- Charlotte Macmillan
Re: Stary Dąb
Wto Paź 04, 2016 9:40 pm
Z całych sił próbowała skupić się na książce, przecież musiała wszystko zaliczyć jeśli nie chciała stać się hańbą swojej własnej rodziny. W głowie wciąż słyszała głos swojej mamy, że musi pokazać, że nie da sobą manipulować, że musi być samodzielna, że nigdy nie może stać się zależna od żadnego mężczyzny, że musi się uczyć aby nie dać sobą pomiatać. I Charlotte naprawdę uparcie do tego dążyła, jednak coś w tym miejscu, coś w Remusie sprawiało, że wciąż i wciąż jej wzrok do niego powracał, starając się zrozumieć co nie gra w tym całym, na pierwszy rzut oka beztroskim obrazku.
Niemalże podskoczyła kiedy usłyszała śmiech i krzyk Lupina, pospiesznie zbierając podręcznik, który wyleciał jej w reakcji na jego głos. Bardzo zmieszana spojrzała na niego, a po chwili zaczęła się rozglądać i nasłuchiwać, próbując wyłapać to, co rejestrował umysł Huncwota. - Remusie, o kogo ci chodzi? - coraz bardziej zaczynała się martwić, a cichy głosik w jej wnętrzu mówił, że coś złego wisi w powietrzu. - Jesteśmy tutaj całkiem sami, nawet ptaki tutaj nie przylatują. Nie słyszysz tej głuchej ciszy? - machinalnie już schowała swoje rzeczy do torby aby całym ciałem móc odwrócić się w stronę Remusa, przyjrzeć mu się, zrozumieć. Chociaż zrozumienie miało być prawdopodobnie ostatnią rzeczą mogącą się teraz pojawić.
Niemalże podskoczyła kiedy usłyszała śmiech i krzyk Lupina, pospiesznie zbierając podręcznik, który wyleciał jej w reakcji na jego głos. Bardzo zmieszana spojrzała na niego, a po chwili zaczęła się rozglądać i nasłuchiwać, próbując wyłapać to, co rejestrował umysł Huncwota. - Remusie, o kogo ci chodzi? - coraz bardziej zaczynała się martwić, a cichy głosik w jej wnętrzu mówił, że coś złego wisi w powietrzu. - Jesteśmy tutaj całkiem sami, nawet ptaki tutaj nie przylatują. Nie słyszysz tej głuchej ciszy? - machinalnie już schowała swoje rzeczy do torby aby całym ciałem móc odwrócić się w stronę Remusa, przyjrzeć mu się, zrozumieć. Chociaż zrozumienie miało być prawdopodobnie ostatnią rzeczą mogącą się teraz pojawić.
- Mistrz Gry
Re: Stary Dąb
Czw Paź 06, 2016 3:14 am
Charlotte wydawała się być Remusowi jakby zamglona. Czyżby to słońce, które świeciło sprawiło, że nie widział najlepiej? Śmiechy trwały, stawały się coraz głośniejsze, coraz słodsze, aż nagle...
- Szkoda, że nie ma z nami Erin, prawda?
- To ta Gryfonka, tak? Arianno, nie może jej tu być...
- Ach no tak, ona umarła gdzie indziej. To straszne umierać tak samej, my mamy przynajmniej siebie - niewinny głos stał się pod koniec niemalże oskarżający. - Mamy siebie. Mamy siebie. Wszyscy jesteśmy martwi.
W końcu Lupin mógł je dostrzec, otoczone bielą blondynki stały obok siebie i patrzyły dokładnie na niego. Nagle roześmiały się i sielanka zaczęła zamieniać się w koszmar. Niebo pociemniało i również Charlotte mogła poczuć, że jest coś nie tak. Niewidoczne dla Gryfonki dziewczyny stały się szare, już nie otaczało ich światło. Jedna z nich zaczęła się rozpadać na kawałki, nadal się śmiejąc.
- Będziesz następny, będziesz następny, idzie po ciebie. Idzie po ciebie, idzie po ciebie, idzie... - i wybuchła.
- Patrz, co narobiłeś. To wasza wina! WASZA! Wszyscy nie żyjemy, nie czujecie się winni. I nawet teraz, nie ponosisz żadnej kary za to, że ta, którą kochałeś nie żyje. Nie żyje. Idzie po ciebie. Idzie po ciebie, idzie... - z jej warg zaczęła wypływać krew, to wszystko zdawało się być bardzo realistyczne. Kolec przeszył jej głowę, sprawił że oczy pękły nie mogąc wytrzymać ciśnienia.
Słyszałeś uderzenia swojego serca wymieszany z ich śmiechami, które nadal się rozlegały.
Charlotte, w tym czasie jedynie, co czułaś to wielki chłód. Niemalże miałaś wrażenie, że zaraz zamarzniesz. Remus siedzący obok ciebie, zaczął się trząść jakby dostał jakiegoś ataku.
- Zabawnie to wygląda, nie? Nie zawsze mamy możliwość tak się pobawić. Szkoda, że nie ma tej suki, co zajebała mi brata. Byłoby jeszcze zabawniej. Ona wie jak się bawić - przy twoim uchu rozległ się drwiący głosik. - Idźcie, lepiej idźcie, ten dzień nie jest dobry.
- Szkoda, że nie ma z nami Erin, prawda?
- To ta Gryfonka, tak? Arianno, nie może jej tu być...
- Ach no tak, ona umarła gdzie indziej. To straszne umierać tak samej, my mamy przynajmniej siebie - niewinny głos stał się pod koniec niemalże oskarżający. - Mamy siebie. Mamy siebie. Wszyscy jesteśmy martwi.
W końcu Lupin mógł je dostrzec, otoczone bielą blondynki stały obok siebie i patrzyły dokładnie na niego. Nagle roześmiały się i sielanka zaczęła zamieniać się w koszmar. Niebo pociemniało i również Charlotte mogła poczuć, że jest coś nie tak. Niewidoczne dla Gryfonki dziewczyny stały się szare, już nie otaczało ich światło. Jedna z nich zaczęła się rozpadać na kawałki, nadal się śmiejąc.
- Będziesz następny, będziesz następny, idzie po ciebie. Idzie po ciebie, idzie po ciebie, idzie... - i wybuchła.
- Patrz, co narobiłeś. To wasza wina! WASZA! Wszyscy nie żyjemy, nie czujecie się winni. I nawet teraz, nie ponosisz żadnej kary za to, że ta, którą kochałeś nie żyje. Nie żyje. Idzie po ciebie. Idzie po ciebie, idzie... - z jej warg zaczęła wypływać krew, to wszystko zdawało się być bardzo realistyczne. Kolec przeszył jej głowę, sprawił że oczy pękły nie mogąc wytrzymać ciśnienia.
Słyszałeś uderzenia swojego serca wymieszany z ich śmiechami, które nadal się rozlegały.
Charlotte, w tym czasie jedynie, co czułaś to wielki chłód. Niemalże miałaś wrażenie, że zaraz zamarzniesz. Remus siedzący obok ciebie, zaczął się trząść jakby dostał jakiegoś ataku.
- Zabawnie to wygląda, nie? Nie zawsze mamy możliwość tak się pobawić. Szkoda, że nie ma tej suki, co zajebała mi brata. Byłoby jeszcze zabawniej. Ona wie jak się bawić - przy twoim uchu rozległ się drwiący głosik. - Idźcie, lepiej idźcie, ten dzień nie jest dobry.
- Remus J. Lupin
Re: Stary Dąb
Nie Paź 09, 2016 11:09 am
Sam nie wiedział już czy to jawa czy sen, ale wyraźnie słyszał rozmowy. Gdzieś z daleka doszedł do niego głos Charlotte, która do niego dołączyła.
- No przecież... - urwał w pół słowa. Jak mogła ich nie słyszeć? Były tu przecież, słyszał je wyraźnie jak się śmiały. I nagle je dostrzegł. Rozmawiały o Erin i wszystko znowu wróciło. Rana w jego sercu, która powoli zaczęła się zabliźniać otworzyła się na nowo i krwawiła. Remus był coraz bardziej przerażony tym co widzi i zdążył się zorientować, że to chyba nie jest normalne. Na pewno ma omamy, albo zasnął zmęczony nauką. Ale one mówiły to z takim przekonaniem.
- To nie moja wina... Nie moja... Nie było mnie, nie mogłem...
Błękitne dotychczas niebo pociemniało. Oskarżały go o śmierć swoją i o Erin. Serce waliło mu jak oszalałe niemal zdawać by się mogło, że za moment wyskoczy mu z piersi. Oczy miał szeroko otwarte w niemym geście strachu, jaki go ogarnął po słowach tych zjaw. Erin.
- Przepraszam... Nie chciałem...
Umierała samotnie, zostawiona na pastwę swoich morderców... Zaczął drżeć, aż wreszcie ukrył twarz w dłoniach. Słyszał jeszcze jakiś głos wprost do ucha, coś o zabiciu komuś brata i o tym, że mają iść. Nie miał siły iść... chciał tu zostać.
- No przecież... - urwał w pół słowa. Jak mogła ich nie słyszeć? Były tu przecież, słyszał je wyraźnie jak się śmiały. I nagle je dostrzegł. Rozmawiały o Erin i wszystko znowu wróciło. Rana w jego sercu, która powoli zaczęła się zabliźniać otworzyła się na nowo i krwawiła. Remus był coraz bardziej przerażony tym co widzi i zdążył się zorientować, że to chyba nie jest normalne. Na pewno ma omamy, albo zasnął zmęczony nauką. Ale one mówiły to z takim przekonaniem.
- To nie moja wina... Nie moja... Nie było mnie, nie mogłem...
Błękitne dotychczas niebo pociemniało. Oskarżały go o śmierć swoją i o Erin. Serce waliło mu jak oszalałe niemal zdawać by się mogło, że za moment wyskoczy mu z piersi. Oczy miał szeroko otwarte w niemym geście strachu, jaki go ogarnął po słowach tych zjaw. Erin.
- Przepraszam... Nie chciałem...
Umierała samotnie, zostawiona na pastwę swoich morderców... Zaczął drżeć, aż wreszcie ukrył twarz w dłoniach. Słyszał jeszcze jakiś głos wprost do ucha, coś o zabiciu komuś brata i o tym, że mają iść. Nie miał siły iść... chciał tu zostać.
- Charlotte Macmillan
Re: Stary Dąb
Nie Paź 09, 2016 11:21 am
Przerażenie niemalże paraliżowało Gryfonkę kiedy patrzyła na to wszystko co działo się z Remusem. Wyglądał jakby był obłąkany, obserwował coś, czego jej oczy nie mogły dostrzec. A jego głos... Koszmarne zimno ogarnęło ciało Charlotte. Przecież był czerwiec! Jakim cudem w jednej chwili zrobiło się tak przeraźliwie zimno? Macmillan miała wrażenie, że zaraz zamarznie, że całe jej ciało zmieni się w sopel lodu i razem z Remusem zostaną tutaj na zawsze. Bo szczerze wątpiła aby Gryfon był w stanie samodzielnie stąd uciec.
Z nieopisanym bólem patrzyła na Lupina, na jego drżące ciało, wsłuchiwała się w słowa, które nie miały żadnego sensu. Bardzo powoli z powodu zimna przysunęła się do chłopaka, łapiąc go za ramiona aby skupić jego uwagę na sobie. - Remusie, posłuchaj mnie! Remusie! - krzyczała, starając się nim potrząsnąć tak mocno, jak tylko potrafiła. - Musimy stąd iść, słyszysz mnie? Nie możemy tutaj zostać Remusie! Proszę, chodźmy stąd, błagam. - powtarzała, próbując odciągnąć dłonie od jego twarzy. Chociaż sama czuła jak jej palce kostnieją. Ten chłód był przeszywający, nierealny.
Z nieopisanym bólem patrzyła na Lupina, na jego drżące ciało, wsłuchiwała się w słowa, które nie miały żadnego sensu. Bardzo powoli z powodu zimna przysunęła się do chłopaka, łapiąc go za ramiona aby skupić jego uwagę na sobie. - Remusie, posłuchaj mnie! Remusie! - krzyczała, starając się nim potrząsnąć tak mocno, jak tylko potrafiła. - Musimy stąd iść, słyszysz mnie? Nie możemy tutaj zostać Remusie! Proszę, chodźmy stąd, błagam. - powtarzała, próbując odciągnąć dłonie od jego twarzy. Chociaż sama czuła jak jej palce kostnieją. Ten chłód był przeszywający, nierealny.
- Remus J. Lupin
Re: Stary Dąb
Nie Paź 09, 2016 12:08 pm
Poczucie winy narastało. Gdyby wcześniej zainteresował się tym co się dzieje z Erin... Może wtedy byłoby inaczej. Nie porwaliby jej i nie zabili. A on po prostu uwierzył, że brunetka najwidoczniej miała go dosyć... Trząsł się cały jak w jakichś spazmach, prawie w delirium, a umysł miał całkowicie wypalony. Marzył o tym, by dali mu spokój, by mógł tu zostać i zadręczać się na wieczność, bo to w zasadzie była jego wina... Nagle ktoś nim potrząsnął. Spojrzał spod przymkniętych powiek na tego kogoś... skądś znał tę twarz.
- Iść. Dokąd iść? - zapytał bezbarwnym tonem wpatrując się w twarz, która powoli nabierała znajomych rys. - Charlotte? Co się dzieje? Co się ze mną dzieje? - zapytał znowu, teraz nieco mocniej wracając do rzeczywistości. Mięśnie miał miękkie, że nie chciały go słuchać. I to zimno. Skąd w czerwu zimno?
- Iść. Dokąd iść? - zapytał bezbarwnym tonem wpatrując się w twarz, która powoli nabierała znajomych rys. - Charlotte? Co się dzieje? Co się ze mną dzieje? - zapytał znowu, teraz nieco mocniej wracając do rzeczywistości. Mięśnie miał miękkie, że nie chciały go słuchać. I to zimno. Skąd w czerwu zimno?
- Charlotte Macmillan
Re: Stary Dąb
Nie Paź 09, 2016 12:21 pm
Starała się potrząsać jego ramionami tak długo, aż nie zwrócił na Charlie uwagi. Musiała ich stąd zabrać i to nie ze względu na siebie, bo w tym momencie była w lepszej sytuacji. Bardziej martwiła się o Remusa i stan, w którym był. Całe to dygotanie, spazmy, dziwne odgłosy i zimno... Przeczuwała, że jeśli zostaną tutaj zbyt długo to ktoś po prostu znajdzie ich sparaliżowane i otępiałe ciała. Albo i gorzej o czym myśleć nie chciała.
- Tak, musimy iść. - musiała przyznać, że jej ulżyło kiedy Lupin na nią spojrzał, zaczął reagować na słowa, które wciąż i wciąż do niego wypowiadała chcąc zwrócić jego uwagę. - Musimy oddalić się z tego miejsca, wrócić do zamku. Wszystko ci wyjaśnię, obiecuję, opowiem ci o wszystkim co widziałam, ale najpierw musimy stąd uciekać. Tutaj nie jest bezpiecznie Remusie. - wciąż zaciskała palce na jego ramionach, z paniką wypisaną na twarzy wpatrując się w twarz chłopaka. Marzyła o tym aby jej wysłuchał, aby mogli stąd uciec. O niczym tak bardzo nie marzyła jak o tym.
- Tak, musimy iść. - musiała przyznać, że jej ulżyło kiedy Lupin na nią spojrzał, zaczął reagować na słowa, które wciąż i wciąż do niego wypowiadała chcąc zwrócić jego uwagę. - Musimy oddalić się z tego miejsca, wrócić do zamku. Wszystko ci wyjaśnię, obiecuję, opowiem ci o wszystkim co widziałam, ale najpierw musimy stąd uciekać. Tutaj nie jest bezpiecznie Remusie. - wciąż zaciskała palce na jego ramionach, z paniką wypisaną na twarzy wpatrując się w twarz chłopaka. Marzyła o tym aby jej wysłuchał, aby mogli stąd uciec. O niczym tak bardzo nie marzyła jak o tym.
- Remus J. Lupin
Re: Stary Dąb
Nie Paź 09, 2016 12:34 pm
Głosy zniknęły, ucichły, ale zostawiły w nim ziejącą ranę i bolesne wspomnienia, które teraz wróciły. Tak długo walczył z tym, by je w sobie zdusić, a teraz znowu wypłynęły z pełną mocą, niemal pociagając go na dno. Był otępiały, nie miał pojęcia co się dzieje, co się stało, ale spostrzegł, iż najwyraźniej Charlotte wiedziała. Musiał z nią iść. A jeśli to kolejna zjawa?
- Tak. Pójdziemy - powiedział kiwając głową. Nie wyglądała na ducha. Tamte były jaśniejsze, jakby biło od nich światło. I nie dotykały go, a ona owszem. Czuł jej ręce na swoich ramionach, więc musiała być żywym człowiekiem. - Dobrze. Chodźmy - nie rozumiał czemu była taka spanikowana. Przecież już się nic nie działo, już wszystko zniknęło. Powoli podniósł się z trawy, schylił się po książkę, która leżała trochę dalej grzbietem go góry. Czuł, że to złe miejsce. Że faktycznie muszą stąd odejść. Poczekał na Charlotte, aż również się podniesie i odeszli stąd jak najdalej mogli.
/zt Remus i Charlotte, ale kolejny post możesz napisać gdzieś dalej na błoniach, bo jeszcze sesja nadal trwa :)
- Tak. Pójdziemy - powiedział kiwając głową. Nie wyglądała na ducha. Tamte były jaśniejsze, jakby biło od nich światło. I nie dotykały go, a ona owszem. Czuł jej ręce na swoich ramionach, więc musiała być żywym człowiekiem. - Dobrze. Chodźmy - nie rozumiał czemu była taka spanikowana. Przecież już się nic nie działo, już wszystko zniknęło. Powoli podniósł się z trawy, schylił się po książkę, która leżała trochę dalej grzbietem go góry. Czuł, że to złe miejsce. Że faktycznie muszą stąd odejść. Poczekał na Charlotte, aż również się podniesie i odeszli stąd jak najdalej mogli.
/zt Remus i Charlotte, ale kolejny post możesz napisać gdzieś dalej na błoniach, bo jeszcze sesja nadal trwa :)
- Giotto Nero
Re: Stary Dąb
Wto Maj 02, 2017 12:15 am
Giotto Nero był, jest i zawsze będzie, ugotowanym na twardo detektywem, swoistym antybohaterem Hogwartu, który rozwiązał niejedną zagadkę w tej smutnej placówce. Zajmował się jednak zazwyczaj sprawami, które dotyczyły jego, bądź jego bliskich - tak jak ostatnia akcja z eliksirem zamiany płci, albo słynna już seria "Giotto & Enzo Adventures - Majonez Marchewka TV", w której to zamiast rozwiązywać jakąś sprawę, razem ze swoim morowym kamratem szli nad jezioro łowić ryby i walili wódę, nie mocząc nawet wędek w wodzie. Teraz jednak zjawił się tu z zamiarem przeszpiegów, których nawiasem mówiąc był prawdziwym mistrzem - był bowiem tak niewidzialny, jak Peter Pettigrew na potencjalne love interests dla kogoś. Ale do rzeczy.
Przechodząc korytarzem pewnego słonecznego dnia, natknął się na swoją starą znajomą - Florence z Ravenclaw, z którą ostatnimi czasy dość rzadko się widywał; egzaminy dawały się w kość Krukonce, która nie miała czasu na pokazanie mu kotków w piwnicy, niemniej jednak gdy już się na siebie natknęli, wymienili kilka zdań, może nawet uśmiechów, a sama Floyd poprosiła Giotto o wykonanie dla niej pewnej sprawy i nie, nie chodziło tu o nielegalne sprowadzenie najnowszego albumu Zbigniewa Stonogi. Chodziło o Minabiego, który podobno zaczął szwendać się w okolicach starego dębu, skażonego czarną magią. Normalnie, Giotto miałby to w dupie jak Irlandia Polskę, ale postanowił jednak sprawdzić co w trawie piszczy - tak jak robi to prawdziwy detektyw, superantybohater.
Nałożył swój zajebisty kapelusz, zabrał swoją fajkę, nałożył pelerynę i mógł być teraz jak prawdziwy detektyw. Pędem udał się więc w stronę starego dębu, chcąc namierzyć cel swoich poszukiwań, niejakiego Minabiego Izumiego pseudonim: Jeż Kanalizacyjny. Będąc już na miejscu, dyskretnie schował się w krzakach i oglądał dokładnie każdy liść, używając do tego lupy, w końcu nikogo poza nim tu nie było, a musiał czymś zająć czas. Spoważniał jednak, gdy nadszedł czas i westchnął lekko, oczekując na to, aż cokolwiek się wydarzy.
Przechodząc korytarzem pewnego słonecznego dnia, natknął się na swoją starą znajomą - Florence z Ravenclaw, z którą ostatnimi czasy dość rzadko się widywał; egzaminy dawały się w kość Krukonce, która nie miała czasu na pokazanie mu kotków w piwnicy, niemniej jednak gdy już się na siebie natknęli, wymienili kilka zdań, może nawet uśmiechów, a sama Floyd poprosiła Giotto o wykonanie dla niej pewnej sprawy i nie, nie chodziło tu o nielegalne sprowadzenie najnowszego albumu Zbigniewa Stonogi. Chodziło o Minabiego, który podobno zaczął szwendać się w okolicach starego dębu, skażonego czarną magią. Normalnie, Giotto miałby to w dupie jak Irlandia Polskę, ale postanowił jednak sprawdzić co w trawie piszczy - tak jak robi to prawdziwy detektyw, superantybohater.
Nałożył swój zajebisty kapelusz, zabrał swoją fajkę, nałożył pelerynę i mógł być teraz jak prawdziwy detektyw. Pędem udał się więc w stronę starego dębu, chcąc namierzyć cel swoich poszukiwań, niejakiego Minabiego Izumiego pseudonim: Jeż Kanalizacyjny. Będąc już na miejscu, dyskretnie schował się w krzakach i oglądał dokładnie każdy liść, używając do tego lupy, w końcu nikogo poza nim tu nie było, a musiał czymś zająć czas. Spoważniał jednak, gdy nadszedł czas i westchnął lekko, oczekując na to, aż cokolwiek się wydarzy.
- James Potter
Re: Stary Dąb
Wto Maj 02, 2017 11:01 pm
Po uczcie pożegnalnej, a raczej po rozmowie z Lily, James najbardziej potrzebował świeżego powietrza. I tak z Syriuszem mieli pójść podokuczać jeszcze Hagridowi przed odjazdem, więc gdy tylko opuścił Wielką Salę i pozbył się tego beznadziejnego mundurka szkolnego, udał się na błonia, gdzie obiecał poczekać na Łapę.
Był tu pewnie ostatni raz, raczej nie spodziewał się, że mógłby tu wrócić, po cokolwiek. Nie stał więc jak słup soli czekając aż Syriusz raczy przyjść, nie oszukujmy się, Black nie należał do punktualnych, a ruszył przed siebie robiąc ostatni, powiedzmy nawet sentymentalny, obchód.
Doszedł w końcu i do Starego Dębu. Ściągnął z głowy kaptur czując, że tak po prostu wypada. Pamiętał jak to miejsce nie było jeszcze przesiąknięte dramatycznymi wydarzeniami, przecież to na tym dębie powiesił pierwszy raz Smarka za gacie w pierwszej klasie. Teraz to wspomnienie sprawiło, że poczuł się trochę skonfundowany. Chyba niekoniecznie wypadało o tym wspominać w zaistniałych okolicznościach... Już miał pokornie odwrócić się na pięcie i ruszyć dalej gdy z pobliskich krzaków dosłyszał trzask gałęzi.* Mogła to być jakaś wiewiórka, sarna czy inny tego typu dzięcioł, ale w końcu żaden zwierzak nie wyśmieje go jak to sprawdzi, więc odwrócił głowę w stronę ucichłego już dźwięku i automatycznie sięgnął po różdżkę.
Pomyślał o Łapie, ale chociaż był on wredną istotą to raczej nie były podchody w jego stylu (a może?). Kolejny na myśl przyszedł mu Peter. On to w ogóle był powalony, paranoicznie dziwny i zdecydowanie zdolny do tak suchych pomysłów.
- Pete, wyłaź jak nie chcesz żebym ci poprawił po Nero... - rzucił w powietrze ruszając w stronę krzaków.
__________
*Z góry zaznaczam, że to nie musiał być Giotto, równie dobrze mogę iść w całkowicie inne krzaki. Może to być Minabi, jakiś duch (o ile duchy mogą łamać gałęzie xD), Syriusz, Giotto, niedźwiedź, cokolwiek, zobaczymy co mi los przyniesie xD
Był tu pewnie ostatni raz, raczej nie spodziewał się, że mógłby tu wrócić, po cokolwiek. Nie stał więc jak słup soli czekając aż Syriusz raczy przyjść, nie oszukujmy się, Black nie należał do punktualnych, a ruszył przed siebie robiąc ostatni, powiedzmy nawet sentymentalny, obchód.
Doszedł w końcu i do Starego Dębu. Ściągnął z głowy kaptur czując, że tak po prostu wypada. Pamiętał jak to miejsce nie było jeszcze przesiąknięte dramatycznymi wydarzeniami, przecież to na tym dębie powiesił pierwszy raz Smarka za gacie w pierwszej klasie. Teraz to wspomnienie sprawiło, że poczuł się trochę skonfundowany. Chyba niekoniecznie wypadało o tym wspominać w zaistniałych okolicznościach... Już miał pokornie odwrócić się na pięcie i ruszyć dalej gdy z pobliskich krzaków dosłyszał trzask gałęzi.* Mogła to być jakaś wiewiórka, sarna czy inny tego typu dzięcioł, ale w końcu żaden zwierzak nie wyśmieje go jak to sprawdzi, więc odwrócił głowę w stronę ucichłego już dźwięku i automatycznie sięgnął po różdżkę.
Pomyślał o Łapie, ale chociaż był on wredną istotą to raczej nie były podchody w jego stylu (a może?). Kolejny na myśl przyszedł mu Peter. On to w ogóle był powalony, paranoicznie dziwny i zdecydowanie zdolny do tak suchych pomysłów.
- Pete, wyłaź jak nie chcesz żebym ci poprawił po Nero... - rzucił w powietrze ruszając w stronę krzaków.
__________
*Z góry zaznaczam, że to nie musiał być Giotto, równie dobrze mogę iść w całkowicie inne krzaki. Może to być Minabi, jakiś duch (o ile duchy mogą łamać gałęzie xD), Syriusz, Giotto, niedźwiedź, cokolwiek, zobaczymy co mi los przyniesie xD
- Enzo Nero
Re: Stary Dąb
Czw Maj 04, 2017 11:22 am
Enzo czuł się dzisiaj jakoś dziwnie. Czuł jakby magiczną potrzebę pójścia pod stary dąb. Prawda jest taka że swego czasu chodził tam dosyć często powspominać to co się wydarzyło oraz przypomnieć sobie śmierć niektórych osób, by upewnić się że naprawdę już ich nie ma. Podczas tego incydentu zginęła jedna dziewczyna która mu się podobała. Co prawda nigdy nie byłoby szans na to by byli razem, nie tylko ze względu na wiek czy charakter ale samo podeście chłopaka wtedy. To właśnie po tym jak raz nie wyznał swoich uczuć, gdy osoba którą podziwiał zginęła zrozumiał że życie jest za krótkie by zwlekać z szybką i uciekającą miłością która nie będzie czekać aż ktoś się zdecyduje.
- Szkoda że nie zdążyłem Ci wszystkiego powiedzieć - Mruknął sam do siebie.
Przez ten stan zadumy, i wewnętrzne przemyślenia zupełnie nie słyszał ani Pottera, ani Giotto ani nikogo innego. Był teraz bardziej pogrążony w swojej świadomości, odczuwając cały czas to przyciąganie do tego dębu.
- Szkoda że nie zdążyłem Ci wszystkiego powiedzieć - Mruknął sam do siebie.
Przez ten stan zadumy, i wewnętrzne przemyślenia zupełnie nie słyszał ani Pottera, ani Giotto ani nikogo innego. Był teraz bardziej pogrążony w swojej świadomości, odczuwając cały czas to przyciąganie do tego dębu.
- Marlene McKinnon
Re: Stary Dąb
Czw Maj 04, 2017 1:06 pm
Od dnia w którym oboje zginęli na błoniach Marlene próbowała o nich nie myśleć. Byli po prostu kolejnymi osobami, które niespodziewanie zniknęły z jej życia, kolejnymi, których śmierć powodowała, że jej, i tak już przecież mocno poranione, serce rozlatywało się na jeszcze mniejsze kawałki. Byli dla niej ważni, ale myślenie o nich powodowało ból, sprawiało, że cały czas żyła przeszłością, a przecież nie mogła w kółko rozpamiętywać minionych lat, musiała żyć dalej.
Lilith i Arthur - to z nimi chciała pożegnać się ostatniej nocy. Nie dla siebie, gdyby mogła w ogóle nie przychodziłaby pod to przeklęte drzewo, ale dla nich musiała się przełamać, chciała im podziękować za to, że w momencie w którym obrosła w kolce i odcięła się od wszystkich, oni tak po prostu przy niej byli, każde osobno i każde na swój sposób, ale jednak byli.
Drogę wiodącą z zamku do dębu przemierzyła szybkim i zdecydowanym krokiem, bojąc się, że powolny spacerek i podziwianie widoczków spowodowałyby nagłą zmianę jej decyzji.
Będąc już na polanie przystanęła w miejscu i uważnie rozejrzała się dookoła, a stwierdzając, że jest tutaj sama (może wcale nie była sama tylko po prostu nie zauważyła innych) usiadła na jednym z kamieni z którego świetnie było widać dąb.
Lilith i Arthur - to z nimi chciała pożegnać się ostatniej nocy. Nie dla siebie, gdyby mogła w ogóle nie przychodziłaby pod to przeklęte drzewo, ale dla nich musiała się przełamać, chciała im podziękować za to, że w momencie w którym obrosła w kolce i odcięła się od wszystkich, oni tak po prostu przy niej byli, każde osobno i każde na swój sposób, ale jednak byli.
Drogę wiodącą z zamku do dębu przemierzyła szybkim i zdecydowanym krokiem, bojąc się, że powolny spacerek i podziwianie widoczków spowodowałyby nagłą zmianę jej decyzji.
Będąc już na polanie przystanęła w miejscu i uważnie rozejrzała się dookoła, a stwierdzając, że jest tutaj sama (może wcale nie była sama tylko po prostu nie zauważyła innych) usiadła na jednym z kamieni z którego świetnie było widać dąb.
- Mistrz Gry
Re: Stary Dąb
Nie Maj 07, 2017 1:52 am
Było całkiem spokojnie. Słońce dalej świeciło, czasem tylko chowało się za chmurami, ale i tak wszyscy wiedzieli, że zanim się obejrzą zniknie, bo właściwie był już wieczór. Uczta się skończyła, a nad ranem siódmoklasiści mieli odpłynąć łódkami do stacji, zaś reszta dostać się tam powozami. Kolejny rok właśnie mijał, dla niektórych był już to ostatni rok w Hogwarcie.
Minabiego jeszcze nie było widać, ale Giotto dostał cynk od jednego z bojących się go drugoklasistów, że na pewno niedługo przybędzie, bo słyszał jak z kimś o tym rozmawiał. Ponoć chciał mieć pewność, że większość będzie zajęta innymi sprawami i pragnął pozostać niezauważonym. Teren Starego Dębu jednak nie sprzyjał obserwacjom i sam Giotto, który już przecież poznał kiedyś jego zgubny wpływ, mógł się o tym przekonać. Zrobiło mu się nieco zimniej jak tak sobie czekał w tych krzakach, w uszach zaś aż za bardzo szumiał mu wiatr. Nie usłyszał nawet jak ktoś się zbliża. A zbliżał się James, który wiedział, że jeśli jego przyjaciel się pojawi to będzie spóźniony. On jednak był bardziej lekkomyślny i podszedł bliżej, targany różnymi, odrobinę sprzecznymi emocjami. Trzask gałęzi przerwał jednak te rozmyślania i może była to wiewiórka, a może nieśmiałek, nie było to do końca jasne, tak samo jak z której strony to nadeszło. Gdy tylko odwrócił głowę w kierunku, który myślał, że jest prawidłowy, za nim rozległ się dziewczęcy, dźwięczny śmiech. I odgłos pękającej gumy do żucia. Potter jednak ruszył w stronę krzaków w których czaił się Giotto, a w tym czasie jedna z gałęzi starego dębu zahaczyła o jego kaptur i jakby lekko się podniosła. Ale... to przecież... nie, mogło się mu wydawać, prawda? Albo ktoś próbował go nastraszyć i rzucał po cichu zaklęcia. Może rzeczywiście Peter. Druga gałąź znikąd wytrąciła mu różdżkę z dłoni, a śmiech ponownie rozbrzmiał. I zniknął. Krzaki się poruszyły, Giotto z pewnością słyszał jak James się odzywa do chłopaka, którego przecież nie było widać. On jednak tego śmiechu nieznajomej dziewczyny nie był w stanie usłyszeć.
Enzo po raz kolejny się tu pojawił, pomimo ostrzeżeń i plotek, pomimo tego, że za każdym razem po zbliżeniu się do przeklętego dębu czuł się gorzej; zupełnie jakby już nigdy nie miał być szczęśliwy. Przerażające. Znalazł się przy drzewie z drugiej strony i zapewne zauważyłby Giotto, gdyby się skupił. Jego myśli zajmowało jednak coś innego, inna osoba, martwa osoba.
- No stary, zjebałeś.
Ktoś się odezwał blisko jego ucha, choć głos był zniekształcony, dziwnie ponury i zachrypnięty, to i przy tym znajomy. Kiedyś na pewno młodszy Nero ten głos słyszał. Niemalże od razu poczuł ciarki i miał wrażenie, jakby zaraz kolana miały się pod nim ugiąć. Słyszał krakanie jakiegoś kruka, hukanie sowy, ale zupełnie nie mógł usłyszeć ani Pottera ani tym bardziej schowanego kuzyna.
- I tak nie mogłabym na ciebie spojrzeć. Co, zrobiło ci się nagle żal? Nagle żałujesz? Jak tak to może się zabij? Wtedy mogłabym uwierzyć.
Enzo upadł na kolana i zaczęła boleć go głowa.
Marlene znajdowała się najdalej, bliżej wody, gdzie właśnie były kamienie a jeszcze kilka miesięcy temu ślady ognia, o czym żaden z uczniów nie wiedział. Teraz było tu w miarę spokojnie i nawet wiewiórka pojawiła się tuż obok, wpatrując się w nią ciekawskimi oczami. Przy uważnym rozejrzeniu się, dostrzegłaby Giotto czającego się w krzakach - dokładnie to jego tył, Jamesa walczącego z patykami, a nawet Enzo, który z zupełnie innej strony właśnie upadł na kolana. Gdyby spojrzała w górę, tam gdzie drzewo wyciągało się ku niebu, mogłaby pomyśleć, że ma zwidy, bo wśród płomieni słonecznych i gałęzi tańczyły cienie.
~
Pamiętajcie o PW. Wszelkie uniki, ataki wymagają rzutu kością. Fizyczne - 1 kość do pojedynku, magiczne - 2 kości do pojedynku. Nie ma kolejności, ale każdy powinien czytać posty w tym wątku. Gdyby coś jeszcze mi się przypomniało, wspomnę.
Minabiego jeszcze nie było widać, ale Giotto dostał cynk od jednego z bojących się go drugoklasistów, że na pewno niedługo przybędzie, bo słyszał jak z kimś o tym rozmawiał. Ponoć chciał mieć pewność, że większość będzie zajęta innymi sprawami i pragnął pozostać niezauważonym. Teren Starego Dębu jednak nie sprzyjał obserwacjom i sam Giotto, który już przecież poznał kiedyś jego zgubny wpływ, mógł się o tym przekonać. Zrobiło mu się nieco zimniej jak tak sobie czekał w tych krzakach, w uszach zaś aż za bardzo szumiał mu wiatr. Nie usłyszał nawet jak ktoś się zbliża. A zbliżał się James, który wiedział, że jeśli jego przyjaciel się pojawi to będzie spóźniony. On jednak był bardziej lekkomyślny i podszedł bliżej, targany różnymi, odrobinę sprzecznymi emocjami. Trzask gałęzi przerwał jednak te rozmyślania i może była to wiewiórka, a może nieśmiałek, nie było to do końca jasne, tak samo jak z której strony to nadeszło. Gdy tylko odwrócił głowę w kierunku, który myślał, że jest prawidłowy, za nim rozległ się dziewczęcy, dźwięczny śmiech. I odgłos pękającej gumy do żucia. Potter jednak ruszył w stronę krzaków w których czaił się Giotto, a w tym czasie jedna z gałęzi starego dębu zahaczyła o jego kaptur i jakby lekko się podniosła. Ale... to przecież... nie, mogło się mu wydawać, prawda? Albo ktoś próbował go nastraszyć i rzucał po cichu zaklęcia. Może rzeczywiście Peter. Druga gałąź znikąd wytrąciła mu różdżkę z dłoni, a śmiech ponownie rozbrzmiał. I zniknął. Krzaki się poruszyły, Giotto z pewnością słyszał jak James się odzywa do chłopaka, którego przecież nie było widać. On jednak tego śmiechu nieznajomej dziewczyny nie był w stanie usłyszeć.
Enzo po raz kolejny się tu pojawił, pomimo ostrzeżeń i plotek, pomimo tego, że za każdym razem po zbliżeniu się do przeklętego dębu czuł się gorzej; zupełnie jakby już nigdy nie miał być szczęśliwy. Przerażające. Znalazł się przy drzewie z drugiej strony i zapewne zauważyłby Giotto, gdyby się skupił. Jego myśli zajmowało jednak coś innego, inna osoba, martwa osoba.
- No stary, zjebałeś.
Ktoś się odezwał blisko jego ucha, choć głos był zniekształcony, dziwnie ponury i zachrypnięty, to i przy tym znajomy. Kiedyś na pewno młodszy Nero ten głos słyszał. Niemalże od razu poczuł ciarki i miał wrażenie, jakby zaraz kolana miały się pod nim ugiąć. Słyszał krakanie jakiegoś kruka, hukanie sowy, ale zupełnie nie mógł usłyszeć ani Pottera ani tym bardziej schowanego kuzyna.
- I tak nie mogłabym na ciebie spojrzeć. Co, zrobiło ci się nagle żal? Nagle żałujesz? Jak tak to może się zabij? Wtedy mogłabym uwierzyć.
Enzo upadł na kolana i zaczęła boleć go głowa.
Marlene znajdowała się najdalej, bliżej wody, gdzie właśnie były kamienie a jeszcze kilka miesięcy temu ślady ognia, o czym żaden z uczniów nie wiedział. Teraz było tu w miarę spokojnie i nawet wiewiórka pojawiła się tuż obok, wpatrując się w nią ciekawskimi oczami. Przy uważnym rozejrzeniu się, dostrzegłaby Giotto czającego się w krzakach - dokładnie to jego tył, Jamesa walczącego z patykami, a nawet Enzo, który z zupełnie innej strony właśnie upadł na kolana. Gdyby spojrzała w górę, tam gdzie drzewo wyciągało się ku niebu, mogłaby pomyśleć, że ma zwidy, bo wśród płomieni słonecznych i gałęzi tańczyły cienie.
~
Pamiętajcie o PW. Wszelkie uniki, ataki wymagają rzutu kością. Fizyczne - 1 kość do pojedynku, magiczne - 2 kości do pojedynku. Nie ma kolejności, ale każdy powinien czytać posty w tym wątku. Gdyby coś jeszcze mi się przypomniało, wspomnę.
- Marlene McKinnon
Re: Stary Dąb
Pon Maj 08, 2017 10:06 pm
- No, czego chcesz? - Zagadała do malutkiego stworzonka, które, choć było to pewnie tylko jej złudzeniem, wyraźnie się w nią wpatrywało - Też za nimi tęsknisz? - Zapytała głupio, bo przecież dobrze wiedziała, że wiewiórka nie będzie w stanie jej odpowiedzieć. - Daj spokój, tęsknota jest przereklamowana, w ogóle niepopularna wśród wiewiórek - westchnęła, wzruszając ramionami. - Chyba powinnam tam podejść, prawda? - Wskazała podbródkiem w kierunku drzewa jednak jej spojrzenie przez cały czasy utkwione było w rudej kicie. - Nie patrz tak na mnie, wcale się nie boję, po prostu... - ale nie wiedziała co ''po prostu'' więc zamiast kontynuować swój monolog, niechętnie podniosła się z trawy i sprawnie otrzepała sukienkę. Naprawdę się nie bała. Nawet jeśli historie opowiadane przez znajomych były prawdziwe, Marlene uważała, że wszystko rozgrywa się w głowie, zdaniem blondynki odrobina samozaparcia i silnej woli skutecznie zwalczały wszystkie ''złe głosy'' i inne legendarne zdarzenia jakie mogłyby mieć (lub rzekomo, miały) tutaj miejsce. Cóż, sama nigdy niczego takiego nie doświadczyła więc w zasadzie skąd miała wiedzieć, że sprawa nie jest taka prosta?
Kiedy w końcu zwlokła się z trawy, odruchowo sprawdzając czy ma ze sobą różdżkę (nie miała, nie zwykła nosić przy sobie połamanych badyli), bardzo powoli ruszyła w stronę dębu. W końcu nadeszła chwili pożegnania.
Chociaż...Zmarszczyła brwi, wciąż posuwając się do przodu. Podniosły charakter chwili i stres związany z tym co miała zrobić znikł jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki gdy oczom dziewczyny ukazała się sylwetka Pottera. A może to na tym miały polegać te hocki-klocki związane z drzewem? Nie, to na pewno był Potter. Potter i drzewo, które z odległości z jakiej widziała je Marlene wydawało się być jakieś podejrzane. Bo niby zahaczyć kapturem o gałąź mógł każdy, ale żeby zwykły dąb miał wytrącać ludziom różdżki z dłoni? Rozumiałaby gdyby to była wierzba, ale dąb? Prawdopodobnie powinna była się odezwać, ale podchodząc jeszcze bliżej dostrzegła Nero, w całkiem nietypowej, jak na niego pozycji. I prawdopodobnie nawet rzuciłaby jakąś nieprzyjemną uwagą, ale po dodaniu gałęzi do Nero, doszła do wniosku, że coś tu chyba nie halo. Przyśpieszając nieco kroku, w niedługim czasie znalazła się obok Enzo i, zważając na to, że wszystko rozgrywało się na fabule, a nie na cb, delikatnie położyła swoją dłoń na jego ramieniu. - Enzo? - Bo najważniejsze było nawiązanie pierwszego kontaktu z pacjentem, czy jakoś tak. - Enzo, wstawaj - a mówiąc to, chwyciła go pod ramię i próbowała podnieść jednocześnie zerkając w stronę Pottera.
I tylko Giotto siedzący w krzakach pozostawał niewidoczny dla jej oczu.
Kiedy w końcu zwlokła się z trawy, odruchowo sprawdzając czy ma ze sobą różdżkę (nie miała, nie zwykła nosić przy sobie połamanych badyli), bardzo powoli ruszyła w stronę dębu. W końcu nadeszła chwili pożegnania.
Chociaż...Zmarszczyła brwi, wciąż posuwając się do przodu. Podniosły charakter chwili i stres związany z tym co miała zrobić znikł jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki gdy oczom dziewczyny ukazała się sylwetka Pottera. A może to na tym miały polegać te hocki-klocki związane z drzewem? Nie, to na pewno był Potter. Potter i drzewo, które z odległości z jakiej widziała je Marlene wydawało się być jakieś podejrzane. Bo niby zahaczyć kapturem o gałąź mógł każdy, ale żeby zwykły dąb miał wytrącać ludziom różdżki z dłoni? Rozumiałaby gdyby to była wierzba, ale dąb? Prawdopodobnie powinna była się odezwać, ale podchodząc jeszcze bliżej dostrzegła Nero, w całkiem nietypowej, jak na niego pozycji. I prawdopodobnie nawet rzuciłaby jakąś nieprzyjemną uwagą, ale po dodaniu gałęzi do Nero, doszła do wniosku, że coś tu chyba nie halo. Przyśpieszając nieco kroku, w niedługim czasie znalazła się obok Enzo i, zważając na to, że wszystko rozgrywało się na fabule, a nie na cb, delikatnie położyła swoją dłoń na jego ramieniu. - Enzo? - Bo najważniejsze było nawiązanie pierwszego kontaktu z pacjentem, czy jakoś tak. - Enzo, wstawaj - a mówiąc to, chwyciła go pod ramię i próbowała podnieść jednocześnie zerkając w stronę Pottera.
I tylko Giotto siedzący w krzakach pozostawał niewidoczny dla jej oczu.
- James Potter
Re: Stary Dąb
Pon Maj 08, 2017 11:03 pm
Nie. Zdecydowanie nie był to Peter. Peter był facetem, przynajmniej teoretycznie, a śmiech który doszedł do uszu Jamesa był dziewczęcy. Jakaś niewiasta miała właśnie z niego ubaw, przynajmniej tak to teraz wyglądało, a on nie wiedział ani kto to ani gdzie się chowa. Trochę był tym zirytowany i w sumie zawstydzony chociaż do tego z pewnością by się nie przyznał. Był przyzwyczajony do bycia panem sytuacji, a w tej chwili miał istny mind fuck. Trzask w krzakach zarejestrował z jednej strony, a śmiech i dźwięk pękającej gumy z drugiej. To jakieś jaja czy co? A może po prostu wiatr płatał mu figle i przyniósł śmiechy z błoni? Zerknął za siebie, ale po chwilowej analizie ciszy stwierdził, że jednak najpierw zbada krzaki.
Pełen podejrzeń z wyczulonym każdym zmysłem właśnie miał wyminąć pozornie niegroźnie wyglądający stary dąb, gdy coś szarpnęło go za kaptur. Instynktownie odwrócił sylwetkę i odskoczył krok do tyłu unosząc różdżkę w górę. Spodziewał się kogoś zobaczyć, tymczasem, wytrącona z kaptura gałąź zdzieliła go po twarzy i jakby odskoczyła w górę wracając w swoje pierwotne miejsce jakieś pół metra nad głową Pottera.
- Co do cholery… - gałęzie od tak sobie nie latają, co nie? A może to wszystko tylko mu się wydawało? Czuł jednak pulsujące pieczenie na twarzy, więc nie. Wykluczając paranormalne zdolności drzew stwierdził, że ktoś zdecydowanie rzucał w jego stronę jakieś wredne zaklęcia, tylko kto?
Jakby na złość słońce schowało się za chmurami co utrudniało mu wypatrzenie przeciwnika. Przez myśl przeszedł mu nawet Snape, może ostatniego dnia chciał zemścić się za te gacie na dębie? Brzmiało to dość logicznie, jednak chwilę później kolejna dzika gałąź go zaatakowała zwinnie wytrącając mu różdżkę z ręki przy akompaniamencie znajomego mu już śmiechu.
- Mało to zabawne – stwierdził na głos. Przez chwilę przyglądał się wstrętnej gałęzi jakby w oczekiwaniu na kolejny atak, po czym schylił się w poszukiwaniu różdżki. W sumie to cieszył się, że chociaż okulary mu zostawiła, bo mógłby mieć problem z odnalezieniem patyka wśród patyków. Co za drewniany wieczór…
W krzakach znowu się coś poruszyło, ale James w tej chwili był już przekonany, że to nieznajoma dziewczyna robi sobie z niego żarty, rusza krzakami i atakuje go gałęziami, więc olał je i po odnalezieniu różdżki ruszył w przeciwną stronę.
Wtedy dojrzał Marlene pomagającą wstać młodszemu Nero. Ponieważ była jedyną dziewczyną w zasięgu wzroku James natychmiast stwierdził, że to jej śmiech właśnie wytrącał go z równowagi. I do tego Enzo? A więc razem robili sobie z niego jaja, a teraz poczciwa McKinnon próbowała zwinąć się ze ślizgonem jak gdyby nigdy nic? Dobrze, że jej towarzysz stawiał opór bo jeszcze by im się udało...
- No ładnie – rzucił w ich stronę – Co to w ogóle miało być? Po nim jak po nim, ale po tobie Marlene tego się nie spodziewałem – dodał.
Pełen podejrzeń z wyczulonym każdym zmysłem właśnie miał wyminąć pozornie niegroźnie wyglądający stary dąb, gdy coś szarpnęło go za kaptur. Instynktownie odwrócił sylwetkę i odskoczył krok do tyłu unosząc różdżkę w górę. Spodziewał się kogoś zobaczyć, tymczasem, wytrącona z kaptura gałąź zdzieliła go po twarzy i jakby odskoczyła w górę wracając w swoje pierwotne miejsce jakieś pół metra nad głową Pottera.
- Co do cholery… - gałęzie od tak sobie nie latają, co nie? A może to wszystko tylko mu się wydawało? Czuł jednak pulsujące pieczenie na twarzy, więc nie. Wykluczając paranormalne zdolności drzew stwierdził, że ktoś zdecydowanie rzucał w jego stronę jakieś wredne zaklęcia, tylko kto?
Jakby na złość słońce schowało się za chmurami co utrudniało mu wypatrzenie przeciwnika. Przez myśl przeszedł mu nawet Snape, może ostatniego dnia chciał zemścić się za te gacie na dębie? Brzmiało to dość logicznie, jednak chwilę później kolejna dzika gałąź go zaatakowała zwinnie wytrącając mu różdżkę z ręki przy akompaniamencie znajomego mu już śmiechu.
- Mało to zabawne – stwierdził na głos. Przez chwilę przyglądał się wstrętnej gałęzi jakby w oczekiwaniu na kolejny atak, po czym schylił się w poszukiwaniu różdżki. W sumie to cieszył się, że chociaż okulary mu zostawiła, bo mógłby mieć problem z odnalezieniem patyka wśród patyków. Co za drewniany wieczór…
W krzakach znowu się coś poruszyło, ale James w tej chwili był już przekonany, że to nieznajoma dziewczyna robi sobie z niego żarty, rusza krzakami i atakuje go gałęziami, więc olał je i po odnalezieniu różdżki ruszył w przeciwną stronę.
Wtedy dojrzał Marlene pomagającą wstać młodszemu Nero. Ponieważ była jedyną dziewczyną w zasięgu wzroku James natychmiast stwierdził, że to jej śmiech właśnie wytrącał go z równowagi. I do tego Enzo? A więc razem robili sobie z niego jaja, a teraz poczciwa McKinnon próbowała zwinąć się ze ślizgonem jak gdyby nigdy nic? Dobrze, że jej towarzysz stawiał opór bo jeszcze by im się udało...
- No ładnie – rzucił w ich stronę – Co to w ogóle miało być? Po nim jak po nim, ale po tobie Marlene tego się nie spodziewałem – dodał.
- Enzo Nero
Re: Stary Dąb
Wto Maj 09, 2017 10:10 am
Enzo padł na kolana. To prawda co usłyszał, nie mógł nic zrobić poza tym by się zabić. Kiedy tak klęczał przed dębem wyciągnął swoją różdżkę.
- Tak jak sądziłem. "Świat wyszedł z orbit i mnież to los srogi karze prostować jego błędne drogi?" - Powiedział z uśmiechem.
Brzmiało to tak jak zaklęcie, ponieważ po wypowiedzeniu tych słów poczuł się o wiele lepiej. Niepewność i smutek zniknęła z jego twarzy, a zamiast tego pojawił się zuchwały uśmieszek. W końcu wiedział, że ma rację, że nie chodził pod ten dąb na darmo i że może pomóc wszystkim tym którzy zginęli pozbywając się go i uwalniając ich dusze. Próbując wstać poczuł czyjąś rękę na swoim ramieniu. Obawiając się że może to być jakaś zjawa lub jeszcze gorzej odwrócił się szybko trzymając cały czas różdżkę w pogotowiu.
- Przestraszyłaś mnie - rzekł lekko zażenowany.
Nie było jednak czasu by się nad tym roztrząsać ponieważ podszedł do nich Potter oskarżając o coś czego nie zrobili.
- Nie przypominam sobie byśmy przeszli na "ty" - uśmiechnął się słysząc jego słowa.
Po chwili jednak westchnął i spojrzał na Lenę z uśmiechem.
- Potter, to Ty i huncwele robicie głupie żarty. Ja przyszedłem tutaj w innym celu i lepiej mi nie przeszkadzaj jeśli nie chcesz zostać moim wrogiem - Dodał po chwili i złapał McKinnon za rękę.
Obawiał się tego że może próbować gdzieś się oddalić, a on teraz potrzebował pomocy, w końcu sam nie powali takiego dużego drzewa nie mając nawet pomysłu jak to zrobić.
- Tak jak sądziłem. "Świat wyszedł z orbit i mnież to los srogi karze prostować jego błędne drogi?" - Powiedział z uśmiechem.
Brzmiało to tak jak zaklęcie, ponieważ po wypowiedzeniu tych słów poczuł się o wiele lepiej. Niepewność i smutek zniknęła z jego twarzy, a zamiast tego pojawił się zuchwały uśmieszek. W końcu wiedział, że ma rację, że nie chodził pod ten dąb na darmo i że może pomóc wszystkim tym którzy zginęli pozbywając się go i uwalniając ich dusze. Próbując wstać poczuł czyjąś rękę na swoim ramieniu. Obawiając się że może to być jakaś zjawa lub jeszcze gorzej odwrócił się szybko trzymając cały czas różdżkę w pogotowiu.
- Przestraszyłaś mnie - rzekł lekko zażenowany.
Nie było jednak czasu by się nad tym roztrząsać ponieważ podszedł do nich Potter oskarżając o coś czego nie zrobili.
- Nie przypominam sobie byśmy przeszli na "ty" - uśmiechnął się słysząc jego słowa.
Po chwili jednak westchnął i spojrzał na Lenę z uśmiechem.
- Potter, to Ty i huncwele robicie głupie żarty. Ja przyszedłem tutaj w innym celu i lepiej mi nie przeszkadzaj jeśli nie chcesz zostać moim wrogiem - Dodał po chwili i złapał McKinnon za rękę.
Obawiał się tego że może próbować gdzieś się oddalić, a on teraz potrzebował pomocy, w końcu sam nie powali takiego dużego drzewa nie mając nawet pomysłu jak to zrobić.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach