Strona 2 z 2 • 1, 2
- Charles Cameron Clark
Re: Dormitorium chłopców z VII roku
Pią Sie 17, 2018 12:23 am
Niektórzy mieli po prostu łatwiej. Cieszyli się wsparciem i zrozumieniem u najbliższych, mogli na nich liczyć w każdej sytuacji, mieli kogoś, kto ich wysłucha i doradzi w razie potrzeby. Inni nie mieli takiego szczęścia, zostawali sami w bagnie i nie mieli się do kogo zwrócić o pomoc. Musieli więc radzić sobie sami z własnymi problemami.
Charles nie cieszył się z małych rzeczy. Nie łapał chwili, nie stwarzał sytuacji, które mogłyby zwyczajnie sprawiać mu frajdę. Zamiast tego wszystko widział w szarych barwach, dążył tylko do swojej świetlanej i wielkiej przyszłości, nie miał przez to chęci i czasu na bycie... hm, normalnym? Nabawił się cynizmu w młodym wieku, nosił na duszy blizny zgorzknienia. Nie ufał innym, nawet nie starał się tworzyć z nikim więzi. Bo był sam. I w swojej samotności odnalazł wolność i bezpieczeństwo. Wolność samotności i bezpieczeństwo błogiego niezrozumienia.
Z reguły nie podnosił głosu. Nie musiał. Jego zdawkowy i przepełniony tak rzadkim u niego gniewem warkot sprawował się o wiele lepiej niż niejeden krzyk. Zresztą - czy on kiedykolwiek niby bywał głośny? Nie przekrzywiał się z innymi, nie wchodził w dyskusję, nie narzucał innym swojego zdania krzykiem. Przeważnie milczał, bawił się w bezstronnego dokumentalistę, który wyciągał wnioski tylko i wyłącznie dla samego siebie.
Co za egoizm.
Westchnął. Czyli nie da mu spokoju, dopóki nie przyjmie tych darów? Poczuł się na chwilę przez to jak rzymskie bóstwo, które naiwni ludzie próbują przekupić dobrami materialnymi, aby nareszcie odeszła susza i spadł deszcz. Jakby od tego, czy dar zostanie przez niego przyjęty, miało sprowadzić na ziemię cud wielkości tego w Kanie Galilejskiej. Ten rozpaczliwy krzyk, ostatnia próba wciśnięcia mu błagalnych darów... ręce mu opadły z piersi i zawisły na moment bezwładnie wzdłuż ciała. Nadal był zmęczony. Nadal uznawał, że potrzebował drzemki, ale teraz uznał, że ta sytuacja zaczyna robić się w jego oczach w pewien sposób komiczna. Zgasił ten tlący się na ustach uśmiech - by nie pokazać, że faktycznie zaczyna go to bawić tak właściwie - i pokręcił powoli głową, unosząc ręce, aby nareszcie podarki przyjąć.
- W porządku. A przestaniesz mnie przepraszać? - spytał jeszcze, by się upewnić, że teatrzyk dobiegnie końca. Ileż można było tego słuchać? Na kolejne jej pytania mógł wzruszyć ramionami. Nie wiedział. Nie był wyrocznią, jasnowidzem, z wróżbiarstwa miał oceny na tyle słabe, by porzucić ten przedmiot bardzo szybko. Wychodził z założenia, że każdy może nabrać ikry. Wiary siebie i swoje możliwości. Pokazać światu, że nie jest ofiarą losu i może sobie poradzić samemu. Więc dlaczego nie Sharon? - Nie wiem. - Co za rzeczowa odpowiedź, Clark, jesteś mistrzem. - Przecież nikt Ci nie każe. Możesz sobie być, jaka chcesz, tylko przestań dawać sobą pomiatać.
Łatwo mu było to mówić. Bo był wysoki, milczący i raczej ludzi przerażał swoją ponurością. Zrzućmy kurtynę na to, że był zwyczajnie oschły i jednak nie bał się odszczekać czy komuś przeciwstawić.
W życiu każdego człowieka nadchodzi moment buntu. W życiu Charlesa również nadszedł - ale nie przypuszczał, że będzie się buntował przed tym, by jakaś okrągła Puchonka, z którą nigdy wcześniej nawet nie rozmawiał, dawała się traktować jak popychadło i była taką ostatnią ofiarą.
Charles nie cieszył się z małych rzeczy. Nie łapał chwili, nie stwarzał sytuacji, które mogłyby zwyczajnie sprawiać mu frajdę. Zamiast tego wszystko widział w szarych barwach, dążył tylko do swojej świetlanej i wielkiej przyszłości, nie miał przez to chęci i czasu na bycie... hm, normalnym? Nabawił się cynizmu w młodym wieku, nosił na duszy blizny zgorzknienia. Nie ufał innym, nawet nie starał się tworzyć z nikim więzi. Bo był sam. I w swojej samotności odnalazł wolność i bezpieczeństwo. Wolność samotności i bezpieczeństwo błogiego niezrozumienia.
Z reguły nie podnosił głosu. Nie musiał. Jego zdawkowy i przepełniony tak rzadkim u niego gniewem warkot sprawował się o wiele lepiej niż niejeden krzyk. Zresztą - czy on kiedykolwiek niby bywał głośny? Nie przekrzywiał się z innymi, nie wchodził w dyskusję, nie narzucał innym swojego zdania krzykiem. Przeważnie milczał, bawił się w bezstronnego dokumentalistę, który wyciągał wnioski tylko i wyłącznie dla samego siebie.
Co za egoizm.
Westchnął. Czyli nie da mu spokoju, dopóki nie przyjmie tych darów? Poczuł się na chwilę przez to jak rzymskie bóstwo, które naiwni ludzie próbują przekupić dobrami materialnymi, aby nareszcie odeszła susza i spadł deszcz. Jakby od tego, czy dar zostanie przez niego przyjęty, miało sprowadzić na ziemię cud wielkości tego w Kanie Galilejskiej. Ten rozpaczliwy krzyk, ostatnia próba wciśnięcia mu błagalnych darów... ręce mu opadły z piersi i zawisły na moment bezwładnie wzdłuż ciała. Nadal był zmęczony. Nadal uznawał, że potrzebował drzemki, ale teraz uznał, że ta sytuacja zaczyna robić się w jego oczach w pewien sposób komiczna. Zgasił ten tlący się na ustach uśmiech - by nie pokazać, że faktycznie zaczyna go to bawić tak właściwie - i pokręcił powoli głową, unosząc ręce, aby nareszcie podarki przyjąć.
- W porządku. A przestaniesz mnie przepraszać? - spytał jeszcze, by się upewnić, że teatrzyk dobiegnie końca. Ileż można było tego słuchać? Na kolejne jej pytania mógł wzruszyć ramionami. Nie wiedział. Nie był wyrocznią, jasnowidzem, z wróżbiarstwa miał oceny na tyle słabe, by porzucić ten przedmiot bardzo szybko. Wychodził z założenia, że każdy może nabrać ikry. Wiary siebie i swoje możliwości. Pokazać światu, że nie jest ofiarą losu i może sobie poradzić samemu. Więc dlaczego nie Sharon? - Nie wiem. - Co za rzeczowa odpowiedź, Clark, jesteś mistrzem. - Przecież nikt Ci nie każe. Możesz sobie być, jaka chcesz, tylko przestań dawać sobą pomiatać.
Łatwo mu było to mówić. Bo był wysoki, milczący i raczej ludzi przerażał swoją ponurością. Zrzućmy kurtynę na to, że był zwyczajnie oschły i jednak nie bał się odszczekać czy komuś przeciwstawić.
W życiu każdego człowieka nadchodzi moment buntu. W życiu Charlesa również nadszedł - ale nie przypuszczał, że będzie się buntował przed tym, by jakaś okrągła Puchonka, z którą nigdy wcześniej nawet nie rozmawiał, dawała się traktować jak popychadło i była taką ostatnią ofiarą.
- Sharon Gallagher
Re: Dormitorium chłopców z VII roku
Pią Sie 17, 2018 12:53 am
Był bardzo samodzielny w tak młodym wieku, w sumie czy nie było to dla niego zbyt przytłaczające, że nie miał nikogo komu mógłby się zwierzyć, na kogo mógłby liczyć? Nie żeby Sharon proponowała siebie, absolutnie! Ale było tak wiele innych osób w szkole, nie musiał szukać daleko, nie? Na pewno ktoś by go pocieszył, dodał otuchy. Ktoś z kim mógłby chodzić do Hogsmeade na piwo kremowe, odrabiał zadania domowe z Historii Magii, słuchał płyt z zaczarowanego gramofonu... Było tyle możliwości! Szampon Wspaniały być może by mu to wszystko powiedziała, prosto w twarz, gdyby go lepiej poznała i więcej rozmawiali i miała więcej odwagi w sobie albo jeden z tych swoich cudacznych stanów, kiedy nie miała szans dobrze przemyśleć tego, co robi.
Bycie samotnym wcale nie było dobre, on nic nie rozumiał! Ona rozumiała, bo długo była samotna i w sumie nadal była, ale to nieistotne, bo coraz więcej osób, które spotyka do niej mówi. I TO NORMALNIE! To takie niesamowite, zupełnie jak pogawędka pewnych obrazów na które kiedyś trafiła. Rozmawiali o rewolucji jedzenia w Anglii na początku lat 20. To było coś, chociaż oni akurat używali fachowego słownictwa, a Sharon zapomniała, bo słowa łatwo zgubić, ogólnie zapomnieć. Ale liczy się samo to. Magia to coś. A jeszcze wspanialej, gdy magią można się dzielić.
Znał odpowiedź. Nie, nie da mu spokoju, dopóki tego nie przyjmie, bo to było istotne i dzięki temu będzie choć trochę spokojniejsza, bo tak to działało. Pewnie by nie uwierzył, nie? To brzmiało trochę jak głupota, ale kosmos tak postanowił. Nie, nie chodziła na Wróżbiarstwo, wolała Numerologię. Dużo cyfr i ona w tych cyfrach i tak kurczowo się ich trzyma jak szkodniki Hagridowych dyń, jak wiatr ognistych włosów Charlesa. Czy otworzył okna w dormitorium? Powinien je otworzyć, bo zrobiło się tutaj całkiem gorąco, poza tym świeże powietrze, takie jesienne, zawsze pomaga, nawet jeśli pogoda mogła być nie najlepsza. W sumie to... byli pod ziemią. Czyli nie mieli powietrza za oknami?! Ale to magia, to może złudzenie wiatru też będzie! Słyszała kiedyś, że Ślizgoni widzą przez swoje okna wielką kałamarnicę. No i nie żeby coś, ale Charles trochę był jak takie bóstwo, bo był taki charakterystyczny i... w ogóle. Buntownik z wyboru? Coś w ten deseń. Deszczu nie przyniesie, Księżyca nie przybliży bardziej, ale przyniesie komuś ulgę. Konkretnie to jej. To się nazywał cud.
Zdecydowanie miała omamy.
Kiwnęła z entuzjazmem głową i w sumie, nie wiedząc kiedy nawet, zniknął z jej oczu strach. Nawet się uśmiechnęła. Z ulgą. Z wdzięcznością. Była mu taka wdzięczna! Ale poważne tematy na nowo się wkręciły, uśmiech zniknął, w głowie huczało od myśli. Jak powinna zareagować? Słowa jak klątwy opanowały jej ciało, zadrżała i spojrzała gdzieś w bok, nie mając już śmiałości by patrzeć na niego. Na jego twarz. W sumie mógł się poczuć jak bóg.
- O-och. Może taka... może taka właśnie jestem?
To pytanie na chwilę zawisło zanim się powoli podniosła i podrapała po policzku i objęła się ramionami, bo kompletnie nie wiedziała, co powinna zrobić z ramionami.
- Wiesz... jesteś... - na chwilę się zacięła. - Miły.
Miły, miły, miły. Jesteś miły.
Rozbrzmiewało jej w głowie i samą siebie zaskoczyła tymi słowami, że w ogóle przeszły jej przez gardło.
Bycie samotnym wcale nie było dobre, on nic nie rozumiał! Ona rozumiała, bo długo była samotna i w sumie nadal była, ale to nieistotne, bo coraz więcej osób, które spotyka do niej mówi. I TO NORMALNIE! To takie niesamowite, zupełnie jak pogawędka pewnych obrazów na które kiedyś trafiła. Rozmawiali o rewolucji jedzenia w Anglii na początku lat 20. To było coś, chociaż oni akurat używali fachowego słownictwa, a Sharon zapomniała, bo słowa łatwo zgubić, ogólnie zapomnieć. Ale liczy się samo to. Magia to coś. A jeszcze wspanialej, gdy magią można się dzielić.
Znał odpowiedź. Nie, nie da mu spokoju, dopóki tego nie przyjmie, bo to było istotne i dzięki temu będzie choć trochę spokojniejsza, bo tak to działało. Pewnie by nie uwierzył, nie? To brzmiało trochę jak głupota, ale kosmos tak postanowił. Nie, nie chodziła na Wróżbiarstwo, wolała Numerologię. Dużo cyfr i ona w tych cyfrach i tak kurczowo się ich trzyma jak szkodniki Hagridowych dyń, jak wiatr ognistych włosów Charlesa. Czy otworzył okna w dormitorium? Powinien je otworzyć, bo zrobiło się tutaj całkiem gorąco, poza tym świeże powietrze, takie jesienne, zawsze pomaga, nawet jeśli pogoda mogła być nie najlepsza. W sumie to... byli pod ziemią. Czyli nie mieli powietrza za oknami?! Ale to magia, to może złudzenie wiatru też będzie! Słyszała kiedyś, że Ślizgoni widzą przez swoje okna wielką kałamarnicę. No i nie żeby coś, ale Charles trochę był jak takie bóstwo, bo był taki charakterystyczny i... w ogóle. Buntownik z wyboru? Coś w ten deseń. Deszczu nie przyniesie, Księżyca nie przybliży bardziej, ale przyniesie komuś ulgę. Konkretnie to jej. To się nazywał cud.
Zdecydowanie miała omamy.
Kiwnęła z entuzjazmem głową i w sumie, nie wiedząc kiedy nawet, zniknął z jej oczu strach. Nawet się uśmiechnęła. Z ulgą. Z wdzięcznością. Była mu taka wdzięczna! Ale poważne tematy na nowo się wkręciły, uśmiech zniknął, w głowie huczało od myśli. Jak powinna zareagować? Słowa jak klątwy opanowały jej ciało, zadrżała i spojrzała gdzieś w bok, nie mając już śmiałości by patrzeć na niego. Na jego twarz. W sumie mógł się poczuć jak bóg.
- O-och. Może taka... może taka właśnie jestem?
To pytanie na chwilę zawisło zanim się powoli podniosła i podrapała po policzku i objęła się ramionami, bo kompletnie nie wiedziała, co powinna zrobić z ramionami.
- Wiesz... jesteś... - na chwilę się zacięła. - Miły.
Miły, miły, miły. Jesteś miły.
Rozbrzmiewało jej w głowie i samą siebie zaskoczyła tymi słowami, że w ogóle przeszły jej przez gardło.
- Charles Cameron Clark
Re: Dormitorium chłopców z VII roku
Pią Sie 17, 2018 1:13 am
Sharon nie lubiła swojej samotności, bo potrzebowała oparcia. Była dręczona, ludzie bez problemu wchodzili jej na głowę i mogli właściwie... wszystko. Bo im na to notorycznie pozwalała, będąc tak potulną i pozbawioną mocnego i wysoko trzymającego jej głowę kręgosłupa. U Charlesa sprawa przedstawiała się kompletnie inaczej. On naprawdę sądził, że jego samotność dodaje mu tylko siły, że wszyscy innymi dokoła tylko i wyłącznie by go spowalniali. Nigdy nikomu się nie zwierzał, nie zrzucał na cudze ramiona swoje problemy, bo przecież należy tylko i wyłącznie do niego. Nie potrzebował rozmów o głupotach, nie bawił się dobrze w cudzym towarzystwie, inni zwykle tylko go męczyli.
Bo byli tylko ludźmi i byli zawodni. Nie mieliby dość siły, by targać na barkach własne doświadczenia i jeszcze cudze. Nie, to co on. Przecież był ze stali, tak? I nie musiał się z tym afiszować, by było to czuć.
Znał odpowiedź, a i tak zapytał. Niechybnie bez tego aktu Sharon nie odzyskałaby harmonii i choćby częściowego spokoju ducha. Mogłaby nadal uważać, że popełniła potworną zbrodnię i nie dawałaby mu spokoju i później, nawet gdyby ją teraz siłą usunął z dormitorium.
To były tylko czekoladki i ruszający się plakat z zespołem, o którym Charles nawet nie słyszał, no ale. Cóż miał począć? Lepiej mieć kłopot z głowy. Przynajmniej ten jeden, bo sam sobie dorzucił kolejny w postaci słów, które do niej skierował. Mógł milczeć. Pokornie przyjąć przeprosiny i zakończyć temat bez dalszych przedstawień. Odezwał się i musiał za to zapłacić.
- Jaka? Lubisz, jak ludzie traktują Cię jak byle co? - parsknął i przewrócił oczami. Co za durnoty. Nie była w stanie mu wmówić, że stan rzeczy ją satysfakcjonował czy zadowalał. Każdy domagał się w ten czy inny sposób szacunku i uwłaczały mu próby zmieszania godności z błotem. Cóż, przynajmniej powinny. Tak zdecydowanie działała zdrowa ludzka psychika.
Chyba.
A Clark... skrzywił się. Z niesmakiem. Miły. Był miły, też coś.
- Nie jestem - oznajmił chłodno. Nie. Właściwie zimno. Jak góra lodowa, o którą rozbił się Titanic. Odwrócił się do Sharon plecami, aby czekoladki i plakat położyć na swojej komodzie. Następnie ponownie stanął z nią twarzą w twarz. - Myślę, że użalasz się nad sobą, masz kompleksy, bo jesteś gruba, a nie widziałem, żebyś próbowała coś z tym zrobić, przez to brakuje Ci pewności siebie, a przez niskie poczucie wartości inni też widzą i traktują Cię jak ścierwo. Takie podejście jest żałosne, więc chciałem delikatnie zasugerować Ci, żebyś się ogarnęła. Ale subtelność nie jest moją mocną stroną.
Zdecydowanie nie. Brutalność w słowach? Ktoś coś mówił?
Bo byli tylko ludźmi i byli zawodni. Nie mieliby dość siły, by targać na barkach własne doświadczenia i jeszcze cudze. Nie, to co on. Przecież był ze stali, tak? I nie musiał się z tym afiszować, by było to czuć.
Znał odpowiedź, a i tak zapytał. Niechybnie bez tego aktu Sharon nie odzyskałaby harmonii i choćby częściowego spokoju ducha. Mogłaby nadal uważać, że popełniła potworną zbrodnię i nie dawałaby mu spokoju i później, nawet gdyby ją teraz siłą usunął z dormitorium.
To były tylko czekoladki i ruszający się plakat z zespołem, o którym Charles nawet nie słyszał, no ale. Cóż miał począć? Lepiej mieć kłopot z głowy. Przynajmniej ten jeden, bo sam sobie dorzucił kolejny w postaci słów, które do niej skierował. Mógł milczeć. Pokornie przyjąć przeprosiny i zakończyć temat bez dalszych przedstawień. Odezwał się i musiał za to zapłacić.
- Jaka? Lubisz, jak ludzie traktują Cię jak byle co? - parsknął i przewrócił oczami. Co za durnoty. Nie była w stanie mu wmówić, że stan rzeczy ją satysfakcjonował czy zadowalał. Każdy domagał się w ten czy inny sposób szacunku i uwłaczały mu próby zmieszania godności z błotem. Cóż, przynajmniej powinny. Tak zdecydowanie działała zdrowa ludzka psychika.
Chyba.
A Clark... skrzywił się. Z niesmakiem. Miły. Był miły, też coś.
- Nie jestem - oznajmił chłodno. Nie. Właściwie zimno. Jak góra lodowa, o którą rozbił się Titanic. Odwrócił się do Sharon plecami, aby czekoladki i plakat położyć na swojej komodzie. Następnie ponownie stanął z nią twarzą w twarz. - Myślę, że użalasz się nad sobą, masz kompleksy, bo jesteś gruba, a nie widziałem, żebyś próbowała coś z tym zrobić, przez to brakuje Ci pewności siebie, a przez niskie poczucie wartości inni też widzą i traktują Cię jak ścierwo. Takie podejście jest żałosne, więc chciałem delikatnie zasugerować Ci, żebyś się ogarnęła. Ale subtelność nie jest moją mocną stroną.
Zdecydowanie nie. Brutalność w słowach? Ktoś coś mówił?
- Sharon Gallagher
Re: Dormitorium chłopców z VII roku
Pią Sie 17, 2018 1:42 am
Powinien się zajmować analizą głów innych ludzi, mógłby robić za psychologa, ale takiego czarodziejskiego. Ciekawe czy była na to fachowa nazwa? Uzdrowiciel do spraw psychiki? Ciekawe, choć sama nie wiązała przyszłości z medycyną. Z żadną. W sumie... z czym w ogóle wiązała przyszłość? Najbliższe było jej rysowanie, malowanie i tym podobne. Ale czy mogłaby się zajmować takimi rzeczami na poważnie? Kompletnie nie wiedziała. Chociaż słyszała o takim trollu malarzu, którego dzieła szły za naprawdę duże pieniądze. To brzmi jak inspiracja, ewentualnie kolejny gwóźdź do trumny, gdyby nic jej się nie powiodło. Niemożliwe, w sensie, jak to w ogóle możliwe? KAŻDY kogoś potrzebował. Kogokolwiek. Samotność wcale nie dodawała sił i może go nie rozumiała, bo była inna i inaczej żyła, ale to też nie powód by całkowicie odrzucać jej zdanie. A zresztą i tak nic nie wiedzieli.
Był trochę jak lodowa rzeźba, jedna z tych, które zapamiętała z ostatniego Zimowego Balu. Ale jak ogień mógł być zamknięty w lodzie? Bo był ogniem. BYŁ! Zawsze mógł spróbować, przecież nie wydawała się być osobą, która zaczepiałaby go z takiego powodu. Bardziej przeżywałaby wszystko wewnętrznie. Mnóstwo, natrętnych jak chochliki kornwalijskie, myśli.
I jak Szampon Wspaniały miałaby żyć? Jak?
Niech mówił, nawet jeśli jego słowa były ostre, krytyczne. Nawet jeśli czuła jak ściska ją w żołądku. W sumie przez te emocje nie zwróciła uwagi jak wygląda jego dormitorium i zapomniała, że długo, stanowczo za długo w nim siedzi. Sam na sam z chłopakiem. Helgo, jakie mogłoby wyjść z tego nieporozumienie! Nie wypada!
- Nie... - wyszeptała, spuszczając głowę i szurając tenisówką. Może nie usłyszał? Nie było tak? Widziała to, właściwie to bardziej czuła, ale w i d z i a ł a to! Chciała zaprotestować, wyjaśnić, otworzyła nawet usta, ale jednak nie. Nie mogła. Szybko je zamknęła. Zacisnęła dłonie w pięści, czując się koszmarnie, trochę jak balon, który miał coraz więcej powietrza i wyglądał jakby miał zaraz wybuchnąć. Słyszała go. Słyszała go potem w swojej głowie, jego głos mieszał się z tym wewnętrznym, tym okropnym podstępnym głosikiem.
Słyszałaś go, taka jesteś.
Taka zawsze byłaś. Użalasz się nad sobą, masz kompleksy, bo jesteś gruba, a nie widziałem...
Żałosna.
Jak ścierwo.
Żałosne.
Ogarnij się, zrób coś ze sobą.
Gruba świnia.
Gruba świnia. Gruba świnia. Gruba świnia. Gruuuba świiinia.
Nie widziałem... ścierwo. Takie podejście jest żałosne.
- ZAMKNIJSIĘZAMKNIJSIĘZAMKNIJSIĘ! - Wydarła się nagle, już nie wiedziała czy bardziej na siebie czy na niego, wbijając mocno paznokcie w skórę, czując jak żar ogarnia jej ciało. Podniosła głowę, a w jej oczach zalśniły łzy. - I CO Z TEGO?! JESTEM ŻAŁOSNA. JESTEM ŚCIERWEM. MAM KOMPLEKSY.
I uśmiechnęła się rozpaczliwie, czując jak łzy spływają jej po policzkach.
- ALE I TAK UWAŻAM CIĘ ZA MIŁEGO. TEŻ UWAŻASZ TO ZA ŻAŁOSNE?
Oddychała ciężko i w końcu otarła dłonią oczy i nos.
- Możesz mnie mieć za nieudacznicę, nie winię cię. Ale dlaczego nie mogę uważać cię za miłego? Przez chwilę byłeś miły i ja... naprawdę poczułam się lepiej. Dlaczegodlaczegodlaczego?
Totalny bezsens. Była totalnym bezsensem. O matko.
Był trochę jak lodowa rzeźba, jedna z tych, które zapamiętała z ostatniego Zimowego Balu. Ale jak ogień mógł być zamknięty w lodzie? Bo był ogniem. BYŁ! Zawsze mógł spróbować, przecież nie wydawała się być osobą, która zaczepiałaby go z takiego powodu. Bardziej przeżywałaby wszystko wewnętrznie. Mnóstwo, natrętnych jak chochliki kornwalijskie, myśli.
I jak Szampon Wspaniały miałaby żyć? Jak?
Niech mówił, nawet jeśli jego słowa były ostre, krytyczne. Nawet jeśli czuła jak ściska ją w żołądku. W sumie przez te emocje nie zwróciła uwagi jak wygląda jego dormitorium i zapomniała, że długo, stanowczo za długo w nim siedzi. Sam na sam z chłopakiem. Helgo, jakie mogłoby wyjść z tego nieporozumienie! Nie wypada!
- Nie... - wyszeptała, spuszczając głowę i szurając tenisówką. Może nie usłyszał? Nie było tak? Widziała to, właściwie to bardziej czuła, ale w i d z i a ł a to! Chciała zaprotestować, wyjaśnić, otworzyła nawet usta, ale jednak nie. Nie mogła. Szybko je zamknęła. Zacisnęła dłonie w pięści, czując się koszmarnie, trochę jak balon, który miał coraz więcej powietrza i wyglądał jakby miał zaraz wybuchnąć. Słyszała go. Słyszała go potem w swojej głowie, jego głos mieszał się z tym wewnętrznym, tym okropnym podstępnym głosikiem.
Słyszałaś go, taka jesteś.
Taka zawsze byłaś. Użalasz się nad sobą, masz kompleksy, bo jesteś gruba, a nie widziałem...
Żałosna.
Jak ścierwo.
Żałosne.
Ogarnij się, zrób coś ze sobą.
Gruba świnia.
Gruba świnia. Gruba świnia. Gruba świnia. Gruuuba świiinia.
Nie widziałem... ścierwo. Takie podejście jest żałosne.
- ZAMKNIJSIĘZAMKNIJSIĘZAMKNIJSIĘ! - Wydarła się nagle, już nie wiedziała czy bardziej na siebie czy na niego, wbijając mocno paznokcie w skórę, czując jak żar ogarnia jej ciało. Podniosła głowę, a w jej oczach zalśniły łzy. - I CO Z TEGO?! JESTEM ŻAŁOSNA. JESTEM ŚCIERWEM. MAM KOMPLEKSY.
I uśmiechnęła się rozpaczliwie, czując jak łzy spływają jej po policzkach.
- ALE I TAK UWAŻAM CIĘ ZA MIŁEGO. TEŻ UWAŻASZ TO ZA ŻAŁOSNE?
Oddychała ciężko i w końcu otarła dłonią oczy i nos.
- Możesz mnie mieć za nieudacznicę, nie winię cię. Ale dlaczego nie mogę uważać cię za miłego? Przez chwilę byłeś miły i ja... naprawdę poczułam się lepiej. Dlaczegodlaczegodlaczego?
Totalny bezsens. Była totalnym bezsensem. O matko.
- Charles Cameron Clark
Re: Dormitorium chłopców z VII roku
Pią Sie 17, 2018 1:54 am
Przebieranie w słowach nie leżało w naturze Charlesa. Nigdy. Nazywał rzeczy po imieniu, a jego prawda wbijała się w ofiarę jak igła, prosto do środka bez chwili wahania. Z nim nikt się nigdy nie pieścił, więc czemu on miałby traktować innych delikatnie? Wyznawał szorstką zasadę, że lepiej jest widzieć świat dokładnie takim, jakim był i przyjmować to na spokojnie.
Jak ktoś był gruby, to był gruby. Jak był chudy, to chudy. Głupi? No to głupi. Po co owijać w bawełnę?
Ale należało Sharon przyznać jedno - krzyku się nie spodziewał. W ogóle zareagowała tak gwałtownie, że na krótki moment zbiła go z pantałyku. Instynktownie odchylił się trochę do tyłu. Na moment. Bo gdy skończyła swoje krzyki, Charles rozłożył bezradnie ręce.
- I co? Tak ciężko jest się komuś postawić? - spytał. - Bez płaczu wyszłoby lepiej. I tej histerii. Ton głosu trochę za bardzo rozpaczliwy, dodaj więcej złości.
Nie zamierzał jej ani pocieszać, ani ugłaskać. To przecież nie leżało w zamiarze. Ba, nawet w okolicach.
- Nie mam cię za nieudacznicę. Ja cię nawet nie znam - burknął i skrzyżował ręce na piersi. Strzelał trochę w ciemno, ale trafił idealnie w środek tarczy. W sedno problemu. - Nie oceniam ludzi po pozorach. Powiedziałem ci tylko, co myślę.
Jak ktoś był gruby, to był gruby. Jak był chudy, to chudy. Głupi? No to głupi. Po co owijać w bawełnę?
Ale należało Sharon przyznać jedno - krzyku się nie spodziewał. W ogóle zareagowała tak gwałtownie, że na krótki moment zbiła go z pantałyku. Instynktownie odchylił się trochę do tyłu. Na moment. Bo gdy skończyła swoje krzyki, Charles rozłożył bezradnie ręce.
- I co? Tak ciężko jest się komuś postawić? - spytał. - Bez płaczu wyszłoby lepiej. I tej histerii. Ton głosu trochę za bardzo rozpaczliwy, dodaj więcej złości.
Nie zamierzał jej ani pocieszać, ani ugłaskać. To przecież nie leżało w zamiarze. Ba, nawet w okolicach.
- Nie mam cię za nieudacznicę. Ja cię nawet nie znam - burknął i skrzyżował ręce na piersi. Strzelał trochę w ciemno, ale trafił idealnie w środek tarczy. W sedno problemu. - Nie oceniam ludzi po pozorach. Powiedziałem ci tylko, co myślę.
- Sharon Gallagher
Re: Dormitorium chłopców z VII roku
Pią Sie 17, 2018 2:13 am
Powinien pozwolić empatii działać, bo na pewno, gdzieś w środku ją skrywał, spętał tylko jakimś zaklęciem, bo uznał że będzie mu tylko przeszkadzać. Nie miał dla niej litości, z drugiej strony Sharon jej nie oczekiwała. Nie, nie, nie. Ale może odrobinę się łudziła, ale tylko odrobinkę, że nie będzie aż tak bolało jak bolało? Prawda dawała porządnie w kość, to pewnie dlatego tak nią wstrząsnęły słowa Charlesa. Bo były prawdziwe, zupełnie jakby widział przez te wszystkie warstwy, choć były one grube jak u ogra. A on to widział. Przenikał niczym najlepsze okulary przenikliwości. Jak to robił? Ale nie dało się na spokojnie, nie kiedy serce tak mocno biło, kiedy uczucia uderzały do głowy. Nieznane uczucia, których nie potrafiła teraz nazwać, ale w końcu znajdzie te nazwy. Najlepiej by o coś się oparła. Szukała czegoś w pobliżu. Było jakieś łóżko, złapała więc za ramę. Od razu lepiej, od razu stabilniej. Tu nie chodziło o określenie jej tuszy. Chodziło o to jak to powiedział, jak nią wstrząsnął. Jak poruszył tymi czułymi strunami. Ale on i tak się nie przejął. Kim on właściwie był? Jak mogłaby go określać w swoim pamiętniku, o ile w ogóle wspomni o nim więcej niż raz?
Co on właściwie robił? Dlaczego tak mówił?
- To nie tak! - zaprotestowała nadal pochłonięta przez falę, ale było już lepiej, odrobinę, zaraz jej przejdzie. W sumie usiadła na tym łóżku i spojrzała w sufit.
- Ale już sobie wyrobiłeś zdanie - powiedziała cicho, wzdychając. - Gdy krzyczysz, nie myślisz o tym jaki ma to wydźwięk. W ogóle o niczym nie myślisz ty-ylko o tych głosach w głowie mówiących okropieństwa. Nie jestem twarda. Nie jestem... nie jestem taka jak ty.
Rozejrzała się trochę nieprzytomnie wokół siebie, już dość spokojnie oddychając. Palce ją swędziały. Nagląco. Ale nic nie widziała, nic co mogłoby jej pomóc.
- Masz ołówek? Kartkę?
Co on właściwie robił? Dlaczego tak mówił?
- To nie tak! - zaprotestowała nadal pochłonięta przez falę, ale było już lepiej, odrobinę, zaraz jej przejdzie. W sumie usiadła na tym łóżku i spojrzała w sufit.
- Ale już sobie wyrobiłeś zdanie - powiedziała cicho, wzdychając. - Gdy krzyczysz, nie myślisz o tym jaki ma to wydźwięk. W ogóle o niczym nie myślisz ty-ylko o tych głosach w głowie mówiących okropieństwa. Nie jestem twarda. Nie jestem... nie jestem taka jak ty.
Rozejrzała się trochę nieprzytomnie wokół siebie, już dość spokojnie oddychając. Palce ją swędziały. Nagląco. Ale nic nie widziała, nic co mogłoby jej pomóc.
- Masz ołówek? Kartkę?
- Amelia Wright
Re: Dormitorium chłopców z VII roku
Sob Sie 18, 2018 7:09 am
Weszła tam, jakby nagle nabrała pewności siebie. Wiadomym jest, że posiada jej tyle, co zdechła ryba płynąca z prądem ma sił do podróży w celu rozrodu, ale przecież nikt nie pyta o to, jak bardzo prawdopodobne to jest. Stwierdzamy tylko, że się wydarzyło. W jednej ręce miała śpiącego żonkila, a w drugiej swoją mandragorę. Przytaszczyła też ziemię Sharon. Nie będzie w końcu kradła i to, że tutaj siedzieli tak długo samo wymuszało na niej przyjście. Nic więc nie pozostało, jak wyjaśnić sprawę szybko i sprawnie, co by mogła sobie pójść. Przynajmniej dalej będą mogli zajmować się sobą, jeśli pójdzie w ten sposób, prawda? Każdy szczęśliwy - Amelka pójdzie płakać samotnie w poduszkę, a oni sobie resztę spraw wyjaśnią.
- To ponownie ja. Przepraszam, ze Wam przeszkadzam. Sharon to Twoja roślinka. Podlana i śpiąca oraz reszta ziemi, proszę. Wszystko posprzątałam w Pokoju Wspólnym, więc nie masz się czym przejmować już - Zaczęła tak ambitnie, spokojnie i prosta, że aż jej wnętrze klaskało z wrażenia dla jej postępowania. Och, gdyby tak na co dzień miaął tyle siły! Może po płaczu ludzie nabierają jej od nowa? Uzupełniają zbiorniki?
- A i żeby była jasność. Wychodzenie nagle bez słowa jest niekulturalne. A ty - jesteś bucem. Nie miałeś pojęcia, co robimy, a obie rośliny są nieszkodliwe. Wiedziałbyś to, gdybyś pierw zapytał. Pani profesor nie dałaby uczniom do opieki czegoś, co mogłoby dobić wszystkich dookoła. Gdybyś nie był takim ignorantem, który chce ogłaszać tylko światu swoje racje i posłuchał innych to zdawałbyś sobie z tego faktu sprawę i żadna z nas nie wpadłaby w histerię, ale do tego potrzebna byłaby uprzejmość, której prawdpodobnie nie posiadasz. Także zanim zabierzesz się do bycia okrutnym dla kogoś to zacznij myśleć. Bycie miłym nie kosztuje - Wyrzuciła to z siebie niemal na jednym wdechu. Zmęczyło ją to. I już żałowała. ZNOWU. Po raz kolejny poczuła, że i ona niesprawiedliwie go osądza. Ale czy dał jej powód do sympatii? Raczej niewiele. Prócz tego, że też chodzi w puchońskich barwach. Jedyny pozytywny aspekt jego bytowania, który dostrzegała obecnie.
Chciała widzieć więcej. Tyle, że było jej obecnie smutno i źle, więc nie miała siły już na to. Ktoś, kto nie chce wzbudzać sympatii to trudny rozmówca.
A mimo wszystko... przykro jej było, że tak o nim myślała, bo z pewnością ma swoje plusy. Musi jakieś mieć! W całym tym szoku nawet nie opuściła pomieszczenia tak, jak planowała. Wyjście bez słowa jest przecież nieuprzejme.
- To ponownie ja. Przepraszam, ze Wam przeszkadzam. Sharon to Twoja roślinka. Podlana i śpiąca oraz reszta ziemi, proszę. Wszystko posprzątałam w Pokoju Wspólnym, więc nie masz się czym przejmować już - Zaczęła tak ambitnie, spokojnie i prosta, że aż jej wnętrze klaskało z wrażenia dla jej postępowania. Och, gdyby tak na co dzień miaął tyle siły! Może po płaczu ludzie nabierają jej od nowa? Uzupełniają zbiorniki?
- A i żeby była jasność. Wychodzenie nagle bez słowa jest niekulturalne. A ty - jesteś bucem. Nie miałeś pojęcia, co robimy, a obie rośliny są nieszkodliwe. Wiedziałbyś to, gdybyś pierw zapytał. Pani profesor nie dałaby uczniom do opieki czegoś, co mogłoby dobić wszystkich dookoła. Gdybyś nie był takim ignorantem, który chce ogłaszać tylko światu swoje racje i posłuchał innych to zdawałbyś sobie z tego faktu sprawę i żadna z nas nie wpadłaby w histerię, ale do tego potrzebna byłaby uprzejmość, której prawdpodobnie nie posiadasz. Także zanim zabierzesz się do bycia okrutnym dla kogoś to zacznij myśleć. Bycie miłym nie kosztuje - Wyrzuciła to z siebie niemal na jednym wdechu. Zmęczyło ją to. I już żałowała. ZNOWU. Po raz kolejny poczuła, że i ona niesprawiedliwie go osądza. Ale czy dał jej powód do sympatii? Raczej niewiele. Prócz tego, że też chodzi w puchońskich barwach. Jedyny pozytywny aspekt jego bytowania, który dostrzegała obecnie.
Chciała widzieć więcej. Tyle, że było jej obecnie smutno i źle, więc nie miała siły już na to. Ktoś, kto nie chce wzbudzać sympatii to trudny rozmówca.
A mimo wszystko... przykro jej było, że tak o nim myślała, bo z pewnością ma swoje plusy. Musi jakieś mieć! W całym tym szoku nawet nie opuściła pomieszczenia tak, jak planowała. Wyjście bez słowa jest przecież nieuprzejme.
- Charles Cameron Clark
Re: Dormitorium chłopców z VII roku
Czw Sie 30, 2018 8:36 pm
- Nie chciałabyś być jak ja.
Z jego ust padło tylko pięć tych cierpko wyartykułowanych słów. Bo kto by chciał tak na dobrą sprawę? Czasami nawet on sam miał siebie serdecznie dosyć i z chęcią zamieniłby się z kimś innym. O dziwo, miewał podobne myśli. Być nagle kimś, kto może wrócić do domu, kto ma z kim porozmawiać, kto nie jest zwyczajnie dupkiem. Cóż.
Z reguły szybko mu przechodziło.
Wzruszył ramionami i podszedł do swojej torby, żeby wyciągnąć z niej jakiś świstek i, niestety, pióro, nie ołówek. Wyciągnął oba przedmioty w stronę Sharon, gdy do dormitorium wparowała i Amelia.
Wysłuchał jej. Bez cienia wyrazu na twarzy. Po prostu milczał i na koniec jej monologu uniósł do góry lewą brew.
- Wyjdź - oznajmił bardzo poważnie. Bez urazy, bez oburzenia czy złości. Smutku, żalu. Suchy komunikat. Wyprostował się i westchnął ciężko. - Właściwie obie wyjdźcie. Albo... nie. Wiecie co? - To był moment, w którym złapał za pasek swojej torby i ściągnął ją z łóżka. - Bawcie się dobrze.
Wyszedł. Serio. Zmęczyły go tak niemożebnie, obie, i to w tak krótkim czasie, że pragnął tylko i wyłącznie od nich odpocząć. Ba, od wszystkich. Całego świata.
zt (no elo)
Z jego ust padło tylko pięć tych cierpko wyartykułowanych słów. Bo kto by chciał tak na dobrą sprawę? Czasami nawet on sam miał siebie serdecznie dosyć i z chęcią zamieniłby się z kimś innym. O dziwo, miewał podobne myśli. Być nagle kimś, kto może wrócić do domu, kto ma z kim porozmawiać, kto nie jest zwyczajnie dupkiem. Cóż.
Z reguły szybko mu przechodziło.
Wzruszył ramionami i podszedł do swojej torby, żeby wyciągnąć z niej jakiś świstek i, niestety, pióro, nie ołówek. Wyciągnął oba przedmioty w stronę Sharon, gdy do dormitorium wparowała i Amelia.
Wysłuchał jej. Bez cienia wyrazu na twarzy. Po prostu milczał i na koniec jej monologu uniósł do góry lewą brew.
- Wyjdź - oznajmił bardzo poważnie. Bez urazy, bez oburzenia czy złości. Smutku, żalu. Suchy komunikat. Wyprostował się i westchnął ciężko. - Właściwie obie wyjdźcie. Albo... nie. Wiecie co? - To był moment, w którym złapał za pasek swojej torby i ściągnął ją z łóżka. - Bawcie się dobrze.
Wyszedł. Serio. Zmęczyły go tak niemożebnie, obie, i to w tak krótkim czasie, że pragnął tylko i wyłącznie od nich odpocząć. Ba, od wszystkich. Całego świata.
zt (no elo)
- Sharon Gallagher
Re: Dormitorium chłopców z VII roku
Czw Sie 30, 2018 10:35 pm
- Dla-czego? To chyba... chyba nic złego być ja-ak ty - i może zarumieniła się zakłopotana, nie wiedząc do końca co ma o tym sądzić, o tym stwierdzeniu. Nie rozumiała dlaczego tak mówił. Najpierw mówił jedno, potem jakby kompletnie odwracał się od tych sformułowań i mieszał jej strasznie w głowie. Chciałaby mieć takie podejście do życia jak on, taką łatwość w mówieniu, w byciu sobą. Sharon nie było łatwo, sama siebie demotywowała, nawet jeśli starała się wymyślić tysiąc sposobów by poprawić swoją sytuację. Słomiany zapał, po prostu. Gdyby była inna, gdyby go znała, może zaproponowałaby siebie do rozmowy. Zawsze mogłaby go wysłuchać. Ale tak? Chyba za bardzo się bała. Jego. Siebie. Tego jak jego słowa potrafiły nią wstrząsnąć, zupełnie jakby oberwała zaklęciem. Za duży szok. W tym wszystkim zapomniała nawet o biednej Amelii, którą tak po prostu zostawiła z tym wszystkim, idąc jak głupia za Puchonem. Jak to musiało wyglądać?! Ale nie żałowała. Chyba. Nawet jeśli czuła się odrobinę głupio. Przyglądała mu się w milczeniu, kiedy odwrócił się do niej plecami. Kiedy nie widziała jego twarzy było łatwiej przetrwać. Po prostu tutaj być. Przyjęła to, dziękując kiwnięciem głowy. Nie ośmieliła się spojrzeć w jego oczy, nadal czuła się dość niespokojna. Buteleczkę atramentu postawiła na komodzie, ważne że miała czym zająć zająć ręce. Pewnie skupiłaby się na tym całkowicie, gdyby nagle nie wparowała Amelia. Jak to musiało wyglądać?!
- Przepraszam! - zawołała, spuszczając cała czerwona głowę. Ale głupio! Co sobie Amelia o niej pomyśli? I jeszcze posprzątała. - J-ja... ja wynag-grodzę ci to... na pew-wno. Prze-praszam.
Zła Szampon Wspaniały, okropna. Jak mogła zostawić koleżankę w potrzebie i skupić się na czymś tak... samolubnym? Mogła go przeprosić kiedy indziej. A teraz nie dość, że przy nim wybuchła to jeszcze postawiła i jego i Amelię w tak niezręcznej sytuacji. Oddychała ciężko i dodała kilka kresek do swojego wstępnego szkicu. Spojrzała w końcu na Puchonkę, a potem na Charlesa, który chyba... dość chłodno się odezwał. Przynajmniej ona tak to odebrała. Ukłuło ją to, bo wiedziała, że sama była winna, że nie powinna tutaj wchodzić i zakłócać jego spokoju.
- Cze... - ale zanim zdążyła skończyć, on już wyszedł. O nie. Uderzyła się otwartą dłonią w czoło. - Au!
Skrzywiła się lekko, pewnie będzie ślad.
- Jesz-cze ra-az prze-epraszam - powiedziała cicho do Amelii. - Wez-zmę to wszy-ystko zaraz tylko... tylko coś... skoń-czę.
I zanim dziewczyna odpowiedziała, zamoczyła pióro Charlesa w kałamarzu i zaczęła kreślić, skupiając się tylko na tym. Jej pulchne palce były całe w plamach, ale nie przejmowała się tym. Liczyło się by to zrobić, by skończyć, dać upust inspiracji, emocjom, oddać go na tyle, na ile na ten moment potrafiła, nawet jeśli jej zdolności artystyczne nie były zbyt duże. Tworząc jego portret, przypominała sobie jego twarz i to, co powiedział w jej stronę.
Nie jest złym chłopakiem.
Powtórzyła to raz, tworząc jego głowę, skupiając się przede wszystkim na oczach.
Nie jest złym chłopakiem.
Więcej kresek, aż zaszalała i dodała coś od siebie. Bardziej zmierzwione włosy, coś na kształt uśmiechu, kolczyk w uchu. Była jak w amoku.
Nie jest złym chłopakiem.
Gdy skończyła, ocknęła się, zostawiła rysunek na łóżku, wraz z piórem i niezakręconym atramentem na komodzie. Szybko zgarnęła swoje rzeczy, które przyniosła Amelia, i jeśli ta nadal była na miejscu, rzuciła jej speszone cześć i opuściła dormitorium, ruszając do swojego z całym tym arsenałem.
Charles Clark nie jest złym chłopakiem.
[z/t]
- Przepraszam! - zawołała, spuszczając cała czerwona głowę. Ale głupio! Co sobie Amelia o niej pomyśli? I jeszcze posprzątała. - J-ja... ja wynag-grodzę ci to... na pew-wno. Prze-praszam.
Zła Szampon Wspaniały, okropna. Jak mogła zostawić koleżankę w potrzebie i skupić się na czymś tak... samolubnym? Mogła go przeprosić kiedy indziej. A teraz nie dość, że przy nim wybuchła to jeszcze postawiła i jego i Amelię w tak niezręcznej sytuacji. Oddychała ciężko i dodała kilka kresek do swojego wstępnego szkicu. Spojrzała w końcu na Puchonkę, a potem na Charlesa, który chyba... dość chłodno się odezwał. Przynajmniej ona tak to odebrała. Ukłuło ją to, bo wiedziała, że sama była winna, że nie powinna tutaj wchodzić i zakłócać jego spokoju.
- Cze... - ale zanim zdążyła skończyć, on już wyszedł. O nie. Uderzyła się otwartą dłonią w czoło. - Au!
Skrzywiła się lekko, pewnie będzie ślad.
- Jesz-cze ra-az prze-epraszam - powiedziała cicho do Amelii. - Wez-zmę to wszy-ystko zaraz tylko... tylko coś... skoń-czę.
I zanim dziewczyna odpowiedziała, zamoczyła pióro Charlesa w kałamarzu i zaczęła kreślić, skupiając się tylko na tym. Jej pulchne palce były całe w plamach, ale nie przejmowała się tym. Liczyło się by to zrobić, by skończyć, dać upust inspiracji, emocjom, oddać go na tyle, na ile na ten moment potrafiła, nawet jeśli jej zdolności artystyczne nie były zbyt duże. Tworząc jego portret, przypominała sobie jego twarz i to, co powiedział w jej stronę.
Nie jest złym chłopakiem.
Powtórzyła to raz, tworząc jego głowę, skupiając się przede wszystkim na oczach.
Nie jest złym chłopakiem.
Więcej kresek, aż zaszalała i dodała coś od siebie. Bardziej zmierzwione włosy, coś na kształt uśmiechu, kolczyk w uchu. Była jak w amoku.
Nie jest złym chłopakiem.
Gdy skończyła, ocknęła się, zostawiła rysunek na łóżku, wraz z piórem i niezakręconym atramentem na komodzie. Szybko zgarnęła swoje rzeczy, które przyniosła Amelia, i jeśli ta nadal była na miejscu, rzuciła jej speszone cześć i opuściła dormitorium, ruszając do swojego z całym tym arsenałem.
Charles Clark nie jest złym chłopakiem.
[z/t]
Strona 2 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach