Go down
Charles Myrnin Hucksberry
Nauka
Charles Myrnin Hucksberry

Stary Dąb - Stary Dąb  - Page 17 Empty Re: Stary Dąb

Pon Kwi 20, 2015 8:47 pm
Kiedy opuścił już herbaciarnię w Hogsmeade, zauważył jak sowa, która dostarczyła mu wiadomość, wzbija się wysoko w powietrze i zmierza w stronę zamku, który majaczył mu gdzieś na horyzoncie. Omiótł spojrzeniem wioskę i westchnął ciężko na myśl, co też takiego mogło się wydarzyć w zamku pod jego nieobecność. Miał wielką nadzieję, że to jakiś głupi żart, jednak list mówił sam za siebie. Nie mogło to więc zapowiadać niczego dobrego, co tylko oznaczało więcej roboty, która spadnie mu na głowę. Poprawił więc swoją szatę, która śmiało mogła uchodzić wręcz za mugolski elegancki płaszcz w starym dobrym stylu i udał się ścieżką do Hogwartu. Co jakiś czas mijał nieznanych sobie czarodziejów, którzy najwyraźniej nigdzie się nie spieszyli; w porównaniu z nimi jego kroki były stawiane częściej. Zależało mu bowiem by jak najszybciej dowiedzieć się o co chodzi i na ile poważna jest sprawa. Najchętniej by teraz zapalił, ale jak na złość, nie wziął ze sobą, ani fajki, ani też paczki papierosów. Cóż, najwyraźniej dzień zamierzał być niedoskonały, tak jak przeważająca reszta dni w roku. O ile rozmowa z panną Whisper poprawiła mu humor, o tyle ten dziwny nieznajomy go zirytował, a to w połączeniu z nagłym przerwaniem tego spotkania przez pojawienie się sowy, sprawiło że Myrnin naprawdę stracił chęci do czegokolwiek. Wtedy jeszcze nie wiedział, że najgorsze było dopiero przed nim. Leniwa mieszanka pokrętnych myśli zaszumiała mu nieco głowie, ale nie na tyle, by stracił nad sobą panowanie. Mógł więc iść dalej, aż do bram zamku, które potraktował odpowiednimi formułkami by te go przepuściły. Po chwili przeszedł dalej, a nagły wiatr potargał jego ciemne loki. Hucksberry aż postanowił zwrócić swe miodowe tęczówki w stronę nieba, by ocenić całą pogodową sytuację. Po słońcu, które towarzyszyło mu wcześniej, nie został żaden ślad. Zamiast tego zbliżały się ciemne chmury, zwiastujące pogorszenie się sytuacji na zewnątrz. Nie zamierzając dłużej przeciągać tej chwili przed spotkaniem z panną Rhee, ruszył w stronę błoń, które były naprawdę w...nieciekawej kondycji. O ile można było to tak ująć, bo widząc te kolczaste zarośla, które oddzielały znaczącą część zielonych terenów zamku, Charles zaczął żałować, że nie pokusił się o nic mocniejszego w wiosce. Cały krajobraz przedstawiał się ponuro, niczym prosto z głowy jakiegoś dekadenta. A skoro tak to wyglądało po tej "lepszej" części, to jak miała się sytuacja po drugiej stronie..? Najchętniej by się odwrócił i zostawił to wszystko, zajmując się sprawdzaniem wypocin uczniów, niżeli tak śmierdzącą na kilometr sprawą. A co do smrodu...kiedy w końcu wykonał kilka sporych kroków w stronę ogrodzenia, w nozdrza mężczyzny uderzył paskudny odór; spalenizny, krwi, śmierci i przede wszystkim czarnej magii.
- Ekstraordynaryjnie... - westchnął i przejechał dłonią po twarzy, zastanawiając się, czy od razu wejść na teren, który służył za pole bitwy, czy też raczej poczekać na Carę Rhee. Postanowił, że jednak poczeka, a później razem z nią tam wkroczy i wezmą się do paskudnej roboty.
avatar
Oczekujący
Cara Rhee

Stary Dąb - Stary Dąb  - Page 17 Empty Re: Stary Dąb

Sro Kwi 22, 2015 8:33 pm
Wspomnienie tamtych dziwnych dni chodziło za nią jak cień. Nieraz budziła się z nietypową wręcz ochotą na herbatę, a czasem same sny sprawiały, że z rana łapała się za uszy, aby upewnić się, że nie urosły zbyt wielkie. Ciągle jakieś anomalie, ciągle świat robił coś, co nie powinno się dziać. Śledztwo stawało się męczące. Coś, co zwykle sprawiało jej największą radość, stawało się nudą i rutyną. Świat chciał czegoś od niej, jakiegoś ruchu do przodu. Sen o płaczącym dziecku nawiedził ją dzisiaj.
Najpierw znalazła się w Hogsmeade. Powszechnie wiadomo, że bezpośrednio do Hogwartu nie można się teleportować, a szkoda, bo to oszczędziłoby jej nogom wysiłku. Sowa znalazła ją już w magicznej wiosce, a z listu dopiero dowiedziała się, że ma natychmiast stawić się w Hogwarcie. Przyznać trzeba było, że wiadomość jednocześnie ją zaniepokoiła, ale również zaintrygowała. Co mogło się takiego stać, aby chcieli ją pośpieszać. Sądziła, że wręcz przeciwnie, że nauczyciele nie będą zadowoleni z jej obecności. Nikt nie lubi jak patrzy mu się na ręce, Cara także nie lubiła obecności przełożonych w jej pracy, dlatego nie zdziwiłaby się, gdyby spotkała się z kręceniem nosem... A tu taka odmiana.
Podróż do Hogwartu, na teren błoni, trwała trochę czasu, choć dla Cary nie wydawało się to tak długo. Popadła w zamyślenie, kiedy wędrowała znanymi ścieżkami, jednak tym razem bez nauczycieli, bez grupy uczniów, lecz w samotności. Wspomniała jakąś tam Faravell, którą potraktowała kiedyś zaklęciem Mimble Wimble, kiedy ta chciała porozmawiać z tamtym Puchonem. A później śmiała się z tego...
Wiecie, że ona później za niego wyszła?
Rhee skarciła się w myślach. To było siedem lat temu... To przeszłość.
Powoli przechodziła przez bramę i dochodziły do jej nosa coraz to dziwniejsze wonie. Zapach palonych włosów nie schodził z terenu tak łatwo, a im bliżej tym mocniej było go czuć. Dostrzegła też wysoką sylwetkę rysującą się niedaleko miejsca wydarzenia.
Czyżby?
Wspominałam już, że panna Rhee ma słabą pamięć wzrokową? Twarze zawsze rozmazywały się w jej pamięci, ale głosy ludzi zapamiętywała z niesamowitą dokładnością. Ten przypadek jednak był inny... Pana w Kapeluszu rozpoznałaby wszędzie.
Podeszła bliżej, widząc, że jego wzrok powoli na nią przechodzi. Musiał usłyszeć kroki. I dopiero, kiedy znalazła się w niewielkiej odległości, przystanęła. Piwne oczy obejrzały go dokładnie.
Inaczej niż wtedy...
- Charles... - i tyle. Pustka w głowie. Co miała mu powiedzieć? Ładnie wyskoczyłeś z tamtego kapelusza? Fajny smród palonych zwłok?
Charles Myrnin Hucksberry
Nauka
Charles Myrnin Hucksberry

Stary Dąb - Stary Dąb  - Page 17 Empty Re: Stary Dąb

Czw Kwi 23, 2015 10:52 pm
Dla niego była to po prostu jedna z części jego mózgu, której pozwolił się uwolnić podczas trwania tego nierzeczywistego wydarzenia. To było, jak sen, który zniknął wraz z obudzeniem. Tak przynajmniej czuł się Charles, do którego jeszcze nie do końca trafiało, co się tam właściwie zdarzyło; w tej...cudacznej krainie, gdzie wszystko było nie tak, a jednak tak, jak powinno. Prawda, że skomplikowane? A chęć do herbaty była tak nieznośna w niektórych momentach, że miał nieraz wrażenie, że w tym herbacianym naparze, którym się raczy jest...alkohol. Świat pędził do przodu; z jednej strony jakieś bajkowe przedsięwzięcia, z drugiej wypad do Hogsmeade, podczas którego dochodzi do czarodziejskiej masakry. Człowiek powinien się przyzwyczaić, ale tak nie jest. Przynajmniej nie do końca. Wydawało mu się, że widział wszystko, ale wraz z postawieniem pierwszego kroku na soczyście zielonej kiedyś trawie, zrozumiał, że to nie jest wcale tak. Co prawda rzadko kiedyś coś go zaskakiwało, ale... no cóż. No i w sumie Myrnin nie był zaskoczony, był po prostu poruszony na swój pokrętny sposób, zrezygnowany w takim stopniu, że najchętniej położyłby się na tej trawie, zamknął oczy i próbował wyobrazić sobie, że jest inaczej. A tu wychodzi na to, że musi płynnie przejść z jednej sprawy do drugiej - właściwie to połączyć dwie sprawy w jedno, jeśli chcemy być precyzyjni. Łatwiej byłoby wrócić w takim momencie do świata, gdzie piło się herbatkę, jadło babeczki i nosiło olbrzymi kapelusz na głowie; tak na marginesie, miał go ze sobą, ale spoczywał bezpiecznie schowany w jego gabinecie. To byłoby za jego stylu, a przy tym niezgodne z przyjętymi normami, gdyby tak sobie w nim wędrował po korytarzach. Co w sumie jest jakby nie patrzeć zaprzeczeniem samemu sobie, ale przecież nikt nie patrzy. Raz na jakiś czas można pozwolić by szalony umysł mógł odprężyć się w taki sposób. W tak zgubny sposób. Świat przecież ciągle czegoś chciał od niego. I od niej również. Świat nie potrafił zapomnieć o takich osobach, które mają odegrać w tym wszystkim bardziej znaczącą rolę. Spacer był zdecydowanie lepszy od takiego stania w miejscu i czekania, niemalże z zegarkiem w dłoni by odliczać kolejne sekundy i minuty do nieuniknionego. Do przekroczenia magicznej granicy, pomiędzy tym, co znane i normalne, a tym, co nosi nazewnictwo katastrofy i masakry, do której oczy ludzkie nie mogły się tak szybko przyzwyczaić. W takich sytuacjach nawet to, że Ministerstwo Magii przestało przyglądać się biernie zamkowi i podjęło jakieś kroki w celu jego uzdrowienia, aż tak...nie raziło. Nie przeszkadzało.
Jego myśli zostały przysłonięte przez ciemną, gęstą mgłę, która miała go obronić przed nim samym. Przed jego szaleństwem. I przed słodziutką blondyneczką. Nie zamierzał więc wracać do wspomnień ze swojego okresu przebywania w zamku, chodzenia po tych zielonych terenach, zanurzania się nielegalnie w tym jeziorze, w którym królowała kałamarnica. Nawet za ich czasów...ale to przecież nie jest ważne, nie ma do czego wracać. Był zwrócony w jej stronę plecami, więc raczej nie miał, jak zauważyć tego, że się do niego zbliża. Nawet nie starał się specjalnie by słyszeć kroki, które stawiała w jego stronę, zbyt pochłonięty przepływającym czasem. Czasem oczekiwania. Dopiero, gdy była dostatecznie blisko, zwrócił się w jej kierunku, a miodowe spojrzenie płynęło od oczu do otwierających się kształtnych ust. Marcowy zajączek jednak nie miał już swoich fascynujących uszu, a jednak nadal był jego towarzyszem. Właściwie...towarzyszką i to mentalną.
- Panno Rhee...- wymówił to swoim głębokim głosem, kłaniając się jej sztywno. Nie było tu zbytnio co mówić; z pewnością nie w takim absurdalnym okresie. Wypuścił spokojnie powietrze z popękanych warg i podrapał się po pokrytej zarostem brodzie. - Zanim pójdziemy dalej, muszę powiedzieć pani o kilku rzeczach. Znaczących faktach, które przydadzą się przy naszej dalszej współpracy...przede wszystkim, czy jest pani świadoma tego, jak skomplikowana jest cała sprawa? Zostało pani cokolwiek nakreślone? Czy też wszystko spoczywa w moich dłoniach w tejże kwestii? Kwestii całego dotychczasowego śledztwa i tajemnicy kolczastego ogrodzenia? Łatwiej byłoby gdyby zadawała pani pytania. Sprecyzowane dobrze pytania, na które mógłbym udzielić odpowiedzi.
avatar
Oczekujący
Cara Rhee

Stary Dąb - Stary Dąb  - Page 17 Empty Re: Stary Dąb

Nie Kwi 26, 2015 12:39 pm
Niekoniecznie wiedziała, czy ten bajkowy epizod powinien wydarzyć się w jej życiu. Uruchomił w niej bowiem jakąś część, której do tej pory nie znała. Najbardziej intuicyjną, otwartą i pewną swoich działań, nieuwarunkowaną żadnymi normami, których musiała na co dzień pilnować niczym oczka w głowie. Poznała zupełnie nowe uczucia, dzięki którym w końcu dowiedziała się jak działałaby nie przejmując się niczym. Jutrem, strachem, tym, że być może będzie świadkiem śmierci tysiąca dzieci i będzie z tego powodu bezsilna. I teraz bała się, że będzie jej zbyt tęskno to krainy baśni, zapomni się we wspomnieniach o niej i zapomni o swojej misji. W końcu powodem jej działania była nie tylko praca, taka a nie inna, ale również fakt, że powodem stanu wojennego w świecie czarodziejów byli właśnie tacy jak ona. Marzyciele, którzy jako dzieci patrzyli w gwiazdy i prosili, aby kiedyś choć na chwilę zasmakować świata zapisanego na kartach przeróżnych baśni, wypełnionych magią, walką ze smokami, trollami... Jej udało się znaleźć w tym świecie odrobinę miejsca. Dla jedenastolatki było to jak spełnienie najpiękniejszych, najbardziej niemożliwych pragnień. Dopiero później one okazały się tylko początkiem koszmaru i walki o swoje miejsce.
Ale nie, jej nie uda się nikomu tak łatwo pozbyć. Choćby miała na siłę trzymać się tego miejsca, nie odejdzie.
Egoistyczne, prawda? Nadal miała w sobie coś z dziecka, które pragnęło swojej własnej bajki.
Nie wiedziała co myśleć teraz o tym mężczyźnie, przed którym się znalazła. Wystarczyło jedno spotkanie w pubie, wydawało się ono przebiegać już tak dawno, a los coraz częściej splatał ze sobą ich losy. Tego już nawet nie dało się nazwać krzyżowaniem nici życia - to było zawiązywane ich ze sobą na supeł. Przyznać musiała, nie miała bladego pojęcia, że może on nauczać w Hogwarcie, ta wiadomość była ogromnym zaskoczeniem.
Nie chciała wierzyć w przeznaczenie, to głupie, ale czy to mógł być przypadek, że Kapelusznik, jej towarzysz, nagle okazywał się być już w miejscu, które ona miała nadzorować?
Skinęła tylko głową grzecznie, po czym zbliżyła kilka kroków do niedawnego pola bitwy. Takiego obrotu spraw się nie spodziewała.
- Nie, zostałam jedynie sowę z powiadomieniem, że mam natychmiast podążać do Hogwartu. Przynajmniej w tej ostatniej sprawie. Poprzednie sprawy związane z panem Nailahem, którego mam tutaj przesłuchać są mi dobrze znane, zebrałam sporo informacji na ten temat. Także na temat pana Nightraya. Ludzie dużo mówią, ale mało zostało potwierdzone. Ufam, że przybliżysz mi sporo spraw.
Kiwnęła głową lekko, po czym ruszyła znów do przodu. Im szybciej to wszystko załatwią będzie można szybciej przejść do dedukcji... I szybciej ją skończyć. Wymiana informacji to część pracy aurora, jednak Rhee zdecydowanie wolała działanie. Do myślenia trzeba było spokoju, a jak miała byś spokojna w takiej sytuacji...
Jej bursztynowe oczy przejechały po terenie błoni i o ile zazwyczaj odporna była na widoki tego typu, to w tej chwili poczuła niemal jak żołądek zaczął zbliżać się niebezpiecznie do jej gardła.
- Może zacznijmy od tego... co się tutaj stało...?
Charles Myrnin Hucksberry
Nauka
Charles Myrnin Hucksberry

Stary Dąb - Stary Dąb  - Page 17 Empty Re: Stary Dąb

Pon Kwi 27, 2015 10:31 pm
Na niego podziałało to, jak odurzający środek pobudzający i to na tę część mózgu, która wcześniej była w ukryciu. A teraz, co jakiś czas dawała o sobie znać w różnych nietypowych sytuacjach. Po części od zawsze był Szalonym Kapelusznikiem. Wcześniej też jakoś nie patrzył za siebie zbyt długo, uważając że takie zachowanie przyniesie mu pecha. Przez te wszystkie lata, które przeżył, udało mu się zobaczyć wiele cudacznych i niezrozumiałych rzeczy. Brał udział w wydarzeniach, które były zarówno dobre i wpływały na niego, niczym cudowna maść, którą chciałoby się bez przerwy używać, jak i złe doprowadzające do niebezpiecznego skrętu w jego życiu ze słowem wyjaśnienia, że musi się po prostu przyzwyczaić, bo taki właśnie był los i należało do niego przywyknąć. Kraina Czarów żyła gdzieś w nim, co jakiś czas podsuwając mu kolorowe i fascynujące obrazy by ułatwić mu egzystowanie wedle tych niedorzecznych zasad. Stan wojenny...i tak i nie. Otwartej wojny jako takiej nie było – przynajmniej jeszcze nie, ale znając życie to pewnie tylko kwestia czasu, zanim zapadnie decydujący podział, pomiędzy jedną, a drugą stroną. I zapewne znajdą się Ci, którzy uparcie będą chcieli być w środku, ale niestety inni im na to nie pozwolą i każą zadecydować o swojej ogólnej poprawności. W marzeniach, co prawda nie było nic złego, ale jednak one nieraz przeszkadzały w tym, by racjonalnie i rzeczowo podejść do danego tematu. Były naprawdę niebezpieczną bronią. Gdy jest się dzieckiem, nie przywiązuje się większej wagi do poglądów i zasad, którymi rządzi się świat, dopiero im starszym się jest, tym bardziej zaczyna to przytłaczać i ciążyć, niczym troll przypięty do Twojej nogi.  Dzieci uczą się najpierw od rodziców, dopiero później prawo głosu ma środowisko – tak zwane społeczeństwo, a na sam koniec wkracza cichy szept wydobywający się z ich własnego „Ja”.
Skoro nie wiedziała, co myśleć równie dobrze, mogła nie myśleć o nim w ogóle. Oboje przecież znajdowali się tu w jakimś celu, który niekoniecznie wymagał od nich tego, by ich więzi były jasno określone. Przeznaczenie bardzo lubiło się bawić ludzkimi liniami i wiązać lub przecinać je w pewnych miejscach.  Sam niekiedy się dziwił temu, że tutaj nauczał, no ale jakoś się tak złożyło, że mimo wszystko wciąż tu był – należało jednak poczekać na to, co nastąpi pod koniec roku, zwłaszcza że nie miał czasu by zająć się tematem klątwy, która ciążyła na tym stanowisku. W końcu trwało śledztwo, za które był odpowiedzialny. Kujące zarośla Akatii, które były mu całkiem dobrze znane, zasłaniały to, czego nie powinny widzieć niepowołane oczy. Były niczym furtka za którą krył się inny świat. I to okrutny i przygnębiający, jednakże taki prawdziwy!  
- Przybliżę...po wszystkim, panno Rhee – odparł ogólnikowo, biorąc głębszy wdech, zanim machnął różdżką, wymawiając formułkę i otworzył przejście by oboje mogli przez nie przejść, a kiedy już to zrobili, zarośla znów je zamknęły. Zamrugał szybciej, kiedy nagle miodowe tęczówki zostały zaatakowane przez tę małą apokalipsę. Kaszlnął kilka razy,  po czym wykonał kilka małych kroków do przodu, mijając zwłoki praktykanta Aristowa i mnóstwo popiołu i kurzu, który zdążył się nagromadzić na tych, niegdyś zupełnie zielonych terenach. O tyle dobrze, że ten teren był otoczony z każdej – jeśli nie licząc jeziora – strony i nie było mowy by ktoś  tu jakoś się przekradł. A nawet jeśli to musiałby poświęci na to trochę czasu, a został ustanowiony czas patroli. Smród uderzył sto razy mocniej w jego nozdrza, ale wytrzymał to. Stał nieugięty wśród trupów; zarówno całych, jak i tych niepełnych. I myślał, starając się nie stracić zimnej krwi.
- Właśnie w tym tkwi szkopuł, że niewiele wiadomo na ten temat. Podejrzewa się, że błonia zostały zaatakowane przez Śmierciożerców, albo przynajmniej przez ich...popleczników, którzy znajdują się prawdopodobnie w szkole. I są to uczniowie. Niemniej to wszystko jest niepotwierdzone; dopiero szczegółowe śledztwo ma wszystko wykazać, dlatego też jesteśmy tu oboje, panno Rhee. Musi mi pani pomóc to wszystko uporządkować; trzeba będzie zebrać dowody w postaci różdżek, zrobić szczegółowe oględziny ciał, a przede wszystkim...złożyć je. Na koniec zbadamy ten teren, który już na kilometr śmierdzi czarną magią. I to dość silną czarną magią – wypowiedział to wszystko swoim zachrypniętym głosem w którym była najprawdziwsza powaga. Jego miodowe oczy zazwyczaj płynne, teraz stały się stalowe.
Ach, Charlie..! Mój biedny Charlie...
- Zacznijmy -  powiedział gorzko, żałując że nie wziął ze sobą chociaż piersiówki, kiedy machnął różdżką, wymawiając formułkę i ciała, które były całe zaczęły układać się dokładnie pod starym dębem  naprzeciw jeziora. Resztą, będzie trzeba zająć się resztą – zwłaszcza tymi zmarłymi, których skóra nadal zdawała się palić, choć przecież ogień już jakiś czas temu został ugaszony.
Zapowiadał się cholernie długi i męczący dzień.


Ostatnio zmieniony przez Charles Myrnin Hucksberry dnia Pon Lis 16, 2015 7:18 pm, w całości zmieniany 1 raz
avatar
Oczekujący
Cara Rhee

Stary Dąb - Stary Dąb  - Page 17 Empty Re: Stary Dąb

Wto Maj 05, 2015 10:37 pm
Ona nie mogła nawet przypuszczać jakie uczucia wywoływała u tego mężczyzny ich przygoda, jednak pewna mogła być, że Kraina Czarów nadal będzie istnieć gdzieś głęboko w ich świadomości. Mogła jedynie wiedzieć jak oddziałuje to na nią, bo zdecydowanie te wydarzenia w pewien sposób odbiły na niej swe piętno. One rozpaliły w niej jakieś coś nowego, coś co chciało, aby zapomniała o tym, z jaką siłą pragnęła naprawić ten świat. Dotąd stawała się silniejsza, aby walczyć i chronić, jednak w dzień dzisiejszy już wiedziała, ile przyjemności sprawić mogło to, jak w błahych sprawach świat jej słuchał za pstryknięciem palca. To był nowy, ciekawy świat, odmienny od bajek, które dotąd znała. Coś ją tam ciągnęło, coś, co chciało, aby zapomniała o powinnościach, o wojnie i o tym, że pragnie dać ludziom takim jak ona, niewinnym marzycielom lepsze życie tutaj...
Na szczęście, i niestety, na ziemię sprowadzały ją takie sytuacje jak ta.
Dlaczego tym dzieciom tak spieszyło się do dorosłości? Dlaczego interesowali się tym, czym nie powinni? Dlaczego brudzili krwią swoje niewinne ręce, zatracając przy tym ostatnie chwile swojej jedynej wolności? Za każdy czyn bierze się odpowiedzialność. Za każde małe zadrapanie drugiego człowieka należy wziąć odpowiedzialność. Ona, jako najbardziej narwana, niemyśląca, impulsywna z aurorów znała to zbyt dobrze. Ona jednak nie potrafiłaby zadać uśmiercającego ciosu... odpowiedzialność za czyjąś śmierć jest nieopisana.
Już zapach pochodzący z tego miejsca mógł przyprawiać o zawroty głowy, to jednak było niewiele w porównaniu z widokami. Jej miodowe oczy przesunęły się po całym terenie i przyznać trzeba było, że trupy, którym śmierć zadało najgorsze z zaklęć niewybaczalnych, były tym, na czym można było zawiesić oko, aby dać mu odpoczynek.
Wstąpiła nieco dalej, uważając, aby podeszwy jej traperów nie naruszyły nawet krwi człowieka, choć gdzeniegdzie trawa już czerniała od zaschniętej, ludzkiej cieczy. Zapach śmierci unosił się w powietrzu, a wiatr delikatnym podmuchem zawiał włosy panny Rhee na jej czoło. Jej nieprzychylne, pełne poczucia winy spojrzenie znów objęło teren.
- To miejsce jest przepełnione czarną magią... Nie tylko nią śmierdzi. - dodała, kiedy proferos Charles skońrzył już swój wywód na ten temat. Ten rodzaj czarów jak żaden inny pozostawiał po sobie ogromny ślad. Ona nie wiedziała, czy inni czarodzieje tak czują, jednak kiedy coś przepełnione było czarną magią, wywoływało u niej pewien rodzaj przedziwnego uczucia. Towarzyszyły temu niespokojne dreszcze i niewyjaśnione uczucie strachu.
Wyciągnęła różdżkę zza poła swojego brązowego płaszcza i na krótką chwilę przesunęła wzrok na jednego z trupów, zwróconego głową do ziemi. Jego ciemne włosy spływały na trawę, był w całości. Sprawiał wrażenie, jakby, choć nie żyw, zaraz miał wstać niczym natchnięty znów życiem.
Ciekawe jak bardzo jadowicie żółte byłyby jego oczy.
Machnęła różdżką. Zbierać się zaczęły te części, które należało dopasować do ciał tutaj poległych. Dopasować też trzeba było przedmioty, zwłaszcza różdżki, które najczęściej leżały przy boku właściciela. Jednak były też te porzucone... Jedną znalazła daleko od wszystkich. Przepiękną, różaną.
To nie była łatwa praca. Gdyby codziennie miała wykonywać takie czynności zapewne już dawno wyczyściłoby ją ze wszystkich uczuć. Czuła się widocznie przygnębiona, nie dało się ukryć. Zapewne w takich warunkach emocjonalnych na nic byłyby próby użycia choćby bezróżdżkowej magii...
- Jak ty sądzisz? - spytała w końcu, po długim czasie dopasowywania członków ludzi jak puzzli w pełnym milczeniu. - To byli uczniowie?
Uczył ich, powinien znać i wiedzieć... Choć pewnie nie jest tu długo. Nie pamiętała go. Pamiętała staruszka z długą brodą, który z wprawą machał różdżką wypowiadając najróżniejsze zaklęcia, które miały ich chronić.
Charles Myrnin Hucksberry
Nauka
Charles Myrnin Hucksberry

Stary Dąb - Stary Dąb  - Page 17 Empty Re: Stary Dąb

Nie Maj 10, 2015 8:17 am
Kraina najprawdziwszych dziwów! Tam z pewnością nie doszłoby do tego typu incydentów, nawet ścięcia w wykonaniu Królowej Kier wydawały się być bardziej...etyczne. Obawiał się jednak, że taka przygoda w postaci zwariowanego jegomościa odciśnie na nim gorsze piętno, niż podejrzewał. Już teraz miewał problemy sam ze sobą...a po tym wszystkim? Nie zwiastowało to niczego dobrego. Absolutnie niczego. Konflikty rozpoczynały się bardzo łatwo, ale wystarczyła chwila i już było po wszystkim – mieszkańcy dość szybko zapominali o co chodziło i wracali do odgrywania swoich nietuzinkowych kreacji.  W świecie rzeczywistym nie było mowy, żeby takie coś przeszło. Nieraz chciałoby się pstryknąć palcami i pozwolić by zmieniały się kolory i idea, która niczym drzewo rosła w Twojej głowie. Czasami czuł niepohamowaną potrzebę by spróbować skoczyć do kapelusza i zobaczyć, co się stanie...czy byłoby możliwe przenieść się w tamto miejsce.
Nie, nie, nie. Nie oszukujmy się, to byłoby zbyt zakręcone i nieprawdopodobne, a on jako całkiem trzeźwy człowiek powinien wiedzieć, że takie bajeczki nie są rzeczywiste. Teraz zresztą, co innego miał na głowie i jeśli absolutnie nie skoncentruje się na tym, to stanie się coś niedobrego i już całkowicie będzie mógł sobie odpuścić porządkowanie swojego własnego wewnętrznego bałaganu, który z każdym dniem stawał się coraz większy. Dorosłość nie była prosta; ponoszenie odpowiedzialności za własne czyny w większym stopniu, niż kilkanaście czy też kilkadziesiąt lat temu,  walka o przetrwanie na własną rękę, zrozumienie że jeśli Ty sam nie postanowisz uporządkować swego życia, to nie zrobi tego za Ciebie nikt. Kiedy jest się młodym, wszystko zdaje się być prostsze i łatwiej osiągalne, ale i tak prze się do przodu byleby tylko przekroczyć pewną magiczną granicę i wejść do świata dorosłych, który tak naprawdę nie jest taki cudowny, jak to się może wydawać. To, co zakazane jest bardziej kuszące i powoduje najwyższą ekscytację, która mocno uderzała do głowy, dlatego też nie dziwiło go w takim stopniu, jak ją. Młode, niegdyś gładkie ręce zanurzone we krwi, stają się zniszczone i bezwzględne, a wolność...czy oni naprawdę byli wolni? Czy te dzieciaki naprawdę miały prawo o niej mówić? Charles patrząc na to, jak wyglądało jego życie w tamtym okresie, kiedy chodził tymi korytarzami i próbował odnaleźć swoje miejsce, łatwo doszedł do wniosku, że ta namiastka wolności, którą otrzymują w zamku jest tak naprawdę złudna...i przemija. Przemija bardzo szybko. A odpowiedzialność? Ponoszenie konsekwencji za swoje czyny? To zdecydowanie było łatwiej powiedzieć, niżeli zastosować, zwłaszcza kiedy dany osobnik zapomina o czymś takim, jak sumienie, brnąc w swoje wysublimowane wartości, którymi się kieruje w momencie zatarcia podziału pomiędzy dobrem, a złem. Najgorsza jego wina w tym przypadku, że chyba byłby zdolny...zrozumieć i dać się przekonać, dlatego że nigdy nie był w stu procentach czystą dobrą duszą, która wie wszystko, co wypada a co nie. O nie...Myrnin miał swój własny kodeks postępowania, którego się trzymał. To nie tak, że kogoś zabił, choć w sumie nadal czuł się odpowiedzialny za śmierć Delilah, która doprowadzała go do szaleństwa do tej pory – im bardziej dawał się ponosić emocjom, tym większy huragan uderzał w jego głowę – ale gdybym doszło do momentu, kiedy musiałby kogoś zabić to chyba nie miałby...żadnych oporów. Ogólnie cała ta kwestia była bardziej skomplikowana, niż można było przyznać.
Ach! Zapach, a właściwie fetor był nieznośny na tyle, że każdy podmuch świeższego powietrza, powodował u niego niemalże uczucie wewnętrznego spełnienia. Był co prawda przyzwyczajony do różnych dziwnych i odrażających zapachów – różne tymczasowe prace dały mu pewnego rodzaju odporność na tego typu mieszanki – ale w połączeniu z widokiem, niczym z obrazów Beksińskiego dawało nienajlepsze odczucia, które solidnie zacisnęły palce na jego gardle. I żołądku. Nie używali samych Niewybaczalnych, w ich przypadku było to coś więcej, niż zabicie kogoś dla samego jego aktu, to było stworzenie straszliwego i niepowtarzalnego dzieła. Z pewnością nie jeden artysta oszalałby od tego połączenia barw i rzeczywistego przedstawienia biblijnej apokalipsy.
Hucksberry stał w miejscu, które było „w miarę czyste”, nie chciał przypadkowo na kogoś nadepnąć, albo zniszczyć dowody, które przydadzą się do ich śledztwa. Przyglądał się układającym się ciałom pod dębem, które wydawało się być w najlepszym stanie, pomimo swej starości. Po chwili pomógł Carze składać do kupy ciała, które były uszkodzone w mniejszym stopniu. Ciała, które były potraktowane czarnomagicznym ogniem zostawił sobie na koniec. Były to dwie uczennice, których nie mógł póki co rozpoznać. Nie w tym stanie i nie z tej odległości.
- W każdym razie...zrobię co będę mógł, ale te miejsce nie będzie takie, jak kiedyś. Przynajmniej...nie w pełni. Niewidzialny ślad zostanie i obawiam się, że dłuższe przebywanie tutaj będzie szkodliwe. Trzeba będzie poinformować dyrektora oraz ostrzec uczniów. Ale to dopiero, kiedy będzie po wszystkim – odparł zachrypniętym, niemalże wypranym całkowicie z emocji głosem.  Czy się bał? Czy czuł się jakoś dziwnie? Z pewnością to sprawiało, że jego duszę ogarniał niepokój, która zdawała się do tego wszystkiego wyrywać, jakby odnajdując w tym coś znajomego. To było niezdrowa i niebezpieczna fascynacja, której na dłuższą metę się obawiał. Miał jednak nadzieję, że w końcu mu to przejdzie, bo jeśli nie...to będzie nieciekawie. Miodowe tęczówki pociemniały jeszcze bardziej, choć mimo wszystko nadal płynęły, niczym wzburzona fala miodu. Powoli przeniósł swój wzrok na kobietę, która przyglądała się jednemu z zabitych. Kiedy większa przestrzeń zaczęła być dostępna, wykonał kilka ostrożnych kroków w stronę tego ciała, nachylając się na nim i wpatrując w te martwe jadowicie żółte tęczówki.
- Shane Collins – wymówił te imię i nazwisko niezwykle cicho i jakby z zastanowieniem. Jego oczy ześlizgnęły się niżej wprost na czarną dziurę w jego piersi. Chłopak zdecydowanie miał pecha – zginął w paskudny sposób, poprzez wypalenie od środka jego serca. Mężczyzna jeszcze nie spotkał się z tego typu zaklęciem...nie było ze standardowych zaklęć czarnomagicznych, co wzbudziło jego zainteresowanie. Będzie musiał się temu lepiej przyjrzeć, ale to później. – Śmierć nie nastąpiła od razu.
Wyprostował się i zaczął chodzić wśród ciał, rozpoznając je i mrucząc do siebie ich imiona i nazwiska, albo chociaż to drugie. Uczył ich przecież prawie rok, więc zdążył ich zapamiętać i nieco poznać, przynajmniej na tyle na ile pozwalały na to zajęcia, szkolne uroczystości i różnego typu spotkania. Obrzydliwa penetracja...Alexander Aristow, panna w kawałkach...Arianna Jemare, kolec w głowie... bodajże Anna, albo Arianna Gold, cios nożem...Grey, pół ciała...Aryi Wordsworth, zielony spokój...Flame Burnley i Arthura Attarwaya. Ach i jeszcze Juliet Collins...krwawa Madonna ze ślimakiem.  I to było tyle, jeśli szło o tych, którzy dawali się jeszcze poznać w jakiś sposób. Sam Charles się dziwił, że udało mu się tyle zapamiętać. Po chwili rozprostował swoje ręce i wziął głębszy oddech, sięgając po gumkę, którą związał włosy. Należało się przecież całkowicie oddać w ręce pracy, która ich tutaj jeszcze czekała. Machnął po raz kolejny różdżką, wymawiając formułkę a magiczne patyki – przynajmniej te które były w miarę nienaruszonym stanie – uniosły się i chwilę później wylądowały przy nauczycielu.  
- Panno Rhee, bardzo bym panią prosił by zajęła się pani sprawdzeniem terenu i pozbieraniem części różdżek. Będą nam potrzebne, tak jak i wszystkie inne rzeczy, które trafią w pani ręce... – nagle zamilkł, bo w jego oczy rzuciły się kartki przewracane przez wiatr. Bardzo powoli poszedł w tamtą stronę, tracąc na chwilę zainteresowanie Carą. Wszędzie wokół było sporo krwi, a notatnik zdawał się niczym nieskażonym i pomimo, że mógł być skażony, Myrnin miał wrażenie, że może wziąć go do rąk i nic mu się nie stanie. Był tego dziwnie pewny. Schylił się więc i pochwycił nie swoją własność. Szybko przejrzał notatnik, a jego miodowe oczy delikatnie się rozszerzyły.
- Interesujące... – zamruczał do siebie i wycierając okładkę, schował notatnik do wewnętrznej kieszeni swojej szaty, po czym odwrócił się w stronę aurorki i wrócił na swoje poprzednie miejsce, uważając by niczego nie zgnieść.  Omiótł spokojnym spojrzeniem całe otoczenie i ciężko westchnął. Praktycznie nic nie zrobili, a on już czuł się cholernie zmęczony. Spojrzał na różdżki, które leżały pod jego nogami, po czym przeniósł spojrzenie na jeszcze dwa niezidentyfikowane ciała, które były w nie najlepszym stanie. Właściwie w najgorszym, w jakim było to możliwe. Należało się tym zająć i to natychmiast. Podszedł więc do źródła spalenizny, która towarzyszyła im tutaj na każdym kroku i zaczął wymawiać cicho zaklęcia, koncentrując się na tym najlepiej, jak tylko potrafił. I nawet Delilah nie była mu w stanie w tym przeszkodzić.
Zapach po jakimś czasie zniknął, a spomiędzy popiołu i skorupy, jaką były pokryte były ciała, dostrzegł kawałek rudych włosów, zarówno u jednej, jak i drugiej. Po chwili dało się dostrzec również oczy. Jedno zielone oko patrzyło w jego stronę, jakby próbowało go zmusić do tego by sobie przypomniał do kogo należy. Z drugą dziewczyną było gorzej; jej patrzałki były całkowicie niedostępne. Skupił się więc na tej zieleni, która wodziła na myśl drzewa w Zakazanym Lesie.
- Lily? Lilith? Która to z Was..? – Zastanawiał się na głos, nadal poruszając różdżką z użyciem odpowiedniej formułki by jak najlepiej oczyścić te zniszczone ciała. Kropelka potu spłynęła po jego czole. Na chwilę zaprzestał dalszych działań, kiedy usłyszał głos Cary. Nie odpowiedział od razu, zamiast tego, odgarnął swobodny kosmyk włosów z twarzy.
- Nie jestem pewien. Za wcześnie na jakiekolwiek stwierdzenia, ale sądzę, że to całkiem prawdopodobne. Gdyby to byli pełnoetatowi Śmierciożercy, zapewne skończyłoby się to gorzej. Istoty magiczne są już z góry skreślone, a wampiry i wilkołaki zostawiają po sobie inne ślady. Zresztą nie ma jeszcze pełni i to odbyło się w ciągu dnia, więc wszystko wskazuje na to, że sprawcy są... – i wskazał różdżką na zamek, a jego głos nagle się obniżył. – Tutaj.
Ile jeszcze dane będzie mu tu być? Do ilu sytuacji jeszcze dojdzie za jego czasów i czy klątwa zadziała tak jak zawsze? To się miało okazać.
Ponownie zajął się ciałami rudych dziewcząt, mając nadzieję że jak skończy będzie wiedział więcej. I w końcu się dowie kim są.


Ostatnio zmieniony przez Charles Myrnin Hucksberry dnia Pon Lis 16, 2015 7:19 pm, w całości zmieniany 1 raz
avatar
Oczekujący
Cara Rhee

Stary Dąb - Stary Dąb  - Page 17 Empty Re: Stary Dąb

Pią Maj 15, 2015 10:55 pm
Ludzie najbardziej doceniają to, czego mogą zasmakować, a później tracą to bezpowrotnie. Chwila, kiedy jedna iskra idąca spod palców potrafiła obrócić w pył góry na zawsze zapadała w pamięć. Może to znaczna przesada, choć kto wie, może po prostu pokręcony, zajęczy umysł nie myślał o wielkich ideach, wielkich podbojach, o walce i ochronie. Zajęczy umysł pragnął zabawy. Herbaty, babeczek, prostoty.
Może szaleństwo i prostota była ceną siły.
Niektóre ciała były zmasakrowane tak bardzo, że cieszyła się ogromnie, iż miała tu pracownika szkoły ze sobą. W innym wypadku zapewne długo głowiłaby się nad nazwiskami poszczególnych, nieznanych jej martwych osób. Jak mieliby ich pogrzebać, nienazwanych? To jak plama na honorze zmarłej osoby. Wprawdzie praca nad tymi odrażającymi puzzlami, mało podobna do zabawy, była długa i niełatwa, ale wystarczyło trochę cierpliwości. Do każdego palca można było dobrać właściwą głowę oraz całą resztę ciała. Największy problem stanowił fakt, że z każdą minutą mniej przyjemna było przebywanie w tym miejscu. O ile w ogóle mogło być przyjemne. Uczucie niepokoju, obserwacji przez jakieś niewidzialne oczy było coraz bardziej natarczywe, a nawet uświadomienie sobie, że to wina siły czarnej magii w tym miejscu, nie pomagała się go pozbyć. Dla niej ta niebezpieczna część czarów była niemal nieosiągalna. Czarna magia to coś, nad czym należy pracować, na czym należy skupiać swoją uwagę, a jej ekspresywny styl niemal uniemożliwiał większe skupienie. Za to sprzyjał zupełnie innej, bardziej intuicyjnej dziedzinie magii, z której mało który czarodziej umiał korzystać - z magii bezróżdżkowej. To nie jest ten typ, w którym wymawiasz zaklęcie i wychodzi dokładnie to, co chcesz.
Ruszyła powolnym krokiem w stronę chłopaka, na którym wcześniej zaczepiła wzrok. Najwyraźniej jego przypadek nie tylko ją zaciekawił i nie tylko u niej wywołał to przedziwne uczucie, które zapewne nie było dla nikogo zbyt bezpieczne. Dla niej, bo zbytnia czujność, choć w wielu przypadkach pozostawała zaletą, mogła też gubić, a dla niego, bo zbytnie zainteresowanie prowadzi do nieprzyjemnych skutków. Może w odległości pół metra od trupa o wypalonym sercu przystanęła i dokładnie obejrzała martwą, zimną twarz.
- Czyżby zaklęcie, które pali człowieka od środka? Ciekawe... Nigdy nie spotkałam się z użyciem takiego, a uwierz mi, przez te parę lat spotkałam się z wieloma przypadkami śmierci od czarnej magii... I nigdy wcześniej nikt nie emanował nią w ten sposób. Jego będzie trzeba zakopać głębiej niż trzy metry. - powiedziała cicho. I tak zakończyła się jego chwila chwały, był w całości, więc nie musieli pochylać się aż tak długo. Nietypowe zaklęcie jednak mogło łatwiej doprowadzić ich do sprawcy.
Zebranie dowodów było jej interesem. W pełni jej interesem. Dlatego w chwili, kiedy dłoń mężczyzny wysunęła się z kieszeni płaszcza, przy następnym spojrzeniu przez ramię mógł napotkać pełen dysaprobaty, twardy i bardzo bliski wzrok kobiety. Jasne usta zaciskała w pasek.
- Wszystkie dowody z tej sprawy będą bezpieczne w moich rękach, panie Hucksberry... Tego może być pan pewien. - powiedziała. Nie zdążyła dostrzec, co schował w kieszeni, ale była pewna, że znalazło się w niej coś nowego, co nie powinno się tam znaleźć. Nie miała jednak najmniejszego zamiaru konfiskować niczego ani grzebać w kieszeniach mężczyzny, z resztą, nie miała takiego prawa.
Jak przykre było to, iż sprawcy tego dzieła są w Hogwarcie. Że są tylko najwyżej osiemnastolatkami, którzy o życiu wiedzą tyle, co mogli przeczytać w książkach. Jedni bardziej doświadczeni, drudzy mniej, jednak w końcu pojmą, że dopiero po ostatecznym opuszczeniu murów tej szkoły tak naprawdę poznają smak bólu, straty i prawdziwego życia.
Różdżki zostały zebrane przez kobietę, wszystkie jakie udało się jej znaleźć. Jedna była w szczątkach, nic z niej nie było, pewnie nawet sam Ollivander nie da rady jej sprawdzić, a różdżkarze mieli swoje niesamowite metody. Później ciała zostały ułożone w rządku, już poukładane w jako takie całości, przynajmniej te, które dało się rozpoznać. Kolejno Aristow, Gold, Wordsworth, dwójka Collinsów, Grey, Jemare, Attaway, Burnley. Ostatnia z nich tak słabo oddziaływała...
Kiedy tożsamość została już odkryta do poszkodowanych dołączyły też Collins i Cuthbert. To musiało być bardzo trudne zadanie... Nie wątpiła jednak, że się uda.
Czy warto żałować zmarłych, kiedy patrzyło się na ich smutne, zastygłe w czasie twarze... O ile ich twarze jeszcze dało się zobaczyć.
I spojrzała w stronę Hogwartu spokojnym, piwnym spojrzeniem. Powiew wiatru znów nasunął jej kasztaowe włosy na twarz.
Hej, mordercy, sadyści, okrutnicy. Jeśli tam jesteście, wiedzcie, że się nie uchronicie. Nie ma tu już na was miejsca. Czeka na was nowa kochanka, pragnąca złożyć pocałunek na waszych czołach. Na imię ma Dymek.
Jest dementorem w Azkabanie.
Charles Myrnin Hucksberry
Nauka
Charles Myrnin Hucksberry

Stary Dąb - Stary Dąb  - Page 17 Empty Re: Stary Dąb

Nie Maj 17, 2015 1:32 am
Iskry. Ileż iskier wytwarzali więc czarodzieje, kiedy łączą się swoimi niewidzialnymi więzami, tworząc wspólne przekaźniki magii?  Mogło zrobić się w pewnym momencie niebezpiecznie, doprowadzając do różnych nieoczekiwanych sytuacji. Trzeba było więc wrócić na dobre z Krainy Czarów i stanąć na tym twardym gruncie, oddając się swoim obowiązkom...to powinno być proste, ale okazywało się, że właśnie niekonieczne. Wielkie podboje, walka, ochrona, a w tym wszystkim jeszcze odnaleźć czas na zabawę i cudowny nektar..! Kiedy? Czy będą mieli na to w ogóle chwilę na takie ekscesy, czy też zupełnie nie było na co liczyć? Ciężko było to stwierdzić, chodząc wśród tych znaków magicznego okrucieństwa. Szaleństwo...takie bliskie, takie pieszczotliwe wobec swojego przedstawiciela, który poruszał się z taką rozwagą, inteligentnie spoglądając na obraz ludzkiej apokalipsy. Kto by się spodziewał..? Kto mógł zgadnąć? Nie uważał się za silnego, po prostu miał „szczęście”  i pewną wiedzę, oraz życiowe doświadczenie, ale to było nic w porównaniu z niektórymi – zaledwie namiastka tego, czym mógł się poszczycić. Poza tym wszystko, jak zawsze miało swoją odgórną cenę; los odebrał sobie kilka rzeczy z jego życia, przestawiał linie na jego dłoni tak, że nawet prawdziwy jasnowidz miałby problemy z ich odczytaniem za pomocą swojego „wewnętrznego oka”.  
Teraz wyglądało to lepiej, niż godzinę wcześniej – ciała wydawały się takie...schludne, o ile można było tak powiedzieć o trupach. Zagubione i oderwane od ludzkiej mapy części połączyły się dzięki ich pomocy. Wszystkich zdawało się całkiem łatwo rozpoznać, jeśli nie licząc właśnie dwóch rudych uczennic – z pewnością będzie musiał to sprawdzić, jak już znajdzie się w szkole. Wciąż zastanawiał się, czy dobrze zgadł, że ta o zielonych oczach to Lilith...czasami tak ciężko było zapamiętać, co niektórych. Do drugiej nie miał żadnej pewności, ale postawił na Aidę, co prawda już oczyścił ich ciała z popiołu i całej tej skorupy, która była pozostałością po Szatańskiej Pożodze, ale to nadal było zbyt mało, zwłaszcza że ich dziewczęce, pełne kiedyś uroku ciała były w opłakanym stanie. Odnośnie trumien i odpowiednich zabiegów, którymi należało poddać zmarłych, Charles wiedział, że należy to zostawić specjalistom. To co mogli zrobić – zrobili, choć kosztowało ich to sporo energii i teraz wymagałoby urządzić jakiś odpoczynek, najlepiej z dala od tego miejsca.  Układanka więc została ukończona, choć niektóre elementy nadal zdawały się być nieczytelne i niezrozumiałe. Ale...to przyjdzie z czasem. Mieli przecież go całkiem sporo. Przynajmniej na razie. Pomimo jego starań i pomocy Cary Rhee, te miejsce nadal było naznaczone czymś...niezwykłym. Czymś groteskowo przerażającym i choć on się nie bał, to niepokoiło go to w jakiś sposób i przyciągało, choć przez to cichy głosik Delilah pod jego czupryną zdawał się robić coraz głośniejszy, co nie wróżyło niczego dobrego. Myrnin musiał łączyć ze sobą tę białą magię z tą czarną, co nieraz dawało różne skutki – niekonieczne przyjemne i wiązało się z tym pewne ryzyko. Na dodatek...przez obcowanie z czarną magią, pewne bramy tej białej zamykały się przed nim już na zawsze. Brzmi to nieco dramatycznie, ale takie prawa właśnie panowały w tym cudacznym magicznym świecie. Zdążył się przez te kilkanaście lat z tym pogodzić, zwłaszcza że przecież doskonale wiedział na co się pisze, kiedy rozpoczynał swoje badania.  Magia pozaróżdżkowa była owszem intrygująca, ale nie dostatecznie – przynajmniej dla niego – by przyciągnąć uwagę Hucksberry’ego na dłużej. Ciężko zresztą było stwierdzić czymś się specjalizował i jakie piętno to na nim odcisnęło...
Przypadek Shane’a Collinsa rzeczywiście był dość wyjątkowy, głównie właśnie na zaklęcie, którym go zabito. To była niezdrowa fascynacja, a zarazem wywoływało to mnóstwo dziwacznych myśli, które próbowały się wydostać spod jarzma mężczyzny i znaleźć w czymś ujście. Nie należało więc zbyt długo zajmować się tym głowy; w takich okolicznościach, jak Ty, to jak proszenie się o to, by całkowicie dać się zwariować.
- Ciężko wyjaśnić, bo to nie jest do końca, aż tak zaawansowana czarna magia...nie jestem zresztą pewien, będę musiał to posprawdzać, porozmawiać z profesorem Dumbledorem i z różnymi czarodziejami. Niemniej skutki są, jak widać paskudne. Zwłaszcza, że padło właśnie na jego serce. Udzielę odpowiednich wskazówek czarodziejom, którzy odpowiedzialni będą za ich pochówek. Możliwe, iż część nieżywych uczniów zostanie zabrana przez ich rodziny – odpowiedział chrapliwym zmęczonym głosem, przejeżdżając po swojej ubrudzonej i spoconej twarzy. Marzył o porządnym kubku herbaty i gorącej kąpieli w łazience nauczycieli.
Odnośnie dowodów Myrnin jednak by polemizował – uważał, że to zarówno jej, jak i jego interes. W końcu dyrektor w ten sposób dał mu do zrozumienia by połączył oba śledztwa i wykrył przyczynę, oraz wszelkie niezbędne informacje na temat tych morderstw i ataków. Coś w tym było. A te dziwne zapiski...bardzo chciał zbadać. Kiedy je podnosił, miał wrażenie że Delilah cicho się śmieje gdzieś tam w jego głowie. I pomyśleć, że upłynęło tyle czasu w tym miejscu, a ona się zdaje być taka...spokojna!
Ciii...jestem tu Charlie.
- Panno Rhee...ufam pani i mam nadzieję, że również mogę liczyć na to samo z pani strony. Uważam, iż w moim gabinecie, gdzie posiadam dużo różnych zabezpieczeń; niektórych nowych przez szkolnego poltergeista, będą bezpieczne. Może być pani pewna, że podzielę się z wszystkim, czym będę mógł i liczę na to samo, panno Rhee. Myślę, że nasza współpraca może być udana -  odpowiedział, pewnie patrząc w jej miodowe tęczówki, a kąciki jego warg delikatnie zadrgały, jakby był rozbawiony jej postawą. Coś jednak w jego tonie zdawało się być nie tak, jakby jakiś cień się tam wkradł, ale zawsze można było to przypisać atmosferze, która panowała na niedawnym polu walki i na zmęczenie, które coraz bardziej ogarniało mężczyznę – równie skutecznie, co uruchamiająca się leniwie półkula w którym czaił się cudaczny mechanizm.  Kiedy już zebrali wszystkie różdżki, ich strzaskane fragmenty, a także przedmioty, które akurat znajdowały się na tej części błoń, Charles machnął różdżką, przymykając przy tym oczy, wymawiając formułę i zaczął sprzątać teren z krwi, kurzu, popiołu i wszystkiego, co akurat się tam znajdowała. Dzięki pomocy Cary, udało się im uwinąć w miarę szybko i sprawnie, choć i tak sporo ich to kosztowało. Czuł, jakby ramiona i nogi miały mu się zapaść w ziemię.  Dawno już nie był, aż tak zmęczony – być może aura tego miejsca też się do tego przyczyniała. Mieli więc różdżki, nożyk i inne, pozornie nieznaczące przedmioty. Wszystko jednak mogło być przydatne w ich śledztwie i w pisaniu raportu.  Spoglądał teraz na te martwe twarze, które już nigdy się nie poruszą – czas jednak biegł dalej, a on i Cara musieli się skupić na tym, by nie dopuścić do kolejnej takiej sytuacji i znaleźć tych, którzy są za to odpowiedzialni, a także dowiedzieć się wszystkiego na temat tego, co się wydarzyło.
Po chwili zwrócił się w stronę aurorki, chowając część znalezionych rzeczy do kieszeń szaty, a część zostawiając w swoich rękach, bowiem nie wszystko się w nich mieściło.
- Możemy już iść. Zrobiliśmy tyle, ile mogliśmy, panno Rhee. Resztą zajmie się profesor Dumbledore, a także odpowiednie wykwalifikowane do takich czynności osoby. Podczas tej sprawy, mój gabinet jest do pani dyspozycji, tak samo jak przygotowana dla pani, panno Rhee sypialnia, żebyśmy mieli więcej czasu na badanie tego, co się tutaj wydarzyło.
Następnie oboje wraz z wszystkimi niezbędnymi dla nich pamiątkami po zmarłych, opuścili teren, a zarośla zdecydowanie zamknęły za nimi przejście. Głowa mężczyzny jednak pulsowała intensywnym bólem.
[z/t x2]

Od aut.: Zacznij w gabinecie Hucksberry’ego na I piętrze – możesz się odnieść do tego postu. No i później walnę tu MG i domknę do końca wszystko.


Ostatnio zmieniony przez Charles Myrnin Hucksberry dnia Pon Lis 16, 2015 7:19 pm, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Stary Dąb - Stary Dąb  - Page 17 Empty Re: Stary Dąb

Sob Maj 23, 2015 10:51 pm
Nieważne, ile razy będzie to powtarzane. Nieważne, ile razy wrócimy do tego momentu, nie dało się o tym od tak zapomnieć. To było straszne – gdy ginie tylu młodych ludzi to zawsze jest wstrząs i tragedia dla reszty świata. Jak to się stało? Dlaczego pozwolono na to, by coś tak przerażającego miało miejsce w zamku, który uważano za najbezpieczniejsze miejsce w Anglii, o ile nie na całym świecie? Ale już nie patrzmy, aż tak daleko, a skupmy się na tym, gdzie właśnie jesteśmy. Hogwart nie był już tym samym miejscem; dotknęły go nieszczęścia, ataki, cały ten bałagan, który miał się trzymać z dala od sędziwych murów. Niestety, nikt nie przewidział, że wymsknie się to spod kontroli, że Władca Nocy to był nikt w porównaniu do uczniów, którzy dali się ponieść nienawiści, agresji i potrzebie walki w imię czegoś. O co więc walczyli? O wolność? O spokój? A może...o nic? Nie! Oczywiście, że to miało sens, że to było ważne..! To miało jakieś znaczenie, choć mogło się to potoczyć inaczej; o wiele spokojniej, gdyby nie to, że atmosfera stała się taka gęsta, że mimo wszystko w tym wszystkim swoje palce maczali dorośli, którzy sprawili, że młode głowy zostały spaczone. Stereotypy moi drodzy, stereotypy. Lekcje, które hurtowo zostały wtoczone do środka – czasem za pomocą siły – by na stałe odnaleźć się gdzieś w mózgu. Każdy ma swój rozum,  lecz otoczenie zawsze na ten rozum wpływa. Czyżbyście tego nie znali? Zastanówcie się nad tym. Pomyślcie o tych, których już nigdy nie ujrzycie na szkolnych korytarzach, na wspólnych posiłkach i lekcjach. Pozwólcie sobie na chwilę refleksji; zarówno teraz, jak i później, kiedy dane będzie Wam spojrzeć na ich ciała złożone w trumnach i gotowe do przedwczesnej podróży.  
Szkoła powinna zostać zamknięta. To wszystko, co miało w niej miejsce, niezbyt dobrze wpływało na postrzeganie Hogwartu przez rodziców, przez Ministerstwo...nawet co niektórzy nauczycieli nie rozumieli, jak to się stało, kiedy wytworzyły się u ich wychowawców krwiożercze instynkty.  Był jednak człowiek, który starał się, jak mógł o to by Hogwart przetrwał; walczył zaciekle o niego, obiecując że zadba o wszystko, że prawdopodobnie zamieszali byli w to Śmierciożercy. A obietnice składane przez Albusa Dumbledore’a – możecie mi wierzyć, lub nie – zawsze dochodziły do skutku. Pomimo przeciwności losu, potrafił zrobić wszystko, co mógł by naprawić nawet najbardziej zepsutą rzecz. I tym razem nie miało być inaczej. Zwołał zebranie nauczycieli i prefektów, rozdał im instrukcje - prefektów naczelnych zatrzymał na dłużej, bowiem na ich głowie spoczywało więcej – i  rozpoczęły się starania o naprawę, o odbudowę szkolnej społeczności, o sprowadzenie z powrotem bezpieczeństwa do zamku. Pomimo zmęczenia, czuł w sobie niezliczone złoża energii i cierpliwości. Praktycznie w ogóle nie opuszczał Hogwartu, koncentrując się na szkole, a kwestię Zakonu zostawiając w rękach profesor McGonagall.  Uczniowie byli najważniejsi i czas, żeby wziął to wszystko w swoje ręce. Jak dobrze, że mógł w tym wszystkim liczyć na pomoc swych pracowników.  
Kiedy więc profesor Hucksberry wraz z aurorką Carą Rhee, zrobili co w ich mocy i opuścili miejsce zbrodni, pojawił się sam dyrektor.  Spokojnie szedł przez zieloną trawę w stronę zarośli, które chroniły tę część błoni.  Kiedy już Akatia otworzyła przejście, Albus przeszedł przez nie i rozejrzał się uważnie wokoło. Większość już została zrobiona przez nauczyciela OPCM i pannę Rhee, ale nie wszystko. Od tego był właśnie on – skupił się więc całkowicie na różdżce, którą dzierżył w swej dłoni i zaczął rzucać niewerbalne czary.  Trawa wróciła do swojego pierwotnego koloru,  zniknęły ślady po Szatańskiej Pożodze i wszystko zdawało się być takie, jak wcześniej. Ale nie było. Każde czary zostawiają po sobie ślad – czarnomagiczne zwłaszcza – i choć Dumbledore zrobił wszystko, co było w jego mocy, to pewne skutki uboczne nie mogły zniknąć. Zostaną już na stałe, a przed nimi trzeba będzie przestrzec uczniów i nauczycieli.  Otarł pot z czoła i czekał na przyjście czarodziejów zajmujących się pochówkiem zmarłych.  W tym czasie chodził wśród ciał, spoglądając ze smutkiem na martwych uczniów i jednego praktykanta. Mimo podejrzeń, nadal na dobrą sprawę nie wiedział, jak to się stało i kto jest winien.  Może to jego wina..? Nie zauważył momentu, kiedy kilku jego podopiecznych zaczęło się zmieniać...sądził, że uda mu się zaradzić temu wcześniej i oto jak wyszło.  Gdy już pojawili się odpowiedni czarodzieje, dyrektor powiedział wszystko i wraz z nimi zaczął rzucać odpowiednie zaklęcia na zmarłych, których ciała potem znalazły się w trumnach.  Następnie zabezpieczyli je kolejnymi urokami, które miały na celu je ochronić przed niebezpieczeństwem. Do czasu pogrzebu, który miał się odbyć w tym tygodniu.
Jedenastu zmarłych, którzy odeszli niepotrzebnie.
Jedenastu zmarłych, których należało uczcić i pochować.  
Jedenastu zmarłych, których już nigdy nie zobaczymy wśród Nas.
[z/t]
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Stary Dąb - Stary Dąb  - Page 17 Empty Re: Stary Dąb

Wto Cze 02, 2015 9:12 pm
Nadeszły ciężkie czasy.
Wiem, zdaję sobie sprawę, że te zdanie pojawia się wszędzie, ale to dlatego, że warto je podkreślać. Mówię to Wam Ja, czyli główny narrator w całym tym zamieszaniu, które ma obecnie miejsce w Hogwarcie. Wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, jak wiele złych rzeczy dotknęło mury tego wiekowego zamku; ataki wampirów i wilkołaków, tajemnicza śmierć Elizabeth Cook, a teraz śmierć jedenastu osób właśnie w tym miejscu. Niemniej zamiast rozdrabniać się w temacie, który wszak jest Wam dobrze znany...przejdę do rzeczy.
Pogoda dzisiaj nie była najlepsza - ciemne chmury zawisły nad terenem szkoły magii i czarodziejstwa i wszystko zapowiadało się na to, że niedługo się rozpada; co jakiś czas rozlegały się też grzmoty. Dzisiaj jednak był dzień, który należało spędzić na zewnątrz, nawet jeśli warunki ku temu nie sprzyjały. Były niemniej zaklęcia, które mogły ochronić eleganckie ubrania, co niektórych tu zebranych i znaczących osób, a także samych uczniów i nauczycieli, będących główną grupą tych, którzy przyszli się pożegnać ze zmarłymi; oni zaś obecnie spoczywali w otwartych trumnach, by każdy miał ostatnią szansę by spojrzeć na te spokojne twarze i zastanowić się nad losem, który ich spotkał. Być może też mogłoby to skłonić, co niektórych do refleksji na temat własnego życia, które nadal trwało i to była idealna okazja by docenić to, co się ma.
Część krzeseł ustawionych na błoniach niedaleko starego dębu - który widział wszystko, co się wydarzyło tamtego feralnego dnia - było już zajętych, przez członków rodzin tych, którzy polegli, przez kilku czarodziei z Ministerstwa i przez większość nauczycieli. Uczniowie również zaczęli powoli schodzić się do tego miejsca, lecz nadal brakowało, co niektórych. Czy się pojawią? Czy też raczej udadzą obojętnych na losy swoich kolegów i koleżanek..? To dopiero miało się okazać. Wszelkie bariery, które przez ten tydzień broniły dostępu do zakazanej części błoni zniknęły, a całość sprawiała wrażenie, jakby nic się tutaj nie wydarzyło, a jednak miało się przeczucie, że...coś jednak nie do końca jest w porządku. Ale to nic nadzwyczajnego, bo w końcu zginęło tu tych jedenastych, którzy czekali na to, by znaleźć się pod ziemią. Nie było zresztą żadnej innej opcji.
Mównica była już przygotowana, a mistrz ceremonii pogrzebowej również był na miejscu, obecnie pogrążony w rozmowie z dyrektorem.
Pozostało więc czekać na resztę gości.
A burza była coraz bliżej...
Joshua Hope
Oczekujący
Joshua Hope

Stary Dąb - Stary Dąb  - Page 17 Empty Re: Stary Dąb

Wto Cze 02, 2015 9:48 pm
Założył płaszcz stawiając kołnierz, by ochronić się przed nadciągającym deszczem. Kropiło, gdy opuszczał zamkowe mury do niedawna dające schronienie - dziś wyrocznią śmierci dla każdego, kto jest na tyle głupi by w nich pozostać. Wiatr rwał jego ubranie, szarpał jego ciałem jak harpia rozdziera tkanki swojej ofiary. Jak kochanka w chwili uniesienia rozdziera plecy swojego wybranka. Pierdole miłosne frazesy. Pewnie i tak pieprzyli się tylko raz.
Krok za krokiem, nogi same niosły go przed siebie. Odczuwał jedynie pustkę, żałosne przygnębienie, nieodwracalne zachwianie równowagi na którą tak długo przecież pracował. Myślicie, że łatwo jest kiedy nie macie nikogo w pobliżu żeby asekurował wasz ewentualny upadek? Jego nie były tylko w formie przypuszczenia - jednak padał na kolana tyle samo razy ile się podnosił. A tego nie mogą o sobie powiedzieć trupy zaklęte w drewnianych trumnach. Marsz nie okazał się zbawieniem tak jak przypuszczał. Spodziewał się rzecz jasna, że wysiłek w sytuacji złamanego ducha na niewiele się zda, ale wciąż łudził się, że ruch dobrze mu zrobi. To przecież dobrze, że się ruszam. Powtarzał sobie. Nie mogę przecież wiecznie siedzieć zamknięty w dormitorium. Zaklinał sam siebie.
Joshua nie miał się najlepiej i chyba już nigdy nie miał wrócić do normy. Ale przecież kochamy takie postacie. Cierpiące jak młody Werter, zagubione, depresyjne, skomplikowane w swój prosty sposób. Czy sprawia coś więcej frajdy niż poczęcie własnymi lędźwiami chodzącego trupa predestynowanego by skonać w najgorszych męczarniach? Najwyraźniej nie, skoro wciąż to robimy. A przynajmniej ja. Chociaż wiem dobrze, że i Wy nie myślicie inaczej.
Skórzane buty nasiąkały wilgocią, krople zebrane przez źdźbła trawy wyglądającej jakby dopiero co wzeszła dostawały się podstępnie do ciepłego wnętrza. Podmuchy, ostre i nieprzewidywalne uderzające właściwie z każdej strony na odkrytych połaciach zieleni przytłaczały, wyciskały ostatni oddech nie pozwalając wziąć kolejnego. Wysunął dłoń z obszernej kieszeni, przeczesując zmierzwione włosy. Okulary zostawił w pokoju, zapomniał o nich na śmierć.
Huehs.
Lecimy powoli za naszym bohaterem, tniemy wiatr wzbierający wokół Błoni i nurkujemy nieco niżej na swoich skrzydłach. Możemy w tej chwili podziwiać jedynego na ten moment ucznia, który jak my, zmierza ku centralnemu punktowi ceremoniału. Trumnom. Pojedyncze postacie krzątają się to tu, to tam, rozmawiają, szepcą, a podmuchy niosą ich rozmowy dalej, aż do Zakazanego Lasu. Wprost w uszy bestii zamieszkujących tamtejsze tereny. Pikujemy ostro w dół i znów jesteśmy Joshuą, który zatrzymuje się przed jedenastoma drewnianymi sarkofagami, które już na wieczność mają skrywać swoje skarby. Chłopak nie siada, nie wykonuje żadnego innego ruchu, poza delikatnym kołysaniem się w rytm podszeptów powietrza.
Maverick Mulciber
Oczekujący
Maverick Mulciber

Stary Dąb - Stary Dąb  - Page 17 Empty Re: Stary Dąb

Wto Cze 02, 2015 9:59 pm
Wydarzenia, które ostatnimi czasy miały miejsce w Hogwarcie były szokujące zarówno dla mnie jak i prawdopodobnie pozostałych uczniów szkoły. Sam fakt, że w najbezpieczniejszym miejscu na świecie zginęło jedenaście osób był już niezwykle zatrważający. Bo skoro w naszej szkole było tak pozornie bezpiecznie, to co niebawem wydarzy się poza nią? Zapewne rychło się o tym przekonamy.
Na samą ceremonię wyszedłem odrobinę niechętnie, z pewnym dystansem, bowiem nigdy nie darzyłem tych ludzi zbytnią sympatią - pod warunkiem, że kogokolwiek nią darzyłem - jednak sam dyrektor nalegał, aby na owej uroczystości pojawili się uczniowie i nauczyciele. W taki właśnie sposób zapadła decyzja o opuszczeniu ciepłego i suchego dormitorium, w imię okazania szacunku zmarłym.
Kiedy już przeszedłem wzdłuż, błoni w celu udania się na wcześniej przeznaczone miejsce, zanosiło się na deszcz... żeby tylko deszcz, wyglądało jakby lada chwila miał się rozpętać istny armagedon. Odziany jedynie w czarną dopasowaną koszulę i tego samego koloru spodnie stanąłem z dala tego cichego zamieszania i obserwowałem. Od samego początku odczuwałem pewien dyskomfort i niepokój, który zdecydowanie nie był związany z otwartymi trumnami, gdzie spoczywali ludzie przypominający porcelanowe lalki o dziwnie znajomych twarzach. Bez wątpienia uczucia towarzyszące mi były spowodowane niemal unoszącym się zapachem czarnej magii. Spojrzałem na stojącego nieopodal Puchona i dalej na grupkę innych ludzi. Byłem ciekaw czy też to czują, jednak w mojej naturze nie leżało zbytnie interesowanie się sprawami innych, więc po prostu oddaliłem od siebie tę myśl i leniwym krokiem powędrowałem w kierunku krzeseł stojących nieco bliżej od trumien.
Joshua Hope
Oczekujący
Joshua Hope

Stary Dąb - Stary Dąb  - Page 17 Empty Re: Stary Dąb

Sro Cze 03, 2015 12:43 pm
Wiatr wiał, a on tak stał i stał i stał i stał i stał...
Cichy szept tłukł się po jego czaszce z każdą kolejną mijającą sekundą cierpienia i żalu. Był blisko, tak blisko ich ciał, trumien ozdobionych jedynie ledwie dostrzegalną magią. Zabezpieczeniami przed hienami. Szykował się, budował wewnętrzne przekonanie, podsycał je ogniem, który z płomyka świecy przeradzał się w Szatańską Pożogę. Ludzie, którzy nie mają nic do stracenia, to ludzie zdolni do wszystkiego, Shane. Przepraszam... Joshua. Śmiech jak szum wiatru rozdzierał jego umysł, ciął go precyzyjnym ostrzem rozdzielając, rozpłatał go na kolejne części, odseparowane i równie zagubione. Podobno są rzeczy o wiele gorsze od samej śmierci. Cierpienie, ból, tęsknota, miłość. On doświadczył ich wszystkich, a teraz umierał razem z nimi. Po kawałku, nie godny całkowitej anihilacji.
Obrócił głowę, szyja odrętwiała z zimna skrzypiałaby gdyby mogła. Czuł jak jego świadomość spowalnia wszystko zacierało się, każdy bodziec był tylko przepływającym impulsem bez odbiorcy i adresata. Tło pustej egzystencji made in China. Zauważył Ślizgona. Nie znał go, choć zapewne powinien. Widział to w jego twarzy, on ich znał, ale nie chciał tu być. Mógł być winny? Czemu nie. W tym Zamku wszyscy są po trosze winni tego co się wydarzyło. Nie było tu miejsca dla bezbronnych, a każda słabość nagradzana była ścięciem z ręki Najwyższego. Czy to Stwórcy, czy to Kostuchy, czy Ciasteczkowego Potwora - w cokolwiek chcesz w tej chwili wierzyć.
Zieleń spojrzenia, bystrego i pewnego brunatniała. Przywodziła na myśl mokradła za Jeziorem, kojarzyła się z podróżą przez Zakazany Las. Joshua, czujesz to? Wiesz co to jest? Nie trzęś się chłopie. Tobie nic się nie stanie. Wszystko będzie dobrze, wszystko będzie dobrze, wszystko będzie...
Tęczówki jarzą się pomarańczem. Wibracje zrywają skórę, rozdzierają jego mięśnie, trzaskają kości. Oddech więźnie w gardle, gdy chłopak uśmiecha się do stojącego nieopodal ślizgona. Płaszcz łopoce jak bandera opuszczonego statku. Joshua robi krok w kierunku ołtarza.
... dobrze, wszystko...
Kładzie dłoń na jednej z trumien. Wyczuwa, podświadomie, intuicyjnie, bez poparcia w żaden naukowy, mierzalny sposób, że ona tu leży. Wie to, tak jak matka wie, że coś z jej dzieckiem jest nie tak. Wie to. Po prostu wie.
Głowa opada na surowe deski, a chłopak wreszcie pęka. Zwierzęcy skowyt rozrywa jego pierś, zbyt silny by dało się go pohamować. łzy spływają po zarośniętych policzkach, a twarz skrywa się za kruczoczarnymi, nagle długimi włosami.
... dobrze, spokojnie Joshua, wszystko się ułoży, dasz radę, jest dobrze, naprawdę poradzis...
-Dlaczego! Dlaczego kurwa właśnie ona?! Boże, dlaczego mi to robisz?! Błagam, błagam, błagam, tylko nie ona, Boże tylko nie ona, weź mnie, weź mnie, nie ich, weź mnie, weź mnie, weź mnie, tylko zwróć ich...
Kolejny jęk jest już zbyt silny by mógł dalej mówić, więc po prostu był. Pozwalał by wszystko to co się wydarzyło wreszcie otuliło go ciepłym kocem rozpaczy. Ludzki kręgosłup zmiażdżony pod ciężarem całego świata.
...z sobie, uspokój się, zrobisz komuś krzywdę, zrobisz sobie krzywdę, oni by tego nie chcieli, chcą żebyś żył, po prostu żyj, żyj Joshua, żyj, żyj, żyj...
Krucze włosy opadały swobodnymi falami na deski trumny. Łzy żłobiły w niej drogę ku ziemi, gdzie niedługo spoczną.

Nagle poderwał głowę oblany kubłem zimnej, pozornie irracjonalnej myśli. Coś jest nie tak, prawda? To miejsce, to miejsce jest nie to, to nie to, nie to, z tym miejscem jest coś nie tak, ona nie może tu być, oni nie mogą tu być... Tak, Joshua. To miejsce jest złe. Czujesz to, prawda? Wibracje Czarnej Magii zmieniały w lód szpik w jego kościach. Jadowicie pomarańczowe oczy, omiatały dziko Błonia w poszukiwaniu źródła skażenia. Wreszcie spoczęły na Starym Dębie.
Caroline Rockers
Oczekujący
Caroline Rockers

Stary Dąb - Stary Dąb  - Page 17 Empty Re: Stary Dąb

Sro Cze 03, 2015 2:35 pm
Opowiem Wam pewną bajeczkę.
Żyła sobie pewna dziewczyna w pewnym zamku i właśnie, jak nigdy sprawdzała zawartość swojej szafy by znaleźć coś odpowiedniego na tę okazję. To było doprawdy męczące zajęcie wybierać wśród tylu szat i sukienek, które zostały jej niemalże siłą wepchnięte przez jej rodzicielkę, ale...poświęciła się, choć cóż to za poświęcenie, jak niektórzy z Was mogli powiedzieć. Dla niej wielkie, ponieważ to było oznaką tego, że się naprawdę stara. Dla kogoś. Stara się wybrać coś, w czym będzie mogła pójść przed zamek i zmierzyć się z tą całą rzeczywistością i z ciałami, które były ukryte w trumnach. Właściwie już teraz można zdradzić, że dziewczyna ta była egoistką i tak naprawdę chciała spojrzeć na jedną twarz, pomimo że wśród nich wszystkich znalazłyby się przecież te znajome, które kojarzyła chociażby z zajęć, czy też z jednego dormitorium. Ale nie..! Jej myśli były proste do odczytania dla tego, kto wiedział, co może chodzić jej po głowie.
Zdecydowała się w końcu na czarną sukienkę, która zdawała się być zrobiona z materiału podobnego do pajęczyny i odsłaniała blade ramiona. Na to wszystko zarzuciła czarną szatę, a na nogi włożyła buty na małym obcasie, włosy zostawiła rozpuszczone, tak że zasłaniały część jej bladej twarzy. Miała wielką ochotę wrzucić do kieszeni paczkę papierosów, ale wiedziała, że tego dnia jest to zdecydowanie niedopuszczalne. Jej chmurne tęczówki spoczęły na niedbałej wiązance czerwono-czarnych kwiatów, które zebrała któregoś razu przy skraju Zakazanego Lasu, uparcie prosząc o to opiekuna swojego domu i używając argumentu, że przecież i tak gajowy będzie widział to, co robi. Tak więc udało jej się i teraz mały bukiet związany zieloną wstążką spoczywał na jej łóżku. W sumie to te kwiaty mogłyby śmiało uchodzić za róże, gdyby nie to, że ich łodygi miały ostrzejsze kolce, a płatki zdawały się być trwalsze. Może to była jednak jakaś dziksza odmiana róż..? Nie znała się na Zielarstwie, więc ciężko było jej to stwierdzić.  
Różdżkę w razie czego schowała do kieszeni, sięgnęła po swoją wiązankę i opuściła dormitorium dziewcząt VII roku, zmierzając wprost na błonia i mijając innych uczniów, którzy również zdawali się iść w tamtym kierunku.
Tu następuje koniec tego fragmentu bajeczki. Teraz przyszedł na czas na kolejną część.
W końcu znalazła się na błoniach i stawiając miękko kroki na zielonej trawie, przesuwała się coraz bliżej tego całego zgromadzenia. Chmurne tęczówki zarejestrowały obecność różnych osobowości, o których czytała, albo też słyszała podczas rodzinnych spotkań; większa część gości była jednak jej nieznana. Chwilę później dostrzegła innych uczniów i kilku nauczycieli; z każdą minutą coraz więcej czarodziejów i czarownic pojawiało się, czy to też od strony bramy, czy też od strony głównych dębowych drzwi szkoły. Blade palce zacisnęły się delikatnie na bukiecie, kiedy spojrzała w niebo i zauważyła, że zbliża się burza. Paradoksalna pogoda wręcz, ale może to i lepiej..? Słońce było zdecydowanie bardziej uciążliwe. W sumie to nie mogła się doczekać, kiedy porządnie się rozpada i niebo zacznie się błyszczeć. To bardziej jej odpowiadało. Uśmiechnęła się smutno i w końcu spojrzała przed siebie, znajdując się dokładnie naprzeciw jednej z 11 trumien. Gdzieś tam z boku stał Mulciber, któremu posłała niemalże niezauważalne skinięcie głowy. To miejsce było takie...inne. Coś zdawało się oplatać ją swoimi ciężkimi lodowatymi mackami, chcąc przedrzeć się przez jej własny lód i sprawić by zadrżała z zimna, by zrozumiała, że i na nią przyjdzie czas, by zaczęła się naprawdę bać – wręcz wyć z przerażenia.
Nie, nie teraz. Teraz z całą pewnością nie.
Przeszła się między niektórymi, spoglądając w znajome twarze, aż zatrzymała się przy Juliet i przekrzywiła głowę, próbując znaleźć w jej obliczu...cokolwiek. Odpowiedź. Pytanie. Cokolwiek. Następnie zwróciła się w stronę sylwetki, którą początkowo przeoczyła, a później robiła wszystko by nie patrzeć w tamtą stronę. Niemniej głos, który przeszył powietrze, trafił do niej i nie mogła, po prostu nie potrafiła, nie spojrzeć na niego z dziwną ciekawością, która jednak nie przebiła się przez chmury w jej spojrzeniu.
Sądzisz, że słowa coś tu zmienią..? Należało się z tym pogodzić, choć to było nieco skomplikowane zadanie, co?
Zmrużyła swoje chmurne tęczówki i zacisnęła nieco mocniej palce na bukiecie, aż poczuła jak kolce wbijają się w jej skórę i mały strumyczek krwi barwi zielone łodygi. Z czerwonawych warg wydobyło się ciche westchnięcie, kiedy w końcu oderwała od niego spojrzenie i znalazła się przy odpowiedniej trumnie.
- Cześć – odezwała się miękko do Shane’a Collinsa, który z pewnością nie mógł jej usłyszeć, nie mogła jednak powstrzymać tego powitania, które samo cisnęło się jej na wargi. Co w sumie mogła powiedzieć do niego..? Cokolwiek? Coś w stylu: „Widziałam Twoje wspomnienie i teraz wiem już wystarczająco dużo?”. Nie, to zupełnie tutaj nie pasowało...zresztą ktoś mógł to usłyszeć, a nie chciała mieć na głowie niechcianych pytań i spojrzeń, zwłaszcza że to była jej osobista sprawa. Delikatnie sięgnęła do trumny i dotknęła zimnego policzka Ślizgona, uporczywie wpatrując się w jego zamknięte oczy. Wyglądał jakby spał, chociaż pewnie w śnie nie był, aż tak spokojny.
- Żałuję – wyszeptała cicho, drżącym głosem i położyła swój mały bukiecik tuż obok niego. Jebane sentymenty, prawda? Zupełnie to nie pasowało do kogoś takiego, jak ona, a jednak...wiecie co? Walić to. Miała do tego cholerne prawo i to zrobiła. Zanim odeszła od jego trumny, posłała mu smutny uśmiech i wyszeptała ostatnie zdanie. – Dziękuję, Shane.
Po chwili, czując jakby ktoś wsadzał jej tysiąc sztyletów w ciało, zajęła jedno z wolnych krzeseł, obejmując się ramionami i spoglądając przed siebie, zupełnie już nie wiedząc, co ma myśleć.
Z całą  pewnością było jej smutno.
Z całą pewnością.


Ostatnio zmieniony przez Caroline Rockers dnia Czw Cze 04, 2015 7:48 pm, w całości zmieniany 1 raz
Sponsored content

Stary Dąb - Stary Dąb  - Page 17 Empty Re: Stary Dąb

Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach