- Sigurd Völsung
Sigurd Völsung [dorosły]
Sro Wrz 09, 2015 11:59 pm
„czasem trzeba pomachać komuś miodem przed okiem, żeby pszczoły poleciały zarżnąć twojego przeciwnika.”
Zasadniczo to od zawsze zastanawiała go ta ludzka, patologiczna potrzeba posiadania kompleksowej wiedzy na temat drugiego człowieka, nawet jeżeli widziało się go pierwszy raz na oczy i zapewne nigdy więcej nie zamieni się z nim słowa. Nienawidzi pytań dotyczących jego pochodzenia, zaraz po tych o zainteresowaniach, muzyce, preferencji seksualnej i ulubionego przedmiotu. Czy naprawdę tak trudno pojąć, że skoro jego nazwisko podczas wypowiadania brzmi jak bez mała śmiertelny rozkaz z okresu II wojny światowej, to jest wręcz oczywiste gdzie się urodził? Najwyraźniej tak, ponieważ nie wystarczy, że:
a) wygląda jak rodowity Niemiec, no nie da mu się odmówić aryjskości… za młodu, teraz zostały mu tylko intensywnie niebieskie tęczówki;
b) nie ma bardziej niemieckiego imienia i nazwiska od jego;
c) posiada tak twardy i charakterystyczny akcent, że ¾ populacji powinna być głucha, skoro nie potrafi na jego postawie stwierdzić, że wywodzi się z Republiki Federalnej Niemiec i do tego z Bawarii, miasta Monachium.
Owszem być może jest jeszcze młodym mężczyzną, który ledwo zaczyna swoją przygodę na zupełnie obcym sobie terytorium, ale znowuż, te zasłużone, okrągłe czterdzieści jeden lat nie jest chyba aż tak skąpe w doświadczenia? Wystarczy spojrzeć na jego wybitnie niemiecką rodzi... Stop. On nie ma rodziny. Znaczy ma, ale się do niej nie przyznaje i vice versa. Podobno ojciec od lat przypadkiem podrzuca jego dane personalne obiecującym kandydatkom na żonę z dobrych rodzin, ale nikt mu jeszcze tego nie udowodnił. Właściwie odkąd ukończył szkołę i wyniósł się w cholerę z tej przeklętej, skutej lodem Szwecji, nie ma kontaktu z rodziną. Czasem, raz na kilka lat otrzyma list od swej równie oziębłej co pięknej matki, o tym, że: „wciąż ją zawodzi i mógłby przestać pajacować u tych wstrętnych i pozbawionych uczuć Angoli. Bo w końcu robi jej na złość i mógłby skończyć te szczeniackie wygłupy, wrócić posłusznie do domu, żeby spłodzić potomka i zapełnić te przeklęte pustostany.” No więc każdy list od swojej drogiej matki nieodzownie ląduje w kominku. Jak przystało na prawdziwą niemiecką rodzinę, mają niezwykle oschłe, rygorystyczne i poukładane stosunki, wszakże pochodzenie zobowiązuje. Jak przystało na ich ród sięgający powstawania samej Germanii, mają rzecz jasna krew czystą, a jakże. Wszakże nie mogłoby być inaczej, a nawet gdyby jakiś mugol, tfu! Gdyby jakaś szlama się przypałętała, to z pewnością szybko by się odpałętała lub ktoś by jej w tym pomógł. Wszyscy z rodziny Völsung są bardzo uczynni; szczególnie w stosunku do ludzi bez pochodzenia magicznego, o niemoralnych preferencjach seksualnych, o odmiennych kolorach skóry, przekonaniach religijnych… Tak, zdecydowanie są bardzo tolerancyjną rodziną.
a) wygląda jak rodowity Niemiec, no nie da mu się odmówić aryjskości… za młodu, teraz zostały mu tylko intensywnie niebieskie tęczówki;
b) nie ma bardziej niemieckiego imienia i nazwiska od jego;
c) posiada tak twardy i charakterystyczny akcent, że ¾ populacji powinna być głucha, skoro nie potrafi na jego postawie stwierdzić, że wywodzi się z Republiki Federalnej Niemiec i do tego z Bawarii, miasta Monachium.
Owszem być może jest jeszcze młodym mężczyzną, który ledwo zaczyna swoją przygodę na zupełnie obcym sobie terytorium, ale znowuż, te zasłużone, okrągłe czterdzieści jeden lat nie jest chyba aż tak skąpe w doświadczenia? Wystarczy spojrzeć na jego wybitnie niemiecką rodzi... Stop. On nie ma rodziny. Znaczy ma, ale się do niej nie przyznaje i vice versa. Podobno ojciec od lat przypadkiem podrzuca jego dane personalne obiecującym kandydatkom na żonę z dobrych rodzin, ale nikt mu jeszcze tego nie udowodnił. Właściwie odkąd ukończył szkołę i wyniósł się w cholerę z tej przeklętej, skutej lodem Szwecji, nie ma kontaktu z rodziną. Czasem, raz na kilka lat otrzyma list od swej równie oziębłej co pięknej matki, o tym, że: „wciąż ją zawodzi i mógłby przestać pajacować u tych wstrętnych i pozbawionych uczuć Angoli. Bo w końcu robi jej na złość i mógłby skończyć te szczeniackie wygłupy, wrócić posłusznie do domu, żeby spłodzić potomka i zapełnić te przeklęte pustostany.” No więc każdy list od swojej drogiej matki nieodzownie ląduje w kominku. Jak przystało na prawdziwą niemiecką rodzinę, mają niezwykle oschłe, rygorystyczne i poukładane stosunki, wszakże pochodzenie zobowiązuje. Jak przystało na ich ród sięgający powstawania samej Germanii, mają rzecz jasna krew czystą, a jakże. Wszakże nie mogłoby być inaczej, a nawet gdyby jakiś mugol, tfu! Gdyby jakaś szlama się przypałętała, to z pewnością szybko by się odpałętała lub ktoś by jej w tym pomógł. Wszyscy z rodziny Völsung są bardzo uczynni; szczególnie w stosunku do ludzi bez pochodzenia magicznego, o niemoralnych preferencjach seksualnych, o odmiennych kolorach skóry, przekonaniach religijnych… Tak, zdecydowanie są bardzo tolerancyjną rodziną.
Instytut Magii Durmstrang
Niejako zmuszony siłą, by wstąpić w progi znienawidzonej przez siebie szkoły. Nie od dziś wiadomo, że Sigurd nie do końca wyznaje te same zasady co jego rodzina, a już zwłaszcza ojciec. Niemniej jednak głowa rodu Völsung zdecydowała, że nie może być inaczej w kwestii jego jedynego i pierworodnego syna, dlatego tak jak i jego przodkowie musiał udać się do Szwecji. Od dawna też nie było tak krnąbrnego szczeniaka z dawnego, szanowanego rodu, który mógłby przynieść mu nie tyle hańbę co splamić dobre imię. A Sigurd dbał o to by mówiono o nim często i gęsto, najlepiej same bzdury. I choć nawet organizował gorszące wycieczki, które dziwnym zbiegiem okoliczności zawsze były w innym, choć niebezpiecznie bliskim położeniu Akademii Magii Beauxbatons, to wciąż nikt nie chciał go wyrzucić na zbity pysk. Zasadniczo prawdą było, że nie robił tego tylko na przekór, wszakże otwarcie stwierdzał, że najpiękniejsze kobiety muszą pochodzić z Francji.
Zasadniczo lustro jak lustro. Trudno, żeby lustro lustrem nie było. Poniekąd miało coś tam pokazywać, jakieś fikcje czy inne iluzje, które rzekomo siedziały gdzieś tam w czeluściach każdej ludzkiej istoty, ale gdy Sigurd wpatrywał się w perfekcyjną szklaną taflę nie rozumiał zachwytu. Przyszedł, bo mu kazano. Każdy szanujący się członek naszego rodu musi stanąć przed Ain Eingarp. Nie będziesz ani pierwszym, ani ostatnim, który zechce zignorować ten obowiązek. Idź i spełnij swoją powinność. Rozgrzmiały srogie słowa ojca, jedynego słusznego, prawowitego spadkobiercę dziada rodu, czy jakkolwiek bzdurnie nazywali go wszyscy wujowie. No więc stał i się gapił, jakby oczekiwał, że lustro ukaże mu coś nadzwyczajnego, odkryje przed nim skrywany sekret i sprawi, że nagle odmieni się jego życie.
- Taa… to by było chyba na tyle. – mruknął niepocieszony faktem, że wciąż stał przed tym samym najzwyklejszym lustrem, które ani nie odbijało jego sylwetki (niby to nic niezwykłego przy zaczarowanym lustrze, ale wciąż niepokojące dla przeciętnego piętnastolatka), ani właściwie niczego. Niczego prócz wnętrza, w którym się obecnie znajdował, ot zwykła sala prawidłowo odbita w zwierciadle, ale nic ponadto. Niby nie oczekiwał, że dostrzeże tam jakąś swoją świetlaną przyszłość, bo tej prędzej oczekiwał ojciec niż on sam, ale głupio tak powiedzieć, że nie zobaczył nic. I co tak właściwie miało to znaczyć, to że nie chce istnieć? To jest to jego wielkie marzenie? Co za bzdura. Wzruszył wreszcie ramionami, bo tak naprawdę nie zamierzał bardziej zagłębiać się w iście wampirzą przypadłość swojego ciała. Zasadniczo inne lustra nie zabierały mu odbicia, a jednak tutaj czegoś brakowało; ale to nie tak, że on je popsuł. Bo chyba nie dało się zepsuć Ain Eingarp. Dało się? Wzdrygnął się na samą myśl, że ojciec dosłownie udusiłby go własnymi rękoma, gdyby się dowiedział, że kolejny cenny potomek ich rodu nie będzie mógł doszukiwać się jakiegoś patologicznie durnego sensu w swoim najskrytszym marzeniu.
- Taa… to by było chyba na tyle. – mruknął niepocieszony faktem, że wciąż stał przed tym samym najzwyklejszym lustrem, które ani nie odbijało jego sylwetki (niby to nic niezwykłego przy zaczarowanym lustrze, ale wciąż niepokojące dla przeciętnego piętnastolatka), ani właściwie niczego. Niczego prócz wnętrza, w którym się obecnie znajdował, ot zwykła sala prawidłowo odbita w zwierciadle, ale nic ponadto. Niby nie oczekiwał, że dostrzeże tam jakąś swoją świetlaną przyszłość, bo tej prędzej oczekiwał ojciec niż on sam, ale głupio tak powiedzieć, że nie zobaczył nic. I co tak właściwie miało to znaczyć, to że nie chce istnieć? To jest to jego wielkie marzenie? Co za bzdura. Wzruszył wreszcie ramionami, bo tak naprawdę nie zamierzał bardziej zagłębiać się w iście wampirzą przypadłość swojego ciała. Zasadniczo inne lustra nie zabierały mu odbicia, a jednak tutaj czegoś brakowało; ale to nie tak, że on je popsuł. Bo chyba nie dało się zepsuć Ain Eingarp. Dało się? Wzdrygnął się na samą myśl, że ojciec dosłownie udusiłby go własnymi rękoma, gdyby się dowiedział, że kolejny cenny potomek ich rodu nie będzie mógł doszukiwać się jakiegoś patologicznie durnego sensu w swoim najskrytszym marzeniu.
Spał? A może jej się tylko zdawało, ale skoro nawet nie poruszył się gdy weszła do gabinetu, to musiał spać, w innym przypadku już dawno rzucałby w jej kierunku niepocieszone spojrzenie. Tak jak tresowane zwierzęta wyuczone reagowania na odpowiednie ruchy swojego właściciela, kiedy robić sztuczki; tak Sigurd wiedział jak Angela się zachowuje, gdy ma tonę papierkowej roboty, którą z przyjemnością go zalewała. Niby lubił swoją pracę, ale jednak nie przepadał za wygrzebywaniem się spod stosów niepotrzebnej makulatury. Teraz jednak nie reagował, właściwie w ogóle się nie ruszał i przez chwilę, naprawdę przez ułamek sekundy, przemknęło jej przez myśl, że może oto stała się naocznym świadkiem śmierci swojego pracodawcy. Wielkie nieszczęście spadłoby na Ministerstwo gdyby Sigurd faktycznie wyzionął ducha i to nie z rąk jakiegoś podłego przestępcy a z powodu niefortunnego zawału czy wylewu. Zasadniczo nie był złym szefem, trochę tylko nawiedzonym pod względem skrupulatności, ale doceniała jego pracowitość. Nie było mu równych jeżeli chodzi o przepracowane godziny. Zawsze przychodził pierwszy i wychodził ostatni. Zawsze też mimowolnie się o nią troszczył, co traktowała jako niespodziewane przejawy człowieczeństwa, o którego brak podejrzewały wszystkie dziewczęta na ich piętrze; wszakże nie interesował się żadną z nich! Czasami chodziły słuchy, że jest bezdusznym draniem, który jedynie lubi się zabawić i porzucić kolejną biedaczkę, ale tak naprawdę jeszcze z żadną z nich nie był choćby na niewinnej kolacji. Nie znała go prywatnie, ale mimo to była święcie przekonana, że to porządny facet o dobrym sercu. Może i był oczytanym bucem, który nie do końca wiedział kiedy powinien się zamknąć, ale i tak od zawsze jego szczerość ją rozbrajała. Tak jak i cudowne, niebieskie tęczówki, które prawie zawsze były tak nieziemsko błyszczące, jakby zmęczenie obejmowało całe ciało poza jego oczami.
Drgnęła gdy mężczyzna poruszył się niespokojnie na krześle. Zaraz przestraszyła się, że nakrył ją, gdy w ten wyjątkowo niegrzeczny sposób gapiła się na niego przez cały ten czas.
- Panie Völsung? – brak reakcji. Spróbowała jeszcze raz, trochę głośniej, ale i to nie pomogło. Nie rozumiała jak to możliwe, by tak wielki facet, wszakże mierzył prawie dwa metry (bez siedmiu centymetrów), zmieścił się, choć głowę miał wciśniętą między ramię a obojczyk – doprawdy jak on to robił? Wyglądał prawie jak dziecko, gdyby nie zwracać uwagi na dobrze zbudowane, niemal muskularne ciało, pominąć dwudniowy zarost i sfatygowane duże dłonie.
- Panie Völsung? – drobna blondynka ponowiła niemrawą próbę wyrwania mężczyzny ze snu, a gdy już jej się to udało i Sigurd faktycznie spojrzał w jej kierunku, szybko zwróciła zażenowane spojrzenie na plik papierów mocno trzymanych w drobnych dłoniach. Cała była drobna i krucha jak porcelanowa laleczka, przemknęło przez myśl mężczyźnie, gdy przypatrywał się jej jak jakiemuś egzotycznemu zjawisku. W jego ciemnym gabinecie, z ciężkimi mahoniowymi meblami wyglądała jak drobna wróżka, coś jak Dzwoneczek z Piotrusia Pana, choć tamta miała ikrę i nie była tak płochym zwierzęciem. Mimo to nadal miał przed oczami tę przekorną istotę, tak złośliwą i upartą jak osioł. Odetchnął głęboko dając znak ręką, że owszem ma pozwolenie na zbliżenie się do tej niebezpiecznej gadziny. Już dawno nie zdarzyło mu się tak stracić poczucie czasu i kiedy to ostatnio miał ten sen? On stojący w obliczu świętego Ain Eingarp. Co za bzdura.
- No dobrze pokaż mi co masz tym razem, Angelo. – wyciągnął rękę, żeby odebrać dokumenty i zaraz zabrał się za przeglądanie ich zawartości. Stracił już wystarczającą ilość czasu.
- Angelo! – kobieta szybko skierowała wzrok w stronę wołającej ją koleżanki i już westchnęła zmęczona, wiedząc co dokładnie ją czeka. - Czy nadal jest równie przystojny jak rano?
- Oszalałaś? On, przystojny?! – zgromiła ją wzrokiem dziewczyna w babcinym sweterku szczelnie zapiętym pod samą szyję. - Widziałaś te jego wszystkie tatuaże? Jak tak można, że mu nie wstyd z tym paskudztwem się pokazywać na takim stanowisku!
- Jakby to naprawdę miało jakikolwiek znaczenia. Z resztą problem byłby dopiero, gdyby w jakiś realny sposób utrudniały mu pracę, a przecież tego nie robią, czy tak? – smukła brunetka, której prawie każda koleżanka z pracy zazdrościła szałowej figury, oskarżycielsko wycelowała łyżeczkę w stronę swojej rozmówczyni.
- Nie rozumiem dlaczego wszystkie za nim ganiają. Nawet nie zwraca na nie szczególnej uwagi.
- Jakby to miało jakikolwiek związek z kwestiami estetycznymi. Moja droga, to czy ktoś za nim lata czy nie, to sprawa drugorzędna. Teraz omawiamy jego wygląd. No więc? – zerknęła wyczekująco w stronę blondynki, która zdążyła usiąść i udawać, że wcale, ale to wcale nie usłyszała wcześniejszego pytania.
- No więc wygląda dokładnie tak samo. Ma dwie ręce, dwie nogi… i zaskoczę Cię! Ma nawet głowę. – rzuciła już trochę bardziej zirytowana, ponieważ prawie każdego dnia było tak samo. Zamieszała łyżeczką już zimną kawę, odcinając się od plotkujących kobiet, bo ile można słuchać jak po raz setny kłócą się o to samo. Wprawdzie napatrzyła się już wystarczająco na Sigurda, ale dzisiaj po raz pierwszy miała okazję przyjrzeć się tak niebywale spokojnej twarzy, jakby śnił o czymś naprawdę przyjemnym i kojącym. I to utwierdziło ją w przekonaniu, że tak wymagający, konkretny i niezwykle poważny człowiek nie może być zły. Owszem Ci bardziej złośliwi uwielbiali go oczerniać i bywały momenty, że stawał się głównym tematem plotek również i wśród mężczyzn, ale Angela doskonale wiedziała, że to brednie. W końcu to ona była kimś w rodzaju jego najbardziej zaufanego człowieka i zawsze, ale to zawsze rozbrajał ją gdy mawiał: ”doprawdy Angelo, nie wiem co bym bez Ciebie zrobił, jesteś moim promyczkiem, światełkiem w tunelu, bez Ciebie jestem jak ślepiec” i zawsze uśmiechał się w ten ciepły, naprawdę łagodny sposób.
Drgnęła gdy mężczyzna poruszył się niespokojnie na krześle. Zaraz przestraszyła się, że nakrył ją, gdy w ten wyjątkowo niegrzeczny sposób gapiła się na niego przez cały ten czas.
- Panie Völsung? – brak reakcji. Spróbowała jeszcze raz, trochę głośniej, ale i to nie pomogło. Nie rozumiała jak to możliwe, by tak wielki facet, wszakże mierzył prawie dwa metry (bez siedmiu centymetrów), zmieścił się, choć głowę miał wciśniętą między ramię a obojczyk – doprawdy jak on to robił? Wyglądał prawie jak dziecko, gdyby nie zwracać uwagi na dobrze zbudowane, niemal muskularne ciało, pominąć dwudniowy zarost i sfatygowane duże dłonie.
- Panie Völsung? – drobna blondynka ponowiła niemrawą próbę wyrwania mężczyzny ze snu, a gdy już jej się to udało i Sigurd faktycznie spojrzał w jej kierunku, szybko zwróciła zażenowane spojrzenie na plik papierów mocno trzymanych w drobnych dłoniach. Cała była drobna i krucha jak porcelanowa laleczka, przemknęło przez myśl mężczyźnie, gdy przypatrywał się jej jak jakiemuś egzotycznemu zjawisku. W jego ciemnym gabinecie, z ciężkimi mahoniowymi meblami wyglądała jak drobna wróżka, coś jak Dzwoneczek z Piotrusia Pana, choć tamta miała ikrę i nie była tak płochym zwierzęciem. Mimo to nadal miał przed oczami tę przekorną istotę, tak złośliwą i upartą jak osioł. Odetchnął głęboko dając znak ręką, że owszem ma pozwolenie na zbliżenie się do tej niebezpiecznej gadziny. Już dawno nie zdarzyło mu się tak stracić poczucie czasu i kiedy to ostatnio miał ten sen? On stojący w obliczu świętego Ain Eingarp. Co za bzdura.
- No dobrze pokaż mi co masz tym razem, Angelo. – wyciągnął rękę, żeby odebrać dokumenty i zaraz zabrał się za przeglądanie ich zawartości. Stracił już wystarczającą ilość czasu.
- Angelo! – kobieta szybko skierowała wzrok w stronę wołającej ją koleżanki i już westchnęła zmęczona, wiedząc co dokładnie ją czeka. - Czy nadal jest równie przystojny jak rano?
- Oszalałaś? On, przystojny?! – zgromiła ją wzrokiem dziewczyna w babcinym sweterku szczelnie zapiętym pod samą szyję. - Widziałaś te jego wszystkie tatuaże? Jak tak można, że mu nie wstyd z tym paskudztwem się pokazywać na takim stanowisku!
- Jakby to naprawdę miało jakikolwiek znaczenia. Z resztą problem byłby dopiero, gdyby w jakiś realny sposób utrudniały mu pracę, a przecież tego nie robią, czy tak? – smukła brunetka, której prawie każda koleżanka z pracy zazdrościła szałowej figury, oskarżycielsko wycelowała łyżeczkę w stronę swojej rozmówczyni.
- Nie rozumiem dlaczego wszystkie za nim ganiają. Nawet nie zwraca na nie szczególnej uwagi.
- Jakby to miało jakikolwiek związek z kwestiami estetycznymi. Moja droga, to czy ktoś za nim lata czy nie, to sprawa drugorzędna. Teraz omawiamy jego wygląd. No więc? – zerknęła wyczekująco w stronę blondynki, która zdążyła usiąść i udawać, że wcale, ale to wcale nie usłyszała wcześniejszego pytania.
- No więc wygląda dokładnie tak samo. Ma dwie ręce, dwie nogi… i zaskoczę Cię! Ma nawet głowę. – rzuciła już trochę bardziej zirytowana, ponieważ prawie każdego dnia było tak samo. Zamieszała łyżeczką już zimną kawę, odcinając się od plotkujących kobiet, bo ile można słuchać jak po raz setny kłócą się o to samo. Wprawdzie napatrzyła się już wystarczająco na Sigurda, ale dzisiaj po raz pierwszy miała okazję przyjrzeć się tak niebywale spokojnej twarzy, jakby śnił o czymś naprawdę przyjemnym i kojącym. I to utwierdziło ją w przekonaniu, że tak wymagający, konkretny i niezwykle poważny człowiek nie może być zły. Owszem Ci bardziej złośliwi uwielbiali go oczerniać i bywały momenty, że stawał się głównym tematem plotek również i wśród mężczyzn, ale Angela doskonale wiedziała, że to brednie. W końcu to ona była kimś w rodzaju jego najbardziej zaufanego człowieka i zawsze, ale to zawsze rozbrajał ją gdy mawiał: ”doprawdy Angelo, nie wiem co bym bez Ciebie zrobił, jesteś moim promyczkiem, światełkiem w tunelu, bez Ciebie jestem jak ślepiec” i zawsze uśmiechał się w ten ciepły, naprawdę łagodny sposób.
1. Chciwość – wszelkich doznań.
2. Łakomstwo – ogromne, ale tylko i wyłącznie odnośnie przeżyć, ekscytacji i pragnienia mocnych wrażeń.
3. Nieczystość – trochę mniej, z reguły nie ma czasu, ochoty, nastroju, głowa go boli i zawsze znajdzie tysiąc wymówek, żeby i tym razem nie pójść z kimś do łóżka.
4. Pycha – to oczywiste. Jest obłędny, genialny, wspaniały, jedyny w swoim rodzaju i zarazem nienawidzi tego wszystkiego.
5. Gniew – zawsze gdy chodzi o ludzką głupotę. ZAWSZE.
6. Zazdrość – bywa, czasem, może, niekoniecznie.
7. Lenistwo - nigdy! Jest wstrętnym pracoholikiem.
2. Łakomstwo – ogromne, ale tylko i wyłącznie odnośnie przeżyć, ekscytacji i pragnienia mocnych wrażeń.
3. Nieczystość – trochę mniej, z reguły nie ma czasu, ochoty, nastroju, głowa go boli i zawsze znajdzie tysiąc wymówek, żeby i tym razem nie pójść z kimś do łóżka.
4. Pycha – to oczywiste. Jest obłędny, genialny, wspaniały, jedyny w swoim rodzaju i zarazem nienawidzi tego wszystkiego.
5. Gniew – zawsze gdy chodzi o ludzką głupotę. ZAWSZE.
6. Zazdrość – bywa, czasem, może, niekoniecznie.
7. Lenistwo - nigdy! Jest wstrętnym pracoholikiem.
- Zodiakalny Byk, niemal osadzony w samym środku, ponieważ urodzony 5 Maja 1937 roku.
- Robota łatwa nie jest, ale całkiem niezła, choć nie zawsze odnajduje się w roli sędziego w Ministerstwie Magii.
- Różdżkę oczywiście posiada, a jakże mógłby nie posiadać! Wykonana jest z drewna grabowego i krwi Reema. Ktoś tak obrzydliwie zwyczajny jak Sigurd powinien mieć równie ordynarnie zwykłą różdżkę i jego 15 calowa nieprzyzwoicie bogato zdobiona różdżka, właśnie taka jest. Nietypowe, choć interesujące połączenie subtelnej, lekkiej i frywolnej secesji z ciężkim, bogatym i niezwykle pysznym barokiem. Arcydzieło. Różdżka, która różdżką być nie powinna. Jej piękna lub odrzucająca, zależnie od uwarunkowań estetycznych obserwatora, rękojeść doskonale wpasowuje się w dłoń swojego właściciela, a ten z przyjemnością korzysta z tak absurdalnej rzeczy, która wręcz komicznie wygląda przy całym jego jestestwie.
- Mówi biegle po niemiecku i angielsku; siłą rzeczy nauczył się szwedzkiego, gdy nikt w szkole nie chciał z nim rozmawiać w innym języku.
- Potrafi grać tylko w pokera; rozbieranego.
- Ma niespotykaną zdolność do uśmiercania każdej rośliny doniczkowej, jaka wejdzie w jego zasięg. Każdy kwiatek, paprotka czy inny chwast, jaki pojawiał się w jego mieszkaniu, po tygodniu spotykał się z potopem i gnił, albo umierał z wysuszenia. Dawanie mu pod opiekę czegoś co żyje, a jeżeli do tego mówi i się rusza jest wysoce niebezpieczne, ponieważ najprawdopodobniej doprowadzi do zgonu w przeciągu kilku dni. Rzecz jasna nieświadomie.
- Sigurd w gwoli ścisłości jest chodzącym ideałem, który nie posiada absolutnie żadnych wad, chyba że mówimy o jego paskudnym nawyku nie domykania szuflad.
- Oprócz zaplanowanych tatuaży, rzecz jasna z okresu nastoletniego buntu, pokrywających całą prawą rękę i palce; posiada jeszcze jeden – idiotyczny tribal pomiędzy łopatkami – zrobił go sobie gdy miał może z piętnaście lat i wtedy wydawało mu się to najlepszym pomysłem na świecie.
- Leworęczny.
- Tak jak za dzieciaka nadal uwielbia grać w kosza, choć niekoniecznie mu wypada i nie bardzo ma też z kim grać.
- Robota łatwa nie jest, ale całkiem niezła, choć nie zawsze odnajduje się w roli sędziego w Ministerstwie Magii.
- Różdżkę oczywiście posiada, a jakże mógłby nie posiadać! Wykonana jest z drewna grabowego i krwi Reema. Ktoś tak obrzydliwie zwyczajny jak Sigurd powinien mieć równie ordynarnie zwykłą różdżkę i jego 15 calowa nieprzyzwoicie bogato zdobiona różdżka, właśnie taka jest. Nietypowe, choć interesujące połączenie subtelnej, lekkiej i frywolnej secesji z ciężkim, bogatym i niezwykle pysznym barokiem. Arcydzieło. Różdżka, która różdżką być nie powinna. Jej piękna lub odrzucająca, zależnie od uwarunkowań estetycznych obserwatora, rękojeść doskonale wpasowuje się w dłoń swojego właściciela, a ten z przyjemnością korzysta z tak absurdalnej rzeczy, która wręcz komicznie wygląda przy całym jego jestestwie.
- Mówi biegle po niemiecku i angielsku; siłą rzeczy nauczył się szwedzkiego, gdy nikt w szkole nie chciał z nim rozmawiać w innym języku.
- Potrafi grać tylko w pokera; rozbieranego.
- Ma niespotykaną zdolność do uśmiercania każdej rośliny doniczkowej, jaka wejdzie w jego zasięg. Każdy kwiatek, paprotka czy inny chwast, jaki pojawiał się w jego mieszkaniu, po tygodniu spotykał się z potopem i gnił, albo umierał z wysuszenia. Dawanie mu pod opiekę czegoś co żyje, a jeżeli do tego mówi i się rusza jest wysoce niebezpieczne, ponieważ najprawdopodobniej doprowadzi do zgonu w przeciągu kilku dni. Rzecz jasna nieświadomie.
- Sigurd w gwoli ścisłości jest chodzącym ideałem, który nie posiada absolutnie żadnych wad, chyba że mówimy o jego paskudnym nawyku nie domykania szuflad.
- Oprócz zaplanowanych tatuaży, rzecz jasna z okresu nastoletniego buntu, pokrywających całą prawą rękę i palce; posiada jeszcze jeden – idiotyczny tribal pomiędzy łopatkami – zrobił go sobie gdy miał może z piętnaście lat i wtedy wydawało mu się to najlepszym pomysłem na świecie.
- Leworęczny.
- Tak jak za dzieciaka nadal uwielbia grać w kosza, choć niekoniecznie mu wypada i nie bardzo ma też z kim grać.
”demokracja działa tak długo jak bydło myśli, że wybiera pasterza.”
- Caroline Rockers
Re: Sigurd Völsung [dorosły]
Czw Wrz 10, 2015 8:05 pm
Karta jest naprawdę dopracowana, przedstawiona w ciekawy sposób i nie ma do czego się przyczepić. Dawno się tak nie wciągnęłam w czytanie czyjeś Karty Postaci. Czystą Krew akceptuję, tak samo zawód sędziego Wizengamotu. Z mojej strony 20 fasolek dodatkowo za Wybitną Kartę Postaci! Akcept!
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach