Go down
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Zagroda              - Page 6 Empty Re: Zagroda

Pią Lut 27, 2015 12:06 am
I znowu to robisz, znowu układasz swoje puzzle, znowu pragniesz wiedzy, a sprawiedliwość? W "poznaniu" przy Sahirze nie było żadnej sprawiedliwości – zawsze dawało się wszystko, wychodząc niemal z niczym, jeśli czarnowłosy nie miał akurat "takiego focha", żeby uszczypnąć rąbka tajemnicy z pośród swoich licznych, a gwarantuję, że zdarzało się to bardzo, bardzo rzadko... I zazwyczaj niczego nie dawało. Należał do tych osób, u których wszystkie smaki się łączyły w jeden cały, dlatego aby "poznać" na pewno, trzeba było pojąć je wszystkie, wszystkie z niego wydusić – ach, marzenia ścięte głowy..! Jak poznać coś, czego sam opowiadający dokładnie nie zna? Bo Sahir nie znał siebie. Utrzymywał powierzchowną formę i nie chciał wiedzieć, co jest we wnętrzu, ponieważ wtedy tylko rozkruszał swoją siłę, z której był kontent – o wiele bardziej nurtowały go takie postaci, o, jak ta tutaj – jak ten chłopak siedzący na ławce obok jego książek i zamkniętej torby, z której wszystkie wyciągnął – został tam tylko jego notatnik pełen malunków i szkiców, którego nikt do ręki jak dotąd nie dostał i pomimo jego uczęszczania niemal od początku na kółka, to w sumie nikt nie miał większego pojęcia co rysuje i jak rysuje, bo w końcu nikogo to nie interesowało, tak samo jak to, że gra na gitarze, że śpiewa, ze pisze teksty – taka osoba, co chyba można ją zaliczyć do... skrytych? Jakoś patrząc na jego sylwetkę, na tego konia na szachownicy, w ogóle słowo to nie wpasowywało się w jego ramy, chociaż nie można było stwierdzić jednogłośnie, dlaczego... Koń wolał biegać wokół Arlekina, z jakąs ponurą, chorą satysfakcją, jak każdego, zaganiać go w ciemny kąt, by mówił, by mu powierzył wszystkie swoje tajemnice – każdy to robił prędzej, czy później, ponad to mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że ludzie... jakoś chcieli mu ufać. Nieznanymi sztuczkami wampir ten sprawiał, że ludzie powierzali mu swoje nawet najgłębsze, najbardziej ponure myśli – akurat lepiej trafić nie mogło – raz wypowiedziany mu sekret trafiał z nim do grobu, to akurat fakt... Tym nie mniej to, co zaczął opowiadać bruney było... interesujące. Wsłuchiwałeś się uważnie w każde słowo, ba! - nie miałeś pojęcia, do czego w ogóle dąży, ale w jakiś sposób wcale ci się ta przemowa nie spodobała – uczucie wytykania ci braku zaufania było zbyt wyraźne, może i nie było to głównym celem, zapewne miało to stworzyć podłoże do następnego zdania, przynajmniej do takiego wniosku w tych krótkich chwilach doszedłeś... I ba – pojawił się punkt kulminacyjny. Punkt, który sprawił, że otworzyłeś szeroko oczy, nie wierząc temu, co słyszysz; wnętrzności zacisnęły się w supeł – to spojrzenie, które ci posłał, moc głosu, która przebiła się prosto do korpusu twego jestestwa, wlewając w kręgosłup żrącym jadem, rozkaz – to był rozkaz, w którym użyto twego imienia, byś nie miał wątpliwości, że właśnie do ciebie jest kierowany – wypuściłeś resztę wstrzymanego na chwilę powietrza, otrząsając się wraz z zerwaniem kontaktu wzrokowego, choć: "otrząśnięcie"? To było o wiele za dużo powiedziane, to z pewnością nie było wyrwanie się z zastoju, który wykasował wszystko z twojej głowy, wprawiając Cię w całkowite niedowierzanie – oto miałeś Coletta pod ścianą, oto gotowy byłeś go zniszczyć... A on odepchnął Cię bez żadnego pardonu, jakbyś był małym dzieckiem, kompletnie nic nie znaczącym przeciwnikiem...
Już byłeś uderzany w policzek, ale to... to było o wiele gorsze.
To był prawdziwy wstrząs.
Nie doceniłeś Coletta... Wiedziałeś, że powinieneś na niego uważać, wiedziałeś, że jest niebezpiecznym graczem... ale, no właśnie – byłeś zbyt naiwny, jego wesołe oczy na co dzień, jego pełne niewinności uśmiechy...
Rozkaz jest – rozkazu się słucha, czy nie tego cię uczono?
- Ja... to... - Wagary z wyboru, czy coś się stało..? Po co on chce to wiedzieć, po co pyta, dlaczego pyta?
Sylwetka chłopaka jawiła się teraz jak wielki smok, a ty czułeś się jak zaszczuty pies, którego kijem chciano nauczyć, gdzie jest jego miejsce.
I chociaż wargi miałeś rozchylone, a wzrok skierowany na książkę w dłoniach Coletta, to nie potrafiłeś się odezwać – twoje paranoje zaatakowały Cię i nie potrafiłeś się odnaleźć w smaku kompletnej porażki...
Więc co? To, co potrafiłeś najlepiej: uciekać.
Zsunąłeś się z płotu, nadal jednak trzymając palce zaplecione na szerokiej belce.
Prawda?
Prawdy nigdy nie poznasz.
- Taki tam... urlop zdrowotny... - Odpowiedziałeś tak cicho, wzrokiem zawędrowawszy do szumiących, iglastych drzew pod napływem wiatru, że wcale nie jestem pewien, czy Colette mógł to usłyszeć...
Uspokój się, przecież nic się nie stało, prawda?
Kompletnie nic się nie stało, z czego robisz aferę?
Właśnie, przecież to tylko przerwana rozmowa, prawda?
- Niecały miesiąc nieobecności, nic wielkiego... - Pierwsze tygodnie uciekania i krycia się, potem tydzień w mungu i kolejny tydzień zwolnienia z lekcji... A potem już tydzień przerwy i cała ta "zabawa" z bajkami. - Chętnie jednak skorzystam z notatek... - Nawet na Coletta nie zerknąłeś, zamierając w bezruchu, jak marmurowa rzeźba, która nawet nie oddycha.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Zagroda              - Page 6 Empty Re: Zagroda

Pią Lut 27, 2015 12:08 am
Nadgorliwość w rozpowiadaniu ludziom swojego zaufania była gorsza od faszyzmu – tak postępowali ludzie łatwowierni, dobrzy... goli w swojej naiwności, tacy ginęli pierwsi, kiedy rzuciło się na nich stado wygłodniałych wilków, pierdolona Loża Szyderców łaknąca kolejnego ochłapu mięcha, kolejnego skandalu, jaki rozrywali sobie pomiędzy pyskami i stroszyli futra na karkach walcząc między sobą jeśli długo nikt ich nie nakarmił. Wataha niszczyła wszystko na swojej drodze, nie ważny był wiek czy płeć, nieważna – małe wilczki były już w przedszkolach, a stare jednostki w domach pełnych emerytów. Byli są i zawsze będą, na tym polegał świat, trzeba było się wobec nich zachować, aby ujść z życiem... a Colette udawało się ujść nawet z nienadszarpniętym ubraniem. Na całe szczęście świat nie był czarny i biały i nie pozostawiał wyboru pomiędzy ofiarą a drapieżnikiem i tak spokojny, stojący na uboczu Arlekin mógł tkwić w skalach szarości i nie przykładać ręki do znęcania się and słabszymi, ale jednocześnie zaczepiany przez wilki potrafił zwrócić w ich stronę twarz i odparować każdy atak z taką mocą, że pocisk ucinał ich centymetry cennego futra i nakazywał położyć po sobie uszy i wycofać się z niezaspokojonym warkotem. Nie potrzebował niczego prócz drewnianego miecza, który mimo braku ostrości był bronią idealną i ucinał – dosłownie – każdą nieprzyjemną sytuację. No i dekoracyjnej czarnej maski zasłaniającej dokładnie pół jego twarzy. Nikt pod nią ie zaglądał, bo to, co się pod nią kryło było czymś na kształt hipotetycznego kota Schrödingera – z tym, że na przykładzie tkwiącego na szachownicy błazna, nie wiadomo było czego można się spodziewać po wyglądzie jego twarzy pod tą maską, dlaczego ją nosił? Ukrywał przed światem swoje delikatne oblicze, niewinne oczy i jasną twarz; czy może tuż po oderwaniu maski oczom obserwatora ukarze się obgryziona skóra, obdarta z kości jak stara tapeta podczas pożaru, a pod nią żywe, jeszcze tętniące życiem mięso i ślepe, zamroczone oczy pozbawione powiek, by przez wieczność nie mogły się zamknąć? By się dowiedzieć trzeba tam zajrzeć, ale każda, wyciągana w tamtą stronę dłoń tez Musiałaa mieć między palcami naprawdę wartościowa zapłatę, w przeciwnym razie wystrzeliwano w nie dwa pociski. Niestety dłoń, jaką wyciągnął Sahir też była pusta. Oboje bardzo bali się otworzyć, z czym wampir miał manierę usilnego szukania prawdy, a Puchon powolnego odkrywania kogoś, jak dobra książkę, podczas której istniał paradoks tego, że jednocześnie chciało się ją przeczytać i nie chciało się jej skończyć. A Sahir Nailah był bardzo dobrą książką, ale... przytrzasnął Colette palce swoja dociekliwością, przez co ten zamknął ją na moment z trzaskiem. Zdradzając z podręcznikiem od Transmutacji.
Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że wywołał tym posunięciem i tak dobranymi słowami, taki szok. Dopiero, kiedy po krótkim oglądaniu rysunku przy jednym z dokładnie opisanych zaklęć, przeniósł z powrotem uwagę na rozmówce, obserwował jego zbita z tropu twarz. Wyglądał tak, jakby go rozbrojono, jakby jednym pociągnięciem za odpowiedni sznurek, Colette sprawił, że pospadały mu starannie przytoczone do ciała bronie. Tym razem to on nie mógł oderwać wzroku od Krukona, który starał się jakoś reflektować i powrócić do rozmowy, ale początki wyglądały co najmniej marnie. Niesamowite...
Puchon, aż powoli przymknął książkę. Nie było widać na jego twarzy żadnego triumfu, po prostu zauważył niesamowite zjawisko, a nauka mogła poczekać, w końcu notatki i tak miał w dormitorium.
- Oh... - dobrze ważył słowa. - Urlop zdrowotny? Ale już wszystko w porządku, prawda?
Pytanie retoryczne.
- Świetnie... w sumie część mam już teraz. - postanowił pomóc mu choć trochę powrócić do normalnego biegu rozmowy i pochylił się po swoją torbę, zaczynając w niej grzebać i wyciągnął zeń zeszyt z namalowanym nań tygrysem, którym ktoś (ciekawe kto...) dorysował cylinder, monokl, podkręcone, grube wąsiska i laskę do podpierania się pod potężną, włochata łapą. Obok był pochyły napis: „Wszystko wygląda bardziej serio z wąsami”. Położył zeszyt na szczycie książek. - Opieka Nad Magicznymi Zwierzętami – akurat tu się staram, by jakoś wyglądało, więc dostajesz na początek najłatwiejsze w rozszyfrowaniu. - uśmiechnął się lekko, wpatrując w zastygłą figurę rumaka, niepodnoszącego akurat swoje ciężkie kopyta w górę; z długą, rozwianą grzywą. Ale mimo jego niesamowicie dumnej postawy koń nie chciał nawet spoglądać mu w oczy. I omyłkowo wziął to za złość.
- Nie martw się, to, że odsuwam od ciebie prawdę jest nawet bardziej apetyczne, niż zwycięstwo i otrzymanie jej. Koniec końców kochamy swoją żądzę, a nie to, czego faktycznie pożądamy. - nachylił się nieco, opierając łokcie o szerzej rozsunięte kolana. - A teraz... mogę dowiedzieć się czegoś o tobie? Jak lubisz spędzać czas? Gdzie czujesz się najlepiej?
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Zagroda              - Page 6 Empty Re: Zagroda

Pią Lut 27, 2015 12:08 am
Szukanie kontaktu wzrokowego? Nie, już dość, już wystarczy – nie chcesz nawet spoglądać na jego twarz, nie ufasz mu, nie wolno, ma w sobie coś, co rodzi strach, ma w sobie coś silnego, co jest w stanie Cię rozbroić – coś kompletnie odmiennego od tego niepozornego swiata tkanego przez Esmeraldę – On miał siłę, realną siłę, nie bawił się w złudzenia, ale za to kiedy już wyprowadził kontrę, była ona bardzo silna... I Czarny rumak dokładnie poczuł ją na swojej sierści, kiedy drewnianym mieczem uciął część grzywy będącej dumą i pewnością siebie, sprawiając, że przestał wierzgać, wycofał się nawet o parę kroków i zamarł w bezruchu, rezygnując z... zabawy? Można nazwać ich grę zabawą, oczywiście, czemu nie? Oboje przecież brali w niej udział, chociaż ta zabawa od przyjemnej dalece uciekała... Widzisz coraz wyraźniej, jak mylna była pierwsza ocena tego Puchona – krył w sobie więcej, niż przypuszczłeś, że w ogóle może w dłoniach unieść, tymczasem on to wszystko kompresował i zamykał w pudełeczu, które wcale nie miało kłódki – może w tym pudełku było jeszcze następne? Ciekawość, ach ta ciekawość..! Byłeś jak mol przez świece przyciągany – nie sposób było się oprzeć, nie sposób z tym walczyć – chciałeś posiadać teraz, zaraz – od kiedy to jesteś taki zachłanny, hmm? Może zawsze byłeś, tylko tego nie dostrzegałeś, bo jak dotąd nikt nie wymierzył w ciebie takich słów, które były lepsze od liścia w policzek. Colette Warp Tomiczny stawał się coraz bardziej barwną personą – twoja układanka, która, jak ci się wydawało, była dość mała, zaczynała się coraz bardziej i bardziej poszerzać... zaś pamiętasz pierwszy dzień..? Wydawał się po prostu wyrwać z szarego tłumu, w którym każdy był taki sam, osoba, którą mogłeś struć swoim jadem i pozostawić na wpół dogrywającą, z nienaruszoną stroną fizyczną... lecz jakże cudownie zgniłym wnętrzem..! Nie wątpiłeś jednak, że Arlekin nie jest odporny na twój jad – oj był podatny, byyył, już zalążki tego ci zobrazował – miał jedynie jaja, żeby odeprzeć truciznę, kiedy tylko chciałeś poszerzyć jej działanie – w sumie nie do końca nawet świadomie, kiedy teraz o tym pomyślałeś – początkowo przynajmniej żadnej krzywdy uczynić nie chciałeś... ten mrok... on sam wyzierał z wnętrza i obejmował ciało i mózg, by staczać każdy zalążek działania na sobie znane tylko tory.
Urlop zdrowotny – hahaha, bardzo śmieszne, wiesz? Jakże pięknie i dyplomatycznie, oraz jakże skrótowo, potrafiłeś wszystko ujmować, za każdym razem mnie zadziwiasz – nawet przy pustym w 3/4 umyśle po zaznanym szoku działo się to automatycznie – w krwi miałeś unikanie mówienia prawdy wprost – zawsze musiałeś krążyć naokoło, zawsze stosować swoje podchody, "prawda" była dla ciebie jedną z kart, którą się zagrywało, kiedy chciało się talią uderzyć przeciwnika w twarz, lub bardzo rzadką nagrodą za rozmowy pełne metafor... o taką, jaką miałeś z Riley ostatnio, na przykład... jednak w zdecydowanej większości używałeś jej do tego pierwszego.
- Taaak... - Może i retoryczne, ale jakoś tego nie wyczułeś – twoje "taaak" można równie dobrze przyrównać do "nie" – nie zrozumcie tego opatrznie, nie kłamał, bo przecież już żaden uraz nie pozostał z tamtego wydarzenia, w które się dobrowolnie wplątałeś.
Uniosłeś głowę, kiedy usłyszałeś szelest w torbie, a potem zdanie na temat zeszytu i notatek – uniosłeś ją, ale nie po to, aby spojrzeć na Coletta, ale by wzrok skierowany w ziemię skupić nieco wyżej, nieomal na czubkach drzew kołyszących się od podmuchów powietrza, który tutaj nie tańczył – zagroda ta stanowiła dość przyjemny kącik między innymi dlatego, że drzewa chroniły przed wiatrem... Jednak już w następnej chwili spojrzałeś na niego i kłapnąłeś zębami ze złością, jakbyś właśnie chciał się zerwać, rzucić na tego chłopaka... ale oprócz gwałtownego ruchu, który zakończył się na długości wyprostowanych rąk, których od belki nie oderwałeś, nic się nie stało. Zmarszczył nos z jakimś obrzydzeniem i niesmakiem, powoli wracając na dawne miejsce i zrywając kilku sekundowy kontakt wzrokowy, żeby drżące dłonie wreszcie odczepić od płotu i poszukiwać nimi papierosów w kieszeniach – no ba, że je znalazłeś..! Tylko... co odpowiedzieć na to kolejne pytanie? Bo co ty właściwie lubisz? I gdzie lubisz być? Patrząc na swoje życie: szukasz pustych miejsc, nie zastanawiasz się, dokąd nogi cię prowadzą... Pijesz, palisz, grasz na gitarze, piszesz, malujesz, gapisz się w przestrzeń... ale czy ty to lubisz? Wszystko to wpisało się w jakiś schemat, który ci zresztą nie przeszkadzał – był pewny i utarty...
6 próba odpalenia papierosa skończyła się na niczym, więc wysunąłeś go z warg, biorąc głębszy wdech, by spojrzeć to w lewo, to w prawo – niczego ciekawego tam jednak nie było...
- Lubię... - Co lubisz? Co lubisz..? Lubie zastanwiać się, czy przeżyję do następnej minuty... - przeszła ci myśl przez głowę. Czemu miałeś wrażenie, jakby nikt od lat nie zadał ci takich banalnych pytań? Colette robił ci sieczkę z mózgu... A tobie nawet się nie chciało ruszyć tyłka, żeby stąd zwiewać, chociaż oddychało się coraz ciężej. Może zaraz się uspokoi? Przejechałeś spojrzeniem po koronach drzew nad głową Coletta, nie potrafiąc zebrać słów do tak prostego pytania. - Czy ja wiem... - Odparłeś w końcu, opuszczając głowę, by znowu wsunąć kraniec fajki pomiędzy wąskie wargi, przytrzymując go jednak jeszcze palcami. - Rysuję, piszę, gram... - Chyba to lubisz, no nie? W końcu dawało to... pozwalało się to oderwać od rzeczywistości i przelać jakoś myśli, których nigdy nie wypowiadałeś na głos. Natomiast gdzie czujesz się najlepiej..? - W Hogwarcie... na dachu jednej z wież... lubię tam przesiadywać. - Tak, pewnie chodziło o to, czy w domu, czy może w ulubionym parku, ale... ty nie miałeś domu. Ach, przepraszam, masz małą klitkę jednopokojową z łazienką, którą ciężko do domu zaliczyć. Chyba... chyba pomimo wszystko... czułeś się najlepiej w sierocińcu. W tym piekle, z którego musiałeś uciec, żeby cię nie zabili, kiedy tylko zyskałeś taką sposobność. Więc tak. Najlepiej czułeś się na dachu jednej z wież, z którą miałeś same pozytywne wspomnienia.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Zagroda              - Page 6 Empty Re: Zagroda

Pią Lut 27, 2015 12:10 am
Wiedział, że najprawdopodobniej nigdy w pełni sobie nie zaufają, byli oboje nieco zbyt nieprzewidywalni; Colette w bardziej statyczny a Sahir – dynamiczny sposób. Obydwoje mieli na siebie jakiegoś dzikiego haka, potrafili nawzajem złapać się za jaja w momentach, w których czuli narastające zagrożenie. I obydwoje wiedzieli, że ten drugi potrafi naprawdę mocno ukąsić, jeśli potraktuje się go bez należytego szacunku. W końcu nawet odcięta głowa wilka nadal może odgryźć rękę. A mimo wszystko żaden jeszcze nie zrobił drugiemu krzywdy... a mieli kilka sytuacji, i przed wejściem do Hogwartu, i pod altaną niedaleko jeziora, i na schodach przed Dormitorium Ravenclaw'u... mnogie, mnogie chwile, kiedy mogli po prostu rzucić to wszystko w cholerę, a mim oto nadal skaczą po planszy, odsuwają od siebie i doskakują, by rawie musnąć twardą fakturą. Tańczą ze sobą. Cały czas.
Coś było w tym tańcu niesamowitego bo jak dotąd każde ich spotkanie ograniczało się do siedzenia w jednym miejscu i rozmowy, ciągłej i ciągłej konwersacji, wymiany poglądów, starć a nawet śmiechu, które Colette dawkował sobie jak ambrozje. Podczas każdego, niezależnie jak długiego dialogu, miał cały czas poczucie, ze dzieje się coś przełomowego, ale nie tu... gdzieś tam, za kurtyną, jakby tworzyli osobny świat dla własnych umysłów, w którym nie obowiązywały żadne prawa i gdzie mogli robić co chcieli. I tam się pojedynkowali. To było zaraz, tuż obok, nieomal za rokiem, za plecami, a jednak było zupełnie zamknięte dla ludzi z zewnątrz, jakby faktycznie na ten czas zamykali się hermetycznie i oddzielali grubą ścianą od świata. Porównanie wszystkiego, co związane z Sahirem (nawet rozmów) do książki, było ostatecznie niesamowicie trafne. Przynajmniej dla Puchona, dla którego to wszystko było swoistym odcięciem, kiedy na moment mógł znaleźć się umysłem zupełnie gdzieś indziej, robić coś niesamowitego, czego nie mógł przy nikim innym. Bo nikt inny nigdy nie poznał Arlekina, nigdy go nigdy nie zaczepił, nie wierzgnął przy jego boku – nikogo on nie interesował, więc był nieruchomy, jak przystało na figurkę. Ale ostatnio ruszył się... i dawał Colette wielką siłę.
Ale kiedy rumak wierzgnął znowu, zupełnie jakby chciał na niego zaszarżować z tej kilkumetrowej odległości, Col odruchowo lekko się cofnął, co zmusiło go do wyprostowania pleców, ale ani drgnął, w stronę ucieczki. Wewnętrznie czuł, że wściekłość Sahira nie osiągnęła jeszcze tego konkretnego poziomu. Ale ten nagły ruch przynajmniej podziałał i zamknął jadaczkę, wpatrując się w to jak czarnowłosy męczy się z papierosami, które lekko drżącymi palcami wsuwa sobie między wargi. Pstrykanie palca, sunącego boleśnie po zapalniczce najpierw było szybkie i niecierpliwe, a potem przeszło gładko w powolne i dokładne. Ale obydwa sposoby dawały taki sam efekt. Bądź tez brak efektu..
Kiwnął lekko głową, zachęcając Krukona do mówienia i wzrokiem obserwował papierosa, wetkniętego w jego usta. Z początku sądził, że ten się wstydzi, ale to było niedorzeczne, Sahir miałby gdzieś czy Colette spodoba się jego odpowiedź. On chyba po prostu... nie wiedział. A przynajmniej z początku nie wiedział. W końcu Puchon zlitował się i wstał, spokojnie podchodząc do wampira i łagodnie wysuwając mu z palców zapalniczkę, którą odpalił za pierwszym razem i chroniąc wolną dłonią do wiatru, podsunął mu pod koniec papierosa.
- Co takiego widać z dachu wież w Hogwarcie...? Zakazany las ma jakiś koniec, czy ciągnie się aż po horyzont? - zagaił zainteresowany, Nie dość, ze przy tak dużej skali miał lęk wysokości, to jeszcze nigdy na dobrą sprawę nie był na wieży na tyle długo, by móc spoglądać na wsioki, a już tym bardziej na dachu, na który najzwyczajniej bałby się wpakować. Może i Sahir, dzięki swojemu wampirzemu przekleństwu był fizycznie twardszy w zgładzeniu, ale Colette był tą samą, ludzką galareta, jak inni – spadając z tak wysoka nie byłoby za bardzo co zbierać. I co identyfikować.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Zagroda              - Page 6 Empty Re: Zagroda

Pią Lut 27, 2015 12:11 am
Palce gładko wypuściły zapalniczkę z dłoni, kiedy Colette podniósł się z ławki i zbliżył, sięgając do tego felernego, mugolskiego wynalazku, by go pochwycić – nawet nie drgnąłeś, nie mrugnąłeś, nie wydałeś żadnego odgłosu, który by sugerował, że nie wolno, żeby tego nie robił – poddałeś się płynnej czynności, wreszcie głowę podnosząc, pozwalając, by pstryknął kółkiem, by ochronił ogień brudnymi od ziemi dłońmi i przystawił go do krańca papierosa, którego dymem od razu się zaciągnąłeś, wypuszczając siwy obłok na bok, by nie dmuchać nim prosto w twarz brązowowłosego stojącego tuż przed tobą.
- Niczym się ten widok nie różni od tego... - Wreszcie odpowiadałeś na jego spojrzenie – papierosy miały w sobie coś magicznego, co zawsze wpływało na ciebie kojąco, kiedy nadmiernie się denerwowałeś – ich paskudny smród, bo nie powiedziałbyś, żeby ta woń ci się podobała, sama czynność, strzepywanie popiołu z krańca... Taki rytuał, banalnie prosty, a jednak swoiście... może nie przyjemny, to trochę za mocne słowo... - Zakazany las jest jak morze... ale monotonne i nudne. - Co więcej mogłeś powiedzieć? O pięknie krajobrazu? Nie było w nim nic pięknego. Widok z tamtej wysokości, czy z tej, co za różnica? Nie czułeś się bardziej wolny, jak co poniektórzy, czułeś za to przyjemne przyciąganie ziemskie i świadomość, że bardzo łatwo będzie się przychylić i cały ten chory film uciąć w zalążku – miałbyś swój piękny koniec, na który raz już się zamachnąłeś – tym razem może byś to zrobił skutecznie..? Lecz nie, nie chciałeś umierać, przynajmniej na razie mogłeś tak egzystować, spoglądając, w którą stronę świat się przesunie – jakby na to nie patrzeć, było to minimalnie interesujące... W którą stronę pójdą te wszystkie istoty wokół ciebie, czy Voldemort wygra, czy może ta "dobra" strona? Byłeś jak widz w kinie, który palec tylko czasami przykłada do biegu zdarzeń, ale gdy to robi, zazwyczaj są to zmiany drastyczne – widz, który gotowy jest wrzeszczeć i niszczyć widownię, jeśli próbuje zdobyć jakieś informacje, żeby wiedzieć więcej, więęcej, coraz więcej..!
- Słońce to tylko ognista gwiazda, która pojawia się i znika, tak samo jak księżyc... Wszystko jest tak samo nudne, tak samo monotonne... - Gdzie tutaj radość z życia..? Właśnie, ta radość, to szczęście, o którym Colette już dzisiaj wspomniał – tego nie było, utraciłeś to już wiele, wiele lat temu i... chciałeś coś poczuć. Czasem walczyłeś o nie... ale to, że cierpienie innych potrafiło ci sprawić tyle chorej przyjemności? Właśnie – CHOREJ. Bo to chore było. Destrukcja, której nie chciałeś nigdy w sobie mieć. - Niebo to tylko zbiorowisko kolorów, jakie równie dobrze można wyłożyć na papier farbami... - I jednak stoicie tutaj, rozmawiacie ze sobą, jednak się nie boisz, nie uciekasz, Sahir również nie ucieka, mówi dalej o kiepskim żarcie, jakim życie było... - Jednak lubię tamto miejsce. Tak samo jak polubiłem budkę nad jeziorem. - Tak, tą budkę, w której razem piliście, nie dlatego, że widok stamtąd był ładny, nie dlatego, że nikt tam nie chodził... tylko dlatego, że schowały się tam wspomnienia, które dla Nailaha wytworzyłeś, Colette.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Zagroda              - Page 6 Empty Re: Zagroda

Pią Lut 27, 2015 12:12 am
Kiedy tylko ogień pochwycił papier i zawinięty w niego tytoń, Colette uciszył zapalniczkę i pochylił się lekko, żeby wsunąć ją czarnowłosemu z powrotem do kieszeni kurtki. Wszystko szło nie tak... czuł się teraz przy wampirze zbyt pewnie, jakby urosły mu dodatkowe piórka i to on z kolei zaganiał teraz rżącego rumaka w kąt. O dziwo bez bata. Ale i bez przygotowanego siodła. Po prostu nie po pierwszym, krytycznie celnym ciosie postanowił przeskoczyć jednym susem aż dwa pola i nikt mu nie przeszkadzał, ba nawet w jego głowie zrodziła się myśl, że mógłby tak dobrnąć aż do upragnionego końca, ale na tę chwilę usatysfakcjonowały go te dwa pola, nie był pazerny i nie chciał przejść tej gry tak łatwo. Dlatego ten potężny sus nie był ukierunkowany w stronę końca planszy, ale w stronę samego Konia. Nie miał złych zamiarów, nawet nie zachowywał się jak ktoś niebezpieczny, ale postanowił wykorzystać chwilowy triumf zanim Sahir sobie go odbije, w końcu trucizna nadal krążyła w żyłach kolorowego błazna.
- Naprawdę niczym? - nie wrócił na ławkę, stał dalej przed nim, wsuwając dłonie do kieszeni, ciemnobrązowego płaszcza. - Horyzont się powiększa, uczniaki przerabiają się z realnego, mobbingowego zagrożenia w maleńkie mrówki poniżej. To nie daje poczucia siły? No i jeszcze atrakcje wizualne. Poza tym, nurtuje mnie jeszcze jedna rzecz... kiedyś słyszałem, że patrząc na rozległy teren, świat obserwatora wprost proporcjonalnie, zamiast rosnąć i rozszerzać się, zamyka i kompresuje w jego maleńkiej postaci, a on nagle zauważa jaki jest maleńki i jak to wszystko świetnie by sobie bez niego poradziło. Ta cała machina...
Stopniowo zwalniał tempo rozmowy.
- To by wyjaśniało samobójcze skoki z dachów budynków, nawet u mugoli. Kiedy człowiekowi brakuje już tylko jednego wstrząsu, by się zdecydować. ...upiorne.
Tak, ciągnął Sahira za język, przynajmniej na początku, bo ten z czasem podchwycił temat, choć jak zwykle nie tak jak Colette tego chciał. Choć ciekawe Krukon miał podejście do życia.
- Mój Boże... jest aż tak źle? - zagaił przyglądając mu się badawczo. - O ile wiem i nie robisz sobie ze mnie i tej placówki jaj, to masz dopiero siedemnaście lat. Tak, jak ja. A masz o świecie zdanie jak wampir, który przeżył tysiąc lat. Ale... żebyś do końca nie skapciał w takim myśleniu, możemy zrobić coś... szalonego, totalnie pokręconego. Może coś, co zawiesi nasze życie na szali; ponoć takie wspomnienia najmocniej zostają w pamięci i wspomina się je z największym rozbawieniem, nawet jeśli wstyd o nich opowiadać. Oczywiście nie mówię o samobójstwie czy dzikiej walce, ale... coś pokręconego.... czemu nie?
A jednak się odsunął, dając rozmówcy odetchnąć i niespiesznie przespacerował się kilka metrów w bok. No nie, w tej konkretnej chwili nie miał absolutnie żadnych pomysłów, ale znając życie kilka nawiedzi go przed snem, albo na jakimś mega-ważnym przedmiocie, który od zawsze wymagał od niego pełnego skupienia.
Budka nad jeziorem.
Zatrzymał się aż i obrócił w stronę Sahira, na długą chwilę zawieszając nad nim wzrok.
- Budkę od dawna, czy od czasu popijawy? Nawet mimo incydentu ze śniegiem. - wyszczerzył się, wracając z miejsca do swojego radosnego i naiwnego 'ja', pokonując żywiołowo dzielą uch dystans, idąc praktycznie po swoich krokach i znalazł się na powrót obok wampira, ale tym razem oparł dłoń o barierkę, po jednej stronie.
- Wiesz co to oznacza? - ha! Dopiął swego, mały... głupi...! - Ty na serio... mnie polubiłeś.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Zagroda              - Page 6 Empty Re: Zagroda

Pią Lut 27, 2015 12:13 am
Powinieneś chyba podziękować, tak by wypadało, no wiesz, dobre wychowanie, przecież je też wpajano ci do głowy od małego – pokora, uległość, zgadzanie się z Kościołem i jego świętym słowem, nie można być rozwiązłym, trzeba żyć w cnocie – ile z tego ci w głowie zostało? Samo echo wspomnień tego, co było – na tym wszystko się zamykało i słowa ongiś wypowiadane z pasją przez "dorosłych" dookoła ciebie były blade i z perspektywy tych lat, które na karku miałeś, a które wydawały ci się całymi wiekami, blakły i kompletnie nie pokrywało się z rzeczywistością, której doznawałeś – jakoś Bóg i "Kościoł" uciekały ci od siebie, kompletnie rozmijając i nie potrafiłeś między nimi związku znaleźć – może to dlatego, że miałeś własnego Boga – wspaniałego, miłosiernego, który wszystko wybaczał, który rozumiał i który wysłuchiwał, nawet jeśli nie był w stanie wyciągnąć zawsze pomocnej ręki – w końcu dzieci na tym świecie było miliony, trudno, by był w stanie koić serca każdego z osobna, nie po to też wręczył nam wolną wolę, aby prowadzić nas za rączki, jak dzieci – życie było jak sprawdzian, czy jesteśmy godni życia wiecznego w jego łasce. Więc co z takimi, jak ty, których nie ograniczało 100 lat żywota? Dzieci zapomniane, dzieci przeklęte, dzieci, które nie błyskają jak ten płomień zapalniczki, która właśnie zgasła – ich bardzo trudno było ugasić, jeśli sami się nie poddali, stanowili odzwierciedlenie ludzkiego pragnienia zrównywania się z bóstwami, wieczna młodość, siła, mądrość – wszystko, co wydaje się takie kuszące – czasem na początku nawet nie widać żadnych efektów ubocznych takiej przemiany, a przecież wiadomym jest, że w naturze nie dostawało się niczego za darmo – coś trzeba poświęcić, żeby coś zyskać – zwłaszcza, gdy jest się człowiekiem, którego procesy myślowe obejmują o wiele więcej od takiego psa, kota, czy innej krowy albo zająca...
Ty czujesz przewagę, a koń tuli się do ściany i cofa, koń okazuje strach, koń okazuje uległość, rży nerwowo, gotów jest unieść się na zadnich kopytach, by ostrzegać, ale nie wyglądał na takiego, który choćby miał siłę zaatakować – coś w jego woli zostało przełamane, coś bardzo ważnego, jakaś doza rzeczywistości przełamała się do jego świata, doza prawdy płynącej od Arlekina, w którego dłoniach już widział sznur, a nie bał się niczego tak bardzo, jak zniewolenia – jednak wraz z tym stracił ogier swój piękny blask dzikich oczu – te ślepia wygasły, jakby były martwe, tylko niepokój przez nie pobłyskiwał ledwo co – ugiąłby się teraz zapewne pod każdym dotykiem Arlekina, nie ważne, co by ten uczynił, ale... już pewnie nigdy nie byłby sobą. Na pewno nie dla tego pionka, który przeskoczył o dwa pola, bez uprzedzenia, tak gwałtownie zabierając część jego pola dla siebie. Nie było w tym żadnego uczucia pewności. Bagno pod kopytami, które przeszkadzało wszystkim wokół przeć do przodu nagle stało się boleśnie doświadczalne dla kopyt zwierzęcia, które zaczęło się weń zatapiać i pryskać błotem na boki, gdy starał się za każdym razem na nowo złapać niezbędną równowagę – Arlekin jednak nie był głupi – w przeciwieństwie do Konia nie było w nim konieczności utrzymania pędu, kiedy już raz go nabrał – cierpliwość była silną bronią i tarczą zarazem w jego dłoniach, nakładając się na jego jestestwo – tym się właśnie od siebie różnili i pewnie właśnie dlatego Koń po raz pierwszy poniósł porażkę – spotkał przeciwnika, który nie uległ jego manewrowi, który polegał na prędkim wykonaniu "szach-mat" – kiedy gracz przywykł do pewnych ruchów, gdy na przestrzeni lat wszyscy mu ulegali, rozkładani na łopatki, to przyzwyczajenie stawało się ogromną słabością, jaka właśnie teraz została obnarzona...
Mądry Arlekin.
Bystry Arlekin.
Niebezpieczny Arlekin...
- Jedynie przywodzi ze sobą melancholię, a świat kładący się u stóp nie sprawia, żebym czuł się specjalnie mały, czy też nic nie warty... - Czy naprawdę chciałeś się nad tym rozwodzić..? Nie widziałeś przeciwwskazań, temat sam w sobie był przyjemny i pozwalał ci odwodzić od głównego wątku – jak zawsze, o zgrozo! Wiele myśli, wiele cennych myśli, które stałyby się o wiele bardziej zrozumiałe, gdybyś pozwolił siebie poznać, lecz nie – zatrzymywałeś się na tych pierwszych, bo... bo? W sumie do końca, przynajmniej w tym momencie, nie byłeś pewien, dlaczego nie lubiłeś mówić o sobie jako-tako... - Siedzisz tam na górze i wiesz, że wystarczy tylko się przechylić, żeby cały ten film i twoja trzeciolanowa rola zakończyła się czernią. To uspakaja. - Kolejna dawka dymu wypuszczona z ust – powoli odzyskiwałeś rezon, koń przestał się kulić na szachownicy i zarzucił grzywą, prychając z dumą, by znowu przyjąć dawną postawę – ślepia znowu zabłyszczały ostrzegawczo, znowu nabrały swego prawowitego mroku, zamiast tonąć w tej pustce i matowości... Nailah wiedział, że była to nauczka, z której powinien wyciągnąć wnioski, ale nie chciał też tego potraktować jako wyzwania – starał się to unormować w swojej głowie i ułagodzić, jak najbardziej się dało – wyzwanie nie skończyłoby się inaczej, jak krwawą jatką, która wzbudziłaby w tobie niepowstrzymaną chęć destrukcji, wolałeś jednak porażkę znieść po ludzku, nie poddawać się niezdrowym impulsom natury drapieżnika, którego nie obchodziły środki, a który chciał tylko dojść do wyznaczonego celu, na którym już szczypta dumy została naruszona.
- W takich miejscach łatwiej jest... czuć nieskończoność. - Może to właśnie kwestia tej "nieskończoności", o której już przy Colettcie wspominałeś? Ci, którzy jej nie pojmowali, czuli się jak robaki, podczas gdy ty w tak wysokich miejscach czułeś się bardziej oderwany od rzeczywistości, jakbyś wznosił się w miejscach ludziom niedostępnym – pomagało to latać myślom po bajecznych przestrzeniach i... nie istnieć. Spoglądać przed siebie bez większej samo-świadomości – często ze smutkiem, często z jakimś żalem, ale była to najbardziej kojąca czynność ze wszystkich ci poznanych. - Nie widzę w tym nic upiornego. - Samobójstwo... Coś, o czym się nie mówiło, coś, co się tuszowało, a co jednak bezsprzecznie istniało... przynajmniej w twoim życiu.
- Siedemnaście..? - Niby to zapytałeś, niby stwierdziłeś, po prostu powtarzając – trudno stwierdzić, co artysta miał na myśli w tym momencie, gdy znowu błędnym wzrokiem uciekł na moment do nieba z cieniem uśmiechu, w którym drgnęły mu kąciki warg, a po którym cicho, krótko się zaśmiał, kręcąc nieznacznie do swych myśli głową. - Czasami zapominam, że to tylko siedemnaście lat. - Przyznałeś, wracając spojrzeniem do Coletta – tak, definitywnie się uspakajałeś, co nie znaczyło, że nieufność w twoim wnętrzu co do tego, kto przed tobą stoi, rosła – jawił ci się jak potwór, który tylko czycha, by wyciągnąć kły i zaatakować... więc dobrze. Będziesz czekać. Już sobie nie pozwolisz na drugą pomyłkę... Niech partia pokera się rozpocznie, uznajesz zwycięstwo w pierwszym rozdaniu Arlekina – niech zbierze wszystkie laury...
- To zależy, co pokręconego masz na myśli... - Nie żebyś jakoś szczególnie znał tego Puchona, ale jego pomysłowość ci nie umknęła uwadze podczas tych paru spotkań i rozmów, w jakich braliście udział. - Jak będziesz chciał postawić w zastaw swoje życie, to znam parę bardzo przyjemnych miejsc, które muszę odwiedzić... - Uśmiechnąłeś się ironicznie pod nosem – właśnie, to granie życiem, ten brak szacunku do niego... nie, tamta bajka niczego cię nie nauczyła.
Odchyliłeś się z opartym na belce łokciem, Colette przypominał znowu tego uśmiechniętego, tego... tego, którego znałeś? Świat to jedna wielka gra, zdejmowanie i zakładanie masek, wiedziałeś o tym doskonale – nie miałeś w zwyczaju, jak Arlekin, powoli je opukiwać i ściągać – uderzałeś w nie mocno, by rozłamały się na milion kawałeczków, nawet jeśli oznaczałoby to uszkodzenie tego, kto je nosił... ale na dziś wystarczy. Uderzyłeś Coletta, a ten odbił twoją pięść – w tym starciu tylko ty pogruchotałeś sobie kości dłoni.
Wypowiedziane słowa: "polubiłeś mnie" brzmiało jak wyrok, jakbyś miał przytaknąć, powiedzieć: "no tak, polubiłem", to równie dobrze mógłbyś sobie pętle sam na szyi zacisnąć i pójść na szafot, właśnie takie miałeś co do tego odczucie tylko dlatego, iż nie chciałeś nikogo lubić, a na pewno nie kogoś takiego jak Colette – kogoś tak absorbującego, kto zwracał tyle na siebie uwagi, kto tak intensywnie potrafił się pałętać po myślach i wywoływać w nich taką burzę... kogoś, kogo wiedziałeś, że mogłeś polubić aż za bardzo – to już było poruszane, wiecie, o co mi chodzi? O ten system machiny, której nie da się zatrzymać raz puszczonej w ruch – czarnowłosy odczuwał to poruszenie pod skórą i czaił się nie wiadomo na co, nie potrafiąc odmówić sobie przyjemności zadawania się z Warpem, a chęcią chronienia siebie i jego przy okazji, co równało się z koniecznością odejścia i zerwania kontaktu... tym trudniejsze to było, że razem chodziliście na ten sam rok, a Col już udowodnił, że on nie należy do osób, które bardzo łatwo się czymś zrażają.
- I co ja mam ci na to odpowiedzieć? - Zapytałeś w końcu, spoglądając na niego z lekkim, nieco cynicznym uśmieszkiem. - Lubię z tobą pogawędzić. To tyle. Nie rój sobie za dużo w tej główce. - Jeśli do tej pory były jakieś wątpliwości, czy Nailah odzyskuje pion, to chyba teraz można je było stanowczo rozwiać – jak każde złamanie, tak i to tylo sprawiało, że jego hebanowa mgła gęstniała, a złamanie stawało jeszcze mocniejsze. To dobrze... i niedobrze zarazem. Niewiele jednak mógł zdziałać przeciwko swym automatycznym mechaniznom obronnym, których trybiki działały zaskakująco dobrze, a zębatki ostrzyły przy każdej konieczności działania, zamiast się stępiać, gotowe ugodzić rękę każdego, kto spróbuje je powstrzymać i tylko przyśpieszyć tempo działania.
Sięgnął dłonią do twarzy Coletta po dłuuugim przypatrywaniu się mu i złapał za ramkę okularów, by je cofnąć z jego twarzy.
- Te bryle zasłaniają całą twoją piękną twarz. Co za strata... - Westchnąłeś, wsuwając je spowrotem na jego nos, żeby obrócić się przodem do płotu i oprzeć na jego górnej części przedramieniem, garbiąc się, by strzepać popiół z papieros i wzrok skierować przed siebie na krótką minutę.. - Z taką buźką masz całkiem spore szanse na zostanie modelem u jakiegoś fotografa, albo nawet w szkole artystycznej... zastanawiałeś się nad przyszłym zawodem? - Ot tak zapytałeś, bo czemu by nie? Jednocześnie bardzo ciekaw jego reakcji na to pierwsze zdanie, dlatego z pochyloną głową ciągle na niego spoglądałeś.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Zagroda              - Page 6 Empty Re: Zagroda

Pią Lut 27, 2015 12:16 am
Colette zawsze chciał osiągać z ludźmi w miarę normalne, harmonijne relacje – to dawało poczucie stabilności, której potrzebował zapewne każdy na ziemi. Stabilność dawała przyjemną ułudę bezpieczeństwa i panowania nad swoim życiem, no i jeszcze pewność tego, że cokolwiek by się nie stało, to ma się przynajmniej rozwiązaną kwestie „przyjaciół”. Z Sahirem ta łącząca ich... zażyłość – tak, to zdecydowanie było najbardziej odpowiednie słowo – nie była miękkim sunięciem przez zamarznięty ocean i powolnym łamaniem kolejnych lodów. To było ruszenie z kopyta terenówką po najniebezpieczniejszej trasie na świecie, po drodze umieszczonej w połowie skał, jaka od jednej strony praktycznie ocierała się o kamienie, sypiąc za sobą potok iskier; a z drugiej strony ledwie centymetry nadsypanej drogi dzieliły pojazd od przepaści. Na dodatek droga była usypana żwirem, a nie zalana betonem i ciągnęła się przed siebie, pozawijana jak serpentyna. Terenówka miała tylko jedną kierownicę, za którą trzymali oboje jedną ręką i z wyczuciem ściągając auto to w jedną, to w drugą stronę. Nie było mowy o bezpieczeństwie, jeden zły ruch i czeka ich kraksa albo śmiertelny upadek. Nie było stabilizacji, bo sobie nie ufali i za łatwo gubili nic porozumienia, konkurowali ze sobą, nawet jeśli jechali na tym samym wózku. I co gorsza, żaden z nich nie wiedział gdzie ta droga się kończy. I patrząc na tą sytuację z perspektywy opisu jazdy terenówką, Colw swoim odczuciu ani nie zaatakował, ani nie 'strzelił Sahira w twarz'. W jego odczuciu, kiedy Sahir przechylał szalę panowania nad autem w swoją stronę, ten przestawał sypać iskry i powoli, ćwiartkami milimetrów zaczynał coraz mocniej zbliżać się do przepaści – bo Col z drugiej strony nie chcąc dopuszczać go do siebie tak głęboko, spuszczał z nacisku własnej dłoni. I musiał szybko zadziałać – zamknął się i wolną ręką złapał Sahira za nadgarstek, odrywając go od kierownicy i miażdżąc spojrzeniem, starał się odwrócić jego uwagę od tego, że wziął na krótką chwilę pełną władze nad autem, które powróciło na właściwy tor. I dopiero wtedy go puścił.
- Czyli wolałbyś prędzej to wszystko zakończyć niż wybić się na bliższe plany? - spytał prosto z mostu, mimo wszystko szczęśliwy, że nie zobaczył jeszcze ani jednego, rozkwaszonego ucznia na dziedzińcu albo przed główną bramą. Zwłaszcza nie Sahir, mimo wszystkich przybijających myśli, jakie wokół niego krążą, nie posunął się do takiego kroku... albo i posunął, tylko jego wampirza wytrzymałość okazała się go przechytrzyć... w każdym razie strata go w tak głupi sposób byłaby nie do odżałowania. Jakakolwiek strata, bo nawet pomijając najgorsze scenariusze opuszczenia świata żywych, a raczej w przypadku wampira: zabicie się na śmierć, istniało jeszcze wyjście o dobrowolnym zerwaniu kontaktu.
Ogólnie ciężko było myśleć, że to wszystko, co ich łączyło, choć budowane starannie, nawet całkiem prędko i całkiem emocjonalnie, było tak wiotkie... jak mimoza, wystarczył byle kaprys i można było to wyrwać razem z młodymi korzonkami i zostawić dziurę w ziemi. Sahir był temu bliższy, bo dużo bardziej wybuchowy, lekkomyślny i chimeryczny, mógłby w pewnym momencie spłoszyć się za bardzo i sprawić, że terenówka poślizgnie się kołem na kamieniu. Albo że Arlekin wypadnie z Szachownicy. Dlatego stworzenie z drewnianym mieczem, mimo swoich... jaj i siły, miało słabości i opuszczało broń, kiedy zabrnęło za daleko. Nie cofnęło się jednak ani o jedno pole, tego robić nie zamierzało, ale przynajmniej chłopak mógł... pokazać, że nie warto jest psuć tego wszystkiego. Na wszelki wypadek, gdyby Sahirowi taka myśl w ogóle przemknęła przez głowę. Pewnie dlatego Puchon tak się ucieszył, kiedy wampir wspomniał o budce.
- Właśnie. To tylko siedemnaście. - powtórzył z ciepłym uśmiechem. - Daj się jeszcze życiu trochę zaskoczyć. Teraz przynajmniej pozytywnie.
Nie, nie będzie mu mówił „wszystko będzie dobrze”, bo to ani nic nie zmieniało, mocniej irytowało i jeszcze sprawiało, że bądź co bądź coś mu obiecywał. Miedzy wierszami obiecałby wtedy lepszą przyszłość, a sam gówno o niej wiedział. Też był trochę zbyt naiwny, chciał pomóc, nie wiedział jak, na dodatek musiał wszystko robić na metodzie prób i błędów, bo ścieżka dla „pomagających Sahirowi” była starannie wykarczowana i nawet wstępnie wybrukowana ledwie na samiusieńkim początku. Za zakrętem wszystko było tak zarośnięte i zachwaszczone, że ledwo dało się wyczuć czy w ogóle idzie się w dobrym kierunku. A on miał tylko drewniany miecz.
- Znasz kilka? Np jakie? - nie określił się co do pomysłu, bo nie miał jeszcze konkretnego, ale na szczęście nie był człowiekiem cierpiącym na brak kreatywności. Potrzebował tylko trochę czasu. - Póki co moim najbardziej zbliżonym śmierci wspomnieniem było picie pierwszego, taniego szampana na nieużywanych torach. Na moje urodziny. Byliśmy niedaleko często uczęszczanej drogi, naokoło był las i ciągle coś szumiało zagłuszając nasze rozmowy. No a... potem okazało się, że tory jednak nie były nieużywane. - syknął z głupią miną i zerknął na swoją lewą dłoń, na której boku ciągnęła się jasna, ledwo widoczna blizna, od kostki najmniejszego palca, prawie do przegubu. Mijał się z prawdą... siostra Sahira pochyliła się nad nim głębiej już wcześniej, kiedy jako małe, ledwo wydane na świat dziecko, zmarznięty płakał w ogrodzie. Bo mama zapomniała zabrać go do domu... Co za prozaiczny sposób na śmierć. Ale tego akurat nie pamiętał, więc kłamstwo zostanie mu wybaczone.
- Zatwierdzić? - przetrzymał z naiwnym grymasem jego cyniczny uśmieszek. - A więc jednak! Jeszcze dosłownie kilka tygodni temu przystawiałeś mi różdżkę do twarzy za samą rozmowę więc... - tym razem on aktorsko zaciągnął się powietrzem. - Czy ja węszę progres?
Tak, chciał wepchnąć Sahira w zażenowanie, albo zobaczyć jakaś nową emocję na jego twarzy, celowo rozpoczynający temat ich znajomości i zarysowując mu dumnie na jakim już jest poziomie. Ba prawie stroszył już swoje kolorowe piórka, ale mimo wszystko w takich zabiegach i tak zachowywał wyczucie i delikatność. W przeciwieństwie do Sahira, który w następnym stwierdzeniu wypalił coś takiego, że brunet na długa chwilę skamieniał, z okularami zsuniętymi do połowy nosa. Tym razem to on robił niepotrzebną scenę... w końcu Krukon już raz nazwał go bez ogródek „pięknym chłopcem”, ale z drugiej strony wtedy był pijany i zamierzał go ukąsić. Więc według Colette równie dobrze mógł powiedzieć: ślicznie zapakowane jedzenie... jesteś dla mnie czymś, co atrakcyjnie wyglądałoby nabite na moje kły. Może dlatego, to nie trafił odo niego tak głęboko ja teraz, ba praktycznie poodbijało mu się jak kauczukowa piłeczka o ściany czaszki i poszatkowało mózg i zamiary sprowadzenia Czarnego Kota do pozycji w której właśnie sam się znalazł. Najwidoczniej ten był o krok przed nim.
Ogarnął się dopiero, kiedy odzyskał ostrość widzenia i mógł się przyjrzeć... plecom rozmówcy. Nie uważał się za specjalnie ślicznego, ale nie był też kobieta, żeby zaraz machać wiotką rączką i mówić: „No weeeeeeeeź....przestań no~......Żartowałam, KONTYNUUJ.” Colette był gdzieś pomiędzy samozachwytem a kompletnym brakiem akceptacji swojej fizyczności. Piękne miejsce po prostu.
- Więc masz mnie do wyboru brzydkiego, ale mądrego, albo ślicznego, ale... ciapowatego. Czyli harmonia świata została zachowana. - parsknął z wymuszeniem i tym razem to on powoli... trochę bez orientacji wycofał się na ławkę, żeby nie trzymać kontaktu wzrokowego z tak małego dystansu, co wcześniej, bo działało to pesząco. Poza tym musiał utrzymać coś cisnącego mu się na usta z potężną siłą, a to wymagało chociaż połowicznego skupienia. No i wtedy poleciał tekst o tym abstrakcyjnym, przyszłym zawodzie. - Żartujesz sobie chyba... To ja tu jestem od zachwytem nad twoją enigmatycznością, a nie na odwrót. - bąknął i zabrał się za odpinanie paska od spodni, żeby uwolnić się od doczepionego do niego stroju. To mu dało jakieś zajęcie... praktycznie spadło mu z nieba.
- To... to chyba nie jest zawód dla mnie, zwłaszcza, że nie mam żadnego doświadczenia, jakoś nawet w szkolnym klubie kreski się o mnie nie zabijają. - dystans do siebie to podstawa. Zdjął pasek i zaczął gmerać przy doczepie kostiumu, było trochę trudno bo dłonie lekko mu drżały i widocznie wkurzał się na felerny system dopinający. - Nie wiem jeszcze sam... Noż cholera! Mh... wiesz, mam 17 lat i jeszcze rok na ogarnięcie się w życiu, no chyba, ze szarpnę się na studia, wizja mnie pracującego... jest jakaś taka odległa, wiesz? Nadal czuje się jak bachor. Ciągle mam nadzieje, że kiedyś magicznie mnie olśni i że może porwę się na opiekuna smoków? Albo innych magicznych stworzeń... albo na tresera sów. - tu zerknął na rozmówcę. - Sądzisz, ze jak pokaże im Rademenesa jako wizytówkę moich możliwości, to ktoś mnie przyjmie...?
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Zagroda              - Page 6 Empty Re: Zagroda

Pią Lut 27, 2015 12:16 am
Oooch, to przejęcie władzy nad sterem było dla niego aż zanadto odczuwalne – gryzło w umysł, gryzło w ręce, świadomość utraty kontroli – Nailah nienawidził tracić kontroli... ZWŁASZCZA nad rozmową... A tutaj mocno mu ten, z którym podróżował, udowodnił, że on również ma tą paplaninę pod mniejszą czy większą kontrolą i że nie zamierza odpuścić, jeśli coś zaczyna mu się nie podobać, zaś styl, z jakim to zrobił, świadczył o tym, że Colette bardzo szanuje pewne granice, których przekraczać nie chce, a więc też nie ugnie się przed nikim, kiedy ci będą jego cierpliwość nadużywać – cierpliwość i łagodność, na dodatek... Pod tą maską, którą tak skwapliwie przy sobie trzymał, kryło się coś... niedobrego. Oto masz przed sobą uśmiechniętą osóbkę, którą wystarczy chwycić za kark, a przed chwilą zobaczyłeś kogoś, kto jest w stanie za gardło chwycić ciebie – zupełnie jakby w idealnej prokreacji łączył swe dwie strony i nie uważał tego za nic nadzwyczajnego, a już na pewno nie za coś, na co warto zwracać swą uwagę... Nie podobało ci się to. Bardzo nie lubiłeś, kiedy nie mogłeś czegoś w pełni zrozumieć i kiedy musiałeś w każdej chwili stroszyć sierść, żeby uważać na każdy ruch – nieprzewidywalność Warpa była czymś korzystnym... aż do tego momentu – tego, w którym pokazał, że on również ma pazury, które mogą dogłębnie zranić, że nie zawaha się ich użyć... W związku z tym telepało się po głowie pytanie: kim ten dzieciak tak naprawdę jest? Miałeś skłonności do wyrzucania zabawek, które zbyt długo ci nie ulegały, nie byłeś szczególnie uparty, może to dlatego, że sam należałeś osób, które bardzo nie lubiły, kiedy trzeba było powtarzać jedno, krótkie "nie" z całą jego mocą, toteż uwzględniałeś, że inni również tego powtarzać nie lubią – z drugiej zaś strony prowadziło to do myśli bardzo typowej: jeśli ja tego nie mogę mieć, to zniszczę to doszczętnie. Bardzo mocno wahałeś się na poziomach tego, CO w zasadzie o Colettcie powinieneś sądzić... Był jak promień światła, był jak blask, który przenikał przez skórę, a nie parzył, a jednocześnie wzbudził wewnętrzną nienawiść... Wszak nienawidzimy tego, czego się boimy.
- Nigdy nie powiedziałem, że wolałbym to zakończyć. - Ach, właśnie, to mówienie między wierszami, to bawienie się słowem, to wielkie rozróżnienie na myśli i odczucia czarnowłosego, a jego realne działania – Sahira można było poznawać na bardzo wielu płaszczyznach i stwierdzać, że jedno z drugim kompletnie nie współgra, więc jakim cudem może istnieć? Można to uznać za próby zwrócenia na siebie uwagi, gdyby nie to, że żył jak cień – nawet kiedy nie był wampirem nigdy nie wkraczał w wielkie przyjaźnie, nigdy nie miał na dłużej znajomych, nigdy nie chciał, żeby ktoś zawracał sobie nim głowę – okej, kłamię, chciał... tylko jeszcze kwestia tego, żeby potrafić kogoś skłonić, by tą uwagę poświęcił – to właśnie była sztuka, której nie posiadał! Ongiś... teraz i tak był w centrum uwagi – negatywnej, ale – był!
- Ooo, w to, że mnie zaskoczy, nie wątpię... mam nadzieję, że nie będzie to więcej aligator wbiegający w drzewo, zwątpiłbym doszczętnie w ten świat. - Uśmiechnął się pod nosem przymykając oczy – samo wspomnienie wywoływało swoiste rozbawienie przez niedowierzanie, że coś takiego naprawdę miało miejsce – już nawet ty sam zapomniałeś, jak przez chwilę było niebezpiecznie... I ciągle nie wiedziałeś, czego ten Warp od ciebie chce. Nagle się pojawił i... został. Jak jakaś pchła. Grozić jej środkiem przeciwko pchłom? - nie ważne, ona może i ucieknie na chwilę, ale zaraz i tak wróci, by pogryźć jeszcze mocniej, zwrócić na siebie jeszcze więcej uwagi i rozbawić mocniej niż dotychczas.
- Na przykład Zakazany Korytarz pełen pułapek, z trollem i ani duchem, ani żywą istotą... może na jego końcu..? - Zamierzałeś tam wrócić, co do tego nie miałeś wątpliwości, tylko kiedy? I nie, nie sądziłeś, żebyś zabrał ze sobą Puchona tak koniec końców – nie przywykłeś do działania w grupie, ba! - nie znosiłeś być od kogoś zależnym i "działać wspólnie" – odwykłeś od tego dawno temu, a doświadczenie pokazało, że samemu najlepiej się wszystkie sprawy załatwia... Współpraca mogła być, ale minimalna, która potem pozwalała uzbrojemu po zęby iść przed siebie i oddawać w dłonie swej siostry kartę ze swym życiem tylko po to, by się zabawić. By poczuć.
- Brawo, to był z pewnością najbardziej genialny pomysł w twoim życiu. - Zauważył z ironicznym rozbawieniem, bo co tu było do dodania? Miał się pochylić i pogłaskać go po główce, mówiąc, żeby więcej tak nie robił? - Dzięki temu przynajmniej te urodziny będą należały do najbardziej niezapomnianych. - To był paradoks, który ciężko ci było zrozumieć – jak ciężkie i bolesne chwile z łatwością wypierały te lepsze... I czemu zawsze to te pierwsze oddziaływały na nas najmocniej. Siostra nad ramieniem wampira milczała, jedynie ciepło uśmiechała (a może to wcale nie był CIEPŁY uśmiech?), kiedy spoglądała na swe dwa dzieciątka, których dotknęła już za młodu, naznaczając swoją niezapomnianą bytnością – nie szepnęła nawet słówka, by wypomnieć Puchonowi to małe niedomówienie – nie pamiętał i niech sobie nie przypomina... albo może i wiedział, tylko nie było to coś, o czym warto by było w jego mniemaniu wspominać... Nie istotne. Niewiedza pozostała niewiedzą, ukrytą w kręgu tajemnicy.
Zamiast odpowiadać na zaczepkę bruneta powiedział, co powiedział, chwaląc jego wygląd i brnąc z rozmową dalej, chociaż wiedział, że to może wprawić go w... jakiś rodzaj zakłopotania, jeśli tak można było te emocje obwieścić – i proszę bardzo, oto był – szok, w którym jeszcze przed chwilą sam byłeś – i co, lepiej ci, zjebie? Masz swą chorą satysfakcję, że odbiłeś się pięknym za nadobne? Co teraz zrobisz, będziesz go męczył dalej, czy może spróbujesz zapanować nad sobą i spuścisz z tonu, zamiast brnąć spowrotem na niebezpieczne tory? Ciekawe, czy Colette czymś jeszcze by Cię zaskoczył... Odczuwałeś chęć zmiażdżenia go ze ścianą.
Serce tak przyjemnie bije...
Czujesz, że żyjesz? Tylko w takich momentach przestajesz być chodzącym trupem.
I dalej – pozwalałeś mu mówić, mówić, mówić – niech mówi, niech pyta, kontynuował, a ty nadal trwałeś w bezruchu i dokańczałeś palić swojego papierosa, którym pewnie bez jego pomocy byś się nawet nie cieszył, taki mały szczegół – bez jego udziału również nie musiałyś po niego sięgać – pozwalałeś myślom przejeżdżać po twojej głowie – to nie tak, że pochwaliłeś go za urodę tylko z mściwości – mściowości w tym wręcz nie było – wypowiedziałeś to szczerze, zgodnie z chęcią, by zmyć wrażenie po wcześniejszej wypowiedzi – ta brzydka satysfakcja pojawiła się dopiero potem, zatrułeś się własną trucizną, jak to robiłeś zwykle, a najgorsze było to, że czułeś się z tym dobrze. Wbrew pozorom niewiele się zmieniło od pierwszego spotkania z Colettem – nadal za tą rozmowę mógłbyś mu przystawić różdżkę do gardła... i to miałeś ochotę zrobić teraz.
Znów pokazać mu, jak różne są wasze światy i że on do twojego nie pasuje.
Nigdy nie będzie pasował.
- Moją enigmatycznością? - Znów to ironiczne rozbawienie... Zgasił niedopałek na drewnie i wsunął go do pustej paczki po fajkach, obracając się w końcu proszdem do Coletta, żeby skonfrontować wasze spojrzenia... On był naprawdę piękny. I wydawał się bardzo kruchy... Do złamania jedną ręką... Co on w sobie takiego miał, że jego spojrzenie potrafiło ułaskawić twój płonący temperament ze swą potrzebą destrukcji? Nie w całości, oj zapewniam, że to fakt ogromnego ciężaru zmęczenia na barkach Sahira najwięcej czynił... Powiesz, że tego nie lubisz? Tego jego spojrzenia... Wolałeś już konfrontować się z TAMTYM Colettem – tym, który skrywał się teraz, uśpiony, za maską – wtedy przynajmniej miałeś pewność, że niszczyć chcesz, a ten..?
- Chcesz, żebym uznał to za wyzwanie..? - Miał ten sam ton głosu, co wtedy, nad ogniskiem, zanim spróbował sięgnąć kłami do jego szyi... Spokojny... Powolny... Przeciągający się i grający w uszach swą mrukliwością... - Nie chcę się z nikim kolegować ani przyjaźnić, dociera to do ciebie? - Intonacja przeszła na chłodną, zmrużył oczy drapieżnika, których otchłań zdawała się niepokojąco poruszać. - Chcę być kurwa sam na tym popieprzonym swiecie, możesz to uszanować i się odpierdolić, z łaski swojej nieprzymuszonej? - Praktycznie to samo już ci powiedział, czyż nie, Colette? Tak, w Pokoju Wspólnym Krukonów... Za co zresztą potem przeprosił. Gdzie tu logika? Koń chciał zmusić Arlekina, by ten wycofał się na swoją połowę planszy – jego tolerancja na znoszenie kogoś na swoim terenie najwyraźniej już spadła poniżej zera.
Przymknąłeś oczy odwróciwszy twarz – przynajmniej teraz było widać, jak oddychasz, kiedy tempo nabierania powietrza wzrosło wraz z mocniej bijącym sercem – sięgnąłeś dłonią do własnego gardła, by oprzeć na nim palce, przejeżdżając po skórze paznokciami, nim oczy wreszcie otworzyłeś.
Och nie... Koń wcale nie chciał przegonić Arlekina na jego stronę – narysował po prostu nową linię, po czym wycofał się jednym skokiem na poprzednią pozycję, rezygnując z konfrontacji.
- Ta, przyjmie, żeby twoja sowa uczyła inne, jak się NIE doręcza listów. - Znowu odwróciłeś się do Coletta plecami... Paradoksalnie modląc się, żeby ten nie wstał i nie odszedł.
Paradoksalnie wiedząc, że... to w jakiś sposób złamie ci serce.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Zagroda              - Page 6 Empty Re: Zagroda

Pią Lut 27, 2015 12:19 am
Zakazany, pełen pułapek korytarz.... brzmiało jak niebezpieczny, kompletnie niedojrzały pomysł, który był wyjęty zupełnie nie z półki Colette, zwłaszcza, że to było pewnie już kompletne samobójstwo, obarczone wizją wywalenia z Hogwartu na rok przed jego ukończeniem... i nie wiadomo, które z tych czarnych scenariuszy było tak naprawdę gorsze!
...Puchon byłby gotowy na tę wyprawę w 10 minut.
Choć i tak intonacja, jaka przybrał wtedy wampir dawała jasno do zrozumienia, że spuścił ze smyczy swój czarny humor i po prostu żartuje. Ale póki co to był jedyny plan, bo Colette nie miał chęci zwiedzać Zakazanego Lasu, ani... i nagle go olśniło... olśniło go! Wiedział co mogliby zrobić... nie to, żeby było to jakoś specjalnie pokręcone i sprawiało, że poziom zjebizmu osiągnąłby pieprzone tysiąc procent, ale nadal wydawało się być czymś niesamowitym. I nawet odrobinę niebezpiecznym. Poza tym przynajmniej jedną tajemnicę Cola, Sahir miałby rozplątaną, może taki dar by go trochę obłaskawił...? Bo teraz jego rozmówca wyglądał jakby stracił cały dobry humor, który Col mu sprezentował chociażby upadkiem na drewnianą dziewczynę Krukona.
- O nie, nie, wiesz... artysta nie lubi się powtarzać ze swoimi performansami. - niczym kucharz nie chwalący się swoją kuchnią, tylko skłonił lekko głowę i poprawił się na ławce, znowu wsuwając pasek za szlufki ciemnych spodni i zapinając klamrę na środku.
Po zakończeniu rytuału, pozbywania się swojego bajkowego ja, wrócił spojrzeniem na czarną figurę wampira, którego krótkie, rozwichrzone włosy co chwila turlały się w inną stronę, albo wznosiły i opadały od lekkiego wiaterku. Czemu się tak zdziwił słowem 'enigmatyczny'? W końcu był. Jak taki zakazany gatunek... nie przywiązywał się, miał wyjebane na wszystko i wszystkich, nie strzępił języka na swój temat i jeśli chciał potrafił manipulować ludźmi; przy okazji odsuwał od siebie innych, był zagadkowy i nieprzewidywalny i trzeba było naprawdę zrozumieć jego procesy myślowe i wysłuchać poglądu na różne tematy, żeby zrozumieć jego reakcje. Przy okazji nie był szablonowy, ta wampirza owieczka nie byle jaka nie miała jakiejś utartej ścieżki postępowania: chłopak postawiony w jakiejś sytuacji zachowa się zupełnie inaczej, postawiony w dokładnie takiej samej dnia następnego, a jeszcze inaczej np. tydzień później. Może dlatego ciągle i ciągle, bez końca wydawała się być ta książka. Tylko ciekawe jaki był jej roboczy tytuł...? I co było na ostatniej stronie.
Czuł jak ciarki przebiegły mu po plecach, kiedy ton wampira na nowo stał się dużo bardziej zmysłowy i przypominał do złudzenia ten z budki. Kiedy Colette czuł rozgrzewający oddech Krukona na szyi i wibrujący głos tuz przy uchu. Porywające wspomnienie, które na moment pochłonęło go bez reszty. Aż musiał głośniej przełknąć ślinę. Ale potem przyszedł chłód i ton, który zamrażał wszystko wokół, razem z potokiem wspomnień młodego Puchona.
Znowu go odtrącano, ale tym razem Sahir włożył w to jakby więcej siły, nie było to zrodzone od niechcenia. Zdawał się nawet uważnie dobierać odpowiednio mocne słowa. A Colette zamilkł i obserwował go zdumiony tym nagłym wybuchem. Patrzył jak czarnowłosy obraca twarz, przez sekundę traktując go zniechęconym spojrzeniem i to jak wampir stara się opanować chyba jakiś wewnętrzny atak. ...wściekłości...? Znowu miał wypierdalać... ha... świetnie. Po prostu świetnie, ale zamiast zanegować, albo faktycznie pierdolić to i wrócić do szkoły siedział tylko jak pajac z lekko rozdziawioną gębą i słuchał jak Sahir dolewa jeszcze trochę jadu od serca, na maleńkie marzenia Puchona odnośnie jego przyjemnej przyszłości. Robił to wszystko z taką łatwością... jakby całe życie nie robił niczego innego, prócz odsuwania innych.
Brunet otrząsnął się i uciekł spojrzeniem na pluszową maskę krokodyla, jaka znowu gościła na jego udach. Zatkało go. Naprawdę nie potrafił dobrać odpowiedniej kontry, bo słuchanie tego wszystkiego nie należało do najprzyjemniejszych. Może faktycznie tym razem się 'zasiedział'...? W końcu to on cały czas starał się jakoś mniej lub bardziej „przy okazji” zakręcić obok Sahira,a ten wręcz... nie, nie pchał się jakoś specjalnie do szukania Colette i nawiązywania rozmowy jako pierwszy. Wręcz teraz poszedł sobie daleko, daleko na błonia, gdzie nikt nie chodził i Puchon nawet tutaj go znalazł. Może serio chciał odrobiny swojej samotności i prywatności...? Warp jakby nie patrzeć właził mu w ubłoconych buciorach w życie i bezpieczną rutynę, a potem jeszcze miał czelność dziwić się, że już nawet kultura wampira ugięła się i musiał mu wypalić w oczy, że nie ma ochoty na ciągłe naruszanie swojej sfery osobistej i marnowania wolnego czasu. Dotychczas dawał tylko z nami, ale pewnie uznał, ze ślepota Cola jest nie tylko czysto fizyczna. Da się być emocjonalnym idiotą...? No i jeszcze były tu książki, więc pewnie chciał się pouczyć, a okularnik przeszkadzał...
Chłopak powiódł smutnym wzrokiem na odwróconego do niego tyłem rozmówce i chwile czekał, maltretując zębami dolną wargę, myśląc jak wybrnąć z tej nieprzyjemnej sytuacji, ale w końcu jego buty chrobotnęły na piasku.
- Resztę notatek mogę przynieść ci jutro na śniadanie do Wielkiej Sali... - mruknął tylko cicho i zgarnął sztuczną głowę pod pachę i zgarbiony ruszył szutrową dróżką w stronę szkoły.

Faktycznie się zasiedział. Faktycznie Sahir miał prawo do gonienia go. Tak samo jak miał prawo do samotności i wolności. ALE TO BYŁ COLETTE WARP, DO CHOLERY! On nie odpuszczał tak szybko!
Dlatego też po kilku metrach, odwrócił się na pięcie, zamachnął i pluszowa kula śmierci zdzieliła Sahira przez łeb. Z naprawdę kuriozalną jak na tego ciapę, celnością.
- Nie ma tak łatwo! Nie odejdę przez twoje humorki! Nie jeśli TY trzeźwy i w pełni władz umysłowych nie potrząśniesz mnie za ramiona i patrząc głęboko w oczy nie wysyczysz, że mam dosłownie pięć sekund na to, żeby spierdolić od ciebie jak najdalej i już nigdy nie wrócić, bo, jak Bóg ci miły, będziesz miał gdzieś czy wyrzucą cie z tej placówki i powiesisz moje truchło na głównej bramie ku przestrodze innym. - odparł praktycznie na jednym tchu. - Dokładnie w takiej kolejności, więc jeśli na serio i z sercem chcesz się mnie pozbyć to radze niczego nie pomylić!
Nie syczał, nie krzyczał nawet zbytnio, ale głos miał twardy i zdecydowany, zdeterminowany nawet ruszył w drogę powrotną w stronę wampira, twardo stąpając po ziemi, zupełnie tak, ze jakby w każdy krok włożył więcej siły, to płyty tektoniczne kruszyły by mu się pod nogami i na nowo przestawiały kontynenty. Zatrzymał się dopiero tuż przed Krukonem i złapał go bez pardonu za ręce, kładąc je na swoich ramionach.
- Proszę, oto jedyna, niepowtarzalna okazja Możesz sobie potrenować odrzucanie mnie, a ja ocenie na ile ci wyszło i czego jeszcze brakuje... bo na twoje nieszczęście we wcześniejszym stwierdzeniu, o tym, że chcesz zostać sam, wkradła się zdradliwa nuta niepewności. - obnażył wszystko, jak zgniłe mięso pod starym bandażem, nie kręcąc nawet nosem na widok ropy, smrodu zgnilizny i toczącemu otwartą ranę rojowi muszych larw.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Zagroda              - Page 6 Empty Re: Zagroda

Pią Lut 27, 2015 12:19 am
... Właśnie w takich miejscach Nailah LUBIŁ spędzać czas. Właśnie tam czuł się dobrze, heh, tam, gdzie zaraz w nozdrza mógł się wkraść smród własnej (lub czyjejś) krwi, gdzie ból rozjaśniał wrażenia "teraz" i gdzie każdy ruch decydował o przyszłości w o wiele bardziej spontaniczny sposób, niż w jakichkolwiek rozmowach, chociaż, nie pozwólcie mi kłamać – rozmowy z Colettem, przy ich łatwej porównywalności z przejażdżą tą szaloną trasą, którą obrali, z rzadka zjeżdżając wskazówką na liczniku poniżej 100 kilometrów na godzinę, były bardz porównywalne do tego... może i nie wzbudzały adrenaliny, ale emocje im towarzyszące zawsze wywierały mocny wpływ na wnętrzu i nie pozwalały nawet zastanawiać się nad pytaniem: czy ja żyję? Już sobie odpowiedziałeś na to, czy jesteś zły, więc najwyraźniej ta człowieczyna chciała cię poruszyć, byś i odpowiedział sobie na to drugei i przestał sobie wmawiać, że jesteś chodzącym trupem, którego serce już dawno zostało pożarte przez larwy – i co? Uwierzysz? Potrafisz? Nadal będziesz gonił za doznaniami i wątpliwe, by kiedykolwiek się to zakończyło – taką masz naturę, przywykłeś do dawki adrenaliny we krwi i gdy jej brakowało odczuwałeś mocny niepokój, jak narkoman na głodzie – rozumiecie, o co chodzi?
Dziwiło? Niezupełnie go to dziwiło, bardziej bawił dobór słownictwa i fakt wpasowania tego słowa w takie, a nie inne zdanie – to "on" powinien się zachwycać tobą, tak? Heh, jakie to niezdrowe, jakie... patetyczne... Świetnie, może jeszcze dojdzie do tego, że zacznie sobie tutaj ćwierkać nad własną wspaniałością i zajebistością? Ta chora wizja bawiła na swój ponury sposób i dawała do myślenia wraz z kolejnymi powodami i chęciami, żeby zmieszać Puchona z błotem, uderzyć go słowami – bo dlaczego nie? Niech ma świadomość, z kim obcuje, niech mu się nie wydaje, że ma prawo podchodzić do ciebie nie będąc okaleczonym, a potem niech ucieknie i zniknie, jak wszyscy inni, zanim twoje kolce jadowe za mocno poharatają jego bladą skórę – jeszcze uważał się za zdrowego? Więc zaraz nie będzie... A to dopiero maleńki performance przed sceną główną, zanim sypniesz głównymi kartami z rękawa, korzystając ze wszystkich chwytów, żeby zmiażdżyć przeciwnika – nie da się zepchnąć go w rozpacz zbyt szybko? Dobrze, więc zamiast zapętlać go pod ścianę powoli wygrzebując śmieci z jego wnętrza, zrobisz to bardziej bezpośrednio, nie ma sprawy – dopasujesz się, skoro masz do czynienia z mocniejszym przeciwnikiem, ale, szczerze? To co powiedziałeś to była ledwo maleńka igraszka – igraszka, po której, kiedy obróciłeś się znowu do Coletta plecami, nie chciałeś sprawdzać, jaką ma minę, jak się czujesz, czy się zbiera, czy może jednak trwa w tej samej pozycji... Po której kiedy usłyszałeś szurnięcie butów opuściłeś głowę i odetchnąłeś przez nozdrza pod nosem – notatki? Ha, jakbyś naprawdę je od niego chciał... Te notatki obchodziły cię tyle, co nic... Prawda? Nie stawiłbyś się w Wielkiej Sali, nie szukał Coletta, ale czy to by było coś nowego? Jak dotąd to przecież Puchon za każdym się pojawiał, szukając obecności Czarnego Kota, który w jakiś sposób przyciągnął jego spojrzenie... a kiedy już przyciągnął spojrzeniem, to i potem wabił do siebie umysłem, by w nim zamącić – jak w umyśle każdego, kto nieopatrznie odszukał jego osobę zbyt wiele razy – znikał niepostrzeżenie, tak jak się pojawiał, przeskakując przez płot, za którym już nie dało się go gonić, a teraz jednak, zamiast zniknąć w cieniach, w których żył, przysiadł w miejscu, położył po sobie uszy... trwał i czekał.
Nie dane mu było czekać długo.
Kroki przybrały na gwałtowności, ale zamiast się oddalać, jak jeszcze przed chwilą, zaczęły przybliżać – zaraz oberwałeś pluszowym łbem, więc i skuliłeś automatucznie, by się obrócić, by zobaczyć, co się dzieje, o co właściwie chodzi, od razu nawiązując z Colettem kontakt wzrokowy, chociaż zdziwienie zaraz zostało zastąpione wykrzywieniu warg, sapnąłeś na ciężkim wydechu i zacisnąłeś palce w pięści... które zaraz rozluźniłeś wraz z płynącą wypowiedzią, jakoś nie potrafiąc z siebie wykrzesać wściekłości w większej formie... w jakiejkolwiek formie, nawet jeśli przybrana maska na twarzy wyrażała piorunujące potępienie faktu, że Warp zawrócił i zdecydował się na ten monolog, to w duchu... w duchu byłeś wdzięczny na pewien sposób. Zabić go? Wywiesić nad bramą Hogwartu? Odtrącić go? Przejechałeś spojrzeniem po własnych rękach, które zostały naprowadzone na ramiona Arlekina, przejechałeś spojrzeniem po jego twarzy, by utonąć na dwukolorowych tęczówkach – dziwne, nie tępili go za taki odmienny wygląd..? - czemu akurat to pytanie teraz przesunęło ci się po umyśle?
Maska pokerzysty została rozbita, a twarz pod nią nie wyrażała kompletnie niczego, nie znając emocji, nie ukazując emocji – pustka wibrowała ciszą w podstawach jaźni i nie pozwalała jestestwu odezwać się głośniejszą intonacją, niż samym szeptem – ten zaś tonął w eterze i takim sposobem nie można było uczynić żadnych procesów, które doprowadziłyby do jakiejś reakcji – tak i zamarł wampir, wpatrzony w oczy Puchona, który znalazł się nagle blisko – za blisko? - który wymagał kontaktu fizycznego, a twoje ręce były zbyt ciężkie, by nimi poruszyć, by je oderwać od tych ramion, zostały tam chyba przylepione, a może po prostu Colette miał magiczną różdżkę, która cię unieruchamiała..? To by miało sens, to się już zdarzyło, choćby tam, właśnie nad jeziorem... Tylko pamiętaj, żeby oddychać, tylko pamiętaj, żeby nie pochłonąć zwierciadeł duszy, które z taką mocą się do ciebie przebijały... Mijały sekundy, czy może minuty? Sam straciłem rachubę czasu, wiem, że Ty tym bardziej, zwłaszcza, żeś nigdy do niego nie przywiązywał wagi – czy Colette je liczył? I co siedziało w jego głowie, żeby poważyć się na ten krok? Odpowiedz mu, no dalej, przecież on jawnie z Ciebie kpi, Nailah, mówiąc do ciebie w taki sposób, takim tonem – chce ci znowu udowodnić, że nie musisz wygrywać każej parti... Dalej, twoje dłonie są tak blisko jego szyi, zaciśnij je na niej, zabij go, ZABIJ GO..!
Bezruch został przerwany przez pierwsze ruchy... Było nimi zamknięcie powiek i wygięcie jednego kącika warg, było nimi lekkie opuszczenie głowy i lekkie cofnięcie palców z barków chłopaka stojącego przed tobą, by ześlizgnąć się dolnią częścią dłoni bardziej na obojczyki i wyprostowanie rąk, by zaznaczyć konieczny dystans do zachowania i odsunąć go od siebie na tą długość... Ale nadal go nie puściłeś. I nawet nie próbowałeś
- Co za przemówienie... Ktoś mógłby to nagrać, powstałby niezły melodramat... - Zakpiłeś mrukliwym głosem, nie powtrafiąc się wyrwać z tej pozycji – rozległy świat po raz kolejny się skurczył, odcinając od nieskończoności dla niepewnych myśli i niepewnego ciała, dla którego jedyną realną podporą i jedynym łącznikiem z rzeczywistością była właśnie ta sylwetka o parę centymetrów od niego niższa... Jego intensywny zapach oplatał cię ze wszystkich stron, zapewniając, że będziesz za nim tęsknić, tylko w jaki sposób? Jak na razie najpewniejszą odpowiedzią był ten, w którym po raz pierwszy puściłeś przy nim wodzę i próbowałeś go ukąsić – to była jakaś pokopana zależność, w której coraz to silniejsze emocje wywoływały coraz to mocniejszą chęć pożarcia żywcem tego, wobec którego się odczuwało... Patologia, czyż nie?
Wreszcie cofnąłeś ręce i uniosłeś twarz z łagodnym, ale bardzo smutnym w gruncie rzeczy uśmiechem, by na powrót w te ciepłe tęczówki spojrzeć – tak jakby to spojrzenie mogło wszystko powiedzieć, bo co miałby dodać? Cenił ciszę, naprawdę uwielbiał ciszę i zawsze uważał, że gesty znaczą o wiele więcej niż same peplanie jęzorem... pewnie dlatego, że sztukę bawienia się słowami i manipulacji opanował w najlepszym stopniu, w jakim mógł je opanować.
Mógłbyś mu tylko obiecać, że na pewno tego pożałuje...
- I nie, nie przyjdę do Wielkiej Sali po notatki. - Och, no tak pro forma, kiedy już ogarnął swoją twarz, kiedy znowu odetchnął, kiedy nałożył nową maskę, uciekając wzrokiem do nieba. - Nienawidzę tłumów... - Zwłaszcza, kiedy byłeś spragniony, wtedy stawały się one nie do zniesienia...
Czułeś się taki zmęczony...
Nailah zjechał do pozycji siedzącej na ziemię, nie kwapiąc się, by podejść do ławki, która była przecież o parę kroków przed nim, by podeprzeć ciężko głowę na dłoni – chwała niech będzie śpiewowi wiatru wśród drzew – brzmiały jak kołysanka... a może to aura Coletta znowu działała niczym miód na rany, otępiając przyjemnie, zamiast próbować je zszywać..?
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Zagroda              - Page 6 Empty Re: Zagroda

Pią Lut 27, 2015 12:21 am
Napięcie zdawało się być nie do zniesienia, zwłaszcza przez wiszącą ciszę. Przez moment miało się wręcz sama natura zamarła w oczekiwaniu i nawet wiatr omijał tę dwójkę szerokim łukiem. Ciekawe tylko czy dla tego, że nie chciał przeszkadzać czy raczej ze strachu? W końcu nieprzewidywalność Sahira Nailah'a miała nie tylko stronę czyniącą go tylko bardziej i bardziej interesującym... to czyniło go też nieprzewidywalnym w skali: „as fuck”. Mógł go teraz zdzielić w odpowiedzi za rażący cios pluszową zabawką. Albo odepchnąć z taką siłą, że Col podjechałby pod samą bramę Hogwartu bez ruszania nogami; no i najprawdopodobniej od połowy drogi bez spodni. Albo mógł go ugryźć! Albo pocałować. Wszystko mogło się zdarzyć i Puchon starał się przygotować po prostu na wszystko! Stał więc wyprostowany sztywno jak w wojsku, usilnie wpatrzony w wampira obojgiem dwukolorowych oczu. Ach i jeszcze po tym wybuchu (tak, w tegorocznej wersji Colette 17.0 to był już wybuch) wykrzesał w sobie siłę tylko na to, żeby zapleść ręce na piersi. I czekał, wytrzymując spojrzenie i trwając w bezruchu – jak na pionek przystało.
Chciał mieć pewność... wiedział, że potrafił być natarczywy, że czasem za bardzo się otwierał, za dużo i za szybko z siebie dawał, i starał przerobić na cnego rycerza, który tłukł się o cenne dla niego osoby i rzeczy – często nawet nie zauważając, że walczy już na marne... o trupa. I na końcu dostawał kwitek z treścią: „Gratulacje! Pański pies zdechł, ale może Pan go sobie zatrzymać”. Tutaj też walczył, łaził za wampirem, nie odpuszczał, ale uczył się na własnych błędach – dlatego chciał mieć pewność. I dlatego wampir też musiał ją mieć; to była krótka piłka, albo zostaje, albo idzie, bez czytania między wiersza, bez szukania podwodnej części góry lodowej, żadnych metafor, zero gry słów. Tak albo nie.
Ale jednocześnie mógł przesadzać z tym ciągłym napastowaniem Sahira swoją obecnością. Czasem inni, bliżsi przyjaciele, widząc starania Cola mówili mu, żeby czasem przetestował i tych swoich znajomych. Usiadł i zobaczył czy oni powalczą o niego... Ale on wtedy za bardzo się bał myśli, że tak naprawdę nikt nie podjąłby broni. Prawda była czasem trochę za mocna i zbyt dosadna, żeby łatwo ją było znieść, kłamstwa były... lżejsze.
Czekał dalej, samemu słysząc w uszach powolne i miarowe tętno własnego serca; ba, słyszał nawet piszczący szum krwi w uszach. A sam Sahir stał jak ołowiana figura... poruszał się zresztą dokładnie tak samo. Powoli, ociężale jakby mięśnie miał martwe od setek lat, prawie dało się słyszeć jęki starej maszynerii jego ramion. Ale to tylko wyobraźnia. Colette sam drgnął i odsunięty na dystans rąk rozmówcy musiał się cofnąć o niecałą długość stopy, ale hardego wyrazu twarzy nie zmienił. Nawet kiedy czarnowłosy się uśmiechnął. O ile to w ogóle był uśmiech.
- Jasne... - mlasnął. Nie usatysfakcjonowała go ta odpowiedź i spuścił jedynie brwi niżej. Dopiero to smutne, ale chyba pełne ulgi spojrzenie Nailah'a, podziałało na Puchona łagodząco. Nawet jeśli Col nie potrafił dokładnie wczytywać się w emocje, które właściciel ukrywał nawet przed samym sobą. To już było ekstremalnie trudne. Ale nie został odepchnięty więc chyba.. będzie dobrze.
- Więc albo będziesz musiał je znieść albo tym razem to ty będziesz szukał mnie. - odparł rozbawiony tym stwierdzeniem odnośnie tłumów. Oooo nie, nie... sam się zaproponował z tymi notatkami i nie będzie z nimi jeszcze za księciem biegał. AŻ tak dobrze u Cola nie było. - I uprzedzam, że to wcale nie jest takie... Sahir?
Zobaczył, ze wampir blednie jeszcze bardziej, o il to było w ogóle możliwe, i chłopak osuwa się na ziemię. Nie kłopotał się z łapaniem go, bo wampir już mu przed chwilą zaznaczył wymagany dystans.
- Wszystko gra? ...tylko nie mów, że pluszowe zabawki, to twój kryptonit... - dodał szybko, może z lekką, swobodną szczyptą pociesznego niedowierzania. Odsunął się i podszedł do poturbowanej maski, otrzepując ją z ziemi i pyłu, jaki zalegał na ścieżce. Nie wiedział na co zrzucić powód ulatywania energii z tego człowieka... wampira. Dlatego też zbliżył się do pierwszej myśli, jaka naszła mu do głowy.
- Zrobiło się cieplej niż wcześniej... nie znam się na wampirach, ale może słońce nie działa na ciebie za dobrze w dużej dawce? Nie wyglądasz najlepiej.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Zagroda              - Page 6 Empty Re: Zagroda

Pią Lut 27, 2015 12:22 am
Głębszy oddech, kolejny zresztą, znów mógłbym układać całą przemowę na temat tego, jak powinieneś się zachowywać, jak powinieneś zastanowić się nad swoim życiem, przystając wreszcie w miejscu i patrząc w przód oraz trzeźwo w tył, zamiast tkwić w "teraz" i przesuwać razem z nim, poddając impulsom, zachciankom i w jakiś sposób, mimo umiłowania do trzymania lejców sytuacji, w których się znajdowałeś, całkowicie nie kontrolować samego siebie, co dopiero mówić o świecie wokół – otwierasz oczy, uważnie słuchasz, więc informacje posiadasz, no dobrze, ale co z wykorzystaniem ich? Stoisz w miejscu i jesteś jak ten pan i władca, który nie kiwnie palcem, póki coś samo do ciebie nie przyjdzie... A Colette przyszedł i sprzeciwił się też rozkazowi, który kazał mu odejść. Teoretycznie więc ta scena była niepotrzebna, teoretycznie więc ujmując – mogłeś dać sobie siana, bo przecież tutaj nie chodziło o żaden test, nie chciałeś nikomu niczego udowodnić – naprawdę chciałeś, żeby odszedł, gdyby to zrobił, pewnie nigdy by cię już nie szukał, ty byś nie szukał jego i cała bajka, cała ta przygoda, którą przeszliście, jawiłaby się jako dziwny sen, który zachodzi coraz większą mglą niedowierzania i pewności, iż nie mógł mieć miejsca w realiach – zarówno z tej strony, którą ty jemu zaoferowałeś, jak i tą, zdaje się, którą on pokazał tobie – dwa diamentralnie różne światy, dwie różne połówki szachownicy, które przeniknęły się wzajemnie, do której dodano nowe linie, którą starano się kreślić i budować za potrzebą chwili – tak też się działo, jakby sam Bóg czuwał nad ich głowami i wspomagał... lub przeszkadzał... w szalonej jeździe po stromym zboczu. Czy w końcu nadejdzie jakaś lawina? Gdyby przyszła teraz Sahir by jedynie oderwał dłonie od kierownicy i nacisnął pedał hamujący, by rozłożyć ramiona i przyjąć ją całą na siebie z uśmiechem na ustach – poniekąd chyba dla takich chwil warto żyć, prawda? Nawet jeśli wykańczały... Taak, więc ten paradoks: chcę, żeby go nie było, ale też chcę, żeby zotał – zawsze go posiadałeś wobec każdego, ktor pokazał ci coś poza tą wąską gamą szarości obracającą się w czerni twego świata... Lubiłeś kolory innych, jeśli tylko je posiadali, a Arlekin miał ich naprawdę wiele... Jak więc się oprzeć chęci, by poznawać go i poznawać dalej, notować w swym dzienniczku od układanych puzzli wszystkie zmiany, uzupełniać o nowe dopiski i nowe kawałki, które dochodziły wraz z biegiem czasu... Ta znajomość była naprawdę dziwna, w której mimo wielkiej niewiedzy o sobie wzajem jakoś ciągle rozmawiali... więc o czym właściwie? Kiedy patrzyłeś na wspomnienia z Puchonem z obecnej perspektywy trudno było je rozgarnąć rękoma i powiedzieć, że to i to spotkanie dotyczyło omawiania tego i tego, a tamto już tego i tamtego... Dobrze to, czy źle? Ty, który kochasz ciszę, rozgadałeś się jak szalony przy tym brunecie, co za śmieszna sprawa...
- Na normalne wampiry tak... - Już sygnalizował, że jest... hmm, wyjątkowy, specjalny? Sam by tego słowa wobec siebie nie użył, ale taka prawda – wśród wszystkich wampirów był przecież teraz... tym najlepszym? Tym właśnie najgorszym... płynęła w twoich żyłach najbardziej przeklęta, najbardziej wypaczona krew – coś iście obrzydliwego, coś... coś, co dawało nowe możliwości, pozwalało lepiej panować nad głodem, czemu obecność światła pod warunkiem noszenia medalionu nie groziła... - Moim kryptonitem jest pewien Puchon, nie zgadniesz, jak się nazywa... - Amber też była Puchonką... Amber też była taka pozytywna... Amber również potrafiła cię łatwo rozśmieszyć – kurczę, to wydaje się umieszczać na osi czasu wieki temu... Pamiętasz? Masz siedemnaście lat, SIEDEMNAŚCIE. No właśnie – i pewnie niewiele więcej się już rozwiniesz, i tak masz farta, żeś w ciele piętnastolatka nie został... Całe życie być dzieckiem – to dopiero przekleństwo...
- Tym nie mniej... taaak... wszystko gra, panie... Tomiczny. - Och, on miałby nie trenować i nie nauczyć się czegoś nowego? ON MIAŁBY NIE PODOŁAĆ? Otóż nie, to nie wchodziło w grę – owszem, złączka "mi" i "czy" była słaba, słowo wypowiedziane jak z kluskami w gębie, jak to typowy anglik tutaj urodzony i od zawsze tu żyjący, który nagle natknął się na jakieś obcojęzyczne słowo, ale co, on nie dałby rady? Polak mógłby się popłakać nad tą wymową... - Zezwalam na wyśmiewanie mojej wymowy. - Zezwolił wspaniałomyślnie uśmiechnąwszy się pod nosem, by przymknąć na krótki moment powieki. - Szukanie Ciebie natomiast brzmi natomiast jak kolejne wyzwanie... Zazwyczaj jak kogoś szukam to jest to polowanie... Uprzedzam, że twój zapach rozpoznam wszędzie. - Zadarłeś głowę, by spojrzeć na sylwetkę martwiącego się o to, że słodkość i niewinność pluszaków jest w stanie cię zabić jakkolwiek... Taka odpowiedż na jego uprzedzenie, że zapewne nie tak łatwo go dorwać... Właśnie – jego zapach, który ciągle wokół ciebie krążył, niemal nie pozwalając oddychać, by nie szarpać pragnienia jeszcze mocniej, które gorączką przewalało się przez całe ciało – nie taką, którą można było fizycznie odczuć, nie nie – to był ten rodzaj wewnętrznego pożaru, którego nie można było zrozumieć i sobie wyobrazić, dopóki samemu się go nie odkryło... Chyba najlepiej by było zapalić kolejnego papierosa, albo się upić...
- Mówiłeś... że na tych torach kolejowych otarłeś się o śmierć... co się stało? - A żeś sobie przypomniał... Tak, Nailah pamiętał bardzo wiele rzeczy, tak samo jak bardzo wiele potrafił zapomnieć w mgnieniu oka – i miał w zwyczaju cofać czas rozmowy, jeśli cos nie zostało do końca wyjaśnione – dlatego bardzo ciężko było go zmanipulować i odwieść od jakiegoś tematu... tak samo jak trudno jest podejść skrytobójcę, który sam jest przyzwyczajony do zachodzenia i zażynania gardła od tyłu. Jest to jakiś wrodzany organ obronny, który wtłacza się w krew od razu z nabytymi zdolnościami ofensywnymi.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Zagroda              - Page 6 Empty Re: Zagroda

Pią Lut 27, 2015 12:22 am
Nie chciał robić scen, więc nie klękał, nawet nie kucał, nie gładził go po plecach, badał puls i resztę... przecież nic mu nie będzie, duży i twardy był z niego chłopiec. A jeszcze gotów pomyśleć, że Warp traktuje go jak dziecko, a tak nie było. Dlatego stał tylko z pluszową głową gada w rekach i kontrolował wzrokiem czy chłopak nie omdlewa mocniej i czy znowu nie będzie go musiał ciągnąc jak balonika do Skrzydła Szpitalnego. W gruncie rzeczy olał mu tego oszczędzić w normalnych godzinach, kiedy pełno uczniaków mogłoby go zobaczyć w tym stanie. Colette potrafił być złośliwy, ale nie... zły.
- A są jakieś 'nienormalne'? - zagaił najwidoczniej znowu mijając się z meritum sprawy i idąc z przemyśleniami w inną stronę. Zanotował sobie w głowie, żeby zajść do biblioteki i nieco poczytać o tych stworzeniach, bo jego niewiedza była aż rażąca... a pytać o podstawy to tak głupio. Póki co jego wiedza opierała się na źródłach popkultury, czyli peleryny, łyse głowy, trumny, kły, światło słoneczne, czosnek, krew, krzyże, święcona woda, mroczne peleryny... I z tego wszystkiego Sahir miał tylko zęby. Kiepski więc z niego Nosferatu, ale to dobrze rokowało. Filmowy wampir przypomniał zgarbionego, wychudłego szczura a Sahir.... Sahir wyglądał... naprawdę... NAPRAWDĘ korzystnie. Paleta epitetów, jakimi Colette mógłby go określić stanowczo nie była przeznaczona dla widów poniżej 16 roku życia; a już tym bardziej dla samego adresata. Ten konkretny wampir miał też mimo wszystko swoje dobre cechy(!), nawet jeżeli sam już w nie nie wierzył. Nawet potrafił poprawić Warpowi humor, bo ten parsknął szybko, tym razem uśmiechając się tak, że wybudził ze spoczynku charakterystyczny dołeczek w jednym z policzków.
- Zapewne nie zgadnę... bo w chwilach takich jak ta, twoje myśli są nieprzeniknione. - zaćwierkał praktycznie. No co miał zrobić...? Nagle coś miłego ułożyło się jak atłas poniżej jego mostka, a dosłownie kilka minut temu Sahir wyglądał jakby bez skrupułów mógł go pobić. Tak, dokładnie kilka minut temu. I tak się ze sobą bujali. Teraz tamta sytuacja wydaje się abstrakcyjna. Wszystko szło falowo... było świetnie, dobrze, znośnie, neutralnie, źle, bardzo źle, troll. Przedtem było bardzo blisko trolla, a teraz było... świetnie. Cudownie wręcz, to już wychodziło. Nawet jeśli powoli mina Puchona zrzedła, to w środku, w jego piersi powoli rosło coś naprawdę, naprawdę dużego i gorącego. To była taka mała rzecz, na Boga! To tylko nazwisko... przywiązanie wszystko wybacza, naprawdę wszystko, ale choćby nie wiadomo na którym roku był i nie wiadomo z kim podzielił się informacją odnośnie swoich polskich korzeni jeszcze nikt... tylko Sahir...na serio chciał coś z tą wiedzą zrobić. Naprawdę to wykorzystać i nauczyć się choć takiej jednej, najprawdziwiej drobnej ale niewypowiedzianie miłej rzeczy dla młodego Polska. Dotarł do sedna jego prawdziwego ja a na czarnej, roześmianej masce Arlekina pojawiło się maleńkie pęknięcie.
Aż zwolnił nieco oddech i nie tyle ignorował kolejne słowa rozmówcy co nie potrafił i nie chciał opuścić tej konkretnej chwili i dlatego jego mózg w czasie na swój sposób zamarł. I na nowo coś pomoczyło mu wargi... Tym razem połapał się szybciej niż wtedy na dziedzińcu i natychmiast zakrył usta i nos dłonią.
- Woah! Przepraszam! - rzucił maskę na ziemię i natychmiast doskoczył do swojej torby, grzebiąc w niej wolną ręką. - Arh... nie przejmuj się tym... a pachnę jakoś inaczej od reszty szkoły?
Starał się nie wybić z rozmowy i nie robić z tej dziwnej reakcji swojego ciała jakiegoś wielkiego halo. A krew spływała cienką, bordową stróżka po wnętrzu jego dłoni i sunęła po przedramieniu wchłaniając w białą koszulę, albo kroplą jedną lub dwiema, opadając na ziemie. A z torby to rzeczy już praktycznie wyrzucał! Gdzie on do cholery dał te jebane chust.....! Płaszcz. Olśniło go z opóźnieniem i sięgnął do płaszcza, wydobywając stamtąd szeleszczące opakowanie i podniósł się, przytykając miękki materiał do nosa, stojąc na wszelki wypadek tyłem do rozmówcy. Zdawał sobie sprawę, że takie widoki do najpiękniejszych nie należały.
Skupił się na ścieraniu tego najpierw z twarzy, międzyczasie z ręki, ale krew miała to do siebie, ze uporczywie czepiała się skóry i nawet zmazana zostawiała czerwone ślady. Potrzebował wody...!
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Zagroda              - Page 6 Empty Re: Zagroda

Pią Lut 27, 2015 12:23 am
- Wampiry dzielą się na te "Czystej Krwi" i na "Stworzone", które są zwykłymi sługusami w gruncie rzeczy... i w tym wszystkim jestem jeszcze ja. - Dobrze, możesz mu powiedzieć, możesz... powiedzieć mu coś o sobie, dlaczego nie? Mógłbyś... CHCIAŁBYŚ. Ale równie dobrze co ten chłopak chciałby wiedzieć, czy w ogóle cokolwiek chciałby..? Na pewno, przecież mówił, przecież sam zadawał pytania, ach... dziwna sprawa, bardzo dziwna, nie nawykłeś do mówienia o sobie, o swoich przemyśleniach, owszem, snuciu dysput filozoficcznych – tak, tak, to jak najbardziej coś, co lubiłeś robić, chociaż od incydentu zaatakowania Zacka zdarzało się to coraz rzadziej, tym nie mniej zdarzało, pozwalało nie usypiać umysłowi, by nie snuł się jak pacnięta mucha wokół, nie wydając nawet irytującego brzęczenia używanych skrzydeł...
Dla niektórych było to TYLKO nazwisko, dla ciebie było to coś istotnego, czy w końcu to nie ono świadczyło o naszych korzeniach? Niektórzy byli z nich bardziej dumni, inni woleli nie wspominać – ty jakoś nigdy nie miałeś z tym problemem, nigdy nie było ci żal, że rodzice cię porzucili, że nie wiesz nawet, gdzie jest grób twojej matki i czy twój ojciec też nagrobek posiada – nie wiedziałeś o nich praktycznie nic, ale w sumie nie bardzo cię to interesowało – nie zaczynałeś z nimi przygody życia, więc trudno ci było jakkolwiek pierworodnych rodziców do swojej "rodziny" zaliczać – dla ciebie rodzinę tworzyły dzieciaki z sierocińca – to była twoje historia, nie rozgrzebywałeś trupów, które powinny trwać w spoczynku w swych trumnach, zakopane pod kilkoma tonami czarnej ziemi – to by tylko przysporzyło dodatkowych problemów, a ty miałeś ich dość w codziennym życiu, by dokładać ich sobie jeszcze więcej. Tym nie mniej przecież Colette mówił, że dla niego Polska i to, skąd pochodzi, jest ważne... Może nie powiedział tego wprost, ale dla Sahira było to oczywiste – przynajmniej stworzył takie założenie, mógł się mylić, zawsze brał na to poprawkę, kiedy wysuwał jakieś wnioski, ale tak było łatwiej je korygować, niż próbować krążyć na oślep w koryatrzach... No i ta jego reakcja w tym momencie tylko cię utwierdziła w tym, że się nie myliłeś... Tylko że z niewiadomych przyczyn znowu krew przyozdobiła jego skórę – krew, której przecież pragnąłeś, która przyciągała, która mamiła – wstrzymałeś oddech, rozwierając automatycznie wargi – wystarczyłoby tylko podejść, sięgnąć do niego, umysł wyłączył branie pod uwagę możliwości, że ofiara by się próbowała jakoś szczególnie bronić, że W OGÓLE by się bronić próbowała – to był prosty schemat, w której bez przeszkód wbijałeś kły w jego szyję, ściągając krew językiem... Obrócił się do ciebie plecami, dwie drogocenne krople opadły na ziemię, wtedy też wypuściłeś dech, by złapać go nozdrzami i znów zatrzymać – wychyliłeś się do przodu, jakbyś gotów był je łapać, albo też zlizywać z ziemi...
- Oj taaaak... - Zapewniłeś żarliwie, wpatrzony w miejsce, w które opadły te dwie kropelki – jeśli tylko jej zapach do ciebie dotrze, to nie zdołasz się...
Och, zaraz, kiedy ty wstałeś?
Podniósł się bezszelestnie, płynnie, zrobiłe jeden krok, którego nawet nie dało się słyszec, jeden maciupki krok – gdyby nie to, że Colette uciekł do ławki, to już byłbyś przy nim...
Jesteś taki spragniony... Ból... To boli... A ten zapach... ta czerwień... Ona może wszystko ugasić, oferowała ci moc, potęgę, płomienie od razu zostałyby ugaszone... Tylko czy tego chcesz? Jesteś już taki zmęczony, ale czy to znaczy, że masz przegrać walkę o samokontrolę..?
Kolejny krok...
Ty wcale nie chciałeś walczyć – jak małe dziecko w myślach żebrałeś samego siebie o to, by ulec, chociaż nie chciałeś w tym momencie zawieść zaufania Coletta...
Drapieżnik się zbliżał z każdym krokiem – co na to intuicja bruneta?
Nie możesz powiedzieć, żeby uciekał, wtedy zaczniesz gonić, wtedy stracisz jakiekolwiek kontrargumenty, żeby się zatrzymywać – heej, a teraz jakiekolwiek masz? Gdyby ktokolwiek słyszał, co się dzieje w twoim wnętrzu byłoby to godne pożałowania, na szczęście to wszystko pozostawało w twojej głowie – już nie było nikogo, kto by próbował to wyciągnąć na wierzch, by ci udowodnić, żeś robalem, który powinien oddać ten "szlachetny" tytuł Władcy Nocy pierwszemu lepszemu napotkanemu wampirowi, bo ten i tak na pewno zrobi z niego lepszy użytek...
Przesunąłeś językiem po górnej wardze, już niemal czułeś na jego krańcu wspaniały smak, który zwiastował aromat, od którego dreszcze przebiegły ci po karku, kiedy już właściwie stałeś za jego plecami.
Czemu masz się powstrzymywać? Robiłeś to kiedyś i co? Wszystko po to, by i tak zrównano Cię z potworami, byś został wampirem, co się zowie, wampirem, którym gardziłeś, którego zaakceptowałeś, a skoro zaakceptowałeś, to z jego pozytywami i negatywami, wiesz? Niestety nie możesz sobie wybrać dowolnych atutów, a resztę wyrzucić w kąt...
Pokonanie ostatniego kroku odbyło się już błyskawicznie – oto byłeś przy nim i objąłeś go jednym ramieniem, by docisnąć do siebie z siłą wystarczająco trafną, aby można było mówić o bardzo małej delikatności; druga dłoń zawędrowała do szyi pana Warpa, by unieść jego podbródek, przejeżdżając palcami po miękkiej skórze – twój mocny oddech uderzył w jego policzek, kiedy pochyliłeś się, by nozdrzami znaleźć się bliżej tej wspaniałej woni, otumaniony, na wpół-pijany, zupełnie inaczej niż ostatnim razem, nad jeziorem...
Sponsored content

Zagroda              - Page 6 Empty Re: Zagroda

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach