modlitwą, głośnym wołaniem o pomoc - niestety tylko w myślach.
- Nie, błagam, nie. - szepnęła, decydując się wzbudzić w nim jakąkolwiek litość, kolejna walka z wiatrakami, której się podjęła. Jej głowa niemiłosiernie pulsowała, tak głośno, że nie słyszała nic. Ciemność, cisza.
Była tylko małym robakiem, który szukał schronienia, czując wiszący nad sobą but, który w każdym momencie może ukrócić jego żywot.
Dała sobą kierować, niczym w tańcu, była posłuszna, nie walczyła, chociaż tak bardzo chciała.
Kiedy poczuła szorstką korę tuż za swoimi plecami jęknęła cicho, odwracając głowę w bok. Nie chciała na niego patrzeć, nie teraz. Jej cała odwaga, która towarzyszyła aż do tego momentu uleciała gdzieś w dal, nie dając się złapać.
Ból. Okropny, przeszywający, paraliżujący - ból.
Wszystko to, co dzisiaj zjadła podeszło jej do gardła, a ona tylko na moment mogła dać sobie wytchnienie, kuląc się jak dziecko na zgniłej ziemi. Szlochała, zawodziła, szeptała niezrozumiale.
To było nic.
Nie było niczego, co mogłoby ją ocalić.
Znów mocne szarpnięcie i znalazła się na własnych nogach, przed oczami widziała tylko ciemność, a w głowie wciąż była ta nieznośna pustka. Co on do cholery robi?! Do tej pory nie zdawała sobie sprawy jaka była głupia...
Jak się teraz czujesz?
Dalej pragniesz pokazać jaka odwaga w tobie drzemie?
Nadzieja gasła, jak powoli wypalający się knot w świecy. Była ulotna, delikatna, wystarczył mały podmuch, aby przestała w cokolwiek już wierzyć. Nie otaczało jej teraz ciepło, a przerażający chłód. Zimno, które było nie do opanowania. Płakała, nie powstrzymywała się już, nie chciała się powstrzymywać. Jak małe dziecko, które w ciemności zgubiło swoją rodzicielkę, które błądziło w poszukiwaniach, które kończyły się niepowodzeniem.
Zaciskała raz po raz drobne piąstki, wierzgała nogami, rękami, z całych sił próbowała się uwolnić. Uwolnić z tego miejsca, z jego silnych objęć, z uczucia bezsilności. Chciała uciec, jak najdalej, jak najszybciej.
Krzyczeć, tyle ile sił miała w płucach, walczyć, uciekać, pędzić, schować się, zamknąć oczy i błagać, aby koszmar się skończył.
Nie patrzeć na niego, nie być bezsilną, nie błagać o litość.
Łzy, to jedyne co jej pozostało.
Szarpnęła raz i kolejny, i jeszcze jeden, na marne. Nie rozumiała. Jej głowę wypełniała przerażająca pustka, wypełniona modlitwą, głośnym wołaniem o pomoc - niestety tylko w myślach.
- Nie, błagam, nie. - szepnęła, decydując się wzbudzić w nim jakąkolwiek litość, kolejna walka z wiatrakami, której się podjęła. Jej głowa niemiłosiernie pulsowała, tak głośno, że nie słyszała nic. Ciemność, cisza.
Była tylko małym robakiem, który szukał schronienia, czując wiszący nad sobą but, który w każdym momencie może ukrócić jego żywot.
Dała sobą kierować, niczym w tańcu, była posłuszna, nie walczyła, chociaż tak bardzo chciała.
Kiedy poczuła szorstką korę tuż za swoimi plecami jęknęła cicho, odwracając głowę w bok. Nie chciała na niego patrzeć, nie teraz. Jej cała odwaga, która towarzyszyła aż do tego momentu uleciała gdzieś w dal, nie dając się złapać.
Ból. Okropny, przeszywający, paraliżujący - ból.
Wszystko to, co dzisiaj zjadła podeszło jej do gardła, a ona tylko na moment mogła dać sobie wytchnienie, kuląc się jak dziecko na zgniłej ziemi. Szlochała, zawodziła, szeptała niezrozumiale.
To było nic.
Nie było niczego, co mogłoby ją ocalić.
Znów mocne szarpnięcie i znalazła się na własnych nogach, przed oczami widziała tylko ciemność, a w głowie wciąż była ta nieznośna pustka. Co on do cholery robi?! Do tej pory nie zdawała sobie sprawy jaka była głupia...
- Sahir Nailah
Re: Las
Pią Paź 16, 2015 1:41 pm
Błagać sobie możesz. Jak mówiłem - możesz nawet krzyczeć, próbować się wyrywać, uciekać - w zasadzie, naprawdę!, możesz próbować, czego tylko zapragniesz i co ci umysł na język przyniesie - czy też na jakiekolwiek kończyny twego drobnego ciała, które w starciu z mężczyzną, który kondycją nieco wykraczał poza ludzką, nie miały po prostu szans - ha, może miałyby, gdyby nie paraliż, który cię ogarniał i pozwalał za bardzo drgnąć - wszystko po to, byś w końcu, przyduszana i dociskana do kory za plecami, z pulsującym bólem brzuchem, stała się najzwyczajniejszym obiadem - albo może nawet śniadaniem - doceń, przemianowuje cię na najważniejszy posiłek dnia... Jasne, że nie docenisz - jasne, że nie zrozumiesz, co się tu dzieje, kiedy kalejdoskop gwiazd tańczył pod kopułą umysłu, więżąc cię tu i teraz, w tym krótkim i chwilowym pomruku rzeczywistości - doprawdy, mogłabyś z siebie trochę więcej wykrzesać, wiesz? Drapieżniki czerpią tyle ponurej satysfakcji z miotania się myszy pomiędzy ich pazurami, Koty tak kochają pacać Mysz za każdym razem, kiedy ta już miała wrażenie na ucieczkę - taka była ich natura... a mimo to ludzie kochali koty.
Dlaczego?
Zęby mocno zacisnęły się na skórze, naciskając na naskórek by jak najwięcej chciwie pochłanianej krwi wypłynęło na powierzchnię - drapieżnik niespokojnie szarpnął swoją ofiarą, znów uderzając nią o drzewo, na chwilę wysuwając kły z rany tylko po to, by zaraz znowu je w nią wbić, poprawiając uchwyt - posoka uciekała z tętnicy i roztaczała wokół siebie zabójczo przyjemny zapach wyłączający wszystko - włącznie z instynktem i poczuciem rzeczywistości - pozwalając się zatracić w bukiecie smaku i uniesieniem ponad rzeczywistość, kiedy mięśnie nabierały siły i pożar gardła był gaszony - On nabierał sił, Ona je traciła w zastraszającym tempie - szmaciana laleczka w dłoniach bardzo brutalnego dziecka nie znającego pojęcia szacunku wobec innych - Dziecię Słońca gasnące w oczach, o siniejących ustach, blaknącej skórze... Wampir ciągle trzymał ją w swoich ramionach - och, takich silnych, tak bezpiecznych, w których zamykał się świat, a jednak w których zaklęta drzemała sama Śmierć, obiecując wieczne, spokojne drzemanie, wraz z zamieraniem świata, który stopniowo się wyciszał, wirował przed oczami, zamazywał się - to wszystko było bardzo spokojne...
Zamykające powieki.
Nailah odsunął się w końcu od nieprzytomnego ciała niewiasty, spoglądając na nią z zainteresowaniem, które pięcioletnie dzieci poświęcają małpkom w zoo - nie było w nich nic zabawnego ani nic nowego, ale w sumie nawet interesującym, od biedy, było spoglądanie jak śpią, skaczą, albo wyjadają sałatę ze swoich misek - przytrzymywał ją wciąż pewnym ramieniem, nie pozwalając jej upaść - wyrzuty sumienia? Zapomnijcie. - Sięgnął po różdżkę i wyszeptał Obliviate tuż nad jej uchem, wymazując wspomnienia z dzisiejszego wieczoru. Przejechał różdżką nad ugryzieniem, by stworzyć na nim większe nacięcie dla niepoznaki i uniósł ją, niczym księżniczkę, kierując się drogą powrotną by przemknąć w stronę Skrzydła Szpitalnego i tam zostawić ją na jednym z łóżek.
Sam... Cóż, nie powiem wam, co się z nim dalej działo.
Nie był głównym bohaterem tej opowieści.
[z/t x2]
Sahir Nailah: +10%PŻ
Kelly McCarthy: +5PD, -65%PŻ, +ponieważ Obliviate ma wynik 6,6 nie pamiętasz nic z tego wieczoru od momentu wsunięcia się w Zakazany Las z misją Irytka aż do momentu obudzenia w Skrzydle Szpitalnym
Dlaczego?
Zęby mocno zacisnęły się na skórze, naciskając na naskórek by jak najwięcej chciwie pochłanianej krwi wypłynęło na powierzchnię - drapieżnik niespokojnie szarpnął swoją ofiarą, znów uderzając nią o drzewo, na chwilę wysuwając kły z rany tylko po to, by zaraz znowu je w nią wbić, poprawiając uchwyt - posoka uciekała z tętnicy i roztaczała wokół siebie zabójczo przyjemny zapach wyłączający wszystko - włącznie z instynktem i poczuciem rzeczywistości - pozwalając się zatracić w bukiecie smaku i uniesieniem ponad rzeczywistość, kiedy mięśnie nabierały siły i pożar gardła był gaszony - On nabierał sił, Ona je traciła w zastraszającym tempie - szmaciana laleczka w dłoniach bardzo brutalnego dziecka nie znającego pojęcia szacunku wobec innych - Dziecię Słońca gasnące w oczach, o siniejących ustach, blaknącej skórze... Wampir ciągle trzymał ją w swoich ramionach - och, takich silnych, tak bezpiecznych, w których zamykał się świat, a jednak w których zaklęta drzemała sama Śmierć, obiecując wieczne, spokojne drzemanie, wraz z zamieraniem świata, który stopniowo się wyciszał, wirował przed oczami, zamazywał się - to wszystko było bardzo spokojne...
Zamykające powieki.
Nailah odsunął się w końcu od nieprzytomnego ciała niewiasty, spoglądając na nią z zainteresowaniem, które pięcioletnie dzieci poświęcają małpkom w zoo - nie było w nich nic zabawnego ani nic nowego, ale w sumie nawet interesującym, od biedy, było spoglądanie jak śpią, skaczą, albo wyjadają sałatę ze swoich misek - przytrzymywał ją wciąż pewnym ramieniem, nie pozwalając jej upaść - wyrzuty sumienia? Zapomnijcie. - Sięgnął po różdżkę i wyszeptał Obliviate tuż nad jej uchem, wymazując wspomnienia z dzisiejszego wieczoru. Przejechał różdżką nad ugryzieniem, by stworzyć na nim większe nacięcie dla niepoznaki i uniósł ją, niczym księżniczkę, kierując się drogą powrotną by przemknąć w stronę Skrzydła Szpitalnego i tam zostawić ją na jednym z łóżek.
Sam... Cóż, nie powiem wam, co się z nim dalej działo.
Nie był głównym bohaterem tej opowieści.
[z/t x2]
Sahir Nailah: +10%PŻ
Kelly McCarthy: +5PD, -65%PŻ, +ponieważ Obliviate ma wynik 6,6 nie pamiętasz nic z tego wieczoru od momentu wsunięcia się w Zakazany Las z misją Irytka aż do momentu obudzenia w Skrzydle Szpitalnym
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach